Part 262: Gdzie jest bomba?

0 | Skomentuj

**Matt**

Wychowawca wyjaśniał plan dnia, zaczynając od przedstawienia grafiku nauki. Najpierw mieliśmy mieć część lekcji wychowawczej, którą połączono z fizyką. Następnie w planie wpisano W-F, historię, zajęcia ze sztuki, angielski, a chemią skończą się tortury. Nie tęskniłem ze szkołą. Ani trochę. Jedynie Katrine nie przeszkadzał taki plan. Myślała pozytywnie.

Matt: Profesorze?
Prof. Klein: Słucham, Matthew
Matt: Czy trzeba być na każdej lekcji, żeby być na nocy filmowej?
Prof. Klein: Oj! Trzeba, trzeba. Nawet nie próbuj ucieczki
Matt: Nic nie kombinuję. Chciałem jedynie się zapytać
Prof. Klein: A ja ci odpowiadam... TO TYCZY SIĘ WAS WSZYSTKICH. MUSICIE BYĆ OBECNI NA KAŻDEJ LEKCJI. JEDYNIE PRZYJMUJĘ ZWOLNIENIA LEKARSKIE

Cała klasa wydała z siebie jęki niezadowolenia. Czekaliśmy na dzwonek wybawienia. Lekcja wychowawcza dość szybko się skończyła. To nie było pół godziny, a ledwie jakieś pięć minut. Musieliśmy wyjąć książki do nauki. Jedynie uśmiech Katrinie dodawał mi otuchy, choć pękała mi głowa od próby zrozumienia jednego zadania. Niestety, ale geniuszu nie odziedziczyłem po ojcu.
Gdy miałem zamiar się poddać, ktoś szturchnął mnie w ramię. Odwróciłem się. Dostałem kartkę od dziewczyny. Miała na niej odpowiedzi do pierwszego podpunktu. Napisałem z tyłu kartki jedno słowo. Dziękuję.

**Pepper**

Matt miał zostać w szkole cały dzień. Może warto wykorzystać ten czas, żeby porozmawiać z Tony'm, co do poprzedniego tematu o dzieciach. Zeszłam do części roboczej, znajdując na ziemi puszki po coca- coli, rozrzucone narzędzia, a do tego mnóstwo kulek papieru z szkicami projektów. Po zbrojowni przeszło tornado? O co chodzi?

Pepper: Tony, co się stało? Zerwałeś noc?
Tony: Lepiej o nic nie pytaj
Pepper: FRIDAY?

<<Nie mogę powiedzieć>>

Pepper: Świetnie... Może przyjdę innym razem
Tony: Zaczekaj, Pep... Przepraszam, ale miałem ciężką noc
Pepper: No widać po tym syfie i nie myśl sobie, że będę po tobie sprzątać
Tony: Victoria nie żyje
Pepper: W sensie, że dr Bernes?
Tony: A znasz inną?
Pepper: Chyba nie... Kiedy to się stało?
Tony: Dzisiaj, jak byłem na zwiadach, bo musiałem wiedzieć, co Mr. Fix szykuje. Ktoś z Stark International sprzedał mu bombę elektromagnetyczną, a skoro każdy wynalazek można zamienić w broń...
Pepper: Planuje wykonać zamach
Tony: Właśnie

Nagle włączył się alarm, który wykrył intruza. Nie spodziewałam się nikogo, ale Tony jakoś zareagował na spokojnie. Chyba wiedział, kogo niesie. Wszystko było jasne, gdy niewidzialne stało się widzialne.

Pepper: Duch!
Duch: We własnej osobie... Stark, zrób coś z tymi alarmami. Przecież nic nie kradnę
Tony: Wybacz, ale tak łatwiej ochronić się przed zagrożeniem
Duch: No niech ci będzie
Tony: Nie dowiedziałem się nic konkretnego, jeśli przyszedłeś w tej sprawie
Pepper: Zaraz, zaraz... Od kiedy wy współpracujecie ze sobą?
Tony: Gdy dowiedziałem się, że moja firma robi "lewe" interesy...  Fix chce podłożyć bombę w miejscu z dużym skupiskiem ludzi
Duch: Hmm... Times Square? Manhattan?
Tony: Chodzi o jeden budynek
Pepper: Eee... Idziecie zbyt skomplikowanym tropem. Nie lepiej namierzyć skradziony wynalazek?
Duch: Chyba jesteś mądrzejsza od Iron Mana
Pepper: Dziękuję za komplement

Od razu zamieniłam się miejscami z moim mężem. Łatwo weszłam w bazę odkryć z sejfu. Kilka sekund i wiedzieliśmy wszystko. Duch wyglądał na wściekłego, a Tony jedynie chwycił się za głowę.

Tony: No to już wiemy, gdzie jest bomba
Duch: Kurwa mać! Zabiję tego sukinsyna!
Tony: Ej! Nie możemy nic robić pochopnie!
Duch: Spieprzaj, Stark! To już moja sprawa!

Nie zdołaliśmy dostrzec, jak szybko rozpłynął się w powietrzu. Stąd ma taką nazwę. Bycie duchem.

~*Godzinę później*~

**Katrine**

Niewiele mu pomogłam z fizyką, ale starałam się, jak mogłam. Na szczęście mogliśmy iść na przerwę. Nie było zimno, więc poszliśmy na dach Akademii, by tam zjeść lunch. Matt jadł jedynie jabłko, a ja wolałam pić sok. Byłam bardziej spragniona przez upał. No nic. Widocznie dla niego takie temperatury są zwykłe. Przecież zdradził mi swój sekret. Nie był w pełni człowiekiem i musiał używać kamuflażu do ukrycia łusek oraz pazurów.

Matt: Dzięki za pomoc z tą fizyką
Katrine: Eee... Drobiazg, bo Rhona jest naszym geniuszem w klasie, więc pokazała, jak wykonać obliczenia
Matt: Szkoda, że za mną była jakaś farbowana blondyna i to ona podała twoją kartkę
Katrine: Hahaha! Przy tym nie musiała myśleć
Matt: Hahaha! Co mamy następne?
Katrine: Nasz ulubiony przedmiot
Matt, Katrine: W-F!
Katrine: Nie mogę się doczekać, jak z tobą wygram
Matt: To się jeszcze okaże

Uśmiechnął się głupawo, aż miałam ochotę mu przywalić. Od kary wybawił go dzwonek. Już ja mu pokażę, że ze mną nie ma szans na wygraną. Wszystko zależy od tego, na co dziś padnie. Siatkówka, a może zbijak?
Gdy znaleźliśmy się w szatni, każdy roznosił plotki, że będzie gimnastyka na zaliczenie. Znowu? Jednak niektórzy mówili o filmach na noc filmową. Usłyszałam jeden z tytułów horroru. Bodajże "The Ring". Brawo. Będę trupem. Chyba, że Matt wybawi mnie od tego pokazu.

Part 261: Nie wrócicie do domu

0 | Skomentuj

**Tony**

Już miałem wzbić się w powietrze, ale w ostatniej chwili wyłączyłem autopilota. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Z wody wystawała ręka. Czy to możliwe? Victoria wciąż mogła żyć. Od razu podleciałem bliżej, chwytając za jej rękę. Położyłem ją na brzegu, wzywając pogotowie. Były słabe oznaki życia, a rana z tyłu głowy najbardziej wymagała opatrzenia.

Tony: Nadal mnie uznajesz za mordercę? Musisz żyć dalej, rozumiesz? Victorio, słyszysz mnie?
Dr Bernes: Prze... pra... szam. Ekhm... Za... Rescue
Tony: Nie szkodzi. Zawsze mogę zbudować dla niej nową zbroję... Pomoc jest w drodze. Wytrzymaj
Dr Bernes: Mar... nujesz... swój... czas
Tony: FRIDAY, za ile dotrze karetka?

<<Nie szybciej, niż piętnaście minut>>

Tony: To już będzie za późno

<<Uwaga>>

Tony: Co się dzieje?

