Rozdział 19: Nic już nie ma znaczenia

0 | Skomentuj
**Victoria**

Musiałam wyprosić ojca dziewczyny z sali, żeby zapewnić jej ciszę i spokój. Tak jak mogłam przypuszczać. Każde takie przebudzenie spowalniało proces regeneracji, a nawet potrafiły całkowicie go zatrzymać. Nie musiałam się z nim siłować, dlatego razem z Ho sprawdzaliśmy wszelkie pomiary.

Dr Bernes: Nie przerwało odbudowy kończyn, ale jest wolniejsze.
Dr Yinsen: Mogliśmy ją znowu intubować. Co to za problem?
Dr Bernes: Ona i tak już wiele wycierpiała, Ho. Po prostu na wszelki wypadek dostanie mieszankę ze środkami nasennymi.
Dr Yinsen: Tylko, że nie możemy tego podawać cały czas. Trzeba przyspieszyć proces.
Dr Bernes: Jakieś pomysły?
Dr Yinsen: Biowspomagacz podany w formie kroplówki mógłby coś zdziałać.
Dr Bernes: W takim razie przygotuj, bo może naprawdę pomóc.

Poprosiłam, spisując parametry. Spała dość spokojnie. Nie chciałam sprawiać jej więcej bólu, a przez brak pacjentów na toksykologii mogłam siedzieć i pomóc Ho. Ciekawe jak trzymał się Tony. Może nie wpadł w żadne kłopoty. Tak dla odmiany.

**Rhodey**

Nie wiedziałem co robić. Tak nagle padł nieżywy na podłogę. No dobra. Jednak żył, ale puls był bardzo słaby. Ledwo go wyczuwałem. Konieczny był szpital. Tylko, że jeszcze dziś z niego wyszedł. Znowu byłby przykuty do łóżka. Przeniosłem brata do pomieszczenia medycznego. Może jednak jakoś opanuję sytuację.

Rhodey: Musiałeś tak szaleć. Po prostu musiałeś.

Zadzwoniłem do lekarza. Potrzebowałem wiedzieć jakie mogłem podać leki. Wybrałem numer.

**Ho**

Podałem chorej kroplówkę z biowspomagaczem. Wszystko wyglądało na to, że do żadnych niespodzianek nie dojdzie. Dla pewności kontrolowaliśmy ją na zmianę.

Dr Yinsen: Chyba dziś szybciej wyjdę z pracy.
Dr Bernes: Kuszące, bo myślałam o tym samym. Jednak ona nie może być sama.
Dr Yinsen: Jak na razie zmiany po kilka godzin. Myślę, że to… wystarczy.
Dr Bernes: Ho?

No jasne. Ktoś musiał się dobijać na mój numer. Ciekawe kto. Odebrałem bez sprawdzania kontaktu.

Dr Yinsen: Mówi Ho Yinsen. W czym mogę pomóc?
Rhodey: Potrzebuję pomocy!

Jasna cholera! Chyba się zastrzelę. Ten głos nie brzmiał optymistycznie.

Dr Yinsen: Błagam. Powiedz mi, że nie chodzi o Tony’ego.
Rhodey: Chciałbym, ale nie. Jego serce słabnie. Mam jakieś leki, ale nie wiem co podać!

Ja pierdolę. No i tyle z krótszej roboty. Kiedyś tego chłopaka za skórę powieszę jak wcześniej nie zejdę na zawał. W co on się takiego bawił, że znowu serce nie domaga? Powiedział mi jakie widzi odczyty z bransoletki i dzięki tym danym podałem mu nazwę leku.

Dr Yinsen: Masz coś takiego w apteczce?
Rhodey: Mam, mam.
Dr Yinsen: Tych leków normalnie nie sprzedają. Zresztą, nieważne. Podaj mu to, a ja zaraz tam przyjadę i rozeznam się czym się bawił.
Rhodey: Chyba znowu porażenie. Nie wiem, bo… Bo to co ma obok implantu ciągle go pieściło prądem.
Dr Yinsen: No to bardzo niedobrze. Zaraz tam będę.

Tyle powiedziałem, rozłączając się. Victoria była gotowa do rzucenia pytań, a ja jedynie przewróciłem oczami. Wiedziała co to znaczyło. Zabrałem swoje rzeczy, jadąc na miejsce. Tony kiedyś pomagał przy tworzeniu sal medycznych, więc pewnie znajdowali się w jego laboratorium. Dojechałem tam z dziesięć minut, aż mogłem zaparkować przed fabryką. Wszedłem do środka. Nie znałem kodu do drzwi, więc postukałem w metal. Dość szybko ktoś się pojawił.

Dr Yinsen: Prowadź. Mamy mało czasu.
Rhodey: Pan jest zły?
Dr Yinsen: No po prostu skaczę z radości!

Odparłem ironicznie, idąc do pomieszczenia, w którym leżała ta fujara. Podpiąłem go do przenośnego monitora, badając funkcje życiowe.

Dr Yinsen: Czy on wie, że może kolejnej operacji nie przeżyć? Mało tego nie ma zastępczego implantu.
Rhodey: Mówiłem mu, ale on swoje! Chwila… Nadal nie ma?
Dr Yinsen: Spokojnie, Rhodey. Spróbuję mu jakoś pomóc.

Przysłuchałem się biciu serca, które ledwo działało. Wszystko wyglądało jak na drugie porażenie prądem. Wspomagacz do rozrusznika był wręcz zwęglony.

Dr Yinsen: Nie mam dobrych wieści.
Rhodey: To znaczy?
Dr Yinsen: Ruszyć go stąd nie mogę, bo może się zatrzymać. Poza tym, szanse na przeżycie kolejnej operacji są bardzo niskie. Czy wasza mama o tym wie?
Rhodey: Nie… Właśnie nie wie, ale to… To jest dziwne, bo przecież Whiplashem była Pepper. Jakim cudem oberwał prądem?
Dr Yinsen: Być może ten ktoś, który chciał nas wszystkich wysadzić w powietrze.

Zasugerowałem, podając leki na wzmocnienie serca. Próbowałem jakoś mu pomóc. Jakkolwiek, choć tylko odkładałem to co nieuniknione. Usiadłem tylko, czekając na wyjaśnienia.

Dr Yinsen: Będę tutaj, ale nie pomogę mu, jeśli nie dowiem się co dokładnie się stało.
Rhodey: Ja… Ja sam nie wiem.
Dr Yinsen: Dziecko, masz mnie za idiotę?! Ktoś go zaatakował! To widać! Powiedz mi z kim walczył?

Próbowałem mówić w miarę opanowanie, bo wiele przypadków mi się zdarzało leczyć. Bałem się, że tym razem moja pomoc będzie niewystarczalna.

Rozdział 18: Tutaj nie ma żadnych granic

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Obserwowałem wszelkie funkcje zbroi oraz pilota w środku. Miałem tylko nadzieję, że wróci cały i zdrowy. Ten wspomagacz nie powinien tak ciągle atakować. Może to przez zmęczenie. Sam nie byłem tego pewny. Bałem się o niego, dlatego ani na chwilę nie odchodziłem od fotela. Ciągle czuwałem, spoglądając na wykresy.

Rhodey: Tony, słyszysz mnie?
Tony: Słyszę głośno i wyraźnie. Właśnie doleciałem do portu.
Rhodey: Bądź ostrożny, dobra? Te wyładowania mogą się znowu powtórzyć.
Tony: No cóż… Takie ich zadanie. Mają pomóc implantowi pobudzać serce. Trochę musi poboleć.

Nie lubiłem jak tak sobie żartował. Sprawdzałem wszystko. I to niemal co minutę. Całą ciszę przerwał alarm. Pojawiła się sygnatura wroga. Niemożliwe.

Rhodey: Tony, ty widzisz…

Nie dokończyłem, bo zerwało kontakt. Cholera. Co tam się dzieje? To nie może być on.

<<Brak kontaktu z użytkownikiem>>

Rhodey: Sprowadź go do zbrojowni! Już!

<<Błąd. Nie da się wykonać polecenia>>

Rhodey: Komputerze, czy można przejąć zdalne sterowanie?

<<Odpowiedź negatywna. Ta funkcja zbroi została wyłączona>>

Wyłączona? W co on się bawił? Chyba nie postrzeliło go walczyć samemu? Musiałem zapanować nad strachem i pomyśleć jak mu pomóc.

**Tony**

Myślałem, że miałem zwidy. Jednak nie myliłem się. Ani mój system nie popełnił pomyłki. To był Whiplash. Tyle, że jeszcze inny niż za pierwszym czy drugim razem.

Tony: Fix, coś ty ze sobą zrobił?!
Mr. Fix: Niełatwo cię zniszczyć, Iron Manie. Sam się tym zajmę, ale moim celem jest siedziba FBI. Ty jako przeszkoda zaraz zostaniesz usunięty.
Tony: Nie będziesz już krzywdził niewinnych ludzi.
Mr. Fix: Jakoś nie przejmuję się tym, Anthony Starku.
Tony: Co?!

Zatkało mnie. Skąd on wiedział kim jestem? To się robiło coraz bardziej pokręcone. Na domiar złego oberwałem bombami, aż przebiłem się przez jeden budynek. Poprawka. Dwa budynki i dość boleśnie uderzyłem o asfalt jezdni. Ledwo czułem plecy.

