Rozdział 11: Czym jesteś?

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Wszyscy odczuli chwilę grozy, kiedy doszło do ataku na szpital. Nie musiałem wychodzić z sali, żeby wiedzieć kto sieje w ludziach strach, a w samej placówce jedynie spustoszenie. Whiplash znowu czegoś chciał. Jak to możliwe, że znalazł nas? Wiedział kto znajdował się pod zbroją? Coś zdecydowanie było z nim nie tak. Jeszcze te jego chwile wahania. To nie ten sam drań.

Roberta: Ciągnie was do dziwnych osób.
Rhodey: Nie, bo… my…
Roberta: Przecież to rozumiem. Pepper była waszą przyjaciółką, a że jej ojciec dowodzi FBI, to i teraz was wzięło to coś na celownik.

Zdziwiłem się. Nawet ciekawą wersję sobie wmówiła. Po części była prawdą, lecz dla niej mogliśmy zrobić wszystko. Byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Wróć. Jesteśmy.

Rhodey: Ona… żyje.
Roberta: Cóż… Wciąż jej nie odnaleziono. Za to wy w połowie drugiego semestru urządziliście sobie wakacje w białych ścianach.
Rhodey: Mamo…
Roberta: Nie tłumacz się. Chcę, żebyście wyzdrowiali, a nie pójdę zapytać o Tony’ego, bo mi uciekniesz.
Rhodey: Ja nie…

Za każdym razem wcinała mi się w słowo. Chyba miała dość moich tłumaczeń. W ten sposób jedynie pokazałem, iż coś było do ukrycia, a ona nie znosiła tajemnic. Przed prawniczką nie może być żadnych.

Roberta: Pamiętasz, jak Tony chciał uciec? Cały szpital go szukał. Nie chcę, żeby i ciebie ścigali.
Rhodey: To było… raz.
Roberta: O raz za dużo.
Rhodey: Bał się.
Roberta: Wiem, ale to było głupie z jego strony. Jeszcze zrobiłby sobie większą krzywdę. Czasem mi się wydaje, że obaj jesteście postrzeleni.

Teraz mnie zatkało. Postrzeleni?

**Ho**

Wiązanka wulgaryzmów dotarła do moich uszu. Co się działo, że tak się denerwowała? Zrozumiałem to dopiero jak Victoria wszelkimi lekarstwami próbowała ustabilizować pracę serca.

Dr Yinsen: Spokojnie.
Dr Bernes: Spokojnie?! Nie da się! Jest tak uparty jak ty! Cholera!
Dr Yinsen: Daj to.
Dr Bernes: Ty leż!

Rany. Była wściekła. Już myślałem, że zacznie żądlić. Lekko się podniosłem, biorąc plastry regeneracyjne. Wreszcie odczułem ulgę. Ślady po oparzeniach zaczęły znikać.

Dr Yinsen: Jego serce… jest za… słabe. Implant musi… mieć większą… moc.
Dr Bernes: Więc co proponujesz?
Dr Yinsen: Wspomagacz?
Dr Bernes: Co?
Dr Yinsen: Taki elektryczny.

Ciężko było mi wyjaśnić o co dokładnie chodziło, ale nadal musieliśmy liczyć się ze skutkami podjętej decyzji. Nadal potrzebował nowego rozrusznika, a nasza improwizacja była bezcelowa.

Dr Bernes: Poczekaj, Ho. Mamy znowu go otwierać?
Dr Yinsen: Nie.
Dr Bernes: Bo nie bardzo rozumiem co wymyśliłeś.
Dr Yinsen: Sam… nie potrafię… wyjaśnić.
Dr Bernes: Okej. Po kolei. Najpierw mu dam leki, żeby jakoś wzmocnić serce.
Dr Yinsen: Brawo.

Zaśmiałem się lekko, żeby się nie katować po porażeniu prądem.

Dr Yinsen: Dzięki.
Dr Bernes: Za uratowanie ci życia? Nie no. Drobnostka. Ty byś zrobił to samo.

Uśmiechnęła się do mnie, podając leki. Chyba był stabilny, bo hałasu nie słyszałem, a głos przyjaciółki brzmiał tak spokojnie.

Dr Bernes: Mieszanka działa, ale nadal trzeba pomyśleć jak wspomóc implant. Ten wspomagacz musiałby być w środku czy na zewnątrz jako jakaś maszyna?
Dr Yinsen: Zależy, bo… to drugie… wiąże się… z dłuższym… pobytem.
Dr Bernes: Faktycznie, a jeszcze dziś był operowany. Ciężka sprawa.
Dr Yinsen: Spory bigos.

Uśmiechnąłem się głupawo, poprawiając się na łóżku.

Dr Yinsen: Damy radę.
Dr Bernes: Musimy.

**Pepper**

Pół godziny. Ten wyrok odbijał się echem w mojej głowie razem z przyspieszonym tykaniem bomby. O dziwo nie usłyszałam już Fixa. Po prostu zostawił mnie na pastwę losu. Przynajmniej mogłam już ruszyć się swoim ciałem. Tylko gdzie, skoro niebawem umrę?

Pepper: Kim jestem?

Zaczęłam zadawać sobie to pytanie, patrząc na mechaniczne części ciała. Uratował mnie z rąk śmierci, a teraz ponownie wcisnął w jej łapska. Jedynym sposobem było zniszczyć broń. Ja byłam bronią. Zraniłam tych, których nie chciałam skrzywdzić. Powoli wyrywałam sobie prawą rękę, zaciskając zęby z bólu. Była zbyt połączona z ludzką częścią, że i tak z gardła wydobywał się krzyk. Odpuściłam.

Pepper: Co robić?

Spytałam się na głos, myśląc nad innym rozwiązaniem. Miałam bicze, a one na moją komendę mogły wyjść z ręki. Zdecydowałam się spróbować opleść całe ciało nimi.

Pepper: Do dzieła.

Zamknęłam oczy, zaś przez ciało przeszła potężna fala ładunku. Chciałam odzyskać swoje prawdziwe człowieczeństwo. Nawet jeśli oznaczałoby to szybszą śmierć. Wrzeszczałam z bólu, smażąc każdy skrawek metalu oraz skóry. Im dłużej to trwało, tym bardziej pojawiały się wspomnienia. Ze łzami w oczach przypomniałam sobie tatę. Mojego kochanego ojca, który przytulał mnie i całował na dobranoc.

Pepper: Ta…to.

Wydusiłam ledwo z gardła, bo wszystko płonęło. Mimo tego cierpienia cieszyłam się, bo zaczęłam odkrywać swoje prawdziwe „ja”. Te ludzkie. Powoli rozumiałam jak naprawdę miałam na imię. Byłam Pepper Potts. Wygadaną i dość psotliwą nastolatką z żyłką detektywistyczną.
Gdy przypomniałam sobie przyjaciół, ciąg wspomnień się urwał, a bomba zwalniała. Tykanie było wolniejsze. Nie wiedziałam co to mogło oznaczać. Raczej nic dobrego, a przez to, że nadal znajdowałam się przy szpitalu, mogły być niewinne ofiary.

Pepper: Pomóżcie… mi.

**Rhodey**

Usłyszałem donośny krzyk. Nie byłem, wobec tego obojętny. Pomimo protestów mamy wyszedłem z sali. Powoli wychodziłem z budynku, choć musiałem się podpierać mamy. To co zobaczyłem, zamurowało mnie.

Roberta: Rhodey, nie zbliżaj się. Policja się nim zajmie.
Rhodey: On… cierpi.
Roberta: Naprawdę mu współczujesz? Chyba zasłużył sobie na taki los.
Pepper: Pomóżcie… mi.

Podszedłem nieco bliżej. Sam atakował się własną bronią. To nie był prawdziwy Whiplash. Co ten Fix zrobił?

Roberta: James, wracaj do szpitala! W tej chwili!
Rhodey: Nie… Nie mogę.

Musiałem wreszcie upewnić się, że nie postradałem zmysłów, a moja teoria była prawdziwa. Ten przeciwnik przypominał człowieka. Swoim zachowaniem pokazał litość, a także współczucie. To nie ten zimny drań i naprawdę cierpiał. Zaryzykowałem i całą siłą zerwałem mu maskę. Parę iskier przeszło przez ciało, ale nie przez to upadłem. Tony miał rację.

Rhodey: Pepper?

Nasza przyjaciółka nadal żyła. Poczułem się okropnie, bo chciałem ją zabić, mszcząc się za rany Tony’ego. Jakim ja byłem idiotą. Czy ona mi kiedyś wybaczy?

Rozdział 10: Aż upadniemy

0 | Skomentuj
**Victoria**

Zdecydowanie to działo się za szybko. Jednak mój strzał jakoś spłoszył przeciwnika. Zaczął się wahać, aż wyskoczył przez okno. Podbiegłam do Ho, panując nad wewnętrznym strachem.

Dr Bernes: Cholera. Nie!

Byłam przerażona. Nie wyczuwałam pulsu. Od razu przystąpiłam do masażu serca.

Dr Bernes: No dalej!

