IMAA: Remembrance

0 | Skomentuj

szablon do remembrance 2017.png

**Pepper**


Przeklęta fizyka. Zawsze z nią muszę mieć kłopoty. Na szczęście mam przyjaciela o dobrym sercu, który ostatnio tłumaczy każde zadanie domowe. Dziś było tak samo, lecz tym razem zamiast spotkać się u mnie w domu, to siedzieliśmy w czasie lunchu na dachu Akademii Jutra. Tylko Rhodey nie zajmował się nauką, czytając jakąś książkę. O dziwo nie mówiła nic o historii. Czyżby zbrzydła mu kochanka?


Tony: I tak powinno wyglądać rozwiązanie. Teraz rozumiesz, skąd się wzięło?
Pepper: Powiedzmy, że tak
Tony: Czyli nie wytłumaczyłem jasno?
Pepper: Nie, nie. Po prostu… Tony, dziękuję. Na dziś wystarczy
Tony: Zawsze służę pomocą. Od tego się ma przyjaciół, prawda?
Pepper: Prawda


Cały świat obrócił się do góry nogami przez zdradę Gene’a. Nadal mu nie wybaczyłam. Przynajmniej zrezygnował ze szkoły. Podobno wrócił do Chin. Do tego pani Rhodes wie, że Tony jest Iron Manem oraz to, jak Rhodey ciągle go krył swoimi kłamstwami. Nie miałam odwagi przyznać się tacie, co tak naprawdę wyprawiam po szkole. Im mniej wie, tym lepiej.
Kiedy zadzwonił dzwonek na lekcje, wzięłam książki pod pachę. Histeryk nie guzdrał się i wstał, lecz nasz geniusz stał w miejscu. Może był czymś zamyślony. Wszystko wyszło na jaw, jak lekko go zgięło w pół. Usłyszałam ciężki oddech. Musiałam do niego podejść.



Pepper: Wszystko gra?
Tony: Nie martw się. To nic takiego
Pepper: Obyś nie kłamał, bo oberwiesz
Rhodey: Nie marnuj sił, Pepper. Sam mu przyłożę, jeśli będzie taka potrzeba
Tony: Niepotrzebnie o tym mówicie. No chodźcie na te lekcje, bo Daniels się wścieknie
Rhodey: A ty od kiedy tak interesujesz się szkołą?
Tony: Bo zbrojownia poszła z dymem, a wrogów na razie nie ma



Wiedziałam, że nie mówił nam wszystkiego, ale przestałam drążyć temat, schodząc na korytarz. Dotarliśmy do sali, przepraszając za spóźnienie. Popatrzyła przez chwilę groźnym wzrokiem, a później wróciła do lekcji. Historia dzieł starożytnych? Nuda. Nie dostrzegłam ani jednego zainteresowanego w naszej klasie. No może poza Rhoną. Była tą nieliczną osóbką, która z przyjemnością wysłuchiwała gadania pani profesor. Sama zajęłam się czymś innym. Chwyciłam za ołówek, rysując na marginesie jakieś wzorki. Wężyki, kwiatki, strzałki i inne takie.



**Tony**



To było dziwne. Powinienem czuć się dobrze. Coś było bardzo, ale to bardzo nie tak. Przecież ostatnio dbam o siebie, więc skąd te złe samopoczucie?  Nie mogłem normalnie oddychać. Dobra, Tony. Uspokój się. Przejdzie ci. Ból minie, choć narastał z większą siłą. Nie otwierałem ust, żeby przyjaciel nie zaczął matkować. Jednak przegrałem, gniotąc dłonią bluzkę blisko implantu.



Rhodey: Tony, dobrze się czujesz?
Tony: Spoko. Nie… martw... się
Rhodey: Nie brzmisz zbyt przekonująco
Tony: Zajmij się... lekcją, dobra?
Rhodey: Może lepiej pójdź do higienistki
Tony: Och! No dobra



Podniosłem rękę, trzymając ją tak długo, aż pani Daniels mnie dostrzegła. Zapytałem o wyjście do łazienki. Zgodziła się. Podziękowałem i wyszedłem, choć nawet i tam nie odczułem ulgi. Było coraz gorzej. Postanowiłem sprawdzić implant. Podniosłem lekko koszulkę do góry, widząc migoczący mechanizm. Niedobrze.
Gdy miałem już wracać do klasy, ucisk wzrósł na sile. Długo nie ustałem, padając na podłogę.



~*10 minut później*~



**Rhodey**



Tony długo nie wracał, co też dostrzegła nauczycielka. Chciała, żeby ktoś poszedł sprawdzić, co go mogło zatrzymać. Zgłosiłem się na ochotnika w celu poszukania zguby. Wybiegłem z sali, zmierzając do męskiej toalety. Drzwi były otwarte. Szybko przeszedłem przez nie, odnajdując brata na podłodze. Nie reagował. Był nieprzytomny, lecz oddychał normalnie. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, lecz zadzwoniłem po karetkę.



Rhodey: Trzymaj się. Pomoc jest w drodze



Wróciłem tylko chwilowo na lekcję, prosząc Daniels o pojawienie się w łazience. Powiedziałem, co zdołałem dostrzec. Poprosiła zostać w klasie i popilnować reszty, dopóki nie wróci. Nie miałem nic przeciwko, choć z drugiej strony wolałem uzyskać jakieś informacje od medyków. Usiadłem do ławki, a ruda zaczęła wypytywać o każdy szczegół. Co mogłem powiedzieć?



Pepper: Co z nim? Czy to coś z implantem? Jest ranny? Żyje? Mówił coś? Powiedział, dlaczego tak dziwnie się zachowywał? Rhodey, odpowiadaj!
Rhodey: Wystarczy jedno pytanie
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Wiem, że się martwisz i sam czuję to samo. Pewnie mama zostanie wezwana do szpitala
Pepper: Jest z nim bardzo źle?
Rhodey: Leżał bez reakcji, ale oddychał normalnie. Zupełnie tak, jakby zemdlał z przemęczenia
Pepper: Pójdziemy do niego po lekcjach?
Rhodey: No pewnie. Przecież nie zostawię Tony’ego
Pepper: Ja też
Rhodey: Pepper, mógłbym o coś spytać?
Pepper: Pytaj. Nie mam nic do ukrycia
Rhodey: Ostatnio widywaliście się bardzo często
Pepper: Jakiś problem?
Rhodey: Czy zauważyłaś coś niepokojącego?
Pepper: Nic
Rhodey: Na pewno?
Pepper: Zresztą, sam powinieneś wiedzieć lepiej, skoro mieszkacie pod jednym dachem



Miała rację, a nie widziałem, czy skarżył się na coś. Dziwna sprawa. Oby szybko się wyjaśniło. Raczej żaden z wrogów nie zawinił. W czym tkwi przyczyna?
Po powrocie pani profesor, powróciła do poprzedniego tematu. Zbyt wiele nie powiedziała, bo przerwał jej dzwonek. Wszyscy wybiegli z radością, a my chcieliśmy porozmawiać z nią. Niewiele nam zdradziła. Jedynie tyle, że Tony został zabrany do szpitala. Od razu tam poszliśmy, chociaż tam również nie poznaliśmy zbyt wiele informacji o jego stanie. Poza lokalizacją sali nie dowiedzieliśmy się niczego więcej. Przed wejściem do pokoju siedziała mama, rozmawiając z lekarzem. Dawno nie widziałem dr Yinsena. W sumie, to od wypadku. Wtedy pierwszy raz ocalił mu życie. Jeśli teraz się zjawił, musi chodzić o implant. Wahałem się, czy tam podejść, zaś przyjaciółka odważnie podeszła do nich.



