Part 100: Druga przeszkadzajka

0 | Skomentuj

**Pepper**

Myślałam, że oszaleję, jak to wszystko wolno trwało. Chciałam już go poczuć w sobie. Poczuć, że staliśmy się jednością, a on dalej się ślimaczył niczym mucha w smole. Jeśli ktoś nam teraz przerwie, zabiję bez litości. Zabiłam dwie osoby, więc nie stanowi to kłopotu.
Zamyśliłam się... Co ma być, to będzie. Nie zauważyłam, jak byłam bez majtek i wtedy poczułam kilka jego palców, które cholernie są zwinne. Wsunął je, poruszając nimi wewnątrz, a później wysunął. Byłam tak podniecona, że musiałam się o coś chwycić. Akurat natrafiłam na róg kanapy. Błagałam, by robił tak dalej. Coraz mocniej, szybciej... Aż doprowadził mnie do szaleństwa.

Pepper: Błagam... Zrób to... Jestem tylko twoja
Tony: Jak zechcesz, księżniczko

Tak... Czułam te pożądanie, a on razem ze mną. Wariowałam... Chciałam, żeby był we mnie. Kiedy wysunął po raz ostatni swoje palce, powoli zbliżał się... Tak powoli, że KURWA ZNOWU KTOŚ PRZESZKODZIŁ. Spojrzałam, kto tak skrzypnął drzwiami. RHODEY? TRZYMAJCIE, BO ZAMORDUJĘ!

Pepper: Co to kurwa ma być?!
Rhodey: Wybacz. Przeszkodziłem wam?
Pepper: A jak myślisz?
Rhodey: Eee... Ładny masz tyłeczek, Pepper, ale może się ubierzesz. Muszę z tobą porozmawiać
Pepper: JA CIĘ ZABIJĘ!

<<Tony nie miał prezerwatyw>>

Tony: Jak ty...

<<Włączyłeś hibernację na 10 minut>>

Tony: Kurwa mać!
Rhodey: Oj! Uspokój się. Chyba nie chcesz mieć kolejnych bachorków? Zapominasz o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Tony, co się z tobą dzieje?
Pepper: Tony, mam propozycję. A raczej Rhodey się tym zachwyci
Tony: Pepper...
Pepper: Chcesz się bzykać z moim mężem? Nie wstydź się. Wiem, że ci się podoba, bo ja już mam dość. Zostawię was samych

Chwyciłam koc z ziemi, przykrywając się nim i wszelkie swoje ubrania wzięła ze sobą do łazienki. Cholera, Pepper! Kogo ty poślubiłaś?! Bezmózgiego geniusza?!

**Tony**

Byłem w szoku. Niczego nie rozumiałem. Pep już na dość i ja też, ale z propozycji nie skorzystam. Cieszę się, że widzę mojego przyjaciela, lecz trafił na zły moment. Od razu spytałem, jaką ma do nas sprawę.

Rhodey: Dziwne. Nic nie wiesz? Pepper nic ci nie mówiła? Moment... Przecież nie skończyłeś terapii. Skończyłeś?
Tony: Niby tak, ale pod warunkiem, że będzie mnie pilnowała, a ty MUSIAŁEŚ NAM PRZERYWAĆ?!
Rhodey: Wybacz, ale to to ważne. Kontroler powrócił
Tony: Co? Ale? Nie! Wkręcasz mnie? To niemożliwe!
Rhodey: Przez niego, mój ojciec leży w szpitalu wojskowym w Jersey. Ma złamane przedramię i coś z głową, bo przez chwilę nic nie pamiętał. Na szczęście żyje, ale Kontroler nadal pozostał na wolności
Tony: Niemożliwe. Czemu teraz się ujawnił? Czego chciał? Poczekaj...

Szybko wziąłem swoje ubrania, przebierając się. Po kilku minutach znowu kontynuowaliśmy rozmowę. Teraz byłem przekonany, że muszę wrócić do akcji, by nie było więcej ofiar.

Tony: Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałeś?!
Rhodey: Uspokój się. Byłeś na terapii. Nie chciałem cię denerwować, więc nie dzwoniłem
Tony: Czego on chciał od twojego ojca?
Rhodey: Był przynętą na mnie, bo interesowała go zbroja War Machine
Tony: Rani ludzi, bo potrzebuje pancerza?! To głupie! Jeśli go spotkam, przysięgam... że... dorwę drania. Słyszysz?! Dorwę... Kontrolera... Dorwę... go
Rhodey: Tony!

Byłem wściekły, aż poczułem ten ścisk przy implancie. Chwyciłem się za miejsce bólu, oddychając w miarę spokojnie. Choć efekty stresu zniknęły, dalej czułem się słabo.

