Part 219: Nie bój się światła

0 | Skomentuj


**Roberta**

Ivy sama sobie szkodziła tym stresem, a najbardziej to odczuwał jej maluszek. Też byłabym przerażona, widząc jak mój mąż umiera, a tylko mogłam patrzeć. Jeszcze nie przeżyłam takich epizodów, ale również martwiłam się o syna. Jednak znajdował się w odpowiednich rękach. Musi wyzdrowieć.
Podeszłyśmy na OIOM, lecz nie pozwolili nam wejść. Czekałyśmy przed salą z większą obawą. Znowu skarżyła się na silny ból brzucha.

Roberta: Ivy, musisz się uspokoić. W tym stanie niewiele zdziałasz
Gen. Stone: Zaraz zwariuję! Ach! Muszę wiedzieć... co... jest... grane
Roberta: Na razie oddychaj spokojnie. Sprowadzę pomoc

Jak na zawołanie dostrzegłam lekarza razem z agentem Bartonem. Nie wiedziałam, dlaczego szukali jakiegoś urządzenia. A może one zakłócały działanie maszyn? Chyba tak. Poprosiłam, żeby pomógł Ivy. Był bezradny w sprawach ciąży, choć leki na uspokojenie mógł podać.

Clint: Dla dobra dziecka musisz opuścić szpital
Dr Yinsen: Niezupełnie, bo przy pokojach lekarzy jest słaba częstotliwość
Gen. Stone: Co takiego?
Dr Yinsen: Musimy zniszczyć wieże i jedną się udało. Pozostało pięć. Zależy, czy druga grupa jakoś zlikwidowała
Clint: Doktorze, zniknęła druga wieża. Tony z Pepper i dr Bernes znajdują się na terenie psychiatryka
Roberta: Jaki Tony?
Dr Yinsen: Wyjaśnię ci później... Zostań przy nich, a ja dowiem się, co z operacją
Roberta: Zakończyła się
Dr Yinsen: W porządku, więc zapytam, czy działo się coś niepokojącego

Wszedł do sali, zaś agent został przy nas. Niemożliwe, żeby Tony żył. Musiał mówić o kimś innym, ale Pepper. Ona też tu była.

**Natasha**

Odkąd Madame Mask została pozbawiona wszystkich "zabawek" i trafiła do specjalnej celi, gdzie przezroczyste ściany miały funkcję wyłączenia mocy, milczała. Nic nie powiedziała, lecz odzyskała przytomność. Siedziała w kącie, rozglądając się wokół. Generał Fury w końcu się pojawił, by poznać nowego więźnia Vault.

Generał Fury: Złapaliście ją?
Natasha: Łatwo poszło
Generał Fury: Poza tym, że milczy, jak grób?
Natasha: Dokładnie
Generał Fury: Trzeba ją zmusić do mówienia. Musimy poznać jej prawdziwy cel
Natasha: Rozstawiła wieże i Clint pomaga je odszukać oraz zniszczyć
Generał Fury: Coś jeszcze zrobiła?
Natasha: Użyła dr Bernes jako żywej tarczy
Generał Fury: Ostatnio rzadko się pojawia na helikarierze
Natasha: Musi być zajęta, a szczególnie przy obecnym bałaganie... Generale?
Generał Fury: Pamiętasz jakiś inny szczegół?
Natasha: Ona nie ma czerwonej krwi. Gdy uderzyłam ją w głowę, była niebieska
Generał Fury: Według akt nie była notowana. Sąsiedzi narzekali jedynie na hałas
Natasha: Ale nie jest człowiekiem
Generał Fury: Więc potrzebujemy wsparcia... I nawet wiem, kto może pomóc

Zaczął wybierać numer do jakiejś agentki. Prosił o natychmiastowe spotkanie. Domyśliłam się, kto do nas zawita. Znam ją.

**Tony**

Victoria ostrzegła, by uważać na pacjentów. Nie byli stabilni psychicznie. Same diabły. Ani jednego aniołka. Czułem słaby impuls i tu lepiej pikadełko znosiło częstotliwość. Trzymałem Pep za rękę, żeby nie bała się iść przez psychiatryk. Ostatnio tu znalazłem się na terapii, która pomogła zapanować nad lękiem z przeszłości. Wszystko dzięki Andrew i jego grupie wsparcia.
Nagle zza rogu wyskoczył mężczyzna, waląc z furią w lampy, które wisiały nad nami.

Dr Bernes: Do tyłu! Już!
Pepper: Co... to... ma... znaczyć?!
Dr Bernes: Jeden z trudnych pacjentów. Przez niego brałam nadgodziny i ten akurat boi się światła, więc niczym nie świećcie. Najlepiej się odsuńcie
Tony: Przydałaby się zbroja
Pepper: Zbroja? Hahaha! Nie bądź śmieszny. Poradzimy sobie
Dr Bernes: Uwaga! Nadchodzi! Kevin, spokojnie. Pamiętasz, jak cię uczyłam? Światło nie jest twoim wrogiem, więc odłóż ten łom i wróć do łóżka
Pepper: Myślisz, że takie gadanie coś tu pomoże?
Dr Bernes: Pozwólcie mi działać... Wróć do swojej sali, dobrze?

Powoli zaczął się uspokajać i odłożył broń. Już chciałem iść dalej, lecz wrogie spojrzenie skupił na mnie. Ups?

Pepper: Tony, odwróć się plecami! Nie może zobaczyć światła!
Dr Bernes: Kevin, zostaw go
Pepper: Tony!

Chory rzucił się na mnie, aż upadłem na podłogę. Próbował wbić swoje pazury w reaktor. Broniłem się rękami, lecz zachowywał się, jak dziki zwierz.
Gdy ostatkami sił zdołałem znieść ból, Victoria, wbiła mu strzykawkę z lekiem na sen.

Tony: Nie... mogłaś.. tak od... razu?
Dr Bernes: Myślałam, że sobie z nim poradzisz

Part 218: Praca zespołowa

0 | Skomentuj
**Ho**

Zostałem wezwany na ten sam korytarz, gdzie wcześniej doszło do strzelaniny. Nie było śladów po czarnych workach, a sprawczyni leżała nieprzytomna z zakutymi rękami. Cieszyłem się, że to koniec, ale przeraźliwe piski kardiomonitorów wciąż pozostały. Przy agentach spostrzegłem Victorię. Co ona tu robiła?

Dr Yinsen: Miałaś leżeć. Nie powiedziałem ci tego?
Dr Bernes: Mask porwała mnie z gabinetu
Dr Yinsen: Jak?
Dr Bernes: Od razu się obudziłam, słysząc, jak ktoś szedł i potem ona przeniknęła przez drzwi
Natasha: Madame Mask zostanie zabrana do specjalnego więzienia, lecz najpierw musi być przesłuchana
Dr Yinsen: Jak się czujesz, Victorio?
Dr Bernes: W porządku, ale gorzej z pacjentami
Dr Yinsen: Wiem, bo pikadełko źle funkcjonuje
Dr Bernes: To niedobrze... A jak Pepper?
Dr Yinsen: Przyda się jej czekolada
Dr Bernes: Hahaha! Miałam przynieść
Clint: Przeskanowałem cały teren i problemy jeszcze nie odeszły w zapomnienie
Natasha: Clint, co się dzieje?
Clint: Rozstawiła wieże z impulsem elektromagnetycznym, które zakłócają działanie urządzeń
Dr Yinsen: Ile ich jest?
Clint: Sześć

Pokazał na tablecie, otwierając hologram skanu całego szpitala. Najlepiej uśpić pacjentów najbardziej podatnych na częstotliwość. My znajdowaliśmy się w średnim obszarze zagrożenia, lecz chirurdzy i Roberta z narzeczoną operowanego byli w tej niebezpiecznej.

