Part 247: Zło nigdy nie śpi

0 | Skomentuj

**Tony**

Donnie Gill? A on przypadkiem nie powinien odsiadywać wyroku w Vault? Po raz drugi im uciekł. Na pewno nie zrobił tego sam. Zdołałem odrzucić wroga, uderzając repulsorami w źródło pancerza. Szybko zdołał przypuścić kontratak, mierząc z działa. Wykorzystałem miotacz ognia, żeby stopić lód pod swoimi stopami. Jednak on nie zamierzał wygrać. Tylko uciekał? Przed kim? Wszystko stało się jasne, kiedy usłyszałem silniki bazy powietrznej nad sobą. No jasne. Próbuje zbiec z dala od SHIELD. Nie mogłem mu na to pozwolić.

Tony: Blizzard, stój! Nie masz, dokąd uciec!
Blizzard: Mylisz się, Iron Manie

Przeraziłem się na widok broni przy skroni. Wiedziałem, co chciał zrobić.

Tony: Nie rób nic głupiego, Donnie. Lepiej poddaj się dobrowolnie
Blizzard: Niby czemu? Nie chcę skończyć, jak Stane!
Tony: Nikt go nie zmusił do samobójstwa!
Blizzard: Mam dość!
Tony: Proszę cię... Odłóż broń
Blizzard: Nie weźmiecie mnie żywcem!
Tony: BLIZZARD!

Strzelił w głowę, wpadając do wody. Nie zdołałem go zatrzymać. Czułem się winny, bo ostatnim razem żałowałem Vanko. Z winy Kontrolera pociągnął za spust.

Generał Fury: Iron Manie, poddaj się! Jesteś aresztowany!
Tony: Nie zabiłem Gilla!
Generał Fury: Ja nie mówię o tym, a o twoich zabaweczkach... Odłóż zbroję! Ręce za głowę!
Tony: Bez szans, Fury
Generał Fury: Mandroidy, porwać Iron Mana!
Tony: Świetnie

Wzbiłem się w powietrze, usiłując zgubić ogon w postaci metalowych sługusów szefa SHIELD. Użyłem pełnej mocy do silników. Myślał, że tak łatwo mnie złapią, ale był w wielkim błędzie.

<<Uwaga. Zbroja jest namierzana>>

Tony: Zrób unik. Teraz!

<<Błąd. System nie działa prawidłowo>>

Tony: FRIDAY, co się dzieje? FRIDAY!

No i masz. Nie zdołałem uniknąć mini rakiet, rozbijając się o skrzynie. Gwałtownie wstałem, odpychając roboty. Nie mogłem użyć pola siłowego przez brak osłon. Wpadłem na dosyć ryzykowny manewr. Przekierowałem zasilanie zapasowe do unibeamu, zwiększając moc. Zatrzymałem się w powietrzu. wystrzeliwując potężną wiązkę energii w zbroje bez pilotów. Poczułem utratę sił. I chyba generał na to czekał. Wylądowałem, zaś agenci mierzyli z pistoletów.

Generał Fury: Ręce do góry, Stark
Tony: Ach! Wygrałeś

Zostałem zabrany na helikarier, a dokładnie do sali przesłuchań. Ciekawe, co chciał powiedzieć, lecz byłem jednego pewny. Tak łatwo nie zwróci wolności, choć potrzebowałem podładować akumulatory z dwóch powodów. Musiałem uciec, a poza tym, pikadełko wymagało zasilania. Raczej nie będzie przesłuchiwać trupa. Szczęście jakoś sprzyjało. Natasha została wyznaczona do mojego przesłuchania.

**Matt**

Odrobinę ochłonąłem po tej dosyć niezręcznej rozmowie z tatą. Wróciłem do Katrine, która nadal rozmawiała przez telefon. Nie chciałem przeszkadzać, więc poszedłem do łazienki zbadać, jak moje ciało się zmieniło. Poza łuskami zaobserwowałem zmianę koloru skóry na ciemniejszy. Czułem też wewnętrzną zmianę. Przyjemny żar wokół serca i każdej komórki ciała. Jednak na dłoni dostrzegłem czarne pazury.

Katrine: Tak, tato. Wszystko gra. Przy nim nic mi nie grozi
Duch: Mam taką nadzieję, ale uważaj na siebie
Katrine: Na pewno będę

Nie powiem jej, kim jestem. Wtedy stracę Katty na zawsze. Całe te poświęcenie pójdzie na marne. Ale... Z drugiej strony powinna wiedzieć. Jeśli naprawdę mnie kocha, zaakceptuje tę różnicę. Włożyłem białe rękawiczki na dłonie w celu ukrycia zmienionych paznokci u rąk. Powoli uchyliłem drzwi od pokoju, gdzie spostrzegłem ją, jak siedziała, wpatrując się w zdjęcie Lily.

Matt: Nie będę nic o tym mówił
Katrine: Wybacz... Byłam tylko ciekawa
Matt: W porządku. Nie krzyczę, tak? Wszystko jest dobrze
Katrine: Dlaczego masz rękawiczki? Jest tak gorąco
Matt: Musimy pogadać, bo nie byłem z tobą do końca szczery
Katrine: Co masz na myśli?
Matt: Katty, ja... Ja nie jestem człowiekiem
Katrine: Udowodnij

Zdjąłem rękawiczki, ukazując pazury, a do tego lekko uniosłem się nad ziemią. Nie wyglądała na przerażoną. Poza niewielkim szokiem nie odeszła. Pogodzi moje geny?

Matt: I co? Nie boisz się?
Katrine: Ciebie? Ach! W życiu. Teraz wiem, dlaczego żyję. Jestem ci wdzięczna, Matty

Wylądowałem na podłogę, zaś ona pocałowała mnie z taką namiętnością, że pragnąłem zbliżyć się bardziej. Musiałem zrezygnować. Obiecałem posłuchać taty. Innym razem.

**Rhodey**

Pokazałem dom, który od tego momentu stał się naszymi czterema ścianami. Whiplash dawno nie pokazywał się w śródmieściu. Powinniśmy być bezpieczni.

---**---

Dziś zakończyłam pisanie fazy dwunastej, a wy macie czas, żeby poznać jej zawartość. Przy okazji ujawniłam planowane tytuły w archiwum. Jeśli chcecie coś zasugerować, żeby coś się wydarzyło lub pojawiła się jakaś postać, piszcie albo pod notką, albo na maila.

yoanka2415@gmail.com

Part 246: Posłuchaj się staruszka

0 | Skomentuj

**Matt**

Weszliśmy od tylnej strony domu, żeby uniknąć rodziców, ale mogli być w salonie. Trudno. Musiałem gdzieś ukryć Katrine przed jej szaloną matką. Zaprowadziłem ją do mojego pokoju, gdzie miała na chwilę zostać. Sprawdziłem swój telefon, czy ktoś nie dzwonił. Na liście nie rozpoznałem zastrzeżonego numeru. Zaryzykowałem, licząc na to, że Duch usiłował uzyskać informacji. Odebrał po pierwszym sygnale. Nie ukrywał swej złości.

Duch: Tak trudno odebrać, Matthew?!
Matt: Przepraszam, ale...
Duch: Co? Miałeś zabrać Katrine do szpitala... Gdzie jesteście?!
Matt: Ona żyje i... byliśmy u lekarza. Pomógł jej i nie musiała długo leżeć, więc jest u mnie w domu... Viper nie może wiedzieć
Duch: Daj moją córkę do telefonu
Matt: Zgoda

Nie miałem innego wyjścia. Skłamałem, bo nie chciałby znać prawdy. Raczej przez ten sekret zapomniałbym o życiu z ukochaną, a zależało mi na niej. Dla niej poświęciłem Lily, brnąłem w liczne kłamstwa i dokonałbym brutalniejszego poświęcenia, żeby zapewnić odpowiednie bezpieczeństwo przed niebezpieczeństwem. Nie chciałem podsłuchiwać, więc Katty rozmawiała z ojcem w spokoju, gdy ja poszedłem sprawdzić, czy rodzice znajdowali się w zbrojowni. Powinni wiedzieć o gościu. Poza tatą, który o dziwo nic nie robił oraz gadającą FRIDAY, nic więcej nie dostrzegłem. Żadnej misji?

