Rozdział 13: Najwyższa pora na decyzję

0 | Skomentuj
Ledwo zamknęły się drzwi, aż języki im się rozplątały do mówienia. Tony chciał zrozumieć, z czym boryka się przyjaciółka. Obwiniała się, a on nie rozumiał tego.
-Jak to twoja wina? To ja się zdezorientowałem i zostałem pokonany. Nie wiń siebie.
-Moja, bo… Bo nie byłam czujna. Poza tym, tak mnie załatwili, że nie mogłam go ochronić. Nie mogłam.
-Ochronić? Kogo?! Pepper, nie kryj niczego przede mną.
Błagał o wyjaśnienia.
-Tony, ja… Ja nie chcę cię denerwować. Wiem, że ściemniasz przed doktorkiem. Nie warto. Uwierz mi. Gdybym ukrywała tak jak ty, nawet nie pomyśleliby o truciźnie.
Wyjaśniła i sama poczuła troskę o jego zdrowie. Z tego też powodu nie tłumaczyła więcej.
-Pepper…
Nie zdołał dokończyć, bo w sali pojawił się Rhodey.
-Jak dobrze was widzieć żywych.
-Tak. Też się cieszę.
Przytulił brata, który starał się nie pokazywać po sobie cierpienia.
-Pepper, a co u ciebie?
-Chyba wiesz. Poza tym, to lepiej i mam pytanie. Czy twoja mama jest w szpitalu?
Spytała, żeby mieć już to wszystko za sobą.
-Nie, bo pojechała do pracy. Mam coś przekazać?
-Muszę z nią porozmawiać. Wiesz o czym.
Mrugnęła okiem porozumiewawczo. Tony spojrzał na nich pytająco.
-Super, czyli wszyscy mają przede mną jakieś tajemnice, tak?
-A czy musisz wszystko wiedzieć? Powiem ci jak będziesz gotowy.
Stwierdziła na spokojnie.
-Tony, powiem ci, ale sama nie wiem, jak to będzie. Na pewno się dowiesz o wszystkim, ale… Ale daj czas.
Poprosiła przyjaciela bez kłamania. Całe jej życie stało pod znakiem zapytania. Nawet Victoria miała dylemat nad rozmową z dyrektorem. Czekała co powie.
-Jesteś pewien, Ho? Da sobie radę
-Ależ oczywiście. Ręczę za nią. Ma ogromną wiedzę i na pewno sobie poradzi.
-Hmm… No dobrze… Zostajesz zatrudniona. Mam nadzieję, że szybko zaaklimatyzujesz się w tej placówce.
-Dziękuję. Postaram się nie zawieść.
Podziękowała, żegnając się z nim. Razem wrócili do nastolatków. Geniusz nie zdołał dokończyć pytania, więc zakończył temat.
-No to co? Chcecie wrócić do domu?
Spytała się ich lekarka.
-Tak, bo nie mam zamiaru tu dłużej siedzieć.
Chłopak miał także dość tajemnic. Niecierpliwił się, czekając na decyzję lekarza oraz wypis.
-No to moim zdaniem, Pepper potrzebuje jedynie psychologa, ale wizyta w szpitalu już może się skończyć.
-No a co ze mną?
Zapytał doktorki, która pytająco spojrzała na Ho.
-Hmm… Niech Victoria zadecyduje. To będzie twój pierwszy test.
-No chyba sobie żartujesz. Pierwszy raz… Ekhm! Ja nie znam jego przypadku
Była w szoku co sobie ubzdurał. Czuła, że ten test był spalony na samym starcie.
-Powiem w skrócie wszystkie potrzebne informacje do podjęcia decyzji. Chłopak jest po poważnym wypadku, w którym jego serce zostało poważnie uszkodzone i nie spełniało swojej funkcji. To urządzenie na jego piersi, to rozrusznik, który wysyła impulsy elektryczne do pobudzenia organu. Trzeba je ładować i jest zasilane kylitem. No to jak? Podejmujesz się wyzwania?
Uśmiechnął się do kobiety.
-Hmm… Podejmuję, ale jeśli coś pójdzie nie tak, to idzie na ciebie?
-Jeżeli źle zadecydujesz, poprawię cię. Dopiero zaczynasz. Nie będę dla ciebie taki ostry, żebyś od razu uciekła.
-Dobra, więc mam podjąć decyzję o wypisie?
Zapytała dla pewności.
-Tylko tyle?
-Najpierw liczę, że go przebadasz, a potem postanowisz, czy go wypisać. Spokojnie. Nawet, jeżeli się pomylisz, to cię poprawię. Po prostu chcę cię sprawdzić.
-Dobra… No to nie bój się, Tony. Raczej cię nie zabiję.
Zaśmiała się, podchodząc do Tony’ego. Sprawdziła odczyty z kardiomonitora, szwy, działanie implantu oraz oceniła własnymi oczami czy wyglądał na tyle dobrze, aby mógł wyjść ze szpitala.
-No dobra, Tony. Jak się czujesz od 1 do 10?
-Hmm… 7,5?
-O! Czyli coś jest nie tak. Powiesz mi co ci dokucza?
Zapytała, szukając powodu takiej oceny stanu zdrowia.
Chłopak wypuścił powietrze z płuc, żeby znowu je po chwili nabrać.
-A nie możemy sobie tego odpuścić? Naprawdę chcę wrócić do domu. Nic mi nie jest.
-No dobra. Moim zdaniem, nie powinieneś dostać wypisu, ale chyba możesz wyzdrowieć w domu. Nie ma powodu do obaw. Także najlepiej będzie, jak wyjdziesz ze szpitala. Znając życie, nie lubisz tu siedzieć, prawda?
-Jakby czytała mi pani w głowie.
Nieco później odezwał się Yinsen.
-Świetnie ci poszło. Oj! Coś czuję, że kiedyś godnie mnie zastąpisz. To ja idę po wypisy.
Z tymi słowami wyszedł z sali. Chłopak był w szoku, że tak łatwo poszło, zaś kobieta również nie ukrywała zdziwienia. Jednak zdany test coś znaczył.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy, doktor wrócił z niezbędnymi papierami. Tony zabrał swoją dokumentację i wyszedł z sali. Wpierw wstąpił do łazienki, żeby przebrać się w swoje ubrania, a następnie skierował się do wyjścia szpitala. Przy drzwiach złapał go Rhodey.
-Tony, gdzie ty idziesz?
-Na zewnątrz, a nie widać?
-Ej! Chłopie, coś ty taki nerwowy?
-Mam dosyć tajemnic, dobra? A teraz dajcie mi spokój.
Wyszedł z budynku, kierując się w stronę zbrojowni, zaś Pepper wyszła na korytarz. Roberta od razu do niej podeszła.
-Już cię wypuścili?
-Tak. Nawet Tony’ego.
Przełamała się, odważając się na podjęcie decyzji.
-Długo myślałam nad tym, z kim być. Nie chcę sprawiać kłopotów, bo ma pani chłopaków na głowie, dlatego chyba… Chyba zostanę z agentem Bernes.
-Oczywiście, Pepper. Uszanuję twoją decyzję. Cieszę się, że znajdziesz nowy dom.
-Dziękuję. Dziękuję, że chciała pani mi pomóc.
Pożegnała się z nią, a prawniczka pojechała od razu do domu. Krótko czekała na agenta oraz jego żonę.
-Jesteś pewna, że tego chcesz, Patricio?
-A czy sprawię tym jakiś kłopot dla pana?
-Heh! Mów mi po imieniu.
Uśmiechnął się lekko.
-Zgoda, więc Rick, tak?
Spytała dla pewności.
-Tak.
-To mi proszę mówić Pepper.
-Mam gadać do ciebie „pieprz”?
-Albo papryka.
-Wystarczy Pepper.
Wtrąciła się Victoria, która była mężem agenta, a jej nową matką.
-No to jesteśmy w komplecie. Gdyby ktoś pytał, zdołałem zabrać twoje rzeczy z domu.
Wyjaśnił mężczyzna.
-Czyli wiedziałeś, że tak wybiorę?
Szybko przestawiła się na „ty”.
-Nie, ale zabrałem je, bo zajmowałem się twoją ochroną. Gdybyś zamieszkała z Robertą, pojechałbym po nie i miałabyś je u Rhodesów.
Wyjaśnił krótko, na co lekarka lekko ziewnęła.
-No dobra, moi mili. Możemy już jechać.
Wyszli ze szpitala, kierując się do samochodu. Nie był furgonetką, a zwykłym pojazdem na czterech kółkach. Czuła się lekko skrępowana, ale z jakiegoś powodu nie czuła paniki.
~~~~***~~~~
Mata. Najgorsze co mogło być na maturze. Trzymam kciuki za wszystkich maturzystów ;)

Rozdział 12: Piekło w głowie

0 | Skomentuj
Przez cały czas, gdy Victoria zajmowała się swoją pracą, Tony uważnie przyglądał się niej. Chciał dać jej szansę, choć nigdy nie ufał nowopoznanym osobom.
-Czyli teraz pani będzie mnie leczyć?
Zapytał, żeby przerwać niezręczną ciszę.
-No nie do końca. Jestem w takiej jakby asyście. Jednak to nie znaczy, że masz mnie inaczej traktować.
Lekko się uśmiechnęła do chłopaka.
-Poza tym, dlaczego sam robisz sobie kłopoty? Potem doktor Yinsen też martwi się o ciebie, że zapomina o spokoju.
-Chciałem sprawdzić, co z Pepper. Ostatnie co pamiętam, to moment, kiedy ją porwali. To moja przyjaciółka. Martwiłem się nią.
-Hmm… Ja to rozumiem, ale zauważ, w jakim jesteś stanie. Lepiej już nigdzie się nie ruszaj.
Poprosiła, a następnie dość sprawnie zmieniła bandaże Pepper. Krwawienie z rany było coraz mniejsze, więc odtrutka zadziałała.
