Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 16. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 16. Pokaż wszystkie posty

Part 366: Blaszakowych (FINAŁ)

8 | Skomentuj

**Tony**

Rhodey przegrał. Nie spodziewałbym się tego po nim. To on kazał mi walczyć, by przeżyć, a teraz sam poddał się. Straciłem go i nic z tym nie mogłem zrobić. Byłem załamany, lecz nie mogłem pozwolić do kolejnego zgonu. Wskoczyłem do wody, szukając Diany. Coraz więcej ładunku zgromadziło się pod nią oraz wokół nas.

Tony: Diana, stłum energię! Diana!

Nie słyszała mnie lub była rozproszona myślami, że nie była w stanie kontrolować mocy. Do tego musiała dowiedzieć się o śmierci ojca, dlatego próbowałem dotrzeć do dziewczyny. Brat nie wybaczyłby mi, gdyby zginęła z mojej winy.

**Lightning**

Cholera! Nie jest dobrze. Za dużo wycieka ze mnie energii. Jeśli nie zatrzymam tego, zginę. Jednak nie mogłam się skupić. Dlaczego? Czułam, że energia życiowa taty zgasła. Umarł? Nie. To niemożliwe. Dostrzegłam, jak ktoś płynął w moją stronę. Iron Man? Chyba naprawdę pasował do samobójcy. Wystarczy, że podejdzie zbyt blisko i będzie czekać go nieprzyjemne spięcie.

Lightning: Wycofaj się! Poradzę sobie!
Tony: Diana, nie zostawię cię!
Lightning: Co z moim tatą? Mów!
Tony: Ja... Ja nie zdołałem go ocalić. Nie udało mi się
Lightning: Czyli miałam rację. Nie żyje!
Tony: Tylko... nie denerwuj się
Lightning: Nie zdążyłam! Zginął, bo wyłowiłam go za późno! Nie! Niee!
Tony: Lightning!

Niespodziewanie poczułam przyrost siły, co nadal była poza moją kontrolą.

Lightning: Nie podchodź, bo zginiesz!
Tony: Nie zabijesz mnie
Lightning: Jestem niestabilna! Odejdź, jeśli ci życie miłe!

Krzyczałam, aż cała moc została uwolniona z ciała. Zderzając się z wodą, krzyczałam z bólu.

Lightning: Chyba... Chyba się spotkamy... tato. Aaa!
Tony: Uciekaj stąd!
Lightning: Aaa! Nie! Nie potrafię!
Tony: Nie!

Wszystko się zatrzymało. Ból zastąpiła pustka i fizyczna forma przestała istnieć. Jak to możliwe? Umierałam powoli, lecz wkrótce opadnę na dno.

Lightning: Żegnaj... świecie

Zamknęłam oczy, pozwalając żywiołowi, by zrobił ze mną to, co chce. Widziałam jedynie ciemność.

**Tony**

Zignorowałem jej ostrzeżenie. Musiałem ją uratować. Całe życie miała przed sobą. Nie mogła umrzeć. Zanurzyłem się, chwytając za jej rękę. Nie czułem żadnej energii. Dopiero po wynurzeniu, zostałem porażony prądem z takim potężnym wyładowaniem, aż miałem wrażenie, jak moje serce poddaje się. Przestaje bić. To była zaledwie chwila. Wszystko działo się tak szybko. Nikt nie wyciągnął do mnie dłoni. Nie było nikogo, kto mógłby pomóc. Przez cały ten czas i tak musiałem umrzeć jako ostatni?
Kiedy pogrążyłem się w ciemności, dostrzegłem niewielkie światło. Błękitne, co żyło. Szedłem za nim i ponownie zobaczyłem czerń. Upadłem.

~*Minutę później*~

Obudziłem się. Znowu poczułem życie. Nie byłem w niebie. To miejsce przypominało coś na rodzaj kopii Nowego Jorku, lecz z niewielką różnicą. Widziałem tych, którzy umarli. Uszczypnąłem się, ale nie śniłem.

Tony: Co to jest?

Witaj w innej rzeczywistości.

Tony: Nie wierzę

Nazywam się Doctor Strange i zabrałem was tu wszystkich, by dać szansę na drugie życie. Wiem, że nie wierzysz w coś, co nazywa się magią. Jednak ciesz się, że wszystkich, których straciłeś, bo nadal żyją.