Pepper: Doktorze, czy możemy się zobaczyć z Tony’m?
Dr Yinsen: Hmm… A ciebie nie kojarzę. Jesteś jego przyjaciółką?
Pepper: Tak
Dr Yinsen: W porządku, ale wejdźcie tylko na chwilę
Rhodey: Co się z nim dzieje?
Dr Yinsen: Wyniki są w normie i nie ma powodu do obaw. Wszystko gra
Rhodey: Mamo, czy on…
Roberta: Nie kłamie. Mówi prawdę
Rhodey: Więc skąd ta utrata przytomności? Na pewno nic mu nie dolega?
Dr Yinsen: Widzę, że nie zmieniłeś się, Rhodey. Ciągle opiekujesz się nim
Pepper: Niańka od siedmiu boleści
Dr Yinsen: Hahaha! Dobrze powiedziane



Bez problemu otworzyliśmy drzwi, wchodząc do środka. Akurat spał. Nic się nie działo. Był taki spokojny, a po ostatniej akcji, ciężko zachować taki stan. Pepper wyglądała na bardziej zmartwioną ode mnie.



Rhodey: Ej! Głowa do góry. Słyszałaś lekarza. Wszystko jest w dobrze
Pepper: Niby tak, ale nie uważasz, że to dziwne?
Rhodey: Po części się z tobą zgadzam, choć dr Yinsen nie okłamałby nas
Pepper: Nie wiem. Dziś pierwszy raz go widziałam na oczy
Rhodey: Przystojny, nie?
Pepper: Rhodey, przywalę!
Rhodey: Nie znajdziesz tu nic ostrego
Pepper: A może mam poszukać w torebce? Chcesz dostać nożykiem, gazem pieprzowym, paralizatorem, czy…
Rhodey: Dobra, dobra. Poddaję się
Pepper: Ha! Wygrałam



Podniosłem ręce do góry, żeby nie próbowała wyjmować swego arsenału. To straszne, bo miała niebezpieczne zabawki w zwyczajnej, damskiej torebce. Świat się zmienia. Nie da się tego ukryć.



~*Następnego dnia*~



**Tony**



Nie spodziewałem się, że znajdę się w szpitalu. Jednak szybko otrzymałem wypis. Od razu, jak się obudziłem z rana, Roberta odebrała dokument i mogłem wrócić do domu. Powiedzmy, lecz wcześniej miałem pogadankę z doktorkiem. Co mi powie? Liczyłem na jakieś wyjaśnienia. Może znał przyczynę, dlaczego zemdlałem. To akurat doskonale pamiętałem, a później jedynie czułem czyjąś obecność w sali. Pewnie moi przyjaciele dowiedzieli się, że tu trafiłem. No nic. Jestem wolny.



Dr Yinsen: Zanim stąd wyjdziesz, muszę z tobą porozmawiać
Tony: No dobrze
Dr Yinsen: Nie widzę, żebyś odczuwał ból, czyli czujesz się normalnie?
Tony: Tak
Dr Yinsen: A wiesz, jakim cudem straciłeś przytomność? Widziałeś ostatnio, czy coś się pogorszyło?
Tony: Nie, nie. Ja naprawdę nie wiem
Dr Yinsen: Ech! Będzie trudniej ustalić przyczynę… Gdyby powtórzyła się sytuacja, szybko nie wrócisz
Tony: Wiem o tym
Dr Yinsen: Może implant nie wymaga napraw, lecz uważaj na siebie
Tony: Dziękuję. Będę o tym pamiętał



Wyszedłem z sali wraz z prawniczką i pojechaliśmy do domu. Była sceptyczna, co do powrotu do szkoły, lecz błagałem, by mi pozwoliła.



Tony: Muszę mieć dobre oceny. Niebawem skończę siedemnaście lat, a później jeszcze rok i firma…
Roberta: Ja rozumiem, Tony. Jednak jeden dzień musisz odpuścić. O kolejne lata się nie martw. Wszystko się jakoś ułoży
Tony: A Rhodey?
Roberta: Jest w szkole razem z tą twoją przyjaciółką
Tony: Przyjaciółką? Masz na myśli Pepper?
Roberta: Eee… Chyba tak miała na imię



Minęła godzina i znaleźliśmy się na miejscu. Poszedłem do swojego pokoju, gdzie uruchomiłem laptopa. Położyłem na biurku, sprawdzając skrzynkę mailową. Miałem mnóstwo wiadomości. Od kogo głównie? Od Pepper. Nie nudzi jej się. Poza tym, wysłała je godzinę temu, a wystarczy odczekać minutę na kolejne powiadomienie.



Tony: Oj! Pepper, lepiej słuchaj profesora bez wypisywania, jaki on jest okropny z tą fizykę



Uśmiechnąłem się lekko, aż na ekranie wyświetliła się nowa wiadomość. Wiedziałem, że tak będzie. Nie miałem zamiaru spędzić całego dnia przy komputerze, więc wyłączyłem urządzenie i położyłem się na łóżku. Zacząłem zastanawiać się .Gdybyśmy poznali tożsamość Mandaryna wcześniej, czy nie doszłoby do zniszczenia fabryki? Dlaczego tak łatwo daliśmy sobą manipulować? Czy nie straciliśmy okazji na najlepszy atak, żeby wykończyć drania? Na te pytania usiłowałem odnaleźć odpowiedzi. Nie znalazłem żadnej.
Nagle zacząłem z trudem oddychać. Ucisk przy mechanizmie był nie do wytrzymania. Miałem wrażenie, jak rozrywa klatkę piersiową. Musiałem wytrzymać. Nie miałem innego wyjścia. Powinno przejść samo. Czy aby na pewno?



Roberta: Tony, zrobiłam wcześniejszy obiad. Zjesz może?



Nie usłyszałem pukania w drzwi, skoro wciąż walczyłem z bólem. Odpowiedziałem krótko.



Tony: Nie teraz
Roberta: A na tosty masz ochotę?
Tony: Ach! Nie
Roberta: Tony, coś nie tak?
Tony: Roberto…



Nie miałem bladego pojęcia, co powiedzieć matce zastępczej. Zamilkłem, choć niewiele to dało przez wzrost cierpienia. Wrzasnąłem głośno, lecz nie zemdlałem. Usłyszałem kogoś i ten ktoś zakrył mi usta. Już wszystko stało się jasne. Duch?



Duch: Nie krzycz i mnie słuchaj. Pewnie zastanawiałeś się, skąd te twoje dolegliwości. Teraz wiesz, że to ja maczałem w tym palce. Chciałbyś wiedzieć, czemu cię dręczę? Znudziło mi się czekanie na zlecenia i pomyślałem, że zaatakuję ciebie. Nawet Iron Man się nie pokazał, a ja już wszystko przygotowałem na jego pogrzeb. Nawet wyprasowałem garnitur na tę okazję, szybciej pranie zrobiłem i do tego poodkurzałem w domu. Myślałeś, iż nie mam zwykłego życia? Byłeś w błędzie, Anthony. Teraz zapłacisz za latającą puszkę, bo się nie pojawia. Trochę poboli tylko nie krzycz. Nie bądź baba



Wziąłem się w garść, usiłując pozbyć się jego ręki z wnętrza. Nie było to łatwe, lecz nie zamierzałem dać za wygraną. Chwyciłem za nadgarstek z lewej dłoni przeciwnika, przekręcając na drugą stronę. Wytrzymałem niezbyt długo, choć w ten sposób odnalazłem sposób na ucieczkę. Udało mi się odnaleźć siłę do wyszarpnięcia drugiej ręki. Tu pojawił się problem. Duch posiadał więcej siły, co pokazał przy wzmocnieniu ucisku. Nie dość, że bolało bardziej, to z trudem łapałem oddech.



Tony: Duch… przestań. To nic… ci… nie da
Duch: Trochę masz racji, ale przynajmniej się rozerwę
Tony: Czyli… robisz to… dla zabawy?
Duch: Myśl sobie, jak chcesz. Wkrótce z tobą skończę
Tony: Nie… poddam… się
Duch: Mądrością nie grzeszysz, Stark. Masz jakieś ostatnie słowa przed śmiercią?
Tony: Byłem… Iron… Manem
Duch: Niemożliwe



Wykorzystałem rozproszenie wroga w celu ataku znienacka. Poradziłem sobie bez problemu, wyślizgując się spod jego blokady. Od razu odczułem ulgę. Wybiegłem z pokoju, szukając czegoś mocnego. Natrafiłem na gaśnicę w kuchni. Pani Rhodes dziwnie na mnie spojrzała.



