Rozdział 22: Pozwólcie mi odejść

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Siedziałem przed pomieszczeniem medycznym, błagając na brak komplikacji. Wiedziałem, że to mogło trwać wiele godzin, dlatego wziąłem oranżadę z automatu. Mamie podałem kawę.

Rhodey: Będzie dobrze, mamo.
Roberta: Co się dokładnie stało?
Rhodey: Nie wiem, bo… Bo chyba za długo pracowaliśmy. Był projekt z fizyki i…
Roberta: No już się nie tłumacz. O bezmyślności pogadamy sobie później. Teraz czekamy, aż skończy operować.
Rhodey: Mamo?
Roberta: Musi przeżyć.

Widziałem ten strach w jej oczach. Sam bałem się, że ostatni raz zobaczę Tony’ego w kostnicy czy na pogrzebie. Nigdy nie życzyłem mu źle, ale doktor Yinsen brzmiał tak poważnie. Siedziałem, popijając napój. Stukałem palcami o butelkę, skupiając się tylko na tym.

Roberta: Nie bój się. Ocali go.
Rhodey: Powiedział mi, że… Że może umrzeć. Mamo, gdybym wtedy…

Nie dokończyłem, gdyż zaskoczyła mnie reakcja rodzicielki. Dała swoje wsparcie przez matczyny uścisk. Powoli się uspokajałem, ale nadal bałem się czego się dowiem. Nie potrafiłbym żyć z myślą, że nie powstrzymałem Tony’ego. Mogłem coś zrobić, a ja tylko zgodziłem się na szaleństwo. W imię czego? W imię sprawiedliwości dla Pepper. Próbowałem dać bratu siły przez samą obecność.

Rhodey: Tony, błagam cię. Nie zostawiaj nas.

**Ho**

Odważyłem się na pierwsze cięcie skalpelem. O dziwo nie pojawiły się żadne zmiany w zapisie funkcji życiowych. Z Victorią na słuchawce kontynuowałem operację. Robiłem to bardzo ostrożnie, aż mogłem wyjąć implant na zewnątrz. Powoli wysuwałem go. Pozostała kwestia zamiany.

Dr Bernes: Pozbądź się wspomagacza, ale bez pośpiechu.
Dr Yinsen: Serce się zbuntuje.
Dr Bernes: Ja wiem, ale musisz jak najszybciej zamienić rozrusznik na nowy. Tak w ogóle, co to za mechanizm?
Dr Yinsen: Coś jak rdzeń. Tony to wynalazca, pamiętasz?
Dr Bernes: Mądry dzieciak.
Dr Yinsen: Nawet nie wiesz jak bardzo.

Prawie wygadałbym się o Iron Manie, lecz przez obecną sytuację szybko zamknęła się gęba. Przyjrzałem się źródle mocy.

Dr Yinsen: Mamy problem, Victorio.
Dr Bernes: Co się dzieje? Zatrzymał się?
Dr Yinsen: Nie! Ten rdzeń jest za wielki.
Dr Bernes: No to musisz powiększyć nacięcie.
Dr Yinsen: Dwa centymetry więcej? Nie mam krwi w zapasie!

Po raz pierwszy wpadałem w panikę. Dziwne uczucie.

Dr Bernes: Ho, głęboki wdech i wydech. Dasz radę. Najważniejsze, że masz leki, defibrylator i…
Dr Yinsen: Nowy rozrusznik. Wiem o tym.
Dr Bernes: Hej! Jestem z tobą. Fakt, że tylko przez telefon, ale pomyśl o tym w taki sposób.
Dr Yinsen: Niby jaki?
Dr Bernes: Pierwszy raz zaufasz technologii Tony’ego.

Miała rację. To akurat było też ciekawe doświadczenie. Oby tylko wszystko poszło jak z płatka. Wziąłem ostrzejszy skalpel, wykonując większe nacięcie. Do moich uszu dotarł pisk kardiomonitora. Odczyty zaczęły drastycznie spadać.

Dr Yinsen: Jasna cholera!
Dr Bernes: Opanujesz to. Musisz sprawnie w tym samym momencie zamienić mechanizmy.
Dr Yinsen: No nie powiem. Uspokoiłaś mnie.

Poczuła tę ironię w głosie i zamilkła. Podałem odpowiednie leki.

**Victoria**

Na moment wyciszyłam przyjaciela, gdyż do sali wszedł ojciec Pepper. Nie spodziewałam się, że ponownie się zjawi. Podeszłam do niego na spokojnie, podając informacje.

Dr Bernes: Jeszcze z jakieś dwa tygodnie i kończyny zregenerują się. Problem w tym, że może być konieczna rehabilitacja. To już zależy czy nie dojdzie do komplikacji?
Virgil: Jakich na przykład?
Dr Bernes: Poza bezwładem może być problem z osobowością. W jej głowie oraz blisko serca znajdowały się bomby. Jednak nie martwmy się na zapas i będzie dobrze.
Virgil: Ale proszę nie ściemniać. Przyjmę wszystko i zrobię co się da, aby uniknęła tego najgorszego.
Dr Bernes: Cóż… Pożegnała się ze śmiercią. Jest z nami, dlatego nic złego jej nie spotka.

Podniosłam go na duchu, lecz przez niepokój Ho ponownie włączyłam dźwięk w mini słuchawce. Nieco się oddaliłam, pozwalając mężczyźnie na pobyt z córką.

Dr Bernes: Wybacz. Ojciec dziewczyny się pojawił. Musiałam cię wyciszyć.
Dr Yinsen: Przyjmuję przeprosiny.
Dr Bernes: No i… jak tam? Stabilny?
Dr Yinsen: Mam mało czasu, bo nadal jest niska saturacja.
Dr Bernes: Nie pozwól mu umrzeć.
Dr Yinsen: A jeśli on tego chce?

Zatkało mnie. Nigdy tak nie myślał. Zdecydowanie powinnam być przy nim i pomóc w tak ciężkiej ingerencji.

Dr Bernes: Gdyby Tony chciał tego, umarłby za pierwszym razem, a mimo to… nadal walczy.
Dr Yinsen: Wiele zniósł. Może lepiej…
Dr Bernes: Skończ! Nawet nie próbuj tego robić. Jest szansa, że przeżyje.
Dr Yinsen: Nikła.
Dr Bernes: Ale jest!

Teraz byłam przerażona. Czy on naprawdę chciał uśmierzyć ból chłopaka przez cichą śmierć? Zupełnie inny człowiek, którego poznałam. Nie mogłam być w szpitalu, wiedząc do czego byłby w stanie się posunąć. Na moment wyłączyłam dźwięk, podchodząc do pana Potts.

Dr Bernes: Mam pilny przypadek. Czy może pan tu zostać i w razie czego wezwać jakiegoś lekarza? Postaram się wrócić szybko.
Virgil: Dobrze. Raczej będzie spała, prawda?
Dr Bernes: Leki nie są wieczne. Nie może się obudzić.

Wzięłam swoje rzeczy i wybiegłam z budynku, błagając w duchu, że jeszcze nie było za późno na reakcję.

Rozdział 21: Czarno białe cienie

0 | Skomentuj
**Roberta**

Opowiadałam mu, dając dowód na istnienie wspaniałej przyjaźni między ich trójką. Takiej więzi nie da się tak łatwo zniszczyć. Cokolwiek się stanie zawsze będą razem. Piliśmy na spokojnie kawę. W milczeniu, lecz chyba oboje tego potrzebowaliśmy. Takiego czasu na chwilę namysłu.

Roberta: Jak się Pepper trzyma?
Virgil: Sama się obudziła, bo walczy. Jednak znowu ją uśpili ze względu na regenerację.
Roberta: Jest naprawdę silna. Poradzi sobie.
Virgil: A jak twoje dzieciaki?
Roberta: Tony dziś dostał wypis, a Rhodey już nie ma śladów po oparzeniach. Wszystko gra, chociaż długo nie wracają z tej fabryki.
Virgil: No wiesz. Nastolatkowie mają swoje sekrety.
Roberta: Może i mają, ale nie mogą mieć żadnych przede mną.
Virgil: Nie martw się. Co oni mogą mieć do ukrycia?

**Rhodey**

Lekarz zdołał jakoś ustabilizować Tony’ego, ale czas nadal działał na niekorzyść. Śmiertelnie się bałem, że umrze. Nie wyglądało to dobrze, a z każdą minutą czułem, jak go tracimy. Starałem się zachować stalowe nerwy. Gdyby nie obecność doktora Yinsena, wpadłbym w panikę.

Rhodey: Co teraz? Musi być operowany, prawda?
Dr Yinsen: Musi, ale boję się go stąd ruszyć. Czy tutaj są też narzędzia do chirurgii?
Rhodey: Chyba… Chyba tak.

