Part 223: Misja: Tatuś

0 | Skomentuj


**Ivy**

Zanim pani Rhodes miała mnie zabrać do domu, podeszłyśmy na OIOM, gdzie dalej Rhodey walczył o życie. Bałam się, że już go nigdy nie zobaczę, a takie myśli są najgorsze. Ciekawe, kiedy mu powiem o bliźniakach. Chciałabym tam wejść i od razu to wykrzyczeć na głos, ale lekarz zabronił tam wchodzić. Zobaczyłam tylko przez szybę, dostrzegając ciało, podłączone do wielu maszyn.

Gen. Stone: On wróci do nas, prawda?
Roberta: Wszystko jakoś się ułoży. Mówisz o moim synu, a nie siusiumajtku... Nie przejmuj się. Jest w bardzo dobrych rękach. Uwierz mi na słowo, bo ten lekarz, który się nim zajmuje, uratował wiele istnień
Gen. Stone: Może i ma pani rację
Roberta: Mam, więc nie próbuj myśleć inaczej
Gen. Stone: Dziękuję
Roberta: Proszę bardzo... Chodźmy już, bo szykuję dziś wyjątkowy obiad
Gen. Stone: Jaki?
Roberta: Zobaczysz

Uśmiechnęła się do mnie i przytuliła, żebym była spokojniejsza. Moje maluchy znalazły się w takim samym stresie, co ja. Odczuwały uczucia matki, więc musiałam być dobrej myśli. Nie chcę ich skrzywdzić.
Gdy wyszłyśmy ze szpitala, pojechałyśmy do domu.

Roberta: I jak? Lepiej się czujesz?
Gen. Stone: Trochę tak
Roberta: Też się martwię, ale widziałam, że przechodził gorsze akcje. Jako War Machine ryzykuje życiem
Gen. Stone: Tyle, że to wydarzyło się w szpitalu
Roberta: I ten ktoś miał jakiś cel
Gen. Stone: Pani zna Tony'ego Starka?
Roberta: No pewnie, choć myślałam, że umarł, a tu niespodzianka. Nadal żyje i walczy
Gen, Stone: Od wypadku słuch po nim zaginął
Roberta: Media to sępy. Wyszarpią każdego do zdobycia wiadomości, ale teraz im nie wyszło
Gen. Stone: A Pepper Potts?
Roberta: Jest jego żoną i gdybyś chciała wiedzieć, jak czuła się w ciele matki, możesz do niej zawitać
Gen. Stone: Byłoby fajnie coś o tym wiedzieć. Strzelać umiem perfekcyjnie, a na wojnie dałabym radę przetrwać. A bycie matką? Nigdy w życiu
Roberta: Hahaha! Rhodey też musi sprostać wyzwaniu
Gen. Stone: Jak oni radzą sobie z dzieckiem?
Roberta: Hmm... Matt już chodzi do szkoły, więc nie muszą mu zmieniać pieluch... Na początku Tony miał z tym problem, ale potem nauczył się być tatuśkiem

Zaśmiała się, skręcając w uliczkę, aż znalazłyśmy się na miejscu. Otworzyła drzwi i na jej twarzy pojawiło się zmartwienie. Widziała męża, który pił piwo i oglądał w telewizji jakąś akcję w Europie z lotnictwa. Ojciec trochę mi o niej opowiadał. Zginęło wiele pilotów.

Roberta: Wciąż nie może latać przez wypadek i świruje w domu, zamykając się w warsztacie na długie godziny... David, wystarczy tego oglądania. Ivy przyszła. Może pogadacie sobie, a ja przygotuję obiad
David: Chcę wrócić do samolotu
Roberta: Wiem o tym, kochanie. Jeszcze trochę

Cmoknęła go w policzek, a ja nieśmiała usiadłam przy panu Rhodes. O czym mamy gadać?

**Matt**

Pizza szybko została dostarczona, więc mogłem przeżyć ten dramatyczny maraton romansów. Kolejny film, który leciał był znany chyba każdemu "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Moje przekleństwo. Moje cholerne nieszczęście! Mam nadzieję, że Katty nie wymyśli nic głupiego, jak naśladowanie zagrywek pary z filmu.

Katrine: O! Teraz jest najlepsza scena!
Matt: Oglądam, oglądam
Katrine: Co? Znudziło ci się? To dopiero drugi film
Matt: Taa... Ekhm... Tak, ale ja wolę akcję
Katrine: No jest akcja. Przecież nie stoją w miejscu
Matt: Nie o to mi chodziło
Katrine: Nie?

Zrzuciła mnie z kanapy, aż po raz drugi leżałem na podłodze. Znowu zgrywała drapieżną kocicę. Pragnąłem znowu ją poczuć blisko. Ponownie zastosowała tę taktykę, co poprzednio. Weszła między moje nogi, zjeżdżając dłońmi do zapięcia spodni.

Katrine: Teraz mi nie przerywaj
Matt: Nie zamierzam

Zaśmiałem się głupawo i rozpoczęła grę. Guzik z łatwością rozpięła, a do tego rozsunęła suwak. Posuwała się powoli, co doprowadzało do szaleństwa. Sama zdjęła swoją bluzkę, rzucając na kanapę. Próbowałem się uwolnić, lecz jedynie dorwałem się do stanika, uwalniając jej piersi. Miętosiłem je ręką, gdy ona zdjęła ze mnie dolną odzież. Pozostałem tylko w bokserkach, bo bluzkę zdjęła bez mojego sprzeciwu. Pocałowałem ukochaną w szyję, wplatając ręce wokół karku.

Matt: Zrób to
Katrine: Z przyjemnością

Gdy już miała zdjąć ostatnią dolną warstwę, a ja miałem pozbyć się majtek od Katty, z hukiem otworzyły się drzwi. Odkleiłem się od niej, słysząc znajomy głos. Mama.

Pepper: Matt, co ty wyprawiasz?! Do pokoju! Już!
Matt: Ale my już to przerabialiśmy
Tony: Czy oni...
Pepper: Tak, Tony. Własnie chcieli kochać się bez zabezpieczenia

---**---

Blogger nie akceptuje obrazków, jeśli nie zostały pobrane na komputer. Jednak potem będziecie mieć wgląd, jakie były, bo są w archiwum zrobione jako kolaż. Niebawem dobijemy do 50 tysięcy. Aż sama się dziwię, że to możliwe. Czyżby byli tu anonimowi czytelnicy?

Part 222: Ups? No i po spaghetti

0 | Skomentuj


~*Trzy godziny później*~

**Matt**

Siedziałem w kuchni, próbując wykazać się zdolnościami kuchennymi. Chciałem zaimponować Katrine, gotując makaron. Tylko, czy ja umiem coś takiego zrobić? Ostatnio pomagałem mamie, podając potrzebne składniki, ale sam nigdy niczego nie przyrządzałem. Spaghetti nie powinno być trudne.
Gdy wrzuciłem makaron do garnka, Katty zajmowała się oglądaniem filmu. Znalazła jakieś romansidło, za czym nie przepadałem.

Katrine: Matty, mamy dziś szczęście! Dziś całodniowy maraton romansów! Tak! To coś dla nas! Prawda, że fajnie?
Matt: Pewnie... Nie mogę się doczekać, by z tobą je obejrzeć

Nie mogę się doczekać, aż skończą puszczać powtórki. Nie powiedziałem, jak naprawdę zareagowałem. Zignorowałem to i gotowałem dalej. Działałem bez instrukcji. Zostawiłem danie na jakieś pół godziny, rzucając się na Katty, by dostać pilota.

Katrine: Ej! Oddawaj to!
Matt: Haha! Ja rządzę!
Katrine: Po moim trupie

Zaśmiała się głupawo, zabierając kontrolera kanałów. Szybko zaatakowałem jej brzuch, łaskocząc tak bardzo, aż chichotała niepohamowanie. Później sama dorwała się do moich czułych punktów pod pachami. Broniłem się, kopiąc nogami, lecz miała siłę w rękach.

Matt: Hahaha! Katty! Dość!
Katrine: Hahaha! To ty przestań!
Matt: Razem! Na raz...
Katrine: Dwa... Hahaha!
Matt, Katrine: TRZY!

Zaprzestała tortur, a ja przerwałem na chwilę.

