Part 208: Specjalne zlecenie dla Madame Mask

2 | Skomentuj


**Rhodey**

Madame Mask nieźle namąciła mu w głowie. Nie potrafił uwierzyć, że rozmawiał ze mną. To chyba znaczy, że trucizna znowu atakowała układ nerwowy. Było coraz mniej czasu. Pepper o tym wiedziała. Przyszła do zbrojowni, odkładając zbroję i położyła się zmęczona na kanapie.

Pepper: Ech! Nabałaganiła, ale sama nie posprząta
Rhodey: Niech spróbuje się tu znowu pokazać, to jej nogi z dupy powyrywam
Tony: Zabiję ją! Zabiję!
Pepper: Tony, wyluzuj. Już zniknęła
Tony: Ale wróci! Muszę być gotowy! Muszę...
Rhodey: Tony!

Widziałem, jak chwycił się za klatkę piersiową, oddychając z trudem. Na pewno przyczyną były nerwy. Podbiegłem do niego, nim uderzył o podłogę. Nie reagował na nic. Próbowałem go doprowadzić do porządku. Był rozkojarzony i nie wiedział, co się wokół niego działo.

Tony: Kim jesteś?
Rhodey: Nie poznajesz mnie? To ja... Rhodey
Tony: Kim jesteś?!
Pepper: Co się z nim dzieje?
Rhodey: Nie wiem, ale chyba wariuje
Tony: Kim ty jesteś?!
Pepper: Tony, spokojnie. Jestem twoją żoną... Nie poznajesz mnie?
Tony: Pepper...
Pepper: Tak. Jestem tu. Jestem
Tony: Przez chwilę... zapomniałem...
Rhodey: Może wina leży przy truciźnie
Pepper: Albo ta akcja z Mask go doprowadziła do takiego stanu
Tony: Przepraszam

Wstał z ziemi i wyszedł. Tak po prostu wyszedł ze zbrojowni. Byliśmy rozkojarzeni. Co jest grane?

**Tony**

Nie wiem, skąd wpadł mi ten pomysł, żeby zobaczyć się z Robertą. Uznawała mnie za zmarłego. Już chciałem otworzyć drzwi, lecz szybko zmieniłem swój plan. Przeszedłem się po ulicy miasta w deszczu. Chciałem pozbierać myśli. Cała ta trucizna i wariatka niszczyły mnie od środka. Musiałem pobyć przez chwilę zupełnie sam.

**Pepper**

Udało się uruchomić FRIDAY. Powiedziałam, co się wydarzyło i odczytała utracone dane. Pokazała nagrania, gdy Madame Mask zmienia twarze, a potem zniknęła. Czas pasował do ostatnich godzin. No właśnie. Pozostało pięć godzin, aż trucizna uszkodzi trwale mózg. Nie mogłam dłużej nic nie robić. Pobiegłam szukać Tony'ego. Rhodey miał zająć się Mattem i Katrine, gdyby czegoś potrzebowali.
Gdy znalazłam się poza fabryką, zadzwonił telefon.

Pepper: Halo! Kto mówi?
Tony: Twój Tonuś
Pepper: Tony? Gdzie jesteś? Właśnie poszłam cię szukać
Tony: Nie musisz, bo nie wracam do domu
Pepper: Dlaczego? Co się dzieje?
Tony: Przeze mnie macie same problemy. Lepiej będzie, gdy zniknę
Pepper: Nie! Nie rób mi tego!
Tony: Przepraszam cię za wszystko
Pepper: Tony!

Krzyknęłam przez słuchawkę, słysząc dźwięk zderzenia z jakimś pojazdem. Tony, co ty zrobiłeś?

~*Godzinę później*~

**Katrine**

Obudziłam się w tym samym pomieszczeniu, gdzie ostatnio trafiłam po ataku Hydry. Matt również tam leżał, ale był nieprzytomny. Skupiłam swój wzrok na czarnoskórym mężczyźnie. Nie przypominam sobie, żebym go znała. Może ktoś z rodziny. Chciałam wstać, ale odradzał tego.

Rhodey: Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. Jestem wujkiem Matta, więc zaufaj mi
Katrine: Eee... Dobra? Co się stało, że tu jesteśmy?
Rhodey: Madame Mask podłożyła bombę, która wybuchła
Katrine: Madame Mask? Niech to szlag trafi!
Rhodey: Znasz ją?
Katrine: Przeszła do Hydry, a oni chcą zniszczyć Iron Mana
Rhodey: Nic nowego
Katrine: To moja wina
Rhodey: Skąd taka myśl?
Katrine: Moja matka chce mnie odebrać siłą i musiała nasłać kogoś, kto może podszyć się pod każdego
Rhodey: Chyba miała własne zlecenie, bo mówiła o zemście
Katrine: Zemście? Nie, nie. Ona musi słuchać się szefów Hydry. Viper wydała rozkaz
Rhodey: Okej? To... dosyć skomplikowane
Katrine: A nawet bardzo

**Pepper**

Próbowałam namierzyć komórkę męża, lecz nie dałam rady. Zablokowana przez kanał prywatny. Jednak nie poddałam się tak łatwo i zlokalizowałam numer inną metodą. Był gdzieś przy Stark International. Weszłam do budynku, pytając się w recepcji, czy nie wchodził Tony Stark. Kobieta jedynie sprawdziła listę, która potwierdziła jego obecność w firmie. Pozwoliła mi na wejście do biura. Siedział tam. Od razu podeszłam do męża, lecz przy dotyku obraz znikł. Hologram?
Nagle zatrzasnęły się drzwi, a okna zostały zakryte żaluzjami. W pokoju rozległ się alarm.

Pepper: Ej! Przecież nic nie chciałam złego zrobić! Wypuśćcie mnie!
Tony: Na co ty liczysz, Patricio?
Pepper: Tony? Co ty wyrabiasz?! Przestań grać w te gierki i odblokuj te pieprzone drzwi!
Tony: Mógłbym to zrobić, ale nigdzie nie uciekniesz, Mask

Part 207: Kim jesteś?!

2 | Skomentuj

**Tony**

Duch? Czego on chce? Przecież mówiłem mu, że nie wiem, gdzie znajduje się Katrine. Może przebywa z Mattem. Postać zbliżyła się do światła i odetchnąłem z ulgą, widząc Rhodey'go. Podobno zamknęli całą bazę. Widocznie wszedł od strony domu.

Tony: Dobrze cię widzieć, Rhodey. Nie widziałeś gdzieś Matta?
Rhodey: Włochy przegrali z nami dwa do jednego
Tony: Eee... O czym ty mówisz?
Rhodey: Oglądałem mecz piłki nożnej i świetnie sobie poradziła drużyna ze Stanów
Tony: Rhodey, ty nigdy nie oglądasz sportu
Rhodey: Masz rację

Ten uśmieszek. Niech to szlag! Madame Mask! Wszystko stało się jasne, kiedy zaczęła zmieniać twarz na każdą osobę, jaką znałem. Rhodey, Pepper, Matt, Duch... Mogła być każdym. Miałem mętlik w głowie. Kiedy tak naprawdę nie rozmawiałem z oszustką?
Gdy chciałem ją dorwać, dość szybko znalazła się za moimi plecami, przykładając ostrze do gardła.

Tony: Czego ty chcesz?
Sąsiadka: Pragnę zemsty... Od samego początku tego chciałam, a twój czas dobiega końca. Już nikt cię nie uratuje. Jesteś mój!
Tony: FRIDAY!
Sąsiadka: Oj! Twój głupi komputerek nie będzie psuł nam zabawy. Hahaha!

Nagle usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Przez okienko nad wejściem prześlizgnął się Rhodey. Ten prawdziwy. Szybko wstał z ziemi, mierząc do baby. Bałem się, że nie poradzi sobie z nią, bo była sprytniejsza i w każdej chwili mogła go okrutnie zranić. Próbowałem jakoś się uwolnić. Poczuła ten zamiar i przycisnęła bardziej nóż.

Rhodey: Wypuść mojego przyjaciela!
Sąsiadka: Jeden fałszywy ruch, a przetnę mu łeb! Odłóż broń i nic nie rób... Powoli
Tony: Rhodey... nie
Sąsiadka: Milcz, Stark!
Tony: Aaa!
Rhodey: Zostaw go!
Sąsiadka: Mówiłam, że skrzywdzę zakładnika? Mówiłam, więc nie lekceważ mnie. Dobrze ci radzę

Po szyi spływała stróżka krwi. Wystarczyło ostatnie cięcie, by mnie zabić. Ona tylko pogrywała z nami. Czekała na coś, a może raczej na kogoś. Cholera! Pepper! Nie mogłem jej wezwać, bo stałaby się łatwym celem.

