Part 259: Trudna odpowiedź na banalne pytanie

0 | Skomentuj


**Duch**

Śledziłem naukowca, aż do budynku Stark International. Co jakiś czas zerkał za siebie. czy nikt go nie widział. Pewnie bał się stracić walizkę z kasą. Dostał sporo szmalu za sprzedaż broni, bo raczej Mr. Fix nie potrzebuje zabawek.
Gdy miał zamiar otworzyć drzwi, szybko przypuściłem na niego atak. Strzeliłem strzałkę paraliżującą, lecz zdołał zrobić unik. Spróbowałem porwać go w tradycyjny sposób. Zwykła łapanka. Teraz nie mógł nigdzie uciec. Został przygwożdżony do ściany, gdzie nikt nas nie mógł dostrzec.

Duch: Gadaj, co mu sprzedałeś! Gadaj albo cię zabiję

Wyjąłem ostrze z rękawa, przykładając je do szyi faceta. Czułem, że bał się zginąć, więc powinien łatwo skłonić się do współpracy.

Duch: Powtórzę jeszcze raz... Co dostał Mr. Fix?

Nadal nie odpowiedział. Traciłem cierpliwość. Dopiero później wskazał na gardło. Nie potrafił mówić, ale rozumiał mnie doskonale. Nie tego się po nim spodziewałem. Napisałem na telefonie, co chciałem mu przekazać. Schowałem sztylet, by mógł odpisać.

On ma bombę. Nie miałem wyboru. Groził mi

Duch: Czy ktoś z firmy Starka również z nim współpracuje?

Napisałem kolejne słowa, a on uspokoił się i odpowiedział szczerze.

Reszta nie żyje. Tylko ja pozostałem. Czy mogę już iść?

Wskazałem palcem na drogę, co zrozumiał bez trudu. Poznałem ledwie jeden szczegół. Potrzebowałem dowiedzieć się więcej. Jednak kolejnym informatorem będzie Stark. Anthony Edward Stark.

~*Trzy godziny później*~

**Tony**

Koniec tego leżenia. Pora wziąć się do pracy. Pepper zastąpiła moje miejsce na kanapie. Zasnęła, bo tak długo przy mnie czuwała. Musiałem zająć się poszukiwaniem Mr. Fixa. Z tego, co zdołałem zauważyć w komputerze, ona też szukała czegoś o nim.

<<Tony, jest druga w nocy. Idź spać>>

Tony: FRIDAY, mam dość leżenia, a poza tym, muszę nad tobą popracować lub...

<<Nic nie kombinuj>>

Tony: Potrzebujesz partnera

<<No to chyba oszalałeś>>

Tony: Kłamałaś, mówiąc Pepper, że umrę, a to nieprawda

<<Według statystyk, jedna akcja i będzie po tobie>>

Tony: Ja ciągle mam te ryzyko. Za każdym razem w zbroi

<<Uwaga>>

Tony: Co?

<<Mamy nieproszonego gościa>>

Tony: Fury?
Duch: Tak blisko, a jednak tak daleko, Anthony
Tony: Duch!

Zeskoczył na ziemię, mierząc przez chwilę do mnie z broni. Byłem bezbronny. Czego on chce?

Duch: Mam do ciebie sprawę, więc lepiej mnie posłuchaj
Tony: Zabawne, bo chciałem powiedzieć to samo... Idź stąd, póki nie włączyłem systemu namierzającego
Duch: Stark, musisz coś wiedzieć. Tu chodzi o twoją firmę
Tony: I ciebie to obchodzi? Niemożliwe
Duch: Więc lepiej zrozum... Twoi ludzie handlują z Fixem. Kojarzysz go, prawda?
Tony: Właśnie miałem zamiar szukać drania
Duch: Siedzi bezpiecznie w śródmieściu i dupy stamtąd nie ruszy, jeśli ostatni sprzedawca broni żyje. Poprzednia transakcja była związana z bombą
Tony: No pięknie. Nie dość, że zniszczył moją reputację, to jeszcze planuje coś w zanadrzu
Duch: Przyszedłem do ciebie, bo ty masz dostęp do danych swojej firmy. Mogłem się włamać, ale liczę na twoją pomoc
Tony: Jest jakiś haczyk?
Duch: Matt i Katrine mogą być zagrożeni
Tony: Jak bardzo?

<<Tony, on ma rację. Doszło do tej transakcji i według moich obliczeń, celuje w centrum miasta>>

Tony: Tam jest też Akademia Jutra
Duch: Jedna bomba rozwali pięćdziesiąt budynków
Tony: Dowiedzmy się, jaka bomba

Wszedłem do bazy danych, a dokładnie do spisu wynalazków z sejfu taty. Być może coś z niego zniknęło. I miałem rację.

Tony: Bomba elektromagnetyczna. Może wyłączyć zasilanie w całym budynku i jest w stanie spalić elektronikę. Wszystko zależy od ustawień
Duch: Musimy poznać lokalizację. Fix mierzy w jedno miejsce, skąd odpali ładunek
Tony: Tylko, co on chce przez to osiągnąć?
Duch: Bądźmy w kontakcie na bieżąco
Tony: No dobra, ale potrzebuję zbroi
Duch: Więc rusz się i pracuj, jasne?
Tony: FRIDAY?

<<Zezwalam>>

Duch szybko się ulotnił, lecz zaczynałem się niepokoić o Matta. Jeśli bomba wybuchnie, sparaliżuje też Akademię. Jednak awaria zasilania w budynku nie stanowi zagrożenia, ale coś było na rzeczy, że akurat ten wynalazek został skradziony. Stane prawie każdy zamienił w broń. Może i tak będzie tym razem. No nic. Musiałem dokończyć budować pancerz.

Tony: Jeśli Mr. Fix czegoś chce, powinien zjawić się jeszcze raz

<<Może planować atak na jakiś cel>>

Tony: Na jaki?

Part 258: Transakcja

0 | Skomentuj

**Pepper**

Negatywny. Powinnam cieszyć się z tego, że nie skrzywdziliśmy kolejnego dziecka, choć chciałabym znowu poczuć w sobie maleńkie życie. Mogłam tą wiadomością uspokoić Tony'ego, który zaś uderzył w kimę. Nie miałam mu tego za złe. Gdyby moje przesłuchanie tyle trwało, padłabym ze zmęczenia tak, jak on.

Pepper: FRIDAY, sprawdź ostatnie transakcje Stark International

<<Myślałam, że poprosisz o coś innego>>

Pepper: Najpierw odnajdź te dane, a potem mi powiesz, co zrobić dalej z Tony'm

<<Ostatnia zapisana transakcja miała miejsce sześć godzin temu>>

Pepper: Wtedy Tony zemdlał przez generała... Dziwne

<<Nie szukaj powiązań, bo ich nie znajdziesz. SHIELD nie handluje z terrorystami>>

Pepper: Ale z firmą Tony'ego już tak

<<A skoro mowa o tym, stan twojego męża uległ poprawie, lecz do pełni sił nigdy nie wróci>>

Pepper: Nigdy? To znaczy, że...

<<Dni Iron Mana dobiegają końca>>

Pepper: FRIDAY, ty chyba nie mówisz poważnie?

<<Przykro mi>>

Pepper: Ale ja... Ja nie chcę go stracić

<<Dlatego odciągnij chłopa z dala od kłopotów>>

Pepper: Chce dorwać prawdziwego sprawcę zabójstwa. On jest uparty... Ile ma czasu?

<<Wystarczy jedna poważna akcja i będzie po nim>>

Pepper: Nie

Zaczęłam płakać, bojąc się o Tony'ego. Nie przypuszczałam, że znowu będę musiała znieść najgorsze. Na moje nieszczęście znowu się obudził. Pewnie przez mój płacz. Inaczej nie potrafiłam zareagować.