**Rhodey**

Niepotrzebnie mu mówiłem. Przeze mnie znowu odbija się to na jego zdrowiu. Mogłem przemyśleć, co chcę powiedzieć, a nie gadać na żywioł. Poniosło mnie. Ledwo stał na nogach, podtrzymując się stołu roboczego. Pomogłem mu dojść do kanapy, by tam się położył. Niefortunnie ponownie zjawiła się Pepper. Nie będzie zachwycona.

Pepper: Dobra. Już możesz mnie normalnie oglądać. Eee... Chłopaki, czy coś nie gra? Tony!

Podbiegła do nas przerażona. I znowu musiała się uspokoić.

Tony: W porządku. To... nic
Pepper: Nie kłam
Tony: Zwykły atak. Dam radę. I tak... muszę pracować
Rhodey: Wykluczone! Nie pozwalam
Pepper: Ja też
Tony: Nie rozumiecie? Kontroler stanowi zagrożenie i jako Iron Man muszę zbadać sprawę, ale nie sam
Rhodey: Pamiętaj, że na mnie zawsze możesz liczyć
Tony: Nie będę cię w to mieszał
Rhodey: Przykro mi. Już jestem wmieszany do tej sprawy. Nie wymigam się
Pepper: Jako twoja żona, jestem z tobą bez względu na cenę
Tony: Ktoś musi zająć się dziećmi, gdyby coś poszło nie po mojej myśli, a Duch może mieć informacje, które pomogą ustalić następny ruch Kontrolera. Nie chcę was narażać
Rhodey: Ale Duch też ma rodzinę
Tony: Tylko, że ma zawsze takie samo ryzyko w swojej "pracy"

Wstał z kanapy i podszedł do stanowiska z narzędziami. Chciał budować zbroję. Nie mogę pozwolić, by lekceważył zalecenia. Yinsen mnie powiesi, jak znowu będzie musiał go operować lub gorzej. Wypisywać akt zgonu. Postanowiłem pomóc mu, a Pepper też była chętna, bo jesteśmy drużyną. Działamy razem albo wcale. Skoro mój ojciec został w to wplątany, czuję się zobowiązany do brania udziału w planie Tony'ego. Tylko, czy dobrze robi? Co to za plan?

---***---

100 partów. Uwierzycie? A to nie koniec przygód naszych bohaterów. Jeszcze na dziś przygotowałam specjalną notkę. Pojawi się po południu.

Part 99: Dziecięca ciekawość

0 | Skomentuj

**Tony**

O dwunastej znaleźliśmy się w zbrojowni. Dzieci położyliśmy na kanapie, a Pepper jakaś była nieobecna, odkąd wyjechaliśmy z zakładu. Do tego wszystkiego potrzebuję porozmawiać z Rhodey'm, czy jacyś przestępcy wyszli.

Pepper: W porządku. Maluchy są spokojne, ale niech będą przypięte pasami do łóżeczek. Przynajmniej nie uciekną
Tony: Pepper, czy możesz w końcu ze mną normalnie rozmawiać?
Pepper: Przecież mówię. Czego chcesz? A! Miałeś mi wyjaśnić o FRIDAY. Czyż nie?
Tony: No tak. Z początku chciałem, by przypominała głosem moją matkę, a potem plany się zmieniły, jak poznałem ciebie. Chciałem, by twoja część osobowości towarzyszyła mi przez całe życie, gdy będzie mnie pochłaniać praca w zbrojowni. Teraz muszę wziąć się za nową zbroję
Pepper: Najpierw zajmijmy się czymś innym

Wzięła łóżeczka i odniosła je do części domowej, która wymagała remontu. Dobrze, że baza jest blisko domu Roberty. Chwila... Co ona kombinuje? Zgasło światło. O! Już wiem, co się szykuje.

Tony: Tęskniłaś za mną, prawda?
Pepper: I to bardzo. A ty też?
Tony: Oczywiście, więc możemy...
Pepper: Tak. Jesteśmy sami... To prowadź

Uśmiechnąłem się do niej i odważnie wykonałem pierwszy krok. Pocałowałem ją namiętnie, a dłonie dotykały jej włosów, schodząc do twarzy. Nawet w półmroku była piękna. Ostrożnie manewrowałem rękami, rozpinając każdy guzik koszuli, aż została popchnięta na kanapę. Wiedziałem, że tego chciała, dlatego nadal byłem delikatny. Nie spieszyłem się, żeby nie zepsuć nastroju. Ona też miała odwagę, gdy swoją grę zaczęła od paska spodni, który bez wielkiego wysiłku porzuciła w kąt. Później usiadłem na niej okrakiem, całując ponownie w jej usta, pragnąc kolejnego ruchu. Nie musiałem zbyt długo czekać. Pozbawiła mnie bluzki, a ja owinąłem rękoma się wokół jej szyi, zatrzymując się tam przez chwilę.

