What if? Alternative ending "Ctrl- Alt- Delete" Glitch

0 | Skomentuj
Controller_2.jpg

Wstałem z łóżka. Niby z tego samego, co zwykle, ale czułem się dziwnie. Coś było bardzo, ale to bardzo nie tak. Głowa bolała niemiłosiernie, aż prawie upadłem. Przeraziłem się i to nie na żarty. Dla pewności zbiegłem po schodach, biegnąc do zbrojowni. Wszystko wydawało się normalne, lecz nadal miałem złe przeczucia. Wszystko stało się jasne, gdy świątynia była opustoszała. Zero oznak życia, brak sprzętu i zbroi moich przyjaciół. Poza modelem Mark II.



Tony: Nie! To niemożliwe! Co jest grane?! Aaa!



Chwyciłem się za makówkę, której ból nasilił się jeszcze bardziej. Nie potrafiłem się skupić.Nawet z połączeniem się ze zbroją miałem kłopot.



Tony: Sandhurst!



Krzyczałem nazwisko sprawcy. Tak. Ten świat był wirtualny. Czułem to, a jeszcze wczoraj podobno ocaliłem świat przed obcymi. Gubiłem się. Co było prawdą? Jak długo miał trwać ten obłęd? Postanowiłem walczyć z bólem i polecieć w zbroi odnaleźć tego wariata. Bezskutecznie. Każda próba założenia pancerza kończyła się rozpalaniem piekła w umyśle.



Tony: Aaa! Wyłaź, draniu! Aaa! Nie chowaj się!



Nie potrafiłem ustać na nogach, więc upadłem. Zwijałem się przez narastające cierpienie. Nie wiedziałem, co robić. Jak wrócić do przyjaciół?
Po jakiś pięciu minutach, pojawił się Kontroler. Zupełnie, jakby się teleportował. Prędkość myśli. Pamiętałem, co mówił o Magistrali.



Tony: Co ty mi zrobiłeś?!
Kontroler: Ja? Tobie? Oj! No błagam, Iron Manie. Sam jesteś sobie winien.
Tony: Dlaczego?
Kontroler: Bo nie współpracujesz ze mną. Wrócisz do domu, jeśli tylko dasz mi Ekstremis.
Tony: Wypchaj się!
Kontroler: Naprawdę? Więc spędzisz resztę życia tutaj. Nie przeżyjesz nawet dnia.
Tony: Ach! Założysz się?
Kontroler: Stark, to logiczne. Dasz serum, a wtedy otworzę wyjście. Inaczej stąd nie uciekniesz, choć poprzednia próba ci się udała. Jednak cię odnalazłem, bo wiem o tobie wszystko.



Cholera. To miało sens. Wróciłem wtedy z Rhodey’m do zbrojowni, ale musieli mnie dopaść jeszcze tej samej nocy i zabrać tu. Niedobrze.



Kontroler: Nadal nie zmienisz zdania? Chcesz tu spędzić ostatnie chwile życia?
Tony: Zgoda.
Kontroler: Nie rozumiem.
Tony: Dam Ekstremis.
Kontroler: Wyśmienicie, więc otwórz swój umysł. Pokaż recepturę. Nie ukrywaj tego.



Byłem słaby, dlatego nie mogłem walczyć. Może i moje umiejętności hakowania nie działały, ale to nie oznaczało, że stałem się bezradny. Potrafiłem zmodyfikować informacje przechowywane w mózgu. To był mój klucz.
Gdy przesyłanie danych się rozpoczęło, ból zwiększył się na tyle, że traciłem siły. Ściskałem szczękę z trwającej agonii. Wiłem się bez kontroli.



Kontroler: Nie poddawaj się, Stark. Wkrótce ból minie. Daję ci moje słowo.
Tony: Aaa! Nie!
Kontroler: Jeśli teraz zemdlejesz, nie dostanę tych danych! Musisz wytrzymać!
Tony: Aaa!



Moje ciało odmawiało jakiegokolwiek posłuszeństwa. Powoli oczy się zamykały, zatracając w niekończącej się ciemności.
Kiedy ocknąłem się, byłem przykuty do stołu w laboratorium A.I.M. Ostatkami energii zerwałem z siebie wszelkie kable. Ledwo stałem na nogach, ale biegłem tak szybko jak byłem w stanie. Nie zatrzymywałem się.
Po wyjściu na zewnątrz, całe miasto spowił mrok. Użyłem komórki, aby skontaktować się z Rhodey’m. Może był w zbrojowni. Miałem tylko taką nadzieję.



Tony: Rhodey, odbierz. Ach! Cholera!



Znowu odezwał się ból głowy. Upadłem na kolana, chwytając się za łepetynę.



Tony: Rhodey… gdzie… jesteś?



Traciłem nadzieję. Mógł być w innym mieście. Gdzieś indziej.



Rhodey: Tony, to ty? Gdzie jesteś? Mama się zamartwia.



Udało się. Słyszał mnie.



Tony: Rhodey… namierz… komórkę.
Rhodey: Komórkę? Nie jesteś w zbroi?
Tony: Pospiesz się.
Rhodey: Dobra, dobra. Zostań tam, gdzie jesteś. Już tam lecę.



Chciałem podziękować, lecz zabrakło siły. Upuściłem telefon, tracąc przytomność.



~*Cztery godziny później*~


Obudziłem się w szpitalnym łóżku. Niewiele pamiętałem. Dostrzegłem jedynie trzy osoby w sali. Rhodey, Pepper i Roberta. Próbowałem coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie. Zaniepokoiłem się, aż zacząłem się niespokojnie ruszać we wszystkie strony.


Rhodey: Ej! Spokojnie, Tony. Już wszystko jest dobrze. Nic ci nie grozi.
Tony: Rhodey, czy on… Czy on was skrzywdził?
Rhodey: Masz na myśli Kontrolera?
Tony: Tak.
Rhodey: Nic nam nie zrobił. Tylko ciebie porwał.
Tony: To dobrze.


Odetchnąłem z ulgą, bo mogłem mówić. Nie doznałem żadnych uszkodzeń. Czy aby na pewno?


Pepper: Tony, możesz być spokojny. Przez cały czas szukaliśmy cię. Tak nagle zniknąłeś, aż myślałam o najgorszym. Na szczęście lekarze usunęli to diabelstwo.
Tony: Co takiego?
Roberta: Miałeś w głowie sondy, które prawie uszkodziły twój mózg.
Tony: Dorwę tego drania.
Roberta: Na razie odpoczywaj. Nie wiem, co by było, gdyby Rhodey znalazł cię o minutę później.
Tony: Byłbym martwy?
Roberta: Teoretycznie tylko mózg. Tak mówili, kiedy zobaczyli, w jakim jesteś stanie.
Tony: Co z tatą? Nie przyszedł?
Rhodey: Nie znalazł się.
Tony: A inwazja?
Pepper: Wow! Miałeś fajne sny. Do niczego takiego nie doszło.
Rhodey: Mamo, zostawisz nas na moment?
Roberta: Ech! Macie jakieś tajemnice?
Rhodey: Chodzi o coś ważnego, ale nie chcemy, żebyś o tym wiedziała. To niespodzianka.
Roberta: Niespodzianka? Hmm… No dobra. Daję wam pięć minut.


I tak zostaliśmy we trójkę. Zażądałem wyjaśnień, a taka ilość czasu nie wystarczała na tę rozmowę.


Tony: Ona nie wie?
Rhodey: O zbrojowni? Nie.
Tony: Więc jak jej wytłumaczyłeś te sondy?
Rhodey: Ja nic nie musiałem. Zgubiłeś się, więc cię szukaliśmy. Potem cię znalazłem, a lekarze znaleźli powód utraty przytomności. Mama w to uwierzyła, a skoro jesteś geniuszem, to mogła pomyśleć, że chcesz poprawić swoją zdolność myślenia.
Tony: Percepcja.
Rhodey: Nie rozumiem.
Tony: Cały czas byłem w błędzie, a myślałem… Myślałem, że odzyskałem ojca.
Pepper: Co jeszcze widziałeś?
Tony: Gene zdobył wszystkie pierścienie, Hammer zamienił w zombie swoich sojuszników, a potem sam padł ofiarą gazu, Hulk zmienił kolor na szary, Dooma pożarł jakiś demon, a cały świat dowiedział się o nas.
Pepper, Rhodey: WOW!
Tony: No i uratowaliśmy świat, walcząc o Ziemię.
Pepper: Ja też?
Tony: Tak. Śmigałaś w swojej zbroi.
Pepper: O! A jak wyglądała?
Tony: Dowiesz się jak ją dostaniesz.


Musiałem zamilknąć i skupić się. Nie byłem pewny czy to co widzę, jest prawdą. Może kolejne złudzenie. Mogłem to sprawdzić w jeden sposób.


Tony: Pepper, podejdź.
Pepper: Eee… Mam się bać?
Tony: Nie.


Z zaskoczenia pocałowałem ją, łącząc nasze wargi. Uczucie miłości i ciepła było prawdziwe. Nie odepchnęła mnie, więc musiała być realną postacią. Musiała być Pepper.


Pepper: Co to miało być?
Tony: Chciałem się upewnić, że nie gadam do pikseli.
Pepper: Nadal masz wątpliwości?
Tony: Już nie.


Uśmiechnąłem się do nich. Wiedziałem, że czekało nas mnóstwo pracy. W końcu jako bohaterowie Nowego Jorku nie możemy iść na chorobowe.

---**---
I tak dodałam ostatnią mini historię. Czas na opowiadanie.

Urywek z życia Victorii Bernes

0 | Skomentuj

**Victoria**


To już kolejny koszmar w tym tygodniu. Rany! Dlaczego moja podświadomość każe mi się poddać? Po raz kolejny zignorowałam te myśli, wstając do pracy. Nie miałam zaplanowanych pacjentów, ale wypadki zawsze są czymś niespodziewanym.
Kiedy ogarnęłam swój wygląd, włożyłam kitel lekarski oraz wypiłam kubek mocnej kawy. Coś czułam, że to będzie długi dyżur.


Dr Yinsen: Znowu miałaś koszmary?
Dr Bernes: Ech! Jak ty mnie dobrze znasz.
Dr Yinsen: Jeśli nie dasz dziś rady pracować, możesz poprosić o zastępstwo.
Dr Bernes: Nie trzeba. Poradzę sobie. Zresztą, jutro i tak biorę wolne.
Dr Yinsen: No tak. Przecież wychodzisz za mąż.
Dr Bernes: Właśnie, dlatego wolę dziś zrobić swoje i mieć to z głowy.
Dr Yinsen: Czy mówiłem ci kiedyś, że jesteś moją najlepszą uczennicą, Victorio?
Dr Bernes: Oj! Wielokrotnie. Cóż… Weźmy się za ratowanie ludzkich istnień.
Dr Yinsen: Z tobą zawsze.


Uśmiechnął się tak jak zwykle, aż dodało mi to nieco otuchy. Wyszliśmy na korytarz, robiąc obchód wokół oddziału cyberchirurgii oraz kardiologii. Zapowiadał się spokojny dzień. Jednak ten spokój mógł być w każdej chwili zakłócony.


Dr Bernes: A co z tobą?
Dr Yinsen: To znaczy?
Dr Bernes: No jakie masz plany na weekend?
Dr Yinsen: Planuję odwiedzić wnuki. Dawno ich nie widziałem.
Dr Bernes: Zasługujesz na dłuższy urlop. Harujesz najwięcej ze wszystkich lekarzy.
Dr Yinsen: Szczerze? Odpocznę dopiero wtedy, kiedy będę leżał w grobie.
Dr Bernes: Ho…
Dr Yinsen: Taka rzeczywistość. Wszystkich czeka taki sam los.


Nagle usłyszałam przyjazd karetki na sygnale.


Dr Bernes: Czas rozpocząć zmianę.


Podeszliśmy pod drzwi wejściowe do szpitala, skąd wyjechały nosze z naszym pacjentem. Oboje znaliśmy jego tożsamość.


