Part 288: Tragiczna pomyłka z terrigenem

0 | Skomentuj



**Rhodey**

Whiplash zmienił swoje miejsce obserwacji przez Iron Mana. Zapomniał o nas, więc mogłem odetchnąć z ulgą. Po części, bo walka toczyła się za domem. Słyszeliśmy dźwięk repulsorów, uderzenia biczy i zwykłą wyrzutnię pocisków. Jedynie Diana sprawiała kłopot. Za nic w świecie nie chciała zasnąć.

Rhodey: Nadal nic?
Ivy: Chyba jest zbyt ciekawa, co się dzieje
Rhodey: Walczą ze sobą i nie zwracają uwagi na nas
Ivy: To dobrze. Przynajmniej poczekajmy, aż ucichnie
Rhodey: Trochę to potrwa, Ivy
Ivy: Dlaczego?
Rhodey: Właśnie Iron Man próbuje załatwić swego nemezis... Kochana, chciałem ci coś powiedzieć
Ivy: Dobrze się składa, bo ja też mam z tobą do pogadania
Rhodey: Chodzi o wojsko?
Ivy: A tobie o bycie War Machine, prawda?
Rhodey: No tak... Diana musi podrosnąć, żebyśmy mogli wrócić do swoich obowiązków
Ivy: Wiem o tym, Rhodey

Postanowiłem zadzwonić do Pepper. Musiałem wiedzieć, dlaczego Tony znowu mieszał się w misje. Powinien zrezygnować dla swojego dobra. Zaskakująco szybko odebrała, bo po pierwszym sygnale.

Pepper: Co się dzieje, Rhodey? Jesteście ranni?
Rhodey: Nie, nie. Dzwonię, by się spytać, czy Tony znowu ścigał Whiplasha?
Pepper: Nie taki był plan
Rhodey: Chwila... Jaki plan?
Pepper: Miał zniszczyć terrigen... Długa historia, ale ten drań znowu mu przeszkodził
Rhodey: A nie mógł tego rozwalić w bazie?
Pepper: Nie da się. Trzeba próbkę wyrzucić na samo dno morza
Rhodey: Stąd przyleciał, aż tutaj?
Pepper: Na pewno nic wam nie jest?
Rhodey: Tak, Pepper. Wszystko gra. A on? Jak się trzyma?
Pepper: Daje radę... Aha! I pod żadnym pozorem nie wychodźcie. Jeśli dojdzie do pęknięcia fiolki, możecie zginąć
Rhodey: Whoa! Czy aby trochę nie przesadzasz?
Pepper: Zaufaj mojemu doświadczeniu

Nic więcej nie powiedziała, rozłączając się. Zamknąłem szczelnie okna oraz drzwi w każdej części domu. Oby ruda nie wkręcała mnie w jakiś chory żart. Z drugiej strony, na misjach nie robi kawałów. Musiałem jej zaufać.

**Tony**

Walczyłem zaciekle z biczownikiem. Odciągnąłem go z dala od posesji przyjaciela i jego rodziny. Wykorzystałem pełną moc w celu rozwalenia biczy. Nadal pojawiały się nowe, gdy ledwo jedna część spała na ziemię. Miałem jedynie za cel pozbyć się tych kryształów, a raczej samej ich próbki. Jednak Whiplash tak łatwo nie odpuści. Wystrzeliłem z mini rakiet, lecz on wykorzystał tarczę. Oberwałem własną bronią, wpadając na skrzynie w porcie.

Pepper: Tony, jesteś cały?
Tony: Ech! Tak... Żyję
Pepper: Uważaj na terrigen
Tony: Wiem, wiem. Pamiętam, co mówiłaś. To zabójcza broń
Pepper: Dlatego pozbądź się jej, jak najszybciej... Tony!

Poczułem, jak znienacka wróg uderzył w plecy swoimi bombami. Ponownie poleciałem na skrzynie. Cała zbroja była opleciona biczami, zaś pęknięcie na fiolce się zwiększyło. Jeszcze jedno uderzenie i zrobi się nieciekawie.

Whiplash: Nadal nie chcesz się poddać, Iron Manie? Mogę cię tak smażyć cały dzień
Tony: Aaa!
Pepper: Tony, użyj pola siłowego!
Tony: Ale... Aaa! Wtedy mogę wypuścić fiolkę... Aaa!
Pepper: Więc wymyśl coś, geniuszu!
Tony: JARVIS, cała moc... do pola siłowego!

[[Wykonuję...]]

Pomysł rudej wypalił. Odrzuciło złom na sporą odległość, ale fiolka... Próbowałem ją złapać. Byłem tak blisko, aż oberwałem kolejną serią bomb w kręgosłup. Poczułem piekielny ból, a najgorsze było to, co miało się później stać.

**Ivy**

Starałam się dopilnować Diany, żeby nie uciekała. Przez okna mogliśmy zauważyć jakiś dym. Mała tak się zaciekawiła, że sama wyszła z łóżeczka. Rhodey blokował drzwi swoim ciałem, lecz ona znalazła drogę na zewnątrz. Po prostu przelazła wejściem dla psa. Pobiegłam za nią i byłam zmuszona otworzyć drzwi. Dusiłam się. Nie mogłam oddychać, a ona również odczuwała to samo.
Kiedy chciałam jakoś ją zabrać z sala od zagrożenia, poczułam się słabo. Przez chwilę słyszałam krzyki męża. Potem tylko ciemność.

**Rhodey**

Zabrałem Ivy do domu. Musiała nawdychać się tych trujących oparów. Sam nie mogłem dalej pójść, a Tony nadal walczył z Whiplashem.
Nagle coś się wydarzyło. Wokół dziecka pojawiło się coś na rodzaj kokonu. Dym przestał się ulatniać i podszedłem bliżej. Próbowałem to zniszczyć, lecz na marne. Przydałaby się pomoc.

Rhodey: IRON MANIE, MOJA CÓRKA ZOSTAŁA UWIĘZIONA. POMÓŻ!
Tony: NIE DOTYKAJ TEGO!
Rhodey: Za późno
Tony: ODSUŃ SIĘ OD KOKONU!

Zrobiłem, co kazał i wtedy skorupa pękła, ukazując moją córkę w pozycji embrionalnej. Urosła. Jej ciało zmutowało, aż utworzyła się jakaś elektryczna powłoka, które wzrastała na sile.

Rhodey: KRYĆ SIĘ!

Tylko ja padłem na ziemię, zaś Tony nie zdołał się oddalić na czas. Doszło do eksplozji.

---**---

I tym akcentem kończymy Fazę 12. Jak ostrzegałam, z kolejną jest problem, bo nie przepisałam wszystkich notek. Na razie mam wenę, bo skończyłam z dodatkowym projektem na Wattpad. No to do blaszaków trzeba wrócić i zakończyć te opo. Jeszcze mam inne w zanadrzu. Są już gotowe do wstawienia, ale najpierw przebrnijmy przez tego tasiemca :)

Part 287: Zagadka światła rozwiązana

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie chciałem walnąć prosto z mostu, co mnie dręczyło. Musiałem zacząć rozmowę od czegoś prostszego. Mowa o pogrzebie będzie dobrym punktem odniesienia. Zachowywałem spokój, próbując poskładać myśli.
Kiedy chciałem zamiar coś powiedzieć, Roberta zaczęła jako pierwsza.

Roberta: Wiem, co chcesz wiedzieć, Tony. Chcesz znać prawdę o wypadku Davida, prawda? Nie wiem, czy będziesz w stanie znieść to, co ci powiem
Tony: Myślałem, że porozmawiamy tak zwyczajnie
Roberta: Naprawdę? Straciłam męża. Co mam więcej mówić?
Tony: Czy ktoś go zaatakował?
Roberta: A jednak szukasz jakiś wrogów... Nikt w niego nie strzelił. Sam sobie zawinił
Tony: Nie bardzo rozumiem
Roberta: Podobno miał atak paniki. Nagle coś sobie przypomniał i za późno zorientował się, że leci w górę. Ciało wyłowili z wraku, gdy wpadł do morza. Czy taka odpowiedź wystarczy? Tony?
Tony: Tak... Tak. Chyba wystarczy... Przepraszam
Roberta: Nie musisz, bo nie masz powodu
Tony: A właśnie, że mam. Iron Man znowu jest winny!
Roberta: Ej! Nawet tak nie mów. Może wróć do domu i odpocznij. Dziękuję za wsparcie
Tony: W końcu... oboje... troszczyliście się... o mnie. Będę wam... wdzięczny... do końca życia
Roberta: Co się dzieje? Tony, dobrze się czujesz?

