Rozdział 41: Eksperyment

0 | Skomentuj


Hummer nie potrafił dobrze negocjować. Z dziesięciu milionów schodzi do pięciu? Na to się nie zgodzę. Myślałam, że skoro miał firmę, to taktyki negocjacyjne są mu znane. Ciekawe za ile kasy mój ojciec miał te zlecenie? Teraz to na pewno się nie dowiem, bo ta panienka Potts go zabiła. Wkrótce dowie się, czym jest ból.Zagwarantuję jej piekło.

-Nie zgadzam się. Tak nisko się nie zniżę!- wykrzyczałam sprzeciw

-Profesjonalistom płaci się więcej, a amatorzy muszą mieć niższą stawkę

-Amator?!- rozzłościł mnie, że sztylet wbiłam w rdzeń jego zbroi

Z jego źródła zaczęło cieknąć vibranium. Hummer padł na kolana. To mi wyglądało, jakbym przebiła się przez pancerz do wewnątrz. Nie chcę go zabić. Co on robi za numery? Nie weźmie mnie na litość.

-Koniec przedstawienia. Przyjmę zlecenie, jeśli zapłacisz mi siedem milionów. Niżej już nie zejdę

-Przebiłaś mi rdzeń. Chcesz... mnie zabić?!- ledwo krzyknął

-Błagam, nie udawaj. Nie jestem głupia. Przestań grać w te swoje gierki. To umowa stoi, czy nie?

-Niech będzie, ale muszę już uciekać

Titanium Man dziwnie się zachowywał. Jakby jego zbroja stanowiła ciało. I to nie było zabawne. Próbował ukryć ból, który spowodowałam zepsuciem rdzenia. Postanowiłam go śledzić. Nim wzniósł się wysoko, przyczepiłam mu nadajnik.

-Trzeba było mnie nie nazywać amatorem

-I to był mój błąd- odleciał

Kiedy widziałam go niezbyt wyraźnie, skakałam po dachach, włączając niewidzialność w kostiumie. Byłam tak szybka, że bez trudu pokonywałam przeszkody takie, jak beczki, kominy, czy drabiny. Nawet nie zauważyłam, jak szybko go dogoniłam, skacząc na ostatni budynek. Przez klapę w dachu weszłam do środka, przyczepiając się do sufitu. Ojciec wiele mnie nauczył i jego wiedza przetrwa w moim umyśle. Gdy Hummer był przy maszynie, zeskoczyłam na dół.

-Możesz mi się przyznać, co się z tobą stało? Nikomu nie powiem

-To i tak nie ma znaczenia. Nic to już nie zmieni- odparł podejrzanie spokojnym głosem

-Naprawdę nie chciałam cię zabić. Przecież jesteś mi potrzebny- ponownie chciałam go przeprosić

-Tylko po to tu przyleciałaś?!- krzyknął

-To jeden z powodów. Naprawdę ja...- poczułam się dziwnie, tłumacząc się

-Naprawdę chcesz wiedzieć? Ciekawość cię może zgubić, ale powiem ci, skoro nalegasz- wtrącił się, mówiąc oschle









Virgil został zabrany do szpitala. Teraz pozostali czekali na wsparcie. Podobno ma zjawić się SHIELD. Zostało nas czterech, ale i tak nie jest to dobre. Tylu agentów zginęło przez Whitehalla, że nie wybaczę sobie tego, jak ratowałam swój tyłek, uciekając ze strefy wybuchu. A to ja powinnam cierpieć, a on chciał z nimi negocjować. Na szczęście zajmą się nim i tym rannym agentem. Gdybym mogła cofnąć czas, tyle ofiar, by nie było. Reszta, która została, miała niewielkie rany na ciele.

-SHIELD ma nam pomóc. Wierzycie w to?- spytała agentka z niedowierzaniem

-W coś trzeba wierzyć. Mieć jakąkolwiek nadzieję- przyznałam szczerze

-Rick umrze. Nie uda im się go uratować- stwierdziła zdenerwowana

Poczułam, że muszę ją podnieść na duchu. Za szybko się załamała. Skoro Virgil z tego wyjdzie, to jej przyjaciel, czy też partner, nie ma prawa umrzeć. Podeszłam do niej.

-Nie myśl tak. Na pewno jest silny i da radę, skoro nie zrezygnował z pracy jako agent FBI

-Może masz rację, ale on jest moim bratem i odpowiadam za niego- skuliła się, splatając palce na kolanach

-Nie wiedziałam. Też kiedyś się kimś opiekowałam. Dbałam o bezpieczeństwo byłego męża- Clinta. Po jego śmierci postanowiłam zadbać o Virgila i jego córkę

Agentka patrzyła na mnie zaciekawiona moją historią.

-Mówisz o Bartonie? Hawkeye?- spytała

-Tak. Zginął w czasie inwazji na Manhattan- zakręciła się łza w oku

-Przykro mi- wyraziła współczucie

-A nie powinno. On mnie uratował i nigdy go nie zapomnę, ale muszę żyć teraźniejszością, bo czasu nie cofnę

Później zamilkłam, gdy usłyszałam nadjeżdżający pojazd. Wszyscy wyszli z igloo, a tam SHIELD. Czyli pojawiła się pomoc, a ona w to nie wierzyła. Cała nasza czwórka stanęła w bezruchu. Jeden z agentów podszedł do nas.

-To wszyscy, czy ktoś jeszcze?

-Dwóch trafiło do szpitala, a to są wszyscy, którzy przetrwali atak Hydry- wyjaśniłam

-Hydra? A to ona jeszcze istnieje?- zdziwił się agent SHIELD

-Dowodzi nimi Daniel Whitehall. Szukają maski, jak wszyscy

Agent spojrzał na mnie, jakby chciał dać mi znać, że SHIELD też szuka. To był wzrok, wskazujący na ostrożność. Jednak cieszę się, że blaszaki coś zdziałały. W sumie to Tony i Rhodey. Dzięki wam wracamy do domu. Temat o ataku się skończył i zabrali nas do Quinjeta. Podziękowałam gospodarzowi za pomoc i odleciałam z agentami do domu. Po powrocie zajmę się Virgilem i Pepper.

-Dobrze, że nas uratowali. Nowy Jorku, nadchodzę- pomyślałam, uśmiechając się lekko








Hummer odwrócił się w moją stronę i zaczął mi opowiadać o zdarzeniu sprzed roku. Wypadku, który zrujnował mu życie. Pokazał mi laboratorium, gdzie doszło do tego incydentu. Na środku stał reaktor, zasilający cały budynek.

-Rok temu miałem sprawdzić, jak działa nowe źródło energii. Wszystko działało bez wad, ale tak mi się tylko wydawało. Doszło do przegrzania rdzenia reaktora i nastąpił wybuch. Wszyscy naukowcy zginęli. Cudem ocalałem, czego nie potrafię wyjaśnić

-Taka eksplozja, a ty jesteś w jednym kawałku? To wielkie szczęście- przyznałam z dumą

Hummer odsłonił twarz, która była popękana i zwęglona. Jeśli tak wygląda jego głowa, to co z resztą ciała? To nie wygląda na zwykły wypadek. I on już pewnie zna sprawcę. Nie chciałabym być w jego skórze. W laboratorium wyjął rdzeń ze zbroi i włożył nowy.

-A to nie wszystko. Całe ciało mam zniszczone, a jednej nogi nie mam wcale. Pod zbroją mam protezę, a ten rdzeń utrzymuje zasilanie Titanium Mana i moje życie

Nie wiedziałam, co mam o tym powiedzieć. Z jednej strony to okropne, skoro dokonywanie niebezpiecznego sabotażu w takim budynku zabiło mnóstwo ludzi. Teraz było mi głupio, że go zaatakowałam. Jedna z zasad najemnika, to nie zabijać zleceniodawcy przed wykonaniem zlecenia. Ojciec się w grobie przewraca, a ja chciałam zabić kogoś, kto mi pomoże wyciągnąć mnie z kłopotów z Maggią.

-Rozumiem, ale ktoś cię musiał znaleźć. Pamiętasz kto?- spytałam z ciekawości

-Ktoś był na spacerze z psem i usłyszał wybuch, a on był niedaleko wieżowca. Wezwał pomoc i w szpitalu obudziłem się bez nogi. Uznali, że była skażona i musieli ją amputować

Gdy go tak słuchałam, pomyślałam o ojcu. Kiedyś mi mówił, jak musiał zabić kogoś w laboratorium i też był wybuch i nie dostał zapłaty, bo zleceniodawca uznał to za wypadek przy pracy, a jako zabójstwo z jego ręki nie było.

-Zawsze mogłeś skończyć gorzej. Na przykład, jak ci twoi pracownicy, ginąc

-To nie żadne pocieszenie! Wolałbym umrzeć, niż tak żyć. I pomyśleć, że Blizzard to zrobił, który litował się nad Starkiem! I w taki sposób się mści za Unicorna i Killershrike'a!- rzucił szklaną fiolką o ścianę, aż ta pękła na małe części

-Widocznie byli dla niego ważni, skoro miałeś za to zapłacić najwyższą cenę. Nie zawsze trzeba się mścić

-Za to ty tego chcesz. Wiem to. Jesteś wściekła, że zabili Ducha i żądasz rozlewu krwi. Chcesz zabić Pepper Potts? Nie radzę, bo będziesz miała na głowie całe FBI- odczytał moje myśli

Przeklęta przewidywalność. Przez to, że znał mojego ojca, łatwo raz mnie rozszyfrował, ale nie wie, co mam zamiar z nią zrobić. Na pewno nie będę bawić się w porwanie i okupy.

-Poradzę sobie. W końcu zostałam wyszkolona do zabijania. To nie będzie dla mnie żaden problem. Nikt mi w tym nie przeszkodzi- weszłam na okno i rozpłynęłam się w powietrzu

Ona mi zapłaci za to. Nie będzie wiedziała, kiedy uderzę.

Rozdział 40: Nazywaj mnie nowym Duchem

0 | Skomentuj

To było okropne. Z pośród setki agentów ocalało tylko sześciu. I gdzie ta sprawiedliwość? Zabraliśmy najbardziej poszkodowanych do szpitala. Szybko oddaliśmy ich w odpowiednie ręce. Musieliśmy wezwać Fury'ego, by pomogli pozostałym. Polecieliśmy na helikarier, gdzie zostaliśmy niemile przywitani. Agenci celowali w nas.

-Czego chcecie?- byli gotowi do strzału

-Chcemy gadać z Fury'm. Wpuście nas

-Generał wyjechał. Idźcie!

-Ludzie na Arktyce potrzebują natychmiastowej opieki medycznej. Zostali zaatakowani przez Hydrę! Miejcie serce im pomóc!- wtrącił się Rhodey

-Dobrze, zajmiemy się tym- zgodzili się

Podziękowaliśmy im i tę sprawę zostawiliśmy w ich rękach. Byliśmy w locie, kierując się do bazy.

-Gdyby nie ty, Rhodey, oni nie zgodziliby się do pomocy- pochwaliłem go

-Czasem trzeba krzyknąć, by coś do kogoś dotarło- spojrzał na mnie, mówiąc jakby to o mnie chodziło

-Jedne z osób, to były Virgil i Bobbie. Co oni tam robili?- zacząłem się nad tym zastanawiać

-Może mieli misję. Na szczęście przeżyli atak. Czego Hydra od nich chciała?- zasugerował Rhodey

-Nieważne, wracamy- przyspieszyłem prędkość

Rhodey również przyspieszył swoją zbroję, choć jego arsenał go dalej spowalniał

-Cokolwiek byś zrobił, i tak nie będziesz szybszy- uśmiechnąłem się

-Ale wyścig wygrałem, mimo uzbrojenia

-Ha! Tylko przez oszustwo Pepper wygrałeś- przypomniałem mu

-Co z tego? To może chcesz się ścigać?

-Czy to rzucenie rękawicy?- uznałem to za rzucenie wyzwania

Rhodey chce się ścigać? Proszę bardzo. Bez problemu go pokonam. Bez oszustw.

-Zgadzasz się?- spytał dodatkowo

-No pewnie. Nie miejsca... gotów... start!

I ruszyliśmy na prostą. Znowu końcem trasy była zbrojownia, a jako początek- dach Akademii. Rhodey starał się mnie dogonić, co mnie bawiło, patrząc na jego uzbrojenie. Gdy miałem już skręcić ,coś we mnie strzeliło. Jakiś miotacz fuzyjny. Wyłączył mi wszystkie systemy i zacząłem spadać.

