Bajeczka: Na śmierć i życie

0 | Skomentuj

Po ukończeniu Akademii Jutra, cała trójka przyjaciół spełniła swoje marzenia. Od tamtej pory zostali rozdzieleni, choć kontakt telefoniczny i weekendowe spotkania w zbrojowni pozostały aktualne. Jak co wieczór Tony majstrował coś w firmie, lecz nie zbroję, a zwyczajny wynalazek, który mógłby być przydatny w medynie. Głównie na tym skupił działania Stark International.
Gdy nastał zmrok, chłopak zdecydował się wrócić do domu. Sprzątnął narzędzia do skrzynek, zaś technologię pozostawił na stole przykrytą płachtą. Mieszkał niedaleko budynku, dlatego nie spieszył się z wychodzeniem. Posprawdzał ostatni raz czy wszystko wziął ze sobą oraz zabezpieczył.
Nagle usłyszał dźwięk piły tarczowej oraz samego oponenta, który przebił się przez okno. Wystraszony ujrzenia nemezis schował się za biurkiem. Nerwowo czekał, aż odleci. Nawet nie miał pojęcia co go tu sprowadziło. Jego serce biło mu jak szalone i wciąż potrzebował implantu do podtrzymywania życia. Na szczęście nie odezwało się przypomnienie. Jednak to mogło się zmienić w każdej chwili. Kątem oka dostrzegł plecak ze zbroją. Powoli ruszał, kryjąc się za szafkami.
Już był blisko zbroi, aż oberwał w plecy. Został rzucony o ścianę, zaś ból dotkliwie był odczuwalny w kręgosłupie. Whiplash był zaskoczony, widząc go. Nie spodziewał się, iż ktoś o tak później porze będzie jeszcze w pracy. Mimo wszystko, nie zmienił swojego celu. Anthony zapytał wroga wprost o co mu chodziło. Ten jedynie zaśmiał się i odparł, że szukał Iron Mana. No i go znalazł. Uradowany tym faktem chwycił nastolatka biczami, nalegając na kapitulację. W przeciwnym wypadku ktoś ucierpi. To przeraziło chłopaka, lecz nie szarpał się. Każde wyładowanie z biczy mogło uszkodzić mechanizm. Czekał na odpowiedni moment do ucieczki. Wtedy go olśniło. Mógł wygrać.
Podczas kiedy biczownik opowiadał jak najdłużej smażył człowieka, aż umarł, Stark wykorzystał rozproszenie myśli i kliknął na bransoletkę. Momentalnie zbroja poleciała, łącząc się z pilotem. Whiplash był pod wrażeniem sztuczki i tylko czekał, aż będzie mógł się z nim zabawić. Geniusz jedynie uśmiechnął się pod maską. Przygotował całe uzbrojenie.
W ten sposób rozpętała się walka. Ciągle strzały repulsorów niszczyły półki w laboratorium, zaś bicze jedynie siekały meble na kawałki. Mnóstwo szkła, drewna oraz metalu znalazło się na ziemi. Żadna ze stron nie zamierzała odpuścić. Chcieli to zakończyć raz na zawsze. Nawet kosztem życia. Oboje wiedzieli, że taka możliwość istniała przy każdej walce. Byli przygotowani na największe poświęcenie.
Kiedy Tony przebił się z nim przez jedną ze ścian, zbroja zasygnalizowała o doładowaniu implantu. Moc powoli schodziła na rezerwy. Wystrzelił mini pociski naramienne, ukrywając się. Próbował jakoś znaleźć siły do pokonania przeciwnika. Teraz kapitulacja nie wchodziła w grę.
Tymczasem Rhodey zbudził się na dźwięk telefonu. Nie był to przypadek, gdyż pancerz wysłał mu sygnał, dając mu do zrozumienia, że użytkownik był zagrożony. Bez największego namysłu pobiegł do zbrojowni, siadając na fotelu. Wezwał Pepper do pomocy. Ta jedynie odparła, że się zjawi.
Dziesięć minut później, przyjaciółka dotarła na miejsce. Na wstępie spytała o sytuację. Histeryk nie miał dla niej dobrych wieści, ponieważ walka nadal trwała, zaś zbroja chodziła na rezerwach, które bardziej przeciążały serce. Dziewczyna kazała mu zawrócić Tony’ego do zbrojowni, bo inaczej sama tam poleci i zajmie się draniem, który tak dotkliwie spuszcza Iron Manowi łupnia. James nalegał, żeby czekała na rozwój wydarzeń. Patricia obawiała się najgorszego. Przegryzała wargę ze zdenerwowania, a Rhodes jedynie zachowywał spokój. To była jedna z akcji Iron Mana. Tak jakby.
Niespodziewanie usłyszeli głos Tony’ego. Wyczerpany oraz z resztkami energii. Moc spadała coraz niżej, aż przeszła na stan krytyczny. Poprosił ich, aby nic nie robili. Ukochana nie godziła się na to. Błagała, żeby pozwolił sobie pomóc i powiedział, gdzie się znajduje. Stark uznał, że to już nie ma żadnego znaczenia, bo zaraz będzie po wszystkim. I na tym kontakt się urwał. Przerażeni spoglądali na czerwony pasek mocy. Wraz z nim w pancerzu włączył się alert medyczny. Ostatkami sił strzelał w Whiplasha, co w paru miejscach miał uszkodzone ręce. Jednak nadal miotał biczami po każdej stronie. Śmiał się, bo czuł nadchodzące zwycięstwo. Komputer Mark II ponownie zaalarmował o bardzo niskiej mocy i zaleceniu doładowania implantu. Chłopak pragnął skończyć z wrogiem. Wyrzucał mu, że zniszczy go za to co zrobił jemu i jego rodzinie. Za każdą osobę uderzał pięściami w przeciwnika, aż miał coraz to gorsze problemy z oddychaniem. Nawet kawałki żelastwa odpadały z ciała, pozostawiając buty, rękawice, napierśnik oraz hełm. Reszta znalazła się na ziemi. Ostatni cios uderzył z unibeamu, dziękując biczownikowi za to jakim był przeciwnikiem. Po sługusie Fixa zostały tylko zniszczone części ciała. Nastolatek ucieszył się, że wygrał. Wiedział, iż to był koniec. Z tymi słowami upadł na podłogę. Pepper była wściekła, dlatego sama poleciała na miejsce jako Rescue. Zdołała jakoś namierzyć bohatera. Wleciała do środka, namierzając słabą sygnaturę zbroi.
Kiedy podleciała do herosa, mogła sama przyznać, że umierał. Jakikolwiek z nim kontakt był utrudniony. Leżał bez życia. Dziewczyna wykonała pełny skan. Po usłyszeniu diagnozy zaczęła uciskać klatkę piersiową. Nie miało to dla niej znaczenia czy zmiażdży mu żebra. Chciała go ocalić. Za wszelką cenę. Zdjęła mu hełm, żeby wykonać oddechy ratownicze. Błagała go, aby walczył, bo jego misja nie dobiegła końca. Jej wysiłek nic nie dawał, a ona załamanym głosem robiła to dalej. Dopiero jak Rhodey powiedział jej, że bez działającego mechanizmu serce nie ruszy, Rescue przyłożyła repulsor, oddając sporą część energii. Miała nadzieję, że to wystarczy.
Nagle chłopak zaczął gwałtownie oddychać, aż się uspokoił. Był bezpieczny. Pepper ochrzaniła go za bycie bezmyślnym idiotą, bo działał bez planu. Chłopak wyjaśnił, że został zaatakowany w pracy i z pakowaniem się w kłopoty nie miał nic wspólnego. Spytał się do ilu agencji się włamała, żeby go odnaleźć. Nastolatka nie zdradziła tego, ponieważ sam znał odpowiedź, a dla niego mogłaby i zhakować wszystkie. Przytuliła go, ciesząc się, że wrócił. Chwyciła go na ręce i poleciała z nim do zbrojowni. W jej ramionach zasnął.
Po dotarciu na miejsce, syn prawniczki zajął się rannym, opatrując wszelkie obrażenia, a następnie podpiął implant do ładowania. Pochwalił gadułę za jej działania. Zasługiwała na miano Rescue już od dawna. Odłożyła swój pancerz do komory, siadając przy kanapie, gdzie leżał chory. Chwyciła go za rękę, dając mu siły, aż sama usnęła. James przykrył ją kocem, a on sam zasnął spokojnie.