-Nie masz powodów do obaw, Tony. Rany bardzo ładnie zaczęły się goić, więc jeśli nie będzie niespodzianek, dostanie wypis jutro. Podobnie jak ty, chociaż powinnam zapytać twojego lekarza prowadzącego.
Wyjaśniła, uspokajając jego obawy.
-Cieszę się, że wracacie do zdrowia. Naprawdę mieliście dużo szczęścia. Gdyby coś się działo, to mów. Niczego nie ukrywaj.
Kiwnął głową, więc uznała to za zgodę. Gdy chciała zrobić sobie małą drzemkę, do sali wszedł Ho.
-Mówiłam, że cię wezwę w razie kłopotów. Oboje są grzeczni.
-Tak uważasz? Z nim nigdy nie wiadomo.
Wskazał na Tony’ego, który nieco się oburzył.
-Sytuacja pod kontrolą. Mam nadzieję, że chwila wytchnienia dobrze ci zrobiła.
Liczyła na lepsze samopoczucie z jego strony.
-Zrobiłem sobie małą drzemkę. Tyle mi wystarczy, ale dziękuję za troskę.
Uśmiechnął się i podszedł do swojego pacjenta.
-Myślałam, żeby im dać wypis już jutro. Z Pepper nie będzie już kłopotów nawet, jeśli rozerwie szwy. Krwawienie ustało, a parametry życiowe są w normie.
Wyjaśniła, proponując.
-To nie od nas zależy, a od nich.
-Pierwsza lekcja na start?
Spytała z lekkim uśmieszkiem.
-Zanotuj, jeśli chcesz.
Godzinę później, Pepper obudziła się. Lekarka zauważyła to i podeszła do niej. Próbowała ją uspokoić, bo wyglądała na lekko zagubioną.
-Spokojnie. Jesteś w szpitalu. Jak się czujesz?
-Chyba… Chyba dobrze.
-Pozwól, że to sprawdzę. Porusz lewą ręką.
Zrobiła jak chciała.
-Ja czuję. Wreszcie mogę się ruszyć!
-To bardzo mnie to cieszy. Jednak dla pewności sprawdzę pozostałe części, dobrze?
Zgodziła się, dlatego sprawnie przeprowadziła diagnostykę.
-Podnieś prawą rękę.
Wszystko wskazywało na ustąpienie paraliżu, ale do pełnej oceny musiała dokończyć test.
-W porządku, a teraz ściśnij moją rękę jak najmocniej.
-O tak?
Musiała jej to przyznać, że miała mocny chwyt.
-Bardzo dobrze, a teraz wstań. Powoli.
Najpierw usiadła, a dopiero potem wstała do pionu. Lekarka przyjrzała się dokładnie, lecz nie znalazła żadnych niepokojących objawów.
-Jest dobrze, ale jeszcze dwie części i jesteś wolna. Usiądź i dotknij palcem czubek nosa.
Dziewczyna zrobiła to bez problemu.
-No i ostatnie, czyli popatrz jednym okiem na mój palec. Śledź go.
Poprosiła, a następnie mogła postawić diagnozę. Nie widziała zaburzeń neurologicznych. Pozwoliła jej położyć się na łóżku.
-No to chyba nic cię tu nie trzyma. Jutro możesz wrócić do domu.
-Naprawdę? Tak szybko? A co doktorek na to?
-Doktorku?
Uśmiechnęła się głupawo, zwracając do niego.
-Jeśli nie rozwalisz kolejnych szwów i nie będziesz robić głupich akcji, to dostaniesz wypis.
-A Tony?
Ucieszyła się na tą wiadomość, a głównie na powrót sprawności ciała. Tęskniła za szkołą, lecz wcześniej potrzebowała podjąć decyzję, co do nowej rodziny.
-Jeśli Tony będzie grzeczny i nie wywinie żadnego numeru, również wypiszę go tego samego dnia.
-Słyszałeś, Tony? Lepiej nic nie kombinuj.
Gaduła zaśmiała się głupawo i pomimo szwów, nie czuła zbyt wielkiego bólu. Czuła się jak nowonarodzona.
-Postaram się.
Powiedział cicho, bo nadal czuł się słabo, a nie chciał tego zdradzać. Też miał dość pobytu w szpitalu. Oboje pragnęli tego samego. Wrócić do domu.
-To jak, Pepper? Co robimy… po wyjściu ze szpitala?
-Nie wiem.
Nie wiedziała co ma mówić, a dobrze ściemniali przed lekarzami ze swoim dobrym humorem.
-Wisisz mi obiad, ale… To może innym razem.
Odwróciła się w przeciwną stronę, aby nie widział w jakiej była rozsypce. Fizycznie dochodziła do siebie, ale w jej głowie działo się piekło. Lekarka chwyciła ją za rękę i otarła jej łzy.
-Hej! Czemu jesteś taka smutna? Twój przyjaciel żyje i ty też. Skąd ta podkówka?
-T… Tata. Tata!
Zaczęła krzyczeć, więc podała leki uspokajające, aby nie wpadła w większy stan paniki. Od razu leżała spokojnie.
-Nic nikomu nie grozi. Maggia zostawi ciebie i twoją rodzinę w spokoju. Wiem to, ponieważ wielokrotnie zajmowałam się pomocą przy odbijaniu porwanych dzieci. Wszystko będzie dobrze, Pepper. Odpoczywaj.
Poprawiła łóżko, żeby mogła wygodnie na nim spać. Na moment wyszła z sali, gdyż musiała pogadać z Rickiem. Akurat zrobił sobie przerwę na kawę.
-Będzie żyła, ale jest bardzo przestraszona. Powiesz mi co się stało?
-Virgil… Virgil Potts… nie żyje.
Ledwo wydusił z siebie. Wciąż nie docierało do niego, że stracił przyjaciela. Kobieta była w szoku, a on mówił dalej.
-Fix go zabił, a ja nie mogłem nic zrobić i… I Pepper jest sama. Nie ma nikogo.
-Biedna. Tyle musiała przeżyć. Nic dziwnego, że serce zaczęło niedomagać, chociaż głównie winna była zła proporcja odtrutki.
Współczuła jej, bo przeżywała taki koszmar.
-Jednak możemy ją przygarnąć. Wszystko zależy od tego czy się zgodzi.
-Poważnie?
Zdziwiła się, ale pozytywnie. Nigdy nie miała okazji sprawdzić, czy nadaje się do roli matki. W końcu miała idealną na to okazję.
-Kochanie, nie chcę, żeby skończyła w jakimś przytułku.
Zależało mu, aby córka zmarłego miała normalne życie.
-To jak? Zgodziłabyś się ją przygarnąć?
-Nie mam nic przeciwko, skoro sam jesteś chętny. Musimy czekać na decyzję.
Pocałowała męża w usta. Dość krótko, bo musiała wrócić do dzieciaków. Dziewczyna leżała spokojna, choć potok łez wciąż nie minął.
-I jak? Lepiej się czujesz? Jeśli chcesz, możesz ze mną porozmawiać. Właśnie dowiedziałam się co ci się przytrafiło i naprawdę współczuję.
Nie spodziewała się, że chora chwyci ją za rękę.
-Proszę zostać.
-Spokojnie. Nigdzie nie uciekam.
Usiadła obok niej, dając wsparcie. Tylko tyle mogła zrobić. Przyjaciel od razu chciał wiedzieć skąd płacz u rudej.
-Pepper, co się stało? Dlaczego płaczesz i o czym mówi ta pani?
Pepper chciała to zachować dla siebie, bo wiedziała, że gdyby wiedział, zacząłby się obwiniać. Pozostawiła go w niewiedzy.
-Przepraszam.
Jedynie tyle z siebie wydusił.
-To nie twoja wina.
Odwróciła się w jego kierunku.
-To ja zawaliłam.
Chłopak czuł się niekomfortowo mówić przy lekarzach o tym, co ich spotkało. Spojrzał w ich stronę, dając im do zrozumienia, żeby ich zostawili.
-To co? Pozwolimy im tu zostać?
Spytała się Ho, który wahał się nad wyjściem z sali.
-Dajmy im pogadać. Na pewno tylko czekali na to.
-No niech będzie. To chodźmy w tym czasie porozmawiać z dyrektorem szpitala.

Wyszli za drzwi, a nastolatkowie zostali sami.

Rozdział 11: Wspaniałe uczucie adrenaliny

0 | Skomentuj
Obniżyli łóżko na najniższy poziom, zaś puls zmienił się w ciągłą linię.
-Ładuj.
-Już, a teraz uwaga. Odsunąć się.
Uderzył niewielką mocą defibrylatora. Nie pomogło. Młoda lekarka postanowiła podać adrenalinę i spróbować ponownie.
-Jeszcze raz. Większa moc.
-Dobra. Strzelam.
Ponownie uderzył, aż serce znowu zaczęło działać.
-Wrócił rytm zatokowy.
-I widzisz? A ty mówisz, że nie umiesz. Dobra robota, pani doktor.
-Jednak gdyby nie błąd w proporcjach, mogłaby umrzeć.
Lekko poczuła się zdołowana, ale ten od razu podniósł ją na duchu.
-Każdemu się zdarza, a ja przymknę na to oko. Nikomu nie powiem.
-I ja też nie.
Zdziwiła się, słysząc męża w sali. Zapomniała go wcześniej wyprosić, więc zrobiła to teraz. Dla pewności o stanie rannej sprawdziła odczyty.
-Teraz już nie powinno być kłopotów. Niebawem się obudzi.
-Doktorze, twój pacjent…
Zauważyła jak Tony zaglądał zza kotary.
-No co za podglądacz! Ładnie to tak?
Uśmiechnęła się, słysząc kolejne pouczanie nastolatka. Chciała go poznać, gdyby w razie zastępstwa byłaby potrzebna mu do pomocy. Lekarz szybko skończył swoje kazanie i wrócił do kobiety.
