Part 180: Wojna cz.2

0 | Skomentuj

**Pepper**

Żądałam jakiś logicznych wyjaśnień. Nic nie mówił, zakładając opatrunki na ranę. Nie wiedziałam, jak mu wybić takie głupoty z głowy. Najgorsze było to, że w nie najlepszym momencie odezwał się alarm. Atak na Stark International, a do tego uaktywnił się Blizzard. Moja misja oraz innych agentów wciąż była w toku. Jednak teraz liczyło się dla mnie zdrowie Tony'ego.

Pepper: Nigdzie nie lecisz, rozumiesz? Musisz mi chyba coś powiedzieć
Tony: Pep... musiałem... to zrobić
Pepper: Dlaczego?
Tony: Byłem... ranny
Pepper: I to jest powód, by bawić się w operację? Oj! Ty raczej nie pamiętasz, ile już masz lat
Tony: Przepraszam
Pepper: Ja muszę złapać Blizzarda, ale samego cię tu nie zostawię

<<Ja tu jestem cały czas>>

Pepper: Masz rację, FRIDAY. A mogłabyś wyłączyć wszystkie alarmy?

<<Słucham się jedynie swojego twórcy>>

Pepper: Który zginie, jeśli go puścisz na misję
Tony: Na świecie... trwa wojna. Ezekiel skopiował... schematy i teraz... każdy może... mieć własnego... Iron Mana
Pepper: Skoro tak, to czemu nie wezwiesz Rhodey'go? Niech ruszy dupę i tu przyleci nam pomóc
Tony: Nam?
Pepper: Jesteśmy jedną drużyną... Odpocznij i więcej nie rób nic głupiego
Tony: Nie obiecuję
Pepper: Czyli zostaję z tobą

Pomogłam mu wstać i miałam zamiar go odciągnąć od zbrojowni, lecz musiał się naładować. No to zostanę z nim w zbrojowni. Trudno. SHIELD da radę pojmać Gilla.

**Rhodey**

Generał raczej mi uwierzyła, że jestem War Machine. Przyznałem się bez żadnych wykrętów. W telewizji wciąż było głośno o ostatniej walce Iron Mana. Widać, że mu się nie nudzi.
Gdy tak błądziłem myślami przy obecnych wydarzeniach, Ivy musiała o coś zapytać.

Gen. Stone: Jesteś War Machine. Teraz wszystko się zgadza. Ta umiejętność strzelania i niesienie pomocy... Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałeś?
Rhodey: Bo nie każdy musi wiedzieć, ale...
Gen. Stone: Ale, co?
Rhodey: Tobie ufam
Gen. Stone: Powinieneś mnie znienawidzić, a nie powierzać swój cenny sekret
Rhodey: Coś w tobie jest, że tylko ty mogłaś się o tym dowiedzieć
Gen. Stone: Co takiego?
Rhodey: Chyba cię kocham
Gen. Stone: Żartujesz?
Rhodey: Poczułem coś do ciebie. Ten jedyny raz
Gen. Stone: A teraz?
Rhodey: Udowodnię, że nie wprowadzam cię w błąd

Zbliżyłem się do niej, całując. Nie robiłem żadnego kinbaku. Chciałem ją kochać tak prawdziwie. Zacząłem odpinać jej guziki od koszuli, a ona bez trudu zrzuciła moją bluzkę. Manewrowałem dłońmi wzdłuż pleców, aż przechodziły po nich przyjemne dreszcze. Lekko się wygięła, upadając na biurko, że wędrowałem coraz niżej, odpinając pasek i później guzik. Rozsunąłem też spodnie i nie pozostała mi dłużna. Pocałowała mnie namiętnie, łapiąc za mój pasek. Zwinnie się go pozbyła, rzucając na resztę ubrań. Uwolniłem piersi kobiety, by móc ich dotknąć. Widziałem, jak sprawiam jej przyjemność. Oddychała głęboko.
Kiedy zjechałem rękami do dżinsów, zsunąłem je do kostek, a ona jednym kopniakiem wyrzuciła daleko zbędne odzienie. Mogłem dorwać się do kobiecego skarbu, zaś Ivy myślała o tym samym.

Rhodey: Chcesz tego?
Gen. Stone: Chcę

Zdjąłem swoje bokserki, zaś ona pozbyła się własnej bielizny. Rozszerzyła nogi, żebym mógł mieć większy dostęp do kwiatuszka pani generał. Powoli w nią wszedłem, aż jęknęła cicho. Chwyciła się za moje plecy, a jęki stawały się coraz to głośniejsze. Po tym dźwiękach dołączył również i mój zachwyt. Kochałem się z kobietą. Dobrowolnie. Żadnego kinbaku. Po prostu prawdziwa miłość.
Kiedy doszło do ostatniego spazmu, mocno wygięła się, krzycząc, aż upadła. Osiągnęliśmy spełnienie. Włożyłem znowu na siebie bokserki i Ivy zrobiła to samo ze swoją bielizną. Leżeliśmy na biurku, wtuleni w siebie, zasypiając.

**Matt**

Wyszedłem z Sześcianu, by porozmawiać z siostrą w sprawie rytuału. Powinna wiedzieć, do czego może dojść. Akurat spaliła ostatnią kukłę, więc podszedłem do niej.

Matt: Przeszkadzam?
Lily: Oj! Dość szybko wróciłeś. I co? Znalazłeś jakieś rozwiązanie?
Matt: Chcę znowu być człowiekiem. A ty?
Lily: Ja wolę zostać tym, kim jestem. Przynajmniej nie muszę mieć tego cholernego implantu
Matt: Czyli zostajesz Makluańczykiem?
Lily: No pewnie. A ty przez Katrine chcesz zrezygnować ze swojego dziedzictwa?
Matt: Właśnie
Lily: Źle robisz, Matt
Matt: Dlatego przejdę rytuał, a mówię ci to, bo mogę o tobie zapomnieć lub...
Lily: No dokończ, młotku. Co się może gorszego stać?
Matt: Możesz umrzeć

Lily zamilkła. Widziałem, że bardzo się zdziwiła na wiadomość o skutkach przywrócenia ludzkiej formy. Musiałem zaryzykować.

Part 179: Wojna cz.1

0 | Skomentuj
**Matt**

W Sześcianie nic nie słyszeliśmy z areny, a byliśmy nad nią. Sam widziałem, jak strzelała ogniem w kukłę. Dawała sobie radę, aż się uśmiechała, trafiając ponownie bez pudła. Na arenie obracała się, wykonując kolejne uderzenia. Dawno nie pamiętałem, kiedy ostatnio była tak szczęśliwa.
Gdy Strażnik podszedł do mnie, odtworzył pewne nagranie.

Strażnik: Każda moc wiąże się z pewnym poświęceniem, co również tyczy się jej utraty. Pewien młody Makluańczyk zakochał się. Na początku, kiedy nie miał żadnych objawów smoczego nasienia, żył jak zwyczajny nastolatek. Po pewnym czasie, doszło do pierwszej fazy przemiany. Mój przodek, który pełnił funkcję jego Opiekuna, opowiedział mu o naszym ludzie. Najpierw uważał, że z nadludzką szybkością oraz telekinezą, można normalnie żyć. Jednak w ostatecznej fazie, już nie mógł wrócić do bycia człowiekiem.
Matt: Więc wiesz, że mam podobny problem
Strażnik: Pozwól mi dokończyć
Matt: Przepraszam
Strażnik: Został zabrany na Maklu-4. Tam dowiedział się o historii swoich przodków. Nie chciał żyć w tym ciele. Zapytał Opiekuna, czy jest szansa przywrócenia ciała ludzkiego
Matt: I była?
Strażnik: Była
Matt: Co się stało później?
Strażnik: Bardzo cierpiał przy rytuale odrodzenia. Stracił swoje moce, umierając. Kiedy się obudził, nic nie pamiętał o Makluańczykach. Kochał swoją dziewczynę, że dla niej poświęciłby wszystko
Matt: Wszystko?
Strażnik: Bywa różnie, choć w jego przypadku zginął mu brat, który urodził się drugi
Matt: Od kogo zależy ofiara rytuału?
Strażnik: Od tego, kto w nim uczestniczy... Czy nadal masz jakieś wątpliwości?