Bajeczka: Test

0 | Skomentuj

Tony obudził się z koszmaru, zlewając się potem. Roberta natychmiast wbiegła do pokoju z obawą o zdrowie chłopaka. Ten tylko uznał, że to tylko kolejny koszmar z wielu. Kobieta usiadła na skraju jego łóżka i przytuliła. Uspokajała, że to tylko wymysł wyobraźni i nic złego nie ma prawa się zdarzyć. Nastolatek podziękował jej za te kojące słowa. Prawniczka uśmiechnęła się, życząc kolorowych snów, a następnie wyszła z pokoju. Geniusz próbował zasnąć. Nie mógł. Ciągle bał się zobaczyć ten sam obraz grozy.
Gdy nastał poranek, dzieciaki zeszły na śniadanie, biorąc ze sobą plecaki pełne książek. Zjedli parę tostów, a do szkoły spakowali kanapki przyrządzone przez panią Rhodes. Razem wyszli z domu i pojechali do Akademii Jutra. Jak mogli się spodziewać byli już wszyscy. Szczególnie Pepper, która swoim wejściem smoka przyprawiła ich o zawał. Tony przyznał, że któregoś dnia wpędzi go do grobu. Gaduła zachichotała, uspokajając klasowego Einsteina, iż nigdy nie zrobi mu krzywdy, bo przecież wtedy nie miałaby od kogo ściągać na macie czy fizyce, której nienawidzi, a liczenie wiązało się z torturą dla jej artystycznego mózgu pełnego dziecinnej wyobraźni.
Gadulstwo przerwał dzwonek, ogłaszający początek pierwszych zajęć. Każdy zajął swoje miejsce. Lekcje mijały wraz z przerwami, które tradycyjnie spędzali na dachu. Anthony z trudem rozmawiał, bo nadal widział przed sobą najczarniejszy scenariusz. Wszelkie pytania o samopoczucie olewał. Nie zamierzał nikogo martwić, dlatego od razu po lekcjach udał się do zbrojowni. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby pozostała dwójka nie ruszyła tam zaraz za nim. I tak został zmuszony do wyrzucenia obaw z siebie.
Gdy stanęli przy nim, czekali na wyjaśnienia. Zawsze martwili się o niego, a milczenie tylko potęgowało strach. Geniusz westchnął ciężko i zaczął im opowiadać swój sen. Powiedział, że widział jak patrzył na ich śmierć i nie potrafił nic zrobić przez brak mocy w zbroi. Ostatnie słowa wypowiadał z drżeniem ciała. Dziewczyna chwyciła go za rękę, mówiąc z uśmiechem, że nikogo nie straci. Rhodey dodał od siebie, wypowiadając te same słowa co prawniczka poprzedniej nocy. Te, które skłoniły go do walki z mrocznym umysłem.
Po chwili jego przyjaciele zniknęli w słupie światła. Stark nie był w stanie wyjaśnić sobie tego zjawiska, aż sam został wciągnięty przez nieznaną energię kosmiczną. Ocknął się na arenie w innej galaktyce. Od razu zaczął zadawać kluczowe pytania, szukając najważniejszych odpowiedzi. Obcy nie odpowiedzieli mu nic. Jedynie krzyczeli z trybun, aby walczył. Jako że był bez zbroi, nie mógł liczyć na swoją technologię.
Nagle odezwał się tajemniczy głos, odbijający się echem. Miał wrażenie, że tylko on go słyszał. Kazał mu stoczyć bój z wewnętrznym strachem jaki objawiał się w jego snach przez wiele lat, odkąd został Iron Manem. Tony nadal nie pojmował całej próby. Obcy nie wyjawił mu nic więcej. Jedynie powiedział, że od tego zależało jego życie. Na te słowa pojawiła się platforma z uwięzionym bratem, który miał odbieraną energię życiową przez kryształ. Chłopak błagał, aby go nie zabijali. Z trudem patrzył jak cierpiał. Anonimowa postać nalegała na brak ruchu, gdyż w ten sposób mógł przejść wyzwanie. Musiał patrzeć na agonię przyjaciela. Nadal nie zgadzał się na to, aż zmusił swoje ciało do ruchu. Im bliżej był platformy, tym głośniej słyszał krzyk.
Gdy był w połowie drogi, został potraktowany prądem, przez co upadł. Zwijał się, ściskając ręką za mechanizm. Czuł niewyobrażalne piekło. Z ciężkim oddechem patrzył jak ciało Rhodesa rozsypywało się na małe drobinki, aż nie zostało po nim nic. Z wyjątkiem ubrań. Nastolatek wrzasnął, a po policzku spłynęła łza. Był wycieńczony, a to był dopiero początek.
Podczas kiedy zbierał siły na wstanie, kątem oka dostrzegł inną postać przypiętą do stołu. Nie był to nikt inny jak jego ukochana. Nieznany twórca testu wyznał, że prawdziwa próba stoi przed nim, jeśli największym lękiem jest obawa przed stratą miłości. Rozwścieczony postawą „kata” podniósł się, zaciskając pięści. Uznał, że tak łatwo nie przegra. Że nie straci kolejnej bliskiej mu osoby. Pełny niezłomnej woli podchodził do rudzielca, choć ciągle był pieszczony sporą dawką energii. Nogi uginały się przez cierpienie serca, ale i nawet taka słabość nie skłoniła go do zaprzestania działań.
Po tym jak znalazł się przy nastolatce, próbował uwolnić ją z uwięzi. Przypłacił to… kolejną torturą dla ciała. Cały prąd przeszedł po nich. Patricia rozpadła się przez to szybciej. Tylko wypowiedziała imię bohatera, znikając w kosmicznym pyle. Zdruzgotany stratą kolejnej osoby utracił siły. Było mu obojętne czy zdał test, a może go oblał. Jednego był pewien na sto procent. Życie bez tej dwójki nie miałoby tego samego smaku. Błagał obcego o zwrócenie ich, skoro tak łatwo zabrali te życia. Błagał, stawiając na szali swoje istnienie. Tajemniczy głos nie zgodził się na to, ponieważ powód okazał się bardzo banalny. Nikt nie zginął. Geniusz był w szoku. Spoglądał na kosmos, obserwatorów z areny oraz na to co zostało po jego bliskich. Szok oraz niedowierzanie zmieszało się ze sobą.
Nagle dostrzegł hologram, który był dowodem na słowa testera. Widział jak Rhodes oraz Potts siedzieli w swoich domach, zajmując się sobą. Histeryk z książką w ręce, zaś gaduła bawiła się bronią od ojca, śmiejąc się, że zniszczy wszystkich. Na ten obraz chłopak łagodnie uśmiechnął się. Poczuł ulgę. Poprosił o powrót do domu, gdyż mógł żyć. Nieznajomy z przykrością oznajmił, iż nie może tego zrobić przez oblanie testu. Z każdej strony ciało Tony’ego oberwało promieniowaniem kosmicznym. Na chwilę mogli usłyszeć jego agonalny krzyk, ponieważ umarł w kilka sekund. Serce zaprzestało pracy, zaś rozrusznik wypadł na ziemię. Jednak ciało nie rozpadło się w drobinki. Promienie wypaliły wszelkie organy od środka, zostawiając tylko fizyczną formę. Wyrzucili go w otchłań kosmosu, gdzie zamarzło.
Po zakończeniu testu, twórca pojawił się we własnej osobie, dziękując wszystkim za pomoc. Posprzątali cały bałagan. Jeden z obcych spytał go o kolejną ofiarę. Mężczyzna wyszedł z cienia, utwierdzając zgromadzonych, że to nie ma znaczenia. Liczył się dla niego fakt, iż dostał to czego pragnął. Śmierci odwiecznego wroga, który za każdym razem mieszał się w jego przeznaczenie. Silnie zbudowana postać w czarnej zbroi podeszła do miejsca skąd mogła widzieć dryfujące ciało przeciwnika. Z uśmiechem pod maską spojrzał na swoje pierścienie mocy.
Po chwili sam zniknął wraz z areną, bo Thanos zniszczył galaktykę.

~~~~~***~~~~~
Inspirowane Infinity War. Teraz nieco przyspieszę i będę dawać po dwie notki.

Rozdział 54: Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś [FINAŁ]

0 | Skomentuj
Yinsen czekał przed salą, zaś Victoria wzięła się do pracy. Z tabletu wyjęła mini urządzenie o kształcie pinezki, które przyczepiła do jej głowy. Było widać skołowanie u dziewczyny, więc zaczęła powoli tłumaczyć, włączając odpowiednie ustawienia z aplikacji. Miała podgląd na zachowanie mózgu oraz innych organów. Pomogła usiąść na łóżku, gdyż do testu potrzebowała ją w pozycji siedzącej.
-No dobra, Pepper. Odpowiadaj na moje pytania i bez obaw. Będą proste. Chcę ci pomóc, żeby twoje ataki poszły precz. Zaufaj mi, dobrze?
Kiwnęła głową na znak zgody.
-W porządku, więc zaczynamy. Czy wcześniej miałaś ataki paniki?
-Tak?
-Czy miałaś wrażenie, że słyszysz jakieś głosy albo widzisz jakąś postać, która ci się źle kojarzyła?
-Tak.
-Kim była?
Nadal obserwowała uważnie odczyty z każdą odpowiedzią.
-Duch.
Od razu fale skoczyły do góry. Musiała dalej kombinować, choć wiele ryzykowała.
-Dobrze, a teraz zamknij oczy. Przypomnij sobie, kiedy odczuwałaś najsilniejszy strach. Czujesz to, prawda?
-T… Tak.
-Pepper? Hej! Słyszysz mnie?
Maszyna hałasowała wraz z bransoletką. Nie ruszała się, oddychając z trudem. Nie mogła podać leków, aby ogniwo toksyny było widoczne. Ledwo je dostrzegała, więc zwiększyła nadmiar wrażeń u chorej.
-Straciłaś matkę, a potem ojca. Wielokrotnie cierpiałaś, a mimo to, dzielnie znosiłaś ból. Czy nadal go odczuwasz?
-T… Tak. C… Czuję.
Chwyciła się za klatkę piersiową. Nadal utrzymywała się przytomna, lecz z trudem. Była o wiele bladsza niż poprzednio.
-Ten Duch… Kiedy go ostatnio widziałaś? Zranił kogoś?
-T… Tak. D… Dzisiaj chciał… zranić… mamę.
Ciało zadrżało, zaś źródło substancji uaktywniło się. Fale mózgowe wariowały co również tyczyło się serca. Jednak musiała to doprowadzić do końca.
-Pepper, ostatnie pytanie i już będzie koniec. Tylko na nie odpowiedz pełnym zdaniem… Czy ktoś cię nawiedza w koszmarach, mówiąc jakieś groźby? Albo pojawia się przed tobą i nikt inny go nie widzi?
-T… Tylko… Duch. On… chciał… za… bić… moją… ro... dzinę.
Kobieta chwyciła ją mocno za rękę, aby poczuła jej obecność.
-Już nie musisz się bać. On cię nie skrzywdzi. Masz mnie, tatę i swoich przyjaciół. Przy nas jesteś bezpieczna, rozumiesz?
Traciła z nią kontakt. Odpływała.
-Hej! Hej! Już dobrze.
-M… Mamo?
-Jestem tu.
Na moment spojrzała na opiekunkę, aż upadła.
-Pepper!
Na sam krzyk lekarki pojawił się Ho.
-I jak?
-Zwariowane odczyty i spadło do zera. Prawie ją zabiłam, ale ognisko powinno zniknąć.
-No to będzie zabawa.
Spojrzał na monitor. Nie było czasu i od razu podał adrenalinę. Rozpoczął masaż serca.
-Wykończysz mnie, Victorio.
-Przepraszam.
Tyle powiedziała, przeglądając odczyty.
-Jak Pepper? Błagam. Powiedz mi, że jej nie zabiłam.
-Na szczęście wszystko wróciło do normy.
Uspokoił ją, gdyż serce znowu biło. Usiadła obok nastolatki, wykonując skan.
-Będzie zabawnie.
-Co przeoczyłem?
-To będzie jej walka. Pomogę jej. W razie czego wezwę cię.
Wyjaśniła bez zdradzania szczegółów.
-Jeżeli to ma być walka o życie, nie zostawię cię.
-Ho, wezwę cię, jeśli będę potrzebowała pomocy.
Złożyła obietnicę.
-Proszę cię.
-Zgoda, więc pójdę po kawę.
Podziękowała mu i już więcej nie traciła czasu. W szafce odnalazła zapasy krwi. Podłączyła ją, a następnie podpięła chorą do respiratora.
-Teraz będzie się działo. Pepper bądź dzielna.
Dokładnie obmyła ręce, zakładając rękawiczki. Ustawiła cały sprzęt obok łóżka. Podała środek znieczulający w obrębie klatki piersiowej. Wykonała nacięcie.
-Oni mnie zabiją. Już jestem martwa.
Od razu zauważyła naruszoną strukturę organu.
-I tego się obawiałam.
Wstrzyknęła specjalną mieszanką prosto w organ. Puls wariował, lecz spodziewała się tego.
-Dam radę. Dam radę. Nie wołać Ho. Tylko… spokojnie.
Miała wrażenie, że serce wyskoczy z tych wrażeń. Jednak jakoś się trzymała. Założyła szwy, a dożylnie podała lekarstwo. Sytuacja się stabilizowała.
Kiedy miała zamiar odetchnąć z ulgą, ciało wpadło w silne konwulsje.
-Co jest grane?
Bez wpadania w panikę podała kolejny lek. Ciało było spokojne, a odczyty wracały do normy. Dała opatrunek na ranę, bandażując całą klatkę piersiową, która unosiła się z trudem. Zabrała łóżko z chorą na intensywną terapię. Przyjaciel dołączył do niej.
-Udało się?
-Chyba tak. Teraz wystarczy ją monitorować.
-To dobrze.
Oboje odetchnęli z ulgą. Pozbyli się rurki z przełyku, zastępując ją maską tlenową. Wyrzuciła zużyte rękawiczki, zaś przyjaciel podpiął pacjentkę do monitora.
-Już dobrze, Pepper. Byłaś bardzo dzielna.
Pogłaskała ją po czole, roniąc kilka łez.
-Będziesz zdrowa, rozumiesz? Będziesz normalnie żyć.
Przykryła chorą kołdrą, zaś tabletem sprawdziła czy wszystko grało.
-Ogniwo zniknęło.
-Sprawdźmy krew dla pewności.
Kiwnęła głową. Pobrał niewielką ilość, sprawdzając pod mikroskopem.
-Jest czysta.
-Całe… szczęście.
-Dobranoc, Victorio.
Uśmiechnął się do niej, bo przysypiała. Była zmęczona całą akcją. Usiadła na krześle, zamykając oczy. Lekarz także czuł się senny, ale nie mógł zasnąć. Ktoś musiał pilnować Pepper, która leniwie otwierała oczy. Na widok ścian zbierała się do ucieczki. Wstała, odpinając się od elektrod. Ho oprzytomniał, widząc jej zamiary.
-Hej, Pepper. Spokojnie. Wszystko w porządku.
-Chcę… do domu.
Wyjaśniła.
-Wiem, ale najpierw mi powiedz. Jak się czujesz? Boli cię coś?
Gaduła przyjrzała się swojemu ciału. Wskazała na bandaże.
-Tylko tam… Kiedy mogę wrócić… do domu?
-Jak tylko twoja mama odpocznie. Miała ciężki dzień.
Ziewnął.
-Ja też muszę, ale najpierw cię przypilnuję.
-Nie ucieknę. Chcę… iść spać.
-Na pewno? Jak uciekniesz, to twoja mama mnie poszatkuje.
-Daję… słowo.
Położyła rękę na sercu.
-Nie chcę… być… kłopotliwa.
-Dobrze się czujesz?
-Trochę źle…, ale… wyśpię się… i będzie dobrze.
Uśmiechnęła się do niego.
-Jeśli coś cię boli, to mów. Czujesz się słabo? Wiesz, że chcę pomóc.
-Słabo… na pewno. Dużo… się działo… ostatnio.
Nie potrafiła dłużej utrzymać się przytomna i opadła na łóżko. Lekarz był zaniepokojony. Na szczęście tylko zasnęła. Ułożył ją na łóżku i przykrył, podpinając ponownie do kabli i dając na twarz maskę tlenową. Sam czuł potrzebę odpoczynku. Poszedł do pokoju lekarskiego. Od razu położył się i zasnął.
Tydzień później, Pepper otrzymała wypis, powracając do obowiązków szkolnych. Szwy zostały zdjęte, a rany zagoiły się. Jednak już nie była taka jak kiedyś. Ostatnie wydarzenia dały jej do zrozumienia, iż chwila spokoju długo nie potrwa. Z uśmiechem poszła do szkoły. Przywitała się z przyjaciółmi i skupiła na lekcji. Starała się normalne żyć. Tak jak każda nastolatka.
KONIEC
~~~~~~~~*****~~~~~~~~
I tak się kończy opowiadanie na podstawie elementów z gry RolePlay. Mam nadzieję, że się ono podobało, a tymczasem robimy krótką przerwę od opowiadań i pora na bajeczki.

