Rozdział 46: Czas dla zmian

0 | Skomentuj


Nie wiem, co się dzieje. Ten fałszywy alarm nie daje mi spokoju. Może to miało odwrócić uwagę? Tylko od czego? Kto chciał na tym zyskać? I jeszcze tracę siły do wszystkiego. Dobrze, że mam wsparcie Rhodey'go. Za oknem było słońce, czyli przespałem dzień. Wstałem z łóżka i zszedłem do łazienki, by umyć twarz i ręce. Po porannej toalecie poszedłem do kuchni, gdzie była Roberta z Rhodey'm. Mieli dziwne miny. Mam się bać?

-Musimy porozmawiać, Tony.Victoria dzwoniła

No pięknie. Kłopoty. No to sobie nagrabiłem. Usiadłem do stołu, bo już mi kolana się trzęsły. I co mam jej mówić?

-Powiesz coś?- spojrzała na mnie zabójczym wzrokiem

-To wszystko, co ci powiedziała, to prawda- nie chciałem nic przed nią ukrywać

-Nie powiesz nic na swoją obronę?- zaczęła pogrywać prawnika

Ignorowałem to i wziąłem kanapkę do ust. Nie miałem sił, żeby się z nią kłócić. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Jeśli zmienię coś w przeszłości, stanie się lepsza przyszłość i teraźniejszość.

-Nie ukrywam, że zachowałem się głupio. Masz prawo mnie ukarać, Roberto- odparłem obojętnie

-Tony, coś ty narobił?- spytał się przyjaciel

-Uciekłem ze szpitala. Ratowanie ludzi jest ważniejsze

-Ona mi powiedziała, że ledwo chodziłeś i bardzo przeciążyłeś swoje serce. To było bezmyślne tak uciekać. Wiem, że sprawy Iron Mana są dla ciebie ważne, ale zanim coś zrobisz dla innych, zrób porządek z sobą- wyjaśniła, tłumacząc mi głupotę

Chyba Rhodey lepiej, by to ujął. Roberta pierwszy raz nie krzyczała na mnie. Chyba bardziej przejęła się tym, co dowiedziała się o moim zdrowiu. Po zjedzeniu śniadania opuściłem kuchnię.

-Gdzie idziesz?- spytał Rhodey, blokując mi przejście do wyjścia

-Muszę coś załatwić. Zmieniłem plany i muszę to zrobić

Rhodey wiedział, że mam na myśli podróż w czasie. Pozwolił mi przejść, ale nim wyszedłem, przytulił mnie, jak przyjaciela.

-Nie zapomnij o nas- poprosił

-Nie zapomnę. Wrócę najszybciej, jak się da- obiecałem mu i odwzajemniłem uścisk

Później już byłem w drodze do Budynku Baxtera. Całą tę drogę myślałem, jakie wydarzenia mogą ulec zmianie. Może zamiast naprawić to wszystko, schrzanię do reszty? Nawet nie zamierzam o tym myśleć. To musi się udać i Reed mi w tym pomoże. Może uważają mnie za geniusza, ale mam swoje granice. Nie jestem futurystą. Kiedy zacząłem rozmyślać nad tym, co zrobię, dotarłem do wieżowca. Pojechałem windą na samą górę, gdzie przy wejściu przywitał mnie jeden z członków jego ekipy. Sam Human Torch. Ugasił swój zewnętrzny ogień i podszedł do drzwi.

-Witaj w siedzibie Fantastycznej Czwórki. W czym mogę pomóc?







Hrabia podejrzanie mi się przyglądał. Niemożliwe, żeby mnie rozpoznał. Pewnie na kogoś czekał. Nie na mnie.

-A co on ci zrobił? Naprawdę zabił? Tego Iron Mana, którego znam, nie zrobiłby tego

-Jedna z kamer go nagrała- pokazałam mu nagranie z Wietnamu

-Niewinni ludzie giną. Ile chcesz za zlecenie?- pomyślał chłodno

-Siedem milionów- wystawiłam tyle, ile Hummer miał mi zapłacić

Nefaria nie wyrażał sprzeciwu. Wciąż podpierał się laską i tylko zastanawiał się, czy to odpowiednia cena. Był bardzo spokojny, jak na kogoś, kto ma problemy z Tong.

-Hmm... To uczciwa kwota. Zapłacę ci tyle po wykonaniu zlecenia. Przypomnij mi, jak się nazywasz?

-Katarina Umijanova- potwierdziłam swoją "tożsamość"

-Przypominasz mi kogoś, ale nieważne. Zajmij się tą puszką złomu, a na dowód przynieś mi jego hełm- spojrzał na mnie, dogłębnie czegoś szukając

-Zgoda- odwróciłam się i z ukrytym uśmieszkiem wyszłam z jego bazy

Motorem pojechałam do domu, by wysłać blaszaka na kolejną eliminację. Program dalej był aktywny, a chip wciąż wydawał się sprawny, więc powinnam zrobić kolejny atak. Może, by tak na...

<< Wybrano: Izrael. Rozpoczęto drogę do celu>>

Czułam się tak spokojnie, że nie musiałam się bać o swoje życie. A maskę miałam przy sobie. Czasem z niej korzystam, ale rzadko, bo ktoś może ją namierzyć.

<<Potwierdź: Tak lub Nie>>

-Tak- wstukałam słowo

Minęło zaledwie kilka minut i zbroja robiła potężne spustoszenie. Oczywiście nie była w stanie zniszczyć całego kraju, ale głównie w stolicy.

<<Eliminacja zakończona. Centurion wraca>>

Wszystko idzie zgodnie z planem. Nefaria czegoś się domyśla, ale, jak na razie nie będę zawracać sobie tym głowy. Włamałam się do danych SHIELD, by wrzucić zbrodnie Centuriona do akt Starka. W końcu oni rejestrują każdego, nawet zwykłych ludzi. Znalazłam też tam siebie i dane o moim istnieniu musiałam skasować.

<< Czy jesteś pewny/a, by skasować akt Katrine Ghost? >>

-Tak- wcisnęłam enter

<<Proces usuwania potrwa kilka minut w zależności od ilości danych>>

Świetnie. Ze wszystkich wrogów, którzy mogą mi zagrażać, została Hydra. Zetniesz jedną, urosną dwie nowe.  Pora na ostatnią misję algorytmu eliminacji. Niestety oni byli wszędzie i musiałam to inaczej rozwiązać. Gdybym włamała się do satelity na orbicie, oprogramowanie zabiłoby wszystkich agentów za jednym strzałem. Tylko został problem mojej matki. Ona należy do Hydry. Muszę ją ostrzec. Tylko ona mi została po śmierci ojca. Jeśli jeszcze Whitehall nie posiekał dla "odkryć" znajdę ją i uratuję, nim program zgładzi Hydrę.








-Chciałbym zobaczyć się z Reedem Richardsem. Czy jest on tu może?- poprosiłem o spotkanie

Po usłyszeniu wybuchu wiedziałem, że przebywa w laboratorium. Od razu tam pobiegłem. Human Torch chciał ugasić pożar, ale go bardziej rozniecił. Kobieta w blond włosach chwyciła za gaśnicę i ugasiła ogień powstały w odczynników. Postanowiłem im pomóc posprzątać bałagan. Widocznie nie tylko ja robię "demolkę".

-Reed, ktoś do ciebie przyszedł- odezwał się chłopak

-Dzień dobry, panie Richards. Potrzebna mi pańska pomoc, jeśli oczywiście nie przeszkadzam

-Tony Stark. Jak dobrze cię znów widzieć- uścisnął moją dłoń na powitanie

-Jak to znowu?- patrzyłem na niego z niedowierzaniem

-Znałem cię jeszcze, jak byłeś małym szkrabem. Często spotykałem się z twoim ojcem jako przyjaciel i współpracownik. Przykro mi z powodu Howarda, ale nie narzekasz na życie z prawniczką i Rhodey'm?- uśmiechał się od ucha do ucha

-Różnie bywa- zaśmiałem się

On wie o wszystkim, ale o mojej sekretnej tożsamości, nie mogę mu powiedzieć. To naraziłoby jego bliskich, a nie mogę na to pozwolić.

-Więc, czego byś chciał, Tony?- spytał ciekawy mojej odpowiedzi

-Cofnąć się w czasie. Nie dopuścić do śmierci mamy. Czy jesteś w stanie mnie tam wysłać?

-Wiesz, że możesz całkowicie zmienić bieg wydarzeń? Możesz zapomnieć o istnieniu swoich przyjaciół i wszelkie twoje wynalazki nie powstaną- powiedział jedno z ostrzeżeń

-Tak. Wiem, ale chcę go zrobić. Pomożesz mi?

-Skoro tak, to chodźmy- zaprowadził do maszyny, która miała mi umożliwić cofnięcie się w czasie

Był to okrągły portal z bocznym panelem, gdzie wybierało się czas i miejsce. Byłem pod wielkim wrażeniem, widząc, jak wielką zbudował maszynę. Prawie sięgała sufitu.

-Jest kilka zasad, które powinieneś przestrzegać, by wrócić w jednym kawałku do teraźniejszości

-Jak to w jednym kawałku? Czy to oznacza, że...?

-Twoje ciało może zareagować w różny sposób na działanie zmian czasu w dość gwałtownym tempie. Zdarzały się przypadki, że ludzie nie wracali- wyjaśnił ryzyko

-To co mam zrobić, by do tego nie doszło?- przeraziłem się na samą myśl, jak coś pójdzie źle

Reed wyciągnął pudełko, gdzie znajdywały się małe słuchawki bluetooth. To miało nam służyć za kontakt, ale była zrobiona z tworzywa, które nie zniszczy urządzenie.

-Będziemy się przez to komunikować.Wszelkie elektroniczne "zabawki" musisz zostawić, bo przy skokach w czasie, zostaną uszkodzone- dodał kolejną z wad

Zadzwoniłem do Pepper, by z nią się pożegnać.

-Pepper, kocham cię. Nigdy o tobie nie zapomnę

Rozdział 45: Iron Man to morderca

0 | Skomentuj


Nie mogłam patrzeć, jak Blizzard go zabija. Przeze mnie za niedługo zabraknie zleceniodawców, a potem i samych złoczyńców. Nie miałam innego wyjścia. Musiałam ratować Hummera, bo w końcu dla niego pracuję. Pomogłam mu wstać i pojechałam z nim do jego laboratorium. Nie był zadowolony z mojej pomocy. Widocznie chciał umrzeć.

-Powariowałeś kompletnie?! Co ci przyszło do głowy, by z nim walczyć?!- byłam wściekła na niego

-A po cholerę mnie tu zabrałaś, skoro umrę?!- przeklął głośno

-Nie możesz umrzeć! Potrzebuję cię!

-Tylko dla kasy, a tak byś mnie zostawiła na pastwę losu. I to Blizzard mnie zaatakował. Dalej chciał zemsty za swoich dawnych towarzyszy

Zaczęłam szukać zapasowego rdzenia po półkach i różnych zakamarkach. Przeszukałam każdy, najmniejszy element, ale nigdzie nie było generatora dla Titanium Mana. Nie! To nie może się dziać!

-Nie możesz mi tego zrobić!- krzyknęłam pełna złości

-Przykro mi- wydusił z siebie coraz to słabszym głosem

-Maggia mnie dorwie z Nefarią!- poczułam rodzący się niepokój, który chciał zamienić się w strach

Hummer patrzył na mnie, jakby z poczuciem zmieszania, jak i współczucia. Ledwo trzymał się na nogach, jednak rdzeń był uszkodzony i to się dzieje.

-Nie wiedziałem. Mogłaś... mi powiedzieć- upadł za ziemię, krztusząc się

Już nie potrafił wstać, ale zanim na dobre odszedł, poprosił mnie o coś.

-Masz... zniszczyć...Starka. Ten chip załatwi sprawę. Proszę cię... zrób to- wyciągnął ostatnie westchnienie, przestając oddychać

-Hummer- walnęłam pięścią w jego pancerz

Zniszczę Starka. Zniszczę Iron Mana i Pepper Potts, a Blizzard sam padł trupem. Teraz muszę poszukać kogoś, kto ma to samo zlecenie do podziału na zabójców. Przez chwilę jeszcze stałam nad jego ciałem, ale szybko zniknęłam,skacząc z okna. Bez trudu doszłam do swojej kryjówki i musiałam wymyślić, co dalej robić. Spełnię jego wolę wraz ze zleceniem i zemstą. Tylko, kto mi zapłaci?
Umyłam ręce i wyczyściłam rękawice z vibranium. Były prawie całkiem pokryte zieloną cieczą, która przyczepiła się do materiału. Jak na "zawołanie" musiał zadzwonić Nefaria. Mam dość.

