**Tony**
Krzyki, płacz, a także błaganie o litość. Wszędzie widziałem swoich najgorszych wrogów, którzy zabijali każdego na swojej drodze. Kiedy usłyszałem wrzask Pepper, pobiegłem najszybciej, jak tylko mogłem. Jednak spóźniłem się. Leżała w kałuży krwi, a obok niej był Rhodey. Widziałem, że cierpiał, aż nie potrafił nic z siebie wykrztusić.
Teraz pora na ciebie, Iron Manie
Za sobą usłyszałem złowrogi głos, a potem poczułem, że chwyta za moje serce i wyrywa. Upadłem, lecz ostatnim obrazem był martwy organ, co upadł przed moje oczy. I na tym skończył się sen, gdyż wróciłem do rzeczywistości. To było dość gwałtowne przez szturchnięcie przyjaciela, lecz starałem się uspokoić. Siedziałem na lekcji fizyki, więc musiałem zachowywać się normalnie.
Rhodey: Tony, wszystko gra?
Tony: Rhodey?
Zdołałem wypowiedzieć jedno słowo, aż oczy utonęły w ciemności.
**Rhodey**
Potrząsałem ramionami Tony’ego, żeby się ocknął. Nie wiedziałem, co się stało. Martwiłem się. Sprawdziłem, czy oddychał. Niepotrzebnie pojawiły się obawy, bo klatka piersiowa unosiła się. Cała klasa zamilkła, patrząc na jego ciało.
Prof. Klein: Koniec widowiska! Zabierz go do pielęgniarki.
Rhodey: A nie lepiej, żeby wrócił do domu?
Prof. Klein: Ona to oceni.
Zgodziłem się, więc wziąłem go sposobem matczynym. Ostrożnie wchodziłem po schodach, mijając nauczycieli oraz sprzątaczki. Nawet przez ułamek sekundy dostrzegłem kilku uczniów z starszej klasy, co gadali coś do siebie. Niezbyt się na tym skupiałem, dlatego szybko odnalazłem gabinet i wszedłem bez pukania.
Pielęgniarka: Co mu dolega?
Rhodey: Nie wiem. Widziałem, że zemdlał.
Pielęgniarka: Połóż go, a ja zaraz sprawdzę możliwą przyczynę.
Rhodey: Dobrze.
Zrobiłem tak, jak chciała, a przez lekkość ciała nie miałem z tym problemu.
Pielęgniarka: Nie martw się. To na pewno nie wina serca.
Rhodey: Skąd taka pewność?
Pielęgniarka: Bo nie zawsze przyczyna jest taka poważna. Zaufaj mojemu doświadczeniu.
Kobieta miała wgląd do dokumentów medycznych i wiedziała o implancie oraz zaleceniach lekarskich. Po zmierzeniu ciśnienia, sprawdzenia temperatury ciała oraz zwykłej obserwacji, poznała powód omdlenia.
Rhodey: I co z nim?
Pielęgniarka: Prawdopodobnie nic nie pił i nie jadł przez ostatnie dni.
Rhodey: Czyli wystarczy, że coś zje i będzie dobrze?
Pielęgniarka: Oczywiście. Tyle w zupełności wystarczy.
Rhodey: Uff. Co za ulga.
Pielęgniarka: O! Chyba się budzi.
Rhodey: Tony?
Zauważyłem, jak powoli otwierał oczy. Był zdezorientowany.
Tony: Co ja tu robię?
Rhodey: Chłopie, wystraszyłeś mnie, bo zemdlałeś na lekcji.
Tony: To dziwne. Przecież ładowałem implant.
Rhodey: A jadłeś coś?
Tony: Pracowałem.
Pielęgniarka: Dziecko, bez pożywienia nie dostarczasz energii do swojego organizmu, przez co słabniesz.
Tony: Przepraszam.
Pielęgniarka: Zmykajcie już, a gdyby coś się działo, to tu wróćcie.
Rhodey: Dziękuję, pani.
Pielęgniarka: Do usług.
Uśmiechnęła się, a my wyszliśmy z pomieszczenia. Poszliśmy na dach Akademii, żeby coś przekąsić. Dałem mu kanapki. Bez pytania wziął je i zaczął głośno przeżuwać. Apetyt mu się odezwał.
Rhodey: Smakuje?
Tony: Mhm.
Rhodey: To dobrze. Mam też wodę, gdybyś chciał.
Podałem mu plastikową butelkę z napojem. Błyskawicznie stała się pusta. Od razu jego twarz nabrała nieco żywszych kolorów. Jednego zmartwienia mniej. Pozostało jeszcze jedno. Test.
Tony: Wybacz, Rhodey. Znowu jesteś na mnie skazany.