Tony: Pep, co się dzieje? Chodzi o dziecko?
Pepper: Nie jestem w ciąży. Nie ma wpadki
Tony: To skąd te łzy?
Pepper: Dlaczego mi nie powiedziałeś, że umierasz?
Tony: Co? Ja przecież...
Pepper: Nie kłam! Powiedziała mi
Tony: FRIDAY?

<<Powinna wiedzieć. Kochacie się, tak? Skończcie mieć przed sobą tajemnice>>

Tony: Przecież nie umieram. Chyba muszę znaleźć błąd w oprogramowaniu, bo wmawiasz jej kłamstwo
Pepper: To... To pomyłka?
Tony: No pewnie. Nie martw się. Nie zostawię cię

Rzuciłam mu się na szyję, tuląc, a po policzkach spłynęła ostatnia fala łez. Nie wiedziałam, komu mam wierzyć. Własnemu mężowi, czy sztucznej inteligencji?

Pepper: Nie kłamiesz?
Tony: A po co miałbym?
Pepper: No wiesz... Żeby mnie nie martwić
Tony: Hej! Rozchmurz się. Wszystko jest tak, jak powinno być
Pepper: Chciałbyś mieć kolejne dziecko?
Tony: Z tobą mogę wychować nawet i piątkę bachorów
Pepper: Naprawdę?
Tony: Tylko nie spieszmy się

Pocałował mnie w usta, aż zapragnęłam poczuć więcej. Jednak potrzebował odzyskać siły. Jedna część mózgu mówiła mi, że coś miał za uszami, zaś druga próbowała zaufać jego słowom. Ponownie zasnął, a ja ciągle czuwałam przy nim.

**Duch**

Katrine zasnęła, więc mogłem z żoną porozmawiać na osobności. Upewniłem się, czy córka nie próbowała podsłuchiwać. Spała, jak zabita. Nic jej nie było w stanie obudzić. Cieszyłem się, widząc ją w dobrej formie. Bez ran i ciągle żywa. Zszedłem do salonu, gdzie była Viper.

Viper: Śpi?
Duch: Sprawdziłem i raczej nas nie usłyszy
Viper: To dobrze... Przepraszam za moje zachowanie, ale nienawidzę Starków. Wszystko przez Iron Mana
Duch: A myślisz, że mi jest tak łatwo żyć z tą myślą, jak w przyszłości będziemy w tej rodzinie?
Viper: Do tego nie mogę dopuścić, ale ty jakoś polubiłeś ich
Duch: Nie chcę niszczyć szczęścia naszej córki, więc pogódźmy się z nimi. Zróbmy to dla niej
Viper: Ostatnio spotkałam jakiegoś faceta, co handlował z Mr. Fixem. Powinieneś go kojarzyć
Duch: Nie nadążam za nim. Nie wiem, czego chce
Viper: Dostał coś, czego nie powinien mieć
Duch: Co takiego?
Viper: Chyba bombę
Duch: Bombę? Czyli coś planuje. Musimy dowiedzieć się, co chce zrobić i kiedy zaatakuje
Viper: Spróbuję poszperać w doku jeszcze tej nocy. Idziesz ze mną?
Duch: Ktoś musi z nią zostać
Viper: Wystarczy podłożyć nadajnik i gotowe...  To ja zostanę, a ty podejdziesz na tyle blisko, bo ciebie nie zauważą
Duch: Zgoda, ale...
Viper: Coś nie tak?
Duch: Boję się o naszą córkę
Viper: Spokojnie. Mam ją na oku

Szybko zniknąłem, lecąc na miejsce poprzedniej lokalizacji dziwoląga.

~*Dwie godziny później*~

Mr. Fix znowu handlował z jakimś typkiem od Stark International. Poznałem po logo na ubraniu naukowca. Sprzedawca był naukowcem? Co znajdowało się w walizce? Kolejna bomba? Informacje o przesyłce mogłem otrzymać w jeden sposób. Śledzić go. Podrzuciłem mu pluskwę, znając obecnie każdy jego ruch. Niezauważenie leciałem nad celem, który nie był świadomy, że wpakował się w niezłe bagno.

Part 257: Moc biologicznej destrukcji

0 | Skomentuj

**Ivy**

Zanim mieliśmy wstąpić do restauracji, wróciliśmy do hotelu. Instruktor śmiał się z tego żartu i przyznał, że nie każdy ma taką odwagę. Wzięliśmy od niego Dianę i pojechaliśmy zmienić ubrania w coś bardziej eleganckiego. W walizce powinnam znaleźć idealną sukienkę na ten wieczór, a Rhodey do tego czasu niech znajdzie jakiś garniak.
Po przyjeździe na miejsce noclegu, otworzyłam drzwi od naszego pokoju. Rzeczy nadal pozostały nienaruszone, więc trochę czasu minie, nim znajdziemy to, czego potrzebujemy.

Rhodey: Diana musi iść z nami, a tak wolałbym tylko z tobą spędzić ten czas
Ivy: Czyli przestałeś się gniewać za ten kawał?
Rhodey: Wybaczyłem tobie, a teraz ja muszę wymyślić coś na Pepper. Masz świetne pomysły, więc zaproponuj
Ivy: Sorry, ale dziewczyny muszą trzymać się razem. Nie pozwolę jej skrzywdzić
Rhodey: Oj! Nic nikomu się nie stanie
Ivy: Na pewno? Bo ty chyba chcesz zemsty za ten telefon
Rhodey: Pamiętasz jeszcze?
Ivy: Tak, a ty nie odpuścisz żonie swego przyjaciela
Rhodey: No właśnie. Powinniśmy do nich zadzwonić i powiedzieć, że...
Ivy: Nie przeszkadzajmy im
Diana: MAMA!
Ivy: Co się stało?
Diana: Ma... ma
Ivy: No jestem tu
Rhodey: Od kiedy ona tak mówi?
Ivy: Widocznie mamy samouka
Rhodey: Lub nieludzkie dziecko
Ivy: Czy ty mi coś zarzucasz?
Rhodey: Nie jesteś może kosmitką?
Ivy: Hahaha! Żartujesz, tak? Chyba nie sądzisz, że... A jednak... Rhodey, jestem człowiekiem na sto procent
Diana: TATA!
Rhodey: Coś jeszcze potrafi powiedzieć?
Ivy: Tylko te dwa słowa... Może zamiast stawiać kolację, zapiszę cię do psychologa?
Rhodey: Ty nie wiesz, przez co przeszedłem i raczej on nie pomoże. Jakaś wariatka, która okazała się kosmitką prawie odebrała mi życie. Mało tego próbowała skrzywdzić każdego. Zrobiła taką masakrę, co łatwo nie wymażę z pamięci
Ivy: Przepraszam... Nie wiedziałam
Rhodey: Ale jesteśmy z dala od kłopotów. Mamy spędzić ten czas razem
Ivy: No to zamówmy pizzę do hotelu i po sprawie
Rhodey: Jestem za
Ivy: Świetnie, więc poczekaj

Zeszłam do recepcji, żeby skorzystać z książki telefonicznej. Zapisałam numer pizzerii i wróciłam na górę. Nie było mnie kilka minut, a Diana znowu dała mu w kość. Zaczęłam się śmiać, widząc jak bekała na niego, lecz później zwróciła jedzenie na jego spodenki.

Rhodey: To może jednak ubiorę się w coś innego
Ivy: Hahaha! Diana, na dziś wystarczy
Diana: Mama?
Ivy: Tak, mama. Mama nie chce męczyć twojego tatusia... Pójdziesz spać?
Diana: Ne
Ivy: Ne?
Diana: Ne
Ivy: No to ne

~*Trzy godziny później*~

**Victoria**

W końcu znalazłam czas na zajęcie się czyszczeniem zbroi Pepper. Przeskanowałam pancerz w ukrytym laboratorium, gdzie dostęp nikt nie miał poza mną i Ho. Kiedyś, bo umarł, więc zostałam sama. Szczególnie po stracie Ricka. Jak ja sobie poradzę? No nic. Muszę być silna. Tony też nie ma lekko.
Gdy sprawdziłam, jaka substancja pokrywała części Rescue,  okazała się żywa. Musiałam ostrożnie oddzielić pył do próbki. Włożyłam dodatkową parę ochronnych rękawic przeciw promieniowaniu.

