Nie mogłem odpowiedzieć na podstawowe pytania. Kim jestem? Jak się tutaj znalazłem? Byłem zagubiony, aż zaczynał urywać się film. Cały świat rozpadł się, krusząc na małe odłamki szkła. Wszystko znikało, a postacie również rozpływały się w powietrzu. Pozostałem sam w pustce. Poza czernią nic więcej nie istniało, a droga do prawdziwego domu była daleka. Próbowałem odnaleźć wyjście, lecz znikąd pojawiła się mgła. Nic nie byłem w stanie dostrzec.
Tony: Rhodey, Pepper! No przestańcie! Jeśli to zabawa w chowanego, pokażcie się! Halo! Słyszycie mnie?!
Brak odpowiedzi. Naprawdę śniłem? Nie wierzę. Dobra, Tony. Skup się. Co pamiętasz jako ostatnie? Wiem, że z kimś walczyłem. Fakt, ale nie mogłem wrócić do zbrojowni. Bingo! Viper zniszczyła część fabryki. Okej. Nie jest źle. Co jeszcze było?
Gdy usiłowałem sobie przypomnieć niewielki szczegół, odczułem silny ból głowy oraz klatki piersiowej w tym samym czasie. Co się dzieje?
**Pepper**
Musieliśmy natychmiast wyjść z sali. Tony miał drgawki, a do tego implant znowu szwankował. Błagam cię, skarbie. Walcz. Czekaliśmy przed salą na jakiekolwiek informacje. Siedzieliśmy, jak na szpilkach. Ręce Marii drżały ze strachu, zaś Rhodey o dziwo jakoś zachowywał zimną krew.
Rhodey: Pepper, on walczy. Gdyby tego nie robił, wciąż byłby w śpiączce
Pepper: Wiem o tym, ale i tak się martwię. Mogłam go zatrzymać, a ja nic nie zrobiłam
Roberta: Obwinianie się tutaj w niczym nie pomoże
Maria: Mamo, bądźmy dobrej myśli. Mamy go wspierać, prawda?
Pepper: Tak, córciu
Rhodey: Chyba skończyli działać
Nie musiał nic więcej mówić, bo to było, jak impuls. Natychmiast podbiegłam do lekarza, który ledwo wyszedł z sali. Podzielił się ze mną, co odkrył. Nie ukrywałam przerażenia, choć też przekazał dobrą wieść. Podziękowałam mu i prosił, żebym odpoczęła, skoro poprzednim razem z przemęczenia zemdlałam. Niechętnie się zgodziłam, idąc po kawę. Córka poszła ze mną. Dałam jej gorącą czekoladę. Usiadłyśmy na ławce nieco dalej od sali chorego.
Maria: Co powiedzieli?
Pepper: Najgorsze za nami
Maria: Naprawdę? A mówili, że umrze?
Pepper: Nie wspomniał o tym, ale mówił, że organizm nadal się nie poddaje w walce. Powinien się obudzić jutro, jeśli nie dostanie ataku serca
Maria: Czyli będzie żył?
Pepper: Tak ma być, Mario
Uśmiechnęłam się, dając jej do zrozumienia, by myśleć pozytywnie. Jednak nie poddałam się złą wiadomością, co nie brzmiała ani trochę optymistycznie. Lekarz wspomniał o paraliżu, a nawet trwałym uszkodzeniu mózgu.
**Lightning**
A to ci niespodzianka. Tak szybko się za mną stęskniła? A może za jagodami? Niestety, ale musiałam ją oddać do zoo. Tatuś nalegał. Pewnie nie lubił pand lub najzwyczajniej bał się ich. Wielki mi War Machine, co ma stracha przy tak uroczych zwierzątkach. Dałam małej porcję świeżych jagód, które szybko zniknęły w brzuchu głodomora.
~*Dziesięć minut później*~
**Roberta**
Jako, że byłam dawną matką zastępczą Tony'ego, zdołałam dowiedzieć się, czy stan uległ poprawie. Rokowania okazały się dobre, a ryzyko stałych uszkodzeń nadal istniało. Rhodey siedział, przyglądając się przez szybę, jak leżał nieprzytomny. Strach nadal istniał, choć pozbyli się maszyn, które odstraszały na sam ich widok.
Roberta: W porządku, Rhodey?
Rhodey: Nie wiem, czego mam bardziej się bać. Domu w ogniu, czy śmierci brata?
Roberta: Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie... Pepper wie, co trzeba zrobić
Rhodey: Czekać
Roberta: Dokładnie... Co miałeś na myśli, mówiąc o pożarze?
Rhodey: Zostawiłem Dianę samą, a z jej mocami jest niebezpieczna
Roberta: Czyli Ivy wróciła do Akademii?
Rhodey: Tak
Roberta: Dziwne
Rhodey: Co takiego?
Roberta: Nie bałeś się ją zatrzymać? Pamiętasz, jak zginął twój ojciec? Właśnie przez walkę, a ona zrobi to samo
Rhodey: Na razie trenuje kadetów. Powiedziałaby, gdyby miała lecieć na misję... Mamo, dlaczego oni nie mogą mu pomóc?
Roberta: Dobrze znasz odpowiedź. W dzisiejszych czasach nikt nie zna tej technologii, a twórcy urządzenia umarli. Do tego śmierć dr Bernes... Rhodey, on będzie walczył
Rhodey: Oby starczyło mu sił
**Tony**
Ktoś szedł w moją stronę. Widziałem tylko zielony blask na poziomie oczu. Wydawało mi się, że znam tę osobę. Powoli wstawałem, trzymając się za implant, który nadal ściskał niemiłosiernie mocno. Całe szczęście, że mózgownica przestała nawalać.
Duch: Nadal tu jesteś, Stark? Widać, że jesteś uparty
Tony: Duch? Co ty... Co ty tu robisz? Umarłeś
Duch: Mylisz się. Ja wcale nie umarłem. Złego diabli nie biorą