Zacząłem się poważnie nad tym zastanawiać. Mógłbym znowu być sobą, ale ważna była ofiara. Nie poświęciłbym swojej siostry. Czy dla Katrine poświęcę Lily? Nie mogę. To zbyt wiele.

Matt: Czy jest inny sposób, żeby na nowo być człowiekiem?
Strażnik: Bardzo ją kochasz?
Matt: Kogo?
Strażnik: Tę dziewczynę
Matt: Ale Lily może umrzeć
Strażnik: Albo zapomnisz o niej
Matt: Naprawdę?
Strażnik: Jeśli podejmiesz decyzję...
Matt: Chcę tego
Strażnik: Wiesz, jak to się może skończyć
Matt: Muszę zaryzykować
Strażnik: Jesteś tego pewny?
Matt: Nie będę żałować. Chcę przejść ten rytuał
Strażnik: W porządku... Nie chcesz się pożegnać?
Matt: A powinienem?
Strażnik: To do ciebie zależy. Rób, jak uważasz

**Tony**

Nigdy czegoś takiego nie robiłem, ale nie miałem innego wyboru. Musiałem sam naprawić implant. FRIDAY przeskanowała cały jego obszar. Jakiś odłamek metalu, który pochodził z mechanizmu, wbił się dosyć głęboko. Nie miałem żadnych środków na znieczulenie. Jedynie wstrzyknąłem sobie morfinę. System kontrolował wszystkie funkcje życie, więc przerwę, gdyby coś zaczęło się chrzanić.
Zacząłem ostrożnie nacinać skórę, by nie uszkodzić żadnych żył lub tętnic.

Tony: Gdzie... widzisz... odłamek?

<<Wszystko wskazuje na to, że jest pod powierzchnią implantu>>

Tony: Nie... uda... się

<<Zalecam wbicie się głębiej przez nacięcie, uważając na obwody>>

Tony: No.. dobra

FRIDAY poświeciła mi lekko w otwór, jaki wydrążyłem małym nożykiem. Nie mogłem użyć kolejnej dawki morfiny, choć czułem coraz większy ból. Bałem się, że Pep mnie usłyszy. Chciałem to, jak najszybciej skończyć.
Po odnalezieniu odłamka, nadal z trudem oddychałem, a moje ręce się trzęsły. Dobrze, że nie byłem sam. Ostrożnie wyciągała szczypcami metal. Dość szybko znalazł się na powierzchni. Poczułem ulgę. Powoli zszywałem ranę, a kawałek implantu potrzebowałem zespoić z całością. To potrwa kilka minut.

**Pepper**

Media wciąż trąbiły o tej walce dwóch pancerzy. Ezekiel pragnął zemsty. Whitney też tego chciała, a skończyła niezbyt ciekawie. Nie żałuję, że tak postąpiłam. Skrzywdziła moją córkę i musiała dostać surową karę. Ciekawe, kiedy dzieci wrócą.
Z  moich zamyśleń wyrwał czyjś krzyk. Tony? Bałam się, że to coś poważnego. Wyłączyłam telewizor, by pobiec do zbrojowni. Zamknięte.

Pepper: Tony, co się dzieje?! Otwieraj te drzwi!
Tony: To... nic
Pepper: Więc mi otwórz!
Tony: Nie! Aaa!
Pepper: Jak sobie chcesz

Rozbiłam okienko nad metalowymi drzwiami, wślizgując się do środka. Zeskoczyłam i zaczęłam rozglądać się, szukając Tony'ego. Nie było go przy zbroi i też się nie ładował. Jednak w bazie znajdowało się pomieszczenie... medyczne. Boże! Co on wyprawia?! Natychmiast tam wbiegłam, odsłaniając kotarę. Byłam przerażona, widząc tyle krwi.

Pepper: Tony, coś ty najlepszego narobił?!

Part 178: Śmierć za śmierć

0 | Skomentuj
**Tony**

Szybko wstałem, szykując się do ataku. Skumulowałem całą moc do unibeamu. Jakoś udało mi się ją wystrzelić przy uszkodzonym napierśniku. Wiedziałem, że teraz nie wygra i będzie musiał się poddać. Jednak nie przewidziałem tego, że jego zbroja zdoła odbić te promienie. Oberwałem własną bronią. Znowu leżałem na ziemi, próbując się pozbierać.

<<Uwaga. Moc spadła do rezerw>>

Ezekiel: I co? Już taki mocny nie jesteś
Tony: Przestań
Ezekiel: Z czym?
Tony: Z zemstą... Twój ojciec... zginął i na pewno nie chciałby... żebyś się mścił. Ekhm... Ezekiel, poddaj się... dobrowolnie
Ezekiel: Nie ma mowy! To przez ciebie zginął!
Tony: Whitney... się... mściła. Ty tego... nie rób
Ezekiel: Whitney? Ona przecież...
Tony: Przykro mi
Ezekiel: Przykro?! Zostałem sam! Wszyscy chcieli zbroi i tylko ty zasługujesz na śmierć, Stark! Żegnaj

Użyłem pola siłowego, lecz ono nie wystarczyło. Wiązka elektromagnetyczna naruszyła osłony, aż poczułem się słabo. Miałem trudności z oddychaniem. Nie chciałem się poddać, więc znowu w niego strzeliłem. Pociski zdołały uszkodzić mu zdolność latania. Był uziemiony. Próbowałem się wznieść w powietrze, ale i moje silniki wciąż pozostały niesprawne.
Gdy miałem już wrócić do zbrojowni, znowu oberwałem tą wiązką, co wcześniej sparaliżowała pancerz. Nie byłem w stanie kontynuować walki. Wróciłem na autopilocie do zbrojowni. Na szczęście Ezekiel zrezygnował z pościgu. Zdjąłem zbroję, a FRIDAY wykonała jej skan.

<<Uszkodzenie napierśnika, zasilania oraz silników do takiego stopnia, że jesteś niezdolny do walki>>

Tony: Dzięki... za odpowiedź

<< Pepper tu idzie>>

Tony: Co...  w tym... złego?

<<Chyba jest na ciebie wściekła>>

Tony: Świetnie... Wpuść ją

Nie myliła się. Widząc ją, sugerowałem wiać, gdzie pieprz rośnie. Od razu zechciała wykrzyczeć wszystko, co ją drażni. Zaczęła od zniknięcia Lily i Matta.

Tony: Przecież im nie pozwoliłaś
Pepper: Ale ta pieprzona gadzina je zabrała!
Tony: Pep, spokojnie. Wrócą
Pepper: Mam taką nadzieję, bo chciałabym, by żyli z nami. Nie mogli nawet zadecydować, czy chcą tej przemiany
Tony: Wiem i... masz rację
Pepper: Zresztą, media w kółko mówią, że walczyły ze sobą dwie zbroje. Może mi to wyjaśnić?
Tony: Ezekiel ma... schematy. Chce zemsty... za ojca... Daj znać, kiedy wrócą
Pepper: Wszystko gra?
Tony: Muszę popracować

Ucałowałem ją w policzek, przytulając delikatnie, by bardziej siebie nie uszkodzić. Zamknąłem drzwi od zbrojowni. Lepiej, żeby nie znała moich planów.