Ten cały Strange miał rację. Nigdy nie wierzyłem w magię, a istnienie innego wymiaru wydawało się największą fikcją. Nie miałem dowodów na oszustwo i mówił prawdę. Widziałem wokół siebie dobrych i złych. Szukałem rodziny. Pobiegłem odnaleźć swoich bliskich. Znalazłem Pepper, stojącą obok Marii, Matta i Lily. Cała rodzina była w komplecie. Rzuciłem im się w ramiona. Strach oraz niepokój zastąpiła radość.

Tony: Wy żyjecie. Wy naprawdę tu jesteście
Pepper: Dostaliśmy drugie życie. Nie możemy tego zmarnować
Tony: Wszyscy tu są. Jakim cudem?
Pepper: Magia
Tony: Hahaha! Dobrze wiesz, że nie potrafię w to uwierzyć... Rhodey też tu jest?
Pepper: Każdy
Maria: No to, co? Jakie na dziś plany?
Tony: Co powiecie na mały piknik?
Maria: Jestem za
Matt: Ja też
Lily: No w końcu nikt się nie sprzecza
Tony: Wy macie nadal swoje moce?
Lily: Ha! Strażnik nam pozwolił je zatrzymać
Pepper: Będzie ciekawie
Tony: Z pewnością tak będzie

KONIEC: 26 października 2016 r.

Wystąpili:
Tony Stark
Pepper Stark
Rhodey Rhodes
Lily Stark
Matt Stark
Ho Yinsen
Victoria Bernes
Roberta Rhodes
Whitney Stane
Duch
Katrine Ghost
Viper Ghost/ Madame Hydra
Kontroler
Gene Khan
Crimson Dynamo
Strażnik
Justin Hummer
Obadiah Stane
Agentka Maria Hill
Generał Nick Fury
Whiplash
Agent Richard Bernes
Virgil Potts
Natasha Romanoff- Barton
Clint Barton
Blizzard
Sąsiadka/ Nebula
Andrew
Pastor
David Rhodes
Prof. Klein
Pani Daniells
Dyrektor Nara
Nefaria
Terrorysta
General Ivy Stone- Rhodes
Baron von Strucker
Ezekiel Stane
Abigail "Abby" Brand
Maria Stark
Diana "Lightning" Rhodes
<<FRIDAY>>
[[JARVIS]]
Lekarz
Miranda Potts
Karnak
Inhumans
Punisher
i inni...


Ciekawostka: Opowiadanie według przeskoków czasowych trwało 46 dni do godziny 12:36, zaś tytuł oznacza pożegnanie. Na grupie z IMAA często tak mówiliśmy, gdy kończyliśmy rozmowę no i tak jakoś zostało. Mam nadzieję, że opo się podobało i następne również was zainteresują.

Part 365: Happy end? Nie sądzę

0 | Skomentuj

**Lightning**

Wszystko było gotowe na naszą wyprawę. Spakowaliśmy przekąski do plecaka, a do tego wzięliśmy też kilka butelek wody, gdyby zachciało się nam też pić. Mogliśmy już ruszyć w drogę, lecz blaszaka coś ważnego zatrzymało. Pożegnanie.

Rhodey: Nic nie ucieknie. Niech zobaczy się z nią
Lightning: Myślisz, że coś może się złego wydarzyć?
Rhodey: Diana, nawet nie próbuj tak myśleć. Nastaw się optymistycznie, a będzie dobrze
Lightning: Tylko, że...
Rhodey: Co cię niepokoi?
Lightning: Ech! Nic

Zignorowałam impuls wewnętrzny, który ostrzegał przed zagrożeniem. Być może tylko mi mogło coś się przytrafić. Tacie na to nie pozwolę.
Gdy pojawiliśmy się na miejscu, żaden rybak nie zarzucał sieci. Było tak pusto, cicho, a do tego padał deszcz. Na szczęście mieliśmy ze sobą również parasol. Weszliśmy na łódź, wypływając daleko od lądu. Spoglądałam na ławice ryb pod nami.

Rhodey: Jak tam?
Lightning: Nadal żywa... Mogliśmy wziąć wędki i złowić kilka rybek
Rhodey: Znasz się na tym?
Lightning: A ty?
Rhodey: Nigdy tego nie robiłem. Zwykle mój ojciec zabierał mnie na pole golfowe. Niezbyt ciekawe zajęcie, ale w ten sposób odpoczywał po misjach... Tony, potrafisz łowić?
Tony: Nie
Lightning: Oj! Może powiesz coś więcej? Jakoś mało rozmowy jesteś
Rhodey: Chłopie, no weź z nami pogadaj. Po to tu jesteśmy, pamiętasz? Mamy zapomnieć i odpocząć
Tony: Rhodey, ja... Ja nie potrafię
Rhodey: To cię nauczę
Lightning: Ups? Chyba jest mały problem
Rhodey: Jaki?
Lightning: Zbliża się burza
Rhodey: Tak szybko?