<<Sygnały życiowe słabną. W każdej chwili może dojść do...>>

Tony: Nic nie mów! Wiem o tym! Victorio, słyszysz mnie? Nie zasypiaj
Dr Bernes: Ratuj... siebie
Tony: Nie! Nie zostawię cię! Nie możesz umrzeć! Potrzebuję cię!
Dr Bernes: Więc... musisz... poradzić... sobie... sam
Tony: Dr Bernes? Halo! Słyszysz mnie?

Sprawdziłem ręcznie puls. Nie odczuwałem go. Natychmiast skalibrowałem repulsory, żeby działały, jak defibrylator. Uderzyłem raz, lecz bez zmian. Uderzyłem po raz drugi, trzeci... Byłem bezradny.
Nagle pojawiła się grupa sanitariuszy. Wyjaśniłem im, co się zdarzyło. Stwierdzili zgon. Teraz już mogłem wrócić do domu, bo nic więcej nie mogłem zdziałać.

~*Trzy godziny później*~

Odłożyłem zbroję, a poszukiwania Mr. Fixa zostawiłem na później. Nie chciałem z nikim rozmawiać o tym, co się stało na moście. Pepper straciła zbroję, zaś lekarka odebrała sobie życie.

**Pepper**

Obudziłam się, by pomóc ogarnąć syna do szkoły. Podobno mieli na ósmą, więc powinien już wstać. Sprawdziłam, czy był w pokoju. Jeszcze drzemał. Postanowiłam użyć głośnej muzyki z telefonu. Trafiło na "ACDC- Thunderstruck". To obudzi nawet trupa. Matt podskoczył, aż uderzył głową o biurko. Był wściekły za taką pobudkę, ale miałam inne rodzaje przebudzenia, które chętnie wypróbowałabym w praktyce.

Matt: Mamo, mam na dziewiątą
Pepper: Dostałam wiadomość ze szkoły, że macie stawić się na godzinę wcześniej, jeśli zostajecie na nocy filmowej
Matt: Noc filmowa?
Pepper: No tak. Najpierw macie lekcje i cały czas jesteście w szkole
Matt: Cały?
Pepper: Nie podoba ci się? Będziesz miał więcej czasu na romanse z Katrine
Matt: Mamo!
Pepper: Oj! Wy się kochacie. Nic w tym złego... Śniadanie gotowe
Matt: Co jest?
Pepper: Gofry
Matt: Mmm... Zjem wszystkie
Pepper: Hahaha! W porządku
Matt: A tata? Już lepiej się czuje?
Pepper: Nie widziałam go w zbrojowni. Nie wiem, czy wrócił, ale wygląda na to, że odzyskał siły
Matt: To dobrze
Pepper: Spakowałam dla ciebie kanapki i picie, a skoro zostajesz w szkole na dłużej...
Matt: Nie dawaj więcej. Pewnie zamówimy pizzę, bo oglądać z pustym żołądkiem nie wypada

Wstał z łóżka i zaczął ubierać się. Musiałam wyjść z pokoju. Niech ma chwilę prywatności. Przy okazji sprawdzę, czy mąż wrócił do domu.

**Katrine**

Zostałam brutalnie zrzucona z łóżka. Wszystko przez tatę. Tak bardzo martwił się o moją edukację? Raczej nie. Miałam ochotę mu przywalić w nos, lecz zaczęłam się śmiać, myśląc o tym, jak Matta budzą też z tego samego powodu. Przynajmniej dużo spędzę z nim czasu. Nie mogłam się tego doczekać.
Gdy byłam gotowa do wyjścia, spotkałam mamę w kuchni. Podała mi pudełko śniadaniowe i butelkę soku.

Katrine: Oby tylko nie puszczali horrorów
Duch: Raczej będzie każdy rodzaj filmów, ale przebolejesz to
Katrine: I naprawdę się zgadzacie?
Viper: Są tam nauczyciele, więc nic się nie stanie. Zresztą, miej włączony telefon przez całą dobę
Duch: Dobrze mówisz, Viper... Udanej zabawy
Katrine: Taa... Dzięki, ale najpierw muszę przeżyć lekcje
Duch: Dasz radę

Klepnął mnie pokrzepiająco po ramieniu, aż poczułam, że jakoś przetrwam te godziny. W końcu nie będę sama.

**Duch**

Nikomu nie mówiłem o swojej współpracy z blaszakiem. Nie muszą wiedzieć wszystkiego. Im mniej wiedzą, tym lepiej. Puściłem Katrine jedynie ze względu na nauczycieli. Gdyby ich nie było, zostałaby w domu pod kluczem. No właśnie. Pora złożyć Starkowi wizytę. Powinien do tego czasu poznać jakieś detale, co do planu Fixa.

**Matt**

Pojawiłem się kilka minut przed ósmą w szkole. Nie biegłem, by nie zdradzać genów. Wystarczyło wejść do busa i pojechać jakiś kwadrans. Katty pewnie była już w środku. Zacząłem się rozglądać, szukając dziewczyny. Sama szturchnęła mnie w ramię, zwracając na siebie uwagę. Pierwszą lekcję, którą musieliśmy znieść była fizyka. Ona siedziała z Rhoną, a ja zająłem ostatnie wolne miejsce przy oknie.

Prof. Klein: Dzień dobry, uczniowie. Wiecie, że dzisiaj spędzicie tutaj cały dzień. Oczywiście będą przerwy międzylekcyjne, ale materiał i tak trzeba zrealizować

Part 260: Skok do nieba

0 | Skomentuj


~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Nareszcie skończyłem budować pancerz i zespawałem wszystkie jego elementy. Teraz tylko pozostałoby przetestować zbroję. Przyda się do nocnego zwiadu. W ten sposób mógłbym odkryć, gdzie Mr. Fix miał zamiar uderzyć. Gdzieś w centrum Nowego Jorku. Hmm... W sumie mógłby wykorzystać Stark International, ale to zbyt oczywiste.

Tony: FRIDAY, wyznacz obszar, który pokryje wybuch, gdyby bomba znajdowała się w mojej firmie

<<Wyznaczam... Obszar dosięga niewielką ilość budynków, co poza kasynem i małą sferą mieszkalną nie zrobi szkód, zagrażających życiu>>

Tony: A sprawdź zasięg broni najbliższy od zagrożonego miejsca

<<Skanuję... Jest jedna możliwość. Ładunek powinien zostać podłożony w jakimś budynku, gdzie zmieściłoby się wiele osób>>

Tony: Niewiele mi to dało, ale dzięki

<<Zawsze możesz coś zaobserwować na zwiadach. Dzięki temu, łatwiej dojdziesz do tego, co planuje>>

Tony: I taki miałem zamiar

<<Uważaj na siebie>

Tony: Przecież zawsze uważam

<<Nie powiedziałabym tego>>

Zignorowałem jej komentarz, wkładając zbroję. Wszystko powinno ze sobą współgrać, więc nie ma mowy o rozbiciu się w mieście.

**Victoria**

Pojawiłam się na helikarierze z walizką pełną elementów zbroi Rescue i próbki żywej tkanki. Nie chciałam natknąć się na generała, więc w zaufaniu powierzyłam Natashy sekret. Siedziałyśmy w laboratorium SHIELD, żeby zbadać terrigen. Kawałek kryształu położyłam na szalce, łącząc go z DNA agentki. Od razu pojawiła się skorupa, która zniszczyła skórę. Natomiast z próbką krwi Pepper zareagował inaczej. Ciecz zmieniła się na kolor niebieski.