Roberta: Co ty kombinujesz?
Tony: Oddam później
Roberta: Tony, nie biegaj!



Wparowałem natychmiast do pokoju, lecz ślad po zjawie zniknął. Nie wyczuwałem zagrożenia, choć mierzyłem narzędziem, celując w wroga. Upuściłem butlę, słysząc głos prawniczki. Mogłem być spokojny. Duch ulotnił się.



Roberta: Wiem, że byłeś Iron Manem, bo mi o tym mówiłeś. Czy te twoje dziwne zachowanie ma coś z tym wspólnego?
Tony: Tak, Roberto. Miałem... do czynienia… z Duchem
Roberta: Mówiłam, żebyś nie biegał
Tony: Mam za… swoje



Uśmiechnąłem się, padając. W porę mnie złapała i nie uderzyłem o podłoże. To był dziwny dzień. Potrzebowałem snu. Z pomocą mamy Rhodey’go znalazłem się w łóżku. Zasnąłem.



**Pepper**



Lekcje minęły nam dość szybko. Nie zdołaliśmy zjeść lunchu, a już nastąpił koniec. Chciałam iść zobaczyć się z Tony’m, bo trochę martwiłam się. Nie odpisał na wiadomości i do tego tamten dzień zaskakiwał ciągle czymś nowym. Tym razem było odrobinę lepiej, choć jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Przez całą drogę powrotną miałam wrażenie, że ktoś nas śledził. Kto? Nie byłam w stanie rozpoznać śledzika. Raczej do przyjemnych nie należy.



Rhodey: Wszystko gra?
Pepper: Tak. To nic, ale…
Rhodey: Mama napisała mi w SMS-ie, że zasnął. Jest w domu
Pepper: To dobrze
Rhodey: Coś cię trapi? Powiedz
Pepper: Nic takiego
Rhodey: Ale bez powodu nie rozglądasz się po wszystkich stronach i nie trzymasz drugiej dłoni w torebce
Pepper: No dobra. Masz mnie… Chyba jesteśmy śledzeni
Rhodey: Niby przez kogo?
Pepper: Nie wiem i to nie daje mi spokoju. No i jeszcze ta sprawa z Tony’m, co nadal nie jest dobra. Lekarzowi coś musiało umknąć
Rhodey: Nie wydaje mi się



Po tym, jak trafiliśmy do celu, uczucie kogoś, kto chodził, jak drugi cień, zniknęło. Kobieta zaprosiła mnie na obiad. Zgodziłam się, a przy okazji zapytałam o stan przyjaciela. Martwiłam się, choć nie tylko dlatego chciałam się z nim zobaczyć. Podkradłam ciastko z salonu i poszłam do pokoju geniusza. Mogłam wejść na chwilę, bo spał. Spał, ale za to tak słodko. Miałam zamiar zrobić mu fotkę i rozesłać po całej szkole, lecz zmieniłam swój zamiar, patrząc na niego.



Pepper: Dobrze, że nic ci nie jest, a bałam się, bo ktoś mógł zrobić tobie krzywdę i wtedy obwiniałabym siebie za to, wiesz? Naprawdę cieszę się, widząc cię w odpowiednim stanie. Wrócisz jutro do szkoły i chcę znać każdy szczegół. Masz powiedzieć mi każdy sekret. Obiecujesz?



Nie odpowiedział, a ja jedynie cmoknęłam go w czoło. Trwało to chwilę i zeszłam po schodach. Wspólnie jedliśmy zupę, lecz Rhodey z tego apetytu ciągle prosił o dokładkę. Śmiałam się. Byłam szczęśliwa, bo w końcu wszyscy byli bezpieczni.



KONIEC

---***---

Oj! Brakowało mi pisania bardzo. Zatęskniłam za tworzeniem kolejnych historii, dlatego na ten jeden dzień powrócę. Nie bójcie się, bo wszystko jest gotowe do wstawienia. Widzimy się w styczniu, a ten one shot jest szczególny, bo powstał przy takim bujaniu w obłokach przy braku zajęcia. No i Remembrance oznacza wspomnienia, więc wspominam mój ukochany serial, czyli IMAA. Wczoraj skończyłam 19 lat i nadal nie zaprzestałam lubić blaszaków.  Dziękuję za pomoc Tośce, która pomogła mi przy tworzeniu tego "dzieła". Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam.

Part 324: Podświadomość cz.2

2 | Skomentuj

**Tony**

Dlaczego powiedziałem, że Duch umarł? Niby kto mógł być do tego zdolny? Zaczynałem błądzić na tyle mocno, że głowa pulsowała z bólu. Wróg jedynie mierzył z broni. Jeśli wszystko było snem, nie mogłem zginąć. Nie mogłem, a jednak czułem, że moje ciało umierało.

Duch: Poddaj się, a zapewnię ci szybką i bezbolesną śmierć
Tony: Ach! Naprawdę? Kłamiesz, Duch... Nie zabijesz mnie
Duch: Podaj jeden powód
Tony: Bo nie istniejesz!

Przyzwałem zbroję, celując w niego z repulsora. Zagroziłem mu śmiercią, a ten śmiał się pod maską. Tak samo zachowywał się, jak za życia. Nie ruszało go to i przeładował swój pistolet. Czekał tylko na odpowiedni moment, by strzelić.

Tony: Nie strzelisz
Duch: Naprawdę? Myślisz, że to sen? Że Pepper, Rhodey i inni nie zginęli z twojej winy? Wydaje ci się, iż nie jesteś winny? Oj! Anthony, jesteś żałosny
Tony: Oni żyją. Wiem o tym
Duch: Twój ból jest prawdziwy. Udowodnię to

Szybko zamachnął się, chwytając za sztylet, który wbił w moją rękę. Wykonał ruch tak szybko, aż nie byłem w stanie przewidzieć ataku. Krew sączyła się z rany. Po części miał rację, bo odczuwałem ból, zaś ścisk w klatce piersiowej robił się mocniejszy. Z trudem oddychałem. Wkurzyłem się, strzelając na oślep. Cel ciągle się przemieszczał. Zbyt szybko dla mojego oka, czy sensorów zbroi. Jakim cudem zdołał przebić się przez jej materiał? Traciłem siły, choć nie miałem zamiaru tak łatwo odpuścić zabójcy.
Kiedy załadowałem moc do unibeamu, przede mną pojawiła się Pepper. Już nie dostrzegałem zagrożenia. Mój mózg płatał mi figle.

Pepper: Tony, odłóż broń. No chyba, że chcesz mnie zabić
Tony: Pepper? Ty przeżyłaś?
Pepper: Walczyłam za nas, rozumiesz?
Tony: A Duch, Stane i Kontroler?
Pepper: Nikogo nie było... Kochanie, obudź się. To tylko zły sen
Tony: Pepper...
Pepper: Musisz się ocknąć... Nikogo nie zabiłeś, a jeśli kogoś skrzywdzisz, to tylko
Duch: SIEBIE
Tony: Co?

Byłem zaskoczony, gdy ponownie pojawił się Duch. Ukochana zniknęła. Nie wierzyłem, co widziałem. Przeciwnik przebijał się przez tworzywo pancerza, co nie stanowiło problemu przy wykonywaniu śmiertelnych ciosów. Atakował coraz bliżej implantu, a z każdego cięcia wylewało się mnóstwo czerwonej cieczy. Wykrwawiałem się.

Duch: Nadal uważasz, że to imaginacja?
Tony: Pepper... Ona żyła... Widziałem ją! Aaa!
Duch: Żegnaj, Anthony

Zadał ostateczny cios w słaby punkt Iron Mana. W sam środek mechanizmu. Wrzasnąłem z bólu, upadając na podłoże. Sylwetka zjawy rozpłynęła się. Ponownie dostrzegłem żonę.