Dr Bernes: Niezwykłe. Ten pył oddziałuje na ludzkie DNA, jak śmiertelny wirus. Infekuje w jednej chwili, przebudowując organizm lub całkowicie niszczy nosiciela

Pozbyłam się śladów kryształu, wsypując resztki do specjalnej probówki. Nie mogła być w szpitalu. Była zbyt niebezpieczna. Potrzebowałam konsultacji z SHIELD. Czy ta sama substancja zmieniła ludzi w potwory z Tahiti? Poznałabym odpowiedź, gdyby Rick tu był, choć od Pepper też uzyskałabym potwierdzenie hipotezy. Schowałam fiolkę do walizki razem z Rescue, żeby zwrócić ją właścicielce.

**Pepper**

Pięć godzin. Pozostało pięć godzin i wszystko będzie dobrze z Tony'm. Taką miałam nadzieję, ale w obecnej sytuacji ciężko liczyć na jakąkolwiek pomoc. Postanowiłam poszperać w komputerze, szukając ostatnich znanych transakcji Mr. Fixa. Kilka w dawnej bazie AIM, lecz ostatnia miała miejsce w śródmieściu z kimś od... Stark International. Nie wiedziałam, co to miało znaczyć, ale Tony powinien zainteresować się, co robi firma za interesy. Moment... Może dowiem się, jakie wynalazki trafiły w jego łapska.
Gdy weszłam na listę kupców, usłyszałam niepokojący oddech męża.

Pepper: Tony, uspokój się. To tylko zły sen. Nic nie dzieje się naprawdę... Tony, słyszysz mnie? Idź za moim głosem. Jestem tu przy tobie

Chwyciłam go za rękę, próbując ukoić jego nerwy. Poczułam, jak sam ścisnął mi dłoń. Powoli opanował swój strach i rozluźnił się. Otworzył oczy i nie wierzył, że nadal byłam przy nim.

Tony: Pepper?
Pepper: Cii... Śpij. Jeszcze masz czas. Odpocznij. Później pogadamy
Tony: Jesteś kochana
Pepper: No wiem... Ciastka smakowały?
Tony: Skoro ich nie ma
Pepper: A może gdzieś je schowałeś, co?
Tony: Ja nie Rhodey
Pepper: Hahaha! No dobra. Ja tu jestem, gdybyś czegoś potrzebował
Tony: A Matt?
Pepper: On śpi, bo jutro musi wstać do szkoły. O dziwo ma wszystko usprawiedliwione z powodu choroby
Tony: Pep?
Pepper: Tak?
Tony: Czy jesteś w ciąży?

Te pytanie mnie zaskoczyło z jego strony. No jasne. Wieczór kawalerski i ta gra w pokera. Chyba trzeba zrobić test.

Part 256: Nieuchronny upadek

0 | Skomentuj

**Pepper**

Czekałam, aż Tony się obudzi. Fakt, że to długo potrwa, skoro Fury go męczył ponad jedenaście godzin. Jedną godziną odsapnął. Pozostało dziesięć. Nie mogłam zostawić męża samego. Chciałam mu pomóc w odzyskaniu sił.
Kiedy miałam zamiar pójść do kuchni po coś smacznego, usłyszałam, jak ktoś szedł w kierunku zbrojowni. Pomyślałam o włamywaczu, więc chwyciłam za paralizator, idąc przegonić nieproszonego gościa. Już chciałam porazić intruza, ale w ostatniej chwili zorientowałam się, że to Matt wrócił do domu.

Pepper: No w końcu wróciłeś. Gdzie byłeś? Miałeś nigdzie nie wychodzić, Matt. Chcesz dostać szlaban za ucieczkę?
Matt: Mamo, przystopuj trochę. Poszedłem tylko zobaczyć się z Katrinie i tyle... Czemu tata leży i nic nie robi?
Pepper: Musi odpocząć, a ty skończ z tymi schadzkami zakochanych
Matt: Ale ja nie mówiłem o...
Pepper: Idź do pokoju
Matt: Nic mu nie jest?
Pepper: Spokojnie. Potrzebuje tylko dłuższego snu
Matt: Viper tu była?! Walczył z nią?!
Pepper: Cii... Mów ciszej i nie krzycz. Nie wiem, czy ją widział, ale ktoś inny jest winny za jego stan
Matt: Kto?
Pepper: Generał Fury
Matt: Mogę cię o coś spytać?
Pepper: Pytaj, jeśli nie prosisz o zgodę na seks
Matt: Ej! Co wy z tym macie?! Uwzięliście się na mnie?!
Pepper: Ciszej, bo go obudzisz
Matt: Przepraszam... Chciałem tylko zapytać, czy mam dalej chodzić do szkoły przez to, jak wyglądam
Pepper: Nic nie widzę dziwnego
Matt: Ukrywam łuski i pazury, ale ten efekt nie trwa długo
Pepper: Do szkoły będziesz chodził, aż otrzymasz świadectwo, więc migiem do pokoju spać
Matt: Jest dopiero szesnasta
Pepper: To ucz się
Matt: Hahaha!

Więcej nic nie powiedział, idąc do swojego kącika. Nadal czekała, aż Tony otworzy oczy i będziemy mogli porozmawiać o tym, co się ostatnio wydarzyło. O wieczorze kawalerskim, Tahiti oraz sabotażu ze strony jakiegoś złoczyńcy. Tylko, że większość została pokonana. Pozostał jedynie... Whiplash. O nie.

~*Dwie godziny później*~

**Ivy**

Zmieniłam plany. Mogłam dziś wykonać swoją zemstę. Nie było ciemno, a ludzie dalej bawili się. Powiedziałam Rhodey'mu o jednej z atrakcji, którą był skok ze spadochronem. Diana śmiała się, słysząc te słowa. Lepiej niech mnie nie zdradzi. Zgodził się na tę rozrywkę, ale wpierw musieliśmy zmienić ubranie na bardziej lekkie. Włożyłam spodenki, które przylegały do ciała i obcisły T-shirt koloru czarnego. Biało- czarna, jak zebra. Małej tylko zmieniłam bluzkę, zaś mąż też włożył komplet sportowy na przygodę życia.

Ivy: Gotowy?
Rhodey: Lubisz takie sporty ekstremalne? Nie chciałbym uciszać twoich krzyków
Ivy: Hahaha! Mów za siebie... Uwielbiam czuć adrenalinę, a najlepsza jest w powietrzu
Rhodey: Co robimy z Dianą?
Ivy: Będzie pod opieką instruktora. Na ten jeden skok... Kasę już zapłaciłam i lepiej nie bądź kurczak. Bądź dużym chłopcem
Rhodey: Ivy, latałem jako War Machine na spore dystanse. Nie stchórzę
Ivy: I bardzo dobrze

Uśmiechnęłam się z diabelskim uśmieszkiem po kryjomu. Tego skoku nigdy nie zapomni. Emocje gwarantowane. Faza pierwsza: amator.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, podeszliśmy do mężczyzny, co odpowiadał za bezpieczeństwo. Wyjaśnił nam, jak to ma wyglądać, a Diana zostanie z nim, bo dziecka nie wpuści do samolotu. Objaśnił zasady oraz, co zrobić w razie przypadku awarii. Były dwie linki, otwierające spadochron.
Po wytłumaczeniu wszystkiego, wsiedliśmy, lecąc na wyznaczoną wysokość. Zostaliśmy wyposażeni w plecak.

