Tony pracował nad nowym wynalazkiem. Rodzinna firma zajmowała się technologią medyczną, dlatego szperał przy elektronice. Chciał usprawnić działanie implantu serca. Pracował nad ułatwieniem życia takim osobom, co miały też chore serce, jak on. Głównie musiał brać leki na swoją przypadłość i nie miał tak najgorzej. Przez wypadek zdecydował się na pomaganie ludziom. W końcu chciał zrobić coś dobrego, zanim umrze. Nie był pewny, czy długo wytrzyma. Jednak niezbyt skupiał się nad tym.
Kiedy zaczął robić się senny, poczuł, jak ktoś nim potrząsa.
To był jego ojciec. Howard Stark.
-Tony, obudź się. Ej! Dobrze się czujesz?
-Taa... Tak, tato. To tylko zmęczenie. O rany! Ile my tu siedzimy?
-My? Chyba ty. Na pewno pół dnia jesteś bez jedzenia. Głodny?
-Mama robiła... kanapki?
Zadał głupie pytanie i miał ochotę uderzyć się w twarz, ale tak mocno, by głupota wyszła z głowy. Posmutniał, bo prawda była bolesna. Stracił matkę jeszcze przed tym, gdy nauczył się chodzić.
-Tony?
-Wybacz. Po prostu... Ech! Ciężko się przyzwyczaić.
-Minęło sporo czasu, synu. Musisz jakoś żyć.
-Te "jakoś" do czego się odnosi?
-Do wszystkiego.
-Do tego też?
Wskazał na klatkę piersiową, zaś mężczyzna jedynie przytakiwał głową. Przytulił nastolatka, czego się nie spodziewał.
-Wszystko będzie dobrze, a teraz odłóż narzędzia i chodźmy coś zjeść.
-Zgoda.
Wstał z miejsca pracy, wychodząc do domu. Ogólnie mieszkał w firmie, czyli przenieść się z jednego miejsca na drugie nie było problemem.
Kiedy zamierzał wejść do windy, zauważył, że nie działała. Była zepsuta. Musieli iść schodami. Innego wyjścia nie mieli. Przeszli zaledwie na jedno piętro, a Tony już poczuł się słabo.
-Tony, dobrze się czujesz?
-Nie pytaj tylko... idź.
-Martwię się.
-To nic.
Szedł dalej, lecz tym razem podpierał się poręczy. Upierał się przy swoim, aż miał trudności z oddychaniem.
-Tony!
Zemdlał. Przez chwilę widział jeszcze, jak ojciec podniósł go, biorąc sposobem matczynym. Nie pomyślałby, że choroba się pogłębiła.
-Synu, trzymaj się.
Howard zabrał syna do pokoju. Zdołał dojść na trzecie piętro, gdzie mieli swoje mieszkanie. Pamiętał doskonale, iż połknął dzienną dawkę leków, więc przyczyna utraty sił musiała leżeć w czymś innym. Postanowił zadzwonić do przyjaciela, który znał się na medycynie, jak mało kto. Był specjalistą w dziedzinie cybermedycyny oraz kardiologii. Właśnie sprawdzał, jak przyszła lekarka radziła sobie z symulatorem operacji.
-Fuuj! To obleśne!
-Takie realia, Victorio. Jeśli chcesz być lekarzem, musisz przełamać swoje obrzydzenie do krwi oraz organów.
-Ech! Nie mam wyboru.
Kontynuowała grzebanie w "zwłokach", wyjmując serce na metalowy stół. Próbowała myśleć w inny sposób, żeby nie dostrzegać obleśnych dla niej rzeczy. Pomyślała o szalonym pomyśle artysty. I w ten sposób zakończyła symulator. Dr Yinsen wystawił ocenę.
-Brawo. Jestem z ciebie dumny. Uratowałaś pacjenta.
-Wyjmując mu serce?
-Spokojnie. Na razie musisz wytrenować stalowe nerwy. Przede wszystkim nie możesz się bać.
-Wiem o tym. Najważniejsze jest ratowanie życia za wszelką cenę.
-Właśnie. Widzę, że wiele pamiętasz.
-Bo mnie tego nauczyłeś.
Uśmiechnęła się szczerze, zdejmując rękawiczki oraz całą odzież chirurgiczną.
-Robisz wielkie postępy. Niebawem czeka cię ostateczny egzamin.
-Jak on ma wyglądać?
-Hahaha! To niespodzianka.
-Mam się bać?
-Niekoniecznie.
Tym razem doktorek podzielił się pozytywną energią, odwdzięczając się tym samym uśmiechem, co ona. Całą sytuację przerwał telefon. Specjalista odebrał. Nawet znał numer dzwoniącego.
-Kopę lat, Howardzie. Jak zdrówko?
-W porządku, choć mój syn ma gorzej.
-Słyszałem o wypadku. Współczuję mu, ale przynajmniej jego serce dalej samodzielnie działa bez wspomagaczy.
-No i tu tkwi problem.
-To znaczy?
-Kilka minut temu zemdlał.
