Rozdział 10: Pośród niczego

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Martwiłem się o Pepper, choć lekarka uspokajała, że to wina trucizny. O dziwo nie czułem się tak słabo jak wtedy, a oddech powrócił do normy. Dlaczego wcześniej nie zauważyliśmy, że coś nie pasowało? Gdybym nie stracił czujności, nikt nie byłby otruty.

Dr Yashida: Potrzebuje odpocząć. Na pewno dojdzie do siebie. Jak się czujesz?
Rhodey: Dobrze. Tak jakby.
Dr Yashida: Tak jakby? Coś cię boli?
Rhodey: Nie, ale… Ja po prostu się o nich martwię.
Dr Yashida: Traktujesz Tony’ego jak brata, chociaż i tak jesteście rodziną. Nie martw się. Znajdziemy go.
Rhodey: Dziękuję

Powoli pojazd ruszył w drogę. Nawet nie skupiałem się na krajobrazie. Chciałem tylko, aby wszystko dobrze się skończyło. O ile było to możliwe.

**Victoria**

Trzy dni? To był kiepski żart ze strony techników. Musieliśmy znaleźć inny sposób na przedostanie się do Japonii. Czy istniał jakiś transport?

Dr Yinsen: Nad czym tak myślisz?
Dr Bernes: Nad zastępczą komunikacją.
Dr Yinsen: Nie wiem czy coś takiego znajdziemy. Hawaje są bardzo oddalone od Tokio. To inny kontynent.
Dr Bernes: Wiem.
Dr Yinsen: Dostaliśmy dwie dawki w krótkim odstępie czasowym. Musimy poszukać czegoś bezpieczniejszego.
Dr Bernes: Samolot?

Zasugerowałam jeden z pomysłów. Tyle, że niezbyt zgrywał się z czasem. Musiało być coś jeszcze.

**Tony**

Tata? Nie. Niemożliwe, żeby tu był. Jednak Gene szukał pierścieni, a on podróżował razem z nim. Usiadł obok drzewa dość spokojnie.

Tony: Tato, czy… Czy to naprawdę… ty?
Whitney: Nie mylisz się, synu. Jestem tu.

Uśmiechnął się do mnie, a ja jedynie przytuliłem ojca. Tak strasznie brakowało mi go. Szkoda, że bez zbroi nie mogłem walczyć z Mandarynem.

Tony: Gene też tu... jest?
Whitney: Tak, ale daleko stąd. Zdołałem od niego uciec. Cieszę się, że znowu jesteśmy razem, Anthony.

To było dla mnie nie do pojęcia. Gene nie kłamał. Ojciec naprawdę przeżył wypadek. Starałem się nie pokazywać po sobie słabości. Serce nadal bolało. Byłem zmęczony.

Whitney: Dobrze się czujesz?
Tony: Tak. Po prostu… nie spałem.
Whitney: Ciężko zmrużyć oczy, będąc winnym.
Tony: Winnym? Niby czego?

Nieco się zmieszałem. O coś mnie posądzał?

Whitney: Twoja matka oddała za ciebie życie, żebyś żył, a ty chciałeś kolejne odebrać.
Tony: Co?! Tato, co ty… mówisz?!
Whitney: Nie byłoby wypadku, gdybyś nie mówił mi o swoim wynalazku. Próbowałeś mnie zabić.
Tony: Nie! To nieprawda!

Z tego stresu ból wzrósł na sile. Musiałem się uspokoić. Wdech i wydech. Cokolwiek próbowałem robić, nie potrafiłem zapanować nad nerwami.

Tony: Tato…
Whitney: Nie oczekuję od ciebie usłyszeć przeprosin. Chcę, żebyś zrozumiał co zrobiłeś. Brzydzę się tobą. Nie pokazuj się w domu. Nawet nie przyznawaj się, że jesteś Starkiem, bo… nie jesteś. Wstyd mi za takiego syna!
Tony: Tato?

Jego słowa były ciosem dość dotkliwym. Wstał i odszedł ode mnie. Mój świat właśnie legł w gruzach.

**Duch**

Musiałem pogratulować pomysłu. Zaczęła z dobrą kartą. Ciekawe co jeszcze wymyśli. Przez ukryte kamery obserwowaliśmy Iron Mana.

Whiplash: O! Teraz ja chcę zaszaleć.
Duch: Nie ma mowy, bo będzie coś podejrzewał. Masque namiesza mu w głowie. Dołączymy po zakończeniu widowiska.
Justin: Ile jeszcze mamy to ciągnąć?
Duch: Tak długo, aż będzie chciał przekroczyć granicę. Tak przy okazji, Hammer. Trochę przesadziłeś.
Justin: A to niby z czym?
Duch: Dobrze wiesz, że dałem ci trochę trucizny. To była za wysoka dawka.
Justin: Oj! Tak bardzo cię to boli?
Duch: Psujesz zabawę. Nie potrafisz się bawić.

**Naomi**

Pozostało pół godziny, aby dotrzeć do odpowiedniej prefektury. Nie sądziłam, że będzie więcej potrzebujących. Sprawdziłam im parametry. Wszystko się unormowało, a dziewczyna potrzebowała jedynie snu.
Gdy przejechaliśmy dalszą część trasy, auto zahamowało dość mocno.

Dr Yashida: Co się dzieje?
Rhodey: Nie wiem. Chyba… Chyba wypadek.
Dr Yashida: No to ładnie… Rhodey, zgadza się?
Rhodey: No tak. O co chodzi?
Dr Yashida: Popilnuj jej. Muszę ogarnąć ten bałagan do przyjazdu karetek. Zostawię ci apteczkę. Poradzisz sobie?
Rhodey: Coś tam wiem o pierwszej pomocy.
Dr Yashida: Więc zostawiam cię.