Katrine: Matty?
Matt: Nie ma! Tak łatwo mi nie uciekniesz
Katrine: Świntuch!
Matt: A nie kłamca?
Katrine: To też

Rzuciłem się na nią, przygwożdżając do kanapy. Skradłem jeden pocałunek, a potem ona odwdzięczyła się tym samym, lecz całowała tak zachłannie, że popchnęła mnie na podłogę. Uśmiechnęła się, planując coś strasznego. Weszła mi między nogi, dotykając koszulki.

Matt: Niegrzeczna
Katrine: Cii... Nic nie mów

Była niebezpiecznie blisko, schodząc rękami do zapięcia spodni. Jedynie uratował mnie dźwięk, dochodzący z kuchni. Gwałtownie wstałem, sprawdzając, co się stało. Cały garnek wykipiał.

Matt: No i po spaghetti
Katrine: Haha! Za dużo nalałeś wody
Matt: Ups?
Katrine: Przynajmniej nie wysadziłeś kuchni w powietrze

Cmoknęła w policzek, wracając do oglądania. Może spróbuję jeszcze raz. Nie! Pójdę na łatwiznę i zamówię pizzę.

**Pepper**

Trochę musiałam czekać, aż Tony się obudzi. Doktorek zrobił porządek z pikadełkiem, regulując funkcje pobudzania serca do działania. Leniwie otwierał oczy. Trzymałam go za rękę, żeby nie spanikował. Wyglądał na zdezorientowanego, ale oddychał spokojnie.

Pepper: Tony, już dobrze. Wieże zniszczone, a z Rhodey'm jest lepiej

Z tym ostatnim skłamałam, bo wiedziałam, jak stres źle wpływa na niego.

Pepper: Tony?
Tony: Chcę wrócić do domu
Pepper: Doktorze, czy on...
Dr Yinsen: Wszystko gra, więc niech tam wraca. Zresztą, powinien przebywać więcej z synem, niż na akcjach
Pepper: Ma pan rację i ja dopilnuję go... Zero Iron Mana
Tony: Pep, ty też przeciwko mnie?
Pepper: Haha! Dla twojego dobra
Tony: Więc mogę wyjść?
Dr Yinsen: Tak, ale jako, że ostatnio zapomniałem tobie dać ładowarkę do pikadełka, dostaniesz ją teraz... Taki spóźniony prezent
Tony: Heh! No nic. Dziękuję po raz któryś z kolei za uratowanie mi życia
Dr Yinsen: Taka praca, choć zaczynam ciebie nienawidzić
Tony: Serio?
Dr Yinsen: Hahaha! Żartowałem

Wręczył wypis oraz ładowarkę i mogłam zabrać Tony'ego do domu. Na pewno chciał zobaczyć się z Rhodey'm, ale potrzebował snu.

**Ivy**

Lekarka zbadała mnie, czy ciąża rozwijała się prawidłowo. Okazało się, że nie mam powodów do obaw, bo były zdrowe. Żartowałam w SMS-ie z tymi bliźniakami. Czy to możliwe? Będę miała dwójkę dzieci? Jestem najszczęśliwszą przyszłą mamusią. Już czwarty miesiąc. Najgorszy, bo będą kopać niemiłosiernie mocno. Napastnicy. Dwóch chłopczyków?  A może dziewczynki lub parka? Oj! Będzie wesoło.

Dr Bernes: Gdybyś czuła się źle, przyjdź do mnie szybciej na kontrolę. Na razie maluchy rozwijają się zdrowo i nie widzę powodów, by cię zostawić w szpitalu... Roberto, mogłabyś ją zawieźć do domu?
Roberta: Nie ma problemu. Zadbam o Ivy
Dr Bernes: Przykro mi z powodu Rhodey'go, ale wyzdrowieje
Gen. Stone: Liczę na to, bo musi zobaczyć ich zdjęcie
Dr Bernes: I na pewno zobaczy

Part 221: Sprawa Nebuli przesądzona

0 | Skomentuj

**Natasha**

Fury zaczął analizować ciało kosmitki. Chciał znać jej moce oraz słabości. Agentka Brand jedynie poprosiła o diagnostykę medyczną dla Nebuli. Podejrzewała, że uderzenie w Ziemię mogło spowodować jakieś urazy, które stanowiły solidny dowód na brak psychozy. Przyglądałam się hologramowi zeskanowanego ciała. Wykryła coś w obszarze mózgu. Byłam w szoku.

Abigail: No i wszystko jasne. Widocznie odłamki z kapsuły musiały wchłonąć się przez czaszkę. Spotykałam się z wieloma przypadkami, ale z tym mam pierwszy raz do czynienia
Natasha: A ja nie wiem, co mam powiedzieć. Czyli ona może umrzeć, bo kawałki metalu chcą przewiercić się do mózgu?
Abigail: Zgadza się, a mocne przeżycia, aktywujące adrenalinę w organizmie, tworzą pole ochronne... Zobacz

Powiększyła hologram, by zaobserwować ruch ciał obcych wewnątrz głowy więźnia. Sześć elementów, próbujących ją zabić. Nie współczułam jej, lecz zaczęłam patrzeć na nią inaczej. Teraz wiedzieliśmy, skąd te napady psychiczne. Jednak zabiła wiele osób i tego nic nie usprawiedliwi.

Generał Fury: Nebula zostaje w Vault za strzelaninę
Abigail: Nawet, jeśli działała pod wpływem impulsu przetrwania?
Generał Fury: Jeden zgon mógłbym podarować, ale nie taką masakrę w szpitalu!
Abigail: Przykro mi, generale. SWORD bierze tę sprawę ze względu na obcych. Spróbujemy odesłać ją do domu
Generał Fury: Nie zgadzam się! Będzie pod nadzorem SHIELD! Ma gnić w celi!
Natasha: Generale, proszę dać działać Abigail
Abigail: Doszło do ataku Skrulls na statek Kree, więc ja muszę zabrać Nebulę... Jeśli spróbujesz zrobić coś przeciwko mojej agencji, stracisz stanowisko
Generał Fury: Nie możesz tego zrobić!
Abigail: Więc przestań się upierać i pozwól mi zabrać więźnia
Generał Fury: Ech! Chyba nie mam innego wyboru... Natasha, przygotuj kosmitkę do transportu
Natasha: Się robi
Generał Fury: Aha! Znajdź Starka i każ mu przyjść na helikarier
Natasha: Czy to dobry pomysł?
Generał Fury: Patricię Stark również!
Natasha: No dobrze
Generał Fury: Byle szybko!

Szef ostatnio chodził spięty i ciągle wszystkich poganiał. Winny temu chaosowi był Iron Man. Gdyby nie atak zbroi na miasto, odnosiłby się lepiej do agentów.
Kiedy otworzyłam celę Madame Mask, zakułam w dodatkowe kajdanki, blokujące zdolności. Przekazałam Nebulę w ręce dowódczyni SWORD. Sprawa z wariatką zamknięta, choć pozostały jeszcze te inne. O wiele gorsze.

**Tony**

W zbrojach przekroczyliśmy niebezpieczną strefę. Z łatwością zlokalizowaliśmy kolejną wieżę. Pepper uderzyła z repulsora i wszystkie maszyny na poziomie sal do przeprowadzania zabiegów oraz operacji działały bez zarzutu. Pozostało wrócić do początku, gdzie pominęliśmy pierwszą wieżę, która wytwarzała średni impuls elektromagnetyczny.
Po przejściu do kolejnego pomieszczenia, spotkaliśmy Clinta, Yinsena, Robertę i jakąś kobietę. Wszyscy byli przed jedną z sal na OIOMie. Tam leżał Rhodey. Odsłoniłem twarz, by pójść zobaczyć, jak się czuje. Zatrzymał mnie lekarz, zabraniając wchodzić.