Dr Bernes: To nasza tajemnica, jasne? On nie może o tym wiedzieć
Natasha: Długo nie zdołasz tego przed nim ukryć
Dr Bernes: Te kryształy są zabójcze i nie chcę, by próbował zrobić z tego broń
Natasha: Tak, jak Extremis?
Dr Bernes: Kiedy użyłam minimalnej dawki na Tony'm, Ho po mnie krzyczał, że to mogło go zabić... Brakuje mi ich. Yinsena i Ricka
Natasha: Naprawdę ci współczuję
Dr Bernes: Ale jakoś trzeba żyć, choć życzę Iron Manowi, jak najgorzej. Tyle razy mu ratowaliśmy życie, a on...
Natasha: To nie jego wina. Ktoś sterował zbroją, a ta nie należała do Tony'ego
Dr Bernes: Zamiast bronić mordercy, pomóż mi się zemścić
Natasha: Nie pomogę
Dr Bernes: Widow... Proszę
Natasha: Tony jest niewinny i tego będę się trzymać
Dr Bernes: Więc sama się rozliczę

Do oczu cisnęły się łzy. Poczułam przypływ wspomnień, gdy śmiałam się z Rickiem i wspólnie planowaliśmy spełnić nasze nierealne marzenia. Wszystko się rozsypało, jak domek z kart. W tej jednej sekundzie pomyślałam, żeby dołączyć do nich. Pojechałam na most w celu pozbycia się Rescue. Pepper niczemu nie zawiniła, ale ta furia wypełniała mój umysł. Nie mogłam się powstrzymać.

**Tony**

Leciałem nad miastem, obserwując ruch na ulicy. Żadnego wroga nie zauważyłem w pobliżu, lecz zamiast tego zlokalizowałem zbroję Rescue w jakieś walizce. Co ona tam robiła? Ostatnio Pepper oddała ją po powrocie. A teraz? Musiałem sprawdzić, bo coś czułem, że nie było dobrze.
Kiedy znalazłem się na miejscu, zauważyłem Victorię. Stała na krawędzi mostu, patrząc w dól. Chyba nie miała zamiaru skoczyć?

Tony: Victorio, co ty wyprawiasz?! Zejdź stamtąd, bo stanie ci się krzywda!
Dr Bernes: Odejdź! Nie będę gadać z mordercą!
Tony: Nie zabiłem Ho!
Dr Bernes: Ale to ty stworzyłeś zbroję! Ty pozwoliłeś złoczyńcy na kradzież! To wszystko twoja wina!
Tony: Masz rację... Jestem winny

Odsłoniłem twarz, próbując ją skłonić do zmiany decyzji. Wiedziałem, jak cierpiała. Sam z trudem zniosłem stratę matki i ojca.

Tony: Uspokój się i porozmawiajmy. Poradzisz sobie. Pomożemy ci z Pepper... Nie jesteś sama. Pamiętaj, więc nie rób nic głupiego. Nie skacz. Oni nie chcieliby, żebyś tak postąpiła
Dr Bernes: A skąd ty to wszystko wiesz?! Gdybyś był taki mądry, nie latałbyś w zbroi, licząc na samobójstwo! Ja mam dobry powód, żeby skończyć z życiem!
Tony: Proszę cię... Zejdź z barierki
Dr Bernes: Koniec pomagania mordercy... Nie jesteś bohaterem... Jesteś nikim... Żegnaj


Wystawiła jedną nogę, spadając całym ciałem w dół. Szybko dałem nura, by ją złapać, ale ona za każdym razem wyślizgiwała się z moich rąk.

Tony; Victorio, nie poddawaj się!

Nie odezwała się ani jednym słowem. Próbowałem chwycić lekarkę, lecz już było za późno. Wpadła do rzeki, uderzając głową o jeden z kamieni. Przegrała, a ja razem z nią. Byłem kompletnie załamany tym, że znowu musiałem być świadkiem czyjegoś samobójstwa. To już trzecia osoba i nadal nie rozpracowałem planu Mr. Fixa.

<<Tony, ona nie chciała walczyć. Nie jesteś winny>>

Tony: Włącz autopilota

<<Autopilot włączony>>

---**---

Dzisiaj dodaję później notkę bo miałam poprawkę z maty. Taa... Jak zdam, to będzie dobrze ;) A co do notki są dwa obrazki. Specjalnie znalazłam do tego gifa.

Part 259: Trudna odpowiedź na banalne pytanie

0 | Skomentuj


**Duch**

Śledziłem naukowca, aż do budynku Stark International. Co jakiś czas zerkał za siebie. czy nikt go nie widział. Pewnie bał się stracić walizkę z kasą. Dostał sporo szmalu za sprzedaż broni, bo raczej Mr. Fix nie potrzebuje zabawek.
Gdy miał zamiar otworzyć drzwi, szybko przypuściłem na niego atak. Strzeliłem strzałkę paraliżującą, lecz zdołał zrobić unik. Spróbowałem porwać go w tradycyjny sposób. Zwykła łapanka. Teraz nie mógł nigdzie uciec. Został przygwożdżony do ściany, gdzie nikt nas nie mógł dostrzec.

Duch: Gadaj, co mu sprzedałeś! Gadaj albo cię zabiję

Wyjąłem ostrze z rękawa, przykładając je do szyi faceta. Czułem, że bał się zginąć, więc powinien łatwo skłonić się do współpracy.

Duch: Powtórzę jeszcze raz... Co dostał Mr. Fix?

Nadal nie odpowiedział. Traciłem cierpliwość. Dopiero później wskazał na gardło. Nie potrafił mówić, ale rozumiał mnie doskonale. Nie tego się po nim spodziewałem. Napisałem na telefonie, co chciałem mu przekazać. Schowałem sztylet, by mógł odpisać.

On ma bombę. Nie miałem wyboru. Groził mi

Duch: Czy ktoś z firmy Starka również z nim współpracuje?

Napisałem kolejne słowa, a on uspokoił się i odpowiedział szczerze.

Reszta nie żyje. Tylko ja pozostałem. Czy mogę już iść?

Wskazałem palcem na drogę, co zrozumiał bez trudu. Poznałem ledwie jeden szczegół. Potrzebowałem dowiedzieć się więcej. Jednak kolejnym informatorem będzie Stark. Anthony Edward Stark.

~*Trzy godziny później*~

**Tony**

Koniec tego leżenia. Pora wziąć się do pracy. Pepper zastąpiła moje miejsce na kanapie. Zasnęła, bo tak długo przy mnie czuwała. Musiałem zająć się poszukiwaniem Mr. Fixa. Z tego, co zdołałem zauważyć w komputerze, ona też szukała czegoś o nim.

<<Tony, jest druga w nocy. Idź spać>>

Tony: FRIDAY, mam dość leżenia, a poza tym, muszę nad tobą popracować lub...

<<Nic nie kombinuj>>

Tony: Potrzebujesz partnera

<<No to chyba oszalałeś>>

Tony: Kłamałaś, mówiąc Pepper, że umrę, a to nieprawda

<<Według statystyk, jedna akcja i będzie po tobie>>

Tony: Ja ciągle mam te ryzyko. Za każdym razem w zbroi

<<Uwaga>>

Tony: Co?

<<Mamy nieproszonego gościa>>

Tony: Fury?
Duch: Tak blisko, a jednak tak daleko, Anthony
Tony: Duch!

Zeskoczył na ziemię, mierząc przez chwilę do mnie z broni. Byłem bezbronny. Czego on chce?

Duch: Mam do ciebie sprawę, więc lepiej mnie posłuchaj
Tony: Zabawne, bo chciałem powiedzieć to samo... Idź stąd, póki nie włączyłem systemu namierzającego
Duch: Stark, musisz coś wiedzieć. Tu chodzi o twoją firmę
Tony: I ciebie to obchodzi? Niemożliwe
Duch: Więc lepiej zrozum... Twoi ludzie handlują z Fixem. Kojarzysz go, prawda?
Tony: Właśnie miałem zamiar szukać drania
Duch: Siedzi bezpiecznie w śródmieściu i dupy stamtąd nie ruszy, jeśli ostatni sprzedawca broni żyje. Poprzednia transakcja była związana z bombą
Tony: No pięknie. Nie dość, że zniszczył moją reputację, to jeszcze planuje coś w zanadrzu
Duch: Przyszedłem do ciebie, bo ty masz dostęp do danych swojej firmy. Mogłem się włamać, ale liczę na twoją pomoc
Tony: Jest jakiś haczyk?
Duch: Matt i Katrine mogą być zagrożeni
Tony: Jak bardzo?