Nikt nie powinien się bać błyskawic, lecz były naturalnym zagrożeniem na wodzie. Musieliśmy zawrócić, by nie zostać trafionym przez piorun. Jednak łajba nie miała tak zawrotnej prędkości, więc ucieczka trochę zajmie.
Kiedy chciałam użyć swoich mocy do przyspieszenia, ujrzeliśmy błysk, a następnie rozszedł się potężny grzmot. Trafił w sam środek łodzi.

Lightning: Tato!

Wypadł za burtę. Gdyby potrafił pływać, nie wpadłabym w panikę, ale on nie umiał.

Tony: Zostań tu
Lightning: Wyciągniesz go?
Tony: Nie pozwolę mu utonąć

I wskoczył do wody, dając sporego nura. Nie widziałam nikogo. Tato, bądź silny.

**Tony**

Zdołałem chwycić Rhodey'go za rękę. Powoli wynurzaliśmy się na powierzchnię, lecz nawet z Extremis nie mogłem mieć tyle siły, by wypłynąć. Brakowało mi tlenu. Dusiłem się.
Nagle dostrzegłem czyjąś dłoń, co wrzuciła nas z powrotem do małego statku. Ledwo się trzymał w całości przez poprzednie uderzenie. Odkaszlnąłem, oddychając. Wstałem, szukając Diany.

Tony: Uważaj, Diana! Znowu może uderzyć!
Lightning: Zajmij się nim! Proszę!
Tony: Zajmę, ale masz wrócić!
Lightning: Wrócę!

Wziąłem głęboki wdech, podchodząc do przyjaciela. Nie oddychał. Zacząłem uciskać klatkę piersiową, by pozbyć się wody z płuc.

Tony: Rhodey, no dalej! Walcz! Nie możesz umrzeć!

Nadal kontynuowałem czynności ratownicze. Czułem ten strach, że również i stracę jego, a do tego nie miałem zamiaru dopuścić.

Tony: Rhodey, proszę! Obudź się, do cholery! Nie możesz dziś umrzeć! Nie możesz!

Łzy napływały mi do oczu, lecz wciąż walczyłem za niego. Powoli traciłem energię, żeby dalej działać. Przydałaby się Lightning.

Tony: Lightning! Lightning, jesteś mi potrzebna! Pokaż się!

Byłem zrozpaczony, bo w każdej chwili ona mogła być w podobnej sytuacji, co mój brat. Postanowiłem wznowić ratowanie Rhodey'go. Nie poddawałem się.
Gdy z trudem łapałem oddech, odczułem zmęczenie, a dziewczyna była w pułapce. Nie była w stanie się ruszyć.

Tony: Diana, wybacz mi!
Lightning: Iron Manie, co się stało?
Tony: Nie... daję... już... rady

Straciłem siły, padając na podłoże. Nie potrafiłem wstać, zaś ona wciąż walczyła z tym samym problemem. Nawet leżąc, dostrzegałem coraz to większą ilość ładunków elektrycznych wokół niej. Jeśli nie stłumi swojej mocy, umrze.

Part 364: Niewinne ofiary

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Pomysł Diany wcale nie wydawał się głupi. Nawet podobał mi się. Wszystko było lepsze od wspominania umarłych. Postanowiłem powiedzieć bratu, co do planów na dzisiejsze popołudnie. Zastałem go śpiącego przy zwłokach Pepper. Nadal nie miał zamiaru się z nią rozstać.

Rhodey: Powinieneś coś zjeść, Tony. Potrzebujesz zastrzyku energii
Tony: Nie jestem głodny
Rhodey: Wiem, że cała ta sprawa cię dołuje, ale mamy z Dianą pewien plan. Zechcesz posłuchać?
Tony: Wolę być przy niej
Rhodey: Ona umarła. Nic z tym nie zrobisz
Tony: Ale dla mnie wciąż żyje! Pep wciąż oddycha tym samym powietrzem, co my! Nie może być inaczej!
Rhodey: Tony...
Tony: Co to za plan?
Rhodey: Pływanie łodzią
Tony: Naprawdę? Nie wiem, jaki macie w tym zamiar
Rhodey: Potrzebujemy odpocząć i zapomnieć o tych, którzy niedawno odeszli. Musimy nauczyć się żyć dalej, dlatego zejdź na dół, by zjeść obiad. Zaraz coś ugotuję dobrego
Tony: Rhodey?
Rhodey: Tak?
Tony: Dzięki
Rhodey: Drobiazg, a teraz rusz się. Pora na posiłek

Lekko się uśmiechnąłem, by w ten sposób dać pozytywne myśli. Zostawiłem przyjaciela z chwilą do namysłu i zszedłem po schodach do kuchni. Moja córka mnie wyprzedziła. Własnie kosztowała zupę.