Tony: FRIDAY, wykonaj pełny skan w poszukiwaniu obrażeń na ciele

<<Analiza... Brak złamań, zwichnięć i wstrząsu mózgu>>

Tony: Jedno dobre

<<Ale implant jest uszkodzony>>

Tony: Cholera!

**Matt**

Lily była tak zafascynowana planetą, że pytała o wszystko. Ja jedynie chciałem wiedzieć, jakie zyskałem nowe moce, dlatego przyprowadził nas do szkoły. Znajdowaliśmy się na arenie. Strażnik ujawnił swoje umiejętności, wytwarzając ogień w ręce. Później pokazał nadludzką szybkość, aż z rozpędu skoczył w powietrze, latając wokół areny, aż wylądował.

Matt: To tyle?
Strażnik: Tyle znacie, ale jeśli chcecie poznać pozostałe zdolności, musicie tu zostać na dłużej
Matt: Nie! Miałeś powiedzieć wszytko, co mamy wiedzieć. Nie wykręcaj się
Strażnik: Matt, porozmawiajmy na osobności... Lily, ćwicz swoje moce na kukle
Lily: Zgoda
Strażnik: Gdybyś miała jakiś problem, będziemy niedaleko
Lily: Spoko. Pogadajcie sobie. Hahaha!
Matt: Co cię bawi?
Lily: Hahaha! Ty wszędzie widzisz problem. Oj! Biedna, Katrine
Matt: Ej! Weszłaś mi do głowy?!
Lily: Hah! Ups?
Matt: Nie znoszę telepatii
Strażnik: To nie myśl o tym
Matt: Ha! Nie wiesz wszystkiego
Lily: Kurde! Zablokowałeś mnie. Jak ty to zrobiłeś?
Matt: Zmieniałem swoje gadanie w myślach
Strażnik: Bardzo mądrze, Matt
Lily: Haha! Braciszku, zapomniałeś, że mam wytężony słuch
Matt: A niech to kurwa! Już nie ma tajemnic
Strażnik: Jest miejsce, gdzie nie działają żadne moce. Nazywamy je Sześcianem
Matt: Bo wygląda, jak sześcian?
Strażnik: Skąd wiedziałeś?
Matt: Dobra. Chodźmy tam, bo jeszcze dowie się wszystkiego

Opiekun zabrał nie do tej strefy, gdzie zdolności Lily nas nie dosięgną. Bałem się zapytać, ale bycie Makluańczykiem w świecie ludzi jest trudne do pogodzenia. Chciałem żyć z Katrine bez strachu, że zrobię jej krzywdę przez moce lub sam wygląd.

Part 177: Nieopatentowana, więc niczyja

0 | Skomentuj
**Katrine**

Iron Man? Przecież ojciec Matta nie żyje. A może... Wcześniej "pożyczył" zbroję od wujka. Raczej nie wiedziałby, że tu jestem. Moment... Dlaczego mierzy w Madame Hydra? Chce zabić moją mamę! Musiałam jakoś zareagować, więc stanęłam mu na drodze. Ojciec znowu na mnie krzyczał.

Duch: Odsuń się od niej! W tej chwili!
Katrine: Mam pozwolić, żeby ją zabił?! To chore!
Duch: Ona już dla nas nie istnieje!
Katrine: Matt?
Tony: Nie jestem nim
Duch: Widziałem, jak giniesz, Stark! Co to za sztuczka?!
Tony: Nie ma tu Viper, więc jesteś Madame Mask
Madame Hydra: Zgaduj dalej, Anthony

Niczego nie rozumiałam. Podbiegłam do taty po jakąś amunicję. Nie chciałam być bezbronna. Jeśli blaszak mówił prawdę, mogliśmy zabić klona. Klona? Nie mam bladego pojęcia, z kim mamy do czynienia. Jednak Iron Man raczej domyślił się, kto jest prawdziwym wrogiem.

**Tony**

Ten głos. Wszędzie poznałbym syna Stane'a. Teraz nie dziwię się, skąd skopiował zbroję. Użył jakiejś funkcji, by zmienić się w matkę Katrine. Dlaczego? Jaki miał cel? Wiele ryzykowałem, pojawiając się na miejscu sygnatury maski. Wydawało mi się, że tam znajdę tę wariatkę. Ezekiel mnie zmylił, ale i tak zniszczę mu zbroję.
Gdy Duch zapewniał bezpieczeństwo swojej córce, pokazał swój pancerz. Był idealną kopią moich schematów. Zacząłem mierzyć z repulsorów i liczyłem na to, że zbroja tak szybko się nie rozwali. Jeszcze nie miałem czasu naprawić silników.

Tony: Oddaj zbroję, a zapewnię ci wygodną celę w SHIELD
Ezekiel: Jakimś cudem unikasz śmierci za każdym razem. Tyle, że ja ci nie dam tej szansy
Tony: Czego ty chcesz?! Po co w to mieszasz innych?!
Ezekiel: Zabiłeś mojego ojca!
Tony: Nie zabiłem!
Ezekiel: Przez ciebie zginął!
Tony: Hummer to zrobił!
Ezekiel: Ale i tak zapłacisz za to wysoką cenę

Strzelił z wiązki, która sparaliżowała cały system zbroi. Wszelkie funkcje wyświetlały się na czerwono. FRIDAY zaczęła ponownie uruchamiać zbroję. Nie mogłem się ruszyć, a o broni nawet nie było mowy.

Tony: FRIDAY, ile potrwa cała procedura?

<<Minutę>>

Tony: Czyli sobie poleżę

**Lily**

Moja mama nie zgadzała się na podróż, lecz znikąd pojawił się nasz opiekun, teleportując na planetę. Mogliśmy na niej swobodnie się poruszać. Wyglądem przypominaliśmy mieszkańców Maklu- 4, choć niektóre części ciała wciąż pozostały ludzkie. Wyrosły nam pazury w dłoniach, a skórę pokryły łuski. Na szczęście nie odziedziczyliśmy ogona i nogi pozostały bez zmian. Jednak musieliśmy poznać historię przodków.
Kiedy mijaliśmy za sobą jaszczury różnej maści, Strażnik zaprowadził nas do swojego domu.

Lily: Tutaj mieszkasz? Myślałam, że w jakiś jaskiniach
Strażnik: Nie jesteśmy prawdziwymi gadami z Ziemi, ale istotami pozaziemskiego pochodzenia
Matt: Mam tyle pytań i nie wiem, od czego zacząć
Strażnik: Każdy mieszkaniec planety mieszka w osadzie, gdzie domy są budowane z metalu, który wykorzystujemy na wiele sposobów. Jeden z nich, to budowa, zaś wojownicy mogą go użyć do tworzenia broni
Matt: Musicie z kimś walczyć?
Strażnik: Z najeźdźcami
Lily: Ale wrócimy do domu?
Strażnik: Nie jestem potworem. Wrócicie na Ziemię, gdy poznacie całą prawdę
Lily: I tak już nie będziemy mogli żyć z ludźmi. Uznają za dziwolągi, a rząd da nas do eksperymentów
Strażnik: Lily, jeszcze nikt z rady ludzkiej nie złapał żadnego Makluańczyka. Wszystko za sprawą szybkości
Lily: Wow! Czyli mamy jakieś inne moce?
Strażnik: Coś wam pokażę

Poszliśmy za nim, wychodząc z metalowej kopuły. Znowu wzrok skupiłam na innych jaszczurach. Teraz zwracałam uwagę na dzieci. Goniły się, bawiąc w berka.

**Tony**

Zbroja ponownie była na chodzie. Starałem się powstrzymać Ezekiela. Pragnął zemsty, choć Hummer zabił jego ojca. Wydarzenia z wyspy będą mnie prześladować całe życie. Strzelałem z repulsorów, lecz on nadal został bez najmniejszych zadrapań. Próbowałem jakoś go osłabić, celując w kolano. Wystrzeliłem mini pociskami z naramiennika, aż upadł. Przywaliłem mu w twarz, by nie wstawał. Zdjąłem też hełm, bo jemu już nie był potrzebny.