<<Tony, on ma rację. Doszło do tej transakcji i według moich obliczeń, celuje w centrum miasta>>

Tony: Tam jest też Akademia Jutra
Duch: Jedna bomba rozwali pięćdziesiąt budynków
Tony: Dowiedzmy się, jaka bomba

Wszedłem do bazy danych, a dokładnie do spisu wynalazków z sejfu taty. Być może coś z niego zniknęło. I miałem rację.

Tony: Bomba elektromagnetyczna. Może wyłączyć zasilanie w całym budynku i jest w stanie spalić elektronikę. Wszystko zależy od ustawień
Duch: Musimy poznać lokalizację. Fix mierzy w jedno miejsce, skąd odpali ładunek
Tony: Tylko, co on chce przez to osiągnąć?
Duch: Bądźmy w kontakcie na bieżąco
Tony: No dobra, ale potrzebuję zbroi
Duch: Więc rusz się i pracuj, jasne?
Tony: FRIDAY?

<<Zezwalam>>

Duch szybko się ulotnił, lecz zaczynałem się niepokoić o Matta. Jeśli bomba wybuchnie, sparaliżuje też Akademię. Jednak awaria zasilania w budynku nie stanowi zagrożenia, ale coś było na rzeczy, że akurat ten wynalazek został skradziony. Stane prawie każdy zamienił w broń. Może i tak będzie tym razem. No nic. Musiałem dokończyć budować pancerz.

Tony: Jeśli Mr. Fix czegoś chce, powinien zjawić się jeszcze raz

<<Może planować atak na jakiś cel>>

Tony: Na jaki?

Part 258: Transakcja

0 | Skomentuj

**Pepper**

Negatywny. Powinnam cieszyć się z tego, że nie skrzywdziliśmy kolejnego dziecka, choć chciałabym znowu poczuć w sobie maleńkie życie. Mogłam tą wiadomością uspokoić Tony'ego, który zaś uderzył w kimę. Nie miałam mu tego za złe. Gdyby moje przesłuchanie tyle trwało, padłabym ze zmęczenia tak, jak on.

Pepper: FRIDAY, sprawdź ostatnie transakcje Stark International

<<Myślałam, że poprosisz o coś innego>>

Pepper: Najpierw odnajdź te dane, a potem mi powiesz, co zrobić dalej z Tony'm

<<Ostatnia zapisana transakcja miała miejsce sześć godzin temu>>

Pepper: Wtedy Tony zemdlał przez generała... Dziwne

<<Nie szukaj powiązań, bo ich nie znajdziesz. SHIELD nie handluje z terrorystami>>

Pepper: Ale z firmą Tony'ego już tak

<<A skoro mowa o tym, stan twojego męża uległ poprawie, lecz do pełni sił nigdy nie wróci>>

Pepper: Nigdy? To znaczy, że...

<<Dni Iron Mana dobiegają końca>>

Pepper: FRIDAY, ty chyba nie mówisz poważnie?

<<Przykro mi>>

Pepper: Ale ja... Ja nie chcę go stracić

<<Dlatego odciągnij chłopa z dala od kłopotów>>

Pepper: Chce dorwać prawdziwego sprawcę zabójstwa. On jest uparty... Ile ma czasu?

<<Wystarczy jedna poważna akcja i będzie po nim>>

Pepper: Nie

Zaczęłam płakać, bojąc się o Tony'ego. Nie przypuszczałam, że znowu będę musiała znieść najgorsze. Na moje nieszczęście znowu się obudził. Pewnie przez mój płacz. Inaczej nie potrafiłam zareagować.

Tony: Pep, co się dzieje? Chodzi o dziecko?
Pepper: Nie jestem w ciąży. Nie ma wpadki
Tony: To skąd te łzy?
Pepper: Dlaczego mi nie powiedziałeś, że umierasz?
Tony: Co? Ja przecież...
Pepper: Nie kłam! Powiedziała mi
Tony: FRIDAY?

<<Powinna wiedzieć. Kochacie się, tak? Skończcie mieć przed sobą tajemnice>>

Tony: Przecież nie umieram. Chyba muszę znaleźć błąd w oprogramowaniu, bo wmawiasz jej kłamstwo
Pepper: To... To pomyłka?
Tony: No pewnie. Nie martw się. Nie zostawię cię

Rzuciłam mu się na szyję, tuląc, a po policzkach spłynęła ostatnia fala łez. Nie wiedziałam, komu mam wierzyć. Własnemu mężowi, czy sztucznej inteligencji?

Pepper: Nie kłamiesz?
Tony: A po co miałbym?
Pepper: No wiesz... Żeby mnie nie martwić
Tony: Hej! Rozchmurz się. Wszystko jest tak, jak powinno być
Pepper: Chciałbyś mieć kolejne dziecko?
Tony: Z tobą mogę wychować nawet i piątkę bachorów
Pepper: Naprawdę?
Tony: Tylko nie spieszmy się

Pocałował mnie w usta, aż zapragnęłam poczuć więcej. Jednak potrzebował odzyskać siły. Jedna część mózgu mówiła mi, że coś miał za uszami, zaś druga próbowała zaufać jego słowom. Ponownie zasnął, a ja ciągle czuwałam przy nim.

**Duch**

Katrine zasnęła, więc mogłem z żoną porozmawiać na osobności. Upewniłem się, czy córka nie próbowała podsłuchiwać. Spała, jak zabita. Nic jej nie było w stanie obudzić. Cieszyłem się, widząc ją w dobrej formie. Bez ran i ciągle żywa. Zszedłem do salonu, gdzie była Viper.

Viper: Śpi?
Duch: Sprawdziłem i raczej nas nie usłyszy
Viper: To dobrze... Przepraszam za moje zachowanie, ale nienawidzę Starków. Wszystko przez Iron Mana
Duch: A myślisz, że mi jest tak łatwo żyć z tą myślą, jak w przyszłości będziemy w tej rodzinie?
Viper: Do tego nie mogę dopuścić, ale ty jakoś polubiłeś ich
Duch: Nie chcę niszczyć szczęścia naszej córki, więc pogódźmy się z nimi. Zróbmy to dla niej
Viper: Ostatnio spotkałam jakiegoś faceta, co handlował z Mr. Fixem. Powinieneś go kojarzyć
Duch: Nie nadążam za nim. Nie wiem, czego chce
Viper: Dostał coś, czego nie powinien mieć
Duch: Co takiego?
Viper: Chyba bombę
Duch: Bombę? Czyli coś planuje. Musimy dowiedzieć się, co chce zrobić i kiedy zaatakuje
Viper: Spróbuję poszperać w doku jeszcze tej nocy. Idziesz ze mną?
Duch: Ktoś musi z nią zostać
Viper: Wystarczy podłożyć nadajnik i gotowe...  To ja zostanę, a ty podejdziesz na tyle blisko, bo ciebie nie zauważą
Duch: Zgoda, ale...
Viper: Coś nie tak?
Duch: Boję się o naszą córkę
Viper: Spokojnie. Mam ją na oku

Szybko zniknąłem, lecąc na miejsce poprzedniej lokalizacji dziwoląga.

~*Dwie godziny później*~

Mr. Fix znowu handlował z jakimś typkiem od Stark International. Poznałem po logo na ubraniu naukowca. Sprzedawca był naukowcem? Co znajdowało się w walizce? Kolejna bomba? Informacje o przesyłce mogłem otrzymać w jeden sposób. Śledzić go. Podrzuciłem mu pluskwę, znając obecnie każdy jego ruch. Niezauważenie leciałem nad celem, który nie był świadomy, że wpakował się w niezłe bagno.

Part 257: Moc biologicznej destrukcji

0 | Skomentuj

**Ivy**

Zanim mieliśmy wstąpić do restauracji, wróciliśmy do hotelu. Instruktor śmiał się z tego żartu i przyznał, że nie każdy ma taką odwagę. Wzięliśmy od niego Dianę i pojechaliśmy zmienić ubrania w coś bardziej eleganckiego. W walizce powinnam znaleźć idealną sukienkę na ten wieczór, a Rhodey do tego czasu niech znajdzie jakiś garniak.
Po przyjeździe na miejsce noclegu, otworzyłam drzwi od naszego pokoju. Rzeczy nadal pozostały nienaruszone, więc trochę czasu minie, nim znajdziemy to, czego potrzebujemy.