Na bransoletce wyświetliła się godzina ładowania. Musiałem wracać, więc pożegnałem się z Robertą i miałem zamiar wrócić do domu na piechotę. Jednak Rhodey chciał mnie odwieźć. Długo nalegał, aż zgodziłem się. W pół godziny znalazłem się na miejscu. Podziękowałem mu i odjechał.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Leniwie otwierałam oczy, czując coś na brzuchu. Przyjrzałam się temu uważnie. To tylko Maria spała. Rozejrzałam po zbrojowni, bo jeden ze zmysłów podpowiadał, że Tony tu był. I nie myliłam się. Właśnie ładował implant. Coś skrobał na kartkach. Kolejny projekt? Niech nie myśli o zbroi, bo skończy marnie. Dosłownie, ale i też w przenośni. Widziałam, jak odzyskał siły. Moje moce zadziałały, lecz tamten błysk światła nie pochodził z mojej ręki.

Pepper: Wszystko gra?
Tony: Niby tak
Pepper: Niby? Tony, mów wszystko
Tony: Byłem na pogrzebie
Pepper: Ej! Miałeś nigdzie się nie ruszać
Tony: Naprawdę? A sama leżałaś i nic nie mówiłaś
Pepper: Widocznie dałam tobie za dużo energii
Tony: Pepper, co ty zrobiłaś?
Pepper: Uratowałam cię
Tony: Zrobiłaś błąd. Nie zasługuję na życie. Po tym, co zrobiłem
Pepper: Przecież nikogo nie zabiłeś
Tony: David Rhodes nie żyje
Pepper: Mam powtórzyć? Tony, nie jesteś mordercą!
Tony: Jestem! Zginął, bo miał atak paniki!
Pepper: I gdzie tu twoja wina?
Tony: Bo przeze mnie każdy ginie! Taka prawda, Pep!

Położyłam córeczkę na kanapie, podchodząc do męża. Chciałam mu strzelić w pysk, żeby się opamiętał. W ostatniej chwili się pohamowałam i tylko przytuliłam go. Musiał uspokoić swoje emocje. Czułam jego szybkie bicie serca, które stopniowo zwalniało do normalnego rytmu.

Tony: Pepper, nie zniosę następnej śmierci
Pepper: Dlatego nie obwiniaj się. Nie wszystkich można uratować. To jest prawda, Tony. Pamiętaj
Tony: Dziękuję, że jesteś ze mną
Pepper: Nigdy od ciebie nie odejdę. Kocham cię

Pocałowałam ukochanego czule, aż nabrałam ochoty na więcej. Powstrzymałam się, bo nadal musiał dokończyć ładowanie.
Nagle odezwał się JARVIS.

Pepper: Co się dzieje?

[[Wykonałem analizę i wykryłem obecność obcej energii]]

Pepper: Przecież jestem po części Makluańczykiem, co też tyczy się Marii

[[Odczyty wychodzą poza skalę. Możliwe, że Maria Stark wytworzyła coś na rodzaj słonecznej tarczy]]

Pepper: Słonecznej?
Tony: JARVIS, co to ma znaczyć?

[[Pochłonęła część wybuchu, chroniąc was, dlatego zbrojownia nadal działa]]

Tony: Skubana
Pepper: Hahaha! Taka mała, a już zaskakuje

**Rhodey**

Wróciliśmy z Ivy i Dianą do domu. Bardzo spodobała mi się przemowa żony. Każdy jest bohaterem. Ma rację, ale przydałoby się wrócić do roli War Machine. Tę decyzję powinienem rozważyć z nią. Sama chciała powrotu do pracy. Jako generał była potrzebna armii.
Kiedy otworzyłem drzwi, usłyszałem dźwięk piły tarczowej. Niedobrze. Whiplash? No to bez pancerza mam przerąbane. Szybko zamknęliśmy drzwi. Zaświeciłem małą lampkę przy łóżeczku dziewczynki. Uważnie obserwowałem przez roletę, co robił. Kręcił się, szukając czegoś. Powinienem wezwać Tony'ego. Tylko, czy był w stanie walczyć?

Rhodey: Zostań z Dianą. Odgonię drania
Ivy: Rhodey, nic nie rób. On odleci
Rhodey: Nie on... Chyba Fix go wysłał na przeszpiegi. Domyślił się, że ktoś tu mieszka. Znajdzie nas
Ivy: Więc udawajmy nieobecność
Rhodey: Nie nabierze się na to
Ivy: Eee... Rhodey?
Rhodey: Iron Man... Skąd on wiedział?
Ivy: Chyba też szukał tego wariata
Rhodey: Raczej nie taki miał plan... Tony, co ty tu robisz?

Part 286: Był bohaterem

0 | Skomentuj

**Pepper**

Przeniosłam Tony'ego do specjalnego pomieszczenia, gdzie zwykle leczyliśmy swoje rany. Tym razem przyda się do małej "zabawy". Skoro miałam moce po Strażniku, mogłam wykorzystać je, by ożywić męża. Przyłożyłam dłonie blisko mechanizmu, przenosząc swoją energię życiową, która rozeszła się po jego ciele. Czułam utratę sił, lecz chciałam mu pomóc. Nie poddawałam się, wykorzystując całą moc.
Nagle zauważyłam, że implant zaczął mocniej migotać. Nie wiedziałem, co się dzieje.

Pepper: JARVIS, co to ma znaczyć?

[[Stan uległ poprawie, lecz pikadełko nadal wymaga naprawy]]

Pepper: To... dobrze

[[Wszelkie parametry są w normie, a pani zalecam odpoczynek]]

Pepper: Zrobię... Zrobię to, jeśli... wszystko będzie... dobrze

[[Jak powiedziałem, wszelkie parametry są w normie. Wkrótce odzyska przytomność]]

Wierzyłem ocenie AI, lecz martwiłam się o niego. Przynajmniej uniknął kolejnej operacji. Musiałam uderzyć w kimę. Bezwładnie upadłam, tracąc czucie w nogach.

~*Godzinę później*~

**Tony**

Obudziłem się na stole w pomieszczeniu medycznym. Na podłodze zauważyłem Pep, która nie ruszała się. Nie bardzo pamiętałem, co się stało. Było jakieś światło i tyle. Chciałem wstać, lecz ból w plecach oraz klatce piersiowej mnie zatrzymał. Usiłowałem jakoś zobaczyć, czy ruda zemdlała, a może zasnęła. Poprosiłem JARVISA o skan medyczny.
Kiedy miałem usłyszeć wynik analizy, otrzymałem wiadomość od Rhodey'go.

Za pół godziny będzie pogrzeb. Będziesz?

Szybko odpisałem, że na pewno się pojawię. W końcu David też mnie wychował po śmierci ojca. Zresztą, chciałem wesprzeć brata w tak trudnej chwili. Zebrałem w sobie resztki sił, siadając, a następnie powoli doprowadzałem ciało do wyprostowanej pozycji. Musiałem chwycić za krzesło, by nie upaść. Podniosłem ostrożnie moją księżniczkę, kładąc na kanapie. Przy okazji rozglądałem się, poszukując Marii. Akurat bawiła się narzędziami. Niegrzeczna. Chwyciłem małą i położyłem obok Pepper. Musiałem pojawić się na uroczystości. To sprawa rodzinna. Ubrałem czarny garnitur, wychodząc z bazy.

