Rozdział 36: Faza zmian

0 | Skomentuj
**Tony**

Pierwszy raz nie musiałem ładować się z rana. To było coś wspaniałego. Szybko ogarnąłem się do szkoły, zabierając prowiant. Pożegnaliśmy się z prawniczką i poszliśmy na lekcje. Całą drogę zastanawiałem się nad tym jak to teraz będzie wyglądało.
Kiedy dotarliśmy pod mury Akademii Jutra, przy szafkach dostrzegłem Pepper. Zabierała swoje książki. Podeszliśmy do niej.

Tony: Hej, Pep. Jak się czujesz?
Pepper: Jak widać. A ty?
Tony: No jak na trybach nieskończonego źródła energii.

Uśmiechnąłem się do niej, pomagając z podręcznikami. Trochę ich było.

Tony: Poradzisz sobie. Jesteśmy z tobą.
Pepper: Chłopaki, wy… Wy nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy.
Rhodey: No i widzisz co narobiłeś, Tony? Przez ciebie płacze.
Tony: Pep, proszę cię.

Przytuliłem ją, a zaraz potem dołączył Rhodey.

Tony: Wiesz co ci powiem?
Pepper: Co takiego?
Tony: Nawet jeśli twoje ciało jest teraz inne i możesz czuć się w nim źle, to jedna rzecz nie zmieniła się na sto procent.
Pepper: Co takiego?
Tony: Twój charakter.
Rhodey: Oj! Już tak nie róbcie takich ckliwych scenek, bo sam się popłaczę.
Pepper: Ty? No nie wierzę. Czyżby mnie coś ominęło? Poopowiadajcie. Jestem ciekawa.
Rhodey: Później. Najpierw lekcje.

Udaliśmy się całą trójką, zajmując miejsca w sali. Nauczyciel podobno już został poinformowany przez jej ojca o konieczności nauczania domowego, lecz ten dzień miała jeszcze z nami spędzić po staremu. Zajęła swoje miejsce, a raczej te bez krzesła. Lekcja mijała w ślimaczym tempie, lecz ani trochę nie skupiałem się na pojęciach z fizyki. Bardziej wpatrywałem się w przyjaciółkę. W sumie, to nie tylko ja.

**Pepper**

Dziwnie było tak siedzieć, gdyż każdy z uczniów wpatrywał się we mnie. Tak jakby nigdy nie widzieli kogoś na wózku. Zdołałam jakoś ogarnąć stracony materiał. Chłopaki też dawali radę. Zresztą, Tony był asem w naukach ścisłych.
Po tej katordze zwanej nauką wyjechałam na korytarz. Ponownie odłożyłam książki. Plecak zrobił się przez to o wiele lżejszy. Żałowałam tylko, że nie mogłam udać się na dach Akademii. Musiałam jakoś to znieść.

Tony: Wszystko gra, Pepper?
Pepper: Pewnie. Nie musisz pytać o to za każdym razem.
Tony: Wyobraź sobie, że Rhodey tak robi każdego dnia. Spróbuj przywyknąć.

Zaśmiał się, a ja pokusiłam się, żeby mu przyłożyć z otwartej ręki w głowę.

Tony: Ostra jak zawsze. Mówiłem, że się nie zmieniłaś.
Pepper: Dla ciebie to dobre?
Tony: Nawet nie wiesz jak bardzo.

Nie zdołałam nic powiedzieć czy zareagować. Nie spodziewałam się pocałunku. Był krótki, lecz znaczący wiele.

Tony: Przesadziłem?
Pepper: Nie, nie! Właśnie… podobało mi się.

Nasze usta ponownie się złączyły. Oczywiście te piękne chwile nie mogą ciągnąć się bez końca. Jak zwykle pan panikarz pojawił się w najlepszym momencie.

Rhodey: Chyba wam przeszkodziłem, co?

W odpowiedzi rzuciłam go książką od historii.

Rhodey: Ej! Ale to szanuj!

Oboje zaśmialiśmy się, drocząc się wzajemnie ze sobą. Nie przypuszczałabym, że może być tak cudownie. Wspólnie udaliśmy się do zbrojowni. Tradycji stało się zadość i każdy zajął się tym co zawsze, chociaż wszyscy byliśmy ciekawi tego samego. Mr. Fix. Co porabiał? Gdzie się podziewał? Czy coś planował? Tony usiadł na fotelu, przeszukując aktywne sygnatury.

Pepper: No i co tam masz, geniuszu?
Tony: Czysto. Chyba faktycznie przepadł.
Pepper: Tony, mam wrażenie, że czegoś nam nie mówisz.
Tony: Ważne, że już nie zrobi ci krzywdy.
Pepper: Co ty zrobiłeś?

Spytałam zaniepokojona. Nie zamierzałam myśleć o Iron Manie w złych kategoriach, lecz wszystko wskazywało na morderstwo. Musiałam czekać, aż sam się przyzna.

Tony: Tak, Pepper. Zabiłem go.
Rhodey: Zaraz… Ty na serio?! I nie gryzie cię sumienie?!
Tony: Skrzywdził ją! Nie mogłem pozwolić, żeby znowu to zrobił! Nie mogłem, a on… miał inne… ciało.
Pepper: Śmierć nie jest rozwiązaniem.
Rhodey: Normalnie szczęka na glebie. Nie sądziłem, że to zrobisz.
Tony: I co? Wsadzicie… mnie… do więzienia?

Widziałam, że gorzej się czuł, dlatego nie drążyłam tematu. Chwyciłam go za rękę, aby jakoś się uspokoił.

Pepper: Nikt się nie dowie. To nasza tajemnica.
Rhodey: Źle robimy.
Pepper: Buzia na kłódkę, Rhodey.

Nalegałam i za znak zawarcia sekretu położyliśmy dłonie. To był nasz drugi sekret przed rodzicami. Mimo wszystko, wiedziałam, że jakoś go utrzymamy długo pod kluczem. Nie baliśmy się. Po prostu wróciliśmy do swoich zajęć jakby tamto zdarzenie nie miało miejsca.

KONIEC
~~~~~******~~~~~~
No i na tym kończy się ostatnie (jak do tej pory) opo. Mam nadzieję, że będą kolejne, ale wpierw naprawa klawiatury (nie naprawiajcie nigdy sami, szczególnie improwizacja nożem, cyrklem i chusteczkami). Na razie mam parę krótkich bajeczek do dodania, ostatni bonus z odcinków i stare rzeczy, które właśnie teraz odważyłam się wstawić. Także to jeszcze nie koniec bloga. Oby tak pozostało.

Rozdział 35: Żyjemy, oddychamy i umieramy

0 | Skomentuj
**Victoria**

Jeszcze tego samego wieczora zadzwoniłam do ojca Pepper. Musiał znać diagnozę. Wyjaśniłam skrótowo jaka pojawiła się trudność. Długo milczał, aż zakończył rozmowę. Poszłam do pokoju lekarzy. Wzięłam kubek kawy z kofeiną. Nie umknęło to uwadze Ho. Był jak mój cień. Ciągła obserwacja.

Dr Bernes: Wiem co powiesz. Nie mogę tego pić, bo przedawkowałam, ale… Ale teraz muszę. Inaczej tego nie zniosę.
Dr Yinsen: Victorio, to nie twoja wina. Regeneracja zatrzymała się wtedy przez ten lek od tej pielęgniarki. To ona zawiniła. Nie ty.
Dr Bernes: Ho…
Dr Yinsen: Błędy medyczne się zdarzają, ale ten nie jest twój. Naprawdę sam jej współczuję. Walczyła ostatkami sił i taki jest finał tej batalii życia.
Dr Bernes: Tylko, że wiesz co jest najgorsze?
Dr Yinsen: Co takiego?
Dr Bernes: Nawet jeśli ręce dojdą do ładu i składu, nogi będą odmawiać posłuszeństwa. Będzie upadać.
Dr Yinsen: Jeszcze nie wszystko stracone. Głowa do góry.

Łatwo było mu to mówić. Oczy się kleiły do snu, więc położyłam się na kanapie i usnęłam.

~*Trzy dni później*~

**Tony**

Doktorek wręczył mi wypis. Kiedyś zrobi się z tego niezła kolekcja. Nawet dobra na ścianę. Nie widział żadnych powodów do zatrzymania mnie na dłużej. Jak zwykle tylko pouczył o zaleceniach, które i tak pewnie nagnę przez swoją drugą tożsamość. Nie pozwolili mi pożegnać się z Pepper. Wyszedłem z Rhodey’m, kierując się do wyjścia.

Tony: Myślisz, że ją tu zatrzymają?
Rhodey: Nie powinni. Na pewno do nas dołączy.
Tony: Ciągle ją badali i ja nie wiem co jej jest. Powinna… Powinna być już w pełni sił.
Rhodey: Widocznie jednak nie.

Nie pocieszył mnie tym ani trochę. Zignorowałem słowa brata, wychodząc ze szpitala. Minęliśmy się z ojcem rudzielca. Też równie milczący jak większość personelu medycznego.

Tony: Dzień dobry, panie Potts. Idzie pan po Pepper?
Virgil: Muszę ją odebrać i zająć odpowiednio.

Odparł z powagą. Coś tu nie pasowało. Od razu pojawiły się najgorsze z możliwych myśli.

Tony: A możemy wiedzieć w jakim jest stanie? Nic nie mówią, a martwimy się.
Virgil: Czyli nie wiecie, że nie może chodzić?
Tony, Rhodey: CO?!
Virgil: Odtworzone kończyny nóg nie współpracują.

To był dla mnie jak cios w serce. Na moment zapomniałem, jak się oddycha. Przed glebą uratował mnie Rhodey. Nie potrafiłem nic powiedzieć. Słuchałem co mówili między sobą.

Rhodey: Ogarnę go. Ciężko znosi takie wieści.
Virgil: Wiem o tym, ale może… Może to naprawią.
Rhodey: I tak wiele przeżyła, chociaż ma nasze wsparcie. Pomożemy jej.
Virgil: Dziękuję wam, chłopcy. Ona teraz was potrzebuje najbardziej.
Rhodey: Może na nas liczyć. Prawda, Tony?

Kiwnąłem tylko głową, próbując się pozbierać do kupy. Pożegnaliśmy się z nim i wyszliśmy z budynku. Ciągle musiałem się podpierać o ramię Rhodey’go. Na szczęście całą drogę przebyliśmy taksówką, docierając pod dom. Mama przytuliła nas na powitanie, zapraszając na wspólny posiłek. Podałem jej dokumentację medyczną, a potem siedzieliśmy we trójkę przy stole. Milczałem.

**Pepper**

Ostatni raz sprawdzili ruchy kończyn. Ręce miałam sprawne. Również mogłam pisać czy rysować. To mnie ucieszyło, lecz była ta druga strona medalu. Nie byłam w stanie chodzić. Lekarka przepraszała za to, że do tego doszło, ale nie obwiniałam jej. Usiadłam na wózku, zaś wypis był w rękach taty.

Pepper: Dziękuję za ratunek.
Dr Bernes: Nie masz za co. Taka praca, lecz żałuję, że nie odzyskałaś pełnej sprawności.
Pepper: Ważne, że mogę ruszać rękami i uczyć się.

Uśmiechnęłam się do kobiety. Zrobiła dla mnie tak wiele z doktorkiem, dlatego trzymałam głowę ku górze. Musiałam pogodzić się ze swoim losem. Innego wyjścia nie widziałam. Po raz ostatni pomachałam lekarzom na pożegnanie. Wróciliśmy do domu.

Pepper: Tęskniłam.
Virgil: Za domem? Wiadomo, ale najważniejsze, że żyjesz. Nie wiem co by się stało, gdybym cię stracił.
Pepper: Ja mam to samo, tatku.

Przytuliliśmy się ze wzajemnością. Podjechałam wózkiem do kuchni, robiąc coś smacznego do zjedzenia. Nie było nawet tak źle. Byłam ciekawa jak poradzę sobie w szkole. To będzie dzień próby, na który musiałam się przygotować.
~~~~~***~~~~~
Pozostał już ostatni rozdział. Mam nadzieję, że spodoba wam się zakończenie.