Mr. Fix: Wygląda na to, że szpital ocalał, prawda? Jednak wszystko się może zmienić.
Tony: Nie możesz sobie darować, Fix? Po co ci to do szczęścia? Mścisz się za swojego sługę?
Mr. Fix: Nie, dzieciaku. To nie zemsta.

Znienacka oberwałem pociskami z piły tarczowej. Znowu ten ból. Chyba kiedyś poza sercem to kręgosłup mi złamie. Powoli wstawałem, przechodząc do ofensywy. Uderzyłem z repulsorów.

Mr. Fix: Jesteś słaby.

Odbił mój promień i ponownie ucałowałem glebę. Mimo wszystko podniosłem się dość powoli. Nie zamierzałem mu dać satysfakcji z wygranej. Nie tak szybko.
Kiedy miałem zaatakować kolejną wiązką promieni, odezwał się rozrywający ból w klatce piersiowej. Zgiąłem się w pół, próbując oddychać.

Mr. Fix: Gdybyś tylko wtedy nie mieszał się w moje sprawy i nie zniszczyłbyś Whiplasha, darowałbym ci życie.

Nawet nie zdążyłem zareagować, bo zbroję oplótł biczami. Większego ładunku już być nie mogło. Podwójne porażenie, a ja nic nie mogłem zrobić.

Mr. Fix: Odpuść sobie. I tak nie ochronisz swojej rodziny. Już po nich. Kiedy z tobą skończę, zajmę się nimi.
Tony: Nie… docze… kanie.

Ledwo mogłem mówić, bo przez ból nie mogłem prawidłowo oddychać. Dawno nie czułem się tak okropnie. Wyprostowałem się, zaś siłą impulsu elektromagnetycznego rozwaliłem bicze. Od razu poleciał ode mnie na spory dystans. Nie wystarczyło mi to. Chciałem zakończyć ten koszmar. Przekierowałem całą moc do unibeamu.

Tony: Jakieś… sło… wa na poże… gnanie?
Mr. Fix: Nie skończyłem.

Uśmiechnął się, strzelając z kolejnej serii pocisków. Krzyknąłem przez cierpienie ciała. Pomimo użycia pola siłowego cała bariera pękła, a ja ponownie zaliczyłem parę wieżowców, przebijając się dotkliwie przez jego ściany. Nie potrafiłem się ruszyć. Wspomagacz kopał energią, bo implant coraz bardziej słabł. Byłem na rezerwach. Zamglonym wzrokiem spojrzałem na drania. Chyba chciał zobaczyć, czy umarłem.

Mr. Fix: Mówiłem ci, że jesteś słaby.
Tony: Czyżby?
Mr. Fix: No co zrobisz? Już po tobie. Przegrałeś.

Uśmiechnąłem się złowrogo pod maską, uderzając z mocy napierśnika. Cała energia drastycznie spadała. Ryzyko się opłaciło, gdyż Fix płonął.

Tony: Za… bierz mnie… do… zbro… jowni.

Ostatkami sił wypowiedziałem komendę, aż uniosłem się nad ziemią, znikając z ogromną prędkością. Z trudem utrzymywałem przytomność.
Po dotarciu do laboratorium wypadłem z pancerza wprost na podłogę. Rhodey już w panice musiał zareagować.

Rhodey: Czemu mnie wyłączyłeś?!
Tony: Mu… sia… łem.
Rhodey: Cholera! Coś ty ze sobą zrobił?! Ty wiesz, że możesz kolejnej operacji nie przeżyć?!

Po raz kolejny pokazał jak bardzo się bał. Olałem jego krzyki, bo bezsilnie zemdlałem.

Rozdział 17: Pustka

0 | Skomentuj
**Tony**

Z jakąś godzinę naprawialiśmy zbroję, ale było warto. Wyglądała jak nowa. Rhodey nalegał na jakiś bardzo rozsądny plan z uniknięciem ryzyka. Ciężko coś takiego wymyślić, chociaż Fix został sam. Nie miał żadnego sługi. Usiadłem na fotelu, sprawdzając jego ostatnie kryjówki. Rhodey od razu podszedł, aby też poszukać.
Gdy tak przyglądałem się współrzędnym, usłyszałem dźwięk jakby ktoś wpisał błędny kod.

Tony: Kogo tu niesie?
Rhodey: Nie wiem.
Roberta: JAMES, JESTEŚCIE TAM?

Cholera. Roberta. No to się doigraliśmy. Nigdy tu nie przychodziła. Co ją tak naszło? Pierwsza myśl jaka mnie naszła to wyjście ze zbrojowni. Na wszelki wypadek ukryłem zbroję pod białą płachtą.

Tony: Ja się jej boję, Rhodey.
Rhodey: Ej! Wiem, że czasem jest przerażająca, ale będzie dobrze. Pewnie już pora obiadu.
Tony: Może masz rację.
Rhodey: To tylko moja mama. Spokojnie.
Tony: Ty tylko tak mówisz.
Rhodey: No już. Nie pękaj.

Gdyby mnie nie holował do wyjścia, nawet bym się nie ruszył. Odblokowałem drzwi, aż rzuciło się na mnie spojrzenie Roberty. Było coś w stylu „Macie przechlapane”. Szukałem jakiejś ucieczki czy uniku od rozmowy. Nieco się spiąłem na myśl o przesłuchaniu.

Roberta: Obiad, chłopcy, bo zaraz wam wystygnie.

Byłem w szoku. Tylko to nam powiedziała i poszła sobie. Dziwne. Wymieniliśmy się pytającymi spojrzeniami, a następnie udaliśmy się na posiłek.
Kiedy miałem już otworzyć drzwi, zatrzymałem się w miejscu. Poczułem spory ucisk, aż chwyciłem się za klatkę piersiową, oddychając nerwowo.

Rhodey: Hej. Wszystko gra?
Tony: Przemęczenie. To… nic.
Rhodey: Mogliśmy zrobić jakąś przerwę, Tony. Przepraszam.
Tony: Nie szkodzi.

Uśmiechnąłem się słabo i przekroczyliśmy próg drzwi. Umyliśmy ręce, a potem zasiedliśmy do stołu. Jedliśmy w milczeniu. Żadnych słów. Nawet spojrzeń. Zupełnie nic. Takiej ciszy dawno nie było, choć obecnie do przyjemnych nie należała. Zjadłem tylko połowę talerza. Na więcej nie miałem ochoty.

Roberta: I tyle ci wystarczy do wieczora?
Tony: Pewnie. Żaden problem.
Rhodey: Idziesz do laboratorium?
Tony: Muszę, bo wiesz… Ładowanie.

Wskazałem mu na umiejscowienie implantu. Od razu dokończył w pośpiechu swoją porcję. Poszliśmy ponownie do fabryki. Wstukałem odpowiedni kod, wchodząc do środka. Wziąłem ładowarkę do ręki, podpinając do niej rozrusznik. Leżałem, czekając na koniec procesu. Byłem naprawdę zmęczony.

Rhodey: Marnie wyglądasz. Naprawdę mogłem cię odciągnąć od tego, a tego nie zrobiłem.
Tony: Oboje chcemy dorwać tego drania. Chcemy sprawiedliwości dla niej.
Rhodey: I ją dostanie, ale musisz się oszczędzać.
Tony: Doktorek dał mi jakiś wspomagacz, który pieści jak cholera. Co chwilę mnie skubany kopie.
Rhodey: No masz za swoje.

Zaśmiał się, a ja tylko go rzuciłem poduszką. Leżałem tak przez jakąś godzinę, aż na bransoletce wyświetliło się sto pełnych procent energii. Wstałem, odpinając się od ładowarki. Założyłem koszulkę i podszedłem do wyrzutni ze zbroją.

Rhodey: Teraz chcesz go gonić?
Tony: Im szybciej, tym lepiej. Ja mu nie odpuszczę. Nie po tym co jej zrobił.

Tyle powiedziałem, uzbrajając się w pancerz. Wyleciałem z bazy, zaś współrzędne wskazywały na port.

Tony: Idę po ciebie, draniu.

**Pepper**

Coś mnie ciągnęło w dół, lecz zdołałam znaleźć w sobie siły i wydostać się z tej otchłani. Oślepiło mnie światło, lecz nie mogłam powiedzieć jak to pali w oczy. Miałam coś w gardle. Dusiłam się. Obok siebie dostrzegłam tatę. Z tej radości wypłynęły łzy. Był tutaj. Nie straciłam go.
Nagle ktoś podbiegł do mnie i zaczął wyjmować to badziewie. Głęboko oddychałam, uspokajając się. Czułam jego rękę. Jednak położył ją na moim barku. Dopiero wtedy zauważyłam brak rąk oraz nóg.

Pepper: Ta… to?
Virgil: Już dobrze, skarbie. Wszystko się jakoś ułoży.
Pepper: Co się stało?!
Dr Bernes: Za szybko się obudziła. Właśnie przeżywa szok.
Pepper: Tato!

Krzyczałam, lecz miałam wrażenie, że nikt mnie nie słuchał. Byłam śmiertelnie przerażona. Gdybym mogła, uciekłabym stąd.
Po chwili pojawiła się kolejna osoba. Mężczyzna w okrągłych okularkach. Ten sam, którego… skrzywdziłam? Powoli przypominałam sobie co się wydarzyło.

Virgil: Pepper, słyszysz mnie? Już dobrze.
Dr Yinsen: Uspokój się, bo cię uśpię.

Nie potrafiłam się uspokoić. Oddychanie sprawiało mi ból. Całe ciało cierpiało. Nie wiedziałam co mi zrobili, bo odpłynęłam do kolejnej czarnej dziury.