Wykorzystałam siłę do uciskania klatki piersiowej. Po pierwszej serii sprawdziłam puls. Nadal bez zmian, więc ponowiłam schemat. To nie mogło się tak skończyć. Jeszcze jego misja nie dobiegła końca. Bałam się, że umrze na moich oczach.
Po zakończeniu masażu, podałam adrenalinę. Walczyłam za niego, choć szanse malały przez rozległe oparzenia.

Dr Bernes: Nie poddawaj się! Jesteś nam potrzebny! Słyszysz mnie?! Wróć do nas!

Wzięłam przenośny defibrylator, uderzając wyładowaniem o średniej mocy. Nie chciałam się bawić mniejszym ładunkiem, bo w takim stanie byłaby to jedynie strata cennego czasu.
Gdy uderzyłam po raz drugi, skutek był taki sam.

Dr Bernes: Ty uparty ośle!

Podałam kolejną dawkę dożylnie, wracając do masażu serca. Nie mógł ot tak odejść. Nawet się nie pożegnał. Tak wredny nie mógłby być. Nie Ho Yinsen.
Nagle zauważyłam rytm na monitorze. Odetchnęłam z głęboką ulgą, przecierając czoło z potu. Podniosłam się, kładąc go na łóżko. Zabrałam na cyberchirurgię, aby tam mieć na niego oko. Mijałam spanikowanych ludzi, zaś zasilanie w budynku włączyło się. Udało im się z generatorami.

Dr Bernes: Za głupotę się cierpi, wiesz?
Dr Yinsen: Jakbym… nie wiedział.

Nieco odskoczyłam na bok, aż miałam wrażenie, że serce mi wyskoczy z piersi. Nie znosiłam takich żarcików. Do tego ten głupawy uśmieszek.

Dr Bernes: Mam ci przywalić?
Dr Yinsen: Nie… Nie dobijaj.
Dr Bernes: Zaraz zajmę się oparzeniami i podam ci tlen. Przy okazji jak się czujesz?
Dr Yinsen: Już… nie po… fikam.
Dr Bernes: Za bardzo ryzykowałeś, Ho. Warto było?
Dr Yinsen: Musiałem… coś… zro…bić.
Dr Bernes: Już nic nie mów. Zajmę się wami.
Dr Yinsen: Rhodey… też… ucie… rpiał.

Byłam w szoku. Kolejna ofiara tego dziwaka? Wszystkich pokopał prąd. Co za przeznaczenie. Podłączyłam przyjaciela do kardiomonitora, a na twarz podałam maskę tlenową. Po jakimś czasie usnął z tym samym uśmiechem co zawsze. Kiedyś go zatłukę za takie numery.

**Pepper**

Wycofałam się. Jakimś cudem zdobyłam się na walkę z własnym ciałem. Powoli przekonywałam się do drastycznego pomysłu. Gdybym pozbyła się rąk, nie zraniłabym już nikogo więcej. Źle się czułam, bo zraniłam lekarza. Próbowałam jakoś pomyśleć jak pozbyć się tykającej bomby. Ile mi zostało czasu do śmierci? Czy zdążę sobie przypomnieć, gdzie znajduje się moja rodzina? Moi przyjaciele? Chyba, że straciłam ich bezpowrotnie.
Gdy miałam zamiar odlecieć, tykanie przyspieszyło. Słyszałam je coraz głośniej w głowie.

Mr. Fix: Mam nad tobą kontrolę, Whiplash. Gdybyś tylko zabił Iron Mana, nie musiałbym cię wysadzać w powietrze.
Pepper: Dezaktywuj bombę! Tu są niewinni ludzie!
Mr. Fix: Hmm… Doprawdy? To nie takie proste, bo widzisz…

W jednym momencie poczułam paraliż. Nie mogłam się ruszyć. Traciłam siły na walkę.

Mr. Fix: Stworzę sobie nowego sługę, a ciebie zostawię. I tak za godzinę nie zostanie z ciebie nic. Będziesz bez rąk i nóg. Nawet głowa ci odleci.
Pepper: Co?!
Mr. Fix: Gdy cię znalazłem, byłaś bez kończyn.
Pepper: Byłam?

Teraz to miało sens. Nie byłam żadną maszyną. Byłam człowiekiem. Takim, który miał uczucia i własne myśli.

Pepper: Nie jestem Whiplashem.
Mr. Fix: Dla mnie jesteś. Odkąd cię ocaliłem, taka jest twoja nazwa.
Pepper: Nazwa? Nie jestem twoją zabawką! Nie możesz po prostu…

Nie dokończyłam, gdyż ciało przeżyło potężny elektrowstrząs, a tykanie znowu przyspieszyło.

Mr. Fix: Teraz zostało ci tylko pół godziny.

**Tony**

Poczułem się jakoś dziwnie. Wszystko mnie bolało. Praktycznie ledwo czułem, że żyłem, a mimo to… obudziłem się. Powoli otwierałem oczy, rozpoznając znany mi oddział. Obracałem głowę na różne strony, szukając znanych mi osób. Zatrzymałem się na doktorku. Leżał obok.

Tony: Co… się… stało?
Dr Bernes: Już dobrze, Tony. Doszło do nieprzyjemnego ataku w szpitalu. Lepiej się stąd nie ruszaj. Twoje serce nie zniesie kolejnego przeciążenia.

Wyjaśniła na spokojnie, choć wydawało mi się, że sama się bała. Na pewien sposób każdy to jakoś odczuwał. Nawet ja. Podała mi jakieś leki przeciwbólowe.

Dr Bernes: Przeszedłeś operację, ale i tak musisz uważać. Nie mamy w zapasach zastępczego implantu dla ciebie, dlatego nie próbuj ucieczki czy głupich akcji.
Tony: I?
Dr Bernes: I będziesz przez tydzień uziemiony jak nie dłużej. Kiedy doktor Yinsen wydobrzeje, sam sprawdzi z czym to się je.
Tony: I?
Dr Bernes: No i tyle. Co byś chciał jeszcze usłyszeć?

Zamilkłem. Nie chciałem męczyć lekarki. Na pewno miała sporo do roboty, ale coś przede mną ukrywała. Atak? Kto mógł zaatakować? No i dlaczego? Jeśli chodziło o mnie, to każdy był w niebezpieczeństwie. Próbowałem się ruszyć z łóżka, lecz leki były zbyt silne.

Dr Bernes: Mówiłam ci coś. Nie ruszaj się.
Tony: Czy… ktoś… ucierpiał?
Dr Bernes: Poza tobą i doktorkiem? Jeszcze parę innych osób, ale są lekarze, którzy ogarną ten bałagan.
Tony: Niech… pani… nic nie… ukrywa.

Westchnęła i jakoś spojrzała na podłogę. Były złe wieści. Inaczej nie wyglądałaby na taką tajemniczą.

Dr Bernes: Rhodey też tu jest jako pacjent. Nie wiem dokładnie co mu się stało, ale pewnie też porażenie prądem.

Zatkało mnie. O co Whiplashowi chodziło? Myślałem, że celował tylko i wyłącznie w Iron Mana. Usiłowałem walczyć z osłabionym ciałem.

Dr Bernes: Nie ruszaj się!
Tony: Muszę… iść… to… za… kończyć.
Dr Bernes: Nie ma mowy. Zostajesz.

Od razu, gdy to powiedziała, straciłem bardziej siły. Osłabłem, mdlejąc.

Rozdział 9: Nawet w mroku istnieje światło

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Zostałem sam z lekarzem. Próbowałem jakoś ukrywać prawdę, ale każda moja odpowiedź coraz bardziej przybliżała go do prawdy. Mogłem zrobić tylko jedno.

Rhodey: Tak… Pokopał… mnie prąd.
Dr Yinsen: Ale widocznie ktoś ci to zrobił. Sam byś się tak nie urządził, prawda? Ta sama osoba zraniła Tony’ego?

Kiwnąłem tylko głową.

Dr Yinsen: Więc wyjaśnij mi czemu zostaliście zaatakowani?
Rhodey: Bo… Bo my… przy… jaź… nimy się… z Pepper.
Dr Yinsen: Oddychaj. Spokojnie.

Zaprzestałem mówienia przez ból. Wykonałem kilka głębszych wdechów.

Dr Yinsen: Ta osoba miała bicze?
Rhodey: Tak.
Dr Yinsen: No to ładnie.
Rhodey: Ale… Tony…
Dr Yinsen: Wydobrzeje, ale jak widzisz, to nie ma światła. Wszyscy biegają z latarkami.

Cholera. Miał rację. Dopiero teraz uświadomiłem sobie ciemność. Specjaliści mieli utrudnione zadanie, bo maszyny nie działały.

Rhodey: Czy… mogę… zobaczyć… się… z nim?
Dr Yinsen: Na razie odpocznij. Przyniosę plastry, które pomogą ci z oparzeniami.
Rhodey: Dziękuję.
Dr Yinsen: Drobiazg, Rhodey.

Uśmiechnął się ciepło i wyszedł. Mama jedynie weszła do sali. Nawet nie miałem zamiaru się do niej odzywać. Jeszcze drążyłaby temat głębiej, a wtedy sekret Iron Mana ujrzałby światło dzienne.