Dr Yinsen: Co mamy?
Ratownik: Siedemnastoletni chłopak z rozległym poparzeniem w okolicy klatki piersiowej. Świadek mówił, że jakiś implant eksplodował. Podobno to jakiś wspomagacz serca. Podaliśmy tlen przez maskę, zaś z leków jedynie dostał morfinę. Ciągle utrzymuje się nieprzytomny.


Dr Yinsen: Dobrze. Zabieramy go na blok.


Z pomocą pielęgniarek przenieśliśmy rannego na łóżko, zabierając na salę operacyjną. Szybko znaleźliśmy się na miejscu, ponieważ stan chłopaka w każdej chwili mógł ulec pogorszeniu. Czas działał na naszą niekorzyść, więc błyskawicznie założyliśmy odzież chirurgiczną wraz z maską oraz czepkiem. Podpięliśmy go do kardiomonitora, zaś anestezjolog zastosował narkozę. Nadal nie mogłam zrozumieć, w jaki sposób tak siebie urządził.


Dr Yinsen: Możemy zaczynać.


Zaczęliśmy od rozcięcia bluzki, a następnie oczyściliśmy ranę. Możliwe, iż poza oparzeniem klatki piersiowej mogło dojść do obrażeń wewnętrznych. Eksplozja implantu? To nie mieści się w głowie.


Dr Yinsen: Trzeba ostrożnie przeciąć, żeby wyjąć rozrusznik. Poradzisz sobie?
Dr Bernes: Tak, ale ty się gdzieś wybierasz?
Dr Yinsen: Jeśli pojawi się rodzic, będę zmuszony powiadomić o stanie zdrowia.
Dr Bernes: No tak. Rozumiem, Ho. Możesz na mnie liczyć.


Wielokrotnie wyjmowałam mechanizm, gdyż Tony często znajdował się w opłakanym stanie. Jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, aby wspomagacz wybuchł. Chwyciłam za skalpel, dokonując niewielkich nacięć wokół urządzenia. Przez ten czas mój przyjaciel mógł poszukać zastępczej technologii.
Niespodziewanie funkcje życiowe zaczęły niebezpiecznie spadać w dół.


Dr Bernes: Cholera! Nienawidzę takich niespodzianek. Co teraz?
Dr Yinsen: Daj mi chwilę. Nic nie rób. Czekaj.
Dr Bernes: Ale on umiera!
Dr Yinsen: Victorio, nie panikuj. Weź się w garść.


Miał rację. Musiałam być silna, ale w tym momencie przypomniało mi się jak we śnie ratowałam czyjeś życie i wszystko skończyło się na zgonie. Czy to miało dotyczyć Tony’ego Starka? Mam być winna śmierci pacjenta? Byłam przerażona. Ręce drżały z nerwów, aż upadł skalpel na podłogę.


Dr Yinsen: Victorio, spokojnie.


Chwycił mnie za rękę, próbując złagodzić napięte ciało.


Dr Bernes: Nie… Nie mogę operować.
Dr Yinsen: Zgoda. Zrób sobie przerwę, a ja dokończę za ciebie.
Dr Bernes: Przepraszam.
Dr Yinsen: Ej! Nie masz za co. Taka chwila słabości zdarza się najlepszym. Pamiętaj o tym.


Ho wyjął zniszczony mechanizm, podłączając zupełnie nowy. Na moment stan uległ poprawie. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie można skończyć na triumfach.


Dr Yinsen: Nie martw się. Zajmę się nim, a ty powiesz Howardowi, czego powinien się spodziewać.
Dr Bernes: Zgoda.


Opuściłam miejsce batalii o życie, zdejmując z siebie odzież. Umyłam ręce i wyszłam na korytarz. Od razu rozpoznałam mężczyznę, który o kogoś wypytywał w recepcji. Podeszłam do niego.


Dr Bernes: Howard Stark?
Howard: Tak. To ja.
Dr Bernes: Tony jest operowany, ale wyjdzie z tego.
Howard: A skąd taka pewność? To już któryś raz w tym miesiącu. Nawet nie wiem co może być przyczyną. Ostatnio… Ostatnio zasiedziałem się w pracy, a on robił swoje. Jestem okropnym ojcem.
Dr Bernes: Mylisz się. Czasem nie można być w dwóch miejscach naraz… Kto z nim dziś spędził najwięcej czasu?
Howard: Chyba Pepper.
Dr Bernes: To ważne, bo każda informacja może zadecydować o przebiegu operacji.
Howard: Zadzwonię do niej, ale… Proszę, powiedz mi prawdę. Czy Tony będzie żył?
Dr Bernes: Nigdy nie spotkałam się z tak silną wolą życia. Większość zależy od niego samego. Na pewno będzie walczył.


Rzucił mi się w ramiona, a po policzkach spłynęło kilka łez. Przytuliłam go. Dodawałam mu tyle otuchy ile potrzebował. W końcu każdy powinien poczuć wsparcie drugiego człowieka tak mocno, żeby swoimi myślami, a przede wszystkim obecnością, dał siłę do walki.


Dr Bernes: Możesz poczekać przy bloku. Zobaczysz, że jakoś to będzie.


Zaprowadziłam ojca rannego na miejsce, a potem pożegnałam się z nim. Wróciłam do swojej roli. Włożyłam ten sam komplet co poprzednio i zajęłam się asystowaniem przy ingerencji chirurgicznej.


Dr Yinsen: Szybko wróciłaś.
Dr Bernes: Powiedziałam mu o wszystkim. Chcę, aby myślał pozytywnie, choć sytuacja wygląda fatalnie.
Dr Yinsen: Oj! Nieładnie tak kłamać.
Dr Bernes: To było dobre kłamstwo. Dla jego dobra… Co z nim?
Dr Yinsen: Uruchomiłem nowy rozrusznik, lecz organizm go odrzuca.
Dr Bernes: Czyli kiepsko?
Dr Yinsen: Bez ciebie tego nie skończę. Wytrwasz?
Dr Bernes: Teraz już na pewno.
Dr Yinsen: Chyba wiem co zrobię, lecz to jest w pełni nielegalne. Jeśli ktoś nie chce łamać prawa, niech opuści salę. Natychmiast!


Nikt nie zamierzał odejść. Mieliśmy wspaniałych przyjaciół, którzy byli prawdziwymi lekarzami. Bez względu na sytuację, potrafili złamać kilka reguł dla dobra pacjenta. Zanim dostałam pierwsze zadanie, mój mentor ostrzegł mnie przed tym. Wiedziałam, na co się piszę.
Gdy Yinsen wyjął z walizki nieprzetestowaną mieszankę leczniczą, zrozumiałam co zamierzał uczynić. Wykonałam nieco większe nacięcie, niż poprzednio, ale pod implantem. Dzięki temu mogliśmy bezpośrednio wstrzyknąć środek w samo serce.


Dr Bernes: Zrób to.
Dr Yinsen: Przygotujcie zestaw do defibrylacji.


Zwrócił się do wszystkich. Nie mieliśmy problemu z wykonaniem polecenia. Czekaliśmy przygotowani na jego znak. Zbliżył strzykawkę, trzymając za jej spust.


Dr Yinsen: Na trzy. Raz… Dwa… Trzy!
Dr Bernes: Teraz!


Mięsień otrzymał dawkę leków, przez co zaprzestało swojej pracy. Wzięłam do ręki defibrylator, podkręcając na minimalną moc. Uderzyłam raz.


Dr Bernes: Brak pulsu.
Dr Yinsen: Jeszcze raz.


Strzeliłam po raz drugi z takim samym rezultatem.


Dr Yinsen: Nie poddawaj się. Uderz ostatni raz.


Nie odpowiedziałam, gdyż bałam się. Zwiększyłam moc urządzenia, waląc w martwy organ. Wystarczyło odczekać kilka sekund, aż na monitorze pojawiły się oznaki życia. Odetchnęłam z ulgą.


Dr Bernes: Udało się.
Dr Yinsen: Jest silny. No dobra. Zszyjmy ranę i załóżmy opatrunki. Oparzenia muszą się zagoić.
Dr Bernes: Przynajmniej nie zwęgliło się serce.
Dr Yinsen: I tutaj miał farta.


Reszta zabiegu przeszła bez komplikacji. Zabandażowaliśmy klatkę piersiową, przez którą przebijało się światło mechanizmu, na twarzy miał maskę tlenową dla ułatwienia oddychania, zaś przenośny kardiomonitor leżał na łóżku. Umyliśmy się dokładnie, oczyszczając z krwi i zarazków.


Dr Yinsen: I co? Było tak strasznie?
Dr Bernes: Nadal jestem ciekawa jak doprowadził do wybuchu implantu.
Dr Yinsen: Niebawem się dowiemy.
Dr Bernes: Podobno Pepper była z nim, więc może coś powie.
Dr Yinsen: Tak czy owak, operacja zakończona sukcesem.
Dr Bernes: Tak uważasz? Przecież trzeba poobserwować czy nie dojdzie do jakiś powikłań.
Dr Yinsen: Nie dojdzie. A nawet gdyby doszło, będziemy przygotowani.
Dr Bernes: Tak jak zawsze.
Dr Yinsen: No wreszcie rozumiesz powagę swojej roli.


Zaśmiał się, aż miałam ochotę mu przyłożyć. Na szczęście został ocalony przez jednego z chirurgów. Wyszliśmy z sali, zabierając chorego do sali pooperacyjnej. Przy okazji minęliśmy się z Howardem, Pepper i Rhodey’m. Świetnie. Mamy komplet. Od razu zaczęły się pytania.


Pepper: Co z nim? Wyjdzie z tego? Kiedy się obudzi? Możemy się z nim zobaczyć? Jak długo będzie w szpitalu? Czy na to się umiera?
Dr Yinsen: Gaduła w swoim żywiole. Gdybym nie usłyszał twojego głosu, pomyślałbym, że Tony zmienił dziewczynę.
Pepper: Odpowiedź, doktorku! A tak w ogóle, to dziękuję za pamięć.
Dr Yinsen: Ależ proszę bardzo… Victorio, zajmij się gośćmi, a ja popilnuję naszego pacjenta.
Dr Bernes: Zgoda.
Pepper: Ej! To nie fair!
Dr Bernes: Wszystko wam powiem, dlatego nie naskakujcie na niego. Może porozmawiajmy w wygodnym miejscu.


Pokierowałam ich do małej kawiarenki, znajdującej się w poczekalni. Każdy usiadł na jednym z krzeseł przy stoliku. Zaczęłam im tłumaczyć wszystko co powinni wiedzieć. Po części łamałam przepis, ponieważ Pepper nie należała do rodziny. Jamesa mogłam zaliczyć ze względu na opiekę jego rodziców po katastrofie samolotu. Chyba nie byłoby ani jednego dnia w moim życiu bez braku wykroczeń.


Dr Bernes: Zacznę od początku. Operacja była skomplikowana, bo implant nie nadawał się już do użytku. Został wstawiony nowy, z którym pojawiły się pewne kłopoty. Na razie jego stan jest stabilny i będzie obserwowany przez dobę. Jeśli przez ten czas nie dojdzie do żadnych zakłóceń, wtedy otrzyma wypis następnego dnia. Pytania?
Howard: Co masz na myśli, mówiąc o zakłóceniach?
Dr Bernes: Zatrzymanie akcji serca, problemy z oddychaniem, zawał i takie tam.
Rhodey: Pani mówi to tak spokojnie, aż trudno mi w to uwierzyć.
Dr Bernes: Bo przywykłam do niespodzianek, ale bez obaw. Tony znajduje się pod dobrą opieką. Nie zginie.
Howard: Nadal nie rozumiem jak do tego doszło.
Dr Bernes: Pepper, ty coś wiesz, prawda?
Pepper: No tak, bo jak byłam z nim na randce, to implant dziwnie reagował. Nie wiem. Wydawał z siebie jakieś dźwięki. Jak już mieliśmy wracać do domu, on padł, a te badziewie zrobiło mini wybuch. Był nieprzytomny, więc zadzwoniłam po pogotowie.
Dr Bernes: Czy ktoś z nim walczył?
Pepper: Nie!
Rhodey: Pepper, nie kłam. Musiał ktoś go doprowadzić do takiego stanu.
Pepper: Przysięgam, że nie kłamię!
Dr Bernes: Okej. Inaczej zapytam. W którym momencie zaczęły się hałasy?
Pepper: Eee… Niech no sobie przypomnę.