Rhodey: Diana musi iść z nami, a tak wolałbym tylko z tobą spędzić ten czas
Ivy: Czyli przestałeś się gniewać za ten kawał?
Rhodey: Wybaczyłem tobie, a teraz ja muszę wymyślić coś na Pepper. Masz świetne pomysły, więc zaproponuj
Ivy: Sorry, ale dziewczyny muszą trzymać się razem. Nie pozwolę jej skrzywdzić
Rhodey: Oj! Nic nikomu się nie stanie
Ivy: Na pewno? Bo ty chyba chcesz zemsty za ten telefon
Rhodey: Pamiętasz jeszcze?
Ivy: Tak, a ty nie odpuścisz żonie swego przyjaciela
Rhodey: No właśnie. Powinniśmy do nich zadzwonić i powiedzieć, że...
Ivy: Nie przeszkadzajmy im
Diana: MAMA!
Ivy: Co się stało?
Diana: Ma... ma
Ivy: No jestem tu
Rhodey: Od kiedy ona tak mówi?
Ivy: Widocznie mamy samouka
Rhodey: Lub nieludzkie dziecko
Ivy: Czy ty mi coś zarzucasz?
Rhodey: Nie jesteś może kosmitką?
Ivy: Hahaha! Żartujesz, tak? Chyba nie sądzisz, że... A jednak... Rhodey, jestem człowiekiem na sto procent
Diana: TATA!
Rhodey: Coś jeszcze potrafi powiedzieć?
Ivy: Tylko te dwa słowa... Może zamiast stawiać kolację, zapiszę cię do psychologa?
Rhodey: Ty nie wiesz, przez co przeszedłem i raczej on nie pomoże. Jakaś wariatka, która okazała się kosmitką prawie odebrała mi życie. Mało tego próbowała skrzywdzić każdego. Zrobiła taką masakrę, co łatwo nie wymażę z pamięci
Ivy: Przepraszam... Nie wiedziałam
Rhodey: Ale jesteśmy z dala od kłopotów. Mamy spędzić ten czas razem
Ivy: No to zamówmy pizzę do hotelu i po sprawie
Rhodey: Jestem za
Ivy: Świetnie, więc poczekaj

Zeszłam do recepcji, żeby skorzystać z książki telefonicznej. Zapisałam numer pizzerii i wróciłam na górę. Nie było mnie kilka minut, a Diana znowu dała mu w kość. Zaczęłam się śmiać, widząc jak bekała na niego, lecz później zwróciła jedzenie na jego spodenki.

Rhodey: To może jednak ubiorę się w coś innego
Ivy: Hahaha! Diana, na dziś wystarczy
Diana: Mama?
Ivy: Tak, mama. Mama nie chce męczyć twojego tatusia... Pójdziesz spać?
Diana: Ne
Ivy: Ne?
Diana: Ne
Ivy: No to ne

~*Trzy godziny później*~

**Victoria**

W końcu znalazłam czas na zajęcie się czyszczeniem zbroi Pepper. Przeskanowałam pancerz w ukrytym laboratorium, gdzie dostęp nikt nie miał poza mną i Ho. Kiedyś, bo umarł, więc zostałam sama. Szczególnie po stracie Ricka. Jak ja sobie poradzę? No nic. Muszę być silna. Tony też nie ma lekko.
Gdy sprawdziłam, jaka substancja pokrywała części Rescue,  okazała się żywa. Musiałam ostrożnie oddzielić pył do próbki. Włożyłam dodatkową parę ochronnych rękawic przeciw promieniowaniu.

Dr Bernes: Niezwykłe. Ten pył oddziałuje na ludzkie DNA, jak śmiertelny wirus. Infekuje w jednej chwili, przebudowując organizm lub całkowicie niszczy nosiciela

Pozbyłam się śladów kryształu, wsypując resztki do specjalnej probówki. Nie mogła być w szpitalu. Była zbyt niebezpieczna. Potrzebowałam konsultacji z SHIELD. Czy ta sama substancja zmieniła ludzi w potwory z Tahiti? Poznałabym odpowiedź, gdyby Rick tu był, choć od Pepper też uzyskałabym potwierdzenie hipotezy. Schowałam fiolkę do walizki razem z Rescue, żeby zwrócić ją właścicielce.

**Pepper**

Pięć godzin. Pozostało pięć godzin i wszystko będzie dobrze z Tony'm. Taką miałam nadzieję, ale w obecnej sytuacji ciężko liczyć na jakąkolwiek pomoc. Postanowiłam poszperać w komputerze, szukając ostatnich znanych transakcji Mr. Fixa. Kilka w dawnej bazie AIM, lecz ostatnia miała miejsce w śródmieściu z kimś od... Stark International. Nie wiedziałam, co to miało znaczyć, ale Tony powinien zainteresować się, co robi firma za interesy. Moment... Może dowiem się, jakie wynalazki trafiły w jego łapska.
Gdy weszłam na listę kupców, usłyszałam niepokojący oddech męża.

Pepper: Tony, uspokój się. To tylko zły sen. Nic nie dzieje się naprawdę... Tony, słyszysz mnie? Idź za moim głosem. Jestem tu przy tobie

Chwyciłam go za rękę, próbując ukoić jego nerwy. Poczułam, jak sam ścisnął mi dłoń. Powoli opanował swój strach i rozluźnił się. Otworzył oczy i nie wierzył, że nadal byłam przy nim.

Tony: Pepper?
Pepper: Cii... Śpij. Jeszcze masz czas. Odpocznij. Później pogadamy
Tony: Jesteś kochana
Pepper: No wiem... Ciastka smakowały?
Tony: Skoro ich nie ma
Pepper: A może gdzieś je schowałeś, co?
Tony: Ja nie Rhodey
Pepper: Hahaha! No dobra. Ja tu jestem, gdybyś czegoś potrzebował
Tony: A Matt?
Pepper: On śpi, bo jutro musi wstać do szkoły. O dziwo ma wszystko usprawiedliwione z powodu choroby
Tony: Pep?
Pepper: Tak?
Tony: Czy jesteś w ciąży?

Te pytanie mnie zaskoczyło z jego strony. No jasne. Wieczór kawalerski i ta gra w pokera. Chyba trzeba zrobić test.

Part 256: Nieuchronny upadek

0 | Skomentuj

**Pepper**

Czekałam, aż Tony się obudzi. Fakt, że to długo potrwa, skoro Fury go męczył ponad jedenaście godzin. Jedną godziną odsapnął. Pozostało dziesięć. Nie mogłam zostawić męża samego. Chciałam mu pomóc w odzyskaniu sił.
Kiedy miałam zamiar pójść do kuchni po coś smacznego, usłyszałam, jak ktoś szedł w kierunku zbrojowni. Pomyślałam o włamywaczu, więc chwyciłam za paralizator, idąc przegonić nieproszonego gościa. Już chciałam porazić intruza, ale w ostatniej chwili zorientowałam się, że to Matt wrócił do domu.

Pepper: No w końcu wróciłeś. Gdzie byłeś? Miałeś nigdzie nie wychodzić, Matt. Chcesz dostać szlaban za ucieczkę?
Matt: Mamo, przystopuj trochę. Poszedłem tylko zobaczyć się z Katrinie i tyle... Czemu tata leży i nic nie robi?
Pepper: Musi odpocząć, a ty skończ z tymi schadzkami zakochanych
Matt: Ale ja nie mówiłem o...
Pepper: Idź do pokoju
Matt: Nic mu nie jest?
Pepper: Spokojnie. Potrzebuje tylko dłuższego snu
Matt: Viper tu była?! Walczył z nią?!
Pepper: Cii... Mów ciszej i nie krzycz. Nie wiem, czy ją widział, ale ktoś inny jest winny za jego stan
Matt: Kto?
Pepper: Generał Fury
Matt: Mogę cię o coś spytać?
Pepper: Pytaj, jeśli nie prosisz o zgodę na seks
Matt: Ej! Co wy z tym macie?! Uwzięliście się na mnie?!
Pepper: Ciszej, bo go obudzisz
Matt: Przepraszam... Chciałem tylko zapytać, czy mam dalej chodzić do szkoły przez to, jak wyglądam
Pepper: Nic nie widzę dziwnego
Matt: Ukrywam łuski i pazury, ale ten efekt nie trwa długo
Pepper: Do szkoły będziesz chodził, aż otrzymasz świadectwo, więc migiem do pokoju spać
Matt: Jest dopiero szesnasta
Pepper: To ucz się
Matt: Hahaha!

