Part 292: Ogniwo diabła

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Viper Ghost? Co ona tu robi? Chyba nie miała ochoty na pogawędki. Wyciągnęła broń, mierząc w nas. Nie wiedziałem, jaki miała cel. Wyszedłem z samochodu, próbując załagodzić sytuację. Podniosłem ręce do góry jako znak kapitulacji.

Rhodey: Słuchaj... Nie chcę walczyć, jasne? My już sobie jedziemy. Aaa!
Diana: TATO!
Viper: Podejrzewam, że beze mnie nigdzie nie odejdziecie

Przestraszyłem się, kiedy strzeliła w moją stronę. Specjalnie chybiła lub przypadkowo? Diana nie chciała zostać w aucie. Była gotowa użyć swoich mocy. Nie mogłem jej na to pozwolić. Nie chciałem dłużej stać na drodze zabójczyni. Powoli wstawałem, a spluwa była blisko mojej skroni.

Rhodey: Zabijesz mnie? Serio?
Viper: Niezupełnie... Mam dla ciebie specjalne zadanie
Rhodey: Jakie?
Viper: Będziesz moim zakładnikiem. Pragnę zemścić się za śmierć moich bliskich, rozumiesz?
Diana: Puść go! W tej chwili!
Rhodey: Diana, nic nie rób
Diana: Zostaw... mojego tatę... w spokoju!
Viper: Odsuń się, młoda, bo zginiesz
Diana: Prędzej usmażę ci mózg!
Rhodey: Córciu, proszę...
Diana: Puść go!

Dłużej nie zdołałem jej zatrzymać i przez dłonie użyła elektryczności. Kobieta musiała czuć prawdziwe piekło na skórze przez porażenie prądem. Szybko wskoczyliśmy do pojazdu, jadąc do fabryki.

Diana: Nie powiesz o tym mamie?
Rhodey: Zobaczymy
Diana: Ej! Nie chcę mieć szlabanu!
Rhodey: To mogłaś nic nie robić
Diana: Nie możesz umrzeć, tatku. Masz żyć, jasne?
Rhodey: Ech! No dobra. Jedźmy do fabryki i opanuj się
Diana: Tato, mam mały problem
Rhodey: Jaki problem?
Diana: Chyba usmażyłam przewody. Ups?
Rhodey: Jeśli nie zgaśnie, to będzie... dobrze... DIANA!
Diana: Wybacz... Nie panuję nad tym

Zatrzymaliśmy się gdzieś na poboczu. Próbowałem naprawić problem. Kazałem jej zasilić zapasowy akumulator. Uderzyła ręką. Zamiast pomóc przy uszkodzeniach, pogorszyła sprawę. Reszta obwodów się przepaliła.

Rhodey: Nie pojedziemy
Diana: No... nie

**Tony**

Rhodey nadal nie odpisał, co też tyczyło się reszty. Pepper zdołała już wstać i ochłonąć, ale jakoś nie miałem zamiaru z nią rozmawiać. Jednak największy problem prawie został rozwiązany. Zbroje były gotowe do misji specjalnej.

Pepper: Tony, dobrze się czujesz?
Tony: Taa... Tak, Pepper. A ty? Przeszła ci fala destrukcji?
Pepper: O czym ty mówisz?
Tony: Spójrz za siebie
Pepper: O! Nie ma okien
Tony: Otóż to
Pepper: Wybacz. Nie mogłam nad tym zapanować
Tony: Nie winię cię, ale nic ci nie jest?
Pepper: Tak, lecz z tobą chyba nie jest okej
Tony: Aż tak widać?
Pepper: Mów... Co jest grane?
Tony: Jestem... zmęczony. Zbudowałem dla was zbroje
Pepper: Miałeś spać! Tony, tak nie można!
Tony: Wybacz, ale tę moc musiałem zerwać
Pepper: Jak każdą ostatnią
Tony: Musimy być gotowi, Pep. Jeśli kolejny Skrull zaatakuje, będzie jeszcze gorzej
Pepper: Gdzie jest Maria?
Tony: Była tu
Pepper: Cholera! Zniknęła!
Tony: Uspokój się... JARVIS, zlokalizuj małą

[[Namierzam... Jest za tobą]]

Tony: Nie widzę jej
Pepper: Nieźle. Może być niewidzialna... Córeczko, pokaż się
Maria: Mamo?
Tony: Nie wierzę... Ona... Ona...
Pepper: Jest starsza

[[Widocznie pani moce przyspieszyły wzrost Marii Stark]]

Pepper: Jasny gwint!
Tony: Coś nie tak?
Pepper: Strażnik umarł i mam jego moce, więc wiem, dlaczego nie mogłam zapanować nad sobą
Tony: Dobrze... wiedzieć
Pepper: Tony?

Uderzyłem głową o blat stołu, gdyż ciało zapragnęło chwili wytchnienia. Ruda nie kupowała tej bajeczki ze zmęczeniem. Moje życie dosłownie zaczęło się sypać. Cały organizm buntował się, zmuszając mnie do odpoczynku.
Już chciałem się położyć, gdy nagle usłyszałem alarm.

[[Wykryto sygnaturę Viper]]

Tony: Gdzie?

[[Kilometr od zbrojowni]]

Tony: Jest sama?

[[Ma zakładników. Dianę oraz Jamesa Rhodesów]]

Tony: Cholera
Pepper: Zajmę się tym
Tony: Na pewno?
Pepper: Zostałam Wybraną. Pozbyć się wroga? Łatwizna
Tony: Uważaj na siebie
Pepper: Będę bardziej ostrożna od ciebie... Idź do wyra, a twój ukochany rudzielec zajmie się wszystkim, jasne?

Pocałowała mnie czule w usta i wyszła. Nie zdołałem się ruszyć, zasypiając przy stole roboczym.

Part 291: Wybrana

0 | Skomentuj

~*Następnego dnia*~

**Pepper**

Obudziłam się dość wcześnie rano. Wydawało mi się, że spałam zaledwie trzy godziny. Nigdzie nie mogłam dostrzec Tony'ego i Marii. W dodatku, to miejsce nie przypominało zbrojowni. Tylko jakieś góry, skąd obserwowałam odbicie zwykłej rzeczywistości. Gdzie byłam? Jak się tu znalazłam? Odpowiedź pokazała się przede mną. Strażnik machnął ręką, niszcząc obraz.

Pepper: Czy ja śnię? Co ty mi zrobiłeś?! Chcę wrócić!
Strażnik: Zabrałem cię z dala od Ziemi. Właśnie znalazłaś się w innym wymiarze
Pepper: Dlaczego? Czy to ma związek z poprzednią wizją?
Strażnik: Mówisz o telepatycznej wiadomości? Tak... Twoje przeznaczenie od tego zależy
Pepper: Hahaha!
Strażnik: Nie śmiej się. Mówię poważnie. Moja planeta, a zarazem i twoja są w wielkim niebezpieczeństwie
Pepper: Niech zgadnę... Skrulle?
Strażnik: Chcą osiedlić się na planecie, niszcząc życie, by była bezludna
Pepper: Razem z Tony'm już myślimy nad planem ocalenia Ziemi
Strażnik: Wasz plan pójdzie na marne
Pepper: Skąd wiesz? Wygraliśmy każdą walkę i teraz też nam się uda
Strażnik: Jeśli chcesz ocalić swój dom, musisz najpierw ochronić mój
Pepper: Ej! A ty nie możesz?
Strażnik: Zostałaś Wybrana
Pepper: Co? Możesz mówić jaśniej? Halo! Odpowiadaj!

Nagle zauważyłam, że zaczął się rozpadać, aż nic z niego nie pozostało. Rozpadł się na zawsze. Umarł? Nie mógł umrzeć później?
Po powrocie do domu, poczułam się dziwnie. Tak, jakbym zyskała większą moc. Moje oczy wypełniły się w kolorze słońca, zaś ciało uwolniło potężną energię. Widziałam przed sobą jakieś symbole. Mogłam oczytać język Skrulli.

