Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydanie specjalne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wydanie specjalne. Pokaż wszystkie posty

Szczęśliwy dramat

0 | Skomentuj

Iron Man walczy razem z War Machine ramię w ramię przeciwko Whiplashowi i Duchowi. No i walka na początku idzie dosyć łatwo. Podejrzanie łatwo, bo Whiplash nigdy nie odpuszczał, a teraz olewał, ile siły trzeba przyłożyć. Duchowi zależało jedynie na kasie, więc musiał zabić Iron Mana. Wystarczyło zbliżyć się niebezpiecznie blisko i przejść ręką przez zbroję, by pozbyć się tego, co utrzymuje Tony'ego przy życiu, czyli implant.
Rhodey walczył z przyjacielem, odganiając biczownika, który trzaskał biczami na prawo i lewo. Nikt nie przypuszczał, że szybko odleci z pola bitwy.

-Coś za łatwo poszło, Tony. Nie uważasz?
-Możliwe, ale powinniśmy się cieszyć. Teraz pozostał nam jedynie on. Ee... tylko, gdzie on jest?

Duch zniknął. Przez żaden z sensorów zbroi nie mogli go zobaczyć. Jednak on dalej był. Nagle Tony poczuł silny ból.

-Znalazła się... zguba- pomyślał, próbując złapać oddech.

I wtedy Rhodey domyśla się, co stoi za przyczyną tak złego stanu przyjaciela. Wie, że gdzieś obok niego czaił się Duch. Zaczął mierzyć do niego z repulsorów, aż trafił. Jednak wróg był silniejszy i przetrwał atak, ściskając bardziej implant. Rhodey był wściekły i za wszelką cenę chciał ocalić Tony'ego. Użył mocy unibeamu, która zdołała wyrzucić Ducha, przebijając go przez kilka skrzyń. Leżał przez chwilę nieruchomo. Tony odetchnął z ulgą, kaszląc.

-Żyjesz?
-Chyba... tak.
-Chodźmy już stąd. Pepper pewnie na nas czeka i się martwi.
-A nie powinna. Przecież zawsze wracamy z walki.
-Oj! Nie tym razem, Anthony- odezwał się Duch, mierząc z blastera.

Ataki były coraz bardziej agresywniejsze. Nawet chciał użyć całej mocy do unibeamu, by raz na zawsze pokonać Ducha. Wiedział, że w ten sposób mógł go zniszczyć na dobre. Wymierzył w niego, przekierowując całą moc do napierśnika, czyli głównego źródła zasilania. Wystarczył moment i nastąpił strzał. Wydawało się, że mogą już wracać do domu. Jednak on wstał.

-Zostawmy go, Tony. Wracajmy do Pepper.
-Nie... Nie możemy.
-Chcesz się zabić? Nie rób tego.
-Zapomniałeś... co zrobił? Muszę walczyć. Ty wracaj, jeśli tak ci śpieszno do domu.

Podleciał do przeciwnika, celując z rękawic w niego. Ten podniósł ręce na znak poddania.

"To musiał być podstęp"- pomyślał Iron Man.

I miał rację. Wystarczyło na chwilę stracić czujność, a wróg mógł niespodziewanie zaatakował. I tak też się stało. Wskoczył, przenikając całym ciałem przez pancerz.

-Jak to możliwe?- zdziwił się, bo zwykle wystarczyła mu ręka do przeniknięcia przez coś.

Nagle usłyszał, jak przez komunikator krzyczy jego ruda, która wciąż na nich czekała.

-Tony, twoja moc spada. Musisz się naładować. Wracajcie w tej chwili!
-Nie mogę... przykro mi- wyłączył komunikaty, ignorując rozkaz.

Gdy już miał wymierzyć w Ducha, ten znowu się rozpłynął w powietrzu. Rhodey podszedł do przyjaciela, rozglądając się wciąż uważnie, czy nie czai się gdzieś zagrożenie w pobliżu.

-Teren czysty. Już go nie znajdziesz. Musimy wracać do zbrojowni.
-Ech! No niech ci będzie- posłuchał się War Machine, lecąc do bazy.

Jednak nie spostrzegł, że coś miał przyczepione na plecach. Duch z ukrycia wyrzucił specjalne urządzenie, które mogło zneutralizować całą zbroję oraz każde urządzenie. Mogło się przenieść z urządzenia na ciało użytkownika. Nikt o tym nie wiedział. Zbyt małe, by zauważyć

Po powrocie do rudowłosej przyjaciółki, odłożyli pancerze. Jej mina sugerowała, że będzie duużo mówić.

-Co to miało być do cholery?! Ja tu wam mówię, że macie wracać, bo się zmyli, a wy mnie tak po prostu rozłączacie? Oj! Kiedyś tego pożałujecie. Chcecie mieć karę? Popamiętacie tego. Już wam konfiskuję zbroje i ich nie znajdziecie. Ha! I kto tu jest górą? Oczywiście, że Pepper Potts.

- Jak ty chcesz to zrobić, Pep? Przecież to...

Nie zdołał dokończyć, bo poczuł silne porażenie prądem. Nie wiedzieli, co jest grane. Krzyczał, a oni byli bezradni. Niespodziewanie upadł na podłogę, a to ustrojstwo Ducha przeniosło się blisko implantu, wyłączając go. To już był stan zagrożenia życia.
Po kilku minutach, Tony stracił przytomność i już nie czuł nic. Nawet nie słyszał paniki w głosie rudej. Jedynie Rhodey był spokojny, bo ktoś musiał. Sprawdził, co mogło być usterką. Zauważył, że wypadło jakieś urządzenie na podłogę. Przepalone, a implant nie świecił. Już nic nie musiał wiedzieć i zabrali go do szpitala. Szybko wsiedli do auta, zabierając do odpowiedniego specjalisty. Liczyła się walka z czasem, bo w każdej chwili serce mogło przestać pracować, skoro urządzenie do podtrzymywania życia zostało wyłączone.
Kiedy dotarli na miejsce, krzyczała po pomoc.

-Niech nam ktoś pomoże! On umiera! Zróbcie coś!

Jeden z lekarzy podbiegł do nich, analizując sytuację. Jego mina już sama mówiła, że było kiepsko.

-Zaburzenia pracy serca, utrata przytomności i brak czucia w dłoniach.

-Co to znaczy?- odezwała się dziewczyna i liczyła na jakąś nadzieję, że to nie oznaczało kalectwo.

-Zabiorę go na operację. Może coś uda mi się zdziałać.

-Proszę- błagała, a on jedynie wziął chłopaka.

Również chciał go uratować, dlatego walczył. Zabrał na blok, a oni czekali. Czekali na jakieś wieści. Minuty zamieniały się w godziny. Godziny ciągnęły się w nieskończoność, aż po dopiero trzech godzinach uzyskali jakieś informacje. Widok rękawiczek i fartuch we krwi odrzucił dziewczynę ze strachu. Pepper chciała o coś zapytać, lecz ledwo stała na nogach. Bała się, co może usłyszeć. Coś dobrego, co ją uspokoi, a może na odwrót? W każdym bądź razie, nie była w stanie się stamtąd ruszyć. Tony był dla niej zbyt ważny.
Lekarz przetarł rękawiczki, patrząc na nich ze spokojem.

-Implant znowu działa, ale to, co spowodowało jego wyłączenie, bardziej pogorszyło stan serca, a do tego wszystkiego możliwe, że prawa ręka nie będzie sprawna.

-Jak to?- spytała ze łzami w oczach, choć dalej myślała pozytywnie.

-Doszło do przerwania nerwów i nie zdołaliśmy ich naprawić. Przykro mi. To wykracza poza nasze możliwości.

-A można się z nim zobaczyć?- tym razem zapytał Rhodey i dostali pozwolenie na widzenie.

Chłopak leżał na sali pooperacyjnej. Oddychał spokojnie, ale nie wiedział, do czego doszło, a ktoś nad nimi czuwał. Czuwał? Nie. Raczej obserwował. Nikt inny, jak Duch. Chciał wiedzieć, jak sytuacja się rozwinie. Pragnął dobić swoją ofiarę.
Pepper usiadła przy łóżku Tony'ego razem z Rhodey'm. Myślała, czy mogli zapobiec tej tragedii.

-Przecież dla Tony'ego, konstruowanie zbroi, ratowanie świata... To jest dla niego wszystko. Cały... Cały świat.

-Wiem o tym, Pepper. Będzie dobrze.

-Niby jak? Nie może ruszać prawą ręką! Nawet nie próbuj mnie pocieszać, bo ci się to nie uda.

-Pepper, spokojnie. Wychodził z gorszych wypadków.

-Ale nie paraliż!

-Pepper...

-Nie chcę.. Nie chcę, żeby cierpiał.

-Nie będzie- przytulił ją, a ona się rozpłakała.

Nie wiedziała, co ma zrobić. Była bezradna, a chciała mu pomóc. Nagle zauważyli, jak się budzi. Nic mu nie mówili, co im powiedział lekarz. Sam się zjawił, bo musiał mu powiedzieć okrutną prawdę. Dlatego przyjaciele musieli opuścić jego salę. Powiedział mu to na spokojnie.

-Robiłem co się dało, Tony. Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć, ale nie zdołałem uratować twojej ręki.

-Co?

-W sensie, że nie możesz nią nic robić.

-Ale... ale jak? Przecież...

-Nie jest amputowana, ale nie będziesz mógł pracować prawą ręką bo jest wyłączona tak jakby z ciała. Próbowałem wszystkiego, ale nie udało się.

-Ale... Ale ja muszę... Ja muszę walczyć.

-Najpierw odpocznij i nie zamartwiaj się.

Opuścił go lekarz, a chłopak był przerażony. Tyle walk stoczył i zwykle jego serce ucierpiało, a teraz coś nowego. Nie potrafił w to uwierzyć.

-Moja misja skończona. Już po Iron Manie- powiedział Duch sam do siebie, znikając.

Cala trójka znowu mogła być razem, zaś lekarz znowu się pojawił. Tym razem późno wieczorem i musiał coś jeszcze im powiedzieć. Coś jeszcze bardziej niezwykłego.

-Pragnę was wszystkich przeprosić.
-Ale za co? Przecież robił pan, co trzeba- zaczął Tony, a on kontynuował.
-Tony, spróbuj ruszyć ręką.
-No ruszam i co?
- A co ci mówiłem?
-Że nie będę mógł nią nic robić.
-No właśnie, a skoro jest...
-To był żart?
-Co?
-Tak. Żartowałem. Haha! Daliście się nabrać.

Wszyscy stali skamieniali. Szok, ale... zatkało ich. Jednak później w sali był głośny śmiech. Przytulili Tony'ego, ciesząc się, że diagnoza była fałszywa.

-To w takim razie, co mi jest?
-Już nic, ale musisz na siebie uważać- uśmiechnął się, a Pep już chciała...

Taaak. Zrobiła to.

-Jak pan mógł?! Tak się nie robi do kurwa cholery pierdolonej, jasne?!
-Pepper, spokojnie. Musiałem to zrobić.
-Czemu?
-Bo ktoś was obserwował.
-Tak?
-Duch- zgadł Tony i miał rację.
-Duch? No brawo. Chyba chciał dopilnować, czy nie żyjesz. Cóż, wybaczcie, ale musiałem mu wmówić kłamstwo.
-Czyli jestem zdrowy?
-W pewnym sensie, tak. Na razie odpoczywaj.

Yinsen zostawił ich samych. Pep znowu go przytuliła, bo nie mogła uwierzyć, że cała ta szopka była przez Ducha.

Morał: Czasem trzeba kłamać, by ocalić czyjeś życie.

---***---

I tak wstawiam taką bajeczkę. Została napisana przez bezsenność, bo ani ja, ani Donia nie mogła zasnąć. Pisanie na czacie zamieniło się w historię. W ten sposób powstał szczęśliwy dramat, bo był happy end, choć wydawało się, że go nie będzie.
PS: Wybaczcie za błędy. Jak z kimś się pisze, to nie patrzy się na literówki czy złą gramatykę.
PS 2: Autorce stuknęło 20 lat. I jeszcze pisze o IMAA. Wariactwo, co nie? :D

Farewell, my friends

0 | Skomentuj


Tony siedział z przyjaciółmi jak zwykle w zbrojowni. Od ostatniego spotkania Mandaryna minął rok, aż wreszcie musieli zacząć myśleć o swojej przyszłości. Właśnie rozmawiali na ten temat, robiąc przy okazji swoje rzeczy, czyli Tony grzebał przy zbroi, Rhodey czytał książkę, a Pepper poszukiwała kłopotów.