**Pepper**

Serce biło mi, jak szalone. Nie wiedziałam, czy dobrze robimy. Bałam się, że ktoś nas przyłapie. Tylko kto? Rhodey ma się z nami zobaczyć gdzieś po dwudziestej. Hmm... Tak sądzę. Nikt nie może przerwać. Za długo się ze mną bawił i poszłam na całego. Szybko pozbawiłam go spodni, a on nie miał kłopotu z wyrzuceniem spódnicy wraz z rajstopami gdzieś na tył kanapy. Położył się na mnie, wędrując dłońmi przy piersiach. Oho! Już wiem, co się szykuje.

<<Nie zapomnij o gumkach>>

Tony: FRIDAY, nie odzywaj się!
Pepper: Ma rację. Nie chcę kolejnych rozbrykanych dzieci. Ledwo radzę sobie z dwójką
Tony: Haha! Ja też, a ty milcz

Gwałtownie wstał, wyłączając systemy w zbrojowni, a potem znowu się na mnie rzucił. Brutal. Ech! Niech mu będzie. Całował tak namiętnie, że chciałam się z nim kochać bez względu na konsekwencje.

Pepper: Tony?
Tony: Tak?
Pepper: Na pewno dobrze robimy?
Tony: Haha! Chyba tak
Pepper: Bez zabezpieczeń
Tony: Hehe! Bez. Przeszkadza ci?
Pepper: Trochę
Tony: No chodź tu do mnie, kochanie

**Lily**

Głupia mama. Musiała nas uwięzić. Eee... Dla mnie to nie problem. Mogę się uwolnić. Okej. Gdzie ten nieszczęsny pasek? A! Tu jest to dziadostwo. Nie zajęło mi zbyt wiele czasu i byłam wolna. Miałam tyle siły, ze wyrwałam pasek. Hałasy dalej nie ustąpiły? Muszę zebrać wsparcie.

Lily: Matt... Matt!
Matt: Spać
Lily: Pobudka, gjupku!
Matt: Lily, ne
Lily: Nie ma nie! Mama i tata bjojom. Musimy coś źlobić
Matt: Spij
Lily: Kjetin

Trzepnęłam go ręką w twarz i już się książę zbudził, zrywając swoją uwięź. Skoczył na podłogę, a ja razem z nim. Do licha! Co my chcemy zrobić?

Matt: Co?
Lily: Musimy im psiejwać
Matt: Ale cio?
Lily: Źle sie dzieje. Źle
Matt: Ech! Ziobacimy
Lily: No to iciemy?
Matt: Tak
Lily: Nie ma odwjotu
Matt: Wiem

**Tony**

Bez wahania posunąłem się do najważniejszego. Pep mi ufała i była rozluźniona, że mogłem działać. Uśmiechnąłem się, składając pocałunki na jej brzuchu, a kiedy chciałem już zerwać z niej majtki, usłyszałem jakiś tupot nóg. Dwie osoby... Cholera! Kto nam przerywa? Od razu znalazłem jakoś koc, owijając nim swoją ukochaną, a ja po prostu się skuliłem obok niej.

Lily: Mama!
Matt: MAMA!

Dzieci? Nie powinny spać? Cholera! Przerąbane. Kto jeszcze będzie chciał nam przerwać, zabiję bez wahania. Pep chwyciła maluchy, zabierając je do części domowej, ale Matt się wyrwał i podbiegł do mnie, pokazując palcem.

Matt: Tata! To jest źle. Bajdzio źle
Tony: Matt, nie pouczaj mnie. Wiem, co robię. Kiedyś sam się o tym dowiesz, ale na razie jesteś za mały
Matt: NE!

Tupnął nóżkami, biegnąc do siostrzyczki. Po kilku minutach, Pep wróciła. Lekko zdenerwowana, ale nadal chętna.

**Pepper**

Dzieciaki takie małe, a mają bardzo dobry słuch. Musimy się uciszyć, by ktoś jeszcze inny nie wszedł. Tony lekko też zaczął tracić równowagę. Jednak dalej kontynuowaliśmy, co zaczęliśmy. Zrzuciłam z siebie koc i położyłam się na nim sprawnie, schodząc dłońmi do jego bokserek. Pozostał jeszcze jeden ruch. Jeden.

Part 98: Nareszcie razem

0 | Skomentuj

**Tony**

Chciałem jej wszystko wyjaśnić o FRIDAY, ale raczej psychiatryk nie był odpowiednim miejscem do takich spowiedzi. Nawet zapomniałem, że Andrew słyszał całą naszą rozmowę. Po części mu ufałem, ale na razie nie powiem o Iron Manie. Dzieci były spokojne i wyglądały na szczęśliwe, a Pep dalej zgrywała focha.