Pepper: Tony, obudź się. Jestem tu przy tobie
Tony: Pepper...
Pepper: Walcz... Zostań z nami
Tony: Nie... Nie mogę. Ja umrę
Pepper: Jesteś silny. Nie poddawaj się. Czekamy na ciebie z Marią
Tony: Ach! Domyślam się
Pepper: Wróć, Tony. Wróć

Z jej oczu wypłynęły łzy. Powoli zamykałem powieki, dostrzegając ułamek uśmiechu rudej. Chyba wola walki nadal wystarczyła, by wygrać gonitwę między życiem, a śmiercią.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Nadal siedziałam z Marią daleko od sali. Jednak podeszłyśmy do lekarza, który lekko uśmiechnął się. Coś musiało się zmienić. Ciekawość wzięła górę i zapytałyśmy o stan Tony'ego. Córka zaczęła podskakiwać z radości. Też ucieszyłam się na wieść, że odzyskał przytomność. Pozwolił wejść jednej osobie. Uzgodniłam z resztą, że to będę ja. Widziałam, jak rozglądał się, szukając czegoś. Byłam szczęśliwa, aż rozpłakałam się, widząc te spojrzenie błękitnych oczu.

Pepper: Tony, wróciłeś do nas. Tak się cieszę, że żyjesz. Wiesz, jak martwiliśmy się o ciebie? Oj! Tony, ostatni raz mnie tak nastraszyłeś
Tony: Ciebie... też miło... widzieć... Pep
Pepper: Jak się czujesz? Pamiętasz, dlaczego tu jesteś?
Tony: Ech! Walczyłem i...
Pepper: Tony, spokojnie. Musisz odpoczywać
Tony: Umierałem, prawda?
Pepper: Tak trochę, ale teraz będzie coraz lepiej

Przytuliłam go bez zwracania uwagi, czy cierpi. Poczułam bicie jego serca. Było takie słabe, a nadal usiłował walczyć, żeby żyć dalej.

Pepper: Śpij dobrze
Tony: Pep, nie... odchodź... Zostań
Pepper: Ale musisz nabrać sił
Tony: Zostań
Pepper: No dobrze... Lekarze niewiele zdołali ci pomóc, bo implant...
Tony: Wiem, Pepper... Czuję to
Pepper: Bardzo boli? Może poproszę o jakieś leki i...
Tony: Nie musisz... Dobrze cię widzieć

Cmoknął mnie w policzek, ukrywając złe samopoczucie. Siedziałam przy nim, bo tak chciał. Razem jakoś damy radę, choć nie wiedziałam, że ktoś mógł nam zagrozić. Teraz wystarczyło, by wrócił do zdrowia, a skoro Iron Man nie miał żadnych wrogów, pora zająć się dalszymi planami.

----***---

Czas na przerwę. Wiem, że niektórych zawodzę, choć nie mam wyboru. Muszę odpocząć i żebyście byli ciekawi, skończyłam w zeszycie pisać "IMAA inaczej". Z notkami wrócę od stycznia, a osoby z Wattpada wiedzą, że mam też inne opowiadania. Opowiem o nich krótko.
  1.  "W poszukiwaniu przeznaczenia" (rozszerzona wersja wypadku i tego, jak Gene Khan potrafi być zły) Podzielone na 40 części. Pisane z punktu widzenia obserwatora
  2. "It's too late" (Tony i Pepper jadą na wakacje do Japonii). 10 części perspektywami Tony'ego i Pepper
  3.  "Ghost" (Tony ginie podczas inwazji i kradnie ciało z kostnicy--> brzmi dziwnie, ale tak było) Tu siedem części i głównie pisanie perspektywą Tony'ego
  4. "Przypadkowe przeznaczenie" (Tony, Rhodey i Pepper urodzili się tego samego dnia). Łącznie 24 części. Pisane różnymi perspektywami
I tyle. Czy warto czekać do stycznia 2017? Odpowiedzcie sobie sami na to pytanie.

Part 323: Podświadomość cz.1

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie mogłem odpowiedzieć na podstawowe pytania. Kim jestem? Jak się tutaj znalazłem? Byłem zagubiony, aż zaczynał urywać się film. Cały świat rozpadł się, krusząc na małe odłamki szkła. Wszystko znikało, a postacie również rozpływały się w powietrzu. Pozostałem sam w pustce. Poza czernią nic więcej nie istniało, a droga do prawdziwego domu była daleka. Próbowałem odnaleźć wyjście, lecz znikąd pojawiła się mgła. Nic nie byłem w stanie dostrzec.

Tony: Rhodey, Pepper! No przestańcie! Jeśli to zabawa w chowanego, pokażcie się! Halo! Słyszycie mnie?!

Brak odpowiedzi. Naprawdę śniłem? Nie wierzę. Dobra, Tony. Skup się. Co pamiętasz jako ostatnie? Wiem, że z kimś walczyłem. Fakt, ale nie mogłem wrócić do zbrojowni. Bingo! Viper zniszczyła część fabryki. Okej. Nie jest źle. Co jeszcze było?
Gdy usiłowałem sobie przypomnieć niewielki szczegół, odczułem silny ból głowy oraz klatki piersiowej w tym samym czasie. Co się dzieje?

**Pepper**

Musieliśmy natychmiast wyjść z sali. Tony miał drgawki, a do tego implant znowu szwankował. Błagam cię, skarbie. Walcz. Czekaliśmy przed salą na jakiekolwiek informacje. Siedzieliśmy, jak na szpilkach. Ręce Marii drżały ze strachu, zaś Rhodey o dziwo jakoś zachowywał zimną krew.

Rhodey: Pepper, on walczy. Gdyby tego nie robił, wciąż byłby w śpiączce
Pepper: Wiem o tym, ale i tak się martwię. Mogłam go zatrzymać, a ja nic nie zrobiłam
Roberta: Obwinianie się tutaj w niczym nie pomoże
Maria: Mamo, bądźmy dobrej myśli. Mamy go wspierać, prawda?
Pepper:  Tak, córciu
Rhodey: Chyba skończyli działać

Nie musiał nic więcej mówić, bo to było, jak impuls. Natychmiast podbiegłam do lekarza, który ledwo wyszedł z sali. Podzielił się ze mną, co odkrył. Nie ukrywałam przerażenia, choć też przekazał dobrą wieść. Podziękowałam mu i prosił, żebym odpoczęła, skoro poprzednim razem z przemęczenia zemdlałam. Niechętnie się zgodziłam, idąc po kawę. Córka poszła ze mną. Dałam jej gorącą czekoladę. Usiadłyśmy na ławce nieco dalej od sali chorego.

Maria: Co powiedzieli?
Pepper: Najgorsze za nami
Maria: Naprawdę? A mówili, że umrze?
Pepper: Nie wspomniał o tym, ale mówił, że organizm nadal się nie poddaje w walce. Powinien się obudzić jutro, jeśli nie dostanie ataku serca
Maria: Czyli będzie żył?
Pepper: Tak ma być, Mario

Uśmiechnęłam się, dając jej do zrozumienia, by myśleć pozytywnie. Jednak nie poddałam się złą wiadomością, co nie brzmiała ani trochę optymistycznie. Lekarz wspomniał o paraliżu, a nawet trwałym uszkodzeniu mózgu.

**Lightning**

A to ci niespodzianka. Tak szybko się za mną stęskniła? A może za jagodami? Niestety, ale musiałam ją oddać do zoo. Tatuś nalegał. Pewnie nie lubił pand lub najzwyczajniej bał się ich. Wielki mi War Machine, co ma stracha przy tak uroczych zwierzątkach. Dałam małej porcję świeżych jagód, które szybko zniknęły w brzuchu głodomora.

~*Dziesięć minut później*~

**Roberta**

Jako, że byłam dawną matką zastępczą Tony'ego, zdołałam dowiedzieć się, czy stan uległ poprawie. Rokowania okazały się dobre, a ryzyko stałych uszkodzeń nadal istniało. Rhodey siedział, przyglądając się przez szybę, jak leżał nieprzytomny. Strach nadal istniał, choć pozbyli się maszyn, które odstraszały na sam ich widok.