~*Trzy godziny później*~

**Pepper**

Wróciłam do Nowego Jorku. Nie byłam nikomu potrzebna, więc leciałam do bazy. Nie mogłam skontaktować się z FRIDAY. Zasięg padł? To niemożliwe. Coś tu nie gra. Tony pozostał sam. Musiałam działać. Przyspieszyłam moc w butach, docierając do fabryki. Przeraziłam się na widok stłuczonego okienka. Zza drzwi słyszałam krzyki. Trzy różne głosy, które poznałabym bez problemu. Tony, Rhodey i... Nie wierzę! Ta gnida tu przylazła?! Oj! Już ja jej pokażę! Rozwaliłam drzwi z repulsora. Mój mąż mnie za to zabije. Trudno, ale trzeba było wejść, by sprawdzić, skąd te piski. Czułam, jak serce mocniej bije, aż chce podskoczyć do gardła. Co tu się wyrabia? Bez pytania o nic wymierzyłam w wariatkę, celując w ramię. Jeden strzał, a na pamiątkę zostanie dziura.

Pepper: Oj! Jak mi przykro, ale to było za Tony'ego!
Sąsiadka: Hahaha! Tak łatwo mnie nie zabijesz, choć najpierw uratuj swojego syna
Tony: Matt? Co ty mu zrobiłaś?!
Rhodey: Tony, spokojnie
Tony: Odpowiadaj! Tknęłaś naszego syna?!
Sąsiadka: Przekonaj się sam, Iron Manie

I zniknęła. Tak po prostu się diabelnie zaśmiała, a Tony nie chciał siedzieć bezczynnie. Natychmiast wstał, biegnąc do domu. Rhodey razem ze mną też zmierzał w te same miejsce.

Tony: MATT! MATT, GDZIE JESTEŚ? NIC CI NIE JEST?
Matt: NA GÓRZE! NIE MOGĘ OTWORZYĆ DRZWI!
Pepper: Tony, stój! To pułapka!
Tony: Co?

W domu rozległ się dźwięk bomby. Przykryłam nas polem siłowym, ale jej siła doszła do pokoju syna. Rhodey pomógł wyciągnąć dzieciaki razem ze swoim bratem. Strach sięgnął zenitu. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Wynieśli ich do bazy, gdy ja ogarniałam bałagan.

**Rhodey**

Madame Mask musi zginąć. Jak ona mogła wysadzić pół domu? Chce zemsty, ale wszyscy ją odczuwają. Nastolatkowie leżeli w pokoju medycznym, lecz nie doznali żadnych urazów. Tony był wściekły i zaczął wyżywać się na stole roboczym. Uderzał pięściami, rzucał narzędziami, a do tego chciał rozwalić komputer. Natychmiast podbiegłem do niego, wyginając ręce, jak przy aresztowaniu robią policjanci.

Rhodey: Opanuj się! Żyją! Dorwiemy tę szmatę, ale na razie ochłoń
Tony: Wpuściłem ją pod własny dach! Naraziłem wszystkich! Mogliście zginąć!
Rhodey: Tony, uspokój się... Jeśli ona wróci, będziemy gotowi
Tony: Znowu FRIDAY unieszkodliwiła! Czy ja jestem taki głupi, że nawet przedszkolak obejdzie moje zapory zabezpieczeń?!
Rhodey: Ej! Nie mów tak
Tony: Rhodey? Kim ty jesteś?
Rhodey: Twoim przyjacielem, ale i też bratem oraz partnerem w walce
Tony: Na pewno jesteś Rhodey'm?
Rhodey: Na pewno

---***---

Zwalniam z notkami. Dziennie po jednej, bo pracuję nad pewnym projektem.

Part 206: Rhodey razy dwa

0 | Skomentuj

**Matt**

Nie mogłem przestać, a jej błagania nie mogły być tak po prostu zignorowane. Sam pragnąłem pobyć w niej jeszcze przez chwilę. Może jęki stawały się głośniejsze, że wujek mógłby zareagować, ale w tamtym momencie o tym nie myśleliśmy. Oddychałem głęboko razem z ukochaną, zaś jej biodra unosiły się przez spazmy rozkoszy.
Kiedy nastąpił największy szczyt spełnienia, wydarła się na całe gardło, lecz ja jedynie ostrożnie wyszedłem z wrażliwego wnętrza i swoim łagodnym pocałunkiem uciszyłem ją. Opadliśmy zmęczeni, przykrywając się kocem.

Matt: Przepraszam
Katrine: Za co?
Matt: Zapomniałem o prezerwatywach... Jesteśmy za młodzi na dziecko
Katrine: Matty, spokojnie

Głaskała mnie po policzku, aż ukoiła moje nerwy. Nie potrwało to długo, bo ktoś zaczął pukać do drzwi. Natychmiast ubrałem się w bokserki, zakładając dżinsy. Były dosyć ciasne. Eee... Chyba musiałem się pomylić. Domyśliłem się, kogo niosło, by wparować do pokoju.

Rhodey: Matt, wszystko gra? Nic wam się nie stało? Słyszałem krzyki
Matt: To nic... Nie bój się
Rhodey: Ech! Mam taką nadzieję... Potrzebujecie czegoś?
Matt: Raczej nie
Rhodey: A nie otworzysz drzwi? Robicie jakiś projekt?
Matt: Eee... Nie, nie
Rhodey: Więc wejdę
Matt: Nie! Lepiej nie teraz
Rhodey: No dobra... Gdybyście czegoś chcieli...
Matt: Zejdę!
Rhodey: Okej. Nie denerwuj się... Zupełnie, jak Pepper

Odszedł od drzwi i słyszałem, jak schodził po schodach. Katty zaczęła się ze mnie śmiać. Nie mogła się powstrzymać.

Katrine: Nie za ciasne są dla ciebie?
Matt: Sorki. Ubrałem nie te, co trzeba
Katrine: Oj! Matty, ładnego masz buraczka na twarzy
Matt: Ups

Speszyłem się bardziej, lecz wróciłem do łóżka, zasypiając obok niej.

~*Godzinę później*~

**Rhodey**

Jak do tego doszło? To były zaledwie ułamki sekundy, gdy ktoś mnie podszedł od tyłu i straciłem przytomność. Dopiero teraz oprzytomniałem, zauważając nieodebrane połączenia od Pepper. Pewnie chodzi o Tony'ego. Wstałem z ziemi, idąc do fabryki. Nadal pozostała zamknięta. Ich dom również był w takim samym stanie, więc wróciłem do rodziców oraz Ivy. Akurat zasnęła na łóżku. Nie miałem serca, by budzić narzeczonej. No tak. Muszę teraz pojąć, że będę miał z nią dziecko, a moje pierwsze wyzwanie, to bycie tatuśkiem za dziewięć miesięcy. Poszedłem do kuchni, gdzie mama piła kolejną lampkę wina.

Rhodey: Nie wystarczy, jak na jeden dzień?
Roberta: Po prostu nie potrafię pojąć, że tak szybko dorosłeś, a do tego będziesz miał dzidziusia z Ivy
Rhodey: Sam tego się nie spodziewałem
Roberta: Hahaha! Jestem z ciebie dumna, Rhodey. Tony pewnie śmiałby się z tego, gdyby żył
Rhodey: Mamo, jest taka sprawa... Tony wciąż żyje
Roberta: Żartujesz? Chciałbyś tego, ale nie cofniesz czasu... Pepper do mnie dzwoniła i mówiła, że to coś ważnego
Rhodey: Nie mogę się dostać do fabryki, a drugie wejście też zamknięte
Roberta: Dziwne
Rhodey: Muszę poczekać, aż znowu zadzwoni
Roberta: To ona?
Rhodey: O wilku mowa

Wyświetliła się nazwa kontaktu. Byłem przekonany, co do osoby, która dzwoniła. Miałem z rudą do pogadania. Ona raczej też tego chciała. Może ma jakieś dobre wieści do przekazania. Musi być antidotum na świństwo z receptury wariatki.

Rhodey: Pepper, przepraszam, że nie odebrałem, ale wcześniej zostałem zaatakowany
Pepper: Zaatakowany?! Przez kogo?!
Rhodey: Nie wiem, bo nie widziałem napastnika... Coś się stało?
Pepper: Tony ma dokładnie osiem godzin, nim trucizna go zniszczy na dobre i przydałaby się pomoc
Rhodey: Rozumiem, choć nie wiem, jak mam wejść do zbrojowni
Pepper: Masz drugie wejście
Rhodey: Zamknięte
Pepper: Co?! Nie wierzę! Jak?!
Rhodey: Chyba mamy intruza w środku
Pepper: Cholera! Matt tam jest! Muszę, jak najszybciej wrócić!
Rhodey: Gdzie ty jesteś?
Pepper: Ostatnio Madame Mask była w Nowym Orleanie, a tam działa Hydra
Rhodey: Hydra? No to brawo
Pepper: Coraz bardziej mam powód, by ją wytępić!
Rhodey: Pepper, uspokój się. Spróbuję jakoś wejść do środka, a ty niczym się nie martw
Pepper: Łatwo powiedzieć
Rhodey: Wiem o tym... Bądźmy w kontakcie
Pepper: Zgoda, więc do zobaczenia
Rhodey: Trzymaj się

Bez dłuższego zastanowienia pobiegłem w stronę fabryki. Musi być jakiś sposób, aby wejść do środka. Jeśli Madame Mask tam była, mogła też skrzywdzić Tony'ego. Obym zdążył na czas.