Tony: Nadal się na mnie gniewasz?
Pepper: Ech! To nie to.. Zostaniesz z dziećmi na chwilę? Muszę do kogoś zadzwonić
Tony: Pepper, czy ty...
Pepper: Do Rhodey'go, jeśli jesteś ciekaw
Tony: Coś się stało?
Pepper: Nie wiem, dlatego chcę się upewnić. Zaraz wrócę, a do tej rozmowy wrócimy później. Nie wywiniesz się, Tony Oj! Nie wywiniesz się z tego, Tonusiu

Pogroziła mi palcem i poszła do budki telefonicznej razem z lekarką. Andrew się śmiał pod nosem, że nie zdołał się z tym ukryć. Wziąłem maluchy na kolana, ale były ciężkie. Bardzo szybko rosły, a przecież ledwo minęło pięć dni. Lily śmiała się z nie wiadomo, czego, zaś Matt zerwał się na nogi, biegając po całej jadalni.

Andrew: Ruchliwe masz te dzieci, choć wspominałeś jedynie o synu
Tony: Wiem, bo właśnie Matt skrzywdził swoją siostrzyczkę, która też ma implant. Jednak już mu wybaczyłem i będę nadal walczył
Andrew: Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem, ale oberwałeś w pysk od swojej żony? Za co?
Tony: No tak. Pepper jest tą moją ukochaną. Dzięki niej, zapomniałem o zemście
Andrew: Za to ona cię uważa za zdrajcę. Naprawdę zdradziłeś ją z komputerem?
Tony: Hahaha! Nie! Tu chodziło o to, że jak ją poznałem, chciałem czuć jej obecność, choć na początku w zamyśle myślałem nad głosem matki, która umarła, gdy miałem 5 lat
Andrew: Oj! Wkopałeś się, Tony. Wkopałeś
Tony: Jakoś się z tego wyplączę. Wyjaśnię jej
Lily: Mama cie nie lubi
Tony: Lily? Ty umiesz mówić więcej słów? Niezwykłe, że wystarczyło kilka dni
Lily: A ty?
Tony: Co?
Lily: Lubiś jom?
Tony: Ja ją kocham, Lily
Lily: Mama nie mose plakać, bo ty jej nie lubiś
Andrew: Hehe! Teraz córka ci daje popalić
Tony: Pomożesz mi?
Andrew: Ech! To twoje życie, ale spróbuj jej jakoś przekazać swoje uczucia
Tony: I powiedzieć o Iron Manie

Ups! Wymsknęło mi się. Powiedziałem o tym na głos. Zresztą, może tego nie usłyszał?

Andrew: Czemu o Iron Manie?

Ajć! A jednak usłyszał. Co teraz? Są dwie opcje. Albo powiedzieć prawdę, co wiąże się z wpakowaniem go w niezłe bagno lub skłamać, mówiąc o pomyłce. Na szczęście w porę pojawiła się Pepper z lekarką.

**Pepper**

Niby wróci dzisiaj, ale z Rosji ma daleką drogę do nas. Biedny jego ojciec. Przez Kontrolera mógłby umrzeć, bo całe zamieszanie skupiało się na zbroi War Machine. Czasem mam dość tego ciągłego ryzyka, ale z Whitney miałam sprawę osobistą, którą wygrałam.

Dr Bernes: No dobrze, Tony. Możesz dzisiaj opuścić zakład, ale pod jednym warunkiem
Tony: Jakim?
Dr Bernes: Pepper będzie cię miała na oku. Jeśli zobaczy, że świrujesz, wracasz na terapię. Pasuje?
Tony: Zgoda
Lily: Mamo!
Pepper: Co, skarbie?
Lily: On cie nie lubi
Pepper: Nieprawda. On mnie kocha. Skąd taka myśl, że mogłoby być inaczej?
Andrew: Przepraszam, że się wtrącę, ale ona zrozumiała, co mówiliście o tej FRIDAY
Pepper: Eee...
Tony: Ach! No tak. Zapomniałem ci przedstawić mojego przyjaciela, który mi pomaga. To Andrew
Pepper: Miło mi. Jestem Pepper
Andrew: Wiem. Mówił o tego już nie jeden raz
Dr Bernes: Hmm... To wy sobie pogadajcie i tu masz wypis. Trzymaj się i nie ignoruj zaleceń
Tony: Haha! Dobrze i dziękuję
Pepper: A Lily?
Dr Bernes: Też może

Tak się cieszyłam, że Tony wrócił do nas, a jeszcze pozostało zobaczyć się z Rhodey'm. No i kwestia nowego domu. Chwila... No nie wierzę! Znowu Matt zniknął! Ja go naprawdę kiedyś przywiążę.