Ivy: Skaczemy?
Rhodey: Jestem przygotowany
Ivy: No to hop!

I wyskoczyłam, trzymając pod sobą Rhodey'go, który był skazany na mnie. Tylko ja mogłam otworzyć spadochron. Zabawny się, kochany.
Kiedy spadaliśmy coraz to szybciej, byliśmy też blisko zderzenia się z glebą.

Rhodey: Pociągnij za linkę
Ivy: Nie działa!
Rhodey: A ta druga?

Kolejna faza: wciskanie takiej ciemnoty, by zgotować mężulkowi piekło.

Ivy: Obie nie działają! Rhodey, my tu zginiemy!
Rhodey: Aaa!
Ivy: To już nasz koniec! Masz jakieś ostatnie życzenie?!
Rhodey: TAK! NIECH TA LINKA ZADZIAAAŁA!
Ivy: A MOŻE POWIESZ COŚ, CO NAPRAWDĘ CHCIAŁABYM USŁYYSZEĆ?!
Rhodey: AAA! PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM ZA TEGO POKERA! JA NIE CHCIAŁEM!
Ivy: Rhodey? Rhodey!
Rhodey: Co? Co takiego?
Ivy: Przeżyjemy

Pociągnęłam za linkę, otwierając spadochron. On nadal panikował, aż zasłonił sobie oczy. Czas na ostatnią fazę: powiedzenie prawdy, a to go zaboli najbardziej. Bezpiecznie wylądowaliśmy, porzucając sprzęt. Czekaliśmy na instruktora.

Ivy: Rhodey, wszystko gra?
Rhodey: Jak? Jak to się stało?! Boże! Już myślałem, że zginiemy!
Ivy; Uspokój się. To był żart
Rhodey: Co takiego?! O mało na zawał nie padłem!
Ivy: Kochanie, zemściłam się. Hahaha! Mam cię!
Rhodey: Wiem... Zasłużyłem sobie na to
Ivy: Oj! Skończ przeżywać. W ramach rekompensaty, stawiam kolację
Rhodey: Kolejny żart?
Ivy: Już nie

Part 255: Bo jestem tylko człowiekiem

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nie zastanawiałam się ani sekundy dłużej i zabrałam Tony'ego do domu. Chwyciłam go sposobem matczynym, a Natasha pożyczyła mi swój motor. Miał autopilota, więc mógł wrócić do niej, kiedy zechce. Nie żartowałam z tym spaleniem raportu. Mogłam to zrobić, jeśli Fury spróbuje zniszczyć nasz dom.
Gdy znalazłam się przed wejściem do fabryki, zostawiłam pojazd w bezpiecznym miejscu, lecz sam pojechał do właścicielki. Położyłam ukochanego na kanapie, by FRIDAY mogła sprawdzić, jak długo będzie spał. W tym samym czasie, zrobiłam niewielką przekąskę, żeby nabrał sił, a do tego jakiś sok. Z tych nerwów pokusiłam się o duży kubek kofeiny. Nie żałowałam cukru. Potem wróciłam z jedzeniem do części roboczej.

Pepper: Co z nim?

<<Jego organizm jest bardzo wymęczony pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Potrzebuje dużej ilości snu>>

Pepper: A serce?

<<Nie martw się, Pepper. Nic mu nie jest>>

Pepper: Fury powinien dostać za swoje... System przeciw włamywaczom działa?

<<Sprawny w pełni. Co kombinujesz?>>

Pepper: Groził nam, że zniszczy fabrykę. Trzeba być gotowym na wszelkie możliwości
Tony: Pepper...
Pepper: Cii... Śpij. Musisz nabrać sił
Tony: Nie powinnaś... nam przerywać
Pepper: I pozwolić, by cię wykończył? Mowy nie ma!
Tony: To i tak bez znaczenia, skoro dr Yinsen nie żyje przeze mnie
Pepper: Ej! Poradzimy sobie ze wszystkim

Przytuliłam go, żeby nie czuł się samotny. Tak bardzo tęskniłam za nim i gdybyśmy mieli razem dziecko przez kolejną wpadkę, pokochałabym je całym sercem. Przykryłam męża kocem, dając mu spokój. Wyłączyłam alarmy, więc mógł odpocząć.

<<Alarmy o zagrożeniach zostały wyłączone>>

Pepper: Zablokuj dostęp do zbroi, bo nie może nic robić

<<W porządku>>

Pepper: Zgadzasz się ze mną?

<<Tony ostatnio za bardzo lekceważył swoje zdrowie i przyda się długi sen>>

Pepper: To przypilnuj go, a ja zobaczę się z synem

<<Zgoda>>

Ucałowałam chłopaka w czoło i poszłam do części domowej. Oby Matt nie narobił żadnych kłopotów. Jeszcze brakuje mi wojny z Duchami.

**Matt**

Zabrałem Katrine do domu. Już długo w nim nie była. Za pomocą lotu szybko znalazłem się u celu. Ostrożnie zapukałem do drzwi z obawą, że Viper rzuci się na mnie z nożami, tasakami i innymi... Eee... Nieważne. Przecież jestem Makluańczykiem. Nie powinienem się bać. Otworzył nam jej ojciec.

Duch: No nareszcie jesteście. Widzę, że po ranie brak śladów... Jak się czujesz?
Katrine: Zdecydowanie lepiej
Matt: Viper wciąż tu jest?
Duch: Już nie stanowi zagrożenia, choć ciężko ją uspokoić
Matt: Kiedy nasze rodziny się wreszcie pogodzą?
Duch: Sam tego chcę, ale ona wszystko psuje. Na pewno szybko to nie nastąpi
Katrine: Dzięki, Matt za wszystko, a twój sekret jest bezpieczny
Matt: Gdybyś miała jakiś problem z lekcjami, chętnie udzielę korepetycji
Katrine: Ha! Ty i nauka? Chyba z Księżyca spadłeś
Duch: Lepiej wracaj do domu, bo zrobi się nieprzyjemnie, a wolałbym nie zbierać trupa we własnym domu
Katrine: To do jutra, Matt. Widzimy się w szkole
Matt: No jasne! Szkoła! Trzeba usprawiedliwić nieobecności!
Duch: Wychowawcy wyjaśniłem o waszej sytuacji. Macie czystą kartę
Matt: Dziękuję
Duch: Drobiazg

Pomachałem na pożegnanie, biegnąc w stronę domu. Upewniłem się, czy nikt nie widział i skoczyłem wysoko w powietrze, lecąc.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Nigdzie nie znalazłam Matta. Widocznie znowu zniknął, bo poleciał do Katrine w odwiedziny. No to pozostało zobaczyć, czy Tony poczuł się lepiej, a FRIDAY dopilnowała go do porządku. Na stole leżał talerz z okruszkami, a szklanka była pusta. Widocznie smakowało mu, ale i tak przejmowałam się jego stanem.

Pepper: Już wróciłam, a Matta nie ma w domu... Tony próbował wstawać?

<<Nie>>

Pepper: FRIDAY, nie kłam

<<No dobra. Wstał i próbował pracować, ale od razu go siłą zabrałam na kanapę>>

Pepper: Hahaha! Pewnie szarpał się, co?

<<Z moim chwytem nie zdołałby uciec>>

Pepper: To dobrze... Z nim mam same kłopoty

<<Ale wciąż go kochasz?>>

Pepper: To nie ulega wątpliwości. A coś mówił o mnie?

<<Chciał być zaradny bez twojej pomocy, by ci pokazać, że jest silny>>

Pepper: Jest człowiekiem, a nie maszyną, więc niech nie przesadza. Ma być sobą, jasne?

<<Sama z nim pogadasz, jak się obudzi>>

Pepper: Ile musiałabym czekać?

<<Dziesięć godzin>>

Part 254: Rio! Rio de Janeiro!