Matt: Tato, przepraszam, że uciekłem, ale miałem pewne sprawy do załatwienia
Tony: Uciekłeś?
Matt: Eee... Zapomnij, co mówiłem
Tony: Bądźmy ze sobą szczerzy
Matt: Zgoda
Tony: Widziałeś swoją mamę? Nie mogę jej namierzyć
Matt: Nie wiem, bo dawno z nią nie rozmawiałem
Tony: Wszystko gra?
Matt: Chciałem zapytać o jedno
Tony: Słucham... Tylko nie pytaj o zgodę na seks
Matt: Nie, nie! Jestem normalny!
Tony: Normalny, powiadasz? A skąd te łuski?
Matt: Jakie łuski? O cholera! Dlaczego nic mi nie powiedział?!
Tony: Coś nie tak? Matt, odpowiedz
Matt: Nie, nie, nie! To niemożliwe!
Tony: Synu, uspokój się
Matt: Chyba Katrine musi wrócić do domu
Tony: Jest tutaj? Niech zostanie, jeśli nie będziecie ze sobą uprawiać seksu
Matt: TATO!
Tony: Błagam cię... Posłuchaj się staruszka
Matt: Dobrze się czujesz?
Tony: Możesz mieć dodatkowe rodzeństwo
Matt: O ludzie!
Tony: Ostatnio twój wujek się żenił i mieliśmy wieczór kawalerski i...
Matt: Rozumiem, ale nie chcę znać więcej szczegółów... Tato?
Tony: Skrzywdziłem twoje rodzeństwo tak samo, jak ciebie. Przepraszam, Matt

Nie mogłem dłużej słuchać, co miał do powiedzenia. Nie będę jedynakiem? Przyjdzie braciszek lub siostrzyczka. Niezły bigos. Stąd nalegał na zero zbliżania się do Katrine. Miał rację. Lepiej posłucham go.

**Tony**

Zraniłem Matta. Teraz będzie bardziej nienawidził własnego ojca, który dał się wpaść w wpadkę. Kolejne dzieci pokrzywdzone. Czy Pepper domyśla się, że możemy mieć następne maleństwa? Powinna poczuć to.
Kiedy FRIDAY kończyła skany okolicy, otrzymałem telefon od Natashy. Obawiałem się generała, czy nie wyrzuci Pep za ostatnie wyzwiska. Byłem ciekawy o co chodziło.

Natasha: Fury nie jest zadowolony. Lepiej szybko zbierz ekipę blaszaków i wybierzcie się na helikarier
Tony: Cała trójka? Jak bardzo marudzi?
Natasha: Pomiata każdym, więc zjawcie się, jak najszybciej
Tony: Ech! Jesteśmy rozdzieleni. Rhodey jest z żoną i pewnie też dziećmi, Pepper gdzieś zniknęła, a na mieście ktoś w zbroi mojego projektu sieje chaos
Natasha: No i właśnie chodzi o ten chaos
Tony: Próbuję odblokować jedną ze zbroi, by coś zdziałać
Natasha: Lepiej się wstrzymaj, bo zostaniesz aresztowany
Tony: Z jakiej niby racji?
Natasha: Wszystkie zbroje oparte na twoich schematach są pod kontrolą SHIELD
Tony: Ej! Tak nie można!
Natasha: Rozkazy z góry, Tony. Przykro mi

<<Uwaga. Wykryto wroga>>

Tony: Gdzie?

<<Śródmieście>>

Tony: Niech to szlag!
Natasha: Nic nie rób
Tony: Muszę, bo tam są też ludzie. Tam Rhodey planował... O nie. Nie!
Natasha: Stark, jesteś uziemiony! Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów!
Tony: FRIDAY?

<<Zbroja odblokowana>>

Tony: Muszę działać
Natasha: Masz 10 minut, bo potem Fury dowie się, co planujesz
Tony: Grozisz?
Natasha: Jedynie ostrzegam

Rozłączyła się, a ja wszedłem do pancerza. Miałem nadzieję, by nikt nie ucierpiał. Wiedziałem o planach Rhodey'go, choć nie powiedział, gdzie pragnął zacząć na nowo życie. Chciał trzymać swoją rodzinę z daleka od niebezpieczeństw. Whiplash dawno nie wystawił nosa. To musiał być ktoś inny.
Nagle oberwałem kapsułą z płynnym helem. Spadłem, a osłony zostały zniszczone po jednym uderzeniu. Skądś kojarzyłem tę broń.

Part 245: Kobieca wersja Einsteina

0 | Skomentuj


**Duch**

Mogłem użyć strzałki paraliżującej, by nie mogła nic zrobić, ale najszybszym sposobem na obezwładnienie Viper było użycie paralizatora. Tak głośno krzyczała, że nie musiałem zbliżać się na więcej, niż trzy metry. Żądała wyjaśnień. Nic dziwnego, skoro siedziała przykuta do krzesła, czekając na skończenie kazania. Oj! Tym razem tak łatwo nie odpuszczę.

Viper: Co to ma znaczyć, hę?! Więzisz mnie bez dobrego powodu! No i gdzie jest Katrine?! Chyba nie puściłeś naszej córki do tego bydlaka!
Duch: Zamknij się, bo oberwiesz mocniej
Viper: Za co?! Można kurwa wiedzieć, czemu siedzę skuta?!
Duch: Jesteś nieobliczalna, Viper. Chciałaś zabić Matta i pozabijać wszystkich
Viper: Ha! Wszystkich?! Chyba coś ci się pomyliło! Starkowie mają umrzeć! Aaa!
Duch: Mówiłem, żebyś zamknęła jadaczkę
Viper: Aaa! To... To krzesło elektryczne?!
Duch: Hmm... Coś w tym guście
Viper: Nienawidzę cię. ŻĄDAM ROZWODU!
Duch: Naprawdę? A życzeń nie spełniam, wiesz? Nie jestem dobrą wróżką
Viper: DUCH!
Duch: Hahaha!

Lubiłem tak drażnić toksyczną żonę, bo pragnęła głowy Matta. Odkąd pogodziłem się z nim, próbowałem stworzyć dobre relacje ojca- córki, ale przez Viper wszystko się waliło po raz kolejny. Postanowiłem zadzwonić do chłopaka Katrine. Czy dotarli do szpitala? Zamiast jego głosu usłyszałem pocztę głosową. Co jest grane?

~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Znalazłem się w zbrojowni, by tam zacząć badanie morderstwa pastora oraz równolegle starać się odnaleźć ukochaną. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby ktoś zrobił krzywdę mojej rudej. Na zegarze wybiła dziesiąta, a FRIDAY milczała. Dziwne. Sprawdziłem systemy i odnalazłem błąd. Ktoś ją wyłączył. Pepper? Może ktoś inny zakradł się. Czego mógł szukać?

Tony: FRIDAY, słyszysz mnie?

<<O! Witaj, Tony. Dawno cię tu nie było, ale jakiś obcy znalazł to, czego chciał>>

Tony: Przeszukaj bazę na temat Tahiti

<<Dane o Tahiti zostały usunięte>>

Tony: Jak to? Kiedy?

<<Wczoraj, lecz nie zanotowałam dokładnej godziny. Straciłam dostęp>>

Tony: Pokaż kamery

<<Brak nagrań>>

Tony: To chyba jakieś jaja!