Zacząłem szukać po szafkach, sprawdzając wszelkie zasoby medyczne w pomieszczeniu. Na szczęście było tego sporo. Zupełnie jakby część szpitala została przeniesiona do zbrojowni. Wyjąłem wszystko co mogłoby się przydać. Opatrunki, kroplówki, strzykawki, skalpele, nożyczki… Praktycznie każdy element do ingerencji. Mężczyzna nieco zaniemówił na ilość rzeczy.

Dr Yinsen: Jesteście bardzo przygotowani na każdą ewentualność. Moja obecność jest tutaj zbędna.
Rhodey: Co?! Nie! Nie może pan…
Dr Yinsen: Żartowałem. No nie zostawię was tu na pastwę losu. Powiedz swojej mamie, że Tony będzie operowany. Musi dowiedzieć się o tym teraz, bo potem…
Rhodey: Będzie za późno.
Dr Yinsen: Dokładnie tak. Wyjdź, a ja wszystko przygotuję.
Rhodey: A co do tajemnicy…
Dr Yinsen: To zostanie dla mojej wiadomości.

Uśmiechnął się ciepło, a ja wyszedłem powiadomić mamę. Pierwszy raz drżały mi ręce ze strachu. Powoli przejmował nade mną kontrolę. Dopiero kilka głębszych wdechów pozwoliło na wybranie numeru.
Gdy już usłyszałem jej głos, nieco się spiąłem. Jak jej przekazać tak trudne wieści? Niewykonalne. No dobra. Spokojnie, Rhodey. Doktorek liczy na ciebie.

Roberta: James, jesteś tam?
Rhodey: Mamo, ja… Ja muszę ci coś powiedzieć.
Roberta: Mówisz tak jakbyś zobaczył ducha. Co się dzieje?
Rhodey: Chodzi o Tony’ego.
Roberta: A dokładnie?
Rhodey: Zaraz będzie operowany.

Nie usłyszałem żadnej reakcji. Chyba też nie przeszło jej to przez gardło.

Rhodey: Mamo?
Roberta: Laboratorium? Tam jesteście?
Rhodey: Za długo… Za długo pracowaliśmy. Przepraszam. Ja… Boję się, mamo. Może… Może tego nie przeżyć.
Roberta: Już tam idę, ale zgadzam się na to. Niech go ratuje.

Nie powiedziałem nic. Po prostu straciłem możliwość mowy przez wszechobecny strach. Podszedłem do lekarza na chwilę. Już był przygotowany z narzędziami oraz całym asortymentem. Tony leżał na wpółżywy. Wyglądał okropnie.

Rhodey: Mama wie.
Dr Yinsen: To dobrze. Bądź z nią i nie bój się. Zrobię co mogę, choć sam mam ograniczone możliwości. Doktor Bernes pilnuje Pepper, więc muszę cię o coś poprosić.
Rhodey: T… Tak?

Mój głos zadrżał z przerażenia.

Dr Yinsen: Może pojawić się taki moment, że będę potrzebował twojej pomocy. Czy będziesz w stanie mi jej udzielić?
Rhodey: Muszę, bo… tu stawka jest wysoka.
Dr Yinsen: W takim razie czekaj w pogotowiu za drzwiami.

Znowu zamilkłem. Usiadłem przed salą, zaś mama weszła do środka. Zapomniałem zamknąć drzwi. Wstałem jak porażony, naprawiając swój błąd. Potem już tylko siedziałem. Mogłem tylko czekać.

**Ho**

To był jakiś cud. Miałem wszystko pod ręką bez konieczności zabierania go do szpitala. Mimo wszystko, ryzyko wciąż pozostało takie same. Mogłem otworzyć Tony’ego już na dobre. Mógł mi umrzeć na stole nawet przez jedno cięcie. Potrzebowałem wsparcia z zewnątrz. Zadzwoniłem do Victorii, zakładając mini słuchawkę.

Dr Yinsen: Victorio, słyszysz mnie?
Dr Bernes: Tak, Ho. Jestem przy telefonie. Co tam masz?
Dr Yinsen: Zaraz otworzę Tony’ego.
Dr Bernes: Cholera! Poza szpitalem? Nie widziałam, żebyś wrócił.
Dr Yinsen: Nie mam wyboru. Czas ucieka i może znowu serce się zbuntować. Wspomagacz się zwęglił, więc i on zaraz zrobi na złość. Jednak mam zastępczy rozrusznik. Powinien pomóc utrzymać chłopaka przy życiu przez najbliższe lata.
Dr Bernes: I tak może umrzeć.
Dr Yinsen: Powiesz mi jak sporządzić mieszanki. To będzie chyba moja najgorsza operacja w życiu.
Dr Bernes: Ale nie ostatnia.

Niby chciała jakoś podnieść na duchu, choć czułem, że zawiodłem. Zawiodłem jako przyjaciel Howarda. Nasza technologia właśnie zabijała jego syna. Wziąłem kilka wdechów, chwytając za skalpel.

Dr Yinsen: Nie chcę nawet myśleć co będzie, jeśli umrze.
Dr Bernes; Po prostu skup się, aby tak się nie stało, dobra? Jesteś tam i wiesz co robić. Ja ci na odległość spróbuję też udzielić wsparcia, ale nie jestem twoimi oczami. Musisz poradzić sobie sam.
Dr Yinsen: I to jest najgorsze, Victorio.

Pierwszy raz w życiu zacząłem się modlić. To już był szczyt mojego załamania. Błagałem, żeby chociaż ten na górze pomógł mu w walce, a mi dał siły, żeby zaprowadzić dzieciaka na właściwą drogę.

Dr Yinsen: Zaczynam.

Rozdział 20: Ostatni bohater

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Cholera. Nie wiedziałem, jak to ubrać słowa. Lekarz nie mógł się dowiedzieć o Iron Manie. Musiałem coś wymyślić, a bałem się o Tony’ego. Mama nas zabije za powtórkę z rozrywki.

Dr Yinsen: To dowiem się wreszcie? Im dłużej będziesz milczał, tym szybciej możemy szykować mu trumnę.
Rhodey: Proszę już nie żartować!
Dr Yinsen: Ale ja wcale nie żartuję. Wszystko do tego zmierza.
Rhodey: Ja… Ja naprawdę nie wiem.
Dr Yinsen: Okej. To ja mu już nie pomagam.

Zaczął zbierać rzeczy. To jakaś kpina. Naprawdę chciał zostawił go na śmierć? Nie mogłem na to pozwolić. Zatrzymałem doktora, blokując mu wyjście.

Dr Yinsen: Chłopcze, mam też innych pacjentów. Nie będę tracił czasu na kłamców.
Rhodey: Tony to Iron Man.

Od razu się zatrzymał i patrzył na mnie z niedowierzaniem.

Dr Yinsen: Czyli on…
Rhodey: Tak.
Dr Yinsen: O ja pierdziele!
Rhodey: Nawet mama o tym nie wie. Proszę tego nie mówić i mu pomóc. Ja nie chcę, żeby umarł.
Dr Yinsen: To wiele tłumaczy. Latanie w zbroi przeciąża serce, a same prace przy ich naprawie powodują kolejne problemy. Przemęczenie, mała ilość snu i stres.

Ponownie podszedł do niego, mierząc wszystko co potrzeba. Patrzyłem w milczeniu. Jednak odczułem ulgę. Może w ten sposób szybciej mu udzieli pomocy. Myślałem, jak pomóc.

Rhodey: Mam coś przynieść?
Dr Yinsen: Znajdź coś o sporej mocy. Jakiś zasilacz. Jeśli jest Iron Manem, to musi mieć coś w zanadrzu.
Rhodey: Poszukam.
Dr Yinsen: Tylko się pospiesz!

Nie musiał dwa razy powtarzać. Natychmiast pobiegłem do części roboczej, szukając czegoś co mogłoby wspomóc implant.

**Ho**

Musiałem go wygonić, żeby nie patrzył co robię. Wyjąłem elektrody, przykładając je do klatki piersiowej. Nastąpiło wyładowanie. Nie czekałem za długo na efekty. Zauważyłem zmiany, gdyż pojawiły się skoki w pulsie.

Dr Yinsen: Masz chore serce i zbawiasz świat. Za dużo komiksów czytałeś, Tony.

Kolejne użycie specjalnego defibrylatora nieco poprawiło stan tego gamonia. Na wszelki wypadek podałem coś na wzmocnienie. Nie wiedziałem jak długo jego serce wytrzyma z tak słabym implantem.
Po kilku minutach wbiegł Rhodey z jakimś ustrojstwem. Świeciło się jakby miało w środku kylit. Zastanowiło mnie to trochę.

Dr Yinsen: Co to jest?
Rhodey: Zapasowy rdzeń do zbroi.
Dr Yinsen: Genialne!
Rhodey: Słucham?
Dr Yinsen: To może mu zastąpić implant.

Wziąłem od niego część z pancerza. Pasowała idealnie jako zastępcze źródło do podtrzymywania życia. To była dobra wiadomość, lecz została i ta zła.