Tony: Poddajesz się? Oddaj to, co ukradłeś
Ezekiel: Jesteś żałosny, Stark. Mój ojciec miał rację. Nie potrafisz chronić swoich zabawek
Tony: Co to ma znaczyć?
Ezekiel: Zastanów się... Czy kiedykolwiek zbroja Iron Mana została opatentowana? Każdy może mieć własną zbroję
Tony: I to cię bawi?
Ezekiel: Zlekceważyłeś mnie
Tony: Nie

Nagle nastąpił potężny strzał z unibeamu. Mogłem przewidzieć, że coś zacznie planować. Cały mój napierśnik doznał poważnych uszkodzeń. Wystarczył jeden strzał i będzie po mnie.

<<Zbroja poważnie naruszona. Zalecany powrót do zbrojowni>>

Part 176: Początek żelaznej wojny

0 | Skomentuj

**Tony**

Zmartwiłem się, widząc Lily w zmienionej "formie". Żeby upewnić się, że naprawdę wyzdrowiała i nie potrzebuje implantu, poszliśmy z nią do doktorka. Zrobił jej podstawowe badania. I faktycznie. Nie było żadnych śladów po chorym sercu. Nawet cieszyłem się, że nie musi już znosić tego bólu. Teraz zostanę z tym sam.
Pepper wyszła razem z Lily, a na prośbę Yinsena zostałem.

Dr Yinsen: W porządku?
Tony: Raczej tak
Dr Yinsen: To zdumiewające, że przemiana ją wyleczyła. Cieszysz się z tego, prawda? Tony?
Tony: Tak, tak
Dr Yinsen: Jakoś jesteś zamyślony
Tony: Też chciałbym żyć bez implantu
Dr Yinsen: Może kiedyś tak będzie. Nie trać nadziei
Tony: Ta wariatka uciekła?
Dr Yinsen: Niestety, ale wszelkie siły specjalne próbują znaleźć tę babę
Tony: Dziękuję za wszystko
Dr Yinsen: Tony, jestem też twoim przyjacielem i zrobiłbym wszystko, by cię uratować
Tony: Ale umrę
Dr Yinsen: Prędzej, czy później, wszystkich taki los czeka... Nie stresuj się i uważaj na siebie
Tony: Będę na pewno

Lekko się uśmiechnąłem i wróciłem do domu. Byliśmy w komplecie. Nawet Matt się pojawił. Również nie przypominał zwykłego człowieka. Lily do niego dołączyła, pokazując w rękach ogień. On się lekko przestraszył, lecąc wysoko do sufitu. Nie miał skrzydeł, ale latał. Pepper nie ukrywała swojego przerażenia. Ja jakoś nie potrafiłem skupić myśli. Musiałem dorwać nową Madame Mask, do czego przydałaby się zbroja.

Tony: No dobra. Chodźcie tu do nas i powiedzcie, co się wam stało?
Lily: Zmieniliśmy się, tato. Już nie jesteśmy ludźmi
Matt: Tak ci jaszczur powiedział? Dziwne, bo mi nic o tym nie wspominał
Lily: Ale jestem zdrowa i cieszę się z tej przemiany
Matt: Choć musimy się gdzieś udać
Pepper: Nigdzie nie lecicie! Zostajecie w domu!
Tony: To prawda. Ledwo uszliście z życiem, więc odpoczywajcie
Matt: Szczerze? Umarłem drugi raz. Nic się nie stanie, jak po raz trzeci kopnę w kalendarz
Lily: Ja też tak uważam. Zresztą, musimy wiedzieć, skąd pochodzimy
Pepper: Wasze miejsce jest na Ziemi. Wychowaliśmy was na ludzi i guzik mnie interesuje zdanie jaszczurczego opiekuna. Nie zgadzam się
Matt: Mamo, proszę
Pepper: A ty się zgadzasz, Tony? Tony?
Tony: Wybaczcie. O czym rozmawiamy?
Pepper: Oni chcą lecieć na jakąś obcą planetę
Tony: Niech lecą
Pepper: Słucham?!
Matt: Pozwalasz?
Tony: Ufam im i ty też powinnaś

Ucałowałem je w czoło, żegnając. Od razu poszedłem do zbrojowni. FRIDAY pracowała na pełnych obrotach. Nie wykryła żadnych wrogów poza podejrzaną sygnaturą. Wskazywała na zbroję. Okazało się, ze ktoś skopiował mój projekt. Jakim cudem? Kto mógł zbudować drugiego Iron Mana?

**Katrine**

Spakowaliśmy wszystkie rzeczy. Po raz ostatni popatrzyłam na dawny dom. Nie wiem, jak przeżyję bez Matty'ego. Ojciec zamknął drzwi na klucz, bo był pewny, że wyjazd poza Nowy Jork będzie najlepszym rozwiązaniem. Chciał uciec od niebezpieczeństwa, które czai się w każdym zakamarku Manhattanu. Będę tęskniła za tym miejscem, ale gdyby nie matka, zostalibyśmy tutaj, dożywając późnej starości.

Katrine: Pora zacząć nowy rozdział w życiu. Bez mamy, bez Matta i Akademii Jutra
Duch: Nie przejmuj się, córciu. Znajdziesz nowych przyjaciół i ani nie pomyślisz o powrocie
Katrine: Dokąd wyjeżdżamy?
Duch: Daleko stąd. Tam cię nie znajdzie
Katrine: Czyli?
Duch: Podziemne miasto Eagle City
Katrine: Tato, nie możemy pojechać do cioci w Chicago?
Duch: Nie, bo pewnie będzie kazała ci zostać z matką, a ja na to nie pozwolę. Już zbyt wiele wycierpiałaś, Katrine. Koniec z tym

Wsiedliśmy do samochodu, zapinając pasy. Ostatni raz widziałam miejsce, gdzie spędziłam swoje dzieciństwo. Wyjechaliśmy, jadąc z zawrotną prędkością. Nie zważał na znaki. Widocznie się bał, że Hydra z jej rozkazu spróbuje nam pokrzyżować plany.
Nagle ojciec gwałtownie zahamował. Schyliłam głowę, słysząc strzał. Tylna szyba rozsypała się w drobny mak. Od razu kazał zostać w samochodzie i sam miał zamiar rozprawić się ze strzelcem. Nie chciałam czekać na rozwój wypadków, więc wyszłam, kryjąc się za drzwiami.

Duch: Mówiłem, że miałaś zostać!
Katrine: Nie dam ci się zabić! Walczymy razem!
Duch: Masz broń?!
Katrine: Zawsze mam!

Wyciągnęłam mały pistolet, raniąc agentów w nogi. Niespodziewanie, przede mną pojawiła się matka. Przestraszyłam się. Tak szybko się tu przeniosła? Niemożliwe. Mierzyłam do niej z broni, lecz na mojego pecha, magazynek się rozładował.

Katrine: Nigdzie z tobą nie pójdę! Słyszysz?! Nie jesteś moją matką!
Madame Hydra: Chcesz nadal żyć z ojcem? Po tym wszystkim, co ci zrobił?
Katrine: Wynoś się!
Madame Hydra: Jaka ty naiwna

Poczułam strach, kiedy wycelowała we mnie z jakiegoś działka. Już miała strzelić, lecz znikąd pojawiło się coś metalowego.