Staruszek zamyślił się, zastanawiając nad przyczyną. Mogło być ich wiele. Stres, zbyt duży wysiłek, łączący się z przemęczeniem lub coś gorszego. Bardziej niepokojącego. Musiał powiedzieć o wszystkich swoich obawach.
-Mhm... A leki bierze?
-No tak. Zawsze pilnuję, żeby o tym nie zapominał.
-Oj! Nie będę ściemniał, ale nie jest dobrze. Więcej mógłbym wiedzieć po zbadaniu Tony'ego, chociaż...
-Chociaż, co?
-Victorio, masz zadanie!
Zawołał uczennicę. Od razu podeszła z lekkim poddenerwowaniem.
-Coś się stało, doktorze?
-Będziesz mi potrzebna.
-Do czego?
-Przed tobą mały test. Pakuj sprzęt.
-Eee... No dobrze.
Lekko zmieszała się, choć później zaczęła zabierać do torby medycznej najważniejsze rzeczy. Yinsen powrócił do rozmowy, uspokajając ojca chłopca.
-Zaraz się pojawimy u ciebie, ale najpierw odpowiedz na jeszcze jedno pytanie.
-Słucham.
-Czy poza omdleniem wystąpiły jakieś inne objawy?
-Miał trudności z oddychaniem.
-A teraz?
-Oddycha normalnie.
-Czyli to było chwilowe.
-Powiesz mi, co podejrzewasz?
-Howard, nie bój się. Sam chciałbym wiedzieć, ale powiem jedno.
-Co?
-Choroba mogła się nasilić.
Mężczyzna zamilknął. Nie mógł pojąć, że coś takiego mogło się wydarzyć. Poważnie bał się o jedynego syna, którego wychowywał sam.
-Howard, jesteś tam?
-Tak, tak. Wybacz, ale to dla mnie nie do pojęcia.
-Wiem, lecz wszystko wyjdzie na jaw. Bądźmy dobrej myśli. Porozmawiamy, gdy zobaczymy się twarzą w twarz.
-Dobrze.
Więcej nie mógł z siebie wykrztusić. To dla niego było już zbyt wiele. Wystarczy, że żona zmarła na tę chorobę, co odziedziczył nastolatek.
Po odbytej konwersacji przez telefon. lekarze pojechali odwiedzić chorego. Biznesmen nadal czuwał przy nim. Ciągle nie odezwał się ani jednym słowem. Strach rósł z całym niepokojem. Najbardziej bał się usłyszeć potwierdzenia przypuszczeń przyjaciela. Jeśli genetyczna wada się powiększyła, mógł stracić dziecko. Kiedy on starał się ukoić nerwy, kobieta rozmawiała z kardiochirurgiem.
-Może dasz mi jakieś ułatwienie? Chociaż powiedz, z kim mamy do czynienia?
-Nie mogę. Wtedy test będzie nieważny. Od twojej diagnozy będzie zależało czyjeś życie. Weź to pod uwagę, dlatego nie pomyl się.
-Doktor liczy na moją celową pomyłkę?
-Nie powiedziałem tego.
-Ale tak jest.
-Nieprawda. Po prostu musisz zrozumieć, że bez tego nie można podjąć odpowiedniego leczenia. Rozumiesz, Victorio?
-Tak.
Nie odpowiedziała zbyt pewnie, ale nie miała zamiaru udowadniać, iż odpowiedź powinna być inna. Jednak nie kwestionowała słów specjalisty, aż dojechali na miejsce. Zabrali sprzęt, wchodząc schodami do mieszkania. Ho doskonale pamiętał, gdzie mieszkał przyjaciel, co teraz potrzebował pomocy. Zapukali, a on ich jedynie wpuścił. Nic nie mówił. Victoria podeszła do chorego, mierząc wszelkie parametry, zaś Howard rozmawiał z dr Yinsen w kuchni.
-Kim ona jest?
-To moja uczennica. Jest bardzo uzdolniona i na pewno postawi dobrą diagnozę.
-A dlaczego ty tego nie zrobisz?
-Mam swoje powody... Jak do tego doszło?
-Pracował nad nowym rozrusznikiem serca.
-Zdolny chłopak.
-Zawsze taki był.
-Bez obaw. Victoria Bernes wie, co robić. Niebawem mnie zastąpi, gdy umrę.
Stwierdził z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Potrafił zachować humor nawet w takich tematach. Długo nie rozmawiali, gdyż cierpliwość domownika miała swoje granice. Dziesięć minut i już chciał wiedzieć, co się dzieje za sąsiednią ścianą. Wszedł tam, widząc syna, podpiętego do aparatury. Lekarka podała mu ostatnie lekarstwa. Po jego minie było widać, iż żądał natychmiastowych wyjaśnień.
-Co się z nim dzieje?
-Podałam amiodaron, by wyrównać bicie serca.
-Nie bardzo rozumiem.
-Według EKG, miał częstoskurcz komorowy, co mogło być spowodowane kardiomiopatią rozstrzeniową.
-To bardzo poważne?
-Powinien zostać zabrany na obserwację tak na wszelki wypadek.
-Czyli nie jest dobrze? Choroba się nasiliła?