Zagłada

~*Pięć godzin później*~

**Tony**

Trochę zaszumiało mi w głowie. Nie przez alkohol, ale z winy Pepper. Tak sobie wróciła i stłukła okna w fabryce. Pewnie nie celowo, a niechcący. Takiej destrukcji dawno nie było u rudej. Musiała odpocząć, zaś moim zadaniem pozostało zbudować zbroje dla niej i Rhodey'go. Swoją ulepszyłem do lotu w kosmos, więc pora zebrać drużynę.

Tony: JARVIS, wyślij wszystkim wiadomość, kogo mam w kontaktach. Napisz im, że potrzebuję pomocy, by ocalić Ziemię

[[Wiadomości zostały wysłane. Coś jeszcze mam zrobić?]]

Tony: W jakim stanie jest implant?

[[Uszkodzenia wynoszą 70%]]

Tony: Dziwne... Wszystko przez ostatnią walkę z Whiplashem?

[[Bicze spowodowały niewielkie zniszczenia, zaś siła wybuchu doprowadziła do przemieszczenia odłamków]]

Tony: Ile mam czasu?

[[Miesiąc]]

Tony: Żartujesz? Tak mało?

[[Według analizy, na to wygląda]]

Tony: Nie mów o tym Pepper. Skasuj te dane, jasne?

[[Wykonuję...]]

Byłem w szoku. Ratowanie planety przed Skrullami będzie ostatnią misją Iron Mana. Ostatnią. Bałem się umrzeć.

**Rhodey**

Otrzymałem SMS-a z zaszyfrowanego numeru. Mogłem od razu domyślić się, kto ją wysłał. Inwazja obcych? Coś, jak w filmach. Raczej sobie nie żartuje. Skoro Diana błyskawicznie dorosła, mogłem wrócić do bycia War Machine.
Kiedy chciałem zadzwonić do Tony'ego, poczułem zapach spalenizny. Natychmiast pobiegłem po gaśnicę do samochodu. Jednak Ivy opanowała sytuację, choć piec nadawał się do wyrzucenia.

Rhodey: Co się stało?
Ivy: A wyobraź sobie, że nasza córka próbuje się nauczyć posługiwania swoimi mocami
Diana: Ups?
Ivy: No i prawie spaliła kuchnię
Rhodey: Wybaczam jej
Ivy: Rhodey?
Diana: Hahaha! Sam coś naskrobał i do tego się nie przyzna
Ivy; Co się dzieje?
Rhodey: Chyba wracam do starej roboty. Wzywają mnie
Diana: Spoko, tatku. Ja zostanę z mamą
Rhodey: Przecież wrócę
Diana: Czyżby?
Ivy: Diana, idź ćwiczyć gdzieś indziej
Diana: Gdzie?
Rhodey: Niech pójdzie ze mną. Tony znajdzie dla niej pole do popisu
Ivy: Myślisz, że...
Rhodey: Nie martw się. Będę miał na nią oko
Diana: Oj! Nie musisz. Poradzę sobie bez twojego niańczenia

Uśmiechnęła się głupawo i pożegnaliśmy ją, jadąc do fabryki. Gdyby miała przysporzyć kłopotów, zajmie się córką Tony'ego albo ruda wymyśli dla niej karę.
Kiedy byliśmy w połowie drogi, coś uderzyło w samochód. Gwałtownie zahamowałem. W naszą stronę szła jakaś postać kobiety. Wyglądała znajomo.

Rhodey: Viper?

Part 290: Jak zostało napisane

0 | Skomentuj

**Tony**

Fury gadał zagadkami. Wspomniał coś o porywaniu herosów na całym globie. Kto za tym stoi? Z kim musieliśmy się zmierzyć? Jeśli nie chciał nas w nic wrobić, przyjrzymy się sprawie głębiej. Żeby wyjaśnić, co dokładnie się wydarzyło, zostaliśmy pokierowali do laboratorium SHIELD. Na metalowym stole coś leżało przykryte białym prześcieradłem. Widocznie ktoś zmarł. O co tu chodzi?
Kiedy zrzucił okrycie, zobaczyliśmy jakąś zieloną postać, ale strój przypominał ten od Kapitana Ameryki.

Tony: Co to jest? Czy to nie...
Generał Fury: Pierwsza ofiara Skrullów. Podszył się pod Kapitana i w ten sposób dorwali kolejnych członków Avengersów
Pepper: Chwila... Skrullów? Kim oni są?
Generał Fury: Jedna z ras obcych, która podmienia prawdziwych superbohaterów na swoje kopie
Tony: Przecież to nie ma żadnego sensu
Generał Fury: A właśnie, że ma... W ten sposób chcą podbić Ziemię
Pepper: Oj! Czyli są źli
Generał Fury: Nie znajdziesz przyjacielskiej formy życia w galaktyce
Pepper: A mylisz się
Tony: Więc, jaki jest plan?
Generał Fury: Proszę was o pomoc. Wiem, że zbyt wiele szkód wam wyrządziłem, ale tylko wy jesteście w stanie uratować planetę
Tony: Czyli musimy lecieć w kosmos
Pepper: Jupi! Nareszcie coś się dzieje
Tony: Nie zostawię Marii samej
Pepper: Poleci z nami
Tony: Pep, nie sądzę, żeby to był...
Pepper: Oj! Nic się nie stanie. Będę ją mieć na oku
Generał Fury: I co? Wchodzicie w to?
Tony: Zgoda... Ile mamy czasu?
Generał Fury: Największa inwazja się rozpocznie, gdy przejmą wszystkie ciała herosów... Powodzenia

Opuściliśmy helikarier, zabierając też małą ze sobą. Zastanawiałem się, dlaczego dopiero teraz nas wezwał. Musiałem poznać więcej informacji na temat tych kosmitów. Nie powiedział nam o ilości zaginionych oraz okolicznościach porwania. Chyba sami mieliśmy odkryć resztę sprawy.

Pepper: Myślisz, że mówi prawdę?
Tony: Sama widziałaś
Pepper: Wszystko można podrobić
Tony; Nie wydaje mi się. Raczej nie blefuje
Pepper: No nie wiem, Tony. Coś tu nie gra... Nie powiedział nam wszystkiego
Tony: Też tak sądzę
Pepper: To dlaczego...
Tony: Sprawdzę w zbrojowni wszystko, co trzeba wiedzieć. Jeśli kłamał, spróbuje nas zabić, wysyłając w kosmos
Pepper: Zrobiłby coś takiego?
Tony: Jest nieobliczalny, ale dla pewności poszukam informacji

~*Godzinę później*~

**Diana**

Świat się zmienił, a ja dorosłam. Zyskałam jakieś moce. Czy to dar? A może przekleństwo? Na razie nie będę próbować swoich możliwości, by nikomu nie stała się krzywda. Postanowiłam wziąć prysznic. Chciałam zobaczyć, jak bardzo moje ciało uległo zmianie. Zamknęłam drzwi od łazienki, wchodząc do kabiny. Użyłam żelu, który spłynął po całej sylwetce. Próbowałam uspokoić się i odprężyć. Poza silnym umięśnieniem rąk oraz nóg, czułam ciągle w sobie tę moc elektryczności. Musiałam nad nią zapanować, żeby nie zrobić spięcia.
Kiedy skończyłam się myć, pomaszerowałam do pokoju. Dzisiejszą noc miałam spędzić na kanapie w salonie. Nie przeszkadzało mi to.

~*Cztery godziny później*~

**Pepper**

Tony nadal nie zamierzał zasnąć. Ciągle przyglądał się danym w komputerze, próbując ułożyć jakąś logiczną całość. Córcia jako jedyna spała, ale nie dało się ukryć. Szybko przybierała na wadze i samej długości ciała. Wkrótce stanie się na tyle duża, że przejdzie przemianę.
Gdy już chciałam podejść do męża, poczułam silny ból głowy, upadając na podłogę. Od razu do mnie podbiegł.