<<Tony, uspokój się. W tym stanie nic nie działasz. Wiem, że twój organizm ledwo przeżył wstrząs>>

Tony: Nie martw się o mnie. Szukaj Pepper

<<Brak sygnału. Nie można namierzyć. Zbroja Rescue również poza zasięgiem>>

Tony: Pep, coś ty zrobiła? No dobra. Daj mi zbroję

<<Dostęp zablokowany>>

Tony: Niemożliwe, żebym miał tak mądrą żonę. Boże! W co ona się wpakowała?

<<Uwaga. Wykryto wroga, którego pancerz pasuje do twoich schematów>>

Tony: I jak mam za nim lecieć bez pancerza?

<<Jesteś zmuszony do bezruchu>>

Tony: No niestety... Poszukaj o tym, kto ma schematy

<<Ostatnia osoba, co mogła mieć coś wspólnego z atakiem na pastora był Mr. Fix>>

Tony: Cholera! Tylko jego brakowało!

**Matt**

Szybko przeniosłem się, lecąc z Katrine do mojego domu. Gdyby nie zasnęła, nie mógłbym tego zrobić. Swoich mocy wolałbym nie zdradzać nikomu. Byłem blisko fabryki, aż traciłem moc. Celowałem w miękkie podłoże, lecz na mojego pecha nie było. Wykorzystałem swoją siłę, by wbić się w ziemię. Jednak dla życia Katrine otuliłem ją na tyle mocno, by była w stanie przeżyć upadek.
Nagle zauważyłem, że nie spadłem na grunt. Pojawiła się jakaś bariera.

Strażnik: Pamięć masz, ale i część mocy. Tylko część, Matt
Matt: Czyli zostanę kosmiczną jaszczurką?
Strażnik: Już nią jesteś
Matt: A mama?
Strażnik: Nie
Matt: Ej! Co się... dzieje?

Nie zdołałem otrzymać odpowiedzi, bo zniknął. Nic, a nic się nie zmieniło. Pole ochronne zniknęło i wtedy odczułem uderzenie o podłogę. Katty znowu uchyliła powieki.

Katrine: Matt? Gdzie my... jesteśmy?
Matt: Przed moim domem
Katrine: Ty krwawisz!
Matt: Już nie

Dotknąłem czoło, skąd spływała krew. Od razu zniknęła rana. Wielka mi tajemnica, skoro zaraz się dowie. Brawo, Matt. Nie umiesz dotrzymać sekretu. Strażniku, będziesz zły?

Part 244: Gotowy na drugie becikowe?

0 | Skomentuj

~*Następnego dnia*~

**Ivy**

Obudziłam się nieco spokojniejsza, a Rhodey ciągle był przy mnie. Nie chciałam mu przeszkadzać, bo spisał się na medal, jeśli chodzi o opiekę nad Dianą. Lekarka zbadała mnie i nasze maleństwo, które okazało się w pełni zdrowe. Blizny po cesarskim cięciu zostaną, ale przynajmniej spróbuję zapomnieć o bólu utraty chłopczyka. Otrzymałam wypis i mogłam wrócić do domu.
Gdy szturchnęłam lekko męża, powoli otwierał oczy. Ziewnął, lecz starał się kontaktować ze światem.

Ivy: Rhodey, słyszysz mnie? Mamy nowy dzień
Rhodey: Co?
Dr Bernes: Chyba ktoś tu zerwał noc, ale nie dziwię się, skoro ciągle zajmował się małą
Ivy: Dziękuję
Rhodey: Drobiazg
Dr Bernes: Chyba jesteś lepszym ojcem, niż twój przyjaciel
Rhodey: Tony?
Dr Bernes: Nikt inny, jak nie on
Rhodey: Szkoda, że go tu nie ma
Dr Bernes: Właściwie... Nieważne. Zabierz Ivy do domu. Życzę wam zdrowia i żeby wasza córeczka nie dawała spać. Hahaha! To był żart. Powodzenia
Ivy, Rhodey: Dziękujemy
Dr Bernes: Trzymajcie się

Uśmiechnęła się i wyszliśmy z sali. Wszelkie rzeczy miałam spakowane, choć nigdzie nie widziałam pani Rhodes. Gdzie mogła pójść?

**Tony**

Nie bardzo pamiętałem, dlaczego wylądowałem w łóżku szpitalnym. Widocznie coś sknociłem. Tak, jak zawsze. W pomieszczeniu rozpoznałem tylko ojca Rhodey'go. Coś czułem, że mieliśmy ze sobą do pogadania. Głównie przez wieczór kawalerski. Jednak mógł wiedzieć, dlaczego Pepper zniknęła. Tyle pytań, a same myśli tworzą sieć nieporozumień.

David: Roberta jest u Ivy, więc możemy pogadać, jak facet z facetem. Tak po męsku, Tony. Nie wstydź się
Tony: Co to ma znaczyć?
David: Pamiętasz, co się wydarzyło noc przed ślubem?
Tony: Ech! Niezbyt
David: Chyba musisz kupić wózek
Tony: Co takiego?!
David: Nie chcę cię straszyć, ale uprawiałeś seks z Pepper
Tony: Co? Jak to? Skąd pan może wiedzieć?
David: Z nikim innym nie spała. Ty próbowałeś przelecieć Ivy, a potem tak się sprawy potoczyły, że wylądowałeś razem z żoną pod kołdrą
Tony: Cholera! Czyli dlatego uciekła?!
David: Ona nie uciekła. Widziałem, jak z kimś wyszła
Tony: Muszę ją odnaleźć... A co się stało, że tu leżę?
David: Doznałeś jakiegoś wstrząsu przez stres i alkohol
Tony: No to wypisuję się... Wezwij lekarza
David: Jak sobie życzysz

Nie mogłem więcej marnować czasu na odpoczynek. Moje serce miało się dobrze i nic mi nie zagrażało. Jedynym zagrożeniem pozostali wrogowie Iron Mana. No właśnie. Jedna ze zbroi zabiła pastora. Powinienem odnaleźć sprawcę. Tylko w zbrojowni byłem w stanie coś zdziałać.
Po kilku minutach, Victoria wręczyła wypis. Bez kłótni zgodziła się z łatwością, by nie zatrzymywać na dłużej w szpitalu.

Tony: Nie masz nic przeciwko?
Dr Bernes: Mam innych pacjentów, bo mój przyjaciel został zmuszony do urlopu, więc nie próbuj zginąć, jasne? A! Dla twojej wiadomości... Pikadełko jest uszkodzone, ale ty raczej o tym wiesz, prawda? Nie szukaj kłopotów
Tony: Przepraszam
Dr Bernes: Idź już
Tony: Powiedziałem coś złego?
Dr Bernes: Lepiej nie wtrącaj się nie do swoich spraw
Tony: Czy twój mąż również zniknął?
Dr Bernes: Tak
Tony: Pepper też i chyba coś wiesz o tym
Dr Bernes: Gdybym wiedziała, byłabym łagodniejsza w stosunku do ciebie
Tony: A wspomniał o czymś?
Dr Bernes: Nie pamiętam
Tony: Na pewno? Może jakieś słowo? Dziwna nazwa?
Dr Bernes: Jedno kojarzę
Tony: Co dokładnie?
Dr Bernes: Tahiti
Tony: Co to jest?
David: To miejsce nie powinno istnieć!
Dr Bernes: Panie Rhodes, spokojnie
Tony: Chcę wiedzieć wszystko o tym
David: Nie wyślę cię na śmierć! Radź sobie z tym sam

**Matt**

Pieprzony grat! No musiał zgasnąć w połowę drogi, gdy akurat Katrine przestała być stabilna. Musiałem się zatrzymać i coś wymyślić, bo wykrwawi się, a wtedy zabije mnie też i Duch. Hmm... Skoro wciąż miałem wspomnienia o Lily, może posiadałem moc regeneracji. Kiedyś próbowałem wyleczyć chore serce siostry, lecz nie udało się. Oby na Katty zadziałała ta zdolność. Przyłożyłem rękę do rany dziewczyny, skupiając się w tym miejscu. Chyba... Chyba dałem radę. Ramię przestało krwawić i zaczęła się zabliźniać. Dostrzegłem, jak poruszyła powiekami.

