7. Ostrzegałem

0 | Skomentuj

David natychmiast powiadomił wszelkie jednostki ratownicze w celu odnalezienia zaginionych. Policja, marynarka, a nawet SHIELD. Rhodey nadal nie mógł przyjąć do wiadomości, że jego przyjaciel miał wypadek. Przecież tego samego dnia zwyczajnie rozmawiali. Nikt nie spodziewałby się katastrofy samolotu.
Następnego dnia, Gene ponownie sprawdził przebieg prac. Jednak się rozczarował brakiem jakichkolwiek odkryć. Howard się bał, do czego się posunie, a szczególnie, grożąc życiu jego syna.

Gene: Nadal nic? Howard, wiesz, co zrobię?
Howard: Nie! Proszę cię... Zostaw Tony'ego w spokoju!
Gene: Ostrzegałem cię
Howard: D...daj mi z pół godziny. Na pewno coś wymyślę
Gene: Za późno... Teraz twój syn będzie cierpiał

Zabrał swojego więźnia, żeby był świadkiem tortur. Chciał go w ten sposób złamać. Za wszelką cenę chciał mieć pierścienie Makluan. Pierwszą ofiarą był jego ojczym Zhang. Przez to, jak go poniżał, że nic nie osiągnie, Gene udusił go, zaś ciało zrzucił w przepaść. Teraz Tony'ego czekał bardziej bolesny los. Chłopak nadal nie odzyskał sił. Pepper nalegała, żeby dać mu odpocząć.

Gene: Bądź w pobliżu. Nie chcę, żebyś na to patrzyła
Pepper: Jeszcze nie może pracować. Ciągle jego serce jest zbyt słabe
Gene: Pomoże mi zmotywować staruszka do działania
Pepper: Nie rób mu krzywdy. Chcesz go zabić?
Gene: Wyjdź stąd
Pepper: Ale...
Gene: Już!

Wskazał na drzwi i z niechęcią wyszła. Usłyszała jedynie pierwszy krzyk przez ból, jaki odczuwał przy uderzeniu bicza. Nie potrafiła tego słuchać, więc wparowała do pomieszczenia, a jej wzrok się skupił na zwisającej postaci. Ręce u góry, a oprawca używał bata do ranienia pleców. Tony wrzeszczał z bólu, czego sam Howard nie zdołał znieść.

Howard: Proszę cię! Przestań!
Pepper: Gene, opanuj się!
Gene: Teraz się przyłożysz do poszukiwań?

Zapytał, uderzając mocniej, aż trysnęła krew. Szybko znudziła mu się metoda tortur. Chwycił za rozgrzany węgiel, zbliżając do brzucha Tony'ego.

Howard: Będę pracować, ale zostaw go w spokoju!
Gene: Na pewno masz się wziąć do roboty, bo inaczej znowu będziesz na to patrzył

Odłożył narzędzia i rozwiązał chłopakowi ręce, a jego ciało upadło bezwładne. Na szczęście dziewczyna się zajęła rannym, a jego ojciec jedynie widział, jak miał zamiar się poddać. Mężczyzna znowu był w celi. Zmusił się do szukania pierścieni, ale tylko po to, żeby nie oglądać cierpienia syna.

6. Albo on, albo ty

0 | Skomentuj

Gene przyszedł do celi Howarda. Musiał to odpowiednio rozegrać, żeby obaj Starkowie zaczęli mu pomagać w poszukiwaniach pierścieni. Nie mógł traktować ich łagodnie, więc był skłonny do najgorszych z metod.

Gene: Wstań! Ktoś chce się z tobą widzieć
Howard: Kto?
Gene: Najpierw sobie coś wyjaśnijmy. Jeśli nadal będziesz mi się sprzeciwiał...
Howard: To mnie zabijesz. Nie musisz przypominać
Gene: Naprawdę? Zdziwisz się, bo zmieniłem warunek
Howard: Będziesz stosował tortury? Proszę bardzo. Nie boję się ciebie, Gene
Gene: A powinieneś. Twój syn nadal żyje i to on będzie cierpiał za twoje nieposłuszeństwo
Howard: Co? Przecież mówiłeś...
Gene: Nie uratowałem go. Podziękowania należą się komuś innemu
Howard: Podziękuj jej w moim imieniu... Proszę cię... Chcę zobaczyć się z Tony'm
Gene: Właśnie miałem zamiar cię do niego zabrać. Musisz wierzyć, że będę go katować przez ciebie

Otworzył drzwi od celi i zaprowadził do syna, który znowu stracił przytomność. Pepper czuwała nad nim, próbując ustabilizować bicie serca przez urządzenie, które wszczepiła Tony'emu. Howard był przerażony, widząc, w jakim stanie znajdował się nastolatek. Wewnątrz zapaliła się chęć nienawiści do Gene'a.
Gdy chciał dotknąć czoła chłopaka, Khan mu zabronił.

Gene: Na dziś wystarczy
Howard: Jak mogłeś do tego dopuścić? Jak?
Gene: Tak wyszło

Odparł bez empatii, zabierając więźnia za kratki. Mężczyzna nie potrafił długo dusić w sobie uczuć i rozpłakał się, padając na kolana.