-No to klops- przekląłem, dalej spadając

-Tony!- krzyknął Rhodey, który też oberwał






Łatwizna. Pospadali, jak muchy. Dosyć fajne SHIELD mają "zabawki". Trochę im zajmie ponowne uruchamianie systemu. Jeszcze ten srebrny blaszak myśli sobie, że jestem jakąś Madame Mask, a Hydra szuka maski. W sumie, to ja ich skierowałam na Arktykę, by ojciec tej rudej zginął. To miała być zemsta za mojego ojca.

-Madame Mask? Co ty tu robisz? Myślałem, że nie żyjesz- był kompletnie skołowany

-Nie jestem nią, choć mam jej zgubę- wskazałam na złoto na mojej twarzy

-Kim jesteś i czemu nas atakujesz?- odezwał się drugi

Ich zbroje upadły w dół. Nie mogli nic zrobić. Jednak nie byli moim celem, ale powinnam im się przeciwstawić. Nie chcę być anonimem, jak mój ojciec. Niech wiedzą, z kim mają do czynienia.

-Mówcie mi Ms Ghost. Jestem córką Ducha- stuknęłam w napierśnik tego srebrnego

-Co?!- krzyknęli oboje

Natychmiast po ujawnieniu pseudonimu zniknęłam. A dokładnie poleciałam na dach, gdzie ktoś na mnie czekał. Po śmierci ojca zostałam zmuszona zostać najemniczką. Mam ciężką sytuację i zostałam sama bez niczego. Zlecenia dają mi potrzebne pieniądze do przetrwania. Na dachu znalazłam dziwną postać. Miała na sobie coś z tytanu i stopu vibranium. W całej zbroi emanował czarny kolor. Skądś go kojarzę. Titanium Man?

-Hummer. Zgadza się?- próbowałam zgadnąć

-Tak, to ja. A ty to córeczka Ducha?- spytał, kpiąc ze mnie

Czułam w jego głosie ironię. Trzymałam w sobie gniew, by użyć go w późniejszym starciu z Pepper Potts. Hummer miał inne plany. Jego celem był ktoś inny, a mi zależało na kasie. Poniżej miliona nie wezmę zlecenia.

-Masz szczęście, że potrzebuję pieniędzy, bo bym cię zabiła- schowałam ostrze do rękawa

-Oho! Zadziorna z ciebie kobieta. Powiem krótko. Jak liczysz na łatwy zarobek, masz kogoś dla mnie zabić- podszedł nieco bliżej, pokazując hologram jakiejś osoby

-To logiczne. Kto jest celem?- spytałam twardo

Coś mi ten obraz mówił. Czy to nie Tony Stark? Z tego, co mi ojciec opowiadał. to miał go zabić za sporą sumę, ale przez jego śmierć, on nadal żyje. Ta ruda zapłaci mi za to. Zapłaci za to swoją głową. Dwie pieczenie na jednym ogniu.

-Dobra, zapomnij, o co pytałam. Zgadzam się, ale masz mi zapłacić dziesięć milionów- postawiłam warunek

-Dziewczynko, postradałaś zmysły?

To mnie rozwścieczyło. Rzuciłam się na niego z sztyletami, trzymając je przy rdzeniu mocy jego zbroi.

-Nie nazywaj mnie tak!- krzyknęłam

-Dobra. To co powiesz o pięciu milionach?- zaproponował niską stawkę i nie chciałam się zgodzić








Co to miało być i kim ona jest? Córka Ducha? Nie nie wierzę. Jak taki bezduszny człowiek, zabijający bez skrupułów, może w stanie mieć rodzinę? Rhodey był oszołomiony. Leżeliśmy w bezruchu, czekając na ponowne uruchomienie zbroi. Miotacz fuzyjny mocno uszkodził system Centuriona. To już wiem, co zrobię, jak wrócę. Muszę naprawić zbroję. Pół minuty zajął ponowny rozruch systemu. Wstaliśmy z ziemi. Powoli.

- O rany. Kto to był?- chwycił się za hełm

-Niemożliwe, że to córka Ducha. To nie mieści się w głowie!- Rhodey nie ukrywał swojego zdumienia

-Wracajmy do zbrojowni. Pościgamy się innym razem- zdecydowałem niechętnie

Szybko włączyliśmy silniki i krótko nam zajął czas dotarcia do zbrojowni. Zdjęliśmy swoje pancerze i podeszliśmy do komputera. Chcieliśmy wiedzieć więcej, z kim mieliśmy do czynienia.

-Rhodey, pierwszy raz nie wiem, kto nas zaatakował. Myślisz, że to naprawdę córka Ducha?

-Nie mam pojęcia. Nie wiem, co mam o tym myśleć- podrapał się w głowę

-Ciekawe, co nam komputer o niej znajdzie?- wstukałem słowo Duch

Na ekranie wyświetlił się cały opis Ducha. Szukałem pokrewieństwa, czy ta dziewczyna nie skłamała. Jednak zaatakowała nas bez powodu. Nie rozumiem, czego ona może chcieć? W oczy rzuciło mi się imię Katrine . To ona?

-Katrine- córka Ducha- przeczytałem na głos

-Czyli to prawda. Tylko, czego chce od nas?

-Może zemsty, albo poszła w ślady ojca?  Może... - i tu mi przerwał Rhodey

-Jest zabójczynią i chce się wzbogacić. Przecież, to nie my zabiliśmy Ducha, ale...- tym razem to ja mu przerwałem

-Pepper- zacząłem się o nią bać

Nagle poczułem ucisk przy implancie, a hałas z bransoletki sugerował o przypomnieniu. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem do ładowarki. Usiadłem przy urządzeniu, czekając na zakończenie ładowania.

-Tony, spokojnie. Nikt nic jej nie zrobi- próbował jakoś przegonić zmartwienie z mojej głowy

-Jeśli jest taka, jak Duch, to na pewno nikt nie jest bezpieczny, a zwłaszcza Pepper. Nie pozwolę, by coś jej się stało

-Zanim będziesz odwalać jakąś głupotę, powiedz mi o tym i nie wariuj. Jeśli coś cię gryzie, to mów- poprosił, by chętnie udzielić pomocy

-Dobra, Rhodey, ale muszę naprawić zbroję. Ten miotacz mocno uszkodził Centuriona- przypomniałem sobie

Od razu chciałem odłączyć się i zająć naprawą pancerza. Rhodey już znał moje zamiary i przytrzymał mnie przy ładowarce.

-Nawet o tym nie myśl. Tym razem cię tu samego nie zostawię. Po tym, jak postradałeś zmysły- przypomniał o ostatnim szaleństwie, którego nie chciałem pamiętać

Rozdział 39: Przetrwać, by żyć

2 | Skomentuj

Przemierzaliśmy ponad kilometr bez czasu na przerwę. Po kilku minutach agenci padali martwi przez głębokie rany i zimne środowisko, które było trudne do przetrwania. Nie byłam w stanie patrzeć na ich cierpienie. Tego było za wiele. Obiecałam Pepper, że jej ojcu się nic nie stanie, a tu taka sytuacja z bombą. Hydra to ciężcy negocjatorzy.

-Za dużo jest ofiar. Nawet, jeśli przeżyję, to zwolnią mnie z pracy

-Nie mów tak. Będzie dobrze. Musimy znaleźć schronienie i nie myśl o tym. Wszystko się jakoś ułoży- starałam się go podnieść na duchu

-Nie będzie dobrze. Prawie straciłem cały oddział agentów przez próbę negocjacji. Pozwól mi umrzeć, bo nie zasługuję na życie- był w stanie się załamać

-Nie zostawię cię. Pepper czeka na ojca. Twojej śmierci nie przeżyje. Musisz wytrwać, Virgil. Zrób to dla swojej córki- chciałam mu przemówić do rozsądku

Zamilknął, czyli nadal mamy szansę na powrót. Myśli o córce i to ma dać mu siły do walki. Dość długo wędrowaliśmy, szukając schronienia, a widoczność zaczęła być słaba. Rozpętała się burza śnieżna i to był znak, by szybko znaleźć kryjówkę. Gdzieś w oddali świeciło się małe światełko. Poszliśmy w tym kierunku, docierając do miejsca. To był cud.

-Wioska. Kto by pomyślał, że naprawdę jacyś ludzie są w stanie tu żyć- czułam się pewna siebie z odrobiną spokoju

Gdy weszliśmy do wioski, spotkaliśmy kilku mieszkańców. Widzieli, że potrzebujemy pomocy i bez pytania zabrali nas do igloo, gdzie opatrzyli nam rany. Z całej ekipy pozostało sześciu.

-Dziękujemy- podziękowałam im za wsparcie

-Drobiazg. Byliście w potrzebie i szukaliście pomocy. Nie mogliśmy odmówić i pozostawić was na śmierć- skończył wyciągać odłamki z dłoni

Syknęłam z bólu. Nie był to piekielny ból, ale do przyjemnych nie należał. Wszystkie kawałki metalu wyrzucił na tacę, a całą ranę odkaził i zabandażował. Poczułam ulgę, a Virgil też został pozbawiony tych kawałków bomby. Leżał na łóżku z futra. Dalej był słaby, ale jakoś się trzymał.

-Jak się czujesz?- spytałam się zmartwiona

-Lepiej, Bobbie. To cud, że ich znaleźliśmy

-Wiem o tym. Odpoczywaj, bo szybko skakać nie będziesz- uśmiechnęłam się

-Przekonamy się

Na chwilę go zostawiłam. Podeszłam do człowieka, który nam pomógł.

-Czy macie dostęp do telefonu? Potrzebuję zadzwonić po pomoc- poprosiłam

-Nie ma problemu. Mamy zasięg, ale w burzy ciężko o kontakt- odparł zdecydowanie







Czułem, że leżałem na czymś, ale nie na łóżku. A w ogóle, jak to się stało? Znowu to samo. Chyba siedziałem w zbrojowni i nad czymś pracowałem, a potem zemdlałem. Chwila. Miałem lecieć na misję. Po zniknięciu ciemności, zauważyłem nad sobą lampę. To była zbrojownia. Byłem podpięty do ładowania, a bransoletka znowu była na moim nadgarstku. Wzrok wrócił do normy i już chciałem wstać, ale Rhodey mnie powstrzymał.

-Masz leżeć. Nie będę się na ciebie wydzierał, bo to nie ma sensu. Powiedz mi tylko, dlaczego?- mówił nadzwyczaj spokojnie

-Musiałem, Rhodey. To wszystko mnie przerasta. Pół roku byłem prawie martwy i przez to zacząłem zamykać się w zbrojowni

-Ignorowałeś alarm. I nie naładowałeś implantu. Wiesz, co by było, gdybym cię znalazł o godzinę później? Byłoby bardzo źle. Twoje serce przestałoby bić- chciał mi przekazać, jak bardzo zachowałem się lekkomyślnie

Rhodey ma rację, ale tego było za dużo. Będę winił siebie do końca życia za tamten dzień, gdy Duch prawie nas pozabijał. Żyć z myślą, że mogło być inaczej, nie daje mi spokoju.

-Przepraszam cię, Rhodey. Naprawdę mi wybacz, ale ja tak nie potrafię. Nie potrafię nic zrobić, gdy pomyślę o ataku Ducha- wyżaliłem mu się

-Pamiętaj, że jesteśmy z tobą. Musisz się uspokoić, bo wpadniesz w takie szaleństwo, z którego nie da się już wyciągnąć- podał mi dłoń, którą uścisnąłem

-Dziękuję- byłem mu wdzięczny, że mi pomoże

-Od tego się ma przyjaciół- podkreślił Rhodey

Tak długo mnie przy nich nie było, że bałem się, co się z nimi dzieje. Mogło coś im się stać, a tego bym nie wybaczył sobie do końca życia.  Po skończonym ładowaniu wstałem na nogi i już tego pożałowałem. Zgięło mnie w pół z bólu.

-Odpocznij. Jesteś przemęczony i nigdzie cię nie puszczę

-Coś się stało na Arktyce. Muszę tam polecieć!- pamiętałem o alarmie w zbrojowni

-Zajmę się tym, a ty masz leżeć. Nie wyglądasz dobrze. Najlepiej idź do domu- doradził przyjaciel

Może czułem się nie za dobrze, ale chciałem polecieć na misję.

-Lecę z tobą

-Niech ci będzie, ale robisz to na własne ryzyko- wspomniał

-Zgoda- podszedłem do zbroi

Czasem da się skłonić Rhodey'go do zmiany zdania, ale bywa też tak, że uprze się i nie będzie chciał się zgodzić. Uzbroiliśmy się w zbroje i polecieliśmy na Arktykę. Ostatnio poprawiłem możliwości przetrwania w ciężkich warunkach w obu pancerzach. Po godzinie lotu byliśmy na miejscu. Znaleźliśmy części bomby i resztki obozu.