**Tony**

Pepper za dużo ryzykowała i to z mojej winy. Mogłem zareagować, by nie dopuścić do wstrzyknięcia trucizny. Jednak byłem wtedy zbyt słaby. Nie mogłem sam się obronić, a teraz żona poświęcała się dla zdobycia antidotum.
Nagle zgasło światło w zbrojowni. Potem lekko błyskało, aż znowu nastąpiła ciemność. Ostatni raz zauważyłem skok napięcia, który ukazał czyjąś postać w cieniu. Duch?

Part 205: Ten jedyny raz

2 | Skomentuj


**Pepper**

Wszelkie analizy oraz dodatkowe skany potwierdziły, że czasu było niewiele, a musiał dostać odtrutkę. System nadal poszukiwał Madame Mask poprzez sygnaturę maski. Ostatnia aktywność została wykryta dwie godziny temu w Nowym Orleanie. Trochę daleko, ale dla Tony'ego polecę wszędzie, gdzie trzeba.
Gdy planowałam swoją podróż, doktorek zauważył, jak mój mąż zaczął się budzić i dał mi o tym znać. Powoli otwierał oczy, trzymając się za klatkę piersiową.

Pepper: Tony... Tony, słyszysz mnie?
Tony: Pepper...
Dr Yinsen: Dobrze, że się obudziłeś, bo musisz wiedzieć, co możesz poczuć, jeśli nie otrzymasz antidotum na czas
Tony: Bardzo... źle?
Dr Yinsen: Masz dziewięć godzin, nim twój mózg dozna nieodwracalnych zmian
Tony: I to wszystko... wina... trucizny?
Dr Yinsen: Tak
Pepper: Jak się teraz czujesz?
Tony: Dobrze
Pepper: Nie próbuj ściemniać
Tony: Ech! To nic takiego. Efekty odstawienia... Nic groźnego
Dr Yinsen: Nic groźnego? Przy zatruciu, objawy moją wzrosnąć na sile, więc nie lekceważ tego
Tony: Doktorze, czy ja dziś umrę?
Dr Yinsen: Nie ma takiej opcji
Tony: Ale mogę?
Pepper: Nie przy mnie. Nie pozwolę ci na to
Dr Yinsen: No cóż... Pepper, muszę już uciekać, bo mam do przeprowadzenia operację. Gdyby coś się działo,Victoria jest w pogotowiu
Pepper: Dziękuję za wszystko
Dr Yinsen: Powodzenia

Uśmiechnął się i rozłączył połączenie wideo. Odczepiłam chorego od stołu, by mógł wstać. Ból nie przeszkadzał mu w ruchu. Ciągle przy sobie miałam paralizator. Dla bezpieczeństwa, choć FRIDAY też miała na niego oko.
Po wyjściu z pokoju medycznego, włożyłam zbroję, szykując się do lotu. Jednak znowu musiałam przystopować. Fury i Matt nabijali się na linię. Syn miał większy priorytet.

Pepper: Słucham cię, Matt... Już po lekcjach?
Matt: Eee... Tak, tak. No pewnie
Pepper: Byłeś na wagarach? Profesor Klein nie będzie zachwycony
Matt: Miałem ważniejsze sprawy... Mamo, dlaczego nie mogę wejść do zbrojowni?
Pepper: Musieliśmy odizolować twojego tatę od zagrożeń. Wejdź do domu od tylnego wejścia... Jesteś z Katrine?
Matt: Nie wraca do niego
Pepper: To lepiej niech wróci, bo tu był
Matt: Co?! Dlaczego?!
Pepper: Prowadzimy z nim wojnę i nie chce nawet myśleć, że ty ją kochasz
Matt: Więc ma problem! Nie pozwolę, żeby znowu zamknął Katty! Nie pozwolę!
Pepper: Matt, spokojnie... Idź do domu, ale ona ma wracać
Matt: A tata?
Pepper: Na razie jest sobą
Matt: Mamo...
Pepper: Nie pytaj i idź

Szybko zakończyłam z nim rozmowę. Nie chciałam mu mówić, jak bardzo było źle. Za kilka godzin, wszystko wróci do normy. Pocałowałam Tony'ego na pożegnanie, lecąc do Nowego Orleanu. Bazy Hydry.

**Matt**

Mama mówiła dosyć dziwnie. Chciała coś przede mną ukryć. Wiedziałem to, a prawdziwym problemem nadal pozostał Duch. Czy ich skrzywdził? Mam nadzieję, że nie. Katrine musiała o tym wiedzieć, więc chciałem wyjaśnić wszystko po przybyciu do domu.
Kiedy przekroczyłem próg drzwi, w salonie siedział wujek, oglądając mecz. Od razu do nas podszedł, witając się.

Rhodey: Hej, Matt. Widzę, że nie jesteś sam... Jak tam twoja dziewczyna?
Katrine: My nie jesteśmy parą
Rhodey: Oj! Przecież nie robicie nic złego
Katrine: Trochę robimy
Rhodey: Czemu? Ktoś wam zabronił?
Katrine: Mój ojciec
Matt: Wujku, co się dzieje z tatą? Widziałeś się z nim?
Rhodey: Słyszałem, że ma się nie najlepiej, ale ma przy sobie żonę, czyli jest okej
Matt: Są w domu?
Rhodey: Zostali w fabryce... Jesteście głodni?
Matt: Nie
Rhodey: No dobra... Gdybyście czegoś potrzebowali, wołajcie
Matt: Kto dziś gra?
Rhodey: Dopiero włączyłem, lecz patrzyłem na program i raczej nasi grają z Włochami
Matt: A! To nuda
Rhodey: Masz coś lepszego do roboty?
Matt: A mam

Puściłem Katty oczko, prowadząc ją do pokoju. Zdjęliśmy mokre skarpetki, kurtkę i położyliśmy się na łóżku, wpatrując w siebie. Pocałowałem ukochaną z taką namiętnością, że sama zaczęła błądzić rękami po mojej klatce piersiowej, aż pozbawiła mnie bluzki. Przewróciłem ją tak, by była pode mną. Nie traciłem z nią kontaktu wzrokowego, wędrując dłonią przy pasku od jej spodni. Powoli oddychałem, całując po raz kolejny, lecz w szyję. Znowu poczułem dreszcz na plecach, bo palce schodziły coraz niżej. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy wyprzedziłem dziewczynę, rozpinając guzik oraz rozsuwając jednym pociągnięciem w dół. Bez problemu wyrzuciła dżinsy w kąt. Na chwilę zwolniliśmy, ciesząc się bliskością naszych ciał.
Kiedy przerwa dobiegła końca, nie spostrzegłem, jak szybko i moja dolna odzież spadła do kostek. Szybkim odruchem wylądowały tam, gdzie leżała reszta garderoby. Wróciłem na górę, masując piersi przez materiał koszulki. Zwinnie pozbyłem się przeszkadzającej warstwy, że jedynie pozostaliśmy w bieliźnie. Ponownie się pocałowaliśmy z tak wielkim pożądaniem, że pragnąłem dotknąć zakazanego owocu kobiety. Pragnąłem Katrine, a ona również tego chciała. Zdjąłem z niej stanik, miętosząc biust i zataczając na nim kółka. Jęczała, błagając o więcej. Pozbawiłem się bokserek, wchodząc delikatnie w jej ciało. Trzymała się moich pleców, oddychając głębiej z podniecenia, a to nie był koniec.

Part 204: Zaręczyny cz.2

2 | Skomentuj

**Rhodey**

Rodzice byli oazą spokoju, choć mamie chyba odbiło. Mówiła o chęci picia wina. Wzięła całą flaszkę, ale dla kultury nalała lampkę do kieliszka. Tata tylko spojrzał na nią niezadowolony, aż wróciliśmy do poprzedniego tematu. Poprosiłem Ivy, by nic nie tłumaczyła. Zaczęłaby się denerwować i w ten sposób jedynie zaszkodziłaby zarówno sobie, jak i dziecku. Musieliśmy przejść do tematu rodziny.

Roberta: No dobra... Powiedzieliście nam o dziecku, a macie pomysł, co dalej?
Rhodey: Weźmiemy ślub
Roberta: Tak szybko? W końcu, ile się znacie?
Rhodey: Wystarczająco długo, żeby chcieć spędzić z nią resztę życia
Gen. Stone: Rhodey, ty... Ty tak na serio?
Rhodey: Bardzo na serio

Niespodziewanie rozdzwonił się mój telefon. Kto przeszkadzał? Ruda. No i masz. Chyba wzięła głęboko do serca obietnicę ze Świąt. Odebrałem, bo ona nie przestałaby mnie dręczyć. Wyszedłem na chwilę z salonu, rozmawiając z Pepper w łazience.