0 | Skomentuj

~*Następnego dnia*~

**Rhodey**

O trzeciej wstaliśmy, przygotowując walizki do podróży. Po raz ostatni sprawdziliśmy, czy wszystko mieliśmy przy sobie. Ivy ostrożnie wzięła Dianę bez budzenia jej. Szybko zjedliśmy jakieś śniadanie i pojechaliśmy na lotnisko. Tam przeszliśmy przez odprawę i pozostała godzina do wylotu. Na twarzy żony zauważyłem zmartwienie.

Rhodey: Ivy, rozchmurz się. Przecież chciałaś tego wyjazdu, prawda? Nad czym tak myślisz?
Ivy: Ja jeszcze pamiętam, jak straciłam nasze dziecko. Rhodey, miałeś być ojcem bliźniaków, a nie jednego maluszka
Rhodey: Ivy...
Ivy: Jednak cieszę się, że jesteś ze mną i próbujesz mi pomóc
Rhodey: Od tego przecież jestem... Będzie dobrze. Zobaczysz, że to będzie niezapomniany miesiąc miodowy
Ivy: Miesiąc?
Rhodey: No tak. Jesteśmy już po ślubie i zwykle po nim para lata na takie wakacje
Ivy: Przecież wiem. Ja tylko żartowałam
Rhodey: I tak trzymaj. Uśmiechaj się
Ivy: Lubisz to?
Rhodey: Bardzo

Cmoknąłem ją w policzek, a z głośników otrzymaliśmy komunikat, że mogliśmy lecieć. Zapięliśmy pasy, zapewniając też bezpieczeństwo dziecku. Trochę baliśmy się o nią, bo taka mała i już pierwsza podróż. Będzie dzielną dziewczynką. Musi być. Leżała na klatce piersiowej swojej mamusi, ssąc kciuk.

Rhodey: Zobacz, jaka spokojna. Bierz z niej przykład
Ivy: Taa... Nie mam, co robić poza ciągłym leżeniem
Rhodey: Prześpij się. Czeka nas długi lot
Ivy: Oj! Mam tego świadomość... A ty lepiej uważaj
Rhodey: Na co?
Ivy: Nieważne
Rhodey: Ivy?
Ivy: Nic, nic. Zapnij psy
Rhodey: Zapięte
Ivy: Więc nie gadaj i lecimy

Maszyna poszybowała w górę, powodując turbulencje. Na szczęście ustąpiły, gdy samolot znalazł się w poziomie. Jednak dziecko odczuło wstrząs, aż zbudziło się. Płakała, że musieliśmy ją uspokoić. Chyba żona zrobiła mi na złość, zasypiając akurat w tym momencie.

~*Dziesięć godzin później*~

**Ivy**

Wylądowaliśmy w Brazylii na czas bez żadnych awarii. No poza jedną. Diana zwróciła całe śniadanie, ale wymiociny poleciały w stronę Rhodey'go. Niekoniecznie była ze mną w zmowie, jeśli chodziło o zemstę. Mój plan wyglądał o wiele inaczej.
Gdy zabraliśmy swoje walizki, pojechaliśmy do hotelu. Jako, że nasza urocza kruszynka miała smoczek, przestała płakać i robić wszystko, co mogłoby zmienić ten wyjazd w jakieś miodowe nieporozumienie. Czemu miodowe? Bo mieliśmy jechać bez niej, ale pani Rhodes była zajęta pracą, zaś jej mąż wrócił do latania.

Rhodey: No to jesteśmy na miejscu
Ivy: Zgadza się. Od teraz nie rozmawiamy o nikim i żadnej pracy. Skupiamy się na zabawie, tak?
Rhodey: Wiadomo, choć Diana nie jest chętna
Ivy: Hahaha! Lepiej zmień bluzkę, bo w tej wyglądasz obleśnie
Rhodey: Masz rację. A ty możesz ją przypilnować?
Ivy: Porozmawiam z nią
Rhodey: Przecież ona nic nie rozumie
Ivy: Cicho bądź. Idź się przebrać
Rhodey: Maruda
Ivy: SŁYSZAŁAM TO... Mamusia jest z ciebie dumna, moje słoneczko. Teraz mi pozwól, że mu uprzykrzę życie
Diana: Hahaha!
Ivy: Jutro zacznie się prawdziwa zabawa...
Diana: TATA!
Ivy: Szybko się uczysz

I znowu bekała. Oj! Rhodey, nie zapomnisz jutrzejszego dnia. Obiecuję ci.

**Pepper**

Dużo czasu zajęło spisywanie raportu, lecz robiłam krótkie przerwy na toaletę. Z tego, co Natasha zdołała powiedzieć, Tony nie miał ani jednej chwili spokoju. Przesłuchanie ciągnęło się już zbyt długo. Postanowiłam sama zajrzeć, co się działo z moim mężem. Agentka poszła ze mną, zabierając też akta o Tahiti do przechowania. Byłam wściekła na generała. Tony ledwo miał otwarte oczy i widziałam, jak z trudem łapał powietrze do płuc. Musiałam przerwać te tortury. Natychmiast wparowałam do pokoju przesłuchań.

Pepper: Wystarczy! Puść go!
Generał Fury: Ja jeszcze nie skończyłem
Pepper: Powtórzę to po raz kolejny... Puść go w tej chwili albo spalę ciebie z tym raportem lub wyślę na Tahiti, że kurwa odechce ci się torturować mojego męża!
Generał Fury: Hamuj się, Potts!
Pepper: Stark! Moje nazwisko brzmi Stark!
Tony: Pepper... nie martw się. Zaraz... skończymy
Pepper: Gnijesz tu ponad jedenaście godzin!
Generał Fury: Pozostało trzynaście, a może nawet i więcej
Pepper: On jest zmęczony! Masz uwolnić Tony'ego!
Generał Fury: Stark, zniszczysz zbroję, którą przede mną ukrywasz i pozbawisz jej Rescue?
Pepper: Tony?
Tony: Ja... Ja nie mogę... Muszę... Nie! My musimy... ratować ludzi
Generał Fury: Widzę, że te godziny poszły na marne. Spalę fabrykę i upewnię się, że nic w niej nie zostało
Pepper: Nie możesz! Tam jest nasz syn!
Tony: Generale...

Nie zdołał dokończyć, bo upadł na podłogę. Wiedziałam, kto tu zawinił. Tym razem nie był to Tony.

Part 253: Niewinny wynalazca, winny bohater

0 | Skomentuj

**Tony**

Pierwsze, co chciałem zrobić, to przytulić Pep, ale zamiast pragnąć tego samego, odepchnęła mnie. I tak musiałem upewnić się, czy nie została ranna. Natasha na chwilę zostawiła nas samych, a lekarka nie była w dobrym nastroju. Przeżywała śmierć przyjaciela. Nic dziwnego, ale chyba nie wiedziałem o czymś jeszcze.

Tony: Pepper, dobrze cię widzieć całą i zdrową. Próbowałem cię odnaleźć, ale utrudniłaś mi to zadanie. Co się z tobą działo?
Pepper: Ja...
Dr Bernes: Powiedz mu... Niech wie
Pepper: Naprawdę współczuję. Nie wiem, jak mogę pomóc
Dr Bernes: Dwa lata, rozumiesz? Byłam z nim dwa lata
Pepper: Próbowałam go uratować
Tony: Kogo? Przecież wybuch miał miejsce w Nowym Jorku
Pepper: O czym ty mówisz?
Tony: A ty? Myślałem, że...
Pepper: Mówię o Tahiti... O tym, co się wydarzyło
Dr Bernes: Najpierw dowiaduję się, że ginie Ho, teraz mój mąż. Kto będzie następny?
Pepper: Proszę cię... Nie płacz
Tony: I co teraz?
Dr Bernes: Muszę wziąć wolne i licz na moją pomoc
Tony: Przecież go nie zabiłem! To nie byłem ja!
Dr Bernes: Ale twoja zbroja, Tony. Twoja zbroja... Zabiorę zbroję Rescue do czyszczenia, by pozbyć się terrigenu... Żegnajcie

Zabrała plecak, oddalając się od nas. W tym czasie, Natasha zdołała zakuć mnie i rudą w kajdanki. Żona nie pojmowała, dlaczego to zrobiła, ale ja wiedziałem. Iron Man nie był uznawany za bohatera, lecz mordercę. Nawet Victoria potwierdziła moją winę. Miała rację.