Katrine: Matt?
Matt: Jestem tu. Wszystko będzie dobrze
Katrine: Ja... Ja żyję... Jakim cudem?
Matt: Tajemnica

Cmoknąłem ją w policzek, tuląc do siebie.

Matt: Wracamy do domu

**Duch**

Matt nadal nie dał oznak życia, czy stan Katrine się poprawił. Na moje nieszczęście spadło ujarzmianie wkurwionej żony. Na tyle wkurwionej, że mogła roznieść dom.

Part 243: Wstrząs

0 | Skomentuj


**Matt**

Błagałem, żeby moja śmierć była szybka i jak najmniej bolesna. Jednak bardziej martwiłem się o los Katrine. Nie wyglądała zbyt dobrze z tą raną. Musiałby zobaczyć ją lekarz, bo sama zmiana opatrunków nie pomagała przy tak mocnym krwawieniu. Wpadłem na dosyć ryzykowny plan. Pomyślałem, by porwać Katrine w dobrym celu, choć Viper na pewno się nie spodoba.
Gdy powoli wstawałem z podłogi, poczułem karabin przy skroni. Przez chwilę bałem się o własne życie. Przez chwilę, aż znienacka kobieta została obezwładniona paralizatorem. Nie mogłem w to uwierzyć. Duch? Duch zaatakował własną żonę?

Matt: Dziękuję... Uratowałeś mi życie
Duch: Tylko nie przechwalaj się tatuśkowi... Zabierz stąd Katrine
Matt: Mogę?
Duch: Potrzebuje pomocy, więc pospiesz się
Matt: Będzie żyć?
Duch: Wszystko w twoich rękach... No idź już

Chwyciłem dziewczynę na ręce. "Pożyczyłem" auto. Oddam, jak mi nie rozpadnie się na kawałki. Gorszego gruchota nie mogłem wziąć. No nic. Teraz liczyło się tylko uratowanie Katty.

**Roberta**

Dowiedziałam się w recepcji, gdzie leżała Ivy. po porodzie. Poza położeniem sali nie dowiedzieliśmy się niczego więcej. Pewnie sami zauważymy, jak się czuje. Nie mogłam się doczekać zobaczenia maluchów.
Nagle dostrzegłam Tony'ego, który przechylił się na bok, padając na podłogę. Zaczął się trząść na tyle, że mógł sobie zrobić krzywdę. David przytrzymał mu głowę, by nie uderzył o nic. Myślałam, że wina leżała przy alkoholu, choć prawda wydawała się być inna.

Roberta: Tony, słyszysz mnie? Nie zamykaj oczu... Uspokój się, dobrze?
David: On cię nie słyszy. W takim stanie nie dotrzesz do niego
Roberta: To raczej nie wina alkoholu
David: Wierzysz w to?
Roberta: O cholera!
David: Co?
Roberta: Jego serce... Ono zwalnia... Idź po lekarza!
David: Trzymaj go

Zamieniłam się z nim miejscami, blokując ruchy górnych kończyn przez trzymanie za nadgarstki. Od razu poczułam słaby puls, a oddech zanikał.

Roberta: Szybciej!
David: Już sprowadziłem pomoc
Dr Bernes: Co się dzieje?
Roberta: Chyba dużo wypił
Dr Bernes: Masz rację, ale coś tu nie gra
Roberta: Czyli?
Dr Bernes: Muszę go zabrać na specjalny oddział... Och! Narobił mi większych problemów
Roberta: Coś nie tak z Ivy?
Dr Bernes: Niebawem dostanie wypis, a teraz wybaczcie, ale muszę zabrać Tony'ego
Roberta: A gdzie Yinsen?
Dr Bernes: Był tak zmęczony, że z przymusu musiał wziąć chorobowe
Roberta: Akurat, gdy jest potrzebny
Dr Bernes: Damy radę

Pomogliśmy jej podnieść chłopaka, żeby zaprowadzić go do odpowiedniej sali. Kazała nam iść na cyberchirurgię. Wada implantu? Kiepsko?
Po znalezieniu się na miejscu, zaczęła badać chorego. Chyba już wiedziała, co stało za przyczyną tak złego stanu zdrowia. Nie chciała czekać. Wyjawiła wprost.

Dr Bernes: Doszło do przeciążenia przez poprzednie uszkodzenie pikadełka oraz stres i nadużycie alkoholu
Roberta: Przeżyje?
Dr Bernes: Odpocznie i po sprawie... Niech ktoś z was przy nim zostanie, a druga osoba pójdzie do Ivy
David: Idź, Roberto. Później zobaczę wnuki
Roberta: W porządku

Przytuliłam go, żegnając się. Nie musiałam długo błądzić wewnątrz placówki. Lekarka wskazała na drzwi.

**Ivy**

Bardzo cieszyłam się ze wsparcia męża. Pomagał, jak tylko mógł. Starał się podnieść na duchu po stracie synka. Nawet pani Rhodes przyszła mnie odwiedzić. To było miłe z jej strony. Każda otucha przyda się w tak trudnym dniu. Rhodey trzymał Dianę na rękach, tuląc ją w swoje ramiona do snu. Łagodnie kołysał, aż zamknęła oczy

Roberta: Nie przeszkadzam?
Ivy: Proszę wejść, ale cicho, bo właśnie zasnęła
Roberta: Zdolny tatuś
Rhodey: Chyba poradzimy sobie sami?
Roberta: Sami?
Rhodey: Mamy mieszkanie dla naszej trójki
Ivy: Naprawdę? Chyba żartujesz. Tak szybko?
Roberta: Też jestem w szoku
Rhodey: Pora zbudować własny kącik
Roberta: Masz rację... Jak ma na imię?
Ivy: Diana... Miał być też chłopczyk, ale...
Rhodey: Cii... Ivy, nie płacz
Ivy: Nawet nie mogłam go zobaczyć. Był... Był taki bezbronny
Roberta: Co się stało?
Rhodey: Udusił się
Roberta: Moje biedactwo... Naprawdę mi przykro

Rozpłakałam się, bo dłużej nie mogłam wytrzymać. Znowu miałam przed oczami martwe dziecko. Moje dziecko, które nikt mi nie odważył się pokazać. Powinnam cieszyć się z córeczki, ale wolałabym mieć dwójkę maluszków.

Rhodey: Razem przez to przejdziemy
Ivy: Nie inaczej

Przytuliłam Rhodey'go, wypłakując ostatnie łzy.

Part 242: Diana Rhodes

0 | Skomentuj


**Tony**

Ile wypiłem? Wystarczająco, by stracić kontrolę nad ciałem i umysłem. Błądziłem wzrokiem, poszukując Pepper. Jednak zniknęła tak, jak przyjaciel pana Rhodesa. Roberta wiedziała, że przesadziłem z alkoholem, ale nie krzyczała na mnie. Chciała postawić jedynie do pionu. Nie rozumiałem, dlaczego zniknęła moja żona. Czyżby miała przede mną jakieś sekrety? Postanowiłem wrócić z Robertą i jej mężem do domu.
Gdy mijaliśmy karetkę na sygnale, otrzymałem SMS. Od razu pomyślałem o najgorszym.