~*Pół godziny później*~

**Ivy**

Miałam lekką tremę. Po Robercie nie było widać stresu, a też przygotowywała specjalną mowę. Kilka osób zebrało się przed grobem. Wszyscy ubrani na czarno. Obok męża dostrzegłam Tony'ego. Był bez Pepper. Myślałam, że też się pojawi. No nic. Pora zacząć.

Ivy: Zebraliśmy się w tym smutnym dniu, żegnając Davida Rhodesa. Powinnam powiedzieć kilka słów o zmarłym. Na pewno był bohaterem. Każdy nim jest. Może bez specjalnych mocy, ale ratował ludzi, służąc kraju w walce o pokój i wolność dla zniewolonych krajów. Ten człowiek zasługuje na pamięć. Najbardziej ucierpiała żona oraz jego syn, lecz starają się być silni. Właśnie po nim mają tę chęć walki... Pan Rhodes zginął dzielnie, broniąc swych towarzyszy. Nie wahał się ani przez chwilę, żeby walczyć do końca. Nigdy nie poddał się, więc bierzmy z niego przykład. Nie bójmy się porażki, czy własnych lęków. Podążajmy właściwą drogą... Jego drogą. Niech Bóg ma go w swojej opiece. Dziękuję

Zeszłam oddając głos Robercie. Na pewno powie więcej, ale liczył się fakt, że wspieraliśmy się nawzajem.

Roberta: Ivy powiedziała wiele miłych słów o moim zmarłym mężu. Bardzo jej za to dziękuję. Nie myliła się, nazywając nas wszystkich bohaterami. Wystarczy zrobić niewielki uczynek lub po prostu szanować ludzkie życie. Chronić je oraz pielęgnować... Davida poznałam jako osobę żartobliwą, towarzyską i pełną energii. Nie mógł usiedzieć w miejscu. Ceniłam go za bycie kochającym mężem, który troszczył się o swoją rodzinę. Gdy był na misji, dopytywał się, czy czegoś potrzebujemy. Nie byłoby dnia, gdyby odmówił komuś pomocy, więc dla mnie bez zawodu pilota pokazywał swoje bohaterstwo w zwykły sposób. Pomógł dorosnąć Rhodey'mu oraz zatroszczył się o Tony'ego po śmierci Howarda. David potrafił rozbawić do łez, lecz... on nie zawsze się śmiał. Niektóre misje go przerastały, dlatego ten lot był dla niego ostatnim. Niech spoczywa w pokoju

Po skończonej przemowie, każdy położył kwiaty na grobie. Przytuliłam ukochanego, by wypłakał się. Nie powinien wstydzić się łez. Przyjaciel próbował go jakoś pocieszyć, a sam nie wiedział, co powiedzieć.

Tony: Świetne przemówienie, Ivy. Naprawdę dobra robota
Ivy: Pierwszy raz mówiłam taką przemowę. Wiem, jak to jest stracić kogoś przez wojnę. Stąd nie musiałam dużo kombinować. Moje słowa płynęły prosto z serca
Rhodey: Ja o tym wiedziałem... Wiedziałem od razu
Tony: Rhodey, dasz radę. Jakoś to zniesiesz. Na początku będzie ciężko, ale nie jesteś sam

**Tony**

Nie byłem dobry w pocieszaniu. Jednak chciałem porozmawiać z Robertą. Musiałem dowiedzieć się o okolicznościach zdarzenia. To nie mógł być przypadek. Co zaszło w samolocie? Czy ktoś w niego strzelił? Podszedłem na spokojnie. Chyba znała moje zamiary.

---**---

Notki z kolejnej fazy będą ulegać opóźnieniu. Przez zamieszanie z remontem nie byłam w stanie przepisywać na bieżąco. Wybaczcie.

Part 285: Powrót FRIDAY

0 | Skomentuj

~*Następnego dnia*~

**Roberta**

O dziewiątej rano otrzymali wypis. Pomogłam im wsiąść do samochodu, uważając na małą. Lekarze nie widzieli żadnych przeszkód, żeby całą trójką opuścili szpital. Z Pepper i dzieckiem było wszystko w porządku, zaś z Tony'm tyczyła się inna bajka. Zamiast pojechać od razu do domu, zmieniliśmy plan. Chcieliśmy przywitać Rhodey'go na lotnisku wraz z całą jego bandą.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, samolot już dawno wylądował. Czekaliśmy na nich z jakąś godzinę, aż spotkaliśmy się razem. Przytuliłam syna oraz jego żonę. Pepper z Tony'm zrobili to samo. Diana tylko śmiała się, ale bardzo ucieszyła na nasz widok.

Roberta: Nareszcie w komplecie
Rhodey: Też się cieszę, ale nie tak do końca
Ivy: Rhodey, będzie dobrze
Pepper: Hej, panikarzu. Tęskniłeś za nami?
Rhodey: Za tobą najmniej
Tony: Hahaha! No widzicie... Jak minęła podróż?
Rhodey: Obyło się bez niespodzianek
Ivy: A wymiociny Diany się nie liczą?
Rhodey: A! No tak. Ona zawsze coś naskrobie
Pepper: Hahaha! Od razu sobie przypomniałam, że nigdy aniołkiem nie byłam
Rhodey: Wredna ruda od urodzenia? Dlaczego mnie to nie dziwi?
Tony: Chyba mieli sporo do niej cierpliwości
Pepper: Skończyliście, czy mam wybić wam z głowy takie mądrości?
Roberta: Ivy, zapraszam cię na kawę, bo raczej wolałabyś uniknąć bijatyki
Ivy: Może innym razem... A ona tak zawsze?
Tony: Odczep się od mojej żony! Jest wspaniała!
Rhodey: Oj! Już ci robiła pranie mózgu?
Tony: Rhodey, przymknij się
Roberta: Chyba zapomniałeś co się stało
Rhodey: Nadal pamiętam naszą rozmowę, mamo... To kiedy pogrzeb?
Roberta: Najpierw muszę sprowadzić ciało
Tony: Kto umarł?
Roberta: Mój mąż, a jego ojciec
Tony: Nie wierzę

Wszyscy zamilkli. Pojechaliśmy najpierw odwieźć ich do mieszkania. Tony wydawał się najmniej rozmowy. W końcu dowiedział się, do czego doszło. Obecnie nie mogłam powiedzieć, jak wydarzył się wypadek. Nie wiedziałam, czy zdoła znieść tę informację.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Rodzinka histeryka znalazła się w swoich czterech ścianach. My wybraliśmy się do fabryki. JARVIS łatwo odblokował ukryty garaż, gdzie schowaliśmy auto. Czułam się pełna energii w przeciwieństwie do Tony'ego. Naprawdę nikt nie mógł mu pomóc? Może zdołam swoimi mocami jakoś zreperować implant.
Po otworzeniu drzwi od części roboczej, położyłam Marię na kanapie.

<<Witajcie w domu>>

Tony, Pepper: FRIDAY?
Tony: Gdzie jest JARVIS?
Pepper: Przecież... Przecież Natasha cię zniszczyła

<<Błąd... Wykryto intruza>>

Tony: Co do cholery się tu dzieje?!
Pepper: Tony, padnij!

O mały włos, a zbroja zabiłaby Tony'ego jednym strzałem z rękawicy. Jakim cudem ona przeżyła? Widocznie część wirusa nadal pozostała. Przejęła kontrolę nad zbrojownią. Zdalnie sterowała pancerzem, który był blisko nas. Geniusz nie wiedział, co robić, ale ja miałam pewien pomysł. Szybko podbiegłam do komputera, próbując zrestartować system. Komendy nie działały.

Tony: Rozwal ją!
Pepper: W sensie, że siłą?! Tak nie można!
Tony: Zrób to!
Pepper: Mam lepszy sposób, ale schowaj się gdzieś!
Tony: Co ty kombinujesz?!
Pepper: EMP!

Więcej nie musiałam nic mówić. Tony szukał schronienia przed impulsem elektromagnetycznym. Bałam się, że narobię mu więcej szkód. Uruchomiłam dodatkowe zabezpieczenia, które działają przeciwko robotom. To był jedyny plan.
Gdy miałam wcisnąć przycisk, dziecko plątało się wokół kabli.