Dr Yinsen: Musimy zniszczyć te wieże
Dr Bernes: Nie mamy ludzi. Niby jak chcesz to zrobić?
Natasha: Zabiorę wariatkę do SHIELD, a Clint wam pomoże. Jednak pani ma rację, bo brakuje wsparcia
Dr Yinsen: No to sprawdzę, czy Pepper będzie w stanie nam pomóc
Dr Bernes: Powinna odpoczywać
Dr Yinsen: Zabawne, ale ciebie też się tyczy
Clint: Okej. Są trzy rodzaje wież po dwa obszary z każdej odmiany. Ja z lekarzem pójdziemy na poziom niebezpieczny, więc kardiologia z cybermedycyną i wszelkie sale do ingerencji chirurgicznych
Dr Bernes: Dobra, więc ja zobaczę, jak oni się czują i idźcie już. Słabą strefę zlikwidujemy po zebraniu drugiej pary
Natasha: Powodzenia

Życzyła szczęścia i zabrała więźnia do furgonetki specjalnej. Razem z agentem poszedłem do najgroźniejszej strefy.

**Tony**

Ból był trudny do zniesienia, ale walczyłem z nim. Pepper dawała mi wsparcie. Nie zapomnę tego, co powiedziała. Kocha mnie nad życie. Byłem spokojny, lecz ciągły ucisk w klatce piersiowej powodował trudności z oddychaniem.
Niespodziewanie do sali weszła Victoria. Może wie coś o Rhodey'm. Musiałem zapytać.

Tony: Victorio... Czy... Rhodey żyje?
Dr Bernes: Przykro mi, Tony. Wciąż nie mam informacji, a jest większy problem i widzę, że sam go odczuwasz
Pepper: Drugi raz się zdenerwował. Zawsze ma taki problem
Dr Bernes: Nie rozumiesz, ale w całym szpitalu wariują maszyny i chciałam cię poprosić, żebyś pomogła zniszczyć wieże
Pepper: O! Tak, tak, TAK! Chcę niszczyć! To Mask je ustawiła?
Dr Bernes: Zgadza się
Pepper: Świetnie, wiec zrobię rozpierdol
Tony: A ja?
Dr Bernes: Muszę cię uśpić dla twojego dobra
Tony: Nie! Nie... zgadzam się!
Dr Bernes: Nie prosiłam ciebie o zgodę
Tony: Też... pomogę
Pepper: Tony, lepiej zostań
Tony: Nie!
Dr Bernes: Chcesz umrzeć, tak? Te wyładowanie przez impuls może zabić
Tony: Chcę... pomóc
Dr Bernes: Dobra. Jeśli zginiesz, nie podpisuję się pod tym samobójstwem
Tony: Zgoda

Lekarka podała mi tylko lek na uśmierzenie bólu. Wyjaśniła siłę wież oraz poziom zagrożenia z ich strony. Pepper pomogła wstać i poszliśmy w stronę słabej strefy.

~*Dwie godziny później*~

**Roberta**

Nareszcie zakończyła się operacja. Zabrali Rhodey'go na OIOM w pośpiechu. Byłam pełna nadziei oraz obawy, która zburzyła pozytywne myśli. Na moich oczach lekarze zaczęli przywracać krążenie. Ivy stała przerażona, aż miała ochotę płakać. Musiałam ją uspokoić, a oni robili, co mogli. Po kilku minutach, stan znowu był stabilny. O całej ingerencji chirurgicznej mogliśmy tylko dowiedzieć się od dr Yinsena.

Roberta: Już dobrze, Ivy. Jest z nami. Mówiłam, że on nie podda się bez walki
Gen. Stone: Ale... Ale on umierał... Widziałam to
Roberta: Spokojnie... Zaraz wszystkiego się dowiemy... Ivy?
Gen. Stone: Brzuch... boli

Gwiazdka spadła z nieba. Mamy lipiec!- IvyxLoki challenge

0 | Skomentuj
(użyczone z tego miejsca)
~* Podjęłam się wyzwania od blogerki Ivy Stone i mam nadzieję, że jakoś wyszło.*~


Wakacje. Wakacje? No tak. Ostatnia misja ratowania Nowego Jorku wykonana. Każdy z Avengersów poszedł w swoje strony, opuszczając Stark Tower. No poza samym wynalazcą. Człowiek od blaszaków musiał zostać i dopilnować porządku w mieście i zebrać drużynę, gdyby była potrzebna. No tak. Jestem Mścicielką. Ivy Stone to właśnie ja. Natasha z Clintem wybrali się do Budapesztu, Thor poleciał do domu, czyli Asgardu, Kapitan wolał szukać Hydry i urlop spędzić na spuszczaniu łomotu Czaszce i jego ofermom. A Hulk? Hulk pilnował swoich ogórków. Zabawne, prawda? Jednak Tony próbował poza pracą w laboratorium pokochać ludzką kobietą, którą była Pepper Potts. Tak. Właśnie, że ludzką. Żadne kupy złomu. No, więc tak oto ostatni raz zobaczyłam swoich przyjaciół.

<><>Tymczasem gdzieś nad Ziemią...

-Ojcze, dlaczego mi to robisz? Po raz drugi zsyłasz mnie do Midgardu? Czym zawiniłem?
-Śmiesz się pytać? Mam dość twoich kłamstw, Loki! Już zbyt długo tolerowałem twoje gierki! Od teraz spędzisz rok z Ziemianami!
-Ojcze, proszę cię. Daj mi jedną szansę na poprawę. Obiecuję się zmienić
-Ha! Zmienić? Za późno, synu... Otworzyć portal!
-Nie... Nie! NIEEE!

Gdy otworzyło się przejście na Ziemię, w ostatniej chwili zjawił się jego brat. Jednak nie zdołał uratować Lokiego. Odyn wydał wyrok, skazując na wygnanie. Śmiertelnicy już czekali na niego z zapartym tchem. Czekali? Bzdura. Nikt nie oczekiwał powrotu boga kłamstw. Jednak... Jednak siła wyrzutu w portal spowodowała, że spadał coraz szybciej. Nie miał zbyt wiele mocy na użycie czaru. Zdołał użyć jednego.

<><>Cztery godziny później<><>

Wróciłam do mojego domu nad morzem. Musiałam pomyśleć nad tym, jak spędzić ten czas bez zaciągania się w kłopoty. Blade pragnęła rozlewu krwi, lecz ja wolałam odpocząć od kosmitów, robotów i złoczyńców wszelkiej maści.

-Nuuudy... Daj mi zaszaleć
-Mowy nie ma! To są moje wakacje! Jeśli spróbujesz je spieprzyć, pożałujesz tego i to bardzo
-Hahaha! Ciekawa jestem, co zrobisz? Nie zabijesz mnie
-Mam lepszy pomysł
-Jaki?
-Nie powiem
-Oj! Ivy, znajdź jakiegoś przeciwnika do poćwiartowania. Co powiesz, by pojechać do Japonii?
-Wiem, co kombinujesz, Blade, ale nigdzie nie wyjeżdżam
-Jesteś głupia
-Poszalejesz później, dobra? Daj mi się zdrzemnąć
-Jak mam do cholery poszaleć, skoro dupy nie ruszysz za granicę?!
-Pomyślimy później
-JA CHCĘ WIEDZIEĆ TERAZ!
-Zamknij się. Poczekasz do jutra

Rzuciłam torbę z rzeczami za kanapę i usiłowałam sprowadzić umysł i ciało do snu. Myślami pogrążyłam się w zgadywanie, jak długo ta cisza potrwa. Jak długo wytrzymam bez walki? Czy to w ogóle możliwe dla takiej bohaterki? Przekonamy się.
Nagle Blade krzyknęła głośno na tyle, że prawie głowa mogła wybuchnąć. Jej ostrzeżenie wybudziło mnie. Leniwie otworzyłam oczy, zauważając na niebie coś, co zmierzało w moją stronę. Coś okrągłego, a wokół tego ogień.

-PADNIJ!
-NIE JESTEM GŁUPIA, BLADE!

Gwałtownie wstałam z kanapy, padając na podłogę. Kawałek żarzącej się skały wleciał przez okno. Nie wiedziałam, co to było. Przypuszczałam meteoryt, lecz to dziwne. I mam po wakacjach. Pierwszy raz coś wleciało przez dach, robiąc sporą dziurę w podłodze. Przebiło się jeszcze głębiej, aż do warstwy gruntu pod mieszkaniem.

