Part 323: Podświadomość cz.1

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie mogłem odpowiedzieć na podstawowe pytania. Kim jestem? Jak się tutaj znalazłem? Byłem zagubiony, aż zaczynał urywać się film. Cały świat rozpadł się, krusząc na małe odłamki szkła. Wszystko znikało, a postacie również rozpływały się w powietrzu. Pozostałem sam w pustce. Poza czernią nic więcej nie istniało, a droga do prawdziwego domu była daleka. Próbowałem odnaleźć wyjście, lecz znikąd pojawiła się mgła. Nic nie byłem w stanie dostrzec.

Tony: Rhodey, Pepper! No przestańcie! Jeśli to zabawa w chowanego, pokażcie się! Halo! Słyszycie mnie?!

Brak odpowiedzi. Naprawdę śniłem? Nie wierzę. Dobra, Tony. Skup się. Co pamiętasz jako ostatnie? Wiem, że z kimś walczyłem. Fakt, ale nie mogłem wrócić do zbrojowni. Bingo! Viper zniszczyła część fabryki. Okej. Nie jest źle. Co jeszcze było?
Gdy usiłowałem sobie przypomnieć niewielki szczegół, odczułem silny ból głowy oraz klatki piersiowej w tym samym czasie. Co się dzieje?

**Pepper**

Musieliśmy natychmiast wyjść z sali. Tony miał drgawki, a do tego implant znowu szwankował. Błagam cię, skarbie. Walcz. Czekaliśmy przed salą na jakiekolwiek informacje. Siedzieliśmy, jak na szpilkach. Ręce Marii drżały ze strachu, zaś Rhodey o dziwo jakoś zachowywał zimną krew.

Rhodey: Pepper, on walczy. Gdyby tego nie robił, wciąż byłby w śpiączce
Pepper: Wiem o tym, ale i tak się martwię. Mogłam go zatrzymać, a ja nic nie zrobiłam
Roberta: Obwinianie się tutaj w niczym nie pomoże
Maria: Mamo, bądźmy dobrej myśli. Mamy go wspierać, prawda?
Pepper:  Tak, córciu
Rhodey: Chyba skończyli działać

Nie musiał nic więcej mówić, bo to było, jak impuls. Natychmiast podbiegłam do lekarza, który ledwo wyszedł z sali. Podzielił się ze mną, co odkrył. Nie ukrywałam przerażenia, choć też przekazał dobrą wieść. Podziękowałam mu i prosił, żebym odpoczęła, skoro poprzednim razem z przemęczenia zemdlałam. Niechętnie się zgodziłam, idąc po kawę. Córka poszła ze mną. Dałam jej gorącą czekoladę. Usiadłyśmy na ławce nieco dalej od sali chorego.

Maria: Co powiedzieli?
Pepper: Najgorsze za nami
Maria: Naprawdę? A mówili, że umrze?
Pepper: Nie wspomniał o tym, ale mówił, że organizm nadal się nie poddaje w walce. Powinien się obudzić jutro, jeśli nie dostanie ataku serca
Maria: Czyli będzie żył?
Pepper: Tak ma być, Mario

Uśmiechnęłam się, dając jej do zrozumienia, by myśleć pozytywnie. Jednak nie poddałam się złą wiadomością, co nie brzmiała ani trochę optymistycznie. Lekarz wspomniał o paraliżu, a nawet trwałym uszkodzeniu mózgu.

**Lightning**

A to ci niespodzianka. Tak szybko się za mną stęskniła? A może za jagodami? Niestety, ale musiałam ją oddać do zoo. Tatuś nalegał. Pewnie nie lubił pand lub najzwyczajniej bał się ich. Wielki mi War Machine, co ma stracha przy tak uroczych zwierzątkach. Dałam małej porcję świeżych jagód, które szybko zniknęły w brzuchu głodomora.

~*Dziesięć minut później*~

**Roberta**

Jako, że byłam dawną matką zastępczą Tony'ego, zdołałam dowiedzieć się, czy stan uległ poprawie. Rokowania okazały się dobre, a ryzyko stałych uszkodzeń nadal istniało. Rhodey siedział, przyglądając się przez szybę, jak leżał nieprzytomny. Strach nadal istniał, choć pozbyli się maszyn, które odstraszały na sam ich widok.

Roberta: W porządku, Rhodey?
Rhodey: Nie wiem, czego mam bardziej się bać. Domu w ogniu, czy śmierci brata?
Roberta: Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie... Pepper wie, co trzeba zrobić
Rhodey: Czekać
Roberta: Dokładnie... Co miałeś na myśli, mówiąc o pożarze?
Rhodey: Zostawiłem Dianę samą, a z jej mocami jest niebezpieczna
Roberta: Czyli Ivy wróciła do Akademii?
Rhodey: Tak
Roberta: Dziwne
Rhodey: Co takiego?
Roberta: Nie bałeś się ją zatrzymać? Pamiętasz, jak zginął twój ojciec? Właśnie przez walkę, a ona zrobi to samo
Rhodey: Na razie trenuje kadetów. Powiedziałaby, gdyby miała lecieć na misję... Mamo, dlaczego oni nie mogą mu pomóc?
Roberta: Dobrze znasz odpowiedź. W dzisiejszych czasach nikt nie zna tej technologii, a twórcy urządzenia umarli. Do tego śmierć dr Bernes... Rhodey, on będzie walczył
Rhodey: Oby starczyło mu sił

**Tony**

Ktoś szedł w moją stronę. Widziałem tylko zielony blask na poziomie oczu. Wydawało mi się, że znam tę osobę. Powoli wstawałem, trzymając się za implant, który nadal ściskał niemiłosiernie mocno. Całe szczęście, że mózgownica przestała nawalać.

Duch: Nadal tu jesteś, Stark? Widać, że jesteś uparty
Tony: Duch? Co ty... Co ty tu robisz? Umarłeś
Duch: Mylisz się. Ja wcale nie umarłem. Złego diabli nie biorą

Part 322: Nieunikniona bitwa

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Jakoś nie ufałem własnej córce. Może przez ten ostatni numer z autem? Przepaliła wszystkie przewody, ale uratowała Tony'emu życie. Jednak narobiła wiele szkód. Jeden dobry uczynek nie skreślał tych złych.
Po wyjściu z garażu, wyszedłem na zewnątrz. Znienacka wskoczyła na mnie panda, aż serce podskoczyło do gardła. Myślałem, że dostanę zawału. Powoli się uspokajałem, odkładając zwierzę na podłogę.

Rhodey: DIANA!
Lightning: CO TAK KRZYCZYSZ. TATUSIU?
Rhodey: PANDA!
Lightning: CO TAKIEGO?
Rhodey: ONA WRÓCIŁA! MASZ TU PRZYJŚĆ I ZAPROWADZIĆ JĄ DO ZOO! TERAZ!
Lightning: OCH! JUŻ IDĘ!

W mgnieniu oka pojawiła się przy mnie. No tak. Szybkość przez moce Inhumans. Raczej dziś nic więcej nie powinno zaskoczyć. Zostawiłem Dianę, by zwróciła uciekiniera w odpowiednie miejsce. Nie zwlekałem dłużej z podróżą do szpitala. Przyjaciel potrzebował każdego wsparcia. Jeśli przenieśli go z intensywnej terapii, czy to znaczyło poprawienie się stanu? Obudził się? Marne szanse, ale zawsze jakieś. Miałem pogadać z mamą w cztery oczy. Nie napisałaby tego bez powodu. Coś tu nie pasowało do reszty. Co?

~*Pół godziny później*~

**Pepper**

Nie mogłam zrozumieć, co Roberta miała nam do powiedzenia. Bałam się, że to coś strasznego. Nie zdołała dokończyć zdania, bo ciągle ktoś wchodził, spisywał dane i wychodził na zewnątrz. Głównie pielęgniarki oraz lekarze.