Pepper: Ach! Jak ten szybko czas leci. Już niewiele nam brakuje do osiemnastki. Prawda, Tony?
Tony: No tak. Będziemy pełnoletni, a każdy z nas pójdzie w swoją stronę.
Rhodey: O! Właśnie! Macie już jakieś plany? Ja myślałem nad Akademią Lotniczą.
Pepper: Agentka T.A.R.C.Z.Y. bez dwóch zdań. Zrobię wszystko, żeby nią zostać… Tony, a jakie są twoje plany?
Tony: Ech! Jeszcze nad tym zbytnio nie myślałem, chociaż mógłbym złożyć papiery do M.I.T. Na razie chcę odnaleźć tatę. Wiem, że nadal żyje i nie przestanę go szukać.



Gdy tak wspomniał o nim, przypomniał sobie moment katastrofy. Na samą myśl zakuło go w klatce piersiowej, aż lekko zgiął się w pół. Jednak to nie była jedyna przyczyna, gdyż na złość odezwał się alarm z przypomnieniem o naładowaniu implantu. Natychmiast ruda zerwała się z krzesła, zaciągając chłopaka do ładowarki, a następnie podłączyła urządzenie do mechanizmu, wcześniej zdejmując koszulkę.



Tony: Hej! Przecież pamiętam.
Pepper: Z tobą nigdy nic nie wiadomo.
Rhodey: I tu się z nią zgadzam. Powinieneś dbać o swoje zdrowie.
Tony: Dobrze, mamusiu.



Zaśmiał się z nadopiekuńczego przyjaciela, który traktował go, niczym bezradnego pięciolatka.



Tony: Dobrze, że wkrótce uwolnię się od twojego niańczenia.
Rhodey: Robię to dla twojego dobra. Jeszcze mi kiedyś za to podziękujesz. Na przykład wtedy jak zostaniesz ojcem.
Tony: Whoa! Nie galopuj tak!
Pepper: Hahaha! Tony i bycie tatusiem? Nie, nie! Ja w to nie uwierzę. To się nigdy nie stanie.
Tony: Pep, nie wierzysz we mnie? To smutne.



Zrobił minę przybitego psa, a oni nadal się śmiali. Całą radość zgasił dźwięk alarmu o zagrożeniu. Dziewczyna sprawdziła sygnaturę energetyczną przeciwnika. Anthony nie mógł się ruszyć przez ładowanie, dlatego słuchał z uwagą co zostało wykryte.



Tony: Co mamy?
Pepper: Niezidentyfikowana energia, która wychodzi poza odczyty.
Tony: Widzę, że wiele się ode mnie nauczyłaś. Na pewno będziesz idealnym następcą Iron Mana.
Pepper: Następcą? O czym ty mówisz?
Tony: Nieważne.



Geniusz zamilkł, aby nie zdradzać wszystkiego. Wiedział, iż kiedyś trafią na wroga nie z tej Ziemi. Miał przeczucie, że dzisiaj nastąpił ten dzień. Członkowie drużyny odwrócili się w jego stronę, lustrując wzrokiem każdy ruch.



Tony: Spokojnie. Nigdzie się nie ruszam, dopóki nie naładuję implantu. Przecież nie jestem samobójcą. Sprawdzicie zagrożenie, a później do was dołączę, dobra?
Pepper: Eee… Jesteś chory? To nie w twoim stylu. Gdzie zniknęło twoje narwanie do niebezpiecznych akcji? Wszystko gra, Tony?
Rhodey: Chyba wreszcie zmądrzał i poszedł po rozum do głowy.
Pepper: Możliwe… Na pewno nie uciekniesz?
Tony: Daję ci moje słowo.



Powiedział z powagą, patrząc na swoją ukochaną.



Tony: No znikajcie już, bo jeszcze się rozmyślę.
Pepper: Spróbuj zmienić zdanie, a pożałujesz.
Tony: Heh! Nie będę się narażał.



Dwójka uzbroiła się w pancerze, wylatując z bazy. Stark był znudzony czekaniem na zakończenie procesu, więc postanowił uruchomić nagrywanie.



Tony: To ostatnia wiadomość. Przekaż im ją, jeśli coś mi się stanie.



<<Życzenie mego twórcy jest mym rozkazem>>



Chłopak zebrał w sobie odwagę, przekazując myśli. Starał się je ująć w dość prosty sposób. Na początku miał z tym problem i każdą próbę kasował po kilku sekundach. Potem doszedł do wniosku, żeby powiedzieć im to, co jest najważniejsze. Z trudem wypowiedział kończące zdanie. Łezka w oku się zakręciła, a przed sobą widział obraz szczęśliwych kumpli. Cały proces nagrywania trwał ponad godzinę, ale w tym czasie zdołał zasilić rozrusznik serca wystarczającą ilością energii.



<<Naprawdę sądzisz, że to dzisiaj wszystko się zakończy?>>



Tony: Energia wroga, która wychodzi poza skalę nie będzie łatwą walką.



Stwierdził, zakładając zbroję i wyleciał ze zbrojowni. Leciał w kierunku sygnatury wroga, a na radarze zauważył też miejsca, gdzie znajdowali się pozostali. Zdziwił się, widząc ich oddalonych od przeciwnika o ponad sześćset metrów. Ponownie odezwało się złe przeczucie. Przyspieszył lotu, docierając do celu.



Tony: Rhodey, Pepper? Gdzie jesteście?



Wołał ich przez komunikator, lecz na kanałach była cisza. Ostrożnie szedł w stronę sygnatury. Przy jednym ze zniszczonych budynków dostrzegł znajomy kształt. Rozpoznał fioletowy but od Rescue.



Tony: O nie! Nie!



Podbiegł tam, przez co oczy wypełniły się przerażeniem. Leżeli bez ruchu w mocno pokiereszowanych zbrojach. Nawet nie szturchał ich, gdyż bał się, że ich skrzywdzi. Nie znał ran, dlatego nie zamierzał ryzykować. Skontaktował się z T.A.R.C.Z.Ą.



Tony: Fury, wyślij wsparcie! Rhodey z Pepper oberwali! Wysyłam ci współrzędne!
Nick Fury: Chwila, Stark! Co się stało? Podaj więcej szczegółów!
Tony: Ja… Ja nie wiem, kto to jest. Błagam. Pomóż im.
Nick Fury: Zgoda. Już wysyłam posiłki, ale jeśli to jest Bezimienny, lepiej się wycofaj.
Tony: Bezimienny? O kim ty mówisz?
Nick Fury: Niszczyciel światów. Poznasz go po białym stroju i ma włócznię.



Tony rozejrzał się, szukając wroga. Dostrzegł go na dachu. Ledwo zauważył sylwetkę, co w sekundę zmieniła położenie. Znalazł się za plecami blaszaka. Nie zdołał wymierzyć z rakiet na czas, aż oberwał potężnym strumieniem energii, przebijając się przez ścianę. Jęknął z bólu, lecz szybko podniósł się.



Tony: Ach! O tym mi nie wspominał.



Bezimienny nie czekał na ruch herosa, uderzając po raz kolejny z pięści w sam napierśnik.



Tony: Aaa!



Krzyknął przez złamanie żeber. Pluł krwią. Jednak nie chciał skapitulować. Przyspieszył reakcję zbroi, wykorzystując moc do butów. Chwycił za wroga, przelatując z nim przez jeden budynek, drugi, trzeci, kończąc na czwartym.



Tony: Tak łatwo mnie nie pokonasz!
Bezimienny: Tak uważasz?
Tony: O! Ty mówisz. Świetnie, więc…



Nie zdołał dokończyć, obrywając włócznią w brzuch. Pancerz oraz ciało w tamtym miejscu miało dziurę o sporym rozmiarze. Więcej krwi wylało się z rany, brudząc podłoże. Do tego splunął czerwoną cieczą. Z trudem oddychał, zaś każdy kolejny ruch pogarszał stan. Wiedział, że długo nie wytrzyma. Starał się wytrwać do przybycia posiłków.
Gdy on usiłował przetrwać następne minuty, medycy odnaleźli rannych, którzy zaczęli odzyskiwać przytomność. Byli rozkojarzeni, nie skupiając się na niczym.



Pepper: Co… się… stało?
Medyk: Spokojnie. Zaraz się wami zajmiemy. Przy waszym stanie odradzam walki.
Pepper: Walki? Moment… Coś… pamiętam.
Medyk: Proszę nic nie mówić. To tylko pogorszy twój stan zdrowia.
Rhodey: Pepper?



Odezwał się oszołomiony Rhodey. Nie potrafił przypomnieć sobie, do czego doszło. Nie był w stanie uświadomić sobie jak z potężnym przeciwnikiem się starł.



Rhodey: Co my tu robimy?
Pepper: Walczyliśmy.
Rhodey: Dobra. A Tony?
Pepper: Został w zbrojowni.



Nagle usłyszeli krzyk swego przyjaciela.



Pepper, Rhodey: TONY!



Widzieli jak z trudem walczył. Tak zmasakrowanej zbroi jeszcze nigdy nie widzieli. Mieli wrażenie, że mogła rozpaść się w każdej chwili, a sam pilot mógłby spaść z wysokości i się zabić. Dziewczyna była przerażona. Ledwo ruszyła nogą i od razu pożałowała tego.



Medyk: Nie ruszaj się. Masz podejrzenie złamań prawie każdej kości. To znaczy mówię to teoretycznie, bo gdyby tak naprawdę było, mogłabyś umrzeć tu i teraz.
Pepper: Nie! Nie mogę!
Medyk: Jak zostaniesz szybko stąd zabrana na leczenie, można tego uniknąć.
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Pomogę mu.
Medyk: Ciebie to też dotyczy.
Pepper: Ale on… On też może umrzeć!
Medyk: Przykro mi. Dopóki trwa walka, nie możemy interweniować.
Pepper: Tony, trzymaj się.



Oboje bali się o Iron Mana, bo walczył na śmierć i życie. Ran mu przybywało coraz więcej wraz z utratą krwi. Bezimienny przygwoździł go do ściany, miażdżąc głowę, skąd wyciekały kolejne strużki szkarłatnej cieczy. Chociaż ciało kapitulowało, on nie pragnął tak łatwo dać wygrać oponentowi. Z zaskoczenia wystrzelił z unibeamu wiązkę światła, odpychając wojownika do tyłu. Chłopak upadł na kolana, kaszląc, a przy okazji zabarwiając pobojowisko w kolory mordu. Wykorzystał resztki sił do ataku z rękawic.
Gdy znajdował się blisko celu, zastygł w powietrzu.



Pepper, Rhodey: TONY!



W reaktor zbroi została wbita włócznia, docierając do implantu. Stark nie potrafił nic z siebie wydusić, upadając na podłogę i wbijając się dodatkowo w asfalt. Wszyscy myśleli, iż przegrał. Nie zrobi żadnego ruchu. Ani obronnego, ani ofensywnego. Przeciwnik podszedł do pokonanego.



Bezimienny: Byłeś godnym przeciwnikiem. Jako, że przegrałeś, już nikt nie ocali tego świata.
Tony: Mylisz… się.



Nikt nie ukrywał zdziwienia, widząc ruch ręki, która zaczęła wyjmować oręż z ciała.



Bezimienny: Niemożliwe. Powinieneś być martwy!



Skumulował całą energię do pięści, wykonując potężne uderzenie w słabość nastolatka. Zanim zdołał go dotknąć, zauważył, iż w klatce piersiowej znajdowała się halabarda. Z przerażeniem spojrzał na część twarzy bruneta, gdyż pozostała połowa hełmu była zmiażdżona. Na ziemię trysnęła spora ilość cieczy, a on sam padł martwy. Nie przewidział tego, że ktoś odważy się przebić mu serce. W sumie, to oboje tego dokonali. Jednak zbroja pozwalała mu przeżyć te ostatnie chwile.



Pepper: Nie. Nie!
Rhodey: Tony!



Zerwali się do biegu, pomimo ran. Ignorowali ból, żeby tylko zobaczyć się z przyjacielem. Rudzielec nie potrafił opanować emocji, płacząc nad nim.



Pepper: Błagam cię. Nie opuszczaj nas. Masz całe życie przed sobą.
Tony: Przyjaciele…



Oboje popatrzyli na niego, błagając w głębi ducha o to, aby walczył i nie odchodził.