Pepper: Maria, idź stąd!

<<Uwaga. Wykryto wrogi cel>>

Pepper: Co?

Nagle rozbłysło silne światło. Nic nie widziałam, lecz głos żeńskiej AI zamilkł. Ponownie odezwał się JARVIS. Wzrok powoli wracał do normy, aż dostrzegłam męża, który silnie trzymał Marię. Przyjrzałam się panelowi sterowania. Automatycznie wytworzył się impuls. Cała instalacja poszła z dymem. Tylko największe szkody odniosła ta zainfekowana.

[[Przegrała, będąc zbyt ludzkim programem]]

Pepper: JARVIS...

[[Stan Marii jest stabilny. Nie doznała żadnych obrażeń]]

Pepper: To światło... To byłeś ty?

[[Ja jedynie kontynuowałem pani działanie]]

Pepper: EMP poskutkowało?

[[Bardzo skutecznie]]

Pepper: Boże! Tony!

Leżał bez ruchu z grymasem bólu. Nie reagował na wołanie. Ochronił naszą córkę, ryzykując własnym życiem. Idiota. A może bohater?

[[Stan ciężki, ale w miarę stabilny]]

Pepper: Tony, nie musiałeś... Miałeś być bezpieczny. Z dala od zagrożenia

Part 284: Początek nowego życia

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie rozumiałem słów Rhodey'go. Co takiego się stało, że musi szybko wracać? Nie była to rozmowa na telefon. Martwiłem się, dlatego chciałem spotkać się z nim od razu po wyjściu ze szpitala. Dość krótko rozmawialiśmy, bo potrzebował zająć się Dianą.
Kiedy odłączyłem się od maszyn, poszedłem odwiedzić Pep. Fakt, że z chodzeniem miałem problem, ale nie poddawałem się. Podpierałem rękami o ściany, by nie upaść. Zdołałem zauważyć oddział, gdzie mogła być moja ruda. Skręciłem w tamten korytarz. Napotkałem na swojej drodze Robertę.

Roberta: A ty powinieneś leżeć w łóżku. Tony, wracaj do sali
Tony: Chcę zobaczyć się z Pepper
Roberta: Powiedziałam, że ci powiem, co z nią
Tony: No i?
Roberta: Jest zdrowa, a twoja córka również
Tony: Córka? Mam córkę?
Roberta: Powinieneś się cieszyć
Tony: I cieszę
Roberta: Hmm... Wątpię, ale nieważne... Dała imię po twojej matce
Tony: Maria
Roberta: Jak wrócisz do zdrowia, będziemy musieli szczerze porozmawiać
Tony: O co chodzi?
Roberta: To ważne
Tony: Bo Rhodey wraca?
Roberta: Nie w tym rzecz... Niebawem dowiesz się wszystkiego
Tony: Nic mi nie mówicie! Co jest grane?!
Roberta: Tony, uspokój się
Tony: Mów... Co się wydarzyło?
Roberta: Powiem ci później, dobrze? Gdybyś chciał zobaczyć żonę, to na krótko, bo lekarz będzie zwalał winę na mnie za twoją ucieczkę
Tony: No dobra... Pogadamy innym razem

Wskazała na salę i poszła w stronę chirurgii. Ostrożnie zapukałem, uprzedzając o swoim przyjściu. Zezwoliła, lecz miała zamiar krzyczeć. Dlaczego? Bo ignorowałem zalecenia. Usiadłem obok łóżka, przyglądając się mej ukochanej oraz dziecku. Nasza kruszynka bardzo szybko urosła. Wyglądała na dwuletnie dziecko. Geny Makluan?

Pepper: Powinnam cię opieprzyć, bo znowu nikogo nie słuchasz i robisz, co ci się podoba, a potem dziwisz się, jak źle jest z tobą. Tony, wróć do sali
Tony: Chciałem się z tobą zobaczyć, Pep. Bałem się o ciebie i małą
Pepper: A ja przeżywałam ten strach przez to, że Duch prawie cię zabił
Tony: I spróbuje znowu
Pepper: Jego już nie ma. Umarł
Tony: Co?!
Pepper: Zabiłam go... Masz z tym problem?
Tony: Ej! Jak ty...
Pepper: Po prostu złamałam mu żebra
Tony: Znowu masz moce Makluan?
Pepper: Na to wygląda... Jak się czujesz?
Tony: Dobrze i chcę dziś opuścić szpital
Pepper: Nie pozwolą
Tony: Pepper, Whiplash jest ciągle na wolności, więc może nam zagrażać, a szczególnie nowej rodzinie Rhodey'go, bo mieszkają na jego terytorium
Pepper: Oj! Sam tam postawił dom. Mogłeś brata ostrzec
Tony: Ten wariat dawno się nie pojawiał. Nikt nie przypuszczał, że... wróci
Pepper: Tony?
Tony: Spokojnie... Chyba faktycznie... muszę wracać... ale najpierw... chcę ją wziąć na ręce
Pepper: Chwilkę, dobrze?

Kiwnąłem głową, a ona podała mi maleństwo. Gdy tak się jej przyglądałem, przypominała moją zmarłą mamę. Poczułem, jak do oczu cisnęły się łzy, lecz nie uwolniłem ich.

~*Sześć godzin później*~

**Natasha**

Wynajęliśmy łódź, płynąc daleko od miasta. Tam, gdzie nikt nie odważy się wędkować, czy szukać skarbów. Clint trochę wahał się decyzji, jaką mieliśmy do podjęcia. Wyjęliśmy swoje odznaki razem z bronią. Na wszelki wypadek pozostawiliśmy jeden pistolet.

Natasha: Gotowy zacząć nowe życie?
Clint: Tak... Jestem
Natasha: Clint, jeśli chcemy założyć rodzinę, musimy porzucić SHIELD
Clint: Wiem o tym, ale...
Natasha: Co?
Clint: Jakoś nie chcę teraz myśleć o dzieciach, lecz od agencji pragnę się uwolnić
Natasha: Ech! Ostatni raz pomyśl, bo nie będzie odwrotu
Clint: Rzućmy to w cholerę
Natasha: Na trzy
Clint: Raz...
Natasha: Dwa...
Clint, Natasha: TRZY!

Rzuciliśmy wszystko, co było związane ze szpiegostwem. Powoli podpłynęliśmy do portu. Widziałam, jak mąż nad czym intensywnie myślał. Żałował, do czego się posunęliśmy?

**Rhodey**

Byliśmy na pokładzie samolotu, który leciał do Nowego Jorku. Ivy nadal próbowała mnie przekonać do zmiany decyzji. Chyba dłużej nie mogłem ukrywać, skąd taka myśl, by wrócić do domu. Postanowiłem wyjawić prawdę podczas lotu. Diana akurat spała, więc mieliśmy spokój.

Ivy: Naprawdę nie mogliśmy być dłużej? Rhodey, mało pozwiedzaliśmy, a zdjęć też mamy niewiele... Powiesz mi, co się stało?
Rhodey: Ech! Miałem z tobą spędzić cudowny miesiąc miodowy, ale sprawy z tatą je zmieniły
Ivy: Co dokładnie? Jest chory, czy przedłużyła się misja?
Rhodey: Podobno miał atak paniki i stracił panowanie nad samolotem... Rozbił się
Ivy: Odwiedzisz go w szpitalu?
Rhodey: Chciałbym, choć on... On odszedł
Ivy: Kochanie, tak mi przykro

Z bezsilności uroniłem łzy, wtulając się w ramię żony. Cieszyłem się, że była przy mnie. Tony raczej nie wiedział jeszcze, dlaczego tak szybko zdecydowałem się na powrót. Sam miał problemy, a jeszcze urodziła mu się córeczka. Miałem nadzieję, że szybko się spotkamy, zaś lot obejdzie się bez awarii. Jednak nigdy nie można liczyć na samo szczęście. Czasem trzeba uwierzyć w cud.