-Na to wygląda, choć wszystko się okaże po dodatkowej diagnostyce.
Stwierdziła, sprawdzając zapisy z urządzenia. Zanotowała swoje odkrycia, wychodząc na chwilę z pokoju. Podała zebrane informacje egzaminatorowi.
-I jak? Ustaliłam odpowiednio?
-Hmm... Wykres na to wskazuje, że nie mylisz się. Miał częstoskurcz, ale dostał leki?
-Tak.
-Co dałaś?
-Amiodaron.
-Pomogło?
-Tak.
-No i zuch dziewczynka. Test masz zdany.
-Przeżyje, prawda?
-Pozwól, iż sam się o tym przekonam.
Oboje weszli do pokoju chorego, którego stan znowu uległ zmianie. Na kardiomonitorze było widać kolejną zmianę bicia serca.
-Bradykardia.
-Niedobrze... Podaj pół miligrama atropiny dożylnie.
-Podałam.
-Ho, co się dzieje?
Howard nie rozumiał, co mógł zrobić. Wiedział jedno. Było źle.
-Sytuację mamy pod kontrolą. Rytm wrócił prawidłowy, ale i tak musi zostać zabrany do szpitala.
-Zgadzam się. Pomóżcie mu. Nie chcę go stracić.
-Wiemy o tym, Howardzie. Wszystko jakoś się ułoży.
-Mogłem mu nie pozwalać na tak długą pracę. Jestem winny.
-Nie mów tak, bo nawet wysiłek niczego nie zmienił. Tylko jego serce słabnie.
-Umrze?
-Nie pozwolę na to... Victorio, gotowa?
-Tak. Możemy zabrać pacjenta.
Położyła chłopaka na noszach, wynosząc ostrożnie z mieszkania i schodząc po schodach. Za pozwoleniem lekarza mógł ktoś z rodziny być przy chorym. Mężczyzna siedział obok syna, trzymając go za rękę. Chciał przekazać mu swoje siły do walki z chorobą. Bał się kolejnych godzin, co były niepewnością.
-Tony, bądź silny. Musisz wygrać, rozumiesz? Twoja mama, by tego chciała.
-Howard, wszystko będzie dobrze. Zajmiemy się nim, jak należy.
-Maria umarła przez to, jaką ma przypadłość.
-Pamiętam o tym, ale naprawdę nie masz się, czego obawiać.
-Powiedz coś, co mnie ucieszy.
-Tony jest młody i silny. Nie umrze.
-Doktorze, asystolia! Proszę, zatrzymaj się!
-Co się znowu dzieje?!
- Howard, spokojnie.
Strach znowu wzrósł przez nagłe pogorszenie stanu. Młoda lekarka sprawdziła odczyty i podała adrenalinę. Ojciec siedział, zakrywając twarz w dłoniach. Tony walczył, choć serce nadal zamierzało się poddać. Po podaniu leków, sytuacja znowu znalazła się pod kontrolą. Jednak mężczyzna panicznie bał się o życie syna.
-Mam go! Możemy jechać!
-Trzeba, jak najszybciej. Jeśli znowu będzie zmiana rytmu, użyj kardiowersji.
-Ale to tylko przy częstoskurczu.
-Może znowu się pojawić. Bądź gotowa.
-Dobrze, dr Yinsen.
Pojechali na sygnale prosto do najbliższego szpitala. Kobieta nadal sprawdzała, czy organizm ponownie szykował bunt. Na razie nic na to nie wskazywało. Zdołali dojechać do placówki bez większych zakłóceń. Chłopak został zabrany na kardiologię, gdzie został dokładnie przebadany. Wyniki nie były dobre dla ojca chorego. Musieli mu jakoś przekazać złe wieści. Tak złe, że gorsze mogły też nadejść. Właśnie siedzieli w gabinecie, dyskutując nad wynikami.
-Co teraz? Mamy niewiele czasu.
-Zauważyłem, Victorio. Na razie będziemy obserwować.
-Ale to nic nam nie da, jeśli niebawem umrze.
-Nie umrze! Tak nie będzie!
-Doktorze...
-Musimy coś wymyślić.
-Serce jest zbyt zmęczone ciągłym wysiłkiem fizycznym, więc leki też niewiele dają.
-Nie wydaje mi się. Tu chodzi o coś innego
-Co sugerujesz?
-Wykonajmy echo serca.
Zgodziła się i razem poszli na oddział. Ojciec dziecka czekał przed wejściem na zakończenie badania. Yinsen przyglądał się obrazowi serca, zaś lekarka wykonywała diagnostykę. Potwierdziły się ich obawy, co nie wskazywały na coś dobrego.
-Widzisz to?
-A jednak zaostrzony stan kardiomopatii.
-Niestety. Co my mu powiemy?
-W pracy lekarza zawsze trzeba mówić prawdę, ale tylko w dość odpowiedni sposób. Nie powiemy mu prosto z mostu, że bez ingerencji chirurgicznej się nie obejdzie.
-Czyli, jak się ma dowiedzieć?
-Normalnie. Powiem mu to tak aby niczego się nie obawiał.