Tony: Coś nie tak?
Dr Yinsen: Dopóki jego stan nie ulegnie poprawie, nikt nie może wejść. Nawet ci najbliżsi
Gen. Stone: A ja?
Dr Yinsen: Musisz unikać stresu... Witaj, Victorio. Zbadasz ją, czy wszystko gra z dzieckiem?
Dr Bernes: Nie ma problemu, a w twoje ręce daję tę kłopotliwą dwójkę
Roberta: Tony? Czy to ty?
Tony: Tak, Roberto. Nadal żyję
Roberta: Ale... Ale jak?
Tony: Zbroja uruchomiła specjalny protokół i przeżyłem
Roberta: Tony

Przytuliła mnie, ale w pancerzu było trudno odczuć jej dotyk. Myślałem, że zareaguje gorzej, chociaż tak nawet jest lepiej. Bez paniki. Sam spokój, który raczej nie może trwać wiecznie. Lekarka zajęła się ciężarną, co mogłem wcześniej usłyszeć od doktorka. Roberta poszła z nią, a my zostaliśmy.
Nagle poczułem piekielny ból przez silny impuls elektromagnetyczny. Nasze zbroje uległy poważnym uszkodzeniom i w nich nie mieliśmy już bezpieczeństwa, więc wyszliśmy z pancerzy. Pikadełko mocno wbijało się w klatkę piersiową, aż z bólu upadłem na podłogę. Zdołałem zauważyć postać w kapturze.

Pepper: Tony!
Tony: Duch!
Duch: Szukałem was
Tony: Aaa!
Duch: Musisz trochę pocierpieć, jeśli mam rozwalić ostatnią wieżę
Tony: Co? Ach! Ty... nam... pomagasz?
Duch: Mamy do pogadania, a martwi jesteście do niczego... Chodzi o nasze dzieci
Pepper: Co ty zrobiłeś?!
Duch: Ja nic, ale będą się tłumaczyć
Tony: Aaa! Wyłącz to!
Duch: Nie bądź mięczakiem, Anthony. Bicze Whiplasha potrafisz znieść, a to dla ciebie zbyt wiele? Żałosne

Wyłączył urządzenie na krótką chwilę, by użyć większej mocy. Zwijałem się z bólu, ściskając ręką miejsce, gdzie znajdował się implant. Nie mogłem oddychać. Pepper wyjęła paralizator, mierząc w Ducha. On tylko zaśmiał się i zniknął. Według skanu budynku, żadna z wież nie pozostała w szpitalu. Udało mu się, lecz nie wytrzymałem z okropnego ucisku i zemdlałem. Ostatnie, co zobaczyłem, to twarz Pepper, błagającą o przebudzenie.

Part 220: Agentka SWORD

0 | Skomentuj


**Tony**

Ten Kevin musiał mieć też inne schorzenia poza strachem przed światłem. Miał sporo siły i swoimi pazurami mógłby wydrapać oczy. Na szczęście lekarka się obudziła, usypiając wariata. Rany na rękach nie wymagały opatrzenia, ale nie byłem w stanie spokojnie oddychać. Tak blisko wtedy znajdował się pidadełka, że bałem się, jak wyrwie mechanizm.
Kiedy wstałem na nogi, Pepper rozwaliła wieżę, używając łomu.

Dr Bernes: No dobra. Wygląda na to, że pierwsza grupa pozbyła się wieży z niebezpiecznej strefy i tej średniej. Nadal pozostały dwie, a sale od ingerencji chirurgicznych są w najgroźniejszej częstotliwości...  Tony, nie możesz ryzykować. To cię zabije
Pepper: Ona ma rację... Odpuść
Tony: Zbroja
Pepper: Co zbroja?
Tony: Jest... odporna
Pepper: Eee... Halo! Została w zbrojowni. Niby jak ty chcesz ją wezwać?
Tony: Komenda... awaryjna

Za pomocą bransoletki wysłałem sygnał SOS, który FRIDAY miała nawiązać ze zbrojami. Pepper nie wierzyła w działanie systemu. Po kilku minutach, usłyszałem głos komputera.

<< Witaj, Tony. Tęskniłeś>>

Tony: Za tobą zawsze
Pepper: Tony!
Tony: Hahaha! Przygotuj zbroję Iron Mana i Rescue

<<Zbroje gotowe. Powinny być na miejscu za trzy godziny>>

Pepper: Trzy godziny?! Nie mamy tyle czasu!
Tony: FRIDAY, skróć długość lotu

<<Ale daliście się nabrać. Szkoda, że nie widzę waszych min>>

Tony: Eee... Co się z tobą dzieje?

<<Wszelkie funkcje sprawne. Po prostu mam poczucie humoru... Tak naprawdę pancerze pojawią się za godzinę>>

Tony: Tak lepiej... Jesteś wspaniała
Pepper: Ekhm!

Szybko się rozłączyłem, by bardziej nie rozgniewać żony. Poszliśmy w głąb psychiatryka, ale Victoria ostrzegała przed potężną siłą impulsu elektromagnetycznego.

~*Godzinę później*~

**Natasha**

Na helikarierze pojawiła się wezwana agentka. Głównie zajmowała się sprawami pozaziemskimi, więc kosmici, odległe galaktyki i inne takie. Przedstawiłam się jej i wyjaśniłam problem.

Abigail: Natasha Romanoff. Miło mi poznać. Słyszałam wiele o twoich osiągnięciach i walkach. Zwykle jesteś rozpoznawana jako Black Widow
Natasha: Zgadza się
Abigail: Nazywam się Abigail Brand. Dowodzę SWORD, gdzie zajmujemy się sprawami obcych... Podobno macie kosmitkę?
Natasha: Tak podejrzewamy
Abigail: Hmm... Zaprowadź mnie do niej
Natasha: Musisz na nią uważać, bo jest niebezpieczna
Abigail: Spokojnie. Dam radę, a tak między nami... Nie jestem człowiekiem. Twór mutanta i kosmity
Natasha: Wow! No to chodźmy, Abigail
Abigail: Wystarczy Abby

Uśmiechnęła się, poprawiając okulary na twarzy. Zaprowadziłam hybrydę do celi Madame Mask. Wciąż siedziała w tym kącie, co godzinę temu. Weszła zobaczyć się z więźniem, a my z generałem wszystko słyszeliśmy po drugiej stronie. Ledwo usiadła przed kobietą i już rozplątała język.

Sąsiadka: Nie jesteś stąd, prawda?
Abigail: Prawda, ale ty też nie
Sąsiadka: To dosyć długa historia
Abigail: Podobno milczysz, odkąd zostałaś zamknięta. Dlaczego chcesz ze mną rozmawiać?
Sąsiadka: To proste... Siostrzana dusza
Abigail: Nazywam się Abigail
Sąsiadka: Nebula
Abigail: W porządku, Nebula, Opowiedz mi, jak znalazłaś się na Ziemi?
Sąsiadka: Czy to wam pomoże ustalić, jaką mam otrzymać karę za strzelaninę w szpitalu?
Abigail: Nie wyglądasz na zabójczynię
Sąsiadka: Poważnie?
Abigail: Kiedyś trafiłam na takiego typka, który prawie przegryzł mi tętnicę szyjną. Przeżyłam przez zdobyte zdolności regeneracji
Sąsiadka: No nieźle
Abigail: Więc odpowiedz na pytanie
Sąsiadka: Ech! Miałam lecieć z siostrą i ojcem na wakacje. Wybraliśmy piękną planetę, co znajdowała się daleko od domu, ale nie zniechęcało to nas. Wszystko szło zgodnie z planem, aż ktoś zaczął strzelać
Abigail: Pamiętasz, kto zaatakował?
Sąsiadka: Chyba Skrulls, lecz nie do końca sobie przypominam... Ojciec wystrzelił kapsuły ratunkowe, a sam rozprawił się z wrogiem... Tak trafiłam na Ziemię
Abigail: I nie chciałaś wrócić do domu?
Sąsiadka: Straciłam szansę na ratunek. Wysłany sygnał nikt nie odebrał
Abigail: Rozumiem, więc tyle na dzisiaj
Sąsiadka: Wrócisz jeszcze?
Abigail: Postaram się
Sąsiadka: Miło pogadać z kimś, kto zna życie w kosmosie

Abby nic nie powiedziała, ale zrobiła coś, czego SHIELD nie zdołała zrobić. Odkryła prawdziwą tożsamość sprawczyni masakry.

