Notatka 5: Nie takiej prawdy chciałam

0 | Skomentuj


Co chwilę ktoś wychodził z bloku i przynosił jakieś rzeczy. Niezbyt zwracałam na to uwagę, bo bardziej skupiłam się na grze. Miałam już mapkę na 40 poziom w “Polyforge”. W ten sposób próbowałam zająć myśli, choć po części martwiłam się o Tony’ego. Nie tak wyobrażałam sobie spędzić wakacje, a przez tego idiotę chyba będą ciągłe wizyty w szpitalu. A może szybko wróci do domu? Oby, bo chciałabym go trochę podręczyć. Żartuję. Na początku byłam przeciwna wyjazdowi, ale będzie ciekawie.
Kiedy chciałam się spytać o coś mamy, do nas podbiegł jakiś czarnoskóry chłopak. Niewiele powiedział, bo Pepper chwyciła go za rękę i zaciągnęła do jakiegoś kąta. Mieli sekrety, a to mnie ciekawiło. Ukryłam się kilka metrów za ścianą i przysłuchiwałam się uważnie ich rozmowie.

Pepper: I ty mu na to pozwoliłeś?! To szaleństwo?! Trzech na jednego?!
Rhodey: Pepper, nie krzycz, bo cały szpital nas usłyszy.
Pepper: To jak do tego doszło?
Rhodey: Tony był na patrolu i natknął się na Whiplasha.
Pepper: No i wszystko jasne. Tylko on mógł tak zaszkodzić Tony’emu.
Rhodey: Potem pojawił się Mandaryn, a kiedy już wracał do bazy, Crimson Dynamo zaatakował znienacka.
Pepper: O kurde! To niedobrze.
Rhodey: Co się z nim dzieje?
Pepper: Nadal operują. A wiesz, co on powiedział? Mówił, że go pobiłeś.
Rhodey: Niezłe kłamstwo, w które chyba nikt nie uwierzy. Nigdy nie wyrządziłbym mu krzywdy.
Pepper: Chyba, że przez zabranie twojej kochanki.
Rhodey: Naprawdę, Pepper? Jest ci do śmiechu w takim momencie?
Pepper: Nie śmieję się… Rhodey, co teraz? On nie da sobie rady sam.
Rhodey: Wiesz, jaką mam mamę. Ciężko się wyrwać, a zbrojownia nie jest blisko.

Moment… Zbrojownia? Czy to znaczy, że… Nie. Niemożliwe.

Rhodey: Iron Man potrzebuje wsparcia.

O jasny gwint! Czyli jednak to prawda! Natychmiast wyszłam z ukrycia, na co chłopak odskoczył, jak poparzony.

Anne: Tony to Iron Man? Dobrze słyszałam?
Rhodey: Kim ty jesteś? Pepper, znasz ją?
Pepper: To siostra Tony’ego.
Rhodey: Nigdy nie mówił, że ma jakiekolwiek rodzeństwo.
Anne: Czyli nikomu się mną nie chwali. I bardzo dobrze.
Rhodey: Eee… No dobra.
Anne: No więc?
Pepper: Niech wie.
Rhodey: Tak. Dobrze słyszałaś. Twój brat lata w tej metalowej trumnie.
Anne: Wow! Każdy ma sekrety, choć tego się nie spodziewałam. A tak, to nie przedstawiłam się. Jestem Anne.
Rhodey: Rhodey.

Podaliśmy sobie ręce na znak rozpoczęcia znajomości. Atmosfera została zmieniona na poważną przez otwarcie drzwi od sali operacyjnej. Zabrali Tony’ego na intensywną terapię, więc nie było dobrze. Już myślałam, że jednak z nim pogadam, a tu taka lipa. No nic. Kiedyś obudzi się. Ruda zaczęła płakać. Oho! Czują więcej poza przyjaźnią. Wiedziałam. Rodzice rozmawiali z lekarzem, a ja usiłowałam coś zrozumieć. Wiedziałam jedynie kilka informacji. Pierwsza: on żyje. Druga: implant jest naprawiony. Trzecia: trzeba być dobrej myśli.

Pepper: A mówili mu, żeby więcej nie walczył. On nikogo nie słucha. Nikogo!
Rhodey: Pepper, spokojnie.
Anne: Ma rację. Krzyki nic nie dadzą… Mamo, czy on ma chore serce?
Mama: Dawno się nie widzieliście, ale tak. Nie ma je w dobrym stanie. To tak, jak u ciebie z oczami.
Anne: Taa… Trzy wady, ale nie jest źle. Nie pogłębiły się.
Pepper: Wszyscy mają jakieś problemy. Tony, błagam cię. Wyzdrowiej i już tak nie szalej, dobrze?


Przyłożyła rękę do okna od sali i patrzyła na niego ze łzami w oczach. Nie miałam ochoty patrzeć na ten widok, dlatego siedziałam i nie robiłam nic.

Notatka 4: Pobicie

0 | Skomentuj

Rozmawiałyśmy w najlepsze. Wymieniłyśmy się wieloma myślami na raz, a poza nami nikt nie rozumiał tego bełkotu. Niestety, lecz cały czar prysł, kiedy pojawił się Tony. Otworzył drzwi i od razu szedł do swojego pokoju. Ledwo stał, więc chyba ktoś potraktował go, jak worek treningowy.

Howard: Tony, zaczekaj! Nie zostaniesz z nami?

Głupek odwrócił się, a ja zaczęłam się śmiać. Nigdy nie potrafiłam być poważna albo po prostu nie odczuwałam nic. Byłam nieczuła. No mam problemy z wyrażaniem emocji.

Howard: Co ci się stało? Boże! Jak ty wyglądasz?!
Tony: Nic mi nie jest.
Howard: Na pewno?
Tony: Tak… Jestem zmęczony, a jeszcze muszę się pouczyć.
Howard: W porządku, ale odpowiedz na jedno pytanie. Kto cię pobił?
Tony: Ech! Trochę poszarpałem się z Rhodey’m.
Pepper: Nie wierzę. On nie mógł ci tego zrobić. Coś tu śmierdzi i to nie chodzi o twoje skarpetki.
Tony: Pep, nic się nie stało. Naprawdę.

Kłamał. Wszyscy to wiedzieli. Poszedł do siebie, a ja z rudą nadal nawijałam, jak na szpule.

Pepper: On kłamie. Na sto procent Rhodey go nie tknął. Nie posunąłby się do czegoś takiego, chociaż gdyby zabrał mu książkę od historii, to mógłby troszeczkę “pobawić się” Tony’m, ale raczej to jest bardzo mało prawdopodobne.
Anne: Wierzę ci. Nie umie kłamać. Nieudolny kłamca.
Mama: Może pójdę zobaczyć, czy na pewno wszystko z nim w porządku.
Pepper: Ja pójdę!

Natychmiast zerwała się do biegu, aż mi się przykro zrobiło. Wolała pobyć z tym gamoniem niż ze mną. No trudno. Musiałam to jakoś przeboleć. Siedzieliśmy w milczeniu. Nikt się nie odzywał. Po prostu martwa cisza.
Nagle usłyszałam krzyk. Pewnie Pepper jest jego dziewczyną, chociaż… To był odgłos faceta, a nie kobiety. Okej. Dziwne. Od razu poszłam sprawdzić, co się tam działo. Dziewczyna klęczała nad nim, usiłując zatamować silne krwawienie z brzucha.

Anne: MAMO, TONY UDAJE TRUPA!
Pepper: I to cię bawi? On tu się zaraz wykrwawi! Trzeba zabrać go do szpitala!
Anne: Eee… Okej.

Chyba mnie usłyszeli, bo do pokoju wparowali rodzice. Ojciec był opanowany i wybrał odpowiedni numer alarmowy.