Maria: Może nam pani powiedzieć, co się dzieje?
Roberta: Ech! Przykro mi. Naprawdę wam współczuję
Pepper: Powiedz nam prawdę
Roberta: Chcesz wiedzieć?
Maria, Pepper: CHCEMY!
Roberta: Okej. Niech będzie, więc... Lekarz powiedział, że wyniki nie są złe i trzeba być dobrej myśli
Pepper: I tyle? Nic więcej nie wspominał?
Roberta: Mówił o implancie. Nie są w stanie nic z nim zrobić
Maria: Tata umrze?
Pepper: Nie, skarbie. On będzie dzielnie walczył
Maria: Nie jestem już naiwną dziewczynką. Mogę znać prawdę
Pepper: Roberto?
Roberta: Mechanizm utrzymuje go przy życiu. Teraz doznał poważnych uszkodzeń. Ledwo działa
Pepper: Czyli... Czyli umiera... Nie! Tylko nie to!
Roberta: Pepper, bądź silna. Zrób to... dla niego
Maria: Mamo, musimy być przy nim. Nie płacz
Pepper: Po raz kolejny... ta sama... diagnoza
Roberta: Wszystko może się zmienić
Pepper: Tony, walcz. Zostań z nami... Mężu, wytrwaj w chorobie. Musisz obudzić się

~*Pięć minut później*~

**Rhodey**

Pojawiłem się punktualnie na miejscu. Zapytałem w recepcji, gdzie mogłem znaleźć Tony'ego. Było jedno miejsce. Kardiochirurgia, jak rodzicielka wcześnie napisała w SMS-ie. Bez trudu odnalazłem salę, dostrzegając trzy osoby przy jego łóżku. Wyglądał w o wiele lepszej kondycji, niż ostatnio. Miałem wrażenie, że wkrótce wróci do pełnych sił, ale zastanawiałem się nad jednym. Pepper płakała. Ostrożnie otworzyłem drzwi, wchodząc do środka.

Rhodey: Mamo, co się dzieje?
Roberta: Już zna prawdę
Rhodey: Jaką? Przecież jest dobrze
Roberta: Niezupełnie, Rhodey. Tony może umrzeć
Rhodey: Znowu? Nie wierzę. Nie! Oni kłamią! Przecież naprawiliśmy implant!
Pepper: To na nic. Spóźniliśmy się... My znaleźliśmy go za późno
Rhodey: Pepper...
Pepper: Czas ucieka... Nikt nie może mu pomóc
Rhodey: Nawet lekarze?
Pepper: Oni załamują ręce
Rhodey: Oj! Tony, coś ty najlepszego narobił? Musisz wrócić, jasne? Rodzina cię potrzebuje. Walcz, chłopie. Walcz

**Tony**

Chwyciłem za rękę mamy, przenosząc się do naszego domu. Tam, gdzie dorastałem, zmieniając się w innego człowieka. Przestałem być egoistą, myśląc jedynie o pieniądzach, czy firmie. Niby każdy detal odzwierciedlał ten sam pokój, salon, kuchnię oraz warsztat, co zwykle był moim miejscem do rozwijania zdolności przy konstrukcji wynalazków. Od tych małych do wielkich kolosów. Byłem zwykłym dzieckiem.
Nagle obraz zaczął się załamywać. Kolory się rozlewały, a pode mną pękła podłoga. Znowu znalazłem się w budynku Stark International. Pep leżała osłabiona, usiłując walczyć.

Pepper: Tony...
Whiplash: Uparta dziewucha, bo nie chce umierać. Wiesz, dlaczego?
Tony: Nie
Duch: Bo jesteś dla niej sensem istnienia
Tony: Ja? Niemożliwe

Poczułem się dziwnie. Przez chwilę zatraciłem własną tożsamość.

Part 321: Zagubiona towarzyszka

0 | Skomentuj

**Roberta**

Pepper ciągle siedziała przy nim. Nie spuszczała go z oka, a jego córka gdzieś błądziła po szpitalu. Dawno się nie pojawiła obok swojej mamy. Widocznie bardzo przeżywała kłótnię oraz to, co działo się z jej ojcem. Powinnam sprawdzić, czy poczuła się lepiej. Wszystko tylko nie przyznawać się do prawdy.

Pepper: Gdzie idziesz?
Roberta: Poszukać Marii. Długo nie wraca
Pepper: Potrzebuje czasu, by zrozumieć
Roberta: No nie wiem, Pepper. Może lepiej zobacz, czy czegoś nie potrzebuje. Nie zapominaj, że ona też się martwi
Pepper: Zgoda, ale... Jakoś mam wrażenie, że nie wiem wszystkiego
Roberta: Co takiego?
Pepper: Nie znam całej prawdy. Wszyscy milczą. Mam rację?
Roberta: Powinna jeszcze być w szpitalu. Lepiej zacznij od łazienki
Pepper: A ty?
Roberta: Zostanę tutaj. Gdyby coś się działo, od razu ci powiem
Pepper: Mam taką nadzieję... Zaraz wrócę, kochany. Kocham cię

Ucałowała mu dłoń i z lekkim uśmiechem wyszła z sali. Akurat w tym momencie pojawił się lekarz. Powiedział mi, że wyniki nie były, aż takie złe, choć sprawa z implantem wyglądała bardzo poważnie. Pomimo kiepskiego stanu, nalegał, by być dobrej myśli, bo walczył. Walczył, więc nie poddał się. Prawdziwy Iron Man w zbroi lub bez. Zawsze stara się dojść do zwycięstwa. Specjalista jedynie podał zwykłe leki i spisał parametry, wychodząc na korytarz.

**Maria**

Długo nie wychodziłam z łazienki, bo płakałam. Ludzie tylko mnie mijali, ale zdarzało się, że ktoś podszedł i zapytał z troską o samopoczucie. Nic nie odpowiadałam. Milczałam, cierpiąc w samotności. Według zegarka w komórce, siedziałam tu ponad cztery godziny. Może dłużej?
Gdy próbowałam się pozbierać, usłyszałam, jak ktoś wchodził do pomieszczenia. Mama? Od razu przytuliła mnie, aż poczułam jej wewnętrzny strach. Bała się.

Maria: Mamo?
Pepper: Wybacz za tamtą kłótnię. Kłamałam, by cię chronić przed problemami. Myślałam... Myślałam, że jakoś sam zdoła się pozbierać, a on walczył z dwoma wrogami. Prawie zginął. Wiesz o tym, prawda? Jednak leży już w innej sali. Będzie coraz lepiej, córeczko. Poradzimy sobie z tym razem

Niby uśmiechnęła się, a z drugiej strony, to nadal odczuwała ten niepokój. Postanowiłam z nią pójść do taty. Jeśli mówiła prawdę, niebawem się obudzi. Wróci z nami do domu.
Po znalezieniu się na miejscu, pani Rhodes siedziała przy jego łóżku. Ledwo nas zauważyła, odwracając się.

Pepper: Roberto, wszystko gra?
Roberta: O! Widzę, że znalazłaś zgubę. Cieszę się... Jak się czujesz, Mario?
Maria: Jest okej, chociaż martwię się o tatę
Roberta: Jak wszyscy
Pepper: Proszę... Odpowiedz mi na pytanie... Co mówił lekarz?
Roberta: Za kilka dni powinien się obudzić
Pepper: Kłamiesz! Powiedz... Co tak naprawdę jest grane?
Maria: Pani nas okłamuje? Dlaczego?
Roberta: Zgoda. Powiem wszystko, co wiem... Tony jest...

**Ivy**

Żółtodzioby. Nie dawali rady z podstawową serią ćwiczeń. Widocznie obijali się, a z takich nie da się zrobić żołnierzy. Oni mają walczyć za kraj? Raczej Akademia Wojskowa nie pasowała do takich typków. Robili damskie pompki, męcząc się po minucie. Coś jeszcze? No tak. Idioci, którzy źle trzymali karabin. A potem zdarzają się amputacje kończyn.