Rozdział 34: Oszustwo

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Współczułem im. Chcieli ze sobą porozmawiać, ale nie mieli sił, aby wyczołgać się z łóżka. Pepper potrzebowała rozmowy z nami bardziej niż leków. Musiałem naruszyć zasady. Pomogłem bratu usiąść na łóżku, a potem dałem mu wózek.

Tony: Ty tak… na serio?
Rhodey: Najwyżej mnie zabiją. Za długo tu tkwicie i zaraz zwariujecie. Wolę was utrzymać na trzeźwym umyśle.
Tony: Dzięki.
Rhodey: Jeszcze nie dziękuj. Módl się, żeby nie wkroczyli za szybko. Kupię wam jakieś pięć minut.
Tony: To i tak dużo.
Rhodey: Powodzenia.

Podjechałem z nim do łóżka rudzielca, a potem się ulotniłem. Oby lekarze dali im chwilę spokoju od tych męczących badań i zastrzyków.

**Ho**

Widziałem, że Rhodey po raz pierwszy zrobił coś bezmyślnego. Jednak nie wtrącałem się. Zresztą, Victoria sama nalegała, żeby im nie przeszkadzać. Na spokojnie przeglądaliśmy wyniki dzieciaków. Zaczęliśmy od Tony’ego.

Dr Yinsen: Wszystko wraca do normy.
Dr Bernes: Poza pogłębioną wadą. Jednak i na to znajdzie się sposób, bo medycyna idzie do przodu.
Dr Yinsen: Zwłaszcza na tym oddziale. Może kiedyś będzie całkowicie zdrowy.
Dr Bernes: Marzysz o tym, prawda? Wtedy nie gryzłoby cię sumienie.
Dr Yinsen: Sumienie?

Nieco się zdziwiłem na słowa przyjaciółki. Fakt, że czułem się winny, skazując chłopaka na implant, a teraz byłem zmuszony wstawić mu inne badziewie. Chyba, że przeszczep. Ledwo zniósł ostatnią ingerencję, a ta następna by go zabiła. Nie mogłem na to pozwolić. Szczególnie, że w pewien sposób byłem za niego odpowiedzialny.

Dr Bernes: Ho? Ho!

Po chwili wróciłem do rzeczywistości przez jej wołanie.

Dr Bernes: Wszystko gra?
Dr Yinsen: Tak… Jest okej. Trochę odpłynąłem.
Dr Bernes: Trochę? Odleciałeś na dziesięć minut.
Dr Yinsen: Biję rekordy.

Zaśmiałem się, a następnie spojrzałem przez szybę. Nadal rozmawiali ze sobą.

Dr Yinsen: Jak sprawność fizyczna Pepper?
Dr Bernes: Niezbyt dobra. Ciągle nie czuje ich jak należy. Są dla niej ciężkie.
Dr Yinsen: To niedobrze. Nogi też?
Dr Bernes: Musiałabym jeszcze raz sprawdzić, ale to pewne.
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: Nie odzyska takiej samej motoryki ciała, której miała.

Biedna. Pomimo ciągłej walki, ponownie trafiła na przeszkodę wielkości muru. Jak mogłaby znieść postawioną diagnozę? Do tego ojciec dziewczyny też musiał ją znać. Wiedzieć, jak miałby się z nią obchodzić.

Dr Yinsen: Przerywamy im kółko romantyczne?
Dr Bernes: Ho, bez przesady. Niech jeszcze porozmawiają. Powinni nacieszyć się sobą.
Dr Yinsen: O! Romantyczka się znalazła.
Dr Bernes: Przymknij się!

Oberwałem teczką po głowie. Nie żałowałem tego co powiedziałem. Było warto.

**Pepper**

Próbowałam jakoś rozmawiać z Tony’m, lecz co chwilę roniłam łzy. Wyglądałam okropnie, a on nie robił sobie z tym problemu. Nie bardzo wiedziałam o czym rozmawiać. Zaczęłam od banału.

Pepper: Jak się czujesz?
Tony: W porządku. A ty?
Pepper: Jak widać.
Tony: Pep, wszystko się jakoś ułoży. Zobaczysz.
Pepper: Tylko, że to ja zostałam pozbawiona rąk i nóg! Ja jestem kaleką! Nie ty!

Nie potrafiłam się powstrzymać od krzyków. Po chwili uspokoiłam się, płacząc ponownie.

Pepper: Przepraszam, Tony. Bardzo mi przykro.
Tony: Hej. Nic się nie stało. Rozumiem twój ból. Czułem się tak samo, gdy obudziłem się po operacji. Uspokajali mnie, aż posunęli się do uśpienia. Przespałem tydzień. Inaczej wyrwałbym to sobie z piersi ze wszystkim innym.
Pepper: Tony, ja… Ja nie wiedziałam.
Tony: Nie ma czym się chwalić, Pepper. Ten rdzeń, który mi dali, jest ze zbroi. Nie potrzebuje ładowania, więc po części mam normalne życie.
Pepper: Nie licząc bycia Iron Manem.

Zaśmiałam się, a on zareagował to samo. Próbowałam zbliżyć swoją rękę, lecz była za ciężka.

Tony: Spokojnie. Potrzebujesz czasu.

Wyprzedził moje zamiary i sam uścisnął moją dłoń, aż splotły się nasze palce. Czułam, że mogę je zginać. Byłam w szoku.

Tony: Zrobiłem coś nie tak? Sprawiłem ci ból?
Pepper: Nie, ale… Ja… Ja mogłam coś zrobić. Czułam to.
Tony: No to bardzo mnie to cieszy. Jesteś naprawdę silna. Nigdy w to nie wątp.
Pepper: Dziękuję. Czy… Czy przytulisz mnie?
Tony: Dla ciebie wszystko.

Uśmiechnął się, podnosząc moje ciało. Miałam wrażenie, że tylko dla mnie było sporym ciężarem. Objął tak czule, a nawet nie pokazał po sobie zmęczenia. Chciałam, aby to trwało jak najdłużej. Jednak wszystko ma swój kres. Lekarze się pojawili w sali, a za nimi wszedł Rhodey.

