Part 149: Nowe życie

0 | Skomentuj
**Tony**

Przeszedłem kolejne kilka kroków, aż się zatoczyłem. Pielęgniarka pomogła mi wstać i poprosiłem, by zawołała odpowiedniego specjalistę. Podałem imię i nazwisko. Nalegała na cierpliwość. Jednak nie miałem zbyt wiele czasu. Za kilka minut całkowicie wyczerpie się zasilanie zapasowe, które utrzymuje mnie przy życiu. Całe szczęście, że miałem przy sobie kylit. To było najważniejsze.

Dr Yinsen: Tony?

Szybko się pojawił. Od razu poszedłem w jego kierunku, ale znowu upadłem. Zanim całkowicie straciłem przytomność, dałem mu metal.

Tony: Kończy się... zasilanie. Trzeba... szybko... wstawić... kylit

Zamknąłem oczy, pogrążając się w ciemności.

**Ho**

Nie wierzę w to, co widzę. Niby Tony żyje. Ale jak? Naprawdę zbroja go utrzymuje przy życiu? Za dużo miałem pytań. Według drugiej wiadomości, mam działać sam. Nawet bez Victorii? Może dam radę. Nie wiem. Trzeba spróbować.
Podniosłem chłopaka z ziemi, biorąc do sali zabiegowej. Nie byłem w stanie określić, jak wiele mam czasu. Podłączyłem Tony'ego do kardiomonitora, by mieć wgląd na funkcje życiowe. Wyglądało to kiepsko.
Rozpiąłem mu koszulę, a pod nią miał kawałek zbroi, który pewnie próbował zasilać implant. Powoli zdjąłem fragment, zaś z jego dłoni wziąłem kylit.

Dr Yinsen: Przy tobie muszę łamać tyle reguł, ale cieszę cię, że ciągle żyjesz

Pobrałem zawartość do strzykawki, by ją połączyć z mechanizmem. Pewnie poczuł lekkie ukłucie, bo nie miałem czasu na znieczulenie. Po kilku minutach, stan uległ poprawie. Dla pewności obserwowałem kardiomonitor. Wciąż bez zmian, a implant nie działał. Musiałem użyć specjalnego defibrylatora, który uruchomi mechaniczne serce. Przykleiłem "krążki" wokół urządzenia, nastawiając wyładowanie o średniej mocy. Uderzyłem raz, czekając na jakąś zmianę... Chyba się udało. Wszelkie funkcje były w normie. Dało radę. Jakoś się zabiegł powiódł.

~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Powoli otwierałem oczy, słysząc dźwięk jakiegoś urządzenia po lewej stronie. Gdzieś w sali zdołałem zauważyć kogoś w białym fartuchu. Poczułem się jakoś inaczej. Żyłem. Żyłem bez zbroi, a puste miejsce zastąpił kylit. Te bicie serca było wyraźnym znakiem, że już nie byłem trupem.

Dr Yinsen: Nie wiem, czemu odstawiałeś tę szopkę z anonimami, ale T.S? Łatwo mogłem cię skojarzyć, choć nie wierzę w duchy. Te, co wracają z zaświatów
Tony: Przepraszam, ale jakoś musiałem się z panem skontaktować
Dr Yinsen: W porządku. Nie winię cię za to... Jak się czujesz?
Tony: Jakbym powstał z martwych
Dr Yinsen: Bo tak jest
Tony: Lily to moja bohaterka
Dr Yinsen: Czemu?
Tony: Pochowała mnie w zbroi. Obudziłem się po pogrzebie, a FRIDAY powiedziała mi, co się stało
Dr Yinsen: Przynajmniej teraz bardziej potrafię uwierzyć, jak przeżyłeś
Tony: Gdzie zbroja?
Dr Yinsen: Miałeś na sobie jedynie napierśnik
Tony: FRIDAY, pokaż się. Wiem, że gdzieś tu jesteś

<<Przed tobą nie da się ukryć. Witaj wśród żywych, ale teraz w pełni>>

Lekarz lekko odskoczył na bok, widząc zbroję bez użytkownika. Stała przy nas, jakby była kolejnym cieniem. Pozostało mi jedynie zaplanować powrót do domu.

**Rhodey**

Byłem zmęczony już pierwszego dnia. Nie dość, że ma mnie szkolić jakaś pani generał Stone, to jeszcze nie czuję kości. Bieg z przeszkodami, sto pompek przed spaniem, a o piątej zaczyna się druga seria tortur. Nazwała mnie żółtodziobem. Gdyby wiedziała, kim naprawdę jestem, od razu zmieniłaby zdanie.

**Pepper**

Prosiłam Lily, żeby otworzyła drzwi, lecz ta nadal nie odezwała się ani jednym słowem. Zdecydowałam się ją lekko nastraszyć. Może poskutkuje ta metoda.

Pepper: Lily, otwórz drzwi, bo inaczej je rozwalę... Mam ważną sprawę do załatwienia... Proszę cię. Pozwól mi wejść
Lily: A nie... będziesz krzyczeć?
Pepper: Niby czemu? Co się dzieje?
Lily: Nie krzycz
Pepper: Nie będę
Lily: No dobra

Usłyszałam, jak przekręca klucz i mogłam wejść. Lily chciała wybiec z pokoju, ale ją zatrzymałam. Zachowywała się tak, jakby chciała coś przede mną ukryć.

Lily: Ja... nie chciałam! To moja wina! Nie każ... mnie... za to!
Pepper: Ej! Spokojnie... Powiedz mi, co się stało?
Lily: Ja... Ja nie chciałam
Pepper: O czym ty mówisz?
Lily: Bo Matt...
Pepper: Lily!

Widziałam, jak słabnie i musiałam położyć Lily na łóżku, które było zajęte przez... Matta. Nie wyglądał, jakby spał. Co oni zrobili? Chciałam usłyszeć wyjaśnienia.

Pepper: Lily, nie bój się. Nic ci nie zrobię. Po prostu mi powiedz, co zrobiliście? Co wyście wymyślili?
Lily: To... To był mój... pomysł. Chciałam być zdrowa... W... Widziałam, jak szybko... się zagoiły... mu rany. Chciałam, by... mi pomógł
Pepper: Już dobrze. Na pewno wydobrzeje. Ma zdolność regeneracji, a ty chyba musisz odpocząć
Lily: Implant... Muszę go naładować
Pepper: W porządku, ale nie mogę was zostawić samych. Mam ważną sprawę
Lily: SHIELD... Wiem
Pepper: Przeklęta telepatia. Ech! Tak. Tu chodzi o nich, dlatego zostaniecie u cioci do czasu, aż wrócę. Mogę na was liczyć?

Kiwnęła głową, bo przez strach nie wiedziała, co powiedzieć. Nie spodziewałam się, że posuną się do czegoś takiego. Zupełnie ich nie poznaję. Zabrałam Matta, biorąc go na ręce, a Lily podparła się mojego ramienia. Mogłam ich zostawić w zbrojowni, ale lepiej, gdyby o bezpieczeństwo zadbała ludzka ręka.

Part 148: Mroźne Vault

0 | Skomentuj

**Matt**

Próbowałem jakoś porozmawiać z Lily o tym pomyśle, więc pukałem do jej drzwi, aż w końcu je otworzyła. Miała zapłakaną twarz i nie wyglądała na zadowoloną.

Lily: Czego chcesz?
Matt: Chcesz być zdrowa, prawda?
Lily: Nawet nie wiesz, jak bardzo o tym marzę
Matt: Ech! Zgadzam się ci pomóc, ale pod jednym warunkiem
Lily: Jakim?
Matt: Mama nie może się o tym dowiedzieć
Lily: Spoko. To wchodź

Pozwoliła wejść do swojego pokoju. Weszliśmy drabinką na łóżko, które miała blisko sufitu i tam mieliśmy zacząć "eksperyment". Nie chciałem jej zrobić krzywdy, a nie znałem swoich mocy. Nasz opiekun nie wspominał nic o możliwości leczeniu innych. Jednak warto spróbować.

Matt: Zamknij oczy i pomyśl o czymś przyjemnym, bo może cię zakłuć... Lily?
Lily: Tak?
Matt: Nie chcę cię skrzywdzić. Gdyby coś złego się działo, od razu przerwę
Lily: Rozumiem, ale wierzę, że ci się uda

Uśmiechnęła się, zamykając oczy. Delikatnie rozpiąłem jej bluzkę, by móc dotknąć implantu. Bałem się, jak nigdy, co może nastąpić. Powoli zbliżałem się do mechanizmu, aż dłoń dotknęła urządzenia. Na razie nic się nie działo. To chyba dobrze. Trzeba jedynie czekać, czy coś się wydarzy.

**Tony**

Uruchomiłem dodatkowe oświetlenie w hełmie, by widzieć lepiej w locie. Po jakiś kilku godzinach, znalazłem się daleko od burzy i mogłem wrócić do miasta. Wszystko szło tak gładko, że nie spodziewałbym się problemów w połowie drogi.

<<Uwaga>>

Tony: Co się dzieje, FRIDAY?

<<Wyczerpywanie się zasilania zapasowego. Stan poniżej 40%>>

Tony: Jak długo zajmie jeszcze lot?

<<Cztery godziny>>

Tony: Przyspiesz maksymalnie

<<Tony, w ten sposób zużyjesz całą energię, Nie przeżyjesz tego>>

Tony: Zaprojektowałem zbroję, że może się zmienić, więc wystarczy kilka procent zasilania... Wyślij tą wiadomość, co ostatnio, ale dopisz, że ma być sam i nikt nie może wiedzieć, co robi

<<W porządku... Wiadomość wysłana... Przekierowuję moc do silników>>

Gdy cała moc była w napędzie zbroi, rasa zmniejszyła się do półtorej godziny. Istniało ryzyko, że samej podróży nie przeżyję, ale zrobię wszystko, żeby wrócić do domu. Jednak najpierw muszę stanąć na nogi, jeśli w ogóle chcę myśleć o powrocie.