Rozdział 53: Aby wszystko dobrze się skończyło

0 | Skomentuj
Tony zgrywał aktualizacje przez całą noc. Chciał wziąć się za budowę nowej zbroi. Jednak odłożył narzędzia na ból przypomnienia o naładowaniu implantu. Podpiął się do ładowarki i położył się na kanapie. W kilka minut usnął.
Kiedy dzieciaki spały, Victoria ponownie się zbudziła. Wszystko przez szczypanie w okolicy szyi. Od razu powędrowała do łazienki. Przemyła twarz, a następnie przyjrzała się dziwnym śladom na szyi.
-Co to jest?
Spytała samą siebie. Odkaziła rany, zakładając opatrunek. Domyślała się, iż Maggia musiała maczać w tym palce.
Po wyjściu z łazienki usłyszała pisk bransoletki. Dziewczyna była bardzo blada.
-Pepper?
Nie reagowała. Natychmiast pobiegła po walizkę. Wyjęła z niej odpowiednie lekarstwo, podając dożylnie.
-Nie podoba mi się to.
Zerknęła na gadżet, który pokazywał niezbyt dobre odczyty. Lekarstwo jedynie pomogło unormować oddech. Wzięła ją sposobem matczynym, zanosząc do samochodu. Położyła ją z tyłu, zapinając pasami. Szybko wróciła po walizkę i zamknęła dom.
-Wiem, że nie lubisz szpitali, ale nie mamy wyboru.
Powiedziała do niej, chociaż nie spodziewała się żadnej reakcji. Wyjechała na ulicę, jadąc pod odpowiedni adres. Nie zajęło to zbyt długo, a nawet znalazła wolne miejsce na parkingu. Zaparkowała pojazd i wzięła dziewczynę na ręce, biorąc w jakiś sposób swoje narzędzia do pracy. Na korytarzu natknęła się na jednego z lekarzy.
-Potrzebuję wolnej sali. Jestem lekarzem.
Pokazała swoją plakietkę jako dowód.
-Jasne. Już panią prowadzę.
-Dziękuję.
Bez większego namysłu położyła ją na wyznaczonym miejscu, podpinając do kardiomonitora oraz zakładając maskę tlenową.
-To powinno pomysł. Dojdzie do siebie. Jest silna.
Ledwo pochwaliła waleczność córki, aż maszyna zaczęła piszczeć. Gwałtownie oddychała, ale z pomocą maski szybko się uspokoiła. Otworzyła oczy, patrząc na matkę.
-Mamo?
-Pepper, spokojnie. Wdech i wydech. Nic się dzieje. Wszyscy są bezpieczni.
-Ale… Ale… on was skrzywdzi.
Widziała jak przez wspomnienia stan ulegał drastycznej zmianie. Podała leki na uspokojenie, aby zapobiec kolejnemu atakowi paniki. Nie minęło pięć minut, a nastolatka zasnęła ponownie.
Nagle kobieta poczuła utratę sił. Obraz się zamazywał, a dźwięki były niewyraźne. Zjechała z krzesła na podłogę, widząc przed sobą jedynie czerń.
Podczas gdy ona leżała nieprzytomna, Ho robił obchód po całym szpitalu. Zerkał do każdej sali, sprawdzając stan swoich pacjentów. Zatrzymał się, widząc przez szybę Pepper oraz przyjaciółkę, leżącą na ziemi.
-Victoria?
Od razu podbiegł do niej, sprawdzając stan. Położył ją na łóżko obok i podłączył kroplówkę. Czekał kilka minut, ale nic się nie zmieniło. Podszedł do szafki z lekami, wyjmując płyn, który zaaplikował do strzykawki, a następnie wstrzyknął do krwiobiegu. Lek zadziałał, bo zaczęła się budzić.
-Nie mów mi, że pocałowałam podłogę.
-Ja nie wiem, czy ona jest taka kusząca, ale tak. Co się stało?
Zapytał zmartwiony o lekarkę. Kobieta wstała z łóżka, dotykając szyi. Zerknęła pod plaster.
-Już nic. Dziękuję ci za pomoc. Pora wrócić do obowiązków.
-Co tam masz ciekawego?
Spytał z zainteresowaniem.
-Eee… Taka mała pamiątka. Chyba po Duchu.
Uśmiechnęła się głupawo.
-Ciebie też chciał dopaść?
Zrobił zdziwioną minę, przypominając sobie ostatnie zdarzenie w magazynach.
-Wszystkich chciał, ale następnym razem, to nie dam mu się tak łatwo.
-Oby. Mam nadzieję, że mnie nie powiąże z tą sprawą. Nie mam zamiaru wąchać kwiatków od spodu.
-Nie pozwolę na to.
Uśmiechnęła się do niego.
-Pójdę po kawę. Potrzebuję trochę kopa.
-To widać, bo wyglądasz na porządnie zmęczoną. Będę tu.
-Dzięki.
Więcej nic nie powiedziała i wyszła z sali. Akurat Pepper zaczęła się przebudzać. Powoli otwierała oczy, aż dostrzegła światło oraz znajomą twarz. Nie znosiła szpitali. Tony także.
-Witaj, Pepper. Pozwolisz, że cię zbadam?
-Dlaczego?
Popatrzyła na doktora, żądając dobrego wytłumaczenia.
-Ponieważ chcę wiedzieć czy wszystko gra. To tak dla pewności.
Wyjaśnił, a ona niechętnie się zgodziła. Wziął się za podstawową diagnostykę. Niewiele rozumiał, dlatego potrzebował Victorii do konsultacji. Wysłał sygnał na jej pager. Nie minęła minuta, a już pojawiła się w sali niczym burza. Dopiła kubek kawy i z niepokojem podeszła do nich.
-Co się stało?
-Mam pytania odnośnie ataków Pepper.
-Co chcesz wiedzieć?
-Wszystko co wiesz. To ważne, Victorio.
Lekarka zebrała wszystkie myśli w głowie, układając je w odpowiedniej kolejności.
-No to oddalmy się na chwilę.
-Mamo, co się dzieje?
-Nic, nic. Zaraz wrócimy.
Przyjaciel zgodził się wejść do drugiej części sali. Głównie były tam szafki z lekami i biurko.
-Popełniłam błąd.
Zaczęła.
-Błąd? Powiedz mi wszystko co wiesz.
-Wielokrotnie przeglądałam jej wyniki. Wiedziałam, że coś było nie tak, a leki…
Przerwała na chwilę, aby nabrać powietrza do płuc i je wypuścić.
-Leki będą nieskuteczne.
Przez ciało mężczyzny przeszedł zimny dreszcz.
-Chcę wiedzieć każdy szczegół, więc nie przerywaj. Po prostu mów.
-A myślisz, że to takie łatwe?! Zawaliłam, rozumiesz?!
-Victorio, jeszcze wszystko da się odwrócić, ale muszę wiedzieć wszystko.
Próbował ją uspokoić. Kobieta nieco ściszyła ton, aby dziewczyna przypadkiem tego nie usłyszała.
-Ostatnie skany organizmu wykryły jakąś aktywną substancję. Nie da się jej znaleźć we krwi. Ona się uaktywnia przez silny stres, przez co ma ataki paniki. Może być sparaliżowana, mieć halucynacje, problemy z oddychaniem… Lista jest wielka, ale…
Na moment przerwała.
-To się ciągnie latami. Od pierwszego spotkania z Maggią. Była podtruwana z każdym porwaniem, a wiem, że było ich wiele. Źle była leczona od samego początku.
Wyjaśniła z trudem, lecz próbowała na spokojnie wyjaśnić swoje zamiary.
-Trzeba spowodować u niej atak. Tak silny, że substancja się bardziej uaktywni. To ryzykowne, ale powinno pomóc. Jednak do tego muszę być z nią sama, żeby mi się zwierzyła.
Przyjaciel na moment zastanawiał się co powiedzieć. Znał metody Victorii i wiedział, że często działała w dość nietypowy sposób.
-No dobrze. Będę za drzwiami.
-Po prostu mi zaufaj.
Poprosiła nim ten opuścił salę. Żona Ricka podeszła do nastolatki. Na szczęście nie usłyszała ich rozmowy. Jednak nadal bała się, że coś było nie tak z jej ciałem.