Tony: Wszystko gra?
Pepper: Znowu mi zwiał
Lily: Matt!
Pepper: Lily, nie! Stój!

Teraz i ona się zerwała, biegając po pomieszczeniu w poszukiwaniu braciszka. Dobrze, że będę miała wsparcie męża, bo to, że ja urodziłam dzieci, nie oznacza opierdalanie się drugiej strony tego małżeństwa. Andrew też postanowił nam pomóc w szukaniu tych małych wiercipięt. Po jakiś może pięciu minutach odnalazły się. Gdzie były? Szperały w lodówce. Od razu chwyciłam Lily, a Tony wziął Matta. Dzięki zablokowaniu drogi ucieczki przez Andrew, zdołaliśmy dorwać dzieciaki. Wszyscy poszliśmy do sali Tony'ego, by tam mógł przygotować się do wyjścia.

Tony: Dziękuję ci za wszystko. Będziemy w kontakcie?
Andrew: No pewnie. Cieszę się, że mogłem pomóc, a ostatnio napisałem list do Rachele
Tony: I jak?
Andrew: Napisała mi, że przyjedzie mnie odwiedzić
Tony: Powinieneś już dawno opuścić zakład. Wyglądasz na zdrowego
Andrew: Bo jestem, ale chcę pomagać takim osobom, jak w twoim przypadku
Pepper: Ja też ci dziękuję, że pomogłeś Tony'emu
Andrew: Nie ma za co

Tony dość szybko spakował się oraz przebrał w swoje normalne ciuchy. Żeby maluchy nam nie uciekły, położyłam je do łóżeczek, przypinając paskiem. Ostrożności nigdy nie za wiele.

**Tony**

Pożegnałem się z Andrew po przyjacielsku i miałem nadzieję, że znowu się zobaczymy. Tak wiele dla mnie zrobił, więc nie zapomnę, czego dokonał. Uratował moje życie, ratując od szaleństwa z przeszłości. Kiedyś nadejdzie ten czas, że powiem mu o Iron Manie i być może będzie z nami walczył w obronie dobra.

Part 97: FRIDAY

0 | Skomentuj

**Pepper**

Lily nadal spała, choć wydawało mi się, że z tą regeneracją lekarz mnie okłamał. Przeżyję wszystko, ale nie kłamstwo. Martwiłam się o nią, a Matt nie chciał siedzieć na kolankach. Ciągle wspierał swoją siostrzyczkę, trzymając na ręce. Byłam załamana, że przybyłam za późno.

Matt: Dobze?
Pepper: Chyba tak
Matt: Ne
Pepper: A jak ma być? Ona mogła ją zabić i jeszcze ty widziałeś, jak zabijam Whitney!
Matt: Mamo, nie ksyc
Pepper: Przepraszam. Po prostu... Boję się
Matt: Pseplasam
Pepper: Matt?
Matt: Plose, wybac mi
Pepper: Oj! Skarbie. Już dawno ci wybaczyłam. Wiem, że nie chciałeś skrzywdzić Lily. To te głupie geny i twój tata też o tym wie
Matt: Kiedy wlóci?
Pepper: Najpierw niech ona wyzdrowieje, a później się z nim zobaczymy
Matt: Tak?
Pepper: Tak... Chodź tu do mnie

Wskoczył mi na kolanka i wtulił się w moje ramię. Matt sobie uświadomił, co zrobił Lily. I tak mu dawno wybaczyłam. Nagle miałam wrażenie, że ruszyła rączką, a oczy się powoli otwierały. Czyżby się budziła? Chłopczyk od razu się zerwał i nie wiedziałam, czemu, ale zaczął ją szturchać. Natychmiast wstałam z krzesła, by go wziąć znowu do siebie, ale on był uparty.

Matt: Mamo!
Pepper: Zostaw ją. Daj jej spać
Lily: Mama?
Pepper: Jestem tu... Jestem...
Lily: Dzienkuje
Matt: Plose
Pepper: Dobrze, że nic ci nie jest. Jak będziesz w stanie... Lily, co ty robisz?

