Część 20: Do domu. Chcę do domu

0 | Skomentuj

**Pepper**


Nie mogłam się doczekać, kiedy całą trójką wrócimy do Nowego Jorku. Może i skrócił się wyjazd, ale nic nie stoi nam na przeszkodzie, aby go powtórzyć następnym razem. O ile drużyna blaszaka nie będzie potrzebna, bo z pewnymi wrogami tylko nasza ekipa potrafi dać sobie radę. Żadna T.A.R.C.Z.A. Tylko my.
Podczas bezczynnego siedzenia, czekaliśmy na przylot pancerzy. Rhodey zajął się dręczeniem kolejnej książki, zaś moim zadaniem było czuwanie. Zachowywałam ostrożność, gdyby ktoś lub coś próbowało naruszyć tę harmonię spokoju.


Rhodey: Nie bój się. Wytrzyma.
Pepper: Nie wątpię w jego siłę, ale… Ale coś jest nie tak.
Rhodey: Co takiego?
Pepper: Myślisz, że mam rację?
Rhodey: Z czym niby?
Pepper: Że to blef. Że Duch chce coś innego osiągnąć.
Rhodey: Tak, Pepper. Myślałem nad tym i nawet wiem, czego może żądać.
Pepper: Czego? Nie zdradziłeś mi wcześniej swojej teorii.
Rhodey: Jego celem jest wywołanie strachu.


Cholera. To miało sens, więc mogłoby też znaczyć, iż te groźby przeciw naszym bliskim są haczykiem. Haczykiem na ofiarę.


Pepper: Masz całkowitą rację, Rhodey.
Rhodey: Ale to dzięki tobie na to wpadłem.
Pepper: No może… Co teraz zrobimy?
Rhodey: Czekamy.


Nienawidziłam tego całym sercem. Tej bezczynności, lecz i tak niewiele byłam w stanie zdziałać.
Nagle usłyszeliśmy jakiś huk.


Rhodey, Pepper: NIEMOŻLIWE.


Powiedzieliśmy jednocześnie, bo chyba mieliśmy to samo na myśli. Czyżby zbroja przyleciała o wiele wcześniej, niż zakładaliśmy? To byłby jakiś cud. Sprawdziliśmy swoje przypuszczenia, natrafiając na otwarte okno na korytarzu, zaś na podłodze leżały…


Pepper: Niemożliwe.
Rhodey: A jednak.


Tak. Nie mylił mnie wzrok. Przed nami leżały dwa pancerze. Mark I i War Machine.


Pepper: Czy ja… Czy ja dobrze widzę?
Rhodey: Też jestem w szoku. Widocznie nie zauważyliśmy, jak minął czas.
Pepper: No to pora na krok drugi.


Czerwona zbroja zmieniła się w plecak, zaś ociężały skafander założył histeryk. Mieliśmy wielkiego farta, ponieważ na korytarzu nie znajdowała się ani jedna żywa dusza. Poza nami. Weszliśmy do sali Tony’ego. Lekko szturchnęłam go na pobudkę.


Pepper: Budzimy się, śpioszku.
Rhodey: Tony, wstawaj. Musimy ruszać.
Pepper: Halo? Słyszysz mnie? Masz wstawać.


Użyłam nieco większej siły, aż niechcący spadł na podłogę. Nadal nie reagował. Przeanalizowałam odczyty z bransoletki. Niby odczyty wskazywały na poprawne działanie organizmu, choć i to także mogło się zepsuć wraz z implantem. Mogliśmy ufać jedynie własnemu doświadczeniu. Wpakowałam geniusza do zbroi, dając mu większe szanse na przeżycie.


Pepper: Dobra. Zbroja powinna załatwić resztę, a my w tym czasie polećmy po bagaże.
Rhodey: Ja polecę, a ty masz być z nim, jasne?
Pepper: Rhodey, nie lepiej, żebyś to ty mu towarzyszył?
Rhodey: Nie.
Pepper: Czemu? Wiesz więcej o implancie ode mnie.
Rhodey: Doktor Yinsen zna także ciebie. Wystarczy, że trafi w jego ręce, a nic nie powinno się zdarzyć.
Pepper: Tak bardzo mi ufasz?
Rhodey: Jesteś moją przyjaciółką, a poza tym, pokazałaś swoje umiejętności w kryzysowych sytuacjach. Wierzę w ciebie, Pepper.
Pepper: Więc do zobaczenia w Nowym Jorku.
Rhodey: Bezpiecznej podróży.
Pepper: Wzajemnie.


Panikarz skontaktował się z komputerem ze zbrojowni, podając jakieś klucze i hasła. W ten sposób zbroja mogła lecieć bez konieczności przytomności pilota.
Po wyleceniu ze szpitala, nie patrzyłam w dół. Za bardzo się bałam wysokości, na której się znajdowałam. Gdyby mój bohater był świadomy, raczej nie odczuwałabym takiego strachu. Lecieliśmy tak szybko, jak było to możliwe. Niepokój powoli opuszczał moje ciało, aż sama pragnęłam poczuć swobodę w locie.
Niespodziewanie do moich uszu dotarły słowa geniusza. Mruczał je pod nosem, więc spał. Co za ulga.


Tony: Dom… Chcę do domu.
Pepper: Spokojnie. Właśnie tam lecimy.
Tony: Pepper?
Pepper: Tak, kochany. Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze. Doktorek ci pomoże, postawi na nogi, a potem będziesz mógł robić to, na co będziesz miał ochotę.
Tony: My… lecimy?
Pepper: No tak. Zbroje do nas bardzo szybko dotarły. Rhodey chce wziąć bagaże i potem dołączyć do nas. Zresztą, coś ci powiem.
Tony: Co takiego?
Pepper: Duch z nami pogrywa. Nikogo nie skrzywdzi. On tylko chce ciebie sprowokować, żebyś popełnił samobójstwo na misji.
Tony: Jak to? Czy… on…
Pepper: Nie mów za wiele. Sęk w tym, iż rozgryźliśmy jego plan. Teraz mu się nie upiecze.
Tony: Pepper…
Pepper: Cii… Wyśpij się. Jeszcze sobie pogadamy.


Uśmiechnęłam się, ciesząc z tego, że cała powrotna podróż nie powodowała żadnych problemów. Zbroja posiadała odpowiednią ilość energii, szybko mijała miasta, a przede wszystkim silne podmuchy wiatru nie stanowiły przeszkody w swobodnym lataniu.


**Tony**

Nie potrafiłem zasnąć. Już zbyt długo odpoczywałem. Pamiętałem, jak Pep z Rhodey’m mnie wołali. Byłem wtedy za słaby, aby odpowiedzieć. Niestety, lecz nadal tak było. Przynajmniej podtrzymywanie życia oraz proces leczenia w zbroi pozwalał mi przeżyć. Obserwowałem twarz mego rudzielca. Promieniał szczęściem oraz pozytywną energią. Nie przejmowała się niczym. Jej wiara w rzeczy niemożliwe dawała siłę do walki. Nie zamierzałem skapitulować przed powrotem do rodzinnego miasta.


Tony: Pep?
Pepper: Mówiłam, żebyś poszedł spać.
Tony: Jestem… zmęczony… ciągłym spaniem.
Pepper: Teraz tego najbardziej potrzebujesz. Później będziesz mógł szaleć, lecz na razie masz odpoczywać.
Tony: Przepraszam.
Pepper: Za co?
Tony: Za wyjazd, bo… Bo ja… zepsułem…
Pepper: Ej! Nawet tak nie mów. Mieliśmy kupę frajdy. Nie sądzisz, że miło spędziliśmy czas?
Tony: Gdyby nie implant…
Pepper: Nie, Tony. Gdyby nie Whiplash, nie musiałbyś tak cierpieć. Pewnie dalej cię boli.
Tony: Trochę mniej.
Pepper: Nie kłamiesz?
Tony: Nie.
Pepper: Więc się cieszę.
Tony: Pep?
Pepper: Tak, Tony?
Tony: Trzymaj się.
Pepper: Przecież nie spadnę. Whoa!


Ostrzegałem, że zbroja przyspieszy. Lecieliśmy z zawrotną prędkością, omijając szybciej wszelkie granice państw. W powietrzu czułem zapach oceanu. Byliśmy coraz bliżej celu. Nawet dostrzegłem znajome ulice, wieżowce, a także te zatłoczone ulice. Wciąż byłem na sterowaniu komputera, a dla bezpieczeństwa rudej nie zamierzałem brać stery w swoje ręce.
Po trzech godzinach, znaleźliśmy się przed szpitalem. Pepper wyskoczyła na parking. Odrzuciłem pancerz przez wciśnięcie przycisku na napierśniku, zmieniając ją w plecak. Jednak nie spodziewałem się tak gwałtownej utraty sił. W ostatniej chwili złapała mnie moja anielica.


Pepper: Nie puszczę cię.
Tony: Wiem.
Pepper: Chodźmy do doktorka. Niech zrobi z tobą porządek.


Podparłem się jej ramienia, wchodząc do placówki. Nadal pamiętała, gdzie mógł znajdować się specjalista. Szliśmy korytarzem, aż skręciliśmy w prawo. Nie ukrywał zdziwienia na nasz widok.


Dr Yinsen: O! A wy do mnie, prawda?
Pepper: Potrzebujemy pomocy.
Dr Yinsen: Dobrze. Zabiorę jednego pacjenta do sali, a ty usiądź z nim i poczekaj.
Tony: Pepper…
Pepper: Spokojnie. Jestem tu.


Chwyciła za rękę, dając otuchę ducha. Nie chciałem martwić rudej, ale znowu nie mogłem oddychać. Upadłem na podłogę.


Pepper: Tony!

Część 19: Blef

0 | Skomentuj

**Tony**


Powoli uchylałem powieki, dostrzegając światła nad głową. Szpital? Znowu? Nie tak wyobrażałem sobie ten wyjazd. Jednak czułem się okropnie. Implant zaciskał miażdżąco, że nie mogłem oddychać. O dziwo lekarze rozwiązali ten problem, wsadzając mi jakąś rurkę do gardła. Ledwo słyszałem bicie serca, co i tak ledwo się trzymało. Nie musiałem poznawać diagnozy. Winny był rozrusznik. Gdyby nie walka z Whiplashem, nie doznałby tak poważnych uszkodzeń.
Gdy wykorzystałem siły do użycia przycisku przy łóżku, w sali pojawił się personel medyczny. Od razu pozbawili mnie tego badziewia z ust, zastępując je zwykłą maską tlenową. Nie mówiłem nic, bo i z tym miałem problem. Słuchałem, co lekarz miał mi do powiedzenia.


Lekarz: Pierwszy raz spotkałem się z takim mechanizmem podtrzymywania życia. Niestety, lecz on powoduje kłopoty. Chyba o tym wiesz, prawda.


Lekko kiwnąłem głową.


Lekarz: Nie znam się na tej technologii, a od twoich przyjaciół słyszałem, że w Nowym Jorku mogą ci pomóc. Zostaniesz tam zabrany specjalnym samolotem z naszej placówki, ale dopiero przy poprawie pogody.


Wiedziałem, że będę zmuszony do zostania na dłużej. Nie miałem wyboru. Bezczynne leżenie, aż do dnia z dobrą aurą na niebie.


Lekarz: A! I masz gości. Chcesz się z nimi zobaczyć?


Uśmiechnąłem się, ukrywając ból.


Lekarz: Uznaję to za “tak”.


Przez drzwi przeszły dwie znane mi postacie. Rozpoznałem moją gadułę oraz niańkę od siedmiu boleści. Dziewczyna rzuciła się na kark, lecz nie odepchnąłem jej. Chciałem znów poczuć bliskość naszych serc. Mimo narastającego bólu, utrzymywałem się przytomny.


Pepper: Dobrze cię widzieć, choć nie czujesz się za dobrze, co?