Rozdział 52: Obrazy namalowane czernią

0 | Skomentuj
Lekarka spisała kolejne parametry. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna niebawem się ocknie. Nie widziała nic niepokojącego, więc mogła wyjść po bransoletkę. Ucałowała ją w czoło, zostawiając męża z nią.
Gdy znalazła się na miejscu, gadżet leżał naprawiony.
-Dzięki. Oby była bardziej odporna na wodę.
-Uszczelniłem ją bardziej. Musiała pęknąć podczas jakiejś przygody, a przy kąpieli mechanizm został zalany. Teraz powinno być w porządku.
Uśmiechnął się.
-Jak Pepper? Twój mąż ją pilnuje?
-Chyba wszystko gra. Teraz tylko terapia musi wypalić.
Wzięła bransoletkę ze stołu.
-Jest wodoodporna?
-Jeśli nie pęknie jej obudowa, to tak.
-No to chyba będzie dobrze.
Podrapała się po głowie.
-Coś cię martwi?
-Trochę na pewno, bo nigdy nikomu nie układałam terapii. Nie wiem, czy uda mi się jej pomóc. Ostatnio tylko ją zawodziłam.
Wyjaśniła zmartwiona.
-Victorio, ja wierzę, że dasz sobie radę. Musisz w siebie wierzyć, żeby ona wierzyła, że masz w niej oparcie.
-Może i masz rację, ale i tak się boję.
-Czego?
Spytał zaniepokojony.
-Że zamiast pomóc, pogorszę jej stan.
Wydusiła z siebie.
-Chyba gorzej już być nie może. Najgorsze przeszła. Teraz będzie coraz lepiej.
-Rick otworzył ukryte wspomnienia, o których nawet zapomniała, że istnieją. Ho, to będzie naprawdę trudne.
-Ale ja wierzę, że ci się uda.
Uśmiechnął się do kobiety.
-Dzięki. Gdyby nie ty, już dawno rzuciłabym tę robotę.
-Nawet nie próbuj. Jesteś świetnym lekarzem i mam nadzieję, że kiedyś mnie zastąpisz.
Cokolwiek mu mówiła, on dalej wierzył w jej umiejętności.
-Dziękuję ci za wszystko. Wrócę do niej, a ty znajdź Tony’ego. Chyba, że puściłeś go do domu.
Uśmiechnęła się lekko.
-Nawet nie przyjmowałem go na oddział. To postrzelony dzieciak. Pewnie już go w szpitalu nie ma.
Zaśmiał się.
-To wracaj do nich, a potem do domu.
-Masz rację, więc do zobaczenia.
Przytuliła go na pożegnanie, wychodząc.
-Do zobaczenia, Victorio.
Odpowiedział przed zamknięciem drzwi. Zajął się porządkowaniem dokumentacji, zaś lekarka weszła do sali Pepper. Była przytomna. Skontrolowała funkcje życiowe.
-Możesz wrócić do domu.
Uśmiechnęła się do niej, odpinając od monitora, a następnie dała czystą bluzkę do przebrania. Na chwilę zasłoniła parawan, żeby miała chwilę intymności.
Gdy była gotowa do wyjścia, wstała na nogi, biorąc pudełko ze sobą.
-Gotowa?
Spytał ojciec.
-Tak. Tak sądzę.
Całą trójką opuścili salę, docierając do samochodu. Wsiedli i zapięli pasy. Szybko dotarli do domu, lecz byli wypompowani z energii. Wylądowali w łóżkach, zasypiając.
Gaduła zbudziła się z rana, schodząc na śniadanie. Było dość cicho, lecz tosty leżały nietknięte. Zjadła je, pijąc też herbatę.
Nagle została porwana przez czyjąś rękę. To działo się tak szybko, że nie zauważyła, kiedy znalazła się w gabinecie matki. Nie ukrywała zdziwienia.
-Mama?
-Wybacz, córciu. Chcę ci pomóc z atakami. Dzisiaj pierwszy dzień terapii. Gotowa?
Niechętnie kiwnęła głową. Bała się pomysłów lekarki. Próbowała jakoś odnaleźć zaufanie.
-Dobrze, więc możemy zaczynać.
Wzięła komórkę od nastolatki, wyłączając ją.
-Daj rękę.
Zrobiła jak chciała wciąż z obawą nad planem. Pozwoliła spisać odczyty z bransoletki na kartkę. Mimo wszystko, siedziała jak na szpilkach.
-Boisz się? To nie boli. Krzywda ci się nie stanie, rozumiesz?
-Chyba… Chyba rozumiem. Jak ma… wyglądać ta… terapia?
Spytała zaniepokojona.
-Cóż… Ma potrwać tydzień. Jeśli wszystko się uda, to będziesz mogła żyć bez ataków paniki. Jednak czas pokaże.
Nie pasowała jej taka odpowiedź. Od razu wyczuła w nim kłamstwo.
-Dobra. Niech będzie… co ma być.
Westchnęła ciężko.
-Nie bój się. Będzie dobrze.
Uśmiechnęła się, próbując dodać odwagi. Im dłużej siedziała, tym bardziej chciała uciec, żeby popływać.
-Pepper, wszystko ci wyjaśnię. Spokojnie. Jesteś gotowa?
-Muszę, ale proszę, mamo. Skończmy to… szybko.
-Oj! To nie ode mnie zależy, lecz od ciebie. Postaraj się.
Zaśmiała się głupawo. Wyciągnęła kartki z obrazkami.
-Każda z kart przedstawia inną rzecz. Ja nie wiem co w niej widzisz, bo to tylko plamy. Musisz mi powiedzieć co w nich dostrzegasz.
Wyjaśniła bardzo spokojnie, aż mięśnie rudzielca rozluźniły się. Wylosowała pierwszą.
-Motyl… z jakimiś… odnóżami?
-W porządku. Mów to co zobaczysz jako pierwsze.
Kiwnęła głową, biorąc kolejny. Czuła się dość niezręcznie przez ciągłą obserwację.
-Co teraz widzisz?
Dziewczyna przyjrzała się uważnie, aż z plam zrobił się kształt.
-Staruszek z dzieckiem.
-W porządku. Weź kolejny.
-To… motyl. Znowu?
Była w szoku, a nie rozumiała sensu testu.
-Nie wiem co tam jest. Mówiłam ci. To twoje widzenie, a nie moje.
-Dobra?
Kontynuowały dalej, losując następny obrazek. Na chwilę zastanowiła się co dostrzegła.
-Pepper, wszystko gra? Co widzisz?
Gaduła zerknęła na kartę pod każdym kątem. Ciągle widziała ten sam kształt.
-Widzę… maskę.
-Jesteś pewna? Pepper? Halo! Pepper!
Słyszała jak ją wołała, lecz odpłynęła wspomnieniami. Do najgorszego, gdyż z maską skojarzyła śmierć biologicznej matki. W jednej chwili przeniosła się do momentu jak krew spływała po jej twarzy.
-Pepper, no dalej. Ocknij się!
Jej serce biło jak szalone. Nie potrafiła wrócić do rzeczywistości. Znowu przeżywała ten sam koszmar, aż za swoimi plecami usłyszała złowrogi głos.
-Mówiłem, że będą ofiary.
-D… Duch?
Nerwowo się rozglądała. Dopiero jak poczuła ciepłe ramiona opiekunki, uspokoiła się.
-Już dobrze. Nic się nie dzieje naprawdę. Chcesz przerwę?
-P… Proszę.
Zsunęła się z krzesła, upadając na podłogę.
-Musimy przerwać. Położysz się i odpoczniesz, dobrze? Przepraszam, że tak wyszło.
Wzięła chorą z podłogi i zaniosła do salonu, kładąc na kanapie.
-Mamo… to nie twoja… wina.
-Ale nie chciałam cię narażać na atak paniki.
Przykryła ją kocem oraz podała leki. Nawet nie zorientowała się, że dostała lekarstwo dożylnie i zasnęła.
-Śpij, Pepper. Na dziś ci wystarczy wrażeń.
Ucałowała córkę w czoło, a sama ułożyła się do snu. Opadła na łóżko w sypialni i zasnęła.