Nie wierzę. Odpięła się od kardiomonitora i kroplówki, stając na nogi. Zaczęła biec, a Matt razem z nią. Byłam w szoku. Ona chodzi! Akurat lekarka weszła do sali. Też się zdziwiła na widok dzieci, które z żywą energią wybiegły na korytarz, biegając po całym szpitalu

Dr Bernes: Chyba wiem, kogo szukają
Pepper: Kogoś? A nie latają, bo im się nudzi?
Dr Bernes: Haha! Nie w tym przypadku. Szukają Tony'ego. Tęsknią za nim. Nie zauważyłaś?
Pepper: Nie bardzo
Dr Bernes: Pomogę ci je złapać, bo Lily powinna jeszcze leżeć
Pepper: Coś jej dolega?
Dr Bernes: Jest dobrze, ale muszę obserwować działanie implantu, czy funkcjonuje prawidłowo
Pepper: Dobrze. LILY, WRACAJ TU! TY TEŻ MATT!
Dr Bernes: Możesz nie wrzeszczeć? Leżą tu też inni pacjenci, którzy bardzo potrzebują spokoju
Pepper: Przepraszam

Ruszyłyśmy do biegu, żeby złapać maluchy. Nie, aż takie małe, bo rosły, jak na drożdżach. Mam nadzieję, że później będą dorastały, jak ludzie, a geny Makluan jedynie wpłyną na ich wrodzone umiejętności. Jakie? Nie mam pojęcia.

**Tony**

Razem z Andrew zdecydowaliśmy, by Victoria nie dowiedziała się o tym incydencie, jeśli chcę szybko wyjść na wolność. Właśnie siedzieliśmy w jadalni na śniadaniu. Zjadłem suchą bułkę, bo na nic nie miałem smaku. Za to on zjadł dwie bułki z masłem i pomidorem. Nie widziałem po nim zmęczenia, czy chęci narzekania przez siedzenie w zakładzie.

Andrew: Co się dzieje?
Tony: Nic. Jakoś nie jestem głodny
Andrew: Może jesteś chory?
Tony: Nie. Raczej nie mam apetytu i tyle. Zjem więcej, jak na serio zgłodnieję
Andrew: Masz szczęście
Tony: Czemu?
Andrew: Bo trafiłeś na mnie. Są tu osoby, które szkodzą i robią wszystko, by zwariowały, a czasem...
Tony: Andrew...
Andrew: Czasem dochodzi do strasznych samobójstw, ale i też morderstw
Tony: Kurcze. I dopiero teraz mi o tym mówisz?
Andrew: Nie było okazji, a rozumiem, że musisz na siebie uważać
Tony: Niby tak

Zacząłem się zastanawiać nad tym, kto w zakładzie może być niebezpieczny. Nie zauważyłem, żeby to był ktoś z naszej grupy wsparcia. Raczej ktoś poza nią. Niespodziewanie do pomieszczenia weszła lekarka razem z Pepper i dziećmi. Czy ja śnię? Oni tu są. Maluchy od razu do mnie podbiegły i przytuliły. Wtedy jedna łezka wykradła się z oka.

Tony: Jeju! Nie spodziewałem się, że mnie odwiedzicie
Dr Bernes: Widzisz, jak stęsknili się za tobą
Tony: Widzę i dla nich walczę
Dr Bernes: Dlatego wyjdziesz szybciej
Tony: Poważnie? Pepper, czy ty to słyszysz?

Cieszyłem się, jak nigdy dotąd. Myślałem, że pocałuje mnie w policzek, a zamiast tego oberwałem w twarz. O co jej chodzi? Czasem nie da się zrozumieć pewnych kobiet. Hmm... No tych specyficznych i Pep się do nich zalicza.

Tony: Nie cieszysz się, że wyjdę prędzej z psychiatryka? Pep, proszę
Pepper: Nie dotykaj mnie!
Tony: Co w ciebie wstąpiło?
Pepper: Zdradziłeś mnie z komputerem. To podłe! Jak mogłeś?!
Tony: Przecież FRIDAY jest wyłącznie systemem. Nigdy cię nie zdradziłem. Kocham cię i nasze dzieci... Pep, rozchmurz się
Pepper: A wyjaśnisz, dlaczego przypomina mnie?
Tony: Bo się w obie zakochałem

Bez wahania pocałowałem ją przy wszystkich ludziach i już nie oberwałem w twarz. Uśmiechnęła się, ciesząc z dobrej wiadomości. Fajnie było znowu ich zobaczyć, a sprawę z FRIDAY wyjaśnię, jak pójdziemy do zbrojowni. Na razie muszę czekać na decyzję Victorii. Chyba nie żartowała z skróceniem czasu terapii? Zobaczymy.

---***---

Witajcie w kolejnej fazie tego opo. Mam nadzieję, ze fabuła jeszcze nie zrobiła się nudna i czytacie z chęcią :)

Part 96: Krok za krokiem

2 | Skomentuj

**Tony**

Nie było ani jednego dnia, by nie myśleć o Pep. Tak bardzo za nią tęsknię i chciałbym teraz być przy niej. Mam nadzieję, że daje sobie radę z maluchami. Nadal nie potrafiłem zasnąć, myśląc ciągle o mojej rodzinie. Czułem, że coś się stało, ale nie wiedziałem, czy nie są to mylne przeczucia. Ostatnio wariowałem przez iluzję, że widzę Gene'a.
Już chciałem zamknąć oczy, ale znowu słyszałem ten sam głos, co wcześniej.