Ivy: Ruchy, ruchy, RUCHY! Nie ociągać się, gamonie!

Krzyki nic nie wskórały, a cierpliwość się kończyła. Oj! Rhodey, byłeś zdecydowanie lepszym kadetem. Zatęskniłam za rodziną, bo przy nich działy się niespotykane rzeczy. W Akademii będzie wiało nudą. Chyba, że zmienię tor przeszkód na prowizorycznie łatwy. Przedszkolak bez trudu przeszedłby go w pięć minut.

~*Piętnaście minut później*~

**Rhodey**

Siedziałem z Dianą, oglądając film. Oczywiście nie wytrwaliśmy długo przy nim, więc skakała ponownie po kanałach. W końcu znudziło to nastolatkę. Poszła do garażu ćwiczyć swoje moce. Oby nie spaliła samochodu.
Nagle w pokoju przestraszyłem się przez narastający dźwięk telefonu. Od mamy. Nie zdążyłem odebrać połączenia. Potem dostałem SMS-a o dziwnej treści.

Tony jest na kardiochirurgii. Musimy pogadać w cztery oczy

Nigdy w życiu nie spodziewałbym się takiej wiadomości. Zaczynałem się niepokoić. Zdecydowałem pojechać do szpitala. Najpierw sprawdziłem, jak córka bawiła się "zabawkami". Rozsypała wszelkie narzędzia po podłodze, co przesuwały się bez dotyku ręki. Jedynie dostrzegłem wokół nich moce elektryczności.

Rhodey: Eee... Co ty robisz?
Lightning: Ćwiczę. Nie widzisz?
Rhodey: No widzę, ale... Nieważne... Muszę jechać do szpitala. Zostaniesz sama?
Lightning: Spoko. Nic nie zrobię. Hahaha! Chyba

Part 320: Uszanuj moją decyzję

0 | Skomentuj

**Pepper**

Leniwie otwierałam oczy, spoglądając na mamę Rhodey'go. Dziwnie się czułam. Z jednej strony, wciąż nie zniknęły obawy o stan Tony'ego, lecz po części strach zmienił się w bezradność. Leżałam przypięta do aparatury. Zemdlałam?

Pepper: Co... się... stało? Czy ja...
Roberta: Na chwilę straciłaś przytomność. Bardzo się zdenerwowałaś, więc przez silny stres tu jesteś
Pepper: A Tony? Co z nim?
Roberta: Ile chcesz wiedzieć?
Pepper: Wszystko
Roberta: Zabrali go do innej sali
Pepper: Jest już lepiej? Jak się czuje? Mogę się zobaczyć z moim mężem?
Roberta: Lekarka ci pozwoli, jeśli czujesz się na siłach
Pepper: Ale... Ale jest lepiej, prawda?
Roberta: Chyba tak, skoro opuścił OIOM
Pepper: Tony, trzymaj się

**Tony**

Rhodey zginął. To nie mogła być prawda. Potem kulka przeszła przez głowę do czaszki Matta. Zamarłem. Oprawcy się śmiali złowrogo, czekając na zgon Pep. Jej nie mogłem stracić. Wyglądała na wycieńczoną. Krew spływała po rękach, skroni, lecz największa rana znajdowała się w okolicy brzucha. Płakała, błagając o szybką śmierć.

Tony: Pepper, nie bój się. Wydostanę cię stąd... Zapłacicie mi za to, co zrobiliście. Słyszycie?! Nie odpuszczę wam!
Duch: Zostałeś tylko ty, Stark. Nie oczekuj, że przeżyjesz, bo tak nie będzie

Uruchomił jakieś urządzenie, które spowodowało okropny ból głowy. Nie miałem na sobie zbroi, więc nici z ochrony. Upadłem na kolana, trzymając się za makówkę. Ruda musiała znieść o wiele gorszy ból. Whiplash uderzał w nią z biczy, aż skuliła się, chroniąc narządy przed śmiertelnym porażeniem, co mogłoby doprowadzić do zwęglenia organów.

Tony: Aaa! Pep, wytrzymaj! Zaraz... będzie... po wszystkim
Stane: Oj! Ty tylko karmisz każdego swoimi kłamstwami. Jesteś żałosny, Anthony. Twój ojciec był bardziej pożyteczny, nim go zabiłem
Tony: Aaa! Co?! Co ty bredzisz?! Przecież... Gene. Aaa! Gene zabił... mojego... Ach! Ojca!
Pepper: Tony... ja dłużej... Aaa! Nie... wytrzymam
Whiplash: Hahaha! Mogę tak robić całą wieczność
Tony: Pepper... Tato... Zabiłem was

Byłem załamany. Przestałem krzyczeć, poddając się. Nadzieja umierała ze mną jako ostatnia deska ratunku.
Kiedy miałem zamiar całkowicie skapitulować, usłyszałem czyjś głos. Kobiecy i do tego znany. Mama? Dostrzegłem ją jako ducha, co wyciągnął do mnie rękę. Coś mówiła. Pragnęła, żebym wrócił do domu. Do domu? Gdzie był ten dom?

~*Dwie godziny później*~

**Roberta**

Nie mogłam powiedzieć Pepper całej prawdy. Wiedziałam zbyt wiele okrutnych dla niej informacji. Pamiętam jeszcze, jak niby na chwilę się obudził. Był spokój, a potem nastąpił niespodziewany atak serca. Obecnie leżał na kardiochirurgii, gdzie lekarze mogli ustabilizować pracę wyniszczonego organu. Lekarka zbadała dziewczynę i pozwoliła, żeby zobaczyła się z Tony'm. Poszłam razem z nią, by być dla niej wsparciem w tak trudnej sytuacji. Weszłyśmy do sali, patrząc na chorego, co wyglądał na śpiącego. Oby przypuszczenia okazały się prawdą. Całe szczęście, że pozbyli się większości przerażających maszyn. Pozostała jedynie maska tlenowa, kardiomonitor oraz zestaw do reanimacji.

Roberta: Jak się czujesz?
Pepper: Widząc go w takim stanie, trochę się cieszę. Wreszcie nie ma OIOMu
Roberta: Zgadza się. Będzie coraz lepiej, Pepper. W końcu dojdzie do siebie
Pepper: Chyba ma pani rację
Roberta: Nie martw się. Wróci do zdrowia
Pepper: Dlaczego kłamiesz?! Proszę tego nie mówić! On zawsze będzie chory! Zawsze będzie ryzykował, a jego serce dłużej nie wytrzyma!
Roberta: Pepper...
Pepper: Przepraszam... Ja... Ja nie chciałam krzyczeć
Roberta: Rozumiem twój strach. On na pewno poczuje się lepiej
Pepper: Wciąż nic nie zrobili z implantem
Roberta: Bo nie znają się na tym
Pepper: Tony umrze
Roberta: Nikt tego nie powiedział
Pepper: Chociaż widać, że umiera?!
Roberta: Uspokój się

Moje słowa nic nie znaczyły. Po prostu nie przekazywały dobrych intencji, a fałszywą nadzieję. Możliwe, że też zgubną. Nie miałam zamiaru przyznać się, jaką usłyszałam wieść od lekarza prowadzącego mojego przyszywanego syna. Powiedział najgorszą diagnozę z możliwych. Nie można było wyleczyć ani zrobić czegokolwiek do spowolnienia choroby. Śmierć jedynie pozostała nieunikniona na pasie następnych nieszczęść.

Pepper: Tony, walcz dalej. Jesteś coraz bliżej nas. Niebawem się spotkamy

Ucałowała ukochanego w czoło, ściskając mu dłoń najsilniej, jak potrafiła. Trzymała się tej złudnej szansy, żeby się przebudził. Jednak nadal specjaliści nie potrafili pomóc pacjentowi z tak poważnym schorzeniem.