Dr Yinsen: Cieszę się, że sobie pogadaliście, ale teraz wracamy do łóżka, Tony. Z kolei Rhodey skończył swoje odwiedziny.
Rhodey: Tak szybko?
Dr Yinsen: Jutro też jest dzień, dzieciaki.

Wziął Tony’ego do jego łóżka, zaś Rhodey jedynie pomachał nam na pożegnanie, wychodząc z sali. Na pewno znowu tu wróci.
Podczas kiedy doktorek zajmował się geniuszem, który niezbyt posłusznie skłonił się do leżenia bez psot, lekarka znowu zrobiła badania. Byłam tym zmęczona.

Dr Bernes: To już ostatni raz, Pepper. Na dzisiaj, a reszta zostanie obserwacją.
Pepper: Ale… Ale wrócę do domu?
Dr Bernes: Przecież nie będziemy cię tu trzymać w nieskończoność. Potem sobie odpoczniesz.

Kiwnęłam głową na zgodę, patrząc na to co robiła ze mną. Znowu zasłoniła parawan, żeby nikogo nie kusiło podglądanie i zaczęła sprawdzać nogi. Podnosiła je, zginała i wyprostowywała. To samo zrobiła z rękami. Ostatnim testem była sprawność manualna. Podała mi kartkę oraz długopis.

Dr Bernes: Narysuj zegar ścienny. Muszę sprawdzić, czy nie doszło do uszkodzeń mózgu.
Pepper: Myślałam, że ich nie ma.
Dr Bernes: Tak dla pewności.

No tak. Lekarze znajdą zawsze coś do sprawdzenia. Nie protestowałam i chwyciłam za długopis. Rysowałam tarczę, lecz kółko nie wyszło na ten kształt co był w zamiarze. To nie przypominało niczego. Jakieś tylko pofalowane krawędzie. Dopisałam cyfry, które nie wyglądały zbyt czytelnie. Po policzkach spłynęły łzy.

Dr Bernes: Nie płacz, dziecko. Naprawdę ci dobrze poszło.
Pepper: Dobrze? Chyba tragicznie. Niech pani mi powie prawdę.
Dr Bernes: Przecież mówię.
Pepper: Nieprawda.
Dr Bernes: Wyniki są w porządku. Za trzy dni wypis. Teraz odpocznij.

Przykryła mnie kołdrą, podała jakieś leki przez wenflon i zniknęła. Na pewno kłamała. Dawali mi nadzieję, którą i tak łatwo było zburzyć. Nie pozostało mi nic innego jak zasnąć.

Rozdział 33: Nie płacz

0 | Skomentuj
**Pepper**

Nikt nie wiedział z jakim bólem musiałam się zmierzyć, choć Tony też przeżywał piekło. Słyszałam, jak uderzali defibrylatorem. Był silny, wytrzymując to wszystko. Ruszałam palcami u dłoni. Nie mogłam ich zgiąć. Jak długo będę tu tkwić? To jeden z tych koszmarów, który w rzeczywistości okazuje się prawdziwą torturą dla ciała.

**Victoria**

Musiałam przyznać, że wybrał naprawdę bardzo dobrą karę dla mnie. Brak kofeiny w kawie to już było za wiele. Niechętnie wypiłam ją, choć nie smakowała mi. Cukru też nie było. On chyba sobie żartował. Patrzyłam na niego gniewnie.

Dr Yinsen: No co? Jeszcze nabawisz się cukrzycy. Ja naprawdę robię to dla twojego dobra.
Dr Bernes: Jasne.
Dr Yinsen: Masz nauczkę na przyszłość.

Zaśmiał się, aż miałam mu ochotę przyłożyć. Zjadłam posiłek oraz ze wstrętem wypiłam ten kubek.

Dr Bernes: Wracamy? Nie chcę tu tkwić.
Dr Yinsen: Najpierw sobie coś wyjaśnijmy.
Dr Bernes: Myślałam, że mamy to już za sobą. Chyba, że chodzi o ciebie.
Dr Yinsen: Nie, Victorio. Ja otrząsnąłem się. Nie zrobię eutanazji na dobrze rokującym pacjencie. Wyjątkiem jest jego wola.
Dr Bernes: W porządku, więc liczę cię za słowo.

Uśmiechnęłam się do niego, a on odwzajemnił to. Nie bardzo wiedziałam co mu mówić. Czego dokładnie oczekiwał? Akurat kończył kanapkę, zaczynając swoją mowę. Ciekawe czy nadal ma mi za złe.

Dr Yinsen: Od dzisiaj będę obserwował cię na każdym dyżurze. Nie chcę słyszeć żadnego „ale”. Czy w końcu zrozumiesz, że mam swoje lata i mogę być zmęczony?
Dr Bernes: Ho, ja wiem.
Dr Yinsen: Więc czemu zachowujesz się tak bezmyślnie?!

Zamilkłam. Nie chciałam go złościć. Wiedziałam, że wpadłam po uszy.

Dr Yinsen: Wybacz mi. Trochę za dużo jest operacji na Tony’m. Jeszcze składanie pozostałych.
Dr Bernes: Przepraszam.

Wydusiłam z siebie. Było mi naprawdę głupio oraz wstyd za to do czego się dopuściłam. Niezbyt miałam ochotę na dalszą rozmowę. Sprawdziłam pager, szukając jakiś wezwań. Pusto.

Dr Yinsen: Już do nich wracamy. Jednak żadnych głupich akcji, jasne?
Dr Bernes: Przyjęłam to do wiadomości.
Dr Yinsen: Cieszy mnie to.

Uśmiechnął się dość przyjaźnie, choć nie zasługiwałam na takie traktowanie. Powinnam dostać o wiele gorszą karę, ale może byłam mu potrzebna do ogarnięcia bałaganu na cyberchirurgii. Poszliśmy tam i otworzyliśmy drzwi. Tony nadal spał.

Dr Bernes: Ty zobacz Tony’ego, a ja podejdę do Pepper.

Kiwnął tylko głową, podchodząc do chorego. Zrobiłam to samo. Dziewczyna nadal wyglądała na załamaną. Płakała, a każda próba pocieszenia kończyła się kolejnym wodospadem łez.

Dr Bernes: Co się dzieje, dziecko? Skąd ten płacz?
Pepper: Nienawidzę… Nienawidzę mojego ciała. Jestem… Jestem potworem.
Dr Bernes: Nie jesteś, Pepper. Poza tym, nigdy nim nie byłaś. Nawet, będąc połączona z Whiplashem. Czeka cię długa droga do wyzdrowienia, ale wszyscy cię wspierają. Uda ci się wygrać. Wierzę w to.
Pepper: Moja… Moja ręka.
Dr Bernes: Co z nią?
Pepper: Nie mogę… Nie mogę ich zgiąć.

Zaniepokoiło mnie to. Wcześniej nie wykryłam problemów w anatomii odnowionych kończyn. Dotknęłam je, próbując zgiąć. Udało się, choć jej twarz mówiła co innego.

Dr Bernes: Nie czujesz?
Pepper: Nie.
Dr Bernes; Daj sobie czas.

Poprosiłam ją, tuląc. Może w ten sposób uspokoi się. Pogładziłam ręką po plecach, zaś ręce zwisały z boku. Potrzebowała czasu.

**Tony**

Długo sobie nie pospałem. Oberwałem prądem, lecz o niewielkiej mocy. Dopiero później dostrzegłem długopis, który mnie kopnął w palec u lewej dłoni. Rhodey nic nie mówił, a doktorek chyba świetnie się bawił.

Tony: Niech pan… prze…stanie.
Dr Yinsen: Nie mam nawet zamiaru.

Zaśmiał się, a ja zwątpiłem. Coś za dobry miał humor. Odłożył długopis do kieszonki kitla i zaczął gapić się w monitor.

Dr Yinsen: Lubisz góry, Tony?
Tony: Góry?
Dr Yinsen: No twoje serce robi takie pasma. Naprawdę coś wiążę cię z tym miejscem.
Tony: Koniec?
Dr Yinsen: Oj! Nie mogę nawet rozluźnić sytuacji? Tak czy owak, zmieniliśmy moc twojego nowego serca. Wszystko powinno działać. Poczekamy trzy dni, bo mogą nastąpić niespodzianki.

Jakby nie mogło się bez nich obyć. Czasem zastanawiałem się czy było sens tu tkwić. Jednak nie miałem wyjścia. Musiałem wytrzymać, a Pepper też tu tkwiła. Przynajmniej nie byłem sam.

Dr Yinsen: Co tak zamilkłeś? Przecież cię nie zjem.
Tony: Wiem.
Dr Yinsen: Gdyby coś się działo, daj znać. Przycisk masz przy łóżku. No i jeszcze twoja najukochańsza niańka w postaci brata nad tobą czuwa.
Tony: Dość.
Dr Yinsen: Dobrze, dobrze. Już nie żartuję. Odpoczywaj.

Uśmiechnął się, odchodząc od łóżka. Lekarze zostawili nas, rozmawiając po drugiej stronie szyby.

Tony: Rhodey, mam prośbę.
Rhodey: Nie pomogę w ucieczce.
Tony: Odsłoń kotarę. Chcę… Chcę pogadać z Pepper.
Rhodey: Jesteś tego pewny? Dopiero co się obudziłeś po zabiegu.
Tony: Ale żyję, tak? Proszę, Rhodey.

Poprosiłem maślanymi oczkami. Niezbyt mi wychodziło, lecz chyba się zgodził. Odsłonił parawan dzielący nasze łóżka. Mogłem przyjrzeć się przyjaciółce. Płakała. Gdybym tylko mógł, wstałbym i przytuliłbym ją. Gdybym mógł, powiedziałbym coś śmiesznego. Jednak nic z tego. Utknąłem.

Rozdział 32: Dzień, który nigdy nie nadejdzie

0 | Skomentuj
**Rhodey**

To było nawet przyjemne spanie w sali. Żadnych hałasów. Po prostu cisza i spokój. Tak jak miałem w planach wziąłem coś z automatu do zjedzenia, a potem udałem się na cyberchirurgię. Była tam dość napięta atmosfera. Dosyć nietypowa. Pepper była zalana łzami, zaś lekarze stali nad Tony’m. Nie bardzo pojmowałem o co chodziło.

Rhodey: Co jest grane?
Dr Yinsen: Victorio, przygotuj wszystko.
Dr Bernes: Robi się.
Rhodey: Doktorze?
Dr Yinsen: Na osobności, Rhodey.

Zgodziłem się pójść za szybę skąd był widok na wszystkie łóżka z oddziału. Czekałem co sam mi powie, a przy okazji patrzyłem na działania lekarki. Do łózka Tony’ego przyniosła defibrylator. Co oni chcieli zrobić?

Dr Yinsen: Tu nikt nie będzie nam przeszkadzał. Od czego zacząć?
Rhodey: Najlepiej od początku.
Dr Yinsen: Jeśli chodzi o Tony’ego, musimy zmniejszyć moc rdzenia. Jest za silny. To dość prosty zabieg bez konieczności cięcia.
Rhodey: Chociaż tyle.
Dr Yinsen: Z kolei Pepper czeka rehabilitacja. Nie potrafi koordynować swoim ciałem, zaś twoja mama dostała już wypis. Jest pewnie w domu.

Zamilkłem. Musiałem to jakoś przetrawić. Zabieg, rehabilitacja… Oboje wiele znieśli, a nadal cierpią. Jak długo będę ich jeszcze oglądał w szpitalnych łózkach? Czy to się kiedyś skończy?

Dr Yinsen: Nie martw się. Wkrótce wrócą do domu.
Rhodey: Mam taką nadzieję.
Dr Yinsen: Poczekaj przed salą. Zawołam cię, gdy będzie po wszystkim.

Kiwnąłem tylko głową i rozdzieliliśmy się w swoje strony. Usiadłem na korytarzu, licząc na brak komplikacji. O ile było to możliwe.

**Ho**

Wróciłem do Victorii, która uśpiła chłopaka, zaś defibrylator był przygotowany. Zanim zaczęliśmy restart pokazała skany urządzenia. Skomplikowana zabaweczka. Musiałem mu przyznać, ale skoro to zasilało jego zbroje, mogło być zbyt potężne dla serca.

Dr Yinsen: Elektrody czy łyżki?
Dr Bernes: Najpierw łyżki. Potem stymulujemy.
Dr Yinsen: Myślisz, że pójdzie gładko?
Dr Bernes: Szczerze, Ho? Jego ciało ciągle nas zaskakuje.

Wzięła defibrylator do ręki. Spojrzałem na odczyty, dając znak do wyładowania.

Dr Yinsen: Teraz.

Zmiany dostrzegłem w mgnieniu oka. Jednak coś tu nie pasowało.

Dr Yinsen: Victorio, jaka była siła wyładowania?
Dr Bernes: Powinna być średnia.
Dr Yinsen: Tak? To czemu widzę maksymalną?
Dr Bernes: Cholera! Zatrzymał się!
Dr Yinsen: Niespodzianka.

Odparłem z ironią, podając adrenalinę. Przystąpiłem do masażu serca. Po jednej serii reanimacji puls się pojawił. Niewielki, lecz był.

Dr Yinsen: Sprawdzałaś wcześniej na ile było ustawione?
Dr Bernes: No tak. Zawsze jest na średnią.
Dr Yinsen: Ja pierdziele! W tym też grzebała?!
Dr Bernes: Spokojnie, Ho. Przyłóż elektrody.

Zrobiłem, jak powiedziała, choć wewnątrz wszystko we mnie wrzało. Przykleiłem je w odpowiednie miejsca na ciele i sprawdziłem moc w urządzeniu. Pasowała.

Dr Yinsen: Od najniższej, aż implant będzie słabszy.
Dr Bernes: Tylko nie można przesadzić. Jedno wyładowanie więcej i będzie po nim.
Dr Yinsen: Mów ciszej, bo dziewczyna nie śpi.
Dr Bernes: Przepraszam.
Dr Yinsen: Trzymaj skaner i patrz, czy mocy ubywa.

Od razu chwyciła za urządzenie. Stanęła na tyle blisko ile mogła. Nie chciałem, żeby prąd ją popieścił. Na szczęście jej skaner działał z różnych odległości od pacjenta.

Dr Yinsen: No to zaczynamy.

Uderzyło pierwszy raz. Podkręciłem gałkę, zmieniając siłę wyładowań. Stopniowo ją zwiększałem, aż Victoria kazała mi przestać.

Dr Yinsen: Co mamy?
Dr Bernes: Rdzeń stabilny. Moc wystarczy do pobudzania serca.
Dr Yinsen: Dobra robota. Idę po Rhodey’go.
Dr Bernes: A nie pomożesz mi schować defibrylatorów?
Dr Yinsen: Eee… Nie.

Uśmiechnąłem się wrednie i wyszedłem z sali. Chłopak wstał jak porażony. Już chciał pytać. Było widać, że miał ochotę otworzyć gębę, lecz go wyprzedziłem o kilka sekund.

Dr Yinsen: Udało się. Implant działa odpowiednią mocą. Teraz twój brat trochę sobie pośpi.
Rhodey: Czy… Czy mogę tam wejść?
Dr Yinsen: A przypadkiem szkoły nie masz?
Rhodey: Zrobiłem sobie wolne.
Dr Yinsen: Oj! Ty urwisie.

Zaśmiałem się, pozwalając mu na odwiedziny. Przyjaciółka była zła na mnie. Ciągle patrzyła złowrogo.

Dr Yinsen: No przestań się gniewać. To za karę.
Dr Bernes: Jaką karę? Bo wzięłam więcej kofeiny niż zwykle?
Dr Yinsen: Bo przez to mogłaś umrzeć, a takie mieszanie było bardzo bezmyślne.

Odparłem z powagą.

Dr Yinsen: Idę do kawiarenki, a ty pójdziesz ze mną.
Dr Bernes: Potem zjem. Zresztą, trzeba ich pilnować.
Dr Yinsen: Jest Rhodey, a on wezwie nas, gdyby coś się działo.

Chwyciłem ją za rękę, wychodząc na zewnątrz. Potem już się słuchała. Usiedliśmy przy wolnym stoliku. Wziąłem kawę oraz kanapki. Podałem jej porcję.

Dr Yinsen: Bezkofeinowa. Nie ciesz się.
Dr Bernes: Torturujesz mnie.
Dr Yinsen: Nie. Po prostu dbam o ciebie. Dobrze się dziś czujesz?

W odpowiedzi pokazała mi język. Zaśmiałem się, biorąc kanapkę do ust. Nie przejmowałem się, że była zła. Kiedyś skończy z babskimi humorkami.

Rozdział 31: Krok za krokiem

0 | Skomentuj
**Ho**

Przez całą noc obserwowałem Tony’ego, aż wreszcie zasnął. Rhodey nie odzywał się i tylko siedział przy nim. Właśnie. Miałem mu pokazać ten pokój. Dzieciak potrzebował snu, a oboje dobrze wiedzieliśmy, że spanie na krześle źle wpływa na kręgosłup.

Rhodey: Słyszałem co pan mówił.
Dr Yinsen: O czym?
Rhodey: Że pan coś zrobił i przez to coś może być Tony’emu. Mam rację?
Dr Yinsen: Po części masz, ale jak na razie jest stabilny. Kontrolne trzy dni, a potem sobie poskacze.
Rhodey: Wiem, że pan nigdy nie chciałby mu zaszkodzić, ale… Ale czy Tony może umrzeć?

Zadał właściwe pytanie, chociaż wolałem nie myśleć tak negatywnie.

Dr Yinsen: Może umrzeć. Jednak nie powinnyśmy się na tym skupiać. Po prawej stronie od oddziału jest sala dla odwiedzających. Można w niej spać bez problemu.
Rhodey: Dobrze. Pójdę tam. Pod jednym warunkiem.
Dr Yinsen: Jakim to?
Rhodey: Jeśli Tony… Jeśli jego wyniki będą złe, a on to zatai, czy mógłby pan mi zdradzić ich treść?
Dr Yinsen: Na pewien sposób mogę. Powiem twojej mamie, bo za niego odpowiada.
Rhodey: Dziękuję.
Dr Yinsen: A teraz mi stąd zmykaj. Koniec odwiedzin. Nie zamierzam i ciebie zbierać z podłogi.

Chyba bardziej nalegać nie musiałem, bo pożegnał się ze mną i wyszedł. Spisałem odczyty z kardiomonitorów, zaczynając od Tony’ego. Wszystko było w normie, u Pepper również, pan Potts jedynie spał, lecz u Victorii nie wyglądało na normalne funkcje życiowe. Może i spała, lecz serce biło słabo. Delikatnie ją szturchnąłem w ramię.

Dr Yinsen: Victorio?

Nie odpowiadała. Jakikolwiek z nią kontakt był zaburzony, a funkcje drastycznie spadły nisko.

Dr Yinsen: Cholera jasna!

Natychmiast przygotowałem sprzęt do defibrylacji. Podałem adrenalinę, licząc na to, że organ niezaprzestanie pracy. Myliłem się. Nie wyczuwałem pulsu. Zacząłem uciskać klatkę piersiową.

Dr Yinsen: Zabiję… cię… kiedyś.

Była godzina do północy i mało kto był na dyżurze, ale reanimować nie mogłem sam. Zbudziłem ojca Pepper.

Dr Yinsen: Proszę… pomóc.

Poprosiłem, zaprzestając uciskania klatki piersiowej. Zerknąłem na monitor. Bez zmian.

Dr Yinsen: Proszę naciskać co trzy sekundy.

Nie powiedział nic, a jedynie chwycił za pompę. Podałem kolejną dawkę, ponawiając schemat. Była naprawdę uparta. A może znowu coś przeoczyłem. Nie. To musiało być przedawkowanie środków psychoaktywnych.
Po jakiś dwudziestu minutach zaprzestałem ratowania przyjaciółki. Podałem odtrutkę. Czekałem kolejne minuty, które dla mnie ciągnęły się wiecznie, aż wreszcie ponownie wróciła do życia.

Dr Yinsen: Ty idiotko.
Virgil: To pana koleżanka z pracy. Nie powinien pan tak się do niej wyrażać.
Dr Yinsen: Przez własną głupotę cierpi. Taka sobie koleżanka, która nawet nie pomyśli, że też chciałbym odpocząć.

Wyrzuciłem z żalem, dając jej ponownie maskę tlenową. Podziękowałem mu za pomoc, aż usnąłem na krześle.

~*Następnego dnia*~

**Tony**

Obudziłem się instynktownie, przeczuwając czyjeś przebudzenie. Nie myliłem się. Pepper się ocknęła. Chciałem do niej wstać, lecz doktorek zajął się nią. Mówił coś do niej, spisywał, a ja tylko kątem oka obserwowałem za niewielką częścią od kotary. Ojciec Pepper też tam był. Sam pragnąłem uścisnąć jej dłoń albo po prostu przytulić.
Gdy zrobił diagnostykę, podszedł do mnie. Ciekawe co tym razem od niego usłyszę.

Dr Yinsen: Muszę skontrolować twój nowy rozrusznik. Trzy dni, rozumiesz? Wytrzymasz to.
Tony: Muszę, chociaż chciałbym wrócić do domu. W szkole mam zaległości i jeszcze…
Dr Yinsen: O stercie blachy nie będę z tobą rozmawiał. Twoje życie się zmieni.
Tony: Co z Pepper?
Dr Yinsen: Czekam tylko, aż doktor Bernes się ocknie. Musimy sprawdzić, czy może chodzić. Całe ciało doznało sporego uszczerbku na zdrowiu. To cud będzie, jeśli obejdzie się bez rehabilitacji.

Na te słowa zamarłem. Moje serce zabiło szybciej, aż poczułem ból. Zdenerwowałem się, a pewnie ten głupi monitor nad łóżkiem mu to udowodnił.

Dr Yinsen: Już dziewiąta, Tony.
Tony: Naprawdę nie mogę szybciej wrócić?
Dr Yinsen: Nie, ale Roberta z panem Potts już tak. Badałem ich i wszystko jest w porządku. Otrzymali wypisy. Rhodey zaraz tu pewnie przyjdzie do was.

Nie powiedziałem nic. Zamilkłem.

Dr Yinsen: Coś nie tak?
Tony: Sam nie wiem.
Dr Yinsen: Nie jestem jasnowidzem. Dziwię się, że badania nic u ciebie nie wykazały. Wszystko wydaje się być w porządku, ale tak nie jest.

Byłem przerażony. Tak bardzo pragnąłem zniknąć z tego miejsca, lecz groźba była zbyt silna do zignorowania. Oddanie w ręce amatora to wyrok śmierci. Chciałem żyć. Może straciłem stare życie, ale zyskałem nowe. Polubiłem je.

**Victoria**

Wstałam z łóżka, odpinając się od aparatury. Ho nie zatrzymywał mnie. Sprawdził tylko odczyty i nie widział powodu do obaw. Podobno serce na długo stanęło. Brzmiało groźnie, ale badania nie wykazały żadnych uszkodzeń, więc wróciłam do pracy. Sprawdziłam odruchy kończyn u Pepper.

Dr Bernes: Jak się czujesz?
Pepper: Dziwnie, ale… wydaje mi się, że to nie moje ciało.
Dr Bernes: Wiele przeszłaś i wygrałaś walkę. Teraz tylko musisz wrócić do formy.
Pepper: Długo mi to zajmie?
Dr Bernes: Ciężko powiedzieć. Przekonamy się.

Zbadałam reakcję źrenic, czucie w rękach, ruch mięśni, aż nastąpił decydujący moment.

Dr Bernes: Wstań. Powoli.

Zrobiła tak jak chciałam. Było jej ciężko. Z trudem ruszała się, a kiedy miała stanąć na nogi, runęła w dół. Wszyscy krzyczeli w sali. Od razu ją podniosłam. Dziewczyna zalała się płaczem.

Dr Bernes: Hej. Nie płacz. Potrzebujesz czasu.
Pepper: Ja… Ja jestem kaleką.
Dr Bernes: To nieprawda, dziecko. Jesteś bardzo silna. Małymi kroczkami wrócisz do zdrowia.

Próbowałam ją podnieść na duchu, choć wzrokiem była nieobecna. Rzuciła mi się w ramiona. Pogładziłam ją po plecach.

Dr Bernes: Już, już. Pomożemy ci.
Pepper: Dlaczego… Dlaczego to mnie spotkało?
Dr Bernes: Nikt nie mógł tego przewidzieć.

Moje słowa nawet nie miały odpowiedniego przekazu. Nie wierzyła w to, że znowu będzie sobą. Była załamana. Przykryłam ją kołdrą, dając też chusteczki.

Dr Bernes: Twój tata cię dziś odwiedzi na pewno. Wszyscy cię wspierają, Pepper. Dasz radę. Po prostu nam zaufaj.

Uśmiechnęłam się ciepło, podchodząc do Ho. Teraz dopiero zauważyłam jak do mnie machał.

Dr Bernes: Co tam masz ciekawego?
Dr Yinsen: Niech ci Tony powie.
Dr Bernes: Tony?
Tony: Ja nie wiem.

Ewidentnie coś nie pasowało. Wyglądało to tak jakby czuł ból, chociaż wyniki nie pokazywały nic złego.

Dr Yinsen: Pomysły?
Dr Bernes: Musimy bardziej poznać rdzeń.

Rozdział 30: Prawda

0 | Skomentuj
**Victoria**

Chyba mieszanie takiej dawki „dopalaczy” nie było mądrym pomysłem. Jednak żyłam, a moje serce biło równym rytmem. Zdjęłam maskę tlenową, odpięłam elektrody i usiadłam na łóżku.
Kiedy chciałam wstać na dobre, ktoś mnie chwycił za nadgarstek.

Dr Yinsen: Gdzie, Victorio? Do łóżka.

Nieco się wystraszyłam, bo Ho nawet nie spał. Na moment się rozejrzałam po sali. Chciałam wiedzieć czy coś mnie ominęło. Wszystko wyglądało takie same. Poza tym, że jedno łóżko było puste.

Dr Bernes: Tony’ego nie ma. Pójdę go poszukać.
Dr Yinsen: Nigdzie nie idziesz! Ja się zajmę… Zaraz. Czy ja dobrze słyszałem?
Dr Bernes: Eee… Tak.

Uśmiechnęłam się głupawo, a po nim było widać gniew.

Dr Bernes: Spokojnie. Na pewno gdzieś jest w szpitalu. Może rozmawia z Rhodey’m czy Robertą.
Dr Yinsen: Kiedyś przywiążę tego gamonia do łóżka. Jak on może po operacji urządzać sobie spacerki?!
Dr Bernes: A wyniki jakie miał?
Dr Yinsen: Dobre, ale…
Dr Bernes: To nic mu nie będzie. Zadzwoń do Rhodey’go i uspokój się. Stres w twoim wieku może ci zaszkodzić.
Dr Yinsen: Najpierw cię zbadam.

Nie sprzeciwiałam się. Jeśli to go w jakiś sposób uspokoi, mogłam się zgodzić na to. Wykonał podstawową diagnostykę, sprawdzając krew oraz wszelkie parametry. Dodatkowo przeskanował ciało.

Dr Bernes: No i co tam masz, doktorku?
Dr Yinsen: Tak cię to bawi? Przedawkowałaś i twoje serce może się zatrzymać. Nie możesz się stąd ruszać.
Dr Bernes: Ale muszę zobaczyć, jak idzie regeneracja Pepper.
Dr Yinsen: Skończyła się.

Byłam w szoku. Dość szybko proces dobiegł końca. Podeszłam do jej łóżka. Widziałam, że znowu mu cisnęły się na usta kolejne uwagi. Przyjrzałam się dziewczynie. Udało się.

Dr Bernes: Wybudzamy?
Dr Yinsen: Sam nie wiem. Kończyny są jak nowe, ale nie wiadomo czy będzie mogła nimi ruszać po obudzeniu.
Dr Bernes: To ocenimy jutro.

Zapisałam obserwacje, a potem zbadałam jej ojca. Spokojnie spał. Głupio byłoby go wyrywać ze snu. Pewnie tak jak Roberta wróci jutro do domu.

Dr Bernes: Nie bój się, Ho. Będę leżała na łóżku, a gdyby coś się działo, wyślę sygnał.
Dr Yinsen: No mam taką nadzieję, ale najpierw zadzwonię.

Położyłam się z powrotem na swoje miejsce, gapiąc w sufit. Nie miałam nic ciekawszego do roboty poza pilnym czuwaniem.

**Rhodey**

Nie bardzo wiedziałem o czym rozmawiać z Tony’m. Ciągle patrzyłem na jego nowy rozrusznik. Kto by pomyślał, że zasilanie zbroi zacznie wspomagać jego serce? Przynajmniej nie musiał tego ładować. Może będzie mu łatwiej żyć.
Z myśli wyrwał mnie dźwięk telefonu. Odebrałem od razu.

Rhodey: Halo?
Dr Yinsen: Dobry wieczór, Rhodey. Powiedz mi czy widziałeś może Tony’ego? Uciekł mi z oddziału.
Rhodey: Eee…

Popatrzyłem na brata, myśląc nad dobrą odpowiedzią. Coś czułem, że będzie się gniewał.

Rhodey: Odwiedził mamę. Właśnie siedzimy w jej sali.
Dr Yinsen: W porządku, ale niech wraca, bo inaczej go własnoręcznie zabiję i jakiś amator zajmie się jego leczeniem.
Rhodey: Pan żartuje?!
Tony: Rhodey, cii…
Dr Yinsen: A jednak jest tam, a ja mówię całkiem poważnie. Nie obchodzi mnie to, że tak świetnie się czuje, ale niech nie zapomina, że miał bardzo skomplikowaną operację. Mało tego muszę wiedzieć czy zastępczy mechanizm na pewno wystarczy, dlatego bardzo proszę, aby się zjawił na oddziale.
Rhodey: Dobrze. Zaraz tam z nim przyjdę.
Dr Yinsen: Jak twoja mama się czuje?
Rhodey: Śpi i wszystko gra. Co ją tak zdenerwowało?

Nie otrzymałem odpowiedzi. Na pewno coś wiedział. Chyba, że to ich rozmowa była taka napięta.

Rhodey: Pan coś jej powiedział, prawda?
Dr Yinsen: To już nieistotne. Czasami nie da się znaleźć dobrych słów na powiedzenie złej prognozy.
Rhodey: Rozumiem. W takim razie zaraz z nim wrócę do sali.

Tyle powiedziałem, rozłączając się. Popatrzyłem na mamę, która musiała mieć fajne sny. Oby jutro wróciła do domu.

Rhodey: Musisz wracać do sali. Doktor Yinsen dzwonił.
Tony: Już mnie ściga? Urocze.
Rhodey: Groził, że zostawi cię jakiemuś amatorowi, jeśli nie wrócisz.
Tony: O! Musiał się wkurzyć.
Rhodey: Żebyś wiedział, Tony. Pomogę ci wrócić do sali.
Tony: Okej. To chodźmy.

Zdziwiłem się. Zgodził się bez najmniejszego oporu. Pewnie coś się za tym kryło. Nie wnikałem, dlatego wyszliśmy razem z sali.

**Ho**

Ciągle martwiłem się o Victorię. Taka dawka mogła ją zabić, a jakoś jej serce biło już w normie. Mimo tego, nie zatraciłem czujności. Spisałem wszelkie odczyty, zaś przyjaciółka milczała. Może potrzebowała zastanowić się nad tym co zrobiła. Mogła się przekręcić.
Po chwili ujrzałem znane mi osoby. Pojawiły się dzieciaki. Nie czekałem, aż któryś z nich się odezwie. Wziąłem Tony’ego do łóżka, podpinając do aparatury.

Dr Yinsen: Nie ma uciekania, Tony.
Tony: Nic mi nie jest. Przecież czuję się bardzo dobrze.
Dr Yinsen: Nie będę owijał w bawełnę. Przeze mnie możesz…

Próbowałem się przyznać do winy, ale jego brat też tu był. Odpuściłem, skupiając się na zapisanych wynikach z kolejnych godzin.

Tony: Co mogę? Może doktorek dokończyć?
Dr Yinsen: Zapomnij o tym. Jakoś ci pomożemy, ale wszystko ma swoje ograniczenia. Ważne, żebyś się słuchał i nie szalał. Jednak mam też dobre wieści.
Tony: Jakie?
Dr Yinsen: Twoja przyjaciółka odzyskała swoje ciało.

Rozdział 29: Zbudź się

0 | Skomentuj
**Ho**

Miałem sporo na głowie. Mogłem jednak tu zostać i jej dopilnować, żeby zasnęła. Coś musiała wziąć. Pobrałem krew do badań, sprawdzając co tak ją pobudzało. Kilka minut odczekałem, otrzymując wynik. Spodziewałem się rewelacji, a spotykałem się z wieloma rzeczami.

Dr Yinsen: Nieźle się doładowałaś, Victorio. Nie wystarczyło ci kawy, więc energetyk też musiał być? Rany. Lepiej, żebyś to przeżyła.

W koszu odnalazłem papierowe kubki oraz metalowe puszki po napojach. Zliczyłem po trzy z każdego. Spora ilość.
Nagle usłyszałem czyjś cichy głos. Myślałem, że miałem omamy słuchowe. Jednak to była prawda. Tony się ocknął. Podszedłem do niego.

Dr Yinsen; Kolorowe miałeś sny?
Tony: Do kitu.
Dr Yinsen: A czego byś się spodziewał po olewaniu zaleceń? Zresztą, jestem dziś zmęczony, więc ochrzanu nie dostaniesz.
Tony: Dziękuję.
Dr Yinsen: No to zobaczmy czy już wszystko gra.

Wykonałem podstawowe badania, spisując parametry, obserwując działanie nowego implantu i osłuchując samo bicie serca. Nawet zerknąłem czy tkanka regeneracyjna załatała dziurę. O dziwo mogłem zdjąć bandaże, więc to zrobiłem. Odłożyłem je na bok.

Tony: I jak? Wyjdę dzisiaj?
Dr Yinsen: Czy ty naprawdę chcesz kopnąć w kalendarz, Tony? Podsumuję to krótko. Ledwo dostałeś wypis i tego samego dnia byłeś operowany. Twoje serce co chwilę zaprzestawało pracy, więc nie śnij nawet o wypisie tej nocy. Mowy nie ma!
Tony: Eee… Przepraszam?
Dr Yinsen: Załamujesz mnie.

Popatrzyłem w ten cholerny sufit, myśląc, że to jakiś chory sen, gdzie wszyscy leżą przykuci do szpitalnych łóżek. Potem spojrzałem znowu na chłopaka. Był żywszy niż kilka minut temu. Cudowne przebudzenie? Taa… W takie bajeczki nie uwierzę.

Dr Yinsen: Zrobiłem badania i posprawdzałem wszystko. Wypisu szybko nie dostaniesz.
Tony: Ej! To nie fair! Czuję się dobrze.
Dr Yinsen: Tak uważasz? Może przez to, że zamiast szwów tkanka załatała dziurę. Trochę cię musieliśmy bardziej pokroić.
Tony: Jezu!
Dr Yinsen: O jakieś dwa centymetry i potem grzebaliśmy w kabelkach, aż…
Tony: Dobra, dobra. Już rozumiem. Nie chcę tego słuchać.

Zaśmiałem się. Nigdy tak nie wyglądał na przerażonego.

Dr Yinsen: Spokojnie, Tony. Już skończyłem.
Tony: No ja myślę.
Dr Yinsen: Nie gniewaj się, ale tak próbuję odreagować, chociaż jakoś fajnie tak czasem pogrzebać przy flakach.
Tony: Miał pan skończyć!
Dr Yinsen: Ojej! Znowu zacząłem. Najmocniej przepraszam.

Skończyłem z żarcikami, sprawdzając pozostałych pacjentów. Zacząłem od Pepper. Regeneracja postępowała w prawidłowym tempie. Oczywiście widziałem, że tego głąba też to interesowało. Zaglądał z ciekawością.

Dr Yinsen: Wbiję ci zaraz coś do oka jak nie przestaniesz podglądać.
Tony: Ja chciałem tylko wiedzieć.
Dr Yinsen: Romanse poza szpitalem.
Tony: Jakie zaś romanse?! Czy doktor coś brał?!
Dr Yinsen: Ja? W życiu.

Zmieniłem kroplówkę u dzieciaków, a potem zajrzałem do pana Potts. Spał, więc odpoczywał. Cukier się podniósł, więc wszystko było w normie. Potem ponownie zbadałem Victorię. Odczyty prawidłowe. Usiadłem na krześle obok niej, robiąc sobie małą drzemkę.

**Tony**

Poczekałem tylko, aż doktorek zaśnie. Niby drzemka, ale na starego człowieka działa bardzo mocno. Niczym prawdziwy sen. Wykorzystałem to, odpinając się od wszelkiej aparatury. Ciało Pepper powoli wracało do normy. Ręce już miały nadgarstki. Na nogi nie patrzyłem, bo znajdowały się pod kołdrą. Byłoby to trochę nie na miejscu tam zaglądać.

Tony: Jesteś silna. Wiem to, bo udowadniasz nam wszystkim, że warto walczyć.

Uśmiechnąłem się do niej, gładząc po policzku.

Tony: Czekamy na ciebie.

Tyle powiedziałem, wychodząc z sali. Zdołałem jakoś stać na nogach, choć tak super siły nie miałem. Przechodziłem sobie wzdłuż korytarza. Było tak cicho. Żadnych dźwięków.

Rhodey: Tony?!

No i po spokoju. Musiał tu być bardzo długo. Podszedłem do niego.

Tony: Wybacz, że jestem bez koszulki, ale to…

Nie pozwolił mi dokończyć i mnie przytulił jak na braci przystało. Chyba będzie wykład o bezmyślności. Byłem na to przygotowany.

Rhodey: Głupi jesteś, że tak uciekasz?
Tony: Po prostu chciałem się przejść. A ty?
Rhodey: Byłem po coś do jedzenia. Nie wiem, czy wiesz, ale mama też tu leży.
Tony: Jak to?

Zdziwiłem się, a bardziej nawet przeraziłem tą wiadomością. Roberta w szpitalu?

Tony: Co się stało?
Rhodey: Musiało ją coś zdenerwować, bo było z tobą krucho.
Tony: Słyszałem.
Rhodey: Widzę, że naprawdę dobrze się czujesz.
Tony: Nawet nie wiesz, jak to jest dla odmiany nie czuć tych szwów.
Rhodey: Domyślam się, ale lepiej już wracaj. Doktorek się wkurzy.
Tony: Jak na razie słodko śpi.

Zaśmiałem się, a ten walnął mnie w głowę. Chyba sobie na to zasłużyłem.

Tony: Na chwilę chcę się z nią zobaczyć.
Rhodey: Dobra, ale tylko na chwilę.

Kiwnąłem tylko głową i poszliśmy do sali. Kardiologia? Miała zawał? Spała tak spokojnie, a maszyny wskazywały, że serce działało sprawnie. Myślałem, że nigdy jej tu nie ujrzę.

Rozdział 28: Jak daleko jeszcze przeskoczysz zanim twoje ciało runie?

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Będzie sporo zaległości w szkole, ale nikt nie mówił, że życie z Iron Manem i przyjaźnienie się z córką agenta FBI okaże się czymś bezpiecznym. Zdawaliśmy sobie sprawę, że zaniedbamy obowiązki związane z nauką. Teraz nie miało to znaczenia. Musieli wyzdrowieć.
Kiedy otworzyłem oczy, zauważyłem, jak mama błądziła oczami po pomieszczeniu.

Rhodey: Mamo, dobrze się czujesz? Wezwać lekarza?
Roberta: Wszystko gra. Nie martw się.
Rhodey: Na pewno?
Roberta: Trochę mnie nastraszyli, ale naprawdę czuję się dobrze.

Jakoś nie podobała mi się ta odpowiedź. Z jakiegoś powodu wyczuwałem w niej fałsz, choć maszyny nie piszczały, a bicie serca było w porządku. Nawet nie denerwowała się.

Rhodey: Jest coś co cię dręczy? Mi to możesz powiedzieć.
Roberta: Muszę porozmawiać z doktorem Yinsenem. Pewnie teraz jest przy Tony’m, dlatego cierpliwie poczekam.
Rhodey: Mamo, powiedz mi prawdę. Dlaczego cię tu zabrali?
Roberta: Zdenerwowałam się i to wszystko. Nic wielkiego.
Rhodey: Ale coś ci powiedział złego?

Dopytywałem zaniepokojony. Wcześniej nawet nie zauważyłem, jak straciła przytomność. Podczas badań byłem nieobecny. Praktycznie mogłem tylko zgadywać co u niej wykryli. Oddział kardiologii. Gdyby zwyczajnie zemdlała z przemęczenia, byłaby w innym miejscu. Zamiast odpowiedzieć odwróciła się plecami i milczała. Nie chciałem jej męczyć, więc uzbroiłem się w cierpliwość. Może się kiedyś dowiem.

**Ho**

Martwiłem się chyba już o każdą osobę w tej sali. No i o Robertę także. Co jakieś dziesięć minut przystępowaliśmy do reanimacji. Serce Tony’ego poddawało się, ponieważ je zniszczyłem. Podaliśmy ostatnie antidotum, a Victoria robiła kolejne. Wyglądała na wykończoną. Ciężko oddychała, myślami gdzieś była daleko, aż przysypiała na stojąco.

Dr Yinsen: Na dziś ci wystarczy. Zajmę się resztą.
Dr Bernes: Nie.
Dr Yinsen: Victorio, wyglądasz na bardzo przemęczoną. Mało spałaś i jeszcze trochę, a sama będziesz przykuta. Tego chcesz?

Pokręciła głową. Pobrałem krew, żeby zorientować się, ile aktywnej „trucizny” pozostało w organizmie.

Dr Yinsen: Jeszcze dwie odtrutki i po sprawie. Pozostanie jedynie kroplówka ze biowspomagaczem, więc możesz iść odpocząć.
Dr Bernes: Nie ma… mowy, Ho. Ja… muszę tu… zostać.
Dr Yinsen: Nikt ci nie każe. W przeciwieństwie do ciebie ja odpoczywałem. Robiłem sobie przerwy, a ty nie. Ciągle cię widzę, jak pracujesz i coś mi się zdaje, że w ogóle nie spałaś. O jedzeniu nie wspominając.
Dr Bernes: Skończ! Odpocznę… później.
Dr Yinsen: Dobrze wiesz, że w ten sposób tylko siebie katujesz i…

Nie dokończyłem, słysząc dźwięk pagera. Akurat teraz.

Dr Yinsen: To z kardiologii. Możliwe, że chodzi o Robertę.
Dr Bernes: Czyli… ja zostaję, a ty… idziesz do niej.

Nie kłóciłem się, bo nie miałem wyboru. Poszedłem do sali, gdzie leżała prawniczka. Jej syn nadal był przy niej, a zbliżał się już wieczór.

Dr Yinsen: Jako że jesteś niepełnoletni, to pozwalam ci spać w szpitalu. Pokażę ci taką salę, bo tam możesz odpocząć z dala od tych wszystkich maszyn.
Rhodey: Dziękuję, doktorze.
Dr Yinsen: Wzywałeś mnie, prawda? Co się dzieje?
Rhodey: Właśnie nie bardzo rozumiem. Już się obudziła, ale jakoś jest mało rozmowna.
Dr Yinsen: Hmm… Rozumiem. Na razie tu będzie, bo przeszła stan przedzawałowy. Odpocznie i wróci do domu. Jeden dzień obserwacji wystarczy.

Uspokoiłem chłopaka, a dla pewności spisałem parametry. Wszystko się unormowało. Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej nie będę miał jej na sumieniu.
Po spisaniu odczytów skłoniłem kobietę do położenia się prosto. Zbadałem ją, wykluczając dodatkowe schorzenia.

Dr Yinsen: Jutro cię wypiszę, jeśli wszystko będzie grało tej nocy.
Roberta: A Tony?
Dr Yinsen: Silny chłopak. Już jest blisko.
Roberta: Rhodey, wyjdziesz na chwilę?
Rhodey: No dobra. Skoczę po coś do jedzenia.

Nie powiedział nic więcej i wyszedł. Obawiałem się tej rozmowy, ale musiałem przyjąć to na klatę.

Dr Yinsen: Domyślam się co chcesz powiedzieć.
Roberta: Naprawdę go chciałeś uśmiercić?
Dr Yinsen: Bardzo cię za to przepraszam. Poniosło mnie, ale sama wiesz… Ja go skazałem na implant i wtedy czułem, że…
Roberta: Nic nie usprawiedliwia usiłowanie zabójstwa. Powinnam wnieść skargę, ale…
Dr Yinsen: Roberto?
Roberta: Gdyby nie ty, umarłby pół roku temu. O tym incydencie nie powiem nikomu. Jesteś bezpieczny.

Byłem w szoku. Czyżby mi wybaczyła? Dziwne. Nie spodziewałem się tego po tak trudnym charakterze prawniczki. Po prostu oniemiałem.

Dr Yinsen: Więc mam rozumieć, że wybaczyłaś mi?
Roberta: Każdy ma czasem gorsze dni, a wiem, ile pracujesz. To trudne. Zwłaszcza z improwizacją. Tylko niech to już się nie powtórzy.
Dr Yinsen: Masz moje słowo. Nigdy więcej eutanazji.

Położyłem rękę na sercu, składając obietnicę. Pożegnałem się z nią, idąc do ochroniarza. Pokazał mi zapis z kamer. Okazało się, że jakaś amatorka zauważyła coś interesującego i chciała się temu przyjrzeć.

Dr Yinsen: Dziękuję za udostępnienie nagrań. Proszę bardziej pilnować tego skrzydła, bo prawie zabiła pacjentkę.

On jedynie kiwnął głową, rozumiejąc powagę sytuacji. Nieliczni mieli do czynienia z tak zaawansowaną technologią umieszczonej na cyberchirurgii, a tam łamanie zasad dla dobra pacjenta to chleb powszedni.
Gdy wróciłem na oddział, pan Potts spał. Wszystko było takie spokojne. Nawet Tony skończył szaleć.

Dr Yinsen: Podawałaś jeszcze odtrutkę?
Dr Bernes: Już… jest czysty.
Dr Yinsen: No to, moja droga. Pora się zjednoczyć z łóżkiem.
Dr Bernes: Chyba śnisz.
Dr Yinsen: Nie sądzę. Zrobisz to sama czy ci pomóc?

Czekając na odpowiedź wyjąłem lekarstwo na uśpienie. Zdrowa dawka, więc nie mogła zaszkodzić.

Dr Yinsen: To jaka decyzja? Victorio?

Stała bez żadnego kontaktu. Nawoływałem ją i nic. Zacząłem się bać.

Dr Yinsen: Victoria, słyszysz mnie?

Nie powiedziała nic, padając na podłogę. Wiedziałem, że tak to się skończy. Sprawdziłem, czy oddychała oraz jaki miała puls. Ciężki oddech, a tętno przyspieszone. Przeniosłem ją na łóżko, podając maskę tlenową oraz kroplówkę.

Dr Yinsen: Wy mnie naprawdę nie słuchacie. Nie papuguj Tony’ego.

Lekko się uśmiechnąłem, lecz zaniepokoiły mnie odczyty, które dalej wskazywały na przyspieszoną akcję serca. Podałem odpowiednie leki, czekając na rezultat. Powoli się uspokajało.

Rozdział 27: Niezłomni

0 | Skomentuj
**Ho**

Musieliśmy szybko rozeznać się w sytuacji. Zarówno Tony jak i Pepper byli ledwo żywi. Chłopaka to rozumiem, ale ona? Zaczęliśmy od dziewczyny. Zacząłem uciskać klatkę piersiową, a Victoria wentylowała. Jedna seria wystarczyła, żeby jej serce ponownie zaczęło bić. Była naprawdę silna. Przyjrzałem się odczytom.

Dr Yinsen: Wszystko wróciło do normy. To musiało być chwilowe.
Dr Bernes: Chyba źle reaguje na regenerację.
Dr Yinsen: Albo jest zmęczona.

Sprawdziłem jej kartę. Na niej widniała nazwa substancji, której wcześniej nie było.

Dr Yinsen: Victorio?
Dr Bernes: Przysięgam, że to nie ja!
Dr Yinsen: Wiem. Ktoś tutaj był.

Stwierdziłem zaniepokojony. Ktoś miał dostęp do tego skrzydła. Bardzo niedobrze. Nikt nie mógł tutaj wchodzić poza mną czy przyjaciółką. Zaczęła już robić masaż serca, a ja jedynie podałem adrenalinę. Obserwowałem całą sytuację. Chłopak nadal nie wracał.

Dr Yinsen: Dobra. Przejmuję na trzy. Raz…
Dr Bernes: Dwa…
Dr Bernes, Dr Yinsen: TRZY!

Zamieniliśmy się rolami, żeby w dwójkę poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Przerwałem, słysząc dźwięk z kardiomonitora. Pojawił się puls. Znowu bardzo słaby, więc mógł w każdej chwili się zatrzymać. Sprawdziłem czy transfuzja się zakończyła. Była połowa worka.

Dr Yinsen: Tyle musi wystarczyć. Dziękuję.
Virgil: Czy… Czy wszystko będzie dobrze?
Dr Yinsen: Spokojnie. Panujemy nad sytuacją.

Wyjąłem z szafki cukierki, aby podniósł mu się poziom cukru. Oddanie krwi musiało go kosztować trochę wysiłku. Dałem gazik na miejsce po igle, a sam worek podpiąłem do łóżka chorego. Od razu nabierał barw.

Dr Yinsen: Pan tutaj był cały czas, prawda?
Virgil: Zgadza się.
Dr Yinsen: Wchodził tu jakiś personel medyczny albo ktoś podejrzany?
Virgil: Tylko jedna pielęgniarka. Nie powiedziała po co podała leki.
Dr Yinsen: Na ten oddział nikt nie powinien wchodzić poza mną czy doktor Bernes. Rodzina jest tu rzadko i tylko na moje pozwolenie. Sprzątanie sal się odbywa dopiero po całym dniu i nic nikt nie rusza. Ta kobieta mogła narobić szkód.
Virgil: Rany. Mogłem coś zrobić. Ona… Ona mogła ją zabić?
Dr Yinsen: To była chwila, panie Potts. Teraz już wszystko będzie w porządku z Pepper. Dopilnujemy, żeby oboje stanęli szybko na nogi. Proszę odpocząć.

Poprosiłem, wracając do Victorii. Gapiła się w kartę córki agenta. Nie wiedziałem co tam szukała.

Dr Yinsen: Sprawdzałem. Musiała tu wejść przypadkiem, ale będę się tłumaczył u szefa szpitala.
Dr Bernes: Bez jaj. Jeszcze jak wychodziłam wszystko grało.
Dr Yinsen: Victorio, to nie twoja wina. Sprawdzimy monitoring i zobaczymy kto to był. Po podpisie ciężko się kapnąć.
Dr Bernes: Będą kłopoty.
Dr Yinsen: Poradzimy sobie. O ile mnie na serio nie wywalą.
Dr Bernes: Tak się nie stanie. Miałeś chwilę załamania. Zdarza się to każdemu. Nawet najlepszym.

Miała rację, chociaż przez głupią próbę eutanazji na dzieciaku jego serce zwariowało. Na tyle, że w najgorszym momencie mogło na dobre skapitulować, a do tego dopuścić nie mogliśmy.

**Victoria**

Sprawdziłam wszystkie karty pacjentów z oddziału. Akurat tylko dwie osoby leżały, bo rzadko ktoś tu trafiał. Cyberchirurgia była miejscem, gdzie dawało się szansę na drugie życie. Myślałam, że pomyliłam dawki, ale wszystko się zgadzało. Mrugnęłam kilka razy, patrząc na odczyty. Oczy się buntowały. Chyba za mało spałam.

Dr Yinsen: W porządku?
Dr Bernes: Tak, Ho. A jak z tobą?
Dr Yinsen: Przecież mówiłem, że już tego nie zrobię.
Dr Bernes: Wiem, bo widzę, że się… ogarnąłeś.

Ziewnęłam, siadając na krześle. Coraz bardziej robiłam się senna, ale mój dyżur jeszcze się nie skończył.

Dr Yinsen: Czy ty w ogóle spałaś? Jadłaś coś?
Dr Bernes: Pewnie. Zawsze coś zjem, a sen też był. Trochę, ale było.
Dr Yinsen: Victorio, powiedz szczerze. Jeśli mało spałaś, to może przełożyć się na twoją pracę oraz zdrowie. Odeślę cię do domu.
Dr Bernes: Myślałam o tym samym, patrząc na twój stan. Jednak wiesz, że muszę tu być. Regeneracja znowu się spowolniła, a ta kobieta… Ona może znowu tu wrócić. Nie mogę tak po prostu sobie zasnąć.
Dr Yinsen: Jeśli chcesz komuś pomagać, zacznij od siebie.

I mówi to ten sam człowiek, który w takim wieku przesiadywał całymi dniami w szpitalu. Rzadko wracał do domu, a sen był na kanapie w pokoju lekarskim. Martwiłam się o niego, chociaż po części zgadzałam się z nim. Potrzebowałam odpocząć.

**Roberta**

Obudziłam się w tym samym pomieszczeniu, gdzie byłam wcześniej. Nikt nie lubi szpitali, a chłopcy go wręcz nienawidzą. Na krześle siedział Rhodey. Ewidentnie zrobił sobie drzemkę. Nie chciałam go budzić, dlatego tylko rozejrzałam się, ruszając gałkami ocznymi. O dziwo nie byłam jakaś otępiała czy coś w ten deseń. Pamiętałam wszystko.

© Mrs Black | WS X X X