Rozdział 51: Wysokie ryzyko życia

0 | Skomentuj
Victoria zdołała wziąć się w garść, gdyż Pepper potrzebowała jej wsparcia. Jako matka, lekarz oraz przyjaciółka. Przetarła oczy z łez i wyszła z kabiny.
Gdy zaczęła myć ręce, zauważyła dziewczynę.
-Pepper, co ty robisz? To źle tak biegać ze szwami.
-Ja… Ja tylko…
-Pepper!
Szybko zniknęła jej z oczu. Szybko wytarła ręce i próbowała złapać uciekinierkę. Tony nie mógł pozwolić sobie na bieg, dlatego jedynie szedł w jej stronę.
-Pepper, wróć do sali… Proszę.
Była otoczona z każdej strony. Przez trzy osoby, których nie rozpoznawała. Serce waliło jak młot, a spokój był trudny do odzyskania. Chciała coś wykrzyczeć, ale bezsilnie upadła.
-Ja… Ja was… nie pamiętam.
Powiedziała ze łzami w oczach, patrząc na nich. Lekarka podeszła do niej, zauważając bandaże przesiąknięte krwią.
-Chcemy ci pomóc. Pozwolisz?
Lekko kiwnęła głową. Kobieta chwyciła ją na ręce, zabierając na łóżko. Położyła, podpinając do monitora.
-Reszta stąd wychodzi. Muszę zszyć ranę ponownie.
Poprosiła wszystkich. Poza przyjacielem. Z jego pomocą zmieniła opatrunki oraz założyła nowe szwy. Przez zamyślenie nawet nie poczuła bólu.
-Wiem co jej pomoże. Zostań z nią.
-Rick, a ty nie miałeś przypadkiem wyjść?
Popatrzyła na niego gniewnie.
-Teraz wychodzę, bo muszę coś zrobić.
-Co?
-Mam pewien pomysł. Może się udać albo przyprawię ją o problemy sercowe.
Była przerażona tym co powiedział. Nawet nie zdołała mu wyrazić swojego zdania, bo wyszedł bez zdradzania zamiarów. Pojechał do domu.
Po zaparkowaniu na posesji, wszedł do środka, idąc do pokoju chorej. Tam odnalazł poszukiwaną rzecz. Wziął to i ponownie wrócił do szpitala. Na korytarzu minął się z Tony’m.
-Gdzie pan był?
-Naprawdę muszę się tłumaczyć? Mam coś co może jej pomóc… Albo ją zabije.
Stwierdził z lekkim uśmieszkiem.
-Nie możemy tak ryzykować!
Mężczyzna był nieco poirytowany, więc wszedł do sali bez zapowiedzi. Chłopak poszedł zaraz za nim. Stanął przy drzwiach, żeby nie straszyć nastolatki.
-Coś się stało?
Spytał lekarz, dostrzegając Ricka. Nie otrzymał odpowiedzi, bo skupił się na córce. Podał pudełko do jej rąk. Od razu popatrzyła na niego z naleganiem na odpowiedzi.
-To twoje rzeczy, Patricio. Zabrałem je, bo twój ojciec był moim najlepszym przyjacielem. Obiecałem mu, że jeśli coś się stanie, to zajmę się tobą.
Yinsen pojął plan agenta. Wiedział, iż do tego potrzebny był spokój.
-No dobra, Tony. Musisz wyjść.
Z początku sprzeciwiał się, aż wreszcie udało mu się go złamać. Wyprosił go z sali, a następnie podszedł do chorej.
-Dziękuję, doktorze… Victorio, ty też musisz opuścić salę.
-Co? Czemu?!
-Musi nas być jak najmniej.
Wyjaśnił.
-Akurat Victoria się tu przyda, gdyby coś się działo.
-Wyjaśnię coś panu.
Zabrał go w ustronne miejsce.
-Słucham. Co pan ma mi do powiedzenia?
-To pudełko… to zbiór wszystkiego od czasów najmłodszych. Są tam takie rzeczy, które mogą jej przypomnieć o śmierci mamy, a nawet wywołać niekontrolowany atak paniki. Doktorze, ona… Ona mnie rozpozna, ale Victorii już nie. To ryzyko, więc mówię co może się stać. Proszę być przygotowanym na wszystko.
Wytłumaczył najbardziej jasno jak potrafił.
-Naprawdę nie wiem, jak mógłbym inaczej pomóc.
Lekarz odwrócił się w stronę dziewczyny.
-To naprawdę bardzo ryzykowne posunięcie.
Westchnął.
-Niech będzie. Pod warunkiem, że Victoria zostanie przy drzwiach.
-Zgoda.
Podszedł do żony.
-Victorio, zawołam cię. Po prostu bądź w pobliżu, dobrze?
-Dobrze.
Przytuliła go i ucałowała w policzek.
-Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
-Spróbować nie zaszkodzi.
Lekko zaśmiał się, zaś kobieta zniknęła za drzwiami. Doktor podszedł bliżej łóżka, aby być blisko w razie kłopotów.
-Niech pan zaczyna.
Pokiwał głową, decydując się na ryzykowny krok. Ustawił łóżko, żeby mogła wygodnie na nim siedzieć, a on sam usiadł obok.
-No dobrze, więc nazywam się Rick Bernes. Znałem twojego ojca, odkąd zaczął pracować jako jeden z agentów FBI. Pamiętasz go, prawda?
-Tak.
-Wyjmij coś z pudełka, a ja ci powiem wszystko, dobrze?
Kiwnęła porozumiewawczo. Łagodnie się uśmiechnął, przyglądając się wydobytej rzeczy.
-Może być to?
Wskazała na książkę.
-W porządku. Zajrzyj do środka. Nie bój się.
-Ale to jest dla dzieci.
-A to niby już dzieckiem nie jesteś? No weź. Nie ma czego się wstydzić.
Dziewczyna ostrożnie przeglądała obrazki. Rick pamiętał jak Virgil usypiał ją tymi historyjkami w pracy. Były o elfach.
-Pamiętasz te stworzonka?
W odpowiedzi zaczęła się śmiać. Na tyle, że poczuła lekki bol przy szwach.
-Pamiętam je.
-Dobrze, ale troszkę się powstrzymaj. Chcesz, żeby znowu cię zszywali?
-Nie, nie. Nie chcę tego. Chcę… stąd wyjść.
-Obiecuję, że stąd wyjdziesz, jeśli nie sprawisz żadnych problemów.
Pokusił się o śmiech.
-Mama mi to czytała. Tatuś też.
Powoli przypominała sobie wspomnienia z przeszłości. Wiedział, iż kolejny etap będzie gorszy.
-No to wybierz następną rzecz. Co masz?
Zapytał, a ona zerknęła do pudła. Natrafiła na album.
-Zanim go otworzysz, muszę cię przed czymś ostrzec.
-Coś nie tak, panie agencie?
Od razu zaśmiał się, słysząc stare przezwisko od niej.
-Pepper, musisz wiedzieć, że cokolwiek zniosłaś w swoim życiu, każda taka walka dawała ci jeszcze większą siłę, rozumiesz? Bez względu na to jak bardzo było źle, podnosiłaś się, a twoi przyjaciele cię wspierali… Patricio Potts, jesteś moją córeczką.
Uśmiechnął się ciepło, pozwalając na otwarcie albumu. Chciał ją zostawić samą, lecz nie pozwoliła mu na to.
-Proszę zostać.
-Na pewno? To bardziej taki intymny moment dla ciebie. Największy zbiór twoich wspomnień.
-Proszę.
Poprosiła z grzecznością. Zgodził się, czekając na pytania. Lekarz nadal był w pogotowiu. Powoli przeglądała fotografie, skupiając się na ich. Im była bliższa końca, tym szybciej wertowała strony ze zdjęciami z różnych odstępów czasowych. Pierwsze kroki, przedszkole, życie po śmierci biologicznej maki, szkoła oraz początki poznawania przyjaciół.
W jednej chwili zastygła. Nie ruszała się.
-Pepper, wszystko gra?
-Ja… Ja… pamiętam… wszystko.
-Pepper!
Opadła na łóżko, mdlejąc. Lekarz od razu podszedł do łóżka, zaś przez krzyki pojawiła się Victoria. Mężczyzna zabrał rzeczy z powrotem do pudełka, kładąc go na półce obok łóżka.
-Co z nią?
-Chyba nic jej nie jest.
Sprawdził odczyty.
-Udało się?
-Powiedziała, że pamięta wszystko. Nie wiem co to znaczy… Kochanie?
-Nie wiem, ale bardziej nie mogłeś jej zaszkodzić.
Zerknęła na bransoletkę, którą przez dłuższą chwilę analizowała.
-Victorio, powiedz mi co tam widzisz, a ja sprawdzę resztę.
-Miała atak, ale nie włączył się alarm. Naprawisz ją?
Zdjęła gadżet, podając go przyjacielowi.
-Musiałbym wyjść do pokoju lekarskiego.
Odebrał uszkodzony przedmiot.
-Dasz sobie radę?
-Jasne. Jak na razie, to musi trochę pospać. Nic jej nie jest.
-Ryzyko się opłaciło, a tak mi nie ufacie.
Zaśmiał się, całując żonę w policzek.
-Daliśmy radę. Teraz będzie tylko lepiej.
-No to ja zaraz wrócę.
Wyszedł z sali i pokierował się do odpowiedniego gabinetu. Położył urządzenie na stół. Zabrał się za naprawę, a pager położył obok. Był przygotowany na ewentualne wezwanie.