Howard: Karetka zaraz przyjedzie. Musisz wytrzymać, Tony. Słyszysz mnie?
Tony: Tak.

Niby nie udawał, bo ta krew wydawała się prawdziwa, ale nie potrafiłam odpowiednio zareagować. Obserwowałam jedynie, co się działo. Brat długo nie wytrzymał i zemdlał, co bardzo przeraziło jego przyjaciółkę, naszą mamę, a tata nadal miał poważną minę.
Gdy pojawiło się pogotowie, zdołali zatamować krwawienie i znieśli go na noszach.

Pepper: Muszę zadzwonić do Rhodey’go. On musi coś wiedzieć!
Anne: Nie krzycz tak, bo mi uszy pękną. Och! Wyliże się. Nic mu nie będzie.
Howard: Chodźcie do samochodu. Pojedziemy za nimi.

Wskazał na pojazd przed domem. Zgodziliśmy się, a ta dalej dzwoniła do jednej i tej samej osoby. Krzyczała coraz głośniej, na co każdy zwrócił uwagę. Nie mogła się uspokoić, chociaż moja mama próbowała uspokoić ją. Bezskutecznie.

Po pojawieniu się na miejscu, podeszliśmy pod salę operacyjną. Za bardzo dramatyzują. Już mają ochotę w nim grzebać? Fakt. Nie było z nim dobrze. Powoli zaczynało do mnie docierać, że mógł umrzeć.

Notatka 3: Rozmowa wariatek

0 | Skomentuj

Długo tak stałam, jak kołek, aż w końcu ona sama weszła do mieszkania, rozglądając się za tym głupkiem. Przeczesywała swym wzrokiem każdy zakamarek. Szybko znudziła się i padła na kanapę z nogami do góry. Próbowała do niego dzwonić.

Anne: Pewnie do łazienki pobiegł. Wróci.
Pepper: No nie wiem. Chyba nie znasz go tak dobrze, jak ja. No, bo wiesz. Eee… Właśnie. Kim ty jesteś? Jego dziewczyną?
Anne: Ha! Wolne żarty! Ja i on? Nigdy w życiu nawet, jeśli będzie ostatnim facetem na globie… Jestem Anne, a Tony jest moim bratem.
Pepper: Wow! Nigdy mi nie mówił o tobie.
Anne: Mamy ze sobą trochę na pieńku.

Przyznałam, a ta wpatrywała się we mnie, jakby czegoś szukała. Chyba była ciekawa, skąd ta nienawiść. Oj! Mogłyśmy go obgadywać. Żaden problem.

Pepper: Każdy ma z nim problem. Nie zliczę ich na palcach jednej ręki, dlatego ma pecha do znajomości. Hehehe! I zaufaj mi na słowo. On nie siedzi w kiblu. Ma swoje sekrety.
Anne: O! Jakie?
Pepper: Ach! Ten Tony. Wiesz, gdyby nie moja wścibskość i grzebanie w aktach, to byłby dalej dla mnie zagadką, a teraz został otwartą księgą. Wiem wszystko o nim.
Anne: No to zamieniam się w słuch.

Wskoczyłam na kanapę, czekając na rozpoczęcie jej słowotoku. Zamiast tego, milczała. Świetnie. Chyba niczego się nie dowiem. No dobra. Pora przerwać tę niezręczną ciszę.

Anne: Podobno lubisz Japonię. To prawda?
Pepper: Świetny kraj i cała ta kultura. Nawet jadłam już sushi, ale wolałabym posmakować też innych potraw i może też pojechać tam, bo to naprawdę ciekawe miejsce, a do tego można dużo zwiedzić i w ogóle… Nadążasz?
Anne: Jestem taka, jak ty podobno. Też potrafię się porządnie rozgadać… Prawda, mamo? Halo?
Mama: Co? Mówiłaś coś?
Anne: Ech! Już nic.
Pepper: Też tego nienawidzę. Mówię coś i wszyscy mnie ignorują. A tak, to co ogólnie robisz tutaj?
Anne: Przyjechałam na wakacje, bo mam wolne od studiowania na razie.
Pepper: A jakie studia?
Anne: Japonistyka.
Pepper: Ej! To naprawdę fajnie! Tłumaczysz jakieś teksty?
Anne: Próbuję, ale średnio mi wychodzi.
Pepper: Mam taką mangę, której nie rozumiem. Fajnie byłoby, jakbyś ją przetłumaczyła.

Uśmiechnęła się, żeby zachęcić mnie do tego. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale znowu drzwi się otworzyły. Myślałam, że ten gnojek wrócił, ale nie. Wreszcie mogłam zobaczyć tatę. Trochę się zmienił. Więcej siwych włosków i ten zarost. Od razu przywitałam się z nim.

Anne: Cześć.
Howard: Jak dobrze was widzieć całe i zdrowe. Mam nadzieję, że podróż się udała.
Anne: Heh! Większość przespałam.
Howard: Rany! Czy mi się wydaje, że urosłaś z kilka centymetrów?
Anne: Chyba troszkę tak.
Pepper: Dzień dobry, panie Stark.
Howard: Witaj, Pepper. Zgaduję, że przyszłaś do mojego syna. Wiem, jak bardzo się lubicie, ale znając go, zniknął na długo.
Anne: Pewnie liczy kropelki moczu.
Howard: Hahaha! Widzę, że ciągle masz te swoje poczucie humoru. Bardzo dobrze… Chyba musiałyście długo czekać.
Mama: Nie liczyłyśmy nawet.
Howard: Cóż… Na niego długo poczekamy. Może chcecie coś do jedzenia
Anne: Ja nie mam nic przeciwko.
Mama: Zjadłaś talerz ciastek.

Bekłam.

Mama: I jeszcze ci się odbija.
Pepper: O! Były zawody, kto je szybciej? I mnie nie zaproszono? Ze mną nie ma równych.
Anne: Zgłodniałam… Pepper, ty jesteś tylko przyjaciółką Tony’ego?
Pepper: Tak. Tyle lat, a on nadal woli…
Anne: Co woli?
Pepper: Woli siebie. Heh! Pieprzony egoista.
Howard: Mówisz o moim synu w moim domu. Pohamuj się trochę.
Anne: No tak. Trudno się pogodzić z prawdą, ale taki już jest.


Zaśmiałam się, a ruda też parsknęła śmiechem. Kilka minut znajomości i już ją lubię.

Notatka 2: Anne, poznaj Pepper

0 | Skomentuj


Zjadłam parę ciastek, popijając oranżadą. Nawet były dobre, ale na pewno kupił ze sklepu. Nigdy nie zjadłabym czegoś jego wyrobu. Bałabym się zatrucia. Ciężko było mu zaufać, a szczególnie po tym, że zniknął na dłużej, niż pięć minut. Co on się tak guzdra? Mogłabym sprawdzić, co robi, ale złapałam lenia. Czekałam na niego tak długo, że nie było już smakołyków na talerzu. Zostawiłam okruszki. Mama ledwo zjadła dwa ciastka. Ja do tego wypiłam dwie szklanki napoju i zaczęła się symfonia beków.
Gdy w końcu się pojawił, udawałam niewiniątko. Patrzyłam w ekran komórki, udając sprawdzanie wiadomości, których tak naprawdę nie było.

Tony: Wybaczcie, że musiałyście na mnie czekać. Potrzebowałem coś… sprawdzić.
Mama: W porządku. To pogadaj z nami, co tam u ciebie słychać.
Anne: Masz coś jeszcze słodkiego?

Bekłam. Ojć! I wydało się.

Tony:  To były ostatnie. Masz niezłego głoda. Okres się zbliża?
Anne: Ej! To było wredne.
Tony: Naprawdę pasujesz do Pepper. Jesteście jak dwie krople wody.
Anne: Czyżby?
Tony: Zadzwonię do niej, żeby przyszła.
Anne: Siedź!
Tony: Cicho. Nie będziesz mi mówić, co mam robić.
Anne: Wredota.