Part 319: Nic nie wiem

0 | Skomentuj



~*Następnego dnia*~

**Ivy**

Nadszedł czas powrócić do starych obowiązków pani generał. Pod moim nadzorem żaden żółtodziób nie wyjdzie bez szkolenia. To samo tyczyło się kiedyś Rhodey'go, ale tym razem nie zastosuję na nikim kinbaku. Zabawa się skończyła. Wzięłam ze sobą walizki, żegnając się z rodziną. Diana miała problem z pandą, bo ciągle uciekała. Oby wróciła do zoo, gdzie należało do niej miejsce. Ścisnęłam ich, jak najbardziej potrafiłam. Nadal byłam silna, choć nie posiadałam mocy Inhumans, czy nadludzkich umiejętności z DNA.

Ivy: Będę za wami tęsknić, moje psotniki
Rhodey: Dlaczego psotnik? Na mnie nie patrz
Ivy: Hahaha! Tak sobie z was żartuję. Nie wiem, kiedy znowu się zobaczymy... Diana, wiesz, co masz zrobić?
Lightning: Wiem, wiem. Tylko polubiłam ją, a nigdy nie mieliśmy zwierzaka
Ivy: Gdyby nie była zagrożonym gatunkiem, mogłaby zostać na zawsze
Lightning: Mogę pogadać z właścicielem zoo. Może zgodzi się, żeby została
Rhodey: Eee... Wystarczy, że z tobą są kłopoty
Lightning: Ej! Uratowałam Iron Manowi życie! Dwa razy!
Rhodey: Pamiętam
Ivy: Rhodey, wszystko będzie dobrze
Rhodey: Uważaj na siebie
Ivy: Spokojnie. Raczej nowi kadeci powinni się bać

Uśmiechnęłam się głupawo, tuląc ich po raz ostatni. Dłużej nie mogłam się zatrzymywać. Od razu pojechałam na lotnisko. Żegnaj, Nowy Jorku.

**Lightning**

Było mi smutno z dwóch powodów. Jeden okazał się oczywisty, bo nie wiedziałam, czy poradzę sobie sama z tatą. Drugi powód należał do tych osobistych. Wystarczył jeden dzień, żeby pokochać małe zwierzątko.
Kiedy jakimś cudem dała się wziąć na ręce, pojechaliśmy do zoo. Panda mała wierciła się w różne strony. Dziwne. Nie chciała wracać do swoich? Pewnie miała tam mamusię, co czekała na nią. Zanim dojechaliśmy na miejsce, zjadła część jagód.

Lightning: No i tutaj się rozstajemy. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa

Z trudem ją chwyciłam, skoro trzymała się pazurami o tapicerkę. Zdołaliśmy odnaleźć przy pomocy mapy, gdzie znajdowała się strefa dla pand. Przeszliśmy kilka kroków wzdłuż wybiegu. Mijaliśmy pingwiny, niedźwiedzie polarne, lwy, a nawet i żyrafy. Zakochałam się w tym miejscu. Może któregoś, pięknego dnia zacznę tu pracę?
Po spotkaniu się z właścicielem rezerwatu, oddałam rozrabiakę w ręce kustosza. Wrzuciłam ostatni owoc, co trzymałam w kieszeni, a ona dorwała się do niego z wielkim apetytem.

Rhodey: To jej dom. Poradzi sobie
Lightning: Jakim cudem uciekła?
Rhodey: Pewnie przegryzła drut lub wspięła się po drzewie i wyskoczyła
Lightning: Nie jest małpą
Rhodey: No tak, ale nie zdradzi nam swojego sekretu
Lightning: Prawda

Ostatni raz spoglądałam na rudzielca z ogonkiem i wróciliśmy do domu.

~*Trzy godziny później*~

**Tony**

To niemożliwe. Stane nie mógł przeżyć. Widocznie stał jako wytwór mojej wyobraźni. Dziwne. Długo śnię? Coś jest ze mną nie tak. Pogrążałem się w jeszcze większym koszmarze. Co było w tym najdziwniejszego? Duch i Whiplash współpracowali z nim, a do tego też stał Kontroler. Gorszego sojuszu nie byłbym w stanie sobie wyobrazić. Bicze oplatały Rhodey'go, zabójca mierzył w skroń Matta, zaś Sandhurst z łysolem torturowali Pep. Ponownie żyła. Teraz uświadomiłem sobie, że wytwory w mojej głowie potęgowały strach o powrót śmiertelnych wrogów. No właśnie. Chyba z kimś musiałem walczyć, jeśli traciłem kontakt z rzeczywistością.

**Pepper**

Znowu serce Tony'ego się zbuntowało. Po raz trzeci. Ile razy będę musiała znosić ten ból? Nie chciałam go stracić. Błagałam, by walczył, a on nadal nie reagował.
Już miałam zamiar się poddać, kiedy dostrzegłam, jak ścisnął moją rękę.

Pepper: Tony... Tony, obudź się. Proszę! Otwórz oczy!
Roberta: On cię nie słyszy
Pepper: Kochany, walcz

Po policzkach spłynęły łzy. Traciłam nadzieję w zaskakująco szybkim tempie. Lekarka pojawiła się w sali na dźwięk hałasującej maszyny. Implant przestał migotać. Zgasł.

Pepper: Błagam cię... Nie umieraj... Jeszcze nie przyszła... na to... pora
Roberta: Pepper, spokojnie. On walczy
Pepper: Nie widzę. Ja nie wiem. Obudzi się? Nie wiem! Do cholery! Ja nic nie wiem!
Roberta: Pepper...
Pepper: Wszystko się sypie, rozumiesz?!
Roberta: Pepper, nie krzycz... Zobacz
Pepper: Tony?

Nie musieli nic robić i puls wrócił do normy. Przez ten stres zmęczyłam się na tyle, aż zemdlałam. Przegrałam z organizmem, a siła walki o ukochanego też miała swoje granice. Potrzebowałam poznać analizę implantu od JARVISA, lecz komputer w zbrojowni był zniszczony.
Po zapadnięciu w sen, nie miałam zamiaru się budzić. Nigdy.

Part 318: Kiedy zgaśnie światło

0 | Skomentuj

**Pepper**

Czekać na odpowiedź? Co dokładnie Roberta miała na myśli? Tony ani razu nie otworzył oczu. Musiałam uzbroić się w cierpliwość. To było jedyne wyjście. Maria tylko chciała dowiedzieć się, kiedy będzie mogła wejść. Lekarka zajęła się nią przez chwilę i przyprowadziła moją córkę do nas. Też niepokoiła się jego stanem. Nadal utrzymywaliśmy dziewczynę w niewiedzy, lecz mogła przekroczyć próg sali.

Maria: Mamo, co się dzieje z tatą?
Pepper: Nic takiego... Jest chory i musi odpoczywać
Maria: A w domu nie może chorować? Czemu szpital?
Pepper: Bo tam nie leżałby w łóżku. Wiesz, jaki on jest. Zamiast nic nie robić, to pracowałby godzinami w fabryce
Maria: Ale zniszczyli ją... Nie mógłby w niej pracować
Pepper: On zawsze znajdzie jakiś sposób

Mało brakowało, a powiedziałabym o dodatkowej zbroi. Wtedy wiedziałaby, że kłamię o chorobie. Uspokoiłam swoje nerwy, wstając z podłogi. Nie odezwała się ani jednym słowem. Jednak miałam pewne obawy. Domyślała się prawdy.