-Czyli takie masz z nim przygody?
-Och! Istny cyrk. Naprawdę ja przy nim kiedyś wykorkuję.
Zaczął się żalić.
-Dlatego widzę, że dobrze zrobiłam, akceptując twoją propozycję. Przy mnie nie musisz się bać. Najwyżej będę cię reanimować co dyżur.
Zaśmiała się, a on również zareagował tak samo.
-To jak się nazywa twoja chodząca bomba?
-Bomba?
Lekko się zdziwił na to określenie.
-No widzę jak przy nim wybuchasz. Nie potrafisz być spokojny, a w takich momentach łatwo o problemy z sercem.
-Słyszałeś, Tony? Nie zamierzam podzielać twojego losu!
Lekko się zaśmiała, lecz starała się być poważna.
-Proszę mi wybaczyć. Nie powinnam się śmiać w takim miejscu.
-Po pierwsze, to przejdźmy na ty. Mówmy sobie po imieniu. Po drugie, ja humor bardzo cenię, a naprawdę to pomaga pacjentom. Z doświadczenia wiem, że poważnych lekarzy traktuje się inaczej.
-Gorzej?
Zapytała z ciekawości.
-Zdecydowanie inaczej.
-W porządku, Ho. W takim razie poproszę cię, abyś zrobił sobie przerwę. I bez obaw. Będziemy w ciągłym kontakcie.
Podała mu pager.
-Gdy otrzymasz sygnał, będzie oznaczać, że potrzebuję twojej pomocy. Naprawdę musisz odpocząć, jeśli masz zamiar niańczyć swojego pacjenta, aż do śmierci.
Uśmiechnęła się głupawo, szczerząc zęby.
-Ale na pewno dostanę sygnał?
-Tak to działa. Nie martw się. Ja i Rick dopilnujemy, aby nie wpadli na jakiś „super” pomysł.
Uspokoiła go, a następnie z lekkim użyciem siły popchnęła na korytarz.
-Miłego odpoczynku.
-Żelaznej cierpliwości.
Również uśmiechnął się i poszedł do gabinetu lekarskiego. Victoria zerknęła na moment na nastolatka, który był kłopotliwy, a potem wróciła do dziewczyny. Oboje wracali do zdrowia, lecz i tak musiała przy nich czuwać. Usiadła naprzeciw ich łóżek.
Po kwadransie, sprawdziła im parametry i ponownie usiadła. Było bardzo spokojnie, aż ktoś wszedł do sali. Od razu wstała z zamiarem wyrzucenia za drzwi. Jednak powstrzymała się, widząc męża. Podał jej kawę.
-Mrożona. Taką jak lubisz.
-Dziękuję i wybacz za to co wcześniej.
Przeprosiła za swoje zachowanie, licząc na wybaczenie.
-Heh! Przywykłem do tego, Victorio. Tak naprawdę, to jestem z ciebie dumny. Masz pracę i nie będziesz marnować swojej wiedzy w domu.
-Być może, ale już popełniłam błąd. Sam widziałeś. I nadal myślisz, że się do tego nadaję?
Spytała, licząc na szczerą odpowiedź.
-Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. Nie poddawaj się.
Po tych słowach, czuła się zmotywowana do działania. Nie dość, że chciała pomóc Ho, to i również zaspokoić swoją ciekawość o działaniu eksperymentalnego rozrusznika.
-Masz rację. Warto spróbować, a teraz mi stąd zmykaj. Masz swoje zadanie. Ty pilnujesz od zewnątrz, a ja od wewnątrz.
-No właśnie. Tak trzeba zrobić, bo jak znowu uciekną, to dadzą nam popalić.
Zaśmiał się, a następnie ucałował w czoło i wyszedł. Pierwsze godziny w nowej pracy powodowały u niej przyjemne uczucie podwyższonego ciśnienia. Brakowało jej w życiu adrenaliny. No i ją dostała.

Rozdział 10: Victoria Bernes

0 | Skomentuj
Kobieta odebrała za pierwszym sygnałem. Była zadowolona, że mąż o niej pamiętał.
-Hej, Rick. Jak tam w pracy? Obyś nie spóźnił się na dzisiejszą kolację.
Czuł jak się uśmiechała przez słuchawkę. Żałował, że musiał zepsuć jej dobry humor.
-Mam do ciebie małe pytanie. Chodzi o antidotum na środki, które stosuje Maggia przy porwaniach i torturach. Pamiętasz co pomagało?
Spytał, podając podstawowe informacje.
-Hmm… To zależy, ale jaką masz sytuację?
-Może podam ci lekarza do słuchawki.
-Jasne. Żaden problem.
Agent podał telefon Yinsenowi.
-Proszę z nią porozmawiać.
-Dzień dobry. Nie lubię rozmawiać przez telefon, ale tym razem, muszę zrobić wyjątek. Mam tutaj dziewczynę. W jej krwi wykryłem jakąś substancję. Powoduje paraliż. Tak przypuszczam…, ale moja odtrutka nie zadziałała, a sytuacja jest naprawdę poważna. Muszę działać szybko.
-Cóż… A jakieś inne objawy? Potrzebuję więcej informacji.
-Raczej nie zauważyłem nic innego. Problemy z oddychaniem mogą być spowodowane złamanymi żebrami. Hmm… Może utrata przytomności?
-A krwawienie? Jakieś rany?
-Zaszyłem ranę po nastawieniu żeber. Dwa razy ją rozerwała, więc podałem szczepionkę na tężec. Krew też podałem. Może lepiej niech pani przyjedzie i sama się jej przyjrzy.
-Nie trzeba. Wygląda na to, że ma pan do czynienia z niebezpieczną mieszanką paraliżująco- krwotoczną. Stąd bezwład ciała i strata krwi.
-Rozumiem. Ma może pani jakiś skład tej mieszanki? Lub może odtrutkę? Nie chcę, żeby się wykrwawiła, a nie mogę jej też ciągle podawać krwi. Są też inni pacjenci.
-W porządku. To zaraz przyjadę.
-Dobrze. Dziękuję.
Po rozmowie, rozłączył się i oddał telefon Rickowi. Czekał na przyjazd kobiety. Znalazła się w szpitalu po godzinie wraz z walizką, która zawierała najważniejsze elementy. Mąż poszedł sprawdzić, czy była w pobliżu. Znalazł ją na korytarzu. Ucałował w policzek i przytulił.
-Myślałem, że później się zobaczymy.
-Jak widzisz, to jestem tu bardziej zawodowo.
Wskazała na walizkę.
-No tak, więc zapraszam.
Zaprowadził ją do odpowiedniej sali.
-Tutaj masz swoją pacjentkę. Patricia Potts. A to lekarz, który się nią zajmuje.
-Witam.
-Podała rękę.
-Liczę, że wspólnymi siłami pomożemy pacjentce.
Łagodnie się uśmiechnęła, a następnie wyjęła cały sprzęt do tworzenia odtrutki. Przyjrzała się dziewczynie, która na jej oczach straciła przytomność.
-Czas się kończy.
Sprawdziła ze zmartwieniem wszelkie rany oraz parametry. Nie były dobre, bo trucizna rozprzestrzeniła się po całym organizmie.
-Trucizna niebawem dosięgnie serca. Nie można na to pozwolić.
Podała listę lekarzowi, wskazując na kolejność dodawania składników. Całą zawartość zmieszała i zaaplikowała do strzykawki. Podała przez wenflon.
-Teraz pozostało tylko czekać.
Rick usiadł obok rannej, dając jej siłę do walki. Liczył na to, że odtrutka zadziałała.
-Nie martw się. To powinno jej pomóc.
Położyła mu rękę na ramieniu, dodając nieco otuchy.
-Oby, ale gdybym bardziej jej pilnował, nie doszłoby do tego.
Nadal czuł się współwinny tej sytuacji.
-Maggia jest bezlitosna. Wiesz o tym. Pamiętasz, ile razy z Virgilem musiałeś się z nimi ścierać?
-Tak. Pamiętam.
Na samo wspomnienie o zmarłym przyjacielu poczuł się źle. Martwił się zarówno o Pepper jak i o Tony’ego. Na szczęście lekarz zajął się nim.
-Dziękuję pani bardzo. Gdyby nie pani, pewnie ta dziewczyna już byłaby martwa… No to teraz muszę zająć się tobą.
Spojrzał na Tony’ego.
-Jak jeszcze raz odepniesz się od kardiomonitora, to nie będę cię dalej leczył, a beze mnie długo nie pociągniesz. Zdejmuj tę koszulę, bo muszę przyjrzeć się czy wszystko ładnie się goi.
Posłusznie wykonał prośbę. Doktor powoli odwijał bandaże. Nie widział powodu do niepokoju. Za to Victoria sprawdziła odczyty z kardiomonitora nastolatki. Sytuacja wyglądała na lepszą, więc spakowała wszelkie narzędzia do walizki.
-No to chyba nic tu po mnie. Także do widzenia.
-Niech pani zaczeka chwilę. Naprawdę świetna robota. Nie chciałaby pani może zacząć pracować w tym szpitalu? Przydałaby mi się pomoc, a przecież sam też nie będę żył wiecznie.
-Rozumiem, ale ja niewiele umiem. Jestem niezbyt obeznana w medycynie. Wiem tyle co uczyłam się na studiach i z życia.
Wyjaśniła, chociaż po części była zainteresowana propozycją.
-Dlatego będę cię uczył. Tę technologię…
Wskazał na implant.
-Znam tylko ja, a przecież nie zawsze będę w szpitalu. Fajnie by było, gdyby ktoś mógł mnie czasem zastąpić. Jak dla mnie, to pani nadaje się idealnie.
-No nie wiem. Naprawdę nie chcę nic zwalić i… I mieć czyjegoś życia na sumieniu przez głupią pomyłkę.