Zgodziłem się, potakując głową.


Pepper: Niech ci coś podadzą, bo się wykończysz.
Lekarz: Miał już sporą ilość leków przeciwbólowych. Nie można przesadzić z ilością.
Pepper: Ale on strasznie cierpi. Proszę się zlitować.


Próbowała to przekazać bardzo spokojnie, ale ja znałem prawdę. Bała się, jak nigdy dotąd. Doktor skłonił się do podania dawki. Złamał przepisy, bo ona pragnęła pozbawić mnie agonii.


Lekarz: Tyle wystarczy. Powinieneś poczuć się lepiej.
Tony: Bo tak jest.


W końcu mogłem coś z siebie wydusić. Specjalista zostawił nas, a w razie pogorszenia stanu, miałem kliknąć w ten sam przycisk, co poprzednio. Patrzyłem na nich, jakbym przespał wiele lat, a wyglądali tak samo.


Pepper: Musimy coś omówić.
Tony: Eee… Dobra?
Pepper: Wiemy, że implant ci szkodzi w takim stopniu, aż wywołuje te niebezpieczne ataki serca, dlatego postanowiliśmy cię jeszcze dziś zabrać do Nowego Jorku.
Tony: Przecież pogoda nie dopisuje.
Rhodey: Przepraszam cię, Tony. Musiałem.
Tony: Ej! O co chodzi?


Nie pojmowałem ich zachowania. Zachowywali się tak tajemniczo, niczym morderca z ukrywaniem zwłok.


Tony: Co się dzieje? Powiedzcie coś.
Rhodey: Ona wie.
Tony: Twoja mama?
Rhodey: Tak. Wie, kim jesteś, kiedy uciekasz ze szkoły. Wie, czym się zajmujesz. Wie, ponieważ byłem zmuszony jej to powiedzieć, żeby mogła ci pomóc.
Tony: Rhodey…
Rhodey: Wybacz. Nie chcę patrzeć, jak umierasz.
Tony: Ej! Już jest dobrze.
Pepper: Te badziewie, co miało ci wspomagać serce, zepsuło się. Nie można go naładować, naprawić ręcznie. Jedynie doktorek śmieszek coś może zdziałać.
Rhodey: Jesteś zły na mnie?


Dobre pytanie. Czy miałem gniewać się na kogoś, kto próbował po raz kolejny ocalić mój nędzny żywot? Mam pałać nienawiścią, bo zdradził ten najgłębszy sekret? Dlaczego powinienem krzyczeć, a tego nie robię? Prosta odpowiedź.


Tony: Nigdy nie byłem. Znowu jestem ci wdzięczny.
Rhodey: To dobrze.
Tony: Podałeś jej kod?
Rhodey: Nie.
Tony: Więc zrób to. Tracimy czas.
Pepper: Ile?
Tony: Sami oceńcie.


Wyświetliłem skan przez hologram za pomocą bransoletki. Ostatnio znalazłem czas na parę udoskonaleń, a skoro urodziłem się geniuszem, to takie modyfikacje mogłem zrobić w każdej chwili.


Tony: Osiem godzin. Tyle wynika z analizy.
Rhodey: Kiedy ty to robiłeś? Ciągle byłeś z nami. Niby kiedy ty...
Tony: Ostatnio w łazience.
Pepper: Dlatego nie wychodziłeś?
Tony: Byłem przerażony, Pep. Bałem się i chyba zemdlałem przez ten stres.
Pepper: Nie bój się. Jesteśmy z tobą cały ten czas. Zaraz ogarniemy, jak wykorzystać zbroję, aby nikt nie widział. Zobaczysz. Jutro będzie piękny dzień.
Tony: Dzięki. To chciałem usłyszeć.


Przytuliłem ich po raz ostatni, a następnie zasnąłem. Ta nadzieja w niej nigdy nie umarła. Wsparcie najbliższych było najsilniejszym lekarstwem na ból. Odpłynąłem w krainę snów w całkowitym spokoju.


**Rhodey**


Zostawiliśmy Tony’ego, żeby odpoczął. Przy okazji wysłałem mamie SMS z kodem do wejścia. Odpisała dość szybko, utwierdzając w przekonaniu o dotarciu do bazy. NIeco rozluźniłem się, licząc na szybkie dotarcie pancerzy. Szkoda rudzielca, ponieważ bardzo się przeraziła.


Pepper: Osiem godzin? Rhodey, nie zdążymy!
Rhodey: Zdążymy. Manewr orbitalny skróci czas o połowę.
Pepper: To i tak nadal za dużo do pokonania!
Rhodey: Pepper, nie wpadaj w panikę. Na pewno się nam uda.
Pepper: A Duch może przeszkodzić.
Rhodey: Raczej nie. On właśnie chce, żeby Iron Man wrócił. Mógłby nawet pomóc.
Pepper: Co? On i pomóc? Bez jaj.
Rhodey: Wiem, jak to absurdalnie brzmi, chociaż mógłby zostawić nas w spokoju. Nie będzie zmieniał planów.
Pepper: No racja. Czegoś od niego chce, a ten szantaż, który polegał na groźbie, nie jest wszystkim.
Rhodey: Co konkretnie masz na myśli?
Pepper: Wydaje mi się, że to blef.
Rhodey: Blef?


Byłem w szoku. Czyżby cała sztuczka zjawy posiadała inny cel? Nie atakuje mojej mamy, ale… O nie!


Rhodey: Chyba się z tobą zgodzę. Wiem, co chce osiągnąć.
Pepper: Poważnie?
Rhodey: Nie pozwolę mu na to.


Nie zdradziłem swych przypuszczeń. Zostawiłem je dla siebie. Dzięki temu zniknął strach.
Gdy chciałem pójść po kubek wody, rozdzwonił się telefon w kieszeni. Natychmiast odebrałem, bo na wyświetlaczu pojawił się kontakt rodzicielki.


Rhodey: Tak, mamo?
Roberta: Może nie jestem specem takim jak Tony, ale wysłałam zbroje do Stambułu.
Rhodey: To dobrze.
Roberta: Nie wiem, czy dolecą szybko przez pogodę. Strasznie wieje.
Rhodey: Można zastosować manewr oebitalny. Wtedy szybciej dotrze do nas.
Roberta: Nie wiedziałam o tym.
Rhodey: Nie da się zmienić?
Roberta: Nie potrafię. Robiłam wszystko według wskazówek komputera tylko tyle, żeby je wysłać na dobre współrzędne lokalizacji.
Rhodey: I tak zrobiłaś dość. Dziękuję.
Roberta: Jak się trzyma?
Rhodey: Nie za dobrze. Wręcz fatalnie, a mamy osiem godzin.
Roberta: Bądźcie przy nim. Dajcie mu siłę, aby przetrwał.
Rhodey: Tak zrobimy.
Roberta: Trzymajcie się i bądźcie dobrej myśli.
Rhodey: Oby wszystko się udało.
Roberta: Nie martw się. Wychodził z gorszych tarapatów. Dobrze o tym wiesz.


Poprosiła, a następnie zakończyliśmy rozmowę.


Pepper: I co powiedziała?
Rhodey: Pomoc jest w drodze.

Część 18: Nadzieja wykuta w ogniu

0 | Skomentuj

**Rhodey**


Puls słabł z każdą minutą, co mogłem dostrzec na przenośnym kardiomonitorze. Pepper ani na chwilę nie puściła jego ręki, a lekarz robił, co mógł, aby mu pomóc. Podał jakieś leki oraz przeanalizował sytuację.


Lekarz: Wiem, że nie chcecie tego słyszeć, ale muszę go intubować.
Rhodey: Dlaczego? Przecież może oddychać przez maskę tlenową.
Lekarz: To prawda, ale wszelkie parametry są bardzo niskie. W każdej chwili może dojść do zatrzymania krążenia. To jedyne wyjście.
Rhodey: Mamy coś wypełnić?
Lekarz: Nie trzeba, bo moim zadaniem jest go ustabilizować, żeby resztą zajmie się specjalista.
Rhodey: Dziesięć procent.
Lekarz: Nie rozumiem.
Pepper: Musimy naładować implant, bo inaczej jego serce przestanie bić!


Mieliśmy pojęcie, że nie rozumiał działania mechanizmu. Był nieznaną technologią w wielu krajach. Jedynie mógł nam zaufać.


Lekarz: Zgoda. Zróbcie to.


Nie musiałem wyręczać rudej z tego zadania, gdyż sama zajęła się tym. W ten sposób tylko spowolniliśmy to, co było nieuniknione. Dość krótko wytłumaczyłem, co dokładnie się stało. Wspomniałem o wcześniejszej hospitalizacji w Paryżu oraz dodałem kilka informacji na temat poprzedniego ataku serca. Doktor nie wyglądał na skołowanego. Wręcz przeciwnie. Zrozumiał wszystko.
Niespodziewanie na ekranie zaczęły wariować odczyty.


Lekarz: Teraz już muszę to zrobić.


Wyjął jakiś sprzęt, a rurkę włożył do przełyku. Przyjaciółka była przestraszona. Jako jedyny zachowywałem spokój. No i lekarz także, bo w takiej pracy tak trzeba robić. Zwłaszcza przy ratowaniu życia.
Kiedy podał kolejne substancje do krwiobiegu, sprawdziłem stan baterii. Byłem w szoku, chociaż wewnątrz mnie włączył się strach.


Rhodey: Pepper, możesz odłączyć ładowarkę.
Pepper: Ale wtedy…
Rhodey: Nie przesyła energii.
Pepper: Rhodey, musimy coś wymyślić. Zanim dojedziemy do szpitala, może być za późno.
Rhodey: Wiem, Pepper. Nasuwa mi się jedna myśl. Dość ryzykowna.
Pepper: Jaka?


Szepnąłem jej do ucha. Nie ukrywała zdziwienia, ale ten sposób mógł wiele zdziałać.


Pepper: Zrobimy to? Bez jego zgody?
Rhodey: Masz lepszy pomysł? Słucham.
Pepper: Poczekajmy z tym. Na pewno zadbają o niego.
Rhodey: Bez naprawy implantu, to nie pomogą mu.
Pepper: I naprawdę postawisz wszystko na tej jednej karcie tylko po to, żeby znalazł się w Nowym Jorku? Myślisz, że twoja mama nie zdradzi nikomu sekretu? Czy prędkość dwóch machów wystarczy, żeby przed dwoma dniami znaleźć się w mieście? A co, jak nie zdążymy na czas?!
Rhodey: Pepper, nie za dużo tych pytań?
Pepper: Wybacz.
Rhodey: Doktorze, jak długo jeszcze będziemy jechać?
Lekarz: Za niecałą minutę powinniśmy się znaleźć na miejscu.
Pepper: Tony, trzymaj się.
Rhodey: Pepper, wszystko się jakoś ułoży. Trzeba w to wierzyć.
Lekarz: Juz jesteśmy.


Miał rację. Znaleźliśmy się przy placówce medycznej, parkując przed wejściem do budynku. Wyszliśmy z pojazdu, pozwalając medykom na zabranie Tony’ego. Pomogliśmy im otworzyć drzwi, dzięki czemu mogli wjechać z nim do środka. Nie mogliśmy wejść za nimi. Usiedliśmy przed salą, która na szczęście nie była od ingerencji chirurgicznych. Teraz mogliśmy czekać.


Rhodey: Trzymasz się jakoś?
Pepper: A mam jakieś wyjście? No nie, więc nie zadawaj głupich pytań.
Rhodey: Zbroja przyspieszy proces leczenia i utrzyma go przy życiu. Naprawdę nie chcesz tego wypróbować?
Pepper: Zanim podejmiesz decyzję, sam zapytaj siebie, czy Tony by tego chciał.