Wzięłam torbę i podbiegłam do poszkodowanych. Spory karambol na trasie. Osiem samochodów oraz kilku rowerzystów. Będzie co robić. Podeszłam do pierwszych rannych. Nie mogłam na razie nic innego zrobić poza podawaniem leków. Katastrofa.

~~~~~****~~~~
Zapomniałam przypomnieć, że to moje ostatnie opowiadanie z IMAA jak na razie. Obecnie pracuję nad czymś bardziej swoim, a mianowicie drama medyczna. W końcu wszystkie akcje sprowadzały się do szpitala. Jeśli jesteście ciekawi jak radzę sobie z tym wyzwaniem i jak mi idzie pisanie stylem książkowym to zapraszam na Sweek. W innym wypadku potraktujcie to jako SPAM.

https://sweek.com/s/AgEEAgtsCAAFBQ4OBwYHDWYCCA==/AnnaKatari/Na-cienkiej-linii

Rozdział 9: Przepadnij

0 | Skomentuj
**Duch**

Obserwowałem zmagania dzieciaka z daleka. Byłem ciekaw czy ma silny umysł. Jak długo wytrzyma bez zbroi i przyjaciół? Był pozostawiony sam sobie. Czekałem na pozostałych, żeby rozpocząć zabawę, zaś fizyczne cierpienie zostawiłem na później. I tak ledwo poruszał się po lesie.

Duch: Pokaż mi, Anthony. Pokaż kim tak naprawdę jesteś.

**Pepper**

Wyruszyliśmy z lekarką oraz policjantami, szukając Tony’ego. Nie mogli go zabrać daleko. Jeśli wszyscy mieliśmy rację, wpadł w poważne tarapaty. Musieliśmy znaleźć jakiś trop. Cokolwiek. Jechaliśmy przez całe Tokio. Nic. Żadnego śladu.

Dr Yashida: Jego telefon zawiera GPS?
Pepper: Tak, ale ostatnio był wyłączony.
Dr Yashida: Hmm… Gdyby miał coś, co go wyróżnia od innych, byłoby nam łatwiej.
Rhodey: A rozrusznik? Ślad jego energii?
Dr Yashida: Dobra myśl.

Od razu wyjęła tablet, wpisując jakieś dane. Tak bardzo się bałam o chłopaka. Kto mógłby być zdolny do porwania?
Gdy kobieta szukała sygnatury, wyjęłam komputer. Przeszukiwałam listę osób, którzy korzystali z punktu teleportacyjnego do Japonii.

Rhodey: Dobry pomysł, Pepper.
Pepper: Tak uważasz?
Rhodey: Pewnie i nawet wiem, jak skrócić listę poszukiwań.
Pepper: Jak?
Rhodey: Szukaj z Nowego Jorku o tej samej porze co my.

Zrobiłam tak jak chciał, zmieniając kluczowe hasła. Lista wydawała się być o wiele krótsza. Szukałam znanych nazwisk i twarzy. Zajęło mi to z pół godziny, aż w oczy rzuciło się coś ciekawego.

Pepper: Chyba mam sprawcę.
Rhodey: Na kogo wypadło?
Pepper: Justin Hammer.
Dr Yashida: Hammer? To chyba konkurencja, prawda? Cholera. Ten dzieciak ma już wrogów w takim wieku? Życie nie przestanie mnie zaskakiwać.
Pepper: A pani znalazła Tony’ego?
Dr Yashida: Jest ślad energii. Ostatni był w prefekturze Yamanashi. Dwie godziny zajmie nam podróż.
Rhodey: A czemu akurat tam? Co jest w tamtym miejscu?
Dr Yashida: Cóż… Jeśli ten Hammer jest psychopatą, mógł go zabrać do lasu Aokigahara albo zostawić na górze Fuji.
Pepper: Przynajmniej… coś… mamy.

Znikąd pojawiły się trudności z oddychaniem. Rhodey, aż dusił się.

Dr Yashida: Hej! Co się dzieje?
Pepper: Nie… mogę… oddychać.
Dr Yashida: Cholera. Zatrzymajcie się!

Auto gwałtownie zahamowało. Starałam się nie wpadać w panikę. Świeciła nam latarką po oczach. Kolejna mina ze złymi nowinami.

Dr Yashida: Połóżcie się.
Pepper: Dla… czego?
Dr Yashida: Poszerzone źrenice.
Pepper: Czyli?
Dr Yashida: Jesteście otruci.

Ta informacja była jak grom z nieba. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyliśmy? Kobieta zaczęła sporządzać odtrutkę, a ja miałam wrażenie, że moje ciało płonie. Było mi gorąco, a pot spływał z każdego skrawka skóry.

Pepper: Niech… pa… ni… po… może… To…
Dr Yashida: Tony’emu. Przecież mu pomogę. Najpierw zajmę się wami.

Odwróciłam się na widok igły. W kilka sekund było po wszystkim. Powoli oddech wracał do normy. Jednak byłam za słaba, aby dłużej utrzymać się przytomna. Zamknęłam oczy.

**Ho**

To było pewne. W naszej krwi krążyło coś więcej niż środek na spowolnienie funkcji życiowych. Ktoś coś dodał. Chyba, że popadłem w paranoję. Tak czy owak, pobrałem krew przyjaciółki. Wyniki były zgodne z przypuszczeniami. Podpierając się o ściany podszedłem do swojej torby i usiadłem wraz z nią. Sporządzałem antidotum. Miałem niewiele składników, ale to musiało wystarczyć na ten moment.
Po zakończeniu procesu tworzenia podałem jedną dawkę Victorii, a drugą sobie. Ulga była w oddychaniu, zaś słabość w mięśniach pozostała.

Dr Yinsen: Mam… złe przeczucia.
Dr Bernes: Chodzi o Tony’ego?
Dr Yinsen: A jeśli… on też dostał… truciznę?
Dr Bernes: Bardzo możliwe, więc… musimy…
Dr Yinsen: Działać. Natychmiast.

Spytałem się jednego z mężczyzn o długość napraw. Stwierdził, że punkty powinny być aktywne za trzy dni. Szkoda, że nie mieliśmy tyle czasu.

**Whitney**

Pojawiłam się, aby dowiedzieć się co wymyślił Duch. Wyjaśnił mi w skrócie kim się bawił. Zainteresował mnie, dlatego z wielką chęcią zgodziłam się na przyłączenie do zabawy.

Whitney: Myślisz, że jak długo wytrzyma?
Duch: Zależy jak bardzo go zniszczymy. Jego serce jest słabe z dwóch powodów. Teraz trzeba rozwalić kolejną barierę.
Whitney: Jaką?
Duch: Wejść do jego umysłu. Wchodzisz w to?
Whitney: Z przyjemnością.

Uśmiechnęłam się, zakładając maskę. Czas na zabawę. Weszłam do lasu, słysząc jedynie śmiech towarzyszy. Będzie co opowiadać tacie po powrocie do domu. Może i leżał w śpiączce z tymi wszystkimi maszynami wokół, ale wiedziałam jedno. Słuchał mnie.
Gdy przeszłam w głąb lasu, dostrzegłam Starka. Wyszłam mu naprzeciw jako jego ojciec. Widziałam, jak zaniemówił, a to był dopiero początek.

Rozdział 8: U kresu sił po prostu giń

0 | Skomentuj
**Naomi**

Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałam się z czymś takim. Żaden pacjent nie uciekłby w tak tragicznym stanie. To było fizycznie niemożliwe. Potrzebowałam dowiedzieć się więcej o Tony’m. Może coś z tych informacji mnie naprowadzi na jakiś trop.

Dr Yashida: Nie muszę wam mówić, że ta ucieczka tylko pogorszy sytuację.
Rhodey: Wiemy, ale… Ale jak on to zrobił?