**Pepper**

Godzina osiemnasta i zero ciekawych filmów w sobotę. No trudno. Nie spędzę całego życia przy telewizorze. Po wyłączeniu urządzenia, wzięłam kawałek tortu. Musiałam zjeść coś słodkiego, a to akurat wyszło mi bardzo dobre. No dobra. Nie zjem całego dzisiaj, bo coś musiałabym zostawić Robercie i Davidowi.
Nagle usłyszałam dźwięk mojej komórki. Sprawdziłam, o co chodzi. Wiadomość od SHIELD? W końcu dostałam jakąś misję. Moment... Blizzard uciekł? Ostatnio Tony z Rhodey'm go pokonali w Święta. Całe Vault skute lodem i wszyscy agenci muszą stawić się na helikarierze. Musiałam powiedzieć o tym dzieciom. Poszłam schodami do ich pokoi. Najpierw odwiedziłam Matta.

Pepper: Matt, mam pilną sprawę. Muszę wyjść... Matt?

Nie było go. Znowu poszedł się spotkać z Katrine? A może... Sprawdzę, czy jest z Lily... Dziwne. Zamknięte?

Pepper: Lily, jest u ciebie Matt? Muszę coś załatwić, a wy idźcie do Roberty... Lily, słyszysz?

Nadal nic i nikt nie odpowiedział. Muszą tam być. Przecież Duch nie zamknąłby drzwi, skoro może przez nie przenikać. Co oni tam robią?

**Lily**

Nie mogliśmy wyjść, bo Matt nadal nie skończył "eksperymentu". Nadal nie czułam żadnej różnicy, ale on wyglądał na zmęczonego. Prosiłam, żeby odpoczął, a ten nadal robił swoje. Był w fatalnym stanie. Szepnęłam do niego, by mama nas nie usłyszała.

Lily: Matt, przestań. To nic nie da
Matt: Obiecałem... że ci... pomogę
Lily: Proszę cię. Zrobiłeś już dość
Matt: Muszę zwiększyć moc... To może zakłuć
Lily: Jakoś wcześniej nie... Au!
Matt: Ostrzegałem

Teraz poczułam, że coś się dzieje, ale nie czułam nic pozytywnego. Zasłoniłam usta, żeby nie słyszał, jak czuję ból. Miałam wrażenie, że cala klatka piersiowa płonie. Nie potrafiłam być spokojna i otworzyłam oczy. Zauważyłam bliską potrzebę naładowania implantu.

Lily: Matt... przestań
Matt: Co się dzieje?
Lily: Ach! Moje... serce. Wszystko... płonie
Matt: Przepraszam

Odsunął się ode mnie i upadł. Ból powoli mijał, ale i tak musiałam się naładować. Próbowałam obudzić brata, lecz on po prostu zemdlał. Ułożyłam go wygodnie w łóżku, przykrywając kocem.

**Tony**

Udało się. Znajdowałem się blisko szpitala, gdzie pracuje dr Yinsen. Żeby nie było podejrzanie, jedynie klatka piersiowa była osłonięta przez kawałek zbroi pod ubraniem. Reszta była schowana. Ostatkami sił podpierałem się ścian, zaś resztka zasilania wyczerpywała się. Musiałem liczyć na to, że on gdzieś tu jest i mi pomoże.

---***---

Sprawy nieco się skomplikowały. Jako, że piszę nowe opo o IMAA (W poszukiwaniu przeznaczenia) razem z tym, a szkoła daje popalić (czyt. mata to zuooo), notki będą bardzo rzadko się pojawiać. Przepraszam.

Part 147: Sto lat!

0 | Skomentuj
**Tony**

Dość szybko znalazłem się u celu. Teraz pozostało jedynie zdobyć kylit. Metal mogłem znaleźć w opuszczonej stacji badawczej ojca. Musiałem ją przeszukać, czy nadal znajdował się tam kylit. Ostrożnie wszedłem do środka, gdzie temperatura była o wiele niższa, niż na zewnątrz. Na szczęście możliwości tej zbroi były zdatne na przetrwanie w tym mrozie.
Rozglądałem się po placówce, lecz poza lodem nic więcej nie znalazłem.

Tony: Dziwne... FRIDAY, przeskanuj teren. Szukaj kylitu

<<Szukanie... Brak śladów>>

Tony: Przeskanuj jeszcze raz. Przecież nie mógł się zapaść pod ziemię

<<Masz rację... Uwaga>>

Tony: Co jest?

<<Zbliża się burza. Musisz stąd uciekać>>

Tony: Najpierw metal. Nie przyleciałem tu kawał drogi na marne. Szukam dalej

<<Pospiesz się, bo zasilanie również się wyczerpuje. Powinieneś oszczędzać energię na powrót>>

Tony: Wiem o tym

Gdy przeszedłem w głębi stacji, natknąłem się na półki z zamrożonymi substancjami. Wznowiłem skan i wtedy FRIDAY znalazła to, czego szukam. Podszedłem po metal i wziąłem go do ręki. Świecił się, więc trafiłem na dobrą próbkę. Mogłem już wracać do domu. Jednak przez burzę miałem utrudnioną widoczność.

**Matt**

Nie wiem, jak długo leżałem, ale musiało minąć sporo czasu. Dzięki odpoczynkowi, regeneracja była przyspieszona, że żebra same się zrosły. Zdolności leczenia miały pewne ograniczenia. Czas. Potrzeba cierpliwości, choć najbardziej spokoju. Bez problemu wstałem z łóżka, schodząc do kuchni. Zgłodniałem. Nawet Lily zeszła coś przekąsić.

Lily: Hej! A ty nie powinieneś leżeć?
Matt: Chyba zapomniałaś, że możemy się regenerować
Lily: Gdyby tak było, nie miałabym implantu
Matt: Twoje uszkodzenia powstały przed pojawieniem się mocy i tego już nie zdołasz naprawić
Lily: O! Mądrala się znalazł... Nie widziałeś gdzieś mamy?
Matt: Dopiero wstałem
Lily: Śpioch
Matt: Przestępstwo? Przynajmniej już nie bolą mnie żebra
Lily: A gdybyś ty mnie wyleczył
Matt: Nie wiem, czy to tak zadziała. Mogę swoje ciało i z nikim jeszcze tego nie próbowałem... Za duże ryzyko... Może ona siedzi w salonie i coś ogląda
Lily: Naprawdę chcę być normalna
Matt: Kochana siostro. Nigdy nie będziesz normalna. Jesteś Makluańczykiem. Tego nie zmienisz
Lily: Masz rację. To idziemy do niej

Weszliśmy do salonu i byliśmy oboje w szoku. Tort, balony i ten okrzyk.

Pepper: Niespodzianka!
Matt: Kto ma urodziny?
Pepper: No wy macie. Mieliście szybszy wzrost i kilka lat byliście bez tortu. Chciałam wam to jakoś wynagrodzić
Lily: Nie trzeba
Pepper: Wiem, że źle się czujecie po śmierci ojca. Nawet ja z trudem się pogodziłam z jego stratą, ale dla was będę silna. Wszystkiego najlepszego!

Nadal nie mogliśmy wyjść ze zdumienia, ale cieszyliśmy się, że mama się nie smuciła. Próbowała żyć dla nas. I dlatego byłem z niej dumny.
Rozpakowaliśmy swoje prezenty. Dostałem piłkę nożną, którą na pewno wykorzystam na kolejne rozgrywki z Katrine. Lily również się cieszyła, ale z zestawu małego chemika.

Matt: Jeśli spróbujesz wysadzić dom, przysięgam, że ci połamię kości
Lily: Haha! Już się ciebie boję, braciszku
Pepper: Mam nadzieję, że podobają się prezenty
Matt: No pewnie. Dziękuję
Lily: Zdecydowanie się przyda do wysadzenia szkoły. Haha!
Matt: Skoro tak, to w tym ci mogę pomóc
Pepper: Nie myślcie o tym, bo kolejna wizyta u dyrektora będzie waszą ostatnią
Lily: I dobrze
Matt: Czyli będziemy w innej szkole, "geniuszu"
Lily: No jasne. Przecież wiem... Zaraz... To ma być ironia?
Matt: Po części... tak
Lily: Nienawidzę cię
Matt: A ja ciebie bardziej
Pepper: Widzę, że już lepiej się czujesz. Możesz mnie wyręczyć i wynieść śmieci, pozbywać naczynia, zrobić pranie, a na koniec posprzątać cały dom?
Matt: Wolę jeszcze sobie darować. Nie wszystkie rany się zagoiły
Pepper: Żartowałam. Dziś są wasze urodziny,a  poza tym i tak wszystko z tej listy zrobiłam
Lily: Można zjeść tort?
Pepper: A! No właśnie... Zdmuchnijcie świeczki. Pomyślcie życzenie

Razem zdmuchnęliśmy je, wymyślając marzenia w myśli. Domyśliłem się, jakie Lily mogła mieć życzenie. Chciałaby być zdrowa lub chce powrotu ojca. Ja życzyłem sobie, by Katrine była moją dziewczyną.
Po zjedzeniu tortu, podziękowaliśmy za wszystko i wróciliśmy do swoich pokoi. Jednak zanim to miało nastąpić, siostra musiała mnie zatrzymać.

Lily: Pamiętasz, co ci powiedziałam?
Matt: Chcesz wyzdrowieć, ale nie wiem, czy mi się uda
Lily: Musisz spróbować. Jeśli istnieje jakaś szansa, że pozbędę się tego ustrojstwa, zrobię wszystko, rozumiesz? Posunę się do wszystkiego
Matt: Nie przeginaj, Lily. Nie można ryzykować
Lily: Dla swojej dziewczyny zrobiłbyś wszystko, a ja dla ciebie się nie liczę
Matt: Ej! To nie tak

Trzasnęła drzwiami, zamykając się w pokoju i również zrobiłem to samo. Byłem wściekły, bo wydawało jej się, że nigdy nie myślałem o jej problemie. Chciałem pomóc, ale nie kosztem własnego życia. Tak po prostu nie można.