Świetnie. Przez nią miałem dylemat, ale znaleźliśmy się w bardzo kiepskiej sytuacji. Tu chodziło o ludzkie życie. Jego życie. Jeśli miałbym później żałować, bo nic nie zrobiłem, takie ryzyko wziąłbym pod uwagę. Wybrałem numer do mamy. Czas wyjawić tajemnicę.
Gdy czekałem na usłyszenie głosu rodzicielki, Pepper dalej była przeciwna mojej decyzji.


Pepper: Jeszcze możesz się wycofać. Na pewno chcesz tego?
Rhodey: To nasza nadzieja.
Pepper: Żebyś potem nie żałował.
Rhodey: Później nad tym pomyślę, a teraz pozwól mi go ratować.


Po zaledwie sześciu sekundach, odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki. Wziąłem się w garść, zbierając siły na odwagę.


Rhodey: Mamo, czy jesteś w domu?
Roberta: Tak. Właśnie wypakowuję zakupy. Jak się trzymacie?
Rhodey: Niezbyt dobrze.
Roberta: Rozumiem, że chodzi o Tony’ego.
Rhodey: Nie inaczej.
Roberta: Dlatego dzwonisz?
Rhodey: Tak… Czy jesteś zdrowa?
Roberta: Oczywiście, że tak. Czemu pytasz? Coś miało mi grozić?
Rhodey: Ktoś czyha na twoje życie.


Zdziwiłem się, gdyż nie miała bladego pojęcia o Duchu. Nie znała go, ale nie czuła, jakby ktoś ją obserwował. To chyba było dobrze.


Roberta: A! Stąd widziałam tylu agentów na mieście. Nawet ucięłam sobie małą pogawędkę z tatą Pepper.
Rhodey: Potrzebujemy Iron Mana.
Roberta: I ja mam to załatwić? Przecież nie mam do niego numeru.
Rhodey: Mamo, prawda jest taka…
Roberta: Tak, James?
Rhodey: Że Tony to Iron Man.


Powiedziałem to. Myślałem, że odczuję ulgę, ale nic takiego nie nastąpiło.


Rhodey: Mamo, jesteś tam?
Roberta: Teraz wszystko układa się w logiczną całość. Ten ostatni “wypadek” był walką?
Rhodey: Niestety.
Roberta: Ale numer! Wiedziałam, iż coś ukrywacie, ale nie spodziewałam się czegoś takiego.
Rhodey: A co myślałaś? Co niby mieliśmy robić?
Roberta: A ja wiem? Jakieś imprezy?


Lekko parsknąłem ze śmiechu. Nie przypuszczałbym takich podejrzeń u niej.


Rhodey: Dobra. Przejdę do rzeczy, bo jest mało czasu.
Roberta: Zgoda.
Rhodey: Musisz iść do fabryki. Tam są stalowe drzwi na kod, przez które wejdziesz do zbrojowni. Stamtąd wyślesz dwie zbroje do Stambułu, dobrze?
Roberta: Brzmi dość zawile.
Rhodey: Jednak nie mamy innego wyboru. Poradzisz sobie, mamo. Wierzę w ciebie.
Roberta: Jeśli nie będę czegoś rozumieć, masz mi wytłumaczyć, jasne?
Rhodey: Pewnie, więc powodzenia.


Rozłączyłem się, żegnając z mamą. Odłożyłem komórkę, oddychając z ulgą.


Rhodey: O rany! Jeszcze nigdy nie czułem się tak zestresowany.
Pepper: Widzisz? A u niego to norma... I co powiedziała?
Rhodey: Myślała, że w zbrojowni robimy imprezy.
Pepper: A teraz zna prawdę.
Rhodey: Agenci wykonują swoją pracę bez przeszkód. Nie mamy powodów do obaw.
Pepper: Masz rację. Nie mamy, bo wreszcie coś się układa.


Z niecierpliwością przesiedzieliśmy kolejne godziny na korytarzu, oczekując na jakieś wieści o stanie przyjaciela.


**Pepper**


Nadal nie byłam zbytnio przekonana, co do pomysłu ze zbroją. Jednak mogło się udać. Wszystko zależało od pani Rhodes. Jeśli ogarnie, jak wysłać pancerze do naszych współrzędnych, wtedy mój przyszły mąż będzie uratowany.
Po dość długim czekaniu, na zegarku była szesnasta, a drzwi pokoju wreszcie się uchyliły. Wstałam, niczym porażona, zaś Rhodey uczynił to samo.


Pepper: Co z nim? Jest lepiej? Były kłopoty? Zrobiliście coś?
Lekarz: Jesteś bardzo wygadana.
Rhodey: Taka jej natura, doktorze.
Pepper: Obudził się? Możemy go zobaczyć? Czy odpowie mi pan na te cholerne pytania?!
Rhodey: Pepper, nie przeklinaj!
Pepper: To nie policja! Nie dostanę za to mandatu!
Lekarz: Ekhm… Mogę coś powiedzieć?
Rhodey, Pepper: PROSIMY.
Lekarz: Zrobiliśmy serię badań, żeby sprawdzić stan serca.
Pepper: I?
Lekarz: I wiemy, że to nie był atak serca, jak na początku myślałem. Za szybko postawiłem diagnozę. Wybaczcie.
Pepper: To… To chyba dobrze, prawda?
Lekarz: Po części tak, lecz nie do końca.
Rhodey: Co to znaczy?


Chciałam zadać to samo pytanie, ale mnie wyprzedził o jedną sekundę. Te słowa, które wypowiedział lekarz wprawiły nas w osłupienie.


Lekarz: Zepsute urządzenie na klatce piersiowej powodowały problemy z sercem. Trudności z oddychaniem, duszności, czy zwykłe przemęczenie. To wszystko wina technologii.

Część 17: Uparty, aż do bólu

0 | Skomentuj

**Tony**


Pepper nie wpadła na oryginalne imię, ale i tak cieszyłem się z tego, jak promieniała szczęściem. Nie chciałem tego psuć przez głupi rozrusznik, który w każdej chwili mógł zaprzestać działania. No i serce również nie mogłoby pracować. Wiedziałem, że coś ukrywali przede mną. Domyślałem się, co to mogła być za informacja. Musiałem im udowodnić, iż nie mają powodu do obaw.


Tony: Chyba nikt z nas nie wpadłby na takie imię. Możesz ją tak nazywać.
Pepper: Szkoda, że widzę ją po raz ostatni.
Tony: Oj! Nie smuć się. Jutro też możemy wpaść.
Pepper: No właśnie nie możemy.
Tony: Pep?
Pepper: Z twojego powodu.
Tony: Super. Znowu wszystko zepsułem.
Pepper: Tony, zaczekaj!
Tony: Mam dość. Zostawcie mnie.


Wybiegłem z wybiegu dla pand, zostawiając ich. Przez swoją słabość za daleko się nie oddaliłem. Zatrzymałem się przy żyrafach. Tam usiadłem na ławce, próbując się uspokoić. Na nic moje starania, gdyż otrzymałem wiadomość od anonima. Zerknąłem na jej treść.


Dwa dni, Anthony. Nie zapominaj, że mam cię w garści.


Tony: Nienawidzę cię, Duch.


Włożyłem telefon głęboko do kieszeni spodni. Czułem się słabo, dlatego siedziałem. Czekałem, aż mi się poprawi.
Nagle zauważyłem swoich przyjaciół, co biegli w moim kierunku. Dołączyli do mnie, zajmując wolne miejsca obok mnie.


Pepper: Musiałeś uciekać? Tony, przepraszam. Nie chciałam, żebyś to odebrał tak agresywnie. Po prostu martwię się i musimy dziś wracać.
Tony: Zostaję z wami albo bez was.
Pepper: Tony…
Tony: Macie ze mną same problemy. Zostawcie mnie.
Rhodey: Nie, chłopie. My tak nie postępujemy. Nie zostawimy cię, bo nie jesteś dla nas ciężarem. Jesteś moim bratem, chłopakiem Pepper, a przede wszystkim Iron Manem. Będziemy z tobą zawsze. Tak robią przyjaciele.
Tony: Wy jesteście moją rodziną. Nie chcę was stracić.
Rhodey: I nie stracisz.


Przytuliliśmy się dość czule, a z moich oczu spadły małe łezki. Na ten moment uczucie słabości zniknęło. Odczułem ulgę.


Tony: Chodźmy do parku. Spędźmy ten czas, jak najlepiej.
Pepper: To nie jest nasz ostatni raz. Jeszcze któregoś dnia zrobimy największą wycieczkę, o jakiej każdy dzieciak mógłby tylko pomarzyć.
Rhodey: Zgadzam się z nią. Nic straconego.
Tony: Dziękuję.
Pepper: Dasz radę wstać? Jesteś blady, jak ściana.
Tony: Poradzę sobie.


Stwierdziłem, stawiając ciało do pionu. Na ułamek sekundy lekko się zachwiałem, lecz później wszystko grało tak, jak należy. Zapłaciłem za przejazd do najbliższego parku, co na nasze szczęście znajdował się blisko naszego noclegu. Dwa dni, a potem może dojść do tragedii.


**Pepper**


Dwadzieścia minut nam zajęło dotarcie do zielonej strefy miasta. Pomimo godziny popołudniowej, całe miejsce tętniło życiem. Dzieci bawiły się, grając w różne gry. Zazwyczaj była to piłka nożna, skakanie na skakance, czy też zwykłe klasy. Znaleźliśmy puste boisko, gdzie Tony postanowił zagrać z nami w gałę.


Tony: Pepper, będziesz napastnikiem. Pasuje ci taka rola?
Pepper: Pewnie. Przynajmniej się wyżyję.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Stanę na bramce, a ty będziesz mnie osłaniał.
Tony: Spoko.
Pepper: No to zaczynajmy.


Wykopałam piłkę wysoko w powietrze, lecz nie trafiłam. Bramkarz złapał przed dotknięciem siatki.


Pepper: Dobra obrona.
Rhodey: Dzięki. Często grałem z tatą, gdy miałem siedem lat.


Kopnął w moją stronę, zaś geniusz blokował mnie przed uderzeniem. Starał się być potężną zaporą na moje ataki. Bronił dość długo i nawet nie zauważyłam, kiedy podkradł mi piłkę.


Pepper: Osz ty!
Rhodey: Dobry jest.


Przyspieszyłam biegu w celu zablokowania strzału. W ostatniej chwili dobiegłam pod moją bramkę. Skoczyłam w lewo, łapiąc ją.


Rhodey: Miałaś być napastnikiem.
Pepper: A Tony nie miał biegać.
Tony: Nic mi o tym nie wiadomo.
Pepper: To teraz wiesz.
Tony: Dobra. Gramy.


Rzuciłam nieco podkręconą, dając chłopakowi pole do manewru. Kopnął w moją stronę z wielką werwą.


Pepper: Wow! Tony, kipisz energią.
Tony: A widzisz? Nie jest ze mną tak źle.


Zaśmiał się, dając powody do radości. Uśmiechał się, niczym małe dziecko, co dostało lizaka. Zaraził tym entuzjazmem bardzo błyskawicznie. Graliśmy tak przez godzinę. Po twarzy Tony’ego było widać porządne zmęczenie. Zrobiliśmy przerwę. Każdy wyjął butelkę wody, pijąc do samego końca.
Nagle zaczął się krztusić. Poklepałam go po plecach, lecz nie pomogło. Padł na kolana, dusząc się.


Rhodey: Cholera!
Pepper: Tony, nie zamykaj oczu! Patrz na mnie!


Silnie leżał skulony, a do tego trzymał się za klatkę piersiową, próbując oddychać. Nie mógł nabrać powietrza do płuc. Przeraziłam się nie na żarty. Natychmiast zadzwoniłam po karetkę. Dyspozytor gadał po turecku. Nic nie rozumiałam z jego gadki, a on również nie wiedział, co mówiłam. Nie znałam żadnego słowa z jego języka. Jednak dotarło jedno słowo. “Pomocy”. Wtedy ktoś tłumaczył na angielski każdy wypowiedziany przeze mnie wyraz. Dowiedziałam się, że musieliśmy czekać dziesięć minut na przyjazd pogotowia. Rozłączyłam się, licząc na to, iż nie spóźnią się. Przyjadą na czas.