Dr Yashida: Kamery są czyste. Nie widać nic, że ktoś wchodził, dlatego muszę wiedzieć o nim wszystko. Każdy szczegół.
Pepper: To niczego nie zmieni!
Dr Yashida: Wierz mi, że dużo zmieni. Zanim zaczynam badać pacjenta, szukam o nim każdej wzmianki. Wiem o wypadku, a także o tym, że jest dziedzicem firmy Stark International. Może ktoś chce mu zaszkodzić.
Rhodey: Cholera!
Dr Yashida: Obadiah Stane?

Spytałam, sugerując jedną z osób. Nienawidziłam tracić czasu na pogawędki. Jednak teraz musiałam chwycić się każdego sposobu. Miałam w głowie najgorszy z możliwych scenariuszy.

Dr Yashida: Widziałam, że był podejrzewany o wypadek Tony’ego, ale FBI zakończyło śledztwo. Czy wasz przyjaciel ma z nim na pieńku?

Rhodey: Tak, bo walczą. Stane nie chce mu oddać firmy.
Pepper: Tylko czy to ma sens? Mógłby mu coś zrobić?
Dr Yashida: Nie obstawiam od razu, że tak było, ale próbuję zrozumieć. Chłopak nie miał najmniejszych szans na wstanie. Był naprawdę słaby, więc…
Rhodey: Ktoś go porwał?
Pepper: Nie! Tylko nie to!
Dr Yashida: Spokojnie. Wcale nie musi tak być, chociaż ta opcja wydaje się bardziej prawdopodobna.

Zadzwoniłam na policję, podając opis zaginionego. Funkcjonariusze postanowili rozpocząć poszukiwania niezwłocznie.

**Whitney**

Duch zniknął z Hammerem. Zostałam sama z tym cybernetycznym dziwolągiem. Oczywiście mało tego brakowało jego sługi. Zdecydowanie ta współpraca nam nie wychodziła.

Whitney: Gdzie ich wszystkich wcięło? Nie tak wyobrażałam sobie współpracę z wami.
Mr. Fix: Naprawdę cię to dziwi? Justin Hammer chce pozbyć się konkurencji, Duch lubi bawić się w kreatywne zabójstwa za sporą sumkę pieniędzy, mój zabójca chce tylko niszczyć, a ty pragniesz zemsty. Widzisz to czy nie?
Whitney: Widzę.
Mr. Fix: Więc zrozum. Cel mamy ten sam, ale każdy ma swoje sposoby.
Whitney: Tylko, że mieliśmy działać razem.
Mr. Fix: No i nie wyszło.

Nagle przez okno przebił się Whiplash. Odskoczyłam na bok, żeby nie zniszczył mi twarzy swoją piłą tarczową. Hammer będzie płacił za szkody. Teraz byłam bardziej ciekawa co ten zabójca zmajstrował. Słuchałam ich wymiany zdań.

Mr. Fix: Nie pozwalam na samowolkę, Whiplash. Co to miało być?
Whiplash: Kłopoty.
Mr. Fix: Jak to?
Whiplash: Musiałem rozwalić dostęp do punktów teleportacyjnych. Ktoś chciał się przedostać.
Mr. Fix: Niby kto taki?
Whiplash: Jacyś lekarze.
Mr. Fix: Czyli mogą wiedzieć o Starku? A może pomyliłeś ich.
Whiplash: Nie, panie. Ci sami co uratowali Iron Mana ostatnio. Słyszałem ze stacji kontroli punktów, że wybierają się tu przez niego.

To było ciekawe posunięcie. Tyle, że to działało w obie strony. Utknęliśmy tu do czasu napraw. Biczownik zadziałał bezmyślnie, lecz w ten sposób jednie spowolnił nadejście pomocy. Byłam ciekawa, gdzie podziewała się reszta.
Gdy chciałam wyjść z hotelu, odezwał się komunikat od Ducha. Przynajmniej zostawił z nami łączność.

Whitney: Duch, co wyście zrobili?! Gdzie jesteście?! Co to za ciche akcje?!
Duch: Nie krzycz, dziewucho. Plany uległy zmianie. Chcecie dołączyć do nas i popatrzeć?
Whitney: Na co?
Duch: Na widowisko.

O czym on bredził? Czyżby działał za naszymi plecami? W dodatku nie był sam. Słyszałam radość bogacza.

Whitney: Duch?
Mr. Fix: Ej! Nie mów mi, że ty i Justin działacie bez konfliktów.
Duch: Hmm… Nie nazwałbym tego współpracą, a raczej chwilowym zawieszeniem broni. Jeśli chcecie popatrzeć z nami, namierzcie mój sygnał.

Tyle powiedział, rozłączając się. Nic z tego nie rozumiałam. O jakim mówił widowisku?

**Tony**

Zbudziłem się w jakimś lesie. Wszędzie jakieś drzewa. Myślałem, że śniłem, lecz ból był prawdziwy. Oparłem się o jedno z drzew. Jednak coś mi nie pasowało. Jeszcze zaledwie kilka minut temu znajdowałem się w szpitalu. Co jest grane?
Po chwili usłyszałem czyjś głos. Wyjątkowo mi znany.

Duch: O tym miejscu krąży wiele historii. Jedni tu myślą nad swoim życiem, a drudzy wolą je zakończyć. Idealne miejsce, aby sprawdzić twoją odwagę.
Tony: Odwagę?
Duch: Jestem bardzo ciekaw, ile wytrzymasz. Ile tak naprawdę potrafisz walczyć o sens istnienia? Jednak musi być nagroda, Anthony.
Tony: Jaka?

Zadawałem krótkie pytania przez trudności z oddychaniem.

Duch: Jeśli wytrwasz, oszczędzimy twoich przyjaciół.
Tony: CO?! Nie… Nie… krzywdźcie… ich!
Duch: To już od ciebie zależy. Witaj w Aokigahara. W lesie samobójców.

Rozdział 7: Bo problemów nigdy nie ubywa

0 | Skomentuj
**Ho**

Sytuacja była naprawdę nieciekawa. Mógłbym nawet powiedzieć, że nierealna, bo wynalazek Victorii nie miał baterii ze zwykłego źródła. Zakończyłyśmy rozmowę z lekarką i myśleliśmy nad działaniem.

Dr Bernes: Chcesz mu pomóc, prawda?
Dr Yinsen: Odpowiadam za niego. Jeśli coś się z nim dzieje, muszę reagować natychmiast. Nieważne, że odpoczywam.
Dr Bernes: A wiesz, jak można zatrzymać wyczerpywanie energii?
Dr Yinsen: W grę wchodzi operacja. Pakuję walizki.
Dr Bernes: A ja?
Dr Yinsen: Czyli nie chcesz drinków z parasolką?
Dr Bernes: Tyle mi wystarczy.

Udaliśmy się do hotelu. Zabrałem nasze rzeczy i zapłaciłem za pobyt. Przy punkcie teleportacyjnym nikogo nie było. Poza oczywistą kontrolą. Dostaliśmy środek na spowolnienie procesów życiowych.

Dr Yinsen: Gotowa?
Dr Bernes: Już bardziej nie będę.

Weszliśmy w krąg, zamykając oczy. Kilka sekund i będzie po krzyku.

**Whiplash**

Wszyscy tylko rządzili się, a mieliśmy ten sam cel. Duch także doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Myślałem, że zniszczę go. Powstrzymałem się, wpadając na lepszy pomysł. Wyleciałem bez słowa. Zresztą, nikt nie zauważyłby mojego zniknięcia.

**Naomi**

Wróciłam do sali. Chłopak akurat spał, choć i tak jego serce bardzo osłabło. Dobrze, że doktor Yinsen zgodził się tu przyjechać. Musiałam tylko ustabilizować dzieciaka na czas. Podałam leki, żeby nieco uśmierzyć mu ból.

Dr Yashida: Trzymaj się, Tony. Pomoc jest w drodze. Zobaczysz. Wszystko będzie dobrze.