Wyciągnął telefon i usiłował nawiązać połączenie. Jedno… drugie… trzecie...

Tony: Kurcze. Nie odbiera.
Anne: Hahaha! Chyba ma cię już dość.
Mama: Anne, nie mów tak. Pewnie jest zajęta. Każdy ma własne życie i żyje nim.
Anne: Tony, przyznaj się. Masz dziewczynę? A może spłoszyłeś wszystkie przez swój móżdżek?
Mama: Anne, hamuj się. Przestań mu tak dogryzać. Może ty mu powiesz o swoim związku, co?
Tony: O! Właśnie. Odbijamy piłeczkę. Ty masz już kogoś?
Anne: Nie twój interes.
Tony: A właśnie, że mój. Braciszek się martwi.
Anne: Ty! Możesz jesteś starszy o miesiąc, ale nie przeginaj, jasne?!
Tony: No dobra. Wybacz, ale nie pisane ci jest bycie samotną. Musisz mieć kogoś, bo zwariujesz.
Anne: Nie byłabym taka pewna.

Nagle usłyszałam jakiś dźwięk. To nie był mój telefon, a jego. Spojrzał na wyświetlacz, przeprosił nas i wybiegł. Nie wiem, co się stało. Zachciało mu się siku, a to przypomnienie o oddaniu moczu? Boże! Mam dziwne domysły.
Gdy już chciałam przejrzeć z nudów stare opowiadania o Iron Manie, usłyszałam dzwonek do drzwi. Wstałam i otworzyłam. Spodziewałam się taty, ale to nie był on. W drzwiach stała dziewczyna.

Pepper: Cześć. Jestem Pepper. Zastałam może Tony’ego, bo ten głąb nawet nie odbiera ode mnie telefonów, co się naprawdę kiedyś dla niego źle skończy, a mówię to, bo nie jestem cierpliwa i jeszcze jak mnie ignoruje, to musiałam tu przyjść. Jest w domu?
Anne: Eee… Hej.

Zatkało mnie. Tylko tyle zdołałam powiedzieć, ale zrozumiałam jej przekaz. Faktycznie moja bratnia dusza. Widać ten świat jest duży dla tylu wariatek.

Notatka 1: Spotkanie po latach

0 | Skomentuj

No i pożegnałam się z Polską. Byłam w USA, co mnie nadal nie cieszyło. O dziwo ciągle było jasno. Pewnie tak przysnęłam podczas podróży, że zgubiłam za sobą poczucie czasu. W mojej głowie, aż roiło się od pytań. O co mogę zapytać Tony’ego? Może o dziewczynę. Pewnie jakąś ma.
Kiedy złapałyśmy taksówkę, pojechałyśmy pod odpowiedni adres. Z lotniska nie było tak daleko do domu ojca. Dość szybko znalazłyśmy się na miejscu. Mama zapłaciła za podwózkę i mogłyśmy zapukać do drzwi. Chciałam zobaczyć tatę, jak się zmienił, lecz zamiast niego otworzył mój brat. Był cały w smarze. Idiota, czy jak? Okej. W tym roku skończymy 20 lat, ale i tak ma dziwne hobby. Szperanie w samochodach? Mogłam się tego domyślić. Rodzicielka od razu go przytuliła, choć zdawała sobie sprawę, że jest brudny.

Mama: Tony, jak ty urosłeś. Dawno się nie widzieliśmy.
Tony: Heh! Trochę minęło… Cześć, Anne. Jak ci życie mija?
Anne: Świetnie. Daję radę i nawet studiuję.
Tony: Ja też. A co dokładnie?
Anne: Japonistyka.
Tony: O! Ciekawy kierunek. Z Pepper miałabyś o czym gadać.
Anne: Pepper? To twoja… dziewczyna?
Tony: Tylko przyjaciółka.
Anne: A jaki jest twój kierunek?
Tony: Ogólnie technologia.
Anne: Nic, a nic się nie zmieniłeś, Tony.
Tony: Ty również. Dalej nosisz okulary. Nie wolisz mieć soczewek?
Anne: Przyzwyczaiłam się do okularów. Mi się podoba. Tobie nie musi.
Mama: Oj! Nie bądź na niego zła. On tylko daje ci dobrą radę.
Anne: Taa… Dobrą.
Tony: Wejdźcie do środka. Tata zaraz wróci z pracy.


Jaki geniusz. Szybko zauważył, że nadal stoimy przed drzwiami. Przekroczyłyśmy próg drzwi, udając się do salonu, gdzie leżały jakieś ciastka i oranżada. Przynajmniej pamiętał o naszej wizycie. Zostawił nas i chyba poszedł się przebrać. Do tego mógłby się umyć. Chętnie powiedziałabym to na głos, ale trochę zabrakło mi odwagi. Byłam ciekawa tej Pepper. Kim ona jest? Przyjaciółka? Oj! W takie bajeczki nie uwierzę.

Prolog

0 | Skomentuj

Eee… Dobra. To mój pierwszy wpis w pamiętniku, ale niech będzie. Mam na imię Anne i jestem siostrą Tony’ego Starka. Nie cieszę się z tego powodu, bo z tym mądralą nie potrafiłam wytrzymać ani jednego dnia. Na moje szczęście wyjechałam z mamą do Polski, a on został w tym swoim Nowym Jorku. Przez ponad 7 lat żyliśmy daleko od siebie, lecz nasze drogi ponownie się skrzyżowały. Miałam spędzić całe wakacje z nim. Jak dla mnie, to jakaś kara. Może przez to, że za dużo gadam i narzekam, kiedy każdy mnie ignoruje. Ech! Nie pozostało mi nic innego, jak tylko spakować rzeczy i wyjechać. Pewnie ktoś, czytając ten wpis pomyślałby o rozwodzie rodziców. Wręcz przeciwnie. Po prostu powodem była praca i nic poza tym. Jeśli minął taki kawał czasu, jest maleńka nadzieja, że brat się zmienił. No nic. Zobaczymy.

---***---

Chyba ostatnie opowiadanie, jak na razie, ale pozostał jeszcze projekt. Miłego czytania ;)

Czerwony festiwal

2 | Skomentuj

Nadszedł czas festiwalu w chińskiej dzielnicy Nowego Jorku. Tony razem z Pepper i Rhodey’m wyszli na miasto, by obchodzić Nowy Rok. Podziwiali wspaniałe dekoracje, wiszące lampiony i fajerwerki. To był jedyny dzień bez ratowania świata. Jedyny, ale i ostatni dla pewnego człowieka. Cała uroczystość trwała w najlepsze. Co niby mogłoby się wydarzyć?

Pepper: Wow! Jaki wielki smok! Tony, zróbmy sobie z nim zdjęcie.
Tony: Proszę bardzo. Nie ma problemu.

Wyjął komórkę, wykonując fotografię.

Pepper: Ej! Zasłoniłeś kciukiem!
Tony: To nie mój palec.
Pepper: Rhodey!
Rhodey: No co? Chciałem zetrzeć kurz.
Pepper: Marne wytłumaczenie.

Zrobiła skwaszoną minę. Wykonali drugą próbę, a smok nadal był za nimi. Uśmiechnęli się, zbliżając twarze do aparatu, aż wyszła im fotka. Kolejne zrobił Rhodey, gdy ruda cmoknęła swojego chłopaka w policzek.