**Ho**


Obserwowałem kardiomonitor, zapisując wszelkie dane. Wszystko wskazywało na to, że najgorsze mieliśmy za sobą. Powoli odzyskiwał przytomność co mogłem zauważyć po ruchu palców, aż cała ręka drgnęła. Oczy również ujrzały światło. Zbadałem reakcję źrenic poprzez świecenie latarką.


Dr Yinsen: Witaj wśród żywych. Powiedz mi ile razy ja mam cię jeszcze ratować?
Tony: Chyba… Chyba dość… długo.
Dr Yinsen: Nawet nie próbuj się ruszać. To cud, że przeżyłeś operację. Można powiedzieć, że jedną nogą już byłeś po drugiej stronie. Chciałbym wiedzieć jak do tego doprowadziłeś.
Tony: Poparzyłem się.
Dr Yinsen: Hmm… Tak po prostu? Jakoś nie mogę przyjąć tej wersji, ponieważ twój implant zrobił małe bum.
Tony: Bum?
Dr Yinsen: Tak ponoć było. Na szczęście poza tobą, to nikt nie ucierpiał.
Tony: Czy… Czy ja…
Dr Yinsen: Jak już mówiłem. Prawie umarłeś, dlatego odpoczywaj.


Pozwoliłem sobie na odejście od jego łóżka. Zanim wyszedłem z sali, przyznałem mu się do czegoś.


Dr Yinsen: A tak między nami, Tony. Wiem, że musiałeś ucierpieć w walce, bo jesteś Iron Manem.


Zdziwił się, chociaż bardziej wyglądał na przerażonego.


Dr Yinsen: Spokojnie. To zostanie między nami. Dobranoc.


Ledwo przekroczyłem próg sali, a niepokojący dźwięk maszyn zmusił do pozostania przy chorym. Znowu stracił przytomność, zaś funkcje wariowały wraz z drżącym ciałem.


Dr Yinsen: Niedobrze. Przyda się pomoc.


Wysłałem sygnał za pomocą pagera do Victorii. Do czasu jej przybycia musiałem improwizować.


**Victoria**


Poparzył się podczas pracy w laboratorium? Niezbyt wiarygodne co pewnie mógłby sam ustalić Ho. Niestety, lecz musiałam ich opuścić. Ewidentnie słyszałam sygnał S.O.S. Wyłączyłam urządzenie, przepraszając ich. Ruszyłam do biegu, aby znaleźć się w sali na czas.


Pepper: Ej! Niech pani poczeka!
Dr Bernes: Nie możecie iść ze mną. Musicie czekać.
Howard: Ale co się dzieje? Chodzi o Tony’ego?
Dr Bernes: Nie wiem.
Skłamałam, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, iż wezwanie wsparcia było konieczne przy nim. Wszystko przez implant. Dziewczyna próbowała siłą wepchnąć się do sali, lecz ze mną nie miała równych. Odtrąciłam uparciucha.


Dr Bernes: Najmocniej przepraszam.


Szybko zamknęłam drzwi, zajmując się pacjentem. Wyglądało to bardzo źle. Silne konwulsje, przyspieszona akcja serca, a do tego niewydolność oddechowa.


Dr Yinsen: Przytrzymaj go, a ja podam odpowiedni lek.
Dr Bernes: Dobra. Spróbuję.


Chwyciłam mocno za nadgarstki, zaś nogi były w ciągłym ruchu. Do tego dochodziła też głowa. Nie radziłam sobie. Wcisnęłam czerwony przycisk, wzywając dodatkowy personel medyczny, który głównie składał się z pielęgniarek oraz pielęgniarzy. Z ich pomocą udało się unieruchomić ciało.


Dr Yinsen: Dobra. Już podane. Teraz zajmijmy się drugą kwestią.
Dr Bernes: Zwiększę ilość tlenu podawanego przez maskę.
Dr Yinsen: Widzisz? Nawet nie muszę nic mówić, a ty dobrze wiesz co robić. Zuch dziewczyna.
Dr Bernes: Staram się.
Dr Yinsen: To widać.


Ustawiłam odpowiedni przepływ gazu, aż Tony znów mógł oddychać.


Dr Bernes: Pacjent stabilny.
Dr Yinsen: Dobra robota.
Dr Bernes: Co teraz mam zrobić?
Dr Yinsen: Odpocząć. Nakazuję ci wypisać się wcześniej z dyżuru.
Dr Bernes: Ale ja…
Dr Yinsen: Żadnych „ale”! Zasłużyłaś.


Poczułam taką potrzebę, aby przytulić przyjaciela. I tak zrobiłam.


Dr Bernes: Dziękuję, ale później chcę wiedzieć czy wszystko z nim w porządku.
Dr Yinsen: Dowiesz się po ślubie.
Dr Bernes: Ej!
Dr Yinsen: Dobra, dobra. Powiem ci jak się znowu spotkamy. Może tak być?


Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Jeśli mój narzeczony zgodzi się zostać moim mężem, wtedy będzie podróż poślubna. Może zająć miesiąc, gdy zniknę. Musiałam to sobie przemyśleć. Głównie całe moje życie obróci się do góry nogami.


Dr Yinsen: To jak?
Dr Bernes: Nie widzę powodu do sprzeciwu.
Dr Yinsen: Czyli żegnamy się, Victorio. Powodzenia na nowej drodze życia.
Dr Bernes: Dzięki.


Tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić. Wychodząc z pomieszczenia zostałam osaczona z każdej strony. Rudowłosa zadawała o wiele więcej pytań, niż poprzednio. Odpowiedziałam tylko na jedno z nich.


Dr Bernes: Dr Yinsen wszystko wam powie. Do widzenia.


Uśmiechnęłam się ciepło na pożegnanie i odeszłam. W oku zakręciła się mała łezka. Nie miałam bladego pojęcia, skąd u mnie było takie poruszenie. Przecież wrócę do szpitala. Na pewno wrócę. Jeszcze na chwilę popatrzyłam na świecący się napis, a następnie wsiadłam do auta. Pojechałam do domu.


**Ho**


Pozwoliłem wejść bliskim chorego w odwiedziny. Niestety, lecz mogli tylko na dziesięć minut. Pechowo trafili na ostatnie minuty. Siedzieli przy nim, patrząc na jego bladą twarz.


Dr Yinsen: Najgorsze za nami.
Pepper: Skąd taka pewność?
Dr Yinsen: Ponieważ pracuję w tym zawodzie wiele lat i spotkałem się z przeróżnymi przypadkami medycznymi.
Howard: Wyzdrowieje, prawda?
Dr Yinsen: Ja mogę mu pomóc, ale on sam musi tego chcieć. Ludzie zawsze błagają lekarzy o ratunek, a tak naprawdę jedynie są wsparciem. Wszystko leży w rękach tego, który jest pacjentem. Siła woli życia decyduje o tym czy ktoś kopnie w kalendarz, czy też nie.
Rhodey: Doktorze, muszę się do czegoś przyznać.
Dr Yinsen: Nie bardzo rozumiem. Czegoś nie wiem?
Rhodey: Bo to nie były zwyczajne obrażenia.
Dr Yinsen: Wiem. Został centralnie poparzony przez silny laser, który przegrzał implant do takiego stopnia, że wybuch był tylko kwestią czasu.
Howard: Wybuch? Co takiego?!
Dr Yinsen: Howard, nie bój się. Tony przeżył i będzie dochodził do siebie. Wszystko jest pod kontrolą.
Howard: Dasz radę bez Victorii?
Dr Yinsen: Oczywiście, bo ona by tego chciała.


Na ułamek sekundy pomyślałem nad tym czy nie udzieliłem fałszywej odpowiedzi. Victoria Bernes była jedyną uczennicą, z którą potrafiłem dokonać rzeczy niemożliwych. Czy aby na pewno poradzę sobie bez niej? Musiałem. Innej opcji nie posiadałem.


Dr Yinsen: Zostawię was na chwilę. Gdyby coś się działo, będę w pobliżu.
Howard: Tak zrobimy.


I tak pozwoliłem im na dłuższą chwilę przy Tony’m. Wiedziałem, iż tego najbardziej potrzebowali. Na własnych oczach powinni zrozumieć jak wielką ma chęć przetrwania. Poszedłem do gabinetu napić się kawy. Na miejscu nikogo nie zastałem. Od dawna nie czułem się tak samotny. Niby miało to potrwać z jakiś miesiąc, więc musiałem wytrzymać tak długą rozłąkę z partnerką.
Po wypiciu kubka kawy, położyłem się na kanapie. Potrzebowałem nabrać z sił w razie wezwania. O dziwo alarmy milczały. Mogłem zasnąć w spokoju.


~*Następnego dnia*~


**Victoria**


Mama nakłaniała mnie, żeby szybciej przygotować się do ceremonii. Z jakiegoś powodu nie mogłam. Jakaś część mnie zaprzeczała. Wzbraniała się, żeby za wszelką cenę nie iść na ślub. Dlaczego akurat teraz pojawił się dylemat? Może… Może jeszcze nie byłam na to gotowa. Potrzebowałam dorosnąć do podjęcia tak poważnych decyzji.


Dr Bernes: Przepraszam, mamo. Nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę.


Wybiegłam z domu, wsiadając do auta. Nie minęło pięć minut, a narzeczony zaczął do mnie wydzwaniać. Jako, że byłam w trakcie jazdy, nie mogłam odebrać. Akurat tej reguły nie zamierzałam złamać. Kochałam swoje obecne życie. Pewnie dlatego nie pragnęłam nic w nim zmieniać.
Po wyjechaniu na główną ulicę, wpadłam w korek. Zdarzało mi się to ciągle, dlatego przyzwyczaiłam się do manewru wymijającego. Kierowcy nie trąbili na mnie ze złością. Wręcz przeciwnie. Większość z nich wiedziała kim jestem. Z tego też powodu miałam wolną drogę przed sobą.
Kiedy znalazłam się blisko szpitala, ponownie odezwała się komórka. Wkurzyłam się, więc odebrałam dla świętego spokoju.


Dr Bernes: Nie mogę teraz rozmawiać! Jadę do pracy! I nie! Nie będzie żadnego ślubu!


Wykrzyczałam ostatnie zdanie, zakręcając gwałtownie na podjazd. Nie zauważyłam wyjeżdżającej karetki. Uderzyłam w nią dość solidnie. Poduszka powietrzna zamortyzowała uderzenie. Zamiast martwić się o siebie wysiadłam z auta, sprawdzając czy nikt nie został ranny.


Dr Bernes: Przepraszam. Nie chciałam tego. Czy wszyscy są cali?
Ratownik: Jest dobrze, dr Bernes. Proszę zadbać o siebie.
Dr Bernes: Powinnam spojrzeć na lusterko.
Ratownik: Rozumiem, ale następnym razem, niech pani uważa.
Dr Bernes: Dobrze.
Ratownik: A tak poza tym, proszę opatrzyć sobie głowę.
Dr Bernes: Coś nie tak?
Ratownik: Pani krwawi.
Dr Bernes: Cholera.


Wtedy do mnie dotarł ból głowy, zaś wzrok zamazywał się.


Ratownik: Pomogę.
Dr Bernes: Przepraszam za kłopot.
Ratownik: Teraz najważniejsze jest opatrzenie rany.