Rhodey: Ej! Nic się nie stało. Najważniejsze, że nic ci nie jest.
Tony: A Pepper wie o tym?
Rhodey: Cała klasa się na ciebie gapiła, jak na jakiś cenny okaz z muzeum.
Tony: Heh! Już to sobie wyobrażam.
Rhodey: Jak długo przesiadujesz w zbrojowni?
Tony: Tyle, co zwykle. Spokojnie. Nie zaniedbuję zaleceń.
Rhodey: Ale chodzisz późno spać lub wcale.
**Tony**
Cholera. Jest dobry. Chyba musiałem mu wyjaśnić, skąd te zarwane noce. Ostatnie trzy dni nie miałem apetytu, choć potrzebowałem czegoś do picia. O dziwo zapominałem o tym, kiedy pracowałem na dłuższą metę.
Tony: Koszmary.
Rhodey: Dlatego nie możesz zmrużyć oka?
Tony: Tak.
Rhodey: Opowiedz mi o tym.
Tony: Rhodey…
Z nerwów zaczęły drżeć ręce, strach opanował ciało, a oddech był bardzo niespokojny.
Rhodey: Ej! Tony, co z tobą?
Tony: Nie chcę… Nie chcę o tym mówić.
Rhodey: Boisz się?
Tony: Czego?
Rhodey: Że ten koszmar się ziści?
Niepotrzebnie zapytał. Przerażenie wzrosło, przez co ledwo łapałem tchu.
Tony: Widziałem… Widziałem, jak umierałeś. Ty i Pepper… Jesteście moją rodziną i… I nie chcę was stracić. Zbyt wiele dla mnie znaczycie, rozumiesz?
Rhodey: Rozumiem. Już dobrze, bracie. Nie zostawimy cię. Lęki są wytworami z naszej głowy. Nie bój się.
Tony: Dziękuję.
Nagle poczułem ucisk przy mechanizmie. Na bransoletce wyświetliło się przypomnienie. Pechowo.
Rhodey: Ładowanie?
Tony: Konieczne.
Rhodey: Pójdę z tobą.
Tony: Nie przesadzaj. Dam radę. Zresztą, zaraz będzie historia.
Rhodey: A! Faktycznie, ale to nie zmienia faktu, że wolałbym, gdybyś poszedł z kimś.
Tony: Spoko. Zadzwonię, gdy będę w fabryce.
Pożegnaliśmy się, idąc w swoje strony. Bez problemu opuściłem mury szkoły, kierując się do miejsca docelowego. Mijałem ludzi, którzy gdzieś się spieszyli. Jedni pałali do siebie nienawiścią, a pozostali uśmiechali się do siebie. Wtedy przypomniałem sobie, kiedy moja mama robiła ten sam wyraz twarzy. Nawet, gdy zachorowała, pokazywała szczery uśmiech. Przy cierpieniu, nigdy nie schodził jej z twarzy. Była najszczęśliwszą osobą, jaką kochałem. Niestety, lecz odeszła.
Po przejściu części drogi, ból się nasilił, a obraz stawał się niewyraźny. Ledwo stałem na nogach, słabnąc, co kilka kroków. Zdecydowałem zatrzymać się z dala od motłochu. Mechanizm ściskał niemiłosiernie boleśnie, co spowodowało, że dłużej nie mogłem już iść. Nie mogłem normalnie oddychać. Upadłem. Zanim całkowicie straciłem przytomność, zobaczyłem przed sobą twarz jakiejś kobiety. Z jakiegoś powodu wydawała mi się znajoma.
**Pepper**
Od fizyki nie widziałam już Tony’ego. Wiedziałam, z czym się boryka, bo przyjaźnimy się. Jednak czasem mam wrażenie, że coś zaiskrzylo między nami. Złudna nadzieja, ale zawsze jakaś. Większość mojego życia opiera się na tej iskierce wiary w cuda. Postanowiłam zapytać się historyka od siedmiu boleści, choć na tej lekcji wykazywał się mocną aktywnością. Kopnęłam w jego krzesło. Nie reagował. Uderzyłam ręką o oparcie. Zero reakcji. Dopiero, jak igłą od cyrkla dotknęłam jego dłoni, odskoczył z przerażenia. Szybko zorientował się, kto był winowajcą.
Rhodey: Pepper, do jasnej anielki, nudzi ci się?
Pepper: Nie, chociaż nie znoszę gadaniny twojego profesorka, a tak poza tym, to mam do ciebie parę pytań i się nie wymigasz, bo dobrze wiesz, że przede mną nie uciekniesz.
Rhodey: Oj! Jesteś w swoim żywiole, więc zero szans na odwrót.
Pepper: Hahaha! A żebyś wiedział. No to powiedz mi, gdzie wcięło naszego Einsteina?