Pepper: No i elegancko. Co teraz?
Rhodey: Chodźmy coś zjeść. Nigdy w życiu nie jadłem chińszczyzny.
Pepper: Poważnie? Ty byś jedynie jadł, a w czasie festiwalu mamy się bawić, zaszaleć i wytańczyć się.
Rhodey: Może i tak, ale na następny dzień mamy szkołę… Tony, jak implant?
Tony: Musiałeś o to zapytać. Nie byłbyś sobą, co? Jest w porządku. Naładowany w pełni.
Rhodey: Obyś nie kłamał.
Pepper: Mogę sprawdzić.
Tony: Och! Przestańcie. Zajmijcie się sobą.

Dziewczyna chwyciła za jego dłoń, przyglądając się odczytom na bransoletce.

Pepper: Nie kłamie. Jest tyle, ile ma być.
Rhodey: To się cieszę. Ktoś jest głodny poza mną?
Tony: Ja chętnie coś zjem.
Pepper: Skoro ty, to ja też.
Rhodey: Normalnie bliźniaki.
Pepper: Rhodey, bo ci…
Tony: Ej! Wyluzuj! Przynajmniej nie mówi o ptakach.
Pepper: Powinien być gołębiarzem.
Tony, Rhodey: GOŁĘBIARZEM?
Pepper: No tak. Zajmuje się gołębiami, co są ptakami i w ogóle.
Rhodey: Sama jesteś gołąb.

Zaśmiał się tak głupkowato, aż dostał z liścia. Geniusz wybuchnął śmiechem, bo sytuacja była wręcz komiczna dla niego. Lubiał utarczki między przyjaciółmi. Zwłaszcza te w zbrojowni. Głodomor prowadził ich po zapachu do dobrej knajpy z chińskim żarciem. Zamówili sajgonki z makaronem wraz z sosem.

Rhodey: Nie mogę się doczekać, aż tego spróbuję. W karcie menu wygląda apetycznie.
Pepper: Chyba, jak ci zasmakuje, będziesz prosił o dokładkę. Zakład o pięć dolców, że tak będzie?
Tony: O! Jestem za.
Rhodey: Okej. Piszę się na to.
Pepper: Świetnie. Najpierw coś zjemy, a potem możemy iść na pokaz sztucznych ogni.
Tony: Ty chyba znasz cały plan, Pep.
Pepper: No tak. Chcę być z wami, jak najdłużej.

Po odpowiedniej długości czasu oczekiwania, kelner przyniósł dania. Jedno z nich wyróżniało się dodatkową “przyprawą”. Chińczyk położył dania na stole, życząc “smacznego” w swoim ojczystym języku. Przyjaciele zaczęli konsumować. Tony czuł piekło na języku przez ostrość sosu, zaś reszta jadła bez zwracania uwagi na pikantny smak.

Pepper: I jak, Rhodey? Dokładeczkę?
Rhodey: Mmm… Pychota. Bardzo dobre, ale jakoś mało dali tego makaronu.
Pepper: Heh! Tobie zawsze czegoś brakuje… Tony, jak u ciebie? Tony?
Tony: Gorące. Zaraz mi wypali żołądek!

Wybiegł do łazienki, pijąc wodę z kranu. Był tak spragniony, a do tego chciał pozbyć się tego wulkanu, dlatego nie zwracał uwagi na innych klientów knajpy.
Nagle poczuł się dziwnie. Miał zawroty głowy, brzuch ściskał niemiłosiernie mocno, aż całe jedzenie podchodziło mu do gardła.

Tony: Niedobrze mi.

Natychmiast wszedł do wolnej kabiny, zwracając całe żarcie. Trochę tam siedział, a ukochana się zaniepokoiła. Spojrzała na zegarek.

Pepper: Nie wraca już dziesięć minut. Coś musiało się stać.
Rhodey: Pepper, on jest dużym chłopcem. Da sobie radę.
Pepper: Myślisz? Może… Może lepiej sprawdzić, czy wszystko gra?
Rhodey: O! Chyba wychodzi.

Był blady, jak ściana, a do tego drżał z zimna. Dostał gorączki. Pepper podbiegła do niego i zaprowadziła do stolika. Dotknęła jego czoła. Zmartwiła się jeszcze bardziej.

Pepper: Chińszczyzną się zatrułeś?
Tony: Nie wiem. Zawsze, jak jadłem, nic mi nie było.
Rhodey: Może po latach się zmieniło.
Tony: Może. Nie wiem. Nie jestem już głodny, choć zwymiotowałem całe żarło.
Pepper: Lepiej wróć do domu. Nie wyglądasz za dobrze. Jeśli to zatrucie, powinieneś leżeć w łóżku.
Tony: Nie mam takiego zamiaru.
Pepper: Uparciuch.
Tony: Nic mi nie będzie. To ma być niezapomniany wieczór, więc niech taki będzie.
Pepper: Ale, gdybyś poczuł się źle, powiedz.
Tony: Dobrze. Powiem na pewno.
Rhodey: Jeśli wam to nie przeszkadza, wezmę na wynos.

Chory lekko się uśmiechnął, zmuszając się do tego. Nadal nie czuł się zdrowo. Zaczął się bać. Czego? Czegoś, czego nie widać, a istnieje.
Gdy histeryk wziął ze sobą chińszczyznę, jadł ją pałeczkami w trakcie drogi na pokaz. Rudzielec nie zamierzał zostawić słabego bruneta, dlatego trzymał silnie za rękę. Długo nie szli do odpowiedniego miejsca i po jakiś pięciu minutach, dostrzegli ludzi w rękach ze sztucznymi ogniami. Wzięli po jednym, a na niebie dostrzegli fajerwerki o różnych barwach oraz kształtach. Nastolatek wyjął swój nowoczesny telefon, wykonując kilka zdjęć. Większość z nich nie wyszła zbyt prosto, gdyż drżenie rąk nie pozwalało na trzymanie gadżetu prosto. Potem pokazał im ujęcia.

Pepper: Wyszło pięknie.
Tony: Nie kłam. Wiem, że są fatalnej jakości.
Pepper: Nieprawda. Są oryginalne i naprawdę ładne.
Rhodey: Też tak uważam. Będziemy mieli pamiątki.
Pepper: Rhodey, czy będziesz to pudełko dojadał w nieskończoność? Przestań pastwić się nad nim i wywal je.
Rhodey: Już kończę.

Wyjadł resztkę makaronu, a następnie wrzucił pusty kartonik wraz z pałeczkami do pobliskiego kosza.

Pepper: Tak lepiej.

Nagle zadzwonił telefon Rhodey’go. Jego mina nabrała innego wyrazu twarzy.

Pepper: Kto dzwoni?
Rhodey: Mama. Pewnie chce, żebyśmy wracali do domu.
Pepper: Ej! Dopiero dwudziesta pierwsza. Noc jeszcze młoda, a nawet nie tańczyliśmy. Ty idź, ale Tony jest mój.

Objęła go, pokazując swoje przywiązanie.

Rhodey: No dobra. Pogadam z nią.

Oddalił się, a zakochani pozostali sami, spoglądając w niebo na niezwykłe widowisko.

Pepper: Wiesz, co ci powiem?
Tony: Co?
Pepper: Kocham cię, Tony. Wiem, że ty mnie też, choć czasem mam wątpliwości, a do tego jestem zazdrosna o twoje zbroje, bo czasami spędzasz z nimi za wiele czasu, a mnie ignorujesz, co jest naprawdę irytujące i…

Przerwał jej pocałunkiem.

Tony: Kocham cię najbardziej na całym świecie. Kocham i nie przestanę.
Pepper: Wiem o tym. Wiem.

Rhodey nadal nie wracał. Tak długo nawijał z rodzicielką, że dziewczynie skończyła się anielska cierpliwość. Razem z ukochanym poszli za światłami latarni oraz tłumem ludzi. Fajerwerki nadal było słychać, a do tego do ich uszu dotarł huk petard. Tak wielki huk, że mogły odpaść uszy. Tylko, czy to aby na pewno były petardy?