Podparłam się o jego ramię, przekraczając drzwi. Pomógł mi dojść do zabiegówki, gdzie wezwał jednego z lekarzy. Położyłam się na kozetce, nie myśląc o tym jak łepetyna cierpiała. Przez głupi telefon mogłam zabić niewinnych ludzi. No i samą siebie.


Dr Yinsen: Tak się bawimy przed ślubem, Victorio?
Dr Bernes: Ho? Ty tutaj? Myślałam…
Dr Yinsen: Widocznie nie myślałaś, zderzając się z karetką.


Odwrócił się w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się ten głupawy uśmieszek. Mimo wszystko, cieszyłam się, bo mogłam znowu zobaczyć się z przyjacielem.


Dr Yinsen: Z czego się tak cieszysz? Zaraz nie będzie ci do śmiechu jak będę wbijał się igłą w twoje czoło.
Dr Bernes: Wybacz. Po prostu… Au!


Nie zdołałam dokończyć, gdyż z zaskoczenia zaczął szyć ranę.


Dr Yinsen: Ostrzegałem.


Starał się być delikatny. Z każdym ukłuciem bolało coraz mniej, a działał bez środków znieczulających.


Dr Yinsen: Dzielna pacjentka. Ani jednego krzyku. I to w dodatku bez znieczulenia.
Dr Bernes: Lata praktyki… A co z Tony’m?
Dr Yinsen: Jeszcze jest w szpitalu. Implant bardzo dziwnie się zachowuje.
Dr Bernes: Implant?
Dr Yinsen: Ogólnie, to organizm go odrzuca.
Dr Bernes: Coś jak odrzut przeszczepu?
Dr Yinsen: Dokładnie.
Dr Bernes: Trzeba zrobić badania.
Dr Yinsen: W nocy nic się nie działo. Było bardzo spokojnie co w tej pracy jest rzadkością.
Zdziwiłam się, bo takie coś bywa szansą jeden na miliard. Przez zmarszczenie czoła ból się nasilił. Lekko krzyknęłam.


Dr Yinsen: Cii… Już kończę. A tak swoją drogą, czemu nie jesteś ubrana w suknię ślubną?
Dr Bernes: Zmieniłam zdanie.
Dr Yinsen: Czyli?
Dr Bernes: Nie jestem gotowa.
Dr Yinsen: Hmm… A kiedy będziesz?
Dr Bernes: Spokojnie, Ho. Na wszystko przyjdzie czas.
Dr Yinsen: Okej. Gotowe.


Pozwolił mi wstać z kozetki, a głowę zabandażował.


Dr Bernes: To chyba nie będzie konieczne.
Dr Yinsen: Chcesz mi pomóc? A może będziesz moją pacjentką?
Dr Bernes: O nie! Tylko w twoich snach, Ho. Chcę pomóc jak tylko zdołam.
Dr Yinsen: Świetnie, więc chodźmy.


Wyszliśmy z sali zabiegowej, udając się do miejsca, gdzie leżał nasz pacjent. Na pewno został przeniesiony z pooperacyjnej do cyberchirurgii ze względu na mechanizm. Nie pomyliłam się. Leżał tam z monitorem serca, rozrusznika, maską tlenową oraz wszelkimi zestawami do naprawy urządzenia.


Dr Yinsen: Ciężko było ich wyprosić, a szczególnie naszą gadułę.
Dr Bernes: Jak on się trzyma?
Dr Yinsen: Tak jak widzisz. Jest ustabilizowany, lecz popatrz na wyniki badań.


Wręczył mi kartę z zapisem diagnostyki. Diabeł tkwił w szczegółach. Większość opisu rozumiałam. Poza jednym.


Dr Bernes: Problem z połączeniem przewodów wewnątrz sercowych. Co to znaczy?
Dr Yinsen: Nie potrafiłem tego inaczej nazwać jak wadą przy łączeniu mięśnia z implantem.
Dr Bernes: Na razie poobserwujmy. Może jakoś ciało zaprzestanie buntu i się znormalizuje.
Ponownie zerknęłam na wyniki, choć głównie skupiłam się na budowie nowego rozrusznika.


Dr Bernes: Zaczekaj. Coś tu nie gra.
Dr Yinsen: Co odkryłaś?
Dr Bernes: Pokaż mi wygląd poprzedniego rozrusznika.
Dr Yinsen: Sądzisz, iż o czymś zapomniałem?
Dr Bernes: Przyjrzyj się uważnie. Co widzisz?


Porównaliśmy obie wersje. Moja spostrzegawczość okazała się pomocna. Miałam wrażenie, jakby jego oczy miały wypaść z szoku.


Dr Yinsen: Brakuje metalu.
Dr Bernes: Dokładnie, a on wcześniej miał funkcję przesyłania energii. Jak go zastąpimy?
Dr Yinsen: Tego nie wiem.
Dr Bernes: Nie chcę, żeby umarł. Całe życie ma przed sobą.
Dr Yinsen: Niestety, ale nie poddawajmy się. Coś znajdziemy. Choćbym miał siedzieć cały dzień, zrobię to.
Dr Bernes: Nie przesadzasz?
Dr Yinsen: Nie skapituluję, Victorio. Jest bliski wyzdrowienia.


Nagle dostrzegłam jak oczy chłopaka otworzyły się. Chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliliśmy mu. Podaliśmy pusty notes wraz z długopisem.
Dr Bernes: Zapisz co chcesz nam przekazać. Wiemy jaki jest problem.
Dr Yinsen: Tony, jesteś geniuszem. Mógłbyś nam pomóc, a przede wszystkim sobie. Pewnie czujesz, iż coś jest z tobą nie tak, prawda?


Od razu odpowiedział, zapisując słowa.


„Brakuje kylitu. Bez niego nie będzie działać jak należy”


Dr Yinsen: To prawda, dlatego szukamy czegoś co zastąpi metal. Wiesz co można zastosować?
Dr Bernes: Rodzina liczy na ciebie, że wyzdrowiejesz, dlatego zastanów się na spokojnie.


Na moment zawiesił się w myślach co mogłam zobaczyć po błądzącym wzroku. Zamiast słów przekazał wiadomość poprzez obrazek, na którym był schemat jakiegoś urządzenia. Pod nim napisał co to jest.


„Zasilacz z regulacją energii”


Dr Yinsen: Genialne!
Dr Bernes: Więc do dzieła, doktorku.


Chłopak lekko uśmiechnął się, gdyż twarz pobladła z bólu. Podałam mu morfinę, aby lepiej zniósł cierpienie.


Dr Yinsen: To na nic. Musimy działać. Nie wiem czy dasz sobie radę w takim stanie.
Dr Bernes: Muszę, Ho. Bez względu czy połamię nogi, zawsze jestem do twojej dyspozycji.
Dr Yinsen: Pamiętaj o swoim zdrowiu. Jeśli o swoje nie zadbasz, wtedy nie pomożesz nikomu w potrzebie.
Dr Bernes: Rozumiem. Działajmy, nim będzie za późno.


Zasłonił kotarą widok na łóżko, a następnie wyjął narzędzia. Nie planował przewieźć chorego na blok. Zamierzał operować… tutaj. Nie widziałam powodu do sprzeciwu, bo i tak traciliśmy cenny czas. Błyskawicznie umyliśmy ręce, ubraliśmy odpowiednie odzienie do ingerencji chirurgicznej, a przez anestetyk uśpiliśmy pacjenta. Odpowiednio wygospodarowaliśmy miejsce w sali, aby mieć szybki dostęp do potrzebnych rzeczy.
Kiedy lek zaczął działać, wykonywałam polecenia mentora, ponieważ był zajęty tworzeniem potrzebnego zasilacza.


Dr Yinsen: Kontroluj funkcje życiowe i zrób głębokie nacięcie na dole implantu. Tylko nie przesadź.
Dr Bernes: Dobrze o tym wiem. Przecież nie widzę pierwszy raz takiego przypadku.


Nacięłam skórę, zważając na możliwość przebicia się w samą aortę. Jednak mogłam przyznać się, iż potrafiłam perfekcyjnie dokonywać cięć.


Dr Bernes: Długo ci zajmie budowa? Nie mamy całego dnia.
Dr Yinsen: To nie jest trudne. Prowizoryczne będzie gotowe już za moment.
Dr Bernes: Gdybyśmy mieli więcej czasu…
Dr Yinsen: Ale nie mamy. Pogódź się z tym.
Dr Bernes: Oby zadziałało.
Dr Yinsen: Wiara, Victorio. Więcej wiary.


No tak. Rodzice uczyli mnie tej kwestii od małego. Wiara w cuda i takie tam, ale medycyna to realia. Szpital to prawdziwe pobojowisko o istnienie jakiejkolwiek istoty życia. Może kwestia modlitwy była potrzebna śmiertelnie chorym pacjentom lub w trakcie długotrwałych operacji, lecz tutaj chodziło o technologię.
Kiedy obserwowałam funkcje na kardiomonitorze, do moich uszu dotarł dźwięk z mechanizmu.


Dr Bernes: Zepsuł się? Chyba nie wybuchnie, co?
Dr Yinsen: Nie może. Nie mógł się przegrzać.
Dr Bernes: Brak kontroli nad energią mógłby spowodować wybuch.
Dr Yinsen: Pojmuję powagę ryzyka. Gdyby ktoś pytał, to był mój pomysł.
Dr Bernes: A nie Tony’ego?
Dr Yinsen: Trupa nie zapytają.
Dr Bernes: Ho!
Dr Yinsen: Taki mały żarcik.


Bez kłopotu połączył dwa elementy mocnym spoiwem. Hałas ustał, a implant emanował światłem.


Dr Bernes: Udało się.
Dr Yinsen: Spisałaś się na medal.
Dr Bernes: Nie. To bardziej twoja zasługa.
Dr Yinsen: Nasza, partnerko.


Zszyłam miejsce od nacięcia i opatrzyłam je opatrunkiem. Postanowiłam zdrzemnąć się na moment w gabinecie, nie zdradzając tego Ho. Tak był zajęty obserwacją, że nawet nie zauważył jak zniknęłam.
Gdy spojrzałam na zegarek, dochodziła dziesiąta. To była pierwsza moja operacja, trwająca najkrócej.


~*Trzy godziny później*~


**Ho**


Wreszcie organizm zaakceptował wspomagacz. Nawet maska tlenowa okazała się być już niepotrzebna. Oddychał bez problemu, mógł mówić, był przytomny, a przede wszystkim nie czuł bólu. No poza ranami pooperacyjnymi, które do jego wesela na pewno się zagoją. Zrobiłem parę kontrolnych badań w celu sprawdzenia czy są jakieś przeciwwskazania, dotyczące wydania wypisu.


Dr Yinsen: Hmm… Bardzo dobre wyniki, Tony. Wracasz do domu. Cieszysz się?
Tony: Sam sobie nagrabiłem, doktorze.
Dr Yinsen: Nie przeczę, ale takie twoje życie Iron Mana.
Tony: Jak pan się domyślił? Nie mówiłem nic o tym.
Dr Yinsen: Nie jestem głupi. Wiele przeżyłem. Możesz mi nie uwierzyć, ale kiedyś służyłem w wojsku jako medyk. Tam doświadczyłem pacjentów z obrażeniami po walce z wrogiem. Łatwo było dopasować twoje rany.
Tony: Będę musiał bardziej wyszkolić się w obronie.
Dr Yinsen: A! I owszem. Powinieneś. Jednak ciesz się życiem. Korzystaj z niego jak należy, bo nigdy nie wiesz czy z kolejnego pojedynku wrócisz w jednym kawałku.
Tony: Dziękuję.
Dr Yinsen: Drobiazg, chociaż bez dr Bernes mogłoby być krucho.
Tony: Tworzycie zgrany zespół.
Dr Yinsen: Zgadzam się. Obyśmy nigdy się nie rozdzielili.


Wręczyłem mu wypis z zapisanymi zaleceniami co zdecydowanie oleje. Pewnego dnia się zmieni. Wydorośleje.