---***---

Od tego momentu Sąsiadka zmienia się na Nebula w scenariuszu. To był dziwny pomysł,  by była kosmitką, ale zawsze miała wiele tajemnic. Na początku była nic nieznaczącą postacią, ale teraz jest kimś. I jak się podoba? Oczywiście jeszcze o niej usłyszycie kilka spraw ;)

Part 219: Nie bój się światła

0 | Skomentuj


**Roberta**

Ivy sama sobie szkodziła tym stresem, a najbardziej to odczuwał jej maluszek. Też byłabym przerażona, widząc jak mój mąż umiera, a tylko mogłam patrzeć. Jeszcze nie przeżyłam takich epizodów, ale również martwiłam się o syna. Jednak znajdował się w odpowiednich rękach. Musi wyzdrowieć.
Podeszłyśmy na OIOM, lecz nie pozwolili nam wejść. Czekałyśmy przed salą z większą obawą. Znowu skarżyła się na silny ból brzucha.

Roberta: Ivy, musisz się uspokoić. W tym stanie niewiele zdziałasz
Gen. Stone: Zaraz zwariuję! Ach! Muszę wiedzieć... co... jest... grane
Roberta: Na razie oddychaj spokojnie. Sprowadzę pomoc

Jak na zawołanie dostrzegłam lekarza razem z agentem Bartonem. Nie wiedziałam, dlaczego szukali jakiegoś urządzenia. A może one zakłócały działanie maszyn? Chyba tak. Poprosiłam, żeby pomógł Ivy. Był bezradny w sprawach ciąży, choć leki na uspokojenie mógł podać.

Clint: Dla dobra dziecka musisz opuścić szpital
Dr Yinsen: Niezupełnie, bo przy pokojach lekarzy jest słaba częstotliwość
Gen. Stone: Co takiego?
Dr Yinsen: Musimy zniszczyć wieże i jedną się udało. Pozostało pięć. Zależy, czy druga grupa jakoś zlikwidowała
Clint: Doktorze, zniknęła druga wieża. Tony z Pepper i dr Bernes znajdują się na terenie psychiatryka
Roberta: Jaki Tony?
Dr Yinsen: Wyjaśnię ci później... Zostań przy nich, a ja dowiem się, co z operacją
Roberta: Zakończyła się
Dr Yinsen: W porządku, więc zapytam, czy działo się coś niepokojącego

Wszedł do sali, zaś agent został przy nas. Niemożliwe, żeby Tony żył. Musiał mówić o kimś innym, ale Pepper. Ona też tu była.

**Natasha**

Odkąd Madame Mask została pozbawiona wszystkich "zabawek" i trafiła do specjalnej celi, gdzie przezroczyste ściany miały funkcję wyłączenia mocy, milczała. Nic nie powiedziała, lecz odzyskała przytomność. Siedziała w kącie, rozglądając się wokół. Generał Fury w końcu się pojawił, by poznać nowego więźnia Vault.

Generał Fury: Złapaliście ją?
Natasha: Łatwo poszło
Generał Fury: Poza tym, że milczy, jak grób?
Natasha: Dokładnie
Generał Fury: Trzeba ją zmusić do mówienia. Musimy poznać jej prawdziwy cel
Natasha: Rozstawiła wieże i Clint pomaga je odszukać oraz zniszczyć
Generał Fury: Coś jeszcze zrobiła?
Natasha: Użyła dr Bernes jako żywej tarczy
Generał Fury: Ostatnio rzadko się pojawia na helikarierze
Natasha: Musi być zajęta, a szczególnie przy obecnym bałaganie... Generale?
Generał Fury: Pamiętasz jakiś inny szczegół?
Natasha: Ona nie ma czerwonej krwi. Gdy uderzyłam ją w głowę, była niebieska
Generał Fury: Według akt nie była notowana. Sąsiedzi narzekali jedynie na hałas
Natasha: Ale nie jest człowiekiem
Generał Fury: Więc potrzebujemy wsparcia... I nawet wiem, kto może pomóc

Zaczął wybierać numer do jakiejś agentki. Prosił o natychmiastowe spotkanie. Domyśliłam się, kto do nas zawita. Znam ją.

**Tony**

Victoria ostrzegła, by uważać na pacjentów. Nie byli stabilni psychicznie. Same diabły. Ani jednego aniołka. Czułem słaby impuls i tu lepiej pikadełko znosiło częstotliwość. Trzymałem Pep za rękę, żeby nie bała się iść przez psychiatryk. Ostatnio tu znalazłem się na terapii, która pomogła zapanować nad lękiem z przeszłości. Wszystko dzięki Andrew i jego grupie wsparcia.
Nagle zza rogu wyskoczył mężczyzna, waląc z furią w lampy, które wisiały nad nami.

Dr Bernes: Do tyłu! Już!
Pepper: Co... to... ma... znaczyć?!
Dr Bernes: Jeden z trudnych pacjentów. Przez niego brałam nadgodziny i ten akurat boi się światła, więc niczym nie świećcie. Najlepiej się odsuńcie
Tony: Przydałaby się zbroja
Pepper: Zbroja? Hahaha! Nie bądź śmieszny. Poradzimy sobie
Dr Bernes: Uwaga! Nadchodzi! Kevin, spokojnie. Pamiętasz, jak cię uczyłam? Światło nie jest twoim wrogiem, więc odłóż ten łom i wróć do łóżka
Pepper: Myślisz, że takie gadanie coś tu pomoże?
Dr Bernes: Pozwólcie mi działać... Wróć do swojej sali, dobrze?

Powoli zaczął się uspokajać i odłożył broń. Już chciałem iść dalej, lecz wrogie spojrzenie skupił na mnie. Ups?

Pepper: Tony, odwróć się plecami! Nie może zobaczyć światła!
Dr Bernes: Kevin, zostaw go
Pepper: Tony!

Chory rzucił się na mnie, aż upadłem na podłogę. Próbował wbić swoje pazury w reaktor. Broniłem się rękami, lecz zachowywał się, jak dziki zwierz.
Gdy ostatkami sił zdołałem znieść ból, Victoria, wbiła mu strzykawkę z lekiem na sen.

Tony: Nie... mogłaś.. tak od... razu?
Dr Bernes: Myślałam, że sobie z nim poradzisz

Part 218: Praca zespołowa

0 | Skomentuj
**Ho**

Zostałem wezwany na ten sam korytarz, gdzie wcześniej doszło do strzelaniny. Nie było śladów po czarnych workach, a sprawczyni leżała nieprzytomna z zakutymi rękami. Cieszyłem się, że to koniec, ale przeraźliwe piski kardiomonitorów wciąż pozostały. Przy agentach spostrzegłem Victorię. Co ona tu robiła?

Dr Yinsen: Miałaś leżeć. Nie powiedziałem ci tego?
Dr Bernes: Mask porwała mnie z gabinetu
Dr Yinsen: Jak?
Dr Bernes: Od razu się obudziłam, słysząc, jak ktoś szedł i potem ona przeniknęła przez drzwi
Natasha: Madame Mask zostanie zabrana do specjalnego więzienia, lecz najpierw musi być przesłuchana
Dr Yinsen: Jak się czujesz, Victorio?
Dr Bernes: W porządku, ale gorzej z pacjentami
Dr Yinsen: Wiem, bo pikadełko źle funkcjonuje
Dr Bernes: To niedobrze... A jak Pepper?
Dr Yinsen: Przyda się jej czekolada
Dr Bernes: Hahaha! Miałam przynieść
Clint: Przeskanowałem cały teren i problemy jeszcze nie odeszły w zapomnienie
Natasha: Clint, co się dzieje?
Clint: Rozstawiła wieże z impulsem elektromagnetycznym, które zakłócają działanie urządzeń
Dr Yinsen: Ile ich jest?
Clint: Sześć

Pokazał na tablecie, otwierając hologram skanu całego szpitala. Najlepiej uśpić pacjentów najbardziej podatnych na częstotliwość. My znajdowaliśmy się w średnim obszarze zagrożenia, lecz chirurdzy i Roberta z narzeczoną operowanego byli w tej niebezpiecznej.