Part 175: Z krwi i kości

0 | Skomentuj

**Matt**

Wszedłem do zbrojowni, gdzie na stole leżała zbroja Iron Mana. Była zniszczona do takiego stopnia, że nie może nią latać. FRIDAY jedynie analizowała, czy istniało jakieś zagrożenie. Szukała głównie Hydry. No właśnie. Lily coś wspominała o "Hail Hydra". Czyżby matka Katrine należała do tej organizacji?
Gdy doszedłem do salonu, zakręciło mi się w głowie i upadłem. Strażnik znowu się pojawił.

Matt: To część... przemiany?
Strażnik: Już ostatnia. Musisz umrzeć
Matt: Co?!
Strażnik: Muszę cię zabić
Matt: Nie!

Już nic nie powiedziałem, czując jak podnosi moje ciało, a swoją ręką przeniknął przez nie, aż stałem się siny. Nie potrafiłem oddychać. Nic nie czułem, upadając po raz kolejny na podłogę. Rzucił mną, znikając tak szybko, jak się pojawił. Byłem uwięziony w jakiejś skorupie. Wszelkie odruchy kończyn wracały. Najpierw nogi zaczęły kopać w stronę wyjścia, które chciałem stworzyć. Leżałem zwinięty, niczym embrion, choć miałem wrażenie, że ścianki skorupy przypominały jajko. Niczego nie rozumiałem. Umarłem, ale znowu żyłem. Tak Makluańczycy się przemieniają? Oby Lily to zniosła.
Po kilku minutach, skorupa zaczęła pękać. Przebiłem się przez zewnętrzną warstwę z pomocą pazurów. Powoli oddychałem, czując się inny. Zmieniony.

**Lily**

Poszłam zobaczyć się z tatą, jak się czuje. Martwiłam się, że wróci do lekceważenia swojego zdrowia. Lekarze rozmawiali ze sobą na korytarzu i dowiedziałam się o powrocie doktorka. Cieszyłam się z jego szczęśliwego zakończenia. Teraz pozostało jedynie, by ojciec wyzdrowiał.
Już byłam blisko sali, gdy poczułam silny ból w klatce piersiowej. Nie mogłam w spokoju oddychać. Dusiłam się. Chyba lekarz podbiegł do mnie, bo tylko on nosi okulary. Skarżyłam się na rozrywający ból. Chciał mnie zabrać na salę, lecz moja skóra prawie poparzyła mu rękę.

Dr Yinsen: Lily, co się dzieje?
Lily: Nie... wiem. Pomóż... mi

Ból zaczynał być nie do zniesienia, a skóra pokryła się łuskami. Kończyny również nabrały innej formy. Nikt nie był w stanie pomóc. Jednak pojawił się jaszczur. Opiekun, co miał nas obserwować. Czy to jego wina, że teraz cierpię?

Strażnik: Niczego się nie bój, Lily. Właśnie przechodzisz ostateczną przemianę
Lily: Jak... to... możliwe?
Strażnik: Staniesz się Makluańczykiem z krwi i kości. Już nie będziesz człowiekiem
Lily: Ale... ja... nie... chcę. Zatrzymaj to
Strażnik: Nie mogę

Nagle poczułam, jak implant odrywa się od klatki piersiowej. Moje serce umarło razem ze mną. Takie miałam wrażenie, aż stałam się kamieniem. Widziałam przed sobą jakąś planetę, gdzie takie jaszczurkowate stworzenia żyły swoim życiem. Jedni walczyli o przetrwanie, a drudzy wychowywali potomstwo. Niektóre matki godziły się wysłać je do szkoły. Najdziwniejsze było to, że każda istota wyglądała inaczej. Nie każdy mógł latać. Niektórzy jedynie ziali ogniem.
Po skończonej wizji, serce znowu zaczęło bić. Było takie żywe, a mechanizm stał się zbędny. Uwolniłam się z kamiennej powłoki, wstając na równe nogi. Czułam ciepło.

**Rhodey**

Przenieśliśmy się do jej gabinetu, gdzie na spokojnie mogłem powiedzieć wszystko, czego żądała. Wcześniej chciałem ukrywać sekretną tożsamość, choć Ivy w jakiś sposób ufałem. Nie chciałem mówić tego wprost. Czekałem na pytania.

Gen. Stone: Teraz mi powiedz prawdę. Kim tak naprawdę jesteś?
Rhodey: Nadal nie pojmujesz, że nauczyłem się tak strzelać? Mój ojciec służy w lotnictwie wojskowym. Pokazał mi kilka sztuczek
Gen. Stone: To za mało. Na pewno jest coś jeszcze
Rhodey: No i tu mnie masz. Nie uwierzysz, ale zanim poszedłem do Akademii Wojskowej, pomagałem Iron Manowi
Gen. Stone: Hmm... Pomoc, tak? W jakim stopniu?
Rhodey: Pomagałem przy wyborze uzbrojenia oraz ustalałem dla niego najlepszy plan działania
Gen. Stone: Ech! Bawisz się ze mną?
Rhodey: Hahaha! Trochę tak
Gen. Stone: To przestań
Rhodey: Sama zaczęłaś
Gen. Stone: Ja? Niby jak?
Rhodey: Kinbaku
Gen. Stone: Oj! Nie przesadzajmy. Lepiej przejdź do sedna
Rhodey: Znasz War Machine?
Gen. Stone: No pewnie
Rhodey: Bo ja nim jestem

**Tony**

Podobno dr Yinen został uniewinniony. Niepotrzebnie się rzucałem na tę wariatkę. Pewnie mnie posądzi o próbę morderstwa. Gdyby Pep z doktorkiem tak szybko się nie pojawili, nie przeżyłaby. Miałem ochotę ją zabić za to, co zrobiła. Podobno uciekła ze szpitala, nim się ocknąłem. I tak ją znajdę.
Otrzymałem wypis, lecz dał mi też ostrzeżenie. Kolejny atak może mnie zabić. Nie przejmowałem się tym i wyszedłem z rudą po dzieci. Na korytarzu spotkałem Lily. Była bez implantu. Natychmiast podbiegłem do niej.

Tony: Lily, co się stało? Dlaczego nie masz implantu?
Lily: Jestem zdrowa

Uśmiechnęła się z taką radością, że we trójkę się przytuliliśmy. Czułem różnicę w jej skórze. Chyba będzie miała, co nam opowiadać, gdy wrócimy do domu.

Part 174: Rozstanie

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Miałem rację. Znowu coś kombinowała. Musiałem jakoś uciec z tej pułapki. Nie przeżyję kolejnego kinbaku. Postanowiłem się schować, chodząc blisko ściany na czworakach. Próbowałem przeniknąć niezauważalnie, lecz na mojego pecha zderzyłem się z metalowym koszem.
Nagle wróciło światło. Chyba wcześniej słyszałem kogoś, kogo nie ma. Strzelnica była pusta. Niemożliwe. Ona tu była. Czułem to. Moje przeczucia mnie nie zawiodły. Wstałem z podłogi, aż dostrzegłem Ivy, która celowała mi w kark.

Gen. Stone: Może teraz zaczniesz mówić prawdę
Rhodey: Czego chcesz?
Gen. Stone: Słucham?
Rhodey: Co chcesz wiedzieć?
Gen. Stone: Jesteś jedynym kadetem, co możliwości nie pochodzą z przeżytej wojny. A może byłeś kiedyś żołnierzem?
Rhodey: I naprawdę nikt inny ci nie podpadł? Tylko ja?
Gen. Stone: Przeszedłeś pole minowe, jakbyś znał trasę na pamięć
Rhodey: Grałem kiedyś w "Sapera"
Gen. Stone: Serio?
Rhodey: Takie to dziwne?
Gen. Stone: Gra dla dzieci
Rhodey: Tylko gra
Gen. Stone: Nie wierzę
Rhodey: Co jeszcze mam wyjaśnić?
Gen. Stone: Jakim cudem nie chybiasz na tarczy? Zawsze trafiasz bez pudła?
Rhodey: Nauczyłem się
Gen. Stone: To mnie najbardziej zastanawia
Rhodey: Porozmawiajmy w innym miejscu, dobra?
Gen. Stone: Wykręcasz się?
Rhodey: Powiem wszystko, ale nie tutaj
Gen. Stone: Niemożliwe. Nie będę musiała znowu stosować kinbaku
Rhodey: I chwała tobie za to
Gen. Stone: Już nie jesteś zły?
Rhodey: Szybko się uspokoiłem
Gen. Stone: No nieźle

Przestała we mnie celować, chowając broń za plecami. Byłem przekonany, żeby jej powiedzieć o War Machine. Co to za różnica, skoro i tak mogłaby poznać prawdę od kogoś innego?