Dr Yinsen: Bezmyślność znika z czasem. U ciebie też tak będzie. Zdrowia, Iron Manie.


Pożegnałem się z nim. Jednak nie zdołałem uniknąć jego dziewczyny. Mierzyła mnie swym zabójczym wzrokiem z niezbyt dobrymi zamiarami.


Dr Yinsen: Zajmij się nim, dobrze? Niech nie szaleje za bardzo.
Pepper: Postaram się, doktorku.
Dr Yinsen: Świetnie, więc jest twój.


Uśmiechnąłem się, idąc w stronę gabinetu. Nie musiałem długo przemierzać korytarza, bo pomieszczenie znajdowało się w zasięgu ręki. Zadbałem o to, aby było blisko tego oddziału. W ten sposób mogliśmy z Victorią odpocząć w każdej chwili.
Po dotarciu na miejsce, przykryłem przyjaciółkę kocem.


Dr Yinsen: Dobranoc, Victorio.


Pozwoliłem jej zostać na kanapie, a sam zdrzemnąłem się na fotelu. Ciężki dzień z odważnymi decyzjami. Taka codzienność w byciu lekarzem.


**Victoria**


Słyszałam jak wchodził. Przez ból głowy nie chciałam otwierać oczu. Marzyłam o czymś wspaniałym. O świecie bez zła z prostymi wyborami życia i zero chaosu. Od dawna nie śniłam tak pozytywnie. Wyglądało na to, iż kolejna przygoda z Ho wiele wniosła pozytywnej energii do mojego życia. Najwyższy czas na zdrowy sen.

---***---
Ogólnie miało powstać osobne opowiadanie na temat Victorii Bernes, ale jak na razie robię one shoty o niej. Można powiedzieć, że bardzo mnie wchłonęło przy pisaniu. Wierzcie lub nie, ale pisałam to w jeden dzień. Kolejny one shot będzie już ostatnim, bo więcej nie napisałam, więc już w weekend startujemy z nowym opo.

Biegnij, Tony! Biegnij! ( z okazji urodzin Tośki)

0 | Skomentuj
tumblr_npor1gqkfs1qes700o1_1280.jpg
Anthony Edward Stark. Wszyscy znają tego pana, więc nie muszę go przedstawiać. Odkąd stał się Iron Manem, na Nowy Jork spadają przeróżne nieszczęścia. Teraz pewnie zastanawia was, dlaczego nasz bohater jest winny katastrofom. To wina jego elity wrogów, którzy co chwilę dają mu popalić. Jednak tego dnia ktoś inny był wrogiem. Kto? Zbroja. No tak. To ma sens, prawda? Jednak nie była to jedna zbroja. Zresztą, opowiem wam.
Tony wrócił z kolejnej walki zwycięsko. Odłożył swój pancerz na miejsce, a następnie zaczął wgrywać nową aktualizację oprogramowania.
Nagle do zbrojowni przyszedł Rhodey z porcją kanapek.


Rhodey: A ty dalej tutaj? Chłopie, siedzisz tu już ponad trzy godziny. Co robisz?
Tony: Niedawno wróciłem z akcji, więc jestem tu dopiero kilka minut.
Rhodey: Czekaj, bo nie ogarniam. Jaka akcja? Walczyłeś z kimś? Czemu ja nic o tym nie wiem?
Tony: Ej! Przestań. Zaraz zamienisz się w Pepper.
Rhodey: Wybacz. Po prostu martwię się. Musisz na siebie uważać, pamiętasz?
Tony: Oj! Pamiętam, pamiętam. Dziennie słyszę od ciebie tę samą śpiewkę.
Rhodey: Więc co to była za walka?
Tony: Tylko Maggia. Napadli na skarbiec Tong.
Rhodey: A Mandaryn też tam był?
Tony: Nie. O dziwo byli sami.
Rhodey: Pewnie szuka kolejnego pierścienia.


Przyjaciel położył mu jedzenie na stół roboczy, gdzie jakimś cudem znalazło się miejsce.


Rhodey: Jak skończysz się bawić, to wróć do domu.
Tony: Pewnie. Zaraz będzie gotowe.
Rhodey: To coś do zbroi?
Tony: Tak.


Odparł krótko, powracając do zajęcia. Rhodes wyszedł z bazy, zaś Pepper zajmowała się lekcjami z chemii. Nie ogarniała ich. Załamywała się na tyle, że jej pokój wyglądał jak po przejściu tornada.


Pepper: Kurna! Przeklęta chemia! Nienawidzę! No nienawidzę!


Postanowiła zadzwonić do Tony’ego, który był najmądrzejszy z przedmiotów ścisłych. Jednak nie odbierał. Dobijała się wielokrotnie, pisała SMS-y, zapychała skrzynkę mailową, aż w końcu cierpliwość rudzielca się wyczerpała.


Pepper: Dobra. Taki jesteś? Już jadę do ciebie.


Spakowała zeszyt, książkę, piórnik, a przede wszystkim telefon, żeby kochany tatuś nie zamartwiał się nad jej nieobecnością. Taki agent FBI zważa na niebezpieczeństwa i chciałby, żeby była odseparowana z dala od zagrożenia.
Kiedy dotarła na miejsce, dostrzegła geniusza jak biegł.


Pepper: O co chodzi?
Tony: Pepper, uciekaj!
Pepper: Ej! Co jest… grane?


Była w szoku, ponieważ za nim ścigały go zbroje. Każdą, którą stworzył. Miały jeden cel.
<<Zniszczyć Tony’ego Starka>>


Okej. To był żart. Tak naprawdę, to chciały go ochronić, czyli ściągnąć siłą do bazy i zamknąć w zbroi.


Tony: No rusz się!
Pepper: Aaa! Tony!


Przeraziła się, widząc ilość pustych pancerzy bez kontroli. Było ich więcej niż widziała zazwyczaj w zbrojowni. Chłopak chwycił dziewczynę za rękę, zwiększając siłę biegu.


Pepper: Możesz mi wytłumaczyć co zrobiłeś?
Tony: Sam tego nie rozumiem. To… To nie powinno się zdarzyć.
Pepper: Tony!
Tony: Przepraszam. Ja tylko chciałem usprawnić zbroję.
Pepper: Najpierw znajdźmy jakąś kryjówkę. Gdzieś, gdzie nas nie namierzą.
Tony: One chcą mnie. Ty jesteś wolna.
Pepper: Teraz już nie.


Szybko zniknęli z terenu fabryki.


Pepper: Tędy.


Wskazała na ślepy zaułek, skąd nie było żadnego wyjścia. Już chciał coś powiedzieć, ale zasłoniła mu usta swoją ręką.


Pepper: Wiem jak to wygląda i tłumaczyć się będziesz później. Teraz musisz mi zaufać, jasne?


Kiwnął głową.


Pepper: Świetnie.


Wyjęła telefon, wybierając numer do pewnej osoby. Oboje dobrze ją znali. Nie był to nikt inny jak James Rhodes. W skrócie Rhodey. Akurat skończył misję w grze Call of Duty. Odebrał telefon, bo wiedział, że ignorowanie rudej może skończyć się dla niego cmentarzem.


Rhodey: Cześć, Pepper. Jak tam?
Pepper: Rhodey, jest duży, a nawet mogę powiedzieć, że gigantyczny problem.
Rhodey: No dobra. A co konkretnie? Właśnie miałem zamiar robić kolejną część gry.
Pepper: To sprawa życia i śmierci!
Rhodey: Jeśli Tony się nie odzywa, zawsze ma powód.
Pepper: Ej! Nie o to chodzi!
Rhodey: Co się stało?
Tony: Pepper, pospiesz się.
Rhodey: Tony?


Teraz go zamurowało. Ostatnio widział geniusza w zbrojowni. Nie miał bladego pojęcia co się odwalało.


Rhodey: Coś wam grozi? Powiedzcie.
Tony: Pepper!
Pepper: O! Cholera! Jest ich jeszcze więcej!
Rhodey: Ale czego? Wyjaśnij!
Pepper: Nie mam na to czasu! Biegnij do zbrojowni wyłączyć komputer.
Tony: To nic nie da!
Pepper: No dobra... Zrób coś, bo nie mamy, gdzie uciec!
Rhodey: Dobra, dobra. Już lecę. I coś mi się wydaje, że to sprawka Tony’ego.
Pepper: Nie inaczej.


Dziewczyna rozłączyła się, gdyż musiała uciekać. Przyjaciel wybiegł z domu, kierując się do zbrojowni. Na szczęście w okolicy fabryki nie dostrzegł ani jednego pancerza, więc mógł spokojnie zakraść się i znaleźć rozwiązanie.
Kiedy on znajdował się w środku bazy, geniusz złapał zadyszkę. Potrzebował odpocząć.


Tony: Przerwa.


Nastolatka rozejrzała się za siebie, upewniając o bezpiecznej odległości od pościgu.


Pepper: Zgoda.
Tony: Nie uciekniemy.
Pepper: Wiem, ale musimy co jakiś czas zmieniać kryjówkę.
Tony: Głupie aktualizacje.
Pepper: No tak. Sam jesteś sobie winien, lecz teraz potrzebujemy znaleźć sposób na ich unieszkodliwienie. Może jakiś wirus. Masz coś w zanadrzu?
Tony: Nie.
Pepper: Oby Rhodey coś wykombinował. W nim nadzieja.
Tony: Da radę… W końcu… to Rhodey.
Pepper: Fakt. A! Właśnie! Od kiedy on gra w gry komputerowe?
Tony: Od zawsze. W ten sposób… pozbywa się… złych… emocji.
Pepper: To ma sens. Każdy potrzebuje czegoś takiego. Ja na przykład idę do piwnicy, gdzie kładę arbuza ze zdjęciem Whitney. Legalnie biorę broń i strzelam w nią, aż cała kartka będzie przedziurawiona.
Tony: O mój Boże! Kogo ja poznałem?
Pepper: Hehehe! A ty, Tony? Jak odreagowujesz?
Tony: Pracą. Budowanie czegoś w zbrojowni. Takie tam.
Pepper: Może kiedyś razem postrzelamy. Co o tym sądzisz?
Tony: Taki sposób na randkę?
Pepper: Powiedzmy.


Cmoknęła chłopaka w policzek, aż nieco się zarumienił. Ostrożnie zerknął czy gdzieś nie czaiły się kupy żelastwa. Odetchnął z ulgą.


Tony: Możemy już iść.


Niespodziewanie uderzył o coś metalowego w plecy. Patricia stała sparaliżowana ze strachu.


Tony: Pepper?
Pepper: Wiej!


Od razu odwrócił się, a z tych emocji miał wrażenie, jakby serce mu podskoczyło do gardła. Natychmiast ruszyli do ucieczki. W jakąkolwiek skręcali stronę, mieli zablokowaną drogę.


Pepper: Cholera! To na nic! Są za szybkie!
Tony: Mam pomysł.
Pepper: Jaki?
Tony: Kapitulacja.
Pepper: Co?! Oszalałeś?! Niby jakim cudem ma się to udać?!
Tony: Warto spróbować.


Oboje zatrzymali się, zaś zbroje otoczyły ich z każdej strony.


<<Anthony Stark>>


Tony: Tak. To ja.


<<Proszę z nami>>


Tony: Zgoda. Pod warunkiem, że…


Nie zdołał dokończyć, ponieważ jeden z pancerzy stracił głowę.


Tony: Co jest grane?


Byli w szoku, bo pojawił się Whiplash, który z chęcią niszczenia rozwalał pancerze na czynniki pierwsze.


Whiplash: Zginiesz, Iron Manie. I ty także, blaszaku.
Pepper: Co tu się odpierdala?!
Tony: Też chciałbym to wiedzieć.
Pepper: Zwiewajmy stąd, zanim nas zauważą.


Ponownie ruszyli do biegu, mijając zaskoczonych przechodniów. Niektórzy nagrywali wideo z walki biczownika. Jednak musieli przyznać, iż chciwy drań świetnie się przy tym bawił i do tego śmiał się złowieszczo nad kawałkami skafandrów.