Dr Yinsen: Spróbuję go zabrać do szpitala i tam zoperować. Tylko, że twoja mama musi wyrazić zgodę na zabieg.
Rhodey: Ale… Ale przecież to sytuacja krytyczna. Nie musi wiedzieć o tym.
Dr Yinsen: Po części masz rację, lecz chodzi też o coś innego.
Rhodey: O co?

Popatrzył na mnie przerażony.

Dr Yinsen: Trzeba liczyć się z konsekwencjami. Tydzień temu był operowany i dobrze wiesz, że…
Rhodey: Może nie przeżyć.
Dr Yinsen: Dlatego twoja mama musi wiedzieć o tym.

**Roberta**

Siedziałam sobie dość spokojnie, oglądając telewizję. Było bardzo cicho w domu, a dość długo siedzieli w laboratorium. Ostatnimi czasy często tam siedzą. Ciekawe co tam wyprawiają.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie wiedziałam kto to mógł być, więc ostrożnie zerknęłam przez wizjer. Otworzyłam, widząc Virgila.

Virgil: Musimy pogadać.
Roberta: No to wejdź.

Wszedł do środka, a ja go zaprowadziłam do salonu. Zaparzyłam po kawie, siadając do stołu. Podałam też jakieś ciastka. Widziałam, że był spięty.

Roberta: Co się dzieje, Virgil? Mi możesz wszystko powiedzieć.
Virgil: Chciałbym cię bardzo przeprosić, Roberto.
Roberta: Za co?
Virgil: Wiem, że Whiplash zaatakował twoje dzieci. Na pewno przez to, że mają znajomość z Pepper.
Roberta: Hej. To nic takiego. Ja jestem prawnikiem i widzisz, że też lekko nie mają. Czasem się boję, iż któryś z osadzonych się zemści, raniąc ich.
Virgil: Nie chcę, żebyś mi miała za złe, bo trafiają do szpitala. Może… Może po prostu niech zerwą z nią kontakt.
Roberta: Żartujesz sobie?! Odkąd ją poznali, są bardziej żywi. Tony mało, kiedy przypomina sobie ból z wypadku! Oboje są szczęśliwi! Nawet nie wiesz, jak się cieszą, że Pepper się odnalazła. Nie widzą bez niej życia.

Chyba się zdziwił, bo aż znieruchomiał. Nie kłamałam. Naprawdę ich życie się zmieniło po poznanie tej gaduły. Zdecydowanie zmieniło się na lepsze.

**Ho**

Nawet nie zdążyłem zadzwonić do Roberty, bo stan chłopaka znowu się pogorszył. Zaczął się dusić, więc musiałem go podpiąć do respiratora. Czas się kończył i coraz bardziej miałem obawy co do dalszych posunięć.

Rozdział 19: Nic już nie ma znaczenia

0 | Skomentuj
**Victoria**

Musiałam wyprosić ojca dziewczyny z sali, żeby zapewnić jej ciszę i spokój. Tak jak mogłam przypuszczać. Każde takie przebudzenie spowalniało proces regeneracji, a nawet potrafiły całkowicie go zatrzymać. Nie musiałam się z nim siłować, dlatego razem z Ho sprawdzaliśmy wszelkie pomiary.

Dr Bernes: Nie przerwało odbudowy kończyn, ale jest wolniejsze.
Dr Yinsen: Mogliśmy ją znowu intubować. Co to za problem?
Dr Bernes: Ona i tak już wiele wycierpiała, Ho. Po prostu na wszelki wypadek dostanie mieszankę ze środkami nasennymi.
Dr Yinsen: Tylko, że nie możemy tego podawać cały czas. Trzeba przyspieszyć proces.
Dr Bernes: Jakieś pomysły?
Dr Yinsen: Biowspomagacz podany w formie kroplówki mógłby coś zdziałać.
Dr Bernes: W takim razie przygotuj, bo może naprawdę pomóc.

Poprosiłam, spisując parametry. Spała dość spokojnie. Nie chciałam sprawiać jej więcej bólu, a przez brak pacjentów na toksykologii mogłam siedzieć i pomóc Ho. Ciekawe jak trzymał się Tony. Może nie wpadł w żadne kłopoty. Tak dla odmiany.

**Rhodey**

Nie wiedziałem co robić. Tak nagle padł nieżywy na podłogę. No dobra. Jednak żył, ale puls był bardzo słaby. Ledwo go wyczuwałem. Konieczny był szpital. Tylko, że jeszcze dziś z niego wyszedł. Znowu byłby przykuty do łóżka. Przeniosłem brata do pomieszczenia medycznego. Może jednak jakoś opanuję sytuację.

Rhodey: Musiałeś tak szaleć. Po prostu musiałeś.

Zadzwoniłem do lekarza. Potrzebowałem wiedzieć jakie mogłem podać leki. Wybrałem numer.

**Ho**

Podałem chorej kroplówkę z biowspomagaczem. Wszystko wyglądało na to, że do żadnych niespodzianek nie dojdzie. Dla pewności kontrolowaliśmy ją na zmianę.

Dr Yinsen: Chyba dziś szybciej wyjdę z pracy.
Dr Bernes: Kuszące, bo myślałam o tym samym. Jednak ona nie może być sama.
Dr Yinsen: Jak na razie zmiany po kilka godzin. Myślę, że to… wystarczy.
Dr Bernes: Ho?

No jasne. Ktoś musiał się dobijać na mój numer. Ciekawe kto. Odebrałem bez sprawdzania kontaktu.

Dr Yinsen: Mówi Ho Yinsen. W czym mogę pomóc?
Rhodey: Potrzebuję pomocy!

Jasna cholera! Chyba się zastrzelę. Ten głos nie brzmiał optymistycznie.

Dr Yinsen: Błagam. Powiedz mi, że nie chodzi o Tony’ego.
Rhodey: Chciałbym, ale nie. Jego serce słabnie. Mam jakieś leki, ale nie wiem co podać!

Ja pierdolę. No i tyle z krótszej roboty. Kiedyś tego chłopaka za skórę powieszę jak wcześniej nie zejdę na zawał. W co on się takiego bawił, że znowu serce nie domaga? Powiedział mi jakie widzi odczyty z bransoletki i dzięki tym danym podałem mu nazwę leku.

Dr Yinsen: Masz coś takiego w apteczce?
Rhodey: Mam, mam.
Dr Yinsen: Tych leków normalnie nie sprzedają. Zresztą, nieważne. Podaj mu to, a ja zaraz tam przyjadę i rozeznam się czym się bawił.
Rhodey: Chyba znowu porażenie. Nie wiem, bo… Bo to co ma obok implantu ciągle go pieściło prądem.
Dr Yinsen: No to bardzo niedobrze. Zaraz tam będę.

Tyle powiedziałem, rozłączając się. Victoria była gotowa do rzucenia pytań, a ja jedynie przewróciłem oczami. Wiedziała co to znaczyło. Zabrałem swoje rzeczy, jadąc na miejsce. Tony kiedyś pomagał przy tworzeniu sal medycznych, więc pewnie znajdowali się w jego laboratorium. Dojechałem tam z dziesięć minut, aż mogłem zaparkować przed fabryką. Wszedłem do środka. Nie znałem kodu do drzwi, więc postukałem w metal. Dość szybko ktoś się pojawił.

Dr Yinsen: Prowadź. Mamy mało czasu.
Rhodey: Pan jest zły?
Dr Yinsen: No po prostu skaczę z radości!

Odparłem ironicznie, idąc do pomieszczenia, w którym leżała ta fujara. Podpiąłem go do przenośnego monitora, badając funkcje życiowe.

Dr Yinsen: Czy on wie, że może kolejnej operacji nie przeżyć? Mało tego nie ma zastępczego implantu.
Rhodey: Mówiłem mu, ale on swoje! Chwila… Nadal nie ma?
Dr Yinsen: Spokojnie, Rhodey. Spróbuję mu jakoś pomóc.

Przysłuchałem się biciu serca, które ledwo działało. Wszystko wyglądało jak na drugie porażenie prądem. Wspomagacz do rozrusznika był wręcz zwęglony.

Dr Yinsen: Nie mam dobrych wieści.
Rhodey: To znaczy?
Dr Yinsen: Ruszyć go stąd nie mogę, bo może się zatrzymać. Poza tym, szanse na przeżycie kolejnej operacji są bardzo niskie. Czy wasza mama o tym wie?
Rhodey: Nie… Właśnie nie wie, ale to… To jest dziwne, bo przecież Whiplashem była Pepper. Jakim cudem oberwał prądem?
Dr Yinsen: Być może ten ktoś, który chciał nas wszystkich wysadzić w powietrze.

Zasugerowałem, podając leki na wzmocnienie serca. Próbowałem jakoś mu pomóc. Jakkolwiek, choć tylko odkładałem to co nieuniknione. Usiadłem tylko, czekając na wyjaśnienia.