Part 283: Mutacja

0 | Skomentuj


~*Dwie godziny później*~

**Roberta**

Skończyli operować dość szybko, bo nawet nie zdołali go otworzyć przez uszkodzony implant. Jedynie przywrócili bicie serca oraz usunęli kawałki metalu, które były blisko przebicia się w wnętrze ciała. Zobaczyłam się z nim w sali pooperacyjnej. Nie przypuszczałam, że od razu odzyska przytomność. Wyglądał na nieco skołowanego. Musiałam mu wytłumaczyć, co się stało, choć sama nie znałam wszystkich faktów.

Roberta: Nic nie robili z twoim implantem. Ledwo żyjesz, ale nadal...
Tony: Mogę umrzeć... Wiem, Roberto... Gdzie... jest Pepper?
Roberta: Chyba też została zabrana do sali
Tony: Co z nią? Tylko mi nie mów...
Roberta: Tony, spokojnie. Jest silna i dziecko też takie będzie
Tony: Dziecko... Nasze maleństwo
Roberta: Musisz odpocząć. Dopiero jutro dostaniesz wypis
Tony: Ech! No jasne... Skąd wiedziałaś, gdzie jesteśmy?
Roberta: Zadzwonili do mnie ze szpitala i powiedzieli o twoim mechanizmie. Jest bardzo uszkodzony... Jestem tu, więc pomogę wam
Tony: Zabierz mnie... do niej
Roberta: Nie mogę. Ledwo się wybudziłeś
Tony: Błagam... To dowiedz się, czy wszystko gra
Roberta: Zgoda, ale nie uciekaj
Tony: Nie pomyślałem o tym
Roberta: I dobrze, bo chyba chcesz być dumnym tatusiem?

Uśmiechnęłam się i wyszłam. Jak zwykle musiał cierpieć. Pepper będzie pamiętała, do czego doszło. Domyśliłam się, że jakaś walka. Jednak mogłam być w błędzie.
Po odnalezieniu odpowiedniego oddziału, zapytałam lekarkę na temat stanu rudej. Dowiedziałam się, gdzie leży, a kobieta zezwoliła, żeby ją odwiedzić. Leżała na łóżku, przytulając dziecko. Uśmiechała się, gadając do niego.

Roberta: Chłopczyk, czy dziewczynka?
Pepper: Dziewczynka... Bałam się, że ją stracę, ale udało się... Jest ze mną
Roberta: Przyszłam tylko na chwilę, bo musisz nabrać sił. Słyszałam o komplikacjach
Pepper: Tak, bo mój organizm podobno bronił się przed wydaniem małej na świat
Roberta: Jakie nadałaś jej imię?
Pepper: Maria
Roberta: Tak nazywała się matka Tony'ego
Pepper: Dlatego córka powinna mieć takie imię... A Tony? Czy wszystko z nim w porządku?
Roberta: Przed chwilą się obudził i pytał o ciebie. Martwi się
Pepper: Ja też... Jak on się czuje?
Roberta: Lekarze niewiele zdołali mu pomóc, lecz jutro wróci do domu... Pepper, co się stało, że tak oberwał?
Pepper: Został porwany, a Duch... Prawie posunął się do wyrwania implantu
Roberta: Jednak go uszkodził
Pepper: Bardzo?
Roberta: Chyba tak... Będzie dobrze i pamiętaj... Możecie na mnie liczyć
Pepper: Dziękuję

Przytuliłam ją, uważając na Marię. Już chciałam powiedzieć jej mężowi o całej sytuacji, lecz otrzymałam telefon z lotnictwa. David zmarł. Byłam w szoku. Jak do tego doszło?

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Biedny, Tony. Myślałam, że mu pomogą, a on nadal był w tym samym stanie. Gdybym znała się na chirurgii, zoperowałabym własnego męża. Pragnęłam, by zobaczył naszą kruszynkę. Rosła bardzo szybko.
Nagle pojawił się błysk w sali. Nie wiedziałam, że sam przyjdzie. Strażnik wpadł z wizytą.

Pepper: I co, jaszczurko? Urodziłam tylko jedno dziecko bez żadnych szkód. Może mi wyjaśnisz... Dlaczego mój organizm bronił Marię?
Strażnik: Dotknęłaś terrigenu, prawda? Byłaś na Tahiti, co wiem z własnych obserwacji. Jednak przez moc kryształów, twoje DNA zmutowało wraz z całym ciałem
Pepper: Wow! Ale nie rozumiem jednego... Mogę latać
Strażnik: Przejęłaś moje moce, bo odchodzę... Umieram
Pepper: Tak szybko? Ile głównie twoja rasa żyje?
Strażnik: Do pięćdziesięciu lat, choć zależy od mutacji gatunku... Patricio, wybrałem ciebie do pewnego zadania
Pepper: A mogę znowu być tylko człowiekiem?
Strażnik: Twoja córka będzie szybko rosła, aż stanie się dojrzała. Kiedy ona zyska szansę na przemianę, wówczas ty oddasz swoje moce
Pepper: I zginę? Tak było z Lily
Strażnik: Lub ona umrze... Jeszcze się spotkamy

Obiecał, rozpływając się w powietrzu. Zaczęłam mieć mętlik w głowie. Ponownie zmutowałam, więc stracę ludzkie DNA? Przemienię się? Miałam tyle pytań, ale on nie mógł na nie odpowiedzieć.

**Tony**

Lekarz sprawdził wyniki bez zwracania uwagi na uszkodzony implant. Nie wiedział, jak to naprawić, a z informacjami Roberty zrozumiał, że to był najważniejszy element przetrwania. Polecił udać się na helikarier, bo być może oni znajdą sposób, żeby mnie ocalić. Przez Fury'ego wolałbym tam nie stawiać stopy. Doktorek zalecał odpoczynek oraz unikanie stresu.
Kiedy wyszedł z sali, w tym samym momencie zadzwonił telefon. Od Rhodey'go? Skończył swoje wakacje?

Tony: Hej, Rhodey. Dobrze, że dzwonisz... Jak tam w Rio?
Rhodey: Spoko. Bawiliśmy się na karnawale. Niewiele zrobiłem zdjęć, ale bardziej ci poopowiadam, jak wrócę
Tony: Czyli sobie poczekam. Heh!
Rhodey: Mama dzwoniła i... muszę zjawić się w Nowym Jorku, jak najszybciej
Tony: Co się stało?
Rhodey: To nie jest rozmowa na telefon, a z tego, co się dowiedziałem od niej, nie możesz się stresować
Tony: Jak nie chcesz mówić, to nie mów... Kiedy chcesz wrócić?
Rhodey: Dziś wieczorem mam samolot. Ivy się zgodziła, choć trochę żałuje
Tony: Mogliście zostać
Rhodey: Problem w tym, że z nie mogę zbytnio zwlekać w tej sprawie

Part 282: Siła Makluan

0 | Skomentuj

**Tony**

Chwyciłem Pep w swoje ramiona, lecąc do szpitala. Jednak cały ten zamiar został powstrzymany, bo oberwałem z rzutki, która wyłączyła napęd. Spadliśmy na ziemię, lecz ruda miała "miękkie" lądowanie na mojej zbroi. Rozglądałem się za strzelcem. Duch? Niedobrze. Pewnie jeszcze pojawi się... Za późno. Już wykrakałem większe kłopoty. Viper przebiła się motorem przez ścianę, tłukąc fiolkę o ziemię.

Viper: Hahaha! Już po was... Duch, załóż maskę
Tony: Pepper, zasłoń usta!
Duch: Coś ty zrobiła?! Nie taki był plan!
Viper: Uciekła mi, ale wiedziałam, że przyszła go ocalić... Ich ruchy są łatwe do przewidzenia
Tony: Pepper, trzymaj się!

Wymierzyłem w okna, strzelając z rakiet. Próbowałem pozbyć się tego świństwa. Poskutkowało, lecz przeciwnik ponownie zaatakował. Oberwałem w plecy czymś o mocy potężnego ładunku energetycznego. Poczułem piekielny ból. Wszelkie funkcje wyświetlały się na czerwono. Musiałem coś wymyślić, zanim na dobre mnie usmaży.