-No i po urlopie
-Milcz
-Ty wiesz, że tam coś jest? Chyba żyje
-Kosmita?
-No nie mów, że srasz w gacie. Idź sprawdzić
-Okej, ale... Ale jeśli to...
-Zaraz się przekonamy

Podeszłam bliżej skały, skąd wyraźnie tętniło życie. Widziałam zielone światło, które emanowało wokół meteoru, czy cokolwiek to było. Ostrożnie rozwaliłam kamień, odkrywając ukrytą zawartość. Blade o mało nie padła ze śmiechu. Ja nie mogłam wyjść z szoku, ale i też podziwu.

-Kot?
-Ma ogon, nogi i uszy, a do tego zielone oczy. Na pewno nic innego, jak kotek. Hahaha! Spadło na ciebie przeznaczenie z nieba. Zostałaś kocią mamą
-Blade, jedno słowo, a wylądujesz u Strange'a
-Dobra, dobra... Co robimy?
-Muszę go stąd zabrać. Pewnie jest ranny
-Ojeju! Jest cały
-Wolałabym sprawdzić
-Kocia mamusia. Hahaha! Wiedziałam, wiedziałam
-Zamkniesz się wreszcie? Dzięki

Wyjęłam zwierzaka, biorąc na ręce. Spał.

<><>Następnego dnia o... którejś tam godzinie z rana<><>

Zbudziłam się przy kawałku skały i resztkach domu. Na szczęście pół ocalało. Wstałam z gruzów, czując ogromny ból kręgosłupa. Spałam na kamieniach, czy co? No niestety, ale Blade nie udzieliła odpowiedzi. Do tego zniknął kot. Gdzie polazł? Postanowiłam odnaleźć czteronogie stworzonko. Nie powinno być szybkie, skoro z niezłym impetem przywaliło o glebę. Rozglądałam się, poszukując jakiegoś śladu po futrzaku. Zamiast niego dopatrzyłam się jakiegoś mężczyzny na plaży. Wyglądał nieziemsko i te jego oczy. Boże! Co ja myślę?! Nie brałam żadnych prochów! A może coś mi dał? Nie! Nie ma mowy! Jednak jednego byłam pewna. Nie mieszkał w Nowym Jorku. Rozpoznałam w nim... boga.

-Ty... Ty jesteś... Ty jesteś ten bóg kłamstw z nordyckiej mitologii? Jak się nazywałeś? Eee... Locio? Loket?
-Loki
-A! Teraz kojarzę! Nie widziałeś może czarnego kota? Taki mały z zielonymi oczami, jak twoje?
-Chyba uciekł
-Ojć! A chciałam mu pomóc
-Wiedziałam, że kocia niańka do ciebie pasuje. Hahaha!
-Zabiję!
-Mnie? Za co?
-Wybacz... Ech... Coś spadło ma mój dom i chyba mam zwidy. Nie możesz być na Ziemi. Twoje miejsce jest w Asgardzie
-Zgadza się, ale naprawdę tu jestem, Ivy
-Skąd wiesz, jak mam na imię?
-Dziwnie, że mnie nie kojarzysz. Walczyliśmy ze sobą na Manhattanie. Naprawdę nie pamiętasz? Dziwne... Widocznie usunęli ci pamięć z tamtych wydarzeń
-Ivy, nie rozmawiaj z nim! Może cię wykorzystać! On jest twoim kotkiem!
-Bez jaj! To ty!
- Czyli coś sobie przypominasz? To dobrze
-Jak się tu znalazłeś?
-Chyba przypadkiem
-Spadająca gwiazdka? Nie uwierzę
-Spróbuj uwierzyć

Dmuchnął zielonym pyłem i zmieniliśmy miejsce. Znajdowaliśmy się w jakimś hotelu. Wszystko w tym samym kolorze, co jego oczy, choć kilka złotych elementów zdobiło pokój. Część mnie zaczęła wspominać, że kiedyś byłam razem z bogiem kłamstw. Byliśmy parą?
Nagle poczułam się wolna od trosk. Moje ciało lewitowało, a Blade nie mogła nic zrobić. Nie wiedziałam, czy wpadłam w pułapkę. Nie mógł przypadkiem akurat spaść do mnie w odwiedziny. Raczej miał w tym swój cel. Dziś poznam wszystkie jego tajemnice.

<><>A few moments later... Późna pora nocy<><>

Odzyskałam kontrolę nad ciałem, opadając stopami na podłogę. Nikogo nie było w pobliżu. Coś mnie skłoniło do położenia się w łóżku. Plecy wciąż czuły poprzednie zetknięcie się z kamieniami. Potrzebowały zregenerować się.
Kiedy przykryłam się kołdrą, zauważyłam pod nią kota. Ten sam, którego wyciągałam z dziury. Myślałam, że miałam omamy. Zakryłam go pościelą i znowu ją odsłoniłam. Zwierzak zniknął, a na jego miejsce pojawił się bóg kłamstewek. Niekoniecznie słodkich.

-W co ty ze mną pogrywasz?
- Los chciał, żebyśmy znowu na siebie natrafili
-Bujda jakaś. Nie uwierzę w żadne słowo, Loki. Czego chcesz?
-Przypomnieć tobie, dlaczego we mnie się zakochałaś

Nie zdołałam zaprzeczyć, bo z zaskoczenia dokonał pocałunku centralnie w usta. Poczułam przyjemny dreszczyk po ciele. Pragnęłam dotknąć jego ciała, lecz nie pozwalał na żaden ruch. Musiałam być posłuszna, a tak chciałam ponieść się emocjom. Jego ręce błądziły wzdłuż pleców i jednym dotykiem ból zniknął w tej partii ciała. Usiłowałam się go rzucić w bok, lecz czary były silniejsze od mojej woli.

-Jeśli chcesz mi przypomnieć, pozwól, że ty będziesz grał tak, jak ja zagram

Swoim oporem odzyskałam władzę nad ciałem. Już nie mógł mną dłużej manipulować. Teraz ode mnie zależało, jak zakończy się ta noc.

---**--

Wiem, że krótkie, ale ostatnio ciężko coś posklejać długiego. Jednak liczę, że mimo wszystko wywiązałam się z wyzwania.

Part 217: Nowa gra

0 | Skomentuj

**Roberta**

Ivy była zmartwiona na tyle, że całą drogę milczała. Nie odezwała się ani jednym słowem. Też obawiałam się w jakim stanie znajdował się Rhodey. Na drodze nie było żadnych korków, więc szybko zaparkowałam na parkingu szpitala. Przed wejściem znajdowali się strażnicy. Wokół budynku policja i jednostka FBI razem z SHIELD. Widziałam, jak wynosili kolejne ciała w czarnych workach. Przeszłyśmy przez kontrolę, która stała na każdym rogu korytarza.

Roberta: Nie bój się. Lekarz powiedział, że nadal trwa operacja. Na pewno żyje, bo mój syn nie jest w stanie tak łatwo dać za wygraną
Gen. Stone: Tyle ciał... Kto mógł to zrobić?
Roberta: Nie mam bladego pojęcia, ale zaraz wszystkiego się dowiemy

Nagle wszystkie telefony zaczęły wydawać dziwne dźwięki. To trwało zaledwie kilka sekund, aż całkowicie urządzenia się wyłączyły. Nie mogłam ponownie uruchomić komórki. Jednak piski kardiomonitorów w całej placówce przyprawiały o bolesny ból głowy. Z pomocą ochroniarza odnaleźliśmy lekarza. Usłyszałam znajomy głos, ale nie ten, którego się spodziewałam. Pepper? Poczekałyśmy przed wejściem na specjalistę, co wyraźnie musiał być bardzo zajęty.