Dr Yinsen: Będę tutaj, ale nie pomogę mu, jeśli nie dowiem się co dokładnie się stało.
Rhodey: Ja… Ja sam nie wiem.
Dr Yinsen: Dziecko, masz mnie za idiotę?! Ktoś go zaatakował! To widać! Powiedz mi z kim walczył?

Próbowałem mówić w miarę opanowanie, bo wiele przypadków mi się zdarzało leczyć. Bałem się, że tym razem moja pomoc będzie niewystarczalna.

Rozdział 18: Tutaj nie ma żadnych granic

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Obserwowałem wszelkie funkcje zbroi oraz pilota w środku. Miałem tylko nadzieję, że wróci cały i zdrowy. Ten wspomagacz nie powinien tak ciągle atakować. Może to przez zmęczenie. Sam nie byłem tego pewny. Bałem się o niego, dlatego ani na chwilę nie odchodziłem od fotela. Ciągle czuwałem, spoglądając na wykresy.

Rhodey: Tony, słyszysz mnie?
Tony: Słyszę głośno i wyraźnie. Właśnie doleciałem do portu.
Rhodey: Bądź ostrożny, dobra? Te wyładowania mogą się znowu powtórzyć.
Tony: No cóż… Takie ich zadanie. Mają pomóc implantowi pobudzać serce. Trochę musi poboleć.

Nie lubiłem jak tak sobie żartował. Sprawdzałem wszystko. I to niemal co minutę. Całą ciszę przerwał alarm. Pojawiła się sygnatura wroga. Niemożliwe.

Rhodey: Tony, ty widzisz…

Nie dokończyłem, bo zerwało kontakt. Cholera. Co tam się dzieje? To nie może być on.

<<Brak kontaktu z użytkownikiem>>

Rhodey: Sprowadź go do zbrojowni! Już!

<<Błąd. Nie da się wykonać polecenia>>

Rhodey: Komputerze, czy można przejąć zdalne sterowanie?

<<Odpowiedź negatywna. Ta funkcja zbroi została wyłączona>>

Wyłączona? W co on się bawił? Chyba nie postrzeliło go walczyć samemu? Musiałem zapanować nad strachem i pomyśleć jak mu pomóc.

**Tony**

Myślałem, że miałem zwidy. Jednak nie myliłem się. Ani mój system nie popełnił pomyłki. To był Whiplash. Tyle, że jeszcze inny niż za pierwszym czy drugim razem.

Tony: Fix, coś ty ze sobą zrobił?!
Mr. Fix: Niełatwo cię zniszczyć, Iron Manie. Sam się tym zajmę, ale moim celem jest siedziba FBI. Ty jako przeszkoda zaraz zostaniesz usunięty.
Tony: Nie będziesz już krzywdził niewinnych ludzi.
Mr. Fix: Jakoś nie przejmuję się tym, Anthony Starku.
Tony: Co?!

Zatkało mnie. Skąd on wiedział kim jestem? To się robiło coraz bardziej pokręcone. Na domiar złego oberwałem bombami, aż przebiłem się przez jeden budynek. Poprawka. Dwa budynki i dość boleśnie uderzyłem o asfalt jezdni. Ledwo czułem plecy.

Mr. Fix: Wygląda na to, że szpital ocalał, prawda? Jednak wszystko się może zmienić.
Tony: Nie możesz sobie darować, Fix? Po co ci to do szczęścia? Mścisz się za swojego sługę?
Mr. Fix: Nie, dzieciaku. To nie zemsta.

Znienacka oberwałem pociskami z piły tarczowej. Znowu ten ból. Chyba kiedyś poza sercem to kręgosłup mi złamie. Powoli wstawałem, przechodząc do ofensywy. Uderzyłem z repulsorów.

Mr. Fix: Jesteś słaby.

Odbił mój promień i ponownie ucałowałem glebę. Mimo wszystko podniosłem się dość powoli. Nie zamierzałem mu dać satysfakcji z wygranej. Nie tak szybko.
Kiedy miałem zaatakować kolejną wiązką promieni, odezwał się rozrywający ból w klatce piersiowej. Zgiąłem się w pół, próbując oddychać.

Mr. Fix: Gdybyś tylko wtedy nie mieszał się w moje sprawy i nie zniszczyłbyś Whiplasha, darowałbym ci życie.

Nawet nie zdążyłem zareagować, bo zbroję oplótł biczami. Większego ładunku już być nie mogło. Podwójne porażenie, a ja nic nie mogłem zrobić.

Mr. Fix: Odpuść sobie. I tak nie ochronisz swojej rodziny. Już po nich. Kiedy z tobą skończę, zajmę się nimi.
Tony: Nie… docze… kanie.

Ledwo mogłem mówić, bo przez ból nie mogłem prawidłowo oddychać. Dawno nie czułem się tak okropnie. Wyprostowałem się, zaś siłą impulsu elektromagnetycznego rozwaliłem bicze. Od razu poleciał ode mnie na spory dystans. Nie wystarczyło mi to. Chciałem zakończyć ten koszmar. Przekierowałem całą moc do unibeamu.

Tony: Jakieś… sło… wa na poże… gnanie?
Mr. Fix: Nie skończyłem.

Uśmiechnął się, strzelając z kolejnej serii pocisków. Krzyknąłem przez cierpienie ciała. Pomimo użycia pola siłowego cała bariera pękła, a ja ponownie zaliczyłem parę wieżowców, przebijając się dotkliwie przez jego ściany. Nie potrafiłem się ruszyć. Wspomagacz kopał energią, bo implant coraz bardziej słabł. Byłem na rezerwach. Zamglonym wzrokiem spojrzałem na drania. Chyba chciał zobaczyć, czy umarłem.

Mr. Fix: Mówiłem ci, że jesteś słaby.
Tony: Czyżby?
Mr. Fix: No co zrobisz? Już po tobie. Przegrałeś.

Uśmiechnąłem się złowrogo pod maską, uderzając z mocy napierśnika. Cała energia drastycznie spadała. Ryzyko się opłaciło, gdyż Fix płonął.

Tony: Za… bierz mnie… do… zbro… jowni.

Ostatkami sił wypowiedziałem komendę, aż uniosłem się nad ziemią, znikając z ogromną prędkością. Z trudem utrzymywałem przytomność.
Po dotarciu do laboratorium wypadłem z pancerza wprost na podłogę. Rhodey już w panice musiał zareagować.

Rhodey: Czemu mnie wyłączyłeś?!
Tony: Mu… sia… łem.
Rhodey: Cholera! Coś ty ze sobą zrobił?! Ty wiesz, że możesz kolejnej operacji nie przeżyć?!

Po raz kolejny pokazał jak bardzo się bał. Olałem jego krzyki, bo bezsilnie zemdlałem.

Rozdział 17: Pustka

0 | Skomentuj
**Tony**

Z jakąś godzinę naprawialiśmy zbroję, ale było warto. Wyglądała jak nowa. Rhodey nalegał na jakiś bardzo rozsądny plan z uniknięciem ryzyka. Ciężko coś takiego wymyślić, chociaż Fix został sam. Nie miał żadnego sługi. Usiadłem na fotelu, sprawdzając jego ostatnie kryjówki. Rhodey od razu podszedł, aby też poszukać.
Gdy tak przyglądałem się współrzędnym, usłyszałem dźwięk jakby ktoś wpisał błędny kod.

Tony: Kogo tu niesie?
Rhodey: Nie wiem.
Roberta: JAMES, JESTEŚCIE TAM?

Cholera. Roberta. No to się doigraliśmy. Nigdy tu nie przychodziła. Co ją tak naszło? Pierwsza myśl jaka mnie naszła to wyjście ze zbrojowni. Na wszelki wypadek ukryłem zbroję pod białą płachtą.

Tony: Ja się jej boję, Rhodey.
Rhodey: Ej! Wiem, że czasem jest przerażająca, ale będzie dobrze. Pewnie już pora obiadu.
Tony: Może masz rację.
Rhodey: To tylko moja mama. Spokojnie.
Tony: Ty tylko tak mówisz.
Rhodey: No już. Nie pękaj.

Gdyby mnie nie holował do wyjścia, nawet bym się nie ruszył. Odblokowałem drzwi, aż rzuciło się na mnie spojrzenie Roberty. Było coś w stylu „Macie przechlapane”. Szukałem jakiejś ucieczki czy uniku od rozmowy. Nieco się spiąłem na myśl o przesłuchaniu.

Roberta: Obiad, chłopcy, bo zaraz wam wystygnie.

Byłem w szoku. Tylko to nam powiedziała i poszła sobie. Dziwne. Wymieniliśmy się pytającymi spojrzeniami, a następnie udaliśmy się na posiłek.
Kiedy miałem już otworzyć drzwi, zatrzymałem się w miejscu. Poczułem spory ucisk, aż chwyciłem się za klatkę piersiową, oddychając nerwowo.

Rhodey: Hej. Wszystko gra?
Tony: Przemęczenie. To… nic.
Rhodey: Mogliśmy zrobić jakąś przerwę, Tony. Przepraszam.
Tony: Nie szkodzi.