Rhodey: Ja miałem gotować
Lightning: Hahaha! Kobiety ślęczą przy garach. Chyba zapomniałeś o tym, tatku
Rhodey: Wolałem sam coś przyrządzić
Lightning: Źle, że zrobiłam?
Rhodey: Nie, ale...
Lightning: Więc nie narzekaj... Co z nim?
Rhodey: Raczej tu przyjdzie
Lightning: Skąd taka pewność?
Rhodey: Bo mi podziękował

~*Dwadzieścia minut później*~

**Tony**

Wziąłem się w garść, wstając z łóżka. Przytuliłem umarłe ciało ukochanej, zanim wyszedłem z sypialni. Już tęskniłem za nią, choć niebawem się spotkamy. Extremis nie zdoła uchronić mnie przed śmiercią. I tak umrę.
Po zejściu na dół, dostrzegłem nastolatkę, jak podawała porcje na talerz. Rhodey szybko się dorwał do naczynia, wcinając danie z wilczym apetytem. Trochę poczułem się lepiej, widząc go w takim nastroju. Dołączyłem do nich, jedząc zupę. Diana też rozpoczęła konsumpcję.

Lightning: Smacznego
Tony, Rhodey: I WZAJEMNIE
Tony: Dziękuję wam, że tu jesteście. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy
Lightning: My też straciliśmy kogoś bliskiego, dlatego wiemy, że blaszak nie powinien być z problemami sam
Tony: Nie mam zbroi i nie jestem już Iron Manem
Lightning: O! Poważnie? Jak to się stało?
Tony: Zniszczyłem zbrojownię, bo czułem się winny
Lightning: Winny? To znaczy, że...
Rhodey: Uznaje się za mordercę, a nie bohatera
Lightning: Eee... Bzdura jakaś. Wszystkim pomagałeś i ratowałeś. Nawet ocaliłeś świat przed inwazją
Tony: Nie zrobiłem tego sam
Rhodey: Lecz my poszliśmy za tobą, Tony
Tony: Możemy zmienić temat? Może wyjaśnicie mi, co chcecie zrobić?
Lightning: Popłyniemy łódką i tyle
Tony: Serio?
Lightning: Serio, serio. I co? Zgadzasz się?
Tony: Niech wam będzie. Nic nie stracę
Lightning: No i git

Uśmiechnęła się, kończąc swój posiłek. Przyjaciel od razu ruszył po dokładkę, a ja byłem najedzony po jednej porcji. Zgodziłem się, żeby wziąć łódź. To będzie niezapomniany dzień. Oby nic złego się nie wydarzyło.

**Lightning**

Fajnie, że zaakceptował mój plan. O dziwo nastrój mu się poprawił. Widocznie tatuś potrafi zdziałać cuda. A może ta zupa tak dobrze zasmakowała mu i musiał się odwdzięczyć uśmiechem? Jednego była na sto procent pewna. Warto zaryzykować, żeby poczuli się lepiej na duchu. Stąd ta mała wyprawa po wodach oceanu.
Gdy skończyliśmy spożywać posiłek, pozmywałam naczynia. Pan Stark zaczął zajmować się wynajęciem łodzi, zaś tatuś leżał na kanapie z przepełnionym brzuchem.

Lightning: Chcesz jeszcze?
Rhodey: Och! Niepotrzebnie... brałem... dokładkę
Lightning: Trochę pocierpisz, a potem ruszamy w drogę
Rhodey: Nie zapowiadali sztormów, ale może padać deszcz
Lightning: Żaden problem
Rhodey: Musisz uważać, by nie wpaść. Wiesz, że woda i twoje moce są niebezpieczną mieszanką?
Lightning: Oj! Wiem, wiem, choć przy kąpieli potrafię tłumić w sobie energię
Rhodey: Teraz też dasz radę?
Lightning: No pewnie

Znałam granice swoich możliwości, dlatego będę ostrożna.