**Ho**

Dziewczyna była naprawdę przerażona, a jej przebudzenie mogło zakłócić proces regeneracji. Z tego też powodu podałem sporą dawkę środków nasennych z uspokajającymi. Victoria przyglądała się maszynie od regeneracji, zaś ja spisałem odczyty z kardiomonitora.

Virgil: Co to było?
Dr Yinsen: To szok. Powoli rozumie przez co przeszła.

Podałem chorej maskę tlenową dla ułatwienia oddychania oraz zmieniłem bandaże. Dobrze, iż miała siły do walki, lecz przez poprzednie przebudzenie utrudniała sobie powrót do domu.

Rozdział 16: Wiem, że masz rację

0 | Skomentuj
**Ho**

Mój dyżur się jeszcze nie skończył, dlatego poszedłem zorientować się jak miała się sytuacja z Virgilem Potts. Może jego stan poprawi się, kiedy tylko dowie się o odnalezieniu córki. Victoria wykonywała potrzebne skany do wykonania konstrukcji protez, więc mi pozostała jedynie reszta pacjentów.
Nagle wpadłem na Robertę, która wylała na mnie kawę. Nie przejmowałem się plamą na kitlu lekarskim.

Roberta: Najmocniej przepraszam. M… Mogłam bardziej uważać.
Dr Yinsen: W porządku, Roberto. Czy wyglądam, jakby był zły?

Uśmiechnąłem się do niej ciepło.

Dr Yinsen: Zabierz Rhodey’go do domu. Niech odpocznie.
Roberta: Już po wszystkim?
Dr Yinsen: Ma zagojone rany, a reszta zostaje. Pepper potrzebuje zregenerować siły, a Tony nie może szaleć.
Roberta: Bo się przeciąży?
Dr Yinsen: Dokładnie, dlatego idź po swojego syna, a ja dopilnuję reszty.
Roberta: Dziękuję, doktorze.
Dr Yinsen: Taka praca. Poza tym, czego się nie robi dla przyjaciół?

Uśmiechnąłem się i poszedłem do sali agenta. Już odłączali go od aparatury. Sprawdziłem co dokładnie się działo. Wyjaśnili w skrócie, że właśnie się obudził. Zbadałem go i faktycznie wracały mu siły. Podałem mu maskę tlenową dla ułatwienia oddychania, zaś ilość maszyn przy łóżku się zmniejszyła.

Dr Yinsen: Może pan niczego nie pamiętać, ale to wina wypadku. To znaczy pana… misji.
Virgil: Wiem.
Dr Yinsen: Pańska córka też tu leży, ale na innym oddziale.
Virgil: Co… się stało…z nią?
Dr Yinsen: Doznała sporych obrażeń, lecz jest stabilna. Proszę się o nią nie martwić. Wszystko gra. Teraz nalegam na odpoczynek, panie Potts.

Zmieniłem opatrunki oraz spisałem wszelkie odczyty, życząc powrotu do zdrowia. Zerknąłem do jeszcze innych sal, aż uznałem, że czas na sen. Udałem się do pokoju lekarskiego, gdzie odłożyłem kitel, narzędzia i zasnąłem na kanapie.

~*Tydzień później*~

**Tony**

Otrzymałem wypis do domu. Tak bardzo się cieszyłem, że wreszcie mogłem opuścić to przeklęte miejsce. Jednak Pepper nadal musiała tu zostać ze względu na swój stan. Brak rąk i nóg. Nie da się tak żyć.
Kiedy pożegnałem się z lekarzem, który wypisał mi nowe zalecenia przez wspomagacz do implantu, wróciłem z Robertą do domu. Od tych kilku dni nic a nic się nie zmieniło. Wszystko było na swoim miejscu. Postanowiłem odświeżyć się, a następnie udać się do zbrojowni. Tam jak zwykle musiałem przejrzeć raporty o aktywności przestępczej.

Rhodey: Nie dasz sobie z tym spokoju, co?
Tony: Nie ma mowy. Fix musi dostać za swoje. Zapuszkuję go.
Rhodey: Dopiero wyszedłeś ze szpitala. Chyba upadłeś na mózg, jeśli chcesz go teraz szukać.
Tony: A może upadłem. Nie wiem. Wiem tylko, że Pep nie zasłużyła na taki los.
Rhodey: Przecież dadzą jej nowe kończyny.
Tony: To nie to samo!

Nieco podniosłem ton, choć tego nie chciałem.

Tony: Przepraszam, Rhodey.
Rhodey: Nie gniewam się. Rozumiem jakie to dla ciebie trudne. Oboje ją potraktowaliśmy nieodpowiednio.
Tony: Gdybym wcześniej wiedział…
Rhodey: Nie wiemy co tam dokładnie się stało, Tony. Każda misja agenta FBI wiąże się z ryzykiem.
Tony: Chciał, żeby stała się potworem. To… To gorsze od śmierci.
Rhodey: Tony…
Tony: Pomożesz mi? Muszę naprawić zbroję, bo w tej za bardzo nie powalczę.

Wziął tylko narzędzia i bez słowa czekał na moje polecenia. Uśmiechnąłem się, rozpoczynając proces napraw.

**Victoria**

Modele kończyn były gotowe, zaś tkanka regeneracyjna pomogłaby wykształcić je na podobieństwo do tych brakujących. Nikt nie poznałby różnicy. W wyglądzie, dotyku czy samym zapachu. Taka sama skóra oraz ciało.

Dr Yinsen: Wyjaśnij mi jeszcze raz co chciałaś zrobić? Wiem, że to moja działka, ale twój pomysł jest o niebo lepszy.
Dr Bernes: Po prostu trzeba umieścić cztery tkanki regeneracyjne w miejscu przerwań kończyn. Modele, które są szkieletem do brakujących części będą podpięte, a po skończonym procesie, usuniemy je. Potem zostanie zbadanie odruchów i tyle.
Dr Yinsen: I pomyśleć, że długo szukałem takiego geniusza jak ty.
Dr Bernes: O! Miło mi to słyszeć.
Dr Yinsen: Ale za bardzo nie myśli, żeby sobie pójść na łatwiznę.
Dr Bernes: Rany! Będziesz ciągle wracał do tej cholernej szlifierki?
Dr Yinsen: Eee… Tak.

Uśmiechnął się głupawo, aż go trzepnęłam w głowę. Wszczepiłam pierwszą tkankę, potem drugą, trzecią, aż została umieszczona ta ostatnia.

Dr Bernes: Przypinaj szkielet, mądralo.
Dr Yinsen: Oj! Co taka zła jesteś?
Dr Bernes: Przypinaj!

Nalegałam na posłuszeństwo, a sama skontrolowałam funkcje życiowe Pepper. Znikąd pojawiły się nierówne linie.

Dr Bernes: Co się dzieje?
Dr Yinsen: Mamy problem.
Dr Bernes: Jaki?

Na dowód pokazał mi szkielet, który po samym dotknięciu skóry zaczął razić prądem.

Dr Bernes: Załóż rękawice i już. Takich iskierek się boisz?
Dr Yinsen: Żeby tylko ciebie nie pokopało, Victorio.
Dr Bernes: Dobra. Koniec tych złośliwości. Pomóżmy jej.

Sama ochroniłam się przed możliwym porażeniem, montując elementy do odbudowy. Lekkie iskry poleciały, lecz nie przejęłam się tym. To były łaskotki.
Po jakimś kwadransie odczyty wróciły do normy. Zakończyliśmy montaż na czas, gdyż do drzwi zapukał ktoś z zewnątrz.

Dr Bernes: Dałeś mu już wypis?
Dr Yinsen: Jakoś wczoraj. Sprawdzałem wszystko, więc nie musi tu siedzieć. Zresztą, przydałby się jej ktoś do wsparcia.
Dr Bernes: Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Widok nadal nie jest przyjemny.
Dr Yinsen: To ojciec tej rudej, czyli tak. Powinien tu zajrzeć.

Zauważyłam, jak otworzył mu drzwi, wymieniając się paroma ostrzeżeniami co do odwiedzin. Potem zaprowadził go do łóżka dziewczyny.

Virgil: Czy… Czy ona…
Dr Bernes: Wróci do zdrowia, ale co do pełnej sprawności trzeba jeszcze poczekać.

Wyjaśniłam na spokojnie, choć rokowania pokazywały nadzieję, że któregoś dnia stanie na nogi i będzie cieszyła się życiem jak dawniej.

Rozdział 15: Zachowaj zimną krew

0 | Skomentuj
**Tony**

Coś te leki doktorka długo mi nie dały snu. Miałem zbyt wielką chęć na odwet, aby Whiplash dostał to na co zasłużył. Widziałem obok siebie Rhodey’go. Był przerażony. Nie poznawałem go. Gdzie jego opanowanie?

Tony: Rhodey?
Rhodey: A ty nawet się stąd nie ruszaj!
Tony: Co się stało?

Mówiłem dość żywy, bo pewnie to coś obok implantu dodawało mi więcej energii. Widać, że to nie robota amatora. Cieszyłem się, że mogłem wstać z łóżka o własnych siłach. Mówić też, a do tego funkcjonować bez morfiny. Coś pięknego. Usiadłem na łóżku i już mnie skarcił.