**Pepper**

Cieszyłam się, widząc Tony'ego, ale nadal przeżywałam utratę ojca. Widziałam ciało, które stało się martwe. Dr Yinsen również umarł. Kto chciał wrobić blaszaka w morderstwo? Pewnie stąd eskorta Natashy na helikarier. Dość szybko trafiliśmy do centrali SHIELD. Fury pił kawę, krzycząc do swoich ludzi, by brali się do roboty.

Generał Fury: Gdzie Rhodes?! Miałaś sprowadzić jego ze Starkiem! O! Patricia Stark... Dobra. Tak też może być
Pepper: Dzień dobry, generale
Generał Fury: Słyszałem, że byłaś na Tahiti. W jakim celu?
Pepper: Mój ojciec mógł żyć, lecz spóźniłam się o jedną godzinę. Nie byłam tam sama, bo towarzyszył mi agent Bernes, Abigail Brand i agentka Hill
Generał Fury: Jako agentka musisz spisać raport... Widow, idź z nią
Natasha: Dobrze, generale
Generał Fury: A ty, Stark... Ty pójdziesz ze mną
Tony: Aresztujesz mnie i wsadzisz do Vault?
Generał Fury: Oj! Mam lepszy pomysł. Spalę twoją zbrojownię
Tony: Oszalałeś?!
Pepper: Fury, my tam mieszkamy! Nie możesz...
Generał Fury: Ktoś musi zapłacić za ostatnie krzywdy... Gdzie Hill?
Pepper: Nie żyje
Generał Fury: Brand?
Pepper: Nie żyje
Generał Fury: Agent Bernes?
Pepper: Nikt nie przeżył poza mną! Poświęcili się dla mnie! Zrobili to, żebym mogła wam przekazać wszystko, co wiem o Tahiti! Jeśli spalisz nasz dom, pozwę cię do sądu
Generał Fury: Skup się na raporcie, a ja przycisnę twojego mężulka
Natasha: Chodźmy już, Pepper
Pepper: Myślisz, że mógłby...
Natasha: Ostatnio stał się nie do zniesienia, więc tak. Może to zrobić

Zabrała mnie do pokoju, gdzie miałam przygotowane akta, dokumenty do wypełnienia i listę szczegółów, które musiałam uwzględnić. Tony, mam nadzieję, że Fury cię nie skrzywdzi.

**Rhodey**

Spakowaliśmy walizki, a bilety zakupiliśmy online. Ivy bardzo cieszyła się z tego wyjazdu. Diana swoją radość pokazywała w dość specyficzny sposób. Głośno się śmiała, jedząc papkę, aż bekała na całe gardło. Sprawdziłem, czy mieliśmy dokumenty.

Rhodey: Jutro lecimy. Cieszysz się?
Ivy: I to bardzo, choć trochę żałuję, że zrezygnowałeś z walki
Rhodey: Bo wy jesteście dla mnie najważniejsze
Ivy: Oj! Rhodey, słodzisz, aż za bardzo
Rhodey: Haha! Próbuję być rozkoszny
Ivy: Ty lepiej zajmij się małą, bo znowu napaskudziła
Rhodey: Och! Po kim ona to ma?
Ivy: Na mnie nie patrz
Rhodey: Bardzo śmieszne, Ivy
Ivy: Takie są dzieci... No dobra. Pora kłaść się spać
Rhodey: Dopiero osiemnasta
Ivy: Samolot startuje o piątej
Rhodey: No dobra. Wygrałaś
Ivy:  Ej! Co ty robisz?!
Rhodey: To, co trzeba

Chwyciłem ukochaną, jak pannę młodą, porywając do sypialni. Rzuciłem ją za łóżko, wskakując na nią z zamiarem tortur w postaci łaskotek. Łatwo odnalazłem czułe punkty pod pachami, lecz najbardziej śmiała się, gdy dorwałem się do brzucha. Tam istna fala niepohamowanego śmiechu. Na chwilę przestałem, bo sama chciała rewanżu. Tak się drażniliśmy, aż znudziło nas to. Leżeliśmy grzecznie pod kołdrą, wtulając się w siebie.

Ivy: Brazylia, tak? Skąd pomysł, żeby tam pojechać?
Rhodey: Pomyślałem o egzotyce, a poza tym, podczas karnawału zabawimy się
Ivy: Tak, jak ten rozbierany poker?
Rhodey: Ech! To był pomysł mojego taty. Ponoć kiedyś tak zrobił z mamą i wykorzystaliśmy to na wieczorze kawalerskim
Ivy: Oj! Zapłacisz mi za to, co zrobiłeś
Rhodey: Jak?
Ivy: Hahaha! Nie powiem

Pocałowała mnie w policzek i obróciła się, zasypiając. Jeszcze przez chwilę nie spałem, lecz później odpłynąłem w krainę snów.

Part 252: Tahiti cz.2

0 | Skomentuj


**Pepper**

Agentka wystrzeliła w nich całą amunicję. Co było w pociskach niezwykłego dla tych kreatur? Skalibrowałam rękawice, żeby miały większą siłę impulsu dźwiękowego. Nie tylko Tony był geniuszem i wiedział, co robić w danych sytuacjach. W survivalu liczył się jedynie jeden cel. Przetrwać, by żyć.
Nagle wyszło więcej potworów o niebieskiej skórze. Głównie skupiły się na unieszkodliwieniu Hill. Strzeliłam repulsorami w celu odwrócenia ich uwagi.

Pepper: Uciekaj! Zatrzymamy ich!
Agentka Hill: Nie! Będę z wami walczyć! Wolę zginąć w walce
Abigail: Jak ty to zrobiłaś?
Agentka Hill: Co?
Abigail: Twój pistolet... To na nie działa
Agentka Hill: Ma w sobie toksynę, która paraliżuje układ nerwowy
Pepper: Masz tego więcej?
Agentka Hill: W bazie
Abigail: Może znajdziemy inny sposób
Pepper: Już wiem! Zablokujmy im drogę. Zrzućmy kamienie
Agentka Hill: A wiesz, że to nie jest nawet głupie? Spróbujmy

Zużyłam ostatnie granaty, strzelając nimi w górę, której odłamki skalne zaczęły spadać również na nas. Uciekaliśmy z daleka od nich, lecz agentka została w tyle. Próbowałam ją wypatrzeć w locie.

Pepper: Agentko Hill!
Agentka Hill: Zmarnowałam ostatnie pociski! Uciekajcie stąd, póki nie skończył się czas!
Pepper: Nie zostawimy cię!
Agentka Hill: AAA!
Abigail: Hill!
Pepper: Co tam się dzieje?!
Abigail: Przebili ją kryształami! Musimy wiać, Pepper! Nie mamy czasu!

Wróciłam po przyjazną hybrydę i ostatnią ocalałą z misji. Szukałam pojazdu z SHIELD, co zabrała Maria na tę akcję. Znalazłam go dość szybko, lecz w kawałkach. Moc w zbroi zaczęła drastycznie spadać do rezerw. Miałam tylko energię na lot lub walkę. Musiałam wybrać.