Roberta: W porządku, Rhodey?
Rhodey: Nie wiem, czego mam bardziej się bać. Domu w ogniu, czy śmierci brata?
Roberta: Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie... Pepper wie, co trzeba zrobić
Rhodey: Czekać
Roberta: Dokładnie... Co miałeś na myśli, mówiąc o pożarze?
Rhodey: Zostawiłem Dianę samą, a z jej mocami jest niebezpieczna
Roberta: Czyli Ivy wróciła do Akademii?
Rhodey: Tak
Roberta: Dziwne
Rhodey: Co takiego?
Roberta: Nie bałeś się ją zatrzymać? Pamiętasz, jak zginął twój ojciec? Właśnie przez walkę, a ona zrobi to samo
Rhodey: Na razie trenuje kadetów. Powiedziałaby, gdyby miała lecieć na misję... Mamo, dlaczego oni nie mogą mu pomóc?
Roberta: Dobrze znasz odpowiedź. W dzisiejszych czasach nikt nie zna tej technologii, a twórcy urządzenia umarli. Do tego śmierć dr Bernes... Rhodey, on będzie walczył
Rhodey: Oby starczyło mu sił

**Tony**

Ktoś szedł w moją stronę. Widziałem tylko zielony blask na poziomie oczu. Wydawało mi się, że znam tę osobę. Powoli wstawałem, trzymając się za implant, który nadal ściskał niemiłosiernie mocno. Całe szczęście, że mózgownica przestała nawalać.

Duch: Nadal tu jesteś, Stark? Widać, że jesteś uparty
Tony: Duch? Co ty... Co ty tu robisz? Umarłeś
Duch: Mylisz się. Ja wcale nie umarłem. Złego diabli nie biorą

Part 322: Nieunikniona bitwa

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Jakoś nie ufałem własnej córce. Może przez ten ostatni numer z autem? Przepaliła wszystkie przewody, ale uratowała Tony'emu życie. Jednak narobiła wiele szkód. Jeden dobry uczynek nie skreślał tych złych.
Po wyjściu z garażu, wyszedłem na zewnątrz. Znienacka wskoczyła na mnie panda, aż serce podskoczyło do gardła. Myślałem, że dostanę zawału. Powoli się uspokajałem, odkładając zwierzę na podłogę.

Rhodey: DIANA!
Lightning: CO TAK KRZYCZYSZ. TATUSIU?
Rhodey: PANDA!
Lightning: CO TAKIEGO?
Rhodey: ONA WRÓCIŁA! MASZ TU PRZYJŚĆ I ZAPROWADZIĆ JĄ DO ZOO! TERAZ!
Lightning: OCH! JUŻ IDĘ!

W mgnieniu oka pojawiła się przy mnie. No tak. Szybkość przez moce Inhumans. Raczej dziś nic więcej nie powinno zaskoczyć. Zostawiłem Dianę, by zwróciła uciekiniera w odpowiednie miejsce. Nie zwlekałem dłużej z podróżą do szpitala. Przyjaciel potrzebował każdego wsparcia. Jeśli przenieśli go z intensywnej terapii, czy to znaczyło poprawienie się stanu? Obudził się? Marne szanse, ale zawsze jakieś. Miałem pogadać z mamą w cztery oczy. Nie napisałaby tego bez powodu. Coś tu nie pasowało do reszty. Co?

~*Pół godziny później*~

**Pepper**

Nie mogłam zrozumieć, co Roberta miała nam do powiedzenia. Bałam się, że to coś strasznego. Nie zdołała dokończyć zdania, bo ciągle ktoś wchodził, spisywał dane i wychodził na zewnątrz. Głównie pielęgniarki oraz lekarze.

Maria: Może nam pani powiedzieć, co się dzieje?
Roberta: Ech! Przykro mi. Naprawdę wam współczuję
Pepper: Powiedz nam prawdę
Roberta: Chcesz wiedzieć?
Maria, Pepper: CHCEMY!
Roberta: Okej. Niech będzie, więc... Lekarz powiedział, że wyniki nie są złe i trzeba być dobrej myśli
Pepper: I tyle? Nic więcej nie wspominał?
Roberta: Mówił o implancie. Nie są w stanie nic z nim zrobić
Maria: Tata umrze?
Pepper: Nie, skarbie. On będzie dzielnie walczył
Maria: Nie jestem już naiwną dziewczynką. Mogę znać prawdę
Pepper: Roberto?
Roberta: Mechanizm utrzymuje go przy życiu. Teraz doznał poważnych uszkodzeń. Ledwo działa
Pepper: Czyli... Czyli umiera... Nie! Tylko nie to!
Roberta: Pepper, bądź silna. Zrób to... dla niego
Maria: Mamo, musimy być przy nim. Nie płacz
Pepper: Po raz kolejny... ta sama... diagnoza
Roberta: Wszystko może się zmienić
Pepper: Tony, walcz. Zostań z nami... Mężu, wytrwaj w chorobie. Musisz obudzić się

~*Pięć minut później*~

**Rhodey**

Pojawiłem się punktualnie na miejscu. Zapytałem w recepcji, gdzie mogłem znaleźć Tony'ego. Było jedno miejsce. Kardiochirurgia, jak rodzicielka wcześnie napisała w SMS-ie. Bez trudu odnalazłem salę, dostrzegając trzy osoby przy jego łóżku. Wyglądał w o wiele lepszej kondycji, niż ostatnio. Miałem wrażenie, że wkrótce wróci do pełnych sił, ale zastanawiałem się nad jednym. Pepper płakała. Ostrożnie otworzyłem drzwi, wchodząc do środka.

Rhodey: Mamo, co się dzieje?
Roberta: Już zna prawdę
Rhodey: Jaką? Przecież jest dobrze
Roberta: Niezupełnie, Rhodey. Tony może umrzeć
Rhodey: Znowu? Nie wierzę. Nie! Oni kłamią! Przecież naprawiliśmy implant!
Pepper: To na nic. Spóźniliśmy się... My znaleźliśmy go za późno
Rhodey: Pepper...
Pepper: Czas ucieka... Nikt nie może mu pomóc
Rhodey: Nawet lekarze?
Pepper: Oni załamują ręce
Rhodey: Oj! Tony, coś ty najlepszego narobił? Musisz wrócić, jasne? Rodzina cię potrzebuje. Walcz, chłopie. Walcz

**Tony**

Chwyciłem za rękę mamy, przenosząc się do naszego domu. Tam, gdzie dorastałem, zmieniając się w innego człowieka. Przestałem być egoistą, myśląc jedynie o pieniądzach, czy firmie. Niby każdy detal odzwierciedlał ten sam pokój, salon, kuchnię oraz warsztat, co zwykle był moim miejscem do rozwijania zdolności przy konstrukcji wynalazków. Od tych małych do wielkich kolosów. Byłem zwykłym dzieckiem.
Nagle obraz zaczął się załamywać. Kolory się rozlewały, a pode mną pękła podłoga. Znowu znalazłem się w budynku Stark International. Pep leżała osłabiona, usiłując walczyć.

Pepper: Tony...
Whiplash: Uparta dziewucha, bo nie chce umierać. Wiesz, dlaczego?
Tony: Nie
Duch: Bo jesteś dla niej sensem istnienia
Tony: Ja? Niemożliwe

Poczułem się dziwnie. Przez chwilę zatraciłem własną tożsamość.

Part 321: Zagubiona towarzyszka

0 | Skomentuj

**Roberta**

Pepper ciągle siedziała przy nim. Nie spuszczała go z oka, a jego córka gdzieś błądziła po szpitalu. Dawno się nie pojawiła obok swojej mamy. Widocznie bardzo przeżywała kłótnię oraz to, co działo się z jej ojcem. Powinnam sprawdzić, czy poczuła się lepiej. Wszystko tylko nie przyznawać się do prawdy.