Howard: Dlaczego to nas spotyka? Dlaczego?

Po upływie kolejnych godzin, nastała noc. Rhodey zjadł razem z mamą kolację i czekał na powrót ojca. Na szczęście nie musieli zbyt długo czekać. Pojawił się punktualnie o dwudziestej. Roberta przytuliła męża, cmokając w policzek, a syn przybił mu "żółwika".

David: Hej! Jak wam minął dzień?
Roberta: Rhodey pobił rekord. Zjadł cały garnek zupy
David: No brawo! Gratuluję, synu
Rhodey: Tato, co się stało? Wyglądasz jakoś...
David: Inaczej? Dziwnie? Ech! Muszę wam coś powiedzieć
Rhodey: Co takiego?
David: Z jakąś godzinę temu, gdy do was leciałem, zauważyłem szczątki samolotu ze Stark International
Roberta: Kochanie, co chcesz przez to powiedzieć?
David: Prawdopodobnie, Howard z Tony'm mieli wypadek
Roberta: Mój Boże!
David: Wciąż nie odnaleźli ciał

Rhodey był w szoku. Nie wiedział, co miał powiedzieć. W telewizji już mówiły o tym media. David się nie mylił. Wypadek dotyczył rodziny Starków.

5. Mów mi Pepper

0 | Skomentuj

Godzinę później, nastolatka uruchomiła urządzenie, które miało wspomagać serce Tony'ego. Chłopak gwałtownie się obudził, próbując oddychać.

Pepper: Spokojnie. Na razie żyjesz
Tony: Kim... jesteś?
Pepper: Tak, jak ty. Jestem tu z tego samego powodu. Nazywam się Pepper i zajmuję się opatrywaniem kolejnych niewolników Mandaryna
Tony: Kogo?
Pepper: Chiński tyran z legend. Nigdy o nim nie słyszałeś? Mam nadzieję, że mu pomożesz zdobyć pierścienie, żebyśmy mogli być wolni
Tony: Ktoś... jeszcze... tu... jest?
Pepper: Nie mów zbyt wiele. Potrzebujesz odpocząć
Tony: Odpowiedz... na... pytanie
Pepper: Howard Stark

Nagle jego oczy nabrały  zarazem zdumienia, jaki i nadziei. Chciał wierzyć, że nadal żyje. Chciał się z nim zobaczyć. Już kusiło go wstać z łóżka, ale ona mu to odradzała. Zrezygnował, gdy poczuł okropny ból w klatce piersiowej.

Pepper: Wiem, że to twój ojciec. Słyszałam, jak mówił o tobie
Tony: Dziękuję
Pepper: Za co?
Tony: Dobrze... wiesz... za... co
Pepper: Nie uratowałam cię. Jedynie odwlekłam wyrok. Nie wiem, jak długo twoje serce wytrzyma, ale nieźle oberwałeś
Tony: Jak... tu... się... znalazłaś?
Pepper: Naprawdę chcesz wiedzieć?
Tony: Proszę
Pepper: No dobrze... Gene zabił moich rodziców, a ja musiałam na to patrzeć. A wiesz, dlaczego się do tego posunął? Bo wiedzieli coś o pierścieniach. Porywa każdego, kto wie, ale darował mi życie i teraz mu służę
Tony: Przykro... mi
Pepper: Kiedyś się zemszczę, ale jeszcze nie teraz

Po jej policzkach spłynęły łzy. Od razu je wytarła, by nie okazywać słabości. Niespodziewanie w lecznicy pojawił się porywacz. Zauważył, że Tony był przytomny, więc mógł spróbować go skłonić do współpracy.

Gene: Wstawaj!
Pepper: Jeszcze nie wyzdrowiał. Jego serce...
Gene: Nie obchodzi mnie to!
Pepper: Martwy ci się do niczego nie przyda!

Wyjaśniła z powagą, a chińczyk jedynie został w "sali". Pepper musiała na chwilę wyjść, bo tak rozkazał Mandaryn.

Gene: Jesteś mi potrzebny, Tony. Jeśli chcesz zobaczyć ojca, rób, co do ciebie należy
Tony: Co... muszę...
Gene: Słyszałeś kiedyś o pierścieniach Makluan?
Tony: Nie... Wypuść... mnie... i tatę
Gene: Powtórzę jeszcze raz, bo widzę, że nie rozumiesz. Uwolnię was oboje, jeśli posiądę wszystkie pierścienie Makluan... Pomóż mi, a ja pomogę tobie
Tony: Uwolnisz... go?
Gene: Tak. Daję ci moje słowo. To jak?
Tony: Zgoda
Gene: Świetnie. Jutro się zajmiesz pracą
Tony: Mogę... zobaczyć... się... z tatą?

Gene wyszedł rozmyślić tę sytuację. Pomyślał, co mógłby na tym zyskać.

4. Ocalony

0 | Skomentuj

Dziewczyna zdołała opatrzyć ranną głowę Howarda. Owinęła ją bandażem i prosiła, by się nie ruszał.