Abigail: Coś nie tak?
Pepper: Nie mogę wrócić do domu
Abigail: A właśnie, że musisz. Musisz przetrwać i powiedzieć reszcie, by trzymali się daleko od tego miejsca
Pepper: Nie zostawię cię na śmierć... Już zbyt wiele osób zginęło
Abigail: Odwrócę ich uwagę, żebyś...
Pepper: Abigail, nie!
Abigail: Masz rodzinę. Wróć do niej
Pepper: Proszę cię... Leć ze mną
Abigail: To był zaszczyt walczyć u twego boku, Rescue
Pepper: Abigail!

Nie zdołałam jej zatrzymać, a te potwory próbowały się przebić przez kamienie. Trójce się udało. Abigail użyła swoich mocy, lecz szybko traciła siły na stawianie oporu stworom. Słyszałam jedynie krzyki. Jednak kazała mi uciekać. Zrobiłam to. Wzbiłam się w powietrze, uciekając z wyspy. Za sobą zauważyłam, jak coś eksplodowało z potężną siłą. Kurs ustawiłam na nowojorski szpital, gdzie leczyła żona poległego agenta. Powinna poznać prawdę. Dość bolesną.

~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Dokonywałem ostatnich poprawek w zbroi. Pozostało jedynie dopracować elementy uzbrojenia, dodać kamuflaż i wprowadzić oprogramowanie. FRIDAY szukała obecności Rescue przy użyciu satelity. W ten sposób z łatwością odnajdę nienamierzany pancerz.
Gdy dostrajałem repulsory, wykryłem kogoś przy zbrojowni. Nie spodziewałem się nikogo. Zauważyłem zaparkowany motor. Niemożliwe. Natasha?

Natasha: A jednak budujesz kolejną zabaweczkę
Tony: Jeju! Jak ty tu weszłaś?
Natasha: Wystarczyło przejść oknem
Tony: Chociaż mogłaś użyć drzwi
Natasha: Myślałam, że nie jesteś sam i wolałam się wkraść... Ani śladu po Pepper?
Tony: Nie jestem w nastroju do rozmów, dobra? Mów... Czego znowu chce Fury?
Natasha: Masz znowu z Rhodey'm stawić się na helikarierze
Tony: Pewnie myśli sobie, że zabiłem jedyną osobą, która była w stanie pomóc i nie tylko raz uratować mi życie
Natasha: Ja wierzę w twoją niewinność, ale on myśli inaczej

<<Tony, znalazłam twoją zgubę>>

Tony: Pepper? Co z nią?

<<Jest w szpitalu>>

Tony: Boże! Co ona zrobiła?!

<<Na pewno wszystkiego dowiesz się na miejscu>>

Natasha: Lecisz tam?
Tony: Chcę być pewny, że wszystko gra
Natasha: A z tobą? Ostatnio marnie wyglądałeś
Tony: Jest dobrze... Gorzej z nią. Nie wiem, co spotkała na Tahiti
Natasha: Lepiej, żebyś nie wiedział
Tony: FRIDAY, zbroja gotowa?

<<Prędzej się rozbijesz. Wybierz inny środek transportu>>

Natasha: Podwiozę cię
Tony: A nie miałaś mnie zabrać w inne miejsce?
Natasha: Pepper też nie uniknie furii generała
Tony: Racja

Wyszliśmy z fabryki, wsiadając na motor. Natasha wiedziała, gdzie znajdowała się placówka medyczna. Pewnie stąd, że znała nas na wylot.
Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, rozpoznałem zbroję Rescue, co wystawała z plecaka rudej. Przekazała go lekarce. Nie rozumiałem tego. Dopiero później spostrzegłem niebieski pył oraz fragmenty kryształu.

Part 251: Tahiti cz.1

0 | Skomentuj

**Tony**

To była najkrótsza rozmowa w moim życiu. Byłem w szoku, dowiadując się o śmierci lekarza. Mr. Fix zapłaci mi za to, gdy będę mógł z nim stanąć twarzą w twarz. Victoria poza tą wiadomością nic nie powiedziała. Szybko rozłączyła się, choć słyszałem, jak mówiła załamana. Byli przyjaciółmi, więc nic dziwnego. Mój wynalazek go zabił. Teraz Fury rzuci mi się do gardła, zabierając pozostałe wynalazki.

Tony: Nie mogę w to uwierzyć... FRIDAY, oszacuj pozostały czas do zbudowania zbroi

<<Możliwe, że skończysz prace następnego dnia>>

Tony: Czy jakiś pancerz jest aktywny?

<<Rescue wciąż pozostaje poza zasięgiem, zaś pozostałe egzemplarze zostały zniszczone przez protokół Omega 1>>

Tony: Przeskanuj okolicę w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń

<<Brak zagrożeń na dzień dzisiejszy>>

Tony: Dziwne

<<Masz wolne, Tony>>

Tony: Niekoniecznie, bo muszę odnaleźć Pepper... Włam się do SHIELD i szukaj wszystkiego na temat Tahiti

<<Szukanie... Znaleziono jeden element>>

Tony: Jaki?

<<Tahiti- wyspa, która z początku była atrakcją turystyczną. Później została zamknięta ze względu na eksperymenty. Położenie wyspy pozostaje tajne>>

Tony: Odtajnij to!

<<Brak dostępu>>

Tony: Muszę ją znaleźć, rozumiesz?!

<<Skoro zdołała namieszać w systemie, poradzi sobie bez ciebie>>

Tony: Nie wierzę

<<Więc przygotuj się na szok>>

**Pepper**

Po ciele agenta pozostały tylko kawałki żywej tkanki z terrigenu. Musieliśmy iść dalej. Szansa na odnalezienie taty wciąż żywego spadała z kolejnym atakiem. Zbroja zdołała znieść uszkodzenia i działać bez przeszkód.
Gdy przeszłyśmy w głąb lasu, skąd istniało większe prawdopodobieństwo na spotkanie eksperymentalnej armii kosmitów, natrafiliśmy na następne ciało agenta FBI. Poczułam z nim bliską więź. Czy to...

Pepper: Tata? Boże! To on! Proszę cię... Żyj!

<<Brak jakichkolwiek oznak życia>>

Pepper: Kiedy zmarł?

<<Godzinę temu>>

Abigail: Przykro mi, że misja się nie powiodła
Pepper: Straciłam go na zawsze... Gdybym zdążyła na czas, może... Może udałoby się go uratować
Agentka Hill: Musimy wracać. Skończyliśmy poszukiwania
Pepper: Spoczywaj w pokoju

Ścisnęłam jego rękę i uchyliłam hełm. Nie wstydziłam się łez. Cała nadzieja zgasła. Pozostałam bez rodziny, ale zbudowałam nową z Tony'm i Mattem. Nie mogłam zabrać ciała przez infekcję kryształem. Na mnie nie wpływał, lecz agentka Hill mogła skończyć tak, jak reszta.
Nagle wyskoczyły znienacka potwory. Niektóre miały więcej kończyn, ale nie zamierzałam stchórzyć. Walczyłam o przetrwanie.

**Natasha**

Przeszukiwałam raporty o wyspie, gdy znowu natknęłam się na wkurzonego generała. Co tym razem? Oby nie próbował po raz drugi aresztować sojuszników SHIELD, a moich przyjaciół. Miał pretensje do każdego. Nawet wściekał się o zbyt dużą ilość cukru w kawie. Mnie zaczepił przez niecierpliwość. Chciał wiedzieć, czy coś odnalazłam.