Pepper: Tony, idziesz? Tony?

On stał w miejscu. Cały świat zatrzymał się. Słyszał niewyraźne wołanie. Nie miał bladego pojęcia, co się dzieje. Wszystko stało się jasne, jak dostrzegł trzy dziury w bluzce, a poza nimi kapała krew na podłoże.

Pepper: Tony? Tony!

Gwałtownie upadł, zaś krwawienie było coraz silniejsze. Ludzie byli przerażeni i uciekali w popłochu. Myśleli tylko o jednym. Uciec i przeżyć.

Pepper: Niech mi ktoś pomoże! Błagam! Potrzebuję pomocy!

Jej krzyki usłyszał Rhodey, który zakończył swoją “miłą” pogawędkę. Był tak samo przerażony, gdy zobaczył krew na chodniku. Od razu chciał wyjaśnień.

Rhodey: Co się stało?!
Pepper: Nie wiem! Nie mam pojęcia! Ktoś strzelił! Trzy razy!
Rhodey: Pepper, spokojnie. Spójrz mi w oczy. Uspokój się.

Zrobiła, co nalegał, aż powoli odzyskiwała spokój ducha.

Rhodey: Musimy zatamować krwawienie i zadzwonić po pomoc. Tak, Pepper?
Pepper: Tak.

Rhodey powiadomił służby medyczne, zaś ona wyjęła z torebki całą paczkę chusteczek. W miejsce dziur wcisnęła je, aż całe przesiąknęły czerwoną cieczą. Znowu zamierzała panikować.

Rhodey: Tony, nie możesz zasnąć. Musisz być silny, słyszysz? Wygrasz to, chłopie.
Tony: Rhodey… Ekhm… Ja… Ja nie wiem… czy to możliwe… Cały ten dzień… był dziwny. Coś… Coś musiało… się zdarzyć.
Rhodey: Pomoc jest w drodze.
Tony: Nie zdążą… Czuję… to.
Pepper: Ej! Nawet tak nie mów! Wyjdziesz z tego, jasne? Nie możesz się poddać! Nie umrzesz!

Krzyczała tak głośno, że medycy nie musieli pytać, gdzie znajduje się osoba postrzelona. Dotarli za nim i kazali odsunąć się. Przenośny kardiomonitor pokazywał słabnący puls. On walczył, lecz organizm sam skazywał się na przegraną. Lekarz podał lekarstwa, zaś pozostałe osoby z zespołu starały się zatamować krwotok. Nie dawali zbyt wielkich szans na przeżycie. Czas uciekał, brakowało środków, a odległość od szpitala stanowiła poważną przeszkodę.

Lekarz: Przykro mi. Zanim byśmy dojechali do szpitala, umarłby w karetce.
Pepper: Co mamy zrobić? Czekać, aż tutaj zginie?!
Lekarz: Został postrzelony, prawda? Nie mogę operować bez odpowiedniego sprzętu. Nie można nic zrobić.
Pepper: Nie… Nie może pan. Chcecie go zostawić na śmierć?! Co z was za ludzie?!
Tony: Pep, przestań.
Lekarz: To cud, że jeszcze reaguje. Jest silny, ale my jesteśmy bezradni. Możemy tylko czekać.

Kiedy już sytuacja była fatalna, pogorszyła się jeszcze bardziej. Wszystko z winy implantu. Ból doskwierał przy sercu, a mechanizm wyłączył się, co wiązało się z tym, że też stracił przytomność. Teraz panika, przerażenie oraz bezradne krzyki można było usłyszeć z ust Pepper. Doktor sprawdził bicie serca, które na tyle osłabło, aż zdecydował się uderzyć z defibrylatora.

Pepper: To go zabije!
Lekarz: Już umiera. Nie zaszkodzimy mu bardziej.
Pepper: Nie! Przestańcie! Błagam! Nie róbcie tego!

Walczyła rękami i nogami, lecz jeden z ratowników trzymał ją za ręce, by nic nie robiła. Z oczu wypłynęły łzy. Mężczyzna użył jednego uderzenia o średniej mocy. Nie podziałało. Zwiększył moc. Również nie zadziałało. Dodatkowe dawki adrenaliny też nie przyniosły oczekiwanego rezultatu.

Lekarz: Czas zgonu. 22:53.

Nikt nic nie powiedział. Ona straciła siły. Jedynie płakała nad zwłokami. Nie mogła przestać. Na miejsce zdarzenia została wezwana policja. I na tym historia powinna się skończyć, lecz nie do końca. Pepper Potts powiesiła się.


--**--

To taki one shot. Specjalnie dla Karoliny aka Sadystka.

EPILOG

0 | Skomentuj
Planeta Xeno, piąty wymiar






**Pepper**



Dlaczego to musi tak długo trwać? Dlaczego? Zaraz tu jajko zniosę, choć nie jestem kurą. Rhodey był jedyny jako spokojny, bo Claire również się martwiła. Nawet jej pomogli z kryształem. Znowu miała go w całości, a my powoli dochodziliśmy do siebie. Ja mogłam jeść normalnie, zaś histeryk od siedmiu boleści nie czuł żadnych problemów z nogą, ale na pewno w pewnym stopniu szwy narywały. Musiał na nie uważać.



Rhodey: Tony zniósł wiele w swoim życiu. Teraz też da radę. Mimo wszystko, będzie walczyć do samego końca.
Pepper: Niby masz rację, ale on już wyglądał fatalnie. Nie wiem, czy…
Rhodey: Ej! Głowa do góry. Wszystko będzie dobrze… Claire, co z tobą?
Claire: Lepiej, niż wcześniej. Ten kryształ powinien znieść cięższe ataki. Nie uwierzycie, ale u mnie są takie cudeńka technologiczne, że on chciałby tu zostać na dłużej.
Pepper: Oj! Ma wracać z nami. Nie ma bata, że go porzucimy.
Claire: Prawdziwa miłość.
Pepper: Co?
Claire: Eee… Drużyna. Sorki. Myślałam o czymś innym, a mówię też coś innego.
Pepper, Rhodey: HAHAHA!
Claire: Dobra, śmieszki. Chyba już skończyli.



Miała rację. Otworzyły się drzwi od sali, skąd zostało zabrane łóżko. Tony był nieprzytomny, a implant świecił mocnym światłem. Widocznie ładowarka okazała się zbędna. Teraz pozostało, by księżniczka się obudziła, a potem wrócimy do domu. Za pozwoleniem mogliśmy być przy nim.
Gdy odetchnęliśmy z ulgą, usiedliśmy obok naszego geniusza. Tak słodko spał.



Pepper: W końcu spokój, ale dlaczego ma inny mechanizm?
Claire: Widocznie musieli wymienić, żeby zasiliło serce. Był bez ładowania, dlatego to była konieczność.
Rhodey: No dobra. Szybko wróci do zdrowia, ale my nie mamy zbroi. Raczej kreatury są na Ziemi.
Claire: Pokażę wam coś, jak się obudzi.
Pepper: Och! Niech ten leń wstanie, bo sama mu pomogę.
Rhodey: Ruda, bez złości. Możemy poczekać… Macie jakieś książki?
Pepper: No i zaczyna się. Czy ty nie potrafisz wytrzymać ani jednego dnia bez tej swojej kochanki? Błagam cię, głupku. Daruj sobie.
Claire: Nie mamy papierowych książek, a cyfrowe.
Rhodey: To lipa.
Claire: Świat się zmienia i nawet nie masz pojęcia, jak bardzo szybko.
Pepper: O! Opowiedz nam o tym.
Claire: Długa historia. Zresztą, sami zaobserwujecie, bo przedwczesna śmierć Gene’a sprowadzi na wasz wymiar zgubę.
Rhodey: Co to ma być? Kolejne jaszczurki, pożeracze, wasi najeźdźcy, kałamarnice, zmutowane grzybki, czy…
Claire: Whoa! Zwolnij! Po kolei.