Pepper: Lepiej go nie denerwuj. Chyba chcesz stąd wyjść żywy?
Howard: Chyba nie mam żadnych szans na powrót
Pepper: Po prostu mu pomóż, a wszyscy będą wolni
Howard: Jak długo cię więzi?
Pepper: Kilka dni, ale to nieważne. Od ciebie zależy, czy wyjdziemy na wolność
Howard: Rozumiem, że ma obsesję na punkcie pierścieni
Pepper: Tak, bo według niego, są jego przeznaczeniem
Howard: Wiesz, gdzie jesteśmy?
Pepper: W Chinach
Howard: W Chinach? Niemożliwe
Pepper: Posiada dwa pierścienie. Jeden służy mu do teleportacji. Dzięki niemu, znajduje innych, którzy coś wiedzą o potędze pierścieni Makluan
Howard: Zabił mojego syna. Nie odpuszczę mu
Pepper: Coś mi mówi, że jeszcze może żyć
Howard: Dlaczego?
Pepper: Mam takie przeczucie, co często się sprawdza. Zaufaj mi
Howard: Ech! No dobrze, a ja masz na imię?

Nie zdołała dokończyć, bo wrócił Gene nieco spokojniejszy. Kazał nastolatce wrócić do swojej celi. Posłusznie wykonała rozkaz.

Gene: Lepiej mnie nie denerwuj, bo naprawdę nie dożyjesz jutra
Howard: Nadal nic nie mam
Gene: Pozwalam ci żyć, a ty nadal nic nie robisz?! Jesteś bezużyteczny, Stark! Z twojego syna miałbym większy pożytek!
Howard: Teraz już go nie ma
Gene: Zobaczymy

Użył pierścienia, przenosząc się na miejsce katastrofy samolotu. Nie trudno było spostrzec ciało Tony'ego. Podszedł w swojej zbroi, sprawdzając, czy nadal oddycha. Przeczucia dziewczyny okazały się prawdą. Syn Howarda nadal żył. Wziął go na ręce i przeniósł do swojej kryjówki.

Gene: Zajmij się nim! Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale on ma żyć! Czy wyraziłem się jasno?!
Pepper: Tak
Gene: Potrzebuję go żywego, rozumiesz?!
Pepper: Tak
Gene: Idź już i rób, co do ciebie należy

Pod koniec złagodniał, bo widział, że była przerażona. Jednak zajęła się rannym. Ostrożnie wyjmowała odłamki z klatki piersiowej, odkażając każdą ranę. Widziała, że było z nim kiepsko, a nie miała możliwości go znieczulić. Żeby nie krzyczał, gdyby się obudził, przygotowała chustkę nasiąkniętą chloroformem.

Pepper: To może zaboleć

Chwyciła za skalpel, nacinając skórę, by pozbyć się sporego odłamka metalu. Chłopak zaczął krzyczeć. Od razu przyłożyła mu materiał do ust, aż po kilku minutach znowu leżał nieprzytomny. Gdy wszelkie uszkodzenia mogły się zagoić, pozostała sprawa utrzymania go przy życiu. I miała pewien pomysł.

3. Porwanie

0 | Skomentuj

Howard obudził się w nieznanym pomieszczeniu. Z sufitu zwisała jedna lampa, która piekielnie go raziła w oczy. Nie wiedział, jak się tu znalazł. Pamiętał jedynie, jak leciał samolotem do domu razem z Tony'm. A teraz? Bał się, że stała się mu krzywda.
Nagle usłyszał czyjeś kroki. Miał takie wrażenie, jakby znał tę osobę. I miał rację. Do pomieszczenia wszedł szesnastolatek o azjatyckich rysach twarzy.

Howard: Ty?
Gene: Znowu się spotykamy, Howardzie
Howard: Co zrobiłeś?! Gdzie Tony?! Gadaj!
Gene: Jego już nie ma. Pogódź się z tym
Howard: Zabiłeś go?! Ty potworze!
Gene: Jeśli mi nie pomożesz w szukaniu pierścieni, dołączysz do niego
Howard: Przecież pierścienie Makluan są legendą! Odpuść sobie!
Gene: Nie wypuszczę cię, jeśli nie zdobędę wszystkich pierścieni
Howard: Jak mogłeś zabić mojego syna?! Tak cię rodzice wychowali?! Na mordercę?!
Gene: Skończ gadać i bierz się do roboty!

Rzucił mu książki i materiały, jakie zdobył w trakcie poszukiwania mocy Mandaryna. Gdy Howard był zmuszony do pracy, Tony lekko otworzył powieki. Wokół niego leżały szczątki samolotu. Chłopak czuł piekielny ból w okolicy klatki piersiowej, którą miał naszpikowaną odłamkami metalu. Z trudem oddychał, lecz chciał odnaleźć ojca. Zaczął się czołgać po ziemi, wołając na całe gardło.

Tony: TATO... GDZIE... JESTEŚ?!

Nie zważał na obrażenia, bo chciał jedynie się z nim zobaczyć. Nawet nie przeszłoby mu przez myśl, że już go nigdy nie zobaczy.

Tony: TATO!