Uśmiechnąłem się słabo i przekroczyliśmy próg drzwi. Umyliśmy ręce, a potem zasiedliśmy do stołu. Jedliśmy w milczeniu. Żadnych słów. Nawet spojrzeń. Zupełnie nic. Takiej ciszy dawno nie było, choć obecnie do przyjemnych nie należała. Zjadłem tylko połowę talerza. Na więcej nie miałem ochoty.

Roberta: I tyle ci wystarczy do wieczora?
Tony: Pewnie. Żaden problem.
Rhodey: Idziesz do laboratorium?
Tony: Muszę, bo wiesz… Ładowanie.

Wskazałem mu na umiejscowienie implantu. Od razu dokończył w pośpiechu swoją porcję. Poszliśmy ponownie do fabryki. Wstukałem odpowiedni kod, wchodząc do środka. Wziąłem ładowarkę do ręki, podpinając do niej rozrusznik. Leżałem, czekając na koniec procesu. Byłem naprawdę zmęczony.

Rhodey: Marnie wyglądasz. Naprawdę mogłem cię odciągnąć od tego, a tego nie zrobiłem.
Tony: Oboje chcemy dorwać tego drania. Chcemy sprawiedliwości dla niej.
Rhodey: I ją dostanie, ale musisz się oszczędzać.
Tony: Doktorek dał mi jakiś wspomagacz, który pieści jak cholera. Co chwilę mnie skubany kopie.
Rhodey: No masz za swoje.

Zaśmiał się, a ja tylko go rzuciłem poduszką. Leżałem tak przez jakąś godzinę, aż na bransoletce wyświetliło się sto pełnych procent energii. Wstałem, odpinając się od ładowarki. Założyłem koszulkę i podszedłem do wyrzutni ze zbroją.

Rhodey: Teraz chcesz go gonić?
Tony: Im szybciej, tym lepiej. Ja mu nie odpuszczę. Nie po tym co jej zrobił.

Tyle powiedziałem, uzbrajając się w pancerz. Wyleciałem z bazy, zaś współrzędne wskazywały na port.

Tony: Idę po ciebie, draniu.

**Pepper**

Coś mnie ciągnęło w dół, lecz zdołałam znaleźć w sobie siły i wydostać się z tej otchłani. Oślepiło mnie światło, lecz nie mogłam powiedzieć jak to pali w oczy. Miałam coś w gardle. Dusiłam się. Obok siebie dostrzegłam tatę. Z tej radości wypłynęły łzy. Był tutaj. Nie straciłam go.
Nagle ktoś podbiegł do mnie i zaczął wyjmować to badziewie. Głęboko oddychałam, uspokajając się. Czułam jego rękę. Jednak położył ją na moim barku. Dopiero wtedy zauważyłam brak rąk oraz nóg.

Pepper: Ta… to?
Virgil: Już dobrze, skarbie. Wszystko się jakoś ułoży.
Pepper: Co się stało?!
Dr Bernes: Za szybko się obudziła. Właśnie przeżywa szok.
Pepper: Tato!

Krzyczałam, lecz miałam wrażenie, że nikt mnie nie słuchał. Byłam śmiertelnie przerażona. Gdybym mogła, uciekłabym stąd.
Po chwili pojawiła się kolejna osoba. Mężczyzna w okrągłych okularkach. Ten sam, którego… skrzywdziłam? Powoli przypominałam sobie co się wydarzyło.

Virgil: Pepper, słyszysz mnie? Już dobrze.
Dr Yinsen: Uspokój się, bo cię uśpię.

Nie potrafiłam się uspokoić. Oddychanie sprawiało mi ból. Całe ciało cierpiało. Nie wiedziałam co mi zrobili, bo odpłynęłam do kolejnej czarnej dziury.

**Ho**

Dziewczyna była naprawdę przerażona, a jej przebudzenie mogło zakłócić proces regeneracji. Z tego też powodu podałem sporą dawkę środków nasennych z uspokajającymi. Victoria przyglądała się maszynie od regeneracji, zaś ja spisałem odczyty z kardiomonitora.

Virgil: Co to było?
Dr Yinsen: To szok. Powoli rozumie przez co przeszła.

Podałem chorej maskę tlenową dla ułatwienia oddychania oraz zmieniłem bandaże. Dobrze, iż miała siły do walki, lecz przez poprzednie przebudzenie utrudniała sobie powrót do domu.

Rozdział 16: Wiem, że masz rację

0 | Skomentuj
**Ho**

Mój dyżur się jeszcze nie skończył, dlatego poszedłem zorientować się jak miała się sytuacja z Virgilem Potts. Może jego stan poprawi się, kiedy tylko dowie się o odnalezieniu córki. Victoria wykonywała potrzebne skany do wykonania konstrukcji protez, więc mi pozostała jedynie reszta pacjentów.
Nagle wpadłem na Robertę, która wylała na mnie kawę. Nie przejmowałem się plamą na kitlu lekarskim.

Roberta: Najmocniej przepraszam. M… Mogłam bardziej uważać.
Dr Yinsen: W porządku, Roberto. Czy wyglądam, jakby był zły?

Uśmiechnąłem się do niej ciepło.

Dr Yinsen: Zabierz Rhodey’go do domu. Niech odpocznie.
Roberta: Już po wszystkim?
Dr Yinsen: Ma zagojone rany, a reszta zostaje. Pepper potrzebuje zregenerować siły, a Tony nie może szaleć.
Roberta: Bo się przeciąży?
Dr Yinsen: Dokładnie, dlatego idź po swojego syna, a ja dopilnuję reszty.
Roberta: Dziękuję, doktorze.
Dr Yinsen: Taka praca. Poza tym, czego się nie robi dla przyjaciół?

Uśmiechnąłem się i poszedłem do sali agenta. Już odłączali go od aparatury. Sprawdziłem co dokładnie się działo. Wyjaśnili w skrócie, że właśnie się obudził. Zbadałem go i faktycznie wracały mu siły. Podałem mu maskę tlenową dla ułatwienia oddychania, zaś ilość maszyn przy łóżku się zmniejszyła.

Dr Yinsen: Może pan niczego nie pamiętać, ale to wina wypadku. To znaczy pana… misji.
Virgil: Wiem.
Dr Yinsen: Pańska córka też tu leży, ale na innym oddziale.
Virgil: Co… się stało…z nią?
Dr Yinsen: Doznała sporych obrażeń, lecz jest stabilna. Proszę się o nią nie martwić. Wszystko gra. Teraz nalegam na odpoczynek, panie Potts.

Zmieniłem opatrunki oraz spisałem wszelkie odczyty, życząc powrotu do zdrowia. Zerknąłem do jeszcze innych sal, aż uznałem, że czas na sen. Udałem się do pokoju lekarskiego, gdzie odłożyłem kitel, narzędzia i zasnąłem na kanapie.

~*Tydzień później*~

**Tony**

Otrzymałem wypis do domu. Tak bardzo się cieszyłem, że wreszcie mogłem opuścić to przeklęte miejsce. Jednak Pepper nadal musiała tu zostać ze względu na swój stan. Brak rąk i nóg. Nie da się tak żyć.
Kiedy pożegnałem się z lekarzem, który wypisał mi nowe zalecenia przez wspomagacz do implantu, wróciłem z Robertą do domu. Od tych kilku dni nic a nic się nie zmieniło. Wszystko było na swoim miejscu. Postanowiłem odświeżyć się, a następnie udać się do zbrojowni. Tam jak zwykle musiałem przejrzeć raporty o aktywności przestępczej.

Rhodey: Nie dasz sobie z tym spokoju, co?
Tony: Nie ma mowy. Fix musi dostać za swoje. Zapuszkuję go.
Rhodey: Dopiero wyszedłeś ze szpitala. Chyba upadłeś na mózg, jeśli chcesz go teraz szukać.
Tony: A może upadłem. Nie wiem. Wiem tylko, że Pep nie zasłużyła na taki los.
Rhodey: Przecież dadzą jej nowe kończyny.
Tony: To nie to samo!

Nieco podniosłem ton, choć tego nie chciałem.

Tony: Przepraszam, Rhodey.
Rhodey: Nie gniewam się. Rozumiem jakie to dla ciebie trudne. Oboje ją potraktowaliśmy nieodpowiednio.
Tony: Gdybym wcześniej wiedział…
Rhodey: Nie wiemy co tam dokładnie się stało, Tony. Każda misja agenta FBI wiąże się z ryzykiem.
Tony: Chciał, żeby stała się potworem. To… To gorsze od śmierci.
Rhodey: Tony…
Tony: Pomożesz mi? Muszę naprawić zbroję, bo w tej za bardzo nie powalczę.

Wziął tylko narzędzia i bez słowa czekał na moje polecenia. Uśmiechnąłem się, rozpoczynając proces napraw.