Tony: Wysłuchajcie… wiadomości.
Pepper: Jakiej?
Tony: Proszę… Zróbcie… to.
Pepper: Tony, przestań. Będziesz żyć! Nie żegnaj się z nami w tak okrutny sposób!
Rhodey: Chłopie, musisz wygrać i tę walkę. Musisz! Rozumiesz to?! Musisz!



Teraz i histeryk się załamał, roniąc kilka łez. Tony tylko się do nich uśmiechnął.



Tony: Cieszę się… że… mogłem… spotkać… was… na mojej… drodze.



I tak wypowiedział ostatnie zdanie przed nimi. Byli zrozpaczeni, lecz dłużej nie mogli ignorować bólu. Stracili przytomność od razu po Tony’m. Agenci zabrali rannych na helikarier, włączając w to śmiertelnie rannego. Fury zdziwił się, widząc martwego Bezimiennego.



Nick Fury: Oni to zrobili?
Medyk: Tylko Iron Man.
Nick Fury: Aż ciężko mi w to uwierzyć, że sam dał radę.
Medyk: Cuda się zdarzają, ale w medycynie wystarczy tylko jeden dla nadziei.
Nick Fury: Zabierzcie ich, a reszta pozbędzie się ciała.



Wydał wytyczne jednostkom, a następnie poszedł do centrali. Powiadomił Robertę i Virgila, żeby pojawili się w bazie powietrznej T.A.R.C.Z.Y. Przez telefon nie usłyszał żadnego sprzeciwu. Szybko zakończył rozmowy.
Podczas gdy Rhodey i Pepper byli opatrywani przez lekarzy, w bazie pojawił się dr Yinsen. To była ich jedyna nadzieja na ocalenie szefa ich małego gangu.



Pepper: Co mamy zrobić?
Rhodey: Czekać. On nie umarł.
Pepper: Ale widziałeś, w jakim był stanie! Przebita zbroja na wylot, wszędzie krew i te zmasakrowane kawałki tej latającej trumny!
Rhodey: Ej! Wiem jak to wyglądało, ale dr Yinsen wyciągał go z gorszych tarapatów.
Pepper: No tak, ale…
Rhodey: Żadnych “ale”! Potrzebujemy go!
Pepper: A on nas.
Rhodey: Dokładnie tak.



Dziewczyna nieco się uspokoiła. Pozwoliła odpocząć swojemu zmęczonemu organizmowi. Na szczęście złamała prawą rękę oraz lewą nogę bez żadnych przemieszczeń. Syn Roberty także uniknął najgorszego, bo poza posiniaczonymi kończynami i zabandażowaną głową, to był cały.
Po kilku minutach, do sali zostali wpuszczeni rodzice chorych. Nie usłyszeli od nich wyrzutów. Cieszyli się, widząc ich żywych. Odetchnęli z ulgą, że nie ucierpieli dotkliwie. Usiedli obok ich łóżek, a specjaliści pozwolili im na odwiedziny.



Roberta: Jak się trzymacie, dzieciaki?
Rhodey: Bywało lepiej.
Pepper: Ale gorzej z Tony’m.
Roberta: Słyszeliśmy. Wciąż trwa operacja.
Pepper: Gdybym mogła coś wtedy zrobić, może…
Virgil: Córciu, nie obwiniaj się. Byłaś bardzo dzielna, bo wróciłaś.
Rhodey: Nic więcej nie mówili? Nawet o szansach przeżycia?
Virgil: Roberto, chyba niewiele powiedzieli, prawda?
Roberta: W sumie, to oni sami nie wiedzą. Chyba nie chcą niepotrzebnie martwić.
Pepper: Bardziej martwią niewiedzą.



Ponownie posmutniała, a myśl o niezobaczeniu swego ukochanego powodowała ból psychiczny. Próbowali ją pocieszyć albo podnieść na duchu. Bezskutecznie. Chwyciła za kule, idąc powolnymi krokami w stronę wyjścia.



Virgil: Pepper, zostań w sali. Jesteś ranna.
Pepper: Chcę czekać na niego. Tylko nie tutaj!
Rhodey: Idę z tobą.
Roberta: Ej! I ty też się przeciwstawiasz? Co się z tobą stało?
Rhodey: Mamo, on potrzebuje naszego wsparcia. Musimy tam być.
Roberta: On nie ma nawet pojęcia, że tu jesteście. Niby jak chcecie mu pomóc?
Pepper: Wyślemy naszą energię mentalnie.
Virgil: Chyba pójdę po lekarza. Coś zaczynasz bredzić.



Mężczyzna wstał, chwytając za rękę córki.



Pepper: Tato, puść mnie!
Virgil: Potrzebujesz odpocząć.
Pepper: Nie teraz!
Virgil: Teraz!
Pepper: Nie!
Virgil: Tak.
Pepper: Nie!
Virgil: Mówię ci, że tak.
Pepper: Nie zgadzam się!
Virgil: Starszych się słucha, pamiętasz?
Roberta: Pepper, posłuchaj się ojca. Dobrze ci mówi… Rhodey, ty też masz odpuścić i leżeć.
Rhodey: Nie.



Kobieta była w szoku. Pierwszy raz sprzeciwił się jej, czego nigdy nie odważył się zrobić ze względu na konsekwencje buntu. Jednak chciał jakoś wesprzeć przyszywanego brata, dając mu siłę do walki. Pomógł przyjaciółce uwolnić się od rodzica i razem opuścili pomieszczenie. Zapytali się pierwszego napotkanego lekarza o lokalizację sal operacyjnych. Powiedział im bez kłopotu, zaprowadzając ich na miejsce.
Gdy tam dotarli, zauważyli otwieranie się drzwi od bloku. Przez nie wyszedł znany im lekarz. Myślał, że Pepper rozpocznie swój słowotok, lecz tak się nie stało. Jej żywioł zgasł.



Dr Yinsen: Jesteście zarazem tacy nierozsądni jak i spokojni. Powinniście leczyć swoje rany, a nie uciekać. Idziecie w ślady Tony’ego? Gdyby wiedział, co zrobiliście, nie byłby zadowolony.
Pepper: Doktorze, czy Tony… Czy on nas opuścił?
Dr Yinsen: Ciężko to stwierdzić, ale wiem jedno.
Rhodey: Co z nim? Przeżył?



Yinsen starał się nie dawać im powodu do obaw, lecz kłamać również nie zamierzał.



Pepper: No niech pan coś powie! Błagam!
Dr Yinsen: Jest w śpiączce.



Serce ukochanej pękło na pół, a z oczu wypłynęły łzy.



Pepper: Jak… Jak to możliwe?
Dr Yinsen: Odniósł bardzo poważne uszkodzenia. Zdołałem wymienić implant na nowy oraz poradziłem sobie z rozległym krwawieniem wewnętrznym. Żebra będą się zrastać, więc potrzebuje czasu. W tej chwili trudno mi powiedzieć jak długo będzie w śpiączce.
Rhodey: Gdzie teraz jest?
Dr Yinsen: W skrzydle medycznym dla osób w stanie zagrożenia życia.
Rhodey: A możemy się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie chcę, żebyście widzieli go w takim stanie. Jednak mam coś dla was.



Podał im naprawiony hełm ze zbroi Mark II. Nie rozumieli tego.



Pepper: Po co nam to?
Dr Yinsen: Kiedy zdejmowałem zbroje razem z innymi, odkryliśmy jakieś nagranie. Nie oglądaliśmy go, ale to pewnie do was.



Lekarz powoli odchodził od nich.



Pepper: Niech pan zaczeka!



Odwrócił się, gdyż nie miał serca ignorować ich próśb.



Dr Yinsen: Tak, Pepper?
Pepper: Kiedy będzie z nim lepiej, a my staniemy na nogi, czy wtedy znajdzie się szansa, żeby go zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie będę widział powodu, aby wam zabronić.
Pepper, Rhodey: DZIĘKUJEMY.



Ho jedynie lekko się uśmiechnął, idąc do odpowiedniej części bazy powietrznej. Przeszedł długim korytarzem, a po prawej stronie odnalazł odizolowaną salę. Wszedł tam, podchodząc do jednego z łóżek. Zabandażowana głowa, ręce, klatka piersiowa oraz mnóstwo urządzeń, mających na celu podtrzymanie życia. Tą osobą była jedyna ledwo żywa osoba. Był nią nikt inny jak Anthony Edward Stark znany też jako Iron Man. Skontrolował pracę mechanizmów i zapisał odczyty, patrząc na kardiomonitor, który wyświetlał poprawne funkcje życiowe.



Dr Yinsen: Chyba nigdy się nie zmienisz, prawda? Ciągłe życie na krawędzi. Oj! Tony, lepiej wyzdrowiej, bo inaczej twoja dziewczyna własnoręcznie cię ukatrupi.



Powiedział to jakby do niego, chociaż wiedział, iż w obecnym stanie nie skomunikuje się ze światem żywych.
Gdy on zajmował się swoją pracą, nastolatkowie wrócili do sali. Bez zamienienia słowa z rodzicami odtworzyli nagranie poprzez kliknięcie przycisku na boku hełmu. Ukazał im się hologram Tony’ego w tej samej bluzce, co zwykle. Cała czwórka usiadła na tyle blisko, aby wysłuchać wiadomości. Przez sam widok sylwetki chłopaka poczuli jego obecność. Zupełnie tak, jakby stał przed nimi, mówiąc swoimi ustami.



Jeśli to oglądacie, to znaczy, że mnie już nie ma. Jednak nie martwcie się. Nasze wspólne chwile będą wieczne we wspomnieniach. Przeżyłem z wami wiele i dzięki wam dowiedziałem się, czym jest prawdziwa przyjaźń. Gdy byłem mały, zawsze zostawałem sam, aż w końcu doszło do tego, że gadałem do robota. Jestem wam wdzięczny za wszystko. Mógłbym wymieniać wasze zasługi, lecz nie starczyłoby pamięci na to. Powiem inaczej. Nawet, jeśli mnie już nie ma, będę szczęśliwy z tego, iż miałem was u swego boku. Na koniec chciałbym wam jeszcze powiedzieć, że zbrojownia jest wasza. Zrobicie z nią co będziecie chcieli. Na pewno postąpicie słusznie. A teraz żegnajcie, moi przyjaciele.



Po skończeniu wysłuchiwania wiadomości, nie potrafili z siebie nic wykrztusić. Patrzyli w różne strony, aż każdy z nich wymieniał spojrzenia ze wszystkimi zgromadzonymi. Nie potrafili zebrać myśli, a co dopiero powiedzieć je na głos. Zachowywali powagę, lecz Patricia po raz trzeci tego samego dnia wybuchła płaczem. Rzuciła się w ramiona panikarza, który klepał ją po plecach pokrzepiająco.



Pepper: Rhodey… To… To nie może być prawda.
Rhodey: Śpiączka nie oznacza śmierci, Pepper. Jeszcze go zobaczymy.



Tydzień później, rany bohaterów zagoiły się do tego stopnia, że mogli odwiedzić Tony’ego. Niestety, lecz dr Yinsen nie pozwalał im na razie na wejście do sali. Jedynie mogli zerkać przez dużą szybę, skąd było widać chorego. Wyglądał tak samo jak po operacji, ale z niewielką różnicą. Zmniejszyła się ilość maszyn.



Dr Yinsen: Przesłuchaliście wiadomość?
Pepper: Tak.
Dr Yinsen: Więc wiecie czego chciał, gdyby coś poszło nie tak.
Pepper: I naprawdę nie możemy wejść? Miał pan nam pozwolić jak się mu poprawi.
Dr Yinsen: Nadal jest w tym samym stanie, chociaż odłączyłem go od maszyn, które pomagały przy rekonwalescencji pooperacyjnej.
Pepper: I tak tam wchodzę.
Dr Yinsen: Zabraniam.
Pepper: I co z tego? Chcę tego, więc tak zrobię!
Rhodey: Pepper!



Weszła do sali, odważając się na podejście do łóżka chorego. Usiadła przy nim, chwytając za rękę.



Pepper: Tony, wróć do nas. My cię będziemy wspierać, ale bez twojej zgody nic nie zdziałamy. Proszę cię. Bądź z nami.