~*Trzy godziny później*~

**Matt**

Lekarka pozwoliła nam opuścić szpital. Lily też wypisała, choć nie powinna. Jakoś ją skłoniła, by dała szybciej jej wypis. Od razu pobiegła do sali ojca, a ja udałem się do domu Katrine. Trochę się bałem, co pewnie moja siostra zdołała odczytać z myśli. Jednak nie powiedziałem mamie o spotkaniu. Na pewno zabroniłaby mi tam pójść.
Gdy znalazłem się na miejscu, zostałem "miło" powitany przez Ducha.

Duch: Jeśli spróbujesz skrzywdzić moją córkę, to skończysz w kawałkach
Matt: Dobrze wiedzieć
Duch: Bawi cię to?
Matt: Jakoś nie robi na mnie wrażenia, że coś mi się stanie z pana ręki
Duch: Hmm... Chyba masz to po ojcu
Matt: Gdzie jest Katrine?
Duch: Czeka na ciebie w pokoju. Idź schodami do góry
Matt: Dziękuję
Duch: Nie dziękuj. Tylko dla niej się zgodziłem. Zresztą, już się nie zobaczycie
Matt: Dlaczego?
Duch: Powie ci... Idź już, nim stracę swoją cierpliwość

Zgodziłem się, zmierzając do pokoju dziewczyny. Trochę nogi się pode mną uginały ze strachu. Nie przez jej "kochanego" ojczulka, ale czułem jakiś niepokój. Chciałem uzyskać odpowiedź, czy naprawdę dziś widzimy się po raz ostatni? Siedziała na krześle z twarzą zwróconą do okna. Ostrożnie podszedłem do niej, aż zauważyłem przygnębienie. Nie uśmiechała się. Zupełnie, jakby zgasło życie Katty.

Matt: Mieliśmy się spotkać, więc przyszedłem, jak najszybciej się dało
Katrine: Matt, ja cię przepraszam, że przeze mnie ucierpieliście. Nie chciałam tego
Matt: Dlatego już się nie spotkamy?
Katrine: Wyjeżdżam, Matt. Wyjeżdżam i nic z tym nie mogę zrobić. Pora się pożegnać
Matt: Na pewno nie na zawsze

Przytuliłem ją, by wyrzuciła z siebie wszelkie emocje. Powoli się uspokajała, roniąc kilka łez. Niestety, ale długo nie trwaliśmy w tym uścisku. Do pokoju wparował jej ojciec. Był wściekły, że chwycił mnie za bluzkę, zbliżając do okna.

Katrine: Tato, zostaw go!
Duch: Skrzywdził cię!
Katrine: Nie!
Matt: Ja ją tylko pocieszałem!
Duch: Pocieszałeś, tak? A potem wskoczyłbyś z nią do łóżka?! Po moim trupie!
Katrine: TATO, PRZESTAŃ!
Duch: Ostrzegałem

Otworzył okno i nie zawahał się wyrzucić przez nie. Katrine krzyknęła, bo spadałem z dość wysokiego poziomu budynku. W ostatniej chwili odbiłem się od ziemi, wzbijając w powietrze. Nie miałem skrzydeł, lecz leciałem. Czyżby kolejna transformacja? Musiałem wrócić do domu, żeby nikt nie zobaczył latającego człowieka.
Kiedy wylądowałem przy fabryce, przede mną pojawił się Strażnik.

Matt: Znowu się spotykamy
Strażnik: Bo przechodzisz ostateczną przemianę, co Lily również czeka
Matt: Też będzie latać?
Strażnik: Nie wiadomo

Długo z nim nie rozmawiałem, bo szybko się ulotnił. Zacząłem się zastanawiać, czy zyskam dodatkowe moce.

Part 173: Rewanż

0 | Skomentuj
**Pepper**

Tony nigdy nie był w stanie posunąć się do rękoczynów, choć tej wariatki nie miał zamiaru oszczędzać. Później był spokojniejszy, aż upadł w moje ramiona. Zemdlał z przemęczenia? Lekarz mnie uspokajał, że to nic poważnego i jedynie musi odpocząć. Chwyciłam go sposobem matczynym i zabrałam na salę. O dziwo nie był blady, więc chyba nie miałam powodu do obaw.

Dr Yinsen: W porządku?
Pepper: Chyba tak... O co chodziło z tymi wynikami? Dlaczego może sobie zaszkodzić?
Dr Yinsen: Nawet najmniejszy stres powoduje silny atak
Pepper: Przecież dba o siebie
Dr Yinsen: Rozumiem, ale i tak musi zachować ostrożność. Nie może się denerwować, bo im większy stres, tym serce gorzej to znosi
Pepper: Co to znaczy?
Dr Yinsen: Że ostatni atak może zabić Tony'ego
Pepper: Nadal nie rozumiem. Jakim cudem?

Podał mi jakąś dokumentację medyczną. Nie znałam się na tym, choć zdołałam odczytać wykres z elektrokardiografu. Naprawdę jego serce było zmęczone całą pracą. Powinien zrezygnować ze zbroi. Powinien być tylko odpowiedzialnym rodzicem oraz kochającym mężem. Blaszak nie jest nam potrzebny do szczęścia. Musiałam mu to jakoś uzmysłowić.
Nagle Tony otworzył oczy. Rozglądał się rozkojarzony, ale nie chciałam mówić o tym, czego się dowiedziałam. Pozostało zobaczyć się z Lily i Mattem. Szczególnie z synem. Coś mi mówiło, że potrzebował mojej pomocy. Ciężko nie myśleć o kimś, kogo się kocha. Pechowo trafił. Bardzo pechowo.

**Katrine**

Matka nadal się do nas nie odezwała ani jednym słowem. Pewnie była szczęśliwa, skoro wróciła do Hydry. Nie chciałam wyjeżdżać z Nowego Jorku. Przez nią musiałabym wszystko zaczynać na nowo w obcym mieście. Próbowałam skłonić ojca do zmiany decyzji. Jedynie wynegocjowałam pożegnanie. Teraz Matt odebrał. Martwiłam się, czy znalazł się w ciężkim stanie, choć pewne wątpliwości zniknęły, gdy usłyszałam jego głos w słuchawce.

Matt: Katrine, miło cię znów usłyszeć. Wybacz, że nie widziałaś mnie w szkole, ale...
Katrine: Wiem o wszystkim
Matt: O czym?
Katrine: O wypadku. Przez to, że ze mną się spotykałeś, moja matka próbowała cię zlikwidować
Matt: CO?! JAK TO MOŻLIWE?!
Katrine: Matt, nie krzycz. Lepiej mi powiedz, jak się czujesz
Matt: Dziś dostanę wypis, a Lily też wychodzi, bo też ucierpiała
Katrine: Mogę ciebie prosić, żeby się dzisiaj spotkać?
Matt: Nie ma problemu. Gdzie mam czekać?
Katrine: Przyjdź do mojego domu
Matt: Ty chyba nie mówisz poważnie
Katrine: A właśnie, że mówię
Matt: Przecież twój ojciec...
Katrine: Nim się nie przejmuj. Zgodził się
Matt: Tak po prostu?
Katrine: Tak, więc do usłyszenia
Matt: Katty, czekaj
Katrine: Czemu?
Matt: Wszystko gra?
Katrine: Pogadamy, kiedy się zobaczymy. Pa, Matty

Szybko się rozłączyłam, bo i tak pozna prawdę tego samego dnia. Przez chwilę pojawiła się nadzieja, że być może zostanę. Chciałam trochę ogarnąć pokój do przybycia chłopaka. Oczywiście moje zachowanie zostało dostrzeżone przez tatę. Raczej go nie skrzywdzi. Ufałam mu.