Więcej nic nie powiedział, idąc do swojego kącika. Nadal czekała, aż Tony otworzy oczy i będziemy mogli porozmawiać o tym, co się ostatnio wydarzyło. O wieczorze kawalerskim, Tahiti oraz sabotażu ze strony jakiegoś złoczyńcy. Tylko, że większość została pokonana. Pozostał jedynie... Whiplash. O nie.

~*Dwie godziny później*~

**Ivy**

Zmieniłam plany. Mogłam dziś wykonać swoją zemstę. Nie było ciemno, a ludzie dalej bawili się. Powiedziałam Rhodey'mu o jednej z atrakcji, którą był skok ze spadochronem. Diana śmiała się, słysząc te słowa. Lepiej niech mnie nie zdradzi. Zgodził się na tę rozrywkę, ale wpierw musieliśmy zmienić ubranie na bardziej lekkie. Włożyłam spodenki, które przylegały do ciała i obcisły T-shirt koloru czarnego. Biało- czarna, jak zebra. Małej tylko zmieniłam bluzkę, zaś mąż też włożył komplet sportowy na przygodę życia.

Ivy: Gotowy?
Rhodey: Lubisz takie sporty ekstremalne? Nie chciałbym uciszać twoich krzyków
Ivy: Hahaha! Mów za siebie... Uwielbiam czuć adrenalinę, a najlepsza jest w powietrzu
Rhodey: Co robimy z Dianą?
Ivy: Będzie pod opieką instruktora. Na ten jeden skok... Kasę już zapłaciłam i lepiej nie bądź kurczak. Bądź dużym chłopcem
Rhodey: Ivy, latałem jako War Machine na spore dystanse. Nie stchórzę
Ivy: I bardzo dobrze

Uśmiechnęłam się z diabelskim uśmieszkiem po kryjomu. Tego skoku nigdy nie zapomni. Emocje gwarantowane. Faza pierwsza: amator.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, podeszliśmy do mężczyzny, co odpowiadał za bezpieczeństwo. Wyjaśnił nam, jak to ma wyglądać, a Diana zostanie z nim, bo dziecka nie wpuści do samolotu. Objaśnił zasady oraz, co zrobić w razie przypadku awarii. Były dwie linki, otwierające spadochron.
Po wytłumaczeniu wszystkiego, wsiedliśmy, lecąc na wyznaczoną wysokość. Zostaliśmy wyposażeni w plecak.

Ivy: Skaczemy?
Rhodey: Jestem przygotowany
Ivy: No to hop!

I wyskoczyłam, trzymając pod sobą Rhodey'go, który był skazany na mnie. Tylko ja mogłam otworzyć spadochron. Zabawny się, kochany.
Kiedy spadaliśmy coraz to szybciej, byliśmy też blisko zderzenia się z glebą.

Rhodey: Pociągnij za linkę
Ivy: Nie działa!
Rhodey: A ta druga?

Kolejna faza: wciskanie takiej ciemnoty, by zgotować mężulkowi piekło.

Ivy: Obie nie działają! Rhodey, my tu zginiemy!
Rhodey: Aaa!
Ivy: To już nasz koniec! Masz jakieś ostatnie życzenie?!
Rhodey: TAK! NIECH TA LINKA ZADZIAAAŁA!
Ivy: A MOŻE POWIESZ COŚ, CO NAPRAWDĘ CHCIAŁABYM USŁYYSZEĆ?!
Rhodey: AAA! PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM ZA TEGO POKERA! JA NIE CHCIAŁEM!
Ivy: Rhodey? Rhodey!
Rhodey: Co? Co takiego?
Ivy: Przeżyjemy

Pociągnęłam za linkę, otwierając spadochron. On nadal panikował, aż zasłonił sobie oczy. Czas na ostatnią fazę: powiedzenie prawdy, a to go zaboli najbardziej. Bezpiecznie wylądowaliśmy, porzucając sprzęt. Czekaliśmy na instruktora.

Ivy: Rhodey, wszystko gra?
Rhodey: Jak? Jak to się stało?! Boże! Już myślałem, że zginiemy!
Ivy; Uspokój się. To był żart
Rhodey: Co takiego?! O mało na zawał nie padłem!
Ivy: Kochanie, zemściłam się. Hahaha! Mam cię!
Rhodey: Wiem... Zasłużyłem sobie na to
Ivy: Oj! Skończ przeżywać. W ramach rekompensaty, stawiam kolację
Rhodey: Kolejny żart?
Ivy: Już nie

Part 255: Bo jestem tylko człowiekiem

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nie zastanawiałam się ani sekundy dłużej i zabrałam Tony'ego do domu. Chwyciłam go sposobem matczynym, a Natasha pożyczyła mi swój motor. Miał autopilota, więc mógł wrócić do niej, kiedy zechce. Nie żartowałam z tym spaleniem raportu. Mogłam to zrobić, jeśli Fury spróbuje zniszczyć nasz dom.
Gdy znalazłam się przed wejściem do fabryki, zostawiłam pojazd w bezpiecznym miejscu, lecz sam pojechał do właścicielki. Położyłam ukochanego na kanapie, by FRIDAY mogła sprawdzić, jak długo będzie spał. W tym samym czasie, zrobiłam niewielką przekąskę, żeby nabrał sił, a do tego jakiś sok. Z tych nerwów pokusiłam się o duży kubek kofeiny. Nie żałowałam cukru. Potem wróciłam z jedzeniem do części roboczej.

Pepper: Co z nim?

<<Jego organizm jest bardzo wymęczony pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Potrzebuje dużej ilości snu>>

Pepper: A serce?

<<Nie martw się, Pepper. Nic mu nie jest>>

Pepper: Fury powinien dostać za swoje... System przeciw włamywaczom działa?

<<Sprawny w pełni. Co kombinujesz?>>

Pepper: Groził nam, że zniszczy fabrykę. Trzeba być gotowym na wszelkie możliwości
Tony: Pepper...
Pepper: Cii... Śpij. Musisz nabrać sił
Tony: Nie powinnaś... nam przerywać
Pepper: I pozwolić, by cię wykończył? Mowy nie ma!
Tony: To i tak bez znaczenia, skoro dr Yinsen nie żyje przeze mnie
Pepper: Ej! Poradzimy sobie ze wszystkim

Przytuliłam go, żeby nie czuł się samotny. Tak bardzo tęskniłam za nim i gdybyśmy mieli razem dziecko przez kolejną wpadkę, pokochałabym je całym sercem. Przykryłam męża kocem, dając mu spokój. Wyłączyłam alarmy, więc mógł odpocząć.

<<Alarmy o zagrożeniach zostały wyłączone>>

Pepper: Zablokuj dostęp do zbroi, bo nie może nic robić

<<W porządku>>

Pepper: Zgadzasz się ze mną?

<<Tony ostatnio za bardzo lekceważył swoje zdrowie i przyda się długi sen>>

Pepper: To przypilnuj go, a ja zobaczę się z synem

<<Zgoda>>

Ucałowałam chłopaka w czoło i poszłam do części domowej. Oby Matt nie narobił żadnych kłopotów. Jeszcze brakuje mi wojny z Duchami.