**Sąsiadka**

Ha! Nadal mnie nie potraficie złapać. Wielka szkoda, ale bawić się waszym kosztem sprawia mi wiele frajdy. "Pożyczyłam" od Hydry kilka zabawek. Jedno z nich zakłócało działanie wszystkich sprzętów przez wysłanie mocnego impulsu elektromagnetycznego. Oni myślą, że chcę tylko zaszkodzić bohaterom. Bzdura! Wszyscy się mają bawić! Hahaha! Robi się coraz ciekawie. Pora na nową grę.
Poszłam, szukając ofiary do przedstawienia. Nie musiałam zbyt długo szukać. Za pomocą skanera odnalazłam kogoś, kto był ważną osobą w szpitalu. Znana z wielu umiejętności. Przed wami Victoria Bernes!
Gdy przeniknęłam przez drzwi, zabrałam lekarkę na korytarz, gdzie agenci dalej szukali śladów. Przyłożyłam do gardła kobiety nóż ze zmiennym ostrzem. Było przerażenie. Haha! Uwielbiam to!

Sąsiadka: Nie ruszać się, bo ktoś tu straci głowę! Hahaha!
Clint: Odłóż broń!
Sąsiadka: Oj! Myślisz, że sam dasz radę mnie pokonać? Głupie, ale heroiczne
Clint: Natasha?
Sąsiadka: Jeden ruch i będzie po lekarce! Macie mi pozwolić wyjść ze szpitala i nie śledzić mnie! Hahaha! Mówię serio, bo inaczej zrobi się niezła masakra!
Clint: Dobra! Nie rób nic głupiego! Odkładam broń, widzisz? A teraz puść zakładniczkę
Sąsiadka: Nie rozkazuj mi! Robię to, na co mam ochotę!
Clint: Nie na długo

Nie spodziewałam się ataku z tyłu. Oberwałam czymś twardym w głowę. Później dostrzegłam gaśnicę w ręku agentki. Nieźle. SHIELD też może bawić się w duszki. Jak tylko oprzytomnieję, zabiję każdego na helikarierze. Na pewno tam mnie zabiorą. Mogą próbować wcześniej zabić, ale to dla nich niewykonalne.

**Ho**

Nie mogłem wybiec pomóc przy dorwaniu psychopatki. Pepper poczuła się lepiej, gdy zjadła baton z automatu. Gorzej było z Tony'm. Ładowanie mu nie pomogło, a maszyny źle pokazywały funkcje życiowe. Wiedziałem, czego była przyczyna. Na szczęście mogłem bez nich ocenić sytuację. Czuł ból, bo pikadełko nie działało przez coś, co wywoływało szkodliwy impuls. Pewnie Mask rozmieściła jakieś wieże, nadające niebezpieczną częstotliwość.

Dr Yinsen: Tony, musisz wytrzymać
Pepper: Co się z nim dzieje? Czy to stres?
Dr Yinsen: Raczej nie. Trzeba wyłączyć wieże
Pepper: Wieże?
Dr Yinsen: Coś wysyła impuls elektromagnetyczny, który jest poważnym zagrożeniem dla osób, co mają rozruszniki serca lub implanty
Pepper: Przecież pikadełko miało być odporne na nie
Dr Yinsen: Przed pojedynczym... Zaraz przyjdę i przypilnuj go
Pepper: Na pewno to zrobię

Wyszedłem na korytarz, gdzie czekała na informacje Roberta z jakąś kobietą. Spostrzegłem na jej palcu pierścionek zaręczynowy. Widocznie Rhodey ruszył swoje życie naprzód. Oby operacja zakończyła się pomyślnie. Szkoda zaprzepaścić dalszą przyszłość.

Roberta: Doktorze, co z Rhodey'm? Operacja się powiodła?
Dr Yinsen: Nadal nie wiem, ale wszystkie odłamki zostały usunięte z ciała. Chirurdzy jedynie zszywają rany
Roberta: Tak długo?
Gen. Stone: Czy jest szansa, że przeżyje?
Dr Yinsen: Zawsze jest, ale to skomplikowana operacja. Możecie poczekać przed blokiem... Korytarzem prosto i w prawo
Gen. Stone: Musi żyć. Nie chcę wychować maluszka samego
Dr Yinsen: Jesteś w ciąży?
Gen. Stone: Tak
Dr Yinsen: Więc nie możesz tu być, bo sprawczyni dalej znajduje się w szpitalu
Gen. Stone: Jestem jego narzeczoną!
Dr Yinsen: Spokojnie... Radzę dla bezpieczeństwa

Już chciałem wrócić do sali, gdy usłyszałem, że ktoś mnie wołał.

---**---

Katari wraca. Ustaliłam, co do poprawki matury. Mam nadzieję, że się uda, więc notki będą się pojawiać na blogu.

Part 216: Nie da się zaprzeczyć, że to dziwny dzień

2 | Skomentuj
**Ho**

Nie powinienem tak krzyczeć na przyjaciółkę, ale potrzebowałem ją w pełni sił. Przy tak skomplikowanej ingerencji chirurgicznej łatwo można spieprzyć jednym błędem. Nie była do końca funkcjonalna przez dodatkowe dyżury na pediatrii. Teraz pewnie wzięła nadgodziny na innym oddziale.
Gdy wstrzyknęła specjalną mieszankę, serce wariowało.

Dr Yinsen: Poczekaj... Zaraz się poprawi
Dr Bernes: Skąd wiesz? Te leki są przeznaczone dla osób, które mają ledwo żywy organ
Dr Yinsen: Wiem, ale adrenalina się skończyła
Dr Bernes: Dobra... Mamy go
Dr Yinsen: Pozostał ostatni odłamek. Wytrzymasz? Victorio?

Kiwnęła głową, mdlejąc na podłogę. Musiałem zabrać lekarkę z sali operacyjnej. Chirurdzy powiedzieli, że zajmą się zszywaniem ran i gdyby coś się działo, zostanę poinformowany. Wziąłem Victorię do swojego gabinetu, gdzie przygotowałem dla niej zwykły posiłek. Herbata i kanapka z pomidorem oraz sałatą. To powinno pomóc.
Kiedy ona odpoczywała na kanapie, zadzwoniłem do Roberty. Powinna wiedzieć, co się dzieje z Rhodey'm.

Roberta: Halo! Kto mówi?
Dr Yinsen: Znamy się dość długo
Roberta: Dr Yinsen? Czy... Czy wszystko gra? Słyszałam o strzelaninie
Dr Yinsen: To prawda, dlatego dzwonię... Chodzi o twojego syna
Roberta: Rhodey?
Dr Yinsen: W tej chwili jeszcze kończy się operacja... Chciałem powiedzieć, że jego stan jest ciężki i powinnaś o tym wiedzieć
Roberta: Boże! Jak do tego doszło?
Dr Yinsen: Został postrzelony w wielu miejscach przez sporą ilość kul
Roberta: Gdzie potem będę mogła się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Jeśli nie wyzionie ducha, znajdzie się na intensywnej terapii
Roberta: Na pewno przyjadę
Dr Yinsen: Wszystko będzie dobrze, Roberto

Uspokoiłem ją, choć pewnie wiele rzeczy mogło ulec zmianie, kiedy zostawiłem ich samych z tym problemem. Jednak martwiłem się o partnerkę z pracy. Nie mogła zostać sama, ale zamknąłem gabinet, by nie próbowała ucieczki. Postanowiłem zajrzeć do Pepper, czy dobrze przeżyła oddanie krwi.

**Pepper**

Niepotrzebnie mu mówiłam o Madame Mask. Przeze mnie ma drugi atak tego samego dnia. Chciałam jakoś uspokoić Tony'ego, bo jego ból narastał. Nie mógł nawet normalnie oddychać. Miał z tym problemy. Nie wiedziałam, co robić. Czekałam na ustąpienie objawów. Nie chciałam pozwolić, żeby mi tu zjechał.

Pepper: Tony, uspokój się. SHIELD na pewno ją dorwie i zginie w pierdlu
Tony: Ona... Ona musi... zginąć
Pepper: Nie myśl o tym. Rhodey nie pewno przeżyje
Tony: Nic... nie zrobiłem! To ja... miałem umrzeć! Ja... miałem tam być! Ach!
Pepper: Tony, przestań! Zwalanie na siebie winny tylko pogarsza sytuację! Musisz oddychać spokojnie, dobrze? Oddam ci resztę krwi, jeśli będzie taka konieczność, rozumiesz? A to wszystko dlatego, bo kocham cię nad życie
Tony: Pepper...