-Przygotuję pacjenta do operacji.
-Najpierw potrzebna jest zgoda.
-Oj! Ale z tym zwlekać nie możemy.
-Procedury, Victorio. Musimy się ich trzymać.
Przypomniał o zasadach, bo bez wiedzy rodzica nie mogli podejmować żadnych kroków. Przyjaciel Howarda zaczął wyjaśniać, co odkryli oraz podał ostateczną diagnozę. Nie był zadowolony, a wręcz przerażony. W jednej chwili przypomniał sobie, że to samo mówili lekarze, co próbowali uratować jego żonę. Nie udało się. Nie chciał, by ta historia zatoczyła koło.
-Wyjdzie z tego? Obiecaj mi jedno, Ho. Przeżyje i nic mu nie będzie.
-Wiesz, że nie mogę składać żadnych obietnic. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
-Ale dlaczego choroba akurat teraz się nasiliła?
-Bo Tony nie brał leków.
-Niemożliwe. Przecież... Przecież pilnowałem go.
-Mógł brać wtedy, kiedy byłeś przy nim. Musi brać po dwie tabletki, a brał jedną. Łącząc do tego brak odpoczynku lub niewielką ilość snu, są efekty.
-Boże! Czy on naprawdę umiera?
-Niestety, a teraz mi wybacz. Muszę przygotować się do operacji.
Pożegnał się z nim, zabierając łóżko z umierającym nastolatkiem na blok. Tam też Victoria mu towarzyszyła ubrana w fartuch chirurgiczny, czepek oraz maskę. Również liczyła na happy end tej historii.
-Gotowa?
-Prawdziwy egzamin, tak?
-Niekoniecznie. Prawdziwa walka o czyjeś życie. Nie możesz stchórzyć.
-Wiem. No to do dzieła.
Uśpili pacjenta gazem, a następnie podpięli do kardiomonitora, maski tlenowej oraz rozłożyli narzędzia niezbędne w chirurgii. Dr Yinsen przejechał skalpelem wzdłuż klatki piersiowej, zaś kolejnym krokiem było użycie rozwieraczy w celu dostania się do pożądanego narządu. Nie mieli z niczym problemu i prawie kończyli skomplikowany zabieg. Chirurg wyjął rozrusznik serca, który wszczepił, podłączając odpowiednio. Ustawił tryb działania, by w ten sposób wspomagało chory organ.
-Udało się. I co? Było tak źle?
-Nie, aż takie obrzydliwe, jak wcześniej.
-Oj! Gastrologom możesz pozazdrościć.
-Przestań. To wcale nie jest śmieszne... Naprawdę konieczny był rozrusznik?
-Niestety, ale tylko w ten sposób można utrzymać odpowiedni rytm. W ten sposób jego choroba będzie bardziej znośna. Jest dobrze.
-Czyli zszywamy?
-Tak.
Usunęli "łyżki" i zszyli ranę, opatrując plastrem na całą klatkę piersiową. Tony został zabrany na salę pooperacyjną. Victoria była zmęczona, więc jedynie umyła się, przebrała i poszła spać. Położyła się na kanapie w gabinecie, chrapiąc. Niestety została brutalnie zbudzona, spadając z sofy.
-Au! Za co to?
-Dlaczego uciekłaś?
-Daj mi spać!
-Nie jesteś ciekawa, co się z nim stanie?
-Uratowany, prawda? Więcej nie muszę wiedzieć.
-Ojciec chłopaka uspokoił się i prosił, żeby ci podziękować.
-Jaja sobie robisz?
-Mówię prawdę. Masz dziś wolne, ale od jutra jesteś lekarzem.
-Zdałam? Naprawdę zdałam?
-Oczywiście. Nie ma rzeczy niemożliwych.
Podzielił się swoim głupawym uśmieszkiem, aż oberwał poduszką. Kiedy oni się ze sobą droczyli, Tony otworzył oczy. Czuł się o wiele lepiej. Zdziwił się, widząc strach w oczach ojca.
-Tato, co się stało?
-Ty żyjesz! Synu, to taka ulga! Więcej już mi tak nie rób, jasne?
-Mogę wiedzieć, dlaczego tu jestem?
-Byłeś chory, ale będzie coraz lepiej.
-Tato, to moja wina.
-Wiem o tym, ale następnym razem nie pozwolę na długie siedzenie w laboratorium. Potrzebujesz normalnego życia.
-Chyba nie zapiszesz mnie do szkoły? Nie zapiszesz, prawda?
-Zastanowię się nad tym. Dobra propozycja.
-Tato!
-Hahaha! Naprawdę dobrze, że żyjesz.
Przytulił swoją pociechę, aż uronił jedną łezkę przez szczęście oraz odchodzący niepokój. Teraz jedynie liczył, że już nigdy więcej nie będzie musiał przechodzić przez taki koszmar. Tony Stark żyje.