Duch: Zaprosiłaś Starka tutaj?
Katrine: Coś nie tak? Przecież mam się z nim pożegnać, prawda?
Duch: Prawda, Katrine. Jeśli spróbuje coś tobie zrobić, to przysięgam, że go wyrzucę przez okno
Katrine: Serio? Na lepszy pomysł nie wpadłeś? Od razu pozbywanie się przez okno?
Duch: Żartowałem
Katrine: W to jest mi trudno uwierzyć... Kłamiesz?
Duch: Na pewno otrzyma surową karę
Katrine: Tato, proszę cię
Duch: Z tym oknem, to nie głupi pomysł. Zostaw je otwarte
Katrine: TATO!

Trochę się wkurzyłam na niego, lecz lekko, aż zauważyłam, jak się śmieje. Czasami bywa nie do zniesienia. Jeśli spróbuje skrzywdzić Matta, tatuś otrzyma ode mnie surową nauczkę. Hmm... Paralizator mam w szufladzie. Powinien wystarczyć.

**Rhodey**

Z własnej woli poszedłem na tor przeszkód. Chciałem sprawdzić swoje umiejętności bez gderania Stone nad uchem. Zresztą, marzyłem o zapomnieniu, co się wydarzyło między nami. Starałem się porzucić to w niepamięć. Niestety, ale się nie dało. Znowu widziałem panią generał. Wróciła do swojej roli, czyli twardziela bez serca. Jedno wyszło na dobre. Skończyła mnie nazywać żółtodziobem.
Gdy przeszedłem cały tor w pięć minut, pojawiłem się na strzelnicy. Celność nadal została moją mocną stroną. Strzelałem do tarczy, trafiając celnie w sam środek. Powtarzałem serię, aż przerwałem. Ktoś zgasił światło. Czyżby Ivy planowała trzecie kinbaku? Zachowałem czujność, szukając sprawcy.

Rhodey: Ivy, wiem, że to ty! Wyjdź z ukrycia!
Gen. Stone: Ale ja się nie ukrywam

Pokazała swoją twarz światłem latarki i znowu pozostała jedynie ciemność.

Part 172: Proces

0 | Skomentuj
**Tony**

Dawno nie spotkałem się z jej taką dobrodusznością. Mówi, że wyniki są niepokojące, ale mogę zobaczyć się z Mattem oraz Lily. Oczywiście też chciałbym porozmawiać z Pep, która pewnie dalej przy nich czuwała. Z pomocą lekarki wsiadłem na wózek, zmierzając do sali, gdzie spały moje pociechy. Myliłem się. Nie miały zamkniętych oczu. Cieszyły się na mój widok. Przytuliłem je do siebie.

Lily: Tato, ty żyjesz!
Tony: Jak widać, jeszcze nie umarłem
Dr Yinsen: Pozwoliłaś mu?
Dr Bernes: Nie będę go niepotrzebnie zatrzymywać
Dr Yinsen: Powiedziałaś o wynikach?
Dr Bernes: Nie było na to okazji, Ho. Jak chcesz, to mów
Tony: Aha! Czyli jednak jest źle?
Lily: Co? Nie! Tato, nie możesz umrzeć!
Dr Bernes: Lily, spokojnie. Nikt tu nie umiera
Lily: Na pewno?
Tony: Nie bój się. Nic mi nie jest
Lily: Przepraszam, że cię zdenerwowałam
Tony: W porządku. Już nawet zapomniałem, co mówiłaś... Pepper, wszystko gra?
Pepper: Ona wróci. Tak łatwo nie odpuści, Tony
Tony: I to cię niepokoi? Jestem przy was i nie pozwolę, by stała się wam krzywda
Pepper: Wierzę w to

Ścisnęła moją dłoń, a po jej policzkach spłynęły łzy. Wiedziałem, jak się bała powrotu tej wariatki, dlatego chciałem być przy nich. Victoria mi pozwoliła, zaś dr Yinsen wolałby, żebym odpoczywał. Później zapytam o przyczynę niepokoju w wynikach. Akurat wyszli z sali, więc mogłem porozmawiać na spokojnie z rodziną.

**Ho**

Otrzymałem wiadomość, by stawić się w moim gabinecie. Nie bardzo wiedziałem, czemu, lecz wszystko stało się jasne, gdy zauważyłem dwóch funkcjonariuszy z policji. Myślałem, że przyszli mnie na nowo aresztować. Jednak nie wyjęli kajdanek tylko zaczęli wyjaśniać, czy będę sądzony jeszcze w tym miesiącu. Zdziwiłem się, bo przeprosili za zamieszanie odnośnie tych zarzutów, jakie postawili. Proces został anulowany. Rozmawiałem z nimi krótko i zapewnili, że nie będę miał żadnych kłopotów. Mogłem znowu ratować ludzkie życia. Nareszcie.
Policjanci wyszli ze szpitala, a ja wróciłem do swoich obowiązków. Odetchnąłem z ulgą, że wygrała sprawiedliwość.

Dr Bernes: Wszystko gra?
Dr Yinsen: Jestem niewinny i mogę znowu z tobą pracować
Dr Bernes: To świetnie, Ho. Dobrze, że tej jędzy nie posłuchali
Dr Yinsen: Na początku poznali jej wersję, co im mówiła. Wszystko się zgadzało. Nie zaprzeczyłem, by nie utrudniać im sprawy
Dr Bernes: Czyli zostajesz?
Dr Yinsen: Bez dwóch zdań

Nagle zgasły światła na korytarzu, że musiało uruchomić się zasilanie awaryjne. Domyśliłem się, co stało za brakiem prądu. Przyjaciółka również znała powód, a raczej sprawczynię awarii. Od razu pobiegliśmy do sali chorych. Nie wszyscy w niej byli. Lily najbardziej się bała, a Matt wolał zachować wewnątrz własne troski.

Dr Yinsen: Gdzie jest Tony?
Lily: Wrócił do sali
Dr Yinsen: Oj! Nie kłam tylko mów prawdę
Lily: Ale tak jest
Dr Yinsen: Jakoś nie mogę w to uwierzyć
Matt: Siostra, przyznaj się, gdzie go wywiało
Dr Yinsen: A ty wiesz?
Matt: Chce dorwać tę babę, co prawie uprowadziła Lily
Dr Bernes: Chwila... Była tu?
Matt: Nie, ale chyba wiedział, że przyjdzie do nas i coś zrobi
Dr Bernes: Więc mam z tego rozumieć, że pobiegł za nią? Czy on już stracił rozum? Sam narobi sobie kłopotów
Pepper: Dlaczego?
Dr Bernes: W takim stanie powinien unikać stresu oraz wszelkiego wysiłku
Dr Yinsen: Trzeba go znaleźć, bo naprawdę będzie źle... Victorio, zostań z nimi, gdyby jednak się tu pojawił
Dr Bernes: W porządku. Uważajcie na siebie

Razem z Pepper pobiegłem szukać Tony'ego oraz tej szalonej kobiety, co była w stanie zmienić się w każdego. Dobrze, że moja sytuacja przestała być skomplikowana.