Ucałowała chłopaka w dłoń. Lekarz rozumiał jej przywiązanie do pacjenta, dlatego nie wyganiał gościa z sali. Wiedział, że Patricii Potts nie da się tak łatwo zatrzymać. I tak przychodziła każdego dnia, popijając jeden kubek kawy dla zastrzyku energii. Spędzała sporo czasu przy nim. Nie było ani jednej osoby, która próbowała ją wyrzucić. Agenci tylko przechodzili obok, a specjaliści od medycyny byli w pogotowiu na wszelki wypadek. Tygodnie zmieniły się w miesiące, ale to nie zniechęciło do porzucenia drugiej połówki.
Po trzech miesiącach, ponownie przyszła z tą samą kawą. Ilość maszyn ponownie zmalała, aż nie straszyła odwiedzających. Pozostał wyłącznie kardiomonitor, zaś urządzenie do sztucznego podtrzymywania życia zniknęło. To był dla niej dobry znak. Cmoknęła go w czoło, a następnie usiadła.
Gdy starała się coś powiedzieć, dostrzegła uchylające się powieki. Pragnęła krzyczeć z radości, ale się w porę powstrzymała. Ruszył lewą ręką, wskazując na nią. Na twarzach zakochanych zagościł uśmiech.



Pepper: Tony, tęskniłam.



Ostrożnie przytuliła rannego, żeby nie spowodować krzywdy. Tony chciał wydusić z siebie jakieś słowa, lecz ona mu na to nie pozwoliła. Delikatnie objęła go.



Pepper: Wróciłeś. Witaj w domu.

---***---

Okej. Zanim ktoś zechce mnie powiesić, wyjaśnię. Jestem okropną sadystką, kochającą dręczyć Tony'ego. Tutaj nieźle się rozkręciłam i miałam przy tym zabawę. Uśmiech sadystki, gdy Tony umierał. To było coś pięknego. Jednak ja jeszcze z nim nie skończyłam. Już jutro pojawi się crossover. Jeśli nie wiecie, czym jest "Bleach", wytłumaczę dość krótko. Chodzi o bogów śmierci, którzy odsyłają dusze. Są też takie, które zamieniają się w Pustych. No z tymi będą walczyć.
PS: To był pierwszy mój crossover, a drugi jest w planach. Miłej nocy ;)

What if? Alternative ending "Ctrl- Alt- Delete" Glitch

0 | Skomentuj
Controller_2.jpg

Wstałem z łóżka. Niby z tego samego, co zwykle, ale czułem się dziwnie. Coś było bardzo, ale to bardzo nie tak. Głowa bolała niemiłosiernie, aż prawie upadłem. Przeraziłem się i to nie na żarty. Dla pewności zbiegłem po schodach, biegnąc do zbrojowni. Wszystko wydawało się normalne, lecz nadal miałem złe przeczucia. Wszystko stało się jasne, gdy świątynia była opustoszała. Zero oznak życia, brak sprzętu i zbroi moich przyjaciół. Poza modelem Mark II.



Tony: Nie! To niemożliwe! Co jest grane?! Aaa!



Chwyciłem się za makówkę, której ból nasilił się jeszcze bardziej. Nie potrafiłem się skupić.Nawet z połączeniem się ze zbroją miałem kłopot.



Tony: Sandhurst!



Krzyczałem nazwisko sprawcy. Tak. Ten świat był wirtualny. Czułem to, a jeszcze wczoraj podobno ocaliłem świat przed obcymi. Gubiłem się. Co było prawdą? Jak długo miał trwać ten obłęd? Postanowiłem walczyć z bólem i polecieć w zbroi odnaleźć tego wariata. Bezskutecznie. Każda próba założenia pancerza kończyła się rozpalaniem piekła w umyśle.



Tony: Aaa! Wyłaź, draniu! Aaa! Nie chowaj się!



Nie potrafiłem ustać na nogach, więc upadłem. Zwijałem się przez narastające cierpienie. Nie wiedziałem, co robić. Jak wrócić do przyjaciół?
Po jakiś pięciu minutach, pojawił się Kontroler. Zupełnie, jakby się teleportował. Prędkość myśli. Pamiętałem, co mówił o Magistrali.



Tony: Co ty mi zrobiłeś?!
Kontroler: Ja? Tobie? Oj! No błagam, Iron Manie. Sam jesteś sobie winien.
Tony: Dlaczego?
Kontroler: Bo nie współpracujesz ze mną. Wrócisz do domu, jeśli tylko dasz mi Ekstremis.
Tony: Wypchaj się!
Kontroler: Naprawdę? Więc spędzisz resztę życia tutaj. Nie przeżyjesz nawet dnia.
Tony: Ach! Założysz się?
Kontroler: Stark, to logiczne. Dasz serum, a wtedy otworzę wyjście. Inaczej stąd nie uciekniesz, choć poprzednia próba ci się udała. Jednak cię odnalazłem, bo wiem o tobie wszystko.



Cholera. To miało sens. Wróciłem wtedy z Rhodey’m do zbrojowni, ale musieli mnie dopaść jeszcze tej samej nocy i zabrać tu. Niedobrze.



Kontroler: Nadal nie zmienisz zdania? Chcesz tu spędzić ostatnie chwile życia?
Tony: Zgoda.
Kontroler: Nie rozumiem.
Tony: Dam Ekstremis.
Kontroler: Wyśmienicie, więc otwórz swój umysł. Pokaż recepturę. Nie ukrywaj tego.



Byłem słaby, dlatego nie mogłem walczyć. Może i moje umiejętności hakowania nie działały, ale to nie oznaczało, że stałem się bezradny. Potrafiłem zmodyfikować informacje przechowywane w mózgu. To był mój klucz.
Gdy przesyłanie danych się rozpoczęło, ból zwiększył się na tyle, że traciłem siły. Ściskałem szczękę z trwającej agonii. Wiłem się bez kontroli.



Kontroler: Nie poddawaj się, Stark. Wkrótce ból minie. Daję ci moje słowo.
Tony: Aaa! Nie!
Kontroler: Jeśli teraz zemdlejesz, nie dostanę tych danych! Musisz wytrzymać!
Tony: Aaa!



Moje ciało odmawiało jakiegokolwiek posłuszeństwa. Powoli oczy się zamykały, zatracając w niekończącej się ciemności.
Kiedy ocknąłem się, byłem przykuty do stołu w laboratorium A.I.M. Ostatkami energii zerwałem z siebie wszelkie kable. Ledwo stałem na nogach, ale biegłem tak szybko jak byłem w stanie. Nie zatrzymywałem się.
Po wyjściu na zewnątrz, całe miasto spowił mrok. Użyłem komórki, aby skontaktować się z Rhodey’m. Może był w zbrojowni. Miałem tylko taką nadzieję.



Tony: Rhodey, odbierz. Ach! Cholera!



Znowu odezwał się ból głowy. Upadłem na kolana, chwytając się za łepetynę.



Tony: Rhodey… gdzie… jesteś?



Traciłem nadzieję. Mógł być w innym mieście. Gdzieś indziej.



Rhodey: Tony, to ty? Gdzie jesteś? Mama się zamartwia.



Udało się. Słyszał mnie.



Tony: Rhodey… namierz… komórkę.
Rhodey: Komórkę? Nie jesteś w zbroi?
Tony: Pospiesz się.
Rhodey: Dobra, dobra. Zostań tam, gdzie jesteś. Już tam lecę.



Chciałem podziękować, lecz zabrakło siły. Upuściłem telefon, tracąc przytomność.



~*Cztery godziny później*~


Obudziłem się w szpitalnym łóżku. Niewiele pamiętałem. Dostrzegłem jedynie trzy osoby w sali. Rhodey, Pepper i Roberta. Próbowałem coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie. Zaniepokoiłem się, aż zacząłem się niespokojnie ruszać we wszystkie strony.


Rhodey: Ej! Spokojnie, Tony. Już wszystko jest dobrze. Nic ci nie grozi.
Tony: Rhodey, czy on… Czy on was skrzywdził?
Rhodey: Masz na myśli Kontrolera?
Tony: Tak.
Rhodey: Nic nam nie zrobił. Tylko ciebie porwał.
Tony: To dobrze.


Odetchnąłem z ulgą, bo mogłem mówić. Nie doznałem żadnych uszkodzeń. Czy aby na pewno?


Pepper: Tony, możesz być spokojny. Przez cały czas szukaliśmy cię. Tak nagle zniknąłeś, aż myślałam o najgorszym. Na szczęście lekarze usunęli to diabelstwo.
Tony: Co takiego?
Roberta: Miałeś w głowie sondy, które prawie uszkodziły twój mózg.
Tony: Dorwę tego drania.
Roberta: Na razie odpoczywaj. Nie wiem, co by było, gdyby Rhodey znalazł cię o minutę później.
Tony: Byłbym martwy?
Roberta: Teoretycznie tylko mózg. Tak mówili, kiedy zobaczyli, w jakim jesteś stanie.
Tony: Co z tatą? Nie przyszedł?
Rhodey: Nie znalazł się.
Tony: A inwazja?
Pepper: Wow! Miałeś fajne sny. Do niczego takiego nie doszło.
Rhodey: Mamo, zostawisz nas na moment?
Roberta: Ech! Macie jakieś tajemnice?
Rhodey: Chodzi o coś ważnego, ale nie chcemy, żebyś o tym wiedziała. To niespodzianka.
Roberta: Niespodzianka? Hmm… No dobra. Daję wam pięć minut.


I tak zostaliśmy we trójkę. Zażądałem wyjaśnień, a taka ilość czasu nie wystarczała na tę rozmowę.


Tony: Ona nie wie?
Rhodey: O zbrojowni? Nie.
Tony: Więc jak jej wytłumaczyłeś te sondy?
Rhodey: Ja nic nie musiałem. Zgubiłeś się, więc cię szukaliśmy. Potem cię znalazłem, a lekarze znaleźli powód utraty przytomności. Mama w to uwierzyła, a skoro jesteś geniuszem, to mogła pomyśleć, że chcesz poprawić swoją zdolność myślenia.
Tony: Percepcja.
Rhodey: Nie rozumiem.
Tony: Cały czas byłem w błędzie, a myślałem… Myślałem, że odzyskałem ojca.
Pepper: Co jeszcze widziałeś?
Tony: Gene zdobył wszystkie pierścienie, Hammer zamienił w zombie swoich sojuszników, a potem sam padł ofiarą gazu, Hulk zmienił kolor na szary, Dooma pożarł jakiś demon, a cały świat dowiedział się o nas.
Pepper, Rhodey: WOW!
Tony: No i uratowaliśmy świat, walcząc o Ziemię.
Pepper: Ja też?
Tony: Tak. Śmigałaś w swojej zbroi.
Pepper: O! A jak wyglądała?
Tony: Dowiesz się jak ją dostaniesz.


Musiałem zamilknąć i skupić się. Nie byłem pewny czy to co widzę, jest prawdą. Może kolejne złudzenie. Mogłem to sprawdzić w jeden sposób.


Tony: Pepper, podejdź.
Pepper: Eee… Mam się bać?
Tony: Nie.


Z zaskoczenia pocałowałem ją, łącząc nasze wargi. Uczucie miłości i ciepła było prawdziwe. Nie odepchnęła mnie, więc musiała być realną postacią. Musiała być Pepper.


Pepper: Co to miało być?
Tony: Chciałem się upewnić, że nie gadam do pikseli.
Pepper: Nadal masz wątpliwości?
Tony: Już nie.


Uśmiechnąłem się do nich. Wiedziałem, że czekało nas mnóstwo pracy. W końcu jako bohaterowie Nowego Jorku nie możemy iść na chorobowe.

---**---
I tak dodałam ostatnią mini historię. Czas na opowiadanie.

Biegnij, Tony! Biegnij! ( z okazji urodzin Tośki)

0 | Skomentuj
tumblr_npor1gqkfs1qes700o1_1280.jpg
Anthony Edward Stark. Wszyscy znają tego pana, więc nie muszę go przedstawiać. Odkąd stał się Iron Manem, na Nowy Jork spadają przeróżne nieszczęścia. Teraz pewnie zastanawia was, dlaczego nasz bohater jest winny katastrofom. To wina jego elity wrogów, którzy co chwilę dają mu popalić. Jednak tego dnia ktoś inny był wrogiem. Kto? Zbroja. No tak. To ma sens, prawda? Jednak nie była to jedna zbroja. Zresztą, opowiem wam.
Tony wrócił z kolejnej walki zwycięsko. Odłożył swój pancerz na miejsce, a następnie zaczął wgrywać nową aktualizację oprogramowania.
Nagle do zbrojowni przyszedł Rhodey z porcją kanapek.