-A ty znowu czego?!- spytałam wciąż z gniewem

-Pamiętaj o zapłacie i masz mnie nie wykiwać- ostrzegł Hrabia

-Dobrze o tym wiem, Nefario- rozłączyłam się

Musiałam zająć się sprawą Iron Mana. Wiem, że to też Stark, więc po zmuszeniu jego heroizmu, nie będzie w stanie chronić rudej. Wzięłam chip i w kostiumie zeskoczyłam z okna. Postanowiłam spowodować zamieszanie, by go wywabić. Żeby umieścić chip.






Siedziałem znudzony w zbrojowni. Dziwne było, że nic się nie działo. W dodatku, Tony nie wracał. Zaczynam się o niego martwić, bo po ostatnim ataku szaleństwa i ciągłym stresie, jego serce przestaje za nim nadążać.
Nagle odezwał się alarm, co oznaczało kłopoty w mieście. Przejrzałem raporty z ostatnich godzin i nikt nic nie zgłaszał. Powinienem go powiadomić, jeśli nie jest zajęty z Pepper. Raz kozie śmierć. Wybrałem numer i czekałem na połączenie. Jego błyskotliwa szybkość reakcji mi zaimponowała.

-Tony, co się z tobą dzieje? Czemu cię nadal nie ma?- spytałem dosyć zaniepokojony jego długą nieobecnością

-Jestem z Pepper. Czy coś się stało?- jego głos nie był zwyczajny

-Kłopoty w mieście, ale zajmę się tym. Spotkajmy się w zbrojowni

-Dołączę do ciebie, tylko daj mi czas. Mam Centuriona ze sobą, więc podaj mi tylko współrzędne- poprosił

Czułem, że mówił inaczej i coś musiało się stać. Może niepotrzebnie zaprzątam mu głowę? Wyślę mu współrzędne dla świętego spokoju. Wyleciałem ze zbrojowni do centrum ataku.Nikogo z ludzi tam nie było. Paliły się samochody, ale żadnej żywej duszy nie znalazłem. Tony szybko do mnie dołączył.

-Już jestem. Są jacyś ranni?- podleciał na ziemię

-Nikogo tu nie ma- stwierdziłem

-Przekonajmy się. Trzeba przeszukać okolicę- poszliśmy na zwiady, świecąc unibeamem przed siebie

Przeszliśmy po drodze pełnej części samochodowych. Gdzieś były spoilery, maski, koła, czy same silniki. Jednak nikogo z ludzi tam nie było. Zrobiłem skan otoczenia, ale nic nie wykryło. Niespodziewanie pojawiła się jakaś postać. Skoczyła na Centuriona i szybko zniknęła.

-Co to było?- odwróciłem się rozkojarzony

-Nie wiem. Widocznie fałszywy alarm- odetchnął z ulgą

-To wracamy do zbrojowni?- spytałem

-Zgoda- odparł zgaszony

Tony dziwnie się zachowywał. Czyżby coś ukrywał? Po powrocie do zbrojowni zapytałem go o to wprost. Był blady i ledwo trzymał się na nogach. Z nikim nie walczyliśmy, a tu wygląd trupa.

-Tony, co się stało? Źle się czujesz?- byłem bardzo zmartwiony, widząc go w takim stanie

-To nic. Rozmawiałem z Pepper i jej ojciec ma się dobrze, ale jeden z agentów dalej walczy o życie. Dlaczego nie dostaliśmy powiadomienia wcześniej o ataku? Gdybyśmy zdążyli na czas, bomba by nie wybuchła- podparł się ściany i wyżalił z tego, co go trapi

-Nie obwiniaj się. Nie da się być w każdym miejscu. Nigdy nie zdołamy ocalić wszystkich

-To nie fair! Tak nie powinno być- rzucił plecakiem w kąt

Wziąłem go do domu, by odpoczął. Już po schodach miał problem wejść. Gdy już miał upaść, podtrzymałem go i zabrałem do pokoju.






Chip został zarejestrowany. Czas na zabawę. Teraz świat zobaczy, kim naprawdę jest Iron Man. Przestaną go uznawać za bohatera. Stanie się mordercą. Otworzyłam swój laptop i wpisałam  koordynaty chipu. Na ekranie pojawił się schemat zbroi i jeden komunikat.

<<Zbroja Centurion została włączona. Wybierz cel lotu>>

Wpisałam współrzędne krajów, gdzie panuje otwarty konflikt wojenny. W ten sposób posądzą go o zdradę.

<<Wybrano: Wietnam. Rozpoczęto drogę do celu>>

-Świetnie. Żegnaj, Iron Manie- skomentowałam z uśmiechem pod nosem

Na komputerze wyświetliła mi się mapa. Miałam też podgląd widoku oczami zbroi. Widziałam, jak leciała nad wyznaczonym krajem. Czekała na działanie. Wpisałam do programu: zlikwidować.

<<Potwierdź: Tak lub Nie>>

-Tak- wstukałam w klawiaturę

W kilka sekund rozpętała się eksplozja. Jedna po drugiej wybuchały różne budynki, niszcząc bronią każdego człowieka, którego napotkała na drodze. Na ekranie widziałam, jak błagają o litość, ale procesu eliminacji nie mogłam przerwać. Nie byłam informatykiem i to był skomplikowany algorytm.

<<Eliminacja zakończona. Centurion wraca>>

Program moich marzeń. Robi wszystko za mnie.

-Może zniszczę Maggię i problem będzie rozwiązany? - pomyślałam głośno

To był w sumie dobry plan, ale jest mały haczyk.To zbyt łatwe, a na życie muszę też coś mieć, a przez brak największych wrogów, został Nefaria. Może zacznę od niego zlecenie jako inna osoba? Hmm... to może się udać. W łazience ścięłam swoje długie włosy do granicy policzków. Kaptur zmieniłam na kolor czarny, a wyposażenie trochę uległo zmianom. Sztylety nadal były schowane w rękawach, ale przy mnie dodałam pistolet i małe strzykawki z trucizną. Spojrzałam na siebie w lustro.

-Jestem gotowa. Zdobędę kasę, zabiję Starka i panienkę Potts- złowieszczo uśmiechnęłam się do odbicia

Kiedy byłam przygotowana, skoczyłam z okna i pobiegłam po schodach do starego magazynu, gdzie trzymałam swój stary, czarny motocykl. Po wyjechaniu z magazynu, udałam się na przedmieście, gdzie Maggia z Nefarią mieli swoją bazę. To była oczywista lokalizacja, bo nigdy nie zmieniali miejsca gangu. Przez nich, to Tong miało większe kłopoty z prawem, a oni na tym korzystali.
Pewnym krokiem podeszłam do ich kryjówki. Na szyję rzuciło się dwóch facetów w masce z karabinami. Natychmiast zrobiłam salto nad nimi, trzymając ich głowami, które po chwili padły na ziemię wraz z ciałami terrorystów. Pojawił się Nefaria.

-Jeśli ktoś atakuje moich towarzyszy, ma ze mną do czynienia. Mów, czego chcesz?- podszedł oparty o laskę

Moje umiejętności aktorskie i językowe mogły mi posłużyć do manipulacji. I właśnie to zrobiłam.

-Może najpierw się przedstawię. Katarina Umijanova z Wietnamu. Przyszłam po zlecenie. Chcę zabić Iron Mana, Muszę pomścić moją rodzinę!- udawałam, jak mogłam swoją rozpacz i widać, że chwycił za przynętę

Rozdział 44: Anioł z żelaza

0 | Skomentuj

Ból ustąpił, ale martwiłem się o Pepper. Nie odbierała żadnych z moich połączeń. Może coś jej się stało? Nie, nie myśl tak. Tony, spokojnie. Nic jej nie jest.

-Muszę naprawić Centuriona. Potrzebuję zbroi, by ją chronić. Jestem w pełni sił i mam naładowany implant, więc nie masz powodu, by mnie zatrzymywać- zdecydowałem

-Na pewno się czujesz lepiej?- spytał z troską w głosie

-Tak, ale z twoją pomocą szybciej skończę. Co ty na to?

-Zgoda, ale później spotykamy się z Pepper. Musimy powiedzieć, że grozi jej niebezpieczeństwo- zgodził się, proponując powiedzenie o Katrine

Wstałem z łóżka i bez problemu zszedłem po schodach, a później prosto do zbrojowni. Rhodey do mnie dołączył, ale dalej nie chciał odpuścić. Wiedział, że takich ataków nie powinienem lekceważyć, a mimo to właśnie robię. Z pomocą Rhodey'go szybko uporałem się ze zbroją. W niecałą godzinę wszystko działało poprawnie.

-No i gotowe. Możemy iść do niej. Tylko zadzwonię, czy jest w domu. I dzięki za pomoc

-Drobiazg. Od tego przecież jestem- w końcu pokazał odrobinę optymizmu

Czekałem, aż usłyszę głos mojej rudej. Czekałem dość długo, gdy nawiązałem kontakt. Nie brzmiała zbyt dobrze. Może faktycznie coś się wydarzyło? Nie, nie mogę o tym myśleć.

-Tony, czemu dzwonisz? Potrzebujecie pomocy?- spytała rozkojarzona

-Dzwoniłaś do mnie i przepraszam, że nie odbierałem, ale spałem- wyjaśniłem

-Wszystko gra?- spytała zmartwiona

-Tak. A z tobą jest dobrze?- tym razem to u mnie pojawił się niepokój i wewnętrzny strach

-Nic mi nie jest. Możemy się spotkać? Mam ci coś do przekazania, ale nie jest to rozmowa na telefon

Pepper mówiła dość tajemniczo. Miała do mnie sprawę, a ja nie wiedziałem, o co jej może chodzić. Mam nadzieję, że nic strasznego.

-Dobrze, Pepper. A gdzie chcesz się spotkać?

-W szpitalu, ale nic mi nie jest. Wyjaśnię ci, jak przyjdziesz. Ten sam, gdzie pracuje Victoria. To do zobaczenia

-Trzymaj się- po tych słowach od razu się wyłączyła

Chciałem poprosić o kolejną pomocną dłoń Rhodey'go.

-Potrzebuję zmienić zbroję w plecak. Pomożesz mi znowu?- po raz kolejny go poprosiłem

-Nie ma sprawy. Chodzi o Pepper?

-Tak- wyjąłem narzędzia na stół roboczy

-To do roboty- chwycił za klucz i razem zmienialiśmy formę Centuriona









Czy dobrze zrobiłam, że poprosiłam go o spotkanie? Coś czuję, że Tony nie będzie w dobrym stanie, kiedy go zobaczę. Mówił taki przygaszony. Czy ja o czymś nie wiem? Jednymi z fundamentów małżeństwa są wierność i uczciwość. Chyba nie w naszym związku. Co chwilę patrzyłam na zegarek, a przez ten telefon zapomniałam zanieść ojcu, wodę. W końcu ogarnęłam się i zaniosłam mu kubek do sali.

-Proszę-podałam

-Dziękuję, córeczko. Przepraszam, że nie jestem chętny do rozmów, ale nie potrafię żyć, kiedy myślę, ile osób przeze mnie straciło życie

-Tato, nie zadręczaj się tym. Trzeba żyć dalej- próbowałam go pocieszyć

-Pepper ma rację. Musisz wziąć się w garść, bo nic nie zdziałasz- popierała mnie Bobbie

-Ty ty powinnaś zrozumieć, Bobbie, że to przeze mnie prawie wszyscy, za wyjątkiem sześciu osób, zginęło przez moje próby negocjacji!- był wściekły, że sam łyk wody go nie uspokoił

Nie chciałam go denerwować i wyszłam z sali, czekając na pojawienie się Tony'ego. Poczułam się trochę urażona na postawę ojca. Przecież nie może siebie obwiniać za wypadek. Chciałam płakać, ale się powstrzymałam. Usiadłam tylko na krześle, chowając głowę w rękach. Spojrzałam nerwowo na zegar, wiszący na ścianie. Tony dalej się nie zjawił. Może coś go zatrzymało? Ale co?

-Tony, potrzebuję cię

Jak na zawołanie zjawił się, a już bałam się, że coś się stało. Nie wyglądał za dobrze. Żeby tylko mi nie lekceważył zaleceń Victorii, bo mnie popamięta. Pierwsze, co zrobiłam na jego widok, to przytuliłam.

