Część 5: Madame Infection

0 | Skomentuj
**Pepper**

Błagałam w duchu, żeby Rhodey mu pomógł. Na szczęście wiedział co robić i podał mu jakiś lek. Kusiło na komentarz, lecz się powstrzymałam. Najważniejsze, że Tony mógł oddychać bez trudu. Zasnął.

Pepper: Dziękuję, Rhodey.
Rhodey: Drobiazg. Dobrze wiesz, że nie chcę widzieć, jak cierpi. Musiałem coś zrobić.
Pepper: Wiem o tym.

Na moment zamilkłam. Martwiłam się o niego.

Rhodey: Hej. Wszystko będzie dobrze. Nie pozwolę mu umrzeć.
Pepper: Głupi Fury. Mogliśmy się na to nie godzić.
Rhodey: Obwinianie się nie pomoże, Pepper. Musimy przetrwać. To jedyne wyjście.
Pepper: Masz rację.

Włożyłam skafander, sprawdzając całe uzbrojenie.

Rhodey: Co ty robisz?
Pepper: Jak to co? No muszę dorwać tego kretyna, który go zaraził.
Rhodey: To zły pomysł.
Pepper: Masz lepszy?! On nie może umrzeć! Nie może!
Rhodey: Nie dopuścimy do tego.
Pepper: Więc dbaj o niego.

Nie czekałam na zgodę i wyleciałam z jaskini, szukając drania. Burza śnieżna nadal trwała, choć podmuchy wiatru osłabły. Szłam tą samą drogą, którą przebyła zbroja.

**Rhodey**

Ciągle kontrolowałem funkcje życiowe Tony’ego. Nałożyłem mu na twarz maskę tlenową, bo problemy z oddychaniem mogły powrócić. Żeby zachować ostrożność wziąłem maskę do zakrycia dróg oddechowych. Jednak nadal nie wiedziałem co to była za infekcja.

Rhodey: Trzymaj się, Tony.

Nawiązałem kontakt z Pepper. Słyszałem, jak przeklinała pod nosem.

Rhodey: No już, gaduło. Uspokój się. Słyszę cię głośno i wyraźnie.
Pepper: Ej! Naruszasz moją prywatność!
Rhodey: Muszę wiedzieć, że wszystko gra. Już chyba zapomniałaś, że byłaś otruta.
Pepper: Oj! Masz rację.
Rhodey: Masz coś?

Spytałem, oglądając skan planety, który był wcześniej zrobiony. W jednej z części wyłapywałem sygnał rudzielca. Znajdowała się niedaleko od naszego obozowiska. Nie mogłem widzieć jej oczami, więc mogłem tylko przez pytania zasięgnąć informacji.

Rhodey: Pepper?
Pepper: Jestem przy tej górze i szukam tego debila.
Rhodey: Pep, opanuj się.
Pepper: Jestem wściekła! Dziwisz mi się?! Masz jeszcze jakieś pytania, kapitanie paranoiku?
Rhodey: Tylko nie paranoiku. Lepiej mów czy coś widzisz.

Nie mieliśmy czasu na dogryzanie. Szczególnie, że w każdej chwili mogliśmy mieć bardziej przerąbane. Ciekawe czy próbują się z nami skontaktować.

**Tony**

Długo nie zdołałem odpocząć. Obudziłem się po jakiś dwóch godzinach. Zauważyłem, że brakowało Pep. Od razu wstałem i próbowałem wejść w zbroję. Byłem za słaby. Po pierwszej próbie upadłem.

Rhodey: Czy ty zwariowałeś?!
Tony: Pepper… Ja… Ja muszę… jej pomóc.
Rhodey: Pomożesz, zostając tu. Jesteś chory.
Tony: To nic.
Rhodey: Zostałeś zarażony jakaś infekcją!

Byłem w szoku. Dawno nie widziałem u niego takiego przerażenia. Bardzo rzadko krzyczał.

Tony: Zostaję.
Rhodey: Cieszę się. Powinieneś na siebie uważać.
Tony: Wy też.
Rhodey: Jakbym nie wiedział.

Zaśmiał się lekko. Przyjrzałem się odczytom z komputera. Miała niskie zasoby tlenu. Kiepsko.

Tony: Rhodey?
Rhodey: Tak?

Pokazałem mu na ekran z przenośnego komputera, licząc na jakieś wyjaśnienia.

Tony: Puściłeś ją… z tak… niską… mieszanką tlenu?
Rhodey: Nawet nie zauważyłem. Nie zgodziłem się i sama poleciała.
Tony: To źle.
Rhodey: Czekamy na nią, Tony.

Niechętnie się zgodziłem. Usiadłem, nabierając powietrza do płuc. Tak bardzo się bałem, że zawiedziemy, a nie mogliśmy. Chodziło o losy Ziemi.

**Pepper**

Słyszałam w tle głos chłopaka. Cieszyłam się, że żył, ale nie mogłam się rozpraszać. Powoli wspinałam się w górę, choć poprzednia droga była usypana kamieniami i sporą warstwą śniegu.
Kiedy dotarłam na sam szczyt, kombinezon zaalarmował mnie o niskim poziomie tlenu. Spadło do sześćdziesięciu procent. Musiałam go oszczędzać.

Pepper: Chłopaki, jesteście tam?
Rhodey: Słyszymy cię. Z tego co widzę jesteś na miejscu.
Pepper: Tak i…
Rhodey: Pepper?

Znikąd pojawiły się zakłócenia w urządzeniu. Rozłączyło nas w kilka sekund. Wykonałam skan, upewniając się, że nie byłam sama.

Pepper: No wyłaź! Wiem, że tam jesteś!

Nie musiałam więcej mówić. Postać wyszła z kryjówki. To była kobieta. Taka sama, którą spotkał Tony. Wszystko się układało w całość. Gotowała się we mnie złość, lecz potrzebowałam tylko jednego.

Pepper: Przez ciebie mój chłopak może umrzeć, więc z łaski swojej daj mi antidotum albo pogadamy sobie inaczej.

Obca nie odezwała się ani słowem, lecz przypominała mi kogoś. Nie bardzo wiedziałam kogo.

Część 4: Ofiara

0 | Skomentuj
**Tony**

Byłem skołowany. Nie wiedziałem, że nie byliśmy sami na tej planecie. Niezbyt potrafiłem rozumieć powód ataku. Chyba, że buszowałem po kryjówce tego… obcego? Tego kogoś.

Tony: Kim jesteś? Czego chcesz?!

Postać nie powiedziała nic. Jedynie podeszła bliżej, odsłaniając usta. Dostrzegłem, jak próbowała użyć jakiś oparów na mnie. Nie mogłem na to pozwolić, więc uderzyłem z unibeamu. Nie było to mądre, ale taka pojawiła się pierwsza myśl. Obcy uderzył w skały na tyle mocno, że wszystko zaczęło spadać mi na łeb. Chwyciłem za kryształy i poleciałem do jaskini, uciekając przed burzą, nieznanym przeciwnikiem oraz chmurą jakiejś toksyny. Kątem oka zaobserwowałem, jak oponent rozpyla to z ust. Systemy ostrzegały przed tym. Przyspieszyłem maksymalnie na prostej, wlatując z impetem do kryjówki.

Tony: Mam to!

Upadłem na ziemię wraz z metalem.

Tony: Jak Pepper?
Rhodey: Kiepsko. Potrzebna odtrutka. Dasz radę ją sporządzić?
Tony: Żaden… problem.

Odłożyłem zbroję, biorąc się do pracy. Nawet nie sprawdzałem ilości energii. Implant mógł działać bez zasilania pancerza, lecz słabo. Szczególnie, że zużyłem na unibeam. Sporządzanie odtrutki zajęło mi z jakieś dziesięć minut.

Tony: Go… towe.
Rhodey: Tony, co z tobą? Tony!

Z jakiegoś powodu poczułem się słabo. Niemożliwe, żeby i mnie dopadła trucizna. Ledwo nabierałem powietrza do płuc, bo ciągle kaszlałem. Podałem mu fiolkę z antidotum, a sam upadłem, tracąc kontakt ze światem.

**Rhodey**

Byłem przerażony. Jednak musiałem wziąć się w garść. Później na niego nakrzyczę, choć nie bardzo wiem za co. Podałem odtrutkę Pepper, czekając na poprawę stanu. Przy okazji sprawdziłem stan Tony’ego. Miał wysoką gorączkę.

Rhodey: Co jest grane?
Pepper: Rhodey…
Rhodey: Pepper!

Zdziwiłem się nieco, bo szybko odzyskała przytomność. Oczy zmieniały barwę na naturalną. Podobnie jak naczynka. Dla pewności zbadałem kończyny. Nie były sztywne.

Rhodey: Jak się czujesz?
Pepper: Dobrze, ale… Ale co z Tony’m?
Rhodey: Nie mam pojęcia. Zrobił odtrutkę i zemdlał.
Pepper: Zemdlał? Rhodey, wyjaśnij. Co jest grane?
Rhodey: Sam chciałbym to wiedzieć!

Podniosłem ton, choć tego nie chciałem. Powoli traciłem kontrolę nad emocjami. Tak bardzo się bałem o brata. Nie tylko przez chore serce, ale i to, że któregoś dnia mógłby już nie wrócić z misji. Utknęliśmy na planecie, która daje nam w kość. Przetrwanie stanęło pod znakiem zapytania.

Rhodey: Przepraszam, Pepper. Poniosło mnie.
Pepper: Nic nie szkodzi. Ważne, żebyśmy jak najszybciej stąd uciekli.
Rhodey: A misja?
Pepper: Już wolę przeżyć mniej na Ziemi i zginąć tam z wami niż walczyć z siłami na tej debilnej planecie!
Rhodey: Widzę, że myślimy tak samo.

Lekko się do niej uśmiechnąłem, pomagając usiąść. Nadal potrzebowała odpocząć. Jednak była stabilna.

Rhodey: Na razie stąd nie wychodzimy. Jest burza, a poza tym…

Spojrzałem na Tony’ego.

Pepper: Rhodey, musimy wiedzieć co mu jest. Mamy tu tkwić, a on ma umierać? Nie zgodzę się na to.
Rhodey: Wykonam skan. Zobaczę czy też jest otruty kylitem.
Pepper: Kylitem?

Nie miałem czasu na wyjaśnienia. Zbadałem ciało przez skaner. Wykryło coś dziwnego czego nie dało się w żaden sposób nazwać. Niedobrze.

Pepper: Rhodey?
Rhodey: To… To zaraza. Musimy uważać, jeśli nie chcemy dostać od niego infekcji.