Gene: Powinieneś zginąć... Nie zasługujesz na życie... Żaden z ciebie bohater... Jesteś mordercą... Zabiłeś swojego ojca... Tak... To byłeś ty. Pamiętasz?
Tony: Nie! Nie jestem mordercą

Ignorowałem wszystko, co mówiła zjawa. Jego tu nie ma. Pepper go zabiła. Nie może żyć. Starałem się skupić na czymś innym. Pomyśleć o wspólnych chwilach z żoną. Próbowałem się uspokoić, ale nadal gadał bzdury.

Gene: Przyznaj się, że miałeś dość Howarda... Miałeś dość tego, jak bardziej interesuje się firmą, niż tobą... Pamiętasz to? To ty spowodowałeś wypadek... Zabiłeś go
Tony: Nie! To byłeś ty!
Gene: Czyżby? Nie przypominam sobie, że tam byłem. Zabiłeś Howarda Starka
Tony: Nie!
Gene: Zabiłeś własnego ojca
Tony: NIE!
Gene: Odebrałeś mu życie

Nie potrafiłem się opanować, aż rzuciłem pustą szklankę po wodzie w drzwi. Swoim hałasem obudziłem Andrew, a szkło rozpadło się na kawałki. Pozostała jedynie dziura. Zacząłem zbierać szkło bez patrzenia na to, czy się kaleczę. Jednak dzięki tej reakcji, obraz tego drania zniknął z mojej głowy.

Andrew: W porządku?
Tony: Lepiej mnie zostaw. Nie chcę ci zrobić krzywdy
Andrew: Nawet jeśli spróbujesz, nie zostawię cię. Musisz w końcu zapanować nad bólem z przeszłości. Posłuchaj mnie, Tony. Siedzę w tym zakładzie dwa tygodnie i już zapomniałem, że mój przyjaciel zginął. Jest to dla mnie trudne, ale panuję nad sobą, dlatego teraz ja pomogę tobie
Tony: Dziękuję i przepraszam, że cię obudziłem
Andrew: Spoko. Nie pierwszy raz się tak dzieje. Już inni pacjenci budzili się w nocy z krzykiem. Nie jesteś jedyny. Pamiętaj, że walczymy razem. Musisz wytrwać
Tony: Wiem o tym
Andrew: Dasz radę

**Rhodey**

Lekarka pozwoliła mi znowu wejść do sali i o dziwo mama tam siedziała, rozmawiając z nim. Tak byłem zamyślony, że nie zauważyłem, jak przyszła.

Rhodey: Mamo?
Roberta: Już jestem. Wybacz, że tak późno, ale Pepper też do mnie dzwoniła i po raz kolejny rozprawa się przedłużyła
Rhodey: Co z tatą? Coś już pamięta?
Roberta: Miał amnezję? Dziwne. Przecież rozmawiam z nim normalnie
Rhodey: Tato?
David: Przypomniałem sobie. Teraz cię pamiętam, Rhodey
Rhodey: Dobrze, że jesteś z nami

Przytuliłem się do niego, bo w końcu wie, kim jestem, a swoje imię też zna. Cieszyłem się, jak szybko wracał do zdrowia. Pozostało jedynie czekać, aż będzie mógł z nami wrócić do domu. Niech Kontroler sobie nie myśli, że o nim zapomniałem. Dorwę drania.

Roberta: Powiedziałam mu, że został wujkiem. Cieszysz się, prawda?
David: I to bardzo

Nareszcie mogłem zobaczyć, jak szczerze się uśmiecha. Był szczęśliwy, bo ponownie byliśmy w komplecie z całą rodziną.

~*Następnego dnia*~

**Pepper**

Obudziłam się w innym pomieszczeniu, a siedziałam obok łóżka Lily. Musieli mnie przenieść. No nie! Matt znowu uciekł! Gdzie on jest?! Nerwowo szukałam rozrabiaki, licząc na to, że nic mu się nie stało. Gwałtownie zerwałam się z krzesła, wybiegając na korytarz.

Pepper: Matt, gdzie jesteś? Matt!
Dr Yinsen: Pielęgniarki się nim zajęły. Chodził wszędzie i czegoś szukał
Pepper: Gdzie jest?
Dr Yinsen: Już cię do niego prowadzę

Od razu pobiegłam za lekarzem do pokoju pielęgniarek. Po kilku minutach znaleźliśmy się na miejscu. Matt siedział, bawiąc się klockami. Dobrze, że się znalazł. Podziękowałam za opiekę oraz przepraszałam za jego ruchliwość. Jednak nad tym nie mogłam zapanować.