-Tony, tam coś jest!- krzyknął, bym do niego podleciał

Znalazł agentów FBI, którzy byli martwi. Niedobrze.










Na zewnątrz nadal panowała burza. Jednak musiałem jakoś skontaktować się z SHIELD. Wybrałam numer do ich centrali. Czekałam na nawiązanie połączenia. Słyszałam tylko szum na kanałach i nikt się nie odzywał po drugiej stronie.

-Nikt nie odbiera. To pewnie przez zakłócenia- odłożyłam komórkę na stolik

-Ktoś nas znajdzie. Nie martw się

-W sumie, to masz rację. Przecież ktoś na pewno nas szuka. Tylko trzeba wezwać jakoś i im przekazać, gdzie jesteśmy- pomyślałam nad inną próbą kontaktu

Przeszukałam rzeczy w domu gospodarza, by spróbować stworzyć racę do wystrzelenia w niebo. Może to ktoś zauważy? Warto spróbować. Z szuflady wyjęłam zapałki, a z metalowej beczki wyjęłam coś na kształt rakiety. W montażu pomogli mi agenci, którzy przetrwali eksplozję. Mieliśmy szczęście, bo jeden z nich był inżynierem.

-Gotowe. Teraz trzeba wymierzyć i odpalić lont- przyczepił ostatni element

-Powinno zadziałać- byłam dobrej myśli

-Też tak myślę- chwycił za rakietę

Wyszliśmy na mroźne powietrze. Agent sprawdził elementy rakiety w postaci chińskich fajerwerków. Po sprawdzeniu każdej części, zaczął namierzać wysoko w niebo, by światło było widoczne. Zdecydowanie wzięłam zapalniczkę do podpalenia lontu. Po kilku sekundach rakieta wystrzeliła i rozbłysł się czerwony blask.

-Udało się. Teraz tylko czekać

-Chyba już nie musimy- swój wzrok skierował na niebo

Nad nami leciały dwie zbroje. Wydaje mi się, że są po naszej stronie. Zauważyli nas i wylądowali. No oczywiście. War Machine i nowy pancerz. Tak, czy owak, to na pewno Rhodey i Tony.

-Dobrze was widzieć. Potrzebujemy pomocy medycznej. Mamy rannych- cieszyłam się na ich widok

-Ile was zostało?- spytał Tony

-Sześciu. Próbowałam połączyć się z Fury'm, ale burza tworzy zakłócenia. Jakiś pomysł?- zaraportowałam stan

-Będzie ciężko, ale możemy wziąć po jednej osobie. Od razu też polecimy na helikarier, by powiadomić SHIELD, żeby wam pomogli- zasugerował

-To kto najbardziej ucierpiał?- spytał Rhodey

Weszłam do igloo, by zabrać Virgila i jednego z agentów, który miał, jakby rany prawie wszędzie, a nie każde odłamki udało się wyciągnąć. Virgil wyglądał na zaskoczonego.

-Co się dzieje?- odważył się spytać

-Wracamy do domu- odparłam z optymizmem

-Rakieta zadziałała?- dalej dopytywał

-To też. Przybyła pomoc. Czemu się nie cieszysz?

-Cieszę, ale czuję, ze to nie koniec kłopotów- odparł zgaszony

Rozdział 38: Mechaniczne szaleństwo

2 | Skomentuj

Pepper wróciła do domu. Nie była zadowolona z wyniku wyścigu, ale mogła grać fair. Zostałem z Rhodey'm w zbrojowni. Pokazałem mu schematy nowej zbroi. Kiedyś go stworzyłem we śnie, gdy miałem walczyć z Whiplashem. Pół roku mnie nie było i nadal nie potrafię w to uwierzyć, że to porwanie było ostatnim dniem, gdy miałem naprawić relacje z rudą.

-Nazwałem ją Centurion. Pamiętasz, jak ci mówiłem o tym, jak podobno walczyłem z Whiplashem?

-Tak, kojarzę. I to ma być ta zbroja ze snu?- wskazał palcem na schemat

-Zgadza się. Potrzebuję zbroi, by walczyć. Rhodey, ja nie mogę siedzieć bezczynnie w zbrojowni. Tak się nie da- wyrzuciłem z siebie

-Rozumiem cię, ale na razie nie ma takiej potrzeby. Od dłuższego czasu alarm milczy, więc nie musisz już majstrować- próbował mnie skłonić do spokoju

-Rhodey, ja nadal pamiętam, jak Duch was skrzywdził. Nie mogę pozwolić na to znowu. Chcesz tego, czy nie, ale będę chronić moją rodzinę, jaką dla mnie jesteście- zwinąłem dłoń w pięść z chęcią w uderzenie o cokolwiek

Podszedłem do swoich narzędzi, by zacząć pracę nad zbroją. Wciąż obwiniałem się za tamten dzień. Gdybym miał zbroję, nikt by nie ucierpiał, a tak to Rhodey walczył o życie i Pepper zabiła Ducha, co było dla niej trudne.

-Tony, spokojnie. To nie była twoja wina. To on to wszystko zaplanował i wiedział, kiedy uderzyć. Chodź do domu. Mama zrobiła zapiekankę- nadal nalegał na zostawienie tej sprawy

-Dołączę do ciebie, jak się podładuję- skłamałem, licząc, że mnie zostawi samego

-Dobra, ale masz być na kolacji- próbował wymusić posłuszeństwo

-W porządku, mamo- powiedziałem oschle

Rhodey szybko zniknął mi z oczu. Postanowiłem zająć się Centurionem bez jego pomocy. Na pewno zmienił zdanie, a ja muszę mieć coś do obrony. Wziąłem narzędzia do ręki i zacząłem tworzyć zbroję. Wyglądem przypominała tą ze snu. Pokryłem ją złotym i srebrnym lakierem. Poprawiłem repulsory i napierśnik, a do tego włożyłem rakiety i wzmocniłem pole siłowe. Pancerz był prawie gotowy. Minęło ponad sześć godzin, odkąd siedzę przy projekcie.

-Robię to dla was. Już nikt nie skrzywdzi mojej rodziny- powiedziałem do siebie, spawając ostatnie elementy

Jeszcze tego samego wieczora wyleciałem ze zbrojowni, by przetestować nowe uzbrojenie. Od razu poczułem się lepiej, wiedząc, że w końcu mogę coś zrobić. Wszystkie części były sprawne. Bez problemu unosiłem się w powietrzu. Żeby wypróbować broń udałem się na opuszczony poligon wojskowy. Na szczęście nikogo nie było. Strzeliłem w atrapę robota z rakiet, które po części mu zniszczyły osłonę. Celność repulsorów była nienaganna, a unibeam również sprawował się doskonale. Po teście wróciłem do zbrojowni. Zdjąłem pancerz i poszedłem do domu. Rhodey już czekał na mnie w pokoju. Kłopoty.





Uważnie przyglądałam się tej pluskwie. Bez niczyjej zgody zaczął odsuwać komorę z ciałem. Nikt nie widział sprzeciwu zatrzymywania go. Widocznie nie chcieli mieć większych kłopotów na głowie.

-Weźcie ją i idźcie- wskazałam im drogę do wyjścia

-Już nas wyganiacie? Ach, wielka szkoda. Żegnajcie- rzucił coś na ziemię i ulotnił się

Jego słudzy poszli za nim w swoich pancerzach. To co nam rzucił, to bomba.

-Znikajcie stąd!- krzyknęłam do agentów ostrzegawczo

Wszyscy ruszyli na zewnątrz. Zabrałam Virgila i dołączyliśmy do reszty. Oddaliliśmy się od obozu kilka metrów dalej na bezpieczną odległość. W kilka sekund nastąpiła potężna eksplozja, która swoją siłą nas dosięgła. Padliśmy na ziemię, ale to nie uchroniło nas przed uderzeniem. Agenci byli ranni w różnych miejscach ciała. Jedni mieli powbijane odłamki głęboko pod skórą. Niektórzy mieli więcej szczęścia i oprócz zadrapań nic im się nie stało. Jednak Virgil oberwał.

-Virgil, co się dzieje?- podbiegłam do niego

-To tylko noga. Nic wielkiego- syknął z bólu, gdy chciałam to zobaczyć

-Nie wygląda to dobrze. Odłamek mógł przebić się nawet do głównych żył

-Bywało gorzej- stwierdził, wymuszając uśmiech

-Trzeba wezwać pomoc- wzięłam telefon do ręki, wybierając numer do SHIELD

Nikt nie odbierał, a baza została całkowicie zniszczona. Musiałam coś wymyślić. Sprawdziłam swoje ciało, czy we mnie również nie zostały wbite odłamki bomby. Na szczęście nic się nie przebiło przez mój kostium. Jedynie miałam lewą dłoń z odłamkami.

-Tobie też trzeba pomóc

-Wszyscy jej potrzebują. Zobaczę, co z resztą- poszłam rozejrzeć się za agentami

-Mamy zgon!- krzyknął jeden z nich

Od razu podbiegłam do niego. Sprawdziłam puls na jego szyi i nadgarstku. Martwy. Potem następna osoba krzyknęła to samo. Znowu podeszłam do kolejnej ofiary. Tutaj też był zgon. Wróciłam do Virgila po zwiadach. Próbował sam wstać, ale od razu położyłam go z powrotem.

-Nigdzie się nie ruszaj. Jesteś ranny i musimy znaleźć schronienie, bo umrzemy!

- Moi agenci umarli. I to przeze mnie. Myślałem, że coś zdziałam, ale myliłem się

-To nie twoja wina. Zrobiliby to samo, gdybyśmy mieli maskę- chciałam, by przestał się obwiniać

Chwyciłam go sposobem matczynym i poszłam w kierunku północy. Ktoś tu musi mieszkać. Potrzebujemy pomocy.







Rhodey stał przy futrynie z skrzyżowanymi rękami. Nie wyglądał na szczęśliwego. Jego mina sugerowała, że zacznie robić wykład.

-Miałeś być na kolacji. Czemu mnie okłamałeś?- czuł żal do mnie

-Musiałem się naładować i coś jeszcze zrobić- chciałem się jakoś wytłumaczyć

-Tony, nie jestem głupi! Ładowarka nie została ruszona, ale narzędzia i owszem tak. Powiedz, że ty coś majstrowałeś? Centuriona?!- dalej był wściekły, aż krzyknął

-Ty tego nie zrozumiesz, Rhodey! Ja musiałem!- teraz to ja zacząłem krzyczeć

-Co musiałeś?! Okłamywać mnie, tylko po to, bym ci nie przeszkadzał?! Czy ty dalej masz mnie za przyjaciela, lub wroga?! Powiedz!

-Rhodey, to nie tak. Ty jesteś dla mnie przyjacielem, ale i też bratem- wyszedłem z pokoju, schodząc po schodach

Czułem w sobie wielką złość, ale i zagubienie. Rhodey nie wie, co ja czuję. Nikt go nie odciął na pół roku od życia. Uznałem, że poczuję się lepiej, gdy coś zbuduję.. Usiadłem przy stole, tworząc jakiś gadżet. Nie miał mieć żadnej funkcji, tylko dać mi ulgę. Tej nocy stworzyłem z kilka małych pilotów i przycisków do zbrojowni i niewielką ilość powiększonych sześciennych kostek. Do czego mi to wszystko, skoro tego nie potrzebuję? To daje mi spokój.

-Od razu lepiej- powiedziałem dumnie do siebie

Niespodziewanie odezwało się przypomnienie, które przez ucisk dało mi znać o doładowaniu implantu. Zignorowałem alarm, wyłączając go. Dalej siedziałem przy stole roboczym. Pomyślałem, żeby nieco poprawić zbroję Centuriona. Wymagała dodatkowych ulepszeń. Zacząłem tworzyć aktualizacje z nowym oprogramowaniem.Chciałem zrobić powiększenie zasobów mocy, szybkości i lekkości zbroi. Gdy miałem już wgrywać program, alarm znowu się odezwał. Zaczęło mnie ściskać coraz bardziej, że lekko się pochyliłem, trzymając za implant. Wkurzyłem się na to i rzuciłem bransoletką o ścianę.

-Dość!- krzyknąłem

W zbrojowni odezwał się inny alarm. W końcu coś się dzieje. Pierwsza misja w nowej zbroi. Podszedłem do fotela.

-Co się dzieje?