Rhodey: A ty dalej tutaj? Chłopie, siedzisz tu już ponad trzy godziny. Co robisz?
Tony: Niedawno wróciłem z akcji, więc jestem tu dopiero kilka minut.
Rhodey: Czekaj, bo nie ogarniam. Jaka akcja? Walczyłeś z kimś? Czemu ja nic o tym nie wiem?
Tony: Ej! Przestań. Zaraz zamienisz się w Pepper.
Rhodey: Wybacz. Po prostu martwię się. Musisz na siebie uważać, pamiętasz?
Tony: Oj! Pamiętam, pamiętam. Dziennie słyszę od ciebie tę samą śpiewkę.
Rhodey: Więc co to była za walka?
Tony: Tylko Maggia. Napadli na skarbiec Tong.
Rhodey: A Mandaryn też tam był?
Tony: Nie. O dziwo byli sami.
Rhodey: Pewnie szuka kolejnego pierścienia.


Przyjaciel położył mu jedzenie na stół roboczy, gdzie jakimś cudem znalazło się miejsce.


Rhodey: Jak skończysz się bawić, to wróć do domu.
Tony: Pewnie. Zaraz będzie gotowe.
Rhodey: To coś do zbroi?
Tony: Tak.


Odparł krótko, powracając do zajęcia. Rhodes wyszedł z bazy, zaś Pepper zajmowała się lekcjami z chemii. Nie ogarniała ich. Załamywała się na tyle, że jej pokój wyglądał jak po przejściu tornada.


Pepper: Kurna! Przeklęta chemia! Nienawidzę! No nienawidzę!


Postanowiła zadzwonić do Tony’ego, który był najmądrzejszy z przedmiotów ścisłych. Jednak nie odbierał. Dobijała się wielokrotnie, pisała SMS-y, zapychała skrzynkę mailową, aż w końcu cierpliwość rudzielca się wyczerpała.


Pepper: Dobra. Taki jesteś? Już jadę do ciebie.


Spakowała zeszyt, książkę, piórnik, a przede wszystkim telefon, żeby kochany tatuś nie zamartwiał się nad jej nieobecnością. Taki agent FBI zważa na niebezpieczeństwa i chciałby, żeby była odseparowana z dala od zagrożenia.
Kiedy dotarła na miejsce, dostrzegła geniusza jak biegł.


Pepper: O co chodzi?
Tony: Pepper, uciekaj!
Pepper: Ej! Co jest… grane?


Była w szoku, ponieważ za nim ścigały go zbroje. Każdą, którą stworzył. Miały jeden cel.
<<Zniszczyć Tony’ego Starka>>


Okej. To był żart. Tak naprawdę, to chciały go ochronić, czyli ściągnąć siłą do bazy i zamknąć w zbroi.


Tony: No rusz się!
Pepper: Aaa! Tony!


Przeraziła się, widząc ilość pustych pancerzy bez kontroli. Było ich więcej niż widziała zazwyczaj w zbrojowni. Chłopak chwycił dziewczynę za rękę, zwiększając siłę biegu.


Pepper: Możesz mi wytłumaczyć co zrobiłeś?
Tony: Sam tego nie rozumiem. To… To nie powinno się zdarzyć.
Pepper: Tony!
Tony: Przepraszam. Ja tylko chciałem usprawnić zbroję.
Pepper: Najpierw znajdźmy jakąś kryjówkę. Gdzieś, gdzie nas nie namierzą.
Tony: One chcą mnie. Ty jesteś wolna.
Pepper: Teraz już nie.


Szybko zniknęli z terenu fabryki.


Pepper: Tędy.


Wskazała na ślepy zaułek, skąd nie było żadnego wyjścia. Już chciał coś powiedzieć, ale zasłoniła mu usta swoją ręką.


Pepper: Wiem jak to wygląda i tłumaczyć się będziesz później. Teraz musisz mi zaufać, jasne?


Kiwnął głową.


Pepper: Świetnie.


Wyjęła telefon, wybierając numer do pewnej osoby. Oboje dobrze ją znali. Nie był to nikt inny jak James Rhodes. W skrócie Rhodey. Akurat skończył misję w grze Call of Duty. Odebrał telefon, bo wiedział, że ignorowanie rudej może skończyć się dla niego cmentarzem.


Rhodey: Cześć, Pepper. Jak tam?
Pepper: Rhodey, jest duży, a nawet mogę powiedzieć, że gigantyczny problem.
Rhodey: No dobra. A co konkretnie? Właśnie miałem zamiar robić kolejną część gry.
Pepper: To sprawa życia i śmierci!
Rhodey: Jeśli Tony się nie odzywa, zawsze ma powód.
Pepper: Ej! Nie o to chodzi!
Rhodey: Co się stało?
Tony: Pepper, pospiesz się.
Rhodey: Tony?


Teraz go zamurowało. Ostatnio widział geniusza w zbrojowni. Nie miał bladego pojęcia co się odwalało.


Rhodey: Coś wam grozi? Powiedzcie.
Tony: Pepper!
Pepper: O! Cholera! Jest ich jeszcze więcej!
Rhodey: Ale czego? Wyjaśnij!
Pepper: Nie mam na to czasu! Biegnij do zbrojowni wyłączyć komputer.
Tony: To nic nie da!
Pepper: No dobra... Zrób coś, bo nie mamy, gdzie uciec!
Rhodey: Dobra, dobra. Już lecę. I coś mi się wydaje, że to sprawka Tony’ego.
Pepper: Nie inaczej.


Dziewczyna rozłączyła się, gdyż musiała uciekać. Przyjaciel wybiegł z domu, kierując się do zbrojowni. Na szczęście w okolicy fabryki nie dostrzegł ani jednego pancerza, więc mógł spokojnie zakraść się i znaleźć rozwiązanie.
Kiedy on znajdował się w środku bazy, geniusz złapał zadyszkę. Potrzebował odpocząć.


Tony: Przerwa.


Nastolatka rozejrzała się za siebie, upewniając o bezpiecznej odległości od pościgu.


Pepper: Zgoda.
Tony: Nie uciekniemy.
Pepper: Wiem, ale musimy co jakiś czas zmieniać kryjówkę.
Tony: Głupie aktualizacje.
Pepper: No tak. Sam jesteś sobie winien, lecz teraz potrzebujemy znaleźć sposób na ich unieszkodliwienie. Może jakiś wirus. Masz coś w zanadrzu?
Tony: Nie.
Pepper: Oby Rhodey coś wykombinował. W nim nadzieja.
Tony: Da radę… W końcu… to Rhodey.
Pepper: Fakt. A! Właśnie! Od kiedy on gra w gry komputerowe?
Tony: Od zawsze. W ten sposób… pozbywa się… złych… emocji.
Pepper: To ma sens. Każdy potrzebuje czegoś takiego. Ja na przykład idę do piwnicy, gdzie kładę arbuza ze zdjęciem Whitney. Legalnie biorę broń i strzelam w nią, aż cała kartka będzie przedziurawiona.
Tony: O mój Boże! Kogo ja poznałem?
Pepper: Hehehe! A ty, Tony? Jak odreagowujesz?
Tony: Pracą. Budowanie czegoś w zbrojowni. Takie tam.
Pepper: Może kiedyś razem postrzelamy. Co o tym sądzisz?
Tony: Taki sposób na randkę?
Pepper: Powiedzmy.


Cmoknęła chłopaka w policzek, aż nieco się zarumienił. Ostrożnie zerknął czy gdzieś nie czaiły się kupy żelastwa. Odetchnął z ulgą.


Tony: Możemy już iść.


Niespodziewanie uderzył o coś metalowego w plecy. Patricia stała sparaliżowana ze strachu.


Tony: Pepper?
Pepper: Wiej!


Od razu odwrócił się, a z tych emocji miał wrażenie, jakby serce mu podskoczyło do gardła. Natychmiast ruszyli do ucieczki. W jakąkolwiek skręcali stronę, mieli zablokowaną drogę.


Pepper: Cholera! To na nic! Są za szybkie!
Tony: Mam pomysł.
Pepper: Jaki?
Tony: Kapitulacja.
Pepper: Co?! Oszalałeś?! Niby jakim cudem ma się to udać?!
Tony: Warto spróbować.


Oboje zatrzymali się, zaś zbroje otoczyły ich z każdej strony.


<<Anthony Stark>>


Tony: Tak. To ja.


<<Proszę z nami>>


Tony: Zgoda. Pod warunkiem, że…


Nie zdołał dokończyć, ponieważ jeden z pancerzy stracił głowę.


Tony: Co jest grane?


Byli w szoku, bo pojawił się Whiplash, który z chęcią niszczenia rozwalał pancerze na czynniki pierwsze.


Whiplash: Zginiesz, Iron Manie. I ty także, blaszaku.
Pepper: Co tu się odpierdala?!
Tony: Też chciałbym to wiedzieć.
Pepper: Zwiewajmy stąd, zanim nas zauważą.


Ponownie ruszyli do biegu, mijając zaskoczonych przechodniów. Niektórzy nagrywali wideo z walki biczownika. Jednak musieli przyznać, iż chciwy drań świetnie się przy tym bawił i do tego śmiał się złowieszczo nad kawałkami skafandrów.


Whiplash: Buahahaha! I kto tu jest najlepszy? To ja!
Mr. Fix: Skończyłeś się bawić?


Nie spodziewał się, że jego szef będzie miał do tego pretensje.


Whiplash: No co? Zniszczyłem Iron Mana.
Mr. Fix: Nie ma pilota. Niszczysz zbroje, ale nie jego. Dopóki go nie dorwiesz, będziesz spał w sosnowym pudle.
Whiplash: Ale szefie…
Mr. Fix: Powiedziałem co masz zrobić, więc do roboty.
Whiplash: Ech! No dobra.


Niechętnie zostawił resztki latających puszek po konserwie i wzleciał wysoko na swojej pile tarczowej w poszukiwaniu prawdziwego herosa. Poza tym, nienawidził spać w pudle, dlatego skłonił się do posłuszeństwa wobec swego pana.
W tym samym czasie, Rhodes główkował nad odnalezieniem rozwiązania problemu.


Rhodey: Dziwne. Wszystko wygląda na normalne. Co mogłem przeoczyć?


Wybrał numer do Tony’ego, aby upewnić się czy nie zostali ranni. Odebrał w zaskakująco błyskawicznym tempie.


Tony: Rhodey, powiedz, że coś znalazłeś.
Rhodey: Nadal nic, ale możliwe, że zepsuły się chipy inteligencji.
Tony: Znowu? To już któryś raz z rzędu!
Rhodey: Nie ma co do tego wątpliwości. Zresztą, zaraz odezwie ci się przypomnienie i lepiej do tego czasu wróć do zbrojowni.
Tony: Postaram się. Zresztą, mój przyjaciel drań pomógł pozbyć się kilku z ogona. Możliwe, że będę na czas.
Rhodey: Co? Jaki znowu przyjaciel?
Tony: Whiplash wpadł z wizytą.
Rhodey: Jasny gwint! Spadajcie stamtąd!
Tony: Spokojnie, panikarzu. Już się ulotnił.
Rhodey: Ale i tak musisz wrócić. Pospiesz się.
Tony: Dzięki za przypomnienie. To lecę.


Bez ostrzeżenia zakończył rozmowę.


Rhodey: Powodzenia.


Pościg przeciągał się na kolejne przecznice Nowego Jorku. W pościgu brały udział trzy pancerze: Mark I, Hulkbuster oraz pancerz zwiadowczy. Przeciwnik nawet nie zwracał na nie uwagi, zajmując się wyznaczonym zadaniem. Jedynie Tony z Pepper musieli jakoś poradzić sobie z nimi co nie było łatwe. Córce agenta FBI także dokuczało zmęczenie. Na domiar złego odezwał się alarm w bransoletce. Chłopak chwycił się za implant, głęboko oddychając.


Tony: Nie teraz… Nie mogę.
Pepper: Chyba naprawdę musimy się poddać.
Tony: Serio?
Pepper: To część planu. Posłuchaj mnie uważnie.


Szepnęła mu do ucha parę słów, które doskonale rozumiał. Wiedział, iż po raz drugi musiał jej zaufać. Zgodził się na pomysł. Wyszedł naprzeciw zbroi, jęcząc z bólu. Żeby było bardziej wiarygodnie upadł na ziemię, trzymając za mechanizm.