Rhodey: Wybrałaś zły moment. Mam tu ważną sprawę do załatwienia
Pepper: Hmm... A wiesz, że mam to gdzieś? Tony jest nieprzytomny i jest z nim kiepsko. Może ruszysz te swoje szanowne dupsko, by sprawdzić, co się dzieje?
Rhodey: Nie mogę
Pepper: Och! Co jest takiego ważnego? Chwila... Ojej! Rhodey, ty chcesz ją poprosić o rękę? Wybacz, ale obiecałam, że będę przeszkadzać. Hahaha! Dobra, ale tak na serio, co ty robisz?
Rhodey: Właśnie to, więc z łaski swojej zejdź ze mnie i zajmij się nim. Gdyby coś się działo, masz FRIDAY, a nie żyjemy w epoce kamienia
Pepper: Rhodey... Bo się pogniewamy
Rhodey: Zrób to do cholery!
Pepper: Dobra, dobra. Powodzenia, War Machine. Niech twoje wybranka nie wyskoczy przez okno
Rhodey: Pepper!
Pepper: Okej. Koniec żartów

Rozłączyłem się najszybciej, jak się da, biegnąc do miejsca spotkania. Prawie wywaliłbym się o kafelki, lecz w porę zahamowałem. Stłumiłem w sobie emocje, by być spokojnym przy zaręczynach. Wziąłem kilka głębszych oddechów, wyciszając się.

Gen. Stone: Wszystko gra?
Rhodey: Tak, tak. Kontynuujmy
David: Jestem z ciebie dumny, synu, ale na ślub to trochę za wcześnie... Nie sądzisz, żeby lepiej się poznać?
Rhodey: Ufam Ivy, dlatego chcę...
David: Rhodey, nie teraz
Rhodey: Lepszego momentu nie będzie

Uklęknąłem przed dziewczyną na jedno kolano, wyjmując białe pudełko. Nie byłem poetą, więc gadałem wszystko, co mi przyszło do głowy. Była zaskoczona tym, co się działo. Mama myślała, że oszalałem, ale przyglądała się temu. Pokazałem wnętrze przedmiotu, wskazując na pierścionek. No dobra. Raz się żyje.

Rhodey: Ivy Stone, pragnę z tobą żyć szczęśliwie i opiekować się tobą. Chcę, żeby nasze dziecko było dumne z takich rodziców, dlatego chciałbym ciebie zapytać o jedno. Odpowiedź na te pytanie zmieni wszystko, budując przyszłość. Ekhm... Ivy, czy pragniesz być moją drugą połówką? Zechcesz wyjść za mnie?

Gen. Stone: Ja... Ja...
David: No weź. Co ci szkodzi?
Roberta: Zdecyduj mądrze
Gen. Stone: Czuję się, jak na jakimś wyroku śmierci
Roberta: Oj! To jeszcze nie wiesz, jakie czekają cię niespodzianki
Rhodey: Ivy?
Gen. Stone: Zgadzam się... Chcę być twoją żoną
David: Jupi! A teraz pocałujcie się. Gorzko, gorzko!
Rhodey: Pozwolisz?
Gen. Stone: Nie pytaj... Całuj

Zbliżyłem się do jej ust, oddając namiętny pocałunek, a na palec włożyłem pierścionek. Od teraz była moją narzeczoną. Tony z Pepper padną, gdy się o tym dowiedzą. Symbolicznie stuknęliśmy się kieliszkiem, wypijając lampkę wina

Rhodey: I jak? Tego chciałaś?
Gen. Stone: Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo

Wpiła się w moje w moje usta, całując z wielkim pożądaniem. Chwyciłem ukochaną, jak pannę młodą, zabierając do pokoju. Byliśmy szczęśliwi. Niebawem zaczniemy nowy etap w naszym życiu. Położyłem Ivy na łóżku, tuląc się do niej oraz do małego bobaska w brzusiu. Chciałaby bliźniaki, choć wolałbym jednego maluszka. Chłopczyk. Czuję to.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Wybiła piętnasta, a on nadal się nie obudził. Wysłałam próbki krwi lekarzowi i od razu zadzwonił. Wcześniej nie odbierał, bo był zajęty. Przełączyłam się na wideo, by mógł zauważyć, czy obecna sytuacja wymagała natychmiastowej interwencji medycznej. Nie wyglądał na zachwyconego.

Dr Yinsen: Kończy nam się czas, Pepper. Trucizna zaatakowała połowę układu nerwowego. Jak tak dalej pójdzie, cały jego świat stanie się halucynacją. Nie rozpozna, kto jest wrogiem. Będzie mylił każdego, a najgorzej w tym są skutki całkowitego zatrucia, gdy uszkodzenia zniszczą mózg
Pepper: Szukam tej wariatki, ale wciąż zostaje poza zasięgiem
Dr Yinsen: To niedobrze. Antidotum musi być podane do końca tej doby
Pepper: Chyba musi mieć koszmar, skoro tak szybko bije serce lub...
Dr Yinsen: To efekty odstawienia, więc jest źle... Gdyby stan bardziej się pogorszył, zajmę się nim w szpitalu
Pepper: Dziewięć godzin
Dr Yinsen: Tylko tyle mu pozostało

Part 203: Zaręczyny cz.1

0 | Skomentuj


**Ivy**

Rhodey nadal się wahał, co do przedstawienia mnie swoim rodzicom. Chwyciłam go za rękę, by nabrał pewności siebie, że nikt nie zginie. Mój ojciec nie mógł przyjechać przez obowiązki, więc te spotkanie będzie wyglądać o wiele inaczej. Gdy wszystko pójdzie dobrze, poznają się wkrótce.
Po przejściu przez drzwi, w salonie siedzieli jego rodzice. Mężczyzna czytał gazetę, zaś kobieta przeglądała jakieś papiery.

Rhodey: Eee... Mamo, tato... Chciałbym wam kogoś przedstawić. To generał Ivy Stone
Roberta: Znam cię... Szkoliłaś mojego syna
Gen. Stone: Zgadza się i prosiłabym o wyrozumiałość, bo przyleciałam w ważnej sprawie
Roberta: Usiądź

Całą czwórką siedzieliśmy na jednej kanapie. Trochę czułam się niezręcznie. Jak im wyjaśnić, co zaszło między nami? Oboje wpatrywali się we mnie, jakbym była z innej planety. No trudno. Trzeba przełamać jakoś te bariery i chyba mój chłopak miał pomysł.

Rhodey: Mamo, nie uwierzycie, czego się nauczyłem w Akademii Wojskowej. Świetnie sobie radziłem na torze przeszkód, a moja celność była bezbłędna. Jednak poza doskonaleniem przetrwania oraz zdolności, które każdy żołnierz potrzebuje na wojnie, nauczyłem się kochać
Roberta: Nie rozumiem
David: A ja wiem, jaki jest finał... Mów, Rhodey
Rhodey: Eee... No, bo...
Gen. Stone: Wasz syn jest ojcem mojego dziecka
Roberta: Zaraz, zaraz. Możesz powtórzyć?
Gen. Stone: Powiem powoli. Wasz... syn... jest... ojcem... mojego... dziecka
Roberta: Chyba pójdę się napić wina
David: Roberto, spokojnie
Rhodey: To moja wina. Nie zabezpieczyłem się i tak jakoś wyszło
Roberta: Miałeś polecieć szkolić się na żołnierza, a nie zaliczać laski!
Rhodey: Mamo, przestań
David: Kochana, proszę. Daj mu dokończyć
Roberta: Już wiem zbyt wiele. Dziękuję
Gen. Stone: Pani Rhodes, niech pani poczeka!

Próbowałam ją zawołać, lecz zniknęła w kuchni. Od razu poszłam porozmawiać z matką Rhodey'go na osobności. Miała prawo się wkurzyć. Pora wyznać całą prawdę. Niech wie, jak to się zaczęło.

Gen. Stone: Pani Rhodes...
Roberta: Niepotrzebnie za mną poszłaś! Czego ty jeszcze chcesz?!
Gen. Stone: Proszę posłuchać... Wie pani, czym jest kinbaku?
Roberta: Nigdy o tym nie słyszałam
Gen. Stone: Więc wytłumaczę... Rhodey na samym początku dawał sobie świetnie radę, jak na żółtodzioba. Podejrzewałam, że coś się za tym kryje, to zmusiłam go do seksu, żeby w ten sposób poznać tajemnicę
Roberta: Jesteś chora
Gen. Stone: Tym jest kinbaku. Na początku walka, a później to drugie
Roberta: Czyli twoje dziecko jest wpadką?
Gen. Stone: Niezupełnie, bo później sam chciał sprawdzić, czy go kocham, a może skończyłam tę grę. No i sam zaczął, zapominając o zabezpieczeniach
Roberta: Hahaha! No nieźle
Gen. Stone: Nadal się pani gniewa?
Roberta: Nie, aż tak. Teraz rozumiem, ale kochasz go?
Gen. Stone: Bardzo i razem chcę z nim wychowywać nasze dziecko
Roberta: Pomogę ci ze wszystkim. A teraz przejdźmy na "ty". Mów mi Roberta
Gen. Stone: Ivy

Podałam rękę, a jej uśmiech dał mi sygnał, że jeszcze nie wszystko stracone. Pozostało dowiedzieć się, jak zareagują na przyszłe plany. Wróciłam do salonu, skąd można było usłyszeć czyjś przejaw radości. Chyba ojciec akceptuje nasz związek.