Krzyczał coraz głośniej, aż stracił siły na wszystko. Powoli śmierć zaciskała na nim swoje sidła. Jednak walczył.
Tymczasem starszy Stark siedział nad badaniami już dwie godziny. Załamywał się, bo nic nie odkrył. W głębi duszy chciał zabić Khana za zabicie Tony'ego. Jednak nie wiedział, że on nadal żył.

Gene: Pracuj dalej! Nie dostaniesz ani kawałku chleba za nieróbstwo!
Howard: Skoro sam jesteś taki mądry, czemu ich nie możesz znaleźć?

Chłopak się wściekł, chwytając go za koszulę.

Gene: Posłuchaj mnie, Stark! Próbowałem już nie raz, ale nadal jestem w punkcie wyjścia!
Howard: Nie... będę... pracował

Nastolatek z furią rzucił mężczyznę o ścianę. Kazał mu stać prosto. Kiedy już to zrobił, uderzył kamieniem w jego głowę.

Gene: Więcej nie chcę sprzeciwu! Do roboty! A ty zajmij się naszym "gościem"

Wskazał na rudą dziewczynę również w wieku oprawcy. Wzięła do ręki bandaże i zaczęła zajmować się raną. Mężczyzna był w szoku, że ona również znajdowała się w niewoli. Jednak jej historia przedstawiała się o wiele inaczej.

2. Awaria

0 | Skomentuj

Tony zjadł całą zupę bez grymasu, a Rhodey pokusił się o dokładkę. Można powiedzieć, że tak mu danie smakowało, aż garnek stał się pusty.

Rhodey: Mogę jeszcze?
Roberta: Jak sobie sam nawarzysz, proszę bardzo, bo na razie zjadłeś wszystko, co miałam
Tony: A ja chciałem jeszcze zjeść
Rhodey: Poważnie? Wybacz. Nie pomyślałem
Tony: Żartuję
Roberta: Tony, jeśli jesteś głodny...
Tony: Nie. Ja naprawdę już podziękuję. Muszę się zobaczyć z tatą
Rhodey: No to trzymaj się
Tony: Dziękuję za obiad, Roberto

Podziękował i wyszedł, kierując się do Stark International. Do firmy, w której miał pracować razem z ojcem po ukończeniu 18 lat. Miał już zaplanowaną przyszłość. Wiedział, że będzie tworzył wynalazki, pomagające ludziom. Coś, co będzie pchało świat naprzód.
Gdy został wpuszczony przez jego sekretarkę do biura, przerwał mu jakąś rozmowę z Stane'm. Obadiah był wspólnikiem Howarda, który po raz kolejny chciał zmienić wynalazek w broń, co nie podobało się szefowi firmy.

Stane: Ostatni raz ci mówię, Howard. Wojsko da za to miliony!  Pomyśl o tym!
Howard: Już postanowiłem, Obadiah. Nie będziesz modyfikował moich wynalazków, by sprzedać je wojsku
Stane: Jeszcze zmienisz zdanie, a twój smarkacz niech się w to nie miesza
Tony: Do widzenia, Stane

Uśmiechnął się głupawo, a łysielec trzasnął drzwiami ze wściekłości. Howard był ciekaw, co sprowadziło tu syna.

Howard: Pogodziłeś się z moją decyzją?
Tony: Ja właśnie przyszedłem w tej sprawie. Chcę ci coś pokazać. Coś, że zrezygnujesz z tego pomysłu
Howard: Dobrze wiesz, że musisz się uczyć do czasu...
Tony: Osiemnastki. Wiem o tym. Pani Rhodes mi mówiła
Howard: Czyli się nie wywiniesz, Tony
Tony: Ale mógłbyś zobaczyć ten projekt?
Howard: Hmm... Pod warunkiem, że będzie bardzo przekonywujący
Tony: Będzie

Powiedział z nadzieją i wyszli z budynku. Najpierw samolotem polecieli na wykopaliska, gdzie archeolodzy szukali jakiś artefaktów. Ojciec pokazał mu przez chwilę, jak idą prace, a później mieli zamiar wrócić do domu. Howard był ciekawy, co wymyślił jego szesnastoletni syn. Jedyny z porównywalną wiedzą do Einsteina.
Nagle rozbłysło się światło, które oślepiło chłopaka. Zauważył zniknięcie ojca.

Tony: Tato?

To było ostatnie słowo, jakie powiedział, gdy rozległ się hałas silnika, który oznaczał jedno. Samolot się rozbił.

1. Projekt

0 | Skomentuj


Tony siedział z Rhodey'm nad swoim najnowszym projektem. Coś, co przekona ojca, by nie wysyłał do go szkoły. Siedział już nad tym trzy godziny i nie miał zamiaru robić sobie przerwy.

Rhodey: Odpuść sobie, Tony. Szkoła wcale nie jest taka zła
Tony: Jestem mądrzejszy od tych wszystkich profesorów razem wziętych
Rhodey: No tak. Zapomniałem, że pozjadałeś wszystkie rozumy
Tony: A ty? Szkoła cię zmieniła w kochanka historii. Wcześniej taki nie byłeś
Rhodey: Ale chcę być w Akademii Lotniczej
Tony: Życzę ci powodzenia

Klepnął go po ramieniu, uśmiechając się, a później wrócił do pracy. Przyjaciel pomógł mu zespawać elementy, które już miał dokończone. Jednak potrzebował nad nimi jeszcze popracować. 
Natłok pracy przerwało pojawienie się matki przyjaciela.