Tony: Pepper!
Pepper: W... W porządku... Nic... mi nie jest
Tony: Powinnaś odpocząć
Pepper: Ach! Nie!
Tony: Kochana, co się dzieje?
Pepper: Mam... wizję

Niebieska, zielona oraz jaszczura rasa walczyły między sobą. Planeta Makluan była zagrożona. Pojawiła się kobieta z mianem królowej, co rozkazała strzelać. Wszyscy zginęli. Ostatnim obrazem było rozpływające się ciało Strażnika w powietrzu.
Po skończonej wizji, ból minął. Oddychałam spokojnie, lecz musiałam wstać z niewielką pomocą ukochanego. Położyłam się na kanapie.

Tony: Wszystko gra?
Pepper: Fury miał rację
Tony: Z czym?
Pepper: Z inwazją, ale to, co widziałam... Planeta Makluan była celem różnych odmian kosmitów
Tony: Czyli mamy pewność, że nas nie zabije
Pepper: Musimy być gotowi
Tony: Dlatego dziś wezmę się za ulepszenia zbroi. Muszę też spytać Rhodey'go, czy też chce wziąć udział w misji
Pepper: Zapytam Natashę i Clinta. Każda pomoc się przyda
Tony: Masz rację. Zbierzemy grupę, a następnie przygotujemy plan... Potrzebujesz czegoś?
Pepper: Nie trzeba, a ty idź spać, jak normalny człowiek
Tony: Nie jestem normalny
Pepper: Nie, aż tak, jak ja
Tony: Heh! Jeszcze godzina i idę w kimę
Pepper: Prawidłowo

Cmoknęłam go w policzek. Sama nabrałam ochoty na sen. Wystarczyło przytulić się do poduszki, a kocem przykryć. Powoli zamykałam oczy, zasypiając. Oby udało się ocalić Ziemię. Raczej nikt nie chciałby żyć z kosmitami.

Part 289: Nowy Inhumans

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Nikt nie został ranny. Jedynie ta siła wybuchu rozwaliła sprzęt Whiplasha i uziemiła zbroję. Czy to wszystko stało się przez Dianę? Wyglądała inaczej. Na początku miała niebieską skórę, która zmieniła swój odcień na ludzki. Co powiem Ivy, jak się przebudzi? Sam nie wiedziałem, dlaczego przeobraziła się w inną istotę.
Kiedy wyszła z resztek kokonu, przez ciało przepływał prąd. Jednak nadal była moją córką, choć nieco większą. Przypominała wiekiem szesnastolatkę.

Tony: Stała się Inhumans. To zdarza się tylko dla tych wybranych
Rhodey: Czyli... Czyli ona...
Tony: Witaj w świecie dziwactw, Rhodey
Rhodey: Diana, wszystko gra?
Diana: No pewnie. Nigdy nie czułam w sobie takiej olbrzymiej energii. Wybaczcie za ten niekontrolowany wybuch
Tony: Spoko. Na jakiś czas mamy z głowy Whiplasha. Nie będzie nikomu zagrażał... Jesteś bohaterką
Diana: Bohaterką?
Rhodey: Ma rację. Uratowałaś nas
Diana: Naprawdę?
Rhodey: Może wróćmy do domu... Dasz radę odlecieć?
Tony: Straciłem zasilanie, ale nie martw się. Autopilot wystarczy... Dziękuję za pomoc
Diana: Drobiazg

Uśmiechnęła się, a przyjaciel jedynie zasalutował, odlatując na zdalnej kontroli. Nie mogłem wyjść z podziwu jej zdolności. Powinienem dopytać Pepper, co się z nią będzie działo. Później. Najpierw trzeba zbudzić śpiącą królewnę.

~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Cała sieć obwodów ze zbroi nadawała się do wymiany. Wszystko usmażone. Przeze mnie doszło do tej eksplozji, ale Pep zapewniała, że więcej przemian nie mają Inhumans. Jedynie Makluańczycy ciągle ewoluują.
Po wymianie spalonych połączeń, otrzymałem pilny telefon z SHIELD. Fury nalegał na spotkanie wagi światowej.

Pepper: Jak myślisz, czego chce tym razem?
Tony: Nie wiem... Weźmiemy Marię i dowiemy się
Pepper: Tony, nie lepiej, żeby została pod okiem Roberty?
Tony: Ech! Niezbyt, bo ciągle ma żałobę. Zapomniałaś?
Pepper: No tak... Współczuję jej, a przez ciebie przeżywałam ten stan dwa razy
Tony: Trzy
Pepper: Trzy?
Tony: Na pewno to masz mi za złe
Pepper: Po części... Zabierzemy małą, ale pod jednym warunkiem
Tony: Jakim?
Pepper: Fury nie ma jej tykać
Tony: O co ci chodzi? Przecież...
Pepper: Jest Makluańskim dzieckiem i może mieć dla niej w zanadrzu chore eksperymenty, by poznać jej zdolności
Tony: Nie jest AIM, czy Hydrą. Pep, spokojnie

Przytuliłem ją, uspokajając. Chwyciłem córeczkę na ręce, choć już mogła sama chodzić. Rosła w zaskakująco szybkim tempie. Też miałem pewne obawy, co generał sobie wymyślił, ale nie wysłał swoich ludzi. Widocznie chciał nam coś ważnego przekazać. Co było tak istotnego dla losów świata?

**Ivy**

Obudziłam się na kanapie w salonie. Przede mną stały dwie osoby. Rhodey'go mogłam bez problemu rozpoznać, ale... Tej dziewczyny z nikim nie kojarzyłam. Próbowałam sobie przypomnieć, jakim cudem zemdlałam. Pamiętałam jedynie, że nie mogłam oddychać. Zatrułam się powietrzem? Nie. To był dym.

Rhodey: Ivy? Ivy, powiedz coś
Ivy: Ach! Rhodey? Rhodey, co... Co się stało?
Rhodey: Dużo, by opowiadać
Diana: Hej, mamo
Ivy: Eee... Dlaczego ona mnie nazwała...
Rhodey: To też długa historia, ale pozwól, że ją skrócę... Diana zyskała moce, urosła, a do tego jest Inhumans
Ivy: Whoa! Moment... Niemożliwe! Jacy Inhumans?
Rhodey: Masz prawo być w szoku
Diana: Mamo, to ja. Jestem twoją córką
Ivy: Diana? Nie... Ja tego nie rozumiem... Wyjaśnij... Jak do tego doszło?
Rhodey: Ech! Daj chwilkę... Tony miał wywalić fiolkę z czymś, co mogło być niebezpieczne dla ludzi. Podczas walki się rozbiła i był dym. Weszłaś w niego, a potem zemdlałaś. Dianę też trafił, ale ona przeobraziła się w kokon, który później pękł, że zmieniła się nie do poznania. Tyle wystarczy, żebyś uwierzyła?
Ivy: Wow! Niesamowite... I co z nią teraz będzie? Odleci do swoich?
Rhodey: Co? Nie! Zostaje z nami
Diana: Nigdzie nie odejdę. Nie bójcie się, ale gdybym wam coś spaliła, nie krzyczcie
Ivy: A to, co za niespodzianka? O tym nie wspominałeś
Diana: Mamo, patrz

Byłam w szoku, widząc w jej dłoniach przypływ energii. Mogła wywoływać elektryczność. Chyba dziś wystarczyło tych niespodzianek. Musiałam się z tym przespać.

**Tony**

Pojawiliśmy się punktualnie na helikarierze. A może z małym poślizgiem? Nie patrzyłem na zegarek. Chciałem mieć te spotkanie z głowy. Po tym, co tu się stało, nie miałem ochoty wracać. Najpierw ścigał nas, a następnie kazał zrezygnować z działalności. Co teraz powie?
Gdy pojawił się na mostku, słuchaliśmy, co miał nam do powiedzenia. Nie liczyłbym na przeprosiny.