Part 363: Co zrobisz, jeśli...

0 | Skomentuj

**Tony**

Dziwnie było usłyszeć z ust przyjaciela, że obwiniał się za to, co się stało. Rzadko mogłem poznać te słowa, bo zwykle ja coś robiłem złego. Teraz było inaczej, choć Pepper powinna powiedzieć o swoich problemach. Nie próbowała się zabić. Bezmyślnie połknęła więcej tabletek. W inną wersję nie mogłem uwierzyć.
Po kwadransie, pojawili się lekarze. Od razu zajęli się nią, jak należy. Sprawdzili podstawowe parametry, a my tylko czekaliśmy. Siedzieli przy rudej dość krótko. Na początku nic nie mówili, a potem... Postawili diagnozę. Byłem załamany.

Tony: Nie! To niemożliwe! Ona nadal żyje! Błagam, zróbcie coś! Pomóżcie jej!

Specjalista wyjaśnił, że to były silne leki. Zacząłem płakać nad ciałem żony, niedowierzając w śmierć ukochanej. Rhodey starał się jakoś mnie podnieść na duchu, lecz sam poczuł się z tym źle. Diana niczego świadoma wciąż siedziała w kuchni, ale i tak musiała usłyszeć moje krzyki.
Gdy karetka odjechała, chwyciłem ciało Pep, które położyłem w sypialni. Nie chciałem dokonywać pochówku.

Rhodey: Tony, jestem winny. Wybacz mi. Mogłem... Mogłem coś zrobić, ale myślałem... Źle myślałem
Tony: Ona odeszła... Nie ma jej. Nie ma
Rhodey: Tony...

Wtuliłem się w ramię przyjaciela, płacząc. Musiałem wyrzucić z siebie emocje. Czułem psychiczny ból straty najbliższej mi kobiety. Najpierw Maria, a teraz Pepper.

Rhodey: Nie martw się. Nie zostawię cię samego
Tony: Dzięki, Rhodey. Dziękuję, że tu jesteś
Rhodey: Nadal mam tę pustkę po śmierci Ivy. Wiem, że jest ci ciężko, dlatego tu będę z tobą
Tony: A Diana?
Rhodey: Nie może zostać sama. Jeszcze ktoś spróbuje ją skrzywdzić i...
Tony: Wiem, co masz na myśli. Jednak wrogów już nie ma

**Lightning**

Nie mogłam pomóc Iron Manowi. Nie miałam zbyt wiele mocy, by użyć ich do ratowania jego żony. Słyszałam, co lekarz powiedział. Dlaczego akurat teraz, gdy wrogowie przepadli, wszyscy cierpią? My musimy cierpieć, bo jesteśmy bohaterami? Bzdura! Nie zasłużyliśmy sobie na taki los.
Kiedy wyszłam z kuchni, udałam się do sypialni, gdzie znalazłam tatę. Jak mnie zobaczył, natychmiast wyszedł porozmawiać ze mną na osobności.

Lightning: To prawda? Ona nie żyje?
Rhodey: Niestety
Lightning: Współczuję mu
Rhodey: Ja też, a do tego boję się, czy nie wyrządzi sobie krzywdy
Lightning: Co masz na myśli?
Rhodey: Umyślne samobójstwo
Lightning: Oj! Raczej nie zrobiłby czegoś takiego
Rhodey: Ty go nie znasz tak długo, jak ja. Zawsze, kiedy miał problem, zamykał się w sobie, odcinając się od innych. Teraz jest inny, lecz i tak mam obawy, zostawiając brata samego w takim stanie
Lightning: Mogę zadać jedno pytanie?
Rhodey: Możesz, a powinienem się bać?
Lightning: Raczej nie
Rhodey: Więc słucham
Lightning: Co byś zrobił, gdybym umarła?
Rhodey: Diana...
Lightning: Tak czysto teoretycznie
Rhodey: Hmm... No nie wiem, ale raczej próbowałbym żyć dalej... Niczego nie planujesz, prawda?
Lightning: Spokojnie, tatku. Chciałam jedynie wiedzieć
Rhodey: A ty?
Lightning: Co?
Rhodey: Co byś zrobiła, jeśli nie byłoby mnie na świecie?
Lightning: Ech! Ciężko teraz na to odpowiedzieć... Pewnie zrobiłabym to samo, co ty
Rhodey: Byłabyś w stanie żyć?
Lightning: Świat potrzebuje bohaterów
Rhodey: Masz rację... Zostanę z nim, a ty nie wychodź nigdzie. Porób coś, ale masz zostać
Lightning: Nie bój się. Będę tutaj

Wiedziałam, że zaczął się martwić też o mój stan umysłu. Niewykluczone, by zwariować, choć... Ja nie zamierzałam się zabić. Nawet z osobistego powodu. Musiałam żyć. Mama chciałaby tego.