Spisałam odczyty z monitora i podpięłam go pod kroplówkę. Brakowało mu paru składników odżywczych. Obyśmy zdążyli z pomocą.
Nagle na pager przyszedł sygnał z innej sali. Musiałam zostawić Tony’ego i sprawdzić kto potrzebował mojej pomocy.

**Victoria**

Lek błyskawicznie zadziałał, ale od dziesięciu minut staliśmy w miejscu. Zupełnie tak, jakby punkt był wyłączony. Ludzie od sprzętu nie stwierdzili usterek. Byliśmy uziemieni. Widziałam, że Ho z trudem znosił tę dawkę substancji. Ciężko oddychał, aż stracił równowagę. W porę zaasekurowałam jego upadek.

Dr Bernes: To był głupi pomysł. Dostałeś drugą dawkę tego samego dnia.
Dr Yinsen: Ty… też.
Dr Bernes: Wielokrotnie byłam wystawiona na działanie różnych mieszanek. Ta nie jest jakaś wyjątkowa.
Dr Yinsen: Musimy… jakoś tam… przejść.
Dr Bernes: Poczekamy, aż naprawią. Wracajmy do hotelu.
Dr Yinsen: Nie… Po prostu… czekajmy tutaj.
Dr Bernes: Myślisz, że to dobry pomysł?

Kiwnął jedynie głową. Serwisanci techniczni zasugerowali nam usiąść w ich biurze. Podniosłam Ho, przekładając jego rękę przez moje ramię. Oparłam go o ścianę i usiadłam obok.

Dr Bernes: Sprawdzę, czy wszystko gra.
Dr Yinsen: Nie musisz… Już… lepiej.
Dr Bernes: Słyszę właśnie. To tylko chwila.

Zawsze pod ręką miałam tablet. Miał wiele zastosowań. Wykonałam skan medyczny. Przeanalizowałam na nowo dane, ale nie pojmowałam ich.

Dr Yinsen: Victorio?
Dr Bernes: To jest inny środek. Spowolnił bardziej procesy niż powinien. Zaraz sama… to…
Dr Yinsen: Hej!
Dr Bernes: Od… czuję.

Zsunęłam się na podłogę. Byłam taka głupia. Mogłam wpierw zapytać o funkcjonalność portalu, a zamiast tego wpakowaliśmy się po uszy. Tony musiał zaczekać.

**Rhodey**

Lekarka wyszła, a my nadal nie wiedzieliśmy co robić. Pewnie skontaktowała się z odpowiednimi osobami. Miałem na myśli cudotwórców. Jeśli oni nie pomogą, to nikt.
Gdy tak czekaliśmy, odczułem ciarki na plecach.

Pepper: Wszystko gra, Rhodey?
Rhodey: Sam nie wiem. Boję się.
Pepper: Widać. Bardzo zbladłeś. Może przyniosę ci wody.
Rhodey: Nie ma takiej potrzeby, Pepper.
Pepper: Po prostu nie chcę i ciebie oglądać przykutego do łóżka.
Rhodey: Wiem, że się martwisz, ale do niczego takiego nie dojdzie.

Uspokoiłem ją, zaś dreszcz zniknął. Nie potrafiłem jego wyjaśnić. Siedziałem z nią, licząc na pojawienie się doktor Yashida. No i… podeszła do nas.

Dr Yashida: Doktor Yinsen zjawi się zaraz. Jakoś ogarniemy ten bałagan.
Rhodey: Dziękujemy.
Dr Yashida: Taka moja praca.

Uśmiechnęła się lekko i weszła do środka. Dość szybko wróciła.

Dr Yashida: Nie ma go.
Pepper, Rhodey: CO?!
Dr Yashida: To jest coraz bardziej popaprane! Zniknął! Przepadł bez śladu!

Byliśmy przerażeni. Jak to możliwe, że zniknął? Nie miał na to siły. Coś tu się bardzo nie zgadza.

Rozdział 6: Miej odwagę w cierpieniu

0 | Skomentuj
**Duch**

Niewyczerpywalne źródło energii? Wolne żarty. Nie istniało coś takiego. Znałem wszczepiony rozrusznik Anthony’ego. Nie tak trudno znaleźć słaby punkt. Jednak wszyscy mieli wgląd do schematów. No i samej kontroli urządzenia. Słyszałem, jak się śmiali.

Duch: Co wy tam robicie?
Justin: A nic, nic. Bawimy się.
Whiplash: Ale z ciebie mięczak. Tak to się robi.

Widziałem, że uderzali wyładowaniami. Znowu plan legł w gruzach. Od razu zabrałem pilota.

Duch: Nie może nam tak szybko umrzeć. Miało być powoli, aż będzie błagał o śmierć.
Justin: Och! To nudne. Daj nam zaszaleć.
Duch: A ty lepiej milcz! Koniec tej zabawy! Dajmy mu jeszcze pożyć. Jeśli ruszycie pilota, urwę wam łeb, wykręcę flaki i połamię żebra. Wiecie, że jestem w stanie to zrobić.

Chyba moja groźba trafiła do nich. Zajęli się sobą. Miałem tylko nadzieję, że w porę zareagowałem. Nie pogodzę się z szybką śmiercią Iron Mana. Nie tak działam.

**Tony**

Znowu pojawiły się wyładowania. Jeden za drugim. Przecież nie walczyłem. Serce nie było przeciążone. Co się ze mną działo? Lekarka od razu zmieniła podejście. Błagam. Tylko nie łóżko.

Dr Yashida: Nie podoba mi się to, dziecko. Chciałam cię puścić, ale teraz nie mogę. Energia rozrusznika bardzo spadła.
Tony: Jak… to… się… dzieje?
Dr Yashida: Nie wiem. Tu mamy problem.

Nałożyła mi maskę tlenową na twarz. Byłem zmieszany. Nie rozumiałem, dlaczego to się działo. Zaraz… Będąc na mieście słyszałem Justina. Czy to jego sprawka? Nie. Niemożliwe.

Dr Yashida: Muszę wiedzieć wszystko o tym rozruszniku. Podasz mi namiary na tego lekarza?
Tony: Jest… na… wakacjach.
Dr Yashida: Rozumiem, że odpoczywa, ale muszę ci pomóc. Jeśli nie znajdziemy sposobu na powstrzymanie tego, twoje serce przestanie bić!
Tony: Ale… on… musi… odpocząć.
Dr Yashida: Teraz liczy się twoje życie. Postaram się tobie pomóc. Tylko współpracuj.

Kiwnąłem tylko głową i podałem telefon. Od razu spisała numery, wychodząc z sali. Może sam ten wyjazd był złym pomysłem. Wręcz nieodpowiednim.

**Pepper**

Czekałam niecierpliwie z Rhodey’m na jakieś informacje. Nie przywyknę do tego nigdy. Czekanie w nieskończoność, która się ciągnie bez końca. Bałam się, że faktycznie coś się stało Tony’emu. Przez lek? A może ktoś z nami się udał? Tylko kto?
Po chwili pojawiła się lekarka. Mina na jej twarzy była odpowiedzią na wszystko.

Dr Yashida: Na pewno chcielibyście wiedzieć co z waszym kolegą. Nie mam dobrych wieści.
Pepper: Czy… Czy to przez jego serce?
Dr Yashida: A raczej przez wadliwą technologię.
Rhodey: Niemożliwe! Miał wymianę miesiąc temu! Jak?
Dr Yashida: To właśnie próbuję ustalić. Jakieś dziesięć minut temu mógł wrócić z wami, ale…
Pepper: Ale?
Dr Yashida: Wszystko się zmieniło, dlatego spytam się jego lekarza czy mogły wystąpić jakieś usterki.
Pepper, Rhodey: USTERKI?

To nie mieściło się w głowie. Oboje byliśmy w tym zagubieni. Jakim cudem nowa technologia zaczęła nawalać? Coś tu się nie zgadza. Kobieta odeszła od nas, wykonując telefon. Wykorzystałam to na szczerą rozmowę z Rhodey’m.