<< Hydra zaatakowała bazę na Arktyce. Baza została zniszczona>>

-Niedobrze. Komputerze, zlokalizuj dokładnie położenie miejsca, gdzie nastąpił atak

<< Lokalizacja udostępniona>>

Już miałem wskoczyć w pancerz, ale zacząłem się krztusić tak bardzo, że z trudem mi się oddychało, a implant ściskał mnie, aż poczułem to na skórze. Jednak nie chciałem się poddać i stałem przy zbroi, ale ból się nasilił, że upadłem. Próbowałem wstać, a nie miałem siły. Ogarnęła mnie ciemność.

One shot- Natasha Romanoff

7 | Skomentuj

Pewnie każdy z was kojarzy kobietę w czarnym, obcisłym stroju z rosyjskim akcentem, która w ułamek sekundy mogła zareagować na nadchodzące zagrożenie. A mówią na nią Czarna Wdowa. Zanim została tak nazwana, była po prostu zwyczajną Natashą Romanoff. Nie sprawiała zbytnio problemów z prawem, jednak wszystko się zmieniło, gdy brutalnie została zmieniona w kobietę do zabijania. Cofnijmy się do czasów, gdy Natasha nie była Czarną Wdową.

*** Jest rok 1945. Właśnie zakończyła się jedna z najokrutniejszych wojen świata.***

Natasha siedziała w kryjówce, gdzie przygotowywała się do misji. Nie miała wielkiego wyboru i musiała współpracować z Punisherem, bo bez jego informacji nie namierzyłaby ładunku broni, którego adresatem była Hydra. Nikt inny nie sprowadzał uzbrojenia na Syberii. Syberia? Niestety musiała w tak trudny klimat się wybrać. Frank naładował ostatnie magazynki karabinu. Jednego karabinu, jednej AK-47 no i tradycyjnej Beretty. Jednak, czy to było całe wyposażenie? Nie. Facet nie patyczkował się z takimi agentami, którzy nadal wywyższali swoją potęgę ponad inne organizacje.

-Frank, wojna się skończyła. Nie wystarczy ci zwykła spluwa?- zaśmiała się, ładując własne pistolety z o wiele mniejszym kalibrem

-Tak myślisz? Nim się obejrzysz, znowu się zacznie

-Dla ciebie każdy wybuch zbrojeniowy, to musi być wojna. To tylko Hydra. Załatwimy ich z łatwością. Tylko nikogo mi nie zabijaj

-Oj! Źle sobie wybrałaś partnera- uśmiechnął się diabelnie, pakując naboje do amunicji

-Nie wybrałam. Potrzebuję twoich informacji

-No jasne. Wmawiaj to sobie... Dobra, nieważne. Za 3 godziny mają odebrać przesyłkę. Jak chcesz ich dorwać, musimy się spieszyć

Oboje wyszli z bazy i jedyne, co musieli jeszcze zrobić, to załatwić transport. Punisher szybko na to wpadł i przez "negocjacje" dostał czarną furgonetkę. Natasha tylko spojrzała na kulę w głowie sprzedawcy i zignorowała to, co zrobił. Uznała, że da jakoś z nim radę i może odciągnie go od takich niezbyt normalnych zachowań.

-Dlaczego on? To zwykły cywil- nie rozumiała, dlaczego go zabił

-Hydra- wskazał na jego ramię, gdzie był znak organizacji

-Niech ci będzie, Castle- wrzuciła martwe ciało na tył pojazdu i wsiadła za kierownicę

-Zmiana. Nie będziesz mi siedzieć za kółkiem

-Bo co? Kobieta?- szturchnęła go, wciskając pedał gazu

Przestali się kłócić i skupili się na misji. Agentka mogła go już zostawić w spokoju, bo uzyskała informacje, ale chciała mieć dodatkową parę rąk do pomocy. Nawet tak bezlitosnego samozwańczego sędzię i kata, jak Frank Castle, że na widok czaszki od razu wszyscy w okolicy się go boją. Jednak na Syberii nie było czegoś takiego, jak strach. Większość drogi minęła w milczeniu. Jechali przez zaśnieżoną drogę ponad pół godziny. Mężczyzna sprawdzał, czy sprzedawca nie miał przy sobie jakiejś broni, która przydałaby im się w walce. Po śmierci rodziny stał się narzędziem zemsty i na własną rękę wymierzał sprawiedliwość. Kobieta też łatwo nie miała, ale po wstąpieniu w szeregi SHIELD próbowała uporać się z przeszłością. Oboje przypomnieli sobie, co musieli przeżyć, by stać się tym, kim są teraz. Z zamyśleń wyrwało ich zbliżające się niebezpieczeństwo.

-Uwaga!- krzyknęła ostrzegawczo

Na nich został wycelowana rakieta, która była w stanie  zabić. Natasha gwałtownie zahamowała i wyskoczyła z auta wraz z swoim towarzyszem na śnieg. Stoczyła się niżej, by rozpoznać, kto ich zaatakował. Wyjęła lornetkę szpiegowską, przyglądając się w oddali, czy znowu ktoś nie chce wznowić działania. Uważnie skupiła się w celu znalezienia sprawcy.

-Co to było?!- wyjął snajperkę, mierząc przed siebie, szukając tych złych

-To na pewno nie AIM. Hydra też odpada tak, jak Lewiatan. Chyba po prostu zwykłe wojsko. Musieliśmy wjechać na teren poligonu

-I od razu musieli atakować?- spytał z niedowierzaniem

-Sam mówiłeś, że kierowca był z Hydry,więc może pomyśleli, że to oni i po prostu zaatakowali dla obrony- pomyślała

-Dla obrony... Nie wierzę w takie bajeczki, Natasho- przyznał z kwaśną miną

Frankowi udało się znaleźć jednego z wojskowych na wieży strażniczej i zestrzelił go jednym strzałem. Kobieta nie była zadowolona z jego działań. On znowu obronił swój czyn, jaki był uzasadniony.

-Co tym razem?- spojrzała na niego zabójczym wzrokiem

-Bujać sobie możesz w obłokach, ale to nie wojsko. To Hydra

-Co?

-Używają maskowania. Załóż to- podał jej okulary

-Nie wierzę... Niemożliwe!- była w szoku, że on mówił prawdę

-Ja już znałem takich. Mają nanomaski, które pozwalają im na zmianę twarzy. Nie chronią przed pociskiem

-Niech zgadnę... Wypróbowałeś to?- próbowała się domyślić

-Bingo- strzelił w kolejnego strażnika, lecz tym razem na innej wieży

Natasha również użyła kamuflażu, by stać się niewidzialną, by nikt nie mógł jej dostrzec i łatwo zabić. Punisher nie chciał się ukrywać. Biegli przed siebie, co chwilę strzelając z broni. Oczywiście przez niego padali martwi, a ona ich tylko trafiała z bransolety, strzelając ładunkiem elektrycznym. Musieli przyspieszyć tempa, bo czas na odebranie przesyłki przez Hydrę był bliski. Dokładnie dwie godziny, a przez zniszczone auto musieli na piechotę jakoś dotrzeć do Syberii, co w surowych warunkach stało się trudniejsze. Kobieta spojrzała w biegu na zegarek. Przeklęła pod nosem nie zwalniając.

-Mamy mało czasu. Trzeba skądś wziąć coś szybkiego

-Da się zrobić-  uśmiechnął się chytrze, wystrzeliwując każdego agenta na swojej drodze

-Frank! Bez zabijania!- zwróciłam mu na to uwagę

-Ty masz swoje zasady, a ja też- przeładował amunicję, biegnąc do hangaru, gdzie znaleźli odrzutowiec

- Niech ci będzie- darowała mu kolejnego wypominania i wsiedli do pojazdu

Gwałtownie przyspieszyła, przebijając się przez drzwi. Żaden z agentów nie zdołał ich zastrzelić. Byli daleko. Agentka włączyła autopilota, włączając maksymalne obroty silnika. Nikt nie był za sterami.  Frank nie sprzeczał się, kto ma prowadzić. Znowu zajął się uzupełnianiem zapasów broni. Do tego dołączyły granaty dymne i laserowe. Natasha jedynie wyłączyła tryb niewidzialności, zdejmując kurtkę. Strój był dopracowany przez SHIELD w taki sposób, by zdołała przetrwać najgorsze zimno.
Minęła kolejna godzina. Była praktycznie zerowa widoczność przez wiatr oraz śnieg. Castle niecierpliwił się, kiedy będzie mógł po raz kolejny wymierzyć im sprawiedliwość uzasadnioną kulką w łeb. Sprawdził, czy każdy karabin był napakowany w ostre pociski. Nie wybaczyłby sobie, gdyby jakikolwiek zbrodniarz oberwał z ślepaków. Nigdy nie chciałby dopuścić do tak haniebnej pomyłki w całej karierze kata.
Gdy dotarli do celu, agenci Hydry byli już na miejscu przekazania przesyłki, co miało się wydarzyć za niecały kwadrans. Rozdzielili się i zaatakowali po cichu z różnych stron. Ona z lewej, on z prawej. Ich celem była przesyłka z najbardziej niebezpieczną bronią na świecie. W ułamek sekundy mogła zmieść całe miasto z powierzchni ziemi.

- Pamiętaj, jakie jest zadanie. Przesyłka. Nie zabijać dostawcy. Zrozumiano?

-Nie rozkazuj mi. Już ci mówiłem, że mam swoje zasady, więc się nie mieszaj- wymachnął spluwą, skacząc do gardła agentom

-Ale masz go nie zabijać! Słyszysz?! Punisher!- wystrzeliła z bransolety, robiąc salto nad kolejnym członkiem Hydry

-Nie! Zbyt wielu ludzi przez nich zginęło. Muszą ponieść tego konsekwencje- strzelił z karabinu w następną garstkę agentów, a było ich coraz więcej

-Musimy mieć plan

-Ty nie masz? A ja mam

Ponownie w powietrzu leciały kule wszelkiego dozwolonego kalibru, a jedne były zbyt wielkie, aż powodowały potężną falę eksplozji. Gdy nastała cisza, tylko silnik samolotu, lądującego w strefie przekazania przesyłki był słyszany. Natasha ukryła się za skrzyniami, zaś Punisher działał na własną rękę, Skradał się po cichu, ładując ostateczną broń do zakończenia transakcji. Kobieta przyspieszyła tempa, by nie dopuścić do zabicia klienta,albo samego doręczyciela. Mężczyzna wymierzył broń prosto w głowę agenta, który miał zamiar przejąć zawartość walizki. Wystarczył jeden ruch i kula zabiłaby go. Nie chciała mu na to pozwolić. Kiedy miał już wystrzelić, rzuciła się w strefę ognia.

-Nie!- krzyknęła, robiąc salto, strzelając z bransolety w Franka, by go powalić na ziemię

-Natasha!- nie zdołał nic więcej powiedzieć, bo strzała trafiła go w kark, a ona została trafiona w ramię

Szybko sparaliżowała obu agentów, wyrywając walizkę z ręki. Na szczęście Frank pozbył się większości wrogów, więc bez problemu mogła schować broń. Zabrała go do odrzutowca, gdzie odzyskał przytomność. Miał ochotę chwycić za pistolet i strzelić. Pohamował się, gdy spostrzegł, że Hydry w pobliżu nie ma , a jego partnerka opatrywała sobie ranę. Zaczynał sobie przypominać, do czego doszło.

-Jak misja? Fury hojnie cię wynagrodzi?- spytał z ironią

- Chciałeś go zabić, a teraz dzięki tobie będę miała bliznę

-Nikt cię nie prosił, żebyś mi wskakiwała pod celownik. Wiedziałaś, że i tak strzeliłbym. Nic mnie nie powstrzyma od wymierzenia sprawiedliwości, ale te twoje żądła. Czuję się, jakby mnie ugryzł jadowity pająk

- Czarna Wdowa




---***----

One shot z okazji urodzin Anki Wamp.  Może nie jest zbyt fajne, bo krótkie, ale myślę, że solenizantce się spodoba.

Rozdział 37: Wielkie powroty

4 | Skomentuj


Mieliśmy już dawno wrócić do miasta, ale przez przedłużenie misji, Pepper musi jeszcze na nas poczekać. Virgil prowadził śledztwo w sprawie Madame Mask. Znaleźliśmy niedawno jej zamarznięte ciało, jednak była bez maski. Stwierdzono zgon. Nie byliśmy w stanie do nikogo zadzwonić przez problemy z łącznością. Virgil ciągle próbował nawiązać kontakt.