**Pepper**

Im dłużej mnie atakował prądem, tym bardziej miałam dość tej kontroli. Wyrwałam nadajnik i spojrzałam na fabrykę. Zaczęłam sobie przypominać. Pewnie skrawki, ale jednak to były wspomnienia. Moje momenty z życia, gdy z jakąś dwójką dzieciaków odrabiałam lekcje na fotelach z samolotu. Te granie w koszykówkę, a potem znikanie za tymi drzwiami. Wtedy nasunęła mi się jedna myśl. Muszę ich odnaleźć. Ponownie sprawdziłam szpitale. Pozostał ostatni.

Pepper: Nadchodzę, Iron Manie.

Powiedziałam, lecąc nisko, aż rozprzestrzeniła się panika. Nie zamierzałam nikogo skrzywdzić. Przez metalowe ciało mogłam odstraszać, lecz bicze miałam schowane. Byłam potworem.

Mr. Fix: Myślisz, że to koniec? Że nie przygotowałem się na to?

W jednej chwili popieścił mnie spory ładunek. Straciłam kontrolę nad swoimi ruchami. Znowu nie miałam wolnej woli. Walczyłam z ciałem.

Pepper: Nie. Nie!
Mr. Fix: Tutaj skończy się twoja misja.
Pepper: Zabijesz mnie?

Byłam przerażona. Naprawdę chciał to zrobić.

Mr. Fix: Zginiesz razem z innymi. Uczciwa cena za bunt.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Usłyszałam tykanie w głowie. Mój czas się kończył.

**Ho**

Już miałem wracać do Victorii, ale zmieniłem plany na ludzi w panice. Przez brak prądu nadal panował chaos. No i przez coś jeszcze. Zdziwiłem się, widząc postać, która nie była człowiekiem. Nie bardzo rozumiałem co tu robiła, chociaż bicze… Chce dokończyć dzieła?

Dr Yinsen: Czego chcesz? Tu leżą chorzy ludzie!

Nie powiedział nic. Nie zastanawiałem się ani chwili dłużej i wezwałem ochronę.

Dr Yinsen: Idź stąd! Rozumiesz mnie?!

Nadal nie reagował, więc wskazałem na drzwi.

Dr Yinsen: Wynocha!

Ledwo to powiedziałem, aż oberwałem biczami, uderzając o ścianę. Próbowałem jakoś się podnieść. Jednak byłem za słaby. Starość nie radość.

Dr Yinsen: Odejdź.

Na nic moje słowa, bo chyba go wkurzyłem. Oplótł moje ciało, aż poczułem ból. Ciało wręcz płonęło. Myślałem, że to mój koniec, bo ledwo czułem bicie serca. Zaczęło stopniowo zwalniać.
Nagle ktoś strzelił w niego z broni. Oniemiałem na widok przyjaciółki. I ją ujrzałem jako ostatni zanim całkowicie wpadłem do nicości.

Rozdział 8: Nie czuję nic

0 | Skomentuj
**Pepper**

Sprawdziłam każdy z możliwych szpitali i ani śladu blaszaka. W sumie, to musiał być sam pilot. Nie bardzo wiedziałam, jak go odnaleźć. Jednak musiałam to zrobić, żeby nie umrzeć. Próbowałam przypomnieć sobie ważne szczegóły. Fabryka, dom Rhodesów, magazyny…
Po chwili poczułam porażenie prądem. Atakował mnie za każdym razem, gdy tylko miałam chwilę do namysłu. Widocznie nie chciał żadnych swobodnych działań.

Mr. Fix: Jak często chcesz czuć ból, Whiplash? Weź się w garść albo zakończę twój żywot.
Pepper: Robię co mogę, ale… Ale nie wiem, gdzie może…

Ponownie przez ciało przeszedł ładunek o sporej mocy. Krzyknęłam z bólu, mobilizując się aktywniej do misji. Poleciałam do tych miejsc, które były moimi pierwszymi zapisami w pamięci. Może coś dzięki temu znajdę. Zaczęłam od fabryki.

**Ho**

Nadal nie mieliśmy zasilania w budynku. Wspomagaliśmy się jedną latarką, defibrylatorem na baterie, zaś wszelkie parametry odczytywaliśmy ręcznie lub przez bransoletkę Tony’ego. Serce dalej biło zbyt słabo. To nie wróżyło nic dobrego. Zacząłem coraz bardziej wątpić, czy uda nam się go poskładać do kupy.

Dr Yinsen: Coś tu nie pasuje, a ja nie wiem co.
Dr Bernes: Kable są zlutowane. Poza tym, to tylko tymczasowe rozwiązanie. I tak musi mieć nowy rozrusznik.
Dr Yinsen: No to kończymy.

Stwierdziłem niechętnie, zakładając szwy. Założyłem opatrunki, zaś Victoria powoli wybudzała chłopaka. Odpięła od respiratora, zamieniając na maskę tlenową. Nic więcej nie mogliśmy zrobić. Posprzątaliśmy wszystko, doprowadzając się do porządku i zabraliśmy do tej samej sali co poprzednio. Staliśmy przy nim, a jedyne światło w sali wydobywało się z implantu.

Dr Bernes: Następnym razem nie będzie naprawy. Wiesz o tym, prawda?
Dr Yinsen: Niestety.

Byłem na swój sposób przybity, a nawet załamany. Czułem się za dzieciaka odpowiedzialny, bo pół roku temu mój wynalazek ochronił go przed śmiercią. Dał szansę na życie.

Dr Bernes: Nie poddawajmy się, Ho. On jest silny.
Dr Yinsen: Powiedzmy, że będzie nowy wspomagacz. A jeśli samego zabiegu nie przeżyje?
Dr Bernes: To nie czas, żeby już myśleć o najgorszym. Po prostu róbmy co w naszej mocy. Jak przystało na lekarzy cybermedycyny.

Uśmiechnęła się przyjaźnie. Cieszyłem się, mając ją jako wsparcie. Potrafiła wielokrotnie mnie podnieść na duchu. Położyła tablet obok łóżka i kable z niego podpięła do klatki piersiowej chorego. Prawdziwa mistrzyni improwizacji.

Dr Yinsen: Mogłem wcześniej o tym pomyśleć.

Zaśmiałem się. Takie proste rozwiązanie leżało przed nosem.

Dr Bernes: Teraz możemy obserwować zmiany. Podam kolejny środek na wzmocnienie.
Dr Yinsen: No i to ja rozumiem.

Uśmiechnąłem się, obserwując działania Victorii. Jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Jakim cudem doszło do takiego przeciążenia?

Kiedy tak zastanawiałem się nad odpowiedzią, otrzymałem sygnał.

Dr Yinsen: Ktoś mnie wzywa z oddziału obserwacji. Muszę tam zajrzeć. Poradzisz sobie?
Dr Bernes: Żaden kłopot. Wezwę, gdyby coś się działo.
Dr Yinsen: Dzięki.

Powiedziałem na odchodne i z latarką przemieszczałem się po ciemnych korytarzach. Wszyscy próbowali dać sobie radę bez światła, choć starali się włączyć generatory zapasowe szpitala. Mogliśmy tylko czekać.

**Roberta**

Zauważyłam jak Rhodey się budził, dlatego wcisnęłam przycisk. Nie wiedziałam, że w sali pojawi się doktor Yinsen. Jednak to była dobra okazja, żeby dowiedzieć się o stanie Tony’ego. Na początku tylko stał, bo nie bardzo potrafił coś z siebie wydusić.

Roberta: Operacja się skończyła?
Dr Yinsen: Tak i teraz tylko czekać, aż się obudzi.
Rhodey: Czy… Czy wszystko… z nim… gra?
Roberta: Rhodey, nie wysilaj się. Masz spore poparzenia.
Dr Yinsen: Ktoś cię poraził prądem?

Na to pytanie zamilknął, a lekarz dociekliwie węszył. Czyżby ta sama osoba narobiła szkód im obu? Chyba stąd ta odwaga, żeby przyjrzeć się temu bliżej. Wyszłam z sali, chociaż i tak sam by mnie wyprosił. Usiadłam przed salą, licząc na dobre wieści.

**Pepper**

Oblatywałam całą fabrykę, aż pokusiłam się o zobaczenie jej środka. Wydawała się być opuszczona, chociaż w jednym miejscu znalazło się coś bez rdzy. Stalowe drzwi na kod. Podeszłam bliżej.

Pepper: Mam coś.
Mr. Fix: Miałeś iść do szpitala. Na cholerę zaglądasz do fabryki?!
Pepper: Szefie, ja...

Nie dokończyłam, bo ponownie oberwałam sporym wyładowaniem. O dziwo nie krzyczałam. Coraz bardziej stawałam się obojętna na tortury.

Rozdział 7: Krzyk

0 | Skomentuj
**Ho**

Sprawnie wykonaliśmy cięcia, aż dotarliśmy do korzeni implantu. Powoli wyjmowaliśmy go na zewnątrz bez odpinania. Przyglądaliśmy się dokładnie uszkodzeniom.

Dr Yinsen: Niezły bigos.
Dr Bernes: Wyjąłeś mi to z ust. Może dojść do porażenia.
Dr Yinsen: No to dawaj rękawice.

Poprosiłem, zakładając je na te białe. Teraz nie mogła nam stać się krzywda. Ostrożnie chwyciłem za jeden z przewodów, aż dostrzegłem lekkie iskry.