Pepper: Tony, co się dzieje? Słyszysz mnie? Powiedz coś!
Tony: Ach! Pepper… umieram.
Pepper: Nie! Nie pozwolę ci na to! Niech ktoś wezwie lekarza!
Tony: Tak się mówi jak jesteś w szpitalu.
Pepper: Sorki. Jeszcze raz… NIECH KTOŚ RATUJE MOJEGO CHŁOPAKA!


Na te krzyki zbroje przyleciały bardzo szybko. Jedna z nich wykonała skan medyczny.


<<Konieczne ładowanie implantu>>


Pepper: To wszystko wasza wina! Zraniłyście go!


<<Nigdy nie pozwolimy skrzywdzić naszego stwórcy. Chronimy jego życie>>


Tony: Pepper…
Pepper: Jak mogę wam zaufać?! Nie! Nie zabierzecie go!


Uroniła kilka łez z oczu. Miały wydawać się sztuczne, lecz Anthony doskonale zdawał sobie sprawę, że nie były one częścią teatrzyku. Mark I chwyciła go sposobem matczynym.


<<Zaufaj nam. Anthony Stark nie umrze pod naszą opieką>>


Pepper: Mam taką nadzieję.


Otarła policzki, a następnie patrzyła na odlatujące pancerze.


Pepper: Przynęta zarzucona.


Podczas gdy James zastanawiał się nad pozbawieniem życia sztucznej inteligencji, usłyszał hałas w okolicy fabryki. Wyszedł zobaczyć co się święciło. Przeraził się na widok nieprzytomnego przyjaciela w objęciach zbroi.


Rhodey: Tony!


Natychmiast podbiegł do nich, a one zaczęły do niego celować.


Rhodey: Whoa! Nic wam nie zrobię. Chcę tylko wiedzieć co z Tony’m.


<<My się nim zajmiemy>>


Odpowiedziały w tym samym momencie. Szły do bazy, skupiając się na ocaleniu wynalazcy. Czarnoskóry nie zamierzał ryzykować, więc poszedł na około, wchodząc tylnym wejściem.


Rhodey: Zwariowany dzień.


Powiedział sam do siebie, przechodząc przez bramę garażu. W ten sposób dotarł do celu jako pierwszy.
Nagle na komórkę zadzwoniła gaduła, choć w kontaktach była nazwana jako wredota.


Rhodey: Pepper, nie mogę teraz rozmawiać.
Pepper: Widziałeś je?
Rhodey: Zbroje? No tak. Poszły do zbrojowni.
Pepper: Czyli się udało.
Rhodey: Ale co? Zraniły go i tu zabrały? Taki był twój plan?
Pepper: Nie! Z Tony’m wszystko gra. Poza tym, że musi mieć naładowany implant, bo inaczej będzie kaput.
Rhodey: Ale nie wyglądał dobrze.
Pepper: Rhodey, nie panikuj. Po prostu on udaje.
Rhodey: Ale jak to ma niby rozwiązać problem?
Pepper: Tego akurat nie wiem. Obserwuj co się dzieje i gdyby zaczęły świrować jeszcze bardziej, masz prawo je rozwalić.
Rhodey: Chyba powinienem spytać się Tony’ego o zdanie.
Pepper: Eee… Wypadł z gry, więc stracił prawo głosu.
Rhodey: Okej?
Pepper: Bądź czujny. Później do was dołączę. Ciao!
Rhodey: Pepper, czekaj!


No i zerwała kontakt. Histeryk nie był tym zachwycony. Jednak skupił się na kontroli sytuacji, ponieważ zbroje już znalazły się w bazie.


Rhodey: Oj! Nie wygląda to dobrze.


Geniusz nadal udawał omdlenie, choć przez lekkie porażenie prądem z rękawicy podskoczył nieco do góry.


Tony: Aaa! Co to było?!


<<Musiałam cię obudzić. Musisz być przytomny podczas operacji>>


Tony: Co?! Operacji?! Nie zgadzam się!


<<Spokojnie, Anthony. To nie będzie bolało. Nic nie poczujesz>>


Pancerz szpiegowski przygotowywał wszelkie narzędzia do zabiegu, a Hulkbuster strzegł stalowych drzwi, aby nikt niepożądany nie przeszkodził.


<<No to możemy zaczynać>>


Podeszła z szlifierką kątową, na co Stark podskoczył z przerażenia. Wstał od stołu, broniąc się.


Tony: Nie zgadzam się.


<<To konieczne.Tylko tak będziesz miał zagwarantowane bezpieczeństwo>>


Tony: O nie! Nie pozwolę szperać w mojej głowie! Ach!


Niestety, lecz brak zasilania w mechanizmie go osłabiał na tyle, aż padł na kolana. Nie zamierzał się poddać. Wciąż liczył, że wybrnie z tej ciężkiej sytuacji.


<<Pozwól sobie pomóc>>


Tony: Nie… Nie w taki... sposób.
Rhodey: Tony!


<<Mamy intruza! Brać go!>>


Tony: Ach! Rhodey, ty idioto!


Tak. Nikt się nie przesłyszał. Właśnie tak nazwał przyjaciela, którego traktował niczym brata. Oberwał z repulsora, padając na podłogę. Gdzieś zagubił swoje rozsądne myślenie, bo inaczej nie da się wytłumaczyć tak kretyńskiego zachowania. Chory podszedł o własnych siłach do niego, sprawdzając czy nic mu się nie stało. Przepalona bluza, spora dziura w materiale. Nie. Na pewno nic mu nie jest. Poczujcie ten sarkazm.


Tony: Hej! Rhodey, pobudka!


Szturchanie było bezcelowe, chociaż usłyszał jakieś mruknięcie.


Rhodey: M… Mamo. Nie teraz.
Tony: Żyjesz. Co za ulga.


<<Nie na długo>>


Tony: Nie!


Zasłonił kumpla swoim ciałem.


Tony: Nie strzelisz!


<<Masz rację, dlatego muszę cię zabrać siłą>>


Tony: Autodestrukcja!


<<Co?>>


Tony: Zniszcz się!


Na te słowa trzy egzemplarze wybuchły, pozostawiając za sobą jedynie kawałki żelaza rozsypanego po zbrojowni.


Tony: No to… teraz… mogę… zemdleć.


Padł na podłoże, zamykając oczy. Rhodey zdołał się doprowadzić do porządku, gdyż jakimś cudem nosił pod ubraniem kawałek zbroi. Kiedy to zrobił? Nikt nie wie i raczej nigdy ta tajemnica nie zostanie odkryta. Chłopak podpiął mu ładowarkę do implantu, kładąc na jedno z łóżek w pomieszczeniu medycznym.
Kiedy zajął się sprzątaniem bałaganu, Pepper wkroczyła z olbrzymią wyrzutnią rakiet.


Pepper: Rany! Spóźniłam się.
Rhodey: Aaa! Pepper! Zostaw to!
Pepper: Jak je pokonałeś? Co zrobiłeś? Gdzie Tony? Wiele mnie ominęło?
Rhodey: Z tego co słyszałem, to Tony kazał im dokonać autodestrukcji.
Pepper: Co takiego?! A my lataliśmy prawie na koniec miasta, żeby im uciec, a on… On tylko kazał im wykonać rozkaz?! To jakieś jaja!
Rhodey: Też tak uważam, ale już po wszystkim.
Pepper: Gdzie on jest?
Rhodey: W lecznicy, ale bez obaw. Jest cały i zdrowy.


Więcej nie musiała pytać. Pobiegła do odpowiedniego pomieszczenia, skąd dostrzegła znajomą postać. Weszła bez wahania. Leżał, chrapiąc.


Pepper: Dobrze cię widzieć. Jak się obudzisz, czeka cię mała niespodzianka.



Cmoknęła w czoło śpiocha, a następnie pozwoliła mu odpoczywać do woli. Zasłużył. W końcu w jeden dzień wykrzesał z siebie sporego kopa energii. No i co było dalej? Pewnie jesteście ciekawi jak potoczył się ciąg dalszy historii. To bardzo proste. Spadła atomówka na Nowy Jork i wszystkich szlag trafił. Nie no żart. Takie zakończenie byłoby nie na miejscu. Można powiedzieć, że Tony z Pepper świetnie się bawili, strzelając do arbuzów, zaś Rhodey rozwalał przeciwników w Call of Duty. A Whiplash? Ten drań wieszał pranie. Okej. Na to nie dacie się nabrać. Nasz złoczyńca poszedł na karciankę do Unicorna i Killer Shrike’a. To chyba wystarczy, prawda? Świetnie, więc gasimy światełka i dobranoc.

---***---

Na rozgrzewkę wrzucam komedię. Powstała z myślą urodzin dla przyjaciółki, dlatego chyba nie pogniewa się, że to dodałam na bloga. Pamiętajcie, że wrzucam posty regularnie. Jedynie może ich nie być, jeśli zabraknie materiałów. Na szczęście jeszcze mi to nie grozi ;)

One shot: Atak (z okazji piątej rocznicy pisania)

2 | Skomentuj

Tony leciał nad miastem. Nie patrolował miasta. Chciał sprawdzić nową aktualizację zbroi. Wszystko szło, jak po maśle. Dość szybko pojął funkcje pancerza. Rhodey akurat nadzorował wszystko w zbrojowni, bo wiedział, że zawsze zdarzy się jakiś incydent. Tym razem, miało obejść się bez walk. Jednak nigdy nic nie wiadomo.

Tony: Wszystko działa, jak należy. Mogę wracać, Rhodey.
Rhodey: Świetnie, więc może pójdziemy po Pepper i wyjdziemy gdzieś na miasto. Co ty na to?
Tony: Nie mam nic przeciwko. Zresztą, powinienem już dawno o tym pomyśleć. Ostatnio zbroja próbowała was pozabijać. No i też mnie.
Rhodey: Wszyscy potrzebujemy czasem odpocząć od mocnych wrażeń.
Tony: Masz... rację.
Rhodey: Tony? Tony, co się dzieje?

Przyjaciel był zaniepokojony brakiem reakcji na pytania.

Rhodey: Komputerze, co się stało ze zbroją?

<<Brak uszkodzeń. System działa prawidłowo>>

Rhodey: Coś jest nie tak.

<<Uwaga. Bliskie zderzenie>>

Rhodey: O nie! Tony, obudź się! Tony!

Krzyczał, ale to nic nie dawało. Coraz bardziej wpadał w panikę, czego zazwyczaj nie robił. Zniknęło opanowanie. Tak, jak komputer powiedział, tak się stało. Zbroja rozbiła się w środku miasta. Od razu sporo przechodniów zwróciło uwagę na nieprzytomnego bohatera.
Gdy coraz więcej osób gromadziło się przy nim, histeryk przejął zdalne sterowanie nad pancerzem.

<<Autopilot włączony>>

Rhodey: Jaki jest stan użytkownika?

<<Słabe oznaki życiowe. Konieczna pomoc medyczna>>

Rhodey: Przecież... Przecież z nikim nie walczył. To nawet nie trzyma się kupy! Jak to możliwe?!

Nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Jedynie dźwięk telefonu.

Pepper: Rhodey, co się wyrabia? Właśnie szłam do was, a tu tyle gapiów patrzyło na Iron Mana, który dość szybko odleciał. Może mi to wyjaśnisz?
Rhodey: Nie będę kłamał. Nie jest dobrze.
Pepper: Jak bardzo? Czy on walczył z kimś? Coś nie tak z implantem? Kto go skrzywdził?!
Rhodey: Uspokój się. Ja też nie wiem, co się stało. Gdy zbroja wróci, zabiorę go do szpitala. Dr Yinsen powinien mu pomóc.
Pepper: A jeśli nie znajdziesz niego, co wtedy?
Rhodey: Nie wiem i wolałbym negatywnie nie myśleć.

I tymi słowami zakończył rozmowę telefoniczną z rudowłosą. Oboje byli nieświadomi stanu geniusza, a wszystko zmierzało do tego, że miało się zrobić o wiele bardziej poważnie. Pancerz po jakiś dziesięciu minutach wylądował, wyrzucając pilota na zewnątrz. Rhodes wziął go sposobem matczynym, zabierając do najbliższej placówki medycznej, gdzie mógłby spotkać cudotwórcę. Tego samego, co uratował chłopaka po wypadku samolotu.
Kiedy znalazł się na miejscu, miał szczęście. Spotkał specjalistę przy recepcji. Podbiegł do niego z chorym, a on bez żadnego słowa położył nastolatka na łóżko i zabrał na salę operacyjną. Z minuty na minuty było coraz gorzej. Usiadł przed blokiem, żeby cierpliwie zaczekać na zakończenie ingerencji chirurgicznej.
Nagle usłyszał gadatliwość rudej. Męczyła biedną panią z recepcji, zadając milion pytań z prędkością światła. Bez dłuższego zastanawiania porwał ją i zaczął wszystko tłumaczyć przy bloku. Najpierw usiedli oboje.