-Dobrze, że jesteś

-Wybacz, że musiałaś długo czekać, ale coś mi zajęło więcej czasu, niż planowałem. Mieliśmy o czymś porozmawiać- cmoknął mnie w policzek

-Wiesz, co się wydarzyło na Arktyce?- spytałam prosto z mostu

-Niewiele. Znaleźliśmy z Rhodey'm rannych agentów no i też martwych przy ich bazie. Co z twoim ojcem?

-Żyje, ale jeden z jego agentów jest w ciężkim stanie. Nadal walczy o życie- odparłam z powagą

Nagle Tony poczuł się słabo i musiał usiąść. Czy ja o czymś nie wiem? Teraz muszę podwójnie martwić się o nich obu.

-Tony, co się dzieje?- chwyciłam go, by nie upadł

-To nic. Zwykłe przemęczenie

-Przestań kłamać i mów, co się stało?- nalegałam na jego szczerość, ale dalej próbował coś ukryć

-Byłaś w moim śnie i... ktoś cię zabił- czuł się coraz gorzej

Kiedy zemdlał, musiałam powiadomić Victorię, co się stało. Bałam się, że to coś poważnego.













Dlaczego to musi się dziać? Przecież naładowałem implant do końca i jedyne, co zrobiłem, to z Rhodey'm popracowałem nad Centurionem. Nic mi nie było, aż do teraz. Victoria sprawdzała odczyty z kardiomonitora. Szpital, naprawdę?

-Co ja tu robię? Powinienem być przy Pepper

-Zalecałam ci odpoczynek, a ty to ignorujesz. Zadam ci jedno pytanie. Czy ty chcesz żyć?

Nie wiedziałem, co miała na myśli. Nic z tego nie rozumiałem.

-Przecież to logiczne, że chcę żyć

-To czemu ignorujesz moje zalecenia?

-Przecież ładowałem implant!- byłem wściekły, że przez zbrojownię musiałem nagiąć regułę

-Tony, to nie wystarczy. Bez równowagi między pracą a odpoczynkiem, ładowanie jest nieskuteczne. Musisz zmienić swoje nawyki, bo następnym razem nie będziesz miał tyle szczęścia- ostrzegła Victoria

Miała rację, ale nie mogłem zrezygnować z bycia, kim jestem. Z bycia Iron Manem. Chyba bez zmian niczego nie zrobię. Nie mogę jej powiedzieć prawdy, bo tego nie zrozumie. Po kilku godzinach chciałem wrócić do Pepper. Odłączyłem od siebie wszelkie kable i wstałem z łóżka.

-Wracaj mu tu! Jesteś nieodpowiedzialny!

-Czuję się dobrze, Victorio. Nic mi nie jest

-Bo leki działają, ale nie na długo

Zignorowałem jej nakaz i wyszedłem z sali. Pepper na korytarzu nie było. Może poszła do ojca? Rozejrzałem się wokół, szukając rudej, ale nigdzie jej nie widziałem. Podbiegła do mnie Victoria bez zmiany swoich zamiarów. Chciała siłą zaprowadzić do sali, ale ja nie mogłem.

-Przestań się szarpać i chodź! Muszę zająć się tobą. Jeśli się nie zgodzisz na leczenie, zadzwonię po Robertę, a chyba nie chciałbyś jej tu widzieć, co?- nakazała, grożąc

-Niech ci będzie

Nienawidzę tego implantu. Przez ten wypadek nie mogę żyć. Jakieś ustrojstwo utrzymuje mnie przy życiu i tylko muszę się ładować, jakbym był żywą baterią. Victoria podpięła do kardiomonitora i kazała mi nie ruszać się stąd. Może zanim wezmę się za ratowanie Pepper przed Katrine, zmienię bieg wydarzeń?  Bez względu na to, jak dużo będzie mnie to kosztować.

-Nadal czujesz się dobrze?- spytała sarkastycznie

-Po prostu skaczę z radości- odparłem z ironią

-Trochę tu poleżysz, bo nie ukrywam, że po ostatniej wizycie miałeś lepsze wyniki, to teraz są pogorszone. A to wszystko przez to, że za mało odpoczywasz- przyznała bez ściemy

-Przepraszam. Po prostu to przez zmartwienie- przyznałem z ciężkim żalem na sercu, prosząc o wybaczenie za moje niestosowne zachowanie

-Dobrze, że w końcu rozumiesz, co zrobiłeś. Musisz odpoczywać i przestań się martwić na zapas- doradziła lekarka, a ja  czułem się okropnie, że wszystko zniszczyłem

Rozdział 43: Nie za łatwo, nie za trudno

0 | Skomentuj

Lekarka próbowała mnie uspokoić, że nic z nim poważnego nie było, ale ja czułam, jak coś ukrywa przede mną. Odważyłam się spytać o jego stan.

-Co mu jest? Czemu ma nogę w bandażach?

-Musieliśmy mu wyjąć odłamki z nogi, ale bez obaw. Nic mu nie jest. Fakt, że miał niektóre przy tętnicy, ale nie doszło do komplikacji. Możesz się cieszyć, że żyje, bo jeden z jego agentów walczy o życie- zdała raport, uspokajając moje obawy

-Całe szczęście. Ale jak do tego doszło?- odetchnęłam z ulgą, ale chciałam wiedzieć

-Nie wiem. Przyleciały dwie zbroje i prosiły, by im pomóc

Nagle zadzwonił mój telefon i w tym samym momencie mój ojciec otworzył oczy. Tony dzwonił, ale dla mnie liczyła się obecnie rozmowa o ataku. Mąż poczeka.

-Pepper, gdzie ja jestem?- był zmieszany

-Tatku, już nic ci nie grozi. Jestem z tobą- uścisnęłam jego dłoń

-Co...się...stało?- mówił niezbyt wyraźnie

-Arktyka, atak, Hydra. Coś ci to mówi?

-Hydra!- krzyknął, aż zemdlał

-Tato? Victorio, pomóż!- krzyknęłam o pomoc

Obwiniałam się, że to przeze mnie mu się pogorszyło. Siedziałam z zakrytą twarzą zupełnie przerażona tym, co mu się stało. Lekarka sprawdziła odczyty z kardiomonitora i nie widziała powodów do zmartwień.

-To był szok. Widocznie przypomniał sobie, jak został zraniony i to było dla niego mocne

-Podobno niewielu przetrwało na misji- przełknęłam

-Pewnie to go przerosło. Będzie dobrze, Pepper. Powoli wróci do bycia sobą- uspokoiła mnie i poszła za szybę, gdzie miała podgląd na całą salę

Rhodey mówił, że większość agentów zginęła przez atak Hydry. To nie może być przypadek, że było tyle ofiar. Nawet nie chcę wiedzieć, co musiał widzieć i słyszeć. Pewnie nie było to miłe. Kiedy tak siedziałam przy nim, usłyszałam, jak przywożą kolejnych rannych. Była też tam ona. Od razu wybiegłam na korytarz. Zabrali czterech agentów wraz z...

-Bobbie?- byłam w szoku, że też oberwała

-Niczym się nie przejmuj. To nic wielkiego

Sanitariusze zabrali ich do sal zabiegowych, których mieli w dostatku w całym szpitalu. Nie będę pytała ojca o atak, by znowu nie zemdlał. Po prostu dowiem się wszystkiego w swoim czasie. Usiadłam na krześle i czekałam na zakończenie zabiegu. Nie mogę w to uwierzyć, co Hydra zrobiła? Tylko, ile tak naprawdę było ofiar? Dziewięć, dwadzieścia, a może więcej?

-Jak dojdziesz do siebie, powiesz mi wszystko, co się stało, Bobbie- pomyślałam, co mogę od niej usłyszeć, ale chciałam znać prawdę bez względu, jak bardzo jest okrutna







Siedziałam w swojej kryjówce, myśląc nad atakiem na Pepper Potts. To musi być coś niezbyt oczywistego, ale musi zaboleć. Porwania i okupy nie będę brała pod uwagę, a strzał w głowę jet zbyt prosty. Pomyśl, Katrine. Co zrobiłby twój ojciec? On zawsze wiedział, kiedy najlepiej uderzyć. Niespodziewanie, gdy jest pozorny spokój i bezpieczeństwo.
Była już noc. Spoglądałam w okno, przypominając sobie, czego się nauczyłam. Może spowodować niegroźny wypadek, a potem pomyślę, co dalej? Z rozmyśleń wyrwał mnie telefon. To Nefaria. Muszę coś wymyślić.

-Potrzebuję czasu. Zapłacę, jak zdobędę kasę

-Nie znoszę czekać, a potem mnie wykiwasz!- krzyknął Hrabia, wykazując swoją niecierpliwość

-Dostałam zlecenie i dostanę za nie sporo szmalu, więc cię nie wykiwam- obiecałam z powagą w głosie

-Oby, bo dołączysz do swego ojca- zagroził, rozłączając się

Z wściekłością rzuciłam komórkę o ścianę. Nie boję się nikogo, nawet Hrabi Nefarii. Znam gorszych od niego, czyli Hydrę. Ostatnio słyszałam przez przypadek, jak jeden z nich śmiał się głośno, chwaląc się akcją na Arktyce. Mówili o tym, że Whitehall zabrał ciało panny Stane do eksperymentów, a wszyscy szukają maski, którą ja mam. Nie znajdą mnie i nie zniszczą, bo sama najpierw wymierzę w nich nędzne ciała. Pozbierałem telefon z ziemi i wzięłam się w garść. Postanowiłam przespać się z tym i następnego dnia spróbować coś zdziałać.

-Trochę to potrwa, ale Hummer jest cierpliwy

Następnego dnia zbudził mnie jakiś dźwięk, dochodzący z zewnątrz. Powoli wstałam na nogi, przywdziewając kaptur. Na ulicy rozpętała się walka. Blaszaki walczyły z Titanium Manem. No to też żadna ze stron nie ma łatwo, choć we dwóch Hummer nie ma szans wygrać. Uważnie obserwowałam, co się dzieje. Moje przeczucia były mylne i na ulicy walczyli w pojedynkę Czasem wzrok mnie zawodzi, ale to może przez odległość.
Poszłam zaparzyć sobie mocną kawę na przebudzenie. Przecież dopiero wstałam i już mnie ciekawi, co się dzieje na zewnątrz. Dość szybko kawa była gotowa. Posłodziłam z trzy łyżeczki bez polewania mleka do kubka. Do tego zjadłam jabłko i po śniadaniu zajęłam się przygotowywaniem się do ataku.

-Ostrza jeszcze nie są tępe, czyli mogą takie zostać- skomentowałam pod nosem, sprawdzając ostrość moich sztyletów i poręcznych noży

Po sprawdzeniu asortymentu sprawdziłam, czy wszystkie elementy snajperki miałam w walizce. Jak się okazało, że nic nie zginęło, ubrałam się wyposażona w broń i wyszłam przez okno na zewnątrz. Walka nadal trwała w centrum miasta. Najdziwniejsze było to, że Hummer nie walczył z Iron Manem, czy War Machine, albo samą Rescue, tylko samym Blizzardem.

-No proszę, proszę. To muszę zobaczyć- zeskoczyłam na najbliższy dach, by obserwować ich starcie

Byłam niewidzialna i nikt nie był w stanie mnie ujrzeć. Jedynie mógł usłyszeć, ale i tak byłam za daleko od nich. Uważnie przypatrywałam się ich ruchom. Blizzard był silniejszy i łatwo przygwoździł Hummera do ziemi. Nawet wiedział, żeby uderzyć w rdzeń i też tak zrobił. Widziałam, że długo nie wytrzyma i musiałam coś zrobić. Potrzebuję go żywego. Wyjęłam snajperkę, celując w wroga. Podniósł swój hełm, krzycząc na niego. Miałam okazję strzelić. Zrobiłam to. Strzeliłam mu w głowę. Padł.






Po kwadransie, jaki minął po zamknięciu się drzwi od sali zabiegowej, wyszła Bobbie z zabandażowaną ręką. Nie wyglądała, jakby mocno oberwała. Widocznie miała dużo szczęścia, niż mój ojciec.

-Bobbie, co się stało? Co to była za misja, że Hydra się pojawiła?- żądałam odpowiedzi

-Ciężko mi o tym mówić, bo to było coś okropnego. Muszę pogadać z twoim ojcem. Gdzie leży?