**Pepper**

Tony nadal nie odzyskał przytomności. Nie wiedziałam, co o tym sądzić, a Duch zniknął. Natychmiast zabrałam męża do pokoju medycznego w celu analizy stanu zdrowia. W razie kłopotów, przypięłam go metalowymi obręczami do stołu. FRIDAY wie, co dobre. Niestety, ale Madame Mask pozostawała w ukryciu.
Nagle usłyszałam telefon. Nie doktorek, a Fury? Cholera! Czego chce?

Pepper: Generale, ja nie mam teraz czasu!
Generał Fury: Tu nie chodzi o ciebie, lecz o Starka
Pepper: Co dokładnie?
Generał Fury: Muszę z nim pomówić
Pepper: Proszę spróbować później
Generał Fury: Teraz! To pilne!
Pepper: Jak zawsze... Jest w kiepskim stanie, więc nie da się z nim dogadać
Generał Fury: Więc przekaż mu, że musi mi wyjaśnić, skąd tyle facetów ma dostęp do jego broni
Pepper: Zbroja nie jest...
Generał Fury: Nie dyskutuj!
Pepper: Czyli nie rozmawiam. Żegnam

Rozłączyłam się, bo zaczynał mnie wkurzać. Bałam się o Tony'ego, a ten truje dupę o tej akcji ze zbrojami.

Pepper: Co się z nim dzieje?

<<Nienaturalna aktywność fal mózgowych, czego powodem są niekontrolowane ataki, a do tego zaburzenia pracy serca>>

Pepper: Czyli kiepsko... Dzwoń do Yinsena. Natychmiast!

**Rhodey**

Ojciec się śmiał. Pewnie zacznie chwalić się pierwszej napotkanej osobie, że zostanie dziadkiem. Wyjaśniłem mu, co chciałem zrobić i miałem od niego wsparcie. Schowałem pudełko do kieszeni, czekając na odpowiedni moment. Mam nadzieję, że mama nie spróbuje nikogo zabić za to, co musiała sobie uświadomić.

Part 202: Intruz

0 | Skomentuj

**Pepper**

Chyba się przesłyszałam. Czyżby przeszkadzało mu moje gadulstwo? Raczej ta trucizna już za bardzo zatruła głowę lub nie traci humoru przez odloty. Sprawdziłam, czy był bliski kolejnego szaleństwa. Skarżył się jedynie na ból głowy. Nic dziwnego, skoro Madame Mask sporządziła tak silną substancję, która z łatwością zniszczy układ nerwowy. Nadal się mści za Whitney? To przeze mnie Tony źle się czuje.

Pepper: Przepraszam cię, Tony. Gdybym wtedy nie zabiła jej "przyjaciółki", nie byłbyś taki chory
Tony: Pep, nie przepraszaj. Trzeci raz też wywinę się śmierci. No może czwarty. Zresztą, ciągle walczę o przetrwanie
Pepper: Dla twojego bezpieczeństwa zbrojownia została zamknięta
Tony: A Matt?
Pepper: Przenocuje u Roberty
Tony: To dobrze... Ach!
Pepper: Tony, co się dzieje?
Tony: To... nic. Tylko... pikadełko
Pepper: Lepiej się połóż
Tony: Ekhm... Nie trzeba. Dam... radę
Pepper: Tony!

Pobiegłam w jego stronę i w porę go złapałam, zanim uderzyłby głową o podłogę, która nie składała się z pluszowych misiów. Przeniosłam męża na kanapę. Nie mógł spokojnie oddychać, a ból ściskał przy sercu. Nie chciałam używać żadnych leków, bo bałam się, że wariatka w nich też mogła mieszać.

Pepper: To są te objawy odstawienia?
Tony: Ach! Tak! To... te
Pepper: Nawet nie błagaj o morfinę. Musisz wytrzymać bez niej. Jestem tu ciągle przy tobie, więc zachowaj spokój
Tony: Pepper...
Pepper: Co się dzieje?
Tony: Duch
Pepper: Gdzie?
Duch: Obejrzyj się za siebie
Pepper: Duch! Jak ty...

Wyjęłam paralizator, próbując porazić włamywacza. FRIDAY zamknęła całą bazę. Widocznie prześlizgnął się wcześniej. Czego on chce?

Duch: Wiedziałem, że coś tu nie pasowało i jednak żyjesz, Stark. Unieważniam nasz sojusz, więc znowu jesteśmy wrogami
Pepper: Duch, czego ty chcesz?
Duch: Przyszedłem po Katrine. Przez waszego syna mam z nią same kłopoty!
Tony: Nie ma... jej... tu
Duch: Może, jak wyrwę te twoje nowe serce, powiesz mi, gdzie jest
Pepper: Nie ośmielisz się! Jeśli to zrobisz, zabiję ciebie, a ona będzie z Mattem
Tony: Pepper... nie... prowokuj. Ekhm...
Duch: Więc ty powiedz, dokąd poszła?
Tony: Aaa!
Pepper: Tony!

**Tony**

Potrzebowałem tego. Jedno wyładowanie impulsu elektromagnetycznego i ból znikł, zaś pikadełko było odporne na ten atak. Nadal działało bez przeszkód. Wstałem z kanapy, biorąc rękawicę z repulsorem, by uciszyć zjawę. Nie wiedziałem, gdzie mogła być jego córka.
Nagle zauważyłem, jak zmienia swoją postać. Nie byłem w stanie uwierzyć, że moja mama ciągle żyła. Czyżby dawna sąsiadka nas zaatakowała? Jednak coś było w niej, co przypominało rodzicielkę. Jej głos. Odłożyłem broń, poddając się.

Pepper: Co ty wyprawiasz?! Znowu tobie odbiło?! FRIDAY, namierz intruza!

<<Błąd. System nie działa prawidłowo>>

Duch: To taka mała niespodzianka
Tony: Jakiś prezent?
Pepper: Och! Kogo tym razem widzisz?
Tony: Mamo?
Pepper: Hahaha! Nie wierzę. Duszek został mamusią dla Iron Mana
Duch: Co tu się wyrabia?! Zabiję cię, Anthony! Słyszysz?! Powinieneś się mnie bać!
Tony: Dlaczego? Mamo, powiedz
Duch: Nie jestem twoją mamą! Oprzytomnij!
Tony: Kłamiesz! Przecież... Przecież mnie kochasz
Duch: Źle myślałeś!

Byłem w szoku, słysząc gniew w głosie matki. Nigdy mnie nie kochała? Pewnie stąd te ciągłe ucieczki do pracy. Nie miałem zamiaru na nią patrzeć, więc pobiegłem w stronę domu. Nie zdołałem uciec, gdy oberwałem jakąś strzałką paraliżującą. Obraz znowu wyglądał inaczej. Zmieniał się kształt postaci. Upadłem na podłogę, tracąc przytomność.

~*Godzinę później*~

**Ivy**

Nareszcie wylądowałam. W końcu mogę zobaczyć się z Rhodey'm i jego rodzicami. Powinni przyjąć do wiadomości, że będą dziadkami. Specjalnie przyjechał po mnie na lotnisko. Przywitałam się z nim, wsiadając do taksówki. Mieliśmy wiele do pogadania. Większość drogi milczał. Lekko go szturchnęłam, by zaczął być bardziej rozmowny.

Rhodey: Ivy?
Gen. Stone: A kogo się spodziewałeś? Powiem ci, że daleko odpłynąłeś
Rhodey: Przepraszam, ale... Ech! Trochę się boję
Gen. Stone: Niby czego?
Rhodey: Mojej mamy
Gen. Stone: Hahaha!
Rhodey: To nie jest śmieszne. Ty nie wiesz, co ona może zrobić
Gen. Stone: Rhodey, walczyłeś z tyloma wrogami jako War Machine, a boisz się własnej matki?
Rhodey: Poznacie się dzisiaj
Gen. Stone: Taki mamy zamiar, prawda?
Rhodey: Zabije mnie
Gen. Stone: A twój ojciec?
Rhodey: Raczej będzie chwalił się kolegom ze składu, że został dziadkiem
Gen. Stone: Marynarka?
Rhodey: Lotnictwo

Gdy znaleźliśmy się przed domem, wyglądał na jeszcze bardziej zestresowanego. Trochę też miałam obawy, jak przyjmą mnie jego rodzice. Czy zaakceptują nasz związek? Wpakowałam się w bagno. We własne bagno. Sama tego chciałam, to mam.

Part 201: Zamknąć przeszłość. Rozpocząć przyszłość

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Bardzo niedobrze? Zabawnie to brzmi z ust największego cudotwórcy w cyberchirurgii. Chciałem mu wyjaśnić ostatnie niepokojące zachowanie przyjaciela, lecz zadzwoniła do mnie dość ważna osoba. Mam przerąbane. Poprosiłem, by Pepper wszystko wyjaśniła i być może znajdzie się odtrutka do tej trucizny.
Kiedy wyszedłem z pokoju, odebrałem telefon od Ivy.