Pepper: Mam pewne podejrzenia.
Rhodey: Ja tam nie wiem. To jest naprawdę dziwne.
Pepper: Ktoś chce mu zaszkodzić.
Rhodey: Wiesz co? Możesz mieć rację. Jednak poza Duchem nikt nie wie o jego drugiej tożsamości.
Pepper: Chyba, że komuś się pochwalił.
Rhodey: Przeklęta zjawa.

**Tony**

Ledwo mogłem nabrać powietrza do płuc. Czego nie zauważyłem? Byłem słaby. Praktycznie bez sił, więc sen był dobrym rozwiązaniem. Nawet nie walczyłem, odpływając.

**Victoria**

Leżeliśmy tak, spoglądając beztrosko, lecz odezwał się telefon. Najwidoczniej nasza sielanka szybko się skończyła. Ho jedynie zerknął na wyświetlacz.

Dr Yinsen: Nieznany. Pewnie pomyłka.
Dr Bernes: Możliwe.

Odłoży telefon, który ponownie zadzwonił. Przyjaciel szybko stracił cierpliwość i odebrał. Mówił dość poważnie, a potem nagle znieruchomiał. Chciałam zapytać skąd taka reakcja. On tylko włączył na głośnomówiący.

Dr Yashida: Podobno pani technologia jest wspomagaczem serca od Tony’ego Starka.
Dr Bernes: Zgadza się. Eee… Coś się stało?
Dr Yashida: Naomi Yashida. Można powiedzieć, że jesteśmy na tych samych dziedzinach.
Dr Yinsen: Mówi prawdę… Proszę przejść do sedna.

Nieco się bałam co usłyszę. Te same dziedziny? Lekarka? Zaciekawiło mnie to.

Dr Yashida: Bateria w rozruszniku wyczerpuje się.
Dr Bernes: To pomyłka! Nie ma takiej możliwości!
Dr Yinsen: Victorio, spokojnie… Wiadomo co to spowodowało?
Dr Yashida: Tutaj pojawia się problem. Nie wiadomo.

Na tę informację Ho zaczął śpiewać „Odę do radości”. Chyba już zwątpił w sens odpoczynku. Ten chłopak nas kiedyś zabije. Jednak musieliśmy coś wymyślić, aby mu pomóc.

Rozdział 5: Nie spieszmy się ze śmiercią

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Nawet nie miał siły na walkę, więc chwyciłem brata na ręce i wyszedłem z hotelu. Pepper poszła za mną. Duszności były słabsze. Zaczął prawidłowo oddychać. To było dziwne, a na pewno nie robił sobie żartów.

Rhodey: Jak się czujesz, Tony?
Tony: Już mi… lepiej.
Rhodey; Na pewno?
Tony: Tak.
Pepper: Ale i tak powinien cię zbadać lekarz. Jeśli się nie zgodzisz, wezmę cię siłą i już miłe traktowanie się skończy.
Tony: Dobra… Idę.

Dobrze, że zgodził się na taki układ. Odstawiłem go na ziemię, ale pozwoliłem, żeby podparł się mojego ramienia. Wciąż był słaby. Zamówiliśmy taksówkę. Mieliśmy szczęście, bo kierowca mówił naszym językiem. Podałem mu kartkę z nazwą szpitala i ruszyliśmy w drogę. Spoglądałem w okno. Miasto nocą było takie piękne.

**Tony**

Chciałem mieć to za sobą, aby z przyjaciółmi zwiedzić ten kraj. Przyjechaliśmy na wakacje, a nie patrzeć na białe ściany oraz ludzi w kitlach lekarskich. Przez moje serce psuł się każdy wypad. Mogli pojechać sami, a tak stałem się dla nich ciężarem.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, Rhodey zapłacił za podróż i przeszliśmy przez drzwi placówki. Nie było ruchu.

Tony: Nie… pomyliliśmy miejsc?
Rhodey: To na pewno tutaj.
Tony: Ale tu… nikogo… nie ma.
Pepper: Może rzadko mają pacjentów.
Tony: Może.

Po chwili dostrzegliśmy jakąś kobietę, która nieco poirytowana wyszła z jakiejś sali. Nie chciałem jej sprawiać kłopotów, ale na mojego pecha sama mnie zauważyła. Podeszła, gadając coś szybko po japońsku. Chyba przeklinała.

Tony: Eee… Przepraszam?
Pepper: Ja to załatwię.
Tony: Mówiłaś, że… znasz kilka… słów.
Pepper: Poradzę sobie.

Dała mi buziaka w policzek i zaczęła swój słowotok. Byłem w szoku, chociaż bardziej uszy błagały o litość. Pięć minut dręczyła lekarkę, lecz to chyba coś dało. Odezwała się do nas po naszemu.

Dr Yashida: Naomi Yashida. Cybernetyka, nanotechnologia i inne bzdety. W skrócie: jestem lekarzem od „cudownych” przypadków.
Tony: Cudownych?
Dr Yashida: Pewne moje metody są niezgodne z prawem.

Jakbym słyszał doktorka za pierwszym razem. To był ciekawy zbieg okoliczności. Znała się na tym co on.

Dr Yashida: Widzę, że jest problem, a skoro szukaliście tej placówki, rozumiem, iż zgadzacie się na eksperymentalne leczenie.
Tony: Mój lekarz… zajmuje się… tym.
Dr Yashida: Więc postanowione. Przebadam cię od stóp do głów.

Zabrała mnie do sali, ale strach był odczuwalny. Czy na pewno mogłem jej zaufać?

**Ho**

Nie dawałem forów Victorii. Musiałem jej pokazać na co mnie stać. Graliśmy z pół godziny, aż mieliśmy dość. Jednak i tak wygrałem. Do tej pory nie potrafiła uwierzyć w siłę mojego ciała.

Dr Yinsen: Mówiłem ci. Wiek nie ma znaczenia.
Dr Bernes: Teraz to wiem.
Dr Yinsen: Oj! Następnym razem mnie pokonasz. Może.

Zaśmiałem się, aż oberwałem piłką w twarz. Podniosłem okulary, dając je na nos.

Dr Yinsen: Lubię cię tak nakręcać. Taka osa.
Dr Bernes: Gdybyśmy nie byli na wakacjach, pobiłabym cię tak dotkliwie, że ktoś musiałby cię składać.
Dr Yinsen: No ja tylko żartuję. Nie bądź dla mnie taka ostra.
Dr Bernes: A będę.
Dr Yinsen: Do męża też się tak odnosisz?
Dr Bernes: Stul dziób! Żądam rewanżu!
Dr Yinsen: Jestem za.

Uśmiechnąłem się, kładąc się na leżak. Miło było tak odpocząć od Tony’ego i tej całej dzieciarni. Jednak lekko świerzbiły mnie ręce.

Dr Bernes: Wiedziałam.
Dr Yinsen: Co takiego?
Dr Bernes: Zaczynasz się nudzić. Odcięcie od adrenaliny jest torturą.
Dr Yinsen: Nawet mi o tym nie mów.

Niestety, ale miała rację. Byłem przyzwyczajony do chaosu. Na Hawajach tego nie było. Musiałem zająć czymś myśli.

**Naomi**

Chłopak był przerażony. No tak. Nie da się ufać pierwszej napotkanej osobie, a zaplecze tego szpitala składało się z bardzo zaawansowanej technologii.

Dr Yashida: Połóż się tutaj.
Tony: Nie będzie… pani… mnie usypiać?
Dr Yashida: Nie ma takiej potrzeby. Domyślam się, że chodzi o serce. Wykonam skan. To nie boli, więc leż spokojnie.
Tony: Dobrze.

Włączyłam skaner, który był nad nim, zaś wszelkie zapisy pokazywały się na monitorze z prawej strony.

Dr Yashida: Zdumiewający rozrusznik serca, ale coś jest z nim nie tak.
Tony: Jak to?