-Odezwiemy się później, jak skończymy misję- zasugerowałam cierpliwość

-Wiem, ale chciałbym uspokoić moją córkę. Miała już nas widzieć w domu, a tak nadal marzniemy na Arktyce. Trzeba znaleźć maskę- stwierdził

-Znajdziemy. Nie może dostać się w niepowołane ręce- zapewniłam, przytakując głową

Wyszłam z namiotu, by poobserwować teren. Przez lornetkę rozglądałam się, czy ktoś nie zbliża. W oddali wpadł mi wzór czaszki na kostiumie agenta.

-Niedobrze. Hydra się zbliża!- ostrzegłam wszystkich

-Bądźcie w gotowości. Uzbroić się

Z arsenału zabrali każdy rodzaj pistoletu, kilka bomb gazowych i dymnych oraz niewielką ilość granatów. Stanęliśmy w szeregu z pełną gotowością do ataku.

-Czego oni mogą chcieć?- spytałam Virgila

-Pewnie oni też szukają maski. To jeden z wynalazków, który może być bronią na każdego przeciwnika- pomyślał

-Masz rację. Załatwmy ich- wyjęłam pałki

Hydra jako pierwsza zaatakowała. Byli lepiej uzbrojeni. Pewnie pszczelarze im załatwiają sprzęt. Na szczęście na moje ataki nie mieli odporności. Tak mi się wydawało, aż drżenie ziemi na wskutek jakiejś maszyny mnie zaskoczyło. To na pewno nie od AIM.

-Rozproszyć się i czekać na rozkaz!- krzyknął do swoich agentów, ale ta komenda mnie też dotyczyła

-Virgil, coś mi tu nie gra. To nie może być Hydra- miałam mętlik w głowie

Jego wyraz twarzy wskazywał na jego determinację, ale i po części strach. Co jest grane?! Zza mgły wyszli agenci Hydry, ale w innym wyglądzie. Cholera. Skąd oni to mają?

-Ognia!

Zaczęły się ostrzały z karabinów pełnych pocisków wszelakiego kalibru. Rozpoczęła się walka. Za pomocą pałek unieszkodliwiłam ich jeden po drugim. Niestety zaczęły się zbliżać jakieś blaszaki.Strzelały z repulsorów. Agenci nie dawali rady i jedna fala wyrzuciła ich do tyłu, robiąc obrót w powietrzu.

-Odwrót!- wrzasnął z niepokojem






Rhodey nadal próbował mnie dogonić. Przecież wiadomo, że ja wygram. Mam lżejszy pancerz, a on cały arsenał wojskowy, który go obciąża. Rescue jest najszybsza. Chyba, że Tony zbuduje jeszcze szybszą zbroję. Biedak. Siedzi w zbrojowni i sędziuje w tym wyścigu.

-Nie wygrasz ze mną, Rhodey. Odpuść sobie- zbliżyłam się bliżej niego

Od razu odpaliłam turbo. Musieliśmy dolecieć do zbrojowni. Tam była meta. Jestem przekonana, że to ja wygram. Nagle Rhodey mnie wyprzedził. Jak to możliwe? Nie dam łatwo za wygraną. Przyspieszyłam maksymalnie i całą moc przekierowałam do butów. I znowu byłam na prowadzeniu. Na ostatnim zakręcie miałam już prostą drogę do mety.

-Ha! Wygrałam!- krzyknęłam, dając mu znak, że nic nie zrobi

Kiedy miałam przekroczyć linię mety, znikąd pojawił się War Machine.

-Co to było?! Oszustwo!- zaczęłam oskarżać bez dowodów

-Po prostu byłem lepszy. Prawda, Tony?- nie powstrzymał się od śmiechu

Wleciałam do zbrojowni i stałam zdębiała na widok rezultatu. Nawet komputer to potwierdził. Za wcześnie się cieszyłam. Jakim cudem najcięższy pancerz pokonał lekką Rescue?

-Rhodey! Co to miało być?!- wyrzuciłam z siebie złość

-Wygrałem wyścig uczciwie, Pepper. Ty oszukiwałaś

-Co? To kłamstwa! Tony, powiedz coś!- liczyłam, że mnie obroni

-Rhodey wygrał uczciwie, a ty całą moc przekierowałaś do butów. To czyste oszustwo- podszedł do nas, schodząc z fotela

-To nic nie zmienia. Zbroja Rhodey'go jest ciężka i stawia większy opór. To przeczy fizyce!- nie chciałam pogodzić się z porażką

Może faktycznie grałam nie fair, ale chciałam przyspieszyć na maksa. Drugiej przegranej nie będzie.

-Następnym razem to ja wygram- spojrzałam na Rhodey'go zabójczym wzrokiem

-To się jeszcze okaże, bo kolejny wyścig będzie we troje- powiedział zdecydowanie

-Jak to? Budujesz nową zbroję?- spytałam ciekawa jego planów

-Aha. Na razie robię projekt, a później zajmę się jej budową- potwierdził moje przeczucia

Kolejna zbroja. Widać, że chce wrócić do akcji, ale wolałabym, gdyby tego nie robił. Przez pół roku walczył o życie i nie mogę pozwolić na powtórkę tej tragedii.

-Ja ci pomogę. Tony. Możesz na mnie liczyć- odezwał się przyjaciel









Musieliśmy szybko wymyślić jakiś plan, nim Hydra przedrze się do obozu. Mieli lepszy sprzęt. O dziwo też jakieś uzbrojenie, które przypominało technologię Iron Mana. Nawet Virgil zdołał to zauważyć, co go również zaniepokoiło.

-Jakiś plan?- spytałam, licząc na jakieś wyjście z tej sytuacji

-Są lepiej uzbrojeni. Musimy zakończyć misję- odparł spokojnym głosem

-Naprawdę chcesz tego? Kapitulacji?- prawie krzyknęłam z podirytowania

-Nie zawsze coś zdziałasz bronią. Czasem wystarczą negocjacje

Negocjacje? On chyba nie mówi poważnie? Hydra na pewno się na to nie zgodzi. Pchełki pokonaliśmy, ale te blaszaki nadal stały bez jakichkolwiek zadrapań. Coś trzeba wymyślić. Jeśli oni też szukają maski, nie znajdą jej u nas.
Agenci byli blisko naszej bazy. Gdy wyszłam z namiotu, zostaliśmy otoczeni z każdej strony

-Nadal chcesz negocjować?- spytałam go dla pewności

-Spróbować zawsze można- wyszedł im naprzeciw

-Powodzenia- szepnęłam cicho do niego

-Chcę rozmawiać z waszym dowódcą!- nalegał na jego ujawnienie się

Virgil próbował to jakoś załatwić. Może się uda? W końcu coś trzeba zrobić. Z szeregu wystąpił szef. Whitehall, a już myślałam, że już go nigdy nie spotkam w żywe oczy. Poznałam go po okrągłych okularach i lekkiej siwiźnie. Po śmierci Red Skulla on zajął się nazistowską organizacją.

-Czego chcecie, Whitehall? Maski?- spróbował zgadnąć

-Masz rację, agencie Potts. Oddajcie nam ją po dobroci, albo nasze spotkanie źle się dla was skończy-  wymusił warunki

-Nie mamy jej. Przy ciele maski nie było- zapewnił Virgil

- Dla pewności sprawdzimy to. Przeszukać teren!- rozkazał swoim agentom

Zaciskałam szczękę z wściekłością, patrząc na Whitehalla. Odkrycia wymagają eksperymentów. Przedstawiciel szalonych naukowców, dla których ilość ofiar nie ma znaczenia. Jeśli nie znajdą maski, co z nami zrobi? A może zabierze ciało? To by było bez sensu, bo Whitney to człowiek i nie ma specjalnych uzdolnień. Chociaż dla niego to nic nie znaczy.
Weszłam za nimi do obozu. Starzec zauważył, że poszukiwanej rzeczy nie posiadaliśmy.

-Faktycznie nie skłamałeś, ale pozwól, że zabiorę ciało. Przyda mi się do pewnych badań- zdecydowanie dotknął przezroczystej komory, gdzie leżała Madame Mask

-Przecież ona jest człowiekiem. Nic z niej nie wyciągniesz,Whitehall!-  wtrąciłam się, krzycząc na
niego

-To się jeszcze okaże- powiedział z dziwnym spokojem, co oznaczało, że coś planuje


---***----

A oto prawdziwa i żywa akcja. Wracamy do realności. Zaczyna się od Hydry na Arktyce. Witam w sezonie czwartym :)

Rozdział 36: Bitwa o przyszłość cz.2 Przebaczenie

6 | Skomentuj


--*Whiplash*--

Czy ja dobrze widzę? Stark pozbył się swojej zbroi? Widocznie wymięknął, a zawsze był taki silny. Zawiodłem się i walka trwać nadal musi. Jeden wróci jako zwycięzca. Kapitulacji nie przyjmuję.

-Wkładaj zbroję! Walczymy dalej!- rozkazałem

-Nie! Nie zamierzam z tobą walczyć!- krzyknął, ignorując rozkaz

-Wkładaj zbroję!- podniosłem bicze

-Nie!- nadal się zapierał

Uderzyłem go z biczy po kręgosłupie.

-Aaa!- wygiął się z bólu

Dzieciak był dalej nieugięty. Pozbawił się zbroi i poddał się.

-Wybaczam ci- ledwo wykrztusił z siebie

-Co?!- byłem w szoku

Tego się nie spodziewałem po Iron Manie. On też się mścił, a teraz mi wybacza. Nie wiem, co mam o tym myśleć.

-Wiem, że zostałeś stworzony do zabijania i ja to rozumiem. Nie będę z tobą walczył. Nie jestem zabójcą

-Przestań!- wrzasnąłem, bijąc go biczami po twarzy

Nie chciałem tego słuchać i musiałem dokończyć walkę bez względu na to, czy będzie w zbroi, czy też nie. Nadal nie skłonił się do założenia pancerza. Chce zginąć? Jak sobie życzy. Ciągle biłem go po całym ciele. W końcu zaplątałem dzieciaka biczami, porażając całe jego ciało.

-Nie powinieneś mi wybaczać. Jestem potworem i mam swoje zadania, ale sam pozbawiłeś się broni

-Ale...ci wybaczam za wszystko. Jeśli chcesz mnie wykończyć...zrób to!- rozkazał chrypliwie

-Z przyjemnością- przygotowałem się do kolejnego ciosu

Po raz kolejny zaplątałem go i poraziłem wysokim napięciem. Chłopak już nie wstawał.

-I tak ci...wybaczam- przypomniał, tracąc przytomność

Czy ja go zabiłem? To chyba mi się udało, a zemsta została wykonana. Mogłem wrócić do bazy. Gdy poleciałem do Mr. Fixa, tylko on był w bazie.

-Gdzie Blizzard?- spytałem

-Wyjechał. Chciał zacząć wszystko od początku. A ty, gdzie byłeś?- wyjaśnił, zadając mi pytanie

-Pozbyłem się Starka na zawsze. Najdziwniejsze było to, że mi wybaczył- zaśmiałem się z pogardą

-To musiałeś się przesłyszeć, Whiplash. A poza tym on już dawno padł. Nie mogłeś walczyć z Duchem- był zmieszany

-Ale i tak wygrałem





--*Tony*--

Widziałem światełko w tunelu. Mijałem za sobą duchy wszystkich, którzy umarli. Mogłem do nich dołączyć, ale coś mnie nadal trzymało przy życiu. Przecież Whiplash wywołał u mnie atak serca i nikogo nie było w pobliżu. Nie rozumiem, jak ja mogę żyć? A może dopiero zacząłem wędrówkę na "lepszy świat" ? Tylko po co? Jestem Tony Stark. Mam wspaniałą żonę i najlepszego przyjaciela, którzy zawsze mnie wspierają. Dlaczego miałbym odejść?
Gdy doszedłem do końca tunelu, rozbłysło się intensywnie żółte światło, które mnie przyciągnęło go siebie. W tym świetle widziałem Rhodey'go i Pepper. I ten widok stał się rzeczywistością. Otworzyłem oczy i ich ujrzałem z minami, jakby ducha zobaczyli. Pepper się rozpłakała i mnie przytuliła.

-Jak dobrze, że wróciłeś. Cieszę się, że jesteś już z nami

-Przecież minęło tylko kilka dni- nie rozumiałem ich reakcji

-Jakie dni? Minęło pół roku- powiedział Rhodey

-Jak wyście mnie znaleźli?- byłem w szoku i zdezorientowany

Pół roku? To nie mieści się w głowie.

-Zadzwoniłeś do mnie i namierzyliśmy twoją komórkę- odparła ruda

-Ale ja walczyłem z Whiplashem. Żegnałem się z wami. Czemu mówicie o czymś, co już dawno minęło?- czułem się zagubiony

-Tony, Whiplash już dawno zginął. Mówiłem ci o tym

-A ty, Pepper nie pamiętasz, że dałem ci kopertę? Miałaś ją otworzyć, gdy będzie bardzo źle

Oboje patrzyli na mnie, jak na szaleńca. Co się ze mną stało? Nic nie rozumiem.