Pepper: Gdzie idziesz?
Roberta: Poszukać Marii. Długo nie wraca
Pepper: Potrzebuje czasu, by zrozumieć
Roberta: No nie wiem, Pepper. Może lepiej zobacz, czy czegoś nie potrzebuje. Nie zapominaj, że ona też się martwi
Pepper: Zgoda, ale... Jakoś mam wrażenie, że nie wiem wszystkiego
Roberta: Co takiego?
Pepper: Nie znam całej prawdy. Wszyscy milczą. Mam rację?
Roberta: Powinna jeszcze być w szpitalu. Lepiej zacznij od łazienki
Pepper: A ty?
Roberta: Zostanę tutaj. Gdyby coś się działo, od razu ci powiem
Pepper: Mam taką nadzieję... Zaraz wrócę, kochany. Kocham cię

Ucałowała mu dłoń i z lekkim uśmiechem wyszła z sali. Akurat w tym momencie pojawił się lekarz. Powiedział mi, że wyniki nie były, aż takie złe, choć sprawa z implantem wyglądała bardzo poważnie. Pomimo kiepskiego stanu, nalegał, by być dobrej myśli, bo walczył. Walczył, więc nie poddał się. Prawdziwy Iron Man w zbroi lub bez. Zawsze stara się dojść do zwycięstwa. Specjalista jedynie podał zwykłe leki i spisał parametry, wychodząc na korytarz.

**Maria**

Długo nie wychodziłam z łazienki, bo płakałam. Ludzie tylko mnie mijali, ale zdarzało się, że ktoś podszedł i zapytał z troską o samopoczucie. Nic nie odpowiadałam. Milczałam, cierpiąc w samotności. Według zegarka w komórce, siedziałam tu ponad cztery godziny. Może dłużej?
Gdy próbowałam się pozbierać, usłyszałam, jak ktoś wchodził do pomieszczenia. Mama? Od razu przytuliła mnie, aż poczułam jej wewnętrzny strach. Bała się.

Maria: Mamo?
Pepper: Wybacz za tamtą kłótnię. Kłamałam, by cię chronić przed problemami. Myślałam... Myślałam, że jakoś sam zdoła się pozbierać, a on walczył z dwoma wrogami. Prawie zginął. Wiesz o tym, prawda? Jednak leży już w innej sali. Będzie coraz lepiej, córeczko. Poradzimy sobie z tym razem

Niby uśmiechnęła się, a z drugiej strony, to nadal odczuwała ten niepokój. Postanowiłam z nią pójść do taty. Jeśli mówiła prawdę, niebawem się obudzi. Wróci z nami do domu.
Po znalezieniu się na miejscu, pani Rhodes siedziała przy jego łóżku. Ledwo nas zauważyła, odwracając się.

Pepper: Roberto, wszystko gra?
Roberta: O! Widzę, że znalazłaś zgubę. Cieszę się... Jak się czujesz, Mario?
Maria: Jest okej, chociaż martwię się o tatę
Roberta: Jak wszyscy
Pepper: Proszę... Odpowiedz mi na pytanie... Co mówił lekarz?
Roberta: Za kilka dni powinien się obudzić
Pepper: Kłamiesz! Powiedz... Co tak naprawdę jest grane?
Maria: Pani nas okłamuje? Dlaczego?
Roberta: Zgoda. Powiem wszystko, co wiem... Tony jest...

**Ivy**

Żółtodzioby. Nie dawali rady z podstawową serią ćwiczeń. Widocznie obijali się, a z takich nie da się zrobić żołnierzy. Oni mają walczyć za kraj? Raczej Akademia Wojskowa nie pasowała do takich typków. Robili damskie pompki, męcząc się po minucie. Coś jeszcze? No tak. Idioci, którzy źle trzymali karabin. A potem zdarzają się amputacje kończyn.

Ivy: Ruchy, ruchy, RUCHY! Nie ociągać się, gamonie!

Krzyki nic nie wskórały, a cierpliwość się kończyła. Oj! Rhodey, byłeś zdecydowanie lepszym kadetem. Zatęskniłam za rodziną, bo przy nich działy się niespotykane rzeczy. W Akademii będzie wiało nudą. Chyba, że zmienię tor przeszkód na prowizorycznie łatwy. Przedszkolak bez trudu przeszedłby go w pięć minut.

~*Piętnaście minut później*~

**Rhodey**

Siedziałem z Dianą, oglądając film. Oczywiście nie wytrwaliśmy długo przy nim, więc skakała ponownie po kanałach. W końcu znudziło to nastolatkę. Poszła do garażu ćwiczyć swoje moce. Oby nie spaliła samochodu.
Nagle w pokoju przestraszyłem się przez narastający dźwięk telefonu. Od mamy. Nie zdążyłem odebrać połączenia. Potem dostałem SMS-a o dziwnej treści.

Tony jest na kardiochirurgii. Musimy pogadać w cztery oczy

Nigdy w życiu nie spodziewałbym się takiej wiadomości. Zaczynałem się niepokoić. Zdecydowałem pojechać do szpitala. Najpierw sprawdziłem, jak córka bawiła się "zabawkami". Rozsypała wszelkie narzędzia po podłodze, co przesuwały się bez dotyku ręki. Jedynie dostrzegłem wokół nich moce elektryczności.

Rhodey: Eee... Co ty robisz?
Lightning: Ćwiczę. Nie widzisz?
Rhodey: No widzę, ale... Nieważne... Muszę jechać do szpitala. Zostaniesz sama?
Lightning: Spoko. Nic nie zrobię. Hahaha! Chyba

Part 320: Uszanuj moją decyzję

0 | Skomentuj

**Pepper**

Leniwie otwierałam oczy, spoglądając na mamę Rhodey'go. Dziwnie się czułam. Z jednej strony, wciąż nie zniknęły obawy o stan Tony'ego, lecz po części strach zmienił się w bezradność. Leżałam przypięta do aparatury. Zemdlałam?

Pepper: Co... się... stało? Czy ja...
Roberta: Na chwilę straciłaś przytomność. Bardzo się zdenerwowałaś, więc przez silny stres tu jesteś
Pepper: A Tony? Co z nim?
Roberta: Ile chcesz wiedzieć?
Pepper: Wszystko
Roberta: Zabrali go do innej sali
Pepper: Jest już lepiej? Jak się czuje? Mogę się zobaczyć z moim mężem?
Roberta: Lekarka ci pozwoli, jeśli czujesz się na siłach
Pepper: Ale... Ale jest lepiej, prawda?
Roberta: Chyba tak, skoro opuścił OIOM
Pepper: Tony, trzymaj się

**Tony**

Rhodey zginął. To nie mogła być prawda. Potem kulka przeszła przez głowę do czaszki Matta. Zamarłem. Oprawcy się śmiali złowrogo, czekając na zgon Pep. Jej nie mogłem stracić. Wyglądała na wycieńczoną. Krew spływała po rękach, skroni, lecz największa rana znajdowała się w okolicy brzucha. Płakała, błagając o szybką śmierć.

Tony: Pepper, nie bój się. Wydostanę cię stąd... Zapłacicie mi za to, co zrobiliście. Słyszycie?! Nie odpuszczę wam!
Duch: Zostałeś tylko ty, Stark. Nie oczekuj, że przeżyjesz, bo tak nie będzie

Uruchomił jakieś urządzenie, które spowodowało okropny ból głowy. Nie miałem na sobie zbroi, więc nici z ochrony. Upadłem na kolana, trzymając się za makówkę. Ruda musiała znieść o wiele gorszy ból. Whiplash uderzał w nią z biczy, aż skuliła się, chroniąc narządy przed śmiertelnym porażeniem, co mogłoby doprowadzić do zwęglenia organów.