Generał Fury: Wybaczcie za to, co was spotkało. Po prostu sami przyznacie, że sytuacja przerastała nas wszystkich. Ale do rzeczy... Na całym świecie znikają superbohaterowie. Głównie Avengersi, lecz wczoraj dowiedzieliśmy się o porwaniu jednego z mutantów
Tony: Fury, nie mamy czasu. Jeśli to jakaś gra...
Generał Fury: Świat was potrzebuje! Jesteście jedyną nadzieją!
Tony: Dlaczego?
Generał Fury: Bo jeszcze was nie dopadli

--**--

Rozpoczynamy kolejną fazę, a tu głównie będzie chodzić o inwazję kosmitów. Zobaczycie, z czym to się je, jak do niej dojdzie :)

Part 288: Tragiczna pomyłka z terrigenem

0 | Skomentuj



**Rhodey**

Whiplash zmienił swoje miejsce obserwacji przez Iron Mana. Zapomniał o nas, więc mogłem odetchnąć z ulgą. Po części, bo walka toczyła się za domem. Słyszeliśmy dźwięk repulsorów, uderzenia biczy i zwykłą wyrzutnię pocisków. Jedynie Diana sprawiała kłopot. Za nic w świecie nie chciała zasnąć.

Rhodey: Nadal nic?
Ivy: Chyba jest zbyt ciekawa, co się dzieje
Rhodey: Walczą ze sobą i nie zwracają uwagi na nas
Ivy: To dobrze. Przynajmniej poczekajmy, aż ucichnie
Rhodey: Trochę to potrwa, Ivy
Ivy: Dlaczego?
Rhodey: Właśnie Iron Man próbuje załatwić swego nemezis... Kochana, chciałem ci coś powiedzieć
Ivy: Dobrze się składa, bo ja też mam z tobą do pogadania
Rhodey: Chodzi o wojsko?
Ivy: A tobie o bycie War Machine, prawda?
Rhodey: No tak... Diana musi podrosnąć, żebyśmy mogli wrócić do swoich obowiązków
Ivy: Wiem o tym, Rhodey

Postanowiłem zadzwonić do Pepper. Musiałem wiedzieć, dlaczego Tony znowu mieszał się w misje. Powinien zrezygnować dla swojego dobra. Zaskakująco szybko odebrała, bo po pierwszym sygnale.

Pepper: Co się dzieje, Rhodey? Jesteście ranni?
Rhodey: Nie, nie. Dzwonię, by się spytać, czy Tony znowu ścigał Whiplasha?
Pepper: Nie taki był plan
Rhodey: Chwila... Jaki plan?
Pepper: Miał zniszczyć terrigen... Długa historia, ale ten drań znowu mu przeszkodził
Rhodey: A nie mógł tego rozwalić w bazie?
Pepper: Nie da się. Trzeba próbkę wyrzucić na samo dno morza
Rhodey: Stąd przyleciał, aż tutaj?
Pepper: Na pewno nic wam nie jest?
Rhodey: Tak, Pepper. Wszystko gra. A on? Jak się trzyma?
Pepper: Daje radę... Aha! I pod żadnym pozorem nie wychodźcie. Jeśli dojdzie do pęknięcia fiolki, możecie zginąć
Rhodey: Whoa! Czy aby trochę nie przesadzasz?
Pepper: Zaufaj mojemu doświadczeniu

Nic więcej nie powiedziała, rozłączając się. Zamknąłem szczelnie okna oraz drzwi w każdej części domu. Oby ruda nie wkręcała mnie w jakiś chory żart. Z drugiej strony, na misjach nie robi kawałów. Musiałem jej zaufać.

**Tony**

Walczyłem zaciekle z biczownikiem. Odciągnąłem go z dala od posesji przyjaciela i jego rodziny. Wykorzystałem pełną moc w celu rozwalenia biczy. Nadal pojawiały się nowe, gdy ledwo jedna część spała na ziemię. Miałem jedynie za cel pozbyć się tych kryształów, a raczej samej ich próbki. Jednak Whiplash tak łatwo nie odpuści. Wystrzeliłem z mini rakiet, lecz on wykorzystał tarczę. Oberwałem własną bronią, wpadając na skrzynie w porcie.

Pepper: Tony, jesteś cały?
Tony: Ech! Tak... Żyję
Pepper: Uważaj na terrigen
Tony: Wiem, wiem. Pamiętam, co mówiłaś. To zabójcza broń
Pepper: Dlatego pozbądź się jej, jak najszybciej... Tony!

Poczułem, jak znienacka wróg uderzył w plecy swoimi bombami. Ponownie poleciałem na skrzynie. Cała zbroja była opleciona biczami, zaś pęknięcie na fiolce się zwiększyło. Jeszcze jedno uderzenie i zrobi się nieciekawie.

Whiplash: Nadal nie chcesz się poddać, Iron Manie? Mogę cię tak smażyć cały dzień
Tony: Aaa!
Pepper: Tony, użyj pola siłowego!
Tony: Ale... Aaa! Wtedy mogę wypuścić fiolkę... Aaa!
Pepper: Więc wymyśl coś, geniuszu!
Tony: JARVIS, cała moc... do pola siłowego!

[[Wykonuję...]]

Pomysł rudej wypalił. Odrzuciło złom na sporą odległość, ale fiolka... Próbowałem ją złapać. Byłem tak blisko, aż oberwałem kolejną serią bomb w kręgosłup. Poczułem piekielny ból, a najgorsze było to, co miało się później stać.

**Ivy**

Starałam się dopilnować Diany, żeby nie uciekała. Przez okna mogliśmy zauważyć jakiś dym. Mała tak się zaciekawiła, że sama wyszła z łóżeczka. Rhodey blokował drzwi swoim ciałem, lecz ona znalazła drogę na zewnątrz. Po prostu przelazła wejściem dla psa. Pobiegłam za nią i byłam zmuszona otworzyć drzwi. Dusiłam się. Nie mogłam oddychać, a ona również odczuwała to samo.
Kiedy chciałam jakoś ją zabrać z sala od zagrożenia, poczułam się słabo. Przez chwilę słyszałam krzyki męża. Potem tylko ciemność.

**Rhodey**

Zabrałem Ivy do domu. Musiała nawdychać się tych trujących oparów. Sam nie mogłem dalej pójść, a Tony nadal walczył z Whiplashem.
Nagle coś się wydarzyło. Wokół dziecka pojawiło się coś na rodzaj kokonu. Dym przestał się ulatniać i podszedłem bliżej. Próbowałem to zniszczyć, lecz na marne. Przydałaby się pomoc.

Rhodey: IRON MANIE, MOJA CÓRKA ZOSTAŁA UWIĘZIONA. POMÓŻ!
Tony: NIE DOTYKAJ TEGO!
Rhodey: Za późno
Tony: ODSUŃ SIĘ OD KOKONU!

Zrobiłem, co kazał i wtedy skorupa pękła, ukazując moją córkę w pozycji embrionalnej. Urosła. Jej ciało zmutowało, aż utworzyła się jakaś elektryczna powłoka, które wzrastała na sile.

Rhodey: KRYĆ SIĘ!

Tylko ja padłem na ziemię, zaś Tony nie zdołał się oddalić na czas. Doszło do eksplozji.

---**---

I tym akcentem kończymy Fazę 12. Jak ostrzegałam, z kolejną jest problem, bo nie przepisałam wszystkich notek. Na razie mam wenę, bo skończyłam z dodatkowym projektem na Wattpad. No to do blaszaków trzeba wrócić i zakończyć te opo. Jeszcze mam inne w zanadrzu. Są już gotowe do wstawienia, ale najpierw przebrnijmy przez tego tasiemca :)

Part 287: Zagadka światła rozwiązana

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie chciałem walnąć prosto z mostu, co mnie dręczyło. Musiałem zacząć rozmowę od czegoś prostszego. Mowa o pogrzebie będzie dobrym punktem odniesienia. Zachowywałem spokój, próbując poskładać myśli.
Kiedy chciałem zamiar coś powiedzieć, Roberta zaczęła jako pierwsza.