Rhodey: Hej. Jak się czujesz?
Gen. Stone: Jestem w samolocie i jeszcze nie zwróciłam śniadania
Rhodey: Hehe! To dobrze... Czekaj... Ty lecisz?
Gen. Stone: Mówiłam, że wpadnę z wizytą. Musimy pogadać w cztery oczy
Rhodey: Taa... Tak. Musimy
Gen. Stone: Wszystko gra?
Rhodey:  Eee... O której lądujesz?
Gen. Stone: Powinnam być o dwunastej, więc widzimy się za trzy godziny... Cieszysz się?
Rhodey: Pewnie
Gen. Stone: Jakoś tego nie słyszę
Rhodey: Ech! Przepraszam cię, Ivy. Niedawno wróciłem z misji
Gen. Stone: Rozumiem, a twoi rodzice już wiedzą?
Rhodey: Dziś im powiem
Gen. Stone: Dziś? Miałeś zrobić to wcześniej!
Rhodey: Spokojnie. Nie denerwuj się. Lepiej późno, niż wcale

Byłem załamany jej przyjazdem. To za szybko. I co ja mam zrobić? Na Tony'ego nie mogę liczyć, bo nie był sobą. A Pepper? Po moim trupie, że do niej pójdę.
Wróciłem na salę i doktorek zakończył rozmowę. Musiałem spytać rudej, czy coś wie więcej.

Pepper: Nie tłumacz się... Wiem, kto do ciebie dzwonił
Rhodey: Przepraszam, lecz musiałem odebrać... Coś mówił, jak mu pomóc?
Pepper: Uszkodzenia układu nerwowego w stanie 20% i gwałtownie się pogarsza z każdym następnym atakiem
Rhodey: Jest na nie antidotum?
Pepper: Pobrałam krew do badań, a FRIDAY potwierdziła diagnozę doktorka. Jeśli istnieje jakieś lekarstwo, to tylko osoba, co go zatruła ma do niego dostęp
Rhodey: No dobra... Szukamy Madame Mask
Pepper: Zabiję ją
Rhodey: Spokojnie, Pepper. Tony wychodził z gorszych tarapatów. Znajdziemy ją... Zresztą, powinienem cię pochwalić za akcję, bo świetnie sobie poradziłaś, jak na pierwszy lot
Pepper: Ech! Nie raz widziałam, kiedy walczyliście, a zapamiętać schemat walk nie było zbyt trudnym wyzwaniem
Rhodey: Czy mówił, jak zniwelować objawy?
Pepper: Nie da się. Jedynie ciągła obserwacja oraz izolowanie od zagrożeń
Rhodey: Dlatego zbrojownia musi być zamknięta

~*Dwie godziny później*~

**Katrine**

Zerwaliśmy się z lekcji, żeby rywalizować w tenisa. Nadal byłam zapisana do Akademii Jutra, więc chodziłam z Mattem do klasy. Chłopak jakoś wypadł z formy. Może to po wypadku. Albo coś planował? Dawał mi fory?
Rzuciłam piłką, odbijając wysoko, by jej nie zdołał obronić. Jednak jakoś udało mu się wyrzucić ją ze swojej strony. Ostatni raz wybiłam rakietką w celu zdobycia punktu.

Katrine: Ha! Dwa do jednego. Dzisiaj mi przypadło zwycięstwo
Matt: Brawo, Katty. Następnym razem, ja wybieram
Katrine: Spoko... I dziękuję ci za wszystko
Matt: Za co dokładnie?
Katrine: Tyle się dzieje straszliwych rzeczy, a ty nadal chcesz być ze mną
Matt: Dziwisz się? Przecież się w tobie zakochałem. Bardzo chciałbym ułożyć przyszłość razem z tobą
Katrine: To miłe, ale nasze rodziny są ze sobą pokłócone
Matt: Niczym Romeo i Julia?
Katrine: Nawet gorzej, bo oni mogą pozabijać siebie wzajemnie
Matt: Ech! Coś na to poradzimy, a teraz wracajmy, bo się nam rozpada nad głową
Katrine: No i wykrakałeś

Poczułam kropelki deszczu, spadające na moją skórę. Na początku kapało kilka drobniutkich, a późnej porządnie lunęło. Nie mieliśmy parasola, więc biegliśmy do domu. Nadal pozostanę u Matta, skoro ojciec próbował pokrzyżować naszą przyszłość.
Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, drzwi zastaliśmy zablokowane. Co tym razem? Kolejny alarm?

**Pepper**

Rhodey dobrze zrobił, każąc zamknąć całą fabrykę. To najlepszy sposób na izolację od zagrożeń. Tony nie powinien walczyć, lecz zostać w domu. Akurat powoli otwierał oczy. Na razie wyglądał na opanowanego, choć nie wiadomo, kiedy znowu mu odbije. Widzi tylko zmarłych ludzi. Mandaryn, Kontroler, Andrew. Kto będzie następny?

Tony: Pepper, znowu to samo? Co ja zrobiłem?
Pepper: Załatwiłam dla ciebie kaftan bezpieczeństwa i nigdzie się nie ruszysz bez mojej zgody, jasne? Nie chcę słuchać, że widzisz jakąś babcię Lucy
Tony: Co takiego? Moja babcia tak nie miała na imię
Pepper: Oj! Dobrze o tym wiem, ale widzisz same trupy. Jesteś chory, wiesz? Gdybyś jakimś cudem uwolnił się z kaftana lub byłbyś bez niego, a twoje szaleństwo sięgnęłoby zenitu, mam przy sobie paralizator, dlatego nie próbuj mieć odlotów
Tony: Aż tak źle?
Pepper: Doktorek powiedział, że trucizna szybko się rozprzestrzenia i uszkadza układ nerwowy, więc musimy dorwać Madame Mask
Tony: Pepper?
Pepper: Tak?
Tony: Za dużo mówisz

Za wszelką cenę- tragiczna historia o poświęceniu

2 | Skomentuj
~*Z okazji 200 partów w "IMAA inaczej" przedstawiam wam zupełnie inny scenariusz, niż do tej pory. Czy jest happy end? A w gruzach, co możesz znaleźć? Tu szukaj odpowiedzi na pytania.*~


Koniec świata
Zagłada
Ludzie giną
Intubują Pepper
Ratują
To był zwykły dzień
Zwykła lekcja
a potem
staje się tragedia
i w tej sytuacji
Ona może umrzeć
On chce ją ratować
Decyduje się poświęcić
swoje życie
by ocalić ukochaną
Jego serce
przestało być
Maszyny
próbują
utrzymać
go
przy
życiu
........... 

Za wszelką cenę



Poniedziałek. Godzina ósma. Lekcja fizyki. Klasa pisała duży test z całego półrocza. Pepper próbowała zgapić jakieś odpowiedzi od Tony'ego, który prawie kończył pisać ostatnie wyniki.

Tony: Pepper, myśl sama
Pepper: Ale ja... nie umiem
Tony: Fizyka to nie wszystko. Spróbuj coś strzelić. Nawet wypisać dwa zdania i dadzą ci punkty
Pepper: Dzięki, że we mnie wierzysz
Tony: Po prostu o ciebie dbam

Uśmiechnął się i wziął swoją kartkę, by dać ją nauczycielowi. Gdy już miał dostać arkusz, rozległ się alarm. Uczniowie nie wiedzieli, co się dzieje. Niebo spochmurniało, zmieniając się na kolor czerwony, a w dół zaczęły spadać meteoryty.

Prof. Klein: Koniec testu! Już! Uciekajcie!

Wszyscy uciekali najszybciej, jak się da. Udało im się wyjść na zewnątrz budynku. Na własnych oczach widzieli, że pogoda się również zmieniła. Zaczął padać deszcz. Przyjaciele pobiegli w stronę zbrojowni.

Pepper: Wiedziałeś, że tak będzie?
Tony: Nie! To nie powinno się zdarzyć
Rhodey: Tony, czy ty coś zrobiłeś?
Tony: Żartujesz sobie?! To nie moja wina! Musimy, jak najszybciej się schować. Najbezpieczniej będzie w fabryce
Pepper: No to mamy problem

Ulice były zatłoczone, a sfrustrowani kierowcy wyzywali jeden do drugiego. Deszcz przestał padać i zaczęły tworzyć się duże grudki gradu, mogące zabić człowieka.

Tony: Pepper, ruchy!

Dziewczyna zmęczyła się biegiem i musiała odsapnąć. Czas działał na ich niekorzyść.

Rhodey: Padnij!

Ostrzegł, krzycząc, a oni to zrobili. Jednak nie mogli się zatrzymywać. Do tego wszystkiego wiatr stał się silny, że mogła wytworzyć się trąba powietrzna.