**Victoria**

Modele kończyn były gotowe, zaś tkanka regeneracyjna pomogłaby wykształcić je na podobieństwo do tych brakujących. Nikt nie poznałby różnicy. W wyglądzie, dotyku czy samym zapachu. Taka sama skóra oraz ciało.

Dr Yinsen: Wyjaśnij mi jeszcze raz co chciałaś zrobić? Wiem, że to moja działka, ale twój pomysł jest o niebo lepszy.
Dr Bernes: Po prostu trzeba umieścić cztery tkanki regeneracyjne w miejscu przerwań kończyn. Modele, które są szkieletem do brakujących części będą podpięte, a po skończonym procesie, usuniemy je. Potem zostanie zbadanie odruchów i tyle.
Dr Yinsen: I pomyśleć, że długo szukałem takiego geniusza jak ty.
Dr Bernes: O! Miło mi to słyszeć.
Dr Yinsen: Ale za bardzo nie myśli, żeby sobie pójść na łatwiznę.
Dr Bernes: Rany! Będziesz ciągle wracał do tej cholernej szlifierki?
Dr Yinsen: Eee… Tak.

Uśmiechnął się głupawo, aż go trzepnęłam w głowę. Wszczepiłam pierwszą tkankę, potem drugą, trzecią, aż została umieszczona ta ostatnia.

Dr Bernes: Przypinaj szkielet, mądralo.
Dr Yinsen: Oj! Co taka zła jesteś?
Dr Bernes: Przypinaj!

Nalegałam na posłuszeństwo, a sama skontrolowałam funkcje życiowe Pepper. Znikąd pojawiły się nierówne linie.

Dr Bernes: Co się dzieje?
Dr Yinsen: Mamy problem.
Dr Bernes: Jaki?

Na dowód pokazał mi szkielet, który po samym dotknięciu skóry zaczął razić prądem.

Dr Bernes: Załóż rękawice i już. Takich iskierek się boisz?
Dr Yinsen: Żeby tylko ciebie nie pokopało, Victorio.
Dr Bernes: Dobra. Koniec tych złośliwości. Pomóżmy jej.

Sama ochroniłam się przed możliwym porażeniem, montując elementy do odbudowy. Lekkie iskry poleciały, lecz nie przejęłam się tym. To były łaskotki.
Po jakimś kwadransie odczyty wróciły do normy. Zakończyliśmy montaż na czas, gdyż do drzwi zapukał ktoś z zewnątrz.

Dr Bernes: Dałeś mu już wypis?
Dr Yinsen: Jakoś wczoraj. Sprawdzałem wszystko, więc nie musi tu siedzieć. Zresztą, przydałby się jej ktoś do wsparcia.
Dr Bernes: Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Widok nadal nie jest przyjemny.
Dr Yinsen: To ojciec tej rudej, czyli tak. Powinien tu zajrzeć.

Zauważyłam, jak otworzył mu drzwi, wymieniając się paroma ostrzeżeniami co do odwiedzin. Potem zaprowadził go do łóżka dziewczyny.

Virgil: Czy… Czy ona…
Dr Bernes: Wróci do zdrowia, ale co do pełnej sprawności trzeba jeszcze poczekać.

Wyjaśniłam na spokojnie, choć rokowania pokazywały nadzieję, że któregoś dnia stanie na nogi i będzie cieszyła się życiem jak dawniej.

Rozdział 15: Zachowaj zimną krew

0 | Skomentuj
**Tony**

Coś te leki doktorka długo mi nie dały snu. Miałem zbyt wielką chęć na odwet, aby Whiplash dostał to na co zasłużył. Widziałem obok siebie Rhodey’go. Był przerażony. Nie poznawałem go. Gdzie jego opanowanie?

Tony: Rhodey?
Rhodey: A ty nawet się stąd nie ruszaj!
Tony: Co się stało?

Mówiłem dość żywy, bo pewnie to coś obok implantu dodawało mi więcej energii. Widać, że to nie robota amatora. Cieszyłem się, że mogłem wstać z łóżka o własnych siłach. Mówić też, a do tego funkcjonować bez morfiny. Coś pięknego. Usiadłem na łóżku i już mnie skarcił.

Rhodey: Nie ruszaj się.
Tony: Muszę go dorwać, bo… Bo cię skrzywdził, rozumiesz?
Rhodey: Tony, to nie tak.
Tony: A te oparzenia? No raczej nie poparzyłeś się żelazkiem.
Rhodey: Nie.
Tony: Muszę go dorwać. Musi zapłacić za to co ci zrobił.

Wstałem na równe nogi, lecz na dźwięk maszyny wróciłem do siadu. Zapomniałem się odpiąć od tych kabli.
Gdy już to zrobiłem, założyłem bluzkę, zważając na rany pooperacyjne.

Tony: Nie zatrzymuj mnie. Ja to muszę zrobić.
Rhodey: Najpierw mnie wysłuchaj zanim polecisz na pewną śmierć, bo widzisz… Whiplasha już nie ma.
Tony: Jak to?
Rhodey: Tak naprawdę, to nigdy go nie było.
Tony: Rhodey, co ty mówisz?!

Byłem w szoku, aż oczy zrobiły wielki wytrzeszcz. O co mu chodziło?

Tony: Może… więcej słów?
Rhodey: To Pepper… Pepper była… Whiplashem.
Tony: Pepper?

Na same wspomnienie o przyjaciółce zrobiło mi się słabo, lecz zdołałem się jakoś utrzymać. Próbowałem to wszystko poukładać sobie w głowie. Niby ta walka była dziwna, bo się powstrzymywał, ale tego bym się nie spodziewał. Powoli układanka zaczęła stanowić całość.

Rhodey: Wiem, że to dziwne, ale… Ale widziałem jej twarz, a wcześniej chciałem… Chciałem ją zabić.
Tony: Nie wiedziałeś tego kto był pod maską.
Rhodey: Nie jestem mordercą! Poniosło mnie ze strachu, Tony. Poniosło.

Podszedłem bliżej brata i go przytuliłem jak na rodzinę przystało. Był roztrzęsiony i chyba pierwszy raz ja uspokajałem najbardziej opanowaną osobę na świecie.

Tony: Gdzie ona jest?
Rhodey: Tam.

Wskazał na drzwi za naszymi plecami. Doktorek próbował jej pomóc, dlatego nie bałem się. Bardziej strach pojawił się przez niepewność. Jaka będzie? Ile naszego rudzielca zostało? Czy będzie taka jak wcześniej?

**Victoria**

Z każdym cięciem skalpela wszelkie odczyty spadały coraz niżej, aż nie było wyczuwalne tętno. Przygotowałam sprzęt do defibrylacji, podając adrenalinę dożylnie. Ustawiłam wyładowanie.

Dr Bernes: Odsuń się. Strzelam.

Nie reagował na moje ostrzeżenie.

Dr Bernes: Ej! Wiem, że nie ogłuchłeś jeszcze na starość. Chcesz, żeby cię pokopało?
Dr Yinsen: Mamy problem.
Dr Bernes: Cholera! Jaki znowu?!

Wskazał na płytkę, którą podnosił do góry, a z nią pojawiły się przewody. Myślałam, że oszaleję. Ktoś się zabezpieczył. Trafiliśmy na drugą bombę.

Dr Yinsen: Nie jest włączona, ale defibrylator może ją aktywować.
Dr Bernes: Już nam schodzi! Co robić?!
Dr Yinsen: Uspokój się, Victorio. Ja chwycę za kable I przetnę, a ty podasz kolejną mieszankę. Tylko silniejszą.
Dr Bernes: Żeby jej rozerwało serce?
Dr Yinsen: Sama mówiłaś, że nam odchodzi z tego świata.
Dr Bernes: Nie łap mnie za słówka!

Poirytowana podałam większą dawkę połączonych substancji. Błagałam, żeby wytrzymała, choć było z nią bardzo krucho. Z przerażeniem spoglądałam na kardiomonitor. Jej serce zaczęło szaleć, doprowadzając do nienaturalnych uderzeń. Praktycznie pojawiały się ciągłe zmiany.

Dr Bernes: Błagam cię, Ho. Pospiesz się.
Dr Yinsen: A chcesz wybuchnąć? No właśnie.
Dr Bernes: Rozerwie ją.
Dr Yinsen: Poważnie? Czyli mam ci ją dać na pamiątkę?

Centralnie przy twarzy pochwalił się ładunkiem. Idiota. Te jego żarty kiedyś i mnie sprowadzą do grobu. Odłożył ładunek, a ja jedynie podałam coś na poprawę sytuacji.
Po kilku sekundach dostrzegłam prawidłowe odczyty. Odetchnęłam z głęboką ulgą.

Dr Yinsen: No i co? Trzeba było tak poganiać?

W odpowiedzi pacnęłam go w głowę.

Dr Yinsen: Au! Za co to?
Dr Bernes: Za cichy chód po ulicy.
Dr Yinsen: Dobra, dobra. Zszywajmy rany, a potem zajmijmy się protezami.
Dr Bernes: Na dziś mam dość.