Roberta: Wiem, co chcesz wiedzieć, Tony. Chcesz znać prawdę o wypadku Davida, prawda? Nie wiem, czy będziesz w stanie znieść to, co ci powiem
Tony: Myślałem, że porozmawiamy tak zwyczajnie
Roberta: Naprawdę? Straciłam męża. Co mam więcej mówić?
Tony: Czy ktoś go zaatakował?
Roberta: A jednak szukasz jakiś wrogów... Nikt w niego nie strzelił. Sam sobie zawinił
Tony: Nie bardzo rozumiem
Roberta: Podobno miał atak paniki. Nagle coś sobie przypomniał i za późno zorientował się, że leci w górę. Ciało wyłowili z wraku, gdy wpadł do morza. Czy taka odpowiedź wystarczy? Tony?
Tony: Tak... Tak. Chyba wystarczy... Przepraszam
Roberta: Nie musisz, bo nie masz powodu
Tony: A właśnie, że mam. Iron Man znowu jest winny!
Roberta: Ej! Nawet tak nie mów. Może wróć do domu i odpocznij. Dziękuję za wsparcie
Tony: W końcu... oboje... troszczyliście się... o mnie. Będę wam... wdzięczny... do końca życia
Roberta: Co się dzieje? Tony, dobrze się czujesz?

Na bransoletce wyświetliła się godzina ładowania. Musiałem wracać, więc pożegnałem się z Robertą i miałem zamiar wrócić do domu na piechotę. Jednak Rhodey chciał mnie odwieźć. Długo nalegał, aż zgodziłem się. W pół godziny znalazłem się na miejscu. Podziękowałem mu i odjechał.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Leniwie otwierałam oczy, czując coś na brzuchu. Przyjrzałam się temu uważnie. To tylko Maria spała. Rozejrzałam po zbrojowni, bo jeden ze zmysłów podpowiadał, że Tony tu był. I nie myliłam się. Właśnie ładował implant. Coś skrobał na kartkach. Kolejny projekt? Niech nie myśli o zbroi, bo skończy marnie. Dosłownie, ale i też w przenośni. Widziałam, jak odzyskał siły. Moje moce zadziałały, lecz tamten błysk światła nie pochodził z mojej ręki.

Pepper: Wszystko gra?
Tony: Niby tak
Pepper: Niby? Tony, mów wszystko
Tony: Byłem na pogrzebie
Pepper: Ej! Miałeś nigdzie się nie ruszać
Tony: Naprawdę? A sama leżałaś i nic nie mówiłaś
Pepper: Widocznie dałam tobie za dużo energii
Tony: Pepper, co ty zrobiłaś?
Pepper: Uratowałam cię
Tony: Zrobiłaś błąd. Nie zasługuję na życie. Po tym, co zrobiłem
Pepper: Przecież nikogo nie zabiłeś
Tony: David Rhodes nie żyje
Pepper: Mam powtórzyć? Tony, nie jesteś mordercą!
Tony: Jestem! Zginął, bo miał atak paniki!
Pepper: I gdzie tu twoja wina?
Tony: Bo przeze mnie każdy ginie! Taka prawda, Pep!

Położyłam córeczkę na kanapie, podchodząc do męża. Chciałam mu strzelić w pysk, żeby się opamiętał. W ostatniej chwili się pohamowałam i tylko przytuliłam go. Musiał uspokoić swoje emocje. Czułam jego szybkie bicie serca, które stopniowo zwalniało do normalnego rytmu.

Tony: Pepper, nie zniosę następnej śmierci
Pepper: Dlatego nie obwiniaj się. Nie wszystkich można uratować. To jest prawda, Tony. Pamiętaj
Tony: Dziękuję, że jesteś ze mną
Pepper: Nigdy od ciebie nie odejdę. Kocham cię

Pocałowałam ukochanego czule, aż nabrałam ochoty na więcej. Powstrzymałam się, bo nadal musiał dokończyć ładowanie.
Nagle odezwał się JARVIS.

Pepper: Co się dzieje?

[[Wykonałem analizę i wykryłem obecność obcej energii]]

Pepper: Przecież jestem po części Makluańczykiem, co też tyczy się Marii

[[Odczyty wychodzą poza skalę. Możliwe, że Maria Stark wytworzyła coś na rodzaj słonecznej tarczy]]

Pepper: Słonecznej?
Tony: JARVIS, co to ma znaczyć?

[[Pochłonęła część wybuchu, chroniąc was, dlatego zbrojownia nadal działa]]

Tony: Skubana
Pepper: Hahaha! Taka mała, a już zaskakuje

**Rhodey**

Wróciliśmy z Ivy i Dianą do domu. Bardzo spodobała mi się przemowa żony. Każdy jest bohaterem. Ma rację, ale przydałoby się wrócić do roli War Machine. Tę decyzję powinienem rozważyć z nią. Sama chciała powrotu do pracy. Jako generał była potrzebna armii.
Kiedy otworzyłem drzwi, usłyszałem dźwięk piły tarczowej. Niedobrze. Whiplash? No to bez pancerza mam przerąbane. Szybko zamknęliśmy drzwi. Zaświeciłem małą lampkę przy łóżeczku dziewczynki. Uważnie obserwowałem przez roletę, co robił. Kręcił się, szukając czegoś. Powinienem wezwać Tony'ego. Tylko, czy był w stanie walczyć?

Rhodey: Zostań z Dianą. Odgonię drania
Ivy: Rhodey, nic nie rób. On odleci
Rhodey: Nie on... Chyba Fix go wysłał na przeszpiegi. Domyślił się, że ktoś tu mieszka. Znajdzie nas
Ivy: Więc udawajmy nieobecność
Rhodey: Nie nabierze się na to
Ivy: Eee... Rhodey?
Rhodey: Iron Man... Skąd on wiedział?
Ivy: Chyba też szukał tego wariata
Rhodey: Raczej nie taki miał plan... Tony, co ty tu robisz?

Part 286: Był bohaterem

0 | Skomentuj

**Pepper**

Przeniosłam Tony'ego do specjalnego pomieszczenia, gdzie zwykle leczyliśmy swoje rany. Tym razem przyda się do małej "zabawy". Skoro miałam moce po Strażniku, mogłam wykorzystać je, by ożywić męża. Przyłożyłam dłonie blisko mechanizmu, przenosząc swoją energię życiową, która rozeszła się po jego ciele. Czułam utratę sił, lecz chciałam mu pomóc. Nie poddawałam się, wykorzystując całą moc.
Nagle zauważyłam, że implant zaczął mocniej migotać. Nie wiedziałem, co się dzieje.

Pepper: JARVIS, co to ma znaczyć?

[[Stan uległ poprawie, lecz pikadełko nadal wymaga naprawy]]

Pepper: To... dobrze

[[Wszelkie parametry są w normie, a pani zalecam odpoczynek]]

Pepper: Zrobię... Zrobię to, jeśli... wszystko będzie... dobrze

[[Jak powiedziałem, wszelkie parametry są w normie. Wkrótce odzyska przytomność]]

Wierzyłem ocenie AI, lecz martwiłam się o niego. Przynajmniej uniknął kolejnej operacji. Musiałam uderzyć w kimę. Bezwładnie upadłam, tracąc czucie w nogach.

~*Godzinę później*~

**Tony**

Obudziłem się na stole w pomieszczeniu medycznym. Na podłodze zauważyłem Pep, która nie ruszała się. Nie bardzo pamiętałem, co się stało. Było jakieś światło i tyle. Chciałem wstać, lecz ból w plecach oraz klatce piersiowej mnie zatrzymał. Usiłowałem jakoś zobaczyć, czy ruda zemdlała, a może zasnęła. Poprosiłem JARVISA o skan medyczny.
Kiedy miałem usłyszeć wynik analizy, otrzymałem wiadomość od Rhodey'go.