Roberta: Jeszcze tu siedzicie? Chodźcie zjeść obiad. Na pewno jesteście głodni
Tony: Dziękujemy, pani Rhodes, ale musimy wnieść ostatnie poprawki
Rhodey: Mów za siebie. Ja padam z głodu
Roberta: Jak zawsze, Rhodey... Kiedy skończysz, dołącz do nas. Twój ojciec coś załatwia w firmie, więc na razie zostań
Tony: W porządku. Dołączę do was później
Rhodey: Tony chce przekonać ojca, by go nie wysyłał do Akademii Jutra
Roberta: Heh! I tak tam pójdzie. Cokolwiek mu pokaże, będzie musiał się uczyć. Taki obowiązek, aż do ukończenia 18 lat
Rhodey: Dobra, dobra. Koniec gadki, bo zupa wystygnie
Roberta: A skąd wiesz, że akurat zupa?
Rhodey: Zmysł smakosza

Zaśmiał się i wyszli, a chłopak kończył budować swoje dzieło.

Tony: Opadnie ci szczena, gdy to zobaczysz, tato

Pomyślał, będąc dumny z tego, co stworzył razem z Rhodey'm. Postanowił długo nie zwlekać i zobaczyć się z Howardem, ale musiał zmienić plany. W końcu, Roberty trzeba słuchać. Zajmowała się nim, kiedy jego ojciec pracował. Był jej wdzięczny za pomoc oraz za to, że w jakiś sposób zapełnia mu pustkę przez brak matki.
Po przyjściu do domu prawniczki, zasiadł do stołu, jedząc zupę. Rhodey się nie mylił, co do obiadu. Żarłok zawsze ma rację.

---**--

Witajcie. Czas wstawić kolejne opowiadanie. Jest bardzo krótkie, bo pisałam je na jednej kartce z zeszytu podczas luźnych lekcji. Ma 40 części, ale naprawdę szybko przez to przebrniecie. Oby ta historia wam się spodobała. To było gdybanie o tym, że Tony był zaginiony przez tydzień oraz to jakim cudem przeżył. Ja w międzyczasie będę dalej kontynuować projekt z odcinkami oraz przygotowywać się do matury (lub nie). No to start.

Part 366: Blaszakowych (FINAŁ)

8 | Skomentuj

**Tony**

Rhodey przegrał. Nie spodziewałbym się tego po nim. To on kazał mi walczyć, by przeżyć, a teraz sam poddał się. Straciłem go i nic z tym nie mogłem zrobić. Byłem załamany, lecz nie mogłem pozwolić do kolejnego zgonu. Wskoczyłem do wody, szukając Diany. Coraz więcej ładunku zgromadziło się pod nią oraz wokół nas.

Tony: Diana, stłum energię! Diana!

Nie słyszała mnie lub była rozproszona myślami, że nie była w stanie kontrolować mocy. Do tego musiała dowiedzieć się o śmierci ojca, dlatego próbowałem dotrzeć do dziewczyny. Brat nie wybaczyłby mi, gdyby zginęła z mojej winy.

**Lightning**

Cholera! Nie jest dobrze. Za dużo wycieka ze mnie energii. Jeśli nie zatrzymam tego, zginę. Jednak nie mogłam się skupić. Dlaczego? Czułam, że energia życiowa taty zgasła. Umarł? Nie. To niemożliwe. Dostrzegłam, jak ktoś płynął w moją stronę. Iron Man? Chyba naprawdę pasował do samobójcy. Wystarczy, że podejdzie zbyt blisko i będzie czekać go nieprzyjemne spięcie.

Lightning: Wycofaj się! Poradzę sobie!
Tony: Diana, nie zostawię cię!
Lightning: Co z moim tatą? Mów!
Tony: Ja... Ja nie zdołałem go ocalić. Nie udało mi się
Lightning: Czyli miałam rację. Nie żyje!
Tony: Tylko... nie denerwuj się
Lightning: Nie zdążyłam! Zginął, bo wyłowiłam go za późno! Nie! Niee!
Tony: Lightning!

Niespodziewanie poczułam przyrost siły, co nadal była poza moją kontrolą.

Lightning: Nie podchodź, bo zginiesz!
Tony: Nie zabijesz mnie
Lightning: Jestem niestabilna! Odejdź, jeśli ci życie miłe!

Krzyczałam, aż cała moc została uwolniona z ciała. Zderzając się z wodą, krzyczałam z bólu.

Lightning: Chyba... Chyba się spotkamy... tato. Aaa!
Tony: Uciekaj stąd!
Lightning: Aaa! Nie! Nie potrafię!
Tony: Nie!

Wszystko się zatrzymało. Ból zastąpiła pustka i fizyczna forma przestała istnieć. Jak to możliwe? Umierałam powoli, lecz wkrótce opadnę na dno.