Tony: Aaa! Pep, wytrzymaj! Zaraz... będzie... po wszystkim
Stane: Oj! Ty tylko karmisz każdego swoimi kłamstwami. Jesteś żałosny, Anthony. Twój ojciec był bardziej pożyteczny, nim go zabiłem
Tony: Aaa! Co?! Co ty bredzisz?! Przecież... Gene. Aaa! Gene zabił... mojego... Ach! Ojca!
Pepper: Tony... ja dłużej... Aaa! Nie... wytrzymam
Whiplash: Hahaha! Mogę tak robić całą wieczność
Tony: Pepper... Tato... Zabiłem was

Byłem załamany. Przestałem krzyczeć, poddając się. Nadzieja umierała ze mną jako ostatnia deska ratunku.
Kiedy miałem zamiar całkowicie skapitulować, usłyszałem czyjś głos. Kobiecy i do tego znany. Mama? Dostrzegłem ją jako ducha, co wyciągnął do mnie rękę. Coś mówiła. Pragnęła, żebym wrócił do domu. Do domu? Gdzie był ten dom?

~*Dwie godziny później*~

**Roberta**

Nie mogłam powiedzieć Pepper całej prawdy. Wiedziałam zbyt wiele okrutnych dla niej informacji. Pamiętam jeszcze, jak niby na chwilę się obudził. Był spokój, a potem nastąpił niespodziewany atak serca. Obecnie leżał na kardiochirurgii, gdzie lekarze mogli ustabilizować pracę wyniszczonego organu. Lekarka zbadała dziewczynę i pozwoliła, żeby zobaczyła się z Tony'm. Poszłam razem z nią, by być dla niej wsparciem w tak trudnej sytuacji. Weszłyśmy do sali, patrząc na chorego, co wyglądał na śpiącego. Oby przypuszczenia okazały się prawdą. Całe szczęście, że pozbyli się większości przerażających maszyn. Pozostała jedynie maska tlenowa, kardiomonitor oraz zestaw do reanimacji.

Roberta: Jak się czujesz?
Pepper: Widząc go w takim stanie, trochę się cieszę. Wreszcie nie ma OIOMu
Roberta: Zgadza się. Będzie coraz lepiej, Pepper. W końcu dojdzie do siebie
Pepper: Chyba ma pani rację
Roberta: Nie martw się. Wróci do zdrowia
Pepper: Dlaczego kłamiesz?! Proszę tego nie mówić! On zawsze będzie chory! Zawsze będzie ryzykował, a jego serce dłużej nie wytrzyma!
Roberta: Pepper...
Pepper: Przepraszam... Ja... Ja nie chciałam krzyczeć
Roberta: Rozumiem twój strach. On na pewno poczuje się lepiej
Pepper: Wciąż nic nie zrobili z implantem
Roberta: Bo nie znają się na tym
Pepper: Tony umrze
Roberta: Nikt tego nie powiedział
Pepper: Chociaż widać, że umiera?!
Roberta: Uspokój się

Moje słowa nic nie znaczyły. Po prostu nie przekazywały dobrych intencji, a fałszywą nadzieję. Możliwe, że też zgubną. Nie miałam zamiaru przyznać się, jaką usłyszałam wieść od lekarza prowadzącego mojego przyszywanego syna. Powiedział najgorszą diagnozę z możliwych. Nie można było wyleczyć ani zrobić czegokolwiek do spowolnienia choroby. Śmierć jedynie pozostała nieunikniona na pasie następnych nieszczęść.

Pepper: Tony, walcz dalej. Jesteś coraz bliżej nas. Niebawem się spotkamy

Ucałowała ukochanego w czoło, ściskając mu dłoń najsilniej, jak potrafiła. Trzymała się tej złudnej szansy, żeby się przebudził. Jednak nadal specjaliści nie potrafili pomóc pacjentowi z tak poważnym schorzeniem.

Part 319: Nic nie wiem

0 | Skomentuj



~*Następnego dnia*~

**Ivy**

Nadszedł czas powrócić do starych obowiązków pani generał. Pod moim nadzorem żaden żółtodziób nie wyjdzie bez szkolenia. To samo tyczyło się kiedyś Rhodey'go, ale tym razem nie zastosuję na nikim kinbaku. Zabawa się skończyła. Wzięłam ze sobą walizki, żegnając się z rodziną. Diana miała problem z pandą, bo ciągle uciekała. Oby wróciła do zoo, gdzie należało do niej miejsce. Ścisnęłam ich, jak najbardziej potrafiłam. Nadal byłam silna, choć nie posiadałam mocy Inhumans, czy nadludzkich umiejętności z DNA.

Ivy: Będę za wami tęsknić, moje psotniki
Rhodey: Dlaczego psotnik? Na mnie nie patrz
Ivy: Hahaha! Tak sobie z was żartuję. Nie wiem, kiedy znowu się zobaczymy... Diana, wiesz, co masz zrobić?
Lightning: Wiem, wiem. Tylko polubiłam ją, a nigdy nie mieliśmy zwierzaka
Ivy: Gdyby nie była zagrożonym gatunkiem, mogłaby zostać na zawsze
Lightning: Mogę pogadać z właścicielem zoo. Może zgodzi się, żeby została
Rhodey: Eee... Wystarczy, że z tobą są kłopoty
Lightning: Ej! Uratowałam Iron Manowi życie! Dwa razy!
Rhodey: Pamiętam
Ivy: Rhodey, wszystko będzie dobrze
Rhodey: Uważaj na siebie
Ivy: Spokojnie. Raczej nowi kadeci powinni się bać

Uśmiechnęłam się głupawo, tuląc ich po raz ostatni. Dłużej nie mogłam się zatrzymywać. Od razu pojechałam na lotnisko. Żegnaj, Nowy Jorku.

**Lightning**

Było mi smutno z dwóch powodów. Jeden okazał się oczywisty, bo nie wiedziałam, czy poradzę sobie sama z tatą. Drugi powód należał do tych osobistych. Wystarczył jeden dzień, żeby pokochać małe zwierzątko.
Kiedy jakimś cudem dała się wziąć na ręce, pojechaliśmy do zoo. Panda mała wierciła się w różne strony. Dziwne. Nie chciała wracać do swoich? Pewnie miała tam mamusię, co czekała na nią. Zanim dojechaliśmy na miejsce, zjadła część jagód.

Lightning: No i tutaj się rozstajemy. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa

Z trudem ją chwyciłam, skoro trzymała się pazurami o tapicerkę. Zdołaliśmy odnaleźć przy pomocy mapy, gdzie znajdowała się strefa dla pand. Przeszliśmy kilka kroków wzdłuż wybiegu. Mijaliśmy pingwiny, niedźwiedzie polarne, lwy, a nawet i żyrafy. Zakochałam się w tym miejscu. Może któregoś, pięknego dnia zacznę tu pracę?
Po spotkaniu się z właścicielem rezerwatu, oddałam rozrabiakę w ręce kustosza. Wrzuciłam ostatni owoc, co trzymałam w kieszeni, a ona dorwała się do niego z wielkim apetytem.

Rhodey: To jej dom. Poradzi sobie
Lightning: Jakim cudem uciekła?
Rhodey: Pewnie przegryzła drut lub wspięła się po drzewie i wyskoczyła
Lightning: Nie jest małpą
Rhodey: No tak, ale nie zdradzi nam swojego sekretu
Lightning: Prawda

Ostatni raz spoglądałam na rudzielca z ogonkiem i wróciliśmy do domu.

~*Trzy godziny później*~

**Tony**

To niemożliwe. Stane nie mógł przeżyć. Widocznie stał jako wytwór mojej wyobraźni. Dziwne. Długo śnię? Coś jest ze mną nie tak. Pogrążałem się w jeszcze większym koszmarze. Co było w tym najdziwniejszego? Duch i Whiplash współpracowali z nim, a do tego też stał Kontroler. Gorszego sojuszu nie byłbym w stanie sobie wyobrazić. Bicze oplatały Rhodey'go, zabójca mierzył w skroń Matta, zaś Sandhurst z łysolem torturowali Pep. Ponownie żyła. Teraz uświadomiłem sobie, że wytwory w mojej głowie potęgowały strach o powrót śmiertelnych wrogów. No właśnie. Chyba z kimś musiałem walczyć, jeśli traciłem kontakt z rzeczywistością.

**Pepper**

Znowu serce Tony'ego się zbuntowało. Po raz trzeci. Ile razy będę musiała znosić ten ból? Nie chciałam go stracić. Błagałam, by walczył, a on nadal nie reagował.
Już miałam zamiar się poddać, kiedy dostrzegłam, jak ścisnął moją rękę.