-Victorio, zgódź się. Jesteś świetna. Właśnie ocaliłaś życie Patricii. Kto wie, ile jeszcze możesz zdziałać?
Mąż potrafił dodać jej motywacji do działania.
-Naprawdę pan tego chce?
-Ależ oczywiście. Już pokazała pani co potrafi. Jestem nawet w stanie ręczyć za panią u dyrektora szpitala.
Powiedział zgodnie z prawdą. Zależało mu na jej pomocy. Akurat natrafił na nią w najbardziej dogodnym momencie.
-To jaka jest pani decyzja?
Kobieta bała się odpowiedzialności, choć czuła, że lekarz będzie potrzebował jej. Widziała, że był zmęczony „przygodami” na ostrym dyżurze.
-Dobrze. Zgadzam się.
Doktor ucieszył się.
-Świetnie. To możemy od razu pójść do dyrektora.
-Poczekajmy z tym, bo nie wiem, czy odtrutka zadziałała. Poza tym, pana pacjent też potrzebuje pilnego oka.
Stwierdziła z lekkim uśmieszkiem, bo chłopak nie wyglądał na amatora, jeśli chodzi o ucieczki z jednego oddziału na drugi.
-No dobrze. Do tego chłopaka, to ja już nie mam cierpliwości.
-Czyżby były z nim same problemy? W razie czego, jestem obok.
Zaśmiała się, lecz wiedziała, że w takich miejscach trzeba zachować powagę.
-Kompletnie nie przestrzega zaleceń. Mimo, iż wie jak to może się dla niego skończyć.
Zdecydował się nie zabierać go znowu na OIOM, bo stan był stabilny. Jedynie podpiął chorego do kardiomonitora.
-Jest całkiem dobrze jak to, co wczoraj przeszedłeś.
-To chyba… dobrze?
-Tak, ale nadal musisz odpoczywać.
Założył nowe bandaże, a stare wywalił, bo nie nadawały się do niczego.
-Tylko tym razem, już nie uciekaj.
-Nie mam takiego… zamiaru.
-Jeszcze zobaczymy.
Mężczyzna czuł się dziwnie, bo nie znał tożsamości lekarki, więc przedstawił się jej.
-Ho Yinsen.
-Victoria Bernes.
Podała rękę na znak zawarcia znajomości.
-Miło mi. Mam nadzieję, że stworzymy zgrany duet lekarzy.
-Też na to liczę. O ile prędzej nie wyrzucisz mnie za specyficzne metody. Zresztą, opowiem o tym innym razem.
-Hehe. Jego rozrusznik już jest technologią eksperymentalną.
Wskazał na Tony’ego.
-Hmm… Więc chyba nie muszę się bać.
Lekko się uśmiechnęła, lecz humor drastycznie spadł na sam dźwięk kardiomonitora.
-Wiedziałam. Coś jest nie tak.
Od razu podeszła do łóżka Pepper. Tak jak maszyna wskazywała. Puls słabł.
-I o takich pomyłkach mówiłam. Prawdopodobnie to moja wina. Pomożesz mi?
-No to do dzieła.

Rozdział 9: Pora się przebudzić

0 | Skomentuj
Tony ocknął się podpięty do wszystkich, możliwych maszyn, mających na celu utrzymywanie życia. Starał sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia.
-O nie. Pepper!
Odpiął się od maszyn i wyszedł z sali. Czuł się słabo, ale chciał sprawdzić czy przyjaciółce nic nie było. Zdołał uniknąć agentów, zaglądając do każdej z sali. Po jakimś czasie, odnalazł ją. Usiadł, a raczej bardziej upadł na krzesło obok jej łóżka. Wszystko go bolało, lecz nie zwracał na to uwagi. Pragnął z nią posiedzieć. Widział ubranie przesiąknięte krwią.
-Pepper, co oni ci zrobili?
Złapał ją za rękę, dając siły do walki, chociaż sam ich nie miał. Dziewczyna poczuła ten dotyk i pomimo złego samopoczucia, otworzyła oczy. Była w szoku, widząc geniusza.
-T… Tony?
Chciała dotknąć jego twarz, lecz nie mogła się ruszyć.
-Czy… Czy ja śnię?
Starała się ruszyć ręką. Niestety, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Byłam tym faktem przerażona, aż zaczęła szybciej oddychać.
-To nie… sen. Jestem tu.
Zauważył jej zdenerwowanie.
-Przepraszam, że ci… wtedy nie… pomogłem.
-N… Naprawdę? Ale… Ale nie mogę… się ruszyć.
-Nie martw się. Wszystko będzie… dobrze.
Starał się uspokoić dziewczynę.
-A… co… z tobą? Uciekłeś? Lepiej… wracaj… do sali. Pewnie… cię szukają.
Poprosiła słabym głosem. Nie potrafiła sobie przypomnieć co ją spotkało, lecz czuła, że bandaże były we krwi.
-Dziękuję. Znowu… mnie ocaliłeś.
Przypomniała sobie, że Iron Man ją ocalił i wtedy poczuła się bezpiecznie. Reszta wspomnień była we mgle.
-Wolałbym posiedzieć tutaj z tobą.
-N… Nie… możesz. M… Musisz… w… wra… cać.
Wydusiła z siebie, a problemy z oddychaniem narastały.
-Co ci jest?
Strach Tony’ego wzrósł na sile, aż poczuł kłucie w klatce piersiowej. Chwilę potem do sali wbiegł lekarz. Nie był zachwycony. Wręcz wściekły.
-Tony, do jasnej cholery! Dopiero co otarłeś się o śmierć, a teraz tak po prostu odpinasz się od wszystkiego i spacerki sobie urządzasz?! Muszę zawiadomić agentów, że cię odnalazłem.
Jak na zawołanie pojawił się Rick.
-Zguba się znalazła.
-On… już wraca.
Gaduła broniła przyjaciela.
-Spokojnie, doktorku.
-Jak mam być spokojny?! Tony, czy ty chcesz, żeby Rhodey odwiedzał cię na cmentarzu?
-No… nie.
-No ja też tak sądzę. Siadaj na to łóżko obok. Za chwilę zaprowadzę cię do sali, a teraz korzystam z okazji, że Pepper jest przytomna. Sprawdzę co i jak… Jak się czujesz?
-Nie… wiem. Chyba… Chyba coś… Coś nie tak… bo nie… Nie mogę się… ruszyć.
Spanikowała, że znowu szybciej oddychała, przez co ból wzrastał na sile.
-Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Pepper, po pierwsze… uspokój się. Po drugie…
Zasłonił kotarę, żeby chory nie mógł podglądać.
-No dobra. Podałem ci odtrutkę, która powinna przywrócić ci władanie ciałem. Czyżbym coś przeoczył?
-Od… trutkę?
Nie ukrywała zdumienia. Chciała znać prawdę. Starała się jakoś uspokoić, ale niewiedza doprowadzała do jeszcze większego niepokoju.
-Kto… Kto mi to… zrobił?
-Pepper, ja naprawdę nie wiem. Ja tylko staram się was uratować. Zrobiłem badanie krwi. Ktoś podał ci jakąś substancję. Musiałbym się o to zapytać któregoś agenta. Jeżeli odtrutka nie pomogła, to ja już wyczerpałem medyczne sposoby. Mogę jeszcze cię nawadniać i może z czasem usunie się toksyna z twojego organizmu.
Dziewczyna była załamana. Mogła tylko czekać. Straciła siły na walkę. Yinsen podszedł do agenta.
-Chcę wiedzieć wszystko o tej akcji, w której brał pan udział.
-Maggia stosuje wiele metod, ale jeśli chodzi o środki, to stosuje różne. Paraliżujące, trujące i takie, które mogą zabić na miejscu. O jaką chodzi?
-Nie mam pojęcia. Jak na razie skarżyła się, że nie może się ruszać, ale ja stworzyłem na to odtrutkę. Nie wiem, dlaczego nie działa.
-Hmm… Z tego co wiem, to Iron Man ją tu zabrał. Może coś wie. Jednak… Mam lepszy pomysł.
Wybrał numer do swojej żony. Była wyuczonym lekarzem. Niezbyt doświadczonym, ale znała metody terrorystów. Mogła pomóc Pepper.

Rozdział 8: Paraliż

0 | Skomentuj
Rozmowa nie umknęła uwadze Rhodey’go. Wybiegł ze szpitala, docierając do zbrojowni. Założył pancerz i wyleciał na miasto. Próbował śledzić Pepper oraz dorwać sprawcę całego zamieszania.
Kiedy on latał w powietrzu, Pepper rozejrzała się po korytarzu, który wydawał się pusty. Od razu ruszyła do biegu. Na moment zatrzymała się przy intensywnej terapii, żeby pożegnać się z Tony’m.
-Mam nadzieję, że będziesz bezpieczny.
Jako że słyszała za sobą czyjeś kroki, natychmiast ruszyła do wyjścia. Przez ból straciła na szybkości, ale mimo to, ucieczka powiodła się. W mgnieniu oka dostrzegła furgonetkę zza rogu. Zatrzymała się. Nie wiedziała co robić. Jedynie poczuła jak coś wbijają jej w ramię, aż straciła czucie w nogach. Została zabrana do środka. Bohater zdołał ich zauważyć i zaczął śledzenie kryminalistów. Dość szybko dojechali na miejsce, a nie było to nic innego jak więzienie T.A.R.C.Z.Y.
Po tym jak ją wyciągnęli, zaczęli włamywać się do systemu zabezpieczeń. Z łatwością odblokowali dostęp do celi.
-Teraz twoja kolej. I lepiej nic nie kombinuj.
Była zmuszona do posłuszeństwa, więc robiła wszystko to, czego chcieli. Pilot zbroi wleciał za nimi.
-Zostawcie tę dziewczynę, a oszczędzę wam kłopotów.