--**--
Witajcie. Napisałam ten krótki dramacik, bo natchnęły mnie pewne seriale medyczne, a skoro jestem dramatyczką, dręczenia Tony'ego nie mogło zabraknąć. Mam nadzieję, że nie zostanę zabita za takie znęcanie. Jestem sadystką. Lubię mu sprawiać ból. Niestety, ale duet Yinsen i mojej Victorii jest najlepszy, jaki mogłam stworzyć ;)
PS: Czy chcecie więcej takich historyjek z udziałem tej pary medyków? A może wolicie poczytać o czymś innym?
-Tony, obudź się. Ej! Dobrze się czujesz?
-Taa... Tak, tato. To tylko zmęczenie. O rany! Ile my tu siedzimy?
-My? Chyba ty. Na pewno pół dnia jesteś bez jedzenia. Głodny?
-Mama robiła... kanapki?
Zadał głupie pytanie i miał ochotę uderzyć się w twarz, ale tak mocno, by głupota wyszła z głowy. Posmutniał, bo prawda była bolesna. Stracił matkę jeszcze przed tym, gdy nauczył się chodzić.
-Tony?
-Wybacz. Po prostu... Ech! Ciężko się przyzwyczaić.
-Minęło sporo czasu, synu. Musisz jakoś żyć.
-Te "jakoś" do czego się odnosi?
-Do wszystkiego.
-Do tego też?
Wskazał na klatkę piersiową, zaś mężczyzna jedynie przytakiwał głową. Przytulił nastolatka, czego się nie spodziewał.
-Wszystko będzie dobrze, a teraz odłóż narzędzia i chodźmy coś zjeść.
-Zgoda.
Wstał z miejsca pracy, wychodząc do domu. Ogólnie mieszkał w firmie, czyli przenieść się z jednego miejsca na drugie nie było problemem.
Kiedy zamierzał wejść do windy, zauważył, że nie działała. Była zepsuta. Musieli iść schodami. Innego wyjścia nie mieli. Przeszli zaledwie na jedno piętro, a Tony już poczuł się słabo.
-Tony, dobrze się czujesz?
-Nie pytaj tylko... idź.
-Martwię się.
-To nic.
Szedł dalej, lecz tym razem podpierał się poręczy. Upierał się przy swoim, aż miał trudności z oddychaniem.
-Tony!
Zemdlał. Przez chwilę widział jeszcze, jak ojciec podniósł go, biorąc sposobem matczynym. Nie pomyślałby, że choroba się pogłębiła.
-Synu, trzymaj się.
Howard zabrał syna do pokoju. Zdołał dojść na trzecie piętro, gdzie mieli swoje mieszkanie. Pamiętał doskonale, iż połknął dzienną dawkę leków, więc przyczyna utraty sił musiała leżeć w czymś innym. Postanowił zadzwonić do przyjaciela, który znał się na medycynie, jak mało kto. Był specjalistą w dziedzinie cybermedycyny oraz kardiologii. Właśnie sprawdzał, jak przyszła lekarka radziła sobie z symulatorem operacji.
-Fuuj! To obleśne!
-Takie realia, Victorio. Jeśli chcesz być lekarzem, musisz przełamać swoje obrzydzenie do krwi oraz organów.
-Ech! Nie mam wyboru.
Kontynuowała grzebanie w "zwłokach", wyjmując serce na metalowy stół. Próbowała myśleć w inny sposób, żeby nie dostrzegać obleśnych dla niej rzeczy. Pomyślała o szalonym pomyśle artysty. I w ten sposób zakończyła symulator. Dr Yinsen wystawił ocenę.
-Brawo. Jestem z ciebie dumny. Uratowałaś pacjenta.
-Wyjmując mu serce?
-Spokojnie. Na razie musisz wytrenować stalowe nerwy. Przede wszystkim nie możesz się bać.
-Wiem o tym. Najważniejsze jest ratowanie życia za wszelką cenę.
-Właśnie. Widzę, że wiele pamiętasz.
-Bo mnie tego nauczyłeś.
Uśmiechnęła się szczerze, zdejmując rękawiczki oraz całą odzież chirurgiczną.
-Robisz wielkie postępy. Niebawem czeka cię ostateczny egzamin.
-Jak on ma wyglądać?
-Hahaha! To niespodzianka.
-Mam się bać?
-Niekoniecznie.
Tym razem doktorek podzielił się pozytywną energią, odwdzięczając się tym samym uśmiechem, co ona. Całą sytuację przerwał telefon. Specjalista odebrał. Nawet znał numer dzwoniącego.
-Kopę lat, Howardzie. Jak zdrówko?
-W porządku, choć mój syn ma gorzej.
-Słyszałem o wypadku. Współczuję mu, ale przynajmniej jego serce dalej samodzielnie działa bez wspomagaczy.
-No i tu tkwi problem.
-To znaczy?
-Kilka minut temu zemdlał.
Staruszek zamyślił się, zastanawiając nad przyczyną. Mogło być ich wiele. Stres, zbyt duży wysiłek, łączący się z przemęczeniem lub coś gorszego. Bardziej niepokojącego. Musiał powiedzieć o wszystkich swoich obawach.
-Mhm... A leki bierze?
-No tak. Zawsze pilnuję, żeby o tym nie zapominał.