[[Uwaga. Moc gwałtownie spada. Wyczerpywanie się rezerw]]

Tony: Aaa!
Pepper: Tony...
Tony: Pepper. bądź... Aaa! Bądź silna

[[Zasilanie drastycznie spadło do stanu krytycznego. Zalecany jest powrót do zbrojowni]]

Tony: Nie... Nie mogę... Muszę ją... zabrać do szpitala... Nasze dziecko... jest ważniejsze
Duch: Och! Skończ bredzić i poddaj się! Przegrałeś!
Tony: NIE!
Duch: Wiec nie pozostawiłeś innego wyboru
Tony: AAA! CO TY... ROBISZ?!
Pepper: TONY! NIE!

Słyszałem krzyki ukochanej oraz słabnące serce. Nie miałem zamiaru się poddać. Walczyłem dla niej. Walczyłem za żonę i malucha. Będziemy szczęśliwą rodziną. Użyłem mocy unibeamu, która rzuciła Ducha i Viper daleko od nas. Upadłem na podłogę.
Nagle zauważyłem, jak zmaterializował się obok napierśnika. Ponownie chciał zniszczyć mechanizm, lecz coś go zatrzymało. Nie mogłem w to uwierzyć.

Tony: Pepper...
Pepper: Zostaw... go... W SPOKOJU!
Duch: Aaa! Co się dzieje? Co... Co ty wyprawiasz?!
Pepper: Kończę z tobą, dupku
Tony: Pepper?

Własną siłą rozwaliła mu źródło zasilania broni. Stracił też niewidzialność. Przycisnęła wroga do ściany. Nie mogłem nic zrobić. Straciłem siły na wszystko, tracąc przytomność.

**Pepper**

Próbowali otruć mnie i moje dziecko. Teraz tak łatwo im nie odpuszczę. Dusiłam Ducha całą swoją mocą. Dziwne, bo czułam przypływ siły z Makluańskiej krwi. Ścisnęłam mocno za jego żebra, aż nie mógł oddychać.

Pepper: Czujesz to? Tak zawsze czuje się mój mąż, gdy każdego dnia musi znosić ból. Twoja kolej
Duch: Ach! I co? Zabijesz... mnie?
Pepper: Jakbyś zgadł

Wzmocniłam ucisk dłonią, gniotąc kości, aż pękły. Rzuciłam nim w stronę Viper. Niech wie, żeby ze Starkami nie zadzierać.
Gdy chciałam zabrać Tony'ego do domu, odczułam bolesne skurcze w brzuchu. Kolejny fałszywy alarm? Przecież za wcześnie na poród. Strażnik będzie się tłumaczył. Odkryłam też w sobie możliwość lotu. Jakim cudem? Przynajmniej mogłam wylecieć z tego miejsca.

Pepper: Wszystko będzie dobrze, Tony. Dasz radę... Damy radę

Wzniosłam się w powietrze, lecąc w odpowiednie miejsce. Dziwne, że zbroja była taka lekka. Spodziewałam się większego ciężaru.

~*Pół godziny później*~

**Viper**

Zabiła Ducha. Straciłam już zbyt wiele, by odpuścić sobie zemstę. Teraz przynajmniej wiem, skąd Stark czerpał siłę. Mając taką żonę, każdy pragnąłby tej chęci do walki. Jednak jeszcze z Pepper się spotkamy i wyrównamy rachunki.

**Tony**

Powoli otwierałem oczy. Wszędzie słyszałem jakiś hałas w postaci zwykłych słów ludzi. Leżałem na stole operacyjnym? Dlaczego nie byłem w zbrojowni? Jeden z lekarzy zorientował się o mojej przytomności i dał mi większą dawkę środku nasennego. Ponownie zasnąłem.

~*Piętnaście minut później*~

**Roberta**

Otrzymałam telefon ze szpitala. Miałam pojawić się z dwóch powodów. Tony był operowany i nie wiedzieli, jak działa implant, który został poważnie uszkodzony. Do tego Pepper rodziła. Spakowałam swoje rzeczy, jadąc na miejsce. Bez Yinsena będą mieć utrudnione zadanie. Chyba, że zbroja...
Po dotarciu na miejsce, podeszłam pod jedną ze sal operacyjnych. Tam, gdzie operowali chłopaka. Zapukałam do drzwi, żeby ktoś wyszedł. Dość krótko czekałam, aż pojawił się błyskawicznie chirurg. Wyjaśniłam mu, co miał wszczepione w klatkę piersiową oraz jaką funkcję spełniało. Obawiał się, że z tym był największy problem. Mechanizm rozpadał się.

Roberta: A gdyby tak zespoić uszkodzone elementy? Ja naprawdę nie wiem, kto mógłby wam pomóc. Może wezwać kogoś z... SHIELD

Odradzał tego, bo zrobiłoby się niezłe zamieszanie, a tego wolał uniknąć za wszelką cenę. Musiałam wymyślić coś innego, nim sytuacja się pogorszy. Zapytałam o Pepper. Być może z nią było lepiej. Powiedział, że doszło do komplikacji podczas porodu.

Part 281: Na ratunek

0 | Skomentuj

**Duch**

Viper długo nie zastanawiała się i pojechała do szpitala razem z prawdziwą trucizną. Ja w tym czasie mogłem dobić przeciwnika, choć z drugiej strony, wolałem go wypuścić. Jednak najpierw musiałem poznać plany, które mu zniszczę. Słabł coraz szybciej, aż ciało wygięło się przez silny ból w klatce piersiowej. Cierpiał i nadal nie prosił o śmierć.

Duch: Zostaliśmy sami, Anthony. Wiesz, co to oznacza? Moja żona nie dowie się o niczym, rozumiesz?
Tony: Torturuj mnie... Ile chcesz, ale... zostawcie Pepper.. w spokoju
Duch: Nie mogę ci tego obiecać
Tony: Duch! Ach! Proszę... Chcę przed śmiercią... zobaczyć... syna
Duch: A może córkę? Skąd wiesz, że taka płeć?
Tony: Przeczucie
Duch: I tylko tego chcesz?
Tony: Tak
Duch: Dziwne... Spodziewałem się czegoś innego, ale plany rodzinne też mogę zniszczyć
Tony: Aaa! Naprawdę... współczuję, że... Katrine... nie żyje... Musisz pogodzić się... z jej... stratą
Duch: To trudne, Stark. Sam tego nie czujesz? Straciłeś dwójkę dzieci, a trzecie może nawet nie dożyć porodu
Tony: Do... żyje
Duch: Stark? Cholera! Nie skończyłem z tobą! Obudź się, potworze!

Wylałem na niego wodę, aż odkaszlnął. Musi żyć do końca planu. Musi widzieć cierpienie Pepper. Wtedy będzie wolny. Przestałem używać paralizatora, bo moc spadła do pięciu procent. Bransoletka piszczała, świecąc się na czerwono. Rozwiązałem mu kończyny, bo i tak nie mógł chodzić o własnych siłach. Z hukiem upadł na podłogę, trzymając się za implant. Oj! Stark, twoja godzina wybiła ostatnia.

**Pepper**

Martwiłam się o Tony'ego. Musiałam wymknąć się z sali i wysłać zbroję. Był też łatwiejszy sposób. W oprogramowaniu mogłam automatycznie ją wysłać do użytkownika. Wystarczyło wpisać kod i gotowe.

[[Zbroja dotrze za godzinę]]

Pepper: Przyspiesz maksymalnie

[[Błąd. Nie można wykonać polecenia]]

Pepper: Znowu Technovortex?

[[Uszkodzono dodatkowy napęd]]

Pepper: JARVIS, jak ty latasz?

[[Proszę mi wybaczyć, lecz napotkałem wroga]]

Pepper: Cholera! Kto się pojawił?!

[[Oznaczenie sygnatury: Whiplash]]

Pepper: Podeślij mi zbroję

[[W pani stanie nie mogę ryzykować]]

Pepper: Ech! Po prostu chcę ratować tego durnia, jasne?! Dawaj to!