Lightning: Żegnaj... świecie

Zamknęłam oczy, pozwalając żywiołowi, by zrobił ze mną to, co chce. Widziałam jedynie ciemność.

**Tony**

Zignorowałem jej ostrzeżenie. Musiałem ją uratować. Całe życie miała przed sobą. Nie mogła umrzeć. Zanurzyłem się, chwytając za jej rękę. Nie czułem żadnej energii. Dopiero po wynurzeniu, zostałem porażony prądem z takim potężnym wyładowaniem, aż miałem wrażenie, jak moje serce poddaje się. Przestaje bić. To była zaledwie chwila. Wszystko działo się tak szybko. Nikt nie wyciągnął do mnie dłoni. Nie było nikogo, kto mógłby pomóc. Przez cały ten czas i tak musiałem umrzeć jako ostatni?
Kiedy pogrążyłem się w ciemności, dostrzegłem niewielkie światło. Błękitne, co żyło. Szedłem za nim i ponownie zobaczyłem czerń. Upadłem.

~*Minutę później*~

Obudziłem się. Znowu poczułem życie. Nie byłem w niebie. To miejsce przypominało coś na rodzaj kopii Nowego Jorku, lecz z niewielką różnicą. Widziałem tych, którzy umarli. Uszczypnąłem się, ale nie śniłem.

Tony: Co to jest?

Witaj w innej rzeczywistości.

Tony: Nie wierzę

Nazywam się Doctor Strange i zabrałem was tu wszystkich, by dać szansę na drugie życie. Wiem, że nie wierzysz w coś, co nazywa się magią. Jednak ciesz się, że wszystkich, których straciłeś, bo nadal żyją.

Ten cały Strange miał rację. Nigdy nie wierzyłem w magię, a istnienie innego wymiaru wydawało się największą fikcją. Nie miałem dowodów na oszustwo i mówił prawdę. Widziałem wokół siebie dobrych i złych. Szukałem rodziny. Pobiegłem odnaleźć swoich bliskich. Znalazłem Pepper, stojącą obok Marii, Matta i Lily. Cała rodzina była w komplecie. Rzuciłem im się w ramiona. Strach oraz niepokój zastąpiła radość.

Tony: Wy żyjecie. Wy naprawdę tu jesteście
Pepper: Dostaliśmy drugie życie. Nie możemy tego zmarnować
Tony: Wszyscy tu są. Jakim cudem?
Pepper: Magia
Tony: Hahaha! Dobrze wiesz, że nie potrafię w to uwierzyć... Rhodey też tu jest?
Pepper: Każdy
Maria: No to, co? Jakie na dziś plany?
Tony: Co powiecie na mały piknik?
Maria: Jestem za
Matt: Ja też
Lily: No w końcu nikt się nie sprzecza
Tony: Wy macie nadal swoje moce?
Lily: Ha! Strażnik nam pozwolił je zatrzymać
Pepper: Będzie ciekawie
Tony: Z pewnością tak będzie

KONIEC: 26 października 2016 r.

Wystąpili:
Tony Stark
Pepper Stark
Rhodey Rhodes
Lily Stark
Matt Stark
Ho Yinsen
Victoria Bernes
Roberta Rhodes
Whitney Stane
Duch
Katrine Ghost
Viper Ghost/ Madame Hydra
Kontroler
Gene Khan
Crimson Dynamo
Strażnik
Justin Hummer
Obadiah Stane
Agentka Maria Hill
Generał Nick Fury
Whiplash
Agent Richard Bernes
Virgil Potts
Natasha Romanoff- Barton
Clint Barton
Blizzard
Sąsiadka/ Nebula
Andrew
Pastor
David Rhodes
Prof. Klein
Pani Daniells
Dyrektor Nara
Nefaria
Terrorysta
General Ivy Stone- Rhodes
Baron von Strucker
Ezekiel Stane
Abigail "Abby" Brand
Maria Stark
Diana "Lightning" Rhodes
<<FRIDAY>>
[[JARVIS]]
Lekarz
Miranda Potts
Karnak
Inhumans
Punisher
i inni...


Ciekawostka: Opowiadanie według przeskoków czasowych trwało 46 dni do godziny 12:36, zaś tytuł oznacza pożegnanie. Na grupie z IMAA często tak mówiliśmy, gdy kończyliśmy rozmowę no i tak jakoś zostało. Mam nadzieję, że opo się podobało i następne również was zainteresują.

Part 365: Happy end? Nie sądzę

0 | Skomentuj

**Lightning**

Wszystko było gotowe na naszą wyprawę. Spakowaliśmy przekąski do plecaka, a do tego wzięliśmy też kilka butelek wody, gdyby zachciało się nam też pić. Mogliśmy już ruszyć w drogę, lecz blaszaka coś ważnego zatrzymało. Pożegnanie.

Rhodey: Nic nie ucieknie. Niech zobaczy się z nią
Lightning: Myślisz, że coś może się złego wydarzyć?
Rhodey: Diana, nawet nie próbuj tak myśleć. Nastaw się optymistycznie, a będzie dobrze
Lightning: Tylko, że...
Rhodey: Co cię niepokoi?
Lightning: Ech! Nic

Zignorowałam impuls wewnętrzny, który ostrzegał przed zagrożeniem. Być może tylko mi mogło coś się przytrafić. Tacie na to nie pozwolę.
Gdy pojawiliśmy się na miejscu, żaden rybak nie zarzucał sieci. Było tak pusto, cicho, a do tego padał deszcz. Na szczęście mieliśmy ze sobą również parasol. Weszliśmy na łódź, wypływając daleko od lądu. Spoglądałam na ławice ryb pod nami.

Rhodey: Jak tam?
Lightning: Nadal żywa... Mogliśmy wziąć wędki i złowić kilka rybek
Rhodey: Znasz się na tym?
Lightning: A ty?
Rhodey: Nigdy tego nie robiłem. Zwykle mój ojciec zabierał mnie na pole golfowe. Niezbyt ciekawe zajęcie, ale w ten sposób odpoczywał po misjach... Tony, potrafisz łowić?
Tony: Nie
Lightning: Oj! Może powiesz coś więcej? Jakoś mało rozmowy jesteś
Rhodey: Chłopie, no weź z nami pogadaj. Po to tu jesteśmy, pamiętasz? Mamy zapomnieć i odpocząć
Tony: Rhodey, ja... Ja nie potrafię
Rhodey: To cię nauczę
Lightning: Ups? Chyba jest mały problem
Rhodey: Jaki?
Lightning: Zbliża się burza
Rhodey: Tak szybko?

Nikt nie powinien się bać błyskawic, lecz były naturalnym zagrożeniem na wodzie. Musieliśmy zawrócić, by nie zostać trafionym przez piorun. Jednak łajba nie miała tak zawrotnej prędkości, więc ucieczka trochę zajmie.
Kiedy chciałam użyć swoich mocy do przyspieszenia, ujrzeliśmy błysk, a następnie rozszedł się potężny grzmot. Trafił w sam środek łodzi.

Lightning: Tato!

Wypadł za burtę. Gdyby potrafił pływać, nie wpadłabym w panikę, ale on nie umiał.

Tony: Zostań tu
Lightning: Wyciągniesz go?
Tony: Nie pozwolę mu utonąć

I wskoczył do wody, dając sporego nura. Nie widziałam nikogo. Tato, bądź silny.

**Tony**

Zdołałem chwycić Rhodey'go za rękę. Powoli wynurzaliśmy się na powierzchnię, lecz nawet z Extremis nie mogłem mieć tyle siły, by wypłynąć. Brakowało mi tlenu. Dusiłem się.
Nagle dostrzegłem czyjąś dłoń, co wrzuciła nas z powrotem do małego statku. Ledwo się trzymał w całości przez poprzednie uderzenie. Odkaszlnąłem, oddychając. Wstałem, szukając Diany.

Tony: Uważaj, Diana! Znowu może uderzyć!
Lightning: Zajmij się nim! Proszę!
Tony: Zajmę, ale masz wrócić!
Lightning: Wrócę!

Wziąłem głęboki wdech, podchodząc do przyjaciela. Nie oddychał. Zacząłem uciskać klatkę piersiową, by pozbyć się wody z płuc.

Tony: Rhodey, no dalej! Walcz! Nie możesz umrzeć!

Nadal kontynuowałem czynności ratownicze. Czułem ten strach, że również i stracę jego, a do tego nie miałem zamiaru dopuścić.

Tony: Rhodey, proszę! Obudź się, do cholery! Nie możesz dziś umrzeć! Nie możesz!

Łzy napływały mi do oczu, lecz wciąż walczyłem za niego. Powoli traciłem energię, żeby dalej działać. Przydałaby się Lightning.

Tony: Lightning! Lightning, jesteś mi potrzebna! Pokaż się!

Byłem zrozpaczony, bo w każdej chwili ona mogła być w podobnej sytuacji, co mój brat. Postanowiłem wznowić ratowanie Rhodey'go. Nie poddawałem się.
Gdy z trudem łapałem oddech, odczułem zmęczenie, a dziewczyna była w pułapce. Nie była w stanie się ruszyć.

Tony: Diana, wybacz mi!
Lightning: Iron Manie, co się stało?
Tony: Nie... daję... już... rady

Straciłem siły, padając na podłoże. Nie potrafiłem wstać, zaś ona wciąż walczyła z tym samym problemem. Nawet leżąc, dostrzegałem coraz to większą ilość ładunków elektrycznych wokół niej. Jeśli nie stłumi swojej mocy, umrze.

Part 364: Niewinne ofiary

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Pomysł Diany wcale nie wydawał się głupi. Nawet podobał mi się. Wszystko było lepsze od wspominania umarłych. Postanowiłem powiedzieć bratu, co do planów na dzisiejsze popołudnie. Zastałem go śpiącego przy zwłokach Pepper. Nadal nie miał zamiaru się z nią rozstać.