Rozdział 50: Amnezja

0 | Skomentuj
Lekarze dojechali z rannymi do szpitala. Każdy z nich zabrał chorych do innej sali. Pepper trafiła na obserwację, a Tony leżał na cyberchirurgii. Victoria wyjęła pocisk, zszywając ranę, a całość obwinęła bandażem. Jednak potrzebowała też maski tlenowej, gdyż przez silny atak paniki nie potrafiła prawidłowo oddychać. Z chłopakiem była inna sytuacja. Rozrusznik nie odniósł uszkodzeń. Ładował się prawidłowo, ale wykres bicia serca był niepokojący. Postanowił zadzwonić do lekarki. Bez wahania odebrała.
-Zgaduję, że coś się dzieje.
-Nie inaczej. Jak u ciebie? Jeżeli bardzo źle, to nie będę przeszkadzał.
-Też nie jest różowo, ale mogę ci pomóc. Zostawię Ricka z Pepper.
Wyjaśniła.
-Kochanie, popilnujesz Pepper?
-Jasne. Gdy coś będzie się działo, zadzwonię.
-Dzięki.
Pocałowała go w policzek, kontynuując rozmowę.
-Idę do ciebie. Cyberchirurgia?
-Victorio, dam radę. Zostań z nią.
Nie powiedziała nic i rozłączyła się. Szybko wparowała na odpowiedni oddział, przez co przestraszyła przyjaciela.
-Co się dzieje?
-Rozrusznik ładuje się prawidłowo, ale nie pobudza serca jak należy. Jakiś kabel musiał się odpiąć.
Wyjaśnił swoje przypuszczenia.
-No to ci pomogę i nie martw się. Mój mąż potrafi być przydatny w takich momentach.
Ho nieco odetchnął z ulgą na tę wiadomość.
-Muszę to sprawdzić operacyjne.
-Aż tak źle? No to powiedz mi co mam robić.
Bez pytania o zgodę ubrała rękawiczki oraz fartuch chirurgiczny. Specjalista również uporał się chwilę z przygotowaniami. Wszystko mieli w sali, więc nie musieli go przenosić.
-Nie będziemy go usypiać. Wykorzystamy jego utratę przytomności i działamy tylko pod znieczuleniem. Chyba, że się ocknie, to wtedy przyda się narkoza.
Na moment przerwał, aby nabrać powietrza do płuc.
-Plan jest taki. Wyjmujemy implant, ale nie wyłączymy go. Sprawdzimy jedynie kable. Jak wszystko będzie na miejscu, kończymy.
-No to będzie zabawa.
Uśmiechnęła się, wyjmując narzędzia do zabiegu.
-Jestem gotowa.
-No to zaczynamy.
Wziął kilka wdechów, żeby się uspokoić. Naciął niedawno zszyte rany i ostrożnie wysunął rozrusznik na zewnątrz. Od razu rzuciła mu się w oczy przyczyna zamieszania.
-Victorio, widzisz te dwa kable? Odpięły się. Trzeba je wpiąć na swoje miejsce.
-No to wystarczy, że będą tam, gdzie trzeba i po problemie.
Ostrożnie chwyciła za jeden z kabli, podpinając odpowiednio.
-To jak zabawa w gry dla dzieci. Jeszcze jeden.
Próbował ją uspokoić.
-Spokojnie. Wszystko kontroluję.
-Ale mnie pocieszyłeś.
Wzięła kolejny i podłączyła na miejsce.
-No i co? Było tak strasznie?
Uśmiechnął się. Dla pewności sprawdził czy nie było innych uszkodzeń. Na szczęście mogli zakończyć ingerencję. Włożył implant oraz zaszył rany. Potem nałożył bandaż. Na odczytach dostrzegł prawidłowe bicie serca.
-Udało się. Dziękuję ci.
Oboje wyrzucili zużytą odzież oraz rękawiczki do kosza, a następnie umyli dokładnie ręce.
-Dziwie się, że poszło tak łatwo, ale to nawet i dobrze. Jeśli chcesz, to możemy iść do Pepper.
-To chodźmy.
Zaprowadziła go do sali, a jej mąż ciągle czuwał przy chorej. Siedział, popijając kawę. Podał kubek partnerce.
-Przyda ci się zastrzyk energii.
-Dzięki.
Wzięła spory łyk, a potem odłożyła kubek.
-Jakieś zmiany?
-Nadal nic… O! Witam, doktorze Yinsen. Jak wygląda sytuacja z Tony’m?
-Nie najgorzej. Wyjdzie z tego.
-To dobrze, że uratowaliśmy ich w ostatniej chwili.
-Teraz możemy odpocząć, Victorio.
-Jeszcze nie.
Wyszła z sali, idąc po krew do przetoczenia. Na szczęście znalazła się w zapasach, więc szybko do nich wróciła.
-Jakieś zmiany?
-Nic się nie dzieje. Powinna wyzdrowieć lada dzień. To samo tyczy się Tony’ego. Wypuszczę go zaraz jak się obudzi.
-To się okaże. Trzeba być gotowym na niespodzianki. W każdym… przypadku.
Zaczęła odczuwać brak sił. Powiesiła worek z osoczem, aby uzupełnić jej brak w organizmie.
-No dobra. Udam, że dacie radę. Jednak macie mi dać znać, jeśli coś będzie nie tak.
-Oczywiście. Wyślę sygnał na twój pager.
Uśmiechnął się.
-Dasz radę sam?
-Dam, dam. Nie wierzysz we mnie?
-Wierzę, ale jak mówiłam. Chcę być informowana na bieżąco.
Nalegała.
-Nie ma sprawy. Będę pod telefonem, a teraz zmykaj.
-Dzięki.
Zaufała im i poszła do gabinetu lekarskiego. Położyła przy kanapie, na której ułożyła się do snu. Rick także się zdrzemnął, zaś Ho wyszedł zobaczyć stan geniusza. W sali go nie znalazł.
-Nie wierzę.
Nie był zachwycony jego ucieczką. Jednak domyślił się, gdzie mógł pójść. Wrócił do sali Pepper.
-Co ty tu robisz? Powinieneś odpocząć po zabiegu.
-Nie mogłem leżeć bez sprawdzenia stanu Pepper.
-Ja cię nie upilnuję.
-No nie.
Uśmiechnął się do doktora bez wychodzenia. Nadal siedział przy niej. Nie była mu obojętna. Łączyła ich wspaniała przyjaźń. Przez nieciekawe odczyty z kardiomonitora musiał wyprosić nastolatka z sali. Od razu wstał i wywalił go na korytarz.
-Nie wchodź.
Zagroził palcem i wysłał sygnał do Victorii. Miała kilka godzin, żeby odsapnąć, lecz nie potrafiła zmrużyć oka. Na samo wezwanie wstała z kanapy, zabierając ze sobą walizkę. Natychmiast wbiegła do sali.
-Co jest grane?
-Chyba mamy to samo co kiedyś z Tony’m.
Pokazał ostatnie wyniki.
-Co o tym myślisz?
Chwilę analizy wystarczyło na ocenienie stanu. Odpowiedź nasuwała się sama.
-Miała bardzo silny atak paniki, a dziś… prosiłam ją, żeby nie brała leków. Gdybym wiedziała, że zostanie porwana…
Mówiła załamana.
-Tylko spokojnie, Victorio. Tony z tego wyszedł, a ma o wiele słabsze serce, to z Pepper nie będzie tak źle.
Uśmiechnął się do niej, dodając otuchy. Podał leki na atak.
-To powinno zminimalizować skutki.
Kobieta zerknęła na wykres. Funkcje życiowe podskoczyły do góry. Dziewczyna budziła się, oddychając ciężko. Nerwowo kręciła głową w obie strony. Od razu chwyciła ją za rękę, żeby nieco uspokoić córkę. W ten sposób lekarz mógł podać środki uspokajające.
-Chyba… Chyba się uspokaja.
Opadła na krzesło, zaś Yinsen sprawdzał odczyty. Nastolatka znowu zemdlała.
-Miejmy taką nadzieję i z tego co widzę, to nie odpoczęłaś.
-Jestem zmęczona psychicznie. Po prostu było już tak blisko, a teraz… Wszystko od nowa. Nie wiem nawet czy terapia okaże się skuteczna.
Westchnęła ciężko.
-Myślałaś nad tą terapią? Na pewno wszystko się ułoży.
-Najpierw muszę wiedzieć, że…
Nie zdążyła dokończyć, gdyż Pepper ponownie się obudziła. Tym razem, bez chaosu ciała. Otworzyła oczy. Patrzyła innym spojrzeniem.
-Gdzie… ja jestem?
-W szpitalu. Miałaś wypadek, ale już wszystko w porządku.
Wyjaśnił.
-Pan… jest… lekarzem?
-Pepper, co się dzieje?
Była zaniepokojona jej stanem. Doktor stanął jak wryty. Chora nie rozpoznawała nikogo.
-Atak musiał spowodować utratę pamięci. Nie wiem jednak w jak dużym stopniu.
-To naprawdę był silny atak. Myślisz, że to minie?
Spojrzała błagająco na przyjaciela.
-Pomóż jej.
-Nie można przywrócić pamięci, ale może pamięta jakąś bliską osobę. Jednak to wiąże się z ryzykiem ponownego ataku. W innym wypadku trzeba czekać, aż sama sobie przypomni.
-I tak źle. I tak niedobrze, Ho. Przepraszam.
Wstała i wybiegła na korytarz, a następnie usiadła na ławce, zakrywając twarz. Miała wrażenie jak serce pękło na milion kawałków. Stark zauważył załamanie lekarki. Podszedł do niej, siadając obok.
-Czy Pepper… Czy ona…
-Tony?
Wytarła twarz z łez.
-To nic. Po prostu… potrzebuje czasu. Będzie dobrze.
Czuła się źle, okłamując przyjaciela dziewczyny.
-Obudziła się. Chcesz… porozmawiać z nią?
-Coś się stało? Skoro się obudziła, to pani powinna się cieszyć.
-Idź do niej.
Poprosiła.
-Po prostu idź i ciesz się, że żyje.
-Pani mi czegoś nie mówi, prawda?
-Przekonasz się sam. Lekarz ci wszystko powie.
Wstała z ławki, wychodząc do łazienki. Zamknęła się w wolnej kabinie, uwalniając płacz. Tony wiedział, że potrzebowała chwili samotności, dlatego sam chciał zobaczyć się z przyjaciółką. Wyglądała normalnie. Podszedł do niej, a agent spał twardo na jednym z krzeseł.
-Pepper, jak się czujesz?
Rozejrzała się, patrząc na niego. Czuła, że znali się. Jednak nie potrafiła przypomnieć sobie jego imienia.
-Kim… jesteś?
-Nie pamiętasz mnie? To ja… Tony… Tony Stark.
-Tony?
Próbowała ułożyć myśli w głowie.
-Nie męcz jej. Powinna odpoczywaj.
-Wiem, ale przepraszam.
-Nie… Ja tylko… Nie wiem… Ja cię… znam, ale nie potrafię… sobie przypomnieć.
Była zdruzgotana brakiem wspomnień. Gubiła się.
-Nie przemęczaj się. To był ciężki dzień. Naprawdę nie pamiętasz kompletnie nic?
-Wiem, że… mój tatuś… nie żyje. Co… ze mną… się stanie?
Spytała, lecz nie płakała. Przypominała sobie jedynie skrawki pamięci.
-Masz już nowy dom i rodzinę.
-N… Naprawdę?
-Tak, Pepper. Naprawdę.
To było dla niej niepojęte. Usiadła na łóżku, wstając na nogi. Szwy nadal narywały, choć domyśliła się, że to z winy „wypadku”. Doktor nie był zachwycony, że próbowała uciec. Oboje zastawili jej drogę.
-Powinniście leżeć… Pepper, nie rób problemów i się połóż.
Rick zbudził się, słysząc ich głosy. Zauważył, jak blokowali drogę do wyjścia.
-Coś mnie ominęło? Co wy robicie?
Podszedł do nich, licząc na wyjaśnienia.
-Pepper… Ona straciła pamięć.
Oniemiał na te słowa. Jednak liczył na to, że sobie przypomni.
-Pepper, wiesz kim jestem?
-A… powinnam znać?
Nikomu nie udała.
-Pepper, nikt nie zrobi ci krzywdy.
To było zaledwie kilka chwil, aż przewróciła stolik. Wymknęła im się. Powoli podnosili się z podłogi.