-I… Iron Man?
Niedowierzała, że go widziała, ponieważ Tony nie był w stanie się pojawić.
-Hej! Przecież cię sprzątnęliśmy! Jak… Jak to możliwe?!
Nawet terroryści byli zagubieni. W kilka sekund rozpętała się strzelanina. Większość zakapiorów robiła za tarczę, gdyż jeden z nich zabierał rudowłosą z dala od walki. Bez problemu postrzelił agentów Fury’ego, dzięki czemu miał wolną drogę do celi więźnia. Uwolnił go.
-T… To ty?
Była przerażona.
-Ty… Ty zabrałeś mi… mamę!
Dziewczyna trzęsła się ze strachu, zaś paraliż próbował opanować całe ciało.
-No to jesteś już nam niepotrzebna. Plany uległy zmianom, ale nie martw się. Nikomu nic się nie stanie. Chyba, że martwisz się o blaszaka.
-Co?
Chciała coś im wykrzyczeć, lecz brutalnie wrzucili ją do celi. Zamknęli, a następnie oddalili się.
-Hej!
Przez paraliż nóg nie zdołała dojść do panelu. Mogła tylko leżeć i liczyć na jakiś cud. Na szczęście Iron Man rozprawił się z Maggią. Zauważył w celi dziewczynę, lecz najpierw musiał zrobić coś innego.
Kiedy Fix miał wsiąść do samochodu, strzelił rakietą. Pojazd stanął w płomieniach. Heros podleciał do złoczyńcy i wrzucił do innej celi. Teraz mógł zająć się Pepper. Otworzył jej celę.
-Jesteś cała?
-Nie czuję… Nie czuję nóg.
Nie chciała kłamać, a przez wysiłek zapomniała o szwach. Krótko po pojawieniu się jednostek T.A.R.C.Z.Y. Rhodey leciał z nią do szpitala.
-Dziękuję, Rhodey.
-Rhodey? No wiesz? Ja ci tyłek ciągle ratuję, a ty mylisz mnie z moim bratem?
-C… Co? B… Bratem?
Czuła się skołowana. Niczego nie pojmowała.
-T… Tony?
Więcej nie potrafiła z siebie wydusić. Zaczęła odczuwać skutki swojej głupoty. Z trudem łapała oddech.
Po wylądowaniu na miejscu, zawołał odpowiedniego lekarza. Zaniósł ranną do sali, a potem wrócił do zbrojowni, gdzie odłożył pancerz. Lekarz pojawił się przy rannej.
-Co się tym razem stało?
Bluzka była nasiąknięta krwią, a szwy ponownie były zerwane.
-Czy ty chcesz umrzeć? Chciałem, żeby nie było widać tak bardzo tej blizny, ale nic z tego.
Od razu zaczął zajmować się zszywaniem. Podał środek znieczulający i wyciął naderwaną skórę. Po zrobieniu szwów, wbił jej szczepionkę przeciw tężcowi.
-Coś jeszcze ci jest?
Nastolatka ledwo utrzymywała się przytomna. Przed sobą widziała rozmazane twarze.
-Może… pan… powtórzyć?
I tyle powiedziała, aż całkowicie zatraciła się w czerni. Rick nie wiedział jak do tego doszło. To wszystko działo się tak szybko. Iron Man przyniósł ją w ciężkim stanie, a żaden z agentów nawet nie widział jej próby ucieczki. Lekarz musiał działać szybko.
-Cholera jasna. Pepper! Słyszysz mnie?
Kazał lekarce pobrać krew do badań, a sam sprawdził jej grupę krwi. Próbował jakoś ją ocucić. Nie udało się. W wynikach badań zauważył jakąś truciznę. Stworzył do niej odtrutkę, a następnie wstrzyknął do krwiobiegu. Powoli wyczerpywały mu się możliwości.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi.
-Proszę.
Agent wszedł do środka, lecz na widok zakrwawionych rękawiczek lekarza nieco się przestraszył. Doktor od razu je zdjął, wrzucając do kosza. Podszedł do mężczyzny, wyjaśniając wszystko.
-Znowu zerwała szwy.
-Poważnie? Czyli już wszystko będzie dobrze?
Spytał zmartwiony.
-Nie mogę tego obiecać. W jej krwi wykryłem jakąś dziwną substancję. Podałem odtrutkę, ale nie jestem pewien czy to pomoże.
-Co to znaczy? Czy ona…
Zaczął bać się rudowłosą, a nawet czuł się winny, gdyż nie dopilnował jej.
-Robię wszystko co w mojej mocy. Na razie pozostało nam czekać.
Chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale po otrzymaniu informacji o zniknięciu Tony’ego, musiał zareagować.
-Cholera jasna! Niech pan idzie ze mną. Porwali kolejną osobę. Tym razem padło na Tony’ego.
Był w szoku, lecz skontaktował się z agentami, rozpoczynając poszukiwania.

-Szukajcie bruneta w wieku siedemnastu lat z rozrusznikiem serca. Prawdopodobnie ktoś chce go porwać.

~~~~***~~~~~
Ostatnie opowiadania nie posiadają obrazków, bo to zabiera sporo czasu. Poza tym, już nie za bardzo mam co wstawiać, bo wszystkie praktycznie już były. Nie chcę się powtarzać, dlatego jedynie przy mniejszych rzeczach jak one shoty, bajeczki i specjały będą jakieś zdjęcia.

Rozdział 7: Taka mała masochistka

0 | Skomentuj
Rhodey pobiegł po lekarza. Od razu, kiedy go znalazł, ten wszedł do sali. Wyprosił chłopaka na korytarz i zajął się dziewczyną. Nie chciał go martwić, gdyż po raz kolejny musiał zszyć ranę przez zerwane szwy. Zdołał zrobić nowe i podał środki znieczulające, po których będzie dłużej spać.
Po wyjściu na korytarz, Rick od razu chciał wiedzieć na temat stanu Pepper. Przyjaciel także nie ukrywał zmartwienia.
-Jak się czuje?
-Chyba dobrze, choć znowu zemdlała. Wyrwała szwy, więc musiałem założyć nowe. Trzeba ją pilnować i nie pozwolić, żeby wykonywała jakieś gwałtowne ruchy.
-Oj! Z nią jak widzę same kłopoty. Uwielbia to. Taka mała masochistka.
-Musi pan poświęcać jej dużo uwagi, jeżeli zdecyduje nie zamieszkać z nami, a z panem. Wiem, że jej tata nie miał dla niej czasu.
-Nie martw się. Mam żonę, która odpowiednio zajmie się nią.
Stwierdził.
-To dobrze.
Przyjaciel nieco się tym faktem uspokoił.
-Potrzebuje kobiecej ręki. Dawno nie miała takiej możliwości.
-Co prawda, to prawda. Jej mama zmarła, gdy ta była mała.
-Naprawdę dużo wiesz, Rhodey. Faktycznie jesteś jej bliskim przyjacielem.
-No cóż… Ostatnie dni bardzo nas w trójkę zbliżyły.
-Mhm… No to nie będę już się czepiał… Czy mogę do niej wejść?
Spytał lekarza o zgodę.
-Oczywiście. Tylko nie wiem, czy jest przytomna.
Nagle dostrzegł Robertę. Musiał z nią porozmawiać o Tony’m, więc przeprosił ich i podszedł do prawniczki. Ucieszyła się, słysząc dobre wieści od lekarza. Jednak postanowiła zobaczyć, jak się trzymała gaduła. Weszła do jej sali, zaś agent stanął przed drzwiami z zamiarem ochrony.
Gdy kobieta usiadła na krześle obok łóżka chorej, Pepper leniwie otworzyła oczy. Lekko się wystraszyła na widok mamy Rhodey’go, aż maszyna zaczęła piszczeć.
-Hej, Pepper. Spokojnie. To tylko ja. Nie musisz się bać. Jak się czujesz?
-W porządku.
Była tak przestraszona, aż miała wrażenie, że dostanie zawału. Po chwili, pisk zniknął. Mimo wszystko, Yinsen wbiegł dość zdenerwowany.
-Co tutaj się dzieje?
-Nic się nie dzieje. Spokojnie. A jak Tony?
Uspokoiła lekarza, lecz on nadal nie wyglądał na zadowolonego.
-Nie zmieniaj tematu, młoda damo. Doskonale słyszałem maszyny.
Podszedł bliżej, sprawdzając wszelkie odczyty.
-Roberto, co ty ją tak straszysz?
-Ja nie śmiałabym.
Zaśmiali się, a doktor zostawił je w spokoju.
-Doktorek przesadza.
Uśmiechnęła się głupawo.
-Taki jego zawód. Musi sprawdzić wszystko. Z drugiej strony słyszałam, że zerwałaś pierwsze szwy.
Zaśmiała się.
-Nadal cię boli?
-Serio to zrobiłam?
Dziewczyna nie ukrywała zdziwienia, lecz potem zaczęła rozumieć.
-O! To pewnie dlatego odleciałam do elfów. Poza tym, Rhodey powiedział, że mogę z panią mieszkać. Czy to prawda?
Czuła, że musi zapytać, aby nie wyszło niezręcznie.
-Tak. To prawda. Twój tata był moim dobrym przyjacielem, tak samo jak ojciec Tony’ego.
Kobieta posmutniała na samo wspomnienie o nich.
-Czuję się za ciebie odpowiedzialna. Podobnie jak za Tony’ego. Nie chcę, żebyś trafiła do przytułku.
- Rozumiem panią, ale nie chcę sprawiać kłopotu. Ma pani już Tony’ego i Rhodey’go na głowie, a jeszcze ja dojdę i dopiero będzie Sajgon, że pani mąż ewidentnie kopnie mnie w dupę.
Tak się rozgadała, aż zabrakło jej tchu.
-O to nie musisz się martwić. Mojego męża nie ma w domu. Jest na misji, także cię nie wyrzuci.