Rhodey: Fabryka.
Pepper: Nie wierzę. Walczy z kimś?
Rhodey: Nie w tym rzecz. Chodzi o implant.
Pepper: A! No jasne, więc stąd zgon na fizie.
Rhodey: Nie tym razem. Po prostu nic nie jadł.
Pepper: Och! Ten Tony. Same z nim kłopoty.
Rhodey: Dobrze, że nie z tobą.
Chciałam jakoś skomentować wypowiedź kumpla, lecz został uratowany przez wezwanie nauczyciela do tablicy. Zaczął opowiadać o wojnie secesyjnej. No to czas na drzemkę.
**Tony**
Obudziłem się w nieznanym miejscu. Swoim umeblowaniem przypominało salon. Byłem przykryty jakimś kocem, pod głową miałem poduszkę, a wokół kanapy kręcił się rudy kot. Przez ból nie mogłem się ruszyć, choć był bardziej znośny, niż poprzednio. Ten ktoś znał się na medycynie. Nienawidziłem białych ścian, a tu były kwieciste wzory. Zresztą, pchlarza nie wpuściliby na oddział. No to wylądowałem w czyimś domu.
Kiedy usiłowałem ruszyć się z miejsca, w pokoju pojawiła się kobieta z długimi włosami w kolorze ciemnej czerwieni z zielonymi tęczówkami. Jasny gwint! Znam ją! Oj! Wkopałeś się, Stark. Wkopałeś.
Mama Pepper: Widzę, że się już obudziłeś. To dobrze. Jak tam?
Tony: Przepraszam… za kłopot.
Mama Pepper: Może nie jestem jakimś specem, ale coś mi się wydaje, że twoje pikadełko potrzebuje ładunku energii. A skoro chodzi o tarapaty, to Patricia będzie je miała, jak wróci do domu.
Tony: Co zrobiła?
Mama Pepper: Nic specjalnego, choć zatrucie chemiczki dziwnymi proszkami z możliwością silnego zatrucia mogło skończyć się tragicznie.
Taa… To mama Pepper. Wiadomo po kim ma gadulstwo.
Mama Pepper: Dałam ci jedną dawkę morfiny dożylnie, lecz nadal wyglądasz marnie. Czy do twojego urządzenia masz jakąś ładowarkę?
Tony: Tak.
Mama Pepper: W porządku, więc podaj mi adres, a ja po to pojadę, chociaż z drugiej strony, to my się już znamy, Anthony. Wiem, że mieszkasz z Rhodesami, a akurat mieszkam niedaleko nich. Czy poczekasz tu na mnie? Wrócę, jak najszybciej.
Tony: Dobrze.
Mama Pepper: Leż spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
Zapewniła, opuszczając dom. Żeby nie zasnąć, patrzyłem na zwierzaka, co wskoczył na małą półkę, gdzie leżały szklane figurki. W tych ślepiach dostrzegałem chęć niszczenia.
Tony: Lepiej… to… zostaw.
Jestem głupi. Ten mruczek nie wie, co mówię. Ech! Mogę jedynie patrzeć na dzieło zniszczenia z ręki kotki.
**Pepper**
Wreszcie Rhodey skończył swój pouczający wykład. Miałam bardzo przyjemne spanie na książce od historii. Taka miękka okładka, aż nabrałam ochoty na sen. Wyszliśmy z Akademii, idąc do swoich domów. O dziwo był mały ruch, więc bardzo szybko znalazłam się na swojej ulicy. Zauważyłam auto od mamy, czyli to znaczyło, iż skończyła zmianę. Była lekarzem T.A.R.C.Z.Y., więc tatuś zawsze mógł wrócić poharatany z akcji, a ona bez najmniejszego problemu mogła poskładać go do kupy.
Po otworzeniu drzwi, usłyszałam, jak ktoś tłucze coś szklanego. Winny był mój czworonożny przyjaciel.
Pepper: Drapek, co ty wyprawiasz?
Tony: Pepper…
To było dziwne. Ktoś mnie wołał? Odważyłam się sprawdzić, czy w domu nie ma nieproszonego gościa. Zamarłam, widząc Tony’ego na kanapie.
Pepper: Tony!
Nie pojmowałam tego. Jak on się tu znalazł? Co się stało? Miałam więcej pytań w głowie, gdzie panował chaos. Potrząsłam jego ramionami, a on nie reagował. Bałam się o niego, bo może coś ukrywał przed nami, a niedożywienie i odwodnienie nie było przyczyną tak złego stanu. Implant ledwo świecił, więc jeszcze nie ładował go.
Niespodziewanie ktoś wszedł.
Mama Pepper: Córciu, wróciłaś?
Pepper: Tak, mamo. Przed chwilą.