Rhodey: Nie ruszaj się.
Tony: Muszę go dorwać, bo… Bo cię skrzywdził, rozumiesz?
Rhodey: Tony, to nie tak.
Tony: A te oparzenia? No raczej nie poparzyłeś się żelazkiem.
Rhodey: Nie.
Tony: Muszę go dorwać. Musi zapłacić za to co ci zrobił.

Wstałem na równe nogi, lecz na dźwięk maszyny wróciłem do siadu. Zapomniałem się odpiąć od tych kabli.
Gdy już to zrobiłem, założyłem bluzkę, zważając na rany pooperacyjne.

Tony: Nie zatrzymuj mnie. Ja to muszę zrobić.
Rhodey: Najpierw mnie wysłuchaj zanim polecisz na pewną śmierć, bo widzisz… Whiplasha już nie ma.
Tony: Jak to?
Rhodey: Tak naprawdę, to nigdy go nie było.
Tony: Rhodey, co ty mówisz?!

Byłem w szoku, aż oczy zrobiły wielki wytrzeszcz. O co mu chodziło?

Tony: Może… więcej słów?
Rhodey: To Pepper… Pepper była… Whiplashem.
Tony: Pepper?

Na same wspomnienie o przyjaciółce zrobiło mi się słabo, lecz zdołałem się jakoś utrzymać. Próbowałem to wszystko poukładać sobie w głowie. Niby ta walka była dziwna, bo się powstrzymywał, ale tego bym się nie spodziewał. Powoli układanka zaczęła stanowić całość.

Rhodey: Wiem, że to dziwne, ale… Ale widziałem jej twarz, a wcześniej chciałem… Chciałem ją zabić.
Tony: Nie wiedziałeś tego kto był pod maską.
Rhodey: Nie jestem mordercą! Poniosło mnie ze strachu, Tony. Poniosło.

Podszedłem bliżej brata i go przytuliłem jak na rodzinę przystało. Był roztrzęsiony i chyba pierwszy raz ja uspokajałem najbardziej opanowaną osobę na świecie.

Tony: Gdzie ona jest?
Rhodey: Tam.

Wskazał na drzwi za naszymi plecami. Doktorek próbował jej pomóc, dlatego nie bałem się. Bardziej strach pojawił się przez niepewność. Jaka będzie? Ile naszego rudzielca zostało? Czy będzie taka jak wcześniej?

**Victoria**

Z każdym cięciem skalpela wszelkie odczyty spadały coraz niżej, aż nie było wyczuwalne tętno. Przygotowałam sprzęt do defibrylacji, podając adrenalinę dożylnie. Ustawiłam wyładowanie.

Dr Bernes: Odsuń się. Strzelam.

Nie reagował na moje ostrzeżenie.

Dr Bernes: Ej! Wiem, że nie ogłuchłeś jeszcze na starość. Chcesz, żeby cię pokopało?
Dr Yinsen: Mamy problem.
Dr Bernes: Cholera! Jaki znowu?!

Wskazał na płytkę, którą podnosił do góry, a z nią pojawiły się przewody. Myślałam, że oszaleję. Ktoś się zabezpieczył. Trafiliśmy na drugą bombę.

Dr Yinsen: Nie jest włączona, ale defibrylator może ją aktywować.
Dr Bernes: Już nam schodzi! Co robić?!
Dr Yinsen: Uspokój się, Victorio. Ja chwycę za kable I przetnę, a ty podasz kolejną mieszankę. Tylko silniejszą.
Dr Bernes: Żeby jej rozerwało serce?
Dr Yinsen: Sama mówiłaś, że nam odchodzi z tego świata.
Dr Bernes: Nie łap mnie za słówka!

Poirytowana podałam większą dawkę połączonych substancji. Błagałam, żeby wytrzymała, choć było z nią bardzo krucho. Z przerażeniem spoglądałam na kardiomonitor. Jej serce zaczęło szaleć, doprowadzając do nienaturalnych uderzeń. Praktycznie pojawiały się ciągłe zmiany.

Dr Bernes: Błagam cię, Ho. Pospiesz się.
Dr Yinsen: A chcesz wybuchnąć? No właśnie.
Dr Bernes: Rozerwie ją.
Dr Yinsen: Poważnie? Czyli mam ci ją dać na pamiątkę?

Centralnie przy twarzy pochwalił się ładunkiem. Idiota. Te jego żarty kiedyś i mnie sprowadzą do grobu. Odłożył ładunek, a ja jedynie podałam coś na poprawę sytuacji.
Po kilku sekundach dostrzegłam prawidłowe odczyty. Odetchnęłam z głęboką ulgą.

Dr Yinsen: No i co? Trzeba było tak poganiać?

W odpowiedzi pacnęłam go w głowę.

Dr Yinsen: Au! Za co to?
Dr Bernes: Za cichy chód po ulicy.
Dr Yinsen: Dobra, dobra. Zszywajmy rany, a potem zajmijmy się protezami.
Dr Bernes: Na dziś mam dość.

Zszyłam ranę z czoła, zaś Ho zajął się szyciem klatki piersiowej. Zrobiło się tak spokojnie w sali. Ten błogi moment zakończenia tak trudnej walki o życie.
Gdy wszystko było opatrzone oraz zabandażowane, zabraliśmy ją tam, gdzie leżał Tony. Nie mieliśmy innego wyboru. Jak na złość zrobiliśmy to w bardzo złym momencie, bo chłopak nie spał.

Dr Bernes: Coś za słabe te twoje leki.
Dr Yinsen: O! Teraz mi się odgryzasz? Ładnie.
Dr Bernes: To za te żarciki i bomby.
Tony: B… Bomby?
Dr Yinsen: Tak. Wasza przyjaciółka mogła wybuchnąć z wami razem. Fajnie, nie?
Dr Bernes: Przywalę ci.

Byłam przygotowana na cios, lecz ochłonęłam i zabrałam chorą na oddzielne łóżko. Zasłoniłam parawanem. Nikt nie chciałby oglądać człowieka w takim stanie. Dziecka, które przeszło tak wiele, a to nie był koniec.

**Ho**

Chyba faktycznie za słabo go uśpiłem, skoro już chciał brykać po szpitalu. Nie mogłem mu na to pozwolić. Nie miałem sił, żeby się z nim szarpać, więc jedynie poprosiłem o posłuszeństwo.

Dr Yinsen: Nie dostałeś wypisu i przez tydzień jesteś uziemiony. Twój implant ledwo wspomaga twoje serce, dlatego dostał nowego koleżkę na prąd. Spróbuj mi tylko uciec, a leczyć cię będzie ktoś inny.
Tony: Naprawdę dobrze się czuję, ale Pepper…
Dr Yinsen: Najgorsze za nią. Teraz pozostała regeneracja utraconych kończyn. To potrwa, Tony, ale dotrzymasz jej towarzystwa, bo cię nigdzie nie puszczę.

Uśmiechnąłem się diabelnie, podając mu leki z większą dawką leków nasennych.

Tony: No nie może… pan mnie… u… spać.
Dr Yinsen: Właśnie to zrobiłem. Śpij, śpij.
Tony: Z… Zemszczę… się.
Dr Yinsen: W to nie wątpię.

Zaśmiałem się, a chłopak odpłynął do krainy snów. Ponownie podpiąłem go do maszyn, przykrywając kołdrą z jedynie odsłoniętą klatką piersiową. Musiałem mieć oko na implant.

Dr Yinsen: Musi odpocząć.
Rhodey: Ale będzie dobrze?
Dr Yinsen: Jeśli nie będzie przeciążał serca, to tak. Będzie. A jak z tobą?
Rhodey: Zagoiło się.

Wskazał na rany, których już nie było. Zero oparzeń. Przyjaciółka ma zdumiewające te wynalazki. I tylko pracuje na toksykologii? Ciężko w to uwierzyć.

Dr Yinsen: Twoja mama poszła po kawę?
Rhodey: Chyba tak.
Dr Yinsen: Chłopcze, nie ma sensu tu tkwić. Oni tu długą będą leżeć.
Rhodey: Ale chcę…. Chcę im dodać sił.
Dr Yinsen: To zrozumiałe, ale to niezdrowe tak spędzać całe dnie w szpitalu. Zresztą, już prawie dwudziesta. Pora spać.
Rhodey: Nie zasnę.
Dr Yinsen: Dlaczego?

Dopytałem z ciekawości, ale i też z niepokojem.

Rhodey: Za dużo się działo.
Dr Yinsen: Wyjąłeś mi to z ust.

Rozdział 14: Najpierw trzeba umrzeć, żeby na nowo żyć

0 | Skomentuj
**Victoria**

Wyjęłam wszystkie ostre narzędzia, które znajdowały się w szufladach. Było tego sporo, ale to cyberchirurgia. Ho nie tylko pracował przy implancie, a także przy samych protezach. Wstrzyknęłam środek przez szyję, żeby mieć większy podgląd na to co znajdowało się w środku. Pokazałam mu na tablecie z czym jeszcze musimy się zmierzyć.

Dr Bernes: Bomba to był początek.
Dr Yinsen: Jakbym nie wiedział.
Dr Bernes: Pod tym metalem jest jeszcze inne badziewie. Jeśli je usuniemy, wtedy wszystko się poprawi.
Dr Yinsen: Czekaj, czekaj. Jakie inne badziewie?
Dr Bernes: Kolejna płytka.

Nie zamierzałam z nim wdawać się w pogaduchy i zaczęłam ratować życie Pepper. Wzięłam szlifierkę kątową do ręki, wykonując pierwsze cięcia.