Dr Yinsen: Widać przerwania. Trzeba zlutować.
Dr Bernes: A może najpierw go wyłączmy?
Dr Yinsen: Nie, bo nam się zatrzyma. Musimy bez tego zrobić.
Dr Bernes: Więc lutujemy.

Chwyciłem za narzędzie, naprawiając łącza. Przyjaciółka ciągle obserwowała odczyty na kardiomonitorze. Wciąż były nierówne, a mogło być jeszcze gorzej. Wystarczyło wyłączyć rozrusznik, choć i tak to było konieczne.

Dr Bernes: Jak ci idzie?
Dr Yinsen: Całkiem nieźle, choć trzeba naprawić cztery kable. Trochę nam to zajmie.
Dr Bernes: Poradzimy sobie. Nie ma dla nas rzeczy niemożliwych.

Uśmiechnęła się ciepło, kontrolując wszelkie funkcje życiowe. Byliśmy przygotowani na wszystko. Na niespodzianki również.

**Rhodey**

Nie mogłem oddychać. Cała klatka piersiowa była oparzona. Ledwo wylądowałem w zbrojowni i upadłem. Zbroja rozpadła się na kawałki, a ja powoli wstawałem na równe nogi. Przez ból nie było to łatwe. Ciągle myślałem nad zachowaniem Whiplasha. To było dość dziwne.

Rhodey: Gdzie… jest Whi… plash?

<<Brak sygnatury wroga>>

Rhodey: Świetnie.

Powiedziałem niezadowolony do siebie i pojechałem do szpitala. Zapłaciłem kierowcy, bo sam nie potrafiłem tam dojść. Z trudem łapałem oddech. Przez całą drogę zastanawiałem się czy poprzednia walka miała jakikolwiek sens. Zachowałem się nieodpowiednio. Głupio. Tony będzie zły, a może i będzie się śmiał.
Po dotarciu na miejsce, próbowałem znaleźć jakiegoś lekarza. Ledwo mogłem mówić. Na szczęście ktoś mnie dostrzegł i zabrał do jednej z sal. Byłem podłączony do kroplówki, miałem na twarzy maskę tlenową, zaś dożylnie dali mi coś na ból. Od razu poczułem się lepiej.

Rhodey: Dziękuję.

Tyle powiedziałem lekarzowi, aż usnąłem. Musiałem nabrać sił. Miałem tylko nadzieję, że Tony wyjdzie z tego.

**Roberta **

Chciałam czekać na lekarza, lecz zostałam poproszona o udanie się do innej sali. Nie bardzo pojmowałam o co chodziło. Wszystko się stało jasne, kiedy przekroczyłam próg drzwi. Dowiedziałam się jedynie, że miał oparzenia, a reszta pozostała nieznana. Z kim on się spotkał, że tak oberwał? Usiadłam przy jego łóżku za pozwoleniem doktora. Wszyscy w szpitalu. Chyba nigdy stąd nie wyjdę.

**Pepper**

Wreszcie ból minął. Ponownie myślałam według schematu działań, skupiając się jedynie na wyznaczonym celu. Zajęłam się tym jak należy. Nic mnie nie rozpraszało.

Pepper: Czas zaszaleć.

Wleciałam wprost w umiejscowienie generatorów. Rzuciłam mini bomby, które spowodowały ogromną eksplozję. Słupy wysokiego napięcia upadły, zapalając się. Potem doszło do kolejnego wybuchu.

Pepper: Moja robota skończona.
Mr. Fix: Jeszcze nie.
Pepper: Jak to?
Mr. Fix: Iron Man nadal żyje. Jest w jednym ze szpitali. Znajdź go.
Pepper: Czy to ma sens? On i tak umiera. Po co go dobijać bardziej?

Niepotrzebnie to powiedziałam, bo przez ciało przeszedł potężny impuls.

Mr. Fix: Znajdź go i zabij. To twoje najważniejsze zadanie. W razie porażki, zabiję cię jednym kliknięciem.

Wiedziałam co to znaczyło. Chyba miałam coś w sobie, skoro bez problemu mógł sterować moim ciałem. Nie miałam wyjścia, dlatego musiałam być posłuszna swojemu twórcy.

**Victoria**

Spoglądałam na odczyty, obserwując naprzemiennie lutowanie kabli. Pozostały dwa ostatnie. Podałam leki na wzmocnienie serca, żeby zwiększyć siłę chłopaka na przeżycie. Byliśmy blisko końca. Zachowywaliśmy spokój, choć łatwo nie było.

Dr Bernes: Zamieńmy się. Ja dokończę resztę.
Dr Yinsen: Nie trzeba, Victorio. Poradzę sobie.
Dr Bernes: Nie, Ho. Ty już zrobiłeś dość. Poobserwuj.

Poprosiłam, a on tylko westchnął ciężko. Chwyciłam za lutownicę, naprawiając szkody. Robiłam to dosyć ostrożnie, żeby niczego nie spartolić.

Dr Yinsen: Zmiana.
Dr Bernes: Dam radę. Nie panikuj. Powiedz mi lepiej jak odczyty?
Dr Yinsen: Nadal słabe, ale wyrównuje się.
Dr Bernes: No to teraz tylko…

Nie dokończyłam, gdyż zgasło światło. Całe zasilanie w budynku padło. Nie wpadałam w panikę. Na spokojnie zastanawiałam się co zrobić. Ho od razu wyciągnął latarkę i mi oświetlił operowane miejsce.

Dr Bernes: Dzięki.
Dr Yinsen: Trzeba improwizować. Gorzej z resetowaniem.
Dr Bernes: A jak sprawdzimy funkcje życiowe?
Dr Yinsen: Posłużymy się bransoletką.
Dr Bernes: Faktycznie. Czasem zapominam, że ją ma.

Zaśmiałam się, lutując ostatnie końcówki z mechanizmu. W kilka minut kable wyglądały jak nowe. Pozostał drugi etap. Ten najistotniejszy. Restart.

Dr Bernes: Potrzebujemy defibrylatora. Masz jakiś?
Dr Yinsen: Na baterie? A! I owszem. Tylko, że może mu zaszkodzić. To nie ten specjalny dla Tony’ego.
Dr Bernes: Więc miejmy jakiś plan w zapasie. W razie czego.
Dr Yinsen: Stare metody. Nic nam więcej nie zostało.

No tak. Pozostała jedynie umiejętność szybkiego myślenia w tak krytycznych warunkach. Przygotowałam się do uderzenia z defibrylatora. Załadowałam do średniej mocy.

Dr Bernes: Uwaga. Strzelam.

Odsunął się, kiedy uderzyłam. Dotknęłam palcami szyi, nie wyczuwając pulsu. Uderzyłam po raz kolejny, aby wznowić działanie rozrusznika. Ponownie sprawdziłam tętno Tony’ego.

Dr Bernes: Nadal nic. Coś przeoczyliśmy?
Dr Yinsen: Raczej nie. Podaj mu biowspomagacz.

Nie powiedziałam nic, wykonując polecenie. Podałam niewielką dawkę, patrząc na zapisy z gadżetu. Coś się nie zgadzało. Wszystko stało się jasne, gdy ciało chorego zaczęło wpadać we wstrząs. Przez chwilę myślałam, że krzyczał, choć miał rurkę w gardle. Podałam mu szybko coś na ból, aż każda część ciała rozluźniła się.

Dr Bernes: I jak z nim?
Dr Yinsen: Jest puls. Słaby, ale jest.
Dr Bernes: Czyli co? Zszywamy?
Dr Yinsen: Tak, ale nie spieszmy się, bo jeszcze coś się sknoci.
Dr Bernes: Błagam cię. Nie kracz.

Nieco mnie dobił tymi słowami, chociaż bardziej fakt, że implant nadal nie działał, jak należy. Ledwo wspomagał serce. Zdecydowanie coś przeoczyliśmy.

Rozdział 6: Potwór

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Byłem przerażony, widząc stan Tony’ego. Lekarz za wszelką cenę starał się mu pomóc, zaś implant iskrzył. Tylko jedna osoba byłaby do tego zdolna. Whiplash, chociaż ostatnio był widziany tydzień temu, a z jego ciała nie zostało nic prócz rąk. Chyba, że powrócił.

Roberta: On mu pomoże, ale powiedz mi jedno. Dlaczego implant jest tak poważnie uszkodzony?
Rhodey: Nie wiem, mamo. Naprawdę nie wiem. Sam lekarz mówił, że to eksperymentalna technologia. Może… Może przez ostatni stres rozregulowały się napięcia?
Roberta: W sumie? Coś chyba jest na rzeczy.
Rhodey: Jeśli coś się zmieni, zadzwoń.
Roberta: Wracasz do domu?
Rhodey: Muszę z kimś się spotkać. To bardzo ważne.

Tyle powiedziałem i wyszedłem ze szpitala. Udałem się wprost do zbrojowni. Tak jak mogłem przypuszczać. Zbroja była porządnie zniszczona. W paru miejscach schodził lakier. Dla pewności o powrocie wroga sprawdziłem wszelkie raporty.

Rhodey: Czyli naprawdę wrócił. Kiepska wiadomość… Komputerze, wyświetl mi ostatnie nagranie ze zbroi Mark I.