-Oj! Nie będę ściemniał, ale nie jest dobrze. Więcej mógłbym wiedzieć po zbadaniu Tony'ego, chociaż...
-Chociaż, co?
-Victorio, masz zadanie!
Zawołał uczennicę. Od razu podeszła z lekkim poddenerwowaniem.
-Coś się stało, doktorze?
-Będziesz mi potrzebna.
-Do czego?
-Przed tobą mały test. Pakuj sprzęt.
-Eee... No dobrze.
Lekko zmieszała się, choć później zaczęła zabierać do torby medycznej najważniejsze rzeczy. Yinsen powrócił do rozmowy, uspokajając ojca chłopca.
-Zaraz się pojawimy u ciebie, ale najpierw odpowiedz na jeszcze jedno pytanie.
-Słucham.
-Czy poza omdleniem wystąpiły jakieś inne objawy?
-Miał trudności z oddychaniem.
-A teraz?
-Oddycha normalnie.
-Czyli to było chwilowe.
-Powiesz mi, co podejrzewasz?
-Howard, nie bój się. Sam chciałbym wiedzieć, ale powiem jedno.
-Co?
-Choroba mogła się nasilić.
Mężczyzna zamilknął. Nie mógł pojąć, że coś takiego mogło się wydarzyć. Poważnie bał się o jedynego syna, którego wychowywał sam.
-Howard, jesteś tam?
-Tak, tak. Wybacz, ale to dla mnie nie do pojęcia.
-Wiem, lecz wszystko wyjdzie na jaw. Bądźmy dobrej myśli. Porozmawiamy, gdy zobaczymy się twarzą w twarz.
-Dobrze.
Więcej nie mógł z siebie wykrztusić. To dla niego było już zbyt wiele. Wystarczy, że żona zmarła na tę chorobę, co odziedziczył nastolatek.
Po odbytej konwersacji przez telefon. lekarze pojechali odwiedzić chorego. Biznesmen nadal czuwał przy nim. Ciągle nie odezwał się ani jednym słowem. Strach rósł z całym niepokojem. Najbardziej bał się usłyszeć potwierdzenia przypuszczeń przyjaciela. Jeśli genetyczna wada się powiększyła, mógł stracić dziecko. Kiedy on starał się ukoić nerwy, kobieta rozmawiała z kardiochirurgiem.
-Może dasz mi jakieś ułatwienie? Chociaż powiedz, z kim mamy do czynienia?
-Nie mogę. Wtedy test będzie nieważny. Od twojej diagnozy będzie zależało czyjeś życie. Weź to pod uwagę, dlatego nie pomyl się.
-Doktor liczy na moją celową pomyłkę?
-Nie powiedziałem tego.
-Ale tak jest.
-Nieprawda. Po prostu musisz zrozumieć, że bez tego nie można podjąć odpowiedniego leczenia. Rozumiesz, Victorio?
-Tak.
Nie odpowiedziała zbyt pewnie, ale nie miała zamiaru udowadniać, iż odpowiedź powinna być inna. Jednak nie kwestionowała słów specjalisty, aż dojechali na miejsce. Zabrali sprzęt, wchodząc schodami do mieszkania. Ho doskonale pamiętał, gdzie mieszkał przyjaciel, co teraz potrzebował pomocy. Zapukali, a on ich jedynie wpuścił. Nic nie mówił. Victoria podeszła do chorego, mierząc wszelkie parametry, zaś Howard rozmawiał z dr Yinsen w kuchni.
-Kim ona jest?
-To moja uczennica. Jest bardzo uzdolniona i na pewno postawi dobrą diagnozę.
-A dlaczego ty tego nie zrobisz?
-Mam swoje powody... Jak do tego doszło?
-Pracował nad nowym rozrusznikiem serca.
-Zdolny chłopak.
-Zawsze taki był.
-Bez obaw. Victoria Bernes wie, co robić. Niebawem mnie zastąpi, gdy umrę.
Stwierdził z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Potrafił zachować humor nawet w takich tematach. Długo nie rozmawiali, gdyż cierpliwość domownika miała swoje granice. Dziesięć minut i już chciał wiedzieć, co się dzieje za sąsiednią ścianą. Wszedł tam, widząc syna, podpiętego do aparatury. Lekarka podała mu ostatnie lekarstwa. Po jego minie było widać, iż żądał natychmiastowych wyjaśnień.
-Co się z nim dzieje?
-Podałam amiodaron, by wyrównać bicie serca.
-Nie bardzo rozumiem.
-Według EKG, miał częstoskurcz komorowy, co mogło być spowodowane kardiomiopatią rozstrzeniową.
-To bardzo poważne?
-Powinien zostać zabrany na obserwację tak na wszelki wypadek.
-Czyli nie jest dobrze? Choroba się nasiliła?
-Na to wygląda, choć wszystko się okaże po dodatkowej diagnostyce.
Stwierdziła, sprawdzając zapisy z urządzenia. Zanotowała swoje odkrycia, wychodząc na chwilę z pokoju. Podała zebrane informacje egzaminatorowi.
-I jak? Ustaliłam odpowiednio?