Wytłumaczyłem najprościej jak mogłem. Brakowało danych, a musieliśmy mu pomóc. Nie mógł umrzeć. Nie tutaj.

**Pepper**

Nie spodobała mi się ani trochę ta wiadomość. Potrzebowaliśmy informacji.

Pepper: Rhodey, on gdzieś wcześniej był?
Rhodey: Po kylit.
Pepper: No dobra, więc brał zbroję.
Rhodey: I co to zmienia? Na pewno przesadził z mocą.
Pepper: Ale kamera coś musiała zarejestrować.

Nie wierzyłam, że nie potrafił wpaść na coś tak banalnego. Odtworzyłam ostatnie nagranie z hełmu. Wyświetlił nam się hologram jak walczył z kimś.

Pepper: Rhodey?
Rhodey: Cholera. Musiał czymś… oberwać.
Pepper: Toksyną.

Stwierdziłam, widząc jakąś chmurę, która zbliżała się do zbroi. Uciekał od niej.

Rhodey: Przeniknęła do wnętrza.
Pepper: Więc musimy znaleźć tego osobnika.
Rhodey: Pepper?

Popatrzył na mnie przerażony, a swój wzrok przeniósł na Tony’ego. Dusił się. Z bezradnością patrzyłam na jego ból. Ta planeta nas prędzej wykończy niż my ją.

Część 3: Góra skuta lodem

0 | Skomentuj
**Tony**

Dość długo przemierzaliśmy lądolód, aż naszym oczom ukazała się jaskinia. Tym razem wykonałem skan, aby uniknąć niespodzianek jak poprzednim razem. O dziwo nie wykryłem żadnych istot żywych. Weszliśmy do środka w samą porę, bo zimne podmuchy wiatru pojawiły się wraz z burzą śnieżną. Położyłem Pepper na ziemi, sprawdzając po raz kolejny jej stan.

Tony: Musimy zdjąć kombinezon. W jaskini jest ciepło, więc nie wyziębi się.
Rhodey: No dobra. Tu się z tobą zgodzę, ale wyjaśnij mi wreszcie po co ci odtrutka?
Tony: Najpierw mi pomóż z tym. Jest cholernie… ciężkie.

Już na starcie miałem problem, bo plecak był przeładowany wszystkim, a sam skafander także sporo ważył. Ostrożnie położyliśmy cały balast na bok. Teraz mogłem bardziej dostrzec skutki otrucia.

Tony: Zimne powietrze unieszkodliwia toksyny, więc możemy też zdjąć hełmy.
Rhodey: I tak nie mamy wyboru. Musimy ją zbadać.
Tony: O! Widzę, że jesteś chętny. No to pobawisz się w doktorka.
Rhodey: Co?! Czemu ja?
Tony: Bo masz więcej doświadczenia.

Zaśmiałem się, lecz szybko powaga wróciła na widok chorego rudzielca. Jeszcze nie powiedziałem jej ojcu, że jesteśmy parą. Zabije mnie, jeśli będę winny za śmierć jego córki.

Gdy zdjęliśmy skafandry, odłożyliśmy je na bok. Rhodey wyjął z plecaka apteczkę i włożył na ręce białe rękawiczki.

Tony: Do twarzy ci w tym.
Rhodey: Cicho bądź.
Tony: Ej! Chciałem rozluźnić atmosferę.
Rhodey: Taa… Zastępujesz w tej chwili Pepper.
Tony: Dobra. Już milczę.

Podniosłem ręce na znak kapitulacji. Obserwowałem co jakiś czas czy byliśmy sami.

**Rhodey**

Nie lubiłem takich zabaw, a Tony nie wiedziałby co trzeba sprawdzić. Zacząłem od ciała, dotykając rąk. Wszystko zesztywniałe. Jednak oddychała. Potem przyjrzałem się skórze na szyi. Dostrzegłem parę naczynek w innym kolorze. Taki sam jakim prysnęła gadzina, gdy umarła. Dla pewności wziąłem latarkę i sprawdziłem oczy. Nie wyglądało to dobrze. Białka były pomarańczowe, zaś naczynia krwionośne przybrały ciemnoczerwonej barwy.

Rhodey: Tony, podejdź tu.

Poprosiłem brata, a on jak z pioruna odwrócił się i przykucnął przy niej.

Rhodey: Zatrucie metalami ciężkimi. To mi chciałeś powiedzieć?
Tony: Tak, bo… ten kolor… To… To kylit.
Rhodey: Jesteś pewien?
Tony: Ja już sam nie wiem.
Rhodey: Stary, spokojnie. Pomożemy jej. Jeśli to ten metal, to musimy znaleźć…
Tony: Taki w czystej postaci. Wiem, ale ostatnio zużyłem go z implantu dla Whitney, bo Blizzard zniszczył ostatnią próbkę.

Przykryłem przyjaciółkę kocem termicznym, a pod głowę dałem plecak.

Rhodey: Nie chcę cię martwić, ale mamy mało czasu. Jeśli to kylit, to trzeba zebrać go i przynieść tutaj. Jeśli mamy do czynienia z czymś innym, wtedy pogorszymy sprawę.
Tony: Za mało wiemy, Rhodey.
Rhodey: Musimy zaryzykować. Nie mamy wyboru. Ja pójdę po metal, a ty przypilnujesz jej.

Zasugerowałem najlepszą z możliwych opcji. Po jego minie było widać niezadowolenie.

Rhodey: Nie możesz zużywać zbyt wiele mocy.
Tony: Tylko, że zbroja jest szybsza. Dam radę, mamusiu.
Rhodey: To nie jest śmieszne. Jeszcze coś ci się stanie i…

Nie dokończyłem, bo ciało dziewczyny zaczęło się trząść.

Tony: Widzisz? Musisz tu zostać.
Rhodey: Tony!

Dość szybko ubrał zbroję i zniknął. Zadecydował za mnie, więc musiałem czuwać przy chorej. Podałem odpowiedni lek przez strzykawkę, aplikując ją w ramię. Powoli ciało się wyciszało. Z plecaka wyjąłem laptop, przez który mogłem obserwować funkcje życiowe naszej trójki. Definitywnie walczyliśmy z czasem.

**Tony**

Przeskanowałem cały obszar, szukając metalu. Przechodziłem wzdłuż pasma górskiego. To była męcząca wyprawa przez burzę. Musiałem oszczędzać siły, dlatego resztę energii używałem z własnych mięśni.

Po dotarciu na sam szczyt, dostrzegłem świecące się kryształy w skałach. Podszedłem do nich i zacząłem je zbierać.

Tony: Tyle powinno wystarczyć.

Powiedziałem sam do siebie, biorąc metal. Powoli schodziłem w dół tą samą drogą, którą wszedłem.

Niespodziewanie oberwałem jakąś wiązką promieni. Nie wiedziałem co to było, lecz lądowanie było twarde. Upadłem na kamienie. Zbroja nie wykryła żadnych obrażeń, choć nie potrafiłem wstać. Ciało było ociężałe. Wpatrywałem się w postać, mierzącą we mnie bronią. Nie mogłem się poddać. Musiałem coś zrobić.

Część 2: Życie

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Nie wiedziałem co na nas się tak wpatrywało. Byliśmy otoczeni z każdej strony przez nieznane istoty. Widocznie wpakowaliśmy się do ich leża. Nie mówiliśmy nic. Nawet nie ruszaliśmy, bo mogły być agresywne. Czekaliśmy. Wstrzymywaliśmy oddech.
Kiedy usłyszeliśmy jakieś dźwięki, stworzenia wyszły z ukrycia. To były jakieś jaszczurki.

Pepper: O! Jakie urocze.
Rhodey: Pepper, nie zbliżaj się do nich.
Pepper: Oj! Nic nie zrobią, panikarzu. Tylko je pogłaszczę.
Tony: Pep, nie!

Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, aby nie zadzierać z obcymi. Ledwo wyciągnęła do nich rękę, aż naszym oczom ukazała się większa kreatura.

Rhodey: Eee… To ich mama.
Tony: Cholera. Musimy uciekać.
Rhodey: Pepper, zostaw je.
Pepper: Ale nic nam nie zrobi. Przecież nie krzywdzimy jej młodych, nie?

W odpowiedzi usłyszeliśmy ryk bestii o wielu oczach.

Tony: W nogi! Już!

Wzięliśmy nogi za pas i wybiegliśmy z jaskini. Tak jak mogłem przypuszczać pobiegły zaraz za nami. Całe stado małych jaszczurek na czele z ich mamą. Na usta cisnęła się wiązanka. Mieliśmy przechlapane.

Rhodey: To co robimy, geniuszu?!
Tony: Nie wiem! Ty jesteś od planów!
Pepper: Ludzie, ich jest cała armia! My zginiemy!
Rhodey, Tony: NIE PANIKUJ!

Nie patrzyliśmy się za siebie, próbując zgubić ogon. Jednak nie było to łatwe, a moc w skafandrach także miała jakieś limity. Zbroja Tony’ego również. Nie mieliśmy innego wyboru. Musieliśmy walczyć. Zatrzymałem się.

Tony: Co ty wyprawiasz?!
Rhodey: Próbuję przeżyć.

Uderzyłem z armat lodowych, zamrażając gadziny.

Rhodey: Pepper, pomóż!
Pepper: Robi się!

Każdą istotę pokryliśmy lodem. Nie miały prawa się przebić przez to. Poza mamuśką. Na nią niska temperatura nie działała. Ciągle była agresywna, a atakiem na jej młode rozwścieczyliśmy ją bardziej.

Rhodey: Pomysły, Tony! Jak ją uziemić?!
Tony: A bo ja wiem? Aaa!
Rhodey, Pepper: TONY!

No i rzuciła mu się do gardła. Od razu wykorzystałem granaty, żeby utrudnić jej widoczność. Słyszałem dźwięk repulsorów. Nie mógł zużywać zbyt wiele mocy, ale byliśmy przygwożdżeni. Waliłem blasterami, aż kreatura zawyła z bólu. Wzleciałem nieco, dostrzegając przebitą skórę.

Rhodey: Celujcie tutaj!

Wskazałem na miejsce rany. Wzlecieli w powietrze i w tej samej chwili uderzyliśmy pistoletami, a geniusz użył repulsorów. Uderzaliśmy ponad pięć minut.

Pepper: Ona nadal stoi? Jak?
Rhodey: Cholera. Musimy wymyślić coś innego.
Tony: Mam pomysł. Zamrozimy ranę, a potem wykorzystamy ciepło i rozetniemy ją bardziej.
Rhodey: Oszalałeś.
Tony: A macie coś lepszego?