Dr Yashida: Zasilanie w nim się wyczerpuje.
Tony: To… To nie jest… możliwe.
Dr Yashida: Wiem, ale na razie nie widzę innej przyczyny wewnątrz. Podam ci leki, żeby poprawić pracę serca.
Tony: I… mogę wrócić… do nich?
Dr Yashida: Nie ma potrzeby cię zatrzymywać, ale bądźmy w kontakcie, gdyby coś złego zaczęło się dziać.

Nastolatek jedynie podziękował, a ja podałam mu lek. Czekałam, aż odczyty będą w normie.

Rozdział 4: Płaczące wisielce

0 | Skomentuj
**Victoria**

Miło było patrzeć, jak Ho korzysta z wakacji. Cieszyłam się, widząc go z dala od skalpela i sali operacyjnej. Był zupełnie inną osobą, gdyż pokusił się o uśmiech. Akurat graliśmy w piłkę plażową.

Dr Bernes: Dam ci fory, żebyś nie marudził.
Dr Yinsen: Ej! Wiek nie robi różnicy.
Dr Bernes: No to udowodnij to, doktorku.

Zaśmiałam się, dając mu wyzwanie. Od razu przystąpił do serwu. Byłam w szoku, bo ledwo zdołałam zablokować.

Dr Bernes: Rany! Ile w tobie energii.
Dr Yinsen: Ha! Zdziwiona?
Dr Bernes: Nie spodziewałam się, że…
Dr Yinsen: Że co? Będąc starym dziadem znajdę w sobie siłę z młodzieńczych lat?
Dr Bernes: Eee… Właśnie tak.
Dr Yinsen: Zdziwisz się, co jeszcze potrafię.
Dr Bernes: Zaskocz mnie.

Uśmiechnęłam się, odbijając piłkę przez siatkę. Zagrałam dość mocno, żeby sprawdzić czy rzeczywiście miał tyle siły. Gdy odbił ją nad siatką, zastosowałam blok.

Dr Bernes: Nie ma tak łatwo.
Dr Yinsen: Dopiero się rozkręcam.
Dr Bernes: No dawaj.
Dr Yinsen: Mówisz i masz.

Wziął piłkę, serwując lekko. Zaczęłam odbijać, żeby za wszelką cenę przebić się na jego stronę. Ciągnęliśmy to pięć minut, a już wyczuwałam podstęp.
Gdy odbiłam po raz kolejny, zatrzymał się.

Dr Bernes: Ho?

Znienacka zaatakował, zdobywając punkt. Szczęka na glebie. Już nigdy nie nazwę go staruszkiem.

**Pepper**

Martwiłam się o Tony’ego. Minęła połowa dnia, a on dalej leżał. Postanowiłam sprawdzić, jak się trzyma. Położyłam się obok niego, kładąc głowę przy sercu. Biło takie słabe.

Pepper: Powiesz mi co się dzieje?
Tony: Zawaliłem… Przepraszam.
Pepper: Hej. To siła wyższa. Ważne, żebyś dał sobie pomóc.

Chwyciłam delikatnie jego rękę, spoglądając na bransoletkę. Nie wyglądało to dobrze.

Pepper: Tony, potrzebujesz lekarza.
Tony: Nikt… nie zna się… na tym.
Pepper: Od czegoś są te punkty teleportacyjne. Można ściągnąć doktorka i…
Tony: Nie, Pep. On… musi odpocząć… ode mnie.
Pepper: Skarbie, proszę cię.

Byłam coraz bliższa płaczu. Odtrącał wszystkich, a to naprawdę bolało. Rhodey cały czas milczał, robiąc coś na komputerze. Czyżby miał plan?

Tony: Zajmijcie… się planem.
Pepper: Bez ciebie nie robimy nic.
Tony: M… mu… si… cie.
Pepper: Tony?

Zauważyłam, że dusił się. Nie mogłam patrzeć na to, co się z nim dzieje. Podbiegłam do Rhodey’go, patrząc na niego błagalnym spojrzeniem.

Rhodey: Pepper, my mu nie pomożemy. Nie znamy się na tym, ale wiem kto może.
Pepper: Mamy ściągnąć doktorka i lekarkę?
Rhodey: Nie o nich myślałem.

Pokazał mi stronę ze szpitalem, który stosował bardzo nietypowe metody. Zajmował się eksperymentalną technologią. To mogła być szansa dla Tony’ego.

Pepper: Zabieramy go.

**Duch**

Sprawdzałem swój arsenał, aby rozpocząć nocne łowy. Akurat miałem Starka na muszce. Widziałem, że dzieciaki próbowały mu pomóc. Dziwne. Jeszcze go nie tknęliśmy. Wszystko stało się jasne, odnajdując puste miejsce po pluskwie.

Duch: Ktoś widział moją zabawkę?

Odpowiedziała mi cisza. Ponowiłem pytanie.

Duch: Czy któryś z was ruszał moje rzeczy?! Hej!
Whitney: Mogłeś ich bardziej pilnować.
Duch: Czyli to ty!

Przeniosłem się za jej plecy i wszedłem ręką w jej ciało. Ścisnąłem za serce.

Duch: Oddaj.
Whitney: Nie… brałam…ci. Przysięgam.
Duch: Hmm… To w takim razie kto?

Widziałem, że nie kłamie, a swoje spostrzeżenia skupiłem na Hammerze. Ten szczeniak irytował mnie od samego początku. Zamiast grzebać mu we flakach strzeliłem neurotoksyną. Błyskawicznie odczuł ją, padając na ziemię.

Duch: Ty pieprzony padalcu! Pytałeś się czy możesz zabrać?!
Justin: W… wziąłem, bo… Bo było zabawnie.

Stwierdził z głupawym uśmiechem. Mogłem go zabić. Mogłem, ale miał na nas haka. Gdyby nie on, wszystkie agencje rządowe siedziałyby nam na karku, a tego nikt nie chciał. Podałem mu odtrutkę.

Duch: Czucie wróci po kwadransie. Następnym razem nie będzie litości, Hammer.
Justin: Zabawne, ale… wiesz co? Dokonałem swego.
Duch: Widzę, ale to miało być później.
Whitney: Bez zbroi nic nie zrobi.
Whiplash: I tak go zniszczę, aż będą go wywozić w sosnowym pudle.
Mr. Fix: Panowie, spokojnie proszę. Po kolei. Prawda, Duchu?

Niechętnie przyznałem mu rację. Przez lornetkę spoglądałem na nieudolne ratowanie bohatera. Przepiękny widok.

Rozdział 3: W kraju kwitnącej wiśni

0 | Skomentuj
**Mr. Fix**

Hammer załatwił wszystkie formalności za nas i legalnie mogliśmy być w Japonii. Musiałem przyznać, że lokalizacja hotelu nadawała się do zamachu. Tylko czy Duch tak łatwo chciałby zabić Iron Mana? Czasem ciężko tę zjawę rozgryźć.
Gdy wszystko leżało na swoich miejscach, walizka zaczęła coś mruczeć z niezadowolenia.

Justin: Ktoś kota brał? Nikt nic nie wspominał o zapchlonych futrzakach.
Duch: Myślałem, że lubisz takie drapieżniki.
Justin: Aha! To twój sierściach!
Duch: Wypraszam sobie, Hammer. Ja mam tylko psa i tylko go tkniesz, a zostaniesz bez nerki.

Zaczynało być groźnie. Czekałem na ich cudowną reakcję, gdy odkryją kto tak naprawdę jest w środku.

Mr. Fix: Wy tak tylko się licytujecie. Może niech ktoś sprawdzi. Przygotuję sznur.
Duch: Pan Hammer jest chętny. Mam rację?

Włożył mu rękę przez ciało i ściskał kiszki. Skąd mogłem to wiedzieć? Ponieważ, aż zzieleniał. Niechętnie posłuchał się Ducha i otworzył walizkę. Nie mogłem powstrzymać tego głupiego uśmiechu.

Justin: Aaa!

Odskoczył jak porażony, a mój zabójca tylko rozwinął bicze. Najemnik śmiał się, gratulując pomysłu.

Whiplash: Naprawdę niewygodna ta walizka.