Przytuliłam męża, płacząc. Nie chciałam przeżywać gorszego koszmaru. War Machine nigdy się nie poddał, więc teraz też nie zamierza, a Tony musi to sobie uświadomić. On ciągle walczy.
Nagle zauważyłam, jak ktoś wszedł do sali. O! Nasz doktorek. To dobrze, a lekarka? Chciałam czekoladę! Chwila... Czy to na pewno ten od implantu?

Pepper: Nie ruszaj się! Idź stąd!
Dr Yinsen: Pepper, chciałem sprawdzić, jak się czujesz i chyba widzę, że przyszedłem nie w porę
Pepper: Chcesz nas zabić, tak?!
Dr Yinsen: Co? Nie! Nie jestem Mask!
Pepper: Udowodnij, bo inaczej oberwiesz paralizatorem
Dr Yinsen: Gdybym chciał was zabić, zrobiłbym to od razu, kiedy wszedłem
Pepper: Przepraszam... To... To dosyć dziwny dzień
Dr Yinsen: Nie da się zaprzeczyć... Tony, co się dzieje?
Tony: To... nic. Przejdzie mi
Pepper: Przez stres ma drugi atak
Dr Yinsen: Drugi?
Pepper: Pierwszy raz pikadełko pomogło, ale teraz nie działa
Dr Yinsen: Musi mieć czas na uzupełnienie energii. Podłączę je do ładowania i powinno być dobrze
Pepper: Doktorze?
Dr Yinsen: Tak?
Pepper: Gdzie jest dr Bernes?
Dr Yinsen: Musi odpocząć, a operacja nadal trwa. Przeciągnęła się przez pewne komplikacje
Pepper: Przeżyje?
Tony: Rhodey... On... musi... żyć
Dr Yinsen: Bądźmy dobrej myśli
Pepper: A mogę zapytać o coś jeszcze?
Dr Yinsen: Słucham
Pepper: Mogę dostać czekoladę?
Dr Yinsen: Możesz, ale najpierw zajmę się nim, dobrze?
Pepper: Poczekam

Doktorek robił swoje, a Tony upierał się, że nic mu nie jest. Był w poważnym błędzie.

~*Godzinę później*~

**Roberta**

Nie mogłam ukrywać przed Ivy, co się stało z Rhodey'm. Ryzykowała zbyt wiele, jadąc ze mną do szpitala. Stres źle wpłynie na dziecko, ale nie byłam w stanie zabronić zobaczenia się z narzeczonym.

---***---

Koniec kolejnej fazy. Fakt, to była bardzo dziwna część, ale niebawem zrobimy coś happy. Będzie becikowe, Rhodey weźmie ślub i być może Pep znowu zajdzie w ciążę. Zobaczymy ;)
PS: Blog nie został jeszcze odwieszony, ale fazę trzeba zakończyć.

Part 215: Na miejscu zbrodni

2 | Skomentuj
**Natasha**

Zebraliśmy dowody zbrodni, by później Fury pozwolił na zabicie sprawczyni. Policja zabierała zwłoki, sprzątając po masakrze. Ludzie, którzy przetrwali, byli opatrywani przez lekarzy i pielęgniarki. Praktycznie cały szpital na tym ucierpiał. Istna mordownia. Na szczęście nie wszyscy wtedy znajdowali się w zasięgu strzału, choć naszym zadaniem było ocenienie strat, szkód, ofiar oraz dorwanie Madame Mask.

Clint: Ciągle musi tu być
Natasha: Też tak myślę, ale jakim cudem wykorzystała jedną broń z różnymi pociskami? Przecież takie coś nie istnieje
Clint: Chyba nie znamy wszystkich rodzajów
Natasha: Clint, nie rozumiesz... Ona jest nieobliczalna. Jeśli przyszła tu w jakimś celu, to musi mieć kogoś na celowniku
Clint: Natasha?
Natasha: Co się dzieje?
Clint: Ktoś tu idzie

Spojrzałam na pielęgniarkę, która dziwnie się uśmiechała. Zupełnie tak, jakby po jej głowie chodził plan psychopaty. Bingo! Mój partner miał bystre oko. Znaleźliśmy tę wariatkę. Musieliśmy postępować ostrożnie. Udawaliśmy, że pracowaliśmy nad zbieraniem łusek pocisku. Gdyby miała zdolność dostrzegania małych detali, wiedziałaby, że analizowaliśmy kurz z podłogi.

**Tony**

Nie wiedziałem, czy pielęgniarka mówiła prawdę, lecz zachowywała się dosyć specyficznie. Celowo mnie zdenerwowała. Jakaś część umysłu mi mówiła o autentyczności strzelaniny. Chciałem, by Rhodey żył. Lekarze nie musieli używać defibrylatora. Pikadełko wysłało impuls do pobudzenia pracy serca. FRIDAY razem z Yinsenem zadbała o najmniejsze szczegóły, tworząc urządzenie, mogące zadziałać w najbardziej krytycznym momencie. Lekarz upewnił się, czy wszystko wróciło do normy. Powiedziałem, że jest dobrze. Pozwolił zobaczyć się z Pepper, bo dla mnie oddała swoją krew. Moja bohaterka.
Gdy pojechałem wózkiem do jej sali, zauważyłem ślady krwi na podłodze.

Tony: Co tu się stało?

Otworzyłem drzwi, podjeżdżając do łóżka rudej. Była przytomna, ale dosyć zmartwiona. Jednak cieszyła, że mogła się ze mną zobaczyć. Przytuliłem ją delikatnie.

Tony: Moja Pep... Nie musiałaś tego robić
Pepper: Chciałam, żebyś znowu był z nami
Tony: Mało brakowało, a znowu trafiłbym do grobu
Pepper: Co się stało?
Tony: Jakaś pielęgniarka próbowała mi wmówić, że Rhodey nie żyje. Miałem atak, ale pikadełko zadziałało na czas
Pepper: Pielęgniarka? Cholera! Madame Mask ciągle tu jest! Przez nią Rhodey walczy o życie!
Tony: Pepper, co się dzieje?
Pepper: Przepraszam... Nie... Nie powinnam ci tego mówić... Jest źle
Tony: Jak bardzo?
Pepper: Ciągle go operują
Tony: I ona jest za to odpowiedzialna?
Pepper: Tony...
Tony: Dorwę ją, rozumiesz?! Dorwę i zabiję!
Pepper: Tony, przestań! Uspokój się!
Tony: Ona... Ona nie ma prawa was skrzywdzić, jasne?!
Pepper: Tony!

Poczułem silny ból w klatce piersiowej. Sam sobie zawiniłem, ale bardzo bałem się o brata. Jeśli on umrze lub cokolwiek się mu stanie po operacji, znajdę Madame Mask, a później wypatroszę od środka. W furii człowiek może posunąć się do wszystkiego.
Siedziałem na wózku, trzymając się za implant. Próbowałem się uspokoić i żadne prośby Pepper w tym nie pomagały.

~*Godzinę później*~

**Ho**

Ramię zostało opatrzone, ale ponownie serce odmawiało współpracy. Drugi raz walczyliśmy, żeby przywrócić rytm zatokowy. Victoria zbladła i ledwo stała na nogach. Prosiłem ją o przerwę, ale nie chciała odpuścić. Jeśli zemdleje, ktoś inny pomoże dokończyć operację. Podała adrenalinę, aż mogliśmy odetchnąć z ulgą.

Dr Bernes: Wrócił
Dr Yinsen: A ty zaraz padniesz z przemęczenia... Dobrze się czujesz?
Dr Bernes: W miarę okej
Dr Yinsen: Znowu brałaś więcej godzin dyżuru?!
Dr Bernes: Ho, pogadamy o tym później
Dr Yinsen: Za mało odpoczywasz! Któregoś dnia wyzioniesz ducha!
Dr Bernes: Dobra... Nie męcz mnie tym. Usuńmy pozostałe odłamki

Nagle usłyszałem strzały w szpitalu. Pozwoliłem wyjść dwóm lekarzom na pomoc poszkodowanym. Przetaczaliśmy ostatnie jednostki krwi, by uratować Rhodey'go. Obiecał walczyć, więc niech nam nie utrudnia życia.