Ivy rodzi. Dziś będę tatusiem ;)

Roberta: Wszystko gra?
Tony: Musimy pojechać do szpitala
Roberta: A jednak wypiłeś za dużo
Tony: Nie o to chodzi. Rhodey napisał, że Ivy tam jest i rodzi
Roberta: Wow! Dość szybko
Tony: Czyli?
Roberta: Zmiana planów... Tony, na pewno dobrze się czujesz? Ile piłeś?
Tony: Ech! Trochę kręci w głowie i nie pamiętam, czy wypiłem trzy, a może cztery szklanki szkockiej
Roberta: I dlatego przeleciałeś Ivy?
Tony: Co?! Ja nie...
Roberta: Może Pepper
Tony: Rozmawiałem z nią o tym
Roberta: No i?
Tony: Chyba mogłem wpaść
David: My też
Roberta: Nie ma szans! Pamiętałabym takie rzeczy
Tony: Ech! Chyba... nie
Roberta: Tony?

Przechyliłem się w bok, uderzając o szybę i zasnąłem.

**Rhodey**

Nareszcie otworzyli te drzwi. Ile można czekać, by czegoś się dowiedzieć? Lekarka przez chwilę się uśmiechała, lecz coś się za tym kryło. Pragnąłem zobaczyć się z żoną i ucałować dzieci. Myślałem nad zadaniem jednego pytania, choć po niezręcznej ciszy zaczęła mówić.

Dr Bernes: Lepiej nie wstawaj, Rhodey, nim nie skończę
Rhodey: Coś nie tak, Victorio?
Dr Bernes: Gratuluję wam córeczki. Na pewno spełnicie rolę rodziców i chyba w ten sposób przestaniesz niańczyć Tony'ego. Teraz masz dziecko do opieki
Rhodey: Jak to dziecko? Miały być bliźniaki
Dr Bernes: Doszło do... komplikacji
Rhodey: Komplikacji?
Dr Bernes: Chłopczyk nie przeżył. Miał owiniętą pępowinę wokół szyi... Próbowałam go ocalić, ale przykro mi. Nie udało się
Rhodey: Jak... Jak to się stało?
Dr Bernes: Zdarza się dość często przy bliźniaczej ciąży
Rhodey: Czy ona jest zdrowa?
Dr Bernes: Bardzo dobry okaz zdrowia... Rhodey, chcesz zobaczysz się z nimi?
Rhodey: Oczywiście, a Ivy wie?
Dr Bernes: Musiała poznać prawdę i... ciężko znosi tę informację
Rhodey: Dlatego potrzebuje mojego wsparcia
Dr Bernes: Chodź ze mną. Zaprowadzę cię

Wystarczyło skręcić w lewo, by dotrzeć na odpowiednią salę. Przez szybę widziałem, jak karmiła nasze dziecko. Uśmiechała się z przymusu. Kłamała, że była szczęśliwa. Zapukałem, uprzedzając o pojawieniu się. Ostrożnie wszedłem, siadając obok niej.

Rhodey: Hej, Ivy. Jak się czujesz?
Ivy: Na pewno wiesz, do czego doszło
Rhodey: Poradzimy sobie razem. Przynajmniej mamy córeczkę
Ivy: Nie wolałbyś mieć synka?
Rhodey: Troszeczkę, ale ty jesteś najważniejsza. Chcę, żebyś była naprawdę szczęśliwa... Jak ją nazwałaś?
Ivy: Diana
Rhodey: Diana Rhodes... Podoba mi się... Hej, kruszynko. Widzisz? Od dzisiaj jestem twoim tatą

Chwyciłem za dłoń malutkiej dziewczynki, dzieląc się szczerym uśmiechem. Ivy jedynie uroniła łzę, wzruszając się na ten widok. Chciałem zabrać je, jak najszybciej do nowego domu. Załatwiłem po cichu wszelkie formalności, odnajdując cztery ściany z dala od hałasu miasta. Gdzieś na obrzeżach, ale powinno być dobrze. Jako War Machine obronię je przed każdym, kto spróbuje skrzywdzić.

Ivy: Dobrze, że jesteś, Rhodey... Dziękuję
Rhodey: Będę tu z tobą, dopóki mnie nie wywalą
Ivy: Hahaha!
Rhodey: Co? Taka prawda
Ivy: Chodź tu

Przytuliłem się do niej, obejmując wspólnie Dianę. Jakoś dam radę z dzieckiem. Będę świetnym tatuśkiem.

**Tony**

Obudziłem się w szpitalu na korytarzu. Zauważyłem, jak pani Rhodes wypytywała się, gdzie leżała żona Rhodey'go. Pora ich odwiedzić. Wciąż też martwiłem się o rudą. Zniknęła bez słowa.

**Pepper**

Zdołałam zabrać zbroję, zablokować możliwości uruchomienia innego pancerza, a do tego wykasowałam całą historię wyszukiwania o Tahiti. No i wyłączyłam lokalizację Rescue. Do pomocy wezwaliśmy agentkę Hill oraz specjalistkę od kosmitów z SWORD. Nikt nie wiedział, czy wrócimy żywi, lecz znaliśmy cel misji. Uratować Virgila Potts.

**Matt**

Powinienem coś wymyślić, ale bałem się matki Katrine. Nie mogłem nic zrobić. Jednak przełamałem się, aż zetknąłem się ze spluwą przy czole. Viper patrzyła na mnie gniewnie. Chyba warczeć nie będzie?

Viper: Wynocha... Wynoś się stąd, bo cię zabiję!
Duch: Viper, uspokój się. On nie zrobił jej krzywdy
Viper: ZAMKNIJ SIĘ!

Chwyciła za pistolety, strzelając na oślep. Padłem na podłogę, zaś ojciec Katty jakoś zniknął. Super. Pomyślałem o ucieczce, lecz nie chciałem zostawić dziewczyny samej z szurniętą babą. Jak ona może mieć te geny? To sama wpadka, co ze mną.

Part 241: Samotny strzelec

0 | Skomentuj

**Ivy**

Skurcze przybierały na sile. Dłużej nie mogłam tego ukrywać. Potrzebowałam pomocy. Nawet Rhodey zauważył, że źle się czułam, a ból narastał. Nie mogłam powiedzieć, co to mogło znaczyć, bo sam spanikuje i nici ze wsparcia męża. Musiałam jakoś na spokojnie mu wspomnieć o przeczuciach.

Ivy: Rhodey, ja...
Rhodey: Wybacz za te porwanie, ale musimy pobyć trochę sami
Ivy: Chyba nie myślisz, że...
Rhodey: Nie, nie! Po prostu mam dla ciebie niespodziankę
Ivy: Ja też... mam
Rhodey: Ivy, co się dzieje?
Ivy: Chyba... dzieci. Ach! Chcą nas poznać
Rhodey: Nie rozumiem
Ivy: Ja rodzę!
Rhodey: Cholera! Musimy jechać do szpitala
Ivy: Serio? Au! Sama bym na to... nie wpadła
Rhodey: Trzymaj się
Ivy: Aaa!
Rhodey: Wytrzymaj... Wszystko będzie dobrze
Ivy: Ale nie czuję... Nie czuję drugiego maluszka
Rhodey: Za bardzo wyolbrzymiasz strach. Zaraz będziemy na miejscu

Krzyczałam coraz głośniej, bo ból stawał się nie do zniesienia. Starałam się oddychać spokojnie, ale strach, że stracę dzieci był najgorszym scenariuszem z możliwych.
Po piętnastu minutach, znaleźliśmy się w szpitalu. Pomógł mi wstać i od razu szukał lekarki. Dość szybko ją odnalazł. Bardzo się zdziwiła, widząc mnie w takim stanie.