Pepper: Tony... Tony, obudź się. Proszę! Otwórz oczy!
Roberta: On cię nie słyszy
Pepper: Kochany, walcz

Po policzkach spłynęły łzy. Traciłam nadzieję w zaskakująco szybkim tempie. Lekarka pojawiła się w sali na dźwięk hałasującej maszyny. Implant przestał migotać. Zgasł.

Pepper: Błagam cię... Nie umieraj... Jeszcze nie przyszła... na to... pora
Roberta: Pepper, spokojnie. On walczy
Pepper: Nie widzę. Ja nie wiem. Obudzi się? Nie wiem! Do cholery! Ja nic nie wiem!
Roberta: Pepper...
Pepper: Wszystko się sypie, rozumiesz?!
Roberta: Pepper, nie krzycz... Zobacz
Pepper: Tony?

Nie musieli nic robić i puls wrócił do normy. Przez ten stres zmęczyłam się na tyle, aż zemdlałam. Przegrałam z organizmem, a siła walki o ukochanego też miała swoje granice. Potrzebowałam poznać analizę implantu od JARVISA, lecz komputer w zbrojowni był zniszczony.
Po zapadnięciu w sen, nie miałam zamiaru się budzić. Nigdy.

Part 318: Kiedy zgaśnie światło

0 | Skomentuj

**Pepper**

Czekać na odpowiedź? Co dokładnie Roberta miała na myśli? Tony ani razu nie otworzył oczu. Musiałam uzbroić się w cierpliwość. To było jedyne wyjście. Maria tylko chciała dowiedzieć się, kiedy będzie mogła wejść. Lekarka zajęła się nią przez chwilę i przyprowadziła moją córkę do nas. Też niepokoiła się jego stanem. Nadal utrzymywaliśmy dziewczynę w niewiedzy, lecz mogła przekroczyć próg sali.

Maria: Mamo, co się dzieje z tatą?
Pepper: Nic takiego... Jest chory i musi odpoczywać
Maria: A w domu nie może chorować? Czemu szpital?
Pepper: Bo tam nie leżałby w łóżku. Wiesz, jaki on jest. Zamiast nic nie robić, to pracowałby godzinami w fabryce
Maria: Ale zniszczyli ją... Nie mógłby w niej pracować
Pepper: On zawsze znajdzie jakiś sposób

Mało brakowało, a powiedziałabym o dodatkowej zbroi. Wtedy wiedziałaby, że kłamię o chorobie. Uspokoiłam swoje nerwy, wstając z podłogi. Nie odezwała się ani jednym słowem. Jednak miałam pewne obawy. Domyślała się prawdy.

Pepper: Córeczko, wszystko gra?
Maria: Nie mówisz mi wszystkiego. Co tak naprawdę się stało?
Roberta: Mario, za bardzo się przejmujesz. Gdyby z twoim tatą byłoby źle, nie byłabyś tutaj, prawda?
Pepper: To nic nie da. Ona wie
Maria: Co wiem?
Pepper: Wszystko
Maria: Nie rozumiem
Pepper: Wiesz, że ma chore serce. Ostatnio nie pokazywał tego po sobie, ale bardzo źle się czuł
Roberta: Pepper, o czym ty mówisz?
Pepper: Wiedziałam, jak cierpiał i nie miałam zamiaru cię tym przytłaczać. Teraz dzielnie walczy, by wrócić do nas
Maria: On... On umiera?
Pepper: Nie, choć nie jest z nim dobrze
Maria: Długo miałaś zamiar mnie utrzymywać w niewiedzy? Odpowiedz, mamo!
Pepper: Nie chciałam, żebyś o tym myślała, rozumiesz?
Maria: Nie... Nie rozumiem. Jak mogłaś?!
Pepper: Maria, zaczekaj!

To była chwila, kiedy na jej twarzy pojawił się żal. Powiedziałam połowę prawdy. Poczułam lekką ulgę, lecz nie przypuszczałam tak burzliwej reakcji.

Pepper: Znienawidzi mnie za to
Roberta: Zrobiłaś dobrze, a ona potrzebuje chwili namysłu
Pepper: Chyba... Chyba masz rację

Akurat, kiedy odzyskałam spokój, pisk maszyny wszystko zniszczył. Spojrzałam na implant, którego światło zbladło. Wołałam lekarza. Nie wiedziałam, że podczas śpiączki organizm może się tak zbuntować. Zostałyśmy wyproszone z sali.

Pepper: Tony... Jestem tu... Musisz walczyć

Położyłam dłoń na oknie, przyglądając się pracy lekarzy, co walczyli o jedno życie, bo mogło zgasnąć w ułamku sekundy. Nadzieja rozpadła się, jak domek z kart.

~*Pół godziny później*~

**Ivy**

Diana próbowała ogarnąć porządek przez pandę małą. Mąż nadal wyglądał na przytłoczonego całą sytuacją. Martwił się o brata, a do tego musiał znieść moją nieobecność przez następne miesiące. Wspólnie podjęliśmy decyzję. Rozumiał, że kiedyś miało nastąpić rozstanie.

Ivy: W porządku, Rhodey? Może połóż się i zaśnij
Rhodey: Nie mogę. Przecież miałem pilnować Diany
Lightning: LIGHTNING!
Rhodey: KRZYCZEĆ NIE MUSISZ! No i widzisz, co ona wyprawia. Ktoś powinien mieć na nią oko
Ivy: Wiem, ale sama dam radę
Rhodey: Lepiej odpocznij przed podróżą
Ivy: Oj! Nie lecę, aż tak daleko. To tylko New Jersey
Rhodey: I tak będę tęsknił. Gdyby zbrojownia nie została zniszczona, poleciałbym do ciebie w odwiedziny
Ivy: O! To miłe z twojej strony
Rhodey: Wrogów już nie ma, więc będę leniuchował przy telewizorze
Ivy: Hahaha! No niestety, chociaż... A kosmici?
Rhodey: Nie przesadzaj. Raczej nie opanują Ziemi. Jest tyle herosów, że nie zliczysz ich na palcach jednej ręki
Ivy: Masz się oszczędzać z tą nogą. Zapomniałeś?
Rhodey: Pamiętam

Pocałowałam ukochanego w usta, aż zapragnęłam rzucić go na kanapę. Szybko zrezygnowałam, bo nasza córeczka miała problem z dzikim zwierzęciem. Oby do jutra zwróciła ją do zoo. Rhodey tego dopilnuje.
Gdy kolejny pocałunek oddałam w szyję, wyprzedził moje myśli, popychając mnie na tapczan.

Ivy: Oszczędzaj nogę
Rhodey: Poradzę sobie i bez niej

Jego dłonie wędrowały wzdłuż dekoltu, aż do brzucha. Tam zatrzymałam go, kładąc ręce. Zachowywał się niegrzecznie. Czułam, że był napalony, aby posunąć się do głębszej namiętności bez zabezpieczenia. Czy Diana zaakceptowałaby rodzeństwo? Zabawne, bo nie powinna być jedynaczką.
Kiedy moja blokada została złamana, rozpiął guzik od spodni, rozsuwając też suwak za jednym zamachem. Wszystko szło tak gładko, a podniecenie wzrastało z każdym posunięciem męża. Już miał wsunąć rękę do moich majtek, gdy na nas wskoczyła panda. Poważnie?

Rhodey: Aaa!
Lightning: Sorki, ale uciekła mi
Ivy: Rhodey?
Rhodey: Ach! Prawie... miałem... zawał
Lightning: Ups? Przeszkodziłam wam? Ej! Czy wyście chcieli mi zrobić braciszka? Zabraniam wam!
Ivy: To nasza sprawa! Idź do pokoju!
Rhodey: Na dziś... wystarczy
Ivy: Chyba masz rację

Zapięłam dżinsy, doprowadzając się do porządku. Nie pomyślałabym, żeby to panda nam przeszkodziła.
© Mrs Black | WS X X X