Part 146: Akademia czeka na ciebie

0 | Skomentuj
**Ho**

Długo myślałem nad tym, kto mógł wysłać wiadomość. Jednak nie miałem pomysłu, kim była ta osoba. Dobrze, że to moja ostatnia godzina dyżuru. Tylko, że ten ktoś chce, by być gotowym przez całą dobę. O co chodzi?
Gdy już miałem zamiar jakoś znaleźć tę osobę w kartotece, do gabinetu weszła Victoria.

Dr Bernes: Teraz moja kolej dyżuru. Co ty tu jeszcze robisz?
Dr Yinsen: Przyjrzyj się temu przez chwilę. Domyślasz się, kto potrzebuje pomocy?
Dr Bernes: Hmm... T.S
Dr Yinsen: T.S?
Dr Bernes: Na dole wiadomości są napisane czyjeś inicjały. Tylko z jedną osobą mi się kojarzą
Dr Yinsen: Tony Stark... Dziwne. Przecież on nie żyje. To pewnie ktoś robi sobie jaja. Czyli mogę wrócić do domu
Dr Bernes: Ten ktoś musi mieć ważny powód. Nie traktuj tego jako żart
Dr Yinsen: I mam uwierzyć, że Tony żyje?
Dr Bernes: Może inicjały wskazują na kogoś innego?
Dr Yinsen: A znasz kogoś poza nim?
Dr Bernes: Niestety, ale nie. Jednak pewnie jeszcze nie raz się odezwie
Dr Yinsen: Mam zostać w szpitalu?
Dr Bernes: Prześpij się, a ja cię obudzę, jak będzie twoja kolej
Dr Yinsen: No dobrze

Zrobiłem, jak chciała i położyłem się na kanapie. Przydałby się porządny sen, ale nie umiałem się skupić na odpoczynku. Chciałem poznać nadawcę anonima. Mam nadzieję, że to nie żart.

**Matt**

Obudziłem się dopiero o dziesiątej i ciało nadal bolało, choć powoli ból przechodził. Jednak zdołałem zregenerować większość obrażeń. Poza możliwym złamaniem żeber. Ciocia nalegała, żebym został u niej przez weekend, ale i tak musiałem wrócić do domu. Z pomocą siostry wstałem z kanapy, obejmując jej szyję. Podziękowałem za pomoc i razem z Lily przeszliśmy przez drzwi. Mama już na nas czekała ze śniadaniem.

Pepper: Już wstaliście? Mogliście dłużej spać. Macie przecież sobotę, a ty nigdzie się nie ruszasz
Matt: Trochę... ciężko... z ruchem
Pepper: Co cię boli?
Matt: Chyba... mam złamane... żebra
Pepper: Lily, pomożesz mu dojść do pokoju?
Matt: Nie... trzeba
Lily: Oj! Raczej będzie trzeba. No chodź. Nie gryzę
Matt: Dzięki... Poradzę sobie

Podtrzymałem się ściany, idąc do swojego kącika. Zdołałam dać sobie radę sam. Gdy otworzyłem drzwi, podszedłem do łóżka, padając na nie. Zacząłem myśleć o tym, co się wydarzyło. Nie potrafiłem zapomnieć o Katrine, ale nie chcę, żeby przeze mnie miała same problemy z ojcem.

**Rhodey**

Po raz drugi zostałem wezwany do Akademii Wojskowej. Pepper wie, a rodzice nadal nalegają na ten wyjazd. Właśnie pakowałem ostatnie rzeczy do walizki, zastanawiając się, czy jestem gotowy.

Roberta: Mój mały bohater. Jestem z ciebie dumna
David: Postępujesz dobrze. Na pewno będziesz świetnym generałem. Zawsze o tym marzyłeś, pamiętasz?
Rhodey: Chciałem tylko, żebyś był ze mnie dumny, tato
David: I jestem
Roberta: Poczekajcie na mnie. Pójdę po aparat. Muszę ci zrobić pamiątkowe zdjęcie
Rhodey: Oj! Nie trzeba
Roberta: Trzeba, trzeba. Takie chwile powinny pozostać w pamięci

Mama była uparta, ale niech robi, co chce. W końcu długo się nie zobaczymy. Szkoda, że Tony tego nie widzi. Śmiałby się. Rhodey Rhodes w mundurze. Niecodzienny widok. Pewnie dodałby do tego jakiś głupi komentarz w stylu: "I jak tam, panie generale? Pogoda dopisuje na nalot bombowy?" Ech! Brakuje mi go.
Natłok myśli przerwało pojawienie się mamy z aparatem. Stanąłem obok ojca, który specjalnie ubrał się w swój mundur. Zasalutował, a ja stałem na baczność. Jeden błysk i fotografia gotowa.

Roberta: Twoje pierwsze zdjęcie w mundurze. I jak ci się podoba?
Rhodey: Haha! To naprawdę ja? Chyba dawno nie patrzyłem w lustro
David: Jesteś prawdziwym mężczyzną, więc masz prawo nosić wąs
Rhodey: Według Tony'ego, jako "prawdziwy mężczyzna" powinienem mieć dziewczynę
David: No i tu się zgodzę
Roberta: O! Czy to znaczy, że przestaniesz romansować z historią?
Rhodey: Bardzo śmieszne... Nie wiem, czy przestanę

Zaśmiałem się głupio, co trwało przez chwilę. Przytuliłem moich rodziców, żegnając się z nimi. Nagle usłyszałem klakson, co znaczyło, że taksówka już przyjechała na miejsce. Wziąłem ze sobą walizkę, machając po raz ostatni do nich.

Roberta: POWODZENIA!
David: DZWOŃ DO NAS!
Rhodey: DZIĘKI! BĘDĘ DZWONIŁ ZAWSZE

Wsiadłem do pojazdu, patrząc po raz ostatni na matkę i ojca oraz mój dom. Jak to teraz będzie? Skoro walczyłem jako War Machine, dam sobie radę w wojsku na szkoleniu. Jak wielki byłby wysiłek, nie pozwolę się złamać.

**Tony**

Po długim odpoczynku, zmieniłem zbroję do warunków ekstremalnego mrozu, jaki panuje na Arktyce. Potrzebowałem zdobyć kylit, a reszta nie powinna stanowić problemu. Leciałem najszybciej, ile się dało, ale musiałem oszczędzać zasilanie.

<<U celu znajdziemy się za kwadrans>>

Tony: Czy ktoś wie, że mi pomagasz?

<< Gdyby ktoś wszedł do zbrojowni, mógłby mnie usłyszeć. Jednak na razie nikt nic nie wie>>

Tony: To dobrze. Nawet nie wiem, co zrobię, gdy będę mógł żyć bez zbroi. Powinienem pomyśleć, jak przyjmą mój powrót

Domowe przedszkole

0 | Skomentuj
~~Z okazji 200 scenariuszy. Dziękuję tym, którzy wytrwali i zapraszam na pewną komedię :)~~



Domowe przedszkole

Byłam świadkiem różnych dziwactw. Atak obcych z kosmosu na Ziemię, walki gigantów, obrabowanie cukierni przez sześciolatka, czy też seks małolaty ze starszym panem, by dostać cukierka. Naprawdę przez to, co się wydarzyło w tym roku, żałuję tego przyjazdu z Texasu do Nowego Jorku. Mogłam siedzieć na farmie i krowy doić. Mogłam darować sobie próbę życia w mieście. A czemu przyjechałam? Bo miałam dość tego, że nic się nie dzieje. Teraz wolałabym grać na ukulele, bujając się na krześle, niż myśleć nad tym, co się stało kilka dni temu. Chcecie wiedzieć? Tak bardzo ciągnie was ciekawość? To może lepiej uważajcie. Czasem może wam nie wyjść na dobre i jedynie zaprowadzi do piekła.

Tony, Rhodey i Pepper właśnie wracali z zakupów. Chyba coś kupili na urodziny tych maluchów, które miały skończyć sześć lat. Były balony, świeczki i tort. Wszystko, co chcieli na taką imprezę. Czułam jaki był gorąc na dworze, więc siedziałam na ławce przy fontannie, próbując się ochłodzić w cieniu. Gdy chciałam wypić w spokoju wodę, zauważyłam tę trójkę, jak zaczynają się pluskać wodą. Co za dzieci.

-Pepper, przestań. Już starczy- śmiał się, próbując chronić swoją czerwoną bluzkę przed kolejnymi chluśnięciami rudej

-Oj! Nie ma mowy. Nie odpuszczę ci tak łatwo- uśmiechnęła się złowieszczo, pluskając w przyjaciela

Ten również musiał jakoś zareagować, więc posunął się do wrzucenia jej do fontanny, aż niechcący chlapnął na książkę historyka. Było widać jego wściekłość, że sam chciał ich utopić. Stał po stronie Tony'ego, aż Pepper sama ich wrzuciła do wody. Cała trójka zaczęła się śmiać, patrząc, do czego doprowadziła niewinna zabawa. Wyszli z fontanny, a książka nie nadawała się już do czytania. Cała zmokła. Tak, jak oni. Rhodey się wkurzył, że stracił jedną ze swoich ulubionych lektur i wrócili do domu. Nic ciekawego się nie działo poza paplaniną dziewczyny, co nigdy nie umiała zamknąć jadaczki.

~*Następnego dnia*~

Pepper obudziła się w pokoju ze zmienionym ciałem. Jak to? Po prostu wyglądała inaczej. Na pięcioletnie dziecko. Tak samo wyglądała pozostała dwójka. Tony patrzył na swoje małe dłonie i próbował zrozumieć, skąd taka zmiana. Podejrzewał magię, choć w nią nie wierzył. Zawsze znajdzie się jakieś logiczne wytłumaczenie. Nawet takich niecodziennych zjawisk. Gdy zastanawiał się, co mogło być przyczyną, usłyszał stukanie obcasów. Okazało się, że do domu wróciła Roberta. Wszyscy zbiegli na dół, czyli cała piątka. Bieganie w małym ciele wymagało wysiłku, ale ruda nie widziała w tym problemu. Kobieta patrzyła na nich ze zdziwieniem w oczach.