Roberta widziała, że nastolatka starała się coś zataić.
-Coś się stało, tak?
-Straciłam tatę, Tony jest ranny, a ja tu leżę i nic nie robię. To chyba tak. Coś się stało.
-Naprawdę współczuję ci straty ojca. Sama byłam jego przyjaciółką, więc też to przeżywam. Musisz być silna. Tony da sobie radę, a ty zajmij się sobą.
-Mam taką nadzieję, ale sama sobie nagrabiłam. Po prostu… Po prostu byłam nieostrożna, a Tony… On chciał mnie… ch… chronić.
Czuła żal do siebie, ponieważ w tamtej sytuacji nie mogła nic zrobić. Żałowała, że nie dało się uniknąć ofiar. Stąd też planowała ucieczkę i spełnić żądanie terrorystów.
-Jeżeli poprawi ci to humor, to coś ci zdradzę. Tony już jutro może się wybudzić.
-Naprawdę? O! Wreszcie jakieś dobre… wieści.
Mina zrzedła na samo pojawienie się agenta. Sprawdził tylko czy nikt podejrzany się nie kręcił i ponownie zniknął.
-Jest jednym z najlepszych agentów. Z nim nic ci nie grozi.
-Taa… Wiem. Znamy się.
-Naprawdę? To dziwne. Normalnie agenci nie rozmawiają z osobami, które chronią.
Kobieta była w szoku, a cała ta sprawa robiła się dla niej coraz bardziej podejrzana.
-Nie tylko pani przyjaźniła się z moim tatą. Ten agent również.
-Wszystko jasne. No dobrze. To zastanów się czy chcesz z nami zamieszkać i daj mi znać. Może nie będę ci już zajmować czasu.
-Nie, nie! Niech pani zostanie!
Poprosiła, gapiąc się maślanymi oczami.
-Proszę. Nie chcę być sama.
Jako że było jej żal dziewczyny, zgodziła się.
-Dobrze. Zostanę.
-Dziękuję.
Radość rudzielca nie trwała wiecznie. SMS zbudził ponownie strach.
„Jak idzie zadanie? Mam nadzieję, że już zaczęłaś.
PS: Zapomniałem wspomnieć, że jeśli za godzinę nie zobaczę, jak działasz w mojej sprawie, otworzę ogień w szpitalu”
Prawniczka widziała strach w oczach Pepper.
-Co się stało? Pepper, możesz mi wszystko powiedzieć.
-Nie… Nie mogę. Przepraszam.
Zerwała z siebie wszystko, do czego była podłączona. Wyszła drugimi drzwiami i starała się dotrzeć do wyjścia. Było ciężko przez sporą ilość agentów. Prawniczka od razu wybiegła z sali do Ricka.
-Rick! Cholera! Pepper uciekła. Dostała jakiegoś SMS-a. O czym ja nie wiem?!
-Nie wiem, ale z tego co wiem, to nie powinna się ruszać. Miała nastawiane żebra. Rany! Co ona wymyśliła?
Agent nawiązał kontakt ze swoimi ludźmi.
-Szukajcie rudzielca z piegami w wieku siedemnastu lat. Prawdopodobnie chce uciec ze szpitala.

Rozdział 6: Burząc spokój rodzi się niepokój

0 | Skomentuj
Przyjaciel ponownie odwiedził rudowłosą. Od razu zapytał o samopoczucie.
-I jak? Wszystko gra?
-Pewnie, panikarzu.
-Ja? Panikarz? Nie jestem panikarzem.
Oburzył się, słysząc takie określenie.
-Hmm… Niech no sobie przypomnę.
Zaczęła wyliczać sytuacje.
-Wpadasz w panikę za każdym razem, gdy coś się Tony’emu dzieje, pytasz za każdym razem o doładowanie implantu i ciągle mu przypominasz, że ma na siebie uważać.
Po raz kolejny przesadziła z gadaniem, a ból musiał się odezwać. Wszystko z winy własnej głupoty.
-No chyba to normalne, że się martwię o brata. No dobra. Nie męczę cię już, bo widzę, że mówienie powoduje ból.
-Ej! Sama sobie nagrabiłam, tak? Nie martw się. Nie umrę tak szybko, choćbyś bardzo tego chciał.
-Nie chciałbym, żebyś umarła. Co ty znowu sobie ubzdurałaś?!
-To taki żart.
Zachichotała bez czucia bólu. To mogła robić.
-Cieszę się, że znowu jest w tobie życie.
-I nawzajem.
Uśmiechnęła się do niego szczerze.
-To jak? Kiedy cię wypiszą? Nie chcę sam chodzić do szkoły.
-Spokojnie. Skłonię doktorka, aby nie zastanawiał się w nieskończoność.
Głupi śmiech gaduły ponownie przyprawił o ból.
-Pepper, przestań sobie szkodzić, bo wyjdzie na to, że to ja.
-Ej! Nie panikuj. Jest okej.
-Ja nie panikuję. Po prostu jestem za młody, żeby pójść siedzieć.
-Nic jej nie zrobiłeś. Ona sama sobie szkodzi.
Zaśmiał się agent. Nawet nie zauważyli, kiedy wszedł. Tak zagadali się między sobą. Chłopak odsunął się nieco dalej od łóżka.
-Dzień dobry. A pan to kto?
-Witaj, Rhodey. Nazywam się agent Rick Bernes i byłem przyjacielem ojca Patricii.
-Pan mnie zna? Ale skąd?
Zaczął nabierać podejrzeć, co do niego.
-Twoja mama wielokrotnie pomagała przy śledztwach jako prawniczka. Stąd słyszałem o tobie nieraz.
Wyjaśnił bez powodu o lęk. Nie zamierzał nikomu zrobić krzywdy. Histeryk nieco się uspokoił, znając dość logiczne wyjaśnienie.
-No tak. Czasem można zapomnieć, że mama ma znajomości w policji i FBI.
-Spokojnie. Jestem po twojej stronie… To może was zostawię. Wybaczcie, że wszedłem bez uprzedzenia.
-Nic się nie stało. Proszę zostać.
Usłyszał głos dziewczyny.
-Właśnie, Patricio. Zdecydowałaś już?
-Zdecydować? Ale na co?
-Nie powiedziała ci? Dziwne. Myślałem, że się przyjaźnicie i sobie ufacie.
Był w lekkim zdumieniu.
-Czego mi nie powiedziałaś, Pepper?
Spojrzał z przerażeniem na dziewczynę.
-Nic takiego. Po prostu będę mieć nową rodzinę.
-Co?! Przecież rozmawialiśmy już o tym.
-Eee… Mogę się wtrącić?
Spytał, bo musiał wyjaśnić nieporozumienie.
-Proszę.
-Jej ojciec spisał w testamencie, że w razie śmierci mogę przejąć nad nią opiekę. Jednak czekam na jej zgodę.
Chłopak zdziwił się na to wyznanie.
-Pepper?
-Rhodey, to był przyjaciel mojego taty. Czasem zajmował się mną, gdy go nie było. Jednak i tak muszę myśleć co zrobię.
Stwierdziła lekko zmieszana.
-Masz czas do namysłu.
-Wiem, ale… Ale to i tak… dość trudne.
W ułamku sekundy przypomniała sobie, że została sama. Przyjaciel położył jej rękę na ramieniu. Widział jak posmutniała.
-Nie przejmuj się, Pepper.
-Nawet… Nawet nie mogłam… nic zrobić. Nie mogłam… Nie mogłam.
Rozpłakała się jak małe dziecko. To było wiadome, że szybko nie zapomni tamtej nocy. Usiadł obok niej, dając wsparcie.
-Ej! Pepper, nie mówmy już o tym. Z tego co słyszałem, to nawet Iron Man nie dał im rady.
-Jak to… Iron Man? Przecież…
Od razu wyczuła kłamstwo.
-Rhodey, to niemożliwe.
-A jednak. Pokonali go.
-Ale… Ale wcześniej…
Nie bardzo pojmowała, do czego doszło. Niewiele pamiętała, a w najważniejszych momentach film się urywał.
-On… On nie mógł tam być.
-To prawda, bo jakiś inny blaszak się pojawił. Widziałem, że wyglądał inaczej, a może… Hmm… Może Iron Man ma więcej niż jeden pancerz.
-Mnie tam nie było, a wszystko co wiem, usłyszałem w telewizji. Zgadzam się z panem. Na pewno ma więcej pancerzy. Pewnie, gdy tamtą zniszczyli, wziął drugą. Jako super bohater pewnie wziął pod uwagę możliwość zniszczenia zbroi.
-Ej! Czy to jakaś zmowa?
Teraz bardziej była przekonana, że miała rację. Rhodey kłamał, lecz nie chciała tego roztrząsać.
-Więc zastanowię się jak wyjdę ze szpitala.
Wróciła do poprzedniego wątku rozmowy.
-Nie ma żadnej zmowy. Po prostu uważamy, że Iron Man ma więcej niż jeden pancerz. A może ty wiesz kto jest w zbroi?
Przyjaciel puścił do niej oczko. Nie mogli mówić o tożsamości bohatera przy agencie.
-Masz jeszcze czas.
-Ech! Wiem, ale…
Zanim zdołała dokończyć, zadzwonił telefon.
-Do mnie?
Wyjęła komórkę. Spojrzała na wyświetlacz. Nieznany numer. Pokazała to agentowi, bo takie niespodzianki nie wróżyły nic dobrego.
-Zna pan ten numer?
-Możemy przejść na „ty”. A tak, poza tym, nie rozpoznaję go.
-Rhodey?
Podała mu telefon.
-Wiesz kto to może być?
-Nieznany. Nie mam pojęcia. Może odbierz? Pana ludzie pewnie założyli podsłuch?