<<Trwa odtwarzanie>>

Usiadłem obok, patrząc na holograficzny zapis walki. To było trudne patrzeć na ból brata. Bardzo cierpiał. Te jego krzyki. Zdecydowanie Whiplash próbował go zabić. Jednak zdziwiłem się, widząc, jak odleciał od niego. Zrezygnował. To było do niego niepodobne. Jednak był ulepszony. Teraz mógł rzucać bombami. Niedobrze.

Rhodey: Jaki był stan użytkownika po walce?

<<Wykazano przeciążenie serca oraz rozrusznika przez sporą ilość energii wywołanej przez bicze>>

Rhodey: Więc stąd brak konieczności ładowania.

<<Twierdzenie prawidłowe>>

Rhodey: Cholera. Oby doktor Yinsen coś z tym zrobił… Komputerze, namierz mi Pepper Potts.

Pomyślałem, aby na własną rękę odnaleźć rudzielca. Problem był w tym, że nie wiedziałem od czego zacząć. Skan okolicy nic nie wykrył. Nawet satelity nie wykazały o jej obecności. Zapadła się pod ziemię albo… nie żyła. Chyba, że znajdowała się poza Stanami. To mogło być możliwe. Zważywszy na fakt, iż jest córką agenta FBI. Usiadłem na fotelu, przeszukując jakiegoś śladu po przyjaciółce.
Nagle zawył alarm, sygnalizujący pojawienie się zagrożenia.

<<Oznaczenie sygnatury: Whiplash>>

Rhodey: Szybko wrócił. Szkoda, że zbroja nie nadaje się do walki… Komputerze, czy jest jakaś inna?

<<Zbrojownia posiada dwa dodatkowe egzemplarze. Niezalecane użycie dla użytkownika>>

Rhodey: Ej! Przecież mogę szybko opanować podstawy. Na autopilocie czy też…

<<Niezalecane użycie…>>

System nie dokończył, bo sam wskoczyłem w pancerz. Wziąłem pancerz zwiadowczy i wyleciałem z bazy. Miała słabe uzbrojenie, dlatego musiałem trzymać się dystansu.

**Ho**

Leki nie działały. Cokolwiek podawałem, sytuacja wciąż nie ulegała poprawie. Wręcz była jeszcze gorsza. Czekałem na Victorię z ponad dziesięć minut. Im dłużej zwlekałem, tym bardziej przekonywałem się do operacji. Problem był taki, że nie było zastępczego implantu. Wszczepiłem mu jedyny, a sama naprawa mogłaby na niewiele się zdać.
Gdy już miałem podać inny środek lecznicy, pojawiła się przyjaciółka.

Dr Yinsen: Nie spieszyło ci się.
Dr Bernes: To nie było łatwe, Ho. Z tego co widzę, to mamy niewesoło.
Dr Yinsen: Wiem i jest kłopot.
Dr Bernes: Jaki to?
Dr Yinsen: Nie mam w zapasach innego rozrusznika. Tymczasowy nie wspomoże serca. Nie ma takiej mocy.
Dr Bernes: Pozostaje naprawa. Inaczej mu nie pomożemy.

Stwierdziła z powagą, a ja tylko przytaknąłem. Niechętnie zgodziłem się na tak skomplikowaną ingerencję chirurgiczną. Na tym oddziale znajdywało się pomieszczenie z salą operacyjną. Od razu go tam przenieśliśmy, przygotowując się do operacji. Ubraliśmy się odpowiednio oraz wysterylizowaliśmy narzędzia.

Dr Bernes: Podam mu mieszankę. Nie masz nic przeciwko?
Dr Yinsen: Jasne, że nie. Poza tym, tutaj nas prawo nie obowiązuje.
Dr Bernes: No to już podaję.

Widziałem, że przez wenflon wstrzyknęła połączenie dwóch substancji. Usypiającej oraz przeciwbólowej. Cały sprzęt stał z boku na każdą ewentualność. Tak bardzo nie chciałem go kroić.

Dr Bernes: Coś nie tak?
Dr Yinsen: Nie chcę tego robić, ale muszę.
Dr Bernes: Wiem o tym. Tylko, że to jedyny sposób, aby go ocalić.
Dr Yinsen: Winą jest spora ilość mocy. Implant ma za dużo energii.
Dr Bernes: Czyli trzeba go wyłączyć, zrestartować i sprawdzić, czy kable nie są uszkodzone.
Dr Yinsen; Wiedziałem, że to nie był błąd, powierzając ci tę tajemnicę.

Lekko się uśmiechnąłem, gdyż na kardiomonitorze pojawiły się nieregularne linie. Nie mieliśmy już zbytnio czasu na pogaduszki. Musieliśmy działać.

**Pepper**

Nie sądziłam, że ponownie się zbudzę do misji. Zostałam wysłana na miasto, a tam dostrzegłam innego blaszaka. W niebieskich kolorach. Chyba lubił przebieranki. Przygotowałam się do ataku.

Pepper: Chyba niczego się nie nauczyłeś.
Rhodey: Nauczyłem sporo.
Pepper: O! Czyli ktoś inny teraz jest Iron Manem? Wygrana jest moja.

Uśmiechnęłam się złowrogo, uderzając z biczy. Był słabszy, bo nawet nie potrafił korzystać z broni.

Pepper: Co tak słabo? I ty niby jesteś bohaterem? Gdybyś wiedział jaka piękna symfonia bólu wydobywała się z jego gardła, gdy tak obrywał.

Uderzyłam biczami, a następnie rzuciłam bomby. W kilka sekund wybuchły, a on upadł.

Pepper: Gdybyś tylko widział, jak cierpi, wtedy…

Nie dokończyłam, bo oberwałam z repulsora. Wreszcie zaczął walczyć, jak należy. Mimo tego oplotłam jego zbroję, smażąc od środka.

Pepper: Poddasz się wreszcie?
Rhodey: Nie mam… takiego… zamiaru.
Pepper: A powinieneś.

Dołożyłam swoich starań, żeby bardziej cierpiał. Jego krzyki były moim ukojeniem. Tak na początku myślałam. Ponownie pojawiło się zawahanie. Czy ja go znałam?

Rhodey: Jesteś… potworem. Zniszczę cię… Za brata!
Pepper: Brata?

Nieco się zdziwiłam, lecz znowu ponowiłam atak. Całe ciało wyginało mu się pod wpływem porażenia prądem.

Pepper: Czyli Iron Man miał brata? Cóż… Już nie ma.

Kiedy chciałam dowalić bardziej, moja ręka odmówiła mi posłuszeństwa. Nie wiedziałam co jest grane. Wykorzystał to i uderzył z silnej wiązki. Teraz moje ciało leżało, a on próbował mi przywalić.

Pepper: Na co czekasz? Ja nic nie zrobię.
Rhodey: Korzystam… z tego.

Poczułam niewyobrażalny ból. Chciał wyrwać mi rękę.

Pepper: B… Błagam. Nie!
Rhodey: Ty błagasz? Coś… nowego.

Nadal się nade mną pastwił, a ja nic nie mogłam zrobić. W jednej chwili i ból głowy dał mi o sobie znać. Cierpiałam jeszcze bardziej. Ledwo widziałam przeciwnika.

Pepper: Rhodey…

Nie wiedziałam czemu to powiedziałam. Zupełnie tak jakbym wiedziała kto jest wewnątrz pancerza. Chyba sam się przestraszył, bo zostawił mnie w spokoju. Po prostu odleciał. Wróciłam piłą tarczową do kryjówki. Fix znowu był wściekły i dotkliwie uderzył we mnie elektrowstrząsami. Wyłam z bólu, błagając o litość. Czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie?

Rozdział 5: Rozdarty na pół

0 | Skomentuj
**Pepper**

Wreszcie widziałam wroga na własne oczy. Nie wyglądał na bardzo silnego. Bardzo łatwo padał, a ja z tego korzystałam, oplatając biczami jego zbroję. Musiał poczuć porażenie prądem o sporej mocy. Słyszałam, jak krzyczał pilot w środku. Z jednej strony dawało mi to satysfakcję, lecz z drugiej sama odczuwałam ból. To było dość dziwne doświadczenie. Mimo wszystko, był moim celem. Moim przeciwnikiem.

Pepper: Kiedy zamierzasz się poddać? Ja mogę tak cały dzień.
Tony: Tak… myślisz? Co powiesz… na to?

Znienacka oberwałam potężną wiązką światła z napierśnika. Odrzuciło mnie nieco do tyłu, lecz w porę wskoczyłam na tarczę i wymierzyłam kolejne ciosy biczami. Uderzyłam w jego plecy tak mocno, aż spadł na ziemię. Natychmiast podleciałam do niego.

Pepper: Masz dość?
Tony: N… Nie… Nie mam.
Pepper: Byłeś niemal godnym przeciwnikiem.

Miałam okazję, żeby go dobić. Ledwo mógł oddychać, a to sprawiało mu sporą trudność. Poczułam część ludzką w sobie, która walczyła ze mną. Kazała nie ranić Iron Mana.