~*Trzy godziny później*~

**Rhodey**

Tony zasnął przy ciele Pepper. Ciągle czuł z nią nieumarłą więź. Zostawiłem go na chwilę samego, by sprawdzić, co porabiała moja córka. Siedziała na kanapie, przeglądając telewizję. Szukała ciekawego filmu, czy programu. Do tej pory nic nie znalazła.

Lightning: W porządku?
Rhodey: Zasnął, więc jest dobrze
Lightning: Pytam się o twoje samopoczucie
Rhodey: W miarę dobrze... Diana, może wymyślimy coś?
Lightning: Co konkretnie?
Rhodey: Jakiś sposób odpoczynku. We trójkę tego potrzebujemy
Lightning: Zgadzam się i chyba wiem, co możemy zrobić... Łódź
Rhodey: Łódź?
Lightning: Popływajmy po wodzie. Pora odczepić się od lądu

Part 362: Złamane skrzydła anielicy

0 | Skomentuj

**Pepper**

Pusta obietnica. Nie miałam powodu, by mu ufać, choć to podstawa w związku. Roberta kiedyś mi o tym mówiła, że bez tego nie zbuduje się dobrych relacji z małżonkiem. Prawda, dlatego po części próbowałam uwierzyć na słowo. Rhodey z nim rozmawiał, a ja musiałam udać się do łazienki. Przemyłam oczy, spoglądając w lustro.

Pepper: Mogę tobie zaufać? Po tym wszystkim, co zrobiłeś? Jednak nie mam innego wyboru. Spróbuję przekonać się do twojej obietnicy

Wytarłam ręcznikiem twarz i wyszłam z pomieszczenia. Próbowałam być dobrej myśli, że już nic więcej złego się nie wydarzy. Akurat natknęłam się na Dianę, która piła sok.

Lightning: Zbyt cicho, jak na facetów
Pepper: Z tym się zgodzę... Jak się czujesz?
Lightning: Nawet dobrze, choć czasem myślę o mamie
Pepper: To zrozumiałe, ale musicie się wzajemnie wspierać
Lightning: Wy również
Pepper: Wiem o tym, choć jest mały problem
Lightning: Jaki?
Pepper: Nie wychodzi tak, jak ma być
Lightning: Potrzeba cierpliwości
Pepper: Wiadomo... Gdybyś czegoś potrzebowała, daj znać
Lightning: Dobrze

Poszłam do chłopaków, którzy nadal byli za cicho, choć ruszali gębą. Co tak spokojnie? Wciąż miałam złe przeczucia. Sprawdziłam, czy mąż wydobrzał, przykładając rękę do jego czoła. Nie miał gorączki. Fizycznie wyglądał na zdrowego, ale psychicznej nie znałam diagnozy.

Pepper: O czym tak sobie gadacie?
Rhodey: O tobie
Pepper: Poważnie? A co takiego dokładnie?
Rhodey: Nic złego
Pepper: Nie uśmiechacie się, więc...
Tony: Kochana, gadaliśmy o tym, że potrzebujesz pomocy
Pepper: Rhodey? Powiedziałeś mu?
Tony: Czegoś nie wiem?
Rhodey: Nie, Pepper. Nie mówiłem
Tony: Ej! Co to za sekrety? Tak nie można
Pepper: Och! Raczej czasem trzeba jakieś mieć... Czyli nie mówicie o mnie?
Rhodey: Eee... No wspominaliśmy czasy, gdy poznaliśmy się na osiedlu
Pepper: Ciągle pamiętam ten dzień, jakby on był wczoraj

Nagle przed oczami pojawiły się migawki wspomnień. Zmieniały się bardzo szybko. Głównie pokazywały pierwsze spotkanie z Tony'm, poznanie sekretu o Iron Manie, zaprzyjaźnienie się z Rhodey'm, zdanie testu na agentkę, śmierć mamy... Potem urwały się urywki pamiętliwych wydarzeń.