Whiplash: Buahahaha! I kto tu jest najlepszy? To ja!
Mr. Fix: Skończyłeś się bawić?


Nie spodziewał się, że jego szef będzie miał do tego pretensje.


Whiplash: No co? Zniszczyłem Iron Mana.
Mr. Fix: Nie ma pilota. Niszczysz zbroje, ale nie jego. Dopóki go nie dorwiesz, będziesz spał w sosnowym pudle.
Whiplash: Ale szefie…
Mr. Fix: Powiedziałem co masz zrobić, więc do roboty.
Whiplash: Ech! No dobra.


Niechętnie zostawił resztki latających puszek po konserwie i wzleciał wysoko na swojej pile tarczowej w poszukiwaniu prawdziwego herosa. Poza tym, nienawidził spać w pudle, dlatego skłonił się do posłuszeństwa wobec swego pana.
W tym samym czasie, Rhodes główkował nad odnalezieniem rozwiązania problemu.


Rhodey: Dziwne. Wszystko wygląda na normalne. Co mogłem przeoczyć?


Wybrał numer do Tony’ego, aby upewnić się czy nie zostali ranni. Odebrał w zaskakująco błyskawicznym tempie.


Tony: Rhodey, powiedz, że coś znalazłeś.
Rhodey: Nadal nic, ale możliwe, że zepsuły się chipy inteligencji.
Tony: Znowu? To już któryś raz z rzędu!
Rhodey: Nie ma co do tego wątpliwości. Zresztą, zaraz odezwie ci się przypomnienie i lepiej do tego czasu wróć do zbrojowni.
Tony: Postaram się. Zresztą, mój przyjaciel drań pomógł pozbyć się kilku z ogona. Możliwe, że będę na czas.
Rhodey: Co? Jaki znowu przyjaciel?
Tony: Whiplash wpadł z wizytą.
Rhodey: Jasny gwint! Spadajcie stamtąd!
Tony: Spokojnie, panikarzu. Już się ulotnił.
Rhodey: Ale i tak musisz wrócić. Pospiesz się.
Tony: Dzięki za przypomnienie. To lecę.


Bez ostrzeżenia zakończył rozmowę.


Rhodey: Powodzenia.


Pościg przeciągał się na kolejne przecznice Nowego Jorku. W pościgu brały udział trzy pancerze: Mark I, Hulkbuster oraz pancerz zwiadowczy. Przeciwnik nawet nie zwracał na nie uwagi, zajmując się wyznaczonym zadaniem. Jedynie Tony z Pepper musieli jakoś poradzić sobie z nimi co nie było łatwe. Córce agenta FBI także dokuczało zmęczenie. Na domiar złego odezwał się alarm w bransoletce. Chłopak chwycił się za implant, głęboko oddychając.


Tony: Nie teraz… Nie mogę.
Pepper: Chyba naprawdę musimy się poddać.
Tony: Serio?
Pepper: To część planu. Posłuchaj mnie uważnie.


Szepnęła mu do ucha parę słów, które doskonale rozumiał. Wiedział, iż po raz drugi musiał jej zaufać. Zgodził się na pomysł. Wyszedł naprzeciw zbroi, jęcząc z bólu. Żeby było bardziej wiarygodnie upadł na ziemię, trzymając za mechanizm.


Pepper: Tony, co się dzieje? Słyszysz mnie? Powiedz coś!
Tony: Ach! Pepper… umieram.
Pepper: Nie! Nie pozwolę ci na to! Niech ktoś wezwie lekarza!
Tony: Tak się mówi jak jesteś w szpitalu.
Pepper: Sorki. Jeszcze raz… NIECH KTOŚ RATUJE MOJEGO CHŁOPAKA!


Na te krzyki zbroje przyleciały bardzo szybko. Jedna z nich wykonała skan medyczny.


<<Konieczne ładowanie implantu>>


Pepper: To wszystko wasza wina! Zraniłyście go!


<<Nigdy nie pozwolimy skrzywdzić naszego stwórcy. Chronimy jego życie>>


Tony: Pepper…
Pepper: Jak mogę wam zaufać?! Nie! Nie zabierzecie go!


Uroniła kilka łez z oczu. Miały wydawać się sztuczne, lecz Anthony doskonale zdawał sobie sprawę, że nie były one częścią teatrzyku. Mark I chwyciła go sposobem matczynym.


<<Zaufaj nam. Anthony Stark nie umrze pod naszą opieką>>


Pepper: Mam taką nadzieję.


Otarła policzki, a następnie patrzyła na odlatujące pancerze.


Pepper: Przynęta zarzucona.


Podczas gdy James zastanawiał się nad pozbawieniem życia sztucznej inteligencji, usłyszał hałas w okolicy fabryki. Wyszedł zobaczyć co się święciło. Przeraził się na widok nieprzytomnego przyjaciela w objęciach zbroi.


Rhodey: Tony!


Natychmiast podbiegł do nich, a one zaczęły do niego celować.


Rhodey: Whoa! Nic wam nie zrobię. Chcę tylko wiedzieć co z Tony’m.


<<My się nim zajmiemy>>


Odpowiedziały w tym samym momencie. Szły do bazy, skupiając się na ocaleniu wynalazcy. Czarnoskóry nie zamierzał ryzykować, więc poszedł na około, wchodząc tylnym wejściem.


Rhodey: Zwariowany dzień.


Powiedział sam do siebie, przechodząc przez bramę garażu. W ten sposób dotarł do celu jako pierwszy.
Nagle na komórkę zadzwoniła gaduła, choć w kontaktach była nazwana jako wredota.


Rhodey: Pepper, nie mogę teraz rozmawiać.
Pepper: Widziałeś je?
Rhodey: Zbroje? No tak. Poszły do zbrojowni.
Pepper: Czyli się udało.
Rhodey: Ale co? Zraniły go i tu zabrały? Taki był twój plan?
Pepper: Nie! Z Tony’m wszystko gra. Poza tym, że musi mieć naładowany implant, bo inaczej będzie kaput.
Rhodey: Ale nie wyglądał dobrze.
Pepper: Rhodey, nie panikuj. Po prostu on udaje.
Rhodey: Ale jak to ma niby rozwiązać problem?
Pepper: Tego akurat nie wiem. Obserwuj co się dzieje i gdyby zaczęły świrować jeszcze bardziej, masz prawo je rozwalić.
Rhodey: Chyba powinienem spytać się Tony’ego o zdanie.
Pepper: Eee… Wypadł z gry, więc stracił prawo głosu.
Rhodey: Okej?
Pepper: Bądź czujny. Później do was dołączę. Ciao!
Rhodey: Pepper, czekaj!


No i zerwała kontakt. Histeryk nie był tym zachwycony. Jednak skupił się na kontroli sytuacji, ponieważ zbroje już znalazły się w bazie.


Rhodey: Oj! Nie wygląda to dobrze.


Geniusz nadal udawał omdlenie, choć przez lekkie porażenie prądem z rękawicy podskoczył nieco do góry.


Tony: Aaa! Co to było?!


<<Musiałam cię obudzić. Musisz być przytomny podczas operacji>>


Tony: Co?! Operacji?! Nie zgadzam się!


<<Spokojnie, Anthony. To nie będzie bolało. Nic nie poczujesz>>


Pancerz szpiegowski przygotowywał wszelkie narzędzia do zabiegu, a Hulkbuster strzegł stalowych drzwi, aby nikt niepożądany nie przeszkodził.


<<No to możemy zaczynać>>


Podeszła z szlifierką kątową, na co Stark podskoczył z przerażenia. Wstał od stołu, broniąc się.


Tony: Nie zgadzam się.


<<To konieczne.Tylko tak będziesz miał zagwarantowane bezpieczeństwo>>


Tony: O nie! Nie pozwolę szperać w mojej głowie! Ach!


Niestety, lecz brak zasilania w mechanizmie go osłabiał na tyle, aż padł na kolana. Nie zamierzał się poddać. Wciąż liczył, że wybrnie z tej ciężkiej sytuacji.


<<Pozwól sobie pomóc>>


Tony: Nie… Nie w taki... sposób.
Rhodey: Tony!


<<Mamy intruza! Brać go!>>


Tony: Ach! Rhodey, ty idioto!


Tak. Nikt się nie przesłyszał. Właśnie tak nazwał przyjaciela, którego traktował niczym brata. Oberwał z repulsora, padając na podłogę. Gdzieś zagubił swoje rozsądne myślenie, bo inaczej nie da się wytłumaczyć tak kretyńskiego zachowania. Chory podszedł o własnych siłach do niego, sprawdzając czy nic mu się nie stało. Przepalona bluza, spora dziura w materiale. Nie. Na pewno nic mu nie jest. Poczujcie ten sarkazm.


Tony: Hej! Rhodey, pobudka!


Szturchanie było bezcelowe, chociaż usłyszał jakieś mruknięcie.


Rhodey: M… Mamo. Nie teraz.
Tony: Żyjesz. Co za ulga.


<<Nie na długo>>


Tony: Nie!


Zasłonił kumpla swoim ciałem.


Tony: Nie strzelisz!


<<Masz rację, dlatego muszę cię zabrać siłą>>


Tony: Autodestrukcja!


<<Co?>>


Tony: Zniszcz się!


Na te słowa trzy egzemplarze wybuchły, pozostawiając za sobą jedynie kawałki żelaza rozsypanego po zbrojowni.


Tony: No to… teraz… mogę… zemdleć.


Padł na podłoże, zamykając oczy. Rhodey zdołał się doprowadzić do porządku, gdyż jakimś cudem nosił pod ubraniem kawałek zbroi. Kiedy to zrobił? Nikt nie wie i raczej nigdy ta tajemnica nie zostanie odkryta. Chłopak podpiął mu ładowarkę do implantu, kładąc na jedno z łóżek w pomieszczeniu medycznym.
Kiedy zajął się sprzątaniem bałaganu, Pepper wkroczyła z olbrzymią wyrzutnią rakiet.


Pepper: Rany! Spóźniłam się.
Rhodey: Aaa! Pepper! Zostaw to!
Pepper: Jak je pokonałeś? Co zrobiłeś? Gdzie Tony? Wiele mnie ominęło?
Rhodey: Z tego co słyszałem, to Tony kazał im dokonać autodestrukcji.
Pepper: Co takiego?! A my lataliśmy prawie na koniec miasta, żeby im uciec, a on… On tylko kazał im wykonać rozkaz?! To jakieś jaja!
Rhodey: Też tak uważam, ale już po wszystkim.
Pepper: Gdzie on jest?
Rhodey: W lecznicy, ale bez obaw. Jest cały i zdrowy.


Więcej nie musiała pytać. Pobiegła do odpowiedniego pomieszczenia, skąd dostrzegła znajomą postać. Weszła bez wahania. Leżał, chrapiąc.


Pepper: Dobrze cię widzieć. Jak się obudzisz, czeka cię mała niespodzianka.



Cmoknęła w czoło śpiocha, a następnie pozwoliła mu odpoczywać do woli. Zasłużył. W końcu w jeden dzień wykrzesał z siebie sporego kopa energii. No i co było dalej? Pewnie jesteście ciekawi jak potoczył się ciąg dalszy historii. To bardzo proste. Spadła atomówka na Nowy Jork i wszystkich szlag trafił. Nie no żart. Takie zakończenie byłoby nie na miejscu. Można powiedzieć, że Tony z Pepper świetnie się bawili, strzelając do arbuzów, zaś Rhodey rozwalał przeciwników w Call of Duty. A Whiplash? Ten drań wieszał pranie. Okej. Na to nie dacie się nabrać. Nasz złoczyńca poszedł na karciankę do Unicorna i Killer Shrike’a. To chyba wystarczy, prawda? Świetnie, więc gasimy światełka i dobranoc.