Dr Bernes: Pod tabletem jest mały czujnik. Przyłóż go do szyi. W ten sposób możemy jakoś wyłapać puls.
Dr Yinsen: Zaskakujesz mnie, Victorio. Tyle masz tych zabawek, a żadnej mi nigdy nie dałaś.
Dr Bernes: A kto powiedział, że ci nie dam?

Uśmiechnęłam się tajemniczo, tnąc lewą rękę, a on zajął się kontrolowaniem funkcji życiowych.

Dr Bernes: Podpiąłeś?
Dr Yinsen: Tak.
Dr Bernes: Jaki kolor?
Dr Yinsen: Żółty.
Dr Bernes: Czyli nienaturalne, a bliskie krytycznego. Musimy się pospieszyć, więc zacznij już zdejmować klatę.

Zwiększyłam moc narzędzia, przechodząc przez grubszą część ręki. Same kable, chociaż na całe szczęście nie były połączone zbytnio ze skórą. Odłożyłam metal na bok i przyłożyłam opatrunek w miejsce zakończenia ręki. Założyłam wenflon na ramię, podając kroplówkę.

Dr Bernes: Dobra. Uzupełnią się płyny. Dotarłeś do płytki?
Dr Yinsen: Jeszcze nie.

Zauważyłam, jak podniósł napierśnik i do pozbycia użył lasera o nieco większej mocy niż przy zwykłych operacjach.

Dr Bernes: Fajnie się bawisz, a ja tu szlifierką marnuję czas.
Dr Yinsen: Się myśli, Victorio.
Dr Bernes: Obrażę się.

Klatka piersiowa została ocalona, a nad sercem było to dziadostwo, które musieliśmy usunąć. Coraz trudniej utrzymywała przytomność i nawet maska tlenowa niewiele wspomogła oddychanie.

Dr Yinsen: Musisz spowolnić funkcje życiowe.
Dr Bernes: Chcesz ją zabić?!
Dr Yinsen: Pozornie tak, ale jak nie chcemy prawdziwego zgonu, to lepiej mnie posłuchaj.
Dr Bernes: Dobrze wiesz, że nie chcę.

Podałam środek, aż czujnik zapalił się na czerwono. Straciła przytomność. Była umierająca. Również nie było czuć tętna.

Dr Bernes: Zadowolony?
Dr Yinsen: Jak najbardziej. Intubujemy.

**Rhodey**

Ciągle słyszałem jakieś dźwięki pił. Co tam się działo? Nie mogli inaczej odczepić tych kończyn? Tylko pytanie nasuwało się samo. Jak bardzo ucierpiało jej ciało? W sumie i dobrze, że Tony nadal spał. Lepiej, żeby nie wiedział o tym horrorze. Jednak o odnalezieniu Pepper musiałem mu powiedzieć.

Roberta: Nadal nic?
Rhodey: Po obu stronach. No i z agentem Potts też.

Stwierdziłem na spokojnie. Nie przestraszyłem się na jej wtargnięcie. No bo po co miałaby siedzieć w pustej sali, czekając na mój powrót? Siedzieliśmy tak, patrząc to na Tony’ego to na drzwi od sali operacyjnej.

Roberta: Oboje dadzą radę.
Rhodey: Niby tak, ale wszystko się zmieni.
Roberta: Niby dlaczego? Wciąż będziecie przyjaciółmi. Całą trójką skończycie ten pierwszy rok szkoły. Wierzę, że tak będzie.

Uśmiechnęła się do mnie, dając nadzieję na te lepsze dni. Bardziej pozytywne, chociaż miałem ochotę wziąć zbroję i dorwać Fixa. Za to co zrobił Pepper. Za to jak kazał jej nas krzywdzić. Za to, że zamienił ją w potwora, którym nie jest. Nie miał prawa wstawiać tych cholernych części, nazywając ją nowym Whiplashem. Byłem nieco spięty, aż zacisnąłem pięści.

Roberta: Synu, wszystko gra?
Rhodey: T… Tak. Ja… Ja jestem tylko… wściekły.

Wściekły. To chyba dobre określenie na mój obecny stan.

Roberta: Nikt nie mógł tego przewidzieć, ale ja mogłam temu zapobiec.
Rhodey: Jak to?
Roberta: Gdy Virgil ma jakieś misje bardzo niebezpieczne, prosi, żebym zajmowała się Pepper. Robiłam to, a wy możecie tego nie pamiętać. Zresztą, mało ostatnio jesteście w domu. Ciągle tylko w laboratorium.
Rhodey: Przepraszam cię, mamo.
Roberta: No już czasu nie cofniemy. Najważniejsze, że jakoś jej pomogą, Tony wydobrzeje, a on wróci ze swoją córką do domu.
Rhodey: Oby tak było.
Roberta: Pozostało tylko czekać.

I to było najgorsze. W tym całym napięciu te siedzenie na głupim krześle doprowadzało do szału. Z jednej strony chce się tu tkwić, dodając otuchy tym, którzy jej potrzebują, ale z tej drugiej… przychodzi ochota na ucieczkę.

**Ho**

Pozbyliśmy się metalu z każdej części ciała, podłączając dziewczynę do respiratora. Pozostała kwestia metalowej płytki. Mogła być bardzo powiązana z sercem, dlatego nalegałem na spowolnienie funkcji życiowych do minimum. Zdjąłem czujnik, a do klatki piersiowej podłączyłem elektrody. Teraz mogliśmy normalnie obserwować zmiany w odczytach bez bawienia się w kolorowe kropeczki.

Dr Yinsen: Współczuję jej. Gdyby nie te płytki, mogłaby już nie żyć. Jeśli usuniemy tą drugą, może…
Dr Bernes: Błagam. Nie kończ. Jakoś to będzie.
Dr Yinsen: Po prostu przygotuj się na wszystko, Victorio.

Poprosiłem, robiąc cięcie. Było ich więcej. Ponad sześć boków. Zrobiłem tylko jeden ruch skalpelem, aż do moich uszu dotarł pisk kardiomonitora.

Dr Bernes: Ciśnienie spada!
Dr Yinsen: Podaj mieszankę, ale tylko trochę.

Świetnie. Takie zabawy uwielbiam najbardziej.

Rozdział 13: Najsilniejsza

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Leżałem ponownie w sali, czekając na jakieś wieści o przyjaciółce. Mama siedziała w milczeniu. Rozumiałem ją. Tak po części, bo Pepper nadal była człowiekiem, a metalowe ciało nie miało znaczenia. Człowieczeństwo miało się w sercu.
Kiedy tak wpatrywałem się w sufit, myśląc nad tym co odkryłem oraz jak wielką wyrządziłem jej szkodę, do sali wszedł jakiś lekarz. Zmienił mi opatrunki, które i tak już były zbędne. Jedynie pozostały plastry od lekarki. Bardzo szybko regenerowały oparzoną skórę. Mogłem wreszcie oddychać bez bólu. Miałem tyle sił, że chciałem zobaczyć się z nimi. Wstałem z łóżka, siadając na nim.

Roberta: Gdzie się wybierasz, James?
Rhodey: W odwiedziny.
Roberta: Masz leżeć. Zapomniałeś o tym?
Rhodey: Mamo, tu chodzi o moich… przyjaciół.
Roberta: Ja wiem, że się o nich martwisz, ale są w naprawdę dobrych rękach.
Rhodey: A ojciec Pepper?

Spytałem, bo nikt nic nie mówił o jego stanie przez ostatnie kilka godzin.

Roberta: Na pewno wydobrzeje. Szczególnie, że znalazła się Pepper. Wciąż nie rozumiem, jak stała się tym robotem.
Rhodey: Mr. Fix.

Nie powiedziałem nic więcej. Wstałem i wyszedłem, kierując się na cyberchirurgię. Chciałem im dać wsparcia. Muszą wygrać. Po prostu muszą.

**Ho**

Nawet nie pytałem czemu podała jedynie znieczulenie. Może przez bombę. Skany nie wykrywały jej, a czas uciekał. Kto wie, ile zostało do wybuchu? Działaliśmy pod sporą presją, a rozbrajanie bomb nie było naszą dziedziną. Operacje owszem, ale nie zabawa w sapera.

Dr Yinsen: Pepper, nawet leki mogą nie działać całkowicie, więc nie zdziw się, jeśli coś poczujesz.
Dr Bernes: Ho, nie strasz jej. Naprawdę wiele przeszła. Nie widzisz?
Dr Yinsen: Ja tylko ostrzegam.

Kiwnęła tylko głową na znak, że rozumiała moje słowa. Przyjrzałem się głowie, szukając możliwego umiejscowienia ładunku. No i znalazłem. Pod włosami nad prawym okiem odnalazłem metalową płytkę.

Dr Yinsen: Skalpel.

Poprosiłem, a ona podała to co potrzebowałem. Wykonałem ostrożnie cztery nacięcia, bo tyle było boków. Nigdy nie lubiłem robić operacji na przytomnym pacjencie. Unikałem tego jak cholera. To było większe ryzyko niż podanie narkozy osobom z problemami kardiologicznymi. Jeden błąd, a uszkodzenia byłyby trwałe. Tutaj chodziło o życie nie tylko jednej osoby, lecz całego szpitala.

Dr Yinsen: Szczypce.
Dr Bernes: Już widzisz kable?
Dr Yinsen: Coś tam jest. Właśnie muszę za nie chwycić.