Mama Pepper: To dobrze.
Pepper: Co tu robi Tony?
Mama Pepper: Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw trzeba się nim zająć. Wiesz, jak podłączyć ładowarkę do tego czegoś, co ma na klatce piersiowej?
Pepper: Wiem, bo już nieraz musiałam tak robić.
Dość sprawnie użyłam zasilacza do rozładowanego urządzenia, które zaczęło mieć przesyłaną moc.
Mama Pepper: Chodźmy do kuchni.
Usiadłyśmy przy stole, gdzie nawijała, jak na szpulę. Powiedziała, że wracała z pracy i zauważyła geniusza, który leżał obok jakiegoś sklepu. Od razu wysiadła z auta, biorąc go ze sobą. Wspomniała też o pisku z bransoletki oraz dziwnym świetle spod bluzki. Dopiero później sprawdziła, co to jest.
Mama Pepper: No i tak to wyglądało.
Pepper: Oj! Biedak. Powinnam opieprzyć Rhodey’go, bo puścił go samego, ale dla niego historia jest całym życiem.
Mama Pepper: Nie cofniesz czasu. Teraz najważniejsze, żeby stanął na nogi.
Pepper: Trochę to potrwa.
Mama Pepper: Z pewnością tak będzie.
Pepper: A kot rozrabiał.
Mama Pepper: Znowu? Co tym razem wpadło w łapska?
Pepper: Figurki.
Mama Pepper: No co za sierściuch! Jeszcze jeden taki numer, a wyleci w podskokach.
Pepper: Mamo, koty mają to w naturze.
Mama Pepper: A pamiętasz, jak pierwszego dnia drapał kanapę, tapetę i meble?
Pepper: Stąd nazywa się Drapek.
Mama Pepper: Powiadomię panią Rhodes, że jest u nas.
Pepper: A zostanie też na noc? Mamo, zgódź się. Proszę, proszę, proszę.
Mama Pepper: Na razie musi.
Kiedy wróciłyśmy do salonu, kociak niszczył tapetę. Zrobił sobie z niej drapak. Rodzicielka od razu go przegoniła, aż wybiegł na korytarz. Wyglądało to dosyć zabawnie i nie mogłam przestać się śmiać z tej sytuacji. Na chwilę odpłynęły troski. Tylko na chwilę, gdyż światło drugiego serca zaczęło migotać tak szybko, jakby coś złego mu się śniło. Chwyciłam chłopaka za rękę, żeby się uspokoił.
Pepper: Tony, spokojnie. Jesteś bezpieczny. Nic ci nie grozi.
Tony: Pepper…
Lekko uchylił powieki, a następnie odłączył się od ładowarki.
Pepper: Jak się czujesz?
Tony: Lepiej.
Pepper: Na pewno? Coś chyba kręcisz, ale bez obaw, bo zostajesz na noc u mnie.
Tony: Serio?
Pepper: Tak, ponieważ sam nie wrócisz do domu.
Tony: To mnie zaniesiesz.
Uśmiechnął się głupawo, aż świerzbiło mnie, aby mu przywalić.
Pepper: Jeszcze jedna taka odzywka, a śpisz z Drapkiem.
Tony: Tak ją nazwałaś?
Pepper: Ją? To samiec, bystrzaku.
Tony: Rudy?
Pepper: Tak, głupku. Rude też są samczyki.
Tony: Czyli mnie nie zaniesiesz?
Pepper: Pewnie, że nie.
Tony: Więc sam wrócę.
Pepper: O nie! Mowy nie ma!
Tony: Eee… Gdzie jest łazienka?
Pepper: Jeśli spróbujesz mi uciec, to gorzko tego pożałujesz.
Tony: Ej! Po prostu muszę skorzystać.
Pepper: Ech! Na prawo.
Tony: Dzięki, skarbuś.
Cmoknął mnie w policzek, czego się nie spodziewałam. Skarbuś? Tatuś nie będzie zachwycony, gdy usłyszy, jak się do mnie wyraża przyjaciel. Tak. Przyjaciel i nikt inny, chociaż serce mówi, co innego.
**Tony**
Załatwiłem potrzeby w ubikacji i umyłem ręce, wycierając je ręcznikiem. Na moment spojrzałem w lustro. Niby znowu prześladował mnie koszmar, ale byłem bezpieczny. Do tego czułem się jakoś dziwnie. Wszystko stało się jasne po przyjrzeniu się implantowi. Biała otoczka wokół kylitu. Niedobrze.
Po wyjściu z pomieszczenia, pani Potts skończyła rozmawiać przez telefon.
Mama Pepper: Właśnie powiedziałam Robercie, że będziesz u mnie nocował. Jak pewnie się domyślasz, to jedna osoba zaczęła wypytywać.