Tony: Nie możemy się zatrzymać. Robi się coraz gorzej
Pepper: Znasz skrót do fabryki?
Tony: Można iść przez Stark International, ale nie wiem...
Rhodey: Nie da się. Zablokowane

Gdy spadały coraz to grubsze warstwy gradu, zaczęli biec, ile mieli sił w nogach.

Tony: Pepper, nie zatrzymuj się!
Pepper: Tony, uważaj!
Tony: Pepper!
Rhodey: Pepper! Nie!

Osłoniła Tony'ego swoim ciałem, by nie trafił go grad. Z trudem oddychała.

Pepper: Tony...

I upadła. Chłopak wziął ją na ręce i zabrał do najbliższego szpitala. Jak się okazało, korytarze były wypełnione pacjentami.

Tony: Potrzebny nam lekarz!

Jego donośny krzyk usłyszał dr Yinsen. Natychmiast wziął rudą na blok, by zatamować silne krwawienie. Tony był przerażony, a Rhodey dalej myślał, że był winny tej całej klęsce żywiołowej. Usiedli przed salą operacyjną. Na zewnątrz aura ponownie się zmieniła.

Tony: Rhodey, ona nie może umrzeć. Nie... Nie może

Głos mu drżał, a serce biło gwałtownie z tych wrażeń. Niezbyt optymistycznych. Linie energetyczne zostały zerwane, więc nikt nie mógł nawiązać kontaktu z bliskimi, a Virgil musiał wiedzieć, co się dzieje z Pepper.

Rhodey: Uspokój się. Będzie dobrze. Jest w dobrych rękach
Tony: Łatwo mówić, żeby się uspokoić. Dlaczego ona się rzuciła w moją stronę?! To ja powinienem być na jej miejscu! Nigdy sobie tego nie wybaczę, jeśli coś pójdzie źle
Rhodey: Tony, nie obwiniaj się. To nie twoja wina. Chciała cię uratować
Tony: To samobójstwo!

Tak się zdenerwował, że zakuło go przy implancie. Próbował się uspokoić, ale na samą myśl, że jego ukochana może umrzeć, robiło mu się słabo. Po dwóch godzinach wyszedł lekarz. Natychmiast wstał, jakby dostał piorunem.

Tony: Doktorze, co z nią?
Dr Yinsen: Nie wygląda to dobrze. Nie potrafi samodzielnie oddychać i musieliśmy ją podpiąć do respiratora. Próbuje walczyć, więc przeżyje, ale... 
Tony: Ale co? Co się stało?!
Dr Yinsen: Nie krzycz, bo to ci nic nie da. Problem jest taki, że ma uszkodzone serce. Próbujemy ją utrzymać przy życiu, lecz szanse na przeżycie są niewielkie. Leży na OIOMie

Tony zwrócił się twarzą wściekle na przyjaciela.

Tony: No i gdzie tu jest dobrze?! Nie! Ona nie może umrzeć! Nie może!
Rhodey: Tony, co się dzieje?

Chłopak słabł, ale próbował się trzymać na nogach. Razem podeszli pod wyznaczoną salę. Rhodey doskonale znał ten scenariusz na pamięć. Tam decyduje się, czy ktoś przeżyje, czy też nie. Tony wszedł do sali. Widział, jak była podłączona do różnych maszyn, a kardiomonitor pokazywał słaby puls.

Tony: Pepper, walcz. Musisz być z nami. Nie możesz umrzeć. Mogłaś się nie rzucać i pozwolić, bym to ja cierpiał za ciebie

Z oczu wypłynęły łzy. Trzymał ją za rękę. Niespodziewanie do sali przyszedł Yinsen. Prosił, by opuścił salę.

Tony: Muszę z nią być! Ona... mnie potrzebuje!
Dr Yinsen: Nic nie zdziałasz, Tony. Robimy, co się da, ale uszkodzenia są poważne
Tony: Jak bardzo?
Dr Yinsen: Serce nie pracuje, jak powinno. Tak samo było w twoim przypadku po wypadku
Tony: Czyli implant może ją uratować?
Dr Yinsen: Tak, ale nie mamy w zapasach
Tony: Ja mogę dać swój. Jestem tego pewny
Dr Yinsen: Wiem, że ci na niej zależy, ale nie możesz pozbawić się życia
Tony: Ja ją kocham! Ona musi żyć!
Dr Yinsen: Nie pozbawię cię implantu. Zostałbym posądzony o zabójstwo
Tony: Ona będzie żyć. Zrobię, co trzeba, by ją ocalić

Tony wyszedł z sali i pobiegł do łazienki. Tam w spokoju się wypłakał. Patrząc w lustro, zastanawiał się, jak ocalić Pepper. Z kieszeni wyjął scyzoryk i wyjął mały nóż, by za jego pomocą wyrwał z piersi implant. Wiedział, że to samobójstwo, ale kochał ją nad życie. Kochał i nie chciał jej stracić. W kilka minut pozbył się mechanizmu. Zaczął powoli odczuwać tego skutki, a na klatce piersiowej była krew. Zdołał wyjść na korytarz, trzymając się ściany. Obraz się zamazywał, ale nie chciał się poddać. Ostatkami sił doszedł na OIOM. Rhodey był przerażony.

Rhodey: Tony, co ty zrobiłeś?!
Tony: Daj... im... to
Rhodey: Tony!

Upadł nieprzytomnie na podłogę. Krzyk usłyszał lekarz i natychmiast sprawdził, kto go powoduje oraz dlaczego.

Dr Yinsen: Rhodey, ty mu na to pozwoliłeś?
Rhodey: Przysięgam, że nie! Błagam, proszę coś zrobić!
Dr Yinsen: Coś powiedział, nim zemdlał?
Rhodey: Mam dać ten implant

Podał mu urządzenie, a dr Yinsen sprawdził, czy chłopak nadal żyje. Sprawdził bicie serca, puls i oddech. Jego mina sugerowała, że musieli przygotować się na najgorsze. Choć uspokoiły się klęski żywiołowe, rannych i ofiar ciągle przybywało. To była apokalipsa.
Rhodey liczył, że to zły sen i nic się nie dzieje naprawdę. Specjalista wziął mechanizm i wszczepił Pepper. Od razu mógł pozbyć się respiratora, gdy znowu oddychała bez przeszkód. Role się odwróciły. Teraz to Tony umierał. Gdy Pepper powoli się wybudzała, na sąsiednim łóżku trwała walka o życie. Przyjaciel za pozwoleniem był przy niej, a Virgil wraz z Robertą mieli się zjawić. Część szkód została naprawiona.

Pepper: Rhodey, gdzie... Gdzie ja jestem?
Rhodey: Dobrze, że żyjesz. Miałaś szczęście. Jesteś w szpitalu
Pepper: Co... się stało?
Rhodey: Coś miało spaść i ty się na to rzuciłaś, by go... ochronić
Pepper: Tony? Jest tu?

Rhodey zamilknął. Wskazał na łóżko obok. Wtedy spostrzegła coś na klatce piersiowej.

Pepper: Co to tu robi?
Rhodey: To cię uratowało
Pepper: O nie! Tony!

Spojrzała znowu w tamtą stronę. Blada twarz, zamknięte oczy.

Pepper: Rhodey, czy on...
Rhodey: Nie wiem. Lekarz zaraz nam powie

I jak na zawołanie pojawił się Ho w zakrwawionym fartuchu.

Dr Yinsen: Witaj, Pepper. Jak się czujesz?
Pepper: Dobrze, ale... co z Tony'm?
Dr Yinsen: Jest w śpiączce. Od Roberty zależy, czy dalej go utrzymywać przy życiu. Nie wiadomo, czy odzyska przytomność
Rhodey: Aż tak źle? Czy to przez pozbycie się implantu?
Dr Yinsen: Tak. Już skontaktowałem się z waszymi rodzicami. Na szczęście nic im się nie stało. Byli daleko od centrum klęski
Pepper: On nie może umrzeć! Nie może! Ja go kocham!
Dr Yinsen: Powiedział tak samo, gdy prosił mnie o wszczepienie ci jego implantu

Pepper się rozpłakała. Nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła pojąć, dlaczego on ma umrzeć. Nagle zjawili się Virgil z Robertą. Kobieta poszła porozmawiać z lekarzem na osobności.

Roberta: Czy to prawda? Tony nigdy się nie obudzi?
Dr Yinsen: Niestety, ale możliwe, że tak. Nie mam innego implantu, a sam wyrwał go sobie, by przeżyła Pepper. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak wielką miłością
Roberta: Obiecałam Howardowi, że będę się nim opiekować
Dr Yinsen: Spokojnie, Roberto. Nikt cię nie obwinia. Od ciebie jedynie zależy, czy mam go odpiąć od aparatury, czy też nie
Roberta: Dajmy mu czas
Dr Yinsen: Bez implantu nie będzie w stanie żyć
Roberta: To jakiś koszmar. Myślałam, że nie będzie drugiego końca świata, Że pierwszego nie przeżyję, a teraz to. Co z Pepper?
Dr Yinsen: Wróci do zdrowia, a implant jest tymczasowy. Uszkodzenia się naprawią. O dziwo ma możliwość szybkiej regeneracji. Zupełnie, jakby nie była człowiekiem
Roberta: Mam nadzieję, że Tony wróci do nas

W wiadomościach mówiono o skutkach katastrofy. Wiele osób zginęło. Virgil siedział przy swojej córce i cieszył się, że żyła, ale jej przyjaciel nie miał tyle szczęścia.