Dr Yinsen: Musimy zniszczyć te wieże
Dr Bernes: Nie mamy ludzi. Niby jak chcesz to zrobić?
Natasha: Zabiorę wariatkę do SHIELD, a Clint wam pomoże. Jednak pani ma rację, bo brakuje wsparcia
Dr Yinsen: No to sprawdzę, czy Pepper będzie w stanie nam pomóc
Dr Bernes: Powinna odpoczywać
Dr Yinsen: Zabawne, ale ciebie też się tyczy
Clint: Okej. Są trzy rodzaje wież po dwa obszary z każdej odmiany. Ja z lekarzem pójdziemy na poziom niebezpieczny, więc kardiologia z cybermedycyną i wszelkie sale do ingerencji chirurgicznych
Dr Bernes: Dobra, więc ja zobaczę, jak oni się czują i idźcie już. Słabą strefę zlikwidujemy po zebraniu drugiej pary
Natasha: Powodzenia

Życzyła szczęścia i zabrała więźnia do furgonetki specjalnej. Razem z agentem poszedłem do najgroźniejszej strefy.

**Tony**

Ból był trudny do zniesienia, ale walczyłem z nim. Pepper dawała mi wsparcie. Nie zapomnę tego, co powiedziała. Kocha mnie nad życie. Byłem spokojny, lecz ciągły ucisk w klatce piersiowej powodował trudności z oddychaniem.
Niespodziewanie do sali weszła Victoria. Może wie coś o Rhodey'm. Musiałem zapytać.

Tony: Victorio... Czy... Rhodey żyje?
Dr Bernes: Przykro mi, Tony. Wciąż nie mam informacji, a jest większy problem i widzę, że sam go odczuwasz
Pepper: Drugi raz się zdenerwował. Zawsze ma taki problem
Dr Bernes: Nie rozumiesz, ale w całym szpitalu wariują maszyny i chciałam cię poprosić, żebyś pomogła zniszczyć wieże
Pepper: O! Tak, tak, TAK! Chcę niszczyć! To Mask je ustawiła?
Dr Bernes: Zgadza się
Pepper: Świetnie, wiec zrobię rozpierdol
Tony: A ja?
Dr Bernes: Muszę cię uśpić dla twojego dobra
Tony: Nie! Nie... zgadzam się!
Dr Bernes: Nie prosiłam ciebie o zgodę
Tony: Też... pomogę
Pepper: Tony, lepiej zostań
Tony: Nie!
Dr Bernes: Chcesz umrzeć, tak? Te wyładowanie przez impuls może zabić
Tony: Chcę... pomóc
Dr Bernes: Dobra. Jeśli zginiesz, nie podpisuję się pod tym samobójstwem
Tony: Zgoda

Lekarka podała mi tylko lek na uśmierzenie bólu. Wyjaśniła siłę wież oraz poziom zagrożenia z ich strony. Pepper pomogła wstać i poszliśmy w stronę słabej strefy.

~*Dwie godziny później*~

**Roberta**

Nareszcie zakończyła się operacja. Zabrali Rhodey'go na OIOM w pośpiechu. Byłam pełna nadziei oraz obawy, która zburzyła pozytywne myśli. Na moich oczach lekarze zaczęli przywracać krążenie. Ivy stała przerażona, aż miała ochotę płakać. Musiałam ją uspokoić, a oni robili, co mogli. Po kilku minutach, stan znowu był stabilny. O całej ingerencji chirurgicznej mogliśmy tylko dowiedzieć się od dr Yinsena.

Roberta: Już dobrze, Ivy. Jest z nami. Mówiłam, że on nie podda się bez walki
Gen. Stone: Ale... Ale on umierał... Widziałam to
Roberta: Spokojnie... Zaraz wszystkiego się dowiemy... Ivy?
Gen. Stone: Brzuch... boli

Gwiazdka spadła z nieba. Mamy lipiec!- IvyxLoki challenge

0 | Skomentuj
(użyczone z tego miejsca)
~* Podjęłam się wyzwania od blogerki Ivy Stone i mam nadzieję, że jakoś wyszło.*~


Wakacje. Wakacje? No tak. Ostatnia misja ratowania Nowego Jorku wykonana. Każdy z Avengersów poszedł w swoje strony, opuszczając Stark Tower. No poza samym wynalazcą. Człowiek od blaszaków musiał zostać i dopilnować porządku w mieście i zebrać drużynę, gdyby była potrzebna. No tak. Jestem Mścicielką. Ivy Stone to właśnie ja. Natasha z Clintem wybrali się do Budapesztu, Thor poleciał do domu, czyli Asgardu, Kapitan wolał szukać Hydry i urlop spędzić na spuszczaniu łomotu Czaszce i jego ofermom. A Hulk? Hulk pilnował swoich ogórków. Zabawne, prawda? Jednak Tony próbował poza pracą w laboratorium pokochać ludzką kobietą, którą była Pepper Potts. Tak. Właśnie, że ludzką. Żadne kupy złomu. No, więc tak oto ostatni raz zobaczyłam swoich przyjaciół.

<><>Tymczasem gdzieś nad Ziemią...

-Ojcze, dlaczego mi to robisz? Po raz drugi zsyłasz mnie do Midgardu? Czym zawiniłem?
-Śmiesz się pytać? Mam dość twoich kłamstw, Loki! Już zbyt długo tolerowałem twoje gierki! Od teraz spędzisz rok z Ziemianami!
-Ojcze, proszę cię. Daj mi jedną szansę na poprawę. Obiecuję się zmienić
-Ha! Zmienić? Za późno, synu... Otworzyć portal!
-Nie... Nie! NIEEE!

Gdy otworzyło się przejście na Ziemię, w ostatniej chwili zjawił się jego brat. Jednak nie zdołał uratować Lokiego. Odyn wydał wyrok, skazując na wygnanie. Śmiertelnicy już czekali na niego z zapartym tchem. Czekali? Bzdura. Nikt nie oczekiwał powrotu boga kłamstw. Jednak... Jednak siła wyrzutu w portal spowodowała, że spadał coraz szybciej. Nie miał zbyt wiele mocy na użycie czaru. Zdołał użyć jednego.

<><>Cztery godziny później<><>

Wróciłam do mojego domu nad morzem. Musiałam pomyśleć nad tym, jak spędzić ten czas bez zaciągania się w kłopoty. Blade pragnęła rozlewu krwi, lecz ja wolałam odpocząć od kosmitów, robotów i złoczyńców wszelkiej maści.

-Nuuudy... Daj mi zaszaleć
-Mowy nie ma! To są moje wakacje! Jeśli spróbujesz je spieprzyć, pożałujesz tego i to bardzo
-Hahaha! Ciekawa jestem, co zrobisz? Nie zabijesz mnie
-Mam lepszy pomysł
-Jaki?
-Nie powiem
-Oj! Ivy, znajdź jakiegoś przeciwnika do poćwiartowania. Co powiesz, by pojechać do Japonii?
-Wiem, co kombinujesz, Blade, ale nigdzie nie wyjeżdżam
-Jesteś głupia
-Poszalejesz później, dobra? Daj mi się zdrzemnąć
-Jak mam do cholery poszaleć, skoro dupy nie ruszysz za granicę?!
-Pomyślimy później
-JA CHCĘ WIEDZIEĆ TERAZ!
-Zamknij się. Poczekasz do jutra

Rzuciłam torbę z rzeczami za kanapę i usiłowałam sprowadzić umysł i ciało do snu. Myślami pogrążyłam się w zgadywanie, jak długo ta cisza potrwa. Jak długo wytrzymam bez walki? Czy to w ogóle możliwe dla takiej bohaterki? Przekonamy się.
Nagle Blade krzyknęła głośno na tyle, że prawie głowa mogła wybuchnąć. Jej ostrzeżenie wybudziło mnie. Leniwie otworzyłam oczy, zauważając na niebie coś, co zmierzało w moją stronę. Coś okrągłego, a wokół tego ogień.

-PADNIJ!
-NIE JESTEM GŁUPIA, BLADE!

Gwałtownie wstałam z kanapy, padając na podłogę. Kawałek żarzącej się skały wleciał przez okno. Nie wiedziałam, co to było. Przypuszczałam meteoryt, lecz to dziwne. I mam po wakacjach. Pierwszy raz coś wleciało przez dach, robiąc sporą dziurę w podłodze. Przebiło się jeszcze głębiej, aż do warstwy gruntu pod mieszkaniem.