Tony: Rhodey.
Mama Pepper: Nie inaczej. Możesz spać na kanapie, jeśli ci pasuje lub wyjmę materac, ale pod żadnym pozorem nie pozwolę na spanie w pokoju Pepper, bo mój mąż osobiście mnie ukatrupi, a potem zajmie się tobą. Dotarło?
Stałem sparaliżowany ze strachu. Na szczęście szybko się ocknąłem.
Tony: Dotarło.
Mama Pepper: To dobrze.
Tony: A tak w ogóle, jestem wdzięczny za pomoc.
Mama Pepper: Taka moja praca. No to wskakuj do wyra i żadnego chodzenia po nocy. Ładowarkę masz przy łóżku, dlatego nie musisz wstawać.
Tony: Dziękuję.
Mama Pepper: Dobranoc, Anthony.
Tony: Dobranoc, pani Potts.
Posłusznie położyłem się na te same miejsce, co poprzednio. Pepper nie zamierzała mnie zostawić i wcisnęła się jakoś na wygodny mebel. Nie powiedziałem nic. Na ułamek sekundy poczułem jej ciepłe wargi na moim policzku. Odwróciłem się na chwilę, całując rudzielca w czoło. Potem zamknąłem oczy, zasypiając.
**Pepper**
Obudziłam się jako pierwsza, lecz planowałam wstać nie za wcześnie. Nie pamiętałam, czy sama poszłam do pokoju, a może kochany tatulek oddzielił mnie od tego sianogłowego. No nic. Mimo wszystko, nie spałam już o trzeciej. Postanowiłam połazić po mieszkaniu, żeby nie leżeć bezczynnie. Wtedy usłyszałam niepokojące dźwięki. Ktoś się dusił. Nie potrafił oddychać. Pomyślałam o jednej osobie, która mogłaby napędzić takiego stracha.
Kiedy znalazłam się na miejscu, przyjaciel trzymał rękę przy implancie, dysząc ciężko. Podbiegłam do niego, a następnie krzyknęłam na cały dom.
Pepper: MAMO!
Nie ma takiego człowieka na świecie, co nie usłyszałby tak donośnego wrzasku. Niechcący kot się wkurzył i zaczął drapać ścianę na przedpokoju. Nie miałam sił na pchlarza, a miałam ważniejsze zadanie.
Po pojawieniu się mamy, natychmiast sprawdziła mu funkcje życiowe przez specjalny skaner z nadgarstka. Korzystała z niego na wypadek przypadków w rodzinie.
Mama Pepper: Pepper, biegnij po maskę tlenową. Jest w czarnej torbie obok kosmetyczki.
Pepper: Już lecę!
Wyleciałam w podskokach, dysząc, bo zanim dotarłam do celu, miałam do przebycia dwa piętra. Na szczęście znalazłam to, co było potrzebne i bez zamyślania się głupotami wróciłam do niej. Podałam jej sprzęt.
Pepper: Będzie żył?
Mama Pepper: Będzie, choć szpital będzie konieczny.
Pepper: Tony nienawidzi szpitali. Pielęgniarki uważa za wiedźmy, doktorów nazywa szaleńcami w kitlach, a na sam widok białych ścian, aż ma gęsią skórkę.
Mama Pepper: Nie mamy innego wyboru. Nie dam rady mu pomóc, bo prawdopodobnie tu chodzi o te jego pikadełko.
Pepper: Dzwonię do Rhodey’go. Musi coś wiedzieć.
Pospiesznie wybrałam numer do czarnoskórego. Od razu po nawiązaniu kontaktu, zaczęłam krzyczeć z naleganiem na odpowiedzi. Sam też zmartwił się, słysząc o stanie Tony’ego.
Rhodey: Powiem mamie, aby zawiadomiła odpowiedniego lekarza.
Pepper: Rhodey, boję się.
Rhodey: Najważniejszy jest czas, ale da radę. Nie odejdzie.
Pepper: Na pewno?
Rhodey: Nie on.
Niby miał rację, lecz po części myślałam trochę odwrotnie. Bardziej negatywnie z niewielką nadzieją na lepsze wieści. Wymieniliśmy kilka zdań, a później rozłączyliśmy się.
Mama Pepper: Maska dostarczy tlen do organizmu, choć i tak potrzebuje pomocy kogoś, kto zna jego przypadek.
Pepper: Dr Yinsen.
Mama Pepper: A! No to w takim razie będzie w dobrych rękach.
I te słowa zdusiły obawy o życie Tony’ego. Wzięła go sposobem matczynym, a ja trzymałam butlę. Nie była tak ciężka, jak na początku myślałam. Jakoś znalazł się w aucie, więc mogłyśmy wyruszyć w drogę.