Tony: Pepper?
Pepper: Wybaczcie... Zaraz przyjdę

Pomaszerowałam natychmiast do kuchni, by połknąć leki na uspokojenie. Wzięłam dwie, bo nie zdenerwowałam się za bardzo. Popiłam je wodą, wracając do towarzystwa. Jednak zaczęłam czuć się inaczej. Słabo.

**Tony**

Nie powiedzieliśmy rudej, co dokładnie wspominaliśmy. Głównie mówiliśmy o stoczonych walkach oraz o tych, których straciliśmy. Musiałem wyrzucić to z siebie, by poczuć się lepiej. Pep ledwo zwracała uwagę na temat rozmowy. Przypominała nieobecną. Pogrążoną w myślach. Lekko ją szturchnąłem stopą o żebro. Lekko drgnęła.

Tony: Jak chcesz spać, to kładź się do łóżka. Zrobię za ciebie obiad, dobrze?
Pepper: Nie... jestem... senna
Tony: Pep, co się dzieje?

Spojrzała na ręce, a później na nas. Nie wiedziałem, jak mogłem pomóc. Wstałem z kanapy, kładąc ukochaną w swoje objęcia.

Tony: Lepiej?
Pepper: T... Tony
Tony: Jesteś chora?
Rhodey: Znowu je brałaś, tak? Ile tym razem?
Pepper: Dwie
Rhodey: Na pewno tylko dwie?
Tony: O czym wy mówicie? Co jest grane? Pepper, czy ty...
Pepper: Prze... Przepraszam
Tony: Pepper!

Krzyknąłem, a ona zemdlała. Poklepałem lekko po policzku, próbując zbudzić żonę. Bałem się, że sobie zaszkodziła. Co ona zrobiła? Od razu zadzwoniłem po karetkę.

Tony: Rhodey, żądam wyjaśnień! Co brała?!
Rhodey: Dziś nakryłem ją na wzięciu leków. Mówiła, że to na uspokojenie
Tony: Cholera! Musiała przedawkować!
Rhodey: Tony, uspokój się
Tony: Ile tego wzięła?!
Rhodey: Chyba łącznie będzie pięć
Tony: Pięć?! O nie! Pepper, coś ty narobiła?!

Sprawdziłem, czy oddychała. Ledwo, a do tego puls słabł z każdą minutą. Musiałem coś zrobić, zanim pojawią się lekarze. Przykryłem chorą kocem. Dalej pozostało czekać, aż trafi w odpowiednie ręce.

Tony: Obiecałem nie zabijać się. Obiecałem to dla ciebie, Pep. Musisz żyć, rozumiesz? Nie możesz umrzeć. Straciłem was zbyt wielu. Nie chcę teraz stracić ciebie!
Rhodey: Powinienem ją powstrzymać. Jeśli ktoś zawinił, to tylko ja
Tony: Rhodey...
Rhodey: Tak, Tony. Mnie możesz winić za jej stan. Tylko i wyłącznie mnie

Part 361: Pochłonięty nienawiścią

0 | Skomentuj

**Tony**

Wszystko zaczęło płonąć. Nawet kanapa oraz pomieszczenie medyczne. Powoli każdy element w zbrojowni pochłaniał ogień. Również pojawiło się więcej dymu i nie zakrywałem ust. Chciałem się zatruć. Nie zamierzałem przeżyć. Miałem zamiar zginąć tam, gdzie powstał bohater, który już nim nie był.
Gdy dusiłem się, Pepper chwyciła za gaśnicę, gasząc pożar. Zdołałem dostrzec, że żadna ze zbroi nie przetrwała. Jedynie część mebla była zwęglona.

Pepper: Tony, nie wdychaj tego! Zatrujesz się!
Tony: Tego chcę... Ekhm... Wybacz... mi
Pepper: Tony!

Upadłem na podłogę, lecz nadal pozostawałem przytomny. Pepper sama mnie zgarnęła z ziemi, a ja nie miałem ani trochę siły, żeby stawiać opór. Przerzuciła moją rękę przez swoje ramię, wyprowadzając z szczątków bazy. Byliśmy w salonie. Zostałem położony na sofie. Nie chciałem leżeć. Próbowałem wstać, lecz znowu pozostałem bez energii.

Pepper: Nie ruszaj się stąd... Myślałeś, że zabijając siebie i niszcząc fabrykę, to coś zmienisz? Guzik prawda! Tony, nie zniosłabym twojej śmierci po raz kolejny. Musimy żyć, rozumiesz? Nie próbuj popełniać samobójstwa, dobra? Masz mnie i Rhodey'go. Nie jesteś sam. Pamiętaj o tym
Tony: Pep...

Nie zdołałem nic więcej powiedzieć, zamykając oczy. Wiedziałem, co usiłowała zrobić. Zmuszała mnie, żebym odnalazł dawny powód do życia. Seryjni mordercy muszą ginąć, więc ja też powinienem tak skończyć. Jednak z drugiej strony, nie zostawiłbym rudej samej. Kochałem ją.

~*Pół godziny później*~

**Rhodey**

Pojechałem do fabryki razem z Dianą. Nie mogła pozostać bez opieki, gdyby ktoś próbował ją skrzywdzić. Może miała moce, lecz nie powinna walczyć.
Po pojawieniu się na miejscu, jedna z części była zwęglona. Kto podpalił zbrojownię? Przecież wrogów nie ma. Tony będzie wiedział, więc udałem się do jego domu. Zapukałem i weszliśmy do środka. Córka jedynie stała przy ścianie i nic nie robiła.

Pepper: Głodna?
Lightning: Nie
Pepper: Nie krępuj się. Rób, na co masz ochotę
Lightning: Dziękuję
Pepper: Rhodey, musimy pogadać
Rhodey: Po to przyjechałem
Pepper: To ważne
Rhodey: Dlatego tu jestem

Młoda zajęła się szukaniem smakołyków w lodówce. Faktycznie była głodna. Pewnie zaspokoi apetyt i pójdzie spać. Poszliśmy do salonu, gdzie dostrzegłem Tony'ego na kanapie. Czyżby moje przeczucia okazały się prawdziwe?

Rhodey: Co się stało?
Pepper: Podpalił zbrojownię. Niby ugasiłam pożar, lecz ze zbroi i lecznicy nic nie pozostało
Rhodey: Myślałem, że ktoś inny mógł być do tego zdolny. Co mu tak odbiło?
Pepper: Próbował się zabić
Rhodey: Co takiego?! Niemożliwe!
Pepper: Nie kłamię i sam się do tego przyznał
Rhodey: Boże! Aż tak przeżywa śmierć Marii?
Pepper: Nie tylko jej. Obwinia się za każdą śmierć... Rhodey, pogadaj z nim, bo ja nie wiem, co mam robić
Rhodey: No dobrze. Na pewno zmieni zdanie i będzie chciał żyć
Pepper: W tobie jedyna nadzieja

Te słowa zabrzmiały tak poważnie, aż zrozumiałem powagę sytuacji. Tony chciał się zabić. Nie mogłem pozwolić, by spróbował jeszcze raz.

Rhodey: Śpi?
Pepper: Tak
Rhodey: Na pewno?
Pepper: Sprawdzałam. Wszystko gra, choć prawie doszło do zatrucia
Rhodey: A ty, jak się czujesz?
Pepper: Muszę jakoś z tym żyć

Podeszła do szafki, wyjmując jakieś leki. Połknęła trzy tabletki, popijając wodą. Od kiedy musi coś brać?

Rhodey: Pepper?
Pepper: To tylko na uspokojenie. W ten sposób próbuję normalnie funkcjonować
Rhodey: Tony wie o tym?
Pepper: Nie i nie powinien wiedzieć, bo jeszcze zrobi coś głupiego
Rhodey: Tylko ty też nie próbuj
Pepper: Nie będę... Chyba nie

~*Dwadzieścia minut później*~

**Pepper**

Dostrzegłam, że mąż zaczął się budzić. Od razu podeszłam do niego razem z Rhodey'm. Otworzył oczy i spoglądał na nas. Odrobinę byłam spokojniejsza, lecz nadal bałam się, co może jeszcze wymyślić.

Pepper: Jak się czujesz, Tony? Nie zrobisz więcej głupot?
Tony: Pep, ja... Ja przepraszam... Nie powinienem tego robić... Kocham cię i... nie chcę umrzeć
Rhodey: No to widzę, że nie jestem potrzebny
Tony: Rhodey? Co tu robisz?
Rhodey: Oboje nie odbieraliście telefonów, więc przyjechałem was odwiedzić. Martwiłem się, wiesz?
Tony: Jak zawsze... Naprawdę mi wybaczcie. Obiecuję więcej tego nie zrobić
Pepper: Przyrzeknij
Tony: Przyrzekam

---**---

Przed nami ostatnia faza opowiadania. Składa się z sześciu partów. Ostrzegam, że robi się dziwnie, a końcówka może zaskoczyć.
© Mrs Black | WS X X X