Dr Yinsen: Cholera! Ciśnienie spada! Victorio, podaj mieszankę!
Dr Bernes: Jesteś tego pewny?
Dr Yinsen: Zrób to!

---**---

Przepraszam za kolejne zawieszenie bloga. Dziś otrzymałam wyniki z matury i nie są dobre. Muszę poprawiać, więc wybaczcie. Mam nadzieję, że po poprawce nie stracę weny i chęci na dalsze pisanie ;(

Part 214: Niewinna zabawa psychopatki

2 | Skomentuj
**Ho**

Wyjaśniłem każdej osobie z personelu, gdzie dostało się najwięcej pocisków, co mogły doprowadzić do poważnych uszkodzeń. Podzieliłem chirurgów oraz lekarzy na trzy zespoły. Pierwszy miał zająć się klatką piersiową, więc ja, Victoria i jeden z specjalistów od inwazyjnych zabiegów. Druga grupa miała rozwiązać problem z nogą. Do nich należało dwóch medyków i neurochirurg. W ostatniej ekipie pozostał anestezjolog wraz z kolejną parą speców od operacji. Jeśli zdążymy na czas przed kolejnym zatrzymaniem akcji serca, Rhodey przeżyje.

Dr Bernes: Wygląda to paskudnie
Dr Yinsen: Nie musisz mi tego mówić... Dobra. Musimy wziąć się za te najpoważniejsze rany... Zrób lekkie nacięcie, bo trzeba wyjąć odłamki
Dr Bernes: Brałeś taką sytuację pod uwagę, gdyby coś poszło nie tak?
Dr Yinsen: Victorio, zawsze jest ryzyko. W każdym zawodzie... Szczypce
Dr Bernes: Cholera!
Dr Yinsen: Co zrobiłaś?
Dr Bernes: Nic, ale nie wyjmę tego. Jest zbyt blisko serca!
Dr Yinsen: Spokojnie. Zrobię to za ciebie

Ostrożnie zanurzyłem narzędzie, chwytając za kawałek pocisku. Zdołałem go usunąć, lecz ciśnienie drastycznie spadało w dół. Serce również się zbuntowało. Mieliśmy jedną opcję do wyboru.

Dr Yinsen: Podaj mi zestaw do intubacji. Już nie jest w stanie sam oddychać
Dr Bernes: Proszę
Dr Yinsen: Dziękuję... Pilnuj kardiomonitora i mów, co się dzieje
Dr Bernes: Saturacja spada
Dr Yinsen: Wiem, wiem. Czy coś jeszcze?
Dr Bernes: Potrzeba dodatkowej krwi! On tu się zaraz wykrwawi!

Pielęgniarka, która przez cały czas była na sali operacyjnej w pogotowiu, wybiegła natychmiast, by znaleźć worki z krwią do przetoczenia. Szybko intubowałem chłopaka, stabilizując parametry życiowe. Jednak daleko do końca operacji. Tylko ramię nie miało zbyt wielkich ran, ale mógł stracić nogę. To chyba najgorszy scenariusz z możliwych.

~*Dwie godziny później*~

**Sąsiadka**

Ta maska jest zajebista. Mogę być każdym i nikt się nie kapnie, że nadal zostałam w szpitalu. Zmieniłam się w pielęgniarkę. Na chwilę zatrzymałam się przed blokiem. Głupi lekarze próbowali go ocalić. Ha! Za późno. Rhodes właśnie kopnął w kalendarz. Pora na Iron Mana. Moim motywem już nie była zemsta. Po prostu chciałam się zabawić, a oni są idealnym celem. Zabicie bohaterów jednego dnia? Nikt jeszcze tego nie wykonał. Moja kolej.
Gdy znalazłam salę Starka, leżał nieprzytomny, ale żył. Widocznie trucizna nie zadziałała. Ech! Mogę mu zrobić o wiele lepszą mieszankę. Taką, że po niej nie wstanie, choć niego wystarczy wystraszyć na zawał. Budziłam śpiącą królewnę, szturchając w ramię.

Sąsiadka: Panie Stark, proszę się obudzić... Stark! Budź się!
Tony: Co... Co się... stało?
Sąsiadka: Mam bardzo złą wiadomość i muszę ją przekazać
Tony: Kim... pani... jest?
Sąsiadka: Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy. Zostałam wyznaczona, by zadbać o pana stan zdrowia. Doszło do strzelaniny w szpitalu. To cud, że pan żyje
Tony: Co?! Jaka strzelanina?! Kto... Kto mógł to zrobić?

Maszyna zaczęła hałasować, więc wpadł w zdenerwowanie, ale to za mało. Muszę dobić Anthony'ego. Tym strzałem się nie pozbiera.

Sąsiadka: Wciąż szukają sprawcy, ale... Przykro mi to mówić. Pański przyjaciel umarł na stole operacyjnym
Tony: Co?! To... To niemożliwe!
Sąsiadka: Niestety, lecz wolałabym, by to nie była prawda
Tony: Rhodey... umarł? Ne wierzę! Kłamiesz! Musisz kłamać! Aaa!
Sąsiadka: Panie Stark? Wezwijcie lekarza! Ktoś nam padł na zawał!

Od razu wparował jeden ze specjalistów.  Błąd. Raczej taki, co dopiero się uczył. Wyszłam z sali, ciesząc ze swojego zwycięstwa. A może Patricię też podręczyć? Hmm... Jeszcze nie teraz. Uśmiechnęłam się zadowolona z misji i poszłam do łazienki pozbyć się dowodów.

**Roberta**

Rhodey nadal nie wrócił. Może został z Pepper. Nie wiedziałam, co go mogło zatrzymać. Słyszałam jakiś wybuch, ale tylko przez chwilę. Gdyby ktoś został ranny, pojawiłaby się karetka ze strażą oraz policją. Martwiłam się. Ivy również. Ciągle dopytywała się o swojego narzeczonego. Nie wiedziałyśmy nic.
Kiedy przeglądałyśmy telewizję z nudów, natrafiłyśmy na program informacyjny. Strzelanina w szpitalu, gdzie pracuje dr Yinsen? Są rani i jeden był w stanie krytycznym? Co to ma znaczyć?

**Natasha**

Fury wysłał mnie z Clintem, by zbadać okoliczności ataku Madame Mask. Widziałam na podłodze mnóstwo czarnych worków z ciałami. Tyle osób zabiła, a jedna osoba wciąż walczyła o życie. Miałam pewne przeczucie, że zaatakuje znowu. Wcześniej znajdywała się na helikarierze, gdy Tony leczył swoje rany. Pepper mówiła prawdę i dlatego szef nie wywalił jej z SHIELD. Zresztą, zawsze każda para rąk do pomocy przydaje się w takim sytuacjach, jak ta.

Clint: Pociski różnego kalibru
Natasha: Dziwne bo taka broń nie istnieje, a strzelała z jednego karabinu

-----***----

Szaleństwo mnie dopadło przez głupie Yaoi. Nigdy nie błądźcie w internecie. Ostrzegam. Jak w IMAA można zrobić coś takiego? ( GenexRhodey) Ludzie, gdzie podział się mózg? No nic. Nie polecam, ale w tej notce pierwszy raz pojawia się punkt widzenia sąsiadki (naszej Madame Mask kosmitki). Macie podejrzenia, kim może być? Kree czy Skrull? Niebawem poznacie więcej faktów, ale do końca fazy jeszcze nie raz się zdziwicie, co zrobię. Pozostały dwie notki na koniec dziewiątej części.

Part 213: Poważne morderstwo

2 | Skomentuj

**Rhodey**

Piekielny ból rozchodził się przy miejscach postrzału. Rany mocno krwawiły, lecz próbowałem wezwać pomoc, by naćpali tę wariatkę jakimiś prochami na nieziemski odlot. Powoli wstawałem, trzymając się za ranę. Szedłem po korytarzu, wołając po wsparcie. Jednak znowu w moją stronę poleciały strzały. Jęknąłem z bólu, padając, ale nadal krzyczałem.