---***---

Na rozgrzewkę wrzucam komedię. Powstała z myślą urodzin dla przyjaciółki, dlatego chyba nie pogniewa się, że to dodałam na bloga. Pamiętajcie, że wrzucam posty regularnie. Jedynie może ich nie być, jeśli zabraknie materiałów. Na szczęście jeszcze mi to nie grozi ;)

Katari is back! Wracamy do bloga

4 | Skomentuj

Tak. To co pisze w tytule nie jest kłamstwem. Wróciłam do bloga. Dlaczego? Ponieważ przez ostatni okres czasu dowiedziałam się, dlaczego brnę w te pisanie. Mimo tego jak źle piszę opisy, mieszam z logiką, a gramatyka woła o pomstę do nieba, chcę dodać ostatnie prace jakie napisałam. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu zaglądał podczas moich "wakacji". Może zacznę od tego co jest do wstawienia.

Opowiadanie :"Na koniec świata i jeszcze dalej"
Tony, Rhodey i Pepper wymyślają podróż dookoła świata. Jest dużo humoru, ale dramatu nie zabraknie. No i przygoda. Zawiera 24 części.

One shot: "Urywek z życia Victorii Bernes"
Po raz kolejny Victoria Bernes i Ho Yinsen łączą siły, aby uratować Tony'ego. Pierwszy raz spotykają się z dość nietypowym przypadkiem.

One shot urodzinowy dla Tośki: "Biegnij, Tony. Biegnij!"
Tony popełnił błąd, wgrywając aktualizację. Coś na styl parodii "Foresta Gumpa". Musi uciekać przed zbrojami.

One shot: "Glitch"
Rzeczywistość miesza się z fikcją. Jak się okazuje, to Tony nie uwolnił się z magistrali. Ponownie walczy o wolność.

No i to w sumie chyba wszystko. W planach mam kontynuację projektu, uwzględniając glitch z odcinka "Ctrl-Alt- Delete". Zobaczymy jak to będzie, bo trochę się u mnie pozmieniało. Chodzę do szkoły zaocznie, pracuję przy kontroli gazet i do tego staram się już ruszyć z animacją. Jednak nie bójcie się. Notki pojawią się regularnie. Wszystko mam przepisane. Wystarczy kliknąć opublikuj.
No dobra, więc żeby wam pokazać powód, dla którego wróciłam do bloga, pokażę filmik. Zebrałam w nim te sceny, które najbardziej pamiętam z danego odcinka.

http://www.dailymotion.com/video/x672775

PS: Gdyby ktoś chciał ze mną coś napisać o IMAA, to jestem chętna do współpracy ;)

Iron Man: Armored Adventures Sezon 3 Trailer

0 | Skomentuj


Marzenia się spełniają.
Dziękuję Danieli Hiob za użyczenie głosu ;)
W przyszłości ma pojawić się animacja, ale do tego potrzebuję pewnych umiejętności.

Koniec bloga.

2 | Skomentuj

No i nadszedł dzień, aby się pożegnać z tym blogiem. Minęło wiele pięknych lat pracy, przygód, a przede wszystkim waszych cennych opinii (czytanie motywujących komentarzy było czystą przyjemnością). Rozwijałam się wraz z coraz to nowszymi pomysłami. Eksperymentowałam, bawiąc się tekstem. Śmiałam się, ale i też płakałam przy tworzeniu pewnych scen, aż klamka zapadła. Zakończenie projektu miało zamknąć "W sieci" na dobre. Chyba jest to jedyny blog z IMAA, który tak długo przetrwał, choć pojawiały się momenty słabości oraz braku chęci do dalszego pisania, ale...
Ale dziękuję wam za wszystko. Bez czytelników, fanów tej serii nie zrobiłabym nic. Przepraszam, jeśli kogoś bardzo zawiodłam. Po prostu mój czas się skończył.
Podczas projektu pisałam dodatkowe historie, które nie wytrwały, bo zostały anulowane już na samym początku. Gdybym jednak coś wrzuciła kiedyś na bloga, to byłoby coś krótkiego, chociaż przyznacie sami, że już jest tego wiele. Może kończę tutaj swoją przygodę, ale serial zawsze będę wspominać.
Do tej pory przewijają się przez głowę pewne cytaty. Pegaz z prawa jazdy przypomina o walce z Crimson Dynamo, gdy ktoś powie coś o twojej starej (dzieciaki i te ich teksty), to już myślę o Whiplashu, Pepperoni w pizzy już nie jest tylko przyprawą, poszukiwanie wszystkich pierścieni od razu rzuca skojarzenia na Pokemony... Oj! Dużo tego wymieniać, ale widzicie, że IMAA jest moim życiem. Zawsze będzie ze mną, choć stuknie mi wkrótce 20 lat.
Jako ostatnie chcę powiedzieć, że zrealizowałam swoje marzenie, bo napisałam tasiemca z 366 notkami, sparodiowałam bajki, a do tego pokazałam własną wizję trzeciego sezonu. Grunt to nie poddawać się. Być może jeszcze zobaczycie update bloga. Kto wie? Życie jest niewiadomą. Wszystko może się zdarzyć.
Blaszakowych, moi mili.
~Katari.

Odcinek 26: Aż do końca cz.2 [FINAŁ]

0 | Skomentuj
Iron Man i War Machine przygotowują całe uzbrojenie. Wrogowie celują z broni.

Tony: Gotowy?
Rhodey: Bardziej, niż myślisz

Stane strzela z wyrzutni rakiet. Herosi wykonują unik. Jednak Hammer trafia Tony’ego serią pocisków.

Tony: Aaa!

Ląduje twardo, lecz szybko wstaje. Atakuje repulsorami. Frank korzysta z zamieszania i biegnie. Ucieka.
Niespodziewanie radar Matta reaguje na ruch zbiega. Zeskakuje z dachu.

Daredevil: A ty dokąd?
Punisher: Nie twój interes, diable

Daredevil wyciąga pałki.

Daredevil: Nie mogę cię puścić. Wiesz o tym

Castle chwyta za swoje spluwy.

Punisher: Heh! Spróbuj mnie dopaść

W tym samym czasie, Rhodey ostrzeliwuje Mongera z pistoletów maszynowych.

Rhodey: Masz dość?
Stane: Ja się dopiero rozkręcam

Uśmiecha się diabelnie pod maską. Podnosi stopę do góry. Geniusz dostrzega zamiar przeciwnika. Ostrzega przed zagrożeniem.

Tony: War Machine, uważaj!
Stane: Ha! Za późno, Stark

Uderza w podłoże, aż siła wibracji wyrzuca Rhodesa do tyłu. Blaszak upada.

Tony: Nie!
Justin: Spokojnie. Ja o tobie nie zapomniałem

Rzuca się na niego z ostrzami energetycznymi. Stark chwyta za nadgarstek lewej ręki Justina. Przerzuca oponenta za plecy, a następnie używa lekkiej mocy do prawej rękawicy. Bogacz upada na twardy asfalt. Syn Howarda ląduje przed nim.

Tony: Możemy to szybko zakończyć. Wystarczy, że się poddasz
Justin: Nie, Iron Manie. Osobą, która to zrobi, będzie tobą

Stosuje syfon. Nastolatek tworzy barierą.

Tony: Nie pozwolę ci wygrać!
Justin: Oj! Nie bądź taki. Będę dla ciebie łagodny

Pole zanika.

Tony: A niech cię diabli

Złoczyńca śmieje się. Obrona całkowicie upada.

Tony: Aaa!

Promień przeszywa zbroję. Pożera energię.

Rhodey: Tony, nie!

Natychmiast rusza do pomocy.

Stane: Nie tak szybko

Marnuje kolejne naboje. James wbija się w asfalt. Leży bez ruchu.

Tony: Aaa! Rhodey!

Kiedy Anthony krzyczy, na niebie pojawia się tornado, które wciąga tytanowy skafander. Chłopak jest w szoku. Przed jego nosem pojawia się stary sojusznik.

Tony: Gene?
Gene: Wiedziałem, że coś się święci, a skoro został naruszony mój spokój, muszę przywrócić równowagę
Tony: Taa… Bohater się znalazł
Gene: Zamknij się, Stark. Właśnie ci uratowałem życie. Tak okazujesz mi wdzięczność?
Tony: To nie koniec

Hammer wypada z trąby powietrznej. Od razu celuje z tej samej broni, co poprzednio. Mandaryn bez problemu unika ciosu.

Gene: Hmm… To wszystko?

Wypuszcza chmurę kwasu.

Justin: Aaa! Co to jest?!
Gene: Poznaj prawdziwą potęgę Mandaryna

Wzmacnia moc pierścienia. Uzbrojenie topi się.
Helikarier T.A.R.C.Z.Y., Pepper budzi się. Przed sobą widzi lekarza agencji szpiegowskiej oraz Nicka Fury.

Pepper: Co się stało?
Lekarz T.A.R.C.Z.Y.: Walczyłaś i byłaś ranna. Na szczęście obeszło się bez złamań, ale i tak nieźle się poobijałaś
Pepper: O kurczę! Pamiętam! Tony i Rhodey też walczyli! Co z nimi? Gdzie oni są? Zostali ranni? W jakim są stanie? Powiedzcie mi, bo zaraz zwariuję!
Nick Fury: Skoro tyle gada, to raczej nic jej poważnego nie dolega

Generał lekko się śmieją.

Pepper: Ale co z nimi? Muszę do nich wrócić!

Gwałtownie wstaje, przez co odczuwa ból.

Pepper: Au!
Lekarz T.A.R.C.Z.Y.: Lepiej się połóż. Prawie całe ciało masz posiniaczone
Pepper: Och! Czuję się, jakby mnie walec przejechał
Lekarz T.A.R.C.Z.Y.: To normalne w twoim przypadku, lecz twoja zbroja uchroniła cię przed groźnym uszczerbkiem
Pepper: Mam nadzieję, że dadzą radę bez Rescue
Nick Fury: Wkrótce bitwa się skończy i wrócą

Rudzielec spogląda w telewizję. Media nagłaśniają całą sytuację. Na ekranie dostrzega swojego chłopaka, co jest podczas potyczki z Titanium Manem.

Pepper: Tony, trzymaj się

W trakcie relacji dziennikarzy z placu boju, Czarna Wdowa odnajduje Whitney na dachu wieżowca, skąd jest widok na cały obszar bitwy. Używa żądeł na nią. Pomimo tego, kryminalistka robi salto. Z pasków wyciąga małe pistolety. Ostrzeliwuje agentkę, która w mgnieniu oka bierze ją na cel własną bronią.

Czarna Wdowa: Nie wywiniesz mi się tak łatwo
Whitney: Zobaczymy, bo Rescue nie była dla mnie wyzwaniem. A ty…

Zmienia uzbrojenie na miotacz ognia.

Whitney: Nie stanowisz problemu

Wystrzeliwuje płomienie. Romanoff w ostatniej sekundzie skacze w lewo. Chowa się za skrzynią. Przeładowuje bransolety. Ostrożnie wychyla się.

Czarna Wdowa: Gdzie ona jest?

Znienacka obrywa w plecy.

Czarna Wdowa: Aaa!
Whitney: Uważaj. Mogę cię poparzyć

Śmieje się diabolicznie. Dawna pracownica Pegaza myśli nad kolejnym ruchem.
W międzyczasie, Kontroler pojawia się w bazie Hydry. Naprzeciw wychodzi mu Red Skull wraz z pszczelarzami oraz nazistami.

Red Skull: Guten tag, Basil. W jakim celu do nas przybyłeś?
Kontroler: Nie wiem, czy wiesz, ale to ja zajmuję się A.I.M.
Red Skull: Zajmowałeś. Teraz należą do mnie
Kontroler: Czyżby?
Red Skull: A co jesteś taki zdziwiony? Długo cię nie było, więc ktoś musiał wziąć ich pod swoje skrzydła. Powinieneś być mi wdzięczny
Kontroler: Ja nie zostawiłem moich ludzi. Ciągle są pod moimi rozkazami
Red Skull: Mylisz się

Z ukrycia wychodzi pozostała grupka sługusów Schmidta oraz naukowcy.