Pepper: Córeczko, wszystko gra?
Maria: Nie mówisz mi wszystkiego. Co tak naprawdę się stało?
Roberta: Mario, za bardzo się przejmujesz. Gdyby z twoim tatą byłoby źle, nie byłabyś tutaj, prawda?
Pepper: To nic nie da. Ona wie
Maria: Co wiem?
Pepper: Wszystko
Maria: Nie rozumiem
Pepper: Wiesz, że ma chore serce. Ostatnio nie pokazywał tego po sobie, ale bardzo źle się czuł
Roberta: Pepper, o czym ty mówisz?
Pepper: Wiedziałam, jak cierpiał i nie miałam zamiaru cię tym przytłaczać. Teraz dzielnie walczy, by wrócić do nas
Maria: On... On umiera?
Pepper: Nie, choć nie jest z nim dobrze
Maria: Długo miałaś zamiar mnie utrzymywać w niewiedzy? Odpowiedz, mamo!
Pepper: Nie chciałam, żebyś o tym myślała, rozumiesz?
Maria: Nie... Nie rozumiem. Jak mogłaś?!
Pepper: Maria, zaczekaj!

To była chwila, kiedy na jej twarzy pojawił się żal. Powiedziałam połowę prawdy. Poczułam lekką ulgę, lecz nie przypuszczałam tak burzliwej reakcji.

Pepper: Znienawidzi mnie za to
Roberta: Zrobiłaś dobrze, a ona potrzebuje chwili namysłu
Pepper: Chyba... Chyba masz rację

Akurat, kiedy odzyskałam spokój, pisk maszyny wszystko zniszczył. Spojrzałam na implant, którego światło zbladło. Wołałam lekarza. Nie wiedziałam, że podczas śpiączki organizm może się tak zbuntować. Zostałyśmy wyproszone z sali.

Pepper: Tony... Jestem tu... Musisz walczyć

Położyłam dłoń na oknie, przyglądając się pracy lekarzy, co walczyli o jedno życie, bo mogło zgasnąć w ułamku sekundy. Nadzieja rozpadła się, jak domek z kart.

~*Pół godziny później*~

**Ivy**

Diana próbowała ogarnąć porządek przez pandę małą. Mąż nadal wyglądał na przytłoczonego całą sytuacją. Martwił się o brata, a do tego musiał znieść moją nieobecność przez następne miesiące. Wspólnie podjęliśmy decyzję. Rozumiał, że kiedyś miało nastąpić rozstanie.

Ivy: W porządku, Rhodey? Może połóż się i zaśnij
Rhodey: Nie mogę. Przecież miałem pilnować Diany
Lightning: LIGHTNING!
Rhodey: KRZYCZEĆ NIE MUSISZ! No i widzisz, co ona wyprawia. Ktoś powinien mieć na nią oko
Ivy: Wiem, ale sama dam radę
Rhodey: Lepiej odpocznij przed podróżą
Ivy: Oj! Nie lecę, aż tak daleko. To tylko New Jersey
Rhodey: I tak będę tęsknił. Gdyby zbrojownia nie została zniszczona, poleciałbym do ciebie w odwiedziny
Ivy: O! To miłe z twojej strony
Rhodey: Wrogów już nie ma, więc będę leniuchował przy telewizorze
Ivy: Hahaha! No niestety, chociaż... A kosmici?
Rhodey: Nie przesadzaj. Raczej nie opanują Ziemi. Jest tyle herosów, że nie zliczysz ich na palcach jednej ręki
Ivy: Masz się oszczędzać z tą nogą. Zapomniałeś?
Rhodey: Pamiętam

Pocałowałam ukochanego w usta, aż zapragnęłam rzucić go na kanapę. Szybko zrezygnowałam, bo nasza córeczka miała problem z dzikim zwierzęciem. Oby do jutra zwróciła ją do zoo. Rhodey tego dopilnuje.
Gdy kolejny pocałunek oddałam w szyję, wyprzedził moje myśli, popychając mnie na tapczan.

Ivy: Oszczędzaj nogę
Rhodey: Poradzę sobie i bez niej

Jego dłonie wędrowały wzdłuż dekoltu, aż do brzucha. Tam zatrzymałam go, kładąc ręce. Zachowywał się niegrzecznie. Czułam, że był napalony, aby posunąć się do głębszej namiętności bez zabezpieczenia. Czy Diana zaakceptowałaby rodzeństwo? Zabawne, bo nie powinna być jedynaczką.
Kiedy moja blokada została złamana, rozpiął guzik od spodni, rozsuwając też suwak za jednym zamachem. Wszystko szło tak gładko, a podniecenie wzrastało z każdym posunięciem męża. Już miał wsunąć rękę do moich majtek, gdy na nas wskoczyła panda. Poważnie?

Rhodey: Aaa!
Lightning: Sorki, ale uciekła mi
Ivy: Rhodey?
Rhodey: Ach! Prawie... miałem... zawał
Lightning: Ups? Przeszkodziłam wam? Ej! Czy wyście chcieli mi zrobić braciszka? Zabraniam wam!
Ivy: To nasza sprawa! Idź do pokoju!
Rhodey: Na dziś... wystarczy
Ivy: Chyba masz rację

Zapięłam dżinsy, doprowadzając się do porządku. Nie pomyślałabym, żeby to panda nam przeszkodziła.

Part 317: Obiecałem, więc słowa dotrzymam

1 | Skomentuj

**Tony**

Trwaliśmy tak przez chwilę w uścisku, aż ciało ukochanej zmieniło się w kryształki szkła, które zniknęły w mgnieniu oka. Po rudej nie było ani śladu. Nie wiedziałem, co o tym, myśleć. Cała ziemia zaczęła drżeć. Musiałem uciekać, lecz na to było już za późno. Upadałem na dno do jakiejś niekończącej się czarnej dziury. Moje ciało nie walczyło. Godziło się na taki los.

**Rhodey**

Zgodziłem się z mamą, by wrócić do Ivy i Diany. Niby nazywała siebie Lightning, ale w rodzinnym domu pozostanie Dianą Rhodes. Nie musiałem iść zbyt długo, bo złapałem taksówkę, która mogła pojechać na niebezpieczny teren, gdzie znajdowała się dawna baza Mr. Fixa. Na szczęście wszyscy wrogowie zostali pokonani. Zapłaciłem należytą sumkę i otworzyłem drzwi od mieszkania. Na korytarzu stały spakowane walizki oraz torba podróżna. Domyślałem się, co do planów żony. Planowała wrócić do wojska. Trochę bałem się, że skończy, jak mój ojciec.
Nagle usłyszałem jakieś hałasy w kuchni.

Rhodey: Ivy, co to ma znaczyć?! Jakim prawem ta panda jest w naszym domu?!
Lightning: Eee... To moja wina. Bardzo się na mnie gniewasz?
Rhodey: Diana, czy ty...
Lightning: Lightning! Ile razy mam powtarzać?! Mówcie mi Lightning!
Ivy: W tym domu jesteś naszą Dianą
Lightning: Mamo?
Ivy: Mogą tak do ciebie mówić znajomi, ale tutaj jesteś naszą córeczką. Dobrze, Diana?
Lightning: Ech! No dobrze
Ivy: Panda zostanie, jeśli zajmiesz się nią tak, jak trzeba. Jutro ma wrócić do zoo... Rhodey, dopilnuj tego
Rhodey: Zgoda
Ivy: Coś nie tak? Wyglądasz na przytłoczonego
Rhodey: Znalazłem Tony'ego i... nie jest z nim dobrze... Naprawdę chcesz wyjechać do Akademii?
Ivy: Planowałam ten powrót od samego miesiąca. Diana dorosła, więc nie widzę powodów, by zwlekać z tym dłużej

Przytuliła nas, uśmiechając się lekko. Potem poszła do łazienki, zaś dziewczyna usiłowała złapać pandę. Stłukła sporą ilość talerzy. Niewykluczone, że sprawi większe kłopoty.