-Nie wiem o jakiej kopercie mówisz. Nic mi nie dawałeś

-A randka?- spytałem skołowany

-Nie było żadnej randki- odparła Pepper z uśmieszkiem

-Czyli do czasu porwania, wszystko się wydarzyło. Reszta to tylko wielki sen, przypominający rzeczywistość?- chciałem w końcu znać prawdę

-Chyba tak. Zabrałam cię do zbrojowni, by naładować implant, a potem się z tobą pogorszyło i zabraliśmy cię z Rhodey'm do szpitala. Byłeś w śpiączce przez pół roku, a to wszystko przez to popsucie naszych planów- próbowała mi to wszystko wytłumaczyć

Dalej patrzyłem na nich z niedowierzaniem. Skoro to wszystko było snem, czemu działo się to tak realnie? Czyli Titanium Man żyje. A co...

-Co ze zbrojownią?- dopytałem

-Jest w całości- zapewnił Rhodey

-A Roberta?- zadałem kolejne pytanie

-Żyje- odparł przyjaciel

Po kilku dniach wyszedłem ze szpitala. Przyjaciele próbowali mi wyjaśnić wszystko, co się wydarzyło, a większość moich wspomnień było czymś z rodzaju jaw we śnie. Zmieniona rzeczywistość.






--*Whiplash*--

-Dobra, powiem ci prawdę. Ty nadal jesteś martwy. Z nikim nie walczyłeś, ale jeśli już tak, to z samym sobą w innej postaci, Whiplash

Byłem zagubiony. Ta walka była fikcją? Pewnie stąd usłyszałem przebaczenie z ust Starka.

-A Titanium Man?

-Uciekł i zniknął bez śladu, jak Blizzard

-Czemu mi to mówisz? To wszystko to kłamstwa!- uderzyłem biczami, a Fix stanął się hologramem

-Bo chciałbyś wierzyć, że dalej żyjesz, ale to nieprawda. Pogódź się i przestań marzyć o powrocie

Byłem wściekły i z całej siły wystrzeliłem bomby, aż cała kryjówka wybuchła. Zacząłem odchodzić w ciemność. W niebycie znalazłem Unicorna i Killershirike'a.

-Co wy tu robicie? Kto was zabił?

-Ten wariat, Whiplash. Ten, którego zwą Titanium Manem- wyznał Unicorn

-Mogłem z nim skończyć,ale głupi syfon energetyczny prawie wyżarł mi całą zbroją- powiedział Killershrike

-To z tego, co ja pamiętam, to War Machine załatwił mnie na Arktyce

-Biedak. Pewnie już miałeś złudzenia rzeczywistości?

-Tak, niestety- przyznałem mu rację







--*Rhodey*--

Po kilku tygodniach Tony zaczął żyć normalnie. Oprócz ładowania implantu i przesiadywania w zbrojowni, zaczął żyć z nami w prawdziwym świecie. Cieszyłem się, że wrócił do nas. Widać, jak starał się wrócić i to myśmy podtrzymywali go przy życiu. Siedzieliśmy w zbrojowni, słuchając o jego dziwnych złudzeniach we śnie.

-Poważnie? Niby zdałam, bo Duch namieszał?- Pepper śmiała się głośno z tego

-Fakt, ale SHIELD nie zna naszej tajemnicy?- chciał być pewny wszystkiego

-Nikt o nas nie wie, tylko rodzice i nikt inny. Naprawdę dobrze, że wróciłeś- uspokoiłem go





--*Tony*--

Powoli zacząłem rozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło. Dobrze, że śmierć Roberty i powrót Whiplasha było kłamstwem, ale ta randka z Pepper była wyjątkowa, lecz niestety okazała się fikcją.

-Ja też się cieszę, że do was wróciłem- uściskałem ich, jak powinien przyjaciel

-Nie wiem, jak oni cię potraktowali, ale prawie cię zabili- zasmuciła się Pepper

-Pepper, jestem tu i nigdzie nie pójdę bez was- przytuliłem ich bardziej

Nagle  podskoczyła i pocałowała mnie. Brakowało mi jej pocałunków, ciepła i miłości. Dobrze, że najgorsze już za nami i możemy żyć razem od początku.

----**----

No i znowu zamykamy kolejną serię i zaczynamy następną. Jak widzicie, pomysłów nie brakuje, a do 100 rozdziałów jeszcze daleka droga. Jak na razie iluzja zamknięta. Pora na sezon czwarty.
Ale zanim zrobimy skok do przodu, pora na wyjaśnienia. Co było prawdą, a co fikcją?

PRAWDA: porwanie, tożsamość odtajniona przez Mr. Fixa, współpraca z Hummerem i Blizzardem, szantaż na Hummera, szantaż na Blizzarda, tortury, ocalenie przez Pepper, półroczna śpiączka, śmierć Unicorna i Killershirike'a przez Titanium Mana, atak serca, śmierć Whiplasha z rąk Rhodey'go, powrót do życia, walka na Arktyce,  nieudana próba zabicia Iron Mana

ILUZJA: powstanie Whiplasha, szybkie przebudzenie, randka, zniszczenie zbrojowni, śmierć Roberty, śmierć Titanium Mana, zemsta Whiplasha, stworzenie Centuriona, wręczenie listu, pomoc SHIELD, przebaczenie, zdanie egzaminu, istnienie nicości, spotkanie Unicorna i Killershrike'a

Dobra, koniec zabawy. Teraz tylko rzeczywistość.

Rozdział 35: Bitwa o przyszłość cz. 1 Bez granic

9 | Skomentuj

Musiałem wziąć się do roboty i pomyśleć o bezpieczeństwie najbliższych. Gdy skończę z Whiplashem, będziemy mogli żyć w spokoju. Oni tego potrzebują, zwłaszcza Rhodey po stracie matki. Nie przejmowałem się Fury'm i tym, że wie o naszej działalności, która i tak się skończyła.
Wziąłem się w garść i zacząłem tworzyć mój ostatni pancerz Iron Mana. Pomyślałem nad skuteczną obroną ataków, ulepszeniem repulsorów i napierśnika, wzmocnienie pola siłowego i dołożenie rakiet o niewielkim kalibrze. Siedziałem nad tym ponad dwie nieprzespane noce, aż w końcu była gotowa do ostatniego starcia z Whiplashem. Od razu pokazałem ją Rhodey'mu.

-Przedstawiam ci zbroję Centurion. Zmieniłem jej kolor na srebrny i ulepszyłem, by dobrze sprawowała funkcje obronne- odsłoniłem płachtę ze stołu

-A dla mnie i Pepper też zbudowałeś?

-Zbuduję, ale jeszcze nie teraz- musiałem skłamać

O dziwo Rhodey był skłonny odpuścić dalszych pytań.

-Mogę cię o coś spytać, ale bądź szczery. Czy ty chcesz sam walczyć z Whiplashem?- przejrzał moje zamiary

-Nie chcę was stracić i dlatego to robię- przyznałem

-To ma być pożegnanie?- próbował zachować spokój

-Chyba tak- niechętnie odparłem

Obudził się we mnie odruch, by przytulić go, jak przyjaciela. Wtedy poczułem, że to może być ostatni dzień, kiedy go widzę, bo potem wszystko stanie się niewiadomą, a sam powrót czymś niemożliwym.

-Żegnaj, Rhodey

Niespodziewanie wbiegła Pepper. No tak. Z nią też muszę się pożegnać, ale to trudne. Od razu rzuciła mi się na szyję.

-Masz wrócić cały i zdrowy, słyszysz? Nie zostawiaj nas- powiedziała błagalnym tonem

-Cokolwiek się zdarzy...zawsze będę przy tobie. Może nie ciałem, ale samym duchem- odwzajemniłem jej uścisk

Sprawdziłem stan implantu, który wskazywał na pełne naładowanie. Nie czułem żadnego bólu, oprócz zbliżającej się niepewnej walki. Nie wiedziałem, czy wrócę żywy i zacznę kolejny dzień z moim przyjacielem i najwspanialszą żoną.

-Żegnajcie- pomachałem im, widząc ich ostatni raz

Uzbroiłem się w Centuriona i poleciałem na miejsce, gdzie miało się wszystko zakończyć. Czekałem na Whiplasha w porcie. Jeszcze przez ostatnią chwilę myślałem o Rhodey'm, Pepper, Robercie i mojej matce. To dzięki nim stałem się kimś więcej. Whiplash wyszedł z ukrycia mi naprzeciw.

-Niezła zbroja. Zobaczymy, jak sobie poradzisz z moim uzbrojeniem. Fix dodał mi nowe ulepszenia i łatwo mnie nie pokonasz. Zakończymy tu naszą przeszłość i rozpoczniemy tworzyć przyszłość- przygotował bicze

-Dobrze powiedziane. No to zawalczmy- rozpędziłem się w jego kierunku, mierząc repulsorami















Nasza walka się rozpoczęła. Zacząłem od odbicia repulsorów i zaplątanie biczami jego zbroi. Bez problemu ją podniosłem, rzucając twardo o ziemię. Zbroja Starka była bez szwanku. Widać, że usprawnił ją, a jeszcze przemalował na inny kolor.To nieważne. I tak go pokonam. To kwestia czasu, gdy wyzionie ducha.
Niespodziewanie strzelił we mnie kilka rakiet, aż upadłem. Jednak nie zrobiły mi wielkiej krzywdy, więc szybko zrobiłem kontratak. Wbiłem w jego zbroję ponad trzy minibomby. Nie musiałem długo czekać na eksplozję. O dziwo wstał.

-Dalej chcesz walczyć? No dalej. Pokaż, na co cię stać!- wołałem go do dalszej walki

Dzieciak wzniósł się w powietrze i strzelił kolejną serię pocisków, którą zdołałem uniknąć.W powietrzu leciałem z biczami i uderzałem z całej mocy, by pozbawić go sił. Byłem dla niego zbyt szybki i to był mój atut. Stark dalej strzelał, ale z repulsorów, aż doszło do skumulowania energii w unibeam, co po uwolnieniu jej zwalił mnie z nóg. Bez problemu podniosłem się i zdecydowanie zaplątałem biczami jego zbroję. Wyładowałem duże napięcie elektryczne.

-Na pewno nie chcesz się poddać?- zaśmiałem się złowrogo

-Nigdy- wydusił z siebie dalsze siły do walki

-Żywy nie wrócisz, Stark! Pamiętaj!- rzuciłem kolejne bomby

-To się okaże!- krzyknął, ładując kolejny strzał

Po pięciu sekundach następne bomby wybuchły z potężną siłą, wyrzucając go wysoko w powietrze. Chłopak nie dawał łatwo za wygraną. Powoli wstał z ziemi, decydując się na kolejne uderzenie. Dość był wytrzymały. To mnie trochę irytowało. Ja go zniszczę. Zniszczę go.
Stark zaczął uciekać, ale nie mogłem mu na to pozwolić. Wskoczyłem na dysk, uderzając w niego i waląc w jego kręgosłup.

-Aaa!- krzyknął z bólu, upadając

-Nigdzie mi nie uciekaj

Chłopak się zaśmiał. Co on wyprawia?

-Myśl, jak chcesz- podłożył mi bombę do dysku

-Stark!- wrzasnąłem z furią

Na polu bitwy pojawił się dym i ogień. Widziałem, że zaczął tracić siły. To był dobry znak. Jeszcze trochę i go zabiję. Siła eksplozji wyrzuciła mnie, przebijając przez jedną ze skrzyń w porcie. Poczułem, jak mocno głowa dostała ostrego łomotu. Jakby ktoś rzucił we mnie jakimś tankowcem lub czołgiem. Nie chciałem się poddawać i wznowiłem atak. Użyłem promienia z biczy, by go zwalić ponownie na dół. To zadziałało. Jego zbroja już się iskrzyła i niektóre zniszczenia były zauważalne. Najbardziej miał uszkodzony napierśnik i rękawice.

-Nie skończyłem z tobą!- zacząłem okładać biczami całe jego ciało
















Ból był piekielny, ale nie chciałem dać się złamać. Musiałem wytrwać jeszcze. Nie mogłem tak łatwo się poddać. Ja tak nie robię. Będę walczył do końca. Za przyjaciół...Robertę...Victorię...Ho...i za moją rodzinę.
Zbroja była już w kilku miejscach poważnie naruszona, ale nie zamierzałem skończyć tak szybko pojedynek.