Rozdział 49: Jak za dawnych lat

0 | Skomentuj
Rana postrzałowa oraz ból przy implancie nadal powodowało dyskomfort. Jednak nawet z takiego powodu nie zrezygnował z poszukiwań Pepper, aż namierzył sygnaturę Ducha. Zdołał wyjść tyłem niezauważalnie i poszedł do zbrojowni. Tam założył zbroję, lecąc na teren magazynów. Uważnie rozglądał się, próbując odnaleźć przyjaciółkę. Zjawa dostrzegła Iron Mana.
-Atakujcie.
Terroryści rzucili z wysokości siatkę, która trafiła bohatera. Poza prądem były również ostrza. Natychmiast użył impulsu, aby je zniszczyć. Bronił się, uderzając z repulsorów.
-No nieźle, ale to nie koniec.
Powiedział sam do siebie.
-Wiecie co robić.
Nie musiał więcej używać słów. Maggia otoczyła herosa, strzelając kosmicznymi promieniami. Mogli zdobyć zbroje bez uszkadzania jej, a jedynie pilot byłby ranny.
-W co oni są uzbrojeni?!
Był przerażony, mając do czynienia z tak zaawansowaną bronią. Wykorzystał pole siłowe do obrony. Jednak strzały nie ustawały. Był zmuszony się wycofać. Przekierował całą moc do butów i wyleciał z magazynu.
Gdy Tony krążył, szukając porwanej, próbował nawiązać kontakt z Rhodey’m. Nie odbierał, więc na wsparcie nie mógł liczyć z jego strony. Długo oblatywał nabrzeża, aż namierzył telefon dziewczyny. Wleciał do środka, robiąc przy tym sporą dziurę w dachu. Pojawił się w odpowiedniej chwili. Najemnik stał za przerażoną nastolatką, ściskając za jej serce.
-Puść ją.
-Proszę bardzo.
Rzucił ją na ziemię. Gestem dłoni dał znak do kolejnego ostrzału. Cztery działa jonowe narobiły szkód w elektronice. Nie zdołał się obronić i cały system padł w pancerzu. Na szczęście rozrusznik pozostał nietknięty.
-Uwielbiam takie zabawki. Podobają ci się, Anthony?
Z przerażeniem spojrzał na kryminalistę, a następnie na Pepper. Był bezbronny. Nie miał innego wyboru jak wyjść ze zbroi. Zostawił kawałki żelastwa, uruchamiając autodestrukcję.
-Nic ci to nie da, Duchu! Zaraz zjawi się tu FBI!
Gaduła czuła się coraz gorzej. Ledwo utrzymywała się przytomna, a przed sobą widziała niewyraźne plamy.
Nagle zaczęła się dusić. Zasłoniła usta, dostrzegając krew. Była otruta.
-Widzę, że twój czas dobiega końca, Patricio. W sumie, to was wszystkich.
Stark nie pojmował słów zjawy. Dopiero jak zostali otoczeni z każdej strony, zrozumiał co miał na myśli. Celowali w nich z broni. Jednak bardziej skupiał się na przyjaciółce. Przykucnął i oparł jej głowę o swoje ramię.
-Pepper, co ci jest?
Nie odezwała się. Słabła z każdą minutą. Tony spojrzał ze strachem na Ducha.
-Co jej zrobiłeś?!
-Co ja zrobiłem? Nie martw się. Pozostało ci tylko zapytać, kiedy skona.
-Nie pozwolę na to! Ona nie umrze! Czego chcesz w zamian za odtrutkę?!
Wiedział, iż z terrorystami nie powinno się negocjować, lecz nie zamierzał ryzykować jej życiem. Najemnik zaśmiał się, mając z tego niezły ubaw.
-Odtrutkę? W jakim ty świecie żyjesz? Nie negocjuj z nami o coś tak bezużytecznego. To na nic. Już jest martwa.
-Zapłacisz mi za to!
Wykrzyknął do zjawy, a potem szepnął do przyjaciółki.
-Przepraszam cię… Znowu zawiodłem.
-To… nie twoja… wina.
Ledwo mogła coś mówić. Trucizna we krwi błyskawicznie się rozprzestrzeniała wraz z nasilającym się bólem.
-Moja… Powinienem cię… chronić.
Głos mu się łamał.
-Przegrałem.
Stwierdził niechętnie, kładąc otrutą na kolanach.
-Zapłacę ci więcej niż ci obiecali! Tylko nas zostaw!
-Hmm… Ciekawe, ale nie przekupisz mnie. Nie masz takiej forsy.
Victoria próbowała uspokoić Ricka. Był wściekły. Wręcz rozjuszony, gdyż czuł, że zawiódł jako ojciec. Kobieta próbowała go podnieść na duchu, gdyż nie mogli się załamywać. Potrzebowali ich pomocy.
Nagle podszedł jeden z agentów, dając im jakieś wieści.
-Zlokalizowaliśmy jeden z magazynów. Wykryliśmy tam nieznane źródło energii, które może należeć do Ducha. Jakie są rozkazy?
-Jedziemy tam.
-Jadę z tobą i nie mów, że nie. Ryzyko w mojej pracy jest normalne.
Lekko się uśmiechnęła, zaś on na moment zastanawiał się nad podjęciem decyzji.
-Jesteś tylko jako medyk. Nie możesz się wychylać.
-Jak za starych czasów, co? Tak się poznaliśmy.
-Pamiętam, kochanie. Tego dnia nie da się wymazać z pamięci.
Stwierdził z lekkim uśmieszkiem, a następnie poszli do auta. Pojechali za sygnałem, a reszta agentów robiła za eskortę, jadąc po bokach.
Po dziesięciu minutach, lekarka dostrzegła ludzi w maskach.
-Victorio, zostań. Ja ich zdejmę.
Rzucił granat, utrudniając im widoczność. Nie wiedziała co się działo. Jedynie słyszała odgłosy walki. Kilka sekund, a kryminaliści leżeli obezwładnieni.
-Idziesz ze mną, ale nie oddalaj się, dobra? Nie chcę, żeby i ciebie skrzywdzili.
-Spokojnie. Dla mnie to nie nowość.
Wzięła walizkę, która zawierała w sobie asortyment medyczny. Dowódca rozrzucił swoje jednostki po obszarze. Walczyli z napastnikiem, a oni zakradli się do środka.
-Zatrzymaj się. Mamy ich.
Zrobiła jak chciał. Z przerażenia musiała zakryć usta, gdyż poza Pepper widziała również Tony’ego. Jej serce krajało się na ich tragiczny wygląd.
-Co teraz? Oni potrzebują natychmiastowej opieki medycznej.
Szepnęła z podenerwowaniem.
-Tylko spokojnie. Żadnych gwałtownych ruchów. Czekamy.
Mężczyzna rzucił kamieniem w najemnika. Poza odwróceniem się w ich stronę, to nic nie zrobił.
-Co robisz?
-Poczekaj.
Nalegał. Starała się jakoś zapanować nad nerwami.
-Zdaje się, że mamy nieproszonych gości.
Sprawnie wyjął dłoń, strzelając w brzuch dziewczyny. Nie zdołała nic powiedzieć, a z rany ubywało mnóstwo krwi. Nie potrafiła dłużej wytrzymać i upadła, tracąc przytomność.
-No to jedną mam z głowy.
-Ty bydlaku! Nie daruję ci!
-Tak myślisz? Będziesz następny.
Zaczął celować w niego z broni. Trzymał palec na spuście. Jednak agent był szybszy, trafiając go w rękę. Chłopak odwrócił się, widząc ojca dziewczyny.
-Puść ich! Natychmiast!
-Cóż… Na tym moja rola się kończy.
-Duch!
Zjawa szybko zniknęła. Na szczęście uziemili terrorystów, zakuwając ich w kajdany. Wyprowadzili ich z magazynu do furgonetek więziennych.
-Kochanie, twoja kolej.
Dał znak do działania.
-Oby nie było za późno.
-Niech… jej pani… pomoże. Ja… dam radę.
Chciała dać im wsparcie, a każdy z potrzebujących był ranny na swój sposób. Walczyli z czasem. Bez wahania wyjęła wszelkie narzędzia z walizki do tworzenia odtrutki. Mężowi podała bandaże.
-Zatamuj krwawienie, a ja zrobię antidotum.
-Mamy mało czasu. Pospiesz się.
Pomimo zabandażowania rany, krew nadal wypływała z niej. Tamowanie krwi było nieskuteczne. Sprawdził puls na szyi. Był bardzo słaby, a to oznaczało najgorsze. Tony również nie czuł się najlepiej. Implant wyczerpywał się. Tylko adrenalina utrzymywała go przytomnym.
-Przyda się dodatkowa para rąk.
Wyjęła telefon, dzwoniąc do specjalisty. Odebrał dość szybko. Siedział w pokoju lekarskim.
-Jak tam, Victorio? Już znudzona?
-Zbieram trupy. Fajnie, co? Jeśli chcesz się pobawić w ożywianie zwłok, to przyjedź do magazynów.
Lekarz prawie zachłysnął się kawą.
-Co?! Podaj mi adres!
Błyskawiczne wysłała dane w wiadomości.
-Pospiesz się.
Od razu się zebrał, biorąc swoje rzeczy i pojechał pod podany adres. Dość szybko znalazł się na miejscu. Wszedł do pomieszczenia, znajdując się przy Victorii.
-Co się tutaj działo?!
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. Zajmij się Tony’m. Muszę zająć się odtrutką.
Nalegała na pomoc, a następnie wzięła składniki do mieszanki. Mieszała je, aż była gotowa. Zaaplikowała antidotum.
Gdy ona czekała na oznakę poprawy, Ho sprawdził stan drugiej osoby.
-Jak się czujesz?
-Słabo.
-Nic dziwnego, skoro implant ma tylko dziesięć procent.
Ledwo to powiedział, a chory stracił przytomność.
-Jak szybko możemy stąd znaleźć się w szpitalu?
Spojrzał na głównodowodzącego FBI.
-Dziesięć. Może dwadzieścia minut.
-Nie zdążymy. On musi tam trafić w tej chwili.
-Improwizacja.
-Pan nie rozumie. Ten chłopak ma rozrusznik, który pobudza jego serce do działania. Jeśli zaraz nie będzie naładowany, Tony umrze!
-Mam pomysł, Ho.
Wtrąciła się kobieta, wstając z miejsca.
-Rick, pilnuj Pepper. Uciskaj, bo nadal krwawi.
Kiwnął jedynie głową. Bez dłuższego namysłu ruszyła do samochodu. Tam odnalazła poszukiwaną rzecz.
-Oby zadziałało.
Chwyciła za sprzęt, wracając do nich. Dała przyjacielowi akumulator.
-Wystarczy?
-Musi, bo inaczej będziemy szukać czarnych ubrań.
Uśmiechnął się i zajął implantem. Prowizorycznie mógł zasilić implant, ale nie na długo.
-Muszę go zabrać. Jak Pepper?
-Już sprawdzam.
Ledwo wyczuwała puls, choć krwawienie ustąpiło.
-Też do szpitala.
-No to się zbieramy.
Przyznał, chwytając ostrożnie chłopaka, zaś Rick trzymał akumulator. Zanieśli go do samochodu, zabezpieczając pasami. Zasilacz położyli tak, żeby w razie gwałtownego hamowania nie ruszył się. Victoria także zabrała Pepper, lecz do swojego auta.
-Spotkamy się w szpitalu.
Tyle powiedział, gdy weszli do swoich pojazdów. Natychmiast ruszyli w stronę szpitala. Akurat wyjechali w odpowiedniej chwili, gdyż cały magazyn wyleciał w powietrze.

Rozdział 48: Powrót koszmarów

0 | Skomentuj
Tony wyjął telefon z kieszeni, wybierając numer do matki Pepper. Dźwięk gadżetu wyrwał ją z myślenia o terapii. Nie wahała się nad odebraniem połączenia.
-Victoria Bernes. Co się stało?
-Zaatakowali nas przed domem Roberty! Strzelają do nas! Niech pani wezwie męża!
Nadal biegł w stronę budynku. Kobieta była przerażona na jego słowa. Nie miała ani chwili na odpoczynek przez terrorystów.
-Dobrze. Już dzwonię. Czy ktoś ucierpiał? W jakim jesteście stanie?
Spytała, licząc na dodatkowe informacje.
-Niech pani dzwoni. Nie traćmy czasu.
Tyle powiedział i rozłączył się.
-Tony? Tony!
Z niepokojem wybrała numer do Ricka. Odebrał błyskawicznie. Nie pozwoliła mu dojść do słowa.
-Jedź do domu Roberty. Natychmiast! Dzieciaki są w niebezpieczeństwie!
-Hej! Powoli! Co się stało?
Nie było czasu na wyjaśnienia, a sama nie znała ilości poszkodowanych.
-Strzelają do nich! Bierz swoich ludzi i ich ratuj!
-Dobra, dobra. Już jadę. Będę za dziesięć minut.
-Pospiesz się.
Zakończyła rozmowę, a parę osób ze szpitala dziwnie na nią patrzyło. Zignorowała to i zabrała walizkę, wybiegając z budynku.
-Trzymajcie się. Pomoc jest w drodze.
Duch był wściekły na swoich sojuszników. Wiedział, że Nefaria potrzebował dziewczyny w jednym kawałku.
-Wycofać się!
Rozkazał, krzycząc przez krótkofalówkę.
Od razu odłożyli broń. W kilka sekund zdołał się przenieść za plecy chłopaka. Wszedł ręką w jego ciało, ściskając za implant.
-I co powiesz na to? Nigdzie już nie uciekniesz, a po twoich przyjaciołach nie zostanie żaden ślad.
Wskazał na ludzi w maskach, którzy zabierali rudzielca do furgonetki.
-Widzisz? Nic już nie zrobisz.
Wyjął dłoń z ciała.
-Poza tym, masz mechaniczne serce. Zupełnie jak twój kumpel Iron Man. Czyżbyś go znał? Spokojnie. Na niego też przyjdzie pora.
-Co… ci to da? Czemu nas… gnębisz?
 Przez stres oraz bieganie czuł się słabo. W ostatniej chwili usłyszał agentów.
-FBI, nie ruszać się! Ręce na kark!
Zauważył, jak zostali otoczeni z każdej strony. Jednak furgonetka zdołała już odjechać.
-No to na mnie już pora. Jeszcze się kiedyś spotkamy.
Zniknął mu z oczu, wracając do zleceniodawcy. Nastolatek był wykończony całą gonitwą. Upadł na kolana, próbując się uspokoić. Jednak ból mu na to nie pozwalał. Mąż lekarki podbiegł do niego.
-Wszystko gra, Tony? Boli cię coś?
Z trudem oddychał, ale jakoś odpowiedział agentowi.
-Dostałem… w… ramię. Poza… tym… chyba nic.
-Raczej nie jest dobrze.
Podbiegła Victoria z walizką. Rick chwycił go na ręce, zabierając do środka. Weszła zaraz za nim. Od razu dostrzegła Rhodey’go, który leżał nieprzytomny w salonie. Wpierw zajęła się rannym. Położyli go na kanapie.
-Niech… mnie pan zostawi… i zajmie… się szukaniem… Pepper. Proszę.
-Tony, to nie takie proste, ale przeszukamy każdy najmniejszy kąt miasta.
-Ma rację, ale teraz pozwól sobie pomóc.
Zaczęła zajmować się ramieniem, odkażając je.
-Zaboli.
Ostrzegła, aż wyjmowała łuski. Nie chciał na to patrzeć, więc odwrócił wzrok. Cicho syknął z bólu, przygryzając wargę. Wszystkie kawałki pocisku znalazły się na zewnątrz. Podała mu środek znieczulający, żeby zszyć ranę. Chwilę jej to zajęło, a następnie dała opatrunek. Całość obwinęła bandażem.
-Teraz tu leż i daj działać zawodowcom, dobrze?
Poprosił agent.
-Nie mogę tak siedzieć bezczynnie! Chociaż namierzę jej… telefon.
Skutki po ataku zjawy dały o sobie znać. Chwycił się za rozrusznik zdrową ręką. Lekarka zauważyła, że cierpiał.
-Ładowałeś implant? Tony, naprawdę jesteś blady jak ściana. Mów co się dzieje.
-Nie… Wszystko w… porządku.
-Właśnie słyszę. Jak nie chcesz, to ci dam spokój. Teraz sprawdzę co z twoim bratem.
-Dziękuję.
Nie zamierzał jej bardziej martwić, gdyż sama miała swoje własne problemy. Mąż oddalił się od nich, próbując dowiedzieć się jakiś informacji od agentów.
Gdy matka Pepper sprawdziła stan Rhodey’go, rozumiała powagę sytuacji. Przez napięte mięśnie wiedziała co się stało. Natychmiast chwyciła chłopaka sposobem matczynym.
-Gdzie jest jakiś wolny pokój?
-Zaprowadzę… panią do jego… pokoju.
Wstał z kanapy i poszedł na górę. Nogi plątały się, lecz zdołał dojść do drzwi.
-Proszę.
-Dziękuję.
Położyła nieprzytomnego na łóżku. Zaczęła sporządzać odtrutkę. Stark nie chciał jej przeszkadzać, więc wszedł do swoich czterech ścian. Upadł na łóżku. Słowa Ducha dźwięczały mu w głowie. Obawiał się, iż rozgryzł jego sekretną tożsamość.
Po sporządzeniu odtrutki, całość wstrzyknęła do krwiobiegu. Aby sprawdzić skuteczność mieszanki, podpięła go do kardiomonitora. Odczekała kilka minut na pożądany efekt. Ciało rozluźniło się, a chory obudził się.
-Jak się czujesz?
-Jakoś tak… nieswojo. Co się stało? Gdzie Tony!
-Spokojnie. Jest bezpieczny. Już się nim zajęłam.
Uspokoiła go.
-Czy coś ci dokucza?
Spytała dla pewności o braku urazów.
-Jest wszystko w porządku. Dziękuję.
-To dobrze. Gdyby coś się działo, będę na dole.
Odpięła nastolatka od urządzenia i zeszła po schodach do salonu. Tony nie byłby sobą, gdyby nie zaczął czegoś robić. Pomimo osłabienia przez Ducha, zdołał usiąść przed komputerem. Zaczął namierzać komórkę przyjaciółki.
Tymczasem snajper wyjaśnił Nefarii o całej akcji. Nie ukrywał wściekłości, lecz i tak nie zamierzał zmienić swoich zamiarów. Patricia siedziała skulona w odizolowanej celi pod okiem facetów w maskach.
-Mieliście jej nie krzywdzić! Jak ty ich pilnowałeś?! Chcesz resztę kasy czy nie?
-Nawet nie próbuj się wykręcać. Zrobiłem tak jak chciałeś. Teraz pozostała tylko kwestia, kiedy nasz blaszany kumpel się pojawi.
Wyjaśnił, a następnie popatrzył przez ekran na przerażoną dziewczynę. Usiadł przed komputerem, wysyłając sygnał.
-Pora zwabić Iron Mana.