Zamilkliśmy. Nikt nie miał innego pomysłu. W czasie naszej gadki zdołała pozbierać siły. Próbowała przebić się przez skafandry. Miała naprawdę długie pazury.

Rhodey: Do dzieła.

Zrobiliśmy wszystko zgodnie z zamiarami, czyli potraktowaliśmy mamuśkę sporą siłą kriogenicznych dział. Z furią atakowała pazurami.

Rhodey: Uwaga!

Krzyknąłem do nich, lecz sam oberwałem. Upadłem na ziemię.

Rhodey: Jak na samicę… jest bardzo silna.

Zaśmiałem się. To będzie głupie, jeśli zginę przez przerośnięta jaszczurkę. Medalu pośmiertnie za to nie dostanę.

**Pepper**

Widziałam jak Rhodey dostał pazurami. Musieliśmy sami dokończyć to co zaczęliśmy. Tony zaczął ją smażyć. Bawił się w grillowanie. Czekałam na swoją kolej.

Tony: Teraz!
Pepper: Już działam.

Wskoczyłam na bestię i przejechałam ostrzem przy ranie. Zawyła z cierpienia. To była porządna dziura, a ja zrobiłam ją większą.

Gdy przebiłam się bardziej, jakaś niebieska maź prysnęła mi w twarz.

Pepper: Co to za mazidło?

Spytałam samą siebie. Po chwili wielka pani jaszczur upadła martwa. Wylądowałam przy nich. Patrzyliśmy na te istoty z głęboką ulgą. Przeżyliśmy.

Pepper: Nic wam nie jest?
Rhodey: Żyję, ale było blisko.
Pepper: Tony?
Tony: Też jest okej, a ty?
Pepper: Chyba… dobrze.

Nagle poczułam się dziwnie. Obraz zaczął się zamazywać.

Pepper: To… ny.

Tyle zdołałam powiedzieć, upadając na podłogę. Wszystko zmieniło się w czerń.

**Tony**

Cholera. Coś było nie tak. Wykonałem skan organizmu. Byłem w szoku.

Rhodey: Tony, coś nie tak?
Tony: Ja… Ja tego nie rozumiem.
Rhodey: Czego?
Tony: Wszystkiego.

Chwyciłem Pep i szukałem dobrej kryjówki. Przechodziliśmy przez pustynie dość długo. Ten piasek nie miał końca. Na szczęście trafiliśmy na inną część. Góry pełne arktycznego zimna. Ich kolor był taki sam jak substancja, która znajdowała się na kombinezonie Pep. Teraz miałem pewność, że nie myliłem się.

Rhodey: Tony?
Tony: Nie jest dobrze. Potrzebujemy odtrutki.

Część 1: Planeta zagłady

0 | Skomentuj
**Tony**
Zdołałem znaleźć jakieś dla nas schronienie, a była to jaskinia. Od razu ich tam pokierowałem, obserwując, czy opary znikały. Powoli, ale powietrze nadal nie nadawało się do oddychania. Usiedliśmy na ziemi, myśląc nad planem.

Tony: Wszyscy cali? Jak się czujecie?
Pepper: No jak na nieznaną planetę to ma fajne niespodzianki, ale i tak musimy znaleźć te źródło energii i je zniszczyć, a potem…
Rhodey: Naprawdę musisz tyle gadać? Oszczędzaj tlen.
Pepper: Hej! Ja ci nie przerywam, jak gadasz! To jest bardzo niegrzeczne.
Tony: Uspokójcie się! To nie czas na kłótnie!
Pepper, Rhodey: WYBACZ.
Tony: Dajcie mi pomyśleć.

Wykonałem skan, próbując przewidzieć kolejne anomalie. Coś było nie tak z tą planetą, skoro na początku mogliśmy oddychać bez hełmów, a teraz powietrze zostało zatrute przez jakieś kwiaty.

**Rhodey**

Od początku nie podobał mi się ten pomysł, lecz Tony nas potrzebował. Jak tylko wrócimy do domu, generał będzie przepraszał na kolanach. Potrzebowaliśmy planu. Tony ciągle robił jakieś skany oraz obliczenia. Nie patrzył na nikogo. Po prostu skupiał się, a trwało to już ziemskie trzy godziny.

Rhodey: Tony, wystarczy. Jutro pomyślimy nad tym. Potrzeba odpocząć. Nie zapominaj, że…
Tony: Wiem co chcesz powiedzieć, ale my musimy stąd uciec jak najszybciej!
Pepper: Eee… Będzie problem, bo musimy wykonać misję, odzyskać kontakt z Fury’m, a potem wyjaśnić rodzicom o tym, że uciekliśmy na dość długo, choć tutaj może być zupełnie inny czas.
Tony: To już zdołałem zauważyć.

Pokazał nam hologram, który był niepełny. Przyglądałem mu się uważnie.

Tony: Planeta Oplion jest dziwna pod wieloma względami. Zmienia się na niej wszystko. Czas, pogoda, temperatura, a nawet samo środowisko organizmów żywych.
Pepper: Czyli jeśli szybko nie rozwiążemy problemu, to będziemy martwi?
Tony: W pewnym sensie tak.
Rany. Zawsze gadał zagadkami, ale skądś był tym geniuszem. Martwiłem się o niego, bo tylko zasilanie w zbroi utrzymywało bicie jego serca. Gdyby i nam zbudował zbroje, byłoby łatwiej.
Rhodey: Czyli co robimy?
Tony: Musimy oszczędzać zapasy tlenu, jedzenia… Wszystkiego, bo nie wiem jak długo tu zagrzejemy miejsca.
Pepper: Och! Na pewno coś jeszcze przed nami zataił. Wywalił nas na planetę, która ledwo pozwala nam żyć, zerwał się kontakt, a jedynie powiedział, że coś o silnej energii może zniszczyć Ziemię, więc no nie powiem. Nie dał nam wyboru! I tak by nas tu wysłał!
Tony: Pepper, tlen!
Pepper: Wybacz, ale po prostu krew mnie zalewa od środka!
Rhodey: Nie tylko ciebie.
Tony: Rhodey?

Nie powiedziałem nic. Zdecydowanie ugrzęźliśmy tu na długo. Jeśli nie zapobiegniemy tragedii, umrzemy.

**Pepper**

Sprawdziłam poziom tlenu w kombinezonie. Siedemdziesiąt procent. Zdecydowanie musiałam przyhamować z gadulstwem. Nie kłóciłam się z mamuśką i zbliżyłam się do Tony’ego.

Pepper: Poradzimy sobie. Razem damy radę.
Tony: Wiem, Pep. Problem w tym, że nie wiemy co jeszcze może nas zaskoczyć.
Pepper: To prawda, lecz będzie dobrze.

Położyłam głowę na jego ramieniu.

Pepper: Nie zostawimy cię. Jednak pamiętaj o swoim sercu. Musisz odpoczywać.
Tony: Wystarczy, że Rhodey mi o tym przypomina na każdym kroku.
Pepper: Bo się martwi. Wyjdziemy z tego. Zobaczysz, a potem tak skopię dupę jednookiemu, że będą go składali na intensywnej terapii przez miesiąc.
Tony: Oj! Już nie mogę się doczekać jak tylko to… zobaczę.
Pepper: Tony?

Nie wiedziałam skąd te milczenie. Martwiłam się.

Pepper: Tony, wszystko gra?
Rhodey: Pepper, nie ruszaj się.

Dopiero, gdy kazał mi nie wykonywać żadnego ruchu dostrzegłam czerwone ślepia. Mnóstwo oczu, gapiących się na nas.

Pepper: Ja pierdziele!

Start

0 | Skomentuj
**Tony**

Nienawidziłem Fury’ego. Mogłem pomyśleć, że wpakuje nas w takie bagno. Jednak Pepper musiała nawijać jak na szpulę swoim gadulstwem. Rhodey miał tego dość, a przez to, że na planecie był tlen, to gadulstwa nie dało się powstrzymać. Błagam. Niech ktoś mi pomoże umrzeć.

Tony: Pepper, dość. Wiem, że nas wystawił. Wszyscy jesteśmy wściekli, ale musimy jakoś wrócić. Oszczędzaj się.
Rhodey: Tony ma rację, chociaż to on się zgodził na to wszystko.
Tony: Super. Teraz to moja wina, co? Musi być jakiś winny?

Sam byłem wściekły i jedynie marzyłem, aby wrócić do domu. Do zbrojowni, żeby pomajsterkować.

Pepper: Hej! Nikt z nas nie ponosi za to winy. Przeżyjemy to. Mamy tlenu pod dostatkiem, więc damy radę.
Rhodey: I odezwała się święta.
Pepper: Jaka?!
Tony: Whoa! Uspokójcie się! Kłótnie nam nic nie dadzą.
Pepper: Och! Dorwę generała i rozszarpię na kawałki, a potem jego truchło wrzucę do pieca i je spalę!

No tak. Każdy był w pewien sposób nerwowy. Nawet mój brat. W końcu nikt nie chciałby skończyć swojego życia w kosmosie w tak beznadziejnej sytuacji.

Rhodey: A mam ci przypomnieć co wcześniej mówiłaś?
Pepper: Nie wiedziałam, że tak będzie! Nie zwalaj wszystkiego na mnie!
Tony: Ale się cieszyłaś jak nikt inny.
Pepper: Nie przypominam sobie.

~*Kilka godzin wcześniej*~

Pepper: Jej! Będziemy latać po kosmosie. Tony, zgódź się. Musimy to zrobić.
Tony: Tu chodzi o losy Ziemi. Nie mamy wyboru.
Gen. Fury: Zgadza się. Jesteście nam potrzebni. Według naszych danych na planecie Oplion jest jakaś sygnatura energetyczna. Możliwe, że może zniszczyć i nas wszystkich, jeśli nie uziemimy tej energii.
Rhodey: Zrobimy co w naszej mocy, generale Fury. Przydałyby się nam jakieś skafandry.
Gen. Fury: O to nie musicie się martwić. Dostaniecie wszystko co trzeba.
Pepper: Super! To będzie przygoda życia!

~*Obecnie*~

Pepper: Zabiję go.

Widziałem po minie Pepper, że jeszcze trochę i sama będzie dla nas zagrożeniem. Nie wiedzieliśmy nic o tej planecie. Wcześniejszy lot był bardzo spokojny. Żadnych zakłóceń, chociaż kontakt z T.A.R.C.Z.Ą. się urwał. Tylko ja miałem zbroję, a ich zaopatrzyli w skafandry kosmiczne z dość zaawansowaną technologią. Musieliśmy jakoś wrócić.
Nagle powietrze zrobiło się gęste. Wręcz zielone od jakiś toksyn. Rośliny wydzielały jakieś opary.