-Na urazówce. Lepiej mu o tym nie mów, bo jak mu powiedziałam o Hydrze, to zemdlał- ostrzegłam

Od razu pobiegła w kierunku sali, a było widać, że zna ten szpital, jak własną kieszeń. Bez problemu trafiła do celu. Tata odzyskał przytomność i patrzył na nas. Był spokojny i opanowany.

-Bobbie, jak dobrze, że jesteś. Ilu zostało?- spytał w miarę spokojnie

-Sześciu, ale to nie twoja wina. Chcieli się nas pozbyć, byśmy nie znaleźli maski- przyznała otwarcie

-Maski? W sensie Madame Mask?- zaskoczyła mnie odpowiedź Bobbie

-Tak, a teraz wszyscy jej szukają, ale myśmy jej nie mieli. Ktoś inny musiał ją mieć. Za to wzięli jej ciało do eksperymentów. Nie chcesz wiedzieć, co z nią zrobią. Najgorszemu wrogowi tego nie życzę

-Masz rację. Nie chcę wiedzieć- pomyślałam o najgorszym, co może im wpaść do głowy

-Jak się czujesz?- spytała zmartwiona

On tylko kiwnął głową i nie chciał już nic mówić.

-Nie pytajcie mnie o to- odparł zgaszony

-Dobrze- zgodziła się niechętnie

-Przynieść ci coś do picia?- zaproponowałam

-Skoro tak nalegasz, to zwykłą wodę, poproszę- poprosił wciąż z powagą

Martwiłam się o niego. Nawet po śmierci mamy nie był taki przybity. To, co się stało, musiało być najgorsze, czego jeszcze nie spotkał w swoim życiu. Poszłam do automatu po wodę, o którą poprosił. Po raz ostatni spytałam się Bobbie.

-Powiedz mi, co się stało, że tak dziwnie się zachowuje?- spytałam nieco podirytowana

-O ataku Hydry już wiesz. Na bazie arktycznej podłożyli bombę i większość zginęła. Tylko sześciu ocalało, a ich szef zabrał Whitney do własnych celów- wydusiła z siebie

-Arktyka? Dlaczego tam?- przypomniałam sobie, jak Tony przez Whiplasha walczył o życie

-Tam zlokalizowaliśmy maskę i mieliśmy ją dostarczyć do SHIELD, by nie wpadła w niepowołane ręce, a przez nieobecność Fury'ego, wyznaczono agentów FBI do tego- wyjaśniła Bobbie

-Jest jeszcze jakiś agent, który walczy o życie. Wiesz, o kogo chodzi?

-Tak, wiem. Ma wbite wszędzie odłamki bomby. Jego siostra mi o nim mówiła. Oby wyszedł z tego- liczyła na cud, którego mu brakowało.

Rozdział 42: Żeby zmienić przeszłość

0 | Skomentuj


Rhodey dalej mnie niańczył, co mnie doprowadzało do szału. Chciałem zapomnieć, jak zwariowałem w zbrojowni. I tak miałem w planach Centuriona, więc na pewno, bym go stworzył. Poza tym po ostatniej masakrze na Arktyce, nie mogę przestać być Iron Manem. Pewnie o tym już myśli, a pojawienie się Katrine dało większe obawy o życie Pepper. Jest dla mnie najważniejsza i nie może zginąć.

-Masz przestać, Rhodey! Nie jestem dzieckiem i za wszystko, co zrobię, to ja odpowiadam! Katrine zagraża Pepper i nie mogę siedzieć z założonymi rękami!- wrzasnąłem głośno

-Ja cię rozumiem, że się o nią martwisz, Tony, ale nie możesz zapominać o zaleceniach Victorii! Musisz ładować implant, bo twoje serce przestanie bić!- również podniósł ton, próbując mi coś przekazać

-Nie chcę tak żyć! Przez moje kalectwo nie jestem w stanie wszystkich uratować, a ona jest dla mnie najważniejsza, Rhodey!- wyrzuciłem z siebie, co o tym myślę

Oboje nieco ochłonęliśmy, ale dalej otaczały nas przeróżne zmartwienia. Ja myślałem o Pepper, a on o moim sztucznym sercu. Gdybym mógł cofnąć czas, nikt, by nie zginął i może sami wrogowie przestaliby istnieć. Jednak to takie zmiany, które mogą zmienić resztę czasu, czyli teraźniejszość i przyszłość. Czy bezpieczeństwo ludzi i własne życie są tego warte? Jednak osoba może mi w tym pomóc. Mieszka w Budynku Baxtera, a nazywa się od Reed Richards. Przyjaźnił się z moim ojcem, więc warto spróbować.
Rhodey odsunął się na bok i mogłem wyjść ze zbrojowni, ale zawahałem się. Jestem głupi.

-Przepraszam. Jestem głupi- nie chciałem na niego patrzeć

-Może czasem, ale nie zawsze

Na bransoletce pojawiło się sto procent. Odłączyłem ładowarkę i ubrałem bluzkę. Postanowiłem powiedzieć Rhodey'mu o swoich planach, żeby potem nie miał mi za złe.

-Rhodey, chcę zmienić czas. Chciałbym cofnąć się do dnia, kiedy straciłem matkę. To przez to, mój ojciec później załamał się i nigdy mi nie powiedział, co się z nią stało

-Czyli chcesz nie dopuścić do jej śmierci?- zagadnął przyjaciel

-Tak, ale muszę to przemyśleć- wstałem i podszedłem do wyjścia, czekając na Rhodey'go

Zablokowałem drzwi i poszliśmy do domu. Od razu umyłem ręce, a po wytarciu ich poszedłem do pokoju, gdzie z szafki wyciągnąłem dziennik ojca. To mi pomoże.
 Przejrzałem jego zapiski, szukając daty zaginięcia mamy. Zapisywałem w notesie najważniejsze wskazówki, które się przydadzą, a jej zdjęcie zabiorę ze sobą dla rozpoznania tożsamości. Położyłem się do łóżka i zacząłem myśleć nad całym swoim życiem.

-Cokolwiek się stanie, zawsze będę z tobą- przypomniały mi się słowa Rhodey'go

-Nigdy cię nie opuszczę, aż do śmierci- pojawiła się zamglona postać Pepper

-Broń nigdy nie rozwiązuje problemów, a tylko stwarza nowe- zjawiła się twarz podobna do ojca

-Kocham cię, Tony- powiedziała moja mama, odchodząc ze wszystkimi w stronę światła







Mój ojciec długo nie wracał z Bobbie. A może coś się stało? Spokojnie, Pepper. Jest tam z nim Mockingbird i nic mu nie grozi. Chłopaki pewnie siedzą w zbrojowni, a ja zamartwiam się. Czekam na powrót taty. Niespodziewanie zadzwonił do mnie telefon. To Bobbie.

-Cześć, Bobbie. Mieliście już wrócić, a dalej was nie ma. Misja się przedłużyła?- cieszyłam się, że zadzwoniła, ale pytałam zaniepokojona

-Niebawem zobaczysz się z ojcem, gdy nie dojdzie do komplikacji- powiedziała tajemniczo

-Czy coś się stało?- odezwał się niepokój ponownie

-Nic strasznego. Jeśli tak bardzo chcesz go widzieć, spytaj się Tony'ego lub Rhodey'go, gdzie go zabrali- radziła Bobbie

-Bobbie?

Nie odpowiedziała i rozłączyła się. Gdy zadzwoniłam do Tony'ego, on nie odbierał. Brak sygnału? Co się dzieje? Pozostał mi Rhodey. Czekałam, aż odbierze i długo nie musiałam czekać.

-Cześć, Pepper. Chcesz się znowu ścigać?- zaśmiał się Rhodey

-Tony nie odbiera, więc może ty mi powiesz, gdzie zabraliście mojego ojca?- prawie krzyknęłam na niego

-Bez obaw, Pepper. Jest w szpitalu, ale nic mu nie jest. Victoria się zajmuje nim i resztą agentów- odparł, uspokajając mnie

-W szpitalu, czemu?- znowu się zdenerwowałam

-Hydra zaatakowała i większość zginęła. Niewiele przetrwało, Pepper, ale nie martw się. Twój ojciec żyje

Na chwilę odłożyłam słuchawkę. Czemu Hydra zaatakowała?

-A mówiłaś, że Tony nie odbiera? Pójdę zobaczyć, co z nim, a ty nie martw się. Jest dobrze. Ciesz się, że żyje- i rozłączył się

Bez zastanowienia wzięłam torebkę i klucze. Szybko zamknęłam drzwi, kierując się do szpitala. Prawie auto mnie potrąciło, a kierowca trąbił, jak głupi. Nie patrzyłam na nic dookoła, bo chciałam być blisko taty. Mam nadzieję, że naprawdę nic z nim poważnego nie jest, jak mówili. Kiedy dotarłam na miejsce, zauważyłam, jak Victoria wychodziła z jednej z sali. Od razu podbiegłam do niej.

-Jest gdzieś w szpitalu mój ojciec, Virgil Potts?- spytałam poddenerwowana

-Tak, jest tu. Chciałaś się z nim zobaczyć?- spytała, widząc moje nerwy

-A mogę?- dopytałam w miarę spokojnym głosem

-Zaprowadzę cię do niego

Poszłam z lekarką przez korytarz, a po skręceniu w prawo, znalazłam się na urazówce. Leżał z zabandażowaną nogą na wierzchu. Pozwoliła mi wejść do sali. Był nieprzytomny, co mnie przeraziło.

-Spokojnie. On śpi. Jest dobrze- pocieszyła Victoria


Gdy te wszystkie postacie zniknęły przez pojawienie się ostrego światła, w jeden moment cały świat gnał szybko do przodu, a mijając stare wydarzenia, przypomniałem sobie moje życie. Na początku był rodzinny dom z mamą i tatą. Tylko na chwilę mogłem zobaczyć, jak jemy wspólny posiłek. Potem budynek rozsypał się w proch i nagle znalazłem się w samolocie. Doszło do eksplozji, że krzyknąłem z bólu i obudziłem się w domu Rhodes'ów. Kolejne wspomnienie z życia było uratowanie ludzi i stanie się Iron Manem. A jako ostatnia pojawiła się Pepper na ceremonii ślubnej.

-Kocham cię

-Ja ciebie też

Ten porządek zaburzyła pewna postać w kapturze. To była Katrine. Dotknęła ręką Pepper i ona upadła, a z moich rąk sączyła się krew ukochanej.

-Nie uchronisz się przed tym, co nieuniknione-  szepnęła mi do ucha i zniknęła

Natychmiast się zbudziłem, a obok mnie był Rhodey. Próbowałem się uspokoić. Wziąłem głęboki wdech i usiadłem, by przetrzeć oczy.

-Tony, co się stało?- spytał mnie zatroskany

-To nic. To tylko zły sen. A czemu tu przyszedłeś? Nie mów, że krzyczałem- zdziwiłem się na jego obecność

-Chciałem sprawdzić, co się z tobą dzieje. Pepper dzwoniła i nie odbierałeś

-Pepper- pomyślałem o znaczeniu koszmaru, aż zrobiło mi się słabo

Opadłem na łóżko, próbując się uspokoić. To na pewno nerwy, Rhodey się przeraził, bo już czułem ucisk przy implancie. Położyłem się i czekałem na ustąpienie bólu.

-Rhodey, to było okropne.W moim śnie...widziałem, jak Pepper... umiera- mój głos drżał ze strachu

-To na pewno się nie zdarzy. Stres ci w niczym nie pomoże.  Musisz się uspokoić, bo naprawdę kiedyś wykitujesz- powiedział z powagą

-Masz rację, ale chcę, by była bezpieczna. Jeśli ona umrze, to ja też

Rhodey nie wierzył, co ja mówię. Uważał, że bredzę, jakbym miał gorączkę. To Katrine stała się nowym zagrożeniem. Tylko, jak zadbać, by włos rudy jej nie spadł?

-Na pewno nic jej nie będzie. Przecież jest z nią Bobbie, więc o jej śmierci, Katrine może tylko pomarzyć- przyznał Rhodey

-Duch był sprytny i wiedział, kiedy uderzyć. Muszę ją ochronić za wszelką cenę. Czy ty, Rhodey mi w tym pomożesz?- poprosiłem

-No pewnie. W końcu jest z naszej paczki, wiec nie ma żadnego odwracania kota ogonem. Jestem z tobą- zgodził się pełen optymizmu

-To dobrze, bo przyda mi się twoja pomoc. Od tego zależy jej życie i musimy nie dopuścić do ataku Katrine- zdecydowałem, by zająć się ważniejszymi sprawami, niż podróżą w czasie

Rozdział 41: Eksperyment

0 | Skomentuj


Hummer nie potrafił dobrze negocjować. Z dziesięciu milionów schodzi do pięciu? Na to się nie zgodzę. Myślałam, że skoro miał firmę, to taktyki negocjacyjne są mu znane. Ciekawe za ile kasy mój ojciec miał te zlecenie? Teraz to na pewno się nie dowiem, bo ta panienka Potts go zabiła. Wkrótce dowie się, czym jest ból.Zagwarantuję jej piekło.

-Nie zgadzam się. Tak nisko się nie zniżę!- wykrzyczałam sprzeciw

-Profesjonalistom płaci się więcej, a amatorzy muszą mieć niższą stawkę

-Amator?!- rozzłościł mnie, że sztylet wbiłam w rdzeń jego zbroi

Z jego źródła zaczęło cieknąć vibranium. Hummer padł na kolana. To mi wyglądało, jakbym przebiła się przez pancerz do wewnątrz. Nie chcę go zabić. Co on robi za numery? Nie weźmie mnie na litość.

-Koniec przedstawienia. Przyjmę zlecenie, jeśli zapłacisz mi siedem milionów. Niżej już nie zejdę

-Przebiłaś mi rdzeń. Chcesz... mnie zabić?!- ledwo krzyknął

-Błagam, nie udawaj. Nie jestem głupia. Przestań grać w te swoje gierki. To umowa stoi, czy nie?

-Niech będzie, ale muszę już uciekać

Titanium Man dziwnie się zachowywał. Jakby jego zbroja stanowiła ciało. I to nie było zabawne. Próbował ukryć ból, który spowodowałam zepsuciem rdzenia. Postanowiłam go śledzić. Nim wzniósł się wysoko, przyczepiłam mu nadajnik.

-Trzeba było mnie nie nazywać amatorem

-I to był mój błąd- odleciał

Kiedy widziałam go niezbyt wyraźnie, skakałam po dachach, włączając niewidzialność w kostiumie. Byłam tak szybka, że bez trudu pokonywałam przeszkody takie, jak beczki, kominy, czy drabiny. Nawet nie zauważyłam, jak szybko go dogoniłam, skacząc na ostatni budynek. Przez klapę w dachu weszłam do środka, przyczepiając się do sufitu. Ojciec wiele mnie nauczył i jego wiedza przetrwa w moim umyśle. Gdy Hummer był przy maszynie, zeskoczyłam na dół.

-Możesz mi się przyznać, co się z tobą stało? Nikomu nie powiem

-To i tak nie ma znaczenia. Nic to już nie zmieni- odparł podejrzanie spokojnym głosem

-Naprawdę nie chciałam cię zabić. Przecież jesteś mi potrzebny- ponownie chciałam go przeprosić

-Tylko po to tu przyleciałaś?!- krzyknął

-To jeden z powodów. Naprawdę ja...- poczułam się dziwnie, tłumacząc się

-Naprawdę chcesz wiedzieć? Ciekawość cię może zgubić, ale powiem ci, skoro nalegasz- wtrącił się, mówiąc oschle









Virgil został zabrany do szpitala. Teraz pozostali czekali na wsparcie. Podobno ma zjawić się SHIELD. Zostało nas czterech, ale i tak nie jest to dobre. Tylu agentów zginęło przez Whitehalla, że nie wybaczę sobie tego, jak ratowałam swój tyłek, uciekając ze strefy wybuchu. A to ja powinnam cierpieć, a on chciał z nimi negocjować. Na szczęście zajmą się nim i tym rannym agentem. Gdybym mogła cofnąć czas, tyle ofiar, by nie było. Reszta, która została, miała niewielkie rany na ciele.

-SHIELD ma nam pomóc. Wierzycie w to?- spytała agentka z niedowierzaniem

-W coś trzeba wierzyć. Mieć jakąkolwiek nadzieję- przyznałam szczerze

-Rick umrze. Nie uda im się go uratować- stwierdziła zdenerwowana

Poczułam, że muszę ją podnieść na duchu. Za szybko się załamała. Skoro Virgil z tego wyjdzie, to jej przyjaciel, czy też partner, nie ma prawa umrzeć. Podeszłam do niej.

-Nie myśl tak. Na pewno jest silny i da radę, skoro nie zrezygnował z pracy jako agent FBI

-Może masz rację, ale on jest moim bratem i odpowiadam za niego- skuliła się, splatając palce na kolanach

-Nie wiedziałam. Też kiedyś się kimś opiekowałam. Dbałam o bezpieczeństwo byłego męża- Clinta. Po jego śmierci postanowiłam zadbać o Virgila i jego córkę

Agentka patrzyła na mnie zaciekawiona moją historią.

-Mówisz o Bartonie? Hawkeye?- spytała

-Tak. Zginął w czasie inwazji na Manhattan- zakręciła się łza w oku

-Przykro mi- wyraziła współczucie

-A nie powinno. On mnie uratował i nigdy go nie zapomnę, ale muszę żyć teraźniejszością, bo czasu nie cofnę

Później zamilkłam, gdy usłyszałam nadjeżdżający pojazd. Wszyscy wyszli z igloo, a tam SHIELD. Czyli pojawiła się pomoc, a ona w to nie wierzyła. Cała nasza czwórka stanęła w bezruchu. Jeden z agentów podszedł do nas.

-To wszyscy, czy ktoś jeszcze?

-Dwóch trafiło do szpitala, a to są wszyscy, którzy przetrwali atak Hydry- wyjaśniłam

-Hydra? A to ona jeszcze istnieje?- zdziwił się agent SHIELD

-Dowodzi nimi Daniel Whitehall. Szukają maski, jak wszyscy

Agent spojrzał na mnie, jakby chciał dać mi znać, że SHIELD też szuka. To był wzrok, wskazujący na ostrożność. Jednak cieszę się, że blaszaki coś zdziałały. W sumie to Tony i Rhodey. Dzięki wam wracamy do domu. Temat o ataku się skończył i zabrali nas do Quinjeta. Podziękowałam gospodarzowi za pomoc i odleciałam z agentami do domu. Po powrocie zajmę się Virgilem i Pepper.

-Dobrze, że nas uratowali. Nowy Jorku, nadchodzę- pomyślałam, uśmiechając się lekko








Hummer odwrócił się w moją stronę i zaczął mi opowiadać o zdarzeniu sprzed roku. Wypadku, który zrujnował mu życie. Pokazał mi laboratorium, gdzie doszło do tego incydentu. Na środku stał reaktor, zasilający cały budynek.

-Rok temu miałem sprawdzić, jak działa nowe źródło energii. Wszystko działało bez wad, ale tak mi się tylko wydawało. Doszło do przegrzania rdzenia reaktora i nastąpił wybuch. Wszyscy naukowcy zginęli. Cudem ocalałem, czego nie potrafię wyjaśnić

-Taka eksplozja, a ty jesteś w jednym kawałku? To wielkie szczęście- przyznałam z dumą

Hummer odsłonił twarz, która była popękana i zwęglona. Jeśli tak wygląda jego głowa, to co z resztą ciała? To nie wygląda na zwykły wypadek. I on już pewnie zna sprawcę. Nie chciałabym być w jego skórze. W laboratorium wyjął rdzeń ze zbroi i włożył nowy.

-A to nie wszystko. Całe ciało mam zniszczone, a jednej nogi nie mam wcale. Pod zbroją mam protezę, a ten rdzeń utrzymuje zasilanie Titanium Mana i moje życie

Nie wiedziałam, co mam o tym powiedzieć. Z jednej strony to okropne, skoro dokonywanie niebezpiecznego sabotażu w takim budynku zabiło mnóstwo ludzi. Teraz było mi głupio, że go zaatakowałam. Jedna z zasad najemnika, to nie zabijać zleceniodawcy przed wykonaniem zlecenia. Ojciec się w grobie przewraca, a ja chciałam zabić kogoś, kto mi pomoże wyciągnąć mnie z kłopotów z Maggią.

-Rozumiem, ale ktoś cię musiał znaleźć. Pamiętasz kto?- spytałam z ciekawości

-Ktoś był na spacerze z psem i usłyszał wybuch, a on był niedaleko wieżowca. Wezwał pomoc i w szpitalu obudziłem się bez nogi. Uznali, że była skażona i musieli ją amputować

Gdy go tak słuchałam, pomyślałam o ojcu. Kiedyś mi mówił, jak musiał zabić kogoś w laboratorium i też był wybuch i nie dostał zapłaty, bo zleceniodawca uznał to za wypadek przy pracy, a jako zabójstwo z jego ręki nie było.

-Zawsze mogłeś skończyć gorzej. Na przykład, jak ci twoi pracownicy, ginąc

-To nie żadne pocieszenie! Wolałbym umrzeć, niż tak żyć. I pomyśleć, że Blizzard to zrobił, który litował się nad Starkiem! I w taki sposób się mści za Unicorna i Killershrike'a!- rzucił szklaną fiolką o ścianę, aż ta pękła na małe części

-Widocznie byli dla niego ważni, skoro miałeś za to zapłacić najwyższą cenę. Nie zawsze trzeba się mścić

-Za to ty tego chcesz. Wiem to. Jesteś wściekła, że zabili Ducha i żądasz rozlewu krwi. Chcesz zabić Pepper Potts? Nie radzę, bo będziesz miała na głowie całe FBI- odczytał moje myśli

Przeklęta przewidywalność. Przez to, że znał mojego ojca, łatwo raz mnie rozszyfrował, ale nie wie, co mam zamiar z nią zrobić. Na pewno nie będę bawić się w porwanie i okupy.

-Poradzę sobie. W końcu zostałam wyszkolona do zabijania. To nie będzie dla mnie żaden problem. Nikt mi w tym nie przeszkodzi- weszłam na okno i rozpłynęłam się w powietrzu

Ona mi zapłaci za to. Nie będzie wiedziała, kiedy uderzę.

Rozdział 40: Nazywaj mnie nowym Duchem

0 | Skomentuj

To było okropne. Z pośród setki agentów ocalało tylko sześciu. I gdzie ta sprawiedliwość? Zabraliśmy najbardziej poszkodowanych do szpitala. Szybko oddaliśmy ich w odpowiednie ręce. Musieliśmy wezwać Fury'ego, by pomogli pozostałym. Polecieliśmy na helikarier, gdzie zostaliśmy niemile przywitani. Agenci celowali w nas.

-Czego chcecie?- byli gotowi do strzału

-Chcemy gadać z Fury'm. Wpuście nas

-Generał wyjechał. Idźcie!

-Ludzie na Arktyce potrzebują natychmiastowej opieki medycznej. Zostali zaatakowani przez Hydrę! Miejcie serce im pomóc!- wtrącił się Rhodey

-Dobrze, zajmiemy się tym- zgodzili się

Podziękowaliśmy im i tę sprawę zostawiliśmy w ich rękach. Byliśmy w locie, kierując się do bazy.

-Gdyby nie ty, Rhodey, oni nie zgodziliby się do pomocy- pochwaliłem go

-Czasem trzeba krzyknąć, by coś do kogoś dotarło- spojrzał na mnie, mówiąc jakby to o mnie chodziło

-Jedne z osób, to były Virgil i Bobbie. Co oni tam robili?- zacząłem się nad tym zastanawiać

-Może mieli misję. Na szczęście przeżyli atak. Czego Hydra od nich chciała?- zasugerował Rhodey

-Nieważne, wracamy- przyspieszyłem prędkość

Rhodey również przyspieszył swoją zbroję, choć jego arsenał go dalej spowalniał

-Cokolwiek byś zrobił, i tak nie będziesz szybszy- uśmiechnąłem się

-Ale wyścig wygrałem, mimo uzbrojenia

-Ha! Tylko przez oszustwo Pepper wygrałeś- przypomniałem mu

-Co z tego? To może chcesz się ścigać?

-Czy to rzucenie rękawicy?- uznałem to za rzucenie wyzwania

Rhodey chce się ścigać? Proszę bardzo. Bez problemu go pokonam. Bez oszustw.

-Zgadzasz się?- spytał dodatkowo

-No pewnie. Nie miejsca... gotów... start!

I ruszyliśmy na prostą. Znowu końcem trasy była zbrojownia, a jako początek- dach Akademii. Rhodey starał się mnie dogonić, co mnie bawiło, patrząc na jego uzbrojenie. Gdy miałem już skręcić ,coś we mnie strzeliło. Jakiś miotacz fuzyjny. Wyłączył mi wszystkie systemy i zacząłem spadać.

-No to klops- przekląłem, dalej spadając

-Tony!- krzyknął Rhodey, który też oberwał






Łatwizna. Pospadali, jak muchy. Dosyć fajne SHIELD mają "zabawki". Trochę im zajmie ponowne uruchamianie systemu. Jeszcze ten srebrny blaszak myśli sobie, że jestem jakąś Madame Mask, a Hydra szuka maski. W sumie, to ja ich skierowałam na Arktykę, by ojciec tej rudej zginął. To miała być zemsta za mojego ojca.

-Madame Mask? Co ty tu robisz? Myślałem, że nie żyjesz- był kompletnie skołowany

-Nie jestem nią, choć mam jej zgubę- wskazałam na złoto na mojej twarzy

-Kim jesteś i czemu nas atakujesz?- odezwał się drugi

Ich zbroje upadły w dół. Nie mogli nic zrobić. Jednak nie byli moim celem, ale powinnam im się przeciwstawić. Nie chcę być anonimem, jak mój ojciec. Niech wiedzą, z kim mają do czynienia.

-Mówcie mi Ms Ghost. Jestem córką Ducha- stuknęłam w napierśnik tego srebrnego

-Co?!- krzyknęli oboje

Natychmiast po ujawnieniu pseudonimu zniknęłam. A dokładnie poleciałam na dach, gdzie ktoś na mnie czekał. Po śmierci ojca zostałam zmuszona zostać najemniczką. Mam ciężką sytuację i zostałam sama bez niczego. Zlecenia dają mi potrzebne pieniądze do przetrwania. Na dachu znalazłam dziwną postać. Miała na sobie coś z tytanu i stopu vibranium. W całej zbroi emanował czarny kolor. Skądś go kojarzę. Titanium Man?

-Hummer. Zgadza się?- próbowałam zgadnąć

-Tak, to ja. A ty to córeczka Ducha?- spytał, kpiąc ze mnie

Czułam w jego głosie ironię. Trzymałam w sobie gniew, by użyć go w późniejszym starciu z Pepper Potts. Hummer miał inne plany. Jego celem był ktoś inny, a mi zależało na kasie. Poniżej miliona nie wezmę zlecenia.

-Masz szczęście, że potrzebuję pieniędzy, bo bym cię zabiła- schowałam ostrze do rękawa

-Oho! Zadziorna z ciebie kobieta. Powiem krótko. Jak liczysz na łatwy zarobek, masz kogoś dla mnie zabić- podszedł nieco bliżej, pokazując hologram jakiejś osoby

-To logiczne. Kto jest celem?- spytałam twardo

Coś mi ten obraz mówił. Czy to nie Tony Stark? Z tego, co mi ojciec opowiadał. to miał go zabić za sporą sumę, ale przez jego śmierć, on nadal żyje. Ta ruda zapłaci mi za to. Zapłaci za to swoją głową. Dwie pieczenie na jednym ogniu.

-Dobra, zapomnij, o co pytałam. Zgadzam się, ale masz mi zapłacić dziesięć milionów- postawiłam warunek

-Dziewczynko, postradałaś zmysły?

To mnie rozwścieczyło. Rzuciłam się na niego z sztyletami, trzymając je przy rdzeniu mocy jego zbroi.

-Nie nazywaj mnie tak!- krzyknęłam

-Dobra. To co powiesz o pięciu milionach?- zaproponował niską stawkę i nie chciałam się zgodzić








Co to miało być i kim ona jest? Córka Ducha? Nie nie wierzę. Jak taki bezduszny człowiek, zabijający bez skrupułów, może w stanie mieć rodzinę? Rhodey był oszołomiony. Leżeliśmy w bezruchu, czekając na ponowne uruchomienie zbroi. Miotacz fuzyjny mocno uszkodził system Centuriona. To już wiem, co zrobię, jak wrócę. Muszę naprawić zbroję. Pół minuty zajął ponowny rozruch systemu. Wstaliśmy z ziemi. Powoli.

- O rany. Kto to był?- chwycił się za hełm

-Niemożliwe, że to córka Ducha. To nie mieści się w głowie!- Rhodey nie ukrywał swojego zdumienia

-Wracajmy do zbrojowni. Pościgamy się innym razem- zdecydowałem niechętnie

Szybko włączyliśmy silniki i krótko nam zajął czas dotarcia do zbrojowni. Zdjęliśmy swoje pancerze i podeszliśmy do komputera. Chcieliśmy wiedzieć więcej, z kim mieliśmy do czynienia.

-Rhodey, pierwszy raz nie wiem, kto nas zaatakował. Myślisz, że to naprawdę córka Ducha?

-Nie mam pojęcia. Nie wiem, co mam o tym myśleć- podrapał się w głowę

-Ciekawe, co nam komputer o niej znajdzie?- wstukałem słowo Duch

Na ekranie wyświetlił się cały opis Ducha. Szukałem pokrewieństwa, czy ta dziewczyna nie skłamała. Jednak zaatakowała nas bez powodu. Nie rozumiem, czego ona może chcieć? W oczy rzuciło mi się imię Katrine . To ona?

-Katrine- córka Ducha- przeczytałem na głos

-Czyli to prawda. Tylko, czego chce od nas?

-Może zemsty, albo poszła w ślady ojca?  Może... - i tu mi przerwał Rhodey

-Jest zabójczynią i chce się wzbogacić. Przecież, to nie my zabiliśmy Ducha, ale...- tym razem to ja mu przerwałem

-Pepper- zacząłem się o nią bać

Nagle poczułem ucisk przy implancie, a hałas z bransoletki sugerował o przypomnieniu. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem do ładowarki. Usiadłem przy urządzeniu, czekając na zakończenie ładowania.

-Tony, spokojnie. Nikt nic jej nie zrobi- próbował jakoś przegonić zmartwienie z mojej głowy

-Jeśli jest taka, jak Duch, to na pewno nikt nie jest bezpieczny, a zwłaszcza Pepper. Nie pozwolę, by coś jej się stało

-Zanim będziesz odwalać jakąś głupotę, powiedz mi o tym i nie wariuj. Jeśli coś cię gryzie, to mów- poprosił, by chętnie udzielić pomocy

-Dobra, Rhodey, ale muszę naprawić zbroję. Ten miotacz mocno uszkodził Centuriona- przypomniałem sobie

Od razu chciałem odłączyć się i zająć naprawą pancerza. Rhodey już znał moje zamiary i przytrzymał mnie przy ładowarce.

-Nawet o tym nie myśl. Tym razem cię tu samego nie zostawię. Po tym, jak postradałeś zmysły- przypomniał o ostatnim szaleństwie, którego nie chciałem pamiętać

Rozdział 39: Przetrwać, by żyć

2 | Skomentuj

Przemierzaliśmy ponad kilometr bez czasu na przerwę. Po kilku minutach agenci padali martwi przez głębokie rany i zimne środowisko, które było trudne do przetrwania. Nie byłam w stanie patrzeć na ich cierpienie. Tego było za wiele. Obiecałam Pepper, że jej ojcu się nic nie stanie, a tu taka sytuacja z bombą. Hydra to ciężcy negocjatorzy.

-Za dużo jest ofiar. Nawet, jeśli przeżyję, to zwolnią mnie z pracy

-Nie mów tak. Będzie dobrze. Musimy znaleźć schronienie i nie myśl o tym. Wszystko się jakoś ułoży- starałam się go podnieść na duchu

-Nie będzie dobrze. Prawie straciłem cały oddział agentów przez próbę negocjacji. Pozwól mi umrzeć, bo nie zasługuję na życie- był w stanie się załamać

-Nie zostawię cię. Pepper czeka na ojca. Twojej śmierci nie przeżyje. Musisz wytrwać, Virgil. Zrób to dla swojej córki- chciałam mu przemówić do rozsądku

Zamilknął, czyli nadal mamy szansę na powrót. Myśli o córce i to ma dać mu siły do walki. Dość długo wędrowaliśmy, szukając schronienia, a widoczność zaczęła być słaba. Rozpętała się burza śnieżna i to był znak, by szybko znaleźć kryjówkę. Gdzieś w oddali świeciło się małe światełko. Poszliśmy w tym kierunku, docierając do miejsca. To był cud.

-Wioska. Kto by pomyślał, że naprawdę jacyś ludzie są w stanie tu żyć- czułam się pewna siebie z odrobiną spokoju

Gdy weszliśmy do wioski, spotkaliśmy kilku mieszkańców. Widzieli, że potrzebujemy pomocy i bez pytania zabrali nas do igloo, gdzie opatrzyli nam rany. Z całej ekipy pozostało sześciu.

-Dziękujemy- podziękowałam im za wsparcie

-Drobiazg. Byliście w potrzebie i szukaliście pomocy. Nie mogliśmy odmówić i pozostawić was na śmierć- skończył wyciągać odłamki z dłoni

Syknęłam z bólu. Nie był to piekielny ból, ale do przyjemnych nie należał. Wszystkie kawałki metalu wyrzucił na tacę, a całą ranę odkaził i zabandażował. Poczułam ulgę, a Virgil też został pozbawiony tych kawałków bomby. Leżał na łóżku z futra. Dalej był słaby, ale jakoś się trzymał.

-Jak się czujesz?- spytałam się zmartwiona

-Lepiej, Bobbie. To cud, że ich znaleźliśmy

-Wiem o tym. Odpoczywaj, bo szybko skakać nie będziesz- uśmiechnęłam się

-Przekonamy się

Na chwilę go zostawiłam. Podeszłam do człowieka, który nam pomógł.

-Czy macie dostęp do telefonu? Potrzebuję zadzwonić po pomoc- poprosiłam

-Nie ma problemu. Mamy zasięg, ale w burzy ciężko o kontakt- odparł zdecydowanie







Czułem, że leżałem na czymś, ale nie na łóżku. A w ogóle, jak to się stało? Znowu to samo. Chyba siedziałem w zbrojowni i nad czymś pracowałem, a potem zemdlałem. Chwila. Miałem lecieć na misję. Po zniknięciu ciemności, zauważyłem nad sobą lampę. To była zbrojownia. Byłem podpięty do ładowania, a bransoletka znowu była na moim nadgarstku. Wzrok wrócił do normy i już chciałem wstać, ale Rhodey mnie powstrzymał.

-Masz leżeć. Nie będę się na ciebie wydzierał, bo to nie ma sensu. Powiedz mi tylko, dlaczego?- mówił nadzwyczaj spokojnie

-Musiałem, Rhodey. To wszystko mnie przerasta. Pół roku byłem prawie martwy i przez to zacząłem zamykać się w zbrojowni

-Ignorowałeś alarm. I nie naładowałeś implantu. Wiesz, co by było, gdybym cię znalazł o godzinę później? Byłoby bardzo źle. Twoje serce przestałoby bić- chciał mi przekazać, jak bardzo zachowałem się lekkomyślnie

Rhodey ma rację, ale tego było za dużo. Będę winił siebie do końca życia za tamten dzień, gdy Duch prawie nas pozabijał. Żyć z myślą, że mogło być inaczej, nie daje mi spokoju.

-Przepraszam cię, Rhodey. Naprawdę mi wybacz, ale ja tak nie potrafię. Nie potrafię nic zrobić, gdy pomyślę o ataku Ducha- wyżaliłem mu się

-Pamiętaj, że jesteśmy z tobą. Musisz się uspokoić, bo wpadniesz w takie szaleństwo, z którego nie da się już wyciągnąć- podał mi dłoń, którą uścisnąłem

-Dziękuję- byłem mu wdzięczny, że mi pomoże

-Od tego się ma przyjaciół- podkreślił Rhodey

Tak długo mnie przy nich nie było, że bałem się, co się z nimi dzieje. Mogło coś im się stać, a tego bym nie wybaczył sobie do końca życia.  Po skończonym ładowaniu wstałem na nogi i już tego pożałowałem. Zgięło mnie w pół z bólu.

-Odpocznij. Jesteś przemęczony i nigdzie cię nie puszczę

-Coś się stało na Arktyce. Muszę tam polecieć!- pamiętałem o alarmie w zbrojowni

-Zajmę się tym, a ty masz leżeć. Nie wyglądasz dobrze. Najlepiej idź do domu- doradził przyjaciel

Może czułem się nie za dobrze, ale chciałem polecieć na misję.

-Lecę z tobą

-Niech ci będzie, ale robisz to na własne ryzyko- wspomniał

-Zgoda- podszedłem do zbroi

Czasem da się skłonić Rhodey'go do zmiany zdania, ale bywa też tak, że uprze się i nie będzie chciał się zgodzić. Uzbroiliśmy się w zbroje i polecieliśmy na Arktykę. Ostatnio poprawiłem możliwości przetrwania w ciężkich warunkach w obu pancerzach. Po godzinie lotu byliśmy na miejscu. Znaleźliśmy części bomby i resztki obozu.

-Tony, tam coś jest!- krzyknął, bym do niego podleciał

Znalazł agentów FBI, którzy byli martwi. Niedobrze.










Na zewnątrz nadal panowała burza. Jednak musiałem jakoś skontaktować się z SHIELD. Wybrałam numer do ich centrali. Czekałam na nawiązanie połączenia. Słyszałam tylko szum na kanałach i nikt się nie odzywał po drugiej stronie.

-Nikt nie odbiera. To pewnie przez zakłócenia- odłożyłam komórkę na stolik

-Ktoś nas znajdzie. Nie martw się

-W sumie, to masz rację. Przecież ktoś na pewno nas szuka. Tylko trzeba wezwać jakoś i im przekazać, gdzie jesteśmy- pomyślałam nad inną próbą kontaktu

Przeszukałam rzeczy w domu gospodarza, by spróbować stworzyć racę do wystrzelenia w niebo. Może to ktoś zauważy? Warto spróbować. Z szuflady wyjęłam zapałki, a z metalowej beczki wyjęłam coś na kształt rakiety. W montażu pomogli mi agenci, którzy przetrwali eksplozję. Mieliśmy szczęście, bo jeden z nich był inżynierem.

-Gotowe. Teraz trzeba wymierzyć i odpalić lont- przyczepił ostatni element

-Powinno zadziałać- byłam dobrej myśli

-Też tak myślę- chwycił za rakietę

Wyszliśmy na mroźne powietrze. Agent sprawdził elementy rakiety w postaci chińskich fajerwerków. Po sprawdzeniu każdej części, zaczął namierzać wysoko w niebo, by światło było widoczne. Zdecydowanie wzięłam zapalniczkę do podpalenia lontu. Po kilku sekundach rakieta wystrzeliła i rozbłysł się czerwony blask.

-Udało się. Teraz tylko czekać

-Chyba już nie musimy- swój wzrok skierował na niebo

Nad nami leciały dwie zbroje. Wydaje mi się, że są po naszej stronie. Zauważyli nas i wylądowali. No oczywiście. War Machine i nowy pancerz. Tak, czy owak, to na pewno Rhodey i Tony.

-Dobrze was widzieć. Potrzebujemy pomocy medycznej. Mamy rannych- cieszyłam się na ich widok

-Ile was zostało?- spytał Tony

-Sześciu. Próbowałam połączyć się z Fury'm, ale burza tworzy zakłócenia. Jakiś pomysł?- zaraportowałam stan

-Będzie ciężko, ale możemy wziąć po jednej osobie. Od razu też polecimy na helikarier, by powiadomić SHIELD, żeby wam pomogli- zasugerował

-To kto najbardziej ucierpiał?- spytał Rhodey

Weszłam do igloo, by zabrać Virgila i jednego z agentów, który miał, jakby rany prawie wszędzie, a nie każde odłamki udało się wyciągnąć. Virgil wyglądał na zaskoczonego.

-Co się dzieje?- odważył się spytać

-Wracamy do domu- odparłam z optymizmem

-Rakieta zadziałała?- dalej dopytywał

-To też. Przybyła pomoc. Czemu się nie cieszysz?

-Cieszę, ale czuję, ze to nie koniec kłopotów- odparł zgaszony

Rozdział 38: Mechaniczne szaleństwo

2 | Skomentuj

Pepper wróciła do domu. Nie była zadowolona z wyniku wyścigu, ale mogła grać fair. Zostałem z Rhodey'm w zbrojowni. Pokazałem mu schematy nowej zbroi. Kiedyś go stworzyłem we śnie, gdy miałem walczyć z Whiplashem. Pół roku mnie nie było i nadal nie potrafię w to uwierzyć, że to porwanie było ostatnim dniem, gdy miałem naprawić relacje z rudą.

-Nazwałem ją Centurion. Pamiętasz, jak ci mówiłem o tym, jak podobno walczyłem z Whiplashem?

-Tak, kojarzę. I to ma być ta zbroja ze snu?- wskazał palcem na schemat

-Zgadza się. Potrzebuję zbroi, by walczyć. Rhodey, ja nie mogę siedzieć bezczynnie w zbrojowni. Tak się nie da- wyrzuciłem z siebie

-Rozumiem cię, ale na razie nie ma takiej potrzeby. Od dłuższego czasu alarm milczy, więc nie musisz już majstrować- próbował mnie skłonić do spokoju

-Rhodey, ja nadal pamiętam, jak Duch was skrzywdził. Nie mogę pozwolić na to znowu. Chcesz tego, czy nie, ale będę chronić moją rodzinę, jaką dla mnie jesteście- zwinąłem dłoń w pięść z chęcią w uderzenie o cokolwiek

Podszedłem do swoich narzędzi, by zacząć pracę nad zbroją. Wciąż obwiniałem się za tamten dzień. Gdybym miał zbroję, nikt by nie ucierpiał, a tak to Rhodey walczył o życie i Pepper zabiła Ducha, co było dla niej trudne.

-Tony, spokojnie. To nie była twoja wina. To on to wszystko zaplanował i wiedział, kiedy uderzyć. Chodź do domu. Mama zrobiła zapiekankę- nadal nalegał na zostawienie tej sprawy

-Dołączę do ciebie, jak się podładuję- skłamałem, licząc, że mnie zostawi samego

-Dobra, ale masz być na kolacji- próbował wymusić posłuszeństwo

-W porządku, mamo- powiedziałem oschle

Rhodey szybko zniknął mi z oczu. Postanowiłem zająć się Centurionem bez jego pomocy. Na pewno zmienił zdanie, a ja muszę mieć coś do obrony. Wziąłem narzędzia do ręki i zacząłem tworzyć zbroję. Wyglądem przypominała tą ze snu. Pokryłem ją złotym i srebrnym lakierem. Poprawiłem repulsory i napierśnik, a do tego włożyłem rakiety i wzmocniłem pole siłowe. Pancerz był prawie gotowy. Minęło ponad sześć godzin, odkąd siedzę przy projekcie.

-Robię to dla was. Już nikt nie skrzywdzi mojej rodziny- powiedziałem do siebie, spawając ostatnie elementy

Jeszcze tego samego wieczora wyleciałem ze zbrojowni, by przetestować nowe uzbrojenie. Od razu poczułem się lepiej, wiedząc, że w końcu mogę coś zrobić. Wszystkie części były sprawne. Bez problemu unosiłem się w powietrzu. Żeby wypróbować broń udałem się na opuszczony poligon wojskowy. Na szczęście nikogo nie było. Strzeliłem w atrapę robota z rakiet, które po części mu zniszczyły osłonę. Celność repulsorów była nienaganna, a unibeam również sprawował się doskonale. Po teście wróciłem do zbrojowni. Zdjąłem pancerz i poszedłem do domu. Rhodey już czekał na mnie w pokoju. Kłopoty.





Uważnie przyglądałam się tej pluskwie. Bez niczyjej zgody zaczął odsuwać komorę z ciałem. Nikt nie widział sprzeciwu zatrzymywania go. Widocznie nie chcieli mieć większych kłopotów na głowie.

-Weźcie ją i idźcie- wskazałam im drogę do wyjścia

-Już nas wyganiacie? Ach, wielka szkoda. Żegnajcie- rzucił coś na ziemię i ulotnił się

Jego słudzy poszli za nim w swoich pancerzach. To co nam rzucił, to bomba.

-Znikajcie stąd!- krzyknęłam do agentów ostrzegawczo

Wszyscy ruszyli na zewnątrz. Zabrałam Virgila i dołączyliśmy do reszty. Oddaliliśmy się od obozu kilka metrów dalej na bezpieczną odległość. W kilka sekund nastąpiła potężna eksplozja, która swoją siłą nas dosięgła. Padliśmy na ziemię, ale to nie uchroniło nas przed uderzeniem. Agenci byli ranni w różnych miejscach ciała. Jedni mieli powbijane odłamki głęboko pod skórą. Niektórzy mieli więcej szczęścia i oprócz zadrapań nic im się nie stało. Jednak Virgil oberwał.

-Virgil, co się dzieje?- podbiegłam do niego

-To tylko noga. Nic wielkiego- syknął z bólu, gdy chciałam to zobaczyć

-Nie wygląda to dobrze. Odłamek mógł przebić się nawet do głównych żył

-Bywało gorzej- stwierdził, wymuszając uśmiech

-Trzeba wezwać pomoc- wzięłam telefon do ręki, wybierając numer do SHIELD

Nikt nie odbierał, a baza została całkowicie zniszczona. Musiałam coś wymyślić. Sprawdziłam swoje ciało, czy we mnie również nie zostały wbite odłamki bomby. Na szczęście nic się nie przebiło przez mój kostium. Jedynie miałam lewą dłoń z odłamkami.

-Tobie też trzeba pomóc

-Wszyscy jej potrzebują. Zobaczę, co z resztą- poszłam rozejrzeć się za agentami

-Mamy zgon!- krzyknął jeden z nich

Od razu podbiegłam do niego. Sprawdziłam puls na jego szyi i nadgarstku. Martwy. Potem następna osoba krzyknęła to samo. Znowu podeszłam do kolejnej ofiary. Tutaj też był zgon. Wróciłam do Virgila po zwiadach. Próbował sam wstać, ale od razu położyłam go z powrotem.

-Nigdzie się nie ruszaj. Jesteś ranny i musimy znaleźć schronienie, bo umrzemy!

- Moi agenci umarli. I to przeze mnie. Myślałem, że coś zdziałam, ale myliłem się

-To nie twoja wina. Zrobiliby to samo, gdybyśmy mieli maskę- chciałam, by przestał się obwiniać

Chwyciłam go sposobem matczynym i poszłam w kierunku północy. Ktoś tu musi mieszkać. Potrzebujemy pomocy.







Rhodey stał przy futrynie z skrzyżowanymi rękami. Nie wyglądał na szczęśliwego. Jego mina sugerowała, że zacznie robić wykład.

-Miałeś być na kolacji. Czemu mnie okłamałeś?- czuł żal do mnie

-Musiałem się naładować i coś jeszcze zrobić- chciałem się jakoś wytłumaczyć

-Tony, nie jestem głupi! Ładowarka nie została ruszona, ale narzędzia i owszem tak. Powiedz, że ty coś majstrowałeś? Centuriona?!- dalej był wściekły, aż krzyknął

-Ty tego nie zrozumiesz, Rhodey! Ja musiałem!- teraz to ja zacząłem krzyczeć

-Co musiałeś?! Okłamywać mnie, tylko po to, bym ci nie przeszkadzał?! Czy ty dalej masz mnie za przyjaciela, lub wroga?! Powiedz!

-Rhodey, to nie tak. Ty jesteś dla mnie przyjacielem, ale i też bratem- wyszedłem z pokoju, schodząc po schodach

Czułem w sobie wielką złość, ale i zagubienie. Rhodey nie wie, co ja czuję. Nikt go nie odciął na pół roku od życia. Uznałem, że poczuję się lepiej, gdy coś zbuduję.. Usiadłem przy stole, tworząc jakiś gadżet. Nie miał mieć żadnej funkcji, tylko dać mi ulgę. Tej nocy stworzyłem z kilka małych pilotów i przycisków do zbrojowni i niewielką ilość powiększonych sześciennych kostek. Do czego mi to wszystko, skoro tego nie potrzebuję? To daje mi spokój.

-Od razu lepiej- powiedziałem dumnie do siebie

Niespodziewanie odezwało się przypomnienie, które przez ucisk dało mi znać o doładowaniu implantu. Zignorowałem alarm, wyłączając go. Dalej siedziałem przy stole roboczym. Pomyślałem, żeby nieco poprawić zbroję Centuriona. Wymagała dodatkowych ulepszeń. Zacząłem tworzyć aktualizacje z nowym oprogramowaniem.Chciałem zrobić powiększenie zasobów mocy, szybkości i lekkości zbroi. Gdy miałem już wgrywać program, alarm znowu się odezwał. Zaczęło mnie ściskać coraz bardziej, że lekko się pochyliłem, trzymając za implant. Wkurzyłem się na to i rzuciłem bransoletką o ścianę.

-Dość!- krzyknąłem

W zbrojowni odezwał się inny alarm. W końcu coś się dzieje. Pierwsza misja w nowej zbroi. Podszedłem do fotela.

-Co się dzieje?

<< Hydra zaatakowała bazę na Arktyce. Baza została zniszczona>>

-Niedobrze. Komputerze, zlokalizuj dokładnie położenie miejsca, gdzie nastąpił atak

<< Lokalizacja udostępniona>>

Już miałem wskoczyć w pancerz, ale zacząłem się krztusić tak bardzo, że z trudem mi się oddychało, a implant ściskał mnie, aż poczułem to na skórze. Jednak nie chciałem się poddać i stałem przy zbroi, ale ból się nasilił, że upadłem. Próbowałem wstać, a nie miałem siły. Ogarnęła mnie ciemność.

One shot- Natasha Romanoff

7 | Skomentuj

Pewnie każdy z was kojarzy kobietę w czarnym, obcisłym stroju z rosyjskim akcentem, która w ułamek sekundy mogła zareagować na nadchodzące zagrożenie. A mówią na nią Czarna Wdowa. Zanim została tak nazwana, była po prostu zwyczajną Natashą Romanoff. Nie sprawiała zbytnio problemów z prawem, jednak wszystko się zmieniło, gdy brutalnie została zmieniona w kobietę do zabijania. Cofnijmy się do czasów, gdy Natasha nie była Czarną Wdową.

*** Jest rok 1945. Właśnie zakończyła się jedna z najokrutniejszych wojen świata.***

Natasha siedziała w kryjówce, gdzie przygotowywała się do misji. Nie miała wielkiego wyboru i musiała współpracować z Punisherem, bo bez jego informacji nie namierzyłaby ładunku broni, którego adresatem była Hydra. Nikt inny nie sprowadzał uzbrojenia na Syberii. Syberia? Niestety musiała w tak trudny klimat się wybrać. Frank naładował ostatnie magazynki karabinu. Jednego karabinu, jednej AK-47 no i tradycyjnej Beretty. Jednak, czy to było całe wyposażenie? Nie. Facet nie patyczkował się z takimi agentami, którzy nadal wywyższali swoją potęgę ponad inne organizacje.

-Frank, wojna się skończyła. Nie wystarczy ci zwykła spluwa?- zaśmiała się, ładując własne pistolety z o wiele mniejszym kalibrem

-Tak myślisz? Nim się obejrzysz, znowu się zacznie

-Dla ciebie każdy wybuch zbrojeniowy, to musi być wojna. To tylko Hydra. Załatwimy ich z łatwością. Tylko nikogo mi nie zabijaj

-Oj! Źle sobie wybrałaś partnera- uśmiechnął się diabelnie, pakując naboje do amunicji

-Nie wybrałam. Potrzebuję twoich informacji

-No jasne. Wmawiaj to sobie... Dobra, nieważne. Za 3 godziny mają odebrać przesyłkę. Jak chcesz ich dorwać, musimy się spieszyć

Oboje wyszli z bazy i jedyne, co musieli jeszcze zrobić, to załatwić transport. Punisher szybko na to wpadł i przez "negocjacje" dostał czarną furgonetkę. Natasha tylko spojrzała na kulę w głowie sprzedawcy i zignorowała to, co zrobił. Uznała, że da jakoś z nim radę i może odciągnie go od takich niezbyt normalnych zachowań.

-Dlaczego on? To zwykły cywil- nie rozumiała, dlaczego go zabił

-Hydra- wskazał na jego ramię, gdzie był znak organizacji

-Niech ci będzie, Castle- wrzuciła martwe ciało na tył pojazdu i wsiadła za kierownicę

-Zmiana. Nie będziesz mi siedzieć za kółkiem

-Bo co? Kobieta?- szturchnęła go, wciskając pedał gazu

Przestali się kłócić i skupili się na misji. Agentka mogła go już zostawić w spokoju, bo uzyskała informacje, ale chciała mieć dodatkową parę rąk do pomocy. Nawet tak bezlitosnego samozwańczego sędzię i kata, jak Frank Castle, że na widok czaszki od razu wszyscy w okolicy się go boją. Jednak na Syberii nie było czegoś takiego, jak strach. Większość drogi minęła w milczeniu. Jechali przez zaśnieżoną drogę ponad pół godziny. Mężczyzna sprawdzał, czy sprzedawca nie miał przy sobie jakiejś broni, która przydałaby im się w walce. Po śmierci rodziny stał się narzędziem zemsty i na własną rękę wymierzał sprawiedliwość. Kobieta też łatwo nie miała, ale po wstąpieniu w szeregi SHIELD próbowała uporać się z przeszłością. Oboje przypomnieli sobie, co musieli przeżyć, by stać się tym, kim są teraz. Z zamyśleń wyrwało ich zbliżające się niebezpieczeństwo.

-Uwaga!- krzyknęła ostrzegawczo

Na nich został wycelowana rakieta, która była w stanie  zabić. Natasha gwałtownie zahamowała i wyskoczyła z auta wraz z swoim towarzyszem na śnieg. Stoczyła się niżej, by rozpoznać, kto ich zaatakował. Wyjęła lornetkę szpiegowską, przyglądając się w oddali, czy znowu ktoś nie chce wznowić działania. Uważnie skupiła się w celu znalezienia sprawcy.

-Co to było?!- wyjął snajperkę, mierząc przed siebie, szukając tych złych

-To na pewno nie AIM. Hydra też odpada tak, jak Lewiatan. Chyba po prostu zwykłe wojsko. Musieliśmy wjechać na teren poligonu

-I od razu musieli atakować?- spytał z niedowierzaniem

-Sam mówiłeś, że kierowca był z Hydry,więc może pomyśleli, że to oni i po prostu zaatakowali dla obrony- pomyślała

-Dla obrony... Nie wierzę w takie bajeczki, Natasho- przyznał z kwaśną miną

Frankowi udało się znaleźć jednego z wojskowych na wieży strażniczej i zestrzelił go jednym strzałem. Kobieta nie była zadowolona z jego działań. On znowu obronił swój czyn, jaki był uzasadniony.

-Co tym razem?- spojrzała na niego zabójczym wzrokiem

-Bujać sobie możesz w obłokach, ale to nie wojsko. To Hydra

-Co?

-Używają maskowania. Załóż to- podał jej okulary

-Nie wierzę... Niemożliwe!- była w szoku, że on mówił prawdę

-Ja już znałem takich. Mają nanomaski, które pozwalają im na zmianę twarzy. Nie chronią przed pociskiem

-Niech zgadnę... Wypróbowałeś to?- próbowała się domyślić

-Bingo- strzelił w kolejnego strażnika, lecz tym razem na innej wieży

Natasha również użyła kamuflażu, by stać się niewidzialną, by nikt nie mógł jej dostrzec i łatwo zabić. Punisher nie chciał się ukrywać. Biegli przed siebie, co chwilę strzelając z broni. Oczywiście przez niego padali martwi, a ona ich tylko trafiała z bransolety, strzelając ładunkiem elektrycznym. Musieli przyspieszyć tempa, bo czas na odebranie przesyłki przez Hydrę był bliski. Dokładnie dwie godziny, a przez zniszczone auto musieli na piechotę jakoś dotrzeć do Syberii, co w surowych warunkach stało się trudniejsze. Kobieta spojrzała w biegu na zegarek. Przeklęła pod nosem nie zwalniając.

-Mamy mało czasu. Trzeba skądś wziąć coś szybkiego

-Da się zrobić-  uśmiechnął się chytrze, wystrzeliwując każdego agenta na swojej drodze

-Frank! Bez zabijania!- zwróciłam mu na to uwagę

-Ty masz swoje zasady, a ja też- przeładował amunicję, biegnąc do hangaru, gdzie znaleźli odrzutowiec

- Niech ci będzie- darowała mu kolejnego wypominania i wsiedli do pojazdu

Gwałtownie przyspieszyła, przebijając się przez drzwi. Żaden z agentów nie zdołał ich zastrzelić. Byli daleko. Agentka włączyła autopilota, włączając maksymalne obroty silnika. Nikt nie był za sterami.  Frank nie sprzeczał się, kto ma prowadzić. Znowu zajął się uzupełnianiem zapasów broni. Do tego dołączyły granaty dymne i laserowe. Natasha jedynie wyłączyła tryb niewidzialności, zdejmując kurtkę. Strój był dopracowany przez SHIELD w taki sposób, by zdołała przetrwać najgorsze zimno.
Minęła kolejna godzina. Była praktycznie zerowa widoczność przez wiatr oraz śnieg. Castle niecierpliwił się, kiedy będzie mógł po raz kolejny wymierzyć im sprawiedliwość uzasadnioną kulką w łeb. Sprawdził, czy każdy karabin był napakowany w ostre pociski. Nie wybaczyłby sobie, gdyby jakikolwiek zbrodniarz oberwał z ślepaków. Nigdy nie chciałby dopuścić do tak haniebnej pomyłki w całej karierze kata.
Gdy dotarli do celu, agenci Hydry byli już na miejscu przekazania przesyłki, co miało się wydarzyć za niecały kwadrans. Rozdzielili się i zaatakowali po cichu z różnych stron. Ona z lewej, on z prawej. Ich celem była przesyłka z najbardziej niebezpieczną bronią na świecie. W ułamek sekundy mogła zmieść całe miasto z powierzchni ziemi.

- Pamiętaj, jakie jest zadanie. Przesyłka. Nie zabijać dostawcy. Zrozumiano?

-Nie rozkazuj mi. Już ci mówiłem, że mam swoje zasady, więc się nie mieszaj- wymachnął spluwą, skacząc do gardła agentom

-Ale masz go nie zabijać! Słyszysz?! Punisher!- wystrzeliła z bransolety, robiąc salto nad kolejnym członkiem Hydry

-Nie! Zbyt wielu ludzi przez nich zginęło. Muszą ponieść tego konsekwencje- strzelił z karabinu w następną garstkę agentów, a było ich coraz więcej

-Musimy mieć plan

-Ty nie masz? A ja mam

Ponownie w powietrzu leciały kule wszelkiego dozwolonego kalibru, a jedne były zbyt wielkie, aż powodowały potężną falę eksplozji. Gdy nastała cisza, tylko silnik samolotu, lądującego w strefie przekazania przesyłki był słyszany. Natasha ukryła się za skrzyniami, zaś Punisher działał na własną rękę, Skradał się po cichu, ładując ostateczną broń do zakończenia transakcji. Kobieta przyspieszyła tempa, by nie dopuścić do zabicia klienta,albo samego doręczyciela. Mężczyzna wymierzył broń prosto w głowę agenta, który miał zamiar przejąć zawartość walizki. Wystarczył jeden ruch i kula zabiłaby go. Nie chciała mu na to pozwolić. Kiedy miał już wystrzelić, rzuciła się w strefę ognia.

-Nie!- krzyknęła, robiąc salto, strzelając z bransolety w Franka, by go powalić na ziemię

-Natasha!- nie zdołał nic więcej powiedzieć, bo strzała trafiła go w kark, a ona została trafiona w ramię

Szybko sparaliżowała obu agentów, wyrywając walizkę z ręki. Na szczęście Frank pozbył się większości wrogów, więc bez problemu mogła schować broń. Zabrała go do odrzutowca, gdzie odzyskał przytomność. Miał ochotę chwycić za pistolet i strzelić. Pohamował się, gdy spostrzegł, że Hydry w pobliżu nie ma , a jego partnerka opatrywała sobie ranę. Zaczynał sobie przypominać, do czego doszło.

-Jak misja? Fury hojnie cię wynagrodzi?- spytał z ironią

- Chciałeś go zabić, a teraz dzięki tobie będę miała bliznę

-Nikt cię nie prosił, żebyś mi wskakiwała pod celownik. Wiedziałaś, że i tak strzeliłbym. Nic mnie nie powstrzyma od wymierzenia sprawiedliwości, ale te twoje żądła. Czuję się, jakby mnie ugryzł jadowity pająk

- Czarna Wdowa




---***----

One shot z okazji urodzin Anki Wamp.  Może nie jest zbyt fajne, bo krótkie, ale myślę, że solenizantce się spodoba.
© Mrs Black | WS X X X