**Pepper**

Stan Tony'ego pozostawał bez zmian. Pani Rhodes również siedziała obok łóżka, żeby dać jakieś mi wsparcie. Byłam jej wdzięczna za wszystko. Za samo bycie tutaj. W pewnym sensie zastępowała Rhodey'go. Jakimś cudem wrócił do swoich bliskich. Lekarka, co wcześniej zajmowała się moją ciążą, a leczeniem przyjaciela, pojawiła się w sali. Sprawdzała odczyty z kardiomonitora. Wyraz twarzy niewiele mógł nam zdradzić, lecz pozostała nadzieja. Wyjdzie z tego.
Nagle ciśnienie drastycznie spadało wraz z linią życia na ekranie. Od razu otrzymał odpowiednie leki, aż sytuacja znowu pozostała stabilna.

Pepper: Dłużej tego nie zniosę! Co się z nim dzieje?! Dlaczego tak reaguje?!
Roberta: Pepper, uspokój się. Widocznie mocno przeżywa jakiś koszmar. Nawet w śpiączce mózg ciągle pracuje i może wysyłać mu dziwne sygnały, ale w końcu wróci do nas
Pepper: On musi wrócić. Musi!

Krzyczałam bez możliwości uspokojenia pobudzonego ciała. Strach przejął nade mną kontrolę. Traciłam siły oraz cierpliwość. Traciłam nadzieję. Tylko Roberta nadal w nią wierzyła.

Pepper: Obiecałeś uważać na siebie. Czemu skłamałeś? Tak trudno dotrzymać danego słowa?

Poddałam się, płacząc. Klęczałam na podłodze, kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Czułam bicie serca. Takie niewielkie, choć dzięki temu znakowi, odzyskałam część dobrego myślenia. Pragnęłam go usłyszeć. Nawet zwykłe słowo kocham cię. Nawet zobaczyć jego śmiech. Cokolwiek.

Roberta: Pepper, nie trać nadziei. Sama dobrze pamiętasz, ile przeżył gorszych przygód. Ta nie była ostatnia. Wiesz o tym, prawda?
Pepper: Wiem
Roberta: A mimo to, wciąż się boisz
Pepper: To chyba nic dziwnego, skoro tak mocno oberwał, nadal nie przebudził się ze śpiączki i poza ruchami palców... Nie wysłał innego sygnału
Roberta: Kochana, jakoś wszystko się ułoży. Któregoś dnia wypomnisz mu tę głupotę. Przytulisz go i nie puścisz nigdzie
Pepper: Naprawdę?
Roberta: Gdybym nie ufała swojemu mężowi, nie byłoby Rhodey'go na świecie
Pepper: Na serio? A już myślałam, że jest wpadką
Roberta: Oj! Fundamentem jest zaufanie, bo bez tego niczego nie można zbudować. Bez tego nie zrobisz solidnego związku, który przetrwałby wiele kłótni, czy zwykłych, nieszczęśliwych wypadków
Pepper: Nieszczęśliwych wypadków?
Roberta: Zgadza się. Pojawia się wiele przeszkód i trzeba je za wszelką cenę ominąć lub zniszczyć. Tony w każdej walce ufał tobie, że gdy się obudzi, ty przy nim będziesz
Pepper: Nawet tak nie myślałam. Tak bardzo mnie kochał?
Roberta: Możesz upewnić się w jeden sposób
Pepper: Jaki?
Roberta: Czekać na odpowiedź

---**---

Wczoraj ktoś zapytał mnie, czy ktoś czyta moje prace. Powiedziałam, że wyświetlenia nie robią się same, ale prawda jest taka, że nie wiem, do kogo naprawdę piszę. Jeśli ten blog ma przetrwać, muszą być czytelnicy. Nie raz to podkreślałam, bo ktoś musi oceniać to, co robię. Na razie dodaję notki do 26 października. Dziś skończyłam przedostatnią Fazę i uwierzcie, ale jeszcze będzie więcej dziwactw poza śpiączką Tony'ego, czy wybrykami pandy.

Part 316: Mały pupilek

0 | Skomentuj


**Lightning**

Rozpoznałam, jakim zwierzęciem było stworzenie, co na pierwszy rzut oka przypominało szopa. Tak naprawdę natrafiłam na pandę małą. Do domu miała daleko, bo Chiny, więc ta raczej uciekła z zoo. Powinnam ją tam zabrać, lecz na moje nieszczęście zaczął padać deszcz. Chyba rodzice nie powinni się gniewać za zatrzymanie jej na jeden dzień?
Kiedy trafiłam do domu, rozpadało się jeszcze bardziej, niż poprzednio. Przekroczyłam próg drzwi. Byłam w szoku, widząc spakowane walizki. Panda wyskoczyła mi z rąk, kierując się do kuchni. Widocznie zgłodniała.

Lightning: Mamo, ja...
Ivy: Czy ja dobrze widzę? Zabrałaś dzikie zwierzę do domu?
Lightning: Eee... Powiedzmy, że tak, ale na kilka dni. Ona musiała uciec z zoo i pomyślałam, by zająć się nią... Wyjeżdżamy gdzieś? Tatuś wie?
Ivy: Jutro lecę do Akademii Wojskowej. Jestem im potrzebna, żeby nauczyć tych żółtodziobów posługiwania się bronią, a poza tym... Już dorosłaś, więc mogę cię zostawić. Twojemu tacie również powiem o wyjeździe. Zostaniesz z nim, dobrze?
Lightning: Ech! No dobrze... Będziesz do nas dzwonić?
Ivy: Oj! Nie wyjeżdżam na zawsze. Będziemy w ciągłym kontakcie
Lightning: Czyli... może zostać?
Ivy: Tego nie powiedziałam, ale... Okej. Musisz sama zająć się pandą
Lightning: O! Dzięki, dzięki, dzięki!

Przytuliłam ją czule i na pewno szybko zatęsknię za mamą. No nic. Planowała wrócić do swoich obowiązków.
Po rozmowie z rodzicielką, poszłam sprawdzić, co ta mała rozrabiaka porabiała w kuchni. Słyszałam jedynie, jak wspięła się po szafkach. Dopiero później zobaczyłam na własne oczy, że wybiera jagody z miski. Mieliśmy zrobić ciasto, a ona zjadła najważniejszy składnik deseru. Za to stłukła kilka talerzy. Musiałam po niej posprzątać.

**Roberta**

Otrzymałam telefon od syna. Miałam pojawić się z Marią w szpitalu. Znowu Tony był w ciężkim stanie. Śpiączka? A to ci dopiero. Nie powiedziałam jego córce, co się stało, ale chciała poznać odpowiedź na najbardziej nurtujące ją pytanie.

~*Pół godziny później*~

Pepper zabrała nastolatkę z daleka od OIOMu. Raczej nie miała zamiaru powiedzieć jej prawdy. Ja za to wolałam dowiedzieć się od Rhodey'go, jak bardzo było źle. Czy to przez kolejną walkę Iron Mana? A może ludzką bezmyślność? Podeszłam pod salę, gdzie siedział.

Roberta: Jak się czujesz?
Rhodey: Źle, bo nic nie mogę zrobić. Jedynie czekać
Roberta: Będzie dobrze. Wychodził z gorszych rzeczy
Rhodey: Może, choć teraz lekarze wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi. Mogą minąć dni, miesiące, a nawet lata
Roberta: Rozumiem twoje obawy. Musiał z kimś walczyć, skoro tak mocno oberwał
Rhodey: Wiemy, że walczył z dwoma wrogami. Jeden z nich nie żyje, a drugi... Tego nie jesteśmy pewni
Roberta: Jak Pepper to znosi?
Rhodey: Obwinia się
Roberta: A nie powinna... Rhodey, wróć do Ivy, a ja tu zostanę. Gdyby coś się zmieniło, od razu ci napiszę lub zadzwonię
Rhodey: Na pewno mam stąd iść? Przecież... Przecież jesteśmy rodziną. To mój brat
Roberta: Spokojnie. O wszystkim się dowiesz od razu

Próbowałam go uspokoić, lecz nadal lęk mieszał mu w głowie wraz z myślą o utracie brata. Trudno tak odejść na kilka minut, skoro w każdej chwili coś mogło się wydarzyć. Jednak z trudem zgodził się i wyszedł. Żona wciąż trwała przy mężu, trzymając silnie za rękę. Biedna. Ile razy musi znieść ten ból?