Za pół godziny będzie pogrzeb. Będziesz?

Szybko odpisałem, że na pewno się pojawię. W końcu David też mnie wychował po śmierci ojca. Zresztą, chciałem wesprzeć brata w tak trudnej chwili. Zebrałem w sobie resztki sił, siadając, a następnie powoli doprowadzałem ciało do wyprostowanej pozycji. Musiałem chwycić za krzesło, by nie upaść. Podniosłem ostrożnie moją księżniczkę, kładąc na kanapie. Przy okazji rozglądałem się, poszukując Marii. Akurat bawiła się narzędziami. Niegrzeczna. Chwyciłem małą i położyłem obok Pepper. Musiałem pojawić się na uroczystości. To sprawa rodzinna. Ubrałem czarny garnitur, wychodząc z bazy.

~*Pół godziny później*~

**Ivy**

Miałam lekką tremę. Po Robercie nie było widać stresu, a też przygotowywała specjalną mowę. Kilka osób zebrało się przed grobem. Wszyscy ubrani na czarno. Obok męża dostrzegłam Tony'ego. Był bez Pepper. Myślałam, że też się pojawi. No nic. Pora zacząć.

Ivy: Zebraliśmy się w tym smutnym dniu, żegnając Davida Rhodesa. Powinnam powiedzieć kilka słów o zmarłym. Na pewno był bohaterem. Każdy nim jest. Może bez specjalnych mocy, ale ratował ludzi, służąc kraju w walce o pokój i wolność dla zniewolonych krajów. Ten człowiek zasługuje na pamięć. Najbardziej ucierpiała żona oraz jego syn, lecz starają się być silni. Właśnie po nim mają tę chęć walki... Pan Rhodes zginął dzielnie, broniąc swych towarzyszy. Nie wahał się ani przez chwilę, żeby walczyć do końca. Nigdy nie poddał się, więc bierzmy z niego przykład. Nie bójmy się porażki, czy własnych lęków. Podążajmy właściwą drogą... Jego drogą. Niech Bóg ma go w swojej opiece. Dziękuję

Zeszłam oddając głos Robercie. Na pewno powie więcej, ale liczył się fakt, że wspieraliśmy się nawzajem.

Roberta: Ivy powiedziała wiele miłych słów o moim zmarłym mężu. Bardzo jej za to dziękuję. Nie myliła się, nazywając nas wszystkich bohaterami. Wystarczy zrobić niewielki uczynek lub po prostu szanować ludzkie życie. Chronić je oraz pielęgnować... Davida poznałam jako osobę żartobliwą, towarzyską i pełną energii. Nie mógł usiedzieć w miejscu. Ceniłam go za bycie kochającym mężem, który troszczył się o swoją rodzinę. Gdy był na misji, dopytywał się, czy czegoś potrzebujemy. Nie byłoby dnia, gdyby odmówił komuś pomocy, więc dla mnie bez zawodu pilota pokazywał swoje bohaterstwo w zwykły sposób. Pomógł dorosnąć Rhodey'mu oraz zatroszczył się o Tony'ego po śmierci Howarda. David potrafił rozbawić do łez, lecz... on nie zawsze się śmiał. Niektóre misje go przerastały, dlatego ten lot był dla niego ostatnim. Niech spoczywa w pokoju

Po skończonej przemowie, każdy położył kwiaty na grobie. Przytuliłam ukochanego, by wypłakał się. Nie powinien wstydzić się łez. Przyjaciel próbował go jakoś pocieszyć, a sam nie wiedział, co powiedzieć.

Tony: Świetne przemówienie, Ivy. Naprawdę dobra robota
Ivy: Pierwszy raz mówiłam taką przemowę. Wiem, jak to jest stracić kogoś przez wojnę. Stąd nie musiałam dużo kombinować. Moje słowa płynęły prosto z serca
Rhodey: Ja o tym wiedziałem... Wiedziałem od razu
Tony: Rhodey, dasz radę. Jakoś to zniesiesz. Na początku będzie ciężko, ale nie jesteś sam

**Tony**

Nie byłem dobry w pocieszaniu. Jednak chciałem porozmawiać z Robertą. Musiałem dowiedzieć się o okolicznościach zdarzenia. To nie mógł być przypadek. Co zaszło w samolocie? Czy ktoś w niego strzelił? Podszedłem na spokojnie. Chyba znała moje zamiary.

---**---

Notki z kolejnej fazy będą ulegać opóźnieniu. Przez zamieszanie z remontem nie byłam w stanie przepisywać na bieżąco. Wybaczcie.

Part 285: Powrót FRIDAY

0 | Skomentuj

~*Następnego dnia*~

**Roberta**

O dziewiątej rano otrzymali wypis. Pomogłam im wsiąść do samochodu, uważając na małą. Lekarze nie widzieli żadnych przeszkód, żeby całą trójką opuścili szpital. Z Pepper i dzieckiem było wszystko w porządku, zaś z Tony'm tyczyła się inna bajka. Zamiast pojechać od razu do domu, zmieniliśmy plan. Chcieliśmy przywitać Rhodey'go na lotnisku wraz z całą jego bandą.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, samolot już dawno wylądował. Czekaliśmy na nich z jakąś godzinę, aż spotkaliśmy się razem. Przytuliłam syna oraz jego żonę. Pepper z Tony'm zrobili to samo. Diana tylko śmiała się, ale bardzo ucieszyła na nasz widok.

Roberta: Nareszcie w komplecie
Rhodey: Też się cieszę, ale nie tak do końca
Ivy: Rhodey, będzie dobrze
Pepper: Hej, panikarzu. Tęskniłeś za nami?
Rhodey: Za tobą najmniej
Tony: Hahaha! No widzicie... Jak minęła podróż?
Rhodey: Obyło się bez niespodzianek
Ivy: A wymiociny Diany się nie liczą?
Rhodey: A! No tak. Ona zawsze coś naskrobie
Pepper: Hahaha! Od razu sobie przypomniałam, że nigdy aniołkiem nie byłam
Rhodey: Wredna ruda od urodzenia? Dlaczego mnie to nie dziwi?
Tony: Chyba mieli sporo do niej cierpliwości
Pepper: Skończyliście, czy mam wybić wam z głowy takie mądrości?
Roberta: Ivy, zapraszam cię na kawę, bo raczej wolałabyś uniknąć bijatyki
Ivy: Może innym razem... A ona tak zawsze?
Tony: Odczep się od mojej żony! Jest wspaniała!
Rhodey: Oj! Już ci robiła pranie mózgu?
Tony: Rhodey, przymknij się
Roberta: Chyba zapomniałeś co się stało
Rhodey: Nadal pamiętam naszą rozmowę, mamo... To kiedy pogrzeb?
Roberta: Najpierw muszę sprowadzić ciało
Tony: Kto umarł?
Roberta: Mój mąż, a jego ojciec
Tony: Nie wierzę

Wszyscy zamilkli. Pojechaliśmy najpierw odwieźć ich do mieszkania. Tony wydawał się najmniej rozmowy. W końcu dowiedział się, do czego doszło. Obecnie nie mogłam powiedzieć, jak wydarzył się wypadek. Nie wiedziałam, czy zdoła znieść tę informację.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Rodzinka histeryka znalazła się w swoich czterech ścianach. My wybraliśmy się do fabryki. JARVIS łatwo odblokował ukryty garaż, gdzie schowaliśmy auto. Czułam się pełna energii w przeciwieństwie do Tony'ego. Naprawdę nikt nie mógł mu pomóc? Może zdołam swoimi mocami jakoś zreperować implant.
Po otworzeniu drzwi od części roboczej, położyłam Marię na kanapie.

<<Witajcie w domu>>

Tony, Pepper: FRIDAY?
Tony: Gdzie jest JARVIS?
Pepper: Przecież... Przecież Natasha cię zniszczyła

<<Błąd... Wykryto intruza>>

Tony: Co do cholery się tu dzieje?!
Pepper: Tony, padnij!