Justin: Co tu robi ta cholera?! Fix, co to ma znaczyć?!
Mr. Fix: Wakacje bez mojego sługi? To byłby błąd.

Zaśmiałem się, zaś dzieciak tylko się wściekł i wyszedł. Dobrze, że wszystko nagrało się w moim cybernetycznym oku. Uwielbiam technologię.

**Rhodey**

Tony musiał na siebie uważać, a zamiast tego miał ochotę na spacer po dzielnicy Shibuya. Cokolwiek próbowaliśmy mu powiedzieć, ten tylko zaprzeczał, kłamiąc nam w żywe oczy, że wszystko gra. Pepper też nie dała się na to nabrać.

Tony: Na co czekacie? Na oklaski?
Rhodey: Tony…
Tony: Ile razy mam wam powtarzać? Nic mi nie jest.
Rhodey: Bransoletka mówi co innego. Twoje serce potrzebuje odpocząć.
Pepper: Ma rację. Jutro też jest dzień, więc posiedźmy w hotelu.
Tony: Czemu wy mnie nie słuchacie?! Wiecie co? Pójdę sam.
Pepper, Rhodey: TONY!

No i zrobił to. Wyszedł. Zostawił nas. Nie wiedziałem co robić.

Pepper: Rhodey, czemu za nim nie biegniesz?
Rhodey: Tokio jest sporym miastem. Nie wiem, jak go znaleźć.
Pepper: GPS?
Rhodey: Na pewno wyłączył, żeby nam utrudnić zadanie.
Pepper: Ale troszeczkę za bardzo panikujesz.
Rhodey: Pepper, on miał zniszczony implant. Gdyby nie lekarka, byłby martwy!
Pepper: Wiem, bo Mallen był monstrum. Może… Może nie wracajmy do tego.

Kiwnąłem tylko głową. Zastanawiałem się czy istniał inny sposób na zlokalizowanie brata.

**Tony**

Włóczyłem się po centrum. Był spory ruch wśród ludzi oraz samochodów. Nie wiedziałem nawet, gdzie dokładnie idę. Chyba niepotrzebnie się uniosłem.

Tony: Ach! Idiota ze mnie.

Powiedziałem sam do siebie, bo nie wszyscy rozumieli angielski. Przez te krzaczki na nazwach ulic zatraciłem orientację w mieście. Rozglądałem się, szukając znajomego punktu.
Nagle ktoś na mnie wpadł.

Justin: Przepraszam.

Przepraszam? Kto to powiedział? Odwróciłem się, ale nikogo nie było. Pora skończyć te chodzenie donikąd i wrócić do nich. Odnalazłem drogę, przechodząc przez drzwi.
Gdy miałem dotknąć klamki, poczułem ukłucie w sercu. Coś na rodzaj wyładowania. Może z tego zmęczenia postradałem już zmysły.

Tony: Przepraszam… was.

Tyle powiedziałem siadając na łóżko. Przyjrzałem się bransoletce. Funkcje życiowe się załamywały, a nawet podskakiwały w górę i w dół.

Pepper: Co się dzieje?
Tony: Nic, Pep. Jesteście… źli?
Pepper: Rozumiemy cię, bo zawsze tak reagujesz.
Rhodey: Tony, powiedz prawdę. Coś się stało, prawda?
Tony: Sam… nie wiem.

Położyłem się na łóżku, próbując zapanować nad biciem serca.

Rhodey: Może powinien cię zbadać lekarz.
Tony: Nie… przyjechałem, żeby… zwiedzać… szpitale. Poza tym, nie znam… języka.
Pepper: O! Tak się składa, że przed wyjazdem nauczyłam się paru słówek.
Tony: Jakie?
Pepper: Jak się wita, dziękuje, przeprasza, prosi i żegna.
Tony: Pocieszające.

Odparłem z trudem. Czekałem aż samo minie.

**Justin**

Niektórzy w tej grupie to tacy idioci. Nie zauważyli, jak ukradłem urządzenie Ducha. Na mojego farta dopadłem Starka. Teraz tylko niszczyć. Powoli, ale bardzo boleśnie.

Rozdział 2: Ja, palmy i parasolki

0 | Skomentuj
**Pepper**

Długo czekaliśmy na Tony’ego. Już chciałam zrobić mu niespodziewany spam, który składałby się z tysiąca smsów, ale powstrzymałam się. W porę się pojawił. O dziwo był bardzo wesoły.

Pepper: A co cię tak bawi, Tony?
Tony: Nie uwierzycie czego się dowiedziałem.
Rhodey: Raczej nic złego, skoro szczerzysz się jak głupi do sera.
Pepper: No mów, mów. Nie trzymaj nas w niepewności.
Tony: Nasz kochany doktor Yinsen też wyjeżdża.
Pepper: I dobrze. Zasłużył sobie.
Tony: Ale nie sam.

Wybuchnął śmiechem. Nigdy nie widzieliśmy go w takim humorze. Nałykał się hormonów szczęścia?

Rhodey: Zaraz… Tylko mi nie mów, że jedzie do Japonii tak jak my.
Tony: Lepiej. Na Hawaje z doktor Bernes. Już pochwalił się koszulą w kwiaty.
Pepper: Poważnie?!

Teraz i my zaraziliśmy się jego radością. W punkcie teleportacyjnym ludzie już przenikali na inna stronę. Każdy z nas dostał środek na spowolnienie procesów życiowych. Chwyciliśmy się za ręce, przechodząc przez przejście.

Pepper: Wszyscy cali?
Rhodey: Jak najbardziej.
Pepper: Tony?
Tony: Bywało… gorzej.

Chwycił się za implant i ciężko oddychał. Pomogliśmy mu usiąść, a kontrola szybko sprawdziła nasze rzeczy.

Pepper: Dasz radę, skarbie. To minie.
Tony: Wiem.
Pepper: Poczekamy tu z tobą. Potem zameldujemy się w hotelu.
Tony: Nie, Pep. Idźcie… beze mnie.
Pepper: O nie. Jak wszyscy to wszyscy.
Tony: Spo… walniam… was
Rhodey: Stary, zostajemy tu. Nic nam nie ucieknie. Spokojnie.

**Whitney**

Obserwowałam Starka i jego przyjaciół z ukrycia. Udali się do Tokio, więc zjawiłam się w bazie, aby złożyć raport. Cała banda była gotowa do… wyjazdu? Fix trzymał jakąś metalową walizkę. Raczej tam ubrań nie zapakował.

Duch: Dokąd lecimy, Masque?
Whitney: Tokio.
Justin: O! Bardzo ciekawa lokalizacja. Jednak jedno ważne pytanie.
Whitney: Jakie?
Justin: Ma ze sobą zbroję?
Whitney: Raczej nie.
Duch: No to co, moi drodzy? Wybieramy się na wakacje.

Nikt nie radował się, a jedynie wyszedł z kryjówki, udając się do wyznaczonego punktu. Kogoś mi brakowało.

Whitney: Whiplasha nie bierzecie?
Mr. Fix: Spokojna głowa. Jest z nami.
Whitney: Gdzie?
Mr. Fix: Zobaczysz.

Był dosyć tajemniczy, ale no trudno się mówi. Po podanych lekach przeszliśmy przez punkt. Odprawa także przeszła bez zakłóceń. Na wszystko byliśmy przygotowani.

**Ho**

Udałem się z Victorią na Hawaje. Oboje potrzebowaliśmy odpocząć od tego gamonia. Użyte serum na podróż nieco nas osłabiło, lecz dało się to jakoś znieść. Zameldowaliśmy się w hotelu.

Dr Bernes: Czyli Tony był na badaniach przed podróżą?
Dr Yinsen: Tak i osobiście mu wygarnąłem wszystko co o nim myślę.
Dr Bernes: Wiesz, że to jeszcze dzieciak.
Dr Yinsen: Taa… Z miesiąc odpocznę od niego.
Dr Bernes: Ale wiesz, że można się teleportować w dowolne miejsce. Może cię odwiedzić.