**Tony**

Znowu znalazłem się w innym miejscu. W nie byle jakim, bo ostatnia świątynia Makluan. Gene miał wszystkie pierścienie, a Pep leżała bezbronna w zakrwawionej bluzce. Z rąk również sączyła się krew. Wyglądała na umierającą, a bez zbroi nie miałem szans w walce. Była jedynie garstką zepsutej blachy.

Gene: Poddaj się, Stark. To już twój koniec. Masz może jakieś ostatnie słowo? Nie? Więc przyglądaj się, jak cierpi twoja ukochana
Pepper: Aaa!
Tony: Pepper!

Jej ciało było okaleczone z każdej strony. Przez wrzaski bólu dała mi do zrozumienia, jak cierpi. Musiałem jakoś pozbawić mocy Mandaryna. Jak?
Nagle pojawiło się oślepiające światło, które rozproszyło nas wszystkich. To nie było zwykłe światło, a promień lasera.

Tony: Pepper, uciekaj!
Pepper: Nie... Nie mogę... Nie dam... rady
Tony: Dasz radę! Jestem tu, słyszysz? Jestem z tobą!
Gene: Żałosne... Sądzisz, że swoim gadaniem coś zdziałasz? Hahaha! Już po was. Gińcie za zdradę!
Tony: Zdradę? Co ty pleciesz za głupoty? To ty nas zdradziłeś! Aaa!
Pepper: Tony!
Gene: Ja znikam, ale wrócę, a was czeka wspólna mogiła

Szybko się ulotnił, a laser coraz szybciej przedzierał się przez przeszkody, aż natrafił na rudą. Rzuciłem się w jej stronę, chroniąc swoim ciałem.

Tony: Nie możesz zginąć, rozumiesz?
Pepper: Już... po... nas
Tony: Nie bój się. Przeżyjemy

Ostatnie bariery zostały zniszczone. Pomyślałem o lustrze. Zwykła myśl i znalazłem w jej torebce poszukiwany przedmiot. Niewielkie szkiełko, lecz odbiło światło lasera. Byliśmy bezpieczni. Przytuliłem Pepper, a strach zniknął.

Part 315: Z balansem

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Wyszedłem na korytarz po kubek kawy. Ruda również sięgnęła po ten sam napój, siedząc przytłoczona ostatnimi wydarzeniami. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Żadne słowo pocieszenia nie działało. Postanowiłem być przy niej, gdyby szukała ramienia do wypłakania się.
Po wypiciu gorącego napoju, wrzuciłem kubek do kosza.

Pepper: Mogłam coś zrobić. Gdybym znała jego plany...
Rhodey: I tak on nikogo nie słucha. Dobrze wiesz o tym. Musiałabyś przytrzymać Tony'ego w domu przy użyciu siły
Pepper: Pewnie masz rację, ale... Rhodey, czy na pewno zdążyliśmy na czas?
Rhodey: Myślę, że tak, bo gdybyśmy się spóźnili, nie mielibyśmy szans przywrócić mu życia. Zgodzisz się z tym, tak?
Pepper: Tak
Rhodey: Nie chcesz być przy nim?
Pepper: Chcę, lecz później tam wejdę
Rhodey: Coś się stało?
Pepper: Nic takiego... Wybacz

Wstała i znów pobiegła do łazienki. Biedna, Pepper. Za bardzo przeżywa tę sytuację. To nie były tylko takie zmartwienia, ale też i strach.

**Tony**

Coś rozbłysło mi przed oczami. Jakieś światło, które zaczęło upodabniać się do... Pepper. Była taka piękna. Nie zdołałem wymyślić odpowiedniego słowa. Ostrożnie podszedłem do niej. Uśmiechała się tak łagodnie, lecz za każdym moim ruchem, czerń mieszała biel w jej ciele, pochłaniając czystą barwę bez skazy.
Kiedy usiłowałem dotknąć jej dłoni, wygięła ciało w łuk, unikając tego gestu.

Tony: Pepper... Pepper, co jest grane? Myślałem, że mnie kochasz

Na te słowa zastygła w miejscu, zakrywając twarz. Ponownie usiłowałem zdobyć z nią kontakt, lecz na marne. Zwiększyłem tempo chodu, a ona rzuciła się z furią. Czarna barwa przechodziła na moje ciało, tworząc wewnętrzne kolce. Poczułem ból, co leki nie zdołałyby wyleczyć lub uśmierzyć na chwilę.
Nagle odskoczyła, obracając się, niczym baletnica i zaczęła biec. Pomyślałem, żeby zrobić to samo. Dziwne, bo biegłem i nie słabłem. Nie przestawałem gonić ukochanej, aż podłoga pode mną pękała.

Tony: Pepper, stój!

To również było dziwne. Zatrzymała się. Czyżby znowu wróciła moja ruda? Powierzchnia miała wiele pęknięć i runęła w dół. Kolce w moim ciele rozrastały się, powodując cierpienie, jakiego żaden człowiek nie mógłby przetrwać. Straciłem ukochaną. Na jej miejscu odnalazłem maskę, przypominającą uśmiechniętą twarz. Z jednej strony była biała, zaś po drugiej wylewała się czernią. Podniosłem przedmiot.
Gdy znalazł się na poziomie serca, wsiąknął we mnie i jakaś z niego energia zniszczyła kolce. Czułem się inaczej. Tak... Inny.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Odrobinę poczułam się lepiej. Przestałam płakać, wracając z pozytywnym myśleniem do sali męża. Wciąż nie wybudził się, lecz wiedziałam, że wygra. Potrzebował jedynie czasu. Lekarz nie miał nic przeciwko, żebym siedziała długo w sali. Rozumiał, jak bardzo się martwiłam, dlatego nawet pozwolił na spanie w szpitalu.
Właśnie sprawdzał wyniki, gdy na monitorze podskoczyły linie. Na szczęście szybko podał leki i znowu stan był stabilny. Wyjaśnił, skąd mogą brać się takie nieregularne bicie serca. Przez śpiączkę oraz uszkodzenie mózgu, co nie powinno być stałe. Podziękowałam, a on spisał dane, opuszczając pomieszczenie. Chwyciłam Tony'ego za rękę.

Pepper: Nie zostawię cię, rozumiesz? Nie wyjdę stąd, dopóki się nie obudzisz, więc mam dla ciebie malutką prośbę... Zrób to szybko. Planowałam kolejny wypad rodzinny za ciebie, ale musisz wyzdrowieć. Pamiętaj, że my czekamy na ciebie

Ucałowałam go w czoło, zaś dłoń ciągle trzymałam za jego rękę. Miałam takie wrażenie, jak lekko drgnęły palce. Możliwe, że mi się przywidziało. A może to coś znaczy?

Rhodey: Pepper, na dziś ci wystarczy tego siedzenia. Będziesz zmęczona, a musisz wrócić do Marii
Pepper: Ej! Długo tu stoisz?
Rhodey: Na tyle, by rozumieć twoje obawy... Niczym się nie przejmuj. Będzie walczył
Pepper: Ruszył palcami. To dobry znak
Rhodey: Niby tak, choć mogą się zdarzać takie odruchy
Pepper: Skąd wiesz?
Rhodey: Rozmawiałem krótko z lekarzem. Powiedział, co może się dziać
Pepper: Ja myślę pozytywnie, by wszystko jakoś się ułożyło
Rhodey: I dobrze robisz

**Lightning**

Szłam sobie przez miasto, bo do domu miałam spory dystans. Mogłam użyć swoich mocy, by skrócić czas dotarcia, ale... No właśnie. Co ludzie o tym pomyślą? Hmmm... Raczej nie byliby zbytnio zachwyceni, a byłam w stanie podpalić chodnik. Eee... Lepiej nie ryzykować.
Po przejściu przez pasy, wyczułam, jak coś biegło w moją stronę. Było małe i przypominało... szopa? Pewnie żerował na odpadki kuchenne. Niestety, lecz pomyliłam się. Fakt, że istota żywa okazała się zwierzęciem. Mogła uciec z zoo, a przechodnie wpadali w panikę, uciekając.