Tony: Zakładać hełmy. Już!

Zrobili tak jak im kazałem. Coś tak czułem, iż bez niespodzianek się nie obejdzie.
~~~~~**~~~~~
No to wracamy do dram. Sadyzm coraz większy i nie tylko Tony jest ofiarą.

BONUS#24: Scenariusz z serialu (oryginalnie z odcinka): Zimna wojna

0 | Skomentuj







1
00:00:10,600 --> 00:00:12,600
Wiesz. To jest dziwne, nie?

2
00:00:12,601 --> 00:00:14,201
Ktoś włamuje się do Starka,

3
00:00:14,202 --> 00:00:15,802
a oni nie dzwonią na policję.

4
00:00:15,902 --> 00:00:17,402
Może teraz?

5
00:00:18,203 --> 00:00:20,703
Jest naprawdę wcześnie.

6
00:00:21,404 --> 00:00:24,604
<i>Rhodey, skup się!
Dzwonili już na policję?</i>

7
00:00:29,005 --> 00:00:30,305
Moment.

8
00:00:30,306 --> 00:00:33,306
Nie. Ochrona jej jeszcze nie
wezwała.

9
00:00:33,606 --> 00:00:36,306
Dobra, wygrałeś.
Dziwna sprawa.

10
00:00:36,307 --> 00:00:38,407
No chyba, że Stane nie chciał,

11
00:00:38,408 --> 00:00:40,008
żeby policja wiedziała co robi.

12
00:00:41,108 --> 00:00:44,008
- To znaczy co?
- To znaczy, że to sprawdzę.

13
00:00:44,009 --> 00:00:46,009
Musisz być w szkole w ciągu
godziny!

14
00:00:46,010 --> 00:00:47,510
Oszalałeś?!

15
00:00:48,011 --> 00:00:49,911
Może...

16
00:00:49,912 --> 00:00:52,912
Właśnie wydaje mi się, że pada
śnieg.

17
00:00:58,512 --> 00:01:00,112
Widzisz to?

18
00:01:12,113 --> 00:01:14,113
Przełączam na czujnik temperatury.

19
00:01:19,314 --> 00:01:22,014
Chwila!
Coś tu się rusza!

20
00:01:29,115 --> 00:01:30,415
Witaj.

22
00:02:20,489 --> 00:02:23,489
<i>1x04 - Zimna wojna.</i>

23
00:02:24,117 --> 00:02:25,717
Po co to zrobiłeś?

24
00:02:27,718 --> 00:02:30,518
Iron Manie, co tutaj robisz?!

25
00:02:30,519 --> 00:02:31,819
Cóż... Chciałem...

26
00:02:31,820 --> 00:02:33,820
Hej!
To ja tu zadaję pytania!

27
00:02:33,821 --> 00:02:36,321
Co ty tu tutaj robisz?!
Kim jesteś?!

28
00:02:37,421 --> 00:02:39,021
<i>Obejrzyj się!</i>

29
00:02:39,022 --> 00:02:40,522
Widzę je!

30
00:03:01,722 --> 00:03:03,322
Proszę bardzo.

31
00:03:05,023 --> 00:03:06,623
Widziałem cię w telewizji.

32
00:03:07,123 --> 00:03:10,523
 i uratowałeś Stark Tower.
Nie pracujesz dla Stane'a?

33
00:03:10,525 --> 00:03:14,125
Nigdy w życiu. A teraz kim jesteś
i co tu robisz?

34
00:03:14,126 --> 00:03:16,226
Jestem Donnie Gill.

35
00:03:16,227 --> 00:03:18,027
Pracowałem w Starku lata temu.

36
00:03:18,028 --> 00:03:20,528
Prowadziłem badania kriogeniczne
dla Obadiaha Stane'a.

37
00:03:21,129 --> 00:03:24,329
Chciał przerobić moje dokonania na broń.

38
00:03:24,330 --> 00:03:27,030
-Chciał przerobić twoje dokonania na broń?
-Ooł.

39
00:03:29,031 --> 00:03:30,831
Po co tu jestem?

40
00:03:31,032 --> 00:03:34,132
Przyszedłem odzyskać moje
odkrycia i sprzęt. A kiedy
już to zrobię,

41
00:03:34,133 --> 00:03:36,133
mam zamiar go zniszczyć!

42
00:03:38,534 --> 00:03:41,634
W takim razie pozostało mi tylko
jedno. Jak mogę ci pomóc?

43
00:03:45,479 --> 00:03:47,895
Genialnie, Rhodey!
Przedstawia się jako Blizzard.

44
00:03:48,437 --> 00:03:51,237
Powinienen był wiedzieć,
że nie tylko mnie Stane
może wkurzać.

45
00:03:51,238 --> 00:03:53,538
<i>On chyba nienawidzi go bardziej ode mnie.</i>

46
00:03:53,539 --> 00:03:55,139
Taa... Jeśli o to chodzi...

47
00:03:55,140 --> 00:03:57,940
Nie uważasz, że z tym całym
Blizzardem jest coś nie tak?

48
00:03:57,941 --> 00:04:00,441
Według mnie był trochę...
No nie wiem...

49
00:04:00,442 --> 00:04:03,242
Podejrzany!
Myślisz, że można mu ufać?

50
00:04:03,243 --> 00:04:04,943
<i>Stane oskarżył go z powodu
jakiegoś wypadku</i>

51
00:04:04,944 --> 00:04:06,744
Donnie wyleciał z pracy.

52
00:04:06,745 --> 00:04:09,745
<i>Stracił żonę, dzieci i całe
swoje życie</i>

53
00:04:09,746 --> 00:04:11,246
<i>a do tego jest naukowcem.</i>

54
00:04:11,247 --> 00:04:14,147
Ach tak? Nieważne. Jest
naukowcem.

55
00:04:14,148 --> 00:04:17,148
Na serio, pamiętam, że tata coś
o tym mówił.

56
00:04:17,149 --> 00:04:19,749
O wypadku w laboratorium
Stark International.

57
00:04:19,750 --> 00:04:22,050
Tak. Nawet policja interweniowała.

58
00:04:22,051 --> 00:04:26,551
Po pierwsze: Powinieneś
dowiedzieć się więcej
o tym gościu, nim zaczniesz
mu pomagać.

59
00:04:26,552 --> 00:04:30,952
Po drugie: Będziesz znowu
spóźniony do szkoły!
Jak zwykle!

60
00:04:30,953 --> 00:04:32,253
Nigdy!

61
00:04:32,254 --> 00:04:37,354
Mam jeszcze mnóstwo czasu,
żeby pójść do zbrojowni,
wziąć prysznic i iść do szkoły.

62
00:04:43,055 --> 00:04:44,555
Udało się.

63
00:04:45,256 --> 00:04:48,856
Ten dzwonek, panie Stark,
oznczał koniec lekcji.

64
00:04:48,857 --> 00:04:50,857
-Jest pan godzinę spóźniony.
-Ups.

65
00:05:00,458 --> 00:05:03,358
Podaj mi definicję szlabanu.

66
00:05:04,359 --> 00:05:06,559
To coś, co wkrótce będziesz miał.

67
00:05:14,860 --> 00:05:17,260
- Całkiem nieźłe, nie?
- Cześć!

68
00:05:17,461 --> 00:05:20,461
No i ile razy już się spóżniłeś
do szkoły?

69
00:05:20,462 --> 00:05:24,062
Chyba każdego dnia.
Chcesz pobić rekord?

70
00:05:24,063 --> 00:05:27,063
Gdyby tylko była taka możliwość,
żebyś wiedział, która
jest godzina...

71
00:05:27,364 --> 00:05:29,064
Hmm... Może zegarek?

72
00:05:29,065 --> 00:05:31,765
Rhodey, powiedz Pepper,
żeby przestała.

73
00:05:31,766 --> 00:05:32,766
Nie.

74
00:05:32,767 --> 00:05:37,467
Hej! Część z nas idzie na miasto coś
zjeść po ostatniej lekcji.
Wy w ogóle jecie?

75
00:05:37,469 --> 00:05:39,269
Nie możemy.
Mamy dużo pracy.

76
00:05:39,270 --> 00:05:40,670
Pracy?

77
00:05:40,671 --> 00:05:43,471
Masz szesnaście lat i jesteś
bogaty. Po co ci praca?

78
00:05:43,571 --> 00:05:45,471
Ja myślałam o rozpoczęciu
pracy na komisariacie.

79
00:05:45,472 --> 00:05:48,572
Mam nadzieję, że pozwolą
mi przesłuchiwać ludzi.

80
00:05:50,573 --> 00:05:54,273
Hej. Pepper, twój tata jest agentem
FBI, nie?

81
00:05:54,274 --> 00:05:57,274
Czy jego komputer ma dostęp
do kartoteki policyjnej?

82
00:05:57,275 --> 00:05:59,375
I można tam znaleźć kogo się
chce?

83
00:05:59,376 --> 00:06:01,376
Oczywiście!
Ale musiałabym znać

84
00:06:01,377 --> 00:06:04,377
wszystkie loginy, klucze i
hasła mojego taty.

85
00:06:04,378 --> 00:06:06,778
I je znam!
Po co ci to?

86
00:06:06,779 --> 00:06:09,679
Rhodey'ego niepokoi facet,
któremu zamierzam pomóc.

87
00:06:09,680 --> 00:06:11,580
Pracował kiedyś u mojego taty.

88
00:06:11,581 --> 00:06:14,881
Nie ma sprawy. Podaj mi jego
nazwisko, a ja powiem ci
o nim wszystko.

89
00:06:14,882 --> 00:06:18,182
- Pod jednym warunkiem.
- Jakim to?

90
00:06:18,183 --> 00:06:21,283
Musicie pójść na imprezę w ten
weekend.

91
00:06:21,284 --> 00:06:23,484
Na imprezę u Happy Hogana?

92
00:06:23,485 --> 00:06:25,585
- Poważnie?
- Tak!

93
00:06:25,586 --> 00:06:28,286
Jego rodzice będą poza miastem
i na pewno będzie fajnie.

94
00:06:28,287 --> 00:06:32,587
No i genialnie. I... będzie
karaoke!

95
00:06:34,588 --> 00:06:36,188
Uu... To brzmi zabawnie!

96
00:06:36,189 --> 00:06:39,089
Poza tym, wy nigdy nigdzie
nie wychodzicie i nie odpoczywacie.

97
00:06:39,090 --> 00:06:41,690
Naprawdę, Tony.
Wyglądasz na zestresowanego.

98
00:06:41,691 --> 00:06:43,091
Obiecaj mi, że przyjdziesz.

99
00:06:43,092 --> 00:06:44,392
Pewnie.

100
00:06:44,993 --> 00:06:46,493
Bądźcie na czas!

101
00:06:50,094 --> 00:06:51,394
Iron Man?!

102
00:06:51,395 --> 00:06:52,995
Nie dość, że Donnie Gill
wrócił,

103
00:06:53,095 --> 00:06:56,595
to jeszcze Iron Man nu pomaga!
Świetnie!