Włączyła na bransoletce jakiś film. Pokazywał różne stwory. Te, co już zdołaliśmy poznać oraz nieznane stworzenia kosmiczne. Jednak jeden się wyróżniał.



Pepper: O ludzie! I z tym mamy się zmierzyć? Nie da rady!
Claire: Pomogę wam. Nie bójcie się. Od tej potyczki będą zależeć też losy Xeno.
Pepper: Ale pocieszyłaś. No po prostu elegancko.



Śmiałam się, nie mając pojęcia, czym dokładnie był ten stwór.



**Tony**



O rany! Znowu to samo? Świetnie, ale przynajmniej byli wszyscy. Nawet Rhodey. Czułem się dziwnie, bo nie miałem implantu. Wyleczyli moje serce? Błąd. Wstawili inne ustrojstwo.


 Za to Claire nie narzekała na swoją sytuację. Miała nowy kryształ, co świecił tym samym światłem, co moje dziadostwo w klatce piersiowej. Powinienem się cieszyć, bo przeżyłem. Wszyscy nadal żyli, a nawet nabrali kolorów. Nie było mi słabo, dlatego wstałem o własnych siłach z łóżka. Gaduła rzuciła się na mnie, aż wylądowaliśmy na podłodze, budząc połowę żołnierzy.



Pepper: Tony! Tak się cieszę, że żyjesz! Więcej mnie tak nie strasz, bo zabiję! Hahaha! Mówię serio.
Tony: Ja za tobą nie tęskniłem.
Pepper: No wiesz ty, co? Będę mieć focha do końca życia.
Tony: Pepper?
Pepper: Tak, Tony?
Tony: Złaź ze mnie.



Przez chwilę patrzyła się w moje ślepia, jakby coś w nie wpadło. Oprzytomniała, jak zarobiła w twarz z ręki przyjaciela. Ojoj! Rhodey, nie kuś losu.



Pepper: Rhodey!
Tony: No i masz.



Zaczęli się gonić po bazie. Demolowali wszystko, co było możliwe, aż wkurwili sporą ilość załogi. Teraz mi brakowało kamery, żeby nagrać tę scenkę.



Claire: Długo będą się tak bawić, jak dzieci?
Tony: Hahaha! Zależy, ale powinni szybko przestać. Droczą się ze sobą od zawsze.
Claire: Gdy ty sobie tak odpoczywałeś, pokazałam im, z czym będziecie musieli się zmierzyć.
Tony: Kolejne potwory? Co tym razem?
Claire: Nie powiedziałam zbyt wiele, więc wyjaśnię, jak się opamiętają.
Tony: Ej! Drużyno, koniec tych zabaw! Mamy misję!



Zawołałem przyjaciół, a oni przestali bawić się w kotka i myszkę. Szybko spoważnieli. Ledwo wstałem, a ruda ponownie na mnie wpadła. Co oni jej dali?



Tony: Pepper, znowu?
Pepper: Wybacz. Nie wiem, co było w tej kroplówce. Chyba jakieś dopalacze.
Claire: Zwyczajne witaminy oraz składniki, które potrzebuje ludzki organizm. Białka, cukry i inne takie.
Pepper: Aha?
Rhodey: Kiedy zadziała portal?
Claire: Skalibruję na wasz wymiar, ale najpierw coś otrzymacie. To, co pozwoli wygrać tę bitwę.
Tony: Jakaś broń?
Claire: Nie. Coś innego. Chodźcie za mną.



Doprowadziłem się do porządku, wracając do poprawnej postawy ciała. Żeby Pep znów nie zrobiła tego samego, chroniłem się Rhodey’m. Tak. Był moją tarczą. Ktoś musiał nią być.
Po kilku minutach, odnaleźliśmy się w miejscu, które pasowało do naszej zbrojowni. W komorach leżały skafandry kosmiczne z neonowymi światłami. Byłem w szoku. Wyglądały podobnie do naszych dawnych zbroi. Wygląd był inny, ale reszta się zgadzała.



Claire: Oto wasze stroje bojowe. Mają te same uzbrojenie, co ziemska technologia, ale z małą zmianą. Do nich macie możliwość dryfowania w przestrzeni kosmicznej, komunikator do każdej częstotliwości, wzmocnioną latarkę, zasilanie, a do tego tryb niewidzialności oraz repulsory o wzmocnionym promieniu lasera.
Tony: Wow! Jak to możliwe, że wygląda identycznie do tej, którą stworzyłem?
Claire: Pomogłeś mi w tym.
Tony: Czyli ja… Ja tu gdzieś jestem?
Claire: Tak, ale nie możesz zobaczyć swego wcielenia. Musicie już wyruszać. Już ustalam koordynaty, a wy do skafandrów wskakiwać. Ziemia sama się nie obroni.



Uśmiechnęła się, a my nadal byliśmy pełni podziwu rozwoju technologii z innego wymiaru.







**Rhodey**



Claire długo nie zajmowało ustawienie odpowiednich współrzędnych. W skafandrach weszliśmy na okrągłą platformę, zaś przed nią miała się otworzyć szczelina. Również uzbroiła się w swój kostium, choć był inny.





Claire: Calistia jest kreacją stworzenia, mająca jeden cel. Gładzić cywilizacje. Jeśli ją spotkamy, trzeba walić mocno i zdecydowanie. Nie na oślep… Jesteście gotowi do powrotu?
Tony, Rhodey, Pepper: JESTEŚMY!
Claire: No to odpalamy.



Uruchomiła generator, otwierając przejście. Przeszliśmy przez nie, trzymając się za ręce, żeby nikt nie zgubił się w otchłani. Byliśmy drużyną i nie mogliśmy się rozstać. Przed oczami była widoczna czerń. Zamknąłem oczy, pozwalając ponieść ciało w nieznane.



Ziemia-904913, Nowy Jork






**Claire**



Wszystko poszło zgodnie z planem. Promień wyrzucił nas gdzieś w centrum, choć po wyglądach ruin mogliśmy trafić w zupełnie inne miejsce. Nie potrzebowali treningu do walki z pogromczynią, dlatego od razu zaczęliśmy szukać przeciwnika. O dziwo złapaliśmy sygnał blisko portalu. Niebo spowiło mrok, a z szczelin wypełzały kreatury. Szły za swą panią w naszym kierunku. Nie miała słabych punktów, więc jedyny sposób na jej pokonanie było wrzucenie w portal, ale zanim do tego dojdzie, trzeba uporać się z strażą.



Claire: Kiedy zobaczycie w jej oku błysk, zmiatać, jak najdalej się da. Może was zabić jednym gestem.
Tony: Coś jeszcze musimy wiedzieć?
Claire: Eee… Nie dajcie się. Bądźcie w jednym kawałku.
Pepper: Tony chciał powiedzieć, czy jest szansa, żeby ją zniszczyć.
Claire: Tylko wrzucić do przejścia i nic więcej. Nic trudnego, prawda?
Pepper: Nie.
Claire: Do dzieła, blaszaki.



Ruszyliśmy w stronę przeciwnika, osłaniając się nawzajem. Głównie zajęliśmy się pionkami. Wykorzystałam kryształ, zamrażając im nogi, a następnie jednym cięciem odcięłam je od ciała. Pepper zajęła się strzelaniem w głowy i nie miałam pojęcia, dlaczego akurat tam celowała. Rhodey zaś strzelał z rękawic w pozostają zgraję, zaś geniusz już jako pierwszy atak wykorzystał unibeam.