-Hmm... Wykres na to wskazuje, że nie mylisz się. Miał częstoskurcz, ale dostał leki?
-Tak.
-Co dałaś?
-Amiodaron.
-Pomogło?
-Tak.
-No i zuch dziewczynka. Test masz zdany.
-Przeżyje, prawda?
-Pozwól, iż sam się o tym przekonam.
Oboje weszli do pokoju chorego, którego stan znowu uległ zmianie. Na kardiomonitorze było widać kolejną zmianę bicia serca.
-Bradykardia.
-Niedobrze... Podaj pół miligrama atropiny dożylnie.
-Podałam.
-Ho, co się dzieje?
Howard nie rozumiał, co mógł zrobić. Wiedział jedno. Było źle.
-Sytuację mamy pod kontrolą. Rytm wrócił prawidłowy, ale i tak musi zostać zabrany do szpitala.
-Zgadzam się. Pomóżcie mu. Nie chcę go stracić.
-Wiemy o tym, Howardzie. Wszystko jakoś się ułoży.
-Mogłem mu nie pozwalać na tak długą pracę. Jestem winny.
-Nie mów tak, bo nawet wysiłek niczego nie zmienił. Tylko jego serce słabnie.
-Umrze?
-Nie pozwolę na to... Victorio, gotowa?
-Tak. Możemy zabrać pacjenta.
Położyła chłopaka na noszach, wynosząc ostrożnie z mieszkania i schodząc po schodach. Za pozwoleniem lekarza mógł ktoś z rodziny być przy chorym. Mężczyzna siedział obok syna, trzymając go za rękę. Chciał przekazać mu swoje siły do walki z chorobą. Bał się kolejnych godzin, co były niepewnością.
-Tony, bądź silny. Musisz wygrać, rozumiesz? Twoja mama, by tego chciała.
-Howard, wszystko będzie dobrze. Zajmiemy się nim, jak należy.
-Maria umarła przez to, jaką ma przypadłość.
-Pamiętam o tym, ale naprawdę nie masz się, czego obawiać.
-Powiedz coś, co mnie ucieszy.
-Tony jest młody i silny. Nie umrze.
-Doktorze, asystolia! Proszę, zatrzymaj się!
-Co się znowu dzieje?!
- Howard, spokojnie.
Strach znowu wzrósł przez nagłe pogorszenie stanu. Młoda lekarka sprawdziła odczyty i podała adrenalinę. Ojciec siedział, zakrywając twarz w dłoniach. Tony walczył, choć serce nadal zamierzało się poddać. Po podaniu leków, sytuacja znowu znalazła się pod kontrolą. Jednak mężczyzna panicznie bał się o życie syna.
-Mam go! Możemy jechać!
-Trzeba, jak najszybciej. Jeśli znowu będzie zmiana rytmu, użyj kardiowersji.
-Ale to tylko przy częstoskurczu.
-Może znowu się pojawić. Bądź gotowa.
-Dobrze, dr Yinsen.
Pojechali na sygnale prosto do najbliższego szpitala. Kobieta nadal sprawdzała, czy organizm ponownie szykował bunt. Na razie nic na to nie wskazywało. Zdołali dojechać do placówki bez większych zakłóceń. Chłopak został zabrany na kardiologię, gdzie został dokładnie przebadany. Wyniki nie były dobre dla ojca chorego. Musieli mu jakoś przekazać złe wieści. Tak złe, że gorsze mogły też nadejść. Właśnie siedzieli w gabinecie, dyskutując nad wynikami.
-Co teraz? Mamy niewiele czasu.
-Zauważyłem, Victorio. Na razie będziemy obserwować.
-Ale to nic nam nie da, jeśli niebawem umrze.
-Nie umrze! Tak nie będzie!
-Doktorze...
-Musimy coś wymyślić.
-Serce jest zbyt zmęczone ciągłym wysiłkiem fizycznym, więc leki też niewiele dają.
-Nie wydaje mi się. Tu chodzi o coś innego
-Co sugerujesz?
-Wykonajmy echo serca.
Zgodziła się i razem poszli na oddział. Ojciec dziecka czekał przed wejściem na zakończenie badania. Yinsen przyglądał się obrazowi serca, zaś lekarka wykonywała diagnostykę. Potwierdziły się ich obawy, co nie wskazywały na coś dobrego.
-Widzisz to?
-A jednak zaostrzony stan kardiomopatii.
-Niestety. Co my mu powiemy?
-W pracy lekarza zawsze trzeba mówić prawdę, ale tylko w dość odpowiedni sposób. Nie powiemy mu prosto z mostu, że bez ingerencji chirurgicznej się nie obejdzie.
-Czyli, jak się ma dowiedzieć?
-Normalnie. Powiem mu to tak aby niczego się nie obawiał.
-Przygotuję pacjenta do operacji.
-Najpierw potrzebna jest zgoda.
-Oj! Ale z tym zwlekać nie możemy.
-Procedury, Victorio. Musimy się ich trzymać.