Dr Yinsen: Cholera! Nie ma takiej opcji! Jak tylko się tu zjawi, to wrzucę go do rekinów!
Dr Bernes: Ho, ja tylko żartuję. Zrelaksuj się. Posłuchaj szumu fal. Pomyśl o piasku.

Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Fakt, że chciała dobrze, ale to ani trochę nie uspokajało. Miałem ochotę jej powiedzieć co sądzę o takim gadaniu. Tak bardzo kusiło.

Dr Bernes: Będziesz pił drinki z parasolką. Poopalasz się. Opcji jest wiele.
Dr Yinsen: Powiedziałbym ci coś, ale nie chcę, żebyś była na mnie zła.
Dr Bernes: No wal, doktorku.
Dr Yinsen: Przy okazji musimy ograniczyć nasze relacje tylko do pracy.
Dr Bernes: A to niby czemu?
Dr Yinsen: Nie wiem co Tony’emu chodzi po głowie, ale jeszcze trochę i zacznie nas ze sobą swatać.

Nie sądziłem, że coś takiego powiem jej prosto w twarz. Bawiło ją to, a mnie ani trochę. Jednak pokusiłem się o wyjście na plażę. Usiadłem w cieniu, popijając drinka.

Dr Yinsen: Za miesiąc bez kłopotów.
Dr Bernes: I krojenia.
Dr Yinsen: Hej!
Dr Bernes: Jeśli już jedziemy na całego…

Zaśmiała się, stukając się szklankami. Popatrzyłem w bezchmurne niebo. Było całkiem przyjemnie. Trzeba było zdecydować się na to wcześniej.

**Tony**

Ból powoli stawał się do zniesienia, więc poszliśmy do hotelu. Tam rozpakowaliśmy walizki. Wciąż odczuwałem efekt tej substancji, ale nie miałem zamiaru leżeć. Byłem ciekaw jaki będzie plan na start.

Rozdział 1: Wakacje na morderstwo

0 | Skomentuj
**Duch**

Nie sądziłem, że tak wiele osób przyjmie moją propozycję. Madame Masque, Justin Hammer, Mr. Fix i Whiplash. Musiałem znowu na nich spojrzeć, aby zrozumieć, że naprawdę chcieli tego samego. Śmierci Iron Mana.

Duch: Wiecie zapewne czemu was tu sprowadziłem.
Justin: Chodzi o Starka. Wiadomo. Znasz moje zdanie, zjawo. Jestem za.
Duch: Ty tylko chcesz pozbyć się konkurencji, prawda?
Justin: Cóż… Nie będę owijał w bawełnę, przyjaciele.
Whiplash: Nie jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Lepiej się módl, żebyś był ognioodporny.
Mr. Fix: Whiplash, bez złośliwości… To, kiedy zaczynamy?
Duch: Na razie czekamy. Masque, wiesz co robić.

Ta tylko zmieniła twarz i zniknęła. Byłem ciekaw czy wszystko pójdzie zgodnie z planem, choć niespodzianki dodają więcej frajdy.

**Tony**

Plan, żeby odpocząć od tego miasta i obowiązków bohatera wcale nie wydawał się taki głupi. Szczególnie, że Pepper nie pozwalała na dojście do słowa. Uwielbiałem jej charakter, choć piski z euforii były trochę nie do zniesienia.

Tony: Pep, starczy. Rozumiem, że to ważne.
Pepper: Przecież tyle razy ci mówiłam, abyś odpoczywał, a doktorek też nie lubi, gdy działasz mu na złość, choć dobrze, że nie wie kim jesteś, bo wtedy dałby ci dożywotni szlaban na wszystko co kochasz.
Rhodey: Pepper, dotarło do niego. Tak przy okazji, ile zjadłaś tych cukierków?
Pepper: Rhodey, bo cię zabiję.
Tony: Hej! Spokojnie. Wy spakujcie rzeczy, a ja idę do lekarza. Spotkamy się w punkcie teleportacyjnym.

Pożegnałem się z nimi i pojechałem do szpitala. Pierwszy raz odczuwałem taki dziwny spokój, ale te białe ściany zawsze powodowały ciarki. Bez względu na to, ile tu leżałem, nigdy nie przywyknę do tego miejsca.
Gdy dotarłem pod gabinet Yinsena, zapukałem.

Dr Yinsen: Wejść!

Zrobiłem tak jak chciał. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć. Doktorek bez kitla? Czyżby jakieś święto?

Dr Yinsen: No podejdź. Przecież nie gryzę.
Tony: Taa… Wiem.
Dr Yinsen: Coś nie tak?
Tony: Pan… wyjeżdża?

Spytałem, bo nigdy w życiu nie widziałem go w hawajskiej koszuli. Pakował wszystkie rzeczy do torby. To chyba sen albo i żart.

Tony: Doktorze?
Dr Yinsen: No lepiej mów mi, po co przylazłeś? Nie chcę się spóźnić.
Tony: Na co? Na randkę?
Dr Yinsen: Ostatni raz cię ratowałem, a Victorii też nie będę brał do asysty. Radź sobie sam.
Tony: Ej! Ja tylko żartuję.
Dr Yinsen: Jasne, jasne. To już nie mogę wyjechać na wakacje? Wykończyłeś mnie, dzieciaku. Przez ciebie zarywałem noce, nie mogłem nawet zjeść śniadania, bo mi się pchałeś na stół. I wiesz co ci powiem?
Tony: Co?

Zaczęło być groźnie. Bałem się co jeszcze mi powie.

Dr Yinsen: Jesteś powracającym problemem. Muszę go rozwiązywać codziennie. Chodzące puzzle, które rozsypują się na coraz mniejsze fragmenty.
Tony: Ciekawe porównanie, ale właśnie… Ja też wyjeżdżam.
Dr Yinsen: Och! Co za ulga. A gdzie dokładnie?
Tony: Japonia. Tamte strony.
Dr Yinsen: Dobry wybór.
Tony: Wiem, bo to ciekawy kraj.
Dr Yinsen: Nie dlatego dobry.
Tony: No to czemu?
Dr Yinsen: Bo będziesz daleko ode mnie.

Zaśmiał się głupawo, a ja czułem się zażenowany. Jednak to w sumie cieszyłem się z tak jego dobrego humoru.

Dr Yinsen: Dobra. Koniec żartów. Zróbmy te badania.
Tony: Przejdźmy ten rytuał, doktorku.
Dr Yinsen: Uduszę cię kiedyś.

Widziałem zwątpienie na jego twarzy. Zamilkłem, a on zrobił podstawowe badania. Nie widziałem, żeby miał powody do obaw. Zapisał wyniki na tablecie i usiadłem przed nim.

Dr Yinsen: Możesz przejść przez punkt, ale pamiętaj, że może dojść do niespodzianek.
Tony: Jakich?
Dr Yinsen: To w końcu teleportacja i dostaniesz środek na spowolnienie procesów życiowych. Możesz czuć się słaby.
Tony: Ale już nie muszę się ładować.
Dr Yinsen: Kto wie czy do tego nie powrócisz?
Tony: To żart, prawda?
Dr Yinsen: Hmm… I tak i nie. Bezpiecznej podróży, Tony.
Tony: I wzajemnie.

Uśmiechnąłem się dziękując za wszystko. Zabrałem to co potrzebowałem, kierując się do wyjścia. O mały włos, a dostałbym drzwiami. Nie spodziewałem się tu lekarki. Także bluzka w kwiaty. Zaniemówiłem, choć fakty same się do siebie kleiły.
Po opuszczeniu szpitala, zacząłem się śmiać. Starałem się jakoś pohamować, lecz uśmiech nie znikał mi z twarzy.
~~~~~**~~~~~~
Ta przerwa była konieczna do zakończenia kolejnego opo. Nie wiem co będzie dalej z blogiem. Teraz stoi nad nim wielki pytajnik. Także witam w kolejnej historii o Iron Manie.
© Mrs Black | WS X X X