104
00:06:56,596 --> 00:06:59,596
Sir, powinniśmy wezwać policję.

105
00:06:59,597 --> 00:07:02,197
Cicho bądź!
Wiem, po co Gill tu jest.

106
00:07:02,198 --> 00:07:06,798
Więc zamiast dzwonić na
policję, pozbędę się zarówno
jego jak i Iron Mana.

107
00:07:06,799 --> 00:07:08,499
A potem wezmę jego zbroję.

108
00:07:08,500 --> 00:07:12,200
Trisha, przynieś mi stare dokumenty
z badań kriogenicznych Gilla.

109
00:07:18,001 --> 00:07:20,701
Zazdrościsz mi rękawic.
Przyznaj się!

110
00:07:20,702 --> 00:07:22,902
Masz mnie.
Zazdroszczę.

111
00:07:22,903 --> 00:07:25,603
No i słusznie!
Strzelają laserami.

112
00:07:25,604 --> 00:07:28,404
A jak się nimi zajmę, to będą
robiły i inne rzeczy.

113
00:07:29,505 --> 00:07:33,005
Tony, naprawdę w projekcie
zbroi uwzględniłeś rolki?

114
00:07:33,006 --> 00:07:35,906
Ja... Eee... Wydawało mi się, że
mogą się przydać.

115
00:07:36,507 --> 00:07:39,207
Dobra!
Chodźmy coś zjeść, rolkarzu!

116
00:07:39,608 --> 00:07:42,008
Idź beze mnie, Rhodey.
Muszę tu jeszcze popracować.

117
00:07:42,509 --> 00:07:46,109
Pepper miała rację.
Musisz odpocząć.

118
00:07:46,110 --> 00:07:48,610
Zabawić się od czasu do czasu.

119
00:07:48,611 --> 00:07:52,411
Obadiah Stane zmienia firmę
mojego taty w coś złego, Rhodey.

120
00:07:52,412 --> 00:07:54,112
Jak mógłbym gdzieś wyjść,

121
00:07:54,113 --> 00:07:56,513
kiedy jego życiowa praca jest
niszczona?

122
00:07:56,514 --> 00:07:58,214
Tony, nie chodziło mi o...

123
00:07:58,215 --> 00:08:01,315
<i>Wyszukiwanie zakończone.
Zlokalizowano pięć elementów.</i>

124
00:08:01,316 --> 00:08:03,816
<i>Ładowanie do systemów zbroi.</i>

125
00:08:03,817 --> 00:08:07,317
Przeszukałem główny komputer
Starka, żeby znaleźć sprzęt
Blizzarda.

126
00:08:07,318 --> 00:08:08,618
To jest to!

127
00:08:08,619 --> 00:08:12,619
Pomogę mu odnaleźć jego własność,
a potem pokażemy wszystkim

128
00:08:12,620 --> 00:08:14,320
jaki Stane jest naprawdę.

129
00:08:19,921 --> 00:08:23,221
Konwerter halo- alkaiczny,
węgiel mikroindukcyjny,

130
00:08:23,222 --> 00:08:24,822
potrójny izolator,

131
00:08:24,922 --> 00:08:27,822
Rdzeń...
rdzeń zasilania?

132
00:08:28,423 --> 00:08:30,023
O nie!

133
00:08:33,324 --> 00:08:34,924
Jesteś na to gotowy?

134
00:08:34,925 --> 00:08:37,125
Widziałem listę części.

135
00:08:37,126 --> 00:08:38,826
Ty chcesz stworzyć broń!

136
00:08:38,827 --> 00:08:41,227
To broń, którą Stane próbował
zbudować z moich odkryć.

137
00:08:41,228 --> 00:08:44,228
- Staram się ją odtworzyć.
- Czemu?

138
00:08:44,230 --> 00:08:47,330
Świat musi się dowiedzieć kim
on jest!

139
00:08:47,331 --> 00:08:49,331
Nie mogę ci pomóc zbudować
broni.

140
00:08:50,532 --> 00:08:54,032
To dzieje się, kiedy nikt nie stara
się go powstrzymać.

141
00:08:54,033 --> 00:08:57,333
On zniszczył moje życie, a
jeśli czegoś z nim nie zrobimy,

142
00:08:57,334 --> 00:08:58,934
to zniszczy także innych!

143
00:08:58,935 --> 00:09:01,035
Teraz muszę wiedzieć, Iron Manie.

144
00:09:01,335 --> 00:09:02,735
Jesteś ze mną?

145
00:09:03,736 --> 00:09:06,536
Tak... Jestem.

146
00:09:10,137 --> 00:09:13,537
Szczególna teoria względności
Einsteina

147
00:09:13,538 --> 00:09:16,238
uwidacznia parę paradoksów
logicznych

148
00:09:16,338 --> 00:09:19,038
takich jak paradoks bliźniąt.

149
00:09:19,039 --> 00:09:22,439
Ale możecie spytać, co z trojaczkami?

150
00:09:22,440 --> 00:09:23,440
Dobre pytanie.

151
00:09:23,441 --> 00:09:26,341
Tutaj właśnie trzeba uwzględnić
tunele czasoprzestrzenne.

152
00:09:26,642 --> 00:09:28,342
Blizzard powiedział mi o wszystkim.

153
00:09:28,343 --> 00:09:30,843
Praca dla Stane'a,
wypadek.

154
00:09:30,943 --> 00:09:33,843
Mógłbyś, chociaż udawać, że
szkoła coś dla ciebie znaczy.

155
00:09:34,144 --> 00:09:36,244
Powinieneś go zobaczyć.
Jego twarz...

156
00:09:36,245 --> 00:09:39,245
To co się z nim stało. To okropne.

157
00:09:39,246 --> 00:09:40,746
Taa... Łapię.

158
00:09:40,747 --> 00:09:43,147
Ale jesteś pewien, że on nie chce
cię po prostu wykorzystać?

159
00:09:43,247 --> 00:09:44,347
Żeby się zemścić?

160
00:09:44,348 --> 00:09:46,848
Do tego właśnie służy broń.

161
00:09:47,849 --> 00:09:49,549
Ty go nie widziałeś, Rhodey.

162
00:09:51,550 --> 00:09:56,150
Hej! Gene Khan!
Gościu! Przyjdź na moją
imprę!

163
00:09:56,151 --> 00:10:01,451
Będzie odjechanie!
Ze mną w roli DJ-a!

164
00:10:02,352 --> 00:10:05,852
Naprawdę? Cóż... W takim razie
na pewno będę.

165
00:10:06,253 --> 00:10:08,553
- Serio?
- Nie.

166
00:10:12,754 --> 00:10:16,054
Myślenie o Stane'a zaczyna
całkiem rządzić twoim życiem,
Tony.

167
00:10:16,055 --> 00:10:17,755
Ale tylko w ten sposób mogę
go powstrzymać.

168
00:10:17,756 --> 00:10:20,556
Jestem tak blisko i chociaż
raz ktoś mi pomaga.

169
00:10:21,057 --> 00:10:23,557
Wcześniej też ci ktoś pomagał!
Robiłem to od samego początku,
aż do teraz!

170
00:10:23,558 --> 00:10:26,858
A ty nie chcesz mnie nawet posłuchać!

171
00:10:26,859 --> 00:10:28,559
Z tym gościem jest coś nie tak!

172
00:10:28,560 --> 00:10:30,560
Sądzisz, że wiesz, przez co przechodzę?

173
00:10:30,561 --> 00:10:34,861
Nie mogę nie spróbować, Rhodey.
Muszę to zrobić dla mojego taty.

174
00:10:34,862 --> 00:10:36,562
Twój tata by tego nie chciał!

175
00:10:36,763 --> 00:10:38,863
On chciał, żebyś miał życie
i przyjaciół,

176
00:10:38,864 --> 00:10:40,264
a nie się mścił!

177
00:10:42,465 --> 00:10:43,765
To Pepper.

178
00:10:44,366 --> 00:10:46,766
Pewnie dzwoni w sprawie dzisiejszej
imprezy.

179
00:10:46,767 --> 00:10:48,067
Obiecałeś, że przyjdziesz.

180
00:10:48,068 --> 00:10:50,768
Spotykam się z Blizzardem. Musimy
zdobyć ostatnią część

181
00:10:50,769 --> 00:10:53,369
- do urządzenia.
- Broni! Nie urządzenia!

182
00:10:54,071 --> 00:10:56,171
To jest złe, Tony!
Nie rób tego!

183
00:10:58,072 --> 00:11:01,072
Ty nie rozumiesz!
Ja muszę to zrobić!

184
00:11:01,073 --> 00:11:03,773
Ale beze mnie.

185
00:12:23,674 --> 00:12:24,974
Świetnie.

186
00:12:26,475 --> 00:12:27,775
Kto? Co? Jak?

187
00:12:31,776 --> 00:12:35,076
Właśnie... śpisz.
Mnie tu nie ma.

188
00:12:35,077 --> 00:12:37,077
To wszystko dzieje się w twojej
głowie.

189
00:12:37,177 --> 00:12:41,077
Jestem najlepszą córką
na świecie.

190
00:12:41,078 --> 00:12:44,778
Cicho, Peper.
Za duzo mówisz.

191
00:12:46,779 --> 00:12:49,879
Chcę... spać.

192
00:12:59,280 --> 00:13:00,780
- Tony?
- Nie. To ja.

193
00:13:00,781 --> 00:13:02,781
Gdzie poszliście po szkole?
I gdzie jest Tony?

194
00:13:02,782 --> 00:13:06,882
Nie odbiera telefonu.
O ho... Lepiej się nie spóźnijcie
na imprezę.

195
00:13:06,883 --> 00:13:08,883
Nie ma mowy, żebym szła sama.

196
00:13:10,184 --> 00:13:13,984
- Taa... Jeśli o tym mowa...
- Lalalala... Nie słucham cię!

197
00:13:13,985 --> 00:13:17,985
Przypuszczam tylko, że nie
przyjdziecie, a jeśli nie,
to was zabiję.

198
00:13:17,986 --> 00:13:20,586
Dzwonię, ponieważ mam informacje
dla Tony'ego.

199
00:13:21,287 --> 00:13:23,087
Nie jest dobrze.

200
00:13:30,888 --> 00:13:32,388
Stać!

201
00:13:32,389 --> 00:13:34,388
Jesteście otoczeni.

202
00:13:34,389 --> 00:13:37,089
Odłóżcie rdzeń i ręce za siebie!

203
00:13:37,090 --> 00:13:39,790
I na ziemię!
Już!

204
00:13:41,291 --> 00:13:43,291
- Musimy się stąd wynosić.
- Czemu?

205
00:13:43,292 --> 00:13:47,492
- Trzeba ich trochę ostudzić.
- Nie, czekaj!

206
00:14:00,293 --> 00:14:02,693
Ciągle żyją.

207
00:14:05,294 --> 00:14:08,394