Kontroler: Czyli odbiorę ich siłą
Red Skull: Spróbuj

Cała armia rzuca się na Sandhursta. Rozpoczyna się kolejna batalia.
Kilkaset kilometrów dalej, pancerz z Hammer Multinational jest porządnie zniszczony. Khan dobija przeciwnika potężnym ciosem w głowę. Napastnik traci zarazem równowagę, jak i przytomność. Makluańczyk unosi się w powietrzu ku niebu.

Gene: Wstawaj i walcz, Stark. Nie okazuj słabości

Temugin teleportuje się. Tony wstaje. Zbiera siły na atak. Nie potrafi ustać w pionie. Pada na kolana. Chwyta się za rozrusznik. Komputer ostrzega przed nadmiernym obciążeniem serca.

Tony: Muszę… wytrzymać. Ach! Zrobię to… dla Pepper

Wstaje na nogi. Murdock słyszy nierówne bicie serca.

Daredevil: Długo nie wytrzyma. Powinien, jak najszybciej skończyć walkę
Punisher: Lepiej skup się na siebie, żebyś nie ucierpiał. Jesteś ślepy, a raczej nie chciałbyś stracić słuchu, co?

Wyciąga snajperkę. Mierzy w Hammera.

Daredevil: Zostaw go!
Punisher: Nie będę miał litości dla takiego śmiecia, jak on. Zasługuje na karę

Prawnik usiłuje wyrwać mu broń z ręki. Szarpie się z nim. Oprawca kopie diabła w brzuch.
Nagle następuje strzał w niebo. Rhodey jest przerażony, dlatego kontaktuje się z geniuszem.

Rhodey: Tony, słyszałeś to?
Tony: Tak… Głośno i… wyraźnie
Rhodey: Nie brzmisz zbyt dobrze. Jesteś ranny?
Tony: Nie… martw się. Ach! Walcz… dalej
Rhodey: Pomogę ci

Już zbiera się do lotu. Jednak przez zmartwienie zapomina o Iron Mongerze. Przeciwnik trafia w niego rakietami, przez co wbija się w nawierzchnię drogi. Mech przygniata go prawą nogą.

Stane: Jeszcze z tobą nie skończyłem
Tony: Rhodey? Rhodey… co z tobą?
Stane: Jakieś ostatnie słowa, zanim staniesz się mokrą plamą?
Rhodey: Za tobą
Stane: Co?

Iron Man uderza z impulsu elektromagnetycznego o średniej mocy. Kolos przestaje działać. Starzec ewakuuje się ze zbroi. Młodzieńcy celują w niego z prawej rękawicy.

Tony: Nie… ruszaj się, Stane. Przegrałeś
Rhodey: Nawet nie próbuj uciekać, bo cała T.A.R.C.Z.A. cię ściga
Stane: Ech! No racja. Jednak Whitney znowu ucieknie. Zresztą, ciągle jesteście śledzeni
Rhodey, Tony: PRZEZ KOGO?

Zza pleców Mark III wyłania się Duch.

Duch: Akuku!
Tony: Aaa!
Rhodey: Tony!

Błyskawicznie szykuje się do zadania ciosu, zaś zjawa przechodzi przez powłokę metalu od skafandra.

Rhodey: Puść go albo cię zabiję!
Duch: Oj! Nie masz takiej odwagi, młody
Tony: Ach! Nie!

Ręka ściska mechanizm. Chory z coraz większym trudem oddycha.

Duch: Ciekaw jestem, jak długo wytrzymasz bez tego. Zrobimy taki eksperyment, Anthony?
Tony: Nie… pozwolę… ci na to
Duch: Zobaczymy

Nacisk narasta wraz z bólem, lecz mimo wszystko, stara się wymyślić jakiś plan.
W czasie, kiedy ciągnie się ostatecznie starcie, Natasha przeskakuje nad blondyną i powoduje elektrowstrząs. Dziewczyna traci siły. Bez oporu pozwala na zakucie się w specjalne kajdanki.

Czarna Wdowa: A jednak byłam lepsza
Whitney: Następnym razem, będzie inaczej
Czarna Wdowa: Nie będzie kolejnego razu
Whitney: Tak sądzisz? Hahaha! Ja zawsze znajdę jakieś wyjście
Czarna Wdowa: Stamtąd już nie będzie, jak uciec, lecz na razie trafisz do tymczasowej izolatki

Uśmiecha się, co złości niebieskooką. Wrzuca ją na tyły szybowca i odlatuje.
Matthew kończy potyczkę z Frankiem przez ogłuszenie pałką. Niewidomy dostrzega agentów. Daje im skazańca.

Daredevil: Zróbcie z nim, co trzeba. Tutaj moja rola się kończy

Śmiałek znika. Ludzie Fury’ego zabierają zbiega.
Po zabraniu więźnia do bazy powietrznej, reszta jednostek natrafia na zakończony bój o dowództwo. Agenci A.I.M. są po stronie Kontrolera. Na ziemi leżą pokonani żołnierze Skulla. Mandroidy otaczają naukowca. Głowa organizacji razem z pszczelarzami dobrowolnie poddaje się.

Kontroler: Nie mamy szans, choć i tak któregoś dnia wcielimy plan w życie
Agent Corbeau: Nie sądzę, aby to się udało
Kontroler: Proszę nie wątpić w nasze możliwości, agencie
Agent Corbeau: Ale nawet tak nie robię. Po prostu z tamtego miejsca nie ma wyjścia. Tam spędzicie resztę swoich dni

Złoczyńcy są aresztowani. Roboty pilnują ich, żeby nie próbowali buntu. Na szczęście nic nie kombinują. Członek załogi komunikuje się z centralą.

Agent Corbeau: Generale, schwytaliśmy zbiega. Jak sytuacja?
Nick Fury: Stane oraz Hammer czekają na przewiezienie do celi. Jeśli jesteście w pobliżu, pojawcie się tam
Agent Corbeau: Nadal walczą?
Nick Fury: Niestety i obawiam się, iż im dłużej będzie się to ciągnąć, mogą ponieść poważne obrażenia
Agent Corbeau: Rozumiem, lecz wpierw musimy zająć się pojmanymi, a mamy ich sporo

Stwierdza i od razu rozłącza się. Z wsparciem botów eskortuje przestępców.
Chwilę później, Rhodes traci cierpliwość. Celuje z pocisku przeciwczołgowego.

Rhodey: Koniec mej dobroci. Zostaw go, bo inaczej skończysz w kawałkach, Duch!
Duch: Naprawdę? Przecież groźby są karalne, dzieciaku
Tony: Ach! Rhodey… Uciekaj
Rhodey: Chłopie, nie zostawię cię
Tony: To rozkaz! Aaa! Wycofaj się!

W napierśniku kumuluje się energia. Rhodes wie, co Stark zrobi. Wycofuje się na bezpieczną odległość. Oponent nadal ściska za sztuczne serce.

Duch: Wiem, co kombinujesz, Anthony. Już ja znam te twoje sztuczki. W ten sposób siebie zabijesz. Naprawdę chcesz tego?
Tony: Jeśli to… cię powstrzyma… zrobię to
Duch: Och! Niszczysz całą zabawę. Przez ciebie musiałem wydać pieniądze, żeby Moon Knight złapał Whitney Stane. Jednak bez tego, mój plan ległby w gruzach, rozumiesz? Dlatego nie psuj mi tej frajdy i nie popełniaj samobójstwa
Tony: Rhodey… żegnaj
Rhodey: Tony!

Zbroja uwalnia silny ładunek impulsu elektromagnetycznego. Gadżety Ducha oraz jego zapasowe zasilanie przestaje działać. Sztuczna inteligencja w pancerzu informuje o wyłączeniu mechanizmu. Pilot mdleje. Zjawa traci rękę przez zmaterializowanie jej za wcześnie.

Duch: Aaa! Ty mały…
Rhodey: Duch!

Nastolatek wychodzi z ukrycia. Wystrzelony pocisk trafia w cel. James zbliża się do niego wraz z wymierzonym repulsorem. Jest wściekły.

Duch: No dalej. Zabij mnie tak, jak chciałeś. Co? Strach cię obleciał?

Syn Roberty zastanawia się nad ruchem. Ostatecznie tylko nokautuje wroga.

Rhodey: Nie jestem mordercą. Wcześniej jedynie cię nastraszyłem

Odchodzi od niego. Przez skan sprawdza stan sojusznika. Wściekłość zmienia się w lęk.

Rhodey: Tony, błagam. Nie rób mi tego!

Pospiesznie zabiera go na helikarier. Pozostałe jednostki zabierają Ducha oraz dwóch pozostałych złoczyńców.
Osiem godzin później, Anthony otwiera oczy w tej samej sali, gdzie odpoczywa Patricia. Słyszy dźwięk rozrusznika.

Pepper: Hej! Jak się spało?
Tony: Pepper, czy… Czy nic ci nie jest?
Pepper: Bardziej się bałam o ciebie, głupku! Co to za pomysł z tym impulsem?! Mogłeś umrzeć!
Tony: Ty też!
Rhodey: Pepper, już na niego tak nie krzycz. Przynajmniej lekarze T.A.R.C.Z.Y. wiedzieli, co zrobić, żebyś wrócił do żywych

Odzywa się przyjaciel, co stoi blisko drzwi.

Tony: Co z Duchem?
Rhodey: Siedzi w izolatce wraz z resztą swoich “przyjaciół”. Jednak nieźle go załatwiłeś
Tony: Nawet bez jednej ręki jest groźny. Przez cały ten czas, to on pociągał za sznurki
Pepper: Ale już się nie wywinie. Eee… Jakieś plany, jak wrócimy?
Rhodey: Co powiecie na lody?
Pepper: Jeśli uda mi się ruszyć zadek bez jęczenia, to zgadzam się na taką propozycję
Tony: A ja wolę się zdrzemnąć
Rhodey: Wszyscy zasłużyli na odpoczynek. To był ciężki dzień

Histeryk uśmiecha się. Wynalazca patrzy na ukochaną.

Pepper: Co? Coś mi wpadło do oka?
Tony: Cieszę się, że mogę cię znowu zobaczyć
Pepper: I ja również

Usiłuje wstać, lecz ból się odzywa.

Pepper: Au! Chyba nici z całowania
Tony: A ja nie mogę?

Chłopak wstaje z łóżka. Zbliża się do twarzy dziewczyny. Ich usta łączą się. Czarnoskóry lekko się zawstydza.

Rhodey: Dobra, Romeo. Wracaj do łóżka. Musisz się oszczędzać
Pepper: Hahaha! Rhodey, ty i te twoje teksty. Och! Brakowało mi tego
Tony: Jesteśmy trzej muszkieterowie. Nigdy się nie rozdzielimy

Cała trójka zgadza się. Ranny wraca na swoje miejsce.
Po wyjściu Rhodey’go, oboje zasypiają.

KONIEC 

--***---

1949 słów! Jestem w pozytywnym szoku, ale bardziej chce mi się płakać, bo projekt dobiegł właśnie końca. Jednak dziękuję wszystkim, którzy pomogli.
Lista zasłużonych: Firegirl, SeleneBarnesGabrielaNosfaratu12AliezPlDaniela_Hiob, Marta oraz Barry.
To był kawał dobrej roboty i mam nadzieję, że zamknęłam wszystkie wątki i nic mi nie uciekło. Pierwszy raz przekroczyłam ilość kartek z 10 do 12, co dało większą ilość słów. Dzięki waszej motywacji oraz wsparciu, udało się sfinalizować fanowską wersję sezonu trzeciego. Teraz opuszczam krainę blaszaków i zabieram się za inne ff, a mianowicie "Droga Allena Walkera". Będzie prowadzone w podobnym stylu jak w "Od początku do końca".
PS: Wybaczcie za tak długą wypowiedź, ale to pożegnanie.
Blaszakowych ;)
© Mrs Black | WS X X X