Claire: Nie szarżuj tak, młody. Powoli, dobra?
Rhodey: Uwaga! Zbliża się!
Claire: Uciekajcie daleko. Strzelajcie z dystansu.
Pepper: O cholera! Jaka wielka!
Claire: Do tyłu, Pepper! Już!
Pepper: Nie pokonamy jej!
Claire: Powiedziałam, żebyś się cofnęła.
Pepper: Przegramy! Już jesteśmy martwi!
Rhodey: Pepper, zamknij japę i odsuń się!



Tym razem posłuchała i wycofała się kilka kroków wstecz. Była większa od tej, jaką kiedyś spotkała dawna Kapitan Asir. Opowiadała o bezlitosnej bestii. Właśnie o niej.


 Zaczęliśmy atakować z daleka, wykorzystując każdą możliwą broń z arsenału. Lasery, pistolety, kryształy oraz potężne działa. Wszystko na nic. Nie zamierzała zatrzymać się.



Rhodey: Brak amunicji!
Pepper: Kurwa! U mnie to samo! Tony, co u ciebie?!
Tony: Zero… Claire?
Rhodey: Claire?
Pepper: Ja pierdolę! No odezwij się!
Claire: Odwrót.
Pepper: Co?
Claire: Wycofać się. Zaraz strzeli! Już! Uciekajcie!
Tony: Zatrzymam ją.
Claire: Stark, nie bądź idiotą! Ratuj się!
Rhodey: Skończcie się drzeć i spieprzamy!
Claire: Za późno.

Calistia wykorzystała potężny ładunek, otwierając paszczę, aż wszystko w jej zasięgu zaczęło się dematerializować. Tony nadal chciał coś zrobić, ale pochłonęło go. Potem Pepper, a następnie Rhodey’go. Ja wydałam ostatni krzyk, zmieniając się w pył.



**Narrator**


Ziemia 904013 została zniszczona. Cała planeta uległa destrukcji, a reszta wymiarów nadal istniała. Jednak bohaterowie zginęli. Nie zdołali ochronić swojego wymiaru przed totalną anihilacją. Wróg ich przerósł swoją siłą. To koniec.

--**--

I tu miał się skończyć blog, ale jeszcze mam jedną historię plus projekt z odcinkami. Blog będzie trwał tak długo, aż będę miała wenę na IMAA. Kocham ten serial mimo bycia starą na animacje :) Ostatnie opo, które do tej pory powstało będzie o siostrze Iron Mana. Można powiedzieć, że moje wcielenie pojawia się tam jako Anne Stark. Opowiadanie pojawi się w poniedziałek, a tymczasem do zobaczenia.

Rozdział 10: Bądźmy żywi lub martwi

0 | Skomentuj

**Tony**



Powoli otwierałem oczy. Nadal czułem ból spowodowany przez ranę. Zauważyłem, że Pepper i Claire też były blade, jak ściana. Coś mnie ominęło? No i gdzie wcięło Rhodey’go? Co się stało? Rany! Zaczynam zamieniać się w rudą. Tyle pytań, ale od czego zacząć? Widziałem też brak pancerzy. Chyba stały się zbędne. No dobra. Po kolei.



Tony: Co się stało?
Pepper: Tony! Wreszcie się obudziłeś!
Claire: Pepper, nawet nie próbuj go przytulać. Bardziej mu zaszkodzisz.
Pepper: Och! Smuteczek.
Tony: Ktoś mi wyjaśni? Ach! Co tu robimy?
Pepper: Czekamy na pomoc. Rhodey poszedł sam, a zbroje już nam do niczego się nie przydały. I lepiej trzymaj się z dala ode mnie, bo raczej nie chcesz mieć bluzki w rzygach, co? Rhodey coś ma z nogą, ale jakoś chodzi, Claire tradycyjnie kryształ, a ty nadal masz tę dziurę. Uff! Czaisz bazę?
Tony: Mniej więcej.
Claire: Jak się czujesz?
Tony: Wciąż boli, ale… Ale jest okej.
Claire: Gdyby coś się działo, to mów.
Tony: Zgoda.
Pepper: I tak tego nie zrobi. Woli nikomu się nie skarżyć, że go boli, dlatego nie zdziw się, jak wyzionie ducha, a nam nic nie powie.
Claire: Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.



Nagle usłyszałem pisk z bransoletki. Przypomnienie. Rewelacja. Akurat teraz? Nawet nie byłem w stanie się ruszyć. Oddech ponownie był utrudniony.



Pepper: Implant?
Tony: Niestety.
Claire: Wytrzymaj. Rhodey ma dwa kilosy do centrali.
Pepper: Słyszałeś, Tony? Wszystko będzie dobrze.



Znowu miała ten odruch, by rzucić się w moje ramiona, ale jedyne, co zrobiła, to chwyciła za rękę. Dawała mi wsparcie. Byłem jej wdzięczny za wszelką pomoc. Mój aniołek.



**Rhodey**



Mimo problemów z nogą, pojawiłem się po jakiś dwóch godzinach. Okazało się, że baza była bliżej. Tak mi się przynajmniej wydawało. Przy bramie dostrzegłem strażników. Od razu we mnie celowali.



Rhodey: Ej! Spokojnie. Nie przyszedłem tu walczyć.
Strażnik: Czego chcesz?
Rhodey: Znacie może Claire Salvari?
Strażnik: Nowy Kapitan. No i co z tego?
Rhodey: Jestem jej… Przyjacielem i wysłała mnie, bo potrzebuje pomocy.
Strażnik: Jest ranna?
Rhodey: Wszyscy oberwali przez stwory. Proszę… Wyślijcie wsparcie, bo długo nie wytrzymają.
Strażnik: No dobrze, ale najpierw muszę cię przeskanować.
Rhodey: Nie krępujcie się.



Lekko uśmiechnąłem się głupawo, pozwalając na skan. Za pomocą specjalnych okularów przeprowadził analizę. Nie trwało to zbyt długo, gdyż nic nie wykrył.



Strażnik: W porządku. Pamiętasz, gdzie oni są?
Rhodey: Gdzieś na początku strefy lodowej.
Strażnik: Mhm… No to zapraszamy na pokład.
Rhodey: Jaki pokład? O! Już widzę.



Na niebie ujawnił się statek, co wcześniej był zakamuflowany. Zostałem wciągnięty przez promień, aż znalazłem się w środku pojazdu. Tam mogłem zauważyć żołnierzy z specjalnymi oznaczeniami. Niektórzy specjalizowali się w pomocy bojowej, medycznej lub mechanicznej. Powiedziałem im, w jakim są stanie i natychmiast ruszyliśmy do rannych. Obyśmy nie dotarli za późno.



**Claire**



Bohaterom wrócił humor. Gadali sobie różne żarty. Nie bardzo je rozumiałam, ale cieszyłam się, widząc ich w tak dobrym nastroju. Najważniejsze było pozytywne myślenie. Jakoś przetrwamy, a oni wrócą na swoją Ziemię.



Pepper: A pamiętasz, jak tańczyłeś w zbrojowni? Heh! Brakowało mi tej kamery.
Tony: Przecież pracowałem.
Pepper: Hahaha! Oczywiście, Tonusiu.
Tony: Nie przeginaj.
Pepper: Oj! Przecież nie powiedziałam nic złego.
Tony: Pepper…
Pepper: Szkoda, że tylko ten jedyny raz mogłam zobaczyć, jak wywijasz tyłeczkiem. Hahaha! Zrób kiedyś powtórkę i tym razem, wezmę kamerę.
Tony: Może… kiedyś.
Claire: Cholera! Nie zasypiaj! Oni zaraz tu będą!
Pepper: Co się dzieje?
Claire: Pogarsza mu się. Trzeba działać.



Wyjęłam z apteczki strzykawkę, a do niej dałam specjalny środek, który miał poprawić pracę serca. Musiałam zaryzykować, choć ponownie stracił mnóstwo krwi. Długo nie pociągnie.