Dr Yinsen: Maluchy szybko rosną, ale Matt najszybciej, jak widzę
Pepper: A Lily? Jak się czuje?
Dr Yinsen: Żyje i nie musiałem wymieniać implantu. Zareagowałaś w ostatnim momencie. Naładowałem jej mechanizm, a siniaki znikną po kilku godzinach, bo szybkość regeneracji jest błyskawiczna
Pepper: Geny... Ale nic jej nie będzie?
Dr Yinsen: Jest dobrze. Na razie śpi i Victoria ma tam do niej zajrzeć. Nie martw się. Wróci do zdrowia. Jednak zastanawia mnie jedno. Dlaczego miała prawie wyrwany implant?
Pepper: Ktoś ją porwał, ale na szczęście już nikt jej nie skrzywdzi
Dr Yinsen: Sprawy Iron Mana?
Pepper: Nie. Sprawa osobista

Gdy wzięłam chłopczyka na ręce, poszłam do Lily, która nadal miała zamknięte oczy. Wykorzystałam ten czas, by przeczytać list, który leżał na szafce. Od Tony'ego? Nareszcie się odezwał. Czytałam pierwsze linijki i już wiedziałam, jak jest mu ciężko. Tęsknił za nami. Może pozwolą mi na zobaczenie się z nim. Zdecydowałam się zapytać Victorii.

Dr Bernes: Zostań najpierw przy Lily, a jak wyzdrowieje, zobaczysz się z Tony'm
Pepper: Coś nie tak?
Dr Bernes: Nie. Wszystko gra. Po prostu niech zobaczy was z całą rodziną. Będzie się cieszył na wasz widok. Zobaczysz. Jeszcze trochę i będziecie razem
Pepper: Na pewno będziemy

Tylko miłość pozwala mu przetrwać bez nas? Widać, że chce już końca terapii, która dopiero się zaczęła. Chwila... List był napisany cztery dni temu. Nie będę się na niego obrażać, ale liczę, że w końcu się spotkamy, gdy Lily dojdzie do siebie po porwaniu.

---**---

Kończymy fazę czwartą. Daleko jesteśmy, prawda? Jeszcze będzie wiele się działo, ale chcę wiedzieć, czy ta historia nie jest dla was nudna? Taka już niezbyt oryginalna czy ciekawa? Piszcie, jakie wy macie zdanie, a ja dostosuję się do tego. Pytania? :)

Part 95: Szybki wzrost, a to już nie nowość

2 | Skomentuj

**Whitney**

Ruda pałała gniewem, ale nie pociągnęła za spust. Tchórz. Jednak chciała dalej mnie zabić. Odruchowo wyjęła broń, strzelając na oślep we wszystko, aż natrafiłam na dziewczynkę. Niemożliwe! Jeszcze żyje? A! Już widzę! Ten drugi maluch skoczył w ostatnim momencie, że nie roztrzaskała głowy o ścianę. Pepper również zaczęła marnować amunicję, próbując trafić.

Whitney: To nic już nie da. Ona i tak umrze. Spóźniłaś się
Pepper: Och! Zamknij się!

Oberwałam w twarz, że maska po raz drugi wylądowała na podłogę. Nie zdołałam wycelować i odczułam piekło na twarzy. Waliła coraz mocniej, aż w końcu przestała. Co się dzieje?

Pepper: Dziękuję ci, że ją uratowałeś. Uciekaj z nią, bo zrobi się zaraz nieprzyjemnie
Matt: Ne, ne
Pepper: Lepiej mnie posłuchaj
Matt: Ne!
Whitney: Idiota
Pepper: Co?! Jak ty go nazwałaś?!
Whitney: Idiotą! Głucha jesteś? Przestrzelę ci uszy

Ponownie mierzyłam z broni, pociągając szybko za spust. Usłyszałam głośny strzał, ale poczułam się inaczej. Krwawię? A to suka! Trafiła mnie.

Pepper: Nie skończyłam z tobą

Wystrzeliła kolejne pociski, które przeszły przez ciało, dziurawiąc brzuch wraz z klatką piersiową, a ostatni strzał oddała prosto w głowę. Nic nie poczułam. Po prostu upadłam. Zdaje się, że dołączam do mojego ojca. Widzę go. Te światło... przyciąga mnie do siebie.

Whitney: W końcu się z tobą zobaczę i mi nie powiesz, że nie masz czasu. Będziemy razem

**Pepper**

Nie wierzę! Zrobiłam to, a Matt kopał w jej martwe ciało. Widziałam w jego oczach wściekłość. Boże