O mały włos, a zbroja zabiłaby Tony'ego jednym strzałem z rękawicy. Jakim cudem ona przeżyła? Widocznie część wirusa nadal pozostała. Przejęła kontrolę nad zbrojownią. Zdalnie sterowała pancerzem, który był blisko nas. Geniusz nie wiedział, co robić, ale ja miałam pewien pomysł. Szybko podbiegłam do komputera, próbując zrestartować system. Komendy nie działały.

Tony: Rozwal ją!
Pepper: W sensie, że siłą?! Tak nie można!
Tony: Zrób to!
Pepper: Mam lepszy sposób, ale schowaj się gdzieś!
Tony: Co ty kombinujesz?!
Pepper: EMP!

Więcej nie musiałam nic mówić. Tony szukał schronienia przed impulsem elektromagnetycznym. Bałam się, że narobię mu więcej szkód. Uruchomiłam dodatkowe zabezpieczenia, które działają przeciwko robotom. To był jedyny plan.
Gdy miałam wcisnąć przycisk, dziecko plątało się wokół kabli.

Pepper: Maria, idź stąd!

<<Uwaga. Wykryto wrogi cel>>

Pepper: Co?

Nagle rozbłysło silne światło. Nic nie widziałam, lecz głos żeńskiej AI zamilkł. Ponownie odezwał się JARVIS. Wzrok powoli wracał do normy, aż dostrzegłam męża, który silnie trzymał Marię. Przyjrzałam się panelowi sterowania. Automatycznie wytworzył się impuls. Cała instalacja poszła z dymem. Tylko największe szkody odniosła ta zainfekowana.

[[Przegrała, będąc zbyt ludzkim programem]]

Pepper: JARVIS...

[[Stan Marii jest stabilny. Nie doznała żadnych obrażeń]]

Pepper: To światło... To byłeś ty?

[[Ja jedynie kontynuowałem pani działanie]]

Pepper: EMP poskutkowało?

[[Bardzo skutecznie]]

Pepper: Boże! Tony!

Leżał bez ruchu z grymasem bólu. Nie reagował na wołanie. Ochronił naszą córkę, ryzykując własnym życiem. Idiota. A może bohater?

[[Stan ciężki, ale w miarę stabilny]]

Pepper: Tony, nie musiałeś... Miałeś być bezpieczny. Z dala od zagrożenia

Part 284: Początek nowego życia

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie rozumiałem słów Rhodey'go. Co takiego się stało, że musi szybko wracać? Nie była to rozmowa na telefon. Martwiłem się, dlatego chciałem spotkać się z nim od razu po wyjściu ze szpitala. Dość krótko rozmawialiśmy, bo potrzebował zająć się Dianą.
Kiedy odłączyłem się od maszyn, poszedłem odwiedzić Pep. Fakt, że z chodzeniem miałem problem, ale nie poddawałem się. Podpierałem rękami o ściany, by nie upaść. Zdołałem zauważyć oddział, gdzie mogła być moja ruda. Skręciłem w tamten korytarz. Napotkałem na swojej drodze Robertę.

Roberta: A ty powinieneś leżeć w łóżku. Tony, wracaj do sali
Tony: Chcę zobaczyć się z Pepper
Roberta: Powiedziałam, że ci powiem, co z nią
Tony: No i?
Roberta: Jest zdrowa, a twoja córka również
Tony: Córka? Mam córkę?
Roberta: Powinieneś się cieszyć
Tony: I cieszę
Roberta: Hmm... Wątpię, ale nieważne... Dała imię po twojej matce
Tony: Maria
Roberta: Jak wrócisz do zdrowia, będziemy musieli szczerze porozmawiać
Tony: O co chodzi?
Roberta: To ważne
Tony: Bo Rhodey wraca?
Roberta: Nie w tym rzecz... Niebawem dowiesz się wszystkiego
Tony: Nic mi nie mówicie! Co jest grane?!
Roberta: Tony, uspokój się
Tony: Mów... Co się wydarzyło?
Roberta: Powiem ci później, dobrze? Gdybyś chciał zobaczyć żonę, to na krótko, bo lekarz będzie zwalał winę na mnie za twoją ucieczkę
Tony: No dobra... Pogadamy innym razem

Wskazała na salę i poszła w stronę chirurgii. Ostrożnie zapukałem, uprzedzając o swoim przyjściu. Zezwoliła, lecz miała zamiar krzyczeć. Dlaczego? Bo ignorowałem zalecenia. Usiadłem obok łóżka, przyglądając się mej ukochanej oraz dziecku. Nasza kruszynka bardzo szybko urosła. Wyglądała na dwuletnie dziecko. Geny Makluan?

Pepper: Powinnam cię opieprzyć, bo znowu nikogo nie słuchasz i robisz, co ci się podoba, a potem dziwisz się, jak źle jest z tobą. Tony, wróć do sali
Tony: Chciałem się z tobą zobaczyć, Pep. Bałem się o ciebie i małą
Pepper: A ja przeżywałam ten strach przez to, że Duch prawie cię zabił
Tony: I spróbuje znowu
Pepper: Jego już nie ma. Umarł
Tony: Co?!
Pepper: Zabiłam go... Masz z tym problem?
Tony: Ej! Jak ty...
Pepper: Po prostu złamałam mu żebra
Tony: Znowu masz moce Makluan?
Pepper: Na to wygląda... Jak się czujesz?
Tony: Dobrze i chcę dziś opuścić szpital
Pepper: Nie pozwolą
Tony: Pepper, Whiplash jest ciągle na wolności, więc może nam zagrażać, a szczególnie nowej rodzinie Rhodey'go, bo mieszkają na jego terytorium
Pepper: Oj! Sam tam postawił dom. Mogłeś brata ostrzec
Tony: Ten wariat dawno się nie pojawiał. Nikt nie przypuszczał, że... wróci
Pepper: Tony?
Tony: Spokojnie... Chyba faktycznie... muszę wracać... ale najpierw... chcę ją wziąć na ręce
Pepper: Chwilkę, dobrze?

Kiwnąłem głową, a ona podała mi maleństwo. Gdy tak się jej przyglądałem, przypominała moją zmarłą mamę. Poczułem, jak do oczu cisnęły się łzy, lecz nie uwolniłem ich.

~*Sześć godzin później*~

**Natasha**

Wynajęliśmy łódź, płynąc daleko od miasta. Tam, gdzie nikt nie odważy się wędkować, czy szukać skarbów. Clint trochę wahał się decyzji, jaką mieliśmy do podjęcia. Wyjęliśmy swoje odznaki razem z bronią. Na wszelki wypadek pozostawiliśmy jeden pistolet.

Natasha: Gotowy zacząć nowe życie?
Clint: Tak... Jestem
Natasha: Clint, jeśli chcemy założyć rodzinę, musimy porzucić SHIELD
Clint: Wiem o tym, ale...
Natasha: Co?
Clint: Jakoś nie chcę teraz myśleć o dzieciach, lecz od agencji pragnę się uwolnić
Natasha: Ech! Ostatni raz pomyśl, bo nie będzie odwrotu
Clint: Rzućmy to w cholerę
Natasha: Na trzy
Clint: Raz...
Natasha: Dwa...
Clint, Natasha: TRZY!

Rzuciliśmy wszystko, co było związane ze szpiegostwem. Powoli podpłynęliśmy do portu. Widziałam, jak mąż nad czym intensywnie myślał. Żałował, do czego się posunęliśmy?

**Rhodey**

Byliśmy na pokładzie samolotu, który leciał do Nowego Jorku. Ivy nadal próbowała mnie przekonać do zmiany decyzji. Chyba dłużej nie mogłem ukrywać, skąd taka myśl, by wrócić do domu. Postanowiłem wyjawić prawdę podczas lotu. Diana akurat spała, więc mieliśmy spokój.

Ivy: Naprawdę nie mogliśmy być dłużej? Rhodey, mało pozwiedzaliśmy, a zdjęć też mamy niewiele... Powiesz mi, co się stało?
Rhodey: Ech! Miałem z tobą spędzić cudowny miesiąc miodowy, ale sprawy z tatą je zmieniły
Ivy: Co dokładnie? Jest chory, czy przedłużyła się misja?
Rhodey: Podobno miał atak paniki i stracił panowanie nad samolotem... Rozbił się
Ivy: Odwiedzisz go w szpitalu?
Rhodey: Chciałbym, choć on... On odszedł
Ivy: Kochanie, tak mi przykro

Z bezsilności uroniłem łzy, wtulając się w ramię żony. Cieszyłem się, że była przy mnie. Tony raczej nie wiedział jeszcze, dlaczego tak szybko zdecydowałem się na powrót. Sam miał problemy, a jeszcze urodziła mu się córeczka. Miałem nadzieję, że szybko się spotkamy, zaś lot obejdzie się bez awarii. Jednak nigdy nie można liczyć na samo szczęście. Czasem trzeba uwierzyć w cud.

Part 283: Mutacja

0 | Skomentuj


~*Dwie godziny później*~

**Roberta**

Skończyli operować dość szybko, bo nawet nie zdołali go otworzyć przez uszkodzony implant. Jedynie przywrócili bicie serca oraz usunęli kawałki metalu, które były blisko przebicia się w wnętrze ciała. Zobaczyłam się z nim w sali pooperacyjnej. Nie przypuszczałam, że od razu odzyska przytomność. Wyglądał na nieco skołowanego. Musiałam mu wytłumaczyć, co się stało, choć sama nie znałam wszystkich faktów.

Roberta: Nic nie robili z twoim implantem. Ledwo żyjesz, ale nadal...
Tony: Mogę umrzeć... Wiem, Roberto... Gdzie... jest Pepper?
Roberta: Chyba też została zabrana do sali
Tony: Co z nią? Tylko mi nie mów...
Roberta: Tony, spokojnie. Jest silna i dziecko też takie będzie
Tony: Dziecko... Nasze maleństwo
Roberta: Musisz odpocząć. Dopiero jutro dostaniesz wypis
Tony: Ech! No jasne... Skąd wiedziałaś, gdzie jesteśmy?
Roberta: Zadzwonili do mnie ze szpitala i powiedzieli o twoim mechanizmie. Jest bardzo uszkodzony... Jestem tu, więc pomogę wam
Tony: Zabierz mnie... do niej
Roberta: Nie mogę. Ledwo się wybudziłeś
Tony: Błagam... To dowiedz się, czy wszystko gra
Roberta: Zgoda, ale nie uciekaj
Tony: Nie pomyślałem o tym
Roberta: I dobrze, bo chyba chcesz być dumnym tatusiem?

Uśmiechnęłam się i wyszłam. Jak zwykle musiał cierpieć. Pepper będzie pamiętała, do czego doszło. Domyśliłam się, że jakaś walka. Jednak mogłam być w błędzie.
Po odnalezieniu odpowiedniego oddziału, zapytałam lekarkę na temat stanu rudej. Dowiedziałam się, gdzie leży, a kobieta zezwoliła, żeby ją odwiedzić. Leżała na łóżku, przytulając dziecko. Uśmiechała się, gadając do niego.

Roberta: Chłopczyk, czy dziewczynka?
Pepper: Dziewczynka... Bałam się, że ją stracę, ale udało się... Jest ze mną
Roberta: Przyszłam tylko na chwilę, bo musisz nabrać sił. Słyszałam o komplikacjach
Pepper: Tak, bo mój organizm podobno bronił się przed wydaniem małej na świat
Roberta: Jakie nadałaś jej imię?
Pepper: Maria
Roberta: Tak nazywała się matka Tony'ego
Pepper: Dlatego córka powinna mieć takie imię... A Tony? Czy wszystko z nim w porządku?
Roberta: Przed chwilą się obudził i pytał o ciebie. Martwi się
Pepper: Ja też... Jak on się czuje?
Roberta: Lekarze niewiele zdołali mu pomóc, lecz jutro wróci do domu... Pepper, co się stało, że tak oberwał?
Pepper: Został porwany, a Duch... Prawie posunął się do wyrwania implantu
Roberta: Jednak go uszkodził
Pepper: Bardzo?
Roberta: Chyba tak... Będzie dobrze i pamiętaj... Możecie na mnie liczyć
Pepper: Dziękuję

Przytuliłam ją, uważając na Marię. Już chciałam powiedzieć jej mężowi o całej sytuacji, lecz otrzymałam telefon z lotnictwa. David zmarł. Byłam w szoku. Jak do tego doszło?

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Biedny, Tony. Myślałam, że mu pomogą, a on nadal był w tym samym stanie. Gdybym znała się na chirurgii, zoperowałabym własnego męża. Pragnęłam, by zobaczył naszą kruszynkę. Rosła bardzo szybko.
Nagle pojawił się błysk w sali. Nie wiedziałam, że sam przyjdzie. Strażnik wpadł z wizytą.

Pepper: I co, jaszczurko? Urodziłam tylko jedno dziecko bez żadnych szkód. Może mi wyjaśnisz... Dlaczego mój organizm bronił Marię?
Strażnik: Dotknęłaś terrigenu, prawda? Byłaś na Tahiti, co wiem z własnych obserwacji. Jednak przez moc kryształów, twoje DNA zmutowało wraz z całym ciałem
Pepper: Wow! Ale nie rozumiem jednego... Mogę latać
Strażnik: Przejęłaś moje moce, bo odchodzę... Umieram
Pepper: Tak szybko? Ile głównie twoja rasa żyje?
Strażnik: Do pięćdziesięciu lat, choć zależy od mutacji gatunku... Patricio, wybrałem ciebie do pewnego zadania
Pepper: A mogę znowu być tylko człowiekiem?
Strażnik: Twoja córka będzie szybko rosła, aż stanie się dojrzała. Kiedy ona zyska szansę na przemianę, wówczas ty oddasz swoje moce
Pepper: I zginę? Tak było z Lily
Strażnik: Lub ona umrze... Jeszcze się spotkamy

Obiecał, rozpływając się w powietrzu. Zaczęłam mieć mętlik w głowie. Ponownie zmutowałam, więc stracę ludzkie DNA? Przemienię się? Miałam tyle pytań, ale on nie mógł na nie odpowiedzieć.

**Tony**

Lekarz sprawdził wyniki bez zwracania uwagi na uszkodzony implant. Nie wiedział, jak to naprawić, a z informacjami Roberty zrozumiał, że to był najważniejszy element przetrwania. Polecił udać się na helikarier, bo być może oni znajdą sposób, żeby mnie ocalić. Przez Fury'ego wolałbym tam nie stawiać stopy. Doktorek zalecał odpoczynek oraz unikanie stresu.
Kiedy wyszedł z sali, w tym samym momencie zadzwonił telefon. Od Rhodey'go? Skończył swoje wakacje?

Tony: Hej, Rhodey. Dobrze, że dzwonisz... Jak tam w Rio?
Rhodey: Spoko. Bawiliśmy się na karnawale. Niewiele zrobiłem zdjęć, ale bardziej ci poopowiadam, jak wrócę
Tony: Czyli sobie poczekam. Heh!
Rhodey: Mama dzwoniła i... muszę zjawić się w Nowym Jorku, jak najszybciej
Tony: Co się stało?
Rhodey: To nie jest rozmowa na telefon, a z tego, co się dowiedziałem od niej, nie możesz się stresować
Tony: Jak nie chcesz mówić, to nie mów... Kiedy chcesz wrócić?
Rhodey: Dziś wieczorem mam samolot. Ivy się zgodziła, choć trochę żałuje
Tony: Mogliście zostać
Rhodey: Problem w tym, że z nie mogę zbytnio zwlekać w tej sprawie
© Mrs Black | WS X X X