**Ho**
Rany! Czwarta nad ranem, a nadal nikt nie może mnie zastąpić. Ostatnio brakuje ludzi do pomocy, a na mój pech musiałem być dostępny. Roberta powiedziała, że coś się stało z Tony’m. Nie bardzo wiedziałem, czy byłbym w stanie coś zrobić.
Nagle usłyszałem czyjeś wołanie. Natychmiast podszedłem do źródła dźwięku. Na korytarzu dostrzegłem kobietę, jakąś dziewczynę oraz mojego pacjenta. Bez tłumaczenia wziąłem go na badania. Na początku zrobiłem prześwietlenie, aby wykluczyć stan zapalny, potem sprawdziłem działanie serca, a na sam koniec przyjrzałem się implantowi. Wtedy znalazłem winowajcę. Diagnoza niezbyt oczywista.
Po serii kontroli, trafił na zwykły oddział obserwacji. Cała trójka, bo dołączył też przyjaciel chorego, czekali na informacje.
Pepper: I co z nim, doktorze?
Dr Yinsen: Nie będę kłamał, bo kolorowo nie jest.
Pepper: Umiera? Nie, nie! Tylko nie to!
Dr Yinsen: Uspokój się. Nic takiego nie powiedziałem.
Mama Pepper: A jaka jest prawda?
Dr Yinsen: Metal się wypala.
Byli w szoku, a bardziej mogłem powiedzieć o zagubieniu. Nie rozumieli diagnozy.
Dr Yinsen: To znaczy, że kylit się wyczerpuje, co doprowadzi do wyłączenia implantu.
Rhodey: A można coś zrobić?
Dr Yinsen: Teoretycznie jest jedno wyjście.
Pepper, Rhodey: JAKIE?
Dr Yinsen: Gdyby zdobyć czysty metal, który znajduje się na Arktyce, można coś zrobić. Jednak są nikłe szanse.
Mama Pepper: A gdyby wypełnić część, jakiej brakuje odpowiednim stopem?
Dr Yinsen: Hmm… To może się udać. Problem w tym, iż w szpitalu nie ma czegoś takiego.
Mama Pepper: Ale T.A.R.C.Z.A. ma. Mogę poprosić o stop. Powinni się zgodzić.
Gdy ona załatwiała negocjacje z agencją, moim zadaniem była obserwacja Tony’ego. Miał podawany tlen, mierzone bicie organu oraz kontrolowaną pracę rozrusznika. On wiele przeszedł, dlatego teraz również zwycięży.
**Pepper**
Podobno mogła wziąć element stopu potrzebnego metalu. Dobrze, że byli wyrozumiali. Nie wiem, czym zostali przekonani. Tak, czy owak, Tony wróci do zdrowia. Teraz wiedziałam, że tak będzie. I nic nie zburzy mojego optymizmu.
Trzy godziny później, pojawił się agent z paczką. Rozmawiali z boku, ale wszystko poszło dość sprawnie. Lekarz bez dalszego zwlekania zabrał go z sali, a my mogliśmy tylko czekać na zakończenie operacji. Siedzieliśmy przed blokiem, licząc na dobre zakończenie.
Rhodey: Będzie dobrze, Pepper. Wychodził z gorszych przypadków.
Pepper: Wiem, ale i tak ten strach jest zakorzeniony we mnie. Odkąd poznałam prawdę, strach zawsze się uaktywnia.
Rhodey: Ja tak miałem przez większość czasu, aż w końcu zrozumiałem fenomen cudu.
Pepper: To znaczy?
Rhodey: Cokolwiek mu się przytrafi, zawsze wróci z tarczą. Przekonałem się o tym wiele razy. Nie zawiedzie.
Mama Pepper: Głowa do góry. Dr Yinsen jest jednym z najlepszych lekarzy, jakich mogłam poznać. Musi być dobrze. Nigdy nie zawiódł.
No i cisza. Nikt się nie odezwał. Najgorszy moment, siedząc w niepewności na koniec.
Mama Pepper: Może na rozluźnienie napięcia powiem wam żart.
Pepper: Mamo, to raczej nie jest miejsce na żarty.
Rhodey: Zgadzam się. Tu leżą chorzy ludzie.
Mama Pepper: Oj! Pozwólcie. Na pewno poprawi wam się humor.
Pepper: Jesteś uparta.
Rhodey: O! Już wiem po kim to masz.
Zaczął się tak śmiać, aż ręka kusiła się o przywalenie z liścia.
Pepper: Córcia, spokojnie. Podroczysz się z chłopakiem później.
Pepper, Rhodey: CHŁOPAKIEM?!
Mama Pepper: Hahaha! Żartuję. Wiem, że więcej mięty masz do Tony’ego. Specjalnie musiałam cię ciągnąć do pokoju.