Rhodey: Co powiedział?
Pepper: Za dziesięć minut będą.
Rhodey: Za długo.
Pepper: Nie mamy innego wyjścia!
Rhodey: Pepper, bez paniki.
Pepper: Tony, błagam. Nie zasypiaj. Wytrzymaj jakoś.


Nie potrafił nic powiedzieć. Duszności przybierały na sile. Sprawdziłam odczyty z bransoletki.


Pepper: Funkcje życiowe spadają.
Rhodey: Niedobrze. Musimy coś zrobić.
Pepper: Ale co?! On umiera! Jak mamy mu pomóc?!
Rhodey: Przede wszystkim, to nie wpadajmy w panikę.
Pepper: Rhodey, boję się.
Rhodey: Niepotrzebnie. Da radę.
Pepper: Tony, nie zasypiaj.


Błagałam, żeby był silny, lecz jego powieki opadły. Stracił przytomność. Spełniał się najgorszy z możliwych scenariuszy.


Rhodey: Co z energią implantu? Ile ma mocy?
Pepper: Dwadzieścia.
Rhodey: Więc serce będzie bić.
Pepper: Podłączyć ładowarkę?
Rhodey: To nic nie da. Lekarze mogą podać leki, a reszta zostaje do powrotu.


Po upływie czasu, pojawiła się długo oczekiwana pomoc. Sanitariusze wraz z lekarzem przybiegli ze sprzętem, sprawdzając stan chorego. Usłyszałam znajomą diagnozę.


Lekarz: Atak serca.
Pepper: O Boże! Nie! Błagam! Ratujcie go!
Lekarz: Spokojnie. Od tego przecież jesteśmy.
Pepper: Co z nim będzie?
Lekarz: Trafi do szpitala, bo nie będę ukrywał, że stan jest bardzo ciężki.
Pepper: On musi się znaleźć w Nowym Jorku! Tylko tam jest osoba, która mu pomoże!
Lekarz: Gdy zostanie ustabilizowany stan, wtedy będzie mógł tam polecieć. Jednak szybciej nie można.
Rhodey: Możemy jechać z wami?
Lekarz: Proszę.


Bez problemu zostaliśmy wpuszczeni do pojazdu. Ciągle wpatrywałam się w światło implantu, co świeciło słabym światłem. Jechaliśmy na sygnale, a mimo to, korki na ulicy utrudniały dojazd. Bałam się najgorszego, co może się zdarzyć. Nie zamierzałam krakać, ale znaleźliśmy się w okropnej sytuacji.


Pepper: Trzymaj się, Tony.

Część 16: Zapomnijmy o troskach

0 | Skomentuj

**Pepper**


Obudziłam się o dziesiątej. Histeryk już siedział ze swoją kochanką, romansując na wysokich falach. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc ruszyłam się z łóżka i poszłam odprawić poranny rytuał w łazience. Tony nadal spał, ale i tak wstanie.
Po przemyciu twarzy, wytarciu ręcznikiem i wyczesaniu włosów, wyszłam, aby coś przekąsić.  W plecaku znalazłam krakersy. Zajadałam je z wilczym apetytem.


Rhodey: Pepper, musisz tak głośno przeżuwać?
Pepper: A co? Jakiś problem?
Rhodey: Tak, bo nie mogę się skupić na czytaniu.
Pepper: Och! Przepraszam bardzo, ale ja nie chcę głodować. Mam prawo coś zjeść, a dziś nas czeka sporo atrakcji.
Rhodey: Chyba poza zoo nic więcej nie miało być.
Pepper: Plany uległy zmianom. Dobrze wiesz, dlaczego.


Wzruszył ramionami. Przestał się czepiać mojej konsumpcji, zatapiając się w bardzo “ciekawej” książce. W niecałe pięć minut opakowanie zostało opróżnione z zawartości, a ja nadal nie miałam dosyć.
Gdy wyciągnęłam drugą paczkę, za swoimi plecami poczułam czyjąś obecność. Ten dotyk dłoni na mojej talii.


Pepper: Tony, czemu się zakradasz?
Tony: Chciałem ci zrobić niespodziankę.


Ucałował mnie w policzek, czym byłam rozczarowana.


Pepper: Tylko tyle?
Tony: Chcesz więcej? Proszę bardzo.
Pepper: Ej!


Chwycił mnie, niczym pannę młodą, a potem zostałam brutalnie rzucona na łóżko. W jedną noc nabrał tyle siły.


Rhodey: Tylko żadnego seksu.
Tony: Rhodey, zajmij się sobą.
Pepper: Właśnie. Możemy robić to, na co mamy ochotę.
Rhodey: Dobra, ale pamiętaj o zabezpieczeniach. Dla waszej wiadomości, to nic o tym nie wiem.
Tony: Hahaha! Zgoda.


Histeryk wycofał się, wychodząc całkowicie z pokoju. Do tego czasu mogliśmy się zabawić. Jednak mój niezdarny chłopak przejął pałeczkę. Przygwoździł mnie swym ciałem, kładąc się całym sobą.


Tony: Ma być szybko, wolno, czy nic?
Pepper: No weź. Jak już zacząłeś, nie możemy skończyć. Działaj, mój rycerzu.
Tony: Wedle życzenia, księżniczko.
Pepper: Tylko nie przesadzaj, dobrze? Musisz się oszczędzać.
Tony: Pep, mam wrażenie, że o czymś mi nie mówisz.
Pepper: Powiem ci, jak skończysz się ze mną bawić.
Tony: W porządku.


Jego palce zwinnie rozpięły guziki od bluzki. Na moment się zatrzymał, masując piersi przez stanik. Czułam się, jak w niebie. Wszelkie troski odpłynęły gdzieś na bok, gdyż sprawiał mi wielką przyjemność. Moje serce uderzało z większym rytmem przez te pozytywnie emocje. Bez ingerencji dłoni mego mężczyzny, zrzuciłam górną warstwę odzieży. Kolejnym elementem było pozbawienie drugiej przeszkody. Jednym ruchem odpiął biustonosz, wyrzucając na podłogę. Delikatnie błądził dłońmi wokół zapięcia spodenek, lecz w tym momencie zatrzymał się.


Tony: Chcesz tego?
Pepper: Proszę.


Błagałam, aby się nade mną nie pastwił. Wysłuchał mojej prośby, uwalniając z dolnej warstwy. Leżałam w samych majtkach, czekając na dalszy ruch.


Pepper: Co jest? Boisz się?
Tony: Zapomniałem prezerwatywy.
Pepper: Nie szkodzi. Poradzimy sobie bez niej. Kontynuujmy dalej.
Tony: Poczekaj.


Wstał ze mnie, podchodząc do drzwi. Byłam w szoku, co tam znalazł. Ktoś wsunął przez drzwi jedną sztukę gumki? Tylko jedna osoba mogła być do tego zdolna. Rhodey. Przez cały czas siedział za drzwiami? Przegięcie.
Kiedy wrócił z powrotem do zabawy, skrócił grę wstępną, zdejmując błyskawicznie spodnie oraz koszulkę. Padł swoim wychudzonym ciałem, szykując się na dotarcie do mety. Pocałował w kark, błądząc dłońmi przy krawędzi bielizny. Przez podniecenie zebrała się wilgoć, więc wykorzystał to, wchodząc palcami przez materiał. Jęknęłam, czując ich ruch w sobie.


Pepper: Ach! Jeszcze!
Tony: Powiedz, kiedy będziesz miała dość.
Pepper: Najpierw zrzuć mi je.
Tony: Twoje życzenie jest mym rozkazem.


Za jednym pociągnięciem dolna bielizna spadła do kostek. Machnęłam nogą, aż mogłam bez skrępowania pokazać mu się w całości. Rozszerzyłam nogi, a on dalej bawił się paluszkami w moim wnętrzu. Jęczałam, wzdychając z coraz większej ekstazy.
Po wyjęciu ich, pozwolił mi na zdjęcie bokserek. Wtedy założył zabezpieczenie i całym swoim przyrodzeniem wtargnął do środka. Wygięłam się nieco do góry, unosząc biodra. Liczyłam na długie szczytowanie, ale to trwało parę sekund. Emocje opadły i położyliśmy się obok siebie, przykrywając kocem.


Tony: I jak? Podobało się?
Pepper: To był mój pierwszy raz. Nikt nie może o tym wiedzieć.
Tony: Spokojnie. To zostanie między nami.
Pepper: A Rhodey się nie wygada?
Tony: Nie powinien. Nawet nas wspierał.
Pepper: Prawdziwy przyjaciel.
Tony: To prawda.
Pepper: Co robimy teraz?
Tony: Odpoczniemy, ubierzemy się i ruszamy w drogę, ale najpierw…


Pozwoliłam mu na głęboki pocałunek. Chciałam, aby ta magia trwała, jak najdłużej. Niestety, lecz wystarczyło pięć sekund na zmianę atmosfery. Implant zaczął hałasować. Musiałam zasłonić uszy. Panikarz natychmiast wkroczył do pokoju.


Rhodey: Co się dzieje?!
Pepper: Tony, powiedz coś!
Tony: Przeklęta technologia!


Miał ochotę w to uderzyć, ale w porę go powstrzymałam. Pisk trwał dwie minuty, a później urządzenie przestało wariować. Widocznie i łóżkowe igraszki były zakazane w takim stanie.


Pepper: Jak się czujesz?
Tony: Nie bolało. Mówię poważnie.
Pepper: Czyli nie możemy się kochać.
Tony: Pep, nie przesadzaj.
Rhodey: Ona ma rację. Na razie musicie przestać.
Tony: Ale nie zmieniamy planów. Idziemy do zoo.
Pepper: Rhodey, on jest uparty.
Rhodey: Nic nie poradzę. No to ubierzcie się. Będę czekał na zewnątrz.
Tony, Pepper: ZGODA.


Zostawił nas, biorąc ze sobą plecak. Oby kolejne godziny nie pogorszyły zdrowia Tony’ego. Tak bardzo się bałam. On chyba też dzielił ten strach ze mną.


**Rhodey**


Doktor Yinsen miał rację. Żadnego biegania, jakiegokolwiek sportu, zero wyczerpujących zajęć, zakaz pracy. Nie wspomniał o seksie, bo pewnie myślał, że w wieku siedemnastu lat nie przyjdzie mu coś takiego do głowy. Mylił się.
Piętnaście minut później, wyszliśmy z hotelu. Zamówiliśmy taksówkę, ponieważ do zoo mieliśmy spory kawałek. Poza tym, nie mogliśmy ryzykować. W trakcie jazdy nikt nie odezwał się ani jednym słowem. Mogłem doczytać ciąg dalszy książki. Mogłem i to zrobiłem. Nie zaskoczyłem się końcówką, bo znałem historię Churchilla. Wielcy ludzie zawsze giną, lecz pamięć o nich nigdy nie umiera.
Po dotarciu do celu, kupiliśmy bilety, a następnie wybraliśmy się na wybieg dla małp.


Rhodey: Zobacz, Pepper. Twoi przyjaciele.
Pepper: Chyba nie dostałeś solidnej nauczki za te malunki, co?
Rhodey: Hahaha! Ale zobacz, jak się bawią. Dołącz do nich.
Pepper: O! Świetny pomysł, a ciebie wrzucimy do rekinarium.
Tony: A mnie?
Pepper: Hmm… Ciebie możemy podrzucić do fok.
Tony: Do fok? Czemu tam?
Pepper: Bo jesteś taka foka.