Rhodey: Aaa! Pomocy!
Sąsiadka: Przykro mi, ale to już twój koniec. Oj! A tak byłbyś szczęśliwym tatuśkiem

Nie poddawałem się, wstając na chwiejne nogi, podtrzymując ściany. Działałem jej na złość przez silną chęć życia. Miałem cel do zrealizowania i nie mogłem dać się zabić jakiejś zmutowanej staruszce. Normalna raczej nigdy nie była.
Gdy chciałem chwycić za klamkę od drzwi, wrzasnąłem przez poczucie kolejnych dziur w klatce piersiowej oraz nodze. Zaśmiała się, znikając. Na szczęście ktoś mnie zauważył, jak straciłem równowagę, upadając z głośnym hukiem oraz jękiem. Nie mogłem oddychać. Panikowałem. Jednak nie byłem sam.

Dr Yinsen: Jasna cholera! Rhodey, co się tobie stało?!
Rhodey: Ach! Ona... tu... była
Dr Yinsen: Już nic nie mów... Wezwijcie cały personel medyczny! Natychmiast! Potrzebna pomoc do wszystkich rannych!
Rhodey: Doktorze?
Dr Yinsen: Tak?
Rhodey: Co... z nimi?
Dr Yinsen: Z kim?
Rhodey: Ekhm... Pepper... Tony
Dr Yinsen: Wszystko będzie dobrze, ale ty musisz walczyć
Rhodey: Będę

Uśmiechnąłem się blado, pogrążając w ciemności. Czułem, jak moje serce przestało bić. Umierałem. Nie! To nie mogło się tak skończyć!

**Ho**

Natychmiast zabrałem chłopaka na blok. Pierwszy raz miałem do czynienia z tyloma ranami postrzałowymi. Nawet domyślałem się, kto za tym stał. Serce zaprzestało pracy i nie oddychał. Cudem będzie, jeśli przeżyje.

**Pepper**

Obudziłam się, słysząc jakieś krzyki w szpitalu. Miałam nadzieję, że transfuzja się powiodła. Myślałam, by zobaczyć się z mężem, ale byłam podpięta do kardiomonitora i kroplówki. Przecież nie zemdlałam, choć czułam utratę sił. Spostrzegłam w sali znajomą lekarkę, która zapisywała coś na kartce.

Pepper: Czekolada
Dr Bernes: Co tam mruczysz pod nosem?
Pepper: Chcę zjeść czekoladę
Dr Bernes: No tak. Oddałaś sporo krwi dla swojego męża. To był szlachetny czyn, a teraz musisz odpoczywać
Pepper: Mogę do niego iść?
Dr Bernes: Nie
Pepper: To chociaż dostanę czekoladę?
Dr Bernes: Już idę po nią i tu czekaj
Pepper: Ech! Dobra
Dr Bernes: Mówię serio. Leż
Pepper: A obudził się?
Dr Bernes: Nie spieszy mu się

Na chwilę głupawo się uśmiechnęła, ale później spoważniała. Zaczęła z kimś nawijać szpitalne ploteczki. Na początku tak mi się wydawało, lecz usłyszałam coś niepokojącego. Bałam się, pojmując stan zagrożenia.

Dr Bernes: Chyba sobie kpisz. Urządziła sobie strzelnicę ze szpitala?! Mhm... Mam im powiedzieć?
Pepper: Co się dzieje?
Dr Bernes: Przytomna i tyko potrzebuje cukru... No dobra. Zaraz do ciebie dołączę. Damy radę

Rozłączyła się tak szybko, jak zaczęła rozmowę.

Dr Bernes: To chyba twoje szczęście... Muszę cię tu zostawić samą. Jest nagły kryzys
Pepper: W całym szpitalu? Słyszałam jakieś hałasy i pomyślałam, że coś się szykuje
Dr Bernes: Doszło do strzelaniny
Pepper: Wiem... Dużo rannych?
Dr Bernes: Są też ofiary. W tym...
Pepper: Proszę powiedzieć
Dr Bernes: Rhodey walczy o życie
Pepper: Boże! To nie może się dziać! Fakt, że na niego narzekam, ale jest moim przyjacielem! Kto mógł do tego dopuścić?!
Dr Bernes: Ty doskonale znasz tę osobę
Pepper: Kurwa! Znowu ona?!
Dr Bernes: Nie uciekaj, dobrze? Jesteś wyczerpana i później dopiero zobaczysz się z Tony'm
Pepper: Na pewno?
Dr Bernes: Tak

Więcej nie powiedziała, biorąc jakieś wiadro z ... krwią. Rhodey, nie umieraj! Co ci do głowy strzeliło, by się z nią bawić?!

**Ho**

Ledwo zdołałem przywrócić krążenie i znowu stan był niestabilny. Wezwałem Victorię i innych specjalistów do pomocy, ale z tym będzie dużo roboty. Ramię, klatka piersiowa oraz noga. Musieliśmy działać, nim organizm ponownie się zbuntuje, a brakowało leków.

Part 212: Zamachowiec

2 | Skomentuj

**Katrine**

Ojciec wbijał wzrok w Matta, lecz nie chciał zrobić mu krzywdy. Lekko cofnął się do tyłu, zmieniając punkt obserwacji na mnie. Bałam się, co chciał powiedzieć. Jeśli usłyszał każde słowo z rozmowy, będę miała duży z nim problem.
Gdy skończył wbijać swoje ślepia, znowu się zapytał. Zadał pytanie, na które wciąż nie otrzymał odpowiedzi.

Duch: Jestem cierpliwy, ale to ma swoje granice, więc powiedzcie mi, czy naprawdę spaliście ze sobą
Katrine: Tato...
Matt: Zgadza się. Zrobiliśmy to
Katrine: Raz, lecz nic z tego nie będzie
Duch: Słyszałem wystarczająco wiele... Mam do ciebie jedno pytanie, Matthew. Jak facet do faceta
Matt: Jakie?
Duch: Jak bardzo kochasz Katrine? Czy byłbyś w stanie ją obronić nawet przed nią samą?
Matt: Nie rozumiem
Duch: Czy masz na tyle siły, żeby dbać o jej bezpieczeństwo, aż do utraty sił?
Matt: Chyba tak
Katrine: Czego od nas chcesz?
Duch: Chcę być pewny, że nie robię błędu
Katrine: Czyli?
Duch: Koniec z obserwacją. Bądźcie razem, jeśli tego chcecie
Katrine: Naprawdę?

To musiał być sen. Taki piękny sen. Zgodził się na naszą miłość? Podejrzane. Coś za tym się kryło. Przytuliłam go, piszcząc z radości. O mało nie udusiłam taty, ale czułam się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.

Duch: Tylko mi się nie rozklejaj, Katrine. Nie tego cię uczyłem
Katrine: Dlaczego zgodziłeś się na...
Duch: Chciałem odnowić zaufanie, bo raczej twoja matka opuściła nas na zawsze
Katrine: Rozmawiałeś z nią?

Nie zdołałam usłyszeć odpowiedzi, bo zniknął. Cieszyłam się z zakopanego topora wojennego, choć nie powiedział, czy nadal walczy ze Starkami. Oby nie. Do szczęśliwego zakończenia potrzebuję tylko pogodzenia rodzin i powrotu matki z Hydry.

**Madame Hydra**

Rodzina. Duch pragnął tego, ale musiałam odciągnąć Katrine od niebezpieczeństw. Nienawidzi mnie, bo próbowałam zabić tego synka od Iron Mana. Z jednej strony chciałabym do nich wrócić, lecz musiałabym znaleźć zastępstwo na moje miejsce. Baron nie może zostać sam przy rządzeniu tak ogromną organizacją.
Nagle usłyszałam czyjeś krzyki, a potem ten diabelny śmiech Madame Mask. Nie miałam snu. To działo się naprawdę. Poszłam sprawdzić, co się dzieje. Na podłodze leżeli martwi agenci.