Dr Bernes: Ivy, co jest grane? Przecież do porodu zostały ci cztery miesiące
Ivy: Ale one... Aaa! Chcą szybciej!
Dr Bernes: Rhodey, musisz tu zostać, bo na salę nie mogę cię wpuścić
Rhodey: Ej! Jestem jej mężem!
Dr Bernes: Cieszę się, ale przy cesarskim cięciu nie pomożesz
Rhodey: Kochana, bądź dzielna. Będę od razu za drzwiami
Ivy: Wiem o tym

Chwyciłam go za rękę. To trwało zaledwie chwilę, aż poczułam przypływ sił. Rozstaliśmy się, gdy drzwi zostały zamknięte. Lekarka chciała wyjaśnić, co się tak naprawdę działo z maluchami, lecz nie potrafiłam się skupić. Przysypiałam, a później zasnęłam.

~*Czterdzieści pięć minut później*~

**Pepper**

Takiego świństwa jeszcze nie było. Tak po prostu sobie pojechali w cholerę. Jednak bardziej byłam ciekawa, kto wymyślił tak pojebaną grę, jak rozbierany poker. Tony nic nie mówił. Z pomocą pana Rhodesa wstał, bo nadal miał kaca, a przy jego chorym sercu wystarczy odrobina trunku, by przesadzić. Martwiłam się o niego, lecz ciekawość przejęła kontrolę, tuszując niepokój.

Pepper: Możesz gadać, Tony?
Tony: No pewnie, że tak... Przepraszam za ten wieczór, ale nie pomyślałbym...
Pepper: Że co? Zgwałcisz Ivy, czy Rhodey będzie taki mądry i prześpi się ze mną?
Tony: Ech! Wyszło dziwnie... Niewiele pamiętam, ale kojarzę jeden szczegół. Oberwałem od ciebie w pysk, aż się przewróciłem
Pepper: Hahaha! Przypomniałeś najlepszy moment
Tony:  A ten pomysł z rozbieranym pokerem był od ojca Rhodey'go lub jego przyjaciela
Pepper: Serio? Boże! Idiota!
Tony: I chyba któryś z nas dorwał się, ale do ciebie
Pepper: Co kurwa?! Nie mów, że mogę mieć dziecko z... Fuuj! Tony!
Tony: Musisz mieć je ze mną
Pepper: Skrzywdziliśmy kolejnego dzidziusia przez wpadkę? Tony, gdzie mieliście gumki?!
Tony: Uspokój się... Nie planowaliśmy tego
Pepper: Ach! Daruj sobie
Tony: Pepper, proszę
Pepper: Skończyłam

Podeszłam do agenta, który również pojawił się na uroczystości. Oby pamiętał, co wcześniej mu powiedziałam. Nadal chciałam polecieć na Tahiti uratować ojca.
Nagle ktoś strzelił w pastora. Wszyscy padli na ziemię, ale Tony zamierzał dorwać strzelca. Może wciąż cierpiał z winy kaca, ale zdołał wykrzesać z siebie odrobinę energii na gonitwę. Pobiegłam za nim, by ochronić go przed strzałem.

Agent Bernes: Na ziemię! Już!
Pepper: Tony, padnij!
Tony: Pepper?

W zaledwie ułamku sekundy nastąpił strzał. Mój mąż nie miał zamiaru się ruszyć. Też nie ukrywałam szoku, widząc strzelca. To jakiś koszmar.

**Viper**

Nie mogłam dopuścić do śmierci Katrine, dlatego młodego Starka wykończę później. Chwyciłam za bandaże oraz igłę, która zakładała szwy na ranę. Wciąż krwawiła, więc Duch uciskał mocno ramię, a Matt trzymał się z dala od nas. Posłuchał mnie, bo znał moje zdolności. W trzy sekundy miałby pięć kulek w brzuch.

**Victoria**

Sytuacja się skomplikowała, chociaż przy Pepper było więcej niespodzianek. Taki przypadek można zaliczyć do zwyczajnych. Szkoda Ivy. Jak ona to zniesie?
Po upływie dwóch godzin, skończyłam operować. Oba maleństwa znalazły się poza ciałem matki. Sprawdziłam, czy wszystko grało. Dziewczynka płakała, więc było dobrze. Gorzej z chłopczykiem, którego twarz i rączki posiniały. Przecięłam pępowinę, rozplątując od szyi. Nadal nie oddychał. Musiałam przywrócić dziecko do życia.

**Tony**

Nie mogłem wyjść z szoku. Pastor zginął z ręki... Niemożliwe! Ko mógł do tego dopuścić? Agent FBI potwierdził zgon. Nie miałem już siły na dalsze gonienie sprawcy. Przez chwilę widziałem Pep, lecz później zniknęła. Upadłem na podłogę ze zmęczenia. Tylko jedna osoba mi pomogła. Roberta.

--**---

No to rozpoczynamy fazę 11. Tutaj nie zabraknie wrażeń i staram się nie krzywdzić tak Tony'ego. Jednak jestem dramatyczką. Jakiś bohater musi cierpieć.

Part 240: Ślub Jamesa Rhodesa

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Taki niezapomniany wieczór, który szybko trafił w zapomnienie. Kompletnie nic nie pamiętałem. Skąd ta szminka na twarzy? Może Tony coś będzie pamiętał. Pomogłem mu wstać z podłogi. Ojciec jakoś pozbierał się i podał nam resztki leków na kaca. Byłem rozkojarzony, aż nagle coś sobie uświadomiłem, zerkając na zegarek. Już dziesiąta! Musiałem szybko się ogarnąć, by panna młoda nie uciekła sprzed ołtarza.

Rhodey: Tony, zbierajmy się, bo nie zdążymy na czas!
Tony: Spoko, panie panikarzu. Zdążymy
Rhodey: Jesteśmy na kacu i jeszcze...
Tony: Hahaha!
Rhodey: Co?
Tony: Zaliczyłeś jakąś panienkę? Masz coś na twarzy
Rhodey: Och! Nie przypominaj mi
Tony: Chyba nie spałeś z Pepper?
Rhodey: O kurwa! Sam tego nie pamiętam!
Tony: Zabiję, jeśli ją dotknąłeś

**Ivy**

Au! Moje uszy. Dlaczego tak piszczy? Od razu zaczęłam krzyczeć, widząc majtki pocięte przy stopach. Pepper to samo, ale leżała też ze zniszczonym stanikiem. Co za debil bawił się w rozbieranego pokera?! Zabiję! O kurwa! Chyba nie zdradziłam Rhodey'go? Co tu się działo?! Miałam prawo wiedzieć. Większe wrzaski były na zegar. Brawo! Spóźnię się na własny ślub! Nie mogę na to pozwolić, gdyby jeszcze mój przyszły mąż spróbowałby zgwałcić sprzątaczkę w kościele.
Gdy zdjęłam z siebie poszarpane ubrania, włożyłam suknię ślubną bez welonu. Chciałam, żeby ten dzień spełnił moje oczekiwania. Nie dodawałam zbytnio ozdób. Zwyczajna sukienka i tyle. Pani Rhodes z Pepper włożyły swój strój. Wybrałam Pepper na świadka. Obym tego nie pożałowała.

Roberta: Rozliczę się z tymi baranami po ślubie... Jak się czujesz, Ivy?
Gen. Stone: Jest dobrze, a dzieciaki nie kopią ze szczęścia
Roberta: I dobrze, bo nie powinny cię dzisiaj męczyć
Pepper: Myślicie, że mogli posunąć się do gwałtu?!
Roberta: Pepper, nie panikuj. Nie zrobiliby tego
Gen. Stone: Z alkoholem wszystko jest możliwe
Pepper: Ech! Nie dobijaj mnie. Potem kolejne dziecko będzie skrzywdzone, bo okazało się wpadką
Roberta: Dobra, moje panie. Nie myślmy o tym, co się wydarzyło. Chodźmy już do kościoła
Pepper: Ivy?
Gen. Stone: Tak, Pepper?
Pepper: Gdyby Rhodey mnie zgwałcił, ożeniłabyś się i tak z nim?
Gen. Stone: Oj! Na pewno dałabym mu solidnego kopa w dupę

Zaśmiałyśmy się po raz ostatni, jadąc na uroczystość.