-No i po urlopie
-Milcz
-Ty wiesz, że tam coś jest? Chyba żyje
-Kosmita?
-No nie mów, że srasz w gacie. Idź sprawdzić
-Okej, ale... Ale jeśli to...
-Zaraz się przekonamy

Podeszłam bliżej skały, skąd wyraźnie tętniło życie. Widziałam zielone światło, które emanowało wokół meteoru, czy cokolwiek to było. Ostrożnie rozwaliłam kamień, odkrywając ukrytą zawartość. Blade o mało nie padła ze śmiechu. Ja nie mogłam wyjść z szoku, ale i też podziwu.

-Kot?
-Ma ogon, nogi i uszy, a do tego zielone oczy. Na pewno nic innego, jak kotek. Hahaha! Spadło na ciebie przeznaczenie z nieba. Zostałaś kocią mamą
-Blade, jedno słowo, a wylądujesz u Strange'a
-Dobra, dobra... Co robimy?
-Muszę go stąd zabrać. Pewnie jest ranny
-Ojeju! Jest cały
-Wolałabym sprawdzić
-Kocia mamusia. Hahaha! Wiedziałam, wiedziałam
-Zamkniesz się wreszcie? Dzięki

Wyjęłam zwierzaka, biorąc na ręce. Spał.

<><>Następnego dnia o... którejś tam godzinie z rana<><>

Zbudziłam się przy kawałku skały i resztkach domu. Na szczęście pół ocalało. Wstałam z gruzów, czując ogromny ból kręgosłupa. Spałam na kamieniach, czy co? No niestety, ale Blade nie udzieliła odpowiedzi. Do tego zniknął kot. Gdzie polazł? Postanowiłam odnaleźć czteronogie stworzonko. Nie powinno być szybkie, skoro z niezłym impetem przywaliło o glebę. Rozglądałam się, poszukując jakiegoś śladu po futrzaku. Zamiast niego dopatrzyłam się jakiegoś mężczyzny na plaży. Wyglądał nieziemsko i te jego oczy. Boże! Co ja myślę?! Nie brałam żadnych prochów! A może coś mi dał? Nie! Nie ma mowy! Jednak jednego byłam pewna. Nie mieszkał w Nowym Jorku. Rozpoznałam w nim... boga.

-Ty... Ty jesteś... Ty jesteś ten bóg kłamstw z nordyckiej mitologii? Jak się nazywałeś? Eee... Locio? Loket?
-Loki
-A! Teraz kojarzę! Nie widziałeś może czarnego kota? Taki mały z zielonymi oczami, jak twoje?
-Chyba uciekł
-Ojć! A chciałam mu pomóc
-Wiedziałam, że kocia niańka do ciebie pasuje. Hahaha!
-Zabiję!
-Mnie? Za co?
-Wybacz... Ech... Coś spadło ma mój dom i chyba mam zwidy. Nie możesz być na Ziemi. Twoje miejsce jest w Asgardzie
-Zgadza się, ale naprawdę tu jestem, Ivy
-Skąd wiesz, jak mam na imię?
-Dziwnie, że mnie nie kojarzysz. Walczyliśmy ze sobą na Manhattanie. Naprawdę nie pamiętasz? Dziwne... Widocznie usunęli ci pamięć z tamtych wydarzeń
-Ivy, nie rozmawiaj z nim! Może cię wykorzystać! On jest twoim kotkiem!
-Bez jaj! To ty!
- Czyli coś sobie przypominasz? To dobrze
-Jak się tu znalazłeś?
-Chyba przypadkiem
-Spadająca gwiazdka? Nie uwierzę
-Spróbuj uwierzyć

Dmuchnął zielonym pyłem i zmieniliśmy miejsce. Znajdowaliśmy się w jakimś hotelu. Wszystko w tym samym kolorze, co jego oczy, choć kilka złotych elementów zdobiło pokój. Część mnie zaczęła wspominać, że kiedyś byłam razem z bogiem kłamstw. Byliśmy parą?
Nagle poczułam się wolna od trosk. Moje ciało lewitowało, a Blade nie mogła nic zrobić. Nie wiedziałam, czy wpadłam w pułapkę. Nie mógł przypadkiem akurat spaść do mnie w odwiedziny. Raczej miał w tym swój cel. Dziś poznam wszystkie jego tajemnice.

<><>A few moments later... Późna pora nocy<><>

Odzyskałam kontrolę nad ciałem, opadając stopami na podłogę. Nikogo nie było w pobliżu. Coś mnie skłoniło do położenia się w łóżku. Plecy wciąż czuły poprzednie zetknięcie się z kamieniami. Potrzebowały zregenerować się.
Kiedy przykryłam się kołdrą, zauważyłam pod nią kota. Ten sam, którego wyciągałam z dziury. Myślałam, że miałam omamy. Zakryłam go pościelą i znowu ją odsłoniłam. Zwierzak zniknął, a na jego miejsce pojawił się bóg kłamstewek. Niekoniecznie słodkich.

-W co ty ze mną pogrywasz?
- Los chciał, żebyśmy znowu na siebie natrafili
-Bujda jakaś. Nie uwierzę w żadne słowo, Loki. Czego chcesz?
-Przypomnieć tobie, dlaczego we mnie się zakochałaś

Nie zdołałam zaprzeczyć, bo z zaskoczenia dokonał pocałunku centralnie w usta. Poczułam przyjemny dreszczyk po ciele. Pragnęłam dotknąć jego ciała, lecz nie pozwalał na żaden ruch. Musiałam być posłuszna, a tak chciałam ponieść się emocjom. Jego ręce błądziły wzdłuż pleców i jednym dotykiem ból zniknął w tej partii ciała. Usiłowałam się go rzucić w bok, lecz czary były silniejsze od mojej woli.

-Jeśli chcesz mi przypomnieć, pozwól, że ty będziesz grał tak, jak ja zagram

Swoim oporem odzyskałam władzę nad ciałem. Już nie mógł mną dłużej manipulować. Teraz ode mnie zależało, jak zakończy się ta noc.

---**--

Wiem, że krótkie, ale ostatnio ciężko coś posklejać długiego. Jednak liczę, że mimo wszystko wywiązałam się z wyzwania.

Part 217: Nowa gra

0 | Skomentuj

**Roberta**

Ivy była zmartwiona na tyle, że całą drogę milczała. Nie odezwała się ani jednym słowem. Też obawiałam się w jakim stanie znajdował się Rhodey. Na drodze nie było żadnych korków, więc szybko zaparkowałam na parkingu szpitala. Przed wejściem znajdowali się strażnicy. Wokół budynku policja i jednostka FBI razem z SHIELD. Widziałam, jak wynosili kolejne ciała w czarnych workach. Przeszłyśmy przez kontrolę, która stała na każdym rogu korytarza.

Roberta: Nie bój się. Lekarz powiedział, że nadal trwa operacja. Na pewno żyje, bo mój syn nie jest w stanie tak łatwo dać za wygraną
Gen. Stone: Tyle ciał... Kto mógł to zrobić?
Roberta: Nie mam bladego pojęcia, ale zaraz wszystkiego się dowiemy

Nagle wszystkie telefony zaczęły wydawać dziwne dźwięki. To trwało zaledwie kilka sekund, aż całkowicie urządzenia się wyłączyły. Nie mogłam ponownie uruchomić komórki. Jednak piski kardiomonitorów w całej placówce przyprawiały o bolesny ból głowy. Z pomocą ochroniarza odnaleźliśmy lekarza. Usłyszałam znajomy głos, ale nie ten, którego się spodziewałam. Pepper? Poczekałyśmy przed wejściem na specjalistę, co wyraźnie musiał być bardzo zajęty.

**Sąsiadka**

Ha! Nadal mnie nie potraficie złapać. Wielka szkoda, ale bawić się waszym kosztem sprawia mi wiele frajdy. "Pożyczyłam" od Hydry kilka zabawek. Jedno z nich zakłócało działanie wszystkich sprzętów przez wysłanie mocnego impulsu elektromagnetycznego. Oni myślą, że chcę tylko zaszkodzić bohaterom. Bzdura! Wszyscy się mają bawić! Hahaha! Robi się coraz ciekawie. Pora na nową grę.
Poszłam, szukając ofiary do przedstawienia. Nie musiałam zbyt długo szukać. Za pomocą skanera odnalazłam kogoś, kto był ważną osobą w szpitalu. Znana z wielu umiejętności. Przed wami Victoria Bernes!
Gdy przeniknęłam przez drzwi, zabrałam lekarkę na korytarz, gdzie agenci dalej szukali śladów. Przyłożyłam do gardła kobiety nóż ze zmiennym ostrzem. Było przerażenie. Haha! Uwielbiam to!