Pepper: A! To byłaś ty! Myślałam, że tatuś…
Mama Pepper: Twój tatuś grzecznie spał.
Rhodey: No dobra. Jednak przyda się coś śmiesznego.
Mama Pepper: Jest! Wygrałam życie.
Pepper: Nie ciesz się tak.
Mama Pepper: Okej. Słuchajcie tego. Przychodzi facet do lekarza.
Pepper: O rany! Stare!
Mama Pepper: Cicho! Nie słyszałaś reszty.
Rhodes znowu chichotał, co mnie wkurzyło.
Pepper: Rhodey, przestań.
Rhodey: Wybacz. Hahaha! Nie mogę.
Mama Pepper: Nawet nie jestem w połowie.
Rhodey: Przepraszam. Niech pani mówi.
Mama Pepper: Mówi do doktora, że ma problem, bo chrapie w nocy, kiedy śpi. Lekarz zaleca otworzyć okno na noc, to przejdzie. Na następny dzień przychodzi na wizytę i on pyta się jej, czy chrapanie zniknęło. Powiedziala, że nie, ale za to telewizor, mikrofala i DVD przepadło.
Zmusiłam się do śmiania, a Rhodey wybuchnął śmiechem. Zdecydowanie humor się polepszył, ale to nie zmieniało powagi sytuacji. Musieliśmy czekać.
Nagle pojawiła się pielęgniarka, wybiegając z bloku. Strach przejął nade mną kontrolę. Nie wiedziałam, jak bardzo było źle po tamtej stronie.
Pepper: Tony, bądź silny.
Błagałam w myślach o zaprzestanie tortur. Nie wiedziałam, jak się zachować. Byłam całkowicie zatracona. Miałam ochotę płakać, dlatego zasłoniłam twarz. Nikt nie musiał widzieć, jaka byłam zmęczona. Na ramieniu czułam dotyk przyjaciela.
Rhodey: Nie płacz. Bądź silna. Na pewno wyjdzie z tego.
Pepper: Rhodey, ja…
Głos mi drżał wraz z dłońmi. Jednak, kiedy mnie przytulił, poczułam się bezpieczna.
Mama Pepper: Chyba już skończyli.
Miała rację. Wreszcie otworzyli te drzwi. Wyszedł z nich tylko nasz doktorek. Wyglądał bardzo poważnie. Nic nie mówił. Od razu przez myśl przeszło mi najgorsze. Nie potrafiłam wstać, gdyż nogi odmawiały posłuszeństwa. Wydusiłam tylko trzy słowa.
Pepper: Co z Tony’m?
Dr Yinsen: Doszło do pewnych komplikacji.
Pepper: Nie.
Dr Yinsen: Na początku metal nie mógł się związać z stopem. Jednak…
Coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać, jak małe dziecko. Nie byłam w stanie dłużej wstrzymywać uczuć. Tak strasznie się bałam.
Dr Yinsen: Dlaczego płaczesz?
Pepper: Bo… Bo on…
Rhodey: Pepper, nie myśl tak.
Dr Yinsen: Chcecie się z nim zobaczyć po raz ostatni?
Pepper: TONY!
Krzyknęłam na całe gardło, aż upadłam. Miałam wrażenie, że moje serce obumarło wraz z nim.
**Rhodey**
Biedna. Tak bardzo się martwiła, że nie wytrzymała do końca. Na szczęście szybko otworzyła oczy. Podałem jej wodę, zaś pani Potts musiała wrócić do domu. Siedziałem z nią przy sali, gdzie był Tony.
Pepper: Rhodey…
Rhodey: Jak się trzymasz?
Pepper: Chyba… Chyba dobrze.
Rhodey: Chcesz zobaczyć Tony’ego?
Pepper: Nie… Nie mogę.
Rhodey: Ej! Spokojnie.
Pepper: Nie chcę oglądać jego martwego ciała.
Rhodey: A kto ci powiedział, że nie żyje?
Pepper: Ale dr Yinsen mówił…
Rhodey: Jak zwykle nas nastraszył. Żartował. Zapomniałaś, jaki ma charakterek?
Pepper: Czyli Tony…
Rhodey: Wejdź i sama zobacz, bo cokolwiek ci powiem, to nie uwierzysz.
Pepper: Dobrze.
Bez niczyjej pomocy mogła się poruszać. Patrzyłem, jak znikała za drzwiami sali.
**Tony**
Poczułem czyjąś dłoń na swojej i… płacze? Co się stało? Super. Znowu kogoś przestraszyłem. Kogo? Powoli otwierałem oczy, dostrzegając mojego rudzielca. Na mój widok, aż mnie przytuliła, choć bardziej próbowała udusić.
Tony: Pepper… wystarczy.