-Przecież była was... dwójka. Kim wy jesteście?- spoglądała na Tony'ego, Rhodey'go i Pepper

-Mamo, to ja. Rhodey- odezwał się maluch z jakąś książką od historii

-Co? Ale ty...- wciąż nie wiedziała, co ma o tym myśleć

Nagle zauważyła coś dziwnego. Znała ich. Poznała ich po zachowaniu. Dziewczyna dźgała ołówkiem Rhodey'go, gdy ten próbował czytać, lecz w tym wieku jeszcze nie umiał. To była dla niego jakaś wielka tragedia, zaś Tony pukał palcem w implant i wiedział, że wszystko było tak, jak zawsze.

-Pepper, plubuje citać. O! Nie! Jak ja mówie- teraz czuł, że jego umysł też zdziecinniał

-No i cio?- dalej kontynuowała dźganie, aż Roberta zabrała ją od syna na krzesełko do dzieci

-Zostańcie tu i nic nie róbcie. Nie wiem, co się z wami stało, ale macie niczego nie ruszać. Czy wyraziłam się jasno?

Nikt nie odpowiedział, więc zamknęła drzwi na klucz, a dzieciaki zostały w domu. Nie potrafiły być grzeczne. Musiały rozrabiać. Zaczęło się od zwykłego telefonu do lekarza. Z pomocą Pepper chwycił za słuchawkę, wykręcając numer. Na szczęście miał obok napisany numer, z którego chciał skorzystać. Mężczyzna akurat nie miał dyżuru i miał czas, choć bardziej go spędzał na studiowaniu dziwnego przypadku. Jednak z zamyśleń wyrwał go dźwięk komórki. Zobaczył na wyświetlaczu numer Roberty. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego dzwoni tak wcześnie.

-Dzień dobry, Roberto. Coś się stało?- spytał, a po drugiej stronie usłyszał dziecięcy śmiech

-Źle sie ciuje. Nie wiem, ciemu- wyjaśnił Tony, który nie miał pojęcia, jak mu powiedzieć, że jakimś cudem zmienili się w dzieci

-Właśnie słyszę, że coś jest nie tak. Odczuwasz jakiś ból?- zapytał o samopoczucie, próbując ustalić, czy jego stan był poważny

-Nie, ale ciuje sie inaciej. Mozie pan psijechać?- poprosił, licząc, że im pomoże

-No dobrze. A Roberty nie ma w domu? Naprawdę nie jest ci w stanie pomóc?- zdziwił się, a ten rozłączył się, co wzbudziło w nim niepokój

Pepper nie potrafiła się dłużej powstrzymać od śmiechu. Musiała coś powiedzieć.

-Hehe! Kjamstwa dzieciom uchodzią na siucho

-Źle lobicie

-Rhodey, milć- rzuciła go pierwszą rzeczą, jaką miała pod ręką

Oczywiście to musiało doprowadzić do gonitwy między Rhodey'm i Pepper. Przy okazji te prawdziwe dzieci też musiały psocić. Co zrobiły? Taki Matt musiał rozwalić wszystko, co napotkał na swojej drodze, a jego siostra podwędziła książkę historyka. Od razu dało się usłyszeć płacz.
Całe te szaleństwo przerwało pojawienie się specjalisty. Tony otworzył mu drzwi, stając na stołek i jakoś się udało.

-Co tu się wyrabia?- zauważył, że dzieci biegały w kółko, demolując każdy możliwy przedmiot w domu

-Mamy pjobjem- stwierdził "geniusz"

-Widzę. Co się wam stało?- wciąż był w szoku, co widział, ale też zauważył znajome twarze

-Nie wiemy... Pepper, odłóź ten mjotek!- krzyknął chłopak na swoją dziewczynę, która chciała się bawić wszystkim, co się da

-Istny cyrk, a Roberty nie ma- stwierdził, biorąc rudej narzędzia, jakimi mogła bardziej skrzywdzić, ale ona jedynie pragnęła zabawy

Ho próbował jakoś opanować cały ten harmider w domu prawniczki, lecz na próżno. Dzieciaki robiły, na co miały ochotę. Matt dalej biegał, potykając się o wszystko, Lily rzuciła książkę do zlewu, zalewając wodą, Rhodey nadal ubolewał nad stratą ukochanej kochanki, a Pepper nadal się bawiła w niegrzeczną dziewczynkę. Jedynie Tony się przyglądał z ekscytacją na to, co może jeszcze jej wpaść za zwariowany pomysł do głowy. Taki miał entuzjazm, że jego implant migotał bardzo szybko. Pierwszy raz nie był to powód stresu, czy walki. Po prostu nikt nie spodziewał się, co panienka Potts mogła przygotować. Wszystko stało się jasne, gdy podbiegła do lekarza z peruką klauna i czerwonym nosem.

-Plosie to wlozić. Bedzie świetnie- zaśmiała się, a on stał wmurowany

-Nie mogę. Chciałem jedynie zobaczyć, co się stało, że Tony dzwonił. Cała wasza trójka... Coś z wami jest nie tak- zaczynał się bać, do czego może jeszcze dojść

Na szczęście z tą obawą nie pozostał sam. Niespodziewanie pojawiła się Roberta świeżo po pracy. Już chciała odłożyć dokumenty do segregatorów, ale dzieciaki szalały po całym domu. Stanęła obok mężczyzny, wpatrując się na wariactwo maluchów.

-Nadal nie mogą usiedzieć w miejscu?

-Chyba tak... Tony dzwonił z twojego telefonu i mówił, że źle się czuje, więc przyjechałem, a teraz widzę, że...

-Każdy się czuje tak samo. Cała ta ich " święta trójca"- wskazała ręką na przyjaciół

-Jak do tego doszło?- spytał, licząc na jakąś sensowną odpowiedź

-Sama nie wiem. Wczoraj wrócili cali mokrzy do domu. Mieli jedynie iść kupić rzeczy na urodziny Matta i Lily. Widziałam ich rano jako dzieci. Naprawdę nie mam bladego pojęcia, co to ma być

-Co teraz? Mam tu z nimi zostać?

-CHCEMY SIE BAWIĆ!- krzyknęła cała piątka na raz

-Chyba już znasz odpowiedź. Zrób, co chcą, a ja muszę dokończyć wypełniać dokumenty z rozprawy. Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale to zajmie chwilkę- poprosiła, obawiając się, że daje mu za duży ciężar na barki

- No dobrze. Mogę je popilnować. Nie spiesz się- włożył perukę klauna, a Lily napudrowała mu twarz na biało i namalowała czerwone rumieńce

Kobieta wzięła teczkę i poszła usiąść w swoim pokoju, by w ciszy i spokoju zająć się swoją pracą. Gdy wyjęła pierwsze kartki do wypisania, usłyszała krzyki i głośne uderzenia nogami o podłogę. Miały sporo energii. Jednak nie chciała na tym skupiać uwagi. Myślała, że Yinsen miał wszystko pod kontrolą. Tak miało być. Musiała jedynie pozytywnie myśleć.
Tymczasem w salonie, Tony dorwał się do kontrolera kanałów, zwanym pilotem. Ten, kto go ma, może wszystko. Klikał w każdy kolorowy guzik, szukając jakieś dobrej bajki. Akurat trafił na Jetix, gdzie leciało Iron Man: Armored Adventures. Od razu, jak widział zbroję, która walczy z Whiplashem, Titanium Manem i innymi zbirami, rzucił pilotem o magiczne pudło, aż ekran pękł. Chłopak dalej nie mógł się uspokoić. Teraz i on rozpaczał, ale przez to, że nie może walczyć przez swoje małe ciało.

-Tony, uspokój się. Znajdziemy jakieś rozwiązanie i znowu będziesz sobą- uspokajał go lekarz, co obecnie wyglądał, jak klaun

-Ja nie chce tak żić bez zbloi! - zaczął tupać, niczym opętany, zaś reszta słodkiej ferajny urządziła zawody, kto jest najlepszym kawalarzem

Lily rywalizowała z Pepper i uważała, że zrobi większe świństwo swojemu bratu, niż ona swojemu przyjacielowi. Jako pierwsza zaczęła sześciolatka, biorąc masło osełkowe z lodówki. Zaczęła smarować całą podłogę masłem, ślizgając się na nim, co sprawiało jej dużo frajdy. Mężczyzna nie wiedział, w jaki sposób opanować chaos, skoro ruda majstrowała specjalny "prezent" z niespodzianką.
Żeby odwrócić uwagę dzieci od dziwnych zabaw, zawołał je do salonu. Oczywiście prawie, że wszyscy wyrżnęli, poślizgując się na maślanej podłodze. Dzieciaki zamiast myśleć, jak boli ich zadek, wybuchły śmiechem. Jedynie jednej osobie dorosłej nie było do śmiechu, bo swój fartuch miał umazany na żółto.

-Ej! Posłuchajcie mnie. Chcecie się bawić, prawda? To coś wam pokażę- chwycił za balon, próbując zrobić jakieś balonowe zwierzątko

-Eee... Cio to?- spytała Lily, wskazując na balon

-To jest jedno z najbardziej pospolitych zwierząt, czyli dżdżownica

-Bleee- Pepper rzuciła w niego ciastem, trafiając w jego twarz

Znowu dzieciarnia wybuchła śmiechem.