Lightning: Poważnie? Wy nawet myszy się boicie! Idioci!

Nie bałam się pogryzienia, czy zatrucia przez pchły. Wszystko było mi jedno. Pozytywnie się zaskoczyłam, że nie chciała nikomu zrobić krzywdy. Odważyła się podejść do mnie. Chwyciłam zwierzaka na ręce, przyglądając się, co to mogło być. Raczej powinnam ją zwrócić do zoo. Rodzice nie zgodziliby się na zwierzę zagrożone wyginięciem.

Part 314: Zamiana wspomnień

0 | Skomentuj
Znalezione obrazy dla zapytania guardians of the galaxy peter mom
**Pepper**

Musieliśmy go wyjąć z pancerza, by zabrać w odpowiednie miejsce. Lekko dotknęłam zbroi, która... zniknęła. Hologram? Jak to możliwe? Podobno córka Rhodey'go mogła wyczuć energię życiową. Widocznie pomyliła się, choć ciężko było zrozumieć. Ta sama energia znajdowała się blisko nas. Poszliśmy za nią, natrafiając na drugą zbroję. Tym razem sprawdziłam, czy też mieliśmy do czynienia z hologramem. Ten był prawdziwy.

Lightning: Fajna sztuczka z tym hologramem. Chciał zmylić przeciwnika... No i macie blaszaka. Dostanę za to jakąś nagrodę?
Pepper: Źródło zasilania się nie świeci. Nie jest dobrze... Diana, sprawdzisz, czy żyje?
Lightning: Lightning! Powtórzę! Nazywam się Lightning!
Rhodey: Ale w domu jesteś Dianą Rhodes
Lightning: Ech! No tak, a wy macie swoje ksywki
Rhodey: Tylko przy misjach ich używamy
Lightning: No to teraz też jest jakaś, tak?

Nie miałam ochoty jej słuchać i sama sprawdziłam, czy wszystko gra. Zdjęłam hełm, na którym była krew. Miał ranę z tyłu głowy. Zbadałam funkcje życiowe, przykładając palce do szyi. Puls był słaby, zaś brakowało oddechu.

Rhodey: Wcześniej uruchomił dodatkowe zasilanie. Chyba już je stracił, więc nie mamy czasu i musimy go zabrać do szpitala
Lightning: Mój tatuś ma rację. Moc w zbroi spadła do stanu krytycznego. Mogę mu dać trochę energii. żeby przeżył samą podróż
Pepper: Możesz to zrobić?
Lightning: U Inhumans nauczyłam się wiele sztuczek z moją umiejętnością elektryczności... Nie bój się. Fakt, że tego nie próbowałam na ludziach, ale uczę się na błędach

Niezbyt podobała mi się ta odpowiedź i zdecydowałam powierzyć jej życie mojego męża. Przyłożyła dłonie do napierśnika, przesyłając energię, żeby podtrzymać funkcje życiowe na stabilnym poziomie. Od razu pancerz rozświetlił mocniej reaktor. Ponownie sprawdziłam oddech. Teraz jakimś cudem był na własnym wydechu.

Pepper: Dziękuję... Pomogłaś mu
Lightning: I widzicie? Mogę być przydatną bohaterką
Rhodey: Dla mnie zawsze nią byłaś

Przytulił swoją córkę, a następnie pomógł z zabraniem Tony'ego. Mieliśmy niewiele czasu. W każdej chwili serce mogło poddać się, zaprzestając swojej pracy.

~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Znajdowałem się w szpitalu, czekając na przebudzenie mamy. Tata często wychodził, pytając lekarkę o informacje. Siedziałem tak przy jej łóżku i nic nie rozumiałem. Co może pięciolatek rozumieć? Wszyscy powtarzali, że mama znowu była bardzo chora, ale dadzą jej lekarstwa i wróci na Święta. Ten czas mieliśmy spędzić razem. Mój ojciec miał wolne w firmie i chciał być z nami. Z rodziną.
Nagle maszyna zaczęła piszczeć. Nastąpiło poruszenie w sali. Wszyscy musieli wyjść. Łącznie z tatą. Wtedy poczułem, że kłamali o jej chorobie. Czekaliśmy, aż pozwolą nam wejść. Lekarz tylko patrzył na nas, a następnie spuścił głowę. Nie wiedziałem, dlaczego Howard Stark po raz pierwszy tak czule przytulił swojego syna. Słyszałem, jak płacze. Szepnął mi tylko do ucha, że ona poszła do nieba. Byłem w szoku, aż zacząłem krzyczeć na całe gardło. Ten ból... Jakby ktoś wyjął mi serce i wstawił je na nowo.

**Rhodey**

Nie mogłem zostawić Pepper samej, więc Diana postanowiła wrócić do domu. Ruda z trudem czekała na to, co się działo po drugiej stronie. Wiedzieliśmy jedynie, że operacja miała umożliwić mu przeżycie. Gdyby nie moja zdolna córka, życie Tony'ego byłoby skończone w ostatniej minucie. Lekarz siedział z chirurgami na bloku od godziny.

Rhodey: Pepper, wszystko będzie dobrze. Zrobiliśmy, co się dało
Pepper: Raczej nie wszystko. To... To jest okropne. Wiem, że walczył z Fixem. Wiem, że polował na Viper i wiem też, że przesadził... Ach! Mogłam zablokować zbroję, a ja nic nie zrobiłam
Rhodey: Nikt cię nie obwinia. Uspokój się... Powiedziałaś Marii?
Pepper: Jeszcze nie, ale się dowie

Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Gaduła zaatakowała najszybciej, jak potrafiła. Nie usłyszałem wszystkich pytań, bo nawijała sporo. Mogłem domyślić się, czy strach przez nią przemawiał. Ponoć operacja się udała, lecz i tak doszło do pewnych komplikacji. Dwa razy serce przestało bić, a implant z trudem próbował przywrócić je do działania. Wyjaśnił też, że przez poważny uraz mózgu, zdecydowali się na śpiączkę farmakologiczną.

Pepper: Co takiego?! Myślałam... Myślałam...
Rhodey: Pepper, spokojnie... Możemy się z nim zobaczyć?

Pozwolił, choć on nas nie usłyszy. Skręciliśmy w lewo, natrafiając na intensywną terapię. Koszmarny oddział, skąd wychodzą nieliczni cali oraz zdrowi. Nie mogła powstrzymać się od łez. Weszliśmy do sali, widząc zabandażowaną głowę, maskę tlenową na ustach i ten niby spokojny dźwięk kardiomonitora. Mechanizm ledwo świecił. Ledwo żył.

Pepper: Nie wierzę... Tony, co oni ci zrobili? Błagam... Musisz walczyć, słyszysz? Walcz, bo my na ciebie czekamy
Rhodey: Lekarze robią, co mogą, a on pewnie chce wrócić... Wszystko się jakoś ułoży. Zobaczysz
Pepper: Obyś miał rację

Wytarła dłonią łzy na policzkach i wyszła do łazienki. Potrzebowała ochłonąć. Chyba nie chciałbym być w jej sytuacji, gdyby coś stało się Ivy.

Rhodey: Chłopie, musisz walczyć. Zniosłeś już zbyt wiele, by teraz się poddać. Potrzebujemy cię, a twoja córka czeka na powrót ojca, więc weź się w garść

Niby mówiłem bez sensu, skoro myślami krążył gdzieś indziej, ale w końcu usłyszy każde słowo.
© Mrs Black | WS X X X