Virgil: Jak dobrze, że żyjesz. Bałem się, że ciebie stracę
Pepper: A jednak jestem tu, ale Tony...
Virgil: Będzie dobrze, Pepper

Nagle Rhodey musiał iść, bo lekarz miał do zrobienia pewne czynności medyczne. Usiadł na korytarzu i zaczął myśleć, co zrobić, jeśli Tony nigdy się nie obudzi. Co zrobić, gdy cały świat będzie potrzebował Iron Mana, a jego już nie będzie? Co zrobić, gdy straci się brata? Na te i inne pytania próbował sobie odpowiedzieć. Roberta dalej rozmawiała z lekarzem.

Roberta: Tony zawsze był silny. Musi dać radę
Dr Yinsen: Nie będę ci dawać złudnych nadziei, ale za niedługo wysiądą pozostałe narządy, jak mózg i serce
Roberta: Dlaczego to musi się dziać?! Dlaczego?!
Dr Yinsen: Nie wiem

Niespodziewanie na kardiomonitorze Tony'ego pojawiła się pozioma, ciągła linia.

Dr Yinsen: Wiedziałem, że tak będzie
Roberta: Ratuj go!
Pepper: Tony! Nie! Nie zostawiaj mnie! Proszę

Rhodey wbiegł do sali. Byli przerażeni, a jedynie Virgil był spokojny. Lekarz użył defibrylatora. Strzelił raz. Nic. Strzelił drugi raz. Ten sam rezultat. Użył adrenaliny, która również nie poskutkowała. Pepper słyszała jedynie pisk z maszyny i widok ciągłej inii dał jej znać, że ukochany odszedł. Przytuliła się do Rhodey'go. Oboje płakali.

Pepper: Rhodey... to nie... może się dziać
Rhodey: Nie wierzę. Przegrał. To nie do wiary
Roberta: A jednak. Stało się
Dr Yinsen: Przykro mi
Pepper: Nie! Nie!

Koniec

Part 200: Mojemu mężowi odwala

0 | Skomentuj


**Pepper**

Zostaliśmy otoczeni z każdej możliwej strony. Raz padał atak z powietrza, ziemi lub pod naszymi nogami. Jedna ze zbroi wynurzyła się na powierzchnię, strzelając z unibeamu. Cała nasza trójka upadła, lecz War Machine sam zaatakował wroga, który mierzył w locie również tę wiązkę, co poprzedni. Rozdzieliliśmy się strategicznie, więc ja zajęłam się gościem nad nami, Rhodey walił czym popadnie w kolosa, co wynurzał się z ziemi, zaś Tony uderzał repulsorami w ostatniego przeciwnika. Dawaliśmy z nim radę. Jednak szczęście nie trwało wiecznie.
Gdy powaliłam "lotnika" na dół, pojawił się czwarty mocarz. Jednym ruchem przygniótł nas do podłoża.

Pepper: Geniuszu, może pora na jakiś lepszy plan?
Tony: Dobra. Daj pomyśleć
Rhodey: Eee... Nie chcę wam nic mówić, ale on nas zgniecie, jak robala
Pepper: Jak zwykle pozytywnie nastawiony do życia. Ciekawe, czemu ta Ivy na ciebie poleciała?
Rhodey: Pepper, opanuj się!
Pepper: Ej! Ja tylko jestem ciekawa
Tony: Uspokójcie się i wymyślmy coś!
Rhodey: Dobra, więc skopiowali twoje schematy, tak?
Tony: Zgadza się
Rhodey: Czyli jako ich twórca znasz słabe punkty
Tony: Są starej daty
Rhodey: No i?
Tony: Musimy zwalić je z nóg... Celować w kolana!

Zrobiliśmy, jak kazał i każdy strzał mierzyłam w stopy. Jeden dziadziuś padł, drugi też leżał, zaś trzeci łatwo nie dawał za wygraną.
Nagle zauważyłam, że Iron Man zastygł w miejscu. Znowu mu odwala?

**Tony**

Dlaczego celuję do Andrew? Przecież on nie żyje. Schowałem broń. Czy to możliwe, że przeżył? Cieszyłem się z tego. Jednak reszta nie podzielała mojego zdania. Chcieli go skrzywdzić. Nie mogłem im na to pozwolić. Zaatakowałem Rhodey'go z unibeamu, zaś na Rescue użyłem mini rakiet. Ani jednego draśnięcia? Są twardzi.

Pepper: Rhodey, walnij bazooką! Niech mu się oczy otworzą!
Rhodey: Nie zrobię tego, bo go zranię
Pepper: Bez dyskusji, zgredzie! Strzelaj!
Tony: Co wy robicie? Powariowaliście?! Czemu strzelacie do Andrew?!
Pepper: Mówiłam? Strzelaj do cholery i o nic więcej nie pytaj!
Rhodey: To będzie bolało
Tony: Rhodey, oszalałeś?!
Rhodey: Nie

Wymierzył z broni w moją zbroję. Szybko użyłem mocy do pola siłowego, by odeprzeć atak. Niestety, ale pocisk był silniejszy, aż trafił zarówno mnie, jak i Andrew. Spadałem, przebijając się przez skrzynie. Nie potrafiłem wstać, a w miejsce, gdzie wcześniej widziałem dawnego przyjaciela, pojawił się wróg. Powoli wracała mi świadomość, choć nie pamiętałem poprzedniego zajścia.

Tony: Rhodey... co ja zrobiłem?
Rhodey: Doznałeś kolejnych halucynacji i zaatakowałeś nas
Pepper: Pozostała dwójka też leży i SHIELD za chwilę ogarnie ten bałagan, a ty już nigdzie nie polecisz, aż grzybki halucynki wyparują z twojej głowy
Tony: Jakie grzybki?
Pepper: Och! Odwala tobie. Jak tak dalej pójdzie, załatwię od Victorii kaftan bezpieczeństwa
Tony: Pepper, przesadzasz
Pepper: Ja przesadzam? Ja przesadzam?!
Rhodey: Spokój! Wracajmy do bazy... Wstaniesz sam?
Tony: Raczej tak

I od razu tego pożałowałem. Miałem zawroty głowy, a w dodatku obraz mi się zamazywał. Upadłem, mdlejąc.

<<Włączono autopilota>>

**Rhodey**

Zacząłem się poważnie bać tych ataków halucynacji u Tony'ego. Musieliśmy poradzić się specjalisty, co zrobić. SHIELD przymknęła złoczyńców. konfiskując zbroje, więc plan się powiódł.
Po znalezieniu się w zbrojowni, odłożyliśmy pancerze, zaś chorego zabraliśmy do pokoju medycznego. Dziewczyny już tam nie było. Pewnie siedziała z Mattem. To nawet dobrze. FRIDAY ponownie przeskanowała organizm, gdy my usiłowaliśmy skontaktować się z dr Yinsenem. Moją uwagę przykuł wynik analizy czyjegoś DNA. Pepper od razu się wkurzyła, uderzając pięścią o blat stołu.

Rhodey: Pepper, starczy! Wiem, co czujesz, ale pokonamy ją
Pepper: Ta cholera ciągle wraca i kurwa, agenci nie mogą jej zamknąć na stałe!
Rhodey: Spokojnie, bo się spalisz... Teraz dowiedzmy się, czy da się Tony'emu pomóc

Nawiązaliśmy bezpieczne połączenie z lekarzem. Dla ułatwienia kontaktu przełączyliśmy się przez komputer na wideorozmowę.

Dr Yinsen: Witajcie. Nie wiedziałem, że tak szybko się ze mną skontaktujecie... Mówcie, jaki macie problem?
Rhodey: Chodzi o Tony'ego
Dr Yinsen: Pewnie ma efekty po odstawieniu starego implantu... Towarzyszyły mu zawroty głowy, dezorientacja, czy też...
Pepper: Ktoś go otruł!
Dr Yinsen: Jak?
Pepper: Ta pierdolona suka musiała maczać w tym palce! Podszyła się pod pana i dała truciznę Tony'emu!
Dr Yinsen: Rozumiem twoje zdenerwowanie, ale co dokładnie się dzieje?
Rhodey: Ma w organizmie środek halucynogenny
Dr Yinsen: No to bardzo niedobrze


--**---

200 part. Czy ktoś jeszcze pamięta wyzwanie z 100 rozdziałów "W sieci"? Pobity rekord, ale to nie wszystko. Pozostało 166 i myślę, że też to jest możliwe. Dzięki TonyPepper, Alison (później Pepper) oraz innym czytelników ten blog rozpoczął swoją podróż. Wytrwacie do końca? Sama nie wiem, kiedy zakończę bloga. Być może nigdy.
© Mrs Black | WS X X X