[[Już leci, Patricio]]

Odrobinę się uspokoiłam, ale maluch zaczął kopać. Akurat wtedy, gdy miałam ważną misję do zrealizowania. Jedno z moich przeczuć mówiło o poważnych kłopotach męża. Wszystkiego dowiem się na miejscu.
Kiedy puszka złomu podleciała pod okno sali, otworzyłam je, wskakując do zbroi. Leciałam według współrzędnych. Tony, trzymaj się. Pomoc jest w drodze.

Pepper: JARVIS, jak moc implantu?

[[Słaby ślad energii, który uniemożliwia przetrwanie]]

Pepper: Pięknie... A zgubiłeś Whiplasha?

[[Zawrócił do śródmieścia]]

Pepper: Obserwuj sytuację

**Viper**

Znałam drogę na pamięć. Zapytałam się w recepcji, gdzie dokładnie leżała. Poszłam tam. Zastałam puste pomieszczenie z otwartym oknem. Co ona zrobiła? Uciekła? Duch nie mógł wiedzieć o komplikacjach. Jakoś namierzę tą rudą.

~*Piętnaście minut później*~

**Tony**

Ból stawał się nie do zniesienia. Nie było szans, że ktoś mnie znajdzie na czas. Czułem utratę sił, a pikadełko ściskało na tyle mocno, aż nie potrafiłem oddychać. Musiałem wstać. Ledwo podparłem się i wylądowałem ponownie na podłodze.

Duch: Nic nie kombinuj... Przegrałeś
Tony: Będę... walczył
Duch: Nie masz siły. Pogódź się ze śmiercią
Tony: Może... Może moje serce... jest słabe, lecz... mam niezłomną... wolę... życia
Duch: Właśnie widzę, dlatego czekam, aż poprosisz o szybki zgon
Tony: Nie... Nie poproszę. Ach! Zapomnij, Duch
Duch: Więc giń

Wymierzył z pistoletu w moją skroń. Chyba stracił cierpliwość. Modliłem się w myślach, by spudłował. Nie spodziewałem się, że przez dach przebije się zbroja. Kto nią sterował?

Pepper: Wypuść go! Natychmiast!
Duch: Chyba Viper użyła słabej dawki, skoro nadal żyjesz
Pepper: Zamknij się i puść Tony'ego wolno, bo strzelę każdą zabaweczkę w twoją stronę!
Duch: Proszę bardzo... Jest twój

Nagle Duch rozpłynął się w powietrzu. Pepper była w środku pancerza? Jak JARVIS mógł na to pozwolić? No tak. On nie miał żadnych uczuć. Ruda podbiegła do mnie, uchylając hełm.

Pepper: Tony, jestem tu. Bardzo oberwałeś? Według skanu musisz mieć naładowany implant, ale nie wiem, jak bardzo źle się czujesz
Tony: Ciebie... też miło... widzieć

Zdjęła uzbrojenie, które pokryło moje ciało. Szybko uruchomiłem zasilanie zapasowe do implantu. Pep musiała wrócić do szpitala.

---**---

No i wróciłam. Dziś będzie spory spam, jak obiecałam. Jednak nie wiem, czy będę w stanie zakończyć wyzwanie na 366 notek.

Part 280: Będzie w końcu zgoda?

0 | Skomentuj

**Tony**

Zachowywałem spokój. Fakt, że celował we mnie i nie rozumiałem, dlaczego tu przyszedł. Czemu groził bronią? Nie przypominał agenta SHIELD, a raczej zwykłego snajpera na zlecenie. Podniosłem ręce do góry na znak poddania się, ale i tak oberwałem w szyję. Nie krwawiłem, choć zemdlałem.

~*Dwie godziny później*~

Ocknąłem się w jakimś opuszczonym magazynie. Zostałem porwany? Świetny początek dnia. Nie miałem przy sobie komórki. Bransoletkę też zabrali? Super. Czego oni chcą? Wiedzą o Iron Manie? Chyba innego nie mieli powodu.
Nagle usłyszałem, jak otwierają się drzwi. Rozpoznałem Ducha i Viper. Wszystko jasne. Tak jakby. Dziwne, że nie było z nimi osoby, która strzeliła. Nie kulą, lecz strzykawką. Wisiałem nad podłogą z zawiązanymi nadgarstkami na górnych oraz dolnych kończynach.

Tony: Duch, czego ty chcesz? Jesteśmy kwita. Wiesz, że straciłem syna, a ty...
Duch: Milcz, Stark! Katrine nie żyje!
Tony: Myślałem, że przeżyła... Współczuję
Duch: Nie oceniam cię źle, ale jako Iron Man jesteś winny. Teraz bez zbroi nic nie zrobisz... Będziesz znosił ból na tyle długo, aż sam zechcesz umrzeć
Tony: I tak umieram! Tylko skrócisz mój czas!
Viper: Twoja żona została otruta i stracisz dziecko
Tony: Jak to? Co wyście jej zrobili?!
Duch: Nie krzycz, bo zbudzisz innych. Ledwo mamy siódmą, a wolałbym nie wkurwiać sąsiadów, więc zamknij się i słuchaj
Viper: Jest jedno antidotum na całym świecie, ale pozostało niewiele czasu
Tony: Jest w szpitalu! Pomogą jej!
Duch: Miałeś nie krzyczeć, durniu

Oberwałem mocno w brzuch, aż szarpnął mnie za bluzkę. Musiałem jakoś stąd uciec. Nie mogłem zginąć przed porodem Pep. Chciałem, żeby przez moment dziecko widziało twarz ojca. Jednak Duch wszystko psuł. Kiedy on odpuści?

Tony: Gdzie... jest antidotum?
Duch: Viper, powiedz mu
Viper: Została doba. Nie uratuje żony
Tony: Nie... Nie! Ona będzie żyła! ONA MUSI PRZETRWAĆ! AAA!

Poczułem, jak prąd przeszedł przez moje ciało. Implant raczej długo nie zniesie tych tortur.

**Mr. Fix**

Whiplash mógł się wycofać, bo plan zadziałał. Ponownie moi wrogowie walczyli między sobą. Żeby zwiększyć zagrożenie, Patricia też powinna zagrać w tę grę. Przyda się jako odpowiednia przynęta.

Mr. Fix: Whiplash, wycofaj się. Widziałem dość wystarczająco dużo, a teraz kieruj się do szpitala. Musisz kogoś porwać
Whiplash: Wolę popatrzeć, jak Iron Man ginie
Mr. Fix: To był rozkaz... Porwij Patricię Stark
Whiplash: Oj! Nuda. Nie podoba mi się ten plan. Nie trzeba zaostrzać konfliktu
Mr. Fix: Jest moim zabezpieczeniem na wypadek porażki. Rozumiesz już, blaszaku?
Whiplash: Przestań mnie tak nazywać!
Mr. Fix: Więc najpierw obserwuj ją, jasne?
Whiplash: Nie za darmo
Mr. Fix: Pomyślę nad ulepszeniem biczy
Whiplash: No i to mi się podoba

**Pepper**

Promienie słońca przebiły się przez okno. Od razu wstałam i zdziwiłam się na brak obecności Tony'ego. Może w końcu zrozumiał, że dam radę, a on powinien odpoczywać. Próbowałam dodzwonić się do niego. Nie odbierał. Mogłam połączyć się z bazą przy użyciu specjalnego oprogramowania w komórce. Każdy z nas miał taką opcję, gdyby któraś ze zbroi wymagała odblokowania przy ciężkim stanie użytkownika.

Pepper: FRIDAY, jest może Tony z tobą?

[[FRIDAY nie ma. Został tylko JARVIS]]

Pepper: Eee... No dobra, ale odpowiedz na pytanie, jeśli możesz

[[Nie mogę odnaleźć pana Starka. Powinien być w domu lub z tobą, Patricio]]

Pepper: Dasz radę jakoś go namierzyć?

[[Brak sygnatur]]

Pepper: A energia implantu?

[[Wyszukuję śladów kylitu... Znaleziono jeden punkt]]

Pepper: Jaki?