Pepper: Ja… Ja muszę go zniszczyć!
Tony: Zrób… to. Już dla mnie… nie ma… znaczenia czy… przeżyję. Już umarłem, bo… straciłem… przyjaciółkę.
Pepper: Przyjaciółkę?

Momentalnie się zawahałam nad ciosem. Stchórzyłam i odleciałam. Coś we mnie pękło.
Po dotarciu do bazy, szef nie ukrywał swojego rozczarowania, a także wściekłości.

Mr. Fix: Miałeś tak proste zadanie. Byłeś tak blisko i się wycofałeś. Jakieś słowa na obronę?
Pepper: Nie wiem… To… To się już nie powtórzy.
Mr. Fix: Dopilnuję tego.

Wrzasnęłam z bólu, gdyż całe ciało poczuło olbrzymie wyładowanie energii. Zapomniałam kolejnych minut z życia. Tak jakby porażka nie miała miejsca. Wyprostowałam się, stając naprzeciw twórcy.

Mr. Fix: Jaki jest cel twojej misji?
Pepper: Zabić Iron Mana i zniszczyć całe FBI.
Mr. Fix: Otóż to. Nigdy o tym nie zapominaj, Whiplash. W przeciwnym wypadku trafisz na złom.
Pepper: Zrozumiano.

Na moment spojrzałam w jego twarz, aż wszystko stało się puste. Chyba mnie wyłączył.

**Tony**

Nie czułem się najlepiej. Miałem wrażenie, iż jedną nogą już znalazłem się po tamtej stronie. Nie miałem wyboru. Coś było nie tak z implantem. Klatka piersiowa była w ogniu, zaś serce biło bardzo szybko. Cierpiałem, choć może zasłużyłem sobie na to. Wylądowałem blisko szpitala, a zbroję odesłałem do zbrojowni przy użyciu komórki. Powoli wchodziłem do budynku, trzymając się za mechanizm. Nie mogłem oddychać, a duszności wzrastały. Przerażonym wzrokiem szukałem lekarza. Jedynie natrafiłem na wzrok Rhodey’go.

Rhodey: Tony?
Tony: Po… móż… mi.

Więcej nie zdołałem powiedzieć, padając nieprzytomnie na podłogę. Wydawało mi się, iż czas się dla mnie zatrzymał w miejscu. Przez chwilę jedynie słyszałem szumy, a potem zupełnie nic.

**Roberta**

Usłyszałam krzyki syna. Wołał o pomoc. Natychmiast poszłam sprawdzić co się dzieje. Byłam przerażona, widząc go przy Tony’m. Zanim zdołałam o cokolwiek zapytać pojawił się doktor Yinsen. Podszedł do chorego i bez słowa położył na łóżku, zabierając na oddział cyberchirurgii. Oboje pobiegliśmy tam za nim, a bardzo się spieszył. Jak bardzo było źle? Usiadłam przed salą.

Roberta: Rhodey, ty coś wiesz?
Rhodey: Co? Nie! Ja nie wiem co się stało!
Roberta: Niepotrzebnie wykrakałam.
Rhodey: Musimy czekać, prawda?
Roberta: Musimy.

Niechętnie się zgodziłam. Czekałam na wieści o stanie chłopaka. Coś mi mówiło, że sam był sobie winien. Może wina burzy. Oberwał piorunem? Niezbyt możliwe, bo wtedy mógłby umrzeć. Wiedziałam jedno. Był w odpowiednich rękach i nikt nie wyrządzi mu krzywdy.

**Ho**

Coś tak czułem, że wina leżała przy implancie. Omdlenia były tylko początkiem. Zdołałem podać leki na ustabilizowanie pracy serca, ale mechanizm był przeciążony sporą dawką energii. Jedyny sposób byłoby wymienić go lub spróbować naprawić. Tak czy owak, dał mi sporo do roboty. Potrzebowałem wsparcia. Wysłałem sygnał do Victorii Bernes. Była też toksykologiem, a o implancie ją nauczyłem. Tylko jej ufałem.
Po pięciu minutach pojawiła się ze swoją słynną walizką o wielu narzędziach. Pokazałem wszystkie wyniki.

Dr Yinsen: Utrzymuje się nieprzytomny od godziny. Podałem tlen na maskę i ustabilizowałem serce, ale…
Dr Bernes: Przyczyna tkwi w implancie.
Dr Yinsen: Właśnie, dlatego trzeba coś z nim zrobić.
Dr Bernes: No operujemy. Nie mamy wyjścia.
Dr Yinsen: A może obejdzie się bez tego?
Dr Bernes: Nie wydaje mi się, chociaż to ty stworzyłeś ten rozrusznik serca.

Miała rację, ale za wszelką cenę wolałem nie kroić dzieciaka. Tyle musiał znieść i znowu miałby sporo czasu na rekonwalescencję.

Dr Yinsen: To zanim podejmiemy się tego, sprawdzisz mi jednego agenta?
Dr Bernes: Jakieś otrucia wykryłeś? Odtrutki zwykłe nie działają?
Dr Yinsen: Żadna, a próbowałem każdej. Jest na intensywnej terapii, a krwi ma za mało. Ciągle ją traci.
Dr Bernes: W porządku, więc zajmę się tym. Gdybyś mnie potrzebował, użyj pagera.
Dr Yinsen: Zawsze o tym pamiętam.

Uśmiechnąłem się do przyjaciółki, a następnie spisałem kolejne parametry. Nadal nic nie ulegało zmianie.

Dr Yinsen: Tak przede mną uciekałeś, a teraz tu sobie ładnie poleżysz z kilka tygodni. Tego chciałeś?

Powiedziałem to do niego i wiedziałem, że mnie słyszał. Odpowiedzieć nie mógł. Usiadłem przy nim, przyglądając się wynikom z badań. Musiałem podjąć decyzję.
Nagle implant zaczął iskrzyć, a chłopaka, aż wyginało z bólu. Natychmiast podałem mu leki.

Dr Yinsen: Trzymaj się. Nie umieraj mi tu zanim ja tego nie zrobię.

Zażartowałem sobie, lecz powaga szybko wróciła. Odczyty spadały dość nisko. Nie mogłem ryzykować. Musiałem go podłączyć do respiratora. Z minuty na minutę było coraz gorzej. Załamywałem ręce. Chyba bez operacji się nie obejdzie.

Rozdział 4: Nigdy więcej kłamstw

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Ostatnie lekcje minęły dość szybko. Nadal dziwił mnie fakt braku przypomnienia o naładowaniu implantu. Jednak wyglądał w porządku. Nie licząc tego, że ciągle się obwiniał z tego samego powodu. Wyszliśmy ze szkoły, kierując się do domu. Taki był zamiar, ale on szedł w innym kierunku.

Rhodey: Mamy wracać do domu. Słyszałeś mamę.
Tony: Muszę iść do szpitala.
Rhodey: Co się dzieje?
Tony: No już tak nie matkuj! Muszę wiedzieć co z tatą Pepper.
Rhodey: Nie dowiesz się tego. Nie jesteś nikim z rodziny. Nic ci nie zdradzą.
Tony: To się jeszcze okaże.

Nie miałem innego wyjścia jak iść z nim. Może przy okazji wpadłby do doktorka na badania kontrolne. Unikał go jak tylko mógł, wykręcając się na trylion sposobów.

Rhodey: Tylko niczego nie kombinuj, jasne?
Tony: O co ci chodzi?
Rhodey: O twoje drugie życie.

Nie powiedziałem tego wprost, bo byliśmy na ulicach Nowego Jorku. Każdy mógł podsłuchać, gdyby go kusiło o czym rozmawiamy. Nikt nie powinien wiedzieć o tym kto tak naprawdę znajduje się pod zbroją Iron Mana.

Tony: I tak będę jej szukał. Sprawdzę każdy najmniejszy kawałek miasta. Znajdę ją, rozumiesz? Znajdę i sprowadzę do domu.
Rhodey: Tony, musisz się oszczędzać. Pamiętaj o zaleceniach. Żadnego przeciążania serca i stresu.
Tony: Znajdę ją.

Chyba mnie kompletnie nie słuchał. Ignorował każde moje słowo. Nie pozostało mi nic innego jak dopilnować, żeby obeszło się bez kłopotów. Weszliśmy do budynku dość spokojnie, chociaż białe ściany zawsze przyprawiały o dreszcze. Sam je czułem, bo przypominały mi ten feralny dzień. Ten sam, gdy Tony walczył o życie. Powoli szliśmy po korytarzu, szukając znajomego lekarza.

**Roberta**

Trzy godziny tam tkwił, choć reanimacja zakończyła się wcześniej. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Dopiero kiedy Ho wyszedł z sali, mogłam z nim pomówić.

Dr Yinsen: Nie tutaj. Chodźmy w bardziej cichsze miejsce.
Roberta: Powiesz mi co się dzieje?
Dr Yinsen: Wszystko ci wytłumaczę.

Poszłam zaraz za nim do jednej z kawiarenek na oddziale. Usiedliśmy przy stole i w milczeniu oczekiwałam na początek rozmowy. Trochę to trwało, aż wreszcie rozwiązał swój język.