Dała niezłe porównanie, z czego musiałem się pośmiać. Mijaliśmy lwy, kozice, pantery, jaguary, aż rudą naszła myśl, żeby zatrzymać się przy pandach. Zrobiła z nimi selfie.


Pepper: Jakie te misie są urocze. Tony, kup mi pandę.
Tony: One są zagrożonym gatunkiem. Nie można.
Pepper: Oj! Szkoda, ale byłoby fajnie taką zaadoptować.
Rhodey: I jak byś ją nazwała? Druga Pepper?
Pepper: Nie. Dałabym jej na imię Pandzia.
Tony, Rhodey: PANDZIA?

Część 15: Niespokojne sny

0 | Skomentuj

**Rhodey**


Tony dość długo nie wychodził z łazienki. Zaczynałem się bać. A Pepper? Uderzyła w kimę, chociaż ciągle wierciła się niespokojnie. Najpierw sprawdziłem, co się z nią dzieje. Jako przyjaciel martwiłem się o nich oboje. Podszedłem ostrożnie, słysząc jej ciężki oddech. Koszmary. Tego byłem pewien. Delikatnie potrząsnąłem ramionami.


Rhodey: Pepper, uspokój się. To tylko zły sen.
Pepper: Nie… Nie! Oni go skrzywdzą. Nie! Zostawcie go!
Rhodey: Cii… Już dobrze.


Pogłaskałem ją po czole, dając rudej spokój ducha. Udało się. Oddech był naturalny, a serce biło odpowiednim rytmem.


Rhodey: Śpij.


Teraz pozostało mi jedynie zobaczyć, jak trzymał się mój przyszywany brat. Podszedłem do drzwi, pukając mocnymi uderzeniami.


Rhodey: Tony, wszystko gra?


Nie odpowiadał. Ponowiłem stukanie.


Rhodey: Tony, odezwij się!
Pepper: Rhodey, co tak krzyczysz?


Świetnie. Obudziłem ją. Będzie piekło. Przetarła oczy i na mojego farta nie wydarła się na mnie.


Pepper: Dalej nie wyszedł?
Rhodey: Coś jest nie tak.
Pepper: Albo zasnął przy sraniu.
Rhodey: Pepper, bądź poważna.
Pepper: Sorki, ale… Za dużo widziałam.
Rhodey: Co ci się śniło? Opowiesz mi?
Pepper: Najgorszy sen z możliwych.


Gdy to powiedziała, z oczu poleciały małe łezki, zaś dłonie drżały przez strach.


Pepper: Rhodey, boję się.
Rhodey: Hej! Będzie dobrze. Poradzi sobie, bo ma nas. Cokolwiek się wydarzy, może na nas liczyć. Głowa do góry.
Pepper: Tony, co tam robisz?
Rhodey: Widzisz? Nie jest dobrze.
Pepper: Dobra, więc przejdę do ofensywy. Odsuń się.


Zrobiłem tak, jak kazała. Przeszedłem na drugą stronę, a ona miała zamiar wyważyć drzwi.


Rhodey: Ej! Stój! Wystarczy chwycić za klamkę.
Pepper: A! No racja.


Przekręciła gałkę, uchylając wejście do pomieszczenia.


Pepper: Rhodey, przynieś ładowarkę! Prędko!


Szybko podbiegłem do plecaka, poszukując urządzenia. Długo kopałem, bo miał wiele rzeczy, a większość z nich stanowiła tylko niepotrzebny ciężar.
Po odnalezieniu gadżetu, podałem go gadule, co natychmiast zajęła się chorym.


Rhodey: Co się stało?
Pepper: Implant padł.
Rhodey: Jak to padł? Niedawno miał ładowany.
Pepper: No normalnie bateria się wyczerpała.
Rhodey: Niedobrze.
Pepper: Pomóż mi go przenieść.
Rhodey: Okej.


Chwyciłem za nogi, zaś ona trzymała resztę ciała wraz z podpiętą ładowarką do implantu. Bransoletka wyświetlała słaby poziom energii. Ledwie pięć procent. Przenieśliśmy nieprzytomnego na łóżko, zważając na przeszkody, jakimi były rozwalone walizki po całym pokoju. Przykryliśmy też kocem, żeby było mu ciepło.


Pepper: Jest stabilny. Wszystko gra.
Rhodey: Wszystko dzięki pani doktor Patricii Potts.
Pepper: Mówiłam ci już, żebyś mnie tak nie nazywał.
Rhodey: Nie moja wina, że jesteś w tym dobra.
Pepper: Musimy przerwać wyjazd. Wiem, co wcześniej ustaliliśmy, ale jest coraz gorzej.


Niespodziewanie zadzwonił telefon. Byłem w szoku.


Pepper: Kto się dobija o tej porze?
Rhodey: Nasz ukochany doktorek.


Odebrałem bez wahania. To, czego się dowiedziałem, zmroziło moją krew w żyłach. Okropna wieść na koniec dnia.


**Tony**


Pole usłane różami, dzieci z latawcami, a przede wszystkim uśmiech mojej Pep. Mojego rudzielca, za którego oddałbym wszystko. To wszystko wyglądało, jak złudzenie raju. Złudzenie pięknego zakończenia zwykłej historii dwóch kochanków. Leżeliśmy wpatrzeni w swoje twarze. Żadnych zmartwień, czy ran. Nawet byłem bez implantu, a całe serce odżyło na nowo.


Pepper: O czym myślisz, kochany?
Tony: O tobie. Tylko ty zawróciłaś mi w głowie.
Pepper: Naprawdę? A co z rolą Iron Mana? Nie kochasz tego blaszaka?
Tony: A ty? Tęsknisz za nim?
Pepper: Szczerze? Nawet jest bez niego o niebo lepiej.


Poczułem, jak nasze wargi się łączą, zaś języki plotą się w namiętnym tańcu miłości. Kochałem ją nad życie. Pragnąłem, aby ta chwila trwała wiecznie. Niestety, lecz te pragnienie było zbyt słabe. Coś musiało się popsuć, gdyż cała otoczka spokoju przepełniła się w krzyki i płacz. Sceneria kwiatów zamieniła się w grobowiec wielu ofiar. Słyszałem, że o wszystko obwiniali mnie. Mnie jako Tony’ego Starka. Przy jednym nagrobku dostrzegłem ojca Pepper.


Virgil: Spoczywaj w pokoju, mój aniołku. Ten drań długo nie pożyje. Też będzie pochowany.


Nie mogłem w to uwierzyć. Ona również umarła? Z jakiegoś powodu nawet nie potrafiłem nic z siebie wykrztusić. Zamiast powiedzieć zwyczajne “Przepraszam”, zacząłem się dusić. Skuliłem się przez narastający ból. Przez głowę przelatywał fałszywy uśmiech rudowłosej.


Tony: Przepraszam… cię… Pep. Najmocniej... przepraszam.


I tylko tyle zdołałem z siebie wykrztusić, nim pojawiło się jakieś światło.


**Pepper**


Nie potrafiłam przestać płakać. Nie dość, że w moim chorym śnie Tony umarł na moich oczach, a ja bezradna patrzyłam na tę agonię, to jeszcze doktorek potwierdził, że czasu jest coraz mniej i musimy wrócić. Długo z nim nie rozmawialiśmy, bo miał dyżur, ale utwierdził nas w przekonaniu, jak wielki popełniliśmy błąd, kontynuując wyprawę dookoła świata.
Kiedy usiłowałam zasnąć, usłyszałam ciężki oddech Tony’ego. Od razu zerwałam się z łóżka, sprawdzając, co się wyprawiało.


Pepper: Tony, już dobrze. Jestem tu.
Tony: Pepper…
Pepper: Cii… Śpij słodko, kochany. Ja też miałam złe sny, wiesz? Śniło mi się, jak umierasz. Jednak nie wierzę w to. Wiesz, dlaczego? Bo przy mnie nic ci nie grozi.
Tony: Przepraszam… Znowu musiałaś mnie ratować.
Pepper: Mogę to robić całą wieczność, jeśli będzie trzeba.
Tony: Kochana jesteś, wiewióreczko .
Pepper: Och! Ty także, świstaku.
Tony: Sny są wytworami z naszej głowy. Nie powinniśmy się tego bać.
Pepper: Masz rację, ale na razie wyśpij się do porządku. Jutro wyruszamy do zoo.
Tony: Więc mam dobry powód, choć głównie ty jesteś przyczyną, bo nie potrafiłbym żyć bez ciebie.
Pepper: I ja bez ciebie też.


Ucałowałam go w czoło, a następnie wróciłam do snu. Próbowałam wrócić, gdyż on nadal nie zasnął.


Tony: Pep, mogę cię o coś spytać?
Pepper: Pytaj śmiało.
Tony: Co zrobisz, gdybym umarł?
Pepper: Na serio musisz mnie pytać o takie rzeczy?
Tony: Jestem ciekawy.
Pepper: Ech! Raczej popełniłabym samobójstwo.
Tony: Poważnie?
Pepper: Tak myślałam, ale wolałabym nie planować nic do przodu. Masz żyć, jasne?
Tony: Dla ciebie będę istniał nawet, gdyby moje ciało przegrało. Nie bój nic. To szybko nie nastąpi.


Mylił się. Tak bardzo był w błędzie, co doprowadzało do wylania kolejnych łez. Szybko je starłam z policzka, żeby nie pokazywać smutku. Mieliśmy cieszyć się wspólnym wypadem za granicę. Odwróciłam głowę w stronę okna, słysząc w pokoju chrapanie geniusza. Ten dźwięk nieco wyciszył moje zmartwienia. Mimo tego, w głowie pojawiło się zarazem mnóstwo pytań, jak i wątpliwości. Zdecydowałam nie zadręczać się nimi, zostawiając je na później. Pewnie Rhodey również głowił się nad tym samym. Potrzebowaliśmy dobrego planu.


Pepper: Kolorowych snów, Iron Manie.

---***---

Nie wiem co się stało, ale pojawiają się błędy na blogu. Bardzo was za to przepraszam. Postaram się naprawić wszystko w najbliższych tygodniach.
PS: Jeszcze 9 części i pojawi się one shot specjalny. O czym? Nie będę zdradzać :D

Część 14: Piekielna zemsta

0 | Skomentuj

**Tony**


Po dość długiej podróży, znaleźliśmy się w Stambule. Do naszych uszu dotarł komunikat, który poinformował nas, że mogliśmy wysiąść. Odpiąłem ładowarkę, założyłem bluzkę i chwyciłem za bagaże. Lekko szturchnąłem rudowłosą, aby się obudziła. Rhodey dość szybko się ocknął, gdyż bezpiecznie ewakuował się z pociągu. Pewnie wyszedł jako pierwszy.


Tony: Heh! I kto tu jest nieustraszony?
Pepper: Tony?
Tony: Cześć, myszko. Już jesteśmy u celu.
Pepper: Och! Naprawdę? No to chodźmy.


Wstała, zabierając ze sobą swój balast. Wyszliśmy bez problemu, bo większość siedzeń już była pusta. Nasz przyjaciel siedział na ławce wraz ze swoimi walizkami. Starał się nie śmiać, lecz z trudem się powstrzymywał. Przeczuwałem wojnę między nimi.


Pepper: O co chodzi?
Rhodey: O nic. Musimy zameldować się w hotelu.
Pepper: Eee… I to jest takie śmieszne?
Tony: Pep, masz…


Chciałem zdradzić powód chichotu histeryka, ale zasłonił mi usta swoją dłonią.


Rhodey: Cii… Pepper, nie słuchaj go. Upił się i będzie gadał brednie.
Pepper: Co zrobił?!


On na serio chce ją wkurzyć. Nie mogłem do tego dopuścić, dlatego zdjąłem jego rękę, usiłując złagodzić gniew Pepper.