-No dobrze. A co powiecie na takie coś?- ręce znowu starały się uformować kształt

-Eee...- teraz Tony chciał wiedzieć, co stworzył

-Nie widzicie tu? Miał być motyl, ale został ogonek- podrapał się w głowę, pokazując "zwierzątko"

-To nie motyl! Kjamiesz!- wkurzyła się po raz kolejny, rzucając następnym ciastem, choć musiał przyznać, że bita śmietana była smaczna

-Ech! Próbuję was czymś zająć. Aha! Życzę wam wszystkiego najlepszego, Lily i Matt

-Śpiewaj- nalegała solenizantka

-Co? Ja?- zdziwił się i wolałby to uznać za pomyłkę

-Nie. Ten kwiatek-  odparła z ironią

-Nie umiem śpiewać- próbował się wykręcić od jej pomysłu

-Śpiewaj, śpiewaj!- krzyczały tak głośno, że Roberta musiała do nich zejść na dół

Odłożyła papiery na bok, schodząc po schodach. Była lekko podirytowana, że nadal nie mogła mieć na chwilę skupienia do swojej pracy. Na jej pecha też wylądowała na podłodze, poślizgując się w salonie.

-Co to ma być?! Który to taki mądry! Mówiłam, żebyś się nimi zajął, a oni robią, co im się podoba!- nie ukrywała swojej wściekłości

-Przepraszam cię, Roberto- nie wiedział, co ma zrobić, żeby złagodniała

-Przepraszam?! Ty chyba żartujesz! Już dawno takiego chlewu nie miałam w domu! W tej chwili marsz do łóżek! Wszyscy! Koniec zabawy!

-Ale miał nam śpiewać- rozczarowała się ruda, strzelając focha na doktorka

-Tak? No dobrze. Zaśpiewaj coś tym małpom, a jutro będą sprzątali cały dom. Za to, że go tak uświniły

-Tylko, że ja nie umiem

-Coś na dobranoc

Dzisiaj dzieci idą spać
Bo były niegrzeczne
Jutro muszą jakoś wstać
Aby siłę mieć

Skoro w domu wielki syf
Macie spać, jak aniołki
Jeśli chcecie prezent mieć
Co na grzeczne dzieci czeka

Śpijcie grzecznie, słodkie szkraby
Na dobranoc, słodkich snów
Żeby wam się bajki śniły
Bądźcie grzeczne w tę noc


Udało mu się. Tak narzekał, że nie będzie im śpiewał, ale jakoś się przełamał, a rozrabiaki zasnęły. Ostrożnie chwycił całą trójkę, sprawdzając, czy na pewno śpią i są zdrowe. Gdy okazało się, że wszystko było w porządku, pożegnał się z prawniczką, jadąc do szpitala na dyżur. Akurat miał na wieczór i od razu, jak przyjechał, musiał się zająć pewnym pacjentem.
Kiedy wszedł do budynku, cały oddział się uśmiechnął, a dzieci z onkologii podbiegły do okna, patrząc na jego twarz. Zapomniał zmyć makijaż, czego nie zauważył. Najlepsza była reakcja Victorii, która natrafiła na niego na korytarzu. Nie potrafiła się powstrzymać od śmiechu.

-Gdzieś ty był? Co ty masz na twarzy? Nie wierzę, że byłeś u Tony'ego

-To długa historia, ale powiem ci krótko. Chyba zyskałem nowe doświadczenie

-Czyli co? Nasz doktorek Yinsen stał się klaunem? Zmieniasz profesję?- zaśmiała się

-O co ci chodzi? Przecież...- nie zdołał dokończyć, gdy podała mu lustro, żeby obejrzał swoje malunki

-Do twarzy ci w tym, Ho. Jednak musimy się zająć tym pacjentem- podała mu kartotekę z dziwnym przypadkiem, który analizował wcześniej z rana

-Zgoda. Do roboty

Wziął mydło i zmył porządnie całą twarz, aż nie pozostał ani jeden kolor pudru. Mógł wrócić do swojego prawdziwego zadania. Bycia lekarzem.

~*Dzień później*~

Cała trójka była przerażona w tym samym momencie. Jakby mieli ten sam sen. Raczej koszmar. Najpierw Tony patrzył na swoje ciało przerażony. Znowu był w swoim wieku, a implant tak szybko migotał, że te światełko obudziło Pepper, zaś Rhodey się zbudził zaraz po niej.

-Tony, spokojnie- dziewczyna próbowała jakoś mu przywrócić stan ducha, choć sama miała ciężko

-Czy tylko mi się śniło, że dr Yinsen śpiewał?- spytał, aż zrobił wielki wytrzeszcz oczu ze strachu

-Mi też, ale chyba najgorsze było to, że nie mogłem czytać- przyznał się Rhodey, biorąc do ręki pierwszą książkę z historii, na jaką natrafił

-Dalej nie umiesz, łajzo?- zaśmiała się, a ten ją rzucił poduszką

-Nie! Ja umiem! JA UMIEM CZYTAĆ!- krzyczał, podskakując z euforią

-Histeryk powrócił. Dobrze być w swoim ciele- odetchnął "geniusz" z ulgą

-Tylko, dlaczego myśmy byli młodsi?- spytał fanatyk historii

-Pewnie ta woda z fontanny. Teraz jesteśmy sobą. Jak dobrze

-Dobrze to wiedzieć, a teraz będzie sprzątali ten syf z wczoraj. Brać mopy, szczoty i zapierdzielać na dół!- pojawiła się znikąd Roberta, co nadal nie była spokojna

-Aaa! Mamo! Pukaj, jak wchodzisz- przeraził się jej syn, bo była groźniejsza od wszystkich wrogów ze sobą wziętych

-My też?- zapytała ruda

-Wy też. Zwłaszcza ty, Potts

-Ej! Nie po nazwisku!

-Marsz na dół! Jazda!- rozkazała, wskazując na dół

Cały dzień spędzali na sprzątaniu domu z masła, ciast i wszystkiego, co rozwalili. Tony żałował, że pamiętał bardzo dobrze, co się wydarzyło tamtego dnia. Kiedy pozbywali się bałaganu, na nowo przypominał sobie wieczorne szaleństwo. Nie było mu zbytnio do śmiechu. Wstydził się, co zrobił, a Pepper miała to gdzieś. Śmiała się nieopamiętanie, a prawniczka dopilnowała, żeby dom lśnił czystością.

KONIEC

Part 145: Witaj wśród żywych

0 | Skomentuj

**Tony**

Byłem całkowicie zagubiony. Gdzie jestem? Co się stało? Dlaczego przeżyłem? Na te i inne pytania próbowałem znaleźć odpowiedź. Ledwo czułem, że żyłem, ale chyba zasilanie zapasowe, które uruchomiła FRIDAY, musiało mnie utrzymywać przy życiu.

<<Leczenie w trakcie. Wszelkie systemy podtrzymywania życia włączono. Stan użytkownika: w miarę stabilny. Analizowanie... Wykryto wyłączony implant. Potrzebny kylit do uruchomienia urządzenia>>

Tony: FRIDAY...

<<Włączono dodatkowy protokół zbroi. Ochrona użytkownika>>

Tony: Nic... nie rozumiem. Jaki cudem... żyję?

<<Masz mądrą córkę, bo pochowała cię, jak bohatera. Gdyby nie wpakowała twojego ciała do zbroi, nie byłabym w stanie uruchomić procedur do przeżycia>>

Tony: I co teraz? Nie mogę... wrócić

<<Na razie odpocznij. Trzeba zdobyć kylit, bo zasilanie zapasowe też się wkrótce wyczerpie. Jednak potrzebujesz pomocy medycznej>>

Tony: Sam polecę... po to

<<Spokojnie, Tony. Najpierw musisz mieć siły, by wstać. Dasz teraz radę?>>

Tony: Spróbuję... I czemu jestem... zamknięty?

<<Dziś miałeś swój pogrzeb. Obecnie jest dwudziesta trzecia, więc trochę minęło od wypisania aktu zgonu>>

Tony: Uwolnij mnie

<<Tony, to raczej zły...>>

Tony: Zrób to!

Użyła repulsorów, by zniszczyć trumnę i wyleciałem, przebijając się na światło dzienne. Raczej światło nocy, ale znalazłem się na powierzchni. Dopiero teraz zauważyłem, że grób był świeżo zakopany. Poczułem się jakoś dziwnie. Po raz drugi uważają mnie za zmarłego, ale teraz nie upozorowałem swojej śmierci. Nagle poczułem silny ból w klatce piersiowej, co mnie zmusiło do odpoczynku.

<<Masz mało czasu i będzie coraz gorzej. Potrzebujesz tego kylitu, ale sam nie dasz sobie rady. Potrzebny ci zaufany lekarz>>

Tony: Wyślij wiadomość... Dr Yinsen... może pomóc. Przekaż mu... że ma być... gotowy... przez całą... dobę

<<Rozumiem. Już wysyłam, a ty musisz odpocząć>>

Tony: Najpierw metal

<<Uparty jesteś. Na pewno jesteś w stanie go zdobyć?  Z tego, co mi wiadomo, potrzebujesz lecieć, aż na Arktykę>>

Tony: Dam... radę. Miałem też... czasem... trudniejsze zadania

Byłem wdzięczny Lily za ratunek. Prawdziwa z niej bohaterka. Mam nadzieję, że przeczytała list. Nie powinna się obwiniać o to, do czego sam doprowadziłem.

**Matt**

Dzwoniło mi w uszach, a całe ciało miałem obolałe. Jednak żyłem i w końcu się obudziłem. Pamiętałem, że to Duch mnie doprowadził do takiego stanu. Rozejrzałem się, gdzie się znajdowałem. Salon w domu cioci, ale jej nie zauważyłem. Jedynie dwie rozmazane twarze. Mrugnąłem kilka razy, żeby obraz stał się wyraźniejszy. Tak... Wiem, kim są... Katrine i Lily.

Katrine: Nareszcie się obudziłeś. Bałam się o ciebie
Lily: Taa... Tak się bałaś, że nic nie zrobiłaś, by mu pomóc
Katrine: Przestaniesz się mnie czepiać?
Matt: Whoa! Moment! Nie kłóćcie się. Au! Chyba będę wielkim sińcem, a za tydzień bal
Lily: Bal? Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś?
Matt: Bo... nie pytałaś
Katrine: Jak się czujesz?
Matt: Ech! Bywało lepiej. Przepraszam... że tak... wyszło. Gdybym cię nie pocałował...
Katrine: Nie byłabym najszczęśliwszą dziewczyną na świecie
Lily: Eee... To może ja was zostawię samych?
Matt: Tak... Dobra myśl... Porozmawiamy w domu
Lily: Dobrze, że żyjesz, a ty mi go pilnuj
Katrine: Spoko. Nie pozwolę mu na żaden ruch
Matt: A taki?