Rhodey: Zanim coś powiesz, daj mi dojść do głosu.
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Ja też się boję o niego. Lekarz nic nie powiedział. Po prostu go zabrał na operację.
Pepper: Czyli z kimś walczył. Whiplash, A.I.M, Duch, Laser, Blizzard? Kto to zrobił?
Rhodey: Zbroja nie była uszkodzona. Komputer nic nie wykrył, a testy oprogramowania wyszły pozytywnie. Naprawdę nie potrafię tego pojąć, dlaczego tak bardzo z nim źle.

W ich głowach pojawiało się coraz więcej wątpliwości. Czyżby o czymś nie wiedzieli? Istniał jakiś sekret? Kto zawinił? Nie byli w stanie poukładać myśli, a minuty się dłużyły. Godzina za godziną i tak do drugiej w nocy. Rudzielec ledwo utrzymywał się przytomny. Tylko kofeina zawarta w kawie budziła dziewczynę na nowo do życia. Za to jej przyjaciel robił kwadransowe drzemki.
Niespodziewanie otworzyły się drzwi. Ledwo dostrzegli postacie w fartuchach. Doktor podszedł do nich, potrząsając delikatnie za ramiona.

Dr Yinsen: Pobudka. W domu się śpi, a nie tutaj.
Pepper: Eee... Co?

Otworzyła oczy, podnosząc głowę do pionu. Rhodey uczynił to samo.

Rhodey: Już koniec?
Dr Yinsen: Operacja trwała dość długo. Teraz trzeba tylko czekać.
Rhodey: Nie rozumiem.
Dr Yinsen: Implant źle pobudzał serce do działa. Cały mechanizm był zepsuty, więc musieliśmy go wymienić. Był w zapasach razem z metalem, ale...
Pepper, Rhodey: ALE?
Dr Yinsen: Nie wiadomo, co się wydarzy. Mogą wystąpić ataki.
Rhodey: Jakie ataki? W sensie, że...
Dr Yinsen: Zbyt duży impuls i może poczuć ból w klatce piersiowej, co w najgorszej sytuacji może doprowadzić do śmierci.
Pepper: Czy... Czy on umrze?
Dr Yinsen: Bez obaw. Na każdego kiedyś przyjdzie pora.

Zażartował, choć oni i tak odebrali to na poważnie.

Pepper: Możemy się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Tak, ale uważajcie. Gdyby coś złego zaczęło się dziać, wołajcie od razu. Nie zwlekajcie, dobrze?
Pepper, Rhodey: DOBRZE.

Nie byli w stanie iść spokojnie do sali. Musieli biec, za co dostali opieprz od salowych. Rzucały im złowrogie spojrzenia, lecz później mogli odetchnąć z ulgą. Szczególnie, widząc Tony'ego z uchylonymi powiekami. Podeszli do niego. Chcieli rzucić mu się w ramiona, ale ze względu na ostrzeżenia Yinsena, zahamowali ten odruch.

Rhodey: Hej, Tony. Jak się czujesz? Dlaczego nie mówiłeś, że miałeś zepsuty implant?
Pepper: Martwimy się ciebie. Wiemy o wszystkim, chociaż powinieneś nam powiedzieć, jak do tego doszło.
Rhodey: Tony?
Tony: Wybaczcie, ale to wszystko przez zbroję. Jak we mnie strzeliła, spaliła kable w mechanizmie. Nie wiedziałem, że będzie tak źle.
Pepper: Wow! To wiele wyjaśnia.
Rhodey: Za ile cię wypiszą?
Tony: Trzy dni i będę w domu.
Pepper: To świetnie, ale czujesz się na siłach, żeby wrócić?
Tony: Pep, nic mi nie będzie. Miewałem gorsze epizody w karierze Iron Mana.
Pepper: Coś w tym jest.
Rhodey: No dobra. Zadzwonię do mamy, żeby przyjechała, a wy sobie pogadajcie.
Pepper: Od kiedy ty nas zostawiasz samych?
Rhodey: Heh! Nie umiecie bez siebie żyć.

Zaśmiał się, a mało, by brakowało na potężny sierpowy od gaduły. Szybko wyszedł z sali, zostawiając ich w spokoju.

Tony: Podejdź bliżej. Nie bój się.
Pepper: Nie chcę cię skrzywdzić.
Tony: Nigdy byś tego nie zrobiła.

Uśmiechnął się łagodnie, zaś ona wykonała prośbę. Od razu przytulił ukochaną, aż miał ochotę ją pocałować w policzek. Zrobił to bez wahania. Oboje spalili rumieńca ze wstydu.

Pepper: Trzeba się przyzwyczaić.
Tony: No wiadomo. Będzie dobrze.

Niestety cały romantyzm prysnął w ułamku sekundy. Chłopak mocno zbladł.

Pepper: Tony?

Urządzenie wysłało zbyt silny impuls, przez co serce zwalniało.

Pepper: Tony, nie! Proszę cię! Nie rób mi tego!

Na nic błagania oraz prośby. Zemdlał.

Pepper: Lekarza! Potrzebny lekarz!

Natychmiast do środka wparował Rhodey z dr Yinsenem. Medyk ocenił stan zdrowia na podstawie odczytów z kardiomonitora i działania rozrusznika serca.

Dr Yinsen: Musicie wyjść. Natychmiast!
Pepper: Nie! Nie zostawię go!
Dr Yinsen: Pozwólcie mi pracować! Wynocha!

Zostali wyproszeni z pomieszczenia, gdzie toczyła się walka o jedno życie. Życie bohatera. Przyjaciele nie tracili wiary w szczęśliwe zakończenie. Wiedzieli, jak wiele Anthony Edward Stark poświęcił, a ile stracił. Jak często ryzykował własnym życiem dla dobra ludzkości, a kiedy był w stanie posunąć się do rzeczy niemożliwych. Za drzwiami sali nie słyszeli nic. Żadnych rozmów, dźwięków maszyn. Mogli jedynie domyślić się, co robił Ho.

Rhodey: Powiedziałem mamie, żeby przyjechała. Ma ważną rozprawę i nie może się zerwać, ale mówiła, że dołączy później.
Pepper: Oby przeżył. Tak wiele mam mu do powiedzenia.
Rhodey: Domyślam się. Jedynie możemy czekać.
Pepper: Prędzej osiwieje, zanim się doczekam.
Rhodey: Nie martw się. Tony jest silny. On nigdy nie poddał się tak łatwo. Musimy o tym pamiętać.
Pepper: Tak. Tak! Jest nadzieja!

Powoli zaczęła pojmować niezniszczalną siłę woli życia Starka. Cokolwiek, by się stało, nie da łatwo za wygraną. Żadnej kapitulacji. Potrzebna walka do ostatniego tchu.
Wreszcie po jakiejś godzinie mogli usłyszeć jakieś informacje. Doktor wyglądał na poważnego i nie zamierzał żartować.

Pepper: I co? Co z nim?
Dr Yinsen: Robiłem, co mogłem.
Pepper: Nie. To nie może być prawda!
Rhodey: Pepper, spokojnie.
Dr Yinsen: Zresztą, nie będę nic wam mówił. Sami zobaczcie.

Byli zmieszani, ale pragnęli zrozumieć. Pragnęli za wszelką cenę poznać prawdę. O dziwo chłopak był odpięty od wszelkiej aparatury. Nie potrafili ocenić, czy żył.

Dr Yinsen: Nie bójcie się. Śmiało. Podejdźcie.

Z lekkim niepokojem zbliżyli się do łóżka chorego. Był przykryty, aż do czubka głowy, co oznaczało tylko jedno.

Pepper: Nie! Tony, jak mogłeś?! Jak mogłeś nas zostawić?!

Bezradnie upadła na kolana, płacząc. Histeryk jakoś nie mógł uwierzyć, że odszedł bez pożegnania. Takiego świństwa nigdy nie zrobiłby im. Odkrył głowę i usłyszał, jak chrapie.

Rhodey: Pepper...
Pepper: Mam tego dość! Wszystko się sypie! To nie fair! Nawet nie powiedziałam mu, że go kocham!
Rhodey: Pepper!
Pepper: Czego?!

Popatrzyła na niego wściekle.

Rhodey: On żyje. Jak mi nie wierzysz, sama sprawdź.
Pepper: Wykręcę ci kiszki, jeśli kłamiesz.

Wstała z podłogi, podchodząc do łóżka. Przyłożyła głowę na poziom klatki piersiowej, skąd mogła usłyszeć bicie serca. Dość żywe uderzenia mięśnia. Wtedy już nie miała wątpliwości. Ucałowała geniusza w czoło, zaś później chwyciła lekarza za fartuch, podciągając do góry. On tylko się śmiał.

Pepper: My tu umieraliśmy ze strachu, a pan se robi jaja?! Tak nie można!
Dr Yinsen: A można.
Pepper: Nie! Nie ma pan prawa! Ciekawe, czy byłoby śmiesznie, jakby pańskie dziecko umierało i ktoś by to powiedział! Miło, by było?! Miło?!
Rhodey: Pepper, wystarczy.
Dr Yinsen: Jestem za stary na dzieci, ale w waszym przypadku musiałem tak postąpić. Zawsze myślicie o najgorszym. Nie wierzyliście w moje umiejętności, choć to mnie szukaliście. To nie było miłe... Wypis dostanie za trzy dni. To nie uległo zmianie.

Zanim wyszedł na dobre, Rhodey się odezwał.

Rhodey: Dziękujemy.

Trzy dni później, Tony opuścił szpital. Więcej ataków ze strony implantu już nie było, Iron Man miał wolne od bohaterowania, a Roberta podarowała mu coś, co będzie mu przypominać o tym, co stracił, oraz to, o co walczy. A było tym pudełko ze zdjęciami. Fotografia matki oraz ojca. Postanowił dodać do nich fotki z Pepper, Rhodey'm, prawniczką oraz jej mężem. W końcu, to oni byli jego nową rodziną.

--***---

Pięć lat mija od założenia pierwszego bloga, a za tym idzie też piąty rok pisania. Ten one shot powstał szybciej, ale dodaję go już dziś. Dziękuję tym, którzy mnie wspierali. 

Blaszane Walentynki, czyli kto kochać zabroni?

4 | Skomentuj


Ach! Walentynki. Dzień zakochanych. W Akademii Jutra już trwały organizacje balu walentynkowego dla zakochanych. Biedny Rhodey nie miał pary, co również tyczyło się Whitney. Pepper marzyła, by Tony zaprosił ją na zabawę. Właśnie przeglądała wszystkie możliwe strony, skąd mogła otrzymać jakąś wiadomość. Nawet telefon milczał.

Pepper: A może zapomniał?

Pomyślała, choć znała życie geniusza. Był Iron Manem i codziennie rozprawiał się z groźnymi przestępcami. Jednak tym razem od rana przesiadywał w zbrojowni. Nikt nie miał bladego pojęcia, jak bardzo geniuszowi odbiło. Taa… To chyba nie jest normalne gadać do komputera, a dokładnie do zbroi. Stała, jakby była żywa i była blisko niego. Za blisko.

<<Nad czym tak myślisz, Tony?>>

Tony: Za kilka dni Walentynki, a ja nawet boję się zaprosić Pepper. Ech! Mniejszy stres mam przy walce, niż przy zwykłej rozmowie. Nie mówię o Robercie, bo to przesłuchanie. Ach! Przydałaby się przyjacielska rada.

<<Dziewczyny powinny czuć się kochane. Według moich obliczeń, szansa na porażkę wyniesie 0,001%, jeśli chłopak zadowoli ukochaną>>

Tony: Niby jak?

<<Najlepszym rozwiązaniem jest nauka tańca>>

Tony: Osz kurde! Tylko nie to.

<<Walczyłeś z tyloma wrogami, którzy mogli cię zabić, a nigdy nie tańczyłeś?>>

Tony: Gdyby Rhodey nie romansował z historią, może pomógłby w tym. No i jeszcze pani Rhodes nadal jest w pracy.