Przypomniał o zasadach, bo bez wiedzy rodzica nie mogli podejmować żadnych kroków. Przyjaciel Howarda zaczął wyjaśniać, co odkryli oraz podał ostateczną diagnozę. Nie był zadowolony, a wręcz przerażony. W jednej chwili przypomniał sobie, że to samo mówili lekarze, co próbowali uratować jego żonę. Nie udało się. Nie chciał, by ta historia zatoczyła koło.
-Wyjdzie z tego? Obiecaj mi jedno, Ho. Przeżyje i nic mu nie będzie.
-Wiesz, że nie mogę składać żadnych obietnic. Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
-Ale dlaczego choroba akurat teraz się nasiliła?
-Bo Tony nie brał leków.
-Niemożliwe. Przecież... Przecież pilnowałem go.
-Mógł brać wtedy, kiedy byłeś przy nim. Musi brać po dwie tabletki, a brał jedną. Łącząc do tego brak odpoczynku lub niewielką ilość snu, są efekty.
-Boże! Czy on naprawdę umiera?
-Niestety, a teraz mi wybacz. Muszę przygotować się do operacji.
Pożegnał się z nim, zabierając łóżko z umierającym nastolatkiem na blok. Tam też Victoria mu towarzyszyła ubrana w fartuch chirurgiczny, czepek oraz maskę. Również liczyła na happy end tej historii.
-Gotowa?
-Prawdziwy egzamin, tak?
-Niekoniecznie. Prawdziwa walka o czyjeś życie. Nie możesz stchórzyć.
-Wiem. No to do dzieła.
Uśpili pacjenta gazem, a następnie podpięli do kardiomonitora, maski tlenowej oraz rozłożyli narzędzia niezbędne w chirurgii. Dr Yinsen przejechał skalpelem wzdłuż klatki piersiowej, zaś kolejnym krokiem było użycie rozwieraczy w celu dostania się do pożądanego narządu. Nie mieli z niczym problemu i prawie kończyli skomplikowany zabieg. Chirurg wyjął rozrusznik serca, który wszczepił, podłączając odpowiednio. Ustawił tryb działania, by w ten sposób wspomagało chory organ.
-Udało się. I co? Było tak źle?
-Nie, aż takie obrzydliwe, jak wcześniej.
-Oj! Gastrologom możesz pozazdrościć.
-Przestań. To wcale nie jest śmieszne... Naprawdę konieczny był rozrusznik?
-Niestety, ale tylko w ten sposób można utrzymać odpowiedni rytm. W ten sposób jego choroba będzie bardziej znośna. Jest dobrze.
-Czyli zszywamy?
-Tak.
Usunęli "łyżki" i zszyli ranę, opatrując plastrem na całą klatkę piersiową. Tony został zabrany na salę pooperacyjną. Victoria była zmęczona, więc jedynie umyła się, przebrała i poszła spać. Położyła się na kanapie w gabinecie, chrapiąc. Niestety została brutalnie zbudzona, spadając z sofy.
-Au! Za co to?
-Dlaczego uciekłaś?
-Daj mi spać!
-Nie jesteś ciekawa, co się z nim stanie?
-Uratowany, prawda? Więcej nie muszę wiedzieć.
-Ojciec chłopaka uspokoił się i prosił, żeby ci podziękować.
-Jaja sobie robisz?
-Mówię prawdę. Masz dziś wolne, ale od jutra jesteś lekarzem.
-Zdałam? Naprawdę zdałam?
-Oczywiście. Nie ma rzeczy niemożliwych.
Podzielił się swoim głupawym uśmieszkiem, aż oberwał poduszką. Kiedy oni się ze sobą droczyli, Tony otworzył oczy. Czuł się o wiele lepiej. Zdziwił się, widząc strach w oczach ojca.
-Tato, co się stało?
-Ty żyjesz! Synu, to taka ulga! Więcej już mi tak nie rób, jasne?
-Mogę wiedzieć, dlaczego tu jestem?
-Byłeś chory, ale będzie coraz lepiej.
-Tato, to moja wina.
-Wiem o tym, ale następnym razem nie pozwolę na długie siedzenie w laboratorium. Potrzebujesz normalnego życia.
-Chyba nie zapiszesz mnie do szkoły? Nie zapiszesz, prawda?
-Zastanowię się nad tym. Dobra propozycja.
-Tato!
-Hahaha! Naprawdę dobrze, że żyjesz.
Przytulił swoją pociechę, aż uronił jedną łezkę przez szczęście oraz odchodzący niepokój. Teraz jedynie liczył, że już nigdy więcej nie będzie musiał przechodzić przez taki koszmar. Tony Stark żyje.
--**--
Witajcie. Napisałam ten krótki dramacik, bo natchnęły mnie pewne seriale medyczne, a skoro jestem dramatyczką, dręczenia Tony'ego nie mogło zabraknąć. Mam nadzieję, że nie zostanę zabita za takie znęcanie. Jestem sadystką. Lubię mu sprawiać ból. Niestety, ale duet Yinsen i mojej Victorii jest najlepszy, jaki mogłam stworzyć ;)
PS: Czy chcecie więcej takich historyjek z udziałem tej pary medyków? A może wolicie poczytać o czymś innym?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi