[1] Niby zwykły dzień

0 | Skomentuj

[]5 lat później[]




[1] Niby zwykły dzień


**Maria**


Długo nic nie pisałam w pamiętniku, dlatego przydałoby napisać, co wydarzyło się przez minione lata. Stane zrezygnował z szantażu i dlatego pozostał w firmie. Tony zniósł dzielnie wymianę implantu, wracając szybko do zdrowia. Lekarz nadal zalecał uważać, a problem tkwił w codziennych ładowaniach, co cztery godziny. Jedynie, kiedy śpi, implant nie potrzebuje naładowania. Dzieciaki chodziły wspólnie do przedszkola. Mieli duże pole do popisu.
Gdy zostawiliśmy maluchy pod opieką przedszkolanki, Roberta zaproponowała udać się do pobliskiej kawiarni na kawę. Zgodziłam się, a Patricia też była chętna. Oczywiście ona musiała nawijać całą historię na szpulach.


Maria: Kochana, zwolnij! Co ona zrobiła?
Patricia: Ech! No przegina i to za bardzo, a po tym, jak Virgil wrócił do pracy, to przy niej dostaję kręćka. I czego tu nie rozumiesz?
Maria: Przynajmniej Tony nie sprawiał problemów
Patricia: A właśnie… Jak on się czuje?
Maria: Bardzo szybko doszedł do siebie, ale męczy go to ciągłe ładowanie
Patricia: Człowiek- bateria. Hahaha!
Maria: To nie jest śmieszne. Gdybyś miała tak chorą córkę, nie bawiłoby cię to
Roberta: Mario, ona nie chciała źle… Czasem trzeba zażartować
Maria: Taa… Niby tak
Patricia: Hej! Zamawiamy kawę, czy nie?
Maria: Jestem za


Zgodziłyśmy się wspólnie i poszłam złożyć zamówienie. Posiedzimy z godzinkę i wrócimy po nasze pociechy.


**Roberta**


Powiedziałam przyjaciółce, że także i mój mąż wrócił do wykonywania swego zawodu. Był daleko od miasta, bo poleciał do Europy. Cieszyłam się z jednej sprawy. Pomógł mi w wychowaniu synka, jak należy. Wspomniałam o pisanych listach przez niego oraz samej tęsknocie za nim. Rhodey najbardziej odczuwał brak ojca.


Roberta: Co jakiś czas odpisze na list lub zadzwoni, ale bardzo rzadko
Patricia: A mój się melduje codziennie w sprawie misji, lecz ostatnio coś się stało
Roberta: Co takiego?
Patricia: Zaczął mieć przede mną tajemnice, a tak nie można!
Roberta: Nikt tego nie lubi. Nie jesteś jedyna
Patricia: Tylko, że boję się. Jest agentem FBI… Obiecał nas chronić i dotrzyma słowa. Problem w tym, że…
Roberta: Tracisz do niego zaufanie?
Patricia: Dokładnie, dlatego martwię się. Nie mówi mi o wszystkim, a pewnie zna jakąś ważną informację
Roberta: Patricio, będzie dobrze. Dzieci są pod opieką. Raczej nikt nie pomyślałby…
Patricia: Maria?


Popatrzyła w jej kierunku. Zauważyłam strzaskaną filiżankę z napojem. Od razu podbiegłam do przyjaciółki. Poczuła się słabo, bo zemdlała. Czy to stres?


Roberta: Mario, słyszysz mnie? Powiedz coś
Maria: Nasze… Nasze dzieci
Roberta: Co się stało?
Patricia: Porwali je
Roberta: A ty skąd masz takie myśli?
Patricia: Dostałam wiadomość od męża. A ty?
Maria: Z przedszkola
Roberta: Dasz radę wstać?
Maria: Tak


**Patricia**


Byłyśmy przerażone. Nie tego chciałyśmy. Sama wykrakałam zagrożenie. Mam za swoje. Na pewno się boją, bo tak nagle zostały porwane przez jakich porywaczy. Nie otrzymałyśmy jeszcze żądań, ale FBI już pracowało nad akcją ratunkową.


Maria: To przecież tylko dzieci
Patricia: Są dzielne. Pepper łatwo nie da się nastraszyć
Maria: Musimy tam jechać!
Roberta: Tylko bez paniki, dobra? Najpierw skontaktujmy się z agentami i dowiemy się, jaka jest sytuacja
Maria: Żeby tylko nic im nie zrobili
Patricia: Szczerze? Z moim mężem nie mają szans… Wybaczcie, że was w to wciągnęłam
Maria: Nie rozumiem
Roberta: Ja też niezbyt
Patricia: Praca Virgila naraża mnie i córkę na atak terrorystów różnego typu… Przepraszam
Maria: Ej! Nie masz za co przepraszać. Teraz siedzimy w tym razem

Roberta: Właśnie, więc głowa do góry. Chodźmy odbić nasze skarby  

Czerwiec: Zaufaj mężowi

0 | Skomentuj
<><>Czerwiec<><>



Zaufaj mężowi



**Maria**


Dr Yinsen ponownie nas odwiedził. Głównie, żeby porozmawiać z Howardem na temat operacji i pewnie czegoś jeszcze. Oboje coś ukrywali przede mną i z tego powodu bałam się usłyszeć kolejnej diagnozy. Na szczęście Tony odzyskał siły po chorobie i bez problemu się bawił. Fakt, że leczenie zajęło prawie cały miesiąc, ale wygraliśmy. Oboje zwyciężyliśmy w tej walce.
Kiedy maluch zajął się układaniem klocków na dywanie, poszłam sprawdzić, co próbowali zataić. Chciałam wejść, lecz powstrzymałam się, słysząc ich wymianę myśli.


Howard: Ostatni raz, bo ona mi tego nie wybaczy
Dr Yinsen: Dobrze wiedziałeś, jaka była stawka na początku, Howard. Nie możemy się wycofać
Howard: To już zaszło za daleko! Nie chcę stracić jedynego dziecka przez głupią pomyłkę!
Dr Yinsen: Nikt nie mógł przewidzieć, jak zareaguje na implant
Howard: Miał być normalnym dzieckiem, a teraz ma mieć życie jakiejś baterii! To nie fair!
Dr Yinsen: Życie nigdy nie było fair… Ostatnia operacja i wszystko będzie dobrze
Howard: Obyś się nie mylił
Dr Yinsen: Zadzwoń, gdybyś zauważył coś dziwnego
Howard: Co na przykład?
Dr Yinsen: Słabe bicie serca, omdlenie, problemy z oddychaniem… Wszystko, co uznasz za niepokojące
Howard: Nie chciałem tego
Dr Yinsen: Nikt nie chciał


Oboje zamilkli i od razu zawróciłam do kuchni. Nie chciałam z nimi rozmawiać w sprawie ich zamiarów. Wkrótce i tak prawda wyjdzie na jaw. Jeśli spróbują mu zrobić krzywdę, powiem przyjacielowi męża, co zrobił. Zaryzykować utratę jedynej pracy? Tak.


**Roberta**


Mąż wziął synka na kolanka, ucząc go, jak być prawdziwym mężczyzną. Opowiadał mu różne historie, a on z zaciekawieniem ich słuchał. Nawet nie przerywał mu, będąc tak ciekawym dalszej części opowieści, że klaskał rączkami. Nie miałam zamiaru im przerywać, więc zrobiłam mały spacerek, przechodząc przez ulicę. Próbowałam ułożyć myśli.
Nagle wpadłam na kogoś. Widocznie się spieszył. Rozpoznałam po twarzy, że to był Howard. Bał się spóźnienia do pracy, gdzie sam szefował? Dziwna sprawa. No nic. Nie zwracałam uwagi, lecz ponownie zderzyłam się z kolejną postacią. Tym razem żeńską. Patricia? Miała torby z zakupami. Widocznie wracała do domu.


Patricia: Hej! Wybacz, że cię nie zauważyłam, ale po prostu się zamyśliłam, bo zaufałam Virgilowi, że zostanie z małą i obawiam się najgorszego, a domyślasz się, jak bardzo nie ufam facetom, prawda?
Roberta: Dobra, dobra. Kobieto… zwolnij
Patricia: Sorki po raz drugi, ale mam niezły burdel w domu
Roberta: Przez Pepper?
Patricia: Głównie przez nią… A ty? Gdzie idziesz? Chyba poszłaś w złym kierunku, skoro mieszkasz…
Roberta: Tak, tak. Już dobrze, Patricio. Musiałam się przejść. Nie mam w domu nic do roboty, a żaden klient nie dzwonił
Patricia: To samo się tyczy mojego męża. Istny leniuch, lecz przekonałam go, żeby zajął się tą rudą
Roberta: Spotkałaś może Howarda?
Patricia: No tak. Biegł w tym kierunku. A co?
Roberta: Może nie powinnam się mieszać w nie swoje sprawy...
Patricia: Bo nie powinnaś
Roberta: Dasz mi dokończyć? Dzięki… Jako przyjaciółka mam prawo się martwić, więc może zobaczę się dziś z Marią
Patricia: No to idę z tobą… Czekaj


Niespodziewanie rozdzwonił się jej telefon. Dużo nawijała. Niewiele zdołałam zrozumieć.


**Patricia**


Wiedziałam, że to się źle skończy. Przeprosiłam Robertę i natychmiast pobiegłam do domu, przepychając się przez ludzi na ulicy. Już chciałam dzwonić po straż, ale pożaru nie wzniecili. Dobrze, że Bóg ma nas w swojej opiece.
Kiedy wparowałam do domu zdyszana, żądałam wyjaśnień. Oboje głupio się śmiali. Żartował sobie? Bałam się o moją córkę. Gadał o poparzeniu ręki, a ona była cała. Nic się nie stało. Oj! Pożałuje tego. Rzuciłam w niego kapciem, który trafił w jego czoło.


Patricia: Virgil, co to za głupie żarty, hę? Mam cię zabić?!
Virgil: Kochana, nie denerwuj się
Patricia: Jakie “nie denerwuj”?! Bałam się o Pepper, bo jesteś lekkomyślny. Zostawić was samych i masz pewny dom w ogniu!
Virgil: Patricio, spokojnie
Patricia: Coś jeszcze chcesz powiedzieć?
Virgil: Od lipca wracam do FBI. Cieszysz się? Przestaniesz na mnie narzekać
Patricia: A ta szopka była konieczna?
Virgil: Chodzisz ciągle zestresowana i chciałem, żebyś poczuła się lepiej… Pamiętaj, że razem ją wychowujemy. Nie jesteś sama… Dziś zasłużyłaś na wolne
Patricia: Poważnie?
Virgil: Tak

Przytuliłam męża, bo długo nie mogłam się gniewać. Uśmiechnęłam się, a nawet cieszyłam z jego powrotu do pracy. Może była zbyt niebezpieczna, lecz zawsze dbał o to, by nikt nam nie zrobił krzywdy. Teraz też tak będzie. Rzuciłam torby z zakupami na ziemię, padając twarzą do poduszki. Pragnęłam zasnąć. 

Maj: Paskudna choroba

0 | Skomentuj
<><>Maj<><>

Paskudna choroba

**Maria**

Maluch ciągle płakał. Nie wiedziałam, co się stało. Bardzo zbladł i podkurczał nóżki. Dotknęłam jego czoła, które miał całe rozpalone. Złapał grypę lub przeziębienie. Pewnie przez to, jak długo bawił się z Rhodey’m. Pamiętam, że zaczęło mocno wiać, a oni nadal chcieli być razem. Teraz mąż będzie mnie obwiniać za chorobę synka. Nie miałam pojęcia, jakie lekarstwa mu podać. Potrzebował lekarza.
Gdy przykryłam Tony’ego kocem, próbowałam go uspokoić.

Maria: Już nie płacz, dobrze? Mamusia zadzwoni po doktorka i dostaniesz lekarstwo

Wybrałam numer do specjalisty, co ostatnio uratował chłopczyka. Na szczęście odebrał i prosił o cierpliwość. Ciągle byłam przy dziecku, sprawdzając, czy stan nie uległ poprawie. Przestał płakać, lecz na twarzy widziałam grymas bólu.
Po pojawieniu się lekarza u progu drzwi, pokierowałam mężczyznę do pokoju małego. Wyjęłam malca z łóżeczka, by mógł bliżej się przyjrzeć jego ciału. Pewnie wiedział, co zrobić z taką infekcją. Zbadał bicie serce oraz sprawdził termometrem wysokość temperatury.

Maria: Co z nim? Obejdzie się bez szpitala?
Dr Yinsen: Spokojnie. Po prostu przeziębił się, ale znosi to najgorzej… Zbij gorączkę paracetamolem, a gdyby nie było oznak poprawy, zabierz dziecko do szpitala
Maria: Wolałabym tego uniknąć, choć Howard mówił o drugiej operacji. O co chodzi?
Dr Yinsen: Jest konieczna, ale zapewniam cię, że po raz ostatni wymienię implant. Pracowałem z twoim mężem nad ulepszeniem i ten nowy będzie lepszy
Maria: W jakim sensie?
Dr Yinsen: Ma wbudowaną funkcję impulsu, że automatycznie przywróci prawidłowy rytm… Musiałbym z nim jeszcze porozmawiać. Jest może w domu?
Maria: Siedzi w laboratorium
Dr Yinsen: W porządku… Gdybyś zauważyła coś niepokojącego, będę w pobliżu
Maria: Dziękuję

Podałam lekarstwo i od razu zasnął spokojniejszy. Gorączka zaczynała spadać. To dobry znak. Niech walczy.

**Roberta**

Chyba potrzebna dodatkowa paczka chusteczek. Rhodey ciągle kichał, a do tego miał lekki kaszel. Widocznie złapał jakiegoś bakcyla. Tak nagle się ociepliło po zimie, więc nic dziwnego, że był chory. Akurat mąż wrócił z misji, więc mógł mi pomóc. Kupił ponad dziesięć paczek chusteczek higienicznych. Ciągle wycieraliśmy smarki, aż katar ustąpił. Maluch leżał na plecach, broniąc się rękami, by nie dawać kropli do nosa.

Roberta: To konieczne, żebyś miał spokój z katarkiem
David: Chłopie, bądź dzielny i pozwól sobie pomóc
Roberta: Nie będę go zmuszać, jeśli nie chce. Zresztą, chyba mu przechodzi
David: Pozostał kaszel
Roberta: Od tego mam syrop
David: No i widzisz? Dajesz sobie radę beze mnie. Nie musiałem prosić o urlop
Roberta: Ale chcę, żebyś był przy nim, jak dorasta. Musisz go nauczyć męskich spraw
David: Hahaha! Męskich, powiadasz? Co dokładnie masz na myśli, Roberto?
Roberta: Żeby nie był baba, rozumiesz?
David: Chyba tak
Roberta: Świetnie, więc ja się przebiorę, a ty z nim zostań
David: Nigdzie nie uciekaj
Roberta: Spokojnie, David. Nawet nie miałam takiego zamiaru

Uśmiechnęłam się, idąc do łazienki. Musiałam zmienić bluzkę. Całą miałam w glutach. Dzięki Bogu, że już czuje się lepiej. Szybko się ogarnęłam i wróciłam do salonu. Nie wierzyłam własnym oczom. Oni używali tych paczek do zabawy. Rzucali się nimi, a ten mały głupek się z tego śmiał. Humor wrócił, czyli zdrowieje w zaskakująco szybkim tempie.

**Patricia**

Dowiedziałam się od Marii, że nie mogła wyjść na spacer. Wszystko przez chorobę synka. U Roberty ta sama sytuacja. Dziwne, że jedynie Pepper była zdrów, jak ryba. Nic jej nie dolegało poza szaleństwem. Ciągle biegała, lecz padała na podłogę i znowu wstawała, biegnąc przed siebie. Żeby nie zrobiła sobie krzywdy, przy ścianach położyliśmy poduszki. Niewiele to dawało, bo sama nimi rzucała po pokoju, odblokowując drogę. Przy tej małej brakowało nam cierpliwości. Virgil wpadł na lepszy pomysł, niż ochrona. Stworzył mur na przejściu rudej. W ten sposób nie mogła przejść dalej.

Patricia: Myślisz, że zadziała?
Virgil: Spróbować zawsze można
Patricia: Oho! Leci księżniczka

Schowaliśmy się, by nie odkryła naszych zamiarów. Szybko wleciała przez mur, rozwalając poduszki. Położyła się na nich, aż jednym ruchem ją chwycił. Zaczęła go tłuc pięściami po plecach. Widziałam, jak miała zamiar gryźć. Od razu dałam jej gryzak. Szybko zapomniała o swoich zamiarach.

Patricia: Nie wytrzymało
Virgil: Nie wytrzymało… Co teraz? Wymyślimy lepszą ściankę antypepperową
Patricia: Hahaha! Głupek
Virgil: Nie głupek, a geniusz
Patricia: Jak nie spalisz domu, będziesz moim geniuszem

Cmoknęłam go w policzek, zabierając urwisa do kołyski. Nie chciała spać i miętosiła maskotkę. Przynajmniej jej nie zeżre, chociaż z nią bywają różne numery. Jaki planuje wywinąć tym razem? Oj! Oby opamiętała się, kiedy pójdzie do przedszkola. 

Kwiecień: Po przyjacielsku

0 | Skomentuj
<><>Kwiecień<><>

Po przyjacielsku


**Maria**


Właśnie przygotowywałam obiad dla małego oraz męża, gdy usłyszałam huk drzwi. Tony od razu zaczął raczkować w stronę tatusia. Howard jedynie wziął chłopczyka na ręce i przyniósł mi go do kuchni. Nie odezwał się ani jednym słowem, zamykając drzwi od laboratorium. Postanowiłam zapytać męża, skąd taka złość. Wzięłam maluszka ze sobą. Otworzyłam wejście dodatkowym kluczem, aż moim oczom ukazała się niewyobrażalna sterta złomu, kawałków metalu i mnóstwo narzędzi porozsypywanych po całej pracowni.


Maria: Kochanie, co się dzieje? Znowu sprawy firmy?
Howard: Po części, ale…
Maria: Możesz mi powiedzieć o wszystkim


Cmoknęłam go w policzek, żeby się rozchmurzył. Położyłam dziecko na wolnej kanapie, gdzie zaczęło swoje zabawy rączkami. Chciałam zadać mu pierwsze pytanie, lecz powstrzymałam się, widząc wyświetloną wiadomość SMS.


Twój sekret zostanie ujawniony, jeśli nie dasz mi pół udziału w firmie


Maria: Howard…
Howard: Zdecydowaliśmy z Yinsenem dla dobra Tony’ego z tym implantem… Rozumiesz?
Maria: Wiem o tym i za nic cię nie winię. Wszystko będzie dobrze
Howard: Nie do końca, bo znowu musi być operowany
Maria: Czemu? Przecież nic złego się nie dzieje. On…
Howard: To konieczne. Za pół roku musi mieć wymieniony mechanizm, a Stane nie może o tym wiedzieć
Maria: Znowu pomyśli, że Tony jest twoim królikiem doświadczalnym?
Howard: Tak… Nie mów tego nikomu
Maria: Zgoda… Przygotowałam zupę. Chcesz zjeść?
Howard: Może później, dobrze?
Maria: Muszę wiedzieć teraz, bo chcę zabrać naszego synka na plac zabaw
Howard: Za duże ryzyko
Maria: Nie spędzi dzieciństwa pod kluczem!
Howard: Mario, nie o to chodzi
Maria: Chcę, żeby miał normalne życie


Wzięłam chłopca z kanapy i przygotowałam się do wyjścia. Zabrałam kocyk oraz spakowałam prowiant do plecaka. To powinno wystarczyć.


**Roberta**


Pogoda dopisywała na mały odpoczynek pod cieniem drzewa. Siedziałam na kocu z Rhodey’m, który bawił się figurkami. Uderzał w nie, naśladując odgłosy walki. Ja jedynie rozglądałam się za Patricią i Marią. Może też zabrały swoje pociechy na świeże powietrze. Dostrzegłam tylko żonę Howarda. Czyżby Pepper sprawiała tak wielkie problemy, że nie chciała ryzykować? Być może.
Gdy podeszła razem ze swoją pociechą, zajęła miejsce obok nas, zostawiając jedno wolne dla naszej rudej kumpeli.


Roberta: Hej! Jak tam?
Maria: W porządku, choć mój mąż się przejmuje
Roberta: Chodzi o Tony’ego?
Maria: Tak… Patricia będzie?
Roberta: Chyba nie
Maria: Pepper daje popalić
Roberta: Hahaha! Z pewnością tak jest, ale park wywietrzał od jej bomby


Obie zaśmiałyśmy się, ale jakoś nie miała zbytnio wielkiego nastroju. Pomimo tak pięknej pogody i zabawy dzieci. Gaworzyły między sobą. Rhodey nawet pożyczył mu swoją zabaweczkę, by razem mogli się bawić.


Roberta: Nie przejmuj się. Na pewno się uspokoi
Maria: To wiem, lecz sama się boję o małego. Wspominał coś o operacji
Roberta: Oj! Tak źle? Przecież wygląda na zdrowego. No nie patrząc na przebijające się światełko… Kochana, nie zawracaj sobie tym głowy, uśmiechnij się i pokaż dziecku, że jesteś szczęśliwa. Jest twoim skarbem, prawda?
Maria: Najcenniejszym


Wzruszyła się, roniąc małą łezkę. Przytuliłam ją, dając wsparcie. Na pewno zwalczą wszelkie trudności.


**Patricia**


Nie mogłam spotkać się z dziewczynami przez nadpobudliwą córkę. Od rana sprzątałam po niej rozbite naczynia, wycierałam podłogę i chroniłam porcelanę z dala od niej. Jednak ona rządziła, robiąc mi na złość. Virgil nic z tym nie robił. Dopiero po rozbiciu szklanki w salonie ruszył za nią. Zastawiliśmy pułapkę, łapiąc niegrzeczną rudą do kołyski. Usiłowałam zmusić małą do snu. Kołysałam łóżeczkiem, śpiewając jej ulubioną kołysankę.
Gdy zasnęła, przykryłam łobuziaka kocykiem i dałam pluszaka.


Virgil: Wreszcie spokojna
Patricia: Taa… Ale ruszyć dupę musiałeś dopiero później, Virgil
Virgil: Wybacz… Chciałem dokończyć pić
Patricia: Tak fajnie słońce świeci, a ja utknęłam z wami w domu
Virgil: Mogłaś iść. Zająłbym się Pepper
Patricia: Nie przekonałeś mnie
Virgil: Oj! Skarbie, obiecuję…
Patricia: Że nie spalicie domu, będzie w stanie nienaruszonym, a sąsiedzi nie będą dzwonić po straż?
Virgil: Tak
Patricia: Hmm… I tak zostaję. Mam takie wrażenie, że zaraz zacznie padać deszcz
Virgil: Ej! Wykręcasz się
Patricia: Nie tym razem  

Marzec: Na świeżym powietrzu

0 | Skomentuj
<><>Marzec<><>

Na świeżym powietrzu

**Maria**

Zabrałam Tony’ego na spacer, ubierając go ciepło. Nie mogłam pozwolić nawet na przeziębienie. Howard nie mógł pójść ze mną przez nadgodziny w firmie. Miał wiele rzeczy do załatwienia, więc poszłam sama. Położyłam małego do wózka i zaprowadziłam dziecko do parku. O dziwo spotkałam znajome twarze. Roberta też zabrała swojego synka, co też tyczyło się Patricii i jej córki. Chłopczyk zaczął się na nią patrzeć z zainteresowaniem. Chyba jego podrywy nie umknęły uwadze matki.

Patricia: I znowu ją podrywa, Mario. Weź go wychowaj do porządku
Maria: Hahaha! Co ja mam na to poradzić? Widocznie ją lubi. Tak źle?
Roberta: Patricio, daj spokój. Są jeszcze dziećmi. Odkocha się
Maria: O! Witaj, Roberto. Nie spodziewałam się, że ponownie się spotkamy
Roberta: Jak widać... Gdzie masz męża? Znowu grzebie w złomie?
Maria: Powiedzmy, że coś w tym rodzaju… Musiał na dłużej zostać przez chorobę pracownika
Roberta: Mój poleciał na misję i nie wiem, czy wróci za miesiąc
Patricia: No patrzcie, jacy pracowici, a mój tylko leży na kanapie i piwo pije. Dość długo nie otrzymał żadnej misji
Maria: Przynajmniej Pepper nie pójdzie w jego ślady

We trójkę wybuchnęłyśmy śmiechem. Żona Virgila o mało nie padła z tych emocji. Jednak nasze maluchy przyglądały się sobie, wyciągając rączki. Przybliżyłyśmy wózki, by mogli wspólnie pogaworzyć dziecinną gadką.

**Roberta**

Przypadkowe spotkanie, ale warto było wyjść na zewnątrz. Rhodey coś gadał do chłopca Marii, a ruda tylko raz go uderzyła dłonią w plecy, śmiejąc się. Nie płakał, więc krzywdy mu nie zrobiła. Postanowiłam usiąść na ławce i pogadać z dziewczynami. Dzieciaki niech bawią się wspólnie, choć bicie nie zalicza się do tego.
Gdy zaczęłyśmy rozmowę, wymieniając wybryki łobuziaków, Patricia rozpoczęła długą listę.

Patricia: Pepper nigdy nie będzie aniołkiem, ale ją kocham. Bardzo psoci, bo dziennie wywali miskę z kaszką, rozleje mleko, rzuci czymś o podłogę, a jeszcze śmieje się z niczego. Mężowi to odpowiada, bo sam ma z tego niezły ubaw. A wasi?
Maria: Tony też trochę narozrabia, lecz niewiele, bo głównie śpi. Może za miesiąc będzie miał więcej energii
Patricia: Co z Rhodey’m? Nadal zero kłopotów?
Roberta: Oj! Zdziwisz się, ale ostatnio David nazwał go snajperem
Maria: Snajperem?
Patricia: Hahaha! Co zrobił?
Roberta: Rzucił we mnie kaczką
Patricia: Gumową?
Roberta: No pewnie, że gumową. Skąd wzięłaby się prawdziwa w wannie?
Patricia: Eee… Można kupić
Roberta: Kobieto, oszalałaś

Kolejny raz zaśmiałyśmy się dość głośno, że oberwałam pluszowym misiem od mojej pociechy. Trafił centralnie w twarz. Następnym celem była Patricia. Rzuciła grzechotką w czoło swojej matki. Jedynie Tony nic nie robił.

**Patricia**

Skąd ona wzięła grzechotkę? Przecież przed wyjściem sprawdzałam, czy poza maskotką myszki nie ma nic przy sobie. Widocznie ukryła przede mną. A to cwaniara. Widocznie, jak podrośnie, to będziemy mieli większe z nią problemy. Co tkwi w spokoju synka Marii? Jako jedyny nie chwycił za broń. Zerknęłam, czy nie lustrował rudej wzrokiem. Na szczęście uderzył w kimono.
Nagle Pepper zaczęła drzeć japę na cały park. Wiedziałam, co to mogło znaczyć. Spuściła bombę biologiczną.

Patricia: No już tak nie krzycz, dobra? Zaraz będziesz miała czyściutką pieluszkę
Maria: Dużo jadła?
Patricia: Hahaha! Dzisiaj zjadła trochę kaszki, bo jej resztka wylądowała na moich spodniach
Roberta: Mój ma wielki apetyt i przy nim muszę mieć spinacz na nosie
Patricia: Żartujesz sobie? Taki żarłok?
Roberta: Do pięknych zapaszków nie należą

Chwyciłam małą i wyjęłam wszystko, co potrzebowałam do zmiany pieluchy. Szybko się z tym uporałam. Bombę wrzuciłam do pobliskiego kosza na śmieci. Gdybym wzięła łopatę, mogłabym ją zakopać. No trudno. Kiedyś wymienią kubeł i smród wywietrzeje.

Luty: Kąpiel

0 | Skomentuj
<><>Luty<><>

Kąpiel

**Maria**

Czasem olśnienie męża przychodzi w zaskakującym momencie. Już po imprezie u Rhodesów powiedział mi, na co wpadł. Chciał, żeby Tony mógł cieszyć się z kąpieli. Bez ograniczeń, dlatego ostatnie tygodnie stycznia przesiedział w laboratorium. Wynalazł coś w postaci mydła, które miało chronić implant przed wodą. Bałam się, że jego pomysł nie wypali, ale po części wierzyłam w możliwości Howarda.
Kiedy ciało dziecka pokrył warstwą obok mechanizmu, chlusnął wodą na nią. Była wytrzymała. Nic się nie stało. Położyłam maluszka do wanienki, zalewając wodą.


Howard: Mówiłem, że się uda?
Maria: Mówiłeś
Howard: I co? Chyba było warto poświęcić tyle godzin w laboratorium? Przynajmniej mały może bawić się bez strachu
Maria: No tak, ale…
Howard: Co cię martwi?
Maria: Gdy będzie chodził do przedszkola, będzie bardziej podatny na zagrożenie
Howard: Wiem, Mario, dlatego szukam dobrych rozwiązań tak, jak te mydło
Maria: Tylko nie pracuj tak długo, dobrze?
Howard: Przecież nie zaniedbuję cię


Objął mnie w pasie, całując krótko. Potem razem myliśmy chłopczyka. Niechcący chlapnęłam na spodnie ukochanego, wywołując przez to niechcianą wojnę. Tony śmiał się, pluskając wokół, że i moje ubrania nadawały się do przebrania. Śmialiśmy się, odwdzięczając się mniejszymi chluśnięciami w stronę naszej pociechy. Ciekawe, jak radzą sobie moje przyjaciółki ze swoimi urwisami. Chyba z Pepper będą największe kłopoty.


**Roberta**


Rhodey był uparty. Tego się po nim nie spodziewałam, ale w końcu nadszedł czas, gdy on zacznie pokazywać swój bunt. Siłowałam się z nim, lecz zaciekle walczył. David pogroził mu palcem, ale on nie reagował na pogróżki. Ruszał nerwowo nogami, aż trafił do wanny. Płakał. Nie wiedziałam, co z nim zrobić.


Roberta: Jesteś brudny, więc musisz się wykąpać. Rhodey, woda nie gryzie, a piranie
David: Takim gadaniem go nie przekonasz
Roberta: Masz lepszy pomysł?
David: Młody, dostaniesz prezent, jak grzecznie wysiedzisz w kąpieli, zgoda?
Roberta: On cię nie zrozumie
David: Oj! Uwierz, że wie, co mówię… To jak? Będziesz dobrym chłopcem?
Roberta: David, przecież ci mówiłam…


Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Leżał na plecach, ściskając dłonie w piąstki. Wybuchnął śmiechem, pluskając wodą na wszystkie strony. Łobuziak. Patricia nie myliła się. Każde dziecko musi psocić. Nie ma wyjątków. David dał mu kaczuszkę, której dał nura na same dno. Potem jedynie ściskał nią i rzucił we mnie.


David: Hahaha! Ma cela. Będzie z niego snajper
Roberta: David! To dopiero dziecko!
David: Ale wyobraź sobie… Rhodey Rhodes jako najlepszy strzelec
Roberta: Wierzysz w takie bajki? Chłopie, idź spać
David: Najpierw wykąpmy go
Roberta: My?
David: Sama nie dasz sobie rady
Roberta: Chyba masz rację


**Patricia**


Przeklęta dziewucha! Już ja jej dam rzucanie, czym popadnie. Ja kocham Pepper i na pewno tak pozostanie, ale czasem przegina… Rzucanie mydelniczką?! Pepper! No to ma problem. Virgil tylko podziwiał dzieło zniszczenia córki. Nie reagował. Chciał, żebym sama rozwiązała rudy problem. Fakt, że miała niewielką ilość włosów, lecz z czasem przerodzi się w najgorszą kobietę dla faceta. I pomyśleć, że ten mały od Marii już na nią zerkał.


Patricia: Mężu, rusz dupę i mi pomóż!
Virgil: Dasz radę… Przecież nie jest w stanie rozwalić domu
Patricia: Virgil!
Virgil: Hahaha! Zuch dziewczynka
Patricia: Przywalę, wiesz? Centralnie w nos, czy wolisz w klejnoty?


Od razu usłyszałam radość rudzielca. Tak się cieszyła, aż zalała pół łazienki. Mąż dalej nie chciał reagować. Sobie siedział przed łazienką i zerkał przez gazetę, co się działo.


Patricia: Rusz się!
Virgil: Podoba jej się. Nie psuj dziecku przyjemności
Patricia: Och! Trzymaj to
Virgil: Po co mi mydło?
Patricia: Albo mi pomożesz albo zrobisz plum
Virgil: Ojeju! Już się ciebie… Aaa!
Patricia: Trafiony i zatopiony. Hahaha!
Wpadł do wody, aż wypluł pianę. Ostrożnie umyłam Patricię, zaś Virgila ochrzciłam wodą.

Patricia: Od dziś będziesz księżniczką Virginią. Kobietą, która nie straciła dziewictwa bo za długo siedziała w wieży i jej się odechciało facetów

Styczeń: Witaj w domu

0 | Skomentuj
<><>Styczeń<><>



Witaj w domu


**Maria**

Nareszcie przestali męczyć Tony’ego. Razem z chłopczykiem mogłam opuścić szpital. Otrzymałam listę zaleceń od lekarza, który nalegał na ostrożność przy kąpielach, emocjach dziecka i jego zabawach. Nie mógł biegać, przemęczać się, a przede wszystkim musiał unikać urządzeń elektrycznych z dużą dawką promieniowania.
Gdy Howard przyjechał po nas, pożegnaliśmy się z Patricią, która również mogła wrócić do domu. Akurat wypis otrzymałyśmy w Nowy Rok. Może zdążymy trochę zaszaleć. Trochę.

Howard: Jak się czujesz? Wybacz za te ciągłe badania, ale musi być pod kontrolą. Implant jest eksperymentalną technologią
Maria: Rozumiem… Cieszę się, że w końcu wracamy do domu. Już myślałam o najgorszym
Howard: O czym dokładnie?
Maria: Że już nie zobaczę synka
Howard: Mario, nie martw się. Wszystko będzie dobrze

Widziałam, jak się uśmiechnął, skręcając w prawo. Ciągle pilnowałam maluszka, by nie wypadł z łóżeczka transportowego. Akurat spał, a bardzo rzadko otwierał oczy.

Howard: Patricia też dostała wypis? Nie widziałem, żeby Virgil po nią przyjechał i małą
Maria: Też dziś wyszła. Zapomniałeś, jak mijaliśmy ją?
Howard: Tak, tak… Wybacz, ale byłem zamyślony
Maria: Coś nie tak w pracy?
Howard: Niestety
Maria: Jak bardzo?
Howard: Mój wspólnik zmienił moje dzieło życia w broń. Teraz nie mogę dopuścić, by dostał schematy pozostałych wynalazków
Maria: To wywal go na zbity pysk i po sprawie
Howard: Gdyby to było takie proste…
Maria: Bo jest
Howard: Ty nie rozumiesz! Jeśli go wyrzucę, powie wszystkim o mojej tajemnicy!
Maria: Jest twoim przyjacielem, więc nie powinien się wygadać

Próbowałam uspokoić męża, lecz on nadal był wściekły na Stane’a. Żadne słowa nie pomagały, a Tony zbudził się przez jego krzyki. Dałam mu smoczek i głaskałam po głowie, żeby spokojnie zasnął.

**Roberta**

Wysłałam zaproszenia na imprezę do najbliższych znajomych. Głównie do Starków i Pottsów. Liczyłam na taką dla nich odskocznię od problemów. Powinni odpocząć, bo dzieci same narobią zamieszania, gdy zacznie im się nudzić. Jakoś Rhodey zachowywał się spokojnie, ale Patricia ostrzegała, że przestanie być aniołkiem.
Kiedy wybiła godzina szesnasta, goście zaczęli się zbierać. Na dworze był lekki przymrozek, lecz nie powinien przeszkodzić w przyjściu na imprezę. O dziwo mieszkaliśmy na tej samej ulicy. Więcej przypadków nie mogło istnieć. Obie rodziny pojawiły się punktualnie przed domem. Otworzyłam im, witając się wielkim uściskiem.

Maria: Whoa! Bo nas pozgniatasz, Roberto
Roberta: Wybacz… Miło was znów widzieć w tak wielkim gronie, a do tego z maluchami
Patricia: Pepper nie mogła zostać sama i musi być ze mną
Roberta: Spokojnie. Będą się wspólnie bawić. Heh! Rhodey tylko na nich czeka
David: No wchodźcie, wchodźcie. Zapraszamy… Dzisiaj trochę poszalejemy
Roberta: Ekhm!
David: O ile żona się zgodzi
Howard: Dlaczego mnie to nie dziwi?
Virgil: Te kobiety
Patricia: Virgil, przywalę, ale nie przy dzieciach!
Roberta, Maria: HAHAHA!

Zaprosiliśmy gości do środka, a dokładnie do salonu, gdzie stało ciasto, talerze oraz alkohol. Preferowałam wino, więc postawiłam kieliszki do niego, zaś faceci woleli mocniejsze trunki. David specjalnie wyjął ostatnią szkocką z lodówki. Łóżeczka położyły na kanapie, a my zajęliśmy miejsca przy stole. Zaczęliśmy od toastu.

David: Wznieśmy toast za szczęśliwy Nowy Rok dla nas i naszych pociech oraz za udaną pracę
Roberta: I zdrowia!
David: Zdrowie też, panowie i panie!

Stuknęliśmy się wspólnie o szkło, aż zasmakowaliśmy w trunkach.

**Patricia**

Wystarczyło mi wypić lampkę czerwonego wina, bo ciągle bałam się, co Pepper tym razem zrobi. Chłopczyk Roberty jako jedyny zachowywał spokój, ssąc kciuk. Jedynie maluszek Marii raczkował w stronę mojej kruszynki. Szybko się uczył, ale i też męczył. Słyszałam o jego chorobie, a przebijające się światełko przez bluzkę łatwo można dostrzec.

Patricia: I co, kawalerze? Wpadła ci w oko? Hahaha! Nie spiesz się, bo będziesz miał od niej kuku… Nie żartuję… Mówię na serio

Dzieciaki nie reagowały. Dziecko przyjaciółki wciąż zaglądało na moją córkę, lecz później położyło się na brzuchu.

Patricia: Mario, zajmij się małym!
Roberta: Nie musisz krzyczeć… Jesteśmy w tym samym pokoju
Patricia: Ups!
Maria: Co się stało?
Patricia: A nic takiego. Leży sobie
Maria: Na pewno?
Howard: Kochana, sprawdź, czy czegoś nie potrzebuje
Maria: No dobra

Mamusia tego podrywacza od razu go chwyciła na ręce, tuląc do siebie. Ja wzięłam Pepper do łóżeczka. Żeby nie nudziła się, dostała gryzak, który łapczywie trzymała w rączkach, a ząbkami gryzła, jakby była wilkołakiem.

Patricia: Gryź, gryź. Mamusia ma tego więcej… Jak twój podrywacz?
Maria: Jaki podrywacz? Przecież on…
Patricia: Patrzył się na moją córkę przez cały czas
Maria: Hahaha! Niemożliwe, że w tak młodym wieku szukał dziewczyny… Tony, czego byś chciał? Tony?
Patricia: No i śpi
Maria: Muszę go położyć
Patricia: Spoko. To ja sobie jeszcze zjem ciasto. Trzeba wypróbować wypieków Roberty  

Grudzień: Świąteczny prezent

0 | Skomentuj
<><>Grudzień<><>

Świąteczny prezent



**Maria**

Zdecydowaliśmy z Howardem nadać synowi imię Tony. Wciąż musiał leżeć w inkubatorze, ale na karmienie mogłam go zabrać i poczuć jego bicie serduszka. Może takie maleńkie oraz słabe, lecz żywe. Lekarz potwierdził chorobę genetyczną dziecka. Musi to mieć po moim ojcu, który trzy lata temu zmarł. Mąż wziął wolne w firmie, dając przyjacielowi mnóstwo obowiązków na głowie. Nigdy nie przepadałam za Stane’m. Jednak nie powiedziałam otwarcie, co o nim myślałam.
Gdy maluch znowu leżał w moich ramionach, do drzwi zapukała Roberta. No tak. Minął już miesiąc. Spadł śnieg, a do tego szykowały się Święta. Przytuliła mnie, uważając na chłopczyka.

Roberta: Witaj, Mario. Dawno się nie widziałyśmy. Jak się czujesz?
Maria: Ze mną wszystko gra. Inaczej jest z Tony’m
Roberta: Biedactwo. Co oni mu zrobili?
Maria: To coś na rodzaj sztucznego serca. Ma podtrzymywać go przy życiu
Roberta: Widać, że tylko Rhodey urodził się bez wad
Maria: A Patricii dziecko?
Roberta: Urodziła dziewczynkę i też leży w szpitalu. Ponoć może mieć coś z głową, bo długo nie chciała wyjść
Maria: Oj! To kiepsko
Roberta: Przyniosłam coś dla ciebie

Podała mi pudełko z owiniętym papierem. Powoli otwierałam, odkrywając zawartość. Z paczki wyjęłam kubek ozdobiony reniferem, a do tego niebieski kocyk dla maluszka.

Maria: Dziękuję, Roberto. Jesteś wielka
Roberta: Hehe! Niezupełnie
Maria: Oj! Jesteś, jesteś

Przytuliłam ją, roniąc jedną łezkę. Cieszyłam się, mając tak wspaniałą przyjaciółkę. Wiedziała, czego mi brakowało. Cały ten urok przerwało pojawienie się Howarda z doktorem. Ponownie zabrali Tony’ego do badań.

**Roberta**

Współczułam im. Obie miały ciężko przy chorych dzieciach. Tony z chorym sercem, zaś Pepper mogła mieć poważne szkody w mózgu. Pożegnałam się z Marią, by wpaść w odwiedziny do drugiej osoby. Leżała kilka sal dalej, ale trafiłam w dobre miejsce. Nie wyglądała na przytłoczoną, lecz promieniowała szczęściem. Śmiała się ze słów Virgila. On potrafi każdego rozbawić do łez. Uprzedziłam, że wchodzę, pukając do okienka.

Patricia: Wchodź, wchodź… Kochanie, mógłbyś skoczyć po kawę z automatu?
Virgil: Naprawdę chcesz pić, czy szukasz pretekstu do wykurzenia mnie stąd?
Patricia: I jedno i drugie
Virgil: Ach! Te kobiety
Patricia: Hahaha!
Virgil: No to zostawiam was same
Patricia: Idź już
Virgil: Ty w ogóle mnie kochasz?
Patricia: Nie zadawaj głupich pytań i szoruj po kawę
Virgil: Dobra, dobra

Dłużej nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Od razu, jak poszedł, dałam upust swoim emocjom. Szybko ogarnęłam się do porządku, witając z Patricią przez przytulenie. Miałam zamiar pytać o wiele, lecz w porę się powstrzymałam, żeby sama coś zaczęła mówić. Jak już zacznie, nie ma końca. Nie ma stop.

Patricia: Pepper jest zdrowa. Tak straszyli uszkodzeniem mózgu, a tu się okazuje, że będzie jedynie bardzo nadpobudliwa, co sprawi trochę kłopotów przy wychowaniu, ale z Virgilem damy radę
Roberta: Hahaha! Dużo mówisz. Ciekawe, czy weźmie po tobie tę cechę
Patricia: Mam nadzieję, że nie, bo on chyba oszaleje, mając dwie gaduły
Roberta: Och! Wiadomo… Czyli wrócisz z nią do domu?
Patricia: Jeszcze tydzień i będę wolna
Roberta: To się cieszę

**Patricia**

Roberta coś ukrywała. Widziałam po jej wyrazie twarzy. Starała się zataić jakiś fakt przede mną. Przy mnie nie ma tajemnic. Szybko rozgryzłam, skąd te zdenerwowanie i ten smutek. Wystarczyło zadać jedno pytanie, a wszelkie wątpliwości zostały rozwiane.

Patricia: Nie mówisz mi wszystkiego, Roberto. Mów, co się dzieje?
Roberta: Aż tak widać?
Patricia: Zapomniałaś, że nic nie ukryjesz przed Patricią Potts
Roberta: A! Pamiętam
Patricia: Więc słucham
Roberta: Maria ma chorego synka na serce
Patricia: Poważnie? A może pomylili się?
Roberta: Raczej nie… Widziałam jakiś mechanizm w jego klatce piersiowej
Patricia: Oj! Powinnam ją odwiedzić i sprawdzić, jak się miewa, ale Pepper trudno spuścić nawet na sekundę z oka. Naprawdę jest nieznośna. Wczoraj połknęła kolczyki i musiałam wezwać lekarza, by mi pomógł. Jakoś się udało je wyjąć, a ona tylko głupio się uśmiechała
Roberta: Przynajmniej Rhodey nie sprawia kłopotów
Patricia: Ty się tak nie ciesz, bo zrobi ci bigos

Listopad: Dzień początków

0 | Skomentuj
<><>Listopad<><>



Dzień początków



**Maria**


Kiedy byłam małą dziewczynką, zawsze marzyłam o przyszłości. Pytałam każdego, czym jest życie. Jak to jest nosić takie małe stworzenie. Czułam mojego chłopczyka, który rósł we mnie. Nie mógł doczekać się, by zobaczyć prawdziwy świat.
Zaczęło się… Mąż ciągle trzymał mnie za rękę. Próbował dać mi siłę. Siłę do walki o chłopca. Czułam, jaki był słaby. Bałam się, a on starał się mnie uspokoić. Nie wiedziałam, co było nie tak. Nikt nie mówił o komplikacjach. Byłam dzielna. Jednak maluch nie potrafił płakać. Nie mógł tego zrobić. Strach wzrósł. Nie chciałam go stracić. Howard ciągle powtarzał, że będzie dobrze. Że wszystko skończy się szczęśliwie.
Nagle dziecko zaczęło płakać. W końcu, ale coś było źle. Jego serce. Jego malutkie serduszko. Czułam, jak traciłam chłopczyka. Na szczęście lekarze usiłowali jakoś mu pomóc. Zabrali dziecko do operacji. Byłam przerażona, co jeszcze mogło pójść nie tak, jak bicie słabego organu.


Howard: Nie martw się. On walczy. Mario, jest dobrze
Maria: Howard, jego serce było… Było tak słabe, by mógł przeżyć
Howard: Wiem, ale ten lekarz wie, jak może pomóc
Maria: Naprawdę?
Howard: Tak… Wszystko będzie dobrze
Maria: Mam taką nadzieję
Howard: Trzymam ją razem z tobą


Po kilku godzinach, zobaczyliśmy chirurga i specjalistę, który pracował w firmie z moim mężem.


Maria: Co się dzieje z moim synem? Gdzie jest moje dziecko?!
Howard: Mario, uspokój się
Dr Yinsen: Dobry wieczór, Howard… Wszczepiłem dziecku sztuczne serce, które utrzyma go przy życiu
Maria: Sztuczne?
Dr Yinsen: Zawsze robię, co w mojej mocy. Maluch żyje i właśnie zasnął
Maria: Czy mogę…
Dr Yinsen: Oczywiście


Zaprowadził nas do sali, gdzie nasz syn leżał z czymś okrągłym. To coś emanowało niebieskim światłem. Światło nowego życia.


**Roberta**


Byłam zaniepokojona, bo mój syn ciągle musiał być wewnątrz mnie. David krzyczał do brzucha i groził mu, że da karę. Kiedy poczułam silny skurcz, dziecko wreszcie znalazło drogę na powierzchnię. W końcu. Mój Boże! Co jest tak dobrego w leżeniu w moim brzuchu? Mąż uśmiechał się do chłopczyka i nadał mu imię Rhodey. Ładne imię, ale obawiałam się, że kiedy dorośnie, będzie sprawiał dużo problemów.


Roberta: Rhodey. Hmm… Podoba mi się
David: Mi również… Niegrzeczny chłopak
Roberta: Ale przynajmniej jest zdrowy
David: To dobrze
Roberta: Tak
David: Coś nie tak, Roberto?
Roberta: Nic, ale słyszałam krzyk Marii
David: Maria? Żona Howarda?
Roberta: Dokładnie
David: Rodziła dzisiaj?
Roberta: Możliwe, ponieważ ty, Howard i Virgil zrobiliście “niezwykłą” imprezę na uczczenie rocznicy przyjaźni
David: Och! Wiem… Wybacz
Roberta: Była w ciąży i Maria z Patricią również
David: Tego samego dnia?
Roberta: Tak
David: O ludzie! Więc Patricia też teraz rodzi?
Roberta: Pewnie tak


**Patricia**


Cholera. Głupia dziewczynka. No już. Wyłaź ze mnie. Proszę! Krzyczałam i musiałam przeć, lecz dziecko wciąż było we mnie. Lekarka pomagała mi z pielęgniarką. Mała była bardzo, bardzo uparta. Och! A mój mąż myślał, że to normalne. Dobra. Czułam się okropnie, aż byłam zmęczona. Ostatnie pchnięcia i dziecko pokazało się pod moimi nogami. Lekarka zbadała ją i powiedziała, że musi zostać w szpitalu. Powiedziała nam o możliwym uszkodzeniu mózgu, choć nie była do końca pewna diagnozy. Obserwowali ją, a ja byłam z nią.


Virgil: Będzie tak szalona, jak ty
Patricia: Nazwę ją Pepper
Virgil: Czemu Pepper? Bo pachnie okropnie i kichasz obok niej?
Patricia: Nie! Nie!
Virgil: Bo sól nie jest dobra?
Patricia: Zamknij się!
Virgil: Okej. Wybacz
Patricia: Dobrze słyszeć twoje przeprosiny

---**---

Wiem, że spamię, ale chcę dopiąć swego i wstawić wszystko, co stworzyłam. Ok. Są małe wyjątki, ale do rzeczy. Zostały dwa opowiadania. Wytrwacie? Mam nadzieję.

Epilogu czas nadszedł

0 | Skomentuj


Howard: Tony, słyszysz mnie? Obudził się!
Virgil: Patricio? Patricia, ty żyjesz!
Roberta: Rhodey? Rhodey, powiedz coś.... On też się obudził!


Nic z tego nie rozumiałem. Mój ojciec wołał mnie po imieniu? Przecież byłem w innym ciele. A może... Cholera! Czuję Extremis. Wróciłem do żywych! Jakim cudem? Zauważyłem, jak Pepper otwierała oczy, wstając z łóżka, zaś Rhodey patrzył w moją stronę. Przy każdym z łóżek stała jedna osoba. Nasi rodzice.
Po dłuższym błądzeniu wzroku, spostrzegłem agentów SHIELD. Nie umarłem i żyłem. Zbroja leżała zdewastowana obok mnie i raczej nie była zdolna do następnych misji. Wciąż nie mogłem pojąć.


Tony: Jak... Gdzie... Kiedy...
Howard: To bardzo proste, synu. Spaliście przez dwanaście godzin
Tony: Co?!
Howard: Jesteś w szoku, prawda?
Tony: Umarłem... Przecież.. Przecież zginąłem
Pepper: Witamy w świecie żywych, geniuszu
Tony: Pepper?
Pepper: Na pewno nie jakaś zmutowana kosmitka, co je muchy?
Tony: Eee...
Rhodey: No witam was, przyjaciele. Jak tam żyjecie?
Tony: Co się z wami stało?
Virgil: Pepper bardzo była niespokojna przy zszywaniu kolana i musiała dostać mocną dawkę leków
Tony: A Rhodey?
Roberta: Chyba w głowie coś mu się poprzestawiało
Tony: Hahaha!
Howard: Jak się czujesz?
Tony: Dobrze, ale dziwię się, że żyję. Naprawdę powinienem wąchać kwiatki od spodu
Pepper: Oj! Rozczarowałeś się, kwiatuszku?
Tony: Kwiatuszku?
Rhodey: Do boju, panowie!
Roberta: Chyba pójdę zapytać lekarza, jakie prochy dali
Virgil: Zrobię to samo... Kwiatuszku, tak?


Zaśmiałem się, bo mówili takie brednie i nie mogłem przestać nabijać się z ich zachowania. Tylko ja byłem zdrowy na umyśle bez wyczyniania przypałów przy rodzicach. Cieszyłem się, widząc znowu przyjaciół. To dziwne, że przeżyłem, choć ten sen wydawał się bardzo realistyczny. Rhodey powoli wracał do bycia trzeźwym, lecz Pep nie dało się wyleczyć. Zresztą, ona ciągle była taka zakręcona i przy niej świat nabierał innych kolorów.


Gdy spojrzałem na uśmiechniętą rudą, zauważyłem przy niej ducha, który również miał ten sam wyraz twarzy. Mrugnąłem lekko i obraz zniknął. Przestałem śnić. Wróciłem do rzeczywistości.

KONIEC
© Mrs Black | WS X X X