Rhodey: Powinieneś coś zjeść, Tony. Potrzebujesz zastrzyku energii
Tony: Nie jestem głodny
Rhodey: Wiem, że cała ta sprawa cię dołuje, ale mamy z Dianą pewien plan. Zechcesz posłuchać?
Tony: Wolę być przy niej
Rhodey: Ona umarła. Nic z tym nie zrobisz
Tony: Ale dla mnie wciąż żyje! Pep wciąż oddycha tym samym powietrzem, co my! Nie może być inaczej!
Rhodey: Tony...
Tony: Co to za plan?
Rhodey: Pływanie łodzią
Tony: Naprawdę? Nie wiem, jaki macie w tym zamiar
Rhodey: Potrzebujemy odpocząć i zapomnieć o tych, którzy niedawno odeszli. Musimy nauczyć się żyć dalej, dlatego zejdź na dół, by zjeść obiad. Zaraz coś ugotuję dobrego
Tony: Rhodey?
Rhodey: Tak?
Tony: Dzięki
Rhodey: Drobiazg, a teraz rusz się. Pora na posiłek

Lekko się uśmiechnąłem, by w ten sposób dać pozytywne myśli. Zostawiłem przyjaciela z chwilą do namysłu i zszedłem po schodach do kuchni. Moja córka mnie wyprzedziła. Własnie kosztowała zupę.

Rhodey: Ja miałem gotować
Lightning: Hahaha! Kobiety ślęczą przy garach. Chyba zapomniałeś o tym, tatku
Rhodey: Wolałem sam coś przyrządzić
Lightning: Źle, że zrobiłam?
Rhodey: Nie, ale...
Lightning: Więc nie narzekaj... Co z nim?
Rhodey: Raczej tu przyjdzie
Lightning: Skąd taka pewność?
Rhodey: Bo mi podziękował

~*Dwadzieścia minut później*~

**Tony**

Wziąłem się w garść, wstając z łóżka. Przytuliłem umarłe ciało ukochanej, zanim wyszedłem z sypialni. Już tęskniłem za nią, choć niebawem się spotkamy. Extremis nie zdoła uchronić mnie przed śmiercią. I tak umrę.
Po zejściu na dół, dostrzegłem nastolatkę, jak podawała porcje na talerz. Rhodey szybko się dorwał do naczynia, wcinając danie z wilczym apetytem. Trochę poczułem się lepiej, widząc go w takim nastroju. Dołączyłem do nich, jedząc zupę. Diana też rozpoczęła konsumpcję.

Lightning: Smacznego
Tony, Rhodey: I WZAJEMNIE
Tony: Dziękuję wam, że tu jesteście. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy
Lightning: My też straciliśmy kogoś bliskiego, dlatego wiemy, że blaszak nie powinien być z problemami sam
Tony: Nie mam zbroi i nie jestem już Iron Manem
Lightning: O! Poważnie? Jak to się stało?
Tony: Zniszczyłem zbrojownię, bo czułem się winny
Lightning: Winny? To znaczy, że...
Rhodey: Uznaje się za mordercę, a nie bohatera
Lightning: Eee... Bzdura jakaś. Wszystkim pomagałeś i ratowałeś. Nawet ocaliłeś świat przed inwazją
Tony: Nie zrobiłem tego sam
Rhodey: Lecz my poszliśmy za tobą, Tony
Tony: Możemy zmienić temat? Może wyjaśnicie mi, co chcecie zrobić?
Lightning: Popłyniemy łódką i tyle
Tony: Serio?
Lightning: Serio, serio. I co? Zgadzasz się?
Tony: Niech wam będzie. Nic nie stracę
Lightning: No i git

Uśmiechnęła się, kończąc swój posiłek. Przyjaciel od razu ruszył po dokładkę, a ja byłem najedzony po jednej porcji. Zgodziłem się, żeby wziąć łódź. To będzie niezapomniany dzień. Oby nic złego się nie wydarzyło.

**Lightning**

Fajnie, że zaakceptował mój plan. O dziwo nastrój mu się poprawił. Widocznie tatuś potrafi zdziałać cuda. A może ta zupa tak dobrze zasmakowała mu i musiał się odwdzięczyć uśmiechem? Jednego była na sto procent pewna. Warto zaryzykować, żeby poczuli się lepiej na duchu. Stąd ta mała wyprawa po wodach oceanu.
Gdy skończyliśmy spożywać posiłek, pozmywałam naczynia. Pan Stark zaczął zajmować się wynajęciem łodzi, zaś tatuś leżał na kanapie z przepełnionym brzuchem.

Lightning: Chcesz jeszcze?
Rhodey: Och! Niepotrzebnie... brałem... dokładkę
Lightning: Trochę pocierpisz, a potem ruszamy w drogę
Rhodey: Nie zapowiadali sztormów, ale może padać deszcz
Lightning: Żaden problem
Rhodey: Musisz uważać, by nie wpaść. Wiesz, że woda i twoje moce są niebezpieczną mieszanką?
Lightning: Oj! Wiem, wiem, choć przy kąpieli potrafię tłumić w sobie energię
Rhodey: Teraz też dasz radę?
Lightning: No pewnie

Znałam granice swoich możliwości, dlatego będę ostrożna.
© Mrs Black | WS X X X