Zszyłam ranę z czoła, zaś Ho zajął się szyciem klatki piersiowej. Zrobiło się tak spokojnie w sali. Ten błogi moment zakończenia tak trudnej walki o życie.
Gdy wszystko było opatrzone oraz zabandażowane, zabraliśmy ją tam, gdzie leżał Tony. Nie mieliśmy innego wyboru. Jak na złość zrobiliśmy to w bardzo złym momencie, bo chłopak nie spał.

Dr Bernes: Coś za słabe te twoje leki.
Dr Yinsen: O! Teraz mi się odgryzasz? Ładnie.
Dr Bernes: To za te żarciki i bomby.
Tony: B… Bomby?
Dr Yinsen: Tak. Wasza przyjaciółka mogła wybuchnąć z wami razem. Fajnie, nie?
Dr Bernes: Przywalę ci.

Byłam przygotowana na cios, lecz ochłonęłam i zabrałam chorą na oddzielne łóżko. Zasłoniłam parawanem. Nikt nie chciałby oglądać człowieka w takim stanie. Dziecka, które przeszło tak wiele, a to nie był koniec.

**Ho**

Chyba faktycznie za słabo go uśpiłem, skoro już chciał brykać po szpitalu. Nie mogłem mu na to pozwolić. Nie miałem sił, żeby się z nim szarpać, więc jedynie poprosiłem o posłuszeństwo.

Dr Yinsen: Nie dostałeś wypisu i przez tydzień jesteś uziemiony. Twój implant ledwo wspomaga twoje serce, dlatego dostał nowego koleżkę na prąd. Spróbuj mi tylko uciec, a leczyć cię będzie ktoś inny.
Tony: Naprawdę dobrze się czuję, ale Pepper…
Dr Yinsen: Najgorsze za nią. Teraz pozostała regeneracja utraconych kończyn. To potrwa, Tony, ale dotrzymasz jej towarzystwa, bo cię nigdzie nie puszczę.

Uśmiechnąłem się diabelnie, podając mu leki z większą dawką leków nasennych.

Tony: No nie może… pan mnie… u… spać.
Dr Yinsen: Właśnie to zrobiłem. Śpij, śpij.
Tony: Z… Zemszczę… się.
Dr Yinsen: W to nie wątpię.

Zaśmiałem się, a chłopak odpłynął do krainy snów. Ponownie podpiąłem go do maszyn, przykrywając kołdrą z jedynie odsłoniętą klatką piersiową. Musiałem mieć oko na implant.

Dr Yinsen: Musi odpocząć.
Rhodey: Ale będzie dobrze?
Dr Yinsen: Jeśli nie będzie przeciążał serca, to tak. Będzie. A jak z tobą?
Rhodey: Zagoiło się.

Wskazał na rany, których już nie było. Zero oparzeń. Przyjaciółka ma zdumiewające te wynalazki. I tylko pracuje na toksykologii? Ciężko w to uwierzyć.

Dr Yinsen: Twoja mama poszła po kawę?
Rhodey: Chyba tak.
Dr Yinsen: Chłopcze, nie ma sensu tu tkwić. Oni tu długą będą leżeć.
Rhodey: Ale chcę…. Chcę im dodać sił.
Dr Yinsen: To zrozumiałe, ale to niezdrowe tak spędzać całe dnie w szpitalu. Zresztą, już prawie dwudziesta. Pora spać.
Rhodey: Nie zasnę.
Dr Yinsen: Dlaczego?

Dopytałem z ciekawości, ale i też z niepokojem.

Rhodey: Za dużo się działo.
Dr Yinsen: Wyjąłeś mi to z ust.

Rozdział 14: Najpierw trzeba umrzeć, żeby na nowo żyć

0 | Skomentuj
**Victoria**

Wyjęłam wszystkie ostre narzędzia, które znajdowały się w szufladach. Było tego sporo, ale to cyberchirurgia. Ho nie tylko pracował przy implancie, a także przy samych protezach. Wstrzyknęłam środek przez szyję, żeby mieć większy podgląd na to co znajdowało się w środku. Pokazałam mu na tablecie z czym jeszcze musimy się zmierzyć.

Dr Bernes: Bomba to był początek.
Dr Yinsen: Jakbym nie wiedział.
Dr Bernes: Pod tym metalem jest jeszcze inne badziewie. Jeśli je usuniemy, wtedy wszystko się poprawi.
Dr Yinsen: Czekaj, czekaj. Jakie inne badziewie?
Dr Bernes: Kolejna płytka.

Nie zamierzałam z nim wdawać się w pogaduchy i zaczęłam ratować życie Pepper. Wzięłam szlifierkę kątową do ręki, wykonując pierwsze cięcia.

Dr Bernes: Pod tabletem jest mały czujnik. Przyłóż go do szyi. W ten sposób możemy jakoś wyłapać puls.
Dr Yinsen: Zaskakujesz mnie, Victorio. Tyle masz tych zabawek, a żadnej mi nigdy nie dałaś.
Dr Bernes: A kto powiedział, że ci nie dam?

Uśmiechnęłam się tajemniczo, tnąc lewą rękę, a on zajął się kontrolowaniem funkcji życiowych.

Dr Bernes: Podpiąłeś?
Dr Yinsen: Tak.
Dr Bernes: Jaki kolor?
Dr Yinsen: Żółty.
Dr Bernes: Czyli nienaturalne, a bliskie krytycznego. Musimy się pospieszyć, więc zacznij już zdejmować klatę.

Zwiększyłam moc narzędzia, przechodząc przez grubszą część ręki. Same kable, chociaż na całe szczęście nie były połączone zbytnio ze skórą. Odłożyłam metal na bok i przyłożyłam opatrunek w miejsce zakończenia ręki. Założyłam wenflon na ramię, podając kroplówkę.

Dr Bernes: Dobra. Uzupełnią się płyny. Dotarłeś do płytki?
Dr Yinsen: Jeszcze nie.

Zauważyłam, jak podniósł napierśnik i do pozbycia użył lasera o nieco większej mocy niż przy zwykłych operacjach.

Dr Bernes: Fajnie się bawisz, a ja tu szlifierką marnuję czas.
Dr Yinsen: Się myśli, Victorio.
Dr Bernes: Obrażę się.

Klatka piersiowa została ocalona, a nad sercem było to dziadostwo, które musieliśmy usunąć. Coraz trudniej utrzymywała przytomność i nawet maska tlenowa niewiele wspomogła oddychanie.

Dr Yinsen: Musisz spowolnić funkcje życiowe.
Dr Bernes: Chcesz ją zabić?!
Dr Yinsen: Pozornie tak, ale jak nie chcemy prawdziwego zgonu, to lepiej mnie posłuchaj.
Dr Bernes: Dobrze wiesz, że nie chcę.

Podałam środek, aż czujnik zapalił się na czerwono. Straciła przytomność. Była umierająca. Również nie było czuć tętna.

Dr Bernes: Zadowolony?
Dr Yinsen: Jak najbardziej. Intubujemy.

**Rhodey**

Ciągle słyszałem jakieś dźwięki pił. Co tam się działo? Nie mogli inaczej odczepić tych kończyn? Tylko pytanie nasuwało się samo. Jak bardzo ucierpiało jej ciało? W sumie i dobrze, że Tony nadal spał. Lepiej, żeby nie wiedział o tym horrorze. Jednak o odnalezieniu Pepper musiałem mu powiedzieć.

Roberta: Nadal nic?
Rhodey: Po obu stronach. No i z agentem Potts też.

Stwierdziłem na spokojnie. Nie przestraszyłem się na jej wtargnięcie. No bo po co miałaby siedzieć w pustej sali, czekając na mój powrót? Siedzieliśmy tak, patrząc to na Tony’ego to na drzwi od sali operacyjnej.

Roberta: Oboje dadzą radę.
Rhodey: Niby tak, ale wszystko się zmieni.
Roberta: Niby dlaczego? Wciąż będziecie przyjaciółmi. Całą trójką skończycie ten pierwszy rok szkoły. Wierzę, że tak będzie.

Uśmiechnęła się do mnie, dając nadzieję na te lepsze dni. Bardziej pozytywne, chociaż miałem ochotę wziąć zbroję i dorwać Fixa. Za to co zrobił Pepper. Za to jak kazał jej nas krzywdzić. Za to, że zamienił ją w potwora, którym nie jest. Nie miał prawa wstawiać tych cholernych części, nazywając ją nowym Whiplashem. Byłem nieco spięty, aż zacisnąłem pięści.

Roberta: Synu, wszystko gra?
Rhodey: T… Tak. Ja… Ja jestem tylko… wściekły.

Wściekły. To chyba dobre określenie na mój obecny stan.