Zbliżyłem nasze usta, aż doszło do drugiego pocałunku tego samego dnia.

Lily: Jesteście nienormalni

Od razu zostawiła nas samych, a ja mogłem rozkoszować się obecnością i delikatnym dotykiem mojej ukochanej. Wcześniej była taka nieśmiała, ale w końcu odnalazła w sobie tę odwagę. Gdy już chciałem przyłożyć rękę do jej piersi przez bluzkę, niespodziewanie zjawiła się ciocia z kanapkami. Trochę się zdziwiła na nasz widok, ale wiedziała, jak była dla mnie ważna, więc zostawiła nas samych.

Katrine: Muszę już wracać, a ty tu zostań
Matt: Jesteś... kochana, Katty
Katrine: Do zobaczenia... w szkole
Matt: A weekend?
Katrine: Wolę bardziej nie ryzykować. Zdrowiej

Cmoknęła mnie w policzek i pomachała na pożegnanie. Znienacka zaskoczyła mnie siostra. Co oni tacy wszyscy ciekawi?

Lily: I jak było?
Matt: Aż taka... jesteś ciekawa?
Lily: No gadaj, bo cię szturchnę mocno, a wiem, że wszystko cię boli
Matt: Ech! Normalny... pocałunek. Nic w tym... niezwykłego

Zarumieniłem się, że musiałem zasłonić twarz i zasnąłem.

**Ho**

Otrzymałem jakąś wiadomość. Nie rozumiałem, kto ją wysłał i dlaczego? Mam być gotowy całą dobę. Na co? Co to ma znaczyć? Chyba ktoś pilnie potrzebuje mojej pomocy.

--**--

Hej. Z czasem na przepisywanie w dwie strony jest coraz gorzej, ale próbuję to jakoś ogarnąć w weekend. Wkroczyliśmy do fazy siódmej. Do końca wyzwania pozostało 221 notek. Jednak jest coś jeszcze. To już 200 scenariusz na blogu i właśnie z tej okazji przygotowuję coś specjalnego. Jeśli was rozbawi, to spełniłam swoje zadanie. Dziś może się pojawić. Życzcie mi weny i chęci :)

Part 144: Wyjście awaryjne

0 | Skomentuj

**Katrine**

Matt nadal nie odzyskał przytomności. Wolałabym go zabrać do szpitala, gdzie lekarze będą w stanie mu pomóc. Jednak nie zrobię nic wbrew jego woli. Cierpliwie czekałam, aż jego stan się poprawi.

Roberta: Chyba ma to po ojcu
Katrine: Nie rozumiem
Roberta: Te skłonności do bijatyk
Katrine: Ale... Ale to nie jego wina. Mój ojciec pierwszy zaatakował
Roberta: Czemu? Chciał coś ukraść? Nie, żebym mówiła, że jest złodziejem, ale... Wyjaśnij mi, jak do tego doszło?
Katrine: Ojciec mi zabronił się zadawać z nim i całą jego rodziną. Zignorowałam zakaz po raz trzeci i taki był finał, że się ostro wkurzył. A jeszcze widział, jak Matt mnie pocałował, to puściły mu nerwy
Roberta: No dobra. Teraz wszystko rozumiem. Lepiej nie spotykajcie się nigdzie poza szkołą
Katrine: Pani też chce nas rozdzielić?
Roberta: Nie powiedziałam tak. Chodziło mi o to, żeby się nie narażać. W szkole nikt wam nic nie zrobi, a gdybyś chciała się z nim zobaczyć, nie widzę problemu, by go odwiedzić. Jednak muszę cię przed czymś ostrzec
Katrine: Przed czym?
Roberta: Przed coraz większym kłamstwem... W ten sposób sama przyciągasz do siebie kłopoty, a chyba wolałabyś ich uniknąć. Mam rację?
Katrine: Tak... Ma pani rację

Kobieta mówiła dobrze, że może dojść do jeszcze gorszej sytuacji, a przecież nie chciałam, żeby Matt zginął. Starałam się uniknąć najgorszego, lecz moje starania poszły na marne. Gdy zwróciłam wzrok na niego, czułam wielką odpowiedzialność za jego życie.
Już chciałam go chwycić za rękę, ale ktoś wszedł do pokoju. Kobieta w rudych włosach i pewnie siostra Matty'ego.

Lily: Co się stało?! Co ty mu zrobiłaś?!
Katrine: Nie krzycz, bo jeszcze go obudzisz
Lily: To może podaj mi jeden powód, czemu miałabym cię stąd nie wyrzucić?
Katrine: Bo martwię się o niego i nic innego nie robię, jak kontrola jego ran
Lily: Matt, ty małpo. Obudź się. To ja, Lily. Pamiętasz? Twoja siostra
Katrine: Jest nieprzytomny od dwóch godzin
Roberta: A co wam się stało, że tak wchodzicie bez pukania?
Pepper: Whiplash
Roberta: No tak. Przecież Rhodey o nim mówił... Nie zrobił wam krzywdy?
Pepper: Nie. Nic nam się nie stało. Rhodey zdołał go jakoś od nas odciągnąć
Roberta: Gdzie on teraz jest?
Pepper: Chyba w fabryce... Katrine, wiem, że to twój ojciec doprowadził go do takiego stanu. Wyjaśnij mi, dlaczego?
Katrine: Już wcześniej mówiłam, bo się wkurzył. Nie dość, że widział nas razem, to Matt... Matt mnie pocałował
Lily: Co?!
Roberta: Lily, nie wrzeszcz
Lily: Jestem w szoku
Pepper: Staje się mężczyzną

**Rhodey**

Sprawdziłem jeszcze raz dla pewności, czy nie było zastawionych jakiś pułapek w postaci bomby albo czegoś gorszego. Jednak FRIDAY uspokoiła mnie o braku zagrożenia. Kiedy przekroczyłem próg domu, spostrzegłem w salonie mnóstwo osób. Jedna z nich leżała na kanapie nieprzytomna. Tym kimś był syn Pepper. Jeśli Whiplash zrobiłby mu krzywdę, widziałbym to. Tu sprawcą był ktoś inny. Mama rzuciła mi się na szyję, przytulając.

Roberta: Mówiłam, żebyś został
Rhodey: Ale udało się. Przegoniłem go i mogą już wracać do domu
Roberta: Bałam się, że coś ci zrobi. Jeśli jeszcze raz spróbujesz działać bezmyślnie, zafunduję ci dłuższy pobyt w Akademii Wojskowej, ale takiej z porządną dyscypliną
Rhodey: W porządku, mamo. Dotarło do mnie
Roberta: Cieszę się... Ktoś głodny?
Rhodey: Ja zawsze
Roberta: A! To ja wiem od samego początku

Uśmiechnęła się i zaczęła przygotowywać w kuchni dla wszystkich tosty. Lily siedziała przy bracie z jakąś dziewczyną, która pewnie była jego jakąś znajomą ze szkoły. Wykorzystałem ten czas, by pogadać z rudą. Zgodziła się, więc poszliśmy do mojego pokoju po schodach.

Rhodey: Teraz możesz mówić
Pepper: Przecież sam chciałeś rozmawiać. O co chodzi?
Rhodey: Przeczytałaś list?
Pepper: Tak. A ty?
Rhodey: Też... Nadal nie mogę uwierzyć, że teraz SHIELD ma łapać przestępców
Pepper: I tak powinno być od samego początku. Mi w liście napisał o prezencie. Nawet planował z nami gdzieś wyjechać
Rhodey: Jaki prezent?
Pepper: Z okazji rocznicy. Dostałam naszyjnik ze zdjęciem. Kiedyś ci go pokażę
Rhodey: Na pewno... Kto pobił Matta?
Pepper: Duch
Rhodey: Duch? Czy już naprawdę każdy musi się czepiać o cokolwiek?
Pepper: Widocznie musi... Na serio wyjeżdżasz do Akademii? Nic nam nie mówiłeś
Rhodey: Bo nie było okazji. Zresztą, mieliście swoje sprawy na głowie. Miałem mu pomóc z przygotowaniem rocznicy
Pepper: Tak samo, jak przy zaręczynach? Znowu udawanie szukania zguby?
Rhodey: Raczej myśleliśmy nad czymś innym
Pepper: A zdradzisz, co planowaliście?
Rhodey: Teraz już za późno

Przypomniało mi się, jak jeszcze tego samego dnia pochowałem swojego przyjaciela i brata. Dziś mieli świętować swoją rocznicę, ale śmierć stała się przeszkodą. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Widziałem, jak posmutniała. więc przytuliłem ją do siebie, pocieszając.

Rhodey: Damy radę, Pepper. Wszystko się jakoś ułoży
Pepper: Bez Tony'ego... Bez niego... to nie to samo
Rhodey: Cii... Już dobrze. Nie płacz. Na pewno teraz już nie cierpi
Pepper: Tylko to... mnie... cieszy

**Tony**

Gwałtownie się obudziłem, próbując oddychać. Nie wiedziałem, co się dzieje. Żyję? Jak? Przecież umarłem. Pamiętam, jak się poddałem. Jednak byłem uwięziony w zbroi i w czymś ciężkim. Byłem przerażony.