**Matt**

Zabrałem Katrine do domu. Już długo w nim nie była. Za pomocą lotu szybko znalazłem się u celu. Ostrożnie zapukałem do drzwi z obawą, że Viper rzuci się na mnie z nożami, tasakami i innymi... Eee... Nieważne. Przecież jestem Makluańczykiem. Nie powinienem się bać. Otworzył nam jej ojciec.

Duch: No nareszcie jesteście. Widzę, że po ranie brak śladów... Jak się czujesz?
Katrine: Zdecydowanie lepiej
Matt: Viper wciąż tu jest?
Duch: Już nie stanowi zagrożenia, choć ciężko ją uspokoić
Matt: Kiedy nasze rodziny się wreszcie pogodzą?
Duch: Sam tego chcę, ale ona wszystko psuje. Na pewno szybko to nie nastąpi
Katrine: Dzięki, Matt za wszystko, a twój sekret jest bezpieczny
Matt: Gdybyś miała jakiś problem z lekcjami, chętnie udzielę korepetycji
Katrine: Ha! Ty i nauka? Chyba z Księżyca spadłeś
Duch: Lepiej wracaj do domu, bo zrobi się nieprzyjemnie, a wolałbym nie zbierać trupa we własnym domu
Katrine: To do jutra, Matt. Widzimy się w szkole
Matt: No jasne! Szkoła! Trzeba usprawiedliwić nieobecności!
Duch: Wychowawcy wyjaśniłem o waszej sytuacji. Macie czystą kartę
Matt: Dziękuję
Duch: Drobiazg

Pomachałem na pożegnanie, biegnąc w stronę domu. Upewniłem się, czy nikt nie widział i skoczyłem wysoko w powietrze, lecąc.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Nigdzie nie znalazłam Matta. Widocznie znowu zniknął, bo poleciał do Katrine w odwiedziny. No to pozostało zobaczyć, czy Tony poczuł się lepiej, a FRIDAY dopilnowała go do porządku. Na stole leżał talerz z okruszkami, a szklanka była pusta. Widocznie smakowało mu, ale i tak przejmowałam się jego stanem.

Pepper: Już wróciłam, a Matta nie ma w domu... Tony próbował wstawać?

<<Nie>>

Pepper: FRIDAY, nie kłam

<<No dobra. Wstał i próbował pracować, ale od razu go siłą zabrałam na kanapę>>

Pepper: Hahaha! Pewnie szarpał się, co?

<<Z moim chwytem nie zdołałby uciec>>

Pepper: To dobrze... Z nim mam same kłopoty

<<Ale wciąż go kochasz?>>

Pepper: To nie ulega wątpliwości. A coś mówił o mnie?

<<Chciał być zaradny bez twojej pomocy, by ci pokazać, że jest silny>>

Pepper: Jest człowiekiem, a nie maszyną, więc niech nie przesadza. Ma być sobą, jasne?

<<Sama z nim pogadasz, jak się obudzi>>

Pepper: Ile musiałabym czekać?

<<Dziesięć godzin>>

Part 254: Rio! Rio de Janeiro!

0 | Skomentuj

~*Następnego dnia*~

**Rhodey**

O trzeciej wstaliśmy, przygotowując walizki do podróży. Po raz ostatni sprawdziliśmy, czy wszystko mieliśmy przy sobie. Ivy ostrożnie wzięła Dianę bez budzenia jej. Szybko zjedliśmy jakieś śniadanie i pojechaliśmy na lotnisko. Tam przeszliśmy przez odprawę i pozostała godzina do wylotu. Na twarzy żony zauważyłem zmartwienie.

Rhodey: Ivy, rozchmurz się. Przecież chciałaś tego wyjazdu, prawda? Nad czym tak myślisz?
Ivy: Ja jeszcze pamiętam, jak straciłam nasze dziecko. Rhodey, miałeś być ojcem bliźniaków, a nie jednego maluszka
Rhodey: Ivy...
Ivy: Jednak cieszę się, że jesteś ze mną i próbujesz mi pomóc
Rhodey: Od tego przecież jestem... Będzie dobrze. Zobaczysz, że to będzie niezapomniany miesiąc miodowy
Ivy: Miesiąc?
Rhodey: No tak. Jesteśmy już po ślubie i zwykle po nim para lata na takie wakacje
Ivy: Przecież wiem. Ja tylko żartowałam
Rhodey: I tak trzymaj. Uśmiechaj się
Ivy: Lubisz to?
Rhodey: Bardzo

Cmoknąłem ją w policzek, a z głośników otrzymaliśmy komunikat, że mogliśmy lecieć. Zapięliśmy pasy, zapewniając też bezpieczeństwo dziecku. Trochę baliśmy się o nią, bo taka mała i już pierwsza podróż. Będzie dzielną dziewczynką. Musi być. Leżała na klatce piersiowej swojej mamusi, ssąc kciuk.

Rhodey: Zobacz, jaka spokojna. Bierz z niej przykład
Ivy: Taa... Nie mam, co robić poza ciągłym leżeniem
Rhodey: Prześpij się. Czeka nas długi lot
Ivy: Oj! Mam tego świadomość... A ty lepiej uważaj
Rhodey: Na co?
Ivy: Nieważne
Rhodey: Ivy?
Ivy: Nic, nic. Zapnij psy
Rhodey: Zapięte
Ivy: Więc nie gadaj i lecimy

Maszyna poszybowała w górę, powodując turbulencje. Na szczęście ustąpiły, gdy samolot znalazł się w poziomie. Jednak dziecko odczuło wstrząs, aż zbudziło się. Płakała, że musieliśmy ją uspokoić. Chyba żona zrobiła mi na złość, zasypiając akurat w tym momencie.

~*Dziesięć godzin później*~

**Ivy**

Wylądowaliśmy w Brazylii na czas bez żadnych awarii. No poza jedną. Diana zwróciła całe śniadanie, ale wymiociny poleciały w stronę Rhodey'go. Niekoniecznie była ze mną w zmowie, jeśli chodziło o zemstę. Mój plan wyglądał o wiele inaczej.
Gdy zabraliśmy swoje walizki, pojechaliśmy do hotelu. Jako, że nasza urocza kruszynka miała smoczek, przestała płakać i robić wszystko, co mogłoby zmienić ten wyjazd w jakieś miodowe nieporozumienie. Czemu miodowe? Bo mieliśmy jechać bez niej, ale pani Rhodes była zajęta pracą, zaś jej mąż wrócił do latania.

Rhodey: No to jesteśmy na miejscu
Ivy: Zgadza się. Od teraz nie rozmawiamy o nikim i żadnej pracy. Skupiamy się na zabawie, tak?
Rhodey: Wiadomo, choć Diana nie jest chętna
Ivy: Hahaha! Lepiej zmień bluzkę, bo w tej wyglądasz obleśnie
Rhodey: Masz rację. A ty możesz ją przypilnować?
Ivy: Porozmawiam z nią
Rhodey: Przecież ona nic nie rozumie
Ivy: Cicho bądź. Idź się przebrać
Rhodey: Maruda
Ivy: SŁYSZAŁAM TO... Mamusia jest z ciebie dumna, moje słoneczko. Teraz mi pozwól, że mu uprzykrzę życie
Diana: Hahaha!
Ivy: Jutro zacznie się prawdziwa zabawa...
Diana: TATA!
Ivy: Szybko się uczysz

I znowu bekała. Oj! Rhodey, nie zapomnisz jutrzejszego dnia. Obiecuję ci.

**Pepper**

Dużo czasu zajęło spisywanie raportu, lecz robiłam krótkie przerwy na toaletę. Z tego, co Natasha zdołała powiedzieć, Tony nie miał ani jednej chwili spokoju. Przesłuchanie ciągnęło się już zbyt długo. Postanowiłam sama zajrzeć, co się działo z moim mężem. Agentka poszła ze mną, zabierając też akta o Tahiti do przechowania. Byłam wściekła na generała. Tony ledwo miał otwarte oczy i widziałam, jak z trudem łapał powietrze do płuc. Musiałam przerwać te tortury. Natychmiast wparowałam do pokoju przesłuchań.