Poświeciłem latarką w otwór, aż usłyszałem tykanie na ściankach. Czułem strach dziewczyny. Sam się bałem.

Dr Yinsen: Uspokój ją. Będzie nieciekawie.
Dr Bernes: To znaczy?
Dr Yinsen: Jest to połączone dość gęsto. No i… mamy pięć minut.
Dr Bernes: Cholera.
Dr Yinsen: Ty mi tu nie klnij tylko podaj te szczypce!

Próbowałem mówić w miarę spokojnie, choć przeszedłem do trudnego etapu. Chwyciłem za kable, przez co poczuła ból. Były bardzo powiązane z ośrodkiem czucia. Mogła bardziej cierpieć pomimo podanych leków.

Dr Yinsen: No to dajemy czadu.

Przeciąłem przewód, odłączając od najbliższych neuronów. Z każdym przecinaniem jej strach się nasilał. Była bardzo niespokojna.

Dr Yinsen: Już prawie koniec. Wytrzymaj.

Na nic moje prośby, bo oddychała nerwowo. Żaden specyfik nie pomagał, a przez metalowe ręce nie mogliśmy podać nawet głupiej kroplówki. Zmierzenie funkcji życiowych również. Jakim trzeba być potworem, żeby krzywdzić tak dziecko?
Nagle oddech zaczął zanikać. Bałem się, że zawaliłem. Sprawdziłem dokładnie co zostało ruszone. Przeciąłem ostatni kabel, wyjmując bombę z głowy. Taka mała, a ile kłopotu mogła zrobić.

Dr Yinsen: Już po wszystkim. Teraz możemy…
Dr Bernes: Ho?

Popatrzyła na mnie przerażona. Dziewczyna odpływała. Czyżbym coś przeoczył? Tylko co? Zerknąłem po raz ostatni przez dziurę, upewniając się o braku uszkodzeń. Żaden nerw nie został przerwany, a mimo to słabła.

Dr Yinsen: Musimy usunąć metalowe części. Możliwe, że ta bomba była też w jakiś sposób z nimi powiązana, a wyjmując ją mogliśmy przerwać ich działanie.
Pepper: U… Umrę?
Dr Yinsen: Nikt tego nie mówił, ale tak. Już po ciebie idą.
Dr Bernes: Kiedyś ci strzelę w łeb za te twoje żarciki. Stresuj ją tak dalej, a nam tu zjedzie.
Dr Yinsen: Oj! Nie byłbym sobą, gdybym czegoś takiego nie powiedział.

Zaśmiałem się, a powaga szybko wróciła. Podałem chorej maskę tlenową dla ułatwienia oddychania.

Dr Yinsen: Wyjmuj piły. Wszystko czym można to badziewie przeciąć.
Dr Bernes: Najpierw sprawdźmy czy czegoś jeszcze nie ma w sobie?
Dr Yinsen: Co sugerujesz?
Dr Bernes: Metalowe serce.

Zaniemówiłem. Po części mogło to być możliwe. Za cholerę się bawię takimi zabawkami? Jakby problemy z Tony’m mi nie wystarczały w życiu.

**Rhodey**

Kiedy byłem już blisko oddziału, na którym pracował doktor Yinsen, dostrzegłem ojca Pepper. Leżał podpięty do tych wszystkich maszyn. Współczułem im. Tyle musieli przejść. Oby już nikt ich tak dotkliwie nie skrzywdził.

Rhodey: Niech pan walczy dla niej. Ona to robi, więc proszę zrobić to samo.

Tyle powiedziałem i poszedłem dalej, aż znalazłem się na miejscu. Brat leżał na łóżku, lecz spał. Wyglądał na bardziej żywego niż wcześniej. Widocznie uporali się z przeciążeniem. O dziwo w sali nie zastałem żadnego lekarza. Usiadłem przy nim i czekałem, aż się obudzi.

Rozdział 12: Kołysanka do śmierci

0 | Skomentuj
**Roberta**

Niby to widziałam na własne oczy, a jednak nie dowierzałam. Pepper była tym kimś, który tak zranił moje dzieci? Ciężko było pomyśleć coś pozytywnego. To dobrze, że żyła, ale… coś było z nią nie w porządku. Najpierw zajęłam się Rhodey’m.

Roberta: Wracamy do szpitala.
Rhodey: Nie… Nie teraz. Ona… cierpi. Muszę… jej… po… móc.
Roberta: Potrzebny jest lekarz. Nie zbliżaj się do niej, bo znowu cię porazi.

Poprosiłam, a on jedynie usiadł na ziemi i przyglądał się jej. Traciła siły. Współczułam jej. Kto tak ją skrzywdził? Weszłam do budynku, szukając doktora Yinsena. Skierowałam się na cyberchirurgię, gdzie leżał Tony. Może tam go znajdę.

**Victoria**

Ho nie musiał mi tłumaczyć o sposobie z dostarczeniem większej ilości energii do implantu. Już wiedziałam co zrobić. Zaczęłam przygotowywać narzędzia. Nawet mogłam zrobić to urządzenie, lecz moje zamiary przerwało pojawienie się pani Rhodes. Wręcz wparowała do sali.

Dr Bernes: Co się dzieje?
Roberta: Potrzebna pomoc.
Dr Yinsen: O kogo chodzi?

Zdziwiłam się, bo szybko odzyskał siły. Nawet mógł mówić bez maski tlenowej. Jednak był potrzebny. Cieszyłam się, że pomimo tak sporego wieku oraz bagażu doświadczeń szybko stanął na nogi.

Roberta: Znowu Rhodey dostał prądem, ale jest przytomny. Za to… Za to…
Dr Bernes: Spokojnie. Nie nerwowo.

Poprosiłam, bo było widać zdenerwowanie. Zaprowadziłam kobietę na krzesło, dając jej leki na uspokojenie.

Dr Bernes: Proszę mówić.
Roberta: Chodzi o Pepper… Pepper Potts.
Dr Yinsen: Ta córka agenta co zaginęła?
Roberta: Tak. Ona… Ona nie jest sobą.
Dr Bernes: W jakim sensie?
Roberta: To… To nie człowiek.

Oboje staliśmy zamurowani wiadomością, chociaż po części wyjaśniało jak przeżyła taki wybuch.

Dr Bernes: Ja pójdę z panią. Ho, zostajesz.
Dr Yinsen: No chyba muszę.

Podałam mu schemat wspomagacza, który wymyśliłam na szybko.

Dr Bernes: Nieinwazyjny i tylko wystarczy przylepić. Będzie przesyłać dodatkową energię.
Roberta: Energię? To Tony nadal nie może wrócić do domu?
Dr Yinsen: Wykluczone! Inaczej znowu będziemy musieli go otwierać, a on tego nie przeżyje!
Dr Bernes: Spokojnie, Ho. Damy radę.

Widziałam, że się zdenerwował. Chwyciłam go za rękę, aby wiedział, że nie borykał się z tym sam. Zostawiliśmy specjalistę, idąc na miejsce zdarzenia. Okazało się być blisko, bo zaraz przed wejściem do budynku. Faktycznie miała rację. Dziewczyna nie wyglądała na człowieka, ale tylko ciało miała mechaniczne. Biedna. Kto byłby w stanie posunąć się do czegoś takiego? Wpierw sprawdziłam stan chłopaka. Położyłam mu plastry na oparzenia.

Dr Bernes: Proszę go zabrać do sali. Ja spróbuję pomóc Pepper.
Roberta: Dobrze. Niech pani uważa, bo razi prądem.
Dr Bernes: Bez obaw. Nie z takimi problemami się mierzyłam.

Uśmiechnęłam się do niej, a następnie poczekałam, aż znikną za drzwiami. Powoli podchodziłam do nastolatki. Jedynie twarz pokazywała część ludzką.

Dr Bernes: Spokojnie. Jestem tu, żeby ci pomóc.

**Pepper**

Nie wierzyłam własnym uszom, a także oczom. Moje błagania zostały wysłuchane. Coraz trudniej było mi utrzymać przytomność, zaś bicze przestały pieścić prądem. Praktycznie moc w nich zanikła. Upadłam na kolana, chwytając się za głowę. Czułam olbrzymie piekło.

Dr Bernes: Co się dzieje?
Pepper: B… Bomba.
Dr Bernes: Bomba? Masz ją w sobie? Gdzie?
Pepper: W… W głowie.
Dr Bernes: Potrafisz wskazać, gdzie dokładnie?

Zaprzeczyłam. Sama nie wiedziałam skąd dokładnie dochodziło tykanie. Dudniło w całej czaszce.

Pepper: Wy… Wybuchnie za… dziesięć… mi… nut.
Dr Bernes: Zrobię co mogę, ale nie atakuj, dobrze?

Kiwnęłam głową. Poszłam za nią do środka. Ludzie byli przerażeni. Nikt nie chciałby mieć do czynienia z potworem.

Po dotarciu do sali dostrzegłam doktorka i… Tony’ego. Był w kiepskim stanie. Co ja najlepszego narobiłam? Byłam załamana, a po policzkach spłynęły łzy.

Pepper: Tony…
Dr Bernes: Wszystko będzie dobrze, Pepper. Teraz zajmiemy się tobą. Prawda, doktorku? Ho?

Chyba musiał być bardzo w szoku, skoro nie reagował. Próbowałam jakoś się uspokoić. Zniknęłam z lekarką, widząc po raz ostatni swojego przyjaciela.