Pepper: Sorki.
Od razu uwolniła z mocnego ucisku.
Pepper: Jak zdrówko?
Tony: Jak widzisz, to nadal żyję.
Zaśmiałem się, lecz pożałowałem tej reakcji. Posmutniała.
Tony: Pep, co z tobą? Zraniłem cię?
Pepper: Bałam się. Nie rób już tak więcej.
Tony: Życie jest pełne niespodzianek.
Tylko tyle mogłem powiedzieć, ponieważ bycie bohatera nie jest usłane różami. Zawsze znajdzie się miejsce na ból oraz ofiary. Wiedziałem o tym i do tej pory nie potrafiłem o tym zapomnieć, a co dopiero żyć inaczej. W ramach przeprosin pocałowałem ją. Pozwoliła mi na to.
Tony: W porządku?
Pepper: Teraz już tak.
Nasze wargi złączyły się, oddając namiętności. Byłem szczęśliwy, mając ją ku swojego boku, lecz na mojego pecha ktoś musiał zniszczyć ten piękny czar. Kto taki? Doktorek śmieszek.
Dr Yinsen: Jeszcze sobie poromansujecie, gołąbki, ale na razie was rozdzielę.
Pepper: Pan jest zły.
Dr Yinsen: Nie jestem.
Pepper: I do tego kłamca doskonały.
Dr Yinsen: Dziękuję. Staram się zapewnić dreszczyk emocji.
Zaśmiał się, a ona posłała mi ukrytą wiadomość, jakim było złożenie rąk w kształcie serca. Nasza relacja poszła o krok naprzód.
Kiedy wyszła, lekarz zrobił serię badań, przy której coś nucił, a następnie zapisywał wszelkie odczyty z urządzeń.
Dr Yinsen: Masz szczęście, Tony. Wyniki są w normie, co oznacza, że jeszcze dziś będziesz mógł wrócić do domu.
Tony: To świetnie.
Dr Yinsen: Jednak powinieneś się oszczędzać. Nie wiem, czy wiesz, ale kylit zaczął się wypalać. Wiesz, skąd taka anomalia?
Tony: Niezbyt.
Dr Yinsen: Już ci tłumaczę. Przyczyn mogło być wiele, choć u ciebie powód znalazł się dość prosty.
Tony: Jaki?
Dr Yinsen: Praca przy wysokiej temperaturze. To tak, jakbyś ciągle przebywał na Słońcu, dlatego nie pracuj w takich warunkach.
Tony: Dobrze, doktorze.
Dr Yinsen: Dobranoc i trzymaj się zdrów.
Uśmiechnął się szczerze, opuszczając pokój. Przez moment patrzyłem na sufit, a później zasnąłem. Nienawidziłem szpitali, dlatego wolałem odpłynąć w świat snów.
Następnego dnia, zostałem wypisany ze szpitala. Rhodey zabrał mnie do zbrojowni, chociaż myślałem, że odradzi mi walk. Coś kombinował.
Tony: Po co tam idziemy?
Rhodey: Zaraz się przekonasz.
Nie ufałem mu mimo bliskich relacji, jak rodzina. Szedłem w niewiedzy na to, co przygotowali. Zamurowało mnie na widok dekoracji.
Tony: Jak? Co? Kiedy wy…
Pepper: Mieliśmy sporo czasu, żeby to zrobić, a mieliśmy powód, bo wróciłeś do zdrowia, a do tego jesteśmy parą.
Tony: Parą?
Rhodey: Hahaha! Pepper sobie ubzdurała, że skoro ją pocałowałeś, to jesteś jej chłopakiem.
Tony: Szczerze? Tak powinno być.
Ruda włączyła muzykę, zaciągając mnie do tańca. Znała mój brak umiejętności w ruszaniu ciałem na parkiecie, a mimo to, chciała tańczyć ze mną. Rhodey najbardziej szalał z nas wszystkich. Cieszyłem się na samą ich obecność. Byli moją rodziną. Rodziną, za którą zawsze walczyłem. Walczyłem też za tych, którzy odeszli. Moja mama i tata byliby dumni za wybór takiej drogi. Może nawet obserwują nas z nieba? Kto wie? Może tak być.
KONIEC 30 LIPCA 2017R.
---**---
Przepraszam za długość, ale bardzo mnie pochłonął świat blaszaków z mojej wyobraźni. Tak to właśnie jest, kiedy siedzisz bezczynnie i gapisz się w jeden punkt. Jedni myślą, że rozkminiasz filozofię życia, a tak naprawdę tworzysz historię, które potem chciałoby się komuś pokazać. Dwa dni zajęło mi pisanie ponad 4 tyś słów.
PS: Pierwsza część finału powinna się pojawić już jutro.
Blaszakowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi