Okładka zrobiona przez Nutcase (jedna z czytelniczek bloga) Bardzo dziękuję ;) |
Mechaniczne serce
XII Zamykam przeszłość. Otwieram przyszłość
Matthew Stark pozostał przez tydzień w szpitalu na zagojenie
ran pooperacyjnych. Nowy wspomagacz spełniał swoje zadanie, a nawet był
silniejszy. Po minionym czasie rekonwalescencji udał się na cmentarz. Złożył
kwiaty, mówiąc w myślach swoją prośbę do ojca. Wiedział, że nadal obserwował go
w chmurach.
- Obiecałem być
lepszy od ciebie. I taki będę. – Wypowiedział te słowa na głos. Po drugiej
stronie cmentarza rozpoznał Toni, zapalającą znicz na grobie Ho Yinsena. Nie
chciał przeszkadzać, więc trzymał się z boku. Nie chciał podsłuchiwać, lecz
mimo wszystko uszy wyłapały słowa.
- Wybaczam ci, tato.
Wybaczam. – Wyrzuciła z siebie wszelkie emocje, a także roztargane sumienie.
Młody Stark nie mógł nic zrobić, a bolał go widok płaczącej kobiety.
- Toni. – Zacisnął
rękę w pięść i wyszedł ze cmentarza. Powrócił do swojego pokoju, gdzie wisiała
lista ze złoczyńcami. Popatrzył na nią, zastanawiając się nad odpowiednim
posunięciem. Odpuścił sobie vendettę. – Nie jestem mściwy. – Wziął kartkę i
potargał na strzępki. Wyrzucił ją do kosza. – Nie będę tobą. Będę sobą. –
Postanowił otwarcie, czyszcząc pliki powiązane z szukaniem działalności
przestępczej.
Gdy wyszedł ze swoich
czterech ścian, rodzina siedziała przy stole. Z uśmiechem zajadał potrawę
przyrządzoną przez matkę. Nie zamierzał targać się na szalone misje. Wiedział,
iż z tym mógł jeszcze zaczekać. Nie był na nie jeszcze gotów.
- Więc naprawdę nie
chcesz być Iron Manem? Jestem w szoku. – Zdziwił się wujek, którego stan
poprawił się. Mógł wrócić do zbroi, a o tym najbardziej marzył. Paraliż nie
groził mu.
- Mam na to czas.
Najpierw zacznę od naprawy firmy taty, żeby nie było produkcji broni. Myślałem
o zapleczu medycznym. Technologia ułatwiająca życie ludziom i otwarta dla
szpitali w całym kraju. – Zasugerował swój pomysł na biznes.
- Widać, że doktor
Yinsen cię zmieniła. Bardzo mnie to cieszy, skarbie. Tak trzymaj. – Uśmiechnęła
się ciepło do niego.
- Szczerze? Mam po
uszy szpitali. Chcę żyć z dala od tego miejsca. – Zaśmiał się. – Ale tylko tam
mogę odwiedzić Toni i takie powodowanie wypadków… - Zaczął knuć dziecinny plan,
lecz zmienił to przez spojrzenie matki. – Taki żart.
- No ja myślę, bo
zarobiłbyś spory szlaban. Wierz mi, Matt. Nie chcesz tego. – Zagroziła
rodzicielka. Cały stół wybuchnął śmiechem. Humor prysnął na dźwięk dzwonka do
drzwi.
- Otworzę. – Wstał
chłopak, kierując się do drzwi. Przez wizjer rozpoznał gościa. Od razu otworzył
drzwi. Dziewczyna rzuciła mu się w ramiona, wypłakując w jego ramię. – Hej. Już
dobrze. Jestem tu.
- Matt, ja… Ja nie
poradzę sobie w roli ojca. To nie dla mnie. – Wyrzuciła z żalem. – Popełniam
tyle błędów.
- Ale ktoś musi mnie
składać do kupy. – Zażartował, a wrogie spojrzenie Toni skłoniło do
zaprzestania. – Przepraszam. Ja też nie jestem gotowy do bycia Iron Manem.
Jednak ty nadajesz się na lekarza jak mało kto. Walczyłaś o mnie. Gdyby nie
twoja upartość, nie wróciłbym do domu. Jesteś moją bohaterką. – Przytulił ją do
siebie, aż lekarka poczuła się bezpieczna.
- Dziękuję. – Nie
zamierzała odrywać się z uścisku. Trwali w nim najdłużej jak tylko mogli. W
końcu wciąż związani byli przeznaczeniem, a ich historia dopiero miała swój
początek.
KONIEC
XI Porozmawiajmy w Zaświatach
- Nie sądziłem, że
tak szybko stęsknisz się za staruszkiem.
- Tata? Ja… Ja
umarłem? – podszedł zdezorientowany, a głosy z góry nadal nie ustawały. Starały
przebić się przez mrok.
- Tak jakby, a raczej
do tego zmierzasz. – Odwrócił się do niego twarzą. Wyglądał tak jak na łożu
śmierci. Bez koszulki. Z odsłoniętą klatką piersiową, z której emanował blask
implantu. Chłopak nieśmiało dotknął ojca. Wydawał się realny.
- Ty nie żyjesz. Ja
nie umrę. Nie będę taki jak ty! – wykrzyczał spanikowany. – Nie zabierzesz mnie
ze sobą!
- Dlatego wciąż jest
nadzieja, iż do nich powrócisz. Chciałbyś mi o czymś powiedzieć? Coś cię na
pewno zastanawia. – Uśmiechnął się ciepło do syna. – Nie wstydź się. Masz prawo
pytać o wszystko.
- Dla… Dlaczego nas
zostawiłeś? Dlaczego zachowałeś się tak bezmyślnie? Czemu… Czemu przybyłeś mi z
pomocą?! Wiedziałeś jak to się dla ciebie skończy! – w głosie było słyszeć żal.
Mężczyzna potarł jedynie bródkę, patrząc na niego z zaciekawieniem.
- Zawsze liczyłem się
z ryzykiem. Tak działają bohaterowie. Ty przecież rzuciłeś się na pomoc matce.
Zachowałeś się odważnie, ale i głupio. – Puknął go głowę. – Miałeś być ode mnie
lepszy. Postaraj się bardziej, bo stracisz szansę na szczęście, Matthew. A to.
– Wskazał na mechanizm. – Jest kluczem.
- Kluczem? Nie
rozumiem.
- Do serca Toni na
pewno. – Zaśmiał się. – Ona jest dla ciebie najważniejszym skarbem. Rób to co
ona od ciebie oczekuje, a będzie twoja. – Doradził, dzieląc się męską radą w
sprawach miłosnych.
- Z mamą tak było? –
spytał zaciekawiony.
- Bardziej obrywałem
w łeb za swoją bezmyślność. – Zachichotał, rozpływając się w wspomnieniach. –
Wspaniała kobieta. Tylko też czasem zapomina o rozsądku.
- Wiem. Każdy
zapomina. To rodzinne. – Zaśmiał się krótko, gdyż poczuł ogromny ból. Zgiął się
w pół, próbując oddychać. – Co się… Dzieje?
- Chyba cię ściągają
na ziemię albo rozrusznik już się psuje.
- Jak to? Przecież… -
Nie dokończył, padając na kolana. Walczył z piekłem w klatce piersiowej.
- Nieźle cię
urządzili, a oni nie mają do nas litości. – Ostrzegł przed niebezpieczeństwem.
Powoli znikało jego ciało. – Pamiętaj o sercu. Dla Toni.
- Będę… Pamiętał. –
Uśmiechnął się, roniąc łzy. Cały świat rozpadał się na miliony drobinek. Tak
jakby były wielką układanką. Po raz ostatni mógł ujrzeć ojca, aż ciemność
zamieniła się w porażającą biel. Otworzył oczy, mrugając parokrotnie.
- Mamy go. – Usłyszał
głos lekarki, która płakała. Starał się pojąć sytuację, gdyż nie leżał w części
medycznej, a szpitalu. Dotknął mechanizmu, a raczej bandaży.
- Co… Wy…
Zrobiliście? – spytał słabym głosem. Nie słyszał dźwięku mechanizmu co
zaniepokoiło go. Czuł się zmieniony. W sali znajdował się sam personel
medyczny. Obok mógł dostrzec sprzęt do reanimacji. Powoli elementy układały się
w całość. Wiadomość w Zaświatach była prawdziwa. Umierał przez zniszczony
wspomagacz.
- Napędziłeś nam
sporego strachu. – Otarła policzki z łez. – Byłeś martwy przez czterdzieści
minut.
- Ma… Martwy? –
wyjąkał przerażony. Ból odczuwał, chociaż intensywność stała się dosyć znośna.
Szukał brakujących odpowiedzi. – Gdzie… Implant?
- Już tęsknisz za
nim? Nie jest potrzebny, lecz… Musieliśmy ci dać coś innego. Jest połączone z
sercem, więc nie potrzebujesz ładowarki. – Uśmiechnęła się ciepło. – Teraz
będzie lepiej, Matthew. – Uchyliła się i dała mu całusa w policzek. –
Odpoczywaj.
- Zostań. Proszę. –
Mówił błagalnym tonem. – Nie chcę… Być sam.
- A więc zostanę,
bohaterze. – Usiadła obok łóżka chorego, wyjmując książkę do czytania. Zaczęła
mu czytać, aby dać spokój ducha. Tego właśnie potrzebował. Chwili rozluźnienia.
X We mgle
Nowy Iron Man leciał przez miasto, starając się namierzyć
sygnaturę Rescue. Była słaba, lecz nie zamierzał rezygnować ze swojej misji.
Nawet jeśli oznaczała bilet w jedną stronę. Dzięki systemowi podtrzymywania
życia zbroja pozwalała na zniesienie przeciążenia. Nawet nie odczuwał tego,
chociaż alerty medyczne nadal wyświetlały się na ekranach.
Gdy doleciał do
magazynów na nadbrzeżu, schował się za skrzynią. Rozglądał się, aby nie wpaść w
pułapkę złoczyńców. Zwłaszcza, że mieli tam swoją kryjówkę.
- Wujku, jak zbroja
mamy? – zapytał, licząc na jakieś informacje.
- Nie ma zbytnio
uszkodzeń. Nadal jest przytomna, ale i tak musisz uważać. Tam czai się mnóstwo
zakapiorów. – Ostrzegł z powagą w głosie. – Nie daj się zabić, Matt.
- Wróć cały i zdrowy.
– Z głośników usłyszał błagalny ton Toni. Nie spodziewał się, że zdejmie
kamuflaż spokoju.
- Wrócę. –
Odpowiedział krótko, gdyż cała zgraja bandziorów krążyła wokół magazynów.
Skanował teren, szukając najbezpieczniejszej drogi do rodzicielki. Tylko jedna
wiązała się z wyjściem bez obrażeń. Wyminął Mr. Fixa, przelatując do kontenera.
Sprawnie przemieszczał się, aż dotarł do drzwi hangaru. Były otwarte. Ostrożnie
prześlizgnął się do środka. Od razu do uszu dotarł odgłos walki. Strzały
repulsorów oraz wybuchy bomb.
Nagle fala eksplozji
dosięgnęła całego pomieszczenia, a jego siła wyrzuciła Matta na zewnątrz. Na
jego nieszczęście dostrzegł nad sobą głowy zbirów z listy.
- To mój szczęśliwy
dzień. – Uśmiechnął się pod maską.
- Nie, blaszaku.
Raczej twój ostatni. – Odezwała się zjawa, strzelając z blastera. Chłopak
obronił się polem siłowym. – Nie wiedziałem, że tak szybko się spotkamy.
- Ciekawe. Pomyślałem
o tym samym. – Wzbił się w powietrze, wystrzeliwując rakiety. Duch wykonał
unik, a bardziej przeniknął przez ścianę magazynu. Ostrożnie rozglądał się,
poszukując oponenta, a miał ich wielu na karku. Wszystkie ataki odpierał na
tyle szybko, aby zapewnić sobie brak obrażeń.
- Twoje szczęście się
kończy tutaj. – Znikąd pojawiła się bomba na napierśniku. Nie zdążył zdetonować
jej i wybuch przebił go przez skrzynie. Kręgosłup bolał niemiłosiernie. Toni
przyglądała się odczytom zbroi w milczeniu. Wewnątrz drżała. Młodzieniec
próbował wstać. Na marne. Whiplash dołączył się do zabawy, uderzając biczem w
jego plecy. Pilot wrzasnął z bólu.
- Słabo bawiłem się z
Rescue. Tak szybko padła. Może zapewnisz mi więcej rozrywki. – Zaśmiał się
diabelnie, wykonując kolejne uderzenie. W ułamku sekundy bicz został zniszczony
na małe kawałki.
- Łapy precz od
niego! – wykrzyczała Rescue, wykorzystując moc unibeamu.
- Mama. – Odetchnął z
ulgą, widząc ją żywą.
- Wycofaj się. Ja
zajmę się wszystkim. – Nalegała na posłuszeństwo, a wolał nie narażać się na
jej gniew.
- Widzimy się w domu.
– Uśmiechnął się, wzbijając do lotu.
- Chyba jednak nie. –
Nieznana siła ściągnęła pilota w dół. Ponownie uderzył o podłoże. Cały port
zalała szara mgła. Nic nie mógł dostrzec, a to utrudniało walkę. – Runda druga,
Iron Manie. Teraz cię nie puszczę.
- Matt, wycofaj się!
– usłyszał krzyk wujka, a strach lekarki nie pozwalał na wydobycie głosu.
Poziom zasilania spadł drastycznie do poziomu krytycznego. Ekran wyświetlał
funkcje na czerwono.
- Cholera. Iron
Manie, uciekaj! – tym razem krzyki wydobyła Patricia. Wiedziała kto był w
stanie tak manipulować mocą. Chłopak nie wiedział co robić. Szczelność zbroi
została naruszona. Opary przedostawały się przez hełm.
- Nie mogę… Oddychać.
– Matt wpadał w coraz większą panikę, a wrzaski najbliższych mu nie pomagały.
Bał się wziąć większy wdech, bo każdy takich ruch rozprzestrzeniał truciznę. –
Ma… Mo. – Wołał rodzicielkę, która dobijała ostatniego przeciwnika.
- Już idę! – ruszyła
na pomoc synowi, przedzierając się przez mgłę. Była dość gęsta, lecz dostrzegła
światło ze zbroi. – Jestem tu. – Chwyciła go za rękę. – Nie panikuj. Wyniosę
cię stąd.
- Po… Móż. –
Wykrztusił z siebie ostatnie słowo, a następnie zbroja runęła w dół. Spadał bez
możliwości zatrzymania się. Kobieta rzuciła mu się na ratunek, łapiąc w swoje
ramiona.
- Wracajmy do domu. –
Wykorzystała maksymalne przyspieszenie, żeby uciec z dala od toksycznej chmury.
Nie odwracała się za siebie. Doskonale znała umiejętności Mandaryna. Nie
chciała z nim zadzierać, działając na rezerwach.
Po dotarciu do
zbrojowni wyjęła Matthew ze zbroi. Od razu trafił do części medycznej, gdzie
Toni zajęła się nim. Podała tlen oraz leki na ból.
- Miałeś uważać na
siebie. – Odezwała się z pretensjami.
- Uważał, ale było
ich zbyt wiele. – Wtrąciła się Patricia. – Widziałam to. Zrobili zasadzkę. Nie
dało się wyjść bez szwanku.
- A jak z panią?
Jakieś urazy? – dopytała dla pewności.
- Żadnych. Poza
paroma siniakami. Mam nadzieję, że Matt szybko się obudzi. – Powiedziała
zatroskana, siadając obok swej pociechy.
- Tego nie byłabym
pewna. Przed walką zaatakował go Duch. Miał przeciążenie, a teraz trucizna.
- Tak. Wiem o tym, a
miałam tylko odbić dzieci. Alarm okazał się podpuchą, a dowiedziałam się o tym
dopiero na miejscu. – Wyjaśniła powód założenia zbroi. – To miała być krótka
akcja.
- Czasem nie da się
przewidzieć takich niespodzianek. Musimy czekać. – Zasugerowała, sprawdzając
odczyty z bransoletki. Stabilizowały się, lecz chory nadal nie budził się.
Wszystko przez głęboki sen, a dokładnie rozmowę z ojcem.
IX Porachunki
VIII Odpuścić w niepamięć
Matt zdecydował się zataić incydent z omdleniem przed Toni.
W końcu to ona dała mu wypis i mogła obwiniać się za popełnienie błędu.
Patricia dalej bała się o swego syna. Nie chciała puszczać go samego na miasto,
a mimo to sam urwał się ze smyczy. Warunek był banalny. Nie wyłączać telefonu.
Szybko zjadł śniadanie, udając się do zbrojowni. Poczuł ochotę na
majsterkowanie. Przy okazji szukał aktywnych wrogów. Oczywiście nie zamierzał
rzucać się na głęboką wodę. Starał się iść własną drogą.
Nagle odezwało się
przypomnienie. Zdjął koszulkę oraz podłączył się do ładowarki. Nie znosił tej
części, bo przypominała mu o ojcu. O tym jaki musiał znosić ból.
- Chcę, żebyś był ze
mnie dumny, tato. – Powiedział to do siebie, patrząc na pusty egzemplarz Mark
II. Zbroja pozostawiona dla pamięci. Obok niej wisiał War Machine. Także
przeszedł na emeryturę.
- Chciałbym wrócić do
tego przyjemniaczka. – Zaśmiał się Rhodey, chodząc o kulach.
- Wujek powinien się
oszczędzać. To nie jest lekki uraz. – Wytknął mu palcem.
- Naprawdę? I kto to
mówi? Lubisz padać w łazience. – Zażartował. – Ale tak na poważnie, Matt.
Uważaj na swoje serce. Nie jesteś niezniszczalny. Musisz znać swoje granice.
- Wiem o tym. Zmienię
się. Doktor Yinsen ma mi w tym pomóc.
- No nie wierzę. –
Parsknął śmiechem. – Zakochany!
- Wcale, że nie!
Jesteśmy przyjaciółmi!
- Krzyczysz, więc
jednak mam rację. To ci dopiero. – Chichotał jak głupi, a chłopak spalił buraka
ze wstydu. – To przecież nic złego. Gratuluję, młody.
- Dobra. Starczy.
Lubię ją i tyle. Nic wielkiego. – Schował twarz pod hełmem Iron Mana. Czekał na
zakończenie procesu.
- Spokojnie. To
zostanie między nami. – Położył palec na usta, dając za znak milczenie. –
Spotykasz się z nią, prawda?
- Tak, bo musimy
porozmawiać. Myślałem, że przyszła wieczorem, bo dzwoniła, a potem… Sam nie
wiem. To musiał być sen. – Przypomniał sobie wydarzenia z minionej nocy. Bał
się powtórki z rozrywki, dlatego też za wszelką cenę starał się zapobiec temu.
Doładował się w pełni, więc mógł odłączyć się od ładowarki. Odłożył hełm na
miejsce, a następnie założył ponownie koszulkę.
- Tylko nie rób nic
na siłę. Obchodź się z nią ostrożnie. – Doradził jak facet dojrzałemu
mężczyźnie.
- Będę na pewno. –
Uśmiechnął się. – Dziękuję za tę radę, wujku.
- Od tego przecież
jestem. Potem powiedz, jak było. Ciekawy jestem. – Zachichotał, zaś nastolatek
nie skomentował tego. Wrócił do sprawdzania aktywności przestępców.
Dyżur Toni zmierzał
do końca. Ostatni pacjent został opatrzony, dlatego też udała się do pokoju
lekarzy. Kawa była dla nich świętością. Ponownie przejrzała kartotekę młodego
Starka, porównując ją z wynikami ojca. Wszystko się zgadzało jakby papugował
chore zachowania dawnego Iron Mana. Nie mogła na to pozwolić. Z jakiegoś powodu
czuła się za niego odpowiedzialna.
- No idź na randkę.
Na wszelki wypadek będziemy w kontakcie, jeśli będzie zbyt wielu na
cyberchirurgii. – Zasugerowała Victoria swoją pomocną dłoń.
- To nie jest randka,
a spotkanie z przyjacielem. Wy dorośli za dużo myślicie. – Wywróciła oczami,
patrząc na sufit.
- Być może, ale i tak
coś między wami jest. – Zachichotała wrednie. – Powodzenia, doktor Yinsen.
- I wzajemnie, doktor
Bernes. – Rzuciła na odchodnym, biorąc swoje rzeczy. Wybrała numer do Matta.
Długie minuty oczekiwania zamieniały się w frustrację. – Odbierz to, bo ci nie
podaruję. – Irytowała się coraz bardziej, aż usłyszała głos.
- Przepraszam, Toni.
Nie zauważyłem, że dzwonisz. – Do jej uszu dotarł dźwięk drugiego rozmówcy.
Brzmiał dość niepewnie.
- No tak. Pracujesz
przecież. Mam nadzieję, że chociaż z przerwami.
- Nie zapominam o
nich. Jestem gotowy do wyjścia. Gdzie mam cię spotkać? – zapytał z uśmiechem na
twarzy. Tchórzliwość zmieniła się w ekscytację.
- Do parku. Spacer
wyjdzie nam na zdrowie. – Uśmiechnęła się, czując motylki w brzuchu.
- Brzmi świetnie! –
podniósł ton uradowany.
- A więc widzimy się
o piątej, Matthew. – Tymi słowami zakończyła rozmowę. Lekarka pojechała do
swojego domu, aby przygotować się do spotkania. Młody Stark uczynił to samo,
lecz jako facet nie siedział zbyt długo w szafie. Bardziej skupiał się na
ułożeniu włosów. Wujek poprawił je nieco, żeby nie sterczały na boki.
- Jestem gotowy. –
Odparł do odbicia w lustrze, dodając nieco odwagi. Pożegnał się z rodziną i
wyszedł. Powoli szedł w stronę parku. Nadal głowa pozostała w chmurach. Układał
tematy do rozmów, bo nie chciał strzelić gafy.
Niespodziewanie nad
głową przeleciał mu Whiplash na pile tarczowej. W ostatniej chwili zrobił unik.
Nie zamierzał biec, więc czekał, aż przeciwnik zniknie. Powrócił do chodu. Na
szczęście zabójca Mr. Fixa nie wiedział, iż Matthew był nowym bohaterem, bo
gdyby znał prawdę… Nie dopuściłby do spotkania.
- Matt? – z obaw
wybawił go przyjemny głos dziewczyny. To była ona. Żadne fałszywe złudzenie.
Podszedł do niej i przytulił na przywitanie.
- Tak. To ja.
Wyprzedziłaś mnie. – Podrapał się w głowę.
- Nie jestem typową
kobietą. Bardziej chłopczyca. – Zaśmiała się. – Nie musisz się bać. Nikt cię
nie nagrywa.
- Po prostu nie wiem
co mówić. – Usiadł na ławce, zastanawiając się nad wybraniem tematu. Toni także
zajęła swoje miejsce.
- To może zaczniemy
od tego. – Podała mu bransoletkę. – Chcę, żebyś był świadomy jaką masz
kondycję, abyś nie przesadzał z zabawą w bohatera. Poza tym, taki gadżet pomoże
wyłapać nieprawidłowości. Tablet wszystko zapisuje, więc nic mi nie umknie.
- A myślałem, że
pogadamy normalnie. – Starał się powiedzieć to cicho, lecz usłyszała te słowa.
- Przepraszam. Jako
twój lekarz muszę mieć kontrolę nad twoim zdrowiem. Zdajesz sobie z tego
sprawę? – wyjawiła częściową prawdę, gdyż prawdziwym powodem był strach.
- Wygląda na zwykłą.
– Założył gadżet na nadgarstek. – Świetnie. Teraz mam dwie bransoletki. –
Zaśmiał się. – Pasuje mi. Dziękuję.
- Chciałabym ci
pomóc, Matt, ale większość musisz zrobić sam.
- Wiem o tym, Toni.
Robię postępy. – Uśmiechnął się, spoglądając w górę. Po złoczyńcach nie
pozostał żaden ślad.
- Bardzo mnie to
cieszy. Działo się coś ostatnio? – zadała pytanie, na które wolał nie
odpowiadać. Kłamstwo czy mijanie się z prawdą również nie wchodziło w grę.
- Byłem słaby, ale to
przecież normalne po zabiegu. – Uspokoił lekarkę.
- No tak. Masz rację.
A dzisiaj jest lepiej? – odezwała się troska.
- Jasne. Naładowałem
się w pełni, zjadłem śniadanie i żadnych przygód z sercem. – Zażartował sobie
dla rozluźnienia atmosfery. Zwykłe żarty pozwoliły mu przełamać pierwsze lody.
Odwaga powróciła.
VII Vendetta
Droga obyła się bez wpadania w korek. Pojazdy sprawnie
przemierzały ulice, zaś władze nie miały wezwań. Pozorny spokój wydawał się
ciszą przed burzą. Wiedział o tym każdy kto żył w Nowym Jorku. Wraz z rosnącą
liczbą złoczyńców przybywało bohaterów.
Po dotarciu do domu,
Matt poszedł do pokoju wujka. Jego pokój znajdował się na parterze, aby mógł
mieć łatwiejszy dostęp do pozostałych części budynku. Siedział na łóżku,
przeglądając stary album ze zdjęciami.
- Dzień dobry, wujku.
Jak zdrowie? – spytał zmartwiony. Martwił się o każdego, ale nie o siebie.
Każdy mu powtarzał, iż odziedziczył to po ojcu.
- Coraz lepiej. Są
momenty jak nie potrafię wstać, ale walczę. – Uśmiechnął się, odkładając album.
– Słyszałem, że byłeś w szpitalu. Twoja mama bała się o ciebie. Jak się
czujesz? – teraz i w nim odezwała się troska o młodzieńca.
- Dziś dostałem
wypis. To wina Ducha, bo pochłonął energię z baterii rozrusznika. Potem jakaś
baba mnie otruła, ale już jest dobrze. – Uspokoił członka rodziny, żeby nie
wpadał w panikę.
- Nie zadzieraj z
nim. To niebezpieczny typ. – Ostrzegł z powagą w głosie.
- Bo zabił tatę? –
zadał dość niekomfortowe pytanie. – Wiem, że to zrobił.
- Wykańczał go, ale
ostatni cios zadał sobie sam. – Wyznał prawdę dość bolesną, lecz nadal mówił. –
Wiedział, że jeśli znowu będzie walczył, doktor Yinsen mu nie pomoże. Byłem
przy tym, więc uwierz mi.
- Wujku… - Chłopakowi
zabrakło słów, ale ciekawość doprowadzała do obłędu. Pragnął poznać całą
historię. – Chcę wiedzieć wszystko.
- Nie wiem czy to
dobry pomysł, ale… No tak. Nie jesteś już dzieckiem. Dorosły z ciebie
mężczyzna. – Uśmiechnął się łagodnie, kontynuując opowieść. – Lekarz miał dość
bezmyślności twojego ojca. Ostrzegał i groził, że jeśli nie będzie go słuchał,
już nigdy mu nie pomoże. – Na moment przerwał, biorąc większy wdech. – Ale gdy
porwali ciebie, wkurzył się. Zignorował groźby i odbił cię.
- Gdybym nie
przyszedł na świat, doktor Yinsen mógłby mu pomóc. Gdyby nie ja, on nadal by
żył! Ja go zabiłem! Ja! – wykrzyczał przerażony, a z oczu wyleciało parę łez.
- Matt, nikt nie mógł
tego przewidzieć. Nawet twoja mama, a czasu nie cofniemy. Żyć nie możemy
przeszłością. Żyjmy jutrem.
- Jutro. Żyć… Mam
żyć? - zadał sobie pytanie na głos.
Szybko wymazał je z pamięci na myśl o spotkaniu z Toni. – Przepraszam, wujku.
Zdrowiej.
- Tylko nie bądź
mściwy. Tak nie postępują bohaterowie. – Dał radę dość cenną. Nie chciał o niej
zapomnieć.
- Nie będę. Nie idę w
jego ślady. – Zaparł się stanowczo, idąc do swych czterech ścian. Podszedł do
tablicy z przypiętą listą przestępców. Przyjrzał się jej uważnie i
zaktualizował dane. Zniknęło z niej pięć nazwisk.
Po zapisaniu poprawek
wskoczył pod prysznic, żeby zmyć zapach szpitala. Mnóstwo myśli przelatywało mu
przez głowę, a poznając Toni nie wiedział czy przeszłość ich ojców zniszczy
budowaną przyjaźń.
Z plątaniny umysłu
wyrwał go dźwięk telefonu. Od razu ubrał się, schodząc na dół. Chwycił za
słuchawkę telefonu.
- Halo? – spytał,
czekając na odpowiedź po drugiej stronie.
- Myślałam, że dasz
mi numer komórki, geniuszu. – Usłyszał podburzony ton lekarki.
- Toni? Przecież
spotkanie jest jutro. – Nieco zdziwił się głosem rozmówcy. Próbował zrozumieć
jaki miała cel.
- Wiem o tym, ale to
nie może czekać. Może mi otworzysz? – te słowa bardziej go zszokowały. Odłożył
słuchawkę, podchodząc do drzwi. Przed nimi dostrzegł przyjaciółkę. Otworzył bez
wahania. Wpatrywał się uważnie. Wydawała się być dalej.
- Nie uciekaj. To ja,
Matthew. Chodź. Napijesz się czegoś. – Zaproponował. Nastolatka stała w
miejscu.
- Muszę ci coś
pokazać. – Wyjęła spod kurtki sporej grubości teczkę z podpisanymi danymi Iron
Mana. – Nie chcę, żebyś tak skończył. – Rozsypała papiery i uciekła.
- Toni, poczekaj! –
wołał dziewczynę, lecz wciąż nie był silny po zabiegu. Podszedł do teczki,
patrząc na rozsypane kawałki badań. Prześwietlenia, skany, wyniki krwi, a także
opisy operacji. Na widok wyglądu uszkodzonego serca poczuł się słabo.
Mimowolnie runął na ziemię. Zanim na dobre odpłynął usłyszał krzyki matki.
Matthew zbudził się z
krzykiem we własnym pokoju. Obok siedziała rodzicielka, której przerażenie nie
znikało.
- Zemdlałeś, Matt.
Musisz odpoczywać. – Poprosiła kobieta, poprawiając okład na głowie.
- Gdzie Toni? –
zaniepokojony szukał wzrokiem lekarki. Poza Patricią nie dostrzegł nikogo.
Ciemność w pokoju.
- Nie było jej tu.
Znalazłam cię w łazience, bo długo nie schodziłeś na kolację. – Wyjaśniła, choć
chłopak nadal czuł się zagubiony. Prawda zmieszała się z fikcją.
- Zostaniesz tu?
Proszę. – Poprosił, bojąc się zamknąć oczy. Dawno nie odczuwał takiego strachu.
- Zostanę. Będę tu
tak długo, ile trzeba. – Uśmiechnęła się do niego, całując w czoło. Matt
walczył z ciałem. Usiłował wygrać i tę walkę. Niestety, lecz poniósł porażkę.
Ciemność zabrała go ze sobą.
VI Nowy początek
Toni pozostała na dłuższym dyżurze, aby przypilnować
wszystkiego po operacji. Do pomocy pozostała doktor Bernes co dzieliła się
cennym doświadczeniem. Odłączyła Matta od respiratora, wybudzając z narkozy.
Chłopak nie budził się. Matka siedziała przy swoim dziecku, oczekując otwarcia
błękitnych oczu.
- Może ma jakiś przyjemny sen, że nie chce wracać. –
Pomyślała na głos młoda lekarka.
- Ja chcę go tutaj. Niech wróci. – Chwyciła chłopca za rękę,
aby odczuwał jej obecność.
- Wróci na pewno. Uratowaliśmy go w samą porę, bo trucizna
mogła przedostać się do mózgu. – Wyjaśniła poziom minionego zagrożenia. – Muszę
zapytać, a to dość ważne. Czy Matthew chce być taki jak jego ojciec? – Ledwo
zadała pytanie, aż odczyty na monitorze uległy zmianie. Chory zbudził się, a
serce wariowało wraz z liniami.
- Matt, spokojnie. Jestem tu. Nic ci nie grozi. – Pogłaskała
go rodzicielka po głowie. – Odpoczywaj.
- Ma… Ma? – spojrzał z bólem w oczach na kobietę. Córka
cudotwórcy zareagowała niemal błyskawicznie, podając niewielką dawkę morfiny.
Ciało pacjenta wyciszało się. Uparcie dążył do pozostania przytomnym. Wygrał tę
walkę.
- Witamy z powrotem, Matthew. Operacja przebiegła pomyślnie,
więc za tydzień wrócisz do domu. – Uśmiechnęła się rówieśniczka ciepło do
niego. – Wymieniliśmy ci zepsuty mechanizm na nowy. Już wszystko będzie dobrze.
- Nie będzie. – Syknął z bólu, podnosząc się do siadu. –
Duch. On… - Nie dokończył przez powrót bólu. Ponownie odczuwał jak zjawa
grzebała mu przy flakach. Takie uczucie nie należało do przyjemnych. – On
zabił… Tatę.
- Nieprawda. On sam do tego doprowadził. Nie dbał o siebie,
ignorował słowa innych i… I jego ciało nie wytrzymało. S… Skruszyło się. – Po
policzkach spłynęły łzy. Nie zdołała ich ukryć przed światem. Strata męża nadal
bolała psychicznie.
- Więc Duch cię tak urządził? To tłumaczy zepsucie baterii.
Wyżarł z niej energię, ale trucizna musiała pochodzić z innego źródła. –
Odezwał się geniusz Toni. Oboje popatrzyli przerażeni na nastolatkę. – Nie
bójcie się. Przecież mój ojciec zajmował się Iron Manem. I ja mam nie wiedzieć
takich rzeczy? No błagam. – Zachichotała głupawo, podając dawkę leków na
wzmocnienie zniszczonego organu.
- Nie możesz… Powiedzieć… Nikomu. – Zacisnął zęby przez
szwy. Dziewczyna pojmowała powagę tej informacji.
- Nikomu nie powiem. Daję ci moje słowo, a jest święte.
Nazwijmy to tajemnicą lekarską, gdyby ktoś pytał. – Uśmiechnęła się, robiąc
ostatni skan. Przyglądała się działaniu nowego mechanizmu. Była zachwycona z
tak pozytywnych rezultatów. – No to skrócimy twój pobyt do trzech dni. Wszystko
się układa, ale powiedz mi o drugim napastniku. Trzeba go namierzyć.
- Była… Była stara. Wiedziała, że… Że jestem… Nowym Iron
Manem. – Przypomniał z obawą o życie rodziny, chociaż w tym przypadku bardziej
bał się o doktor Yinsen. Została wmieszana w sekret rodziny Starków.
- Pierwszy raz słyszę o kimś takim, ale może potrafiła
zmieniać wygląd. Są tacy przeciwnicy. Musiała mieć jakąś truciznę i podała ci
ją.
- Madame Masque. To musiała być ta jędza! – wykrzyczała w
gniewie matka chorego. – Mści się!
- Zemsta. -Szepnął cicho, wspominając o liście, która
wisiała w pokoju. Położył się na wznak, a wzrok wbił w sufit. Powoli zamykał
oczy. Potrzebował więcej energii do walki.
Minęły trzy dni od
incydentu. Matthew pożegnał się z Toni, dziękując za wszystko. Patricia czekała
w samochodzie na niego. Chciał skłonić się do pewnego gestu.
- Myślałam, że
spieszysz się do domu. Zło nigdy nie śpi. – Wzruszyła ramionami, chowając
kartotekę do szafki.
- To może poczekać,
bo chciałem… - Nieśmiałość zablokowała mu głos. Nerwowo drapał się po głowie.
- Potrzebujesz coś na
wszy? – zachichotała, nie mając pojęcia o prawdziwych zamiarach wypisanego
pacjenta. Syn Rescue podał jej kartkę z adresem oraz numerem telefonu. – A to
co?
- Chciałbym cię
poznać bardziej, ale… Ale i dowiedzieć czego mam nie robić. – Ponownie
brakowało mu odwagi.
- O! To dosyć
oryginalny plan. Z chęcią do ciebie wpadnę. – Uśmiechnęła się, dając mu buziaka
w policzek. Stark odpłynął myślami przy chmurach. – Hej! Tak robią przyjaciele.
Wyluzuj.
- Wybacz. – Wyszedł z
transu, lecz nadal odczuwał urok. – Zobaczymy się jutro, tak? – dopytał dla
pewności, a rumieńce nie schodziły z policzków.
- Taki mamy plan.
Zadzwonię po dyżurze. – Podała kartkę z numerem. – Chyba, że będą cię wzywać,
bohaterze. Jednak nie radzę walczyć. Masz zdjęte szwy, bo plastry przyspieszyły
leczenie, ale walka może być ryzykowna… Uważaj na siebie. – Przytuliła go na
pożegnanie, a następnie rozeszli się w swoje strony. Nic nie mówiąc o
planowanym spotkaniu myślał nad rozmową z wujkiem. Zwłaszcza o przeszłości.
V Mój bohater
Złoczyńcy świętowali zwycięstwo. Dzięki zagrywce Whiplasha
kolejny bohater odszedł w zapomnienie. Pomimo wyjęcia odłamków nie mógł wrócić
do zbroi. Groźbą był nieodwracalny paraliż. Ciągle leżał przykuty do łóżka,
będąc skazany na innych ludzi.
Mijały tygodnie od
poprzedniego starcia, lecz stan kręgosłupa Rhodey’go wciąż nie ulegał zmianie.
Za namową Pepper udał się do szpitala, aby sprawdzić, czy miał jeszcze szansę
na wyzdrowienie. Matthew obwiniał się, gdyż tyle lat uczył się na następcę Iron
Mana i był gotów do walki. Przegrało z nim serce.
Po tym jak lekarka
zbadała ciało wujka wyjaśniła im całą sytuację.
- Dobrych wieści nie
ma, ale to nie oznacza końca świata. – Zaczęła tłumaczyć. – To cud, że nadal
nie doszło do paraliżu, ale kręgi zostały naruszone. Są ślady naruszenia
nerwów, więc… - Nie zdołała dokończyć, gdyż ofiara doszła do głosu.
- Jaka jest szansa na
powrót do zdrowia? – zapytał, bojąc się o swoją przyszłość.
- Plastry
regeneracyjne powinny w pewnym stopniu ułatwić regenerację. Jednak i tak przyda
się wzmocnienie szkieletu.
- Nie. Nie zgadzam
się na żadne implanty. – Zaprzeczył stanowczym tonem.
- To bardziej
stymulatory rdzeni kręgowych, ale szanuję pańską decyzję.
- Wujku, spróbuj.
Może to ci ułatwi życie. – Sam nie wierzył, iż takie miał zdanie co do
technologii. Momentalnie zamilknął, wychodząc z sali. Żałował wypowiedzianych
słów. Usiadł na ławce przed szpitalem, wpatrując się na żyjące miasto. Skupiał
się na rodzinach co trzymały się za rękę i uśmiechały od ucha do ucha. Cały
spokój zaburzył wybuch w centrum. Płacz oraz krzyk roznosił się po całej
okolicy. W mgnieniu oka przed nim przejechały nosze z rannymi. Wpatrywał się
jakby obserwował jakiś film, a to było życie. W takim właśnie się urodził.
Świat potrzebował wybawcy. Obrońcy ludzkości.
Gdy ruszył do biegu,
nie martwił się swoim sercem. Zignorował fakt słabej kondycji fizycznej. Zdołał
dobiec do odpowiedniego miejsca skąd zabrał swoją zbroję. Wzbił się w
powietrze, szukając źródła kłopotów. Wylądował na dachu, rozglądając się za
przeciwnikiem.
- Kolejny blaszak?
Czyżby trwała rekrutacja? – usłyszał głos zjawy, która przeszła przez zbroję. –
No i proszę. Mechaniczne serce znalazłem. Myślałem, że umarłeś, Anthony. Moje
ataki cię osłabiały. Jesteś zbyt silny, ale podziwiam to. – Zwiększył ścisk.
Pilot ledwo mógł oddychać.
- Ty… Zabiłeś… Iron
Mana? – spojrzał przerażony na Ducha. Wszystko układało się w całość. Pragnął
zemsty za ojca.
- A więc jesteś kimś
nowym? Zapewne nie fanem, bo kto chciałby być tak słaby jak on? – śmiał mu się
prosto w twarz, a to jedynie prowokowało do ataku. – Ale dam ci żyć. Dostaniesz
ostrzeżenie. – Wyjął rękę z pancerza. – Co oznacza, że jeszcze się spotkamy. –
Po tych słowach ulotnił się. Komputer zbroi alarmował użytkownika o silnym
przeciążeniu.
- Wiem… Czuję. –
Chwycił się za implant, próbując zapanować nad bólem. – Zabierz… Mnie do… Domu.
– Wypowiedział polecenie do sztucznej inteligencji. Ta rządziła się swoim
prawem i wybrała lepsze rozwiązanie. Szpital.
Matthew rozbił się na
tyłach szpitala. Zdjął pancerz, odsyłając do bazy. Resztkami sił podniósł się.
Przekroczył próg szpitala. Wciąż ściskał za mechanizm. Oparł się o ścianę,
szukając znajomej mu osoby.
- Pomogę ci,
chłopcze. Oprzyj się o mnie. – Zwróciła się do niego staruszka. Nastolatek
zrobił tak jak chciała. Wspólnymi siłami dotarli do sali. Wyglądała inaczej od
poprzednich. Zamglonym wzrokiem nie rozpoznał łóżek, chociaż prawda była inna.
Żadne tam nie stały. Trafił do schowka.
- To nie… Jest
szpital? – czuł się coraz bardziej zdezorientowany. Powoli tracił grunt pod
nogami.
- Ależ jest. To
schowek. – Wyjaśniła starsza persona pełna optymizmu. – Zabrałam cię tutaj, bo
muszę ci coś zdradzić.
- Co takiego?
- Nie idź śladami
Iron Mana, bo zginiesz. – Tyle powiedziała, podając mu substancję, która dodała
mu więcej energii. Serce biło żywsze. Niczym narwaniec wybiegł z pomieszczenia
na miotły i udał się do sali wujka.
Gdy tam wszedł,
nikogo nie zastał.
- Wujku? Mamo? –
nerwowo rozglądał się, lecz nikogo nie znalazł. Usiadł na krześle, uspokajając
łomot w klatce piersiowej. Głęboko oddychał, zaś ból ponownie dał o sobie znać.
- Matt, co ty tu
robisz? – spytała Toni, podchodząc do niego. – Co ty brałeś? Hej! Mówię do
ciebie. – Starała się nawiązać z nim kontakt. Spojrzała na poszerzone źrenice.
- Mama? Gdzie… Ona
jest? Gdzie… wujek? – zaczął zadawać stos pytań.
- Wrócili do domu, a
ty raczej tu zostaniesz. – Pomogła mu położyć się na łóżku. Podpięła do
kardiomonitora, a dla ułatwienia oddychania podała tlen. Skany ciała nie dawały
jej powodu do radości.
- Są… W domu?
- Tak, ale ciebie
zatrzymuję. Muszę cię odtruć i naprawić implant. Możliwe, że czeka cię
operacja. – Opowiedziała kolejność działań. – Pozwalam ci zasnąć. To może być
ciężka noc.
- Wiem. – To było
jedyne słowo, które powiedział nim Morfeusz zabrał go do swojej krainy. Toni
skontaktowała się z toksykologiem, aby stworzyć odtrutkę. Na szczęście nie
mieli zbytnio do roboty. Zaaplikowała antidotum dożylnie. Organ zwolnił obroty.
- Mogła zaatakować
też implant. To rzadka trucizna, chociaż często używana przez terrorystów. –
Wyjaśniła Victoria. – Dobrze, że dostał odtrutkę na czas. Jak serce?
- Mniej więcej bije,
ale rozrusznik ma do naprawy.
- Raczej wymiana.
Bateria jest uszkodzona. – Pokazała na skan z tabletu. – Jest w zapasach taki
sam.
- Więc przygotujmy go
do zabiegu. – Z gotowością do działania zaaranżowała salę, natomiast dawna
uczennica Ho podpięła chorego do respiratora. Zabrała na blok operacyjny z
cyberchirurgii. Tylko tam znajdowało się zaplecze najwyższej generacji.
Po szybkim rytuale
jaki było założenie odzieży chirurgicznej, obmyciu rąk oraz włożeniu maski na
twarz przeszły do pacjenta.
- Skalpel. –
Poprosiła kobietę, która podała ostrze odpowiedniej długości. Nie otwierały
klatki piersiowej. Wystarczyło parę cięć przez tkanki, aby dostać się do
urządzenia.
- Odczyty w normie.
Przygotuj zastępczą technologię, defibrylator i biowspomagacz. Zaraz go
zatrzymamy. – Na myśl o asystolii zadrżał jej głos. – Spokojnie. Takie są
procedury przy takim rodzaju mechanizmu. Nie cykaj się.
- Nie mówię, że
jestem cykor. – Wyjęła z szafki wszystko co potrzebowały do ingerencji. Każdy
element położyła przy stole.
Po odpięciu jednego
kabla pojawiły się nierówne linie.
- Nie panikuj. To
normalne, bo serce odczuwa zmiany. Pospieszmy się z wymianą. – Zasugerowała,
odpinając kolejny. Za każdym cięciem funkcje drastycznie zmieniały się, aż
spadły do stanu krytycznego. Monitor zapiszczał.
- Mam. Ten był
ostatni. Ładuj łyżki na średnią moc. – Rozkazała, resetując rozrusznik. Z
chorego uciekało życie.
- Odsuń się.
Strzelam. – Nie musiała nic więcej mówić. Pozwoliła jej pracować. Uderzenie nie
powiodło się. – Jeszcze raz. – Wykonała ten sam odruch, aż linia zbliżała się
do końca monitora. Umierał na ich oczach.
- Nie. Nie pozwolę na
to. – Młoda lekarka rozpoczęła masaż serca. Zaczęła czuć przypływającą
adrenalinę. Miała wrażenie, iż ojciec dawał jej tę energię. Wykorzystała ją do
walki o jedno istnienie. Dla wspomagania użyła epinefryny. – Dalej, Matt. Nie
umieraj mi tu. – Ponowiła schemat przez brak rezultatów. Co chwilę podawała
leki. Kropelki potu spływały z czoła.
- Dobra. To się robi
tak. – Bez wahania uderzyła pięścią w umiejscowienie serca. Toni patrzyła na
nią z przerażeniem. Jednak dźwięk powracającego rytmu uspokoił ją. – No i
wrócił. Czasem trzeba ostro.
- Ale bez przesady. –
Odetchnęła z ulgą. – Dobra. Zaszyjmy go.
Lekarki sprawnie
załatały dziury po wstawieniu nowego rozrusznika. Wszelkie bandaże owinęły
wokół klatki piersiowej. Przez nie przebijało się błękitne światło. To był
znak, że dziecko Iron Mana wciąż mogło oddychać. O samej ingerencji musiała
powiadomić matkę. Wyjaśniła krótko, a przez słuchawkę usłyszała radość
zmieszaną z płaczem.
IV Ponad wszystko
- Wujek wyjdzie z tego? – spytał zmartwiony młody Stark. Rudzielec nie odpowiedział. Błagała w myślach, aby szpital nie był konieczny. W innym wypadku miałaby na karku Robertę, a tłumaczenie się prawniczce wiąże się z ryzykiem poznania prawdy.
Nagle pojawił się pancerz. Komputer wypuścił rannego, więc Pepper zabrała go do części medycznej. Leżał na boku przez wbite odłamki szkła.
- Nie możemy go ruszyć. Jeszcze uszkodzimy mu kręgosłup. – Wyjaśniła, kryjąc przerażenie pod maską powagi.
- Ale trzeba mu pomóc. Mamo, on musi trafić do szpitala!
- Nie przeniesiemy go. To za duże ryzyko. Jeden zły ruch i może skończyć z paraliżem. – Zaznaczyła główne ryzyko, a sama założyła rękawiczki. Do ręki wzięła pęsetę. – Jest zdany na mnie.
- Mogę pomóc. Wtedy pójdzie to sprawniej. – Spojrzał na kobietę. Ta bez sprzeciwu pozwoliła na babranie we krwi. Osłonił dłonie, trzymając metalowe narzędzie do usuwania odłamków. Ostrożnie pozbywali się pierwszych kawałków. Robili to bardzo delikatnie.
- Nie można naruszyć nerwów, mięśni i samych kręgów. Trzeba uważać. – Ostrzegła dodatkowo, choć to nie przestraszyło Starka.
Po dość długich minutach wyjęli je z ciała. Opatrzyli rany, obwijając je bandażem. Pozostała najgorsza część.
- Powoli przekładamy go na wznak. Na trzy. Raz. – Rozpoczęła odliczanie.
- Dwa.
- Trzy! – krzyknęli wspólnie, obracając rannego na plecy. Odetchnęli z głęboką ulgą.
- Dobra robota. Teraz niech odpocznie. – Uśmiechnęła się, zdejmując rękawiczki. Matt uczynił to samo wraz z zużytymi narzędziami. Usiadł na kanapie, myśląc nad wrogiem. Przez myśl przeszła mu zemsta. Patrzył na zniszczony egzemplarz War Machine oraz na Mark III. Zbroję, z którą związał przeznaczenie.
- Będę w pokoju. – Poinformował rodzicielkę przed opuszczeniem bazy. Nie skłamał, gdyż nie zamierzał ślepo działać przez emocje. Usiadł przy biurku, włamując się do danych T.A.R.C.Z.Y. Potrzebował rozeznać się w obecnej sytuacji z przestępcami. Na wolnej kartce robił listę wrogów, którzy byli niebezpieczni, a pozostali na wolności. Znalazł na niej sporo pseudonimów jak i prawdziwych tożsamości oponentów. Kartkę powiesił nad monitorem, aby pamiętać swój cel. – Robię to dla ciebie, tato. – Położył rękę na sercu, słysząc jego spokojne bicie. Zapowiadała się spokojna noc.