<<Mogę ci pomóc>>

Tony: Ty?

<<Zaufaj mi>>

Tony: W tamtym tygodniu prawie mnie zabiłaś.

<<Byłam zepsuta>>

Tony: Ech! No dobra. Co mi szkodzi?

Włączył muzykę odpowiednią do tańca towarzyskiego. Nie miał odwagi, by zrobić pierwsze kroki.
Tymczasem Pepper wzięła się w garść i wybrała numer do chłopaka.

Pepper: No dalej. Odbierz to, pacanie.

Numer, do którego próbujesz zadzwonić jest nieosiągalny.

Pepper: Co kurwa?! Ej! To nie jest śmieszne.
Virgil: CÓRCIU, WSZYSTKO GRA? POTRZEBUJESZ CZEGOŚ?
Pepper: TO NIC. JEST OKEJ. Aaa! Kogo ja oszukuję? Ten rok to jakaś tragedia.

Rzuciła telefonem o ścianę i miotała każdym przedmiotem, jaki miała pod ręką. Książki, zeszyty, plecak, czy zwykłe pluszaki, kosz na śmieci, a ostatnia rzecz, jaka zmieniła swoje położenie, była piłka do koszykówki. Ojciec uznał, że to okres dojrzewania i przejdzie jej. Taa… Akurat.

Pepper: Ach! Mam dość! Niech do mnie… zadzwoni?

W końcu, zdarzył się dla niej cud. Usłyszała swój radosny dzwonek Hollywood Undead: Everywhere I go.

Pepper: Nareszcie, mój kotku.

Złość zniknęła. Tylko na chwilę. Na chwilę? O nie! Nie tym razem. Kiedy zobaczyła, że na wyświetlaczu wyświetla się inna nazwa kontaktu, niż miała być, wpadła w furię. Jednak ukryła ją. Odebrała.

Pepper: Cześć, Rhodey. Nie wiesz, gdzie jest Tony? Nie mogę do niego się dodzwonić, wiesz?
Rhodey: Spokojnie. Zaraz zobaczę.
Pepper: To po cholerę dzwonisz?! Czego chcesz?!
Rhodey: Ej! No ochłoń trochę. Ugryzło cię coś? Dzwonię, by się zapytać, czy masz już parę na bal?
Pepper: Dlatego dzwoniłam do tego gamonia! Znajdź go! Natychmiast!
Rhodey: Dobra, dobra. Wyluzuj. Albo jest na misji lub siedzi w zbrojowni.
Pepper: Wszystko z nim dobrze? Po tej akcji ze zbroją, co chciała nas pozabijać, to wyszło niezbyt ciekawie, a martwię się.
Rhodey: Wiem. Ja też się martwię. W sumie, to powinienem do niego zajrzeć. Gdyby z kimś walczył, wiedziałbym.
Pepper: No raczej. Dobra. Zadzwoń, kiedy dorwiesz tego idiotę.

No i zakończyli rozmowę. Rudzielec wyszedł z pokoju i poszedł napić się wody. Mężczyzna nadal nie wtrącał się do jej zachowania. Dopiero, jak dostrzegł w jej ręce scyzoryk, zaniepokoił się.

Virgil: Córciu, nie potrzebujesz tego.
Pepper: Ale tatku. Ja chcę tylko wyciąć serduszko.
Virgil: Z papieru?
Pepper: Oczywiście. Przecież nie zabiję się z takiego głupiego powodu, jak debilizm mojego chłopaka.
Virgil: Hmm… Chłopak. Wiesz, co o tym myślę, prawda?
Pepper: Szkoła urządza bal z okazji Walentynek i chciałam go jedynie zaprosić. Do tego może coś mu wręczę.
Virgil: No dobrze, ale żadnego seksu.
Pepper: Tato!
Virgil: Ta dzisiejsza młodzież. Nie wiadomo, czego się po was można spodziewać.
Pepper: Och! Jesteś taki nieufny. Przestań tak dramatyzować. Będzie dobrze i przysięgam. Zero seksu, używek i innych rzeczy zakazanych.
Virgil: A czemu scyzorykiem chcesz wycinać serce z papieru?
Pepper: Eee… Zgubiłam nożyczki.

Uśmiechnęła się głupawo, a on jedynie kiwnął głową. Po wypiciu jednej szklanki, wróciła do swojego kącika, który powinien zwać się burdelem przez nieporządek.

Pepper: Chyba trzeba to ogarnąć.

Pomyślała i od razu zabrała się za porządkowanie chaosu w swoim kąciku. Tony do tej pory nie załapał podstawowych kroków. Co chwilę padał na podłogę, co już miała spore warstwy kurzu. Oj! Dawno nie sprzątał w laboratorium.

<<Tony, nie poddawaj się. Ostatni raz>>

Tony; No dobra.

Wstał na równe nogi, robiąc pierwsze ruchy stopami. Wyobrażał sobie, że zbroja jest Pepper. Próbował poczuć tę sytuację. Powoli stąpał, cofając się do tyłu, aż poprosił komputer o piruet. Wykonała polecenie, choć długo nie ustała i z wielkim hukiem upadła. Rhodey niezapowiedzianie się wprosił z obawą o przyjaciela, czy nie zrobił sobie krzywdy. To, co widział, dało mu do myślenia. Oczy prawie mu wypadły ze zdziwienia i przerażenia. Geniusz leżał pod kawałkami żelastwa, co zaliczało się do bardzo, ale to bardzo dwuznacznej sytuacji.

Tony: Rhodey, to nie tak, jak myślisz.
Rhodey: O Boże!
Tony: Rhodey, ja nie…
Rhodey: Zdradzasz Pepper? Jak długo?
Tony: Nie. To nic nie znaczy. Ja jedynie uczę się tańczyć.
Rhodey: Najgłupsza wymówka, jaką słyszę.
Tony: Mówię prawdę.

<<Potwierdzam>>

Tony: Okej. Powiem ci, co jest grane.
Rhodey: Słucham.

Zdradził swe zamiary, na co kumpel parsknął śmiechem, lecz poźniej zrozumiał, że chciał dobrze.

Tony: Pomożesz mi?
Rhodey: Pewnie. Mogłeś do mnie przyjść od razu.

I w ten sposób przyjaciel wyciągnął do niego pomocną dłoń. Pokazał mu, jak zapamiętać najprostszy układ taneczny, by za szybko nie stracić równowagi. Nastolatek o dziwo załapał schemat mimo wielu upadków na tyłek.
Gdy minęła godzina, zrobili przerwę. Odezwało się przypomnienie, więc musiał naładować implant. Od razu usiadł na kanapie, podpinając się do urządzenia.

Rhodey: Zadzwoń do niej. Naprawdę chce z tobą porozmawiać.
Tony: Masz rację. Powinienem.
Rhodey: Gdybyś potrzebował pomocy, będę w pokoju.
Tony: Spoko.

Tony lekko się uśmiechnął, aż wyciągnął komórkę w celu zadzwonienia do gaduły. Wytrzeszczył oczy na widok ilości nieodebranych połączeń, a do tego wiele wiadomości. Gdyby jeszcze jego druh został kilka minut dłużej, pewnie rzuciłby jakiś głupi tekst. Jednak minął go ten zaszczyt.

Tony: Oj! Pepper, ty moja sadystko.

Przeczytał całą wiadomość, która wyrażała furię za nieodebrane połączenia, ignorowanie jej gadania, czy po prostu wypisywanie wszystkich epitetów, jakimi określa Whitney, bo była zazdrosna, że pewnie ją zaprosił, a ją nie.

Tony: Za bardzo panikuje.

Stwierdził, dzwoniąc do ukochanego rudzielca.

Tony: Proszę cię, kochana. Nie gniewaj się i odbierz.

Czekał, aż odbierze. Minęła zaledwie minuta, a on nadal oczekiwał na usłyszenie jej słodkiego głosiku.

Tony: Pep, proszę. Odbierz. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Pepper: Halo?
Tony: Pep, nareszcie.

Odczuł ulgę, bo odebrała i nie gadał z nikim innym, jak nie z Pepper Potts.

Pepper: Po co dzwonisz? Wiesz, która godzina? Och! Powinnam iść spać.
Tony: Jest trzynasta w południe.
Pepper: Ech! Teraz źle, że chcę iść w kimę, kiedy mi się podoba? Nie wytrzymam z tobą.
Tony: Pep, uspokój się. Dzwonię, bo…
Pepper: Tak, Tony?
Tony: Czy pójdziesz ze mną… No, czy chcesz, żebym… Kurde! Nie wiem, jak to powiedzieć.
Pepper: Spokojnie. Mamy czas. A tak w ogóle, co robiłeś cały dzień, że łaskawie dopiero teraz dzwonisz? Chociaż pewnie Rhodey ci powiedział, żebyś to zrobił, bo byś sam tego chciał, co? No powiedz.
Tony: Mów wolniej.  Proszę cię. Ledwo zrozumiałem, co powiedziałaś na początku.
Pepper: Wybacz, ale trochę nerwowa jestem, bo wkurzyłeś mnie.
Tony: Niby czym?
Pepper: Bo nie chcesz ze mną rozmawiać!
Tony: Posłuchaj mnie. Byłem… Byłem zajęty.
Pepper: No tak. Ty jesteś wiecznie zajęty.
Tony: Mówię poważnie.

<<Ładowanie ukończono>>

Tony: Dzięki.
Pepper: Co to było?

Odłączył się od ładowarki, gdyż zbroja powiedziała mu o zakończeniu procesu dostarczania energii do implantu.

Pepper: Tony?
Tony: To nic. Ładowałem implant.
Pepper: Ale ten głos. Skądś go znam. Gdzie ty poleciałeś? Jakaś misja? Co jest grane?
Tony: Mówię, że musiałem się naładować i tyle, a to był jedynie komunikat.
Pepper: Nigdy nic nie mówiło.
Tony: Zmieniłem to.
Pepper: No dobra. Przejdź do rzeczy.
Tony: Jesteś wolna w ten wtorek?
Pepper: Jak zawsze, gdy nie muszę robić zadań do szkoły, czy włamywać się do bazy danych FBI.
Tony: Więc może chciałabyś…
Pepper: Czekaj, czekaj. Ty chcesz mnie zaprosić na bal?
Tony: Eee… No tak. To źle?
Pepper: Nie, nie! Myślałam, że masz już kogoś.
Tony: Chciałem iść tylko z tobą.
Pepper: O! To miłe, Tony. Dziękuję.
Tony: Czyli możemy…
Pepper: Pewnie, więc widzimy się jutro i lepiej, żeby Iron Man nie był potrzebny.
Tony: Do zobaczenia.

Zakończył rozmowę, powracając do poprzedniego zajęcia. Taniec miał opanowany. Co jeszcze?

Tony: Coś jeszcze muszę zrobić. Zatańczyć to za mało.

<<Prezent>>

Tony: Prezent?

<<Tak. Jakiś mały podarunek z okazji Walentynek>>

Tony: Racja. Do roboty.

Większość czasu przesiedział z głową, szukającą inspiracji do dobrego upominku dla dziewczyny. Pozostały dzień, a raczej już noc, co szybko nadeszła, zostawił na tworzenie prezentu. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.
Następnego dnia, uczniowie nie mieli lekcji, a gdyby nawet je mieli, nikt nie przyszedłby na nie przez imprezę walentynkową. Dobra. Przejdźmy do rzeczy. Cała zabawa rozpoczęła się o osiemnastej. Pomijając gadanie nauczyciela, nastolatkowie zaczęli szaleć dziesięć minut później. Wszyscy ubrali się na biało czerwono, a raczej większość ubrań miała barwę czerwieni. Tony zatańczył z Pep przepiękny taniec, a Rhodey wszystko nagrywał.

Tony: I jak?
Pepper: Może być.
Tony: To nie wszystko.

Podaje jej pudełeczko.

Pepper: Czy to jest…
Tony: Otwórz.

Znalazła w nim naszyjnik. Chłopak zawiesił jej na szyi.

Pepper: Tony, dziękuję.
Tony: Dla ciebie wszystko.


Pocałował ją, aż ta spaliła lekkiego rumieńca. Odwzajemniła pocałunek, pogłębiając swój tak długo, aż zabrakło im tlenu.

KONIEC.

--***--

Oni żyją. Heh! Chodziło, że bardzo spodobał im się pocałunek. Wszystko jest okej. Zero dramy, więc mam nadzieję, że się podoba.
© Mrs Black | WS X X X