**Pepper**

Nie zdołałam wcześniej zatrzymać męża. Był zbyt uparty, aby kogokolwiek słuchać. Dobrze, że dzieci dochodziły do siebie po wypadku. Z Mattem miałam dosyć trudny kontakt. Pewnie przez sytuację z Katrine, ale ta rozmowa musiała poczekać. Najważniejsze było schwytać nową Madame Mask.
Kiedy znalazłam się na najniższym poziomie szpitala, nie mogłam uwierzyć w to, co moje oczy widziały. Tony okładał ją dosyć mocno pięściami, zaczynając od twarzy, aż zmienił swój cel na brzuch. Doktorek zaczął go odciągać od nieprzytomnej staruchy.

Dr Yinsen: Tony, już wystarczy. Jest bezbronna i nic nikomu nie zrobi
Tony: Ale chciała! Nie... Nie odpuszczę
Pepper: Tony, spokojnie. Przestań się mścić

Przytuliłam go, aż dał upust emocjom. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio płakał.

Part 171: Powiedziałeś "kinbaku"?

0 | Skomentuj


**Victoria**

Sprawdziłam wszelkie wyniki i uległy znacznej poprawie. Jednak szybko nie będzie mógł walczyć po tak silnym ataku serca. Mój przyjaciel postanowił mnie odwiedzić. Zachowywałam spokój. Skończyłam się dobijać brakiem zdolności chirurgicznych.

Dr Yinsen: Zmęczona?
Dr Bernes: Troszkę
Dr Yinsen: Widzę, że opanowałaś sytuację... Spisałaś się na medal, Victorio
Dr Bernes: Niby tak
Dr Yinsen: Hej! Jest dobrze. Wróci do zdrowia
Dr Bernes: Niedawno się obudził i chciał zobaczyć z rodziną
Dr Yinsen: Masz zamiar go przetrzymywać dwa dni?
Dr Bernes: Cztery godziny, jeśli wyniki za godzinę będą dobre
Dr Yinsen: Mam zbadać Tony'ego?
Dr Bernes: Możesz

Kiedy przyłożył stetoskop do klatki piersiowej, chłopak się uśmiechnął. No nieźle. Musi podsłuchiwać.

Dr Bernes: A ty miałeś odpoczywać zamiast nasłuchiwać czyjejś rozmowy. Czego tak jesteś ciekaw?
Tony: Chcę do nich iść
Dr Bernes: Ech! Ale z ciebie uparciuch
Tony: Dzień dobry, doktorze. Jednak Roberta coś zdziałała
Dr Yinsen: Niezupełnie, bo nie mogę pracować, aż do postawienia poważnych zarzutów, ale Victoria potrzebowała wsparcia, więc przyszedłem... Teraz cię zbadam, dobrze?
Tony: Nikomu nic się nie stało? Ta baba może znowu planować zaatakować
Dr Bernes: Ochrona się nią zajmie
Tony: I tak przydałaby się dodatkowa para rąk
Dr Bernes: Nigdzie cię nie puszczę, jeśli nie będę mieć pewności, czy wszystko gra... Dobra, to ja idę się z nimi zobaczyć
Dr Yinsen: Zostań tu... Muszę ci coś powiedzieć
Dr Bernes: W porządku. No to zostanę

Uśmiechnęłam się i pozwoliłam Ho zbadać chłopaka. Najpierw zaczął od zbadania bicia serca przez stetoskop. Coś tam potakiwał głową, a później sprawdził funkcjonowanie implantu. Wykonał ten sam gest. Poprosił mnie na rozmowę, ale do gabinetu, by nas nie usłyszał. Pokazałam mu wyniki badań z dwóch pomiarów, zaś trzeci odebrałam kilka minut po wejściu do swojego kącika. Teraz mogliśmy na spokojnie je przeanalizować.

Dr Bernes: Coś odkryłeś?
Dr Yinsen: Właśnie nadal się zastanawiam... Czy one są z tego samego dnia?
Dr Bernes: Można tak powiedzieć
Dr Yinsen: To ważne
Dr Bernes: Ten pierwszy wynik był z ostatnich badań, kiedy u nas był
Dr Yinsen: Mhm... Rozumiem
Dr Bernes: Wszystko gra?
Dr Yinsen: Szybko sprawdźmy badania i wróćmy do Tony'ego, by nie próbował uciec
Dr Bernes: Masz rację
Dr Yinsen: Siła ataku wzrastała, co jest bardzo niepokojące. Wiem, że się zmienił, a wszelkie odczyty wskazywały na normę
Dr Bernes: Po dzisiejszym incydencie z Madame Mask, dostał dwóch ataków. Jeden przez pośpiech oraz stres, a drugi, gdy pobiegł złapać sprawczynię uprowadzenia jego córki. Potem serce natychmiast zwolniło
Dr Yinsen: Przynajmniej nie przestało pracować
Dr Bernes: Ale i tak sytuacja była poważna

**Tony**

Nie chciałem spać. Ciągle udawałem, bo nie byłem w stanie przestać myśleć o tym, jak dawna sąsiadka prawie mogła zabić moją córkę. Zapłaci mi za to. Byłem przerażony, bo mogło dojść do tragedii.
Kiedy tak myślałem, do czego doszło, postanowiłem zadzwonić do Rhodey'go. Musiałem uzyskać informacje na temat rozprawy.

Tony: Hej, Rhodey. Przeszkadzam?
Rhodey: Na szczęście nie
Tony: Co się stało?
Rhodey: Długa historia
Tony: Okej. Nie wnikam... Powiedziałeś Robercie o problemie?
Rhodey: Nie miałem na to czasu. Ciągłe treningi, dwa razy padłem na kinbaku, a do tego...
Tony: Co? Powiedziałeś "kinbaku"?
Rhodey: Tak. Powiedziałem... Chyba nie wiesz, czym to jest
Tony: Nie wiem. Masz mnie. Kompletnie cię nie rozumiem. Raczej masz kłopoty z generał?
Rhodey: Bingo!
Tony: Nie martw się. Ja też je mam... Mask wróciła
Rhodey: Jaja sobie robisz? Przecież ona nie żyje!
Tony: Pamiętasz dawną sąsiadkę z osiedla?
Rhodey: Coś mi świta
Tony: Ona się wciela w nową Madame Mask
Rhodey: Cholera!
Tony: Mógłbym cię o coś prosić?
Rhodey: Zależy
Tony: Whiplash zniszczył silniki w zbroi, a nie miałem czasu ich naprawić... Muszę powstrzymać tę wiedźmę, nim zrobi coś gorszego
Rhodey: Od czego?
Tony: Potrzebuję zbroi War Machine
Rhodey: Nie! Nie ma mowy! To jest mój przyjemniaczek i nie pozwolę ci go zabrać!
Tony: Rhodey, tu chodzi o czyjeś życie
Rhodey: Generał Stone chce odkryć, co ukrywam, więc nie wspominaj już o tym. Jeśli podsłuchuje, znowu trafię na kinbaku!
Tony: Aż takie złe?
Rhodey: Uwierz mi. Nie chcesz wiedzieć
Tony: Ech! Trzymaj się jakoś, ale powiedz jej, dobra?
Rhodey: Spoko... Do zobaczenia
Tony: Na razie

Rozłączyłem się i akurat wtedy natrafiłem na moich doktorków. Patrzyli się na mnie, jakbym był czemuś winny. Jednak zachowywali spokój. Liczyłem, że coś mi powiedzą.

Tony: Coś się stało, Lily? Powiedzcie coś!
Dr Bernes: Wszystko gra. Niczym się nie martw
Tony: A wyniki?
Dr Bernes: Są niepokojące, ale pozwolę ci się z nimi zobaczyć. Jednak nie próbuj ucieczki
© Mrs Black | WS X X X