Dr Yinsen: Powiem tak. Najgorsze za nim.
Roberta: Wiem, że znowu łamiesz zasady, bo nie powinieneś mi mówić o tym, ale…
Dr Yinsen: Roberto, to żaden problem. Jest twoim przyjacielem dość bliskim, więc rozumiem to.

Ciągle był poważny, a zwykle żartował sobie. Nie poznawałam go.

Roberta: Co z nim?
Dr Yinsen: Jest stabilny. Na razie, gdyż we krwi krąży jakaś dziwna substancja. Muszę się skonsultować z toksykologiem. Podana odtrutka nie pomogła.
Roberta: Nawet nie wiem co to była za akcja.
Dr Yinsen: Ja też nie wiem. Wiem tylko, że obrażenia są bardzo poważne. Nie jestem w stanie określić, ile będę go składał do kupy.
Roberta: Virgil jest silny. Ostatnio zniósł oparzenia. Teraz też da radę.
Dr Yinsen: Mam taką nadzieję.

Po chwili usłyszałam dźwięk z jego kieszeni. Wyjął pager, bo dostał sygnał z jakiejś sali.

Roberta: Obowiązki wzywają?
Dr Yinsen: Nie ma nudy w szpitalu, Roberto.

Wstaliśmy z miejsc i się rozdzieliliśmy. Ja poszłam w stronę wyjścia, a on na inny oddział. Bodajże cyberchirurgia. Ciekawe co dzieciaki porabiały. Akurat, gdy o nich pomyślałam, to spotkałam ich na korytarzu.

Roberta: Co wy tu robicie? Nie rozumiecie co to znaczy „iść do domu”?
Rhodey: Przepraszamy, mamo.
Roberta: No nic. Wracamy do domu.
Tony: Co z ojcem Pepper?

Wiedziałam, że o to zapyta. Nie dawała mu spokoju odpowiedź z rana. Kłamać również nie mogłam.

Roberta: Doktor Yinsen zajął się nim i próbuje go doprowadzić do porządku. Potrzebuje sporo czasu, żeby wydobrzeć.
Tony: Aż tak… źle?
Roberta: Robi co może. Nie martw się. Zajmij się sobą.
Rhodey: Od rana nie naładował implantu.
Tony: Rhodey, musiałeś?
Roberta: Jak to nie naładowałeś?

Nie rozumiałam co mówił, a wyglądał na dość żywego. Chwyciłam go za rękę, patrząc na bransoletkę. Alarm nie był wyciszony. Coś tu nie pasowało.

Roberta: Musi to zobaczyć lekarz. Teraz nie uciekniesz.
Tony: Nic mi nie jest.
Rhodey: Tony, proszę cię.
Tony: Przecież mówię. Wszystko gra.
Roberta: Poproszę cię grzecznie, żebyś poszedł do doktora Yinsena na badania. Jeśli sam tego nie zrobisz, zabiorę cię tam siłą.
Tony: Powiedziałem. Nic mi nie jest!
Roberta, Rhodey: TONY!

Dość szybko wybiegł ze szpitala, a nie powinien tego robić. Czasem do tego chłopaka nie miałam sił. Jednak obiecałam jego ojcu, że zajmę się nim, gdyby był pozostawiony sam sobie.

Rhodey: Mam za nim biec?
Roberta: Zaraz sam tu wróci albo ktoś go przyniesie.
Rhodey: Mamo?
Roberta: Ma bardzo słabe serce.

Usiadłam na korytarzu razem z synem, czekając na powrót Tony’ego. Tym razem się nie wymknie.

**Tony**

Byłem wściekły na swoich bliskich. Fakt, że to zastępcza rodzina, ale wiele dla mnie znaczyli. Nie chciałem, aby coś im się stało. Udałem się do zbrojowni. Miałem zamiar pozbyć się emocji przez tworzenie ulepszeń do zbroi. Jednak nie było mi to dane, gdyż rozległ się alarm. Podbiegłem do fotela, analizując sygnaturę.

Tony: Whiplash?

Oniemiałem z przerażenia. Jakim cudem jeszcze żył? To nie mogło być możliwe. Chyba, że Fix stworzył następnego. Nie potrafiłem siedzieć na miejscu i uzbroiłem się, wylatując z bazy za współrzędnymi wroga. Niebo było zachmurzone, aż waliło błyskawicami.
Nagle oberwałem w plecy, aż uderzyłem o budynek. To było dość mocne, choć wszystkie kości miałem w całości. Kończyny również. Powoli podniosłem się, dostrzegając wroga.

Tony: Szybko wróciłeś. Czyżbyś się za mną zatęsknił?
Pepper: Pora na rewanż, Iron Manie.

Ponownie oberwałem jakimiś bombami. Tego u niego nie znałem. Był inny. Zmieniony.

Rozdział 3: Walcz dla niej

0 | Skomentuj
**Roberta**

Nie mogłam im odpuścić szkoły, choć po wczorajszym dniu na pewno nie mieli ochoty. Przynajmniej jutro mieli wolne. Przygotowałam im prowiant, a następnie poszłam ich obudzić. Zapukałam do Rhodey’go.

Roberta: Do szkoły.

Tyle powiedziałam, bo było słychać skrzypnięcie łóżka. Wiedziałam, że wstał, więc poszłam do ostatniego z pokoi. Również uderzyłam delikatnie w drzwi.

Roberta: Tony, wstajemy. Szkoła wzywa.

Nie usłyszałam nic i to mnie zaniepokoiło. Weszłam do środka, zastając go na ziemi. Siedział, a myślami gdzieś błądził.

Roberta: Wiem, że to dla ciebie trudne, ale nie możesz olewać swoich obowiązków związanych z nauką. Wszystko się jakoś ułoży. Znajdą ją.
Tony: Nikt tego nie wie.

Mówił dość przybitym głosem. Usiadłam obok niego i przytuliłam do siebie, aby poczuł, że nie był z tym sam.

Roberta: Będzie dobrze, Tony. Pomyśl o tym w ten sposób. Jej ojciec dzielnie walczy i nie podda się. Nawet gdyby miał trafić do pustego domu, to wróci. Wróci tam i będzie czekał na nią.
Tony: Wiem o tym. Jak się trzyma?

Spojrzał na mnie, licząc na jakąś odpowiedź. Nie wiedziałam, czy mu powiedzieć prawdę. Ciężko zniósł same informacje o zdarzeniu, a co dopiero o stanie zdrowia Virgila.

Roberta: Jest w szpitalu pod dobrą opieką. Teraz się tym nie przejmuj i wstawaj. Autobus zaraz wam odjedzie.

Uśmiechnęłam się do niego, dając mu pozory, że wszystko grało, choć w rzeczywistości tak nie było. Pomogłam mu wstać z podłogi i dołączyliśmy do Rhodey’go w kuchni. Akurat pakował śniadanie do plecaka.

Roberta: Wróćcie od razu do domu po szkole. No i nie wyłączajcie telefonów. Ja się dowiem o wagarach.

Pogroziłam im palcem, a oni jedynie pokiwali głową. Pożegnali się ze mną, wychodząc z domu. Zajęłam się przygotowywaniem do pracy.

**Tony**

Przez całą noc nie mogłem zmrużyć oka, choć zrobiłem małe drzemki. Przez to nie byłem w pełni aktywny na lekcjach. Ledwo co siedziałem na nich, a oczy zamykały się. Dopiero dźwięki z sali obok jakoś mnie obudziły. Jakaś klasa oglądała film wojenny, a Rhodey z zainteresowaniem próbował zgadnąć o czym był. Za to mój wzrok ciągle był wbity w pustą ławkę, gdzie zwykle siedziała Pepper. Czułem tę pustkę, chociaż zdawałem sobie sprawę, że łatwo nie da za wygraną. Wróci do nas.

Prof. Klein: Panie Stark, jaka będzie odpowiedź?
Tony: Eee… Co?

Nieco potrząsnąłem głową, żeby jakoś oprzytomnieć. Jednak i tak musiałem zapytać o samo zadanie. Spojrzałem na chwilę do podręcznika, aż odpowiedziałem prawidłowy wynik równania. Nawet fizyka nie była dziś moim atutem. Pepper, gdzie jesteś?

**Rhodey**

Widziałem, że Tony nie potrafił się skupić na lekcji. Ciągle wpatrywał się w puste miejsce. Sam też czułem się dziwnie, bo brakowało tej żywiołowości. Tego gadulstwa oraz docinek przyjaciółki. Jeszcze jej nie straciliśmy.

Po tym jak zadzwonił dzwonek udaliśmy się na przerwę. Zdziwiłem się, bo bransoletka się nie aktywowała. Podszedłem do brata przy szafkach.

Rhodey: Hej. Wiem, że ci jest ciężko, ale musimy się skupić na nauce. Nie mamy wyjścia. Poza tym, dobrze się czujesz?
Tony: Głupie pytanie. Jak mam się niby czuć? Mogłem… Mogłem coś zrobić, ale… Ale nie dostałem nawet sygnału. Zupełnie nic. Może gdybym został w laboratorium…
Rhodey: To niczego by nie zmieniło. Stało się i nie jesteś temu winny.
Tony: A jej ojciec leży w szpitalu i nie wiadomo co z nim. Może być z nim ciężko, a ja… Ja przecież mogłem…
Rhodey: Nie jesteśmy wszechwiedzący. Pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Musimy być silni dla niej, rozumiesz? Odnajdą ją.