Co z tobą?!
Mogłeś ich zabić!

208
00:14:08,395 --> 00:14:11,495
Mała cena za pozbycie się Stane'a.

209
00:14:12,196 --> 00:14:14,396
Ale co z tym wypadkiem?
Gill mówił, że..

210
00:14:14,397 --> 00:14:16,697
<i>Tak. Policja podejrzewała, że
cała sprawa została zatajona,</i>

211
00:14:16,698 --> 00:14:19,398
<i>ale ten gość był już wcześniej
notowany.</i>

212
00:14:19,399 --> 00:14:22,699
Co?!
A co z jego żoną i dziećmi?

213
00:14:22,700 --> 00:14:24,200
Eee...
Skąd wy to bierzecie?

214
00:14:24,201 --> 00:14:27,001
Gill nie miał ani żony, ani dzieci.

215
00:14:27,002 --> 00:14:29,502
Rhodey, Stane go zatrudnił tuż
po wyjściu z więzienia.

216
00:14:29,503 --> 00:14:32,003
Kradzież, nielegalne eksperymenty.

217
00:14:32,004 --> 00:14:34,204
On jest po prostu szalonym
naukowcem.

218
00:14:34,205 --> 00:14:37,805
<i>Rhodey, powiedz mi, że Tony
z nim nie współpracuje.</i>

219
00:14:41,706 --> 00:14:45,006
Też chcę się pozbyć Stane'a,
ale nie możesz przy tym ranić
innych.

220
00:14:45,007 --> 00:14:47,407
Zrobię coś gorszego, jeśli tylko
wejdą mi w drogę.

221
00:14:47,408 --> 00:14:50,008
Nie zrobisz.
Nie pozwolę ci.

222
00:14:50,009 --> 00:14:51,509
To twój błąd.

223
00:14:57,910 --> 00:14:59,210
Słyszysz to?

224
00:14:59,211 --> 00:15:02,211
To odgłos zamarzania twojego ciała.

225
00:15:02,611 --> 00:15:06,011
Ostatni dźwięk, który usłyszysz
w swoim życiu.

226
00:15:06,012 --> 00:15:08,612
<i>Uwaga:
Błąd systemu.</i>

227
00:15:08,613 --> 00:15:10,613
<i>Brak możliwości podtrzymywania
życia.</i>

228
00:15:11,714 --> 00:15:14,714
Nie.

229
00:15:27,915 --> 00:15:30,415
<i>Ostrzeżenie krytyczne:
Utrata energii</i>

230
00:15:30,416 --> 00:15:33,816
<i>Baterie na poziomie 2.7%.</i>

231
00:15:33,817 --> 00:15:37,517
Jeszcze żyjesz?
Nie na długo.

232
00:15:58,218 --> 00:16:00,518
Taki głupi!

233
00:16:00,519 --> 00:16:02,519
Jak mogłem być takim głupkiem?

234
00:16:03,219 --> 00:16:05,219
Jednak Rhodey nie mylił się
co do Blizzarda.

236
00:16:07,221 --> 00:16:09,521
Zapomniałeś też, że lepiej od
ciebie wyglądam.

237
00:16:09,522 --> 00:16:10,522
Rhodey.

238
00:16:10,622 --> 00:16:14,122
Byłem narzędziem w jego rękach.
Powinienem był cię posłuchać.

239
00:16:14,123 --> 00:16:17,023
- Ja...
- W porządku. Nie musisz tego mówić.

240
00:16:17,024 --> 00:16:19,024
Oboje wiemy, że lepiej wyglądam.

241
00:16:20,125 --> 00:16:21,425
I co teraz?

242
00:16:21,426 --> 00:16:24,426
Blizzard ma wszystko, czego potrzeba
do stworzenia broni!

243
00:16:24,427 --> 00:16:26,927
To wszystko przeze mnie.
Teraz idzie do Stane'a

244
00:16:26,928 --> 00:16:29,428
i zamrozi wszystkich na swojej
drodze.

245
00:16:29,429 --> 00:16:32,029
Ja... Muszę go powstrzymać.

246
00:16:32,430 --> 00:16:34,230
Jeśli wpadnie ci kiedyś w
ręce słownik,

247
00:16:34,231 --> 00:16:37,431
koniecznie sprawdź co to ironia.

248
00:16:37,732 --> 00:16:39,732
Połączyłem się z głównym komputerem
Starka.

249
00:16:39,733 --> 00:16:41,833
Alarmy w całym budynku
nie działają.

250
00:16:41,834 --> 00:16:43,334
Już tam jest!

251
00:16:43,335 --> 00:16:44,935
Znowu spóźniony...

252
00:16:44,936 --> 00:16:47,936
Ale tym razem...
przygotuję się na ostre mrozy.

253
00:16:48,436 --> 00:16:50,836
Gościu, to było okropne.

254
00:16:53,837 --> 00:16:55,837
Jeśli dobrze pamiętam,

255
00:16:55,838 --> 00:16:58,538
mieliście pozbyć się go
na dobre w magazynie!

256
00:16:58,539 --> 00:17:01,039
I to właśnie miała być PUŁAPKA!

257
00:17:01,040 --> 00:17:04,540
Panie Stane, windy zamarzły, a
schody są całe pokryte lodem.

258
00:17:04,541 --> 00:17:06,741
Helikopter jest już w drodze, ale...

259
00:17:06,742 --> 00:17:09,442
Nie chcę tego słuchać!
Chcę stąd wyjść!

260
00:17:10,443 --> 00:17:13,043
Gdzie on teraz jest?!

261
00:17:23,044 --> 00:17:24,544
Witaj, Dony.

262
00:17:26,545 --> 00:17:28,145
Obadiah Stane.

263
00:17:28,146 --> 00:17:31,246
Chyba nie przejmujesz się
ciągle tym małym wypadkiem,
który cię spotkał.

264
00:17:31,247 --> 00:17:35,047
Wypadek?
Ty zniszczyłeś moje życie!

265
00:17:35,048 --> 00:17:38,248
<i>Chciałem udoskonalić
twój wynalazek.</i>

266
00:17:38,549 --> 00:17:42,649
<i>A teraz, może porozmawiamy jak
dwójka rozsądnych ludzi.</i>

267
00:18:04,250 --> 00:18:07,650
Tak. Udoskonaliłeś go.
Zaraz ci pokażę!

268
00:18:25,551 --> 00:18:28,051
Powinieneś był trzymać
się z daleka, Iron Manie.

269
00:18:28,052 --> 00:18:31,852
Stane zaraz dostanie to na co
zasłużył, ale najpierw ty!

270
00:18:40,053 --> 00:18:43,053
To za to, że przez ciebie muszę
ratować Stane'a.

271
00:18:51,154 --> 00:18:54,654
Auć. Pomyśl o jakiś
lekcjach samoobrony

272
00:18:54,655 --> 00:18:56,355
czy może kickboxingu.

273
00:18:56,455 --> 00:18:59,255
<i>Ta... Nie wystarczy już, że mam zbroję,</i>

274
00:18:59,256 --> 00:19:01,356
<i>wartą trylion dolarów</i>

275
00:19:04,157 --> 00:19:06,957
- Nie rób tego, Blizzard. Nie!
- Nie co?

276
00:19:06,958 --> 00:19:09,858
Nie mścić się?!
Zostaw Stane'a w spokoju?!

277
00:19:09,859 --> 00:19:11,859
Jesteś głupi, Iron Manie.

278
00:19:12,719 --> 00:19:15,360
Właśnie to dla niego tworzyłem.

279
00:19:15,361 --> 00:19:18,061
Przed tym jak wszystko zniszczył!
Zniszczył mnie!

280
00:19:18,062 --> 00:19:21,062
A teraz użyję tego, aby pozbawić
go życia

281
00:19:21,063 --> 00:19:24,063
i wszystkich innych !

282
00:19:25,902 --> 00:19:26,934
Whoa.

283
00:19:28,762 --> 00:19:33,162
<i>Uwaga: Ostrzeżenie.
Temperatura spada do krytycznego
poziomu.</i>

284
00:19:33,163 --> 00:19:36,463
Wytwarza kulę... zimna!

285
00:19:36,464 --> 00:19:39,064
Struktura budynku tego nie wytrzyma!

286
00:19:39,065 --> 00:19:40,865
Ta wieża zaraz runie!

287
00:19:40,866 --> 00:19:44,266
Według ochrony w budynku ciągle
jest uwięzionych mnóstwo ludzi!

288
00:19:44,267 --> 00:19:45,767
<i>Musisz się go stamtąd pozbyć!</i>

289
00:19:48,168 --> 00:19:49,768
Czas iść na całość!

290
00:19:51,269 --> 00:19:53,269
Nie myślałem, że jesteś tak głupi!

291
00:19:53,270 --> 00:19:54,884
Nie martw się, Iron Manie!

292
00:19:54,885 --> 00:19:58,185
Zamarznięcie nie jest takie złe!
Masz trochę lodu.

293
00:20:08,038 --> 00:20:11,444
Nie, co...
Co ty zro...

294
00:20:26,925 --> 00:20:30,338
Żyje.
Jest kriogenicznie zamrożony.

295
00:20:33,154 --> 00:20:36,670
<i>Obaj przetrwaliście.
Wyobraź sobie moje rozczarowanie.</i>

296
00:20:36,671 --> 00:20:38,783
<i>Kiedy jesteś w tym budynku,</i>

297
00:20:38,784 --> 00:20:41,399
<i>moi inżynierowie analizują
twoją zbroję.</i>

298
00:20:41,400 --> 00:20:46,015
<i>Wszystko co mówisz,
każdy sygnał, który wysyłasz,
zapisują to.</i>

299
00:20:46,017 --> 00:20:50,939
Odkryję kim jesteś,
a potem odbiorę ci tę zbroję!

300
00:20:51,040 --> 00:20:53,552
<i>Twój czas nadchodzi, Stane.</i>

301
00:21:03,096 --> 00:21:08,315
Chłopie, gdybyś miał na sobie
zbroję z rolkami, nawet by cię nie
dotknął.

302
00:21:08,726 --> 00:21:10,348
Ha ha, głupek.

303
00:21:10,349 --> 00:21:13,949
Ale myślałem o zbroi, która
byłaby odporna na zimno.

304
00:21:14,349 --> 00:21:16,356
Albo kosmicznej!

305
00:21:16,862 --> 00:21:19,674
Och, niech zgadnę: Zaraz zaczniesz nad
nimi pracować?

306
00:21:19,675 --> 00:21:21,986
Mam lepszy pomysł!

307
00:21:30,526 --> 00:21:35,448
No Happy, No Happy!
Urodzinki, urodzinki!

308
00:21:36,253 --> 00:21:39,769
A mówiąc "lepszy pomysł"
miałem na myśli bardzo straszny
pomysł.

309
00:21:41,386 --> 00:21:45,993
Ale jazda. Ale jazda!