Sąsiadka: Nie ruszać się, bo ktoś tu straci głowę! Hahaha!
Clint: Odłóż broń!
Sąsiadka: Oj! Myślisz, że sam dasz radę mnie pokonać? Głupie, ale heroiczne
Clint: Natasha?
Sąsiadka: Jeden ruch i będzie po lekarce! Macie mi pozwolić wyjść ze szpitala i nie śledzić mnie! Hahaha! Mówię serio, bo inaczej zrobi się niezła masakra!
Clint: Dobra! Nie rób nic głupiego! Odkładam broń, widzisz? A teraz puść zakładniczkę
Sąsiadka: Nie rozkazuj mi! Robię to, na co mam ochotę!
Clint: Nie na długo

Nie spodziewałam się ataku z tyłu. Oberwałam czymś twardym w głowę. Później dostrzegłam gaśnicę w ręku agentki. Nieźle. SHIELD też może bawić się w duszki. Jak tylko oprzytomnieję, zabiję każdego na helikarierze. Na pewno tam mnie zabiorą. Mogą próbować wcześniej zabić, ale to dla nich niewykonalne.

**Ho**

Nie mogłem wybiec pomóc przy dorwaniu psychopatki. Pepper poczuła się lepiej, gdy zjadła baton z automatu. Gorzej było z Tony'm. Ładowanie mu nie pomogło, a maszyny źle pokazywały funkcje życiowe. Wiedziałem, czego była przyczyna. Na szczęście mogłem bez nich ocenić sytuację. Czuł ból, bo pikadełko nie działało przez coś, co wywoływało szkodliwy impuls. Pewnie Mask rozmieściła jakieś wieże, nadające niebezpieczną częstotliwość.

Dr Yinsen: Tony, musisz wytrzymać
Pepper: Co się z nim dzieje? Czy to stres?
Dr Yinsen: Raczej nie. Trzeba wyłączyć wieże
Pepper: Wieże?
Dr Yinsen: Coś wysyła impuls elektromagnetyczny, który jest poważnym zagrożeniem dla osób, co mają rozruszniki serca lub implanty
Pepper: Przecież pikadełko miało być odporne na nie
Dr Yinsen: Przed pojedynczym... Zaraz przyjdę i przypilnuj go
Pepper: Na pewno to zrobię

Wyszedłem na korytarz, gdzie czekała na informacje Roberta z jakąś kobietą. Spostrzegłem na jej palcu pierścionek zaręczynowy. Widocznie Rhodey ruszył swoje życie naprzód. Oby operacja zakończyła się pomyślnie. Szkoda zaprzepaścić dalszą przyszłość.

Roberta: Doktorze, co z Rhodey'm? Operacja się powiodła?
Dr Yinsen: Nadal nie wiem, ale wszystkie odłamki zostały usunięte z ciała. Chirurdzy jedynie zszywają rany
Roberta: Tak długo?
Gen. Stone: Czy jest szansa, że przeżyje?
Dr Yinsen: Zawsze jest, ale to skomplikowana operacja. Możecie poczekać przed blokiem... Korytarzem prosto i w prawo
Gen. Stone: Musi żyć. Nie chcę wychować maluszka samego
Dr Yinsen: Jesteś w ciąży?
Gen. Stone: Tak
Dr Yinsen: Więc nie możesz tu być, bo sprawczyni dalej znajduje się w szpitalu
Gen. Stone: Jestem jego narzeczoną!
Dr Yinsen: Spokojnie... Radzę dla bezpieczeństwa

Już chciałem wrócić do sali, gdy usłyszałem, że ktoś mnie wołał.

---**---

Katari wraca. Ustaliłam, co do poprawki matury. Mam nadzieję, że się uda, więc notki będą się pojawiać na blogu.

Part 216: Nie da się zaprzeczyć, że to dziwny dzień

2 | Skomentuj
**Ho**

Nie powinienem tak krzyczeć na przyjaciółkę, ale potrzebowałem ją w pełni sił. Przy tak skomplikowanej ingerencji chirurgicznej łatwo można spieprzyć jednym błędem. Nie była do końca funkcjonalna przez dodatkowe dyżury na pediatrii. Teraz pewnie wzięła nadgodziny na innym oddziale.
Gdy wstrzyknęła specjalną mieszankę, serce wariowało.

Dr Yinsen: Poczekaj... Zaraz się poprawi
Dr Bernes: Skąd wiesz? Te leki są przeznaczone dla osób, które mają ledwo żywy organ
Dr Yinsen: Wiem, ale adrenalina się skończyła
Dr Bernes: Dobra... Mamy go
Dr Yinsen: Pozostał ostatni odłamek. Wytrzymasz? Victorio?

Kiwnęła głową, mdlejąc na podłogę. Musiałem zabrać lekarkę z sali operacyjnej. Chirurdzy powiedzieli, że zajmą się zszywaniem ran i gdyby coś się działo, zostanę poinformowany. Wziąłem Victorię do swojego gabinetu, gdzie przygotowałem dla niej zwykły posiłek. Herbata i kanapka z pomidorem oraz sałatą. To powinno pomóc.
Kiedy ona odpoczywała na kanapie, zadzwoniłem do Roberty. Powinna wiedzieć, co się dzieje z Rhodey'm.

Roberta: Halo! Kto mówi?
Dr Yinsen: Znamy się dość długo
Roberta: Dr Yinsen? Czy... Czy wszystko gra? Słyszałam o strzelaninie
Dr Yinsen: To prawda, dlatego dzwonię... Chodzi o twojego syna
Roberta: Rhodey?
Dr Yinsen: W tej chwili jeszcze kończy się operacja... Chciałem powiedzieć, że jego stan jest ciężki i powinnaś o tym wiedzieć
Roberta: Boże! Jak do tego doszło?
Dr Yinsen: Został postrzelony w wielu miejscach przez sporą ilość kul
Roberta: Gdzie potem będę mogła się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Jeśli nie wyzionie ducha, znajdzie się na intensywnej terapii
Roberta: Na pewno przyjadę
Dr Yinsen: Wszystko będzie dobrze, Roberto

Uspokoiłem ją, choć pewnie wiele rzeczy mogło ulec zmianie, kiedy zostawiłem ich samych z tym problemem. Jednak martwiłem się o partnerkę z pracy. Nie mogła zostać sama, ale zamknąłem gabinet, by nie próbowała ucieczki. Postanowiłem zajrzeć do Pepper, czy dobrze przeżyła oddanie krwi.

**Pepper**

Niepotrzebnie mu mówiłam o Madame Mask. Przeze mnie ma drugi atak tego samego dnia. Chciałam jakoś uspokoić Tony'ego, bo jego ból narastał. Nie mógł nawet normalnie oddychać. Miał z tym problemy. Nie wiedziałam, co robić. Czekałam na ustąpienie objawów. Nie chciałam pozwolić, żeby mi tu zjechał.

Pepper: Tony, uspokój się. SHIELD na pewno ją dorwie i zginie w pierdlu
Tony: Ona... Ona musi... zginąć
Pepper: Nie myśl o tym. Rhodey nie pewno przeżyje
Tony: Nic... nie zrobiłem! To ja... miałem umrzeć! Ja... miałem tam być! Ach!
Pepper: Tony, przestań! Zwalanie na siebie winny tylko pogarsza sytuację! Musisz oddychać spokojnie, dobrze? Oddam ci resztę krwi, jeśli będzie taka konieczność, rozumiesz? A to wszystko dlatego, bo kocham cię nad życie
Tony: Pepper...

Przytuliłam męża, płacząc. Nie chciałam przeżywać gorszego koszmaru. War Machine nigdy się nie poddał, więc teraz też nie zamierza, a Tony musi to sobie uświadomić. On ciągle walczy.
Nagle zauważyłam, jak ktoś wszedł do sali. O! Nasz doktorek. To dobrze, a lekarka? Chciałam czekoladę! Chwila... Czy to na pewno ten od implantu?