Próbowałem go jakoś podnieść na duchu, żeby bardziej się nie dobijał. Na niewiele się to zdało, lecz nie chciałem go zostawiać samego. Nawet na kilka minut. Zmieniłem nieco temat.

Rhodey: Wyłączyłeś alarm w bransoletce?
Tony: Nie.
Rhodey: Więc czemu nie musisz się ładować?
Tony: Jak widać, to nie muszę.

Coś mi tu ewidentnie nie pasowało. Na pewno grzebał przy tym. Nie zdążyłem mu nic powiedzieć, bo dość szybko musieliśmy pójść na następne zajęcia. Biologia. Kolejna nauka z tych ścisłych. To był idealny dzień, żeby brat zabłysnął swoim geniuszem. Cokolwiek próbowałem mu powiedzieć, on nawet nie starał się podnieść swojej średniej. Zgasła jego ambicja.

**Roberta**

Nie potrafiłam dłużej usiedzieć w pracy. Zresztą, większość spraw była zakończona, a papierkowa robota była dość nużąca. Postanowiłam pojechać do szpitala, żeby rozeznać się w sprawie Virgila. Był moim przyjacielem, dlatego miałam nadzieję, że moje odwiedziny dodadzą mu siły.
Gdy dotarłam do odpowiedniej sali, skamieniałam przy szybie, przez którą widziałam najgorszy obraz z możliwych. Bandaże, krew, kroplówki oraz mnóstwo maszyn. Leżał praktycznie bez życia.

Dr Yinsen: Jesteś dość szybka, Roberto.

Odwróciłam się na głos specjalisty. Ten sam, który uratował Tony’ego, a teraz miał na barkach życie szefa FBI.

Roberta: Chciałam wiedzieć czy coś się zmieniło.
Dr Yinsen: Przykro mi. Wciąż bez zmian. Szkoda dziewczyny, bo znowu może kogoś stracić.
Roberta: O ile sama wciąż żyje.
Dr Yinsen: Wątpisz w to? To do ciebie niepodobne.
Roberta: Wiele widziałam w życiu.
Dr Yinsen: Nie ty jedna. Oby Tony dał radę to znieść. Nadal tak się denerwuje?
Roberta: Na tyle, że prawie wczoraj zemdlał. Miał zdecydowanie za dużo wrażeń.
Dr Yinsen: Chyba, że chodzi o coś innego.

Zaniepokoiły mnie te słowa. Moje ciało nieco się spięło na samą myśl, że z chłopakiem coś mogło być nie tak.

Roberta: Co masz na myśli?
Dr Yinsen: Minęło pół roku od wypadku. Jego ciało wiele zniosło. To cud, że żyje i przyjął eksperymentalną technologię.
Roberta: Chyba sam myśli podobnie.
Dr Yinsen: Z pewnością tak jest.

Niespodziewanie usłyszałam pisk maszyn. Wiedziałam co to oznaczało. Przeprosił mnie i wszedł do sali Virgila. Zaczął go reanimować, a ja z trudem patrzyłam na to jak bezsilnie starał się wykrzesać z niego życie.

Roberta: Walcz, Virgil. Walcz dla niej.

Rozdział 2: Poczuj nowe ciało

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Siedziałem tak długo przy Tony’m, aż miałem pewność, że uspokoił się. Trochę to trwało i wróciłem do rodziców. Powoli sprzątali wszystko ze stołu.

Roberta: Co z nim?
Rhodey: A co może być? Właśnie dowiedział się najgorszej rzeczy z możliwych. Sam w to nie wierzę.
Roberta: Biedny Virgil. Mam nadzieję, że przeżył.
David: Jego praca zawsze była niebezpieczna. Widocznie Patricia musiała być wtedy z nim.
Rhodey: Naraziłby ją na niebezpieczeństwo?
Roberta: Możliwe, że nie miał wyboru.

Stwierdziła mama z powagą. Wszyscy byli poruszeni tą wieścią. Nic nie wskazywało, że dojdzie do takiej eksplozji.
Nagle zadzwonił jej telefon. Zostawiła nas na chwilę, żeby pogadać. Pomogłem przy zmywaniu talerzy. Była to też okazja na męską pogawędkę. Rzadko miałem na to okazję.

David: No mów co cię gryzie? Dziewczyna?
Rhodey: Co? Nie! Ja tylko…
David: Oj! Wiem, że zakochałeś się w książkach. Coś ci chodzi po głowie. Opowiedz mi o tym.
Rhodey: Przydałaby się rada. Taka sercowa.
David: O! Brzmi poważnie.
Rhodey: Mam znajomego, który ma pewien problem.
David: No nie kryj się. Wiem, że chodzi o Tony’ego.

Lekko się zaśmiał, gdyż nikomu nie było do śmiechu. Jednak bardzo szybko mnie rozgryzł. Musiałem uważać co mówię, żeby nie zaczął drążyć tematu.

Rhodey: Jeśli ktoś kogoś kocha, ale boi się, że na tym ucierpi przyjaźń, co wtedy? Kochać dalej i bez wzajemności?
David: Hmm… Ciężki temat. Nie powiem, lecz doradzę ci jedno, James.
Rhodey: Co dokładnie?
David: Trzeba próbować, zanim będzie za późno. Później przez resztę życia zostanie tylko wracanie do tego z myślą, że mogło się powiedzieć wprost o uczuciach.
Rhodey: Oby miał na to okazję.
David: Będzie miał. Po prostu nie może się bać.

Położył mi rękę na ramieniu. Od razu poczułem się lepiej. Niestety, lecz czas prysł na pojawienie się rodzicielki. Nie wyglądała jakby miała nam przekazać dobre wiadomości. Raczej te złe.

Rhodey: Mamo, wszystko gra?
David: Już wiesz co z Virgilem, prawda? Powiedz nam.
Roberta: Zajmuje się nim doktor Yinsen. Powiedział mi, że operacja była bardzo skomplikowana i teraz pilnuje go na intensywnej terapii. Miał wbity metal w klatkę piersiową, brzuch i jakiś uraz głowy.
David: Rany! Aż tak?
Rhodey: A o Pepper coś wiadomo?
Roberta: Nadal jest poszukiwana. Niewielu przeżyło tę akcję.

Byłem w szoku, a raczej bardziej załamany. Bez Pepper nasze życie nie będzie takie wesołe. Zawsze ta jej radość poprawiała nam nastroje, a żywiołowość rudzielca jedynie pokazywała, że pomimo wielu trudów, można żyć. Poszedłem do swojego pokoju i usnąłem.

**Pepper**

Obudziłam się bez bólu. Nie czułam nic. Poza tym, że coś było nie tak z moimi rękami, nogami… Z każdą częścią ciała. Leżałam na jakimś stole. Niczego nie pamiętałam. Nawet nie wiedziałam kim jestem. Próbowałam się uwolnić, lecz nie byłam w stanie. Dopiero gdy podszedł jakiś mężczyzna z cybernetycznym okiem mogłam wstać na nogi.

Mr. Fix: Witaj wśród żywych, Whiplash.
Pepper: Whiplash?

Mój głos brzmiał męsko, choć wiedziałam, że byłam kobietą. Widocznie jakiś modulator. Zbroja? Być może.

Pepper: Co ja tu robię?
Mr. Fix: Wskrzesiłem cię do życia, bo mam do ciebie plany.
Pepper: Jakie to?

Nienawidziłam tego głosu robota. Nie mógł należeć do mnie.

Mr. Fix: Musisz coś dla mnie zrobić, lecz wpierw ci coś wyjaśnię, mój sługo.

Sługo? Teraz oniemiałam. Większość ciała działała mechanicznie. Wszędzie jakieś części metalu. Zupełnie tak jakbym nie była człowiekiem. Czyżbym nigdy nim nie byłam? Może i także moja płeć nie jest oznaczalna? Nijaka? Pogubiłam się w tym wszystkim.

Mr. Fix: Iron Man zniszczył twoje ciało, więc musiałem je odnowić. Masz nowe bicze oraz parę udoskonaleń.
Pepper: Kim jest Iron Man?
Mr. Fix: To twój wróg. Tak samo jak FBI. Każdy osobnik w zbroi lub uzbrojony po pas w broń jest dla ciebie zagrożeniem, Whiplash. Masz ich zniszczyć, żeby nie rujnowali kolejnych moich planów. Mogę na ciebie liczyć?
Pepper: Tak, ale nie wiem od czego zacząć?
Mr. Fix: Zrobimy mały trening. Trochę zaboli.

Znienacka pojawił się olbrzymi ból głowy, zaś ciało doznało paraliżu. Przez każdą kończynę przeszedł potężny impuls, który myślałam, że mnie zabije. O dziwo tak się nie stało.
Po zakończonym procesie, odzyskałam siły, a moja pamięć się uzupełniła o wiedzę bojową. O wspomnienia walk z tym Iron Manem oraz wszelkimi starciami z agentami federalnymi. Wreszcie coś rozumiałam.

Pepper: Kiedy mam zacząć?
Mr. Fix: Wkrótce, mój sługo. Cierpliwości.
© Mrs Black | WS X X X