~~~~~***~~~~
Mały przerywnik w postaci bonusu. Jutro zacznie się kolejna drama. Jest więcej niż zwykle. Praktycznie co krok niespodzianki. Gdy już jest dobrze, znowu coś nie gra. Także cierpliwości.

Część 18: Taki sobie dzień cz.2 [FINAŁ]

0 | Skomentuj
Nie ma to jak zapomnieć o jednej z postaci i przypomnieć sobie o niej w ostatniej części. Cóż… Tak bywa. No to kogo zgubiłam? A! Pojawił się ostatnio z drugiej w części, więc… Dobra. Jak będę tak się rozdrabniać, to nigdy tego nie skończę opowiadać, a wierzcie mi lub nie, ale najlepsze zostawiłam na sam koniec. Oboje mieli ochotę podskoczyć sobie do gardeł, lecz szkoła nie była miejscem na mordobicie. Wymieniali się spojrzeniami, aż jedna ze stron przemówiła.

Rhodey: Co tu robisz? Myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę.
Gene: To samo myślałem, gdy ostatni raz widziałem ciebie i Starka. Jednak nie do was tu przyszedłem. Poza tym, to moja sprawa i nawet nie próbuj mi przeszkadzać.
Rhodey: Handel narkotykami jest zabroniony, dlatego lepiej, żebyś stąd wyszedł.

Ostrzegł, zaś Gene zaśmiał się mu prosto w twarz.

Gene: Źle mnie zrozumiałeś. Mi chodzi o coś innego, a raczej… o kogoś.
Rhodey: Hej!
Gene: Zejdź mi z drogi!

Popchnął go na tyle silnie, że prawie ucałował podłogę. James nie zamierzał reagować i jedynie z ciekawości podążył za nim. Był w szoku, kiedy uklęknął przed Selene. Tak jak i inni, był obserwatorem. Jednak w każdej chwili miał odwagę wyrzucić go, jeśli zacznie swoje gierki.
Gdy tak wpatrywał się w nich, rozumiał powód przybycia Khana. Odpowiedź ułożyła się banalna w głowie.

Gene: Sel, wróć do mnie. Zrobię co zechcesz, ale bądźmy razem. Przecież nie miałaś ze mną tak źle.
Pepper: Eee… To może lepiej ja sobie pójdę. Pogadajcie na spokojnie.
Selene: Zaczekaj, Pepper. Chcę, żebyś była świadkiem. No i każdy kto tutaj jest.

Uczniowie byli ciekawi jak rozwinie się sytuacja. Z niecierpliwością czekali na ruch bogini.

Gene: Selene, co powiesz o takiej propozycji?
Selene: Zapomnij.
Gene: Nie rozumiem.
Selene: Chiny! Za nie cię będę nienawidzić do końca życia!
Gene: Hej! To był jedyny raz.
Selene: A skąd mam wiedzieć, że nie zaliczyłeś kolejnej?!
Gene: Sel…

Chłopak wstał, nalegając na odpuszczenie grzechów z przeszłości.

Gene: Sel, proszę cię. Już więcej tego nie zrobię. Wróć do mnie.

Cała grupka gapiów stała w osłupieniu, gdy Selene uderzyła go w twarz dość porządnie.

Selene: Już z tobą skończyłam i nie każ mi się powtarzać, jasne? Nie będę marnować życia z takim dupkiem jak ty, Gene.
Gene: Ech! Może kiedyś jeszcze zmienisz zdanie. Cóż… Będę czekał.

Skapitulował i wyszedł ze szkoły, licząc na to, że zmieni zdanie. Odwracał się co parę sekund, lecz za sobą nikogo nie widział. Pepper dłużej nie mogła wytrzymać, więc zaczęła terkotać.

Pepper: Co to było, do cholery?! Jak śmiał się pojawić w szkole i cię prosić o wybaczenie?! No co za śmieć, drań, kuta…
Selene: Już dobrze, Pep. Sprawa załatwiona.
Rhodey: Ale on może wrócić i cię nachodzić.
Selene: Oj! Nie wydaje mi się.

Z jakiegoś powodu zaczęła promienieć, zaś dziewczyny na korytarzu zaczęły mdleć na podłogę. Rhodes jako panikarz już chciał lecieć po nauczyciela. Jednak nastolatka go zatrzymała. Tylko jedna osoba sprawiała takie powalające wrażenie. Oczywiście w sensie pozytywnym. Histeryk zauważył kogoś w garniturze, który szedł w ich stronę. Przyjaciele zamarli na jego widok. Tajemnicza postać ucałowała dłoń bogini.

Loki: Gotowa?
Selene: Bardziej, niż myślisz.

Z namiętnością obdarzyła pocałunkiem narzeczonego. O dziwo nikt nie klaskał. Byli skołowani. Nic dziwnego, skoro zobaczyli osobę z wymiaru boskiego. Jednym pstryknięciem zniknęli, a po nich zostały jedynie zaproszenia na ślub. Przyjaciele wzięli je do ręki i chociaż znali ją dość krótko, to cieszyli się, że odnalazła szczęście.