Tony: On kłamie. Nic nie piłem. Zresztą, spójrz w lustro. Tu masz odpowiedź na jego śmiech.
Rhodey: Tony, miałeś nie mówić!
Tony: Ktoś ci zrobił psikusa, jak spałaś.
Rhodey: Widziałem jakieś dziecko, co się kręciło.
Tony: Tak. To prawda.
Pepper: Jaja se robicie.
Tony: Sama zobacz.


Nadal uważała, że żartujemy, ale dość szybko zmieniła wyraz twarzy na uśmiech. Nie byle, jaki, bo oznaczał niebezpieczeństwo.


Pepper: Czy to dziecko nazywa się James Rhodes?
Rhodey: Nie.
Tony: Tak.
Pepper: Rhodey!
Rhodey: Ej! Musiałeś mnie zdradzić?
Tony: Wybacz. To moja dziewczyna.
Rhodey: Ale brat jest ważniejszy!
Pepper: Rhodey, zabiję cię!


No i zaczęli się ze sobą gonić po całym peronie. Miałem przez to dobry powód do śmiechu, choć liczyłem na brak ran. Fakt, iż był takim, jakby bratem, ale z Pep wiązałem całą przyszłość. Gonili się, niczym małe dzieci. Mój uroczy rudzielec starał się kopnąć w tyłek, lecz za każdym razem on zdołał uciec.
Kiedy straciłem ich z oczu, zabrałem bagaże ze sobą, próbując dołączyć do pościgu. Największy ciężar czułem przy taszczeniu walizki od dziewczyny. Nie mogłem iść powoli, więc ruszyłem do biegu. Tak. Biegłem, ciągnąc pakunki na kółkach.


Tony: Hej! Poczekajcie!


Przyspieszyłem nieco tempa, mijając podróżników, którzy spieszyli się do wyjazdu. Rozumiałem, że w takim stanie nie powinienem biegać tak intensywnie, ale nie mogłem zostać w tyle. Wykorzystałem większą ilość energii, przez co złapałem sporą zadyszkę. Na szczęście dogoniłem znajomych. Zdążyłem się zatrzymać, zanim ciało mogło zrobić wywrotkę.


Tony: I co? Kara… była?
Pepper: Hahaha! Oczywiście. Dostał pięć kopniaków w swój zadek.
Rhodey: A co z tobą? Ktoś cię gonił?
Tony: Nie… Goniłem... was. Ach! Rany! Ostatni raz.
Pepper: Nikt ci nie kazał.
Tony: Ale musiałem.
Pepper: Dobra, moi mili. Idziemy się zameldować.
Tony: Zgoda.


Zdołałem oddychać już całymi płucami bez najmniejszych zakłóceń. Szliśmy według włączonej mapy z GPS w telefonie, co zawsze działał na moim podzie. Żeby dojść do miejsca noclegu, musieliśmy skręcić dwa razy w prawo, a przy uliczce z sklepami wystarczyło przejść na drugą stronę, a jako ostatnie wystarczyło ominąć stragany. Cała trasa zajęła nam jakieś piętnaście minut. O dziwo obyło się bez niespodzianek.


**Pepper**


Podeszliśmy do recepcji, potwierdzając wszelkie formalności, co do naszego pobytu. Geniusz załatwił wszystko za nas, a my w ramach wdzięczności pozbawiliśmy go balastu. Może nie pokazywał swego zmęczenia, ale wiedziałam, że na dziś miał dość.
Po ogarnięciu papierków, poszliśmy do naszego tymczasowego lokum. Tym razem, znajdował się na pierwszym piętrze, więc nie musieliśmy nawet korzystać z windy. Skorzystaliśmy ze schodów.


Pepper: Chcecie dziś gdzieś pochodzić?
Rhodey: Możemy, ale zależy, czy Tony da radę.
Tony: Ej! Nie traktujcie mnie, jak kaleki.
Pepper: Wybacz, ale my się martwimy o ciebie.
Tony: Gdybym umierał, to rozumiem wasze obawy. Jednak nadal żyję. Wyluzujcie.


Dotarliśmy pod drzwi, które otworzył kluczem. Niezbyt się rozglądałam, co mieliśmy. Najważniejsze było miejsce do spania, a reszta stanowiła mniejszy priorytet ważności. Odłożyliśmy wszelkie rzeczy obok łóżek. Sprawdziłam godzinę według czasu, który obowiązywał w Turcji. Dwudziesta trzecia? Dość późno.


Pepper: Okej. Jutro się przejdziemy do zoo, bo teraz jest zamknięte.
Tony: A nie chcecie tak pospacerować?
Rhodey: Zostajemy.
Pepper: Tak. Musimy zostać.


Zostawiłam ich na chwilę, żeby umyć twarz w łazience. Na szczęście pozbyłam się czarnych kresem, co okazały się łatwo zmywalne. Mogłam zrobić mu większe piekło. Mogłam, ale oszczędzałam siły na lepszą okazję.
Już miałam wyjść z pomieszczenia, kiedy usłyszałam dziwną rozmowę przyjaciół. Zaciekawiłam się, dlatego przyłożyłam ucho, nasłuchując wypowiadanych słów.


Rhodey: Dlaczego to robisz?
Tony: Niby co takiego?
Rhodey: Ciągle kłamiesz. Myślisz, że ja tego nie widzę? Wydawało mi się, że wreszcie coś do ciebie dotarło, ale ty… Ty znowu brniesz w to samo.
Tony: Rhodey, ja…
Rhodey: Daj mi skończyć.
Tony: Dobra.
Rhodey: Jeśli nie zadbasz o siebie i będziesz ciągle nas okłamywał, możesz stracić każdego, na kim ci zależy. Rozumiesz, co do ciebie mówię, Tony?
Tony: Tak.
Rhodey: Nic nie ukrywaj przed nami, bo w taki sposób nie pozwalasz sobie pomóc. Pepper świetnie się bawiła, goniąc mnie po całym dworcu. To był jedyny moment, kiedy była sobą. Nie zadręczała się złymi myślami. Ty zrób to samo.
Tony: Skończyłeś?


Naprawdę będzie mu matkował? Nie powinni się kłócić. To się źle skończy.


Rhodey: Tak. Już skończyłem.
Tony: Pepper, możesz wyjść? Potrzebuję skorzystać z toalety.
Pepper: Już kończę.


Odkręciłam kran, wylewając niepotrzebnie wodę, ponieważ byłam czysta. Tym trikiem chciałam dać kamuflaż. Małe kłamstwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Przekręciłam za klamkę, mijając się z nim.


Pepper: Masz wolną.
Tony: Dzięki.


Zamknął za sobą, robiąc swoje. Podeszłam do panikarza z chęcią przywalenia w policzek. Zrobiłam to, aż poczuł piekło na twarzy. Lekko poczerwieniał przez uderzenie, ale nie przejmowałam się tym. Miał za swoje.


Rhodey: Pepper, za co to było?!
Pepper: Za twoją głupotę!
Rhodey: Nie rozumiem.
Pepper: Po cholerę prowokujesz go do kłótni? Chcesz, żeby dostał kolejnego ataku serca? Chcesz, żeby umarł? No powiedz!
Rhodey: Myślałem, że…
Pepper: Że nie słyszę?! Oj! Źle myślałeś.
Rhodey: Przepraszam, ale po prostu chcę, żeby w końcu zrozumiał, jak bardzo jest źle. Nie chciałem żadnej prowokacji.
Pepper: Wiem. Zawsze pragniesz dla niego, jak najlepiej.
Rhodey: Ty też.
Pepper: Przynajmniej w tym się zgadzamy.

Część 13: Zabawa w zwierzyniec

0 | Skomentuj
Znalezione obrazy dla zapytania hamster
**Pepper**

Chyba ścięło mnie na dwie godziny. Spojrzałam na zegarek, który pokazywał trzynastą. Lekko uderzyłam o kostkę Rhodey’go, bo też przysnął przy swojej lekturze.

Pepper: Ej! Budzimy się.
Rhodey: Pepper…
Pepper: Wstawaj!

Wzięłam mu książkę, trzaskając mu przed nosem. No i to go obudziło.

Rhodey: Aaa! Przegięłaś!
Pepper: Sorki, ale nudzi mi się.
Rhodey: To się rozbierz i ubrań pilnuj.
Pepper: No bardzo śmieszne, Rhodey.
Rhodey: No co? Dałem ci propozycję.

Nie mógł przestać się głupawo uśmiechać, aż nabrałam ochoty na rozwalenie mu ząbków w drobny mak. Byłam zdolna do wielu rzeczy. Wiedział o tym doskonale, a mimo to, ciągle prowokował.

Pepper: Ponad dwadzieścia godzin podróży. Chyba wykituję.
Rhodey: A wolałaś ryzykować samolotem?
Pepper: Byłoby krócej!
Rhodey: Przeżyjesz. Możesz większość czasu przespać. Kto ci zabroni?
Pepper: Hmm… No nikt, ale…
Rhodey: Więc daj mi spokój.
Pepper: Oj! Proszę cię grzecznie. Pograjmy w coś.
Rhodey: Dziwię się, czemu nie dręczysz Tony’ego.
Pepper: On potrzebuje bardziej snu od nas.
Rhodey: Wiem.

Oboje doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, dlatego wciąż mieliśmy obawy, co do całej wycieczki. Postanowiłam poszukać jakiś gier w plecaku. Niestety, lecz poza kartami, nie znalazłam nic. Za słabo się przygotowałam do wyjazdu. No to nie zostało mi nic innego poza improwizacją.

Pepper: Kaczka.
Rhodey: Pepper, co ty…
Pepper: Masz wymienić jakieś zwierzę na “a”.
Rhodey: Eee… Nie rozumiem.
Pepper: Kaczka kończy się na “a”, więc na kończącą się literę szukasz zwierzaka.
Rhodey: Okej? No to, co powiesz na antylopa?
Pepper: Może być. Wreszcie załapałeś.

I tak graliśmy, aż skończyły nam się pomysły. Postanowiliśmy zaprzestać na tej grze. Zresztą, widziałam po jego minie, że nie potrafił się bawić. Coś go dręczyło i ja wiedziałam, co to było, bo miałam taki sam powód do niepokoju.

Pepper: Nie bój się. Tony nie przegra tej walki. Wytrwa do powrotu.
Rhodey: A jeśli tak nie będzie? Pepper, powinniśmy już wracać do domu, a my to odwlekamy.
Pepper: Rozumiem twój strach, ale powinniśmy bardziej w niego uwierzyć. Nie jest zwykłym nastolatkiem, pamiętasz? To człowiek z żelaza, więc taki ktoś poradzi sobie z chorym sercem.
Rhodey: Naprawdę chciałbym w to wierzyć, ale kończy nam się czas. Im dalej jesteśmy od Nowego Jorku, tym bardziej ryzykujemy. Pamiętaj o Duchu. On jeszcze nie skończył z nami.
Pepper: Ale skończy, gdy mój tatuś złapie tego drania.

Próbowałam jakoś myśleć pozytywnie, okłamując samą siebie. Histeryk zachowywał się w identyczny sposób, chociaż pozostał mu ten rozsądek. Położyłam głowę na ramieniu Tony’ego, zasypiając.

**Rhodey**

Oboje spali tak spokojnie, że nie powinienem się przejmować. Żeby zabić czas, wróciłem do poprzedniej lektury, jaką była biografia Churchilla. Bardzo chętnie ją czytałem i zawsze z wielką przyjemnością wracałem do niej. Bardzo motywowała mnie jego postawa, zaś strategie dowódcy wykorzystywałem w każdej walce z przestępcami. Najpierw myśleć, a dopiero potem działać. Jednak Iron Man często o tym zapominał, przez co mógł odnieść śmiertelne rany.
Kiedy zacząłem czytać następną część, usłyszałem ziewanie kumpla. Obudził się.

Rhodey: Nie wolisz dłużej pospać? To długa podróż, Tony.
Tony: Jakoś nie potrafię.
Rhodey: Coś cię trapi?
Tony: Tracimy czas.
Rhodey: Co masz na myśli?
Tony: Dobrze wiesz.

Tak. Wiedziałem, skąd nasunął mu się taki wniosek. Nie musiałem pytać o szczegóły.

Rhodey: Dopadną go. Zobaczysz. Nikomu nie zdarzy się nic złego.
Tony: A skąd możesz to wiedzieć? Nie ma cię tam. Nie wiesz, czy nie prześlizgnął się wokół ochrony Roberty. Nie masz pojęcia, co się dzieje!
Rhodey: Tony, nie krzycz. Musisz się uspokoić, bo będziesz miał kolejny atak.
Tony: Wybacz.

Dość szybko ochłonął, lecz nie mógł przede mną ukryć, że czuł ból. Dostrzegłem ten typowy grymas, kiedy zwykle cierpiał.

Rhodey: Niczym się nie przejmuj. Potrzebujesz odpocząć.
Tony: Pepper dalej śpi?
Rhodey: Na chwilę się obudziła i graliśmy.
Tony: O! Mam nadzieję, że nie w żadne sadystyczne gierki.
Rhodey: Nie, nie. To było normalne, choć nie znam nazwy.
Tony: Ona i normalne? Rhodey, co mnie ominęło?
Rhodey: Niewiele.
Tony: Hahaha! Moja Pep.

Śmiał się szczerze mimo ciągłego bólu, który prawdopodobnie miał swe źródło przy implancie. Zaraził mnie tym śmiechem, aż sam wybuchnąłem z tej emocji na cały przedział. Niektórzy patrzyli się na nas dziwnie. Głównie tyczyło się dorosłych, gdyż dzieci spały.

Rhodey: Gdyby ciebie teraz słyszała, miałbyś przerąbane.
Tony: Oj! Lepiej jej nie mów. Proszę cię.
Rhodey: Ej! To zostanie między nami.
Tony: Świetnie, chomiczku.
Rhodey: Chomiczku?
Tony: Przegiąłem?
Rhodey: Nie pocałuję cię.
Tony: Heh! Przecież tak się z tobą droczę. Ach!
Rhodey: Tony?

Zmartwiłem się. Zgiął się z bólu, ale od razu wyświetliło się przypomnienie na bransoletce.

Tony: Spoko. Podładuję rozrusznik. Nic strasznego.

Uśmiechnął się, a następnie wyjął ładowarkę. Ostrożnie odsunął rudą, podwinął bluzkę i podpiął się do urządzenia.

Tony: I po krzyku. Widzisz? Nie trzeba panikować.
Rhodey: I tak będę obserwował.
Tony: No serio. Miała rację.
Rhodey: Co?
Tony: Niańka od siedmiu boleści.

Znowu się zaśmiał, a ja nie znalazłem powodu do zachwytu. Po prostu chwyciłem za książkę, analizując poprzednie strony.

Tony: Chyba się nie obraziłeś, co?
Rhodey: Nie. Jedynie czytam, a tak wracając do tej zabawy, to mieliśmy mówić zwierzęta na literę, które zakończyło słowo.
Tony: A! To faktycznie jest normalne.
Rhodey: Mówiłem.
Tony: Słodko śpi.
Rhodey: Aż kusi namalować wąsy.
Tony: Rhodey, ani się waż, bo będziesz miał do czynienia ze mną.
Rhodey: Sorki, Romeo. Kara za bicie kapciem musi być.

Znalazłem w swoim plecaku czarny mazak, co miał posłużyć w zemście na gadule. Z głupawym uśmieszkiem tworzyłem dzieło na buźce nieświadomej ofiary.

Rhodey: Wąsik francuski.
Tony: Dobra. Tyle wystarczy.
Rhodey: Poczekaj. Jeszcze jeden element.


Dorysowałem okulary wokół umiejscowienia oczu, “tworząc” okulary.

Rhodey: Wybitny ze mnie artysta, prawda? Przyznaj, że wygląda zabawnie.
Tony: Będzie piekło.
Rhodey: Nie boję się. A ty?
Tony: Nigdy się nie bałem.
Rhodey: Kiepsko kłamiesz.
Tony: Poważnie. Jedynie strach objawia się z obawą o wasze życie. Nigdy nie wybaczę sobie, jeśli stanie się wam krzywda.
Rhodey: Będzie dobrze. Bardziej pomyśl o sobie.

Próbowałem dać mu do zrozumienia, iż miał poważne problemy ze zdrowiem. Nie mógł ich lekceważyć. Jednak on wolał nie przejmować się tym, bo bardziej pragnął z nami spędzić, jak najlepiej ten wyjazd.

Rhodey: Dobra. Na dziś mi starczy czytania. Później dokończę.
Tony: Chyba się przesłyszałem. Ty tak na serio?
Rhodey: Serio, serio, więc dobranoc, Tony.
Tony: Nie chcę spać.
Rhodey: Ale musisz. Jeśli nie chcesz robić tego dla siebie, zrób to dla Pepper.

No i chyba to mu dało do myślenia. Bez dalszego gadania zapadliśmy w głęboki sen.

Rhodey: Spokojnych snów, przyjacielu.

Część 12: Przygoda czeka

0 | Skomentuj

**Rhodey**


Przez zmęczenie podróżą oraz tym ciągłym niepokojem o stan Tony’ego, obudziłem się o dziesiątej rano. Nie zamierzałem przerywać snu Pepper, bo jeszcze byłbym przez nią pogryziony. O dziwo sama chciała wstać. Lekko rozciągnęła ręce nad głową i przetarła oczy.


Pepper: Och! Rhodey? Długo spałam?
Rhodey: Tyle, co ja. Spokojnie. Nie popełniliśmy żadnej zbrodni.
Pepper: Nie słyszałeś, żeby coś się działo?
Rhodey: Mówiłem ci. Dopiero wstałem.
Pepper: Chodźmy się z nim zobaczyć. Nikogo nie ma, więc możemy się wkraść.
Rhodey: To brzmi tak, jakbyś chciała kogoś obrabować.
Pepper: Idziesz ze mną, czy zostajesz?
Rhodey: Idę, ale gdyby nas przyłapali, jesteś winna.
Pepper: Oj! No dobra.


Szybko weszliśmy niezauważenie do pomieszczenia. Akurat Tony był na nogach. Siedział przy odpiętych kablach i ubierał bluzkę.


Tony: O! Hej! Chcieliście mnie podglądać? Co za zboczuchy.


Zaśmiał się w taki sposób, co zwykle pokazuje ruda. Widocznie polepszyło mu się albo… Albo genialnie grał, niczym prawdziwy aktor.


Rhodey: Widzę, że humor ci dopisuje, ale chyba nie chcesz uciec?
Tony: Hmm...
Pepper: Oho! Ja już znam tę minę. Zdecydowanie planuje zwiać.
Rhodey: To prawda, Tony?
Tony: Czuję się dobrze. Możemy wrócić do podróży. Jak będziemy w Nowym Jorku, pójdę do doktorka, żebyście się nie martwili. Pasuje wam taki układ?
Rhodey: No wiesz. Powinieneś…
Pepper: Jestem za, ale pod jednym warunkiem.
Tony: Jakim?
Pepper: Jeśli znowu będziesz miał atak serca, niezwłocznie wracamy, jasne?
Rhodey: Podpisuję się pod tym. Lepiej się zgódź.
Tony: Dobra, dobra. Kumam. Nie sprzeciwię się.
Pepper: No to git, a teraz chodu.


Chwyciła go za rękę, wyciągając z sali. Pilnowałem tyłów, żeby nie natknąć się na personel. Pomimo paru sprzątaczek oraz pani z rejestracji, wydostaliśmy się z budynku. Na nasze szczęście wystarczyło przejść niewielki kawałek, aby dojść na dworzec kolejowy. Takim transportem mniej narażał się na problemy z implantem. Położyliśmy bagaże obok ławki, a następnie podeszliśmy do rozkładu jazdy, na którym był rozpisany plan.


Rhodey: Następny pociąg będzie za pół godziny.
Tony: A nie wolicie polecieć samolotem?
Rhodey: A! Nie powiedzieliśmy ci o tym. Prawdopodobnie zostaną odwołane wszystkie loty do końca tygodnia.
Tony: Prawdopodobnie nie znaczy na pewno, Rhodey.
Pepper: Ale tak jest lepiej, bo nie będziesz musiał mieć koszmarów. Poza tym, ominą nas turbulencje, a taka jazda jest bezpieczniejsza dla ciebie, bo szybciej można dotrzeć na kolejny przystanek. Gdyby coś się działo, możemy bez problemu wysiąść.
Rhodey: Zgadzam się z Pepper. To najlepsza z możliwych opcji.
Tony: Okej. Uszanuję to. Najpierw załatwię bilety. Zostańcie tu.
Pepper: Idę z tobą.
Tony: Ej! Mogę iść sam. Nic mi nie będzie. Naprawdę.
Pepper: Mam lepszy pomysł.


Wyszarpała mu portfel z kieszeni i pobiegła do kasy.


Tony: Ej!
Rhodey: Hahaha! Nie sądziłem, że posunie się do tego.
Tony: Tak bardzo się boi o mnie?
Rhodey: Dziwisz się? Narobiłeś nam strachu, a twoje serce…
Tony: Nawet nie chcę słuchać tej gadki. Masz mi coś innego do powiedzenia?
Rhodey: Szczerze? No mam.
Tony: Więc usiądźmy i pogadajmy.


Wyprzedził moje myśli. Jednak mogłem przekazać wieści z Nowego Jorku. W ten sposób nie będzie się bał, przez co kolejny telefon Ducha nie wyprowadzi go z równowagi.


Rhodey: Mama jest bezpieczna. Pan Potts załatwił dla niej ochronę.
Tony: Poważnie? I chodzą za nią krok w krok?
Rhodey: Muszą. Takie mają zadanie.
Tony: Co jeszcze?
Rhodey: Doktor Yinsen życzył nam bezpiecznych podróży.
Tony: O! To fajnie. Nie wiedziałem, że też do ciebie dzwonił.
Rhodey: Nie odbierałeś, więc miał powód.
Tony: No racja.
Rhodey: Zdradził też, że pracuje nad pewną metodą, która ci pomoże. Nie bardzo wiem, o co chodziło, ale się przekonamy po powrocie.
Tony: Aż mnie zaciekawiłeś. Cieszę się, bo zero złych niusów.
Rhodey: Jest tylko jeden, bo o pogodzie już wiesz.
Tony: Co się stało?


Zapytał bardzo zaniepokojony, aż mechanizm zaczął migotać.


Rhodey: Nie bój się. To nie jest takie złe, jak ci się wydaje.
Tony: Jak mi nie powiesz, zacznę świrować. Chcesz tego?
Rhodey: Zostały trzy dni.
Tony: To niedobrze, chociaż z drugiej strony...
Rhodey: Nic jej nie będzie. Jest chroniona. Duch nie znajdzie okazji na atak.


Chyba uspokoił się, sądząc po zwykłym świetle urządzenia.


Tony: Tylko nie powinniśmy go lekceważyć. Wiesz, do czego jest zdolny.
Rhodey: Jest na celowniku wielu służb specjalnych, a w Nowym Jorku działają też herosi tacy, jak my.
Tony: Ech! Nie chcę się z tobą kłócić. Możesz mieć rację, choć z takim rywalem bywa trudno.
Rhodey: Doskonale znam jego sztuczki. Jednak nie jesteś sam w tej walce.
Tony: No tak. Masz…
Rhodey: Tony?


Przestał mówić na widok rudzielca, który wręczył nam bilety na przejazd do Stambułu. Oddała mu portfel, na co nie zareagował złośliwie.


Pepper: Nie jesteś na mnie zły?
Tony: Już nie. Chodźmy.


Wzięliśmy swoje bagaże, schodząc na odpowiedni peron. Tam czekał na nas transport. Zajęliśmy swoje miejsca  w przedziale. Liczyłem na spokojną podróż bez zmartwień. Czy tak będzie? Przekonamy się.


**Tony**


Ulokowałem się z Pep tak, jak wtedy w samolocie, czyli ja zająłem miejsce przy oknie, a ona od razu obok mnie. Naprzeciwko siedział mój przyjaciel, który nadal był podejrzliwy. Jak na razie nie puścili za mną pościgu. Na pewno mieli bardziej chorych pacjentów, co wymagają specjalnej opieki.
Kiedy ruszyliśmy, spoglądałem na widoki. Próbowałem skupić na czymś bardziej przyjemnym. Oparłem głowę o szybę, patrząc na chmury.


Pepper: W porządku?
Tony: Pewnie. Po prostu patrzę.
Pepper: Przestraszyłeś mnie, wiesz? Bałam się, że już cię nigdy nie zobaczę.
Tony: Oj! Kochana, wy zawsze przesadzacie. Nie zostanę pokonany przez własną słabość.


Pogłaskałem ją po włosach, aby poczuła się spokojniejsza. Podziałało.


Pepper: Masz mówić, jeśli coś będzie się działo, dobrze?
Tony: Oczywiście, myszko.
Pepper: Dziękuję, misiu.
Rhodey: Hahaha! Czyli znowu bawimy się w zwierzaki?
Pepper: Tak, strusiu.
Rhodey: W porządku, stonoga.
Pepper: Stonoga?!
Tony: Pep, tylko nie wyciągaj kapcia.
Pepper: Och! Mam lepsze zabawki.
Rhodey: Dobra, dobra. Poddaję się.


Podniósł ręce na znak kapitulacji. Moja papryczka zgodziła się, żeby nie walczyć. Siedzieliśmy bez ruchu, zajmując się sobą. Dziewczynę zmorzył sen, a moje ramię było dla niej poduszką. Nie przeszkadzało mi to. Przez spoglądanie w niebo zacząłem marzyć tak intensywnie, aż oczy zamknęły się. Na ułamek sekundy dostrzegłem książkę od niańki, lecz na krótko. Potrzebowałem snu.


Tony: Och! Karaluchy pod poduchy, przyjaciele.

Część 11: I tak źle. I tak niedobrze

0 | Skomentuj

**Tony**


Niezbyt zwracałem uwagę na ból, a w szczególności na implant. Cokolwiek wymyśliliby, jedynie przedłużą kilka dni więcej życia. Bez nowego mechanizmu nic nie da się zrobić, ale doktorek wyraźnie zakomunikował przed moim wyjazdem, że do tej pory nie ma żadnego w zapasie. Tego im nie powiedziałem. Już wystarczająco zepsułem ten wyjazd.


Pepper: Halo? Tony, odpłynąłeś.
Tony: Wybacz. Zamyśliłem się.
Pepper: Nie ten jeden i na pewno nie ostatni.


Ostatni. Tak myślałem, lecz próbowałem skłonić się do skupienia się na nich.


Tony: Więc, co myślicie o moim pomyśle?
Pepper: Hmm… Jakby tak na to popatrzeć, może się udać.
Tony: Na pewno.


Boże! Dlaczego kłamię? Robię im w ten sposób jeszcze większą krzywdę, niż przy zatajaniu sekretów. No nic. Pozostało mi ostatnie wyjście.


Tony: Och! Nie będziecie na mnie źli, jak pójdę spać.
Pepper: Heh! Żaden problem, choć chciałabym…
Rhodey: Pepper, daj mu spokój… Cieszymy się, że wracasz do zdrowia. Odwiedzimy cię jutro.
Pepper: Właśnie! I przyniesiemy jakieś gry, żebyś się nie nudził.
Tony: Nie trzeba, Pep. Niedługo mnie wypiszą. Już ja się o to postaram.


Uśmiechnąłem się głupawo, ukrywając prawdę. Jednak z tym wypisem sam nie byłem pewny, czy go dostanę. Wolałbym nie umrzeć w Paryżu. Jeśli mam zginąć, chcę, aby wykończył mnie mój przeciwnik.
Kiedy oni wyszli z sali, wybrałem numer do specjalisty. Długo niecierpliwiłem się na odpowiedź po drugiej stronie, aż się doczekałem.


Tony: Doktorze Yinsen, jest pan zajęty?
Dr Yinsen: O! Kogo ja słyszę? Witaj, Tony. Jak podróż? Mam nadzieję, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Tony: No i tu jest problem.
Dr Yinsen: Co się stało? Roberta mi powiedziała, że podobno źle się czujesz, ale nie dowiedziałem się szczegółów.
Tony: Implant się wyczerpuje coraz szybciej.
Dr Yinsen: Obawiałem się tego najbardziej ze wszystkich złych przeczuć. Opowiedz mi, co dokładnie się wydarzyło.
Tony: Miałem atak serca podczas lotu do Stambułu. Teraz jestem w szpitalu w Paryżu i lekarze…


Niedobrze. Znowu zabrakło mi tlenu. Wziąłem głęboki wdech, a następnie wydech całą objętością płuc.


Dr Yinsen: Spokojnie. Nie mów za wiele, jeśli nie dasz rady. Oszczędzaj się.
Tony: Przepraszam, ale… Ale czy nie przeszkodziłem panu?
Dr Yinsen: Skądże. Dopiero zacząłem dyżur. Nawet cieszę się, że pomyślałeś, żeby do mnie zadzwonić. To miłe z twojej strony.
Tony: Nie ma za co. Pan zrobił dla mnie wiele, a spłata… Spłata…


Cholera. Duszę się.


Dr Yinsen: Tony, wszystko gra?
Tony: Dokończymy… później?
Dr Yinsen: Pewnie, ale nie pogarszaj swojego zdrowia. Rób to, co trzeba.


Nie zdołałem odpowiedzieć, gdyż telefon wypadł mi z rąk. Wcisnąłem przycisk w celu wezwania pomocy. Wszystko wyglądało na dobre i nagle spadłem do takiej sytuacji? Jakim cudem?
Zanim na dobre zatraciłem się w czerni, dostrzegłem trzy postacie. Lekarza oraz moich przyjaciół.


**Pepper**


Jeszcze zaledwie pięć minut temu, Tony wyglądał na w miarę zdrowego. Coś przeoczyliśmy? Moje obawy wróciły z podwójną siłą, zaś nadzieja… Ona ulatniała się. Ledwo zobaczyliśmy, co się działo, a potem zostaliśmy wygnani na korytarz. Za zamkniętymi drzwiami odbywał się dramat i nic nie mogliśmy na to poradzić. Byłam przerażona nie na żarty.


Pepper: Dlaczego, Rhodey? Dlaczego to musi się dziać?
Rhodey: Nie wiem, ale musimy dać mu siłę. On wygra tę walkę.
Pepper: Nawet nie zdążyliśmy przekazać dobrych wiadomości.
Rhodey: Jeszcze zdążymy. Przecież…
Pepper: Rhodey?


Nie zdołał dokończyć przez dzwoniącą komórkę. Wahał się nad odebraniem.


Pepper: Kto to? Nie zamierzasz z kimś gadać? To twoja mama?
Rhodey: Nie. Ktoś inny.


W końcu po jakiś dziesięciu sekundach, odebrał, a całą rozmowę przełączył na tryb głośnomówiący.


Rhodey: Doktorze Yinsen?
Dr Yinsen: Dzień dobry, Rhodey.
Pepper: Doktorek śmieszek?
Dr Yinsen: O! Witaj, Pepper. Rozumiem, że jesteście w komplecie. Dobrze się składa.
Rhodey: Coś jest nie tak, prawda? Proszę powiedzieć. Zrozumiemy wszystko.
Dr Yinsen: Chciałem spytać, czy z Tony’m jest lepiej. Nie mogę się do niego dodzwonić, a zmartwiłem się.
Rhodey: Stracił przytomność i próbują go ocalić.
Dr Yinsen: Rozumiem. A długo czekacie?
Rhodey: Jakieś trzy minuty.
Pepper: No niech nam doktorek zdradzi, co się wyprawia. Chcieliśmy zrobić rozmowę wideo, żeby mógł pan pomóc niedoświadczonym lekarzom z implantem. My naprawdę chcemy, aby wszystko grało, więc proszę coś zrobić.
Rhodey: To nasz przyjaciel. Potrzebujemy go.
Dr Yinsen: Dzieciaki, ja wszystko rozumiem. Przyjaźń, większe relacje, traktowanie jako rodzina… Naprawdę lubię was, ale postawmy sprawę jasno.


Cały czas mówił z pełną powagą. Jedynie przy przywitaniu nas zachował swój humor. Widocznie oglądaliśmy świat w złej palecie barw.


Pepper: O co chodzi?
Dr Yinsen: Cokolwiek byście wymyślili, żaden sposób się nie powiedzie.
Pepper: Ale gdyby pan udzielał im wskazówek, Tony mógłby…
Dr Yinsen: Sama operacja może go zabić.


Serce podskoczyło mi do gardła. Zabić?


Pepper: Jak to… zabić?
Dr Yinsen: Wyjęcie mechanizmu w celu naprawy może być ryzykowne i kosztować jego życie.
Pepper: Nie… To nieprawda.
Rhodey: Czyli nie da się mu pomóc?
Dr Yinsen: Nie powiedziałem tego. Po prostu trzeba podejść do tego w inny sposób.
Pepper, Rhodey: JAKI?
Dr Yinsen: Od wielu miesięcy pracuję nad pewną metodą leczenia. Jeszcze nie wszystko stracone. Na razie zostawiam wam wszystko w waszych rękach.
Rhodey: Dziękujemy.
Dr Yinsen: No to jesteśmy w kontakcie. Dzwońcie, gdyby zaszła taka potrzeba.
Pepper: Dobranoc, doktorku.
Dr Yinsen: Mam piętnastą.
Pepper: A! Zapomniałam o tych strefach, więc do usłyszenia.
Dr Yinsen: Bezpiecznych podróży.


Zakończyliśmy konwersację, co zmieniła nam sposób myślenia. Nadal była szansa na uratowanie geniusza.
Kilka minut później, uchyliły się drzwi. Lekarz przekazał nam informacje. Mimo złych przeczuć, wysłuchaliśmy Francuza do samego końca.


Lekarz: Sytuacja opanowana. Leki podziałały i może oddychać bez przeszkód. Rany! A tak myślałem, że jutro dam mu wypis.
Rhodey: Tak szybko?
Lekarz: Nie wyglądało, żeby miało mu się pogorszyć, ale jak widać, świat zaskakuje.
Pepper: Co z nim teraz będzie? Możemy z nim porozmawiać?
Lekarz: Na razie zostanie na obserwacji. Zobaczymy, co będzie w kolejnych dniach. Jeśli chodzi o wizyty, akurat zasnął.
Pepper: Nie mamy, gdzie nocować. Czy możemy spać na korytarzu?
Lekarz: Ech! Trochę niezdrowe, ale pójdę wam na rękę. Ten jeden raz.
Pepper: Dziękujemy.
Lekarz: Tylko nie mówcie, że pozwoliłem. Miałbym przez to bardzo kiepsko u ordynatora szpitala.
Pepper: Dobrze. Będziemy milczeć.
Rhodey: W tym jesteśmy najlepsi.
Lekarz: Cóż… Liczę was za słowo.


I tymi słowami zakończył z nami rozmowę. Usiedliśmy na krzesłach, zasypiając na siedząco.


Pepper: Dobranoc, histerio.
Rhodey: Śpij dobrze, gaduło.
© Mrs Black | WS X X X