Pepper: Nie ruszaj się! Idź stąd!
Dr Yinsen: Pepper, chciałem sprawdzić, jak się czujesz i chyba widzę, że przyszedłem nie w porę
Pepper: Chcesz nas zabić, tak?!
Dr Yinsen: Co? Nie! Nie jestem Mask!
Pepper: Udowodnij, bo inaczej oberwiesz paralizatorem
Dr Yinsen: Gdybym chciał was zabić, zrobiłbym to od razu, kiedy wszedłem
Pepper: Przepraszam... To... To dosyć dziwny dzień
Dr Yinsen: Nie da się zaprzeczyć... Tony, co się dzieje?
Tony: To... nic. Przejdzie mi
Pepper: Przez stres ma drugi atak
Dr Yinsen: Drugi?
Pepper: Pierwszy raz pikadełko pomogło, ale teraz nie działa
Dr Yinsen: Musi mieć czas na uzupełnienie energii. Podłączę je do ładowania i powinno być dobrze
Pepper: Doktorze?
Dr Yinsen: Tak?
Pepper: Gdzie jest dr Bernes?
Dr Yinsen: Musi odpocząć, a operacja nadal trwa. Przeciągnęła się przez pewne komplikacje
Pepper: Przeżyje?
Tony: Rhodey... On... musi... żyć
Dr Yinsen: Bądźmy dobrej myśli
Pepper: A mogę zapytać o coś jeszcze?
Dr Yinsen: Słucham
Pepper: Mogę dostać czekoladę?
Dr Yinsen: Możesz, ale najpierw zajmę się nim, dobrze?
Pepper: Poczekam

Doktorek robił swoje, a Tony upierał się, że nic mu nie jest. Był w poważnym błędzie.

~*Godzinę później*~

**Roberta**

Nie mogłam ukrywać przed Ivy, co się stało z Rhodey'm. Ryzykowała zbyt wiele, jadąc ze mną do szpitala. Stres źle wpłynie na dziecko, ale nie byłam w stanie zabronić zobaczenia się z narzeczonym.

---***---

Koniec kolejnej fazy. Fakt, to była bardzo dziwna część, ale niebawem zrobimy coś happy. Będzie becikowe, Rhodey weźmie ślub i być może Pep znowu zajdzie w ciążę. Zobaczymy ;)
PS: Blog nie został jeszcze odwieszony, ale fazę trzeba zakończyć.

Part 215: Na miejscu zbrodni

2 | Skomentuj
**Natasha**

Zebraliśmy dowody zbrodni, by później Fury pozwolił na zabicie sprawczyni. Policja zabierała zwłoki, sprzątając po masakrze. Ludzie, którzy przetrwali, byli opatrywani przez lekarzy i pielęgniarki. Praktycznie cały szpital na tym ucierpiał. Istna mordownia. Na szczęście nie wszyscy wtedy znajdowali się w zasięgu strzału, choć naszym zadaniem było ocenienie strat, szkód, ofiar oraz dorwanie Madame Mask.

Clint: Ciągle musi tu być
Natasha: Też tak myślę, ale jakim cudem wykorzystała jedną broń z różnymi pociskami? Przecież takie coś nie istnieje
Clint: Chyba nie znamy wszystkich rodzajów
Natasha: Clint, nie rozumiesz... Ona jest nieobliczalna. Jeśli przyszła tu w jakimś celu, to musi mieć kogoś na celowniku
Clint: Natasha?
Natasha: Co się dzieje?
Clint: Ktoś tu idzie

Spojrzałam na pielęgniarkę, która dziwnie się uśmiechała. Zupełnie tak, jakby po jej głowie chodził plan psychopaty. Bingo! Mój partner miał bystre oko. Znaleźliśmy tę wariatkę. Musieliśmy postępować ostrożnie. Udawaliśmy, że pracowaliśmy nad zbieraniem łusek pocisku. Gdyby miała zdolność dostrzegania małych detali, wiedziałaby, że analizowaliśmy kurz z podłogi.

**Tony**

Nie wiedziałem, czy pielęgniarka mówiła prawdę, lecz zachowywała się dosyć specyficznie. Celowo mnie zdenerwowała. Jakaś część umysłu mi mówiła o autentyczności strzelaniny. Chciałem, by Rhodey żył. Lekarze nie musieli używać defibrylatora. Pikadełko wysłało impuls do pobudzenia pracy serca. FRIDAY razem z Yinsenem zadbała o najmniejsze szczegóły, tworząc urządzenie, mogące zadziałać w najbardziej krytycznym momencie. Lekarz upewnił się, czy wszystko wróciło do normy. Powiedziałem, że jest dobrze. Pozwolił zobaczyć się z Pepper, bo dla mnie oddała swoją krew. Moja bohaterka.
Gdy pojechałem wózkiem do jej sali, zauważyłem ślady krwi na podłodze.

Tony: Co tu się stało?

Otworzyłem drzwi, podjeżdżając do łóżka rudej. Była przytomna, ale dosyć zmartwiona. Jednak cieszyła, że mogła się ze mną zobaczyć. Przytuliłem ją delikatnie.

Tony: Moja Pep... Nie musiałaś tego robić
Pepper: Chciałam, żebyś znowu był z nami
Tony: Mało brakowało, a znowu trafiłbym do grobu
Pepper: Co się stało?
Tony: Jakaś pielęgniarka próbowała mi wmówić, że Rhodey nie żyje. Miałem atak, ale pikadełko zadziałało na czas
Pepper: Pielęgniarka? Cholera! Madame Mask ciągle tu jest! Przez nią Rhodey walczy o życie!
Tony: Pepper, co się dzieje?
Pepper: Przepraszam... Nie... Nie powinnam ci tego mówić... Jest źle
Tony: Jak bardzo?
Pepper: Ciągle go operują
Tony: I ona jest za to odpowiedzialna?
Pepper: Tony...
Tony: Dorwę ją, rozumiesz?! Dorwę i zabiję!
Pepper: Tony, przestań! Uspokój się!
Tony: Ona... Ona nie ma prawa was skrzywdzić, jasne?!
Pepper: Tony!

Poczułem silny ból w klatce piersiowej. Sam sobie zawiniłem, ale bardzo bałem się o brata. Jeśli on umrze lub cokolwiek się mu stanie po operacji, znajdę Madame Mask, a później wypatroszę od środka. W furii człowiek może posunąć się do wszystkiego.
Siedziałem na wózku, trzymając się za implant. Próbowałem się uspokoić i żadne prośby Pepper w tym nie pomagały.

~*Godzinę później*~

**Ho**

Ramię zostało opatrzone, ale ponownie serce odmawiało współpracy. Drugi raz walczyliśmy, żeby przywrócić rytm zatokowy. Victoria zbladła i ledwo stała na nogach. Prosiłem ją o przerwę, ale nie chciała odpuścić. Jeśli zemdleje, ktoś inny pomoże dokończyć operację. Podała adrenalinę, aż mogliśmy odetchnąć z ulgą.

Dr Bernes: Wrócił
Dr Yinsen: A ty zaraz padniesz z przemęczenia... Dobrze się czujesz?
Dr Bernes: W miarę okej
Dr Yinsen: Znowu brałaś więcej godzin dyżuru?!
Dr Bernes: Ho, pogadamy o tym później
Dr Yinsen: Za mało odpoczywasz! Któregoś dnia wyzioniesz ducha!
Dr Bernes: Dobra... Nie męcz mnie tym. Usuńmy pozostałe odłamki

Nagle usłyszałem strzały w szpitalu. Pozwoliłem wyjść dwóm lekarzom na pomoc poszkodowanym. Przetaczaliśmy ostatnie jednostki krwi, by uratować Rhodey'go. Obiecał walczyć, więc niech nam nie utrudnia życia.

Dr Yinsen: Cholera! Ciśnienie spada! Victorio, podaj mieszankę!
Dr Bernes: Jesteś tego pewny?
Dr Yinsen: Zrób to!

---**---

Przepraszam za kolejne zawieszenie bloga. Dziś otrzymałam wyniki z matury i nie są dobre. Muszę poprawiać, więc wybaczcie. Mam nadzieję, że po poprawce nie stracę weny i chęci na dalsze pisanie ;(
© Mrs Black | WS X X X