~*Dwie godziny później*~

**Rhodey**

Wyjaśniłem pastorowi, co zaplanowałem. Zgodził się bez dłuższego myślenia nad tym pomysłem. Nie mówiłem nic Tony'emu. Ledwo zdołałem go tu przyprowadzić. Siedział obok mojego taty, który miał mieć na niego oko. Do szczęścia brakowało spieprzyć jeden element. Jednak Ivy pojawiła się na czas z resztą członków rodziny. Dawno nie widziałem mamy w niebieskiej sukience dla druhny, lecz najlepiej prezentowała się moja ukochana. Wziąłem mikrofon do ręki, mówiąc do niej.

Rhodey: Ivy Stone, dziś jest nasz dzień. Jeśli żałujesz, że mnie poznałaś, to uciekaj, ale zanim pomyślisz o tym, chcę, żebyś coś wiedziała... Maestro?

W pomieszczeniu rozbrzmiała gitara i każdy rozpoznał tę piosenkę z "Titanica". Miałem nadzieję, że wybrałem dobrze.

Rhodey: Every night in my dreams... I see you, I feel you... That is how you go on
Pepper: Hahaha!
Tony: Pepper, zamknij się!
Pepper: Rany, ale... On śpiewa
Rhodey: Far across the distance... And spaces between us... You have come to show you go on... Never far, wherever you are... I believe that... the heart does... go on

Potem tylko leciała przez chwilę melodia w tle i dałem pastorowi dojść do głosu. Ivy chwyciła mnie za rękę i widać, że się wzruszyła.

Pastor: Jamesie Rhodes, czy przyrzekasz wierność, miłość i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć was nie rozłączy?
Rhodey: Przyrzekam
Pastor: Ivy Stone, czy przyrzekasz wierność, miłość i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć was nie rozłączy?
Gen. Stone: Przyrzekam
Pastor: Ogłaszam was mężem i żoną! Jako symbol włóżcie obrączki
Gen. Stone: Zrobione, a teraz czekam
Rhodey: Na co?
David: No całuj ją!
Rhodey: Ach! No... tak

Sama zrobiła ten gest, aż pocałunek na tyle się pogłębił, że nie chciała się ode mnie oderwać. Tylko kopniaki maluchów zmusiły ją do zaprzestania. Chwyciłem żonę na ręce, wychodząc z kościoła. Porwałem Ivy do pobliskiego hotelu.

**Ivy**

Już kilka minut małżeństwa i miałam dość męża. Chciałam porozmawiać z ojcem oraz pobyć z bliskimi, ale on musiał zepsuć moje plany. W dodatku dzieci zaczęły mocniej kopać, a w brzuchu poczułam lekkie skurcze. Zachowywałam spokój, ukrywając swoje obawy.

Part 239: Zjarana kapela

0 | Skomentuj

~*Godzinę później*~

**Ivy**

Wszystko miałyśmy gotowe. Kupiłyśmy alkohol na ten wieczór oraz szampan, który miał nie zaszkodzić łobuzom. Męskie towarzystwo świętowało w domu Rhodesów, zaś my poszłyśmy kilka metrów dalej do starej fabryki. Jak się później dowiedziałam, była połączona z domem, więc nie było problemu wejść tam. Zapukałyśmy do drzwi.

**Pepper**

Nic z tego nie rozumiałam. Te dane nie miały żadnego powiązania z logiką. Wyspa zatonęła kilkaset lat temu? Coś tu nie pasuje albo ktoś sfałszował raport. Próbowałam powiązać elementy w całość. Na dodatek ktoś dobijał się do drzwi. Poszłam sprawdzić, czy mój syn w końcu odnalazł drogę do domu. Byłam w szoku, widząc panią Rhodes z Ivy.

Gen. Stone: Cześć, Pepper. Możemy wejść?
Pepper: Eee... Co wy chcecie zrobić?
Roberta: Faceci chleją, a my nie będziemy gorsze
Pepper: W sensie, że Tony też?!
Roberta: Oj! Uspokój się. Rhodey chyba wie, żeby nie przesadzić
Gen. Stone: Po alkoholu nie zdołają się pohamować
Pepper: Masz rację, Ivy. To wejdźcie... Wybaczcie za bałagan, ale czegoś szukałam

Szybko schowałam dokumenty i wyłączyłam komputer. Miałam jeszcze czas na szczegółowe zaplanowanie misji ratunkowej. Dziś wieczór panieński. Tego nie mogę przegapić. Postawiły wino i szampan na stół. Nalałam im do kieliszków, choć brakowało mi szkockiej do picia.

Pepper: Wznieśmy toast za ten wieczór. Za Ivy i jej przyszłe małżeństwo
Pepper, Roberta: ZA IVY!
Gen. Stone: Ciekawe, jak oni się bawią
Pepper: Niech spróbują brudnych sztuczek, a pożałują, że się urodzili
Gen. Stone: Jakich brudnych?
Pepper: Możemy się spodziewać wszystkiego po nawalonym towarzystwie
Roberta: Hahaha! Kretyni... Co chcecie robić?
Gen. Stone: Ostatni dzień wolności
Pepper: Ha! I tak będziesz rządzić. To faceci mają się podporządkować
Roberta: Pepper, nie wiedziałam, że z ciebie taka feministka
Pepper: Oj! Nie pozwolę takim bezmózgim chłopom królować w domu... Nie chcę się chwalić, ale dominuję w łóżku
Gen. Stone: Hahaha! Widzę, że nie jestem jedyna z takim podejściem... Co Tony na to?
Pepper: Nie ma nic do gadania
Pepper, Gen. Stone, Roberta: HAHAHA!
Gen. Stone: Myślicie, że dobrze robię?
Roberta: Kochana, wy się kochacie i chcecie być ze sobą, tak?
Gen. Stone: No tak
Roberta: Więc ciesz się dzisiejszym wieczorem, bo jutro będziesz inną kobietą.

**Tony**

Wypiłem zaledwie dwie szklanki szkockiej i czułem się dobrze. Rhodey miał tyle energii, aż zapragnął tańca. Jednak razem z Davidem wpadliśmy na lepszy pomysł. Zaprosiliśmy dodatkową duszę do towarzystwa. Poczęstowaliśmy przyjaciela ojca Rhodey'go jedną szklanką trunku i chciał z nami się bawić.

David: Ostatni raz możesz nacieszyć się swobodą w piciu, bo potem twoja żonka umili ci życie, zamykając alkohol do barku na kluczyk
Rhodey: Raczej taka nie będzie... Tony, trzymasz się jakoś?
Tony: Jest zajebiście! Chodźmy im urządzić karaoke!
Rhodey: Hmm... Szalony pomysł, ale podoba mi się
David: Też jestem za
Agent Bernes: Nie wiedziałem, że tak będziecie się bawić
David: Rick, dajmy mu niezapomniany wieczór kawalerski. Niech śni się po nocach
Tony: To idziemy?
Rhodey: A masz propozycję piosenki?

Szepnąłem im na ucho, ale wiedziałem, że nikogo więcej poza nami nie było. Znali ten utwór, więc mogliśmy zaprezentować go naszym babom. Hehe! Będzie się działo! Wyszliśmy po cichu z domu na palcach, skradając się do fabryki. Przeszliśmy przez tylne wejście, pukając z grzecznością. Słyszeliśmy, jak dość cicho grała muzyka. No nic. My to poprawimy. Akurat otworzyła nam Ivy. Czas na przedstawienie.