<<Uruchomiono specjalną procedurę podtrzymywania życia. Włączenie zasilania zapasowego: Howard 1109>>

---**---

Tadam! I co wy na to? To się nazywa dopiero niespodzianka. Tego samego dnia ożył, gdy go pochowali :D Taki finał fazy szóstej. Pora wkroczy na nowy poziom. Nie wiem, jak będzie z notkami, ale teraz muszę je poprzepisywać do czystopisu, co pochłania sporo czasu. Więcej niż dawanie notek na bloga. Cierpliwości i widzimy się niedługo :)

Part 143: Do trzech razy sztuka

0 | Skomentuj
**Matt**

Duch nie zwracał uwagi na krzyk swojej córki. Czy tylko ja ją słyszałem? W ostatniej chwili wyślizgnąłem się spod jego kolana i wstałem. Jednak nie ustałem zbyt długo, bo znowu się na mnie rzucił z pięściami.

Matt: Czemu... to... robisz? Przecież... jej nie... skrzywdziłem
Duch: Powiedziałem, że masz się trzymać od niej z daleka. Wiedziałem o fikcyjnym meczu. Zdradziła ją droga, bo poszła w przeciwną stronę. I jak się okazuje, napotykam ciebie. Przypadek?
Katrine: Znowu mnie śledziłeś?! Jak mogłeś?! Masz go puścić wolno! Słyszysz?!
Matt: Proszę... przestań
Duch: Obiecaj na swoje życie, że przestaniesz zadręczać moją córkę. Zrozumiano?
Matt: Ale... ja
Duch: Żadnych "ale'!
Katrine: Tato, zostaw Matta w spokoju!
Duch: Przykro mi, ale musi otrzymać karę

Po raz kolejny zostałem uderzony w twarz, że krew ciekła z nosa. Nie wiedziałem, do czego się jeszcze posunie. Nawet z genami Makluan byłem bezradny.
Nagle poczułem, jak jego ręce zaciskają się na karku. Zaczął mnie dusić, aż nie potrafiłem oddychać. To był mocny ścisk, skoro po kilku sekundach straciłem przytomność.

**Katrine**

Nie zdołałam nic zrobić. Przeze mnie, mój ojciec był taki dla niego surowy. Pewnie, gdybym nie pozwoliła na pocałunek, nie potraktowałby Matta tak okrutnie. Sprawdziłam, czy oddycha. Ledwie, ale żył.

Katrine: Co ty chciałeś zrobić? Ty go prawie zabiłeś!
Duch: Chciałem jedynie smarkacza nastraszyć
Katrine: Jeśli masz kogoś karać, to mnie
Duch: Katrine...
Katrine: Nie chcę, żebyś mu robił krzywdę. Daj mi jakąś karę, ale daj mu już spokój

Mówiłam to ze łzami w oczach, lecz na poważnie. Wolałabym sama być "nastraszona" przez niego w ten sam lub gorszy sposób. Ojciec zniknął, jak duch i zostałam sama z chłopakiem. Ciągle oddychał. Myślałam, by go zabrać go szpitala, ale widziałam, że lekko otworzył oczy.

Matt: Katty...
Katrine: Przepraszam... Przepraszam, że przeze mnie cierpiałeś. Wybaczysz mi?
Matt: Nie... żałuję... że... cię... spotkałem
Katrine: Powinnam cię zabrać do szpitala. Wyglądasz okropnie. Prawie cię zabił, a ja jedynie na to patrzyłam. Mogłam wyjąć nóż, ale...
Matt: Dom
Katrine: Słucham?
Matt: Zabierz... mnie... do domu
Katrine: Mam nadzieję, że jesteś lekki
Matt: Trochę... ważę
Katrine: Trzymaj się

Ostrożnie go chwyciłam z chodnika, biorąc na ręce. Musiałam, jak najszybciej go zabrać do jego domu, bo zrobiło się na tyle ciemno i ktoś może na nas wyskoczyć. Jednak teraz nam szczęście dopisywało. Trafiliśmy bezpiecznie... Niekoniecznie. Jakiś wariat się kręcił z biczami na pile tarczowej, a jakiś blaszak próbował z nim walczyć.

Katrine: Matt, nie zasypiaj. Już jesteśmy na miejscu
Matt: Whiplash
Katrine: Kto?
Matt: Kłopoty... Wejdź... do... tego domu... Ach! Tu... mieszka... moja... mama
Katrine: No dobrze... Matt, słyszysz mnie? Matt!

Cholera. Znowu stracił przytomność. Zdołałam go zabrać, gdzie mi wskazał drogę. Dobrze, że ten wariat nas nie zauważył. Gdy weszłam z nim do mieszkania, jakaś kobieta w czarnych włosach od razu zaprowadziła mnie do salonu, gdzie położyłam poszkodowanego. Bałam się, że z nim było bardzo źle.

**Rhodey**

Nie byłem w stanie określić, jak długo jeszcze zbroja wytrzyma, ale Pepper była coraz bliżej domu mamy. Musiałem jeszcze odwrócić jego uwagę na kolejne kilka minut. Wystrzeliłem pocisk sporego kalibru, aż wylądował na ziemi.

Rhodey: Lepiej się stąd wynoś, Whiplash! Iron Mana tu nie znajdziesz!

Biczownik na chwilę się zatrzymał. Chyba odbierał jakąś wiadomość od swojego szefa. Czekałem na jego kolejny ruch, mierząc z rękawic.

Whiplash: Tym razem ci daruję, War Machine. Skoro Iron Mana nie ma, nic tu po mnie

Naprawdę? Jeden komunikat i już odleciał dobrowolnie? Przynajmniej są bezpieczne. Kiedy wróciłem do bazy, zauważyłem, jak płonie jedna część fabryki. Szybko odkręciłem zawór, gasząc pożar. Ogień jedynie objął tę część, gdzie było wejście do zbrojowni. Nic nie ucierpiało.

Rhodey: FRIDAY, przeskanuj cały teren. Szukaj bomb, pułapek i Whiplasha

<<Teren czysty. Whiplash zniknął i nie pozostawił żadnej bomby>>

Rhodey: Na pewno?

<<Gdyby coś się znalazło, powiedziałabym, prawda?>>

Rhodey: No tak

<<Nie martw się. Już nic im nie grozi>>

Rhodey: A jeśli znowu wróci?

<<Wtedy będzie wiedział, z kim na do czynienia>>

Chyba faktycznie nie musiałem się martwić Whiplashem. Mogłem odłożyć zbroję i wrócić do domu.

**Katrine**

Z pomocą jego cioci opatrzyłam rany, które były najbardziej poważne. Wcześniej mówił coś o jakiejś mamie. Sprawdziłam, czy miał gorączkę. Czoło miał lekko rozpalone, ale niewykluczone, że wtedy musiał bredzić.

---**---

Hej. Jako, że wolne mi się przedłużyły przez rekolekcje, mam czas na dokończenie przepisywania fazy szóstej. To przedostatnia notka do tej finałowej. W sensie, że fazy, bo opo jeszcze się nie skończyło. Podjęłam wyzwanie na 365 notek. Czy się uda? Zobaczymy :)

Part 142: Będę twoją zmorą

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Szturchnąłem lekko Lily, by ją obudzić. Jednak spała, jak zabita. Nie mogłem czekać, aż sama zareaguje, więc pobiegłem poszukać Pepper. Zapach z kuchni był na tyle wyczuwalny w powietrzu, że tam mogłem znaleźć rudą. I miałem rację. Robiła gofry.

Rhodey: Dobrze, że jesteś, Pepper. Gdzie Matt?
Pepper: Wyszedł... Czy coś się stało?
Rhodey: Musimy uciekać
Pepper: Czemu? Przecież...

Nagle usłyszałem odgłos wybuchu na terenie fabryki. Nie wiedziałem dokładnie, gdzie, ale byłem pewny, że to sprawka Whiplasha.

Rhodey: Dalej uważasz, że nic się nie dzieje? Musimy uciekać. Już!
Pepper: O nie! Lily!
Rhodey: Śpi mocno. Nie zdołałem jej obudzić. Weź ją, a ja rozprawię się z Whiplashem
Pepper: Co? Whiplash? Czego on chce?
Rhodey: Chyba ma niedokończone porachunki

Wskazałem jej skrót do zbrojowni, by szybciej ewakuować dziewczynę. Po kilku minutach, Pepper próbowała jakieś sposoby na obudzenie, ale nadal miała twardy sen. Poprosiłem, żeby skierowała się bocznym wyjściem na zewnątrz.
Gdy uzbroiłem się w pancerz, wyszedłem naprzeciw wroga. Wycelowałem wszystkim, co miałem.

Whiplash: Nie przyszedłem po ciebie, War Machine. Gdzie... jest... Iron Man?
Rhodey: Iron Man nie żyje! I teraz ja będę twoją zmorą... Nie pozwolę na ranienie jego bliskich
Whiplash: Nie wierzę ci. Kto śmiał mnie wyprzedzić?!
Rhodey: A tego ci nie zdradzę. Wynoś się stąd albo zostanie z ciepie kupa złomu!
Whiplash: Nie boję się ciebie
Rhodey: Chyba powinieneś

Wystrzeliłem w niego całą artylerię bez omijania pocisków największego kalibru. Musiałem go jakoś przegonić, żeby Pepper z Lily zyskały więcej czasu na ucieczkę. Dobrze, że mogą schronić się u mojej mamy. Whiplash ani trochę się nie przestraszył i zaczął atakować biczami. Oplótł cały pancerz, aż doszło do spięcia. Dzięki silnym rękom, rozerwałem jego broń na strzępy, wyrzucając go na ziemię.

Whiplash: Nieładnie tak psuć moje zabawki. Jednak tego nie zdołasz zniszczyć, blaszaku

Nie spodziewałem się ataku bomb. Trzy zdołałem odbić, ale czwarta mnie trafiła przy źródle zasilania. Zostałem odrzucony, wpadając na fabrykę.

<<Uwaga. Naruszono osłonę zbroi>>

Rhodey: Wiem... Poczułem

Wstałem, mierząc z rakiet w biczownika. Udało mi się zrzucić go z piły tarczowej, lecz ta walka nadal nie dobiegła końca. Gdy już chciałem strzelić z repulsorów. Whiplash zniżył się na dół, lecąc w kierunku... Pepper. Niedobrze. Musiałem jakoś zyskać na czasie.