Pepper: Wystarczy! Puść go!
Generał Fury: Ja jeszcze nie skończyłem
Pepper: Powtórzę to po raz kolejny... Puść go w tej chwili albo spalę ciebie z tym raportem lub wyślę na Tahiti, że kurwa odechce ci się torturować mojego męża!
Generał Fury: Hamuj się, Potts!
Pepper: Stark! Moje nazwisko brzmi Stark!
Tony: Pepper... nie martw się. Zaraz... skończymy
Pepper: Gnijesz tu ponad jedenaście godzin!
Generał Fury: Pozostało trzynaście, a może nawet i więcej
Pepper: On jest zmęczony! Masz uwolnić Tony'ego!
Generał Fury: Stark, zniszczysz zbroję, którą przede mną ukrywasz i pozbawisz jej Rescue?
Pepper: Tony?
Tony: Ja... Ja nie mogę... Muszę... Nie! My musimy... ratować ludzi
Generał Fury: Widzę, że te godziny poszły na marne. Spalę fabrykę i upewnię się, że nic w niej nie zostało
Pepper: Nie możesz! Tam jest nasz syn!
Tony: Generale...

Nie zdołał dokończyć, bo upadł na podłogę. Wiedziałam, kto tu zawinił. Tym razem nie był to Tony.

Part 253: Niewinny wynalazca, winny bohater

0 | Skomentuj

**Tony**

Pierwsze, co chciałem zrobić, to przytulić Pep, ale zamiast pragnąć tego samego, odepchnęła mnie. I tak musiałem upewnić się, czy nie została ranna. Natasha na chwilę zostawiła nas samych, a lekarka nie była w dobrym nastroju. Przeżywała śmierć przyjaciela. Nic dziwnego, ale chyba nie wiedziałem o czymś jeszcze.

Tony: Pepper, dobrze cię widzieć całą i zdrową. Próbowałem cię odnaleźć, ale utrudniłaś mi to zadanie. Co się z tobą działo?
Pepper: Ja...
Dr Bernes: Powiedz mu... Niech wie
Pepper: Naprawdę współczuję. Nie wiem, jak mogę pomóc
Dr Bernes: Dwa lata, rozumiesz? Byłam z nim dwa lata
Pepper: Próbowałam go uratować
Tony: Kogo? Przecież wybuch miał miejsce w Nowym Jorku
Pepper: O czym ty mówisz?
Tony: A ty? Myślałem, że...
Pepper: Mówię o Tahiti... O tym, co się wydarzyło
Dr Bernes: Najpierw dowiaduję się, że ginie Ho, teraz mój mąż. Kto będzie następny?
Pepper: Proszę cię... Nie płacz
Tony: I co teraz?
Dr Bernes: Muszę wziąć wolne i licz na moją pomoc
Tony: Przecież go nie zabiłem! To nie byłem ja!
Dr Bernes: Ale twoja zbroja, Tony. Twoja zbroja... Zabiorę zbroję Rescue do czyszczenia, by pozbyć się terrigenu... Żegnajcie

Zabrała plecak, oddalając się od nas. W tym czasie, Natasha zdołała zakuć mnie i rudą w kajdanki. Żona nie pojmowała, dlaczego to zrobiła, ale ja wiedziałem. Iron Man nie był uznawany za bohatera, lecz mordercę. Nawet Victoria potwierdziła moją winę. Miała rację.

**Pepper**

Cieszyłam się, widząc Tony'ego, ale nadal przeżywałam utratę ojca. Widziałam ciało, które stało się martwe. Dr Yinsen również umarł. Kto chciał wrobić blaszaka w morderstwo? Pewnie stąd eskorta Natashy na helikarier. Dość szybko trafiliśmy do centrali SHIELD. Fury pił kawę, krzycząc do swoich ludzi, by brali się do roboty.

Generał Fury: Gdzie Rhodes?! Miałaś sprowadzić jego ze Starkiem! O! Patricia Stark... Dobra. Tak też może być
Pepper: Dzień dobry, generale
Generał Fury: Słyszałem, że byłaś na Tahiti. W jakim celu?
Pepper: Mój ojciec mógł żyć, lecz spóźniłam się o jedną godzinę. Nie byłam tam sama, bo towarzyszył mi agent Bernes, Abigail Brand i agentka Hill
Generał Fury: Jako agentka musisz spisać raport... Widow, idź z nią
Natasha: Dobrze, generale
Generał Fury: A ty, Stark... Ty pójdziesz ze mną
Tony: Aresztujesz mnie i wsadzisz do Vault?
Generał Fury: Oj! Mam lepszy pomysł. Spalę twoją zbrojownię
Tony: Oszalałeś?!
Pepper: Fury, my tam mieszkamy! Nie możesz...
Generał Fury: Ktoś musi zapłacić za ostatnie krzywdy... Gdzie Hill?
Pepper: Nie żyje
Generał Fury: Brand?
Pepper: Nie żyje
Generał Fury: Agent Bernes?
Pepper: Nikt nie przeżył poza mną! Poświęcili się dla mnie! Zrobili to, żebym mogła wam przekazać wszystko, co wiem o Tahiti! Jeśli spalisz nasz dom, pozwę cię do sądu
Generał Fury: Skup się na raporcie, a ja przycisnę twojego mężulka
Natasha: Chodźmy już, Pepper
Pepper: Myślisz, że mógłby...
Natasha: Ostatnio stał się nie do zniesienia, więc tak. Może to zrobić

Zabrała mnie do pokoju, gdzie miałam przygotowane akta, dokumenty do wypełnienia i listę szczegółów, które musiałam uwzględnić. Tony, mam nadzieję, że Fury cię nie skrzywdzi.

**Rhodey**

Spakowaliśmy walizki, a bilety zakupiliśmy online. Ivy bardzo cieszyła się z tego wyjazdu. Diana swoją radość pokazywała w dość specyficzny sposób. Głośno się śmiała, jedząc papkę, aż bekała na całe gardło. Sprawdziłem, czy mieliśmy dokumenty.

Rhodey: Jutro lecimy. Cieszysz się?
Ivy: I to bardzo, choć trochę żałuję, że zrezygnowałeś z walki
Rhodey: Bo wy jesteście dla mnie najważniejsze
Ivy: Oj! Rhodey, słodzisz, aż za bardzo
Rhodey: Haha! Próbuję być rozkoszny
Ivy: Ty lepiej zajmij się małą, bo znowu napaskudziła
Rhodey: Och! Po kim ona to ma?
Ivy: Na mnie nie patrz
Rhodey: Bardzo śmieszne, Ivy
Ivy: Takie są dzieci... No dobra. Pora kłaść się spać
Rhodey: Dopiero osiemnasta
Ivy: Samolot startuje o piątej
Rhodey: No dobra. Wygrałaś
Ivy:  Ej! Co ty robisz?!
Rhodey: To, co trzeba

Chwyciłem ukochaną, jak pannę młodą, porywając do sypialni. Rzuciłem ją za łóżko, wskakując na nią z zamiarem tortur w postaci łaskotek. Łatwo odnalazłem czułe punkty pod pachami, lecz najbardziej śmiała się, gdy dorwałem się do brzucha. Tam istna fala niepohamowanego śmiechu. Na chwilę przestałem, bo sama chciała rewanżu. Tak się drażniliśmy, aż znudziło nas to. Leżeliśmy grzecznie pod kołdrą, wtulając się w siebie.

Ivy: Brazylia, tak? Skąd pomysł, żeby tam pojechać?
Rhodey: Pomyślałem o egzotyce, a poza tym, podczas karnawału zabawimy się
Ivy: Tak, jak ten rozbierany poker?
Rhodey: Ech! To był pomysł mojego taty. Ponoć kiedyś tak zrobił z mamą i wykorzystaliśmy to na wieczorze kawalerskim
Ivy: Oj! Zapłacisz mi za to, co zrobiłeś
Rhodey: Jak?
Ivy: Hahaha! Nie powiem

Pocałowała mnie w policzek i obróciła się, zasypiając. Jeszcze przez chwilę nie spałem, lecz później odpłynąłem w krainę snów.
© Mrs Black | WS X X X