[[Arktyka]]

Pepper: JARVIS, szukaj mechanizmu, a nie samego metalu!

[[Proszę się nie denerwować... Właśnie ponowiłem szukanie]]

Pepper: No i? Masz coś?

[[Słabe źródło, dochodzące z opuszczonego magazynu na nadbrzeżu]]

Pepper: Dziwne... Czy jest w zbroi?

[[Zbroja pozostała w zbrojowni]]

Pepper: Psia kostka. W co on się wpakował?

**Duch**

Viper przejęła tortury przez porażanie prądem. Obserwowałem na bransoletce, jak spadała mu energia. Wrzasnął z bólu, kiedy zasilanie spadło do piętnastu procent. Musiał zapłacić za śmierć Katrine. Widziałem, że jego ciało już nie dawało rady, ale on nadal się upierał. W końcu się złamie. Poprosiłem żonę na rozmowę bez niego. Oddaliliśmy się od ofiary kilka metrów dalej.

Duch: Anthony nadal nie ma zamiaru skapitulować
Viper: Chyba nie chcesz puścić Starka?
Duch: Nie myślałem o tym, ale musisz użyć prawdziwą truciznę na Pepper... Wejdziesz do szpitala i otrujesz ją. Zrobisz nagranie, jak cierpi, a on zechce umrzeć, by tylko nie czuła bólu
Viper: Hmm... Ciekawe

---***---
No to na trzy dni sobie ode mnie odpoczniecie, bo wyjeżdżam do Wrocławia. Nawet gdyby było Wi-Fi to nie wiem, czy będę w stanie udostępniać notki, ale po powrocie liczcie się ze spamem. Na Wattpad na pewno tak będzie.

Part 279: Karnawałowa maskarada

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Zabawa trwała w najlepsze. Diana grzechotała, śmiejąc się, ale było widać, że była szczęśliwa. Ivy za to nadal nie zmęczyła się tańcem. Próbowałem nadążyć za jej ruchami, aż zacząłem papugować każdy ruch ukochanej.
Kiedy ona obracała się, ja kręciłem obok niej. I tak bez końca. Parada przeszła przez całe miasto, lecz tancerki na platformie wciąż ruszały swoimi piórami przyklejonymi do kostiumu.

Ivy: Dajesz radę?
Rhodey: Ja? No pewnie. Mogę tak całą noc
Ivy: Hahaha! Muszę cię rozczarować, ale musimy już wracać do hotelu
Rhodey: Oj! Ivy, nie psuj nam zabawy. Zobacz, jak Diana jest zadowolona
Ivy: Wracamy
Rhodey: Ostatni taniec... Prooszę
Ivy: Ale tylko jeden i idziemy spać
Rhodey: Heh! Zobaczymy
Ivy: Chodź tu do mnie, mój tancerzu

Chwyciła mnie za ręce, hipnotyzując biodrami. Brzmienie muzyki było coraz to mocniejsze przez wybijany rytm bongosów. Przyspieszała swoje ruchy, a do tego klaskała nad głową. Położyłem dłonie w pasie, naśladując porywczy taniec żony. Na koniec zaklaskałem, bijąc gromkie brawa.

Rhodey: Ivy! Ivy! BRAWO, CZIKA!
Diana: Mama! MAMA!
Rhodey: Tak, córuś. Mamusia jest seksowna, ale za to, jak porywa
Ivy: Nie proś o więcej... Idziemy
Rhodey: Zgoda

Pocałowałem ją w usta, oddając namiętny pocałunek. W tle słyszałem strzał fajerwerków. Zabawa w Rio dobiegała końca. Musiałem też delikatnie napomknąć o powrocie.
Gdy trafiliśmy do hotelu, położyliśmy dziecko do spania. Sama zmęczyła się i nie utrudniała nam zadania, więc mogliśmy na spokojnie przeprowadzić rozmowę. Zdjęliśmy maski, padając na łóżko.

Ivy: Diana śpi... Może chciałbyś trochę poszaleć, ale ze mną?
Rhodey: Nie dziś. Nie wiem, jak ty, ale ja jestem wykończony. Chętnie pójdę spać
Ivy: Rhodey?
Rhodey: Tak, Ivy?
Ivy: Czy jest coś, o czym mi nie mówisz?
Rhodey: Niby skąd taka myśl? Mówię wszystko
Ivy: Nie byłabym tego pewna... Powiedz... Co powinnam wiedzieć?
Rhodey: Ech! Muszę spotkać się z Tony'm. Obawiam się, że wpadł w niezłe bagno
Ivy: Jakiego rodzaju?
Rhodey: Żeńskiego... Pepper jest w ciąży
Ivy: O! To cudownie!  I on się z tego nie cieszy?
Rhodey: Boi się, dlatego chcę mu powiedzieć osobiście, że nie ma powodu do obaw
Ivy: Ach! Trzeba było się zabezpieczać... Faceci
Rhodey: Chyba nie wyszło
Ivy: Hahaha! Czyli chcesz wracać do Nowego Jorku?
Rhodey: Trochę tak... Nie gniewasz się?
Ivy: Mieliśmy odpocząć z dala od tego miasta, pamiętasz?
Rhodey: Pamiętam

Cmoknąłem ją w policzek i zasnąłem, a raczej próbowałem.

~*Dwie godziny później*~

**Duch**

Robiłem porządek w pokoju Katrine. Może zginęła, ale wszystko pozostanie w nienaruszonym porządku. Poza wojną ze Starkami. Viper cały dzień obserwowała Pepper. Punisher był w szpitalu, mając oko na nich oboje. Tylko czekałem, aż coś się stanie.

Viper: Myślałem, że już odpuściłeś. Przecież mam wszystko pod kontrolą
Duch: W szpitalu dowie się o fałszywej truciźnie i twój plan zacznie się sypać
Viper: Nadal z nim współpracujesz?
Duch: Potrzebuję bacznego obserwatora. Chcę poznać plany Anthony'ego i je zniszczyć tak, jak on zabił Katrine
Viper: Duch, nie przywrócisz jej życia
Duch: Dlatego pamięć o naszej córce nigdy nie umrze

Zapaliłem świeczkę obok zdjęcia. Niech spoczywa w pokoju.

**Pepper**

Czułam, że Tony też nie potrafił zasnąć. Wiedziałam, jak bardzo się martwił, a wyniki miałam mniej więcej w normie. O dziwo nie wykryto żadnych toksyn, co oznaczało jedno. Viper kłamała i niczym mnie nie otruła. Co chciała przez to osiągnąć? Wstałam z łóżka, by sprawdzić, czy mój mąż faktycznie uciął sobie drzemkę na korytarzu. Lekko szturchnęłam go w ramię.

Pepper: Tony... Tony, śpisz?
Tony: Pepper...
Pepper: Idź do domu, dobrze? Poradzę sobie sama
Tony: Ale... Ale oni pojechali
Pepper: Ty zrób to samo... Proszę cię
Tony: Czekam... aż wrócisz... ze mną
Pepper: Tony!

I spadł z krzesła na podłogę. Bałam się, że to przez serce, ale... On chrapał. Po prostu mocno walnął w kimę.

Pepper: Ale mi napędziłeś stracha. No chodź

Na pewno dostanę za swoje, bo zabrałam ukochanego do sali. Leżał razem ze mną. Skoro nie miał zamiaru nigdzie iść, nie będzie spał na korytarzu. Oboje pogrążyliśmy się we śnie.

~*Następnego dnia*~

**Tony**

Leżałem na łóżku szpitalnym. Dziwna sprawa, bo nie pamiętałem, żebym zemdlał. Wszystko stało się jasne, gdy dostrzegłem rudą obok mnie. Spała, jak niemowlę. Powoli wstawałem, wychodząc z sali po wodę. Byłem bardzo spragniony. Czułem się jakoś dziwnie. Jednak po wypiciu całego kubka, odczułem lekką poprawę. Na korytarzu napotkałem jakiegoś mężczyznę. Niby zwyczajny facet, lecz nie do końca. Poznałem jego zamiary, kiedy wyciągnął broń.
© Mrs Black | WS X X X