**Katrine**

Tak miło z nim spędzałam czas. Śmialiśmy się, a kiedy na talerzu żadnego kawałku pizzy nie zostało, mogliśmy wypić colę do dna. Jednak zauważyłam, że była jedna szklanka. Chyba źle zamówiłam. I wtedy wypiliśmy w tym samym momencie, aż nasze spojrzenia na nowo się spotkały. Poczułam się nieswojo, że nie byłam w stanie ukryć rumieńców.

Matt: Ładnie się rumienisz
Katrine: Ech! Nie powinnam... Zresztą, już późno. Powinnam wrócić do domu
Matt: Ja chyba też
Katrine: A twoi rodzice... Przepraszam... Czy twoja mama nie ma nic przeciwko, że się spotykamy?
Matt: Nie, ale wolałaby, żebym tak nie ryzykował. Wie, do czego zdolny jest twój ojciec
Katrine: Niestety, ale rodziny się nie wybiera
Matt: To prawda. Ja na swoją nie narzekam. Teraz nie
Katrine: Miałeś jakieś kłopoty z ojcem? Przepraszam, że pytam, ale jestem... ciekawa
Matt: Przez niego mogłem stracić siostrę, bo zachowywała się tak samo bezmyślnie, jak on
Katrine: No dobra. Dzięki, że mogliśmy się spotkać. Miło było z tobą pogadać
Matt: I wzajemnie, Katty
Katrine: Teraz tak będziesz do mnie mówił?
Matt: A co? Nie podoba ci się?
Katrine: Jest świetne... Do zobaczenia w szkole

Uśmiechnęłam się, żegnając z nim. Jednak jeszcze nie odszedł. Cmoknął mnie w policzek, aż miałam wrażenie, że odfrunę. Motylki tańczyły w brzuchu, a na twarzy spaliłam buraka.

Katrine: Matty?
Matt: Tak?
Katrine: Bo ja... Ja chciałam... ci coś...

Nie zdołałam dokończyć, bo jego usta zetknęły się z moimi i doszło do pocałunku. Myślałam, że będę eksplodować, ale zdołałam opanować emocje. Pierwszy raz zostałam pocałowana przez chłopaka. Pierwszy raz.

**Matt**

Tak. Posunąłem się do tego. Widziałem, ze czuła to samo. Te rumieńce, uśmiech oraz wymyślone zdrobnienie. Wiedziałem, jak wiele ryzykuję, ale dla Katrine każda cena była warta. Gdy wybiła dwudziesta, rozeszliśmy się do domu. Byłem szczęśliwy, a wszelkie smutki z odejściem taty na chwilę odeszły w zapomnienie. Jednak pozostały zmartwienia, które wyszły z cienia. Mój instynkt bił na alarm. Zauważyłem Ducha. Ominąłem go, ale ten od razu mną rzucił o chodnik. Chciałem go jakoś odtrącić, lecz siła Makluan tu nie dała rady.

Matt: Co ty robisz?
Duch: Ostrzegałem cię. Łapy precz od mojej córki!

Kopnął w żebra, aż zaczął atakować po twarzy pięściami. Nie mogłem uciec. Jego kolano miażdżyło mi brzuch. Słyszałem czyjś hałas. To był krzyk Katrine.

Part 141: Katty i Matty

2 | Skomentuj


**Rhodey**

Wyjąłem kopertę z szuflady biurka i wziąłem się za czytanie listu. Ciekawe, co chciał mi przekazać?

Kochany bracie,
Chciałbym cię przeprosić, że zostawiam ciebie z tymi wszystkimi problemami, które wiążą się z ratowaniem świata. Jednak wolałbym, żebyś się skupił na swoim własnym życiu, jakim jest Akademia Wojskowa. Wiem, że wiązałeś z nią przyszłość. Marzyłeś o tym. I nie musisz się martwić, kto będzie zajmował się walkami z groźnymi przestępcami, bo SHIELD ma specjalne jednostki powołane do zażegnania każdego zagrożenia.
Czy mógłbym mieć dla ciebie prośbę? Czy byłbyś w stanie zaopiekować się moją rodziną tak, jak kiedyś Roberta troszczyła się mną po wypadku razem z twoim ojcem? Mam nadzieję, że porzucisz w końcu swoją kochankę na rzecz miłości w realnym świecie. Zasługujesz na nią, jak prawdziwy mężczyzna. Jeśli myślisz, że to jakiś żart, to jesteś w błędzie. Chcę twojego szczęścia i życzę ci, jak najlepiej. 
Jednak proszę cię o wybaczenie za to, co zrobiłem, ale nie widziałem innego wyjścia, jak ratowanie życia mojej ukochanej córki, którą kocham nad życie.
Jako, że mi pomagałeś przez te wszystkie lata od czasu wypadku, chciałbym coś po sobie pozostawić. Coś, co będzie wyłącznie dla ciebie pamiątką, czyli zdjęcie naszej trójki, gdy jedynie byliśmy przyjaciółmi, a teraz staliśmy się rodziną.
Kocham cię, jak brata
Tony


Nie spodziewałbym się, że tak wszystko idealnie zaplanuje. Czyli SHIELD ma się zajmować łapaniem złoczyńców? War Machine na emeryturę? Mowy nie ma. Jednak z drugiej strony, to muszę się zająć Akademią Wojskową. I jeszcze wpadł mu głupi pomysł z dziewczyną. Jestem szczęśliwy nawet bez niej. Dobrze mi z tym.
Po przeczytaniu listu chciałem wrócić do rodziców, ale usłyszałem jakiś hałas. I to nie byle jaki. Cholera! Whiplash! Ostrożnie zerknąłem przez okno. Czy to naprawdę był on?

**Katrine**

Nie musiałam zbyt długo czekać na Matta. Był punktualnie o osiemnastej, jak się umówiliśmy w pizzerii. Zamówiłam po średniej pizzy, frytkach i litrze coli. Mogłam jakoś się pomalować, ale gdybym to zrobiła, ojciec wiedziałby, że kłamię. No trudno. Na bal mam zamiar wyglądać, jak prawdziwa dziewczyna.

Katrine: Hej, Matt! Wybacz za kłopot. Nie powinnam cię prosić, żeby się spotkać, bo pewnie jesteś w niezbyt dobrym nastroju
Matt: W porządku. Dam radę... Cieszę się, że nic ci nie jest
Katrine: Nie. To ja powinnam się cieszyć, że wszystko z tobą w porządku. No poza śmiercią taty... Naprawdę współczuję
Matt: Jakoś przeżyję, choć chyba chciałaś się spotkać w innym celu... Nie wierzę, że cię puścił
Katrine: Powiedziałam o meczu siatkówki naszej szkolnej drużyny
Matt: Poważnie? Nie musiałaś kłamać
Katrine: Masz przeze mnie same kłopoty i... przepraszam
Matt: Hej! Nic się nie stało. Żyjemy, prawda? Teraz czeka nas bal
Katrine: No właśnie... Bal

Skoro on poruszył ten temat, może też będzie chciał mnie zaprosić? A! Kogo ja oszukuję? Pewnie nie lubi takich zabaw. Jeszcze wyjdę na kretynkę w miejscu publicznym. Ech! Raz kozie śmierć.

Katrine: Eee... Zechciałbyś pójść na bal?
Matt: A wiesz, że chciałem zapytać o to samo?
Katrine: Naprawdę?
Matt: Tylko nie wiem, kogo zaprosić
Katrine: Sądzę, że odpowiedź masz przed nosem
Matt: Masz rację... Katrine?
Katrine: Tak, Matt?
Matt: Znasz jakąś dziewczynę, która poszłaby ze mną na tę zabawę?

Już myślałam, że powie o mnie, a on szuka jakiejś innej? Wiedziałam, że wygłupiłabym się przed nim. Poczułam się źle, ale przez chwilę.

Matt: Żartuję, Katty. Może ty byś potowarzyszyła mi w piątek wieczorem za tydzień?
Katrine: Katty?
Matt: Nie ładne? Skoro traktujemy się, jak przyjaciele, powinniśmy mieć jakieś przezwiska
Katrine: Matty
Matt: Słucham?
Katrine: Twoje będzie takie... Eee... Na czym my to...
Matt: Pójdziesz ze mną na bal?
Katrine: Już myślałam, że nie zapytasz... No pewnie, że tak

Wypaliłam sporego rumieńca, gdy dotknął mojej dłoni, ale pewnie zrobił to przez przypadek. Zaczęliśmy jeść frytki, ale nie mogłam oderwać od niego wzroku. Po prostu się zakochałam.

**Rhodey**

Musiałem coś zrobić. Whiplash kręcił się w pobliżu fabryki. Pepper powinna wiedzieć, że są w niebezpieczeństwie. Szybko zbiegłem na dół, ale mama musiała mnie zatrzymać, chwytając za ramię.

Roberta: Rhodey, co z tobą? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha
Rhodey: Whiplash... Zbrojownia... Pepper... Niebezpieczeństwo
Roberta: Co? Jak to możliwe?
Rhodey: Muszę... ją... ostrzec
Roberta: Stój! Jeśli jest w pobliżu, może cię skrzywdzić, a na to nie pozwolę. Zadzwoń do niej i jej powiedz. Tak będzie najlepiej
Rhodey: No dobrze

Wybrałem numer do przyjaciółki, ale nie odbierała. Możliwe, że spała lub biczownik zagłuszył jakoś działanie telefonu na terenie fabryki. Coraz bardziej bałem się, że ją skrzywdzi i jeszcze jej dzieci. Nie mogłem czekać na rozwój wypadków. Wybiegłem z domu, kierując się do zbrojowni. Przebiegłem obok tego wariata, unikając jego wzroku. Pobiegłem do tylnego wejścia, skąd mogłem szybciej się dostać do budynku.
Gdy minęło pięć minut, wstukałem kod do wejścia. Poza Lily i FRIDAY nie było nikogo. Spóźniłem się?
© Mrs Black | WS X X X