KONIEC

~~~~~***~~~~~
Podziękowania dla mojej Selene, która chciała, żeby napisać jej tą kosmicznie zjechaną opowiastkę. Za zrycie mózgu przepraszam. A teraz wkraczamy do większej etapu sadyzmu czyli "Dystopia". Poziom znęcania się nad bohaterami wzrósł. Chyba za dużo grania w RolePlay. Tak czy owak, ci co kochają dramaty i sadyzm będą ucieszone. Romantyczne duszyczki niestety nie.

Część 17: Taki sobie dzień cz.1

0 | Skomentuj
Uczniowie siedzieli już w klasie, czekając na pojawienie się nauczyciela. Tradycyjnie każdy zajmował się sobą w ten sam sposób co zwykle, czyli Otaku siedziała z mangą, sportowiec bujał się z nudów na krześle, geniusz bazgrolił projekt kolejnej puszki z funkcją latania, miłośnik historii romansował ze swoją kochanką, gaduła rysowała kwiatki po marginesie zeszytu, zaś nasza bogini błądziła głową w chmurach. Wszystko przez wieczorną rozmowę.
Z zamyśleń wyrwało ją pojawienie się profesora. Rozdał testy do rozwiązania.

Prof. Klein: Macie na to godzinę. Cała tematyka opiera się na mitologii greckiej i rzymskiej. Powodzenia.
Selene: Chwila… Nikt nic nie mówił o teście.
Prof. Klein: To taki na zakończenie semestru z historii. Na pewno poradzisz sobie.

Pocieszył, chociaż nie było widać, żeby była przygnębiona. Akurat miała pole do popisu, gdyż starożytność nie była dla niej obca. Nawet Rhodey na spokojnie wziął kartkę i zaczął wypełniać arkusz zadań. Pozostali głowili się nad odpowiedziami z trudem. Historia nie należała do ich mocnych stron. Jednak chwycili swoje szable w dłoń zwane długopisami i starali się cokolwiek wykombinować. Cokolwiek.
Po jakimś kwadransie, Selene wypełniła cały test odpowiedziami. Wstała od ławki, podając kartkę wychowawcy.

Prof. Klein: Bardzo sprawnie pani poszło. Jednak nie chciałabyś jeszcze sprawdzić czy…
Selene: Nie trzeba. Wiem, że zrobiłam dobrze. Tutaj nic mnie nie zaskoczy.
Prof. Klein: W porządku, więc może pani wyjść na korytarz.
Selene: Dziękuję.

Uśmiechnęła się, a następnie spakowała swoje rzeczy do plecaka. Niefortunnie przed wyjściem zadzwonił jej telefon co nieco rozproszyło uczniów.

Selene: Wybaczcie. Mogłam go wyciszyć.

Szybko zniknęła za drzwiami. Sprawdziła kontakt, który dobijał się do niej.

Selene: O! Jeszcze żyje? Jak miło.

Powiedziała sama do siebie, odbierając połączenie.

Selene: Coś nie tak? Właśnie jestem w szkole.
Fury: Dzisiaj kończysz swoje zadanie, Selene. Chcę widzieć cały raport.
Selene: Ale przecież mówię, że jestem w szkole. Nie mogę ot tak sobie pójść. I wiesz co? Kiedy ogarnę swoje sprawy, wtedy z wielką chęcią przyjdę do twojego biura i zdam rewelacje z misji.
Fury: Ignorujesz mnie?
Selene: Ależ skąd. Po prostu mam ważniejsze rzeczy na głowie. Do zobaczenia, generale.

Rozłączyła się, nie pozwalając szefowi agencji na dojściu do słowa. Usiadła na ławce, czekając na pozostałych. Nie musiała zbyt długo gapić się na zegarek, bo Pepper długo nie skrobała odpowiedzi. Nienawidziła historii w takim samym stopniu jak przedmiotów ścisłych, dlatego błyskawicznie opuściła salę. Usiadła na ławce obok bogini i było widać, że miała focha.

Selene: Hej! Co się stało?
Pepper: Nic.
Selene: Jakie nic? I ty mi próbujesz to wmówić? Oj! Słabo. Naprawdę słabo, Pep.

Odczekała chwilę, aby skłonić ją do wyżalenia się. Równo minęła minuta, a jadaczka gaduły zaczęła nawijać.

Pepper: Rhodey nie chciał mi pomóc, a Tony mnie całkowicie olewa i oboje dobrze wiedzą, że tego nie znoszę, ale muszą to robić. Wkurza mnie to, rozumiesz? Wkurza!
Selene: No wiesz. Nie chcę być wredna czy coś, ale mogłaś troszkę się pouczyć.
Pepper: Ach! Ja wiem, ale… Ale historia nigdy nie będzie moją mocną stroną. Choćbym zeżarła całą encyklopedię, każdą książkę o wszystkich okresach wojennych, to nigdy w życiu nie zrozumiem tego badziewia!

Krzyczała, a nogami tupała jak dziecko. Dziewczyna jedynie przytuliła rudzielca, żeby nieco ochłonęła ze złości. I wiecie co? Udało jej się. Od razu cała furia wyleciała na zewnątrz ciała.

Selene: Lepiej?
Pepper: Zdecydowanie. Dzięki, Sel. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła.
Selene: Heh! Drobiazg. Jednak potrzebujesz ich. Nie gniewaj się na nich za brak pomocy i po prostu zapomnij. Jesteście przyjaciółmi na dobre i złe.
Pepper: Eee… Trochę to oklepane, wiesz?
Selene: No może. Lepsze to, niż nic.

Więcej nic nie musiała mówić, ponieważ na twarzy rudzielca pojawił się uśmiech, zaś dzwonek oznajmił koniec lekcji. Uczniowie byli zmuszeni zostawić nierozwiązane zadania i wyjść na przerwę, chociaż… Oczywiście znalazł się wyjątek. Rhodes rozpisywał się z odpowiedzią, aż był zmuszony wyrwać kartkę z zeszytu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że rozpisywał się na jedno pytanie. Nauczyciel podszedł do niego i siłą zabrał mu test.

Rhodey: Ale ja jeszcze nie skończyłem!
Prof. Klein: Skończyłeś, więc wynocha na przerwę.
Rhodey: Ale… Ale ja…
Prof. Klein: Na przerwę, panie Rhodes! I to w podskokach, bo wpiszę uwagę!
Rhodey: Co?! Za co?!
Prof. Klein: Za niestosowanie się do poleceń nauczyciela.

Histeryk skapitulował i wyszedł. Nie miał szans na wygraną, a wolałby, żeby mama nie robiła mu kazania za złe sprawowanie w Akademii Jutra.
Gdy dołączył do pozostałych, cały korytarz był już przepełniony studentami z różnych klas. Jednak swoich przyjaciół zdołał odnaleźć w tłumie. Nie zdziwił się na brak Tośki i Happy’ego, bo mogli być na dachu palić papierosy jeden po drugim. Podszedł do grupki, gdzie wszyscy się śmiali. Od razu włączyła się ciekawość.

Rhodey: Co was tak bawi?
Pepper: Hahaha! Ty! Tony nam opowiadał co zrobiłeś. Oj! Ale z ciebie romantyk!
Rhodey: Ej! Chciałem tylko dokończyć test. Przecież… Przecież musiałem… Selene!
Selene: Nie będę cię bronić, chociaż sama uwielbiam historię. Zwłaszcza tą starożytną.
Rhodey: Wyszłaś jako pierwsza. I wszystko napisałaś?
Selene: Oczywiście. Od deski do deski każda odpowiedź była też wyjaśniona.
Rhodey: Niemożliwe.
Selene: Jeśli czegoś naprawdę się chce, to nic ci nie przeszkodzi.

Pocieszyła go, poklepując po ramieniu. Na moment jeszcze stał z nimi, a potem zniknął w tłumie. Było mu wstyd się przyznać, że akurat mieli rację. Romansowanie na długiej fali nie popłaca.
A skoro mowa o miłości życia, idąc w stronę schodów na dach, zauważył znaną postać. Znana nie oznacza lubianą. O tym w kolejnej części.

Część 16: Ach! Kobiety i ich rozterki miłosne

0 | Skomentuj
Pepper wparowała do domu, jakby chciała coś dorwać cennego. Na samo wtargnięcie zareagował Virgil. Natychmiast chwycił ją, trzymając tak mocno, aby nie próbowała robić demolki.

Virgil: Córciu, diabeł cię opętał. Co się dzieje?
Pepper: Nie, nie! To bardzo ważna sprawa! Nie mogę się spóźnić!
Virgil: O! A jak minęła wycieczka?
Pepper: Całkiem fajnie. Pogadamy później. Papa, tatusiu.

I wyrwała się, ruszając biegiem po schodach. Prawie się potknęła o nie, lecz miała to gdzieś. Szybko rzuciła torbę gdzieś na łóżko i dorwała się do komputera. Zalogowała się na czat klasowy, czekając na Selene, aż będzie dostępna.

Pepper: No to czekamy.

Wielokrotnie zerkała na ekran, odświeżała stronę, a nawet sprawdzała czy ktoś jeszcze zechciał podyskutować wirtualnie. Trochę to trwało, aż uradowała się na wyświetlony komunikat.

Do czatu dołącza bogini niebios.

Pepper: No wreszcie!

Bogini niebios pisze…

Gaduła liczyła na jakąś długą wypowiedź, ale zamiast tego otrzymała wiadomość prywatną. Sprawdziła jej zawartość.


Pogadajmy przez telefon. Nie musi cała klasa wiedzieć, że wychodzę za mąż. Podaje ci numer.
**************

Aby nie zdradzać numeru, został on zakryty gwiazdkami. No jakaś ochrona danych osobowych musi być. Okej. Wracając do niecierpliwego rudzielca, bez dłuższego namysłu wybrała numer. Za pierwszym sygnałem odebrała.

Pepper: Sel, to ty?
Selene: Pewnie. To co? Mam ci wszystko powiedzieć?
Pepper: Błagam! Ja tu zaraz zawału dostanę jak się nie dowiem!
Selene: Heh! Dobra, dobra. Spoko, Pep. Mamy czas.
Pepper: Eee… Nie wiem od czego masz zacząć.
Selene: Oj! To już mój problem. Nie martw się. Jakoś zaspokoję twoją ciekawość.

Zaśmiała się lekko, bawiąc się wytworzoną kulą energii.

Selene: Gotowa?
Pepper: Chyba… Chyba tak.
Selene: Więc zaczęło się od tego…

Gdy ona jej opowiadała o poznaniu swego ukochanego,Tony z Rhodey’m siedzieli w zbrojowni. Sprawdzali alarmy oraz zagrożenia jakie komputer wykrył podczas ich wycieczki. O dziwo nie było żadnych.

Tony: Dziwna sprawa. Zero kłopotów?
Rhodey: To chyba powinniśmy się cieszyć, chociaż… O nie!
Tony: I tak je mamy. Przez twoją mamę.
Rhodey: Nie zapominaj, że T.A.R.C.Z.A. ma na ciebie oko.
Tony: Oj! Nimi się nie przejmuję. Przecież nie wysłali jakiegoś szpiega na mnie, prawda? Prawda?
Rhodey: Eee… Raczej mało prawdopodobne.

Oboje zaśmiali się głupawo, choć uśmiech geniusza zniknął tak szybko jak się pojawił.

Tony: Rhodey?
Rhodey: Coś nie tak, Tony?
Tony: A jeśli… A jeśli kogoś nasłał?
Rhodey: Cóż… Nie widziałem, żeby ktoś się koło nas kręcił. Zresztą, ostatnio byliśmy na wycieczce. Niby kto mógł być szpiegiem?
Tony: Ej! No właśnie! To niemożliwe. Hahaha! To niemożliwe.

Wybuchnął śmiechem, a następnie powrócił do swoich zabaweczek. Majstrowanie ulepszeń do zbroi i takie tam.
Nagle na ekranie pojawiła się znajoma twarz. Niezbyt przyjazna dla blaszaka, bo sam Fury wbił się na linię. Nie mógł go zablokować, dlatego czekał co powie.

Fury: Jak długo mam czekać na raport z misji?! Nie miałem od ciebie żadnych wieści przez ostatnie tygodnie! Myślałem, że dobrze zrobiłem, dając ci tak banalne zadanie jak śledzenie Starka.
Tony: Eee…
Fury: Jutro chcę widzieć papiery na biurku. Dobranoc.

Szef agencji rozłączył się. Przyjaciele byli w szoku, bo wszelkie przypuszczenia okazały się prawdą.

Rhodey: Dobra, Tony. Może… Może olejmy tę sprawę. Pomylił się i coś bredził.
Tony: Taa… Wracajmy do domu.

Zgasił światła w bazie, blokując drzwi kombinacją cyfr, którą zmieniał prawie każdego dnia. Trzeba dbać o swoje sanktuarium.
Gdy oni szli do łóżek, dziewczyny nadal nawijały. Głównie przyszła żona, która opowiadała mnóstwo szczegółów. Jednak nie zdradziła jego imienia, chociaż Pep wypytywała o to najbardziej.

Pepper: Ale nie wychodzisz za mąż za Gene’a?
Selene: Ja?! Coś ty! To już zamknięty rozdział. Mam dość tego dupka. Chcę ułożyć sobie życie z kimś innym. Z kimś… lepszym.
Pepper: Jednak jednego nie rozumiem.
Selene: Czego?
Pepper: Potrafi kłamać, a przecież podstawą w związku jest zaufanie.
Selene: Trochę się powtarzasz, Pep.
Pepper: No dobra, ale niby jak mogłabyś żyć z takim facetem?
Selene: Och! To akurat banalne, bo widzisz, ale ja sama jestem udaną kłamczuchą.
Pepper: Wow! No to się zgraliście idealnie.
Selene: Hehe! Jestem ciekawa, kiedy po mnie przyjdzie.

Z przyjemnością rozmawiały dalej, lecz czar prysł po pojawieniu się tatusia gaduły. Zerknął przez drzwi, pukając.

Virgil: Córciu, już późno. Poplotkujesz sobie innym razem.
Pepper: Spokojnie. Już kończę.
Selene: Dobranoc. Ja też będę zmykać.
Pepper: Widzimy się jutro?
Selene: No ba! Historii nie mam prawa przegapić.


Rudzielec chciał coś dopowiedzieć, lecz agent FBI był nieco poirytowany tak długim żegnaniem się z przyjaciółką. Na jego farta zakończyły rozmowę o dwudziestej trzeciej. Dziewczyna padła na wyrko, odkładając telefon. Mężczyzna przykrył ją, aby nie zmarzła.

Virgil: Śpij dobrze, Patricio.

Ucałował córkę w czoło i wyszedł. Nastolatkowie wiedzieli, iż następny dzień nie będzie należał do tych zwyczajnych. Dlaczego? Bo klasa profesora Kleina zawsze narobi chaosu.
© Mrs Black | WS X X X