-Wyłapujemy każdą rozmowę, która jest podejrzana. Zajmujemy się bezpieczeństwem, więc musimy naruszyć w pewien sposób prywatność.
Wyjaśnił w największym skrócie o swojej pracy.
-Patricio, odbierz.
-Halo?
Przyłożyła słuchawkę, zaś agent dzięki swojemu gadżetowi miał kontakt z całą siecią telefoniczną.
-Patricia Potts, jak mniemam? Oczywiście, że to ty, bo twój numer jest łatwo zapamiętać.
-Kim… Kim jesteś?
Widział, że zaczęła się denerwować. Na szczęście Rhodey nadal był przy niej, próbując ukoić jej nerwy.
-Jeśli nie spełnisz moich żądań, ktoś ucierpi. Ktoś z twoich bliskich, a wiem, że wszyscy są w szpitalu. Chyba nie chciałabyś odpowiadać za kolejną śmierć, prawda?
Chłopak nie słyszał rozmowy, więc mógł tylko czekać.
-Co mam zrobić?
-To bardzo proste. Masz uwolnić Mr. Fixa z więzienia T.A.R.C.Z.Y. Wiem, że to łatwe nie będzie, ale w ten sposób już nigdy nikogo nie stracisz. Daję ci moje słowo w imieniu wszystkich terrorystów.
Przez odpowiedzi dziewczyny mógł domyśleć się, że nie rozmawiała z nikim dobrym. Miał tylko nadzieję, iż agenci namierzą dzwoniącego.
-I… to wszystko?
Jej głos się łamał. Już była zestresowana, więc Rick wskazał gestem, żeby skończyła rozmowę.
-Spełnisz jeden warunek, pojawią się następne. Jednak powiem później o tym, Patricio.
Po tych słowach, sam szantażysta rozłączył się.
-Mamy go. Wiemy, skąd dzwonił. To niedaleko… stąd.
Zrzedła mu mina, bo sprawca znajdował się bardzo blisko.
-Pepper, ty tu zostań… Chcę wam pomóc.
-To zbyt niebezpieczne. Wolałbym nie mieć więcej rannych.
Ostrzegł, wybiegając z pomieszczenia. Przyjaciel nie wiedział, jak zareagować. Rzucił krótkie pytanie.
-Co teraz?
-Nie… Nie wiem. Rhodey, przecież to miał być koniec. O co im chodzi?! Nienawidzę tego! Nie… Nie uda mi się uwolnić tego Fixa z więzienia. To… To niemożliwe… Rhodey.
-Ten ktoś kazał ci go uwolnić?!
Był w szoku. Chciał jakoś zareagować, lecz nie chciał zostawiać przyjaciółki zupełnie samej.
-Tak.
Więcej nie zdołała mu powiedzieć i bezsilnie zemdlała.

Rozdział 5: Jakby zmartwień było za mało

0 | Skomentuj
Lekarz wparował do środka, próbując zapanować nad sytuacją. Wykres bicia serca wariował, ponieważ porażenie prądem wywołało potężny atak serca. Mógł tylko czekać na jego kulminację. Dopiero kiedy serce Tony’ego przestało bić, zareagował, podając odpowiednie leki. Delikatnym uderzeniem defibrylatora starał się przywrócić krążenie.
-No dalej, Tony. Masz dla kogo żyć. Walcz!
Uderzył po raz kolejny. Odetchnął z ulgą, widząc, jak organ wrócił do pracy.
-Mamy go.
Poczekał jeszcze przez chwilę, a gdy upewnił się, że chłopakowi nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo, wyszedł na korytarz. Tam spotkał tego samego agenta co ostatnio.
-Doktorze, czy wszystko z nim dobrze?
-Żyje. To najważniejsze. Najgorsze przetrwał. Teraz powinien szybko wrócić do zdrowia.
-Dziękuję za informację. Oby tak się stało. To samo co z Patricią.
Już myśleli, że ten wieczór już niczym nie zaskoczy. Byli w błędzie. W szpitalu zrobiło się zamieszanie.
-Co tam się dzieje?
Spytał lekarz.
-Sprawdzę to. Niech pan tu zostanie.
Poprosił. Po chwili dostrzegł swoich agentów rozsianych po całym szpitalu.
-Co się dzieje?
-Włączył się alarm.
Rick nie bardzo rozumiał co to znaczyło.
-I tyle?
-Tak, ale poszukujemy sprawcy.
-Dziwne. Włączył się alarm, a wy latacie i straszycie cały szpital.
-Wybacz, szefie.
-Nie szkodzi. Grunt, że jesteście czujni.
Stwierdził, a następnie rozejrzał się po holu. Wezwał agentów przez mini słuchawkę.
-Jeśli zobaczycie coś podejrzanego, macie meldować o wszystkim. I nie działać w pojedynkę. Nie chcę przeżywać kolejnej straty przyjaciela.
Agenci zgodzili się, więc w spokoju wrócił do Pepper. Niestety, lecz ponownie odezwał się strach. Jak na zawołanie pojawił się Yinsen.
-Jak się czujesz?
Spytał nastolatkę, lecz ona nie odpowiedziała. Nawet delikatne szturchnięcie Ricka nic nie dało.
-Patricio, słyszysz?
Doktor podszedł do niej, upewniając się czy wszystko było w porządku.
-To nic takiego. Podałem jej środki przeciwbólowe, a ona po prostu zasnęła.
-To dobrze.
Odetchnął z ulgą.
-Niech śpi.
Nie minęło kilka minut, a do szefa FBI dotarł kontakt od jednego z agentów.
-Co znalazłeś?
-Sprawdziliśmy monitoring i widać jakiś ruch. Ktoś przeszedł naszą ochronę.
Mężczyzna był ciekawy, co do tożsamości intruza.
-Jakieś przypuszczenia kto to może być?
-Jest nietykalny.
-Cholera.
Przeklął pod nosem. Nie umknęło to uwadze lekarza.
-Dowiedział się pan czegoś?
-Tak, ale to na razie informacje poufne.
-Rozumiem. Zróbcie wszystko, żeby wyjaśnić tę sprawę.
-Zgoda, a niech pan robi dalej co trzeba.
Poprosił o nieutrudnianie w misji.
-Dobrze.
Długie godziny braku odpoczynku dały o sobie znać. Agent był na granicy wytrzymałości, dlatego na chwilę wyszedł, żeby wziąć kawę z automatu. Wypił ją, a następnie zaczął wracać do sali. Poczuł ciarki na plecach. Zupełnie tak, jakby coś koło niego przeszło. Odwrócił się, lecz nikogo tam nie było. Miał wrażenie, że przez zmęczenie musiał mieć omamy.
Następnego dnia, Rhodey zdecydował się opuścić szkołę, żeby tylko być przy swoich przyjaciołach. Lekarz przekazał mu takie słowa, które od razu poprawiły mu humor. Chciał powiedzieć o tym Pepper. Wszedł do jej sali.
-Cześć, Pepper. Jak się czujesz?
Dziewczyna odwróciła się, słysząc głos przyjaciela. Nie ukrywała zdziwienia.
-Rhodey, a ty nie w szkole? I co ty taki zadowolony? Stało się coś?
Ciekawość obudziła się w niej, bo był w naprawdę dobrym humorze.
-Pierwszy zadałem pytanie.
-Żyję, jak widzisz. Ech! Jakoś przeżyłam.
Westchnęła ciężko, rozciągając się. Na moment zapomniała o szwach, które się odezwały. Poczuła ból.
-Coś się stało? Mam zawołać lekarza?
Podszedł bliżej łóżka chorej.
-Nie, nie! Au! To moja głupota.
Zaśmiała się lekko, żeby siebie bardziej nie katować.
-Twoja kolej na odpowiedź, Romeo.
-Chodzi o Tony’ego.
-O Tony’ego?
Raptownie wstała, przez co ból znowu się nasilił.
-Masz mi powiedzieć wszystko.
Przyjaciel uspokoił ją i kazał usiąść, żeby bardziej się nie raniła.
-Pepper, Tony wraca do zdrowia. Możliwe, że obudzi się za kilka dni. Może szybciej. Pepper, on wygrał tę walkę.
W ostatniej chwili powstrzymał się od uścisku.
-Obiecuję, że jak stąd wyjdziecie, to pójdziemy na pizzę. Teraz już wszystko będzie dobrze.
-Ej! Tony wisi mi dalej obiad. Ja mam bardzo dobrą pamięć, więc jak się ocknie, powiem mu to i nie pozwolę, żeby się wykręcił.
Przez gadulstwo ponownie żebra dały jej popalić.
-Idę po lekarza.
-Nie!
Wstała i szarpnęła go za rękaw.
-Nie idziesz.
-Ej! Pepper, może coś jeszcze ci jest. Daj sobie pomóc.
-Raczej nic.
Jednak gdy tak wspomniał o tym, to odpuściła mu.
-Okej. To dla świętego spokoju.
-No dobra. To mam iść czy nie? Nie chcę zaliczyć nokautu.
-Heh! Idź.
Pozwoliła na pomoc, bo chciała przydać się im, a nie tkwić z własnej głupoty ciągle w łóżku szpitalnym.
Po chwili, Rhodey przyszedł z lekarzem.
-Dzień dobry, panno Potts. Jak się dzisiaj czujesz?
-Dobrze.
Stwierdziła krótko.
Lekarz ucieszył się, widząc, jak wraca do zdrowia. Poprosił jej przyjaciela o wyjście, żeby przyjrzeć się szwom.
-Wszystko ładnie się goi. Tylko staraj się nie robić gwałtownych ruchów, bo je naderwiesz.
Spokojnie wytłumaczył, a dla pewności zrobił kilka innych badań.
-Tak jak myślałem. Oprócz tych żeber, to nic ci nie jest. Jeżeli coś będzie się działo, zawsze możesz mnie zawołać.
-Ja chcę zobaczyć się z Tony’m.
Nalegała.
-Ja chcę tam iść.
Nie mogła się doczekać na zobaczenie się z nim.
-Hej. Spokojnie. Jeszcze trochę to potrwa, nim odzyska przytomność. Na razie zajmij się swoim zdrowiem. Na pewno ci nie ucieknie.
-Och! Okej.
Nie była tym faktem zachwycona, chociaż zgodziła się z nim. Tony nie ucieknie.
-No dobrze. To ja idę się zająć innymi pacjentami. Gdyby coś się działo, proszę zawiadom mnie.
-Jasne, doktorku.
Uśmiechnęła się, mrugając okiem. Czuła, że życie nabrało barw.

Rozdział 4: Najgorszy dzień z możliwych

0 | Skomentuj
Przyjaciółka Rhodey’go długo nie kryła się ze swoimi odczuciami. Od razu podzieliła się nimi.
-Rhodey, ty… Ty to widziałeś?
-Pepper, widziałem. Skoro on nas słyszał, to może jest jeszcze nadzieja?
-Jeszcze… jest. Pomożesz mi wrócić do sali?
Czuła się zmęczona przez samo patrzenie na tak przeraźliwy obraz. Głównie z winy maszyn. To było dla niej za wiele. Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień.  Przyjaciel pomógł jej usiąść na wózek, a następnie położył na łóżku.
-On walczy. Ja jestem tego pewny.
-Wiem. On nigdy się nie podda.
Przykryła się kołdrą, układając wygodnie.
-Dzięki, Rhodey.
-Nie ma za co, Pepper. Jest już późno i wszyscy jesteśmy zmęczeni. Odpocznijmy. Jutro z samego rana tu przyjadę.
-Dobrze, więc do jutra.
Pożegnała się z nim, a on wyszedł z sali. Wpatrywała się biały, aż do mdłości sufit. Już dłużej nie mogła powstrzymywać kolejnej fali łez. Rozpłakała się jak małe dziecko. Znany jej lekarz nie mógł przejść obojętnie, widząc, jak cierpi. Odważył się wejść do jej sali.
-Dzień dobry. Jak się czujesz?
-Jest dobrze, ale czasem boli tutaj.
Wskazała na klatkę piersiową.
-Pewnie mnie czymś uderzyli.
Lekarz nieco się zmartwił, więc od razu zapytał.
-Może chcesz, żebym cię przebadał?
-Jak pan chce. W sumie… Wszystko mi jedno.
Zgodziła się. Mężczyzna chciał jakoś poprawić jej humor albo przynajmniej ulżyć w cierpieniu. Usiadł na krześle obok łóżka.
-Gorszy dzień?
-Najgorszy… z możliwych.
Westchnęła ciężko.
-Wszystko jeszcze się ułoży.
-Byłem przed chwilą w sali Tony’ego. Nie wiem czy to ty tak na niego działasz, ale wszystko wskazuje na to, że wygra tę walkę.
-Może… Nie wiem.
Dziewczyna nie była pewna, co do uczuć, a co dopiero do słów lekarza. Była zbyt przygnębiona, aby widzieć promyk nadziei.
-Hej. Nie możesz się załamać. Kto da Tony’emu siłę do walki?
-Wiem, ale… Dzisiaj ciężko… mi myśleć… dość… pozytywnie.
Z ciężkim oddechem zdołała wydusić parę słów. Przestała mówić. Yinsen zmarszczył brwi, widząc, że coś musiało być nie tak.
-Chodź. Pomogę ci wstać. Musimy zrobić prześwietlenie.
-Prze… Przepraszam. Ja nie wiem… co się… dzieje.
Miała coraz większe trudności z oddychaniem. Doktor zabrał ją na prześwietlenie. Aby ułatwić oddychanie, dał jej maskę tlenową. Po badaniu, wszystko stało się jasne.
-Masz złamane żebro. Muszę je operacyjnie nastawić. Zgadzasz się na zabieg?
Nastolatka tylko kiwnęła głową. Mała ingerencja chirurgiczna zajęła mu pół godziny. Zawiózł ją z powrotem do tego samego pomieszczenia i powoli wybudzał z narkozy. Do kroplówki dał środek przeciwbólowy.
Podczas gdy jej ciało próbowało wrócić do życia, jeden z agentów znalazł się w szpitalu. Dopytywał o Patricię w recepcji. Nie dowiedział się niczego. Jednak na szczęście zdołał złapać lekarza, który wyszedł od Pepper z zamiarem sprawdzenia stanu Tony’ego.
-Jestem Rick i byłem przyjacielem Virgila Potts. Czy mogę wiedzieć, gdzie jest Patricia?
-Dzień dobry. Rozmawiałem z policją i kazali mi nie mówić nic o tej dziewczynie, ale może dla pana zrobię wyjątek. Jednak wejdzie pan tam pod eskortą ochroniarza.
-Zapewniam, że nie chcę jej skrzywdzić. Mam coś do przekazania. Widziałem, jak Virgil umierał. Wcześniej poprosił mnie, że mam zająć się nią, gdyby coś mu się stało. Kiedyś jak był postrzelony w ramię, to zajmowałem się nią.
Agent próbował przekonać go, że ma wyłącznie dobre zamiary.
-Możliwe, że będzie wychowywać się ze mną.
Jako dowód pokazał dokument.
-To testament. My jako agenci jesteśmy gotowi na śmierć w każdym momencie. Po śmierci żony, Virgil napisał testament i zdradził mi co zawiera. Proszę zobaczyć.
Podał mu pismo, a Ho jedynie przeczytał.
-Dobrze. Może pan do niej wejść, ale ja będę przy tym. Proszę za mną.
Rick widział nieufność lekarza, lecz zdołał go jakoś przekonać do odwiedzin rannej. Leżała zmęczona i nie reagowała na nic.
-Jaki jest jej stan?
-Jest świeżo po operacji. Miała złamane żebro. Gdybym go nie nastawił, mogłoby dojść do poważnego krwawienia.
Wytłumaczył na spokojnie.
-Dziękuję za informacje. Czy mogę tu być przy niej?
-Niech będzie, ale ochroniarz jest zaraz za drzwiami.
Wyjaśnił krótko.
-Dobrze.
Mężczyzna usiadł obok jej łóżka.
-Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje.
-Kilka dni i powinna być do wypisu.
-To dobrze.
Nieco uspokoił się, choć zdawał sobie sprawę, że potrzebowała czasu, aby dojść do siebie. Współczuł jej, gdyż w tak młodym wieku została sierotą.
Nagle dostrzegł jak powoli uchylają się powieki śpiącej.
-Dobrze cię widzieć, Patricio. Jak się czujesz?
-Chyba… Chyba dobrze.
Zauważył, że nadal nie czuła się na siłach.  Chciał ją zostawić samą, ale od razu ścisnęła go za rękę.
-Zostań.
-O! Czyli mnie pamiętasz?
-Tak.
Stwierdziła krótko. Lekarz poprosił o wyjście z sali w celu przebadania pacjentki. Rick zgodził się.
-Operacja się powiodła. Za kilka dni powinnaś dostać wypis ze szpitala.
-Ale?
-Coś się stało?
-Bo zawsze jest jakieś „ale”.
-Tym razem, nie ma żadnego. Kości szybko się zrosną. Przyjdziesz do mnie za dwa tygodnie, żeby zdjąć szwy i to tyle. Masz wielkie szczęście, że nie oberwałaś tak mocno.
Za pozwoleniem lekarza ponownie mogła zobaczyć się z agentem. Znowu usiadł na krześle, a następnie chwycił za jej dłoń. Chciał, żeby czuła się bezpieczna.
-Już nic ci nie grozi. Zajmę się tobą.
-Czy… Czy to…
-Żaden kłopot. Potrzebujesz domu i rodziny.
Stwierdził z lekkim uśmiechem. Wciąż nie mógł przestać myśleć o śmierci przyjaciela. To była koszmarna noc dla nich wszystkich. Mimo wszystko, ochrona strzegła miejsc, gdzie leżeli ranni. Jednak i tak musiał wpisać do akt wszystkie dane z akcji.
-Nie zrobię nic wbrew twojej woli. Zadecydujesz sama, dobrze?
-Tak, ale… Ale czy widział pan… Widział pan jak on… umiera?
Po jej policzkach spłynęły łzy. Z trudem mówiła o śmierci ojca.
-Byłem sam, ale on kazał wszystkim uciekać. Posłuchaliśmy się go, a potem jak dorwaliśmy sprawcę… Widział go. Sam… Sam sprawdziłem, czy oddychał i… Patricio, bardzo ci współczuję.
Głos agenta zaczął się łamać, aż przypomniał sobie znalezione ciało. Uwolnił łzy i przytulił rudzielca.
-Jakoś to będzie. Poradzimy sobie.
Jako że doktor nadal znajdował się w sali, chciał jeszcze z nimi posiedzieć. Plany zmienił alarm z sali Tony’ego.
-Przepraszam. Muszę was zostawić.
-Coś się stało?
Dziewczyna bardzo się zaniepokoiła. On zapytał o to samo.
-Są jakieś kłopoty?
Ho nie zamierzał psuć im humoru, więc skłamał.
-Nie. Wszystko dobrze.
Patricia zauważyła, że jego słowa mijały się z prawdą.
-O co chodzi? Coś się dzieje z Tony’m?
Mężczyzna dość długo nie odpowiadał. Od razu nasuwały się przypuszczenia. Potem wyszedł z sali bez słowa.
-Proszę sprawdzić co jest grane.
Nastolatka poprosiła Ricka, aby poznał prawdę, która była zatajana. Nie miał serca jej odmówić.
-Dobrze. Za chwilę wrócę.
Pożegnał się, a następnie wyszedł. Dotarł za lekarzem pod OIOM. I właśnie za tymi drzwiami zaczęła się ostateczna walka o jedno życie.
© Mrs Black | WS X X X