Generał Fury: Lepiej, żebyś miała dla mnie dobre wieści
Natasha: Ktoś usiłował się włamać, więc musiałam dodatkowo zaszyfrować dane o wyspie
Generał Fury: Stark... Nie pozwól mu, żeby dowiedział się o Tahiti
Natasha: Sama tego nie chcę. Bez zbroi nic nie zdziała
Generał Fury: A to ciekawe, bo w mediach mówią, że coś metalowego na kształt człowieka wybuchło w środku kamienicy
Natasha: Ktoś ucierpiał?
Generał Fury: Tylko jedna osoba
Natasha: Kto taki?
Generał Fury: Dr Ho Yinsen
Natasha: Tony nie zabiłby swojego cudotwórcy
Generał Fury: Widocznie ktoś inny maczał w tym palce, ale powiedział, że zniszczy każdy pancerz... Chyba nie przewidział, że jedna była w budynku
Natasha: Nie wydaje mi się. To nie mógł być wypadek
Generał Fury: Nie obchodzi mnie to! Masz go tu sprowadzić z Rhodesem, ale w podskokach!
Natasha: Też chcę odnaleźć Marię, lecz musimy być cierpliwi
Generał Fury: Bierz się do roboty!
Natasha: W porządku, generale

Wzięłam swój motor, wyskakując w powietrzu z helikariera. Fakt. Trochę zwariowałam, lecz chciałam, jak najszybciej załatwić tę sprawę. W ostatnim momencie uruchomiłam dodatkowe silniki w pojeździe, lądując na nawierzchnię asfaltu.

**Pepper**

Otoczyli nas. Nie mieliśmy szans uciec. Pozostała nam tylko walka. Uderzyłam z repulsorów, lecz one je pochłaniały. Brand użyła na nich ognia, próbując kilka stworzeń przestraszyć. Jednak nie bały się niczego. Pomyślałam nad użyciem granatów laserowych. Wzbiłam się w powietrze, uderzając w nie. Chyba trafiłam.
Niespodziewanie zostałam przyciągnięta do podłoża. Od razu Hill strzeliła pistoletem, którego strzały sparaliżowały stwora. Odkryłyśmy ich słaby punkt.

Part 250: Marzenie, które stało się koszmarem

0 | Skomentuj

**Pepper**

O dziwo nie bałam się napotkać na swojej drodze te stwory. Pewnie przez to, że przetrwałam najgorsze próby w celu zdobycia pierścieni Makluan. Pamiętałam o tym. Odzyskałam w pełni wszystkie utracone wspomnienia, choć nie miałam mocy. Jednak w żyłach krążyła Makluańska oraz ludzka krew.
Kiedy szliśmy w głąb wyspy, wykryłam pięć stworzeń. Uzbroiłam się, przygotowując do ataku. Strzeliłam ostrzegawczo w górę, lecz nie uciekły. Ruszyły z pazurami na nas. Jeden używał elektryczności, drugi władał telekinezą, podnosząc kamienie, które od razu rzucił w naszą stronę.

Agentka Hill: Jest ich zbyt wiele! Nie pokonamy ich! Musimy wezwać posiłki!
Abigail: Zły pomysł. Reszta już wie, że tu jesteśmy i przyjdzie ich więcej
Agentka Hill: Skąd ty to wszystko wiesz? Zupełnie tak, jakbyś była jedną z nich
Abigail: Niezupełnie, ale jestem hybrydą
Pepper: To tak, jak ja
Abigail: Wyczułam to od razu, kiedy cię spotkałam
Agent Bernes: Fajnie, że jesteście inne, ale mogłybyście użyć swoich mocy i rozwalić te stwory?!
Pepper: Ja straciłam umiejętności
Abigail: Mogę stopić metal
Pepper: Weź tego!

Strzeliłam repulsorem w stworzenie, co głównie składało się z metalowych części. Od razu stopiła strukturę przez niebieskawoczerwone płomienie, a reszta nieludzkich wytworów uciekła.

Pepper: Brawo! Z tobą mamy szanse
Abigail: Oj! Nie przesadzaj
Agent Bernes: No nareszcie... zrobiłyście coś... godnego... podziwu
Agentka Hill: Panie Bernes, co się dzieje?
Pepper: Dostał kryształem! Jak do tego doszło?!
Abigail: Telekineza, złotko
Pepper: Ej! Nie mów tak do mnie!
Agentka Hill: Przeżyje?
Abigail: Kryształ terrigenu zmienia DNA lub zabija ludzi
Agent Bernes: Zostawcie... mnie
Abigail: Chyba nie mamy innego wyboru
Pepper: Co takiego?! Trzeba mu pomóc!
Abigail: Przykro mi, ale dla niego już nie ma ratunku. Musimy iść dalej, bo zmrok coraz bliżej... Rescue?
Pepper: Nie! Znajdę jakiś sposób! Uratuję go!
Agentka Hill: Ty nie rozumiesz, ale albo umrze, albo dołączy do nich i będzie chciał zabić wszystkich
Pepper: Coś wymyślę... FRIDAY, słyszysz mnie?

<<Głośno i wyraźnie>>

Pepper: Świetnie... Przeskanuj agenta i szukaj antidotum na terrigen

<<Błąd. Takie coś nie istnieje>>

Pepper: Da się coś zrobić?

<<Nikłe szanse, ale można użyć fali dźwiękowej o odpowiedniej częstotliwości>>

Pepper: Przestrój repulsory

<<Gotowe>>

Pepper: Zasłońcie uszy!

Użyłam mocy, by zatrzymać przemianę. Próbowałam zniszczyć żywą tkankę. Całe ciało było pokryte niebieską warstwą, która powoli pękała. Myślałam, że go uratowałam, ale myliłam się. Skorupa pozostała pusta. To był koszmar. Cała ta misja doprowadzi do jeszcze większej masakry. Marzenie, które stało się koszmarem.

**Rhodey**

Nie powiedziałem nic Ivy, co się stało. Postanowiłem wyjechać z nią, jak najdalej od miasta. Brazylia była odpowiednim miejscem. Wiedziałem, że Tony zniszczył zbroje, więc nic mnie tu nie trzymało poza przyjaciółmi. Koniec z War Machine. Koniec z drużyną. Powinienem skupić się na rodzinie. Teraz ona stanowiła mój najwyższy priorytet w życiu.

Ivy: KOCHANIE, DIANA ZROBIŁA W PIELUCHĘ. TWOJA KOLEJ ZMIANY
Rhodey: JUŻ IDĘ

Ze zmianą pieluchy szybko sobie poradziłem. Nadal pamiętałem, jak pomogłem Pepper przy dzieciach, więc znalazłem też czas na poważną rozmowę. Pocałowałem ukochaną w usta, by rozchmurzyła się.

Rhodey: Jak się czujesz?
Ivy: W porządku, choć nie lubię, gdy ukrywasz coś przede mną. Bądź szczery i powiedz... Co się stało?
Rhodey: Nic takiego. Pogadałem z nim i zrezygnowałem z bycia War Machine
Ivy: Poważnie? I kto będzie teraz ratował miasto? Całkowicie zrezygnowaliście?
Rhodey: Nie mieliśmy zbytnio wyboru... Ivy, chciałbym ciebie o coś spytać
Ivy: Słucham cię
Rhodey: Wyjedziemy razem do Brazylii?
Ivy: Ty tak na serio?
Rhodey: Miesiąc miodowy... Zgadzasz się?
Ivy: Dzięki, dzięki, dzięęki!

Zaczęła podskakiwać z radości, aż dorwała się do mojego gardła. Prawie mnie udusiła. Na szczęście skończyła brykać, odzyskując humor. Tym wyjazdem pomogę jej zapomnieć o utracie dziecka. Powinna cieszyć się z Diany, bo raczej nie wyrośnie na grzeczną dziewczynkę.

~*Pięć godzin później*~

**Tony**

Przysnąłem przy stole roboczym, próbując zbudować nowy pancerz. Mr. Fix nie mógł pozostać bezkarny. Cały dzień w mediach mówili o tajemniczym wybuchu kamienicy. Jedna osoba tylko w niej mieszkała. Chciałem wiedzieć, kogo miałem pomścić. Nie spodziewałem się telefonu od Victorii.

---**---

Uwaga. W związku z małym zamieszaniem w domu, będzie ciężko udostępniać notki i pisać nowe, dlatego w razie problemu, udostępnię dość późno. Wytrwajcie do tygodnia ;)
© Mrs Black | WS X X X