-Nigdy się nie poddam!- wystrzeliłem z repulsora

-Żałosne!- skomentował, unikając promienia

Wziąłem się w garść i wystrzeliłem całą amunicję na tego blaszaka, a on ani trochę nie został draśnięty.

-Ha! Tylko na tyle cię stać? Co powiesz na to?

Niespodziewanie rzucił swoje bicze, jak bumerangi, które przyczepiły się do napierśnika, porażając prądem. Czułem, że dojdzie do wybuchu i skumulowałem energię do unibeamu, by rozerwać te bicze. To było dla mnie coś nowego. Nigdy w życiu nie musiałem się z czymś takim zmierzyć. Widać, że Mr. Fix nie próżnował przy jego ulepszaniu.

-Fix mi mówił, że nie żyjesz i to mnie zasmuciło, ale teraz to ja zabiorę cię do grobu. Czas na zemstę!- wymierzył ciosy kolejnymi biczami

Nie znałem zbytnio jego usprawnień i tym razem nie byłem w stanie przewidzieć ataków. Mogłem tylko liczyć na jakiś dobry plan. Jednak nic mi nie przychodziło do głowy. Tylko wielkim szczęściem uda mi się z tego wyjść cało. Czułem się słabo. Zbroja zeszła na rezerwy.

<<Uwaga. Wykryto poważne uszkodzenie zbroi. Zalecany jest powrót>>

Whiplash długo nie czekał na kolejny atak. Strzeliłem z repulsora pełną mocą. Biczownik spadł. Znowu mogliśmy kontynuować walkę na lądzie.

-Nie nieźle. Nie chcesz przegrać, co? I tak przegrasz, rozumiesz?

-Zobaczymy, jak z tobą skończę- szykowałem się do kolejnego uderzenia

Za pomocą pola siłowego obroniłem się przed jego biczami. Gwałtownie wleciałem na niego, uderzając pięściami w jego pancerz. W końcu musi być osłabiony. Nie może być niezniszczalny. Jednak nie przewidziałem jego ataku i przygwoździł mnie do ziemi. Po raz kolejny poraził cały pancerz.

<< Uwaga. Zbroja jest na stanie krytycznym>>

Kolejny komunikat potwierdził, że dłużej nie wytrzyma ataków Whiplasha. Ostatkami sił podniosłem się i wystrzeliłem rakiety. Wybuch nastąpił bardzo szybko. To doprowadziło do częściowego zniszczenia biczy. Nasza walka trwała już zbyt długo. To nie ma sensu.

-Dosyć, Whiplash! Cały czas podskakujemy sobie do gardeł i nie widzisz, że to nic nie daje? Koniec! Rezygnuję! Nie będę z tobą walczyć!

Zdjąłem z siebie pancerz. Niech to się skończy. Ta jego zemsta.

Komedia IMAA

6 | Skomentuj
**Z dedykacją dla Selene i Wdowy, które wspierają mnie w pisaniu i dzięki nim mogę wymyślać niestworzone historie o blaszaku :D**

Rhodey: Tony, obudź się. Lekcja jeszcze trwa
Pepper: Nie budź śpiącej królewny .I tak go nie okradną, bo nie mają, z czego
Tony: Możecie dać mi spokój? Miałem ciężką noc. Ganianie za super zbirami bywa męczące
Pepper: Hah! Pszczółki? O nich mówisz? One są słabe. Sama dałabym sobie z nimi radę
Tony: To nie oni. To Maggia i Tong nie dają przerwy z atakami
Rhodey: Tylko zrozum, że obowiązki blaszaka nie mogą być ważniejsze od szkoły
Tony: Dobrze, mamusiu

Mocno ziewnął i położył się na ławce. Jednak prof. Klein nie tolerował takiego zachowania. Podszedł i uderzył książką w jego ławkę.

Prof. Klein: Panie Stark, proszę się obudzić. Pracujemy! A dokładnie, macie test
Rhodey: Test?!
Pepper: Test?! Ty debilu, ty mały, śmierdzący…
Rhodey: Pepper, dość. Starczy, bo jeszcze wylecisz do dyrektora. Po raz piąty w tym tygodniu!
Prof. Klein: Ponieważ większość z was ma słabe oceny, ten test będzie wyjątkowo ważny

Przeszedł się po klasie, rozdając kartki z arkuszami zadań. Oczywiście Pepper nadal pałała furią na Tony’ego. Uważała, że jego “lenistwo” zdenerwowało profesora, więc z tego powodu mają pisać test, który dla niej był trudny do rozwiązania. Pozostało 15 minut, a geniusz spał w najlepsze. Rhodey próbował coś wymyślić, by zdobyć jakieś punkty. Ruda jedynie podpisała kartkę i wstała.

Prof. Klein: Panno Potts, a pani dokąd?
Pepper: Do łazienki, jeśli można
Prof. Klein: Idź, ale masz wrócić
Pepper: Spokojnie, ja nie Stark

Uśmiechnęła się i wyszła. Tak naprawdę poszła w stronę szafek. Musiała wyrzucić z siebie swe emocje. Zaczęła od kopania w kosz na śmieci.

Pepper: Głupi, Stark! Głupi, głupi, głupi! Oj, zemsta będzie wyjątkowa dla niego

Zaczęła układać w swojej głowie jakiś dziwny plan, a diaboliczny śmiech zdradzał, że Tony powinien się jej bać. Wróciła do klasy i usiadła, czekając na zakończenie lekcji. Dalej nie wymyśliła
odpowiedzi na żadne z pytań, więc postrzelała na chybił trafił, by w jakimś stopniu zdać ten test.

Prof. Klein: Pozostało 5 minut. Ostatnie poprawki i oddajecie kartki

Dopiero, słysząc tę uwagę nauczyciela, Tony ociężale otworzył oczy. Zauważył jakąś kartkę i zaczął ją wypełniać. Był najlepszy w fizyce,a te pytania…

Tony: Dziecinne i proste

Ruszył swoją mózgownicą, kreśląc odpowiedzi. Profesor zadowolił się, że nikt nie śpi na jego lekcji.

Prof. Klein: Dobrze, klaso. Możecie wyjść, a testy są nieważne
Rhodey: Co?! Jak to?

Wszyscy byli w szoku. Pepper trochę ulżyło.

Pepper: Czy to jakiś żart?
Prof. Klein: Nie, a twoje odpowiedzi na każde pytanie były poza kluczem. Ciągle pisałaś. Człowiek puszka to wie

Klasa wybuchła śmiechem, Tony spojrzał na rudą i pomyślał, że musi pomóc przyjaciółce z fizyką. Wszyscy wyszli z klasy.

Prof. Klein: Zostań tu, Tony. Musimy pogadać
Pepper: Haha! Masz przerąbane!
Tony: Pepper, sio!

Wszyscy poszli na przerwę, Tradycyjnie oni siedzieli na dachu, gdy profesor rozmawiał z Tony’m.

Prof. Klein: Jak już mówiłem, testy są nieważne, Wiedziałem, że, jak zacznę mówić o końcu czasu, obudzisz się. Czy coś się stało?
Tony: Profesorze, ja przepraszam. Nie spałem przez dwie noce
Prof. Klein: Rozumiem, ale musisz znaleźć czas na lekcje. Może jesteś bystrzakiem, ale frekwencja się liczy do przejścia do następnej klasy
Tony: Wiem o tym
Prof. Klein: Dobra, nie smuć się. Idź na przerwę
Tony: Dziękuję

Wyszedł z klasy i miał zamiar pójść na dach, ale, widząc Pepper w stanie bliskiego wybuchu, wolał być daleko. Niestety ona go zauważyła, jak się czai przy schodach.

Pepper: Wiem, że tam jesteś. Wyłaź, albo niemiłosiernie poczujesz ból, jak cię taszczę po schodach. Hahaha!
Rhodey: Lepiej się jej posłuchaj. Macie do pogadania. Może ja was zostawię samych, a wy wyjaśnicie sobie kilka spraw?
Pepper: Rhodey, stój! Jesteś świadkiem
Rhodey: Procesu? Co ty chcesz zrobić?
Pepper: Nic złego. Chyba
Tony: Chyba?
Pepper: No chodź. Nie gryzę
Rhodey: Nie wydaje mi się
Pepper: Stul dziób! To było tylko raz
Rhodey: Taa…

Tony zaryzykował i wyszedł z ukrycia. Nie miał pojęcia, co się szykuje, ale z drugiej strony, to on też chciał pogadać. Chciał jej pomóc, a Pepper miała inne zamiary.

Tony: No to jestem. Co jest grane?
Pepper: Po pierwsze…
Rhodey: Pepper cię może zabić za test
Pepper: Milcz, bachorze! Po pierwsze…
Rhodey: Masz kłopoty
Pepper: Zamkniesz się wreszcie?!
Rhodey: Lubię, jak się pieklisz, papryczko
Pepper: Nie nazywaj mnie tak!

Przyjaciel w porę ich oddzielił, by nie doszło do bójki, co było bardzo możliwe.

Tony: Rhodey, nic nie mów. Pepper?
Pepper: Przejdę do sedna. Gdyby test nie zostałby unieważniony, czekałby cię poważny wpierdol
Rhodey: Oho! Pepper- policjantka! Strzeżcie się, obywatele!
Pepper: Znowu mi przerywasz! Rhodey, ja cię zaraz zabiję!
Tony: No i masz

Skomentował, gdy ci rzucili się do gardeł. Ruda walnęła Rhodey’go z “liścia” ponad 5 razy, a on jedynie próbował ją trzymać na dystans. Tony próbował ich rozdzielić.

Tony: Uspokójcie się! Oboje!
Pepper: Dobra, Rhodey. Tym razem ci daruję, ale drugiego razu nie będzie
Tony: Możesz dokończyć, co chciałaś powiedzieć?
Pepper: Może dodam jedynie, że miałeś wielkie szczęście. Nie lubię Tong i Maggii, a zwłaszcza szkoły. Dobrze, że test nic nie znaczył
Rhodey: Twoje odpowiedzi były genialne. Człowiek puszka to wie

Rhodey zaczął się niepohamowanie śmiać, a bolący policzek nie był zbyt uciążliwy przy ruchu twarzy. Na szczęście zadzwonił dzwonek i do dalszych rękoczynów nie doszło. Mieli lekcję angielskiego. Znienawidzony przedmiot przez całą trójcę. To była ich ostatnia lekcja. Tony dalej chciał porozmawiać z Pepper na osobności. Jednak ona interesowała się Rhodey’m.

Pepper: Co czytasz?
Rhodey: A od kiedy cię to obchodzi?
Pepper: Odkąd angielski to porażka
Rhodey: Haha! Od pierwszej klasy
Pepper: Dokładnie. To… o czym to jest?
Rhodey: Bitwa o Anglię
Pepper: Ach, no jasne. Historyczna histeria historycznego kochanka o historii
Tony: Świetnie to ujęłaś. Mogę cię o coś spytać?
Rhodey: No i się zaczyna. Boże, chroń mnie ode złego, a złym przebacz
Tony: Możesz się zamknąć?
Rhodey: Nie
Tony: To zamilcz. Na minutę
Rhodey: Dobra, wy sobie pogruchajcie

Ponownie uśmiechnął się głupkowato, że Pepper miała ochotę spuścić mu lanie. Gorsze od bicia w twarz. Po kilku minutach, Rhodey wrócił do swojej lektury. Teraz nikogo nie słyszał, bo skupiał się na czytaniu.

Pepper: Dobra, Tony. Na jakieś 10 minut mamy go z głowy. To… o co chciałeś zapytać?
Tony: Potrzebujesz pomocy?
Pepper: Ja? Niby w czym?
Tony: W fizyce
Pepper: Jaki jest haczyk?
Tony: A czemu miałby być?
Pepper: Bezinteresownie tego nie robisz
Tony: Chcę ci pomóc. To wszystko

Ruda przez chwilę zastanawiała się nad jego prawdziwym zamiarem. Jednak, jak to się mówi? Raz kozie śmierć.

Pepper: No zgoda. To dzisiaj o 17?
Tony: Jeśli Iron Man nie będzie potrzebny…
Pepper: Stul jadaczkę! Nie chcę blaszaka, a miasto samo poradzi bez niego

Chłopak szepnął jej do ucha.

Tony: Więc jesteśmy umówieni u ciebie
Pepper: Będę czekać

Zadzwonił dzwonek na koniec lekcji. Przyjaciele rozeszli się do domów. Tony tradycyjnie poszedł do zbrojowni, by przeszukać raporty, a Rhodey, jak na złość, musiał go pilnować.