Gen. Stone: Coś się stało? Skończyliście się bawić?
Rhodey: Hey, I just met you!
Rhodey, Tony: AND THIS IS CRAZY!
Tony: But here's my number!
Tony, Rhodey, David, Agent Bernes: SO CALL ME MAYBE!!
Pepper: A co to za kapela?
Gen. Stone: Hahaha! Wasi... Au! Nasi dżentelmeni
Pepper: Zjarana kapela! Jeest!

Lekko uchyliła drzwi i trafiliśmy na większą publiczność. Nie zauważyłem, jak zabrały nas do środka, ciągnąc za krawaty. Włączyły głośniej muzykę, którą śpiewaliśmy i zaczęły tańczyć obok nas. Nigdy nie potrafiłem ruszać się według rytmu, ale kilka promili i byłem mistrzem parkietu. Przez chwilę chciałem dorwać się do Ivy. Podszedłem do niej od tyłu, obejmując delikatnie, lecz szybko oberwałem w pysk od własnej żony. Wtedy straciłem czucie w nogach i chyba czymś oberwałem w głowę.

~*Następnego dnia*~

**Rhodey**

Ja pierdziele! Moja głowa! Ile ja piłem?! Chyba przesadziłem. Tata sam wstał, łykając aspirynę. Tony nie mógł nawet się ruszyć i to go najbardziej bawiło, a nasz gość zniknął. Czułem, że coś miałem na twarzy. Sprawdziłem ręką. Szminka?!

---**---

IMAA inaczej nadal trwa, ale mam dla was ważny komunikat. Zakończyłam inne opowiadania o blaszaku. Głównie mamy "W poszukiwaniu przeznaczenia", "Ghost", "It's too late- pamiętniczki Pepperony" oraz "Przypadkowe przeznaczenie" (równolegle pisane z obecnym tasiemcem). Mam nadzieję, że nikogo nie zanudzę na śmierć, ale tak to już jest, gdy Katari nie ma życia, a żyje pisaniem. Życzę wytrwałości, bo jeszcze wiele przed nami.

Part 238: Żyj, póki masz czas

0 | Skomentuj

**Pepper**

Brak zasięgu? Przecież nie zapowiadali żadnych przerw w dostawie prądu, czy o możliwej awarii. Widocznie Tony miał jakiś problem. Próbowałam dodzwonić się z pięć razy. Coraz bardziej bałam się, bo zwykle odpowiadał po trzecim sygnale. Dopiero za szóstym razem uzyskałam połączenie. Nie dał mi dojść do słowa. I dobrze. Niech sam się tłumaczy.

Tony: Pep, przepraszam... Zepsułem komórkę... Rhodey wraca do domu... Zobaczymy się niebawem
Pepper: Tony?
Tony: Tak?
Pepper: Co z jego narzeczoną?
Tony: Biorą ślub
Pepper: Jeju! Kiedy?
Tony: Jutro
Pepper: Poważnie? Wow!
Tony: Tak... Kończę już... Do zobaczenia
Pepper: Tony!

I jak na złość znów padł zasięg. Nawet nie zauważyłam, że coś zrobił z telefonem. Rhodey chyba nie jest zachwycony tak szybką ceremonią ślubu. Widocznie Ivy ma ważny powód. Czy to ma coś związanego z bliźniakami?

**Katrine**

Leniwie otwierałam oczy, dostrzegając ojca blisko mnie. Ledwo czułam ramię, a on nie pozwalał na żaden ruch. Dziwne. Byłam po strzelaninie? Przez kogo? Wszystko zaczęłam kojarzyć, zerkając na zakrwawione opatrunki oraz bandaże na stole. Leżałam w salonie, skąd mogłam usłyszeć, gdyby ktoś wchodził do domu.
Nagle usłyszałam, jak ktoś użył dzwonka od drzwi. Moim oczom ukazał się Matt, który bez problemu został wpuszczony. Chciałam wtulić się w niego, lecz przez ból musiałam się pohamować.

Duch: Macie niewiele czasu. Viper może wrócić w każdej chwili
Katrine: Tato, co jest grane?
Duch: Nie przejmuj się. Tu nie chodzi o ciebie tylko o niego
Matt: O mnie?
Duch: Ona nienawidzi twojej rodziny i zrobiłaby wszystko, by was zabić
Katrine: Nie pozwolę jej na to
Duch: Ty nigdzie nie możesz się ruszać
Matt: Katrine! Masz nic nie robić! Bez ruchu!
Katrine: Nie pozwolę... na kolejny rozlew... krwi
Duch: Katrine!

Upadłam na podłogę, a z rany sączyło się coraz więcej krwi. Słabłam z każdą próbą zwykłego oddechu. Oboje starali się mi pomóc, tamując krwawienie.

Matt: Kto cię skrzywdził, Katty?
Katrine: Nie... martw... się... Przeżyję
Matt: Musi ją zobaczyć lekarz!
Duch: Nie panikuj. Viper załatwi sprawę
Matt: A może najpierw mnie zabije?
Duch: Hmm... Nie mój problem
Matt: Słucham?!
Duch: Żartowałem
Katrine: Tato... proszę
Duch: Nie możesz umrzeć
Katrine: Przecież... nie umieram
Duch: Gdyby nie twoja bezmyślna matka,  z Hydry nikt nie strzeliłby w ciebie!
Katrine: Jest dobrze
Matt: Nie pozwolę, żeby się wykrwawiła!
Duch: Poczekajmy na nią
Viper: Tak bardzo się stęskniliście? Urocze

Z rękawa wyjęła sztylet. Nie miałam ochoty patrzeć na kolejną czerwoną ciecz, co tym razem miała spływać po ciele mojego chłopaka. Musiałam coś zrobić. Ostrożnie ruszyłam się w bok, lecz nic to nie dało. Dłużej nie wytrzymałam, tracąc przytomność. Słyszałam przez chwilę jakieś krzyki. Potem cisza.

**Ivy**

Rhodey zgodził się z podjętą decyzją. Nawet jego rodzina i najbliższy mu przyjaciel również popierał przedwczesny ślub. Wszystko przez maluchy. Coraz mocniej kopały. Oba na raz! To istna paranoja! Chcą, żebym osiwiała przed uroczystością? Odbiło im. Musi to być chłopczyk z dziewczynką. Kłócą się o pierwszeństwo. Gładziłam ręką brzuszek, starając się je uspokoić.

Gen. Stone: Cii... Jeszcze macie czas. Nie szarpcie się tak
Rhodey: Oboje cię męczą?
Gen. Stone: Ech! Oboje
Rhodey: Dlatego dobrze robimy, planując do przodu
Gen. Stone: To nie moja... Au! To nie moja wina, jakie są niecierpliwe... Tony, czy twoja żona też tak cierpiała?
Rhodey: Ej! Ona mówi do ciebie
Tony: Przepraszam... Po prostu nie mogę uwierzyć, że jutro wasz najważniejszy dzień w życiu
Rhodey: Się porobiło. Hahaha! Tony, może urządzimy dzisiaj taki mały wieczór kawalerski?
Gen. Stone: Mowy nie ma! Przeżyjecie bez tego
Roberta: Ivy ma rację, a ty chyba nie możesz pić
Tony: Zależy
Roberta: Tony, dobrze wiesz, że...
Rhodey: Kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził
Roberta: David, co ty o tym sądzisz?
David: Niech świętują
Tony: Ha! Wygraliśmy
David: Ale ze mną
Rhodey: Chyba starczy na trzech
Roberta: Och! W takim razie, my też
Gen. Stone: A dzieci?
Roberta: Szampan bezalkoholowy nie powinien stanowić problemu

Zaśmiałam się z tego pomysłu, choć coś czułam, że następnego dnia będą żałować. Przynajmniej ostatni raz zabawię się, jak singielka, bo zaręczyny zawsze mogłam zerwać. Ostatnia noc na podjęcie decyzji. Ostatnia noc.
© Mrs Black | WS X X X