Roberta: Nikt nie mógł tego przewidzieć, ale ja mogłam temu zapobiec.
Rhodey: Jak to?
Roberta: Gdy Virgil ma jakieś misje bardzo niebezpieczne, prosi, żebym zajmowała się Pepper. Robiłam to, a wy możecie tego nie pamiętać. Zresztą, mało ostatnio jesteście w domu. Ciągle tylko w laboratorium.
Rhodey: Przepraszam cię, mamo.
Roberta: No już czasu nie cofniemy. Najważniejsze, że jakoś jej pomogą, Tony wydobrzeje, a on wróci ze swoją córką do domu.
Rhodey: Oby tak było.
Roberta: Pozostało tylko czekać.

I to było najgorsze. W tym całym napięciu te siedzenie na głupim krześle doprowadzało do szału. Z jednej strony chce się tu tkwić, dodając otuchy tym, którzy jej potrzebują, ale z tej drugiej… przychodzi ochota na ucieczkę.

**Ho**

Pozbyliśmy się metalu z każdej części ciała, podłączając dziewczynę do respiratora. Pozostała kwestia metalowej płytki. Mogła być bardzo powiązana z sercem, dlatego nalegałem na spowolnienie funkcji życiowych do minimum. Zdjąłem czujnik, a do klatki piersiowej podłączyłem elektrody. Teraz mogliśmy normalnie obserwować zmiany w odczytach bez bawienia się w kolorowe kropeczki.

Dr Yinsen: Współczuję jej. Gdyby nie te płytki, mogłaby już nie żyć. Jeśli usuniemy tą drugą, może…
Dr Bernes: Błagam. Nie kończ. Jakoś to będzie.
Dr Yinsen: Po prostu przygotuj się na wszystko, Victorio.

Poprosiłem, robiąc cięcie. Było ich więcej. Ponad sześć boków. Zrobiłem tylko jeden ruch skalpelem, aż do moich uszu dotarł pisk kardiomonitora.

Dr Bernes: Ciśnienie spada!
Dr Yinsen: Podaj mieszankę, ale tylko trochę.

Świetnie. Takie zabawy uwielbiam najbardziej.

Rozdział 13: Najsilniejsza

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Leżałem ponownie w sali, czekając na jakieś wieści o przyjaciółce. Mama siedziała w milczeniu. Rozumiałem ją. Tak po części, bo Pepper nadal była człowiekiem, a metalowe ciało nie miało znaczenia. Człowieczeństwo miało się w sercu.
Kiedy tak wpatrywałem się w sufit, myśląc nad tym co odkryłem oraz jak wielką wyrządziłem jej szkodę, do sali wszedł jakiś lekarz. Zmienił mi opatrunki, które i tak już były zbędne. Jedynie pozostały plastry od lekarki. Bardzo szybko regenerowały oparzoną skórę. Mogłem wreszcie oddychać bez bólu. Miałem tyle sił, że chciałem zobaczyć się z nimi. Wstałem z łóżka, siadając na nim.

Roberta: Gdzie się wybierasz, James?
Rhodey: W odwiedziny.
Roberta: Masz leżeć. Zapomniałeś o tym?
Rhodey: Mamo, tu chodzi o moich… przyjaciół.
Roberta: Ja wiem, że się o nich martwisz, ale są w naprawdę dobrych rękach.
Rhodey: A ojciec Pepper?

Spytałem, bo nikt nic nie mówił o jego stanie przez ostatnie kilka godzin.

Roberta: Na pewno wydobrzeje. Szczególnie, że znalazła się Pepper. Wciąż nie rozumiem, jak stała się tym robotem.
Rhodey: Mr. Fix.

Nie powiedziałem nic więcej. Wstałem i wyszedłem, kierując się na cyberchirurgię. Chciałem im dać wsparcia. Muszą wygrać. Po prostu muszą.

**Ho**

Nawet nie pytałem czemu podała jedynie znieczulenie. Może przez bombę. Skany nie wykrywały jej, a czas uciekał. Kto wie, ile zostało do wybuchu? Działaliśmy pod sporą presją, a rozbrajanie bomb nie było naszą dziedziną. Operacje owszem, ale nie zabawa w sapera.

Dr Yinsen: Pepper, nawet leki mogą nie działać całkowicie, więc nie zdziw się, jeśli coś poczujesz.
Dr Bernes: Ho, nie strasz jej. Naprawdę wiele przeszła. Nie widzisz?
Dr Yinsen: Ja tylko ostrzegam.

Kiwnęła tylko głową na znak, że rozumiała moje słowa. Przyjrzałem się głowie, szukając możliwego umiejscowienia ładunku. No i znalazłem. Pod włosami nad prawym okiem odnalazłem metalową płytkę.

Dr Yinsen: Skalpel.

Poprosiłem, a ona podała to co potrzebowałem. Wykonałem ostrożnie cztery nacięcia, bo tyle było boków. Nigdy nie lubiłem robić operacji na przytomnym pacjencie. Unikałem tego jak cholera. To było większe ryzyko niż podanie narkozy osobom z problemami kardiologicznymi. Jeden błąd, a uszkodzenia byłyby trwałe. Tutaj chodziło o życie nie tylko jednej osoby, lecz całego szpitala.

Dr Yinsen: Szczypce.
Dr Bernes: Już widzisz kable?
Dr Yinsen: Coś tam jest. Właśnie muszę za nie chwycić.

Poświeciłem latarką w otwór, aż usłyszałem tykanie na ściankach. Czułem strach dziewczyny. Sam się bałem.

Dr Yinsen: Uspokój ją. Będzie nieciekawie.
Dr Bernes: To znaczy?
Dr Yinsen: Jest to połączone dość gęsto. No i… mamy pięć minut.
Dr Bernes: Cholera.
Dr Yinsen: Ty mi tu nie klnij tylko podaj te szczypce!

Próbowałem mówić w miarę spokojnie, choć przeszedłem do trudnego etapu. Chwyciłem za kable, przez co poczuła ból. Były bardzo powiązane z ośrodkiem czucia. Mogła bardziej cierpieć pomimo podanych leków.

Dr Yinsen: No to dajemy czadu.

Przeciąłem przewód, odłączając od najbliższych neuronów. Z każdym przecinaniem jej strach się nasilał. Była bardzo niespokojna.

Dr Yinsen: Już prawie koniec. Wytrzymaj.

Na nic moje prośby, bo oddychała nerwowo. Żaden specyfik nie pomagał, a przez metalowe ręce nie mogliśmy podać nawet głupiej kroplówki. Zmierzenie funkcji życiowych również. Jakim trzeba być potworem, żeby krzywdzić tak dziecko?
Nagle oddech zaczął zanikać. Bałem się, że zawaliłem. Sprawdziłem dokładnie co zostało ruszone. Przeciąłem ostatni kabel, wyjmując bombę z głowy. Taka mała, a ile kłopotu mogła zrobić.

Dr Yinsen: Już po wszystkim. Teraz możemy…
Dr Bernes: Ho?

Popatrzyła na mnie przerażona. Dziewczyna odpływała. Czyżbym coś przeoczył? Tylko co? Zerknąłem po raz ostatni przez dziurę, upewniając się o braku uszkodzeń. Żaden nerw nie został przerwany, a mimo to słabła.

Dr Yinsen: Musimy usunąć metalowe części. Możliwe, że ta bomba była też w jakiś sposób z nimi powiązana, a wyjmując ją mogliśmy przerwać ich działanie.
Pepper: U… Umrę?
Dr Yinsen: Nikt tego nie mówił, ale tak. Już po ciebie idą.
Dr Bernes: Kiedyś ci strzelę w łeb za te twoje żarciki. Stresuj ją tak dalej, a nam tu zjedzie.
Dr Yinsen: Oj! Nie byłbym sobą, gdybym czegoś takiego nie powiedział.

Zaśmiałem się, a powaga szybko wróciła. Podałem chorej maskę tlenową dla ułatwienia oddychania.

Dr Yinsen: Wyjmuj piły. Wszystko czym można to badziewie przeciąć.
Dr Bernes: Najpierw sprawdźmy czy czegoś jeszcze nie ma w sobie?
Dr Yinsen: Co sugerujesz?
Dr Bernes: Metalowe serce.

Zaniemówiłem. Po części mogło to być możliwe. Za cholerę się bawię takimi zabawkami? Jakby problemy z Tony’m mi nie wystarczały w życiu.

**Rhodey**

Kiedy byłem już blisko oddziału, na którym pracował doktor Yinsen, dostrzegłem ojca Pepper. Leżał podpięty do tych wszystkich maszyn. Współczułem im. Tyle musieli przejść. Oby już nikt ich tak dotkliwie nie skrzywdził.

Rhodey: Niech pan walczy dla niej. Ona to robi, więc proszę zrobić to samo.

Tyle powiedziałem i poszedłem dalej, aż znalazłem się na miejscu. Brat leżał na łóżku, lecz spał. Wyglądał na bardziej żywego niż wcześniej. Widocznie uporali się z przeciążeniem. O dziwo w sali nie zastałem żadnego lekarza. Usiadłem przy nim i czekałem, aż się obudzi.
© Mrs Black | WS X X X