Tony: No i zero kłopotów. Trochę nudno, ale chyba na dziś wystarczy wrażeń
Rhodey: Zgodzę się. Pepper czasem przesadza.
Tony: Przesadza? Ona mogła cię zabić!
Rhodey: Nie chcę ci nic mówić, ale jednak są kłopoty
Tony: Cholera. Czemu dzisiaj?
Rhodey: W czym ci to przeszkadza?
Tony: Nie muszę ci mówić!

Sprawdził zegarek i zauważył, że dochodziła 17. Od razu wybiegł, łapiąc taksówkę pod dom Pottsów. Rhodey nie rozumiał jego zachowania, ale zauważył, że zagrożeniem była walka między Tong a Maggią.

Rhodey: Nie będę za nim gonił. Niech ma spokój. W końcu jeszcze SHIELD działa i coś zdziała w ich wojnie

Tony stał przy drzwiach. Wahał się, czy dzwonić. A może pukać? Ruda zauważyła chłopaka przez wizjer. Od razu go wpuściła do środka.

Pepper: Iron Man ma wolne?
Tony: Tak jakby. To co? Od czego zaczynamy?
Pepper: No fizyka, geniuszu. To wejdź i zapraszam do mnie. Uwaga na tatę. Śpi, ale łatwo może się obudzić

Próbował chodzić bezszelestnie, lecz przez nieuwagę uderzył w szafkę na przedpokoju, gdzie stał wazon. W porę go złapał.

Pepper: Chodźmy do góry, zanim twoje pijane chodzenie narobi nam szkód. Wiesz, że on nie wie, że tu jesteś? I niech tak pozostanie
Tony: Nie lubi mnie?
Pepper: Ma problem do facetów. Każdego wita paralizatorem
Tony: To żart?
Pepper: Niestety, nie

Dziewczyna zaprowadziła go do pokoju, gdzie miała już przygotowany zeszyt na notatki i podręcznik, choć wiedziała, że taki geniusz nie potrzebuje pomocy naukowych.

Tony: Z czym masz największy problem?
Pepper: Wszystko, co jest naukami ścisłymi
Tony: To będzie długa noc

Lekko się uśmiechnął, a ona uderzyła Tony’ego w twarz.

Tony: Au! Za co?
Pepper: Skup się i nie myśl, że ci pozwolę tu nocować. To dla twojego dobra
Tony: A potem Roberta się będzie wypytywać o te ślady
Pepper: Nie marudź. To może zacznijmy od grawitacji
Tony: I tego nie rozumiesz? To banalne

Oberwał mocniej, aż głowa się obróciła w bok.

Pepper: Nie wymądrzaj się
Tony: No dobra. Żeby obliczyć siłę grawitacji, wystarczy pomnożyć masę przez przyspieszenie, które w zaokrągleniu wynosi…

Tak się rozgadał, a ona siedziała skołowana. Trzeci raz oberwał w ten sam policzek. To musiało boleć.

Tony: Pepper!
Pepper: Cicho, zgredzie. Zaraz go obudzisz
Tony: Nie obchodzi mnie to! Nie wierzę w twoje bajeczki
Pepper: Cześć, tatku

Zauważyła srogą minę ojca, który wyciągnął paralizator. Gestem ręki kazał wyjść córce z pokoju. Jednym ruchem poraził Tony’ego w plecy. Dziewczyna się śmiała.
Tony się obudził i był w domu.

Tony: Nigdy więcej. Nigdy

KONIEC

Rozdział 34: Szukając nowego świata

4 | Skomentuj

Czekałam, aż ktoś da mi znać, co się dzieje. Chłopaki się nie odzywają, a Bobbie nie wróciła z tatą do domu. A mieli być. I jeszcze ta koperta. Nie wiem, co mam o tym myśleć.
Kiedy tak nerwowo chodziłam po pokoju, w końcu ktoś zadzwonił. Ważne, że ktoś dał jakiś znak. Tylko pytanie brzmi, kto?

-Halo. Kto mówi?- spytałam, czekając na odpowiedź

-Skarbie, to ja, Tony. Mogłabyś przyjechać do nas?

-Pewnie, a coś się stało? Nie brzmisz za dobrze. Tony, dobrze się czujesz?- zbudziło się zmartwienie

-Jestem w szpitalu z Rhodey'm i potrzebujemy cię. Powiem ci wszystko, jak przyjedziesz. Proszę, bądź z nami- poprosił załamanym tonem

Nie takiej rozmowy się spodziewałam, ale widocznie problemy są nie do ominięcia. Trzeba stawić im czoła.

-Na pewno przyjadę- odłożyłam słuchawkę i bez zdenerwowania wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz

To było dziwne. Co im się stało, że są w szpitalu? Wypadek? A może znowu walka? Może mi Rhodey wyjaśni, bo jego najłatwiej skłonić do mówienia. W niecały kwadrans znalazłam się w szpitalu i szybko uzyskałam informację, gdzie oni są. Bez problemu natrafiłam na odpowiednią salę. Nie wyglądał, aż tak źle, jak mi się wydawało. To dobrze.

-Witajcie. Powiecie mi, czemu mnie tu ściągnęliście do szpitala?- chciałem, by mi to wyjaśnili

-Tego nie mogłem ci powiedzieć przez telefon

O czym on mówił? Wyglądali, jakby trupa widzieli. Trupa? Chwila, moment.

-Ale mów, co jest grane?- bałam się jego odpowiedzi

-Roberta- i zamilknął

-Nie rozumiem

-Ona nie żyje!- dokończył wściekły Rhodey

Byłam w szoku. To niemożliwe. No, bo...

-Jak to się mogło stać?- dopytywałam

-Titanium Man ją postrzelił pociskiem sporego kalibru. Pepper, to moja wina. To ja powinienem umrzeć!- obwiniał się Tony

- Tony, przestań tak mówić! Zaraz mi znowu odjedziesz- kazał mu się nie denerwować

To już jest okropne. Nie powinien się za to obwiniać. Przecież to nie on pociągał za spust. Zresztą mógł też walczyć w zbroi.

-A nie miałeś zbroi?- to mnie zastanowiło

- I to był ten problem, bo ,gdy ja z tobą randkowałem, oni zniszczyli ją!- mocno uniósł ton

-Aha, czyli to był błąd też ze mną się żenić?- wybiegłam z płaczem do łazienki















Jaki ja jestem głupi. Przez moje idiotyczne zachowanie mogę też stracić moją Pepper jako żonę i wspaniałą przyjaciółkę ze szkolnych lat. Na to nie pozwolę. Zerwałem z siebie wszystkie kable i pobiegłem za nią. Na szczęście ją dogoniłem.

-Pepper, przepraszam. Nie chciałem cię zranić. Źle powiedziałem. Po prostu w jeden dzień straciłem wszystko- prosiłem ją o wybaczenie

Przytuliłem się do niej, a ona to odwzajemniła.

-Wybaczam ci. Będzie dobrze, Tony. Razem przez to przejdziemy. Pomogę wam. Nie zostawię was w takim momencie- obiecała swoją pomoc

Cieszyłem się, że tu była. Nie mogłem im powiedzieć o walce, ale zbroję musiałem stworzyć i o tym mogę jej powiedzieć. Dowód był prosty. Bezpieczeństwo.

-Stworzę zbroję, by już nikt nigdy więcej nie cierpiał

-A pomyślałeś o tym, jak ja cierpię, gdy za każdy razem, kiedy walczysz, ty możesz umrzeć? Twojej śmierci nie zniosę- powiedziała załamanym głosem

-Wiem o tym, Pep. Kocham cię i nie chcę cię zostawić. Pamiętaj o kopercie- pocałowałem ją

Tego pocałunku nikt nie przerwał. Rozkoszowaliśmy się tym pięknym momentem. W takich trudnych chwilach trudno znaleźć odskocznię od problemów. Po chwili przyszedł do nas Rhodey.

-Victoria się pytała, gdzie zwiałeś. Powinieneś wracać- nalegał, prosząc

-Pójdę jej tylko powiedzieć, że już czuję się lepiej i wracamy do domu

-Dobrze- usiadła na korytarzu, czekając na mnie

Wyjaśniłem Victorii, że nie ma podstaw, by mnie przetrzymywać dłużej w szpitalu. Na dowód wykonała mi kilka badań, które potwierdziły moje odczucia. Zgodziła się mnie wypuścić.

-Dziękuję, Victorio- podziękowałem jej

-Pamiętaj, że masz zjawić się za kilka dni na wizytę kontrolną- przypomniała

-Dobrze. Nie zapomnę o tym. Rhodey na pewno będzie mi o tym przypominać- lekko się uśmiechnąłem, ale on nadal był pogrążony w rozpaczy

Rhodey dalej myślał o swojej mamie. Niestety czasu nie mogę cofnąć, ale musimy to jakoś przetrwać. Nie zostawię go, a z Pepper mamy więcej wsparcia. Zdecydowałem się zadzwonić do SHIELD o pomoc. Odebrała agentka Hill.

-Agentko Hill, mówi Tony Stark. Potrzebuję części do zbroi no i też przydałoby się schronienie. Whiplash nam zagraża, a do domu nie możemy wrócić- wyjaśniłem jej

-Co dokładnie się wydarzyło?

-Roberta zmarła, a baza została zniszczona. Potrzebuję części do zbudowania zbroi. To bardzo ważne. Pomożesz nam?- poprosiłem

-Nie ma problemu. Zaraz po was przyjedziemy. Namierzymy was i weźmiemy ze sobą- zgodziła się nam pomóc, co mi ulżyło












Jak to dobrze, że Tony mógł wrócić do domu. W sumie to nie całkiem, bo byli zagrożeni atakami Whiplasha, jeśli dobrze mi powiedział. Razem z chłopakami wyszliśmy na parking, gdzie stała już furgonetka agentki Hill. Ona też wróciła?

-Dobrze cię znów widzieć, agentko Potts- zasalutowała Hill

-Chwila. Agentka?

No tak. Zapomniałam im o tym powiedzieć, a to świetna wieść. Niestety, ale nie było okazji się tym pochwalić.

-Tak, jak się okazało to jednak zdałam

-Czemu nic nie powiedziałaś?- Tony czuł lekką urazę

-Bo zapomniałam ci powiedzieć, a poza tym nie pytałeś- wyjaśniła

Po pokonaniu trasy do helikariera, polecieliśmy helikopterem do centrali. Mam nadzieję, że pomogą Tony'emu.
Gdy dotarliśmy na miejsce, agentka Hill przygotowywała wolny warsztat. Jednak po spotkaniu generała Fury, dowiedzieliśmy się, że on zna nasz sekret. Tony nie był tym faktem zadowolony.

-Od kiedy wiesz?- był w szoku

-Na początku mieliśmy pewne podejrzenia, że współpracujesz z Iron Manem, bo jego technologia jest bardzo zaawansowana i tylko ty mogłeś być w stanie budować coś takiego-  przyznał generał

-Tony, możemy porozmawiać?- poprosiłam o rozmowę

Tony niezbyt się cieszył tym, co się dowiedział, a ja musiałam wiedzieć. Poszłam z nim z daleka od Rhodey'go i innych agentów.

-To nie jest dobry moment, Pepper

-Ale ja muszę wiedzieć, dlaczego mi dałeś tę kopertę? Co w niej jest ?

-Już ci mówiłam, że masz to otworzyć, gdy będzie źle. Kiedy nie będziesz pewna mojego powrotu

Z moich oczu chciały popłynąć łzy, ale się powstrzymałam. Bałam się, że go wkrótce stracę.

-Tony, proszę. Nie walcz z nikim. Nie rób nic głupiego- błagałam, ale on nie zamierzał słuchać

-Pogadamy, gdy to wszystko się skończy...jeśli będziemy mogli znowu się spotkać

Na tych słowach zakończył rozmowę. Agentka Hill zaprowadziła go do warsztatu, gdzie mógł zbudować zbroję. Wiem, że coś planuje, bo chce pogadać, "gdy wszystko się skończy". Co on miał na myśli? Nie mogę pozwolić na to, by zrobił coś głupiego. Poprosiłam Rhodey'go o pomoc.

-Rhodey, mogę cię prosić po raz ostatni. O pomoc?

-Nie ma problemu, Pepper. Mów, co się dzieje- był chętny do pomocy

-Tony coś planuje. Cokolwiek to jest, musisz go powstrzymać- podniosłam ton

-Pepper, spokojnie. Będę przy nim i na nic mu nie pozwolę- przytulił mnie po przyjacielsku, by zniknęły nerwy, ale strach wciąż był



© Mrs Black | WS X X X