Claire: To ci powinno pomóc.



Wstrzyknęłam substancję przez ramię. Czekałam, aż zacznie działać. Dziesięć sekund i nic. Niedobrze. Bardzo niedobrze.



Pepper: Tony, nie śpij, bo cię okradną.
Tony: Kto? Że… ty?
Pepper: Zabraniam ci mdleć!
Tony: Odmawiam… Wybacz… mi.
Pepper: Tony, nie!



No i zemdlał. Natychmiast sprawdziłam funkcje życiowe przez skaner. Słabe. Serce niebezpiecznie zwalniało.



Claire: Nie będę ściemniać, Pepper. On umiera.
Pepper: Co?! Nie! Błagam! Ratuj go!
Claire: Nie mam odpowiedniego sprzętu.
Rhodey: CLAIRE!



Nagle usłyszałam czyjeś wołanie. Spojrzałam w górę, dostrzegając statek z centrali. Udało mu się. W ostatniej chwili. Wylądowali na lodowej powierzchni. Rhodey wyszedł z resztą oddziału do nas. Nie musiałam im nic tłumaczyć. Wiedzieli o obrażeniach, jakie odnieśliśmy podczas walki. Bez dłuższego zastanowienia trafiliśmy na pokład. Tam medycy rozpoczęli podstawowe opatrywanie ran, bo więcej mogli zrobić w bazie.



Claire: Brawo, Rhodey. Jesteś naszym bohaterem.
Rhodey: No nie przesadzajmy, ale tak. Jestem bohaterem… Claire, co teraz?
Claire: Gdy dojdziecie do siebie, wrócicie do domu.



Stan chłopaka był ustabilizowany, choć i tak dalej potrzebował operacji, Pepper otrzymała kroplówkę ze składnikami odżywczymi do odzyskania sił, zaś Rhodey miał już zszytą ranę przy kolanie. Mi jedynie nałożyli kilka opatrunków w okolicy ramienia, pod kolanem, lecz wymiana kryształu była tylko możliwa w głównym systemie operacyjnym korpusu.



Pepper: Już nikt nie umrze? Nawet Tony?
Claire: Zostaliśmy uratowani dzięki niemu.
Rhodey: Robiłem, co trzeba. Na początku mi nie ufali, ale potem postanowili nam pomóc.



Kiedy dotarliśmy na miejsce, trafiliśmy do skrzydła medycznego. Poza najbardziej poszkodowanym, co znalazł się na stole operacyjnym. Przyjaciele leżeli na łóżkach, odpoczywając, a ja poszłam wymienić swoją część, bez której nie mogłabym żyć. Położyłam się, biorąc do ręki kontroler maszyny. Ostrożnie wyjęłam kamień, a raczej jego kawałki, co później dałam na tacę. Medyk od technologii pomógł zamontować nowy kryształ. Wszystko poszło gładko i bez problemu.



Claire: Dziękuję.


Po kilku minutach, poczułam w sobie na nowo życie. Wróciłam do drużyny blaszaka, którzy długo nie leżeli w łóżkach. Byli niecierpliwi, czekając na zakończenie ingerencji chirurgicznej. Po części również martwiłam się o ich geniusza, ale znosił gorsze rzeczy. Wygra. Tego byłam na sto procent pewna.  

Rozdział 9: Kto chce umrzeć za mnie?

0 | Skomentuj

**Rhodey**



Akurat pozbyliśmy się uzbrojenia w najgorszym momencie. Celowali w nas Makluańczycy razem ze swym dowódcą. Czy myśmy już z nim kiedyś nie walczyli? No pewnie, że tak. To było podczas inwazji. Ten sam Overlord. Może nie posiadał pierścieni, lecz i tak mieli niezwykłą technologię. Jednak na razie stali w bezruchu. Unikniemy potyczki? Głupia nadzieja. Claire podeszła do ich dowódcy, mówiąc coś. Nie słyszałem tego, ale zdarzył się cud. Wycofali się, dając nam wolną drogę.



Rhodey: Co ty zrobiłaś?
Claire: Powiedziałam prawdę. Wykazał się wyrozumiały. Powiedział, że z przeciwnikiem, co nie ma broni nie będzie walczył.
Rhodey: Mają honor.
Claire: Jak każdy wojownik… Weź Pepper na ręce, bo raczej długo nie będzie stała o własnych siłach. Ja wezmę Tony’ego.
Rhodey: Zgoda.



Nie miałem nic przeciwko i chwyciłem rudą, niczym pannę młodą.



Pepper: Buzi ci nie dam.
Rhodey: Nawet nie pomyślałem o tym.
Pepper: Mogę iść. Postaw mnie!
Claire: Pepper, nie utrudniaj. Zostały dwa kilosy i sama nie pociągniesz dalej.
Pepper: Och! No dobra.
Rhodey: Nie krępuj się. Tony nie widzi. Możesz mnie pocałować.
Pepper: Nie będę go zdradzać z tobą.
Rhodey: Jak chcesz.



Zaśmiałem się lekko, aż oberwałem w prawy policzek. Taka bezsilna, co? A dowalić potrafi.



**Pepper**



Ja mu dam być takim świntuchem. Dostałby wpierdol od mojego mężulka. No dobra. Może jeszcze nie byliśmy małżeństwem, ale wszystko było zapisane w naszej przyszłości. Okej. Pepper, uspokój się. Po co się złościć przez takiego dupka? No po co ci to?
Kiedy przeszliśmy kolejne kroki, poczuliśmy chłód. Trafiliśmy na strefę lodu, o której wspominała Kapitan.



Pepper: Ile jeszcze?
Claire: Już jesteśmy... blisko.
Pepper: Claire?



Wyskoczyłam z ramion przyjaciela, podbiegając do niej. Chwyciła się za kryształ, padając na kolana, aż upuściła Tony’ego.  Robi się niewesoło.



Claire: To nic.
Pepper: Jakie nic?! Nie jest dobrze! Do diaska! Zaraz tu wszyscy umrzemy!
Claire: Zamień się. Wolę... rzygać, niż użerać... się z tym badziewiem.
Rhodey: Które utrzymuje cię przy życiu…. Posłuchajcie mnie. Damy radę. Już tak nam niewiele zostało. Nie możemy się poddać.
Claire: Masz rację, ale… widzisz, w jakim… jesteśmy… stanie.
Rhodey: Mam pomysł… Claire, dasz radę podnieść barierę nad wami?
Claire: Chyba tak.
Rhodey: Dojdę do centrali i wezmę pomoc.
Pepper: Zrób tak. My będziemy czekać.
Rhodey: Może być taki plan?
Claire: Jest okej. To idź… i nie trać… czasu.
Pepper: I przynieś coś do żarcia. Jestem cholernie głodna.
Claire: Nie możesz jeść, bo znowu zwrócisz pokarm.
Pepper: Kuźwa.



Tupnęłam w gniewie, bo brzuch burczał z głodu. Dziewczyna wzniosła pole nad nami, a on poszedł. Położyliśmy się na lodowatym podłożu i czekaliśmy.



Pepper: Nie zmarzniemy do jego powrotu?
Claire: Nie powinniśmy.
Pepper: Ale będziemy bardziej chorzy, leżąc tutaj.
Claire: Wyjmij koc z plecaka.
Pepper: Dziwne. Takie coś masz, ale wodę to już było ciężko zabrać?
Claire: Nie krytykuj mnie!
Pepper: A ty nie krzycz.



Znalazłam poszukiwaną rzecz, przykrywając nas ciepłym okryciem. Od razu poczułam się lepiej. Teraz od Rhodey’go zależało, czy wrócimy żywi. Poradzi sobie. Tak, jak zawsze. Przecież, co mogłoby się stać?
© Mrs Black | WS X X X