Dr Bernes: Połóż się tu.
Pepper: Czy… Czy on… prze… żyje?
Dr Bernes: Jest na dobrej drodze do wyzdrowienia. Uspokój się, a ja cię tylko znieczulę. Musisz być przytomna, żebyśmy wiedzieli, czy nie dojdzie do szkód.
Pepper: J… Jakich?
Dr Bernes: Na razie nie myślmy o tym.

Uśmiechnęła się z taką dobrocią. Wciąż nie pojmowałam tego, że traktowała mnie jak człowieka. Położyłam się na stole, zaś w szyję dostałam zastrzyk. Powoli się uspokajałam. Miałam tylko nadzieję, że bomba nikogo nie zabije, a ja sama nie umrę.

**Ho**

Chyba nic mnie w życiu już nie zadziwi. Liczyłem tylko, że pomożemy im wszystkim. Wykonałem plaster energetyczny. Miał odpowiednią ilość mocy do wspomagania rozrusznika. Przykleiłem go obok mechanizmu, aż rozpoczął swoje działanie. Zmiany były widoczne od razu. Funkcje życiowe podniosły się na dobry poziom. Mogłem odetchnąć z ulgą.

Dr Yinsen: Brawo, Tony. Jeszcze nie muszę inwestować w czarne ubrania.
Tony: Bardzo… śmieszne.

Nieco odskoczyłem, chwytając się za serce.

Dr Yinsen: Mam zejść na zawał?! Takiego masz kopa energii?!
Tony: Bez nerwów… doktorze.

Uśmiechnął się pełny życia. Spisałem odczyty i usiadłem obok niego.

Dr Yinsen: No naprawdę ci kiedyś nie pomogę. Poza tym, mój czas i tak dobiega końca.
Tony: Co?! Nie!
Dr Yinsen: Żartowałem. Tak szybko mnie nie pochowacie.

Zaśmiałem się, podając mu leki nasenne. W kilka sekund zasnął. Nie zamierzałem go przykuwać do łóżka. Poszedłem do pomieszczenia obok, ubierając się odpowiednio. Wyjaśniła mi w skrócie o co chodzi. Jakaś bomba w mózgu?

Dr Bernes: Jesteś gotowy?
Dr Yinsen: Zabawa w sapera. Pięknie.
Dr Bernes: Potem się pośmiejesz z tego. O ile przeżyjemy.

Teraz to dowaliła porządnie. Tego jeszcze nie było. Wszystko znajdowało się na cienkiej linii wraz z przemijającym czasem.

Rozdział 11: Czym jesteś?

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Wszyscy odczuli chwilę grozy, kiedy doszło do ataku na szpital. Nie musiałem wychodzić z sali, żeby wiedzieć kto sieje w ludziach strach, a w samej placówce jedynie spustoszenie. Whiplash znowu czegoś chciał. Jak to możliwe, że znalazł nas? Wiedział kto znajdował się pod zbroją? Coś zdecydowanie było z nim nie tak. Jeszcze te jego chwile wahania. To nie ten sam drań.

Roberta: Ciągnie was do dziwnych osób.
Rhodey: Nie, bo… my…
Roberta: Przecież to rozumiem. Pepper była waszą przyjaciółką, a że jej ojciec dowodzi FBI, to i teraz was wzięło to coś na celownik.

Zdziwiłem się. Nawet ciekawą wersję sobie wmówiła. Po części była prawdą, lecz dla niej mogliśmy zrobić wszystko. Byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Wróć. Jesteśmy.

Rhodey: Ona… żyje.
Roberta: Cóż… Wciąż jej nie odnaleziono. Za to wy w połowie drugiego semestru urządziliście sobie wakacje w białych ścianach.
Rhodey: Mamo…
Roberta: Nie tłumacz się. Chcę, żebyście wyzdrowiali, a nie pójdę zapytać o Tony’ego, bo mi uciekniesz.
Rhodey: Ja nie…

Za każdym razem wcinała mi się w słowo. Chyba miała dość moich tłumaczeń. W ten sposób jedynie pokazałem, iż coś było do ukrycia, a ona nie znosiła tajemnic. Przed prawniczką nie może być żadnych.

Roberta: Pamiętasz, jak Tony chciał uciec? Cały szpital go szukał. Nie chcę, żeby i ciebie ścigali.
Rhodey: To było… raz.
Roberta: O raz za dużo.
Rhodey: Bał się.
Roberta: Wiem, ale to było głupie z jego strony. Jeszcze zrobiłby sobie większą krzywdę. Czasem mi się wydaje, że obaj jesteście postrzeleni.

Teraz mnie zatkało. Postrzeleni?

**Ho**

Wiązanka wulgaryzmów dotarła do moich uszu. Co się działo, że tak się denerwowała? Zrozumiałem to dopiero jak Victoria wszelkimi lekarstwami próbowała ustabilizować pracę serca.

Dr Yinsen: Spokojnie.
Dr Bernes: Spokojnie?! Nie da się! Jest tak uparty jak ty! Cholera!
Dr Yinsen: Daj to.
Dr Bernes: Ty leż!

Rany. Była wściekła. Już myślałem, że zacznie żądlić. Lekko się podniosłem, biorąc plastry regeneracyjne. Wreszcie odczułem ulgę. Ślady po oparzeniach zaczęły znikać.

Dr Yinsen: Jego serce… jest za… słabe. Implant musi… mieć większą… moc.
Dr Bernes: Więc co proponujesz?
Dr Yinsen: Wspomagacz?
Dr Bernes: Co?
Dr Yinsen: Taki elektryczny.

Ciężko było mi wyjaśnić o co dokładnie chodziło, ale nadal musieliśmy liczyć się ze skutkami podjętej decyzji. Nadal potrzebował nowego rozrusznika, a nasza improwizacja była bezcelowa.

Dr Bernes: Poczekaj, Ho. Mamy znowu go otwierać?
Dr Yinsen: Nie.
Dr Bernes: Bo nie bardzo rozumiem co wymyśliłeś.
Dr Yinsen: Sam… nie potrafię… wyjaśnić.
Dr Bernes: Okej. Po kolei. Najpierw mu dam leki, żeby jakoś wzmocnić serce.
Dr Yinsen: Brawo.

Zaśmiałem się lekko, żeby się nie katować po porażeniu prądem.

Dr Yinsen: Dzięki.
Dr Bernes: Za uratowanie ci życia? Nie no. Drobnostka. Ty byś zrobił to samo.

Uśmiechnęła się do mnie, podając leki. Chyba był stabilny, bo hałasu nie słyszałem, a głos przyjaciółki brzmiał tak spokojnie.

Dr Bernes: Mieszanka działa, ale nadal trzeba pomyśleć jak wspomóc implant. Ten wspomagacz musiałby być w środku czy na zewnątrz jako jakaś maszyna?
Dr Yinsen: Zależy, bo… to drugie… wiąże się… z dłuższym… pobytem.
Dr Bernes: Faktycznie, a jeszcze dziś był operowany. Ciężka sprawa.
Dr Yinsen: Spory bigos.

Uśmiechnąłem się głupawo, poprawiając się na łóżku.

Dr Yinsen: Damy radę.
Dr Bernes: Musimy.

**Pepper**

Pół godziny. Ten wyrok odbijał się echem w mojej głowie razem z przyspieszonym tykaniem bomby. O dziwo nie usłyszałam już Fixa. Po prostu zostawił mnie na pastwę losu. Przynajmniej mogłam już ruszyć się swoim ciałem. Tylko gdzie, skoro niebawem umrę?

Pepper: Kim jestem?

Zaczęłam zadawać sobie to pytanie, patrząc na mechaniczne części ciała. Uratował mnie z rąk śmierci, a teraz ponownie wcisnął w jej łapska. Jedynym sposobem było zniszczyć broń. Ja byłam bronią. Zraniłam tych, których nie chciałam skrzywdzić. Powoli wyrywałam sobie prawą rękę, zaciskając zęby z bólu. Była zbyt połączona z ludzką częścią, że i tak z gardła wydobywał się krzyk. Odpuściłam.

Pepper: Co robić?

Spytałam się na głos, myśląc nad innym rozwiązaniem. Miałam bicze, a one na moją komendę mogły wyjść z ręki. Zdecydowałam się spróbować opleść całe ciało nimi.

Pepper: Do dzieła.

Zamknęłam oczy, zaś przez ciało przeszła potężna fala ładunku. Chciałam odzyskać swoje prawdziwe człowieczeństwo. Nawet jeśli oznaczałoby to szybszą śmierć. Wrzeszczałam z bólu, smażąc każdy skrawek metalu oraz skóry. Im dłużej to trwało, tym bardziej pojawiały się wspomnienia. Ze łzami w oczach przypomniałam sobie tatę. Mojego kochanego ojca, który przytulał mnie i całował na dobranoc.

Pepper: Ta…to.

Wydusiłam ledwo z gardła, bo wszystko płonęło. Mimo tego cierpienia cieszyłam się, bo zaczęłam odkrywać swoje prawdziwe „ja”. Te ludzkie. Powoli rozumiałam jak naprawdę miałam na imię. Byłam Pepper Potts. Wygadaną i dość psotliwą nastolatką z żyłką detektywistyczną.
Gdy przypomniałam sobie przyjaciół, ciąg wspomnień się urwał, a bomba zwalniała. Tykanie było wolniejsze. Nie wiedziałam co to mogło oznaczać. Raczej nic dobrego, a przez to, że nadal znajdowałam się przy szpitalu, mogły być niewinne ofiary.