Rozdział 47: W tarapatach

0 | Skomentuj
Zapach tostów skłonił dziewczynę do ruszenia się z łóżka. Sprawdziła godzinę na zegarku. Była dziesiąta co oznaczało zapomnienie o wzięciu leków. Od razu podreptała do kuchni. Na lodówce była przyklejona kartka.
„Na razie nie musisz brać leków. Zjedz śniadanie. Wrócę, gdy tylko coś załatwię”
Ze smakiem zajadała tosty, które jeszcze były ciepłe, ale w domu nie zastała nikogo. Zastosowała się do prośby matki i nie brała lekarstw.
-Ciekawe czy Tony też wstał.
Pomyślała, aby do niego zadzwonić. Akurat robił kanapki, lecz nie zdołał się nimi nacieszyć przez głód Rhodey’go.
-Ej! Zrób sobie, a nie kradniesz.
-Dobrze ci szło ich robienie. Dasz radę zrobić kolejne.
-No wiesz co?
Zrobił kilka kromek, pilnując przez kradzieżą z rąk przyjaciela. Ledwo zdołał zjeść i usłyszał dźwięk telefonu. Od razu odebrał na widok nazwy kontaktu. Nie zdołał się przywitać, gdyż został zaatakowany słowotokiem.
-Hej. Tu Pepper. Możemy się spotkać? Mamy wolne, więc pomyślałam, żeby coś wspólnie porobić. Co ty na to?
-Nie ma problemu, ale nie mogę wychodzić poza dom. Roberta jest zła za to, że ostatnio śpię w laboratorium.
-Auć!
Rozumiała, iż słowa prawniczki były prawem, dlatego nie mogła mu pomóc w ucieczce.
-No to zaraz będę.
-Będziemy czekać.
Uśmiechnął się do słuchawki, a połączenie zakończyło się. Nastolatka błyskawicznie ogarnęła się do wyjścia, zamawiając taksówkę. W kilka minut zajechała na miejsce, płacąc za usługę.
Gdy stała przed drzwiami, zapukała. Chwilę potem pojawił się Tony.
-Zapraszam.
Odsunął się, żeby ją wpuścić do środka. Od razu przywitał ją też syn Roberty.
-Cześć.
-Hej, panikarzu. Macie filmy, jakieś gry, coś do żarcia albo cokolwiek, przy czym nie będzie nudno?
Spytała się o każdą z opcji.
-Filmy są, gry się skombinuje, a jedzenia też nam nie brak. Rozgość się i czuj jak u siebie.
-Dzięki.
Poszli do salonu, gdzie usiadła.
-Rzućcie wszystko co macie.
-Dobra, więc wybieraj.
Otworzył szafkę pełną filmów oraz planszówek.
-To ja pójdę po przekąski.
Ledwo to powiedział, a histeryk zniknął w odmętach kuchni. Rudzielec dał sobie chwilę, aby zastanowić się nad wyborem rozrywki. Dawno nie miała chwili relaksu. Postanowiła zaryzykować.
Podczas gdy ona myślała co wziąć w pierwszej kolejności, domownicy wyjęli chipsy, ciastka, chrupki, a nawet przyrządzili kanapki. Do tego wzięli też soki.
-Rhodey, zaniesiesz? Muszę coś zrobić.
Wskazał na klatkę piersiową i już wiedział co to była za rzecz.
-Pewnie. Już je biorę.
Chwycił za przekąski i rozdzielili się. Na widok jedzenia ze stołu zwiększał się apetyt dziewczyny. Jednak z kulturą czekała na wszystkich.
-A gdzie Tony uciekł?
-Do pokoju, żeby się naładować. Spokojnie. Nigdzie nie ucieknie, także częstuj się.
-Dobra, więc co wybieramy?
Zapytała przyjaciela o radę. Chłopak przejrzał płyty, szukając czegoś spokojnego. Bez scen akcji.
-Może Hobbit? Podobno lubisz elfy.
Uśmiechnął się.
-Prosisz się o łupnia, Rhodey. Weźmy coś innego.
Powiedział na spokojnie.
-A komedia?
-Może być.
Nie zamierzała się sprzeczać, godząc się na drugą propozycję. Włożył płytę do napędu, rozpoczynając uruchamianie. Gaduła usiadła wygodnie na kanapie i oglądała pierwsze minuty filmu.
-Zobaczę co z Tony’m. Zaraz wracam.
-Dobra, panikarzu. Nie spiesz się.
Zaśmiała głupawo, wpatrując się w ekran telewizora. Brat zerknął do odpowiedniego pokoju. Zauważył jak przyjaciel odkładał ładowarkę.
-Idziemy do niej?
-Idziemy.
Zeszli na dół, docierając do salonu.
-Widzę, że wybraliście komedię.
Oboje zajęli miejsca na kanapie.
-I widzę, że kanapki są nietknięte. Czemu nie jesz?
W odpowiedzi włożyła dwie kanapki do ust.
-Zadowolony?
Spytała z pełną buzią.
-Teraz tak.
Uśmiechnął się, bawiąc się przy seansie. Jednak dla Pepper był nudny. Skrycie ziewnęła, żeby ich nie poirytować. Siedzieli trzy godziny, a miski oraz talerze z jedzeniem znikały w mgnieniu oka. Również szklanki z napojem stały puste.
Nagle zadzwonił do niej telefon. Wyszła do innego pomieszczenia, przepraszając kolegów.
-Halo? To ty, mamo?
-Chciałabyś, ale nie.
Miała dreszcze na sam głos zjawy.
-Co? Jak ty…
-Nie wysilaj się. Nie z takich miejsc uciekałem. Wykorzystałem lukę i wróciłem się tobą zająć, Patricio.
Z przerażeniem rozglądała się, szukając rozmówcy.
-G… Gdzie jesteś?
-Nie martw się. Niebawem się zobaczymy… Tak przy okazji, komedia? Serio? Mogliście obejrzeć coś lepszego.
Miała dość z nim rozmowy i chciała zakończyć połączenie.
-Jednak ja wam zagwarantuję rozrywkę. Nie zapomnicie tego.
Dopowiedział, aż nastąpiła cisza.
-Nie!
Krzyknęła do telefonu, lecz próbowała się uspokoić. Wzięła kilka miarowych wdechów. Nastolatkowie od razu pobiegli do Pepper.
-Co jest grane?!
-M… Musimy uciekać.
Wydusiła z siebie.
-Szybko.
-O czym ty mówisz?
Nie potrafiła nic powiedzieć przez dziwne przeczucie. Zajrzała za siebie, dostrzegając rękę Ducha, która machała do niej. Trwało to tylko dwie sekundy, ponieważ szybko się ulotnił. Jej przerażenie sięgało zenitu. Z obawy o bliskich wybiegła na zewnątrz, a on… już czekał na nią. Celował z dachu z oczekiwaniem na pozostałych. Obserwował tak długo, aż dostrzegł Starka.
-Do fabryki! Szybko!
Zanim uderzył w niego, trafił strzałką paraliżującą w Rhodesa. Nawet nie zdołał dołączyć do pozostałych, upadając na podłogę. Kolejny strzał oddał w Potts. Także kilka sekund wystarczyło, żeby osunęła się o ziemię.
-Jeszcze tylko ty.
Mierzył w ostatnią ofiarę. Tony nie panikował, podnosząc dziewczynę z ziemi. Zaczął biec z nią w kierunku domu. Najemnik zmienił strzałki na ostre naboje. Jednym z nich trafił w lewe ramię. Ból przeszywający ciało był odczuwalny zaraz po strzale. Przez ranę był zmuszony położyć ją. Nadal biegł do domu, lecz trzymał się za ranę postrzałową.
-Cholera.
Snajper przeklął pod nosem. Nie miał widoku na dzieciaki. Skontaktował się z Maggią. Akurat wyszli z furgonetki, idąc w ich stronę.
-Dorwijcie ich.
Rozkazał, czekając na rozwój wydarzeń.
© Mrs Black | WS X X X