Madame Hydra: Mask! Dopadnę cię!

Przy jednym z ciał znalazłam jakąś kartkę. Nie rozumiałam słów. Czego ona chciała? Zemsty? Nie była człowiekiem, a i tak miała nierówno pod kopułą.

To dopiero początek

~*Dwie i pół godziny później*~

**Rhodey**

Pepper została zabrana do sali zabiegowej na oddanie krwi do transfuzji. Tak bardzo chciała uratować Tony'ego. Powinna już wrócić. Co się dzieje? Poszedłem do barku po kawę, bo dość długo siedziałem, czekając na informacje.
Gdy wróciłem z napojem, usłyszałem strzały na korytarzu. Ludzie uciekali w przerażeniu, zaś ochrona szukała sprawcy. Schyliłem się, dopatrując strzelca. Myślałem, że oszaleję. Madame Mask strzelała do wszystkich. Nie miałem zbroi, ale musiałem ją powstrzymać. Szybko pobiegłem, schylając nisko głowę, by nie oberwać.

Sąsiadka: O! War Machine
Rhodey: Cholera!
Sąsiadka: Nie zapomniałam o tobie. Hahaha!

Uciekałem, próbując ogłuszyć ją gaśnicą, którą znalazłem na korytarzu. Jednak przez chwilę stała się moją tarczą, aż musiałem wymyślić coś innego.

Sąsiadka: Akuku!

Nie spodziewałem się oberwać z tyłu. Teleportowała się, czy jak? Poczułem ból w ramieniu oraz klatce piersiowej. Oberwałem dwoma pociskami. Na pewno nie więcej? Niczego nie byłem pewny.

Part 211: Trochę przegięłam

0 | Skomentuj

**Pepper**

Cała uwaga skupiła się na nas. Nic dziwnego, skoro krzyczałam na całe gardło, by ktoś przyszedł pomóc. Z jakiejś sali wyszła Victoria. Jeśli doktorek zdołał jej wyjaśnić, do czego doszło w bazie powietrznej SHIELD, będzie wiedziała, że czas się kończył. Sprawdziła stetoskopem bicie serca oraz oddech. Od razu chwyciła go, zabierając na OIOM.

Dr Bernes: Przygotujcie zestaw go intubacji! Natychmiast!
Pepper: Będzie żył?
Dr Bernes: Podobno został otruty, tak?
Pepper: Tak
Dr Bernes: Najpierw ustabilizuję jego stan, a wy poczekajcie
Pepper: Ja muszę tam być!
Rhodey: Pepper, odpuść
Dr Bernes: Zrobię, co się da, ale na razie nikt nie wchodzi

Zamknęła drzwi i nawet przez szklane drzwi nie mogłam zauważyć, co robiła. Bałam się o Tony'ego, ale skrywałam to w sobie. Rhodey próbował mnie uspokoić. Na marne, bo wkurwił mnie do takiego stopnia, że znowu zaczęłam się z nim kłócić.

Rhodey: Zdążyliśmy na czas... Teraz tylko czekać
Pepper: Ale musiałeś tak wolno jechać?! Gdyby nie ja, to szybciej udusiłby się w aucie! Gdzie ty miałeś oczy?! Miałeś obserwować Tony'ego, a ty kurwa odpierdalasz grę w policjanta! Chciałeś, żeby umarł?!
Rhodey: Pepper, uspokój się
Pepper: Nie przerywaj mi!
Rhodey: Wiem, że nawaliłem, ale wszystko przez wcześniejsze otarcie się o śmierć
Pepper: Co takiego?!
Rhodey: Mało brakowało, a nie pojechałbym po ciebie
Pepper: Teraz było tak samo! Kim oni są?!
Rhodey: Niezarejestrowane pojazdy. Myślę, że to Hydra
Pepper: Albo ta pieprzona żmija! Zabiję ją! Zabiję!
Rhodey: Pepper, cicho. Chorzy ludzie tu leżą
Pepper: Ona też jest chora i wsadziłabym ją na krzesło elektryczne na popieszczenie ciała prądem
Rhodey: Pepper?
Pepper: Co?
Rhodey: Twój telefon dzwoni
Pepper: Chcesz się mnie pozbyć?
Rhodey: Tak

Oberwał łokciem w brzuch za ten głupawy uśmieszek. Sprawdziłam osobę, która chciała pogadać. Świetnie. Zastrzeżony. Pewnie Fury. Cholera! Nie chcę gadać z tym patafianem, lecz odbiorę dla świętego spokoju. Znowu pytał o Tony'ego. Nie mogłam się powstrzymać i wygarnęłam mu wszystko, co ja myślę o SHIELD.

Pepper: Tak szybko z nim nie pogadasz, bo twoja "zajebista" załoga nie zauważyła szczura na pokładzie! Wiesz, czemu mnie wkurwiłeś?! Bo to wasza wina, że Tony został otruty przez Madame Mask! Jak kurwa można być tak ślepym?!
Generał Fury: Nie przeginaj, młoda panno
Pepper: Jestem mężatką! I nie odczepię się! Powinnam pozwać każdego agenta, co wtedy pilnował poziomu medycznego! Zrobiłabym ci taką jazdę, żebyś mnie popamiętał, Fury!
Generał Fury: Potts, jeszcze jedna taka odzywka, a stracisz uprawnienia agentki
Pepper: A więc tak grasz? Straszysz? Świetnie! Po prostu kurwa świetnie!

Rzuciłam telefonem o podłogę, choć faktycznie trochę przegięłam. Jacyś obcy ludzie, co również czekali na jakieś informacje na temat swoich bliskich, wbijali swoje ślepia we mnie. Zaśmiałam się i na chwilę usiadłam, chowając przed ich spojrzeniami.
Nagle zrobił się ruch w sali. Pojawiła się lekarka. Nie wyglądała, żeby miała dobre wieści.

Dr Bernes: Ustabilizowałam stan Tony'ego. Oddycha przez respirator i żyje. Jednak nie mamy odtrutki, więc jedyną opcją jest transfuzja
Pepper: Zgadzam się!
Rhodey: Pepper?
Pepper: Zrobię wszystko! Wszystko, by ocalić męża!

**Katrine**

Czułam się obserwowana, ale nadal musiałam pogadać z Mattem o naszej wpadce z dzieckiem. Żadna ze tron nie byłaby happy na becikowe w tak młodym wieku. Chodzimy do szkoły, więc na tym powinniśmy się skupić. Mimo czucia czyjegoś wzroku, przyznałam się do swoich obaw.

Katrine: Mój ojciec mnie zabije, jeśli wpadłam
Matt: Katty, nie musisz się martwić
Katrine: Przecież nie mieliśmy zabezpieczenia
Matt: Wiem o tym, ale prawda jest taka, że nadal jesteś dziewicą
Katrine: Czyli?
Matt: Mieliśmy wielkie szczęście, bo gdybym się przebił, to już mogłabyś panikować
Katrine: Och! Więc jest dobrze

Już chciałam go pocałować, lecz zauważyłam, że coś poruszyło się w rogu. Z cienia wyszedł mój ojciec. Wiedziałam, że ktoś nas podglądał. Chciałam mu wszystko wytłumaczyć, lecz nie dał mi dojść do słowa. Niebezpiecznie zbliżył się do Matta.

Duch: Dobrze słyszałem? Ośmieliłeś się zbliżyć do mojej córki?

----****----

Tak. Osobiście wiem, że przegięłam z wulgaryzmami. Chyba skądś jest oznaczenie na blogu, by czytać na własne ryzyko. Tak to już jest, jak coś cię mocno wkurwi i trzeba się na czymś wyżyć. Ja wykorzystałam tu emocje Pepper, więc tytuł też świadczy o moim szaleństwie. Sąsiadka jest kosmitką, jakieś auta próbują zabić Rhodey'go i Pepper, a do tego wszystkiego znowu mamy dramacik. Nie wiem, jak wy, ale to moje ulubione klimaty ;)
© Mrs Black | WS X X X