Pepper: Pomóżcie… mi.

**Rhodey**

Usłyszałem donośny krzyk. Nie byłem, wobec tego obojętny. Pomimo protestów mamy wyszedłem z sali. Powoli wychodziłem z budynku, choć musiałem się podpierać mamy. To co zobaczyłem, zamurowało mnie.

Roberta: Rhodey, nie zbliżaj się. Policja się nim zajmie.
Rhodey: On… cierpi.
Roberta: Naprawdę mu współczujesz? Chyba zasłużył sobie na taki los.
Pepper: Pomóżcie… mi.

Podszedłem nieco bliżej. Sam atakował się własną bronią. To nie był prawdziwy Whiplash. Co ten Fix zrobił?

Roberta: James, wracaj do szpitala! W tej chwili!
Rhodey: Nie… Nie mogę.

Musiałem wreszcie upewnić się, że nie postradałem zmysłów, a moja teoria była prawdziwa. Ten przeciwnik przypominał człowieka. Swoim zachowaniem pokazał litość, a także współczucie. To nie ten zimny drań i naprawdę cierpiał. Zaryzykowałem i całą siłą zerwałem mu maskę. Parę iskier przeszło przez ciało, ale nie przez to upadłem. Tony miał rację.

Rhodey: Pepper?

Nasza przyjaciółka nadal żyła. Poczułem się okropnie, bo chciałem ją zabić, mszcząc się za rany Tony’ego. Jakim ja byłem idiotą. Czy ona mi kiedyś wybaczy?

Rozdział 10: Aż upadniemy

0 | Skomentuj
**Victoria**

Zdecydowanie to działo się za szybko. Jednak mój strzał jakoś spłoszył przeciwnika. Zaczął się wahać, aż wyskoczył przez okno. Podbiegłam do Ho, panując nad wewnętrznym strachem.

Dr Bernes: Cholera. Nie!

Byłam przerażona. Nie wyczuwałam pulsu. Od razu przystąpiłam do masażu serca.

Dr Bernes: No dalej!

Wykorzystałam siłę do uciskania klatki piersiowej. Po pierwszej serii sprawdziłam puls. Nadal bez zmian, więc ponowiłam schemat. To nie mogło się tak skończyć. Jeszcze jego misja nie dobiegła końca. Bałam się, że umrze na moich oczach.
Po zakończeniu masażu, podałam adrenalinę. Walczyłam za niego, choć szanse malały przez rozległe oparzenia.

Dr Bernes: Nie poddawaj się! Jesteś nam potrzebny! Słyszysz mnie?! Wróć do nas!

Wzięłam przenośny defibrylator, uderzając wyładowaniem o średniej mocy. Nie chciałam się bawić mniejszym ładunkiem, bo w takim stanie byłaby to jedynie strata cennego czasu.
Gdy uderzyłam po raz drugi, skutek był taki sam.

Dr Bernes: Ty uparty ośle!

Podałam kolejną dawkę dożylnie, wracając do masażu serca. Nie mógł ot tak odejść. Nawet się nie pożegnał. Tak wredny nie mógłby być. Nie Ho Yinsen.
Nagle zauważyłam rytm na monitorze. Odetchnęłam z głęboką ulgą, przecierając czoło z potu. Podniosłam się, kładąc go na łóżko. Zabrałam na cyberchirurgię, aby tam mieć na niego oko. Mijałam spanikowanych ludzi, zaś zasilanie w budynku włączyło się. Udało im się z generatorami.

Dr Bernes: Za głupotę się cierpi, wiesz?
Dr Yinsen: Jakbym… nie wiedział.

Nieco odskoczyłam na bok, aż miałam wrażenie, że serce mi wyskoczy z piersi. Nie znosiłam takich żarcików. Do tego ten głupawy uśmieszek.

Dr Bernes: Mam ci przywalić?
Dr Yinsen: Nie… Nie dobijaj.
Dr Bernes: Zaraz zajmę się oparzeniami i podam ci tlen. Przy okazji jak się czujesz?
Dr Yinsen: Już… nie po… fikam.
Dr Bernes: Za bardzo ryzykowałeś, Ho. Warto było?
Dr Yinsen: Musiałem… coś… zro…bić.
Dr Bernes: Już nic nie mów. Zajmę się wami.
Dr Yinsen: Rhodey… też… ucie… rpiał.

Byłam w szoku. Kolejna ofiara tego dziwaka? Wszystkich pokopał prąd. Co za przeznaczenie. Podłączyłam przyjaciela do kardiomonitora, a na twarz podałam maskę tlenową. Po jakimś czasie usnął z tym samym uśmiechem co zawsze. Kiedyś go zatłukę za takie numery.

**Pepper**

Wycofałam się. Jakimś cudem zdobyłam się na walkę z własnym ciałem. Powoli przekonywałam się do drastycznego pomysłu. Gdybym pozbyła się rąk, nie zraniłabym już nikogo więcej. Źle się czułam, bo zraniłam lekarza. Próbowałam jakoś pomyśleć jak pozbyć się tykającej bomby. Ile mi zostało czasu do śmierci? Czy zdążę sobie przypomnieć, gdzie znajduje się moja rodzina? Moi przyjaciele? Chyba, że straciłam ich bezpowrotnie.
Gdy miałam zamiar odlecieć, tykanie przyspieszyło. Słyszałam je coraz głośniej w głowie.

Mr. Fix: Mam nad tobą kontrolę, Whiplash. Gdybyś tylko zabił Iron Mana, nie musiałbym cię wysadzać w powietrze.
Pepper: Dezaktywuj bombę! Tu są niewinni ludzie!
Mr. Fix: Hmm… Doprawdy? To nie takie proste, bo widzisz…

W jednym momencie poczułam paraliż. Nie mogłam się ruszyć. Traciłam siły na walkę.

Mr. Fix: Stworzę sobie nowego sługę, a ciebie zostawię. I tak za godzinę nie zostanie z ciebie nic. Będziesz bez rąk i nóg. Nawet głowa ci odleci.
Pepper: Co?!
Mr. Fix: Gdy cię znalazłem, byłaś bez kończyn.
Pepper: Byłam?

Teraz to miało sens. Nie byłam żadną maszyną. Byłam człowiekiem. Takim, który miał uczucia i własne myśli.

Pepper: Nie jestem Whiplashem.
Mr. Fix: Dla mnie jesteś. Odkąd cię ocaliłem, taka jest twoja nazwa.
Pepper: Nazwa? Nie jestem twoją zabawką! Nie możesz po prostu…

Nie dokończyłam, gdyż ciało przeżyło potężny elektrowstrząs, a tykanie znowu przyspieszyło.

Mr. Fix: Teraz zostało ci tylko pół godziny.

**Tony**

Poczułem się jakoś dziwnie. Wszystko mnie bolało. Praktycznie ledwo czułem, że żyłem, a mimo to… obudziłem się. Powoli otwierałem oczy, rozpoznając znany mi oddział. Obracałem głowę na różne strony, szukając znanych mi osób. Zatrzymałem się na doktorku. Leżał obok.

Tony: Co… się… stało?
Dr Bernes: Już dobrze, Tony. Doszło do nieprzyjemnego ataku w szpitalu. Lepiej się stąd nie ruszaj. Twoje serce nie zniesie kolejnego przeciążenia.

Wyjaśniła na spokojnie, choć wydawało mi się, że sama się bała. Na pewien sposób każdy to jakoś odczuwał. Nawet ja. Podała mi jakieś leki przeciwbólowe.

Dr Bernes: Przeszedłeś operację, ale i tak musisz uważać. Nie mamy w zapasach zastępczego implantu dla ciebie, dlatego nie próbuj ucieczki czy głupich akcji.
Tony: I?
Dr Bernes: I będziesz przez tydzień uziemiony jak nie dłużej. Kiedy doktor Yinsen wydobrzeje, sam sprawdzi z czym to się je.
Tony: I?
Dr Bernes: No i tyle. Co byś chciał jeszcze usłyszeć?

Zamilkłem. Nie chciałem męczyć lekarki. Na pewno miała sporo do roboty, ale coś przede mną ukrywała. Atak? Kto mógł zaatakować? No i dlaczego? Jeśli chodziło o mnie, to każdy był w niebezpieczeństwie. Próbowałem się ruszyć z łóżka, lecz leki były zbyt silne.

Dr Bernes: Mówiłam ci coś. Nie ruszaj się.
Tony: Czy… ktoś… ucierpiał?
Dr Bernes: Poza tobą i doktorkiem? Jeszcze parę innych osób, ale są lekarze, którzy ogarną ten bałagan.
Tony: Niech… pani… nic nie… ukrywa.

Westchnęła i jakoś spojrzała na podłogę. Były złe wieści. Inaczej nie wyglądałaby na taką tajemniczą.

Dr Bernes: Rhodey też tu jest jako pacjent. Nie wiem dokładnie co mu się stało, ale pewnie też porażenie prądem.

Zatkało mnie. O co Whiplashowi chodziło? Myślałem, że celował tylko i wyłącznie w Iron Mana. Usiłowałem walczyć z osłabionym ciałem.

Dr Bernes: Nie ruszaj się!
Tony: Muszę… iść… to… za… kończyć.
Dr Bernes: Nie ma mowy. Zostajesz.

Od razu, gdy to powiedziała, straciłem bardziej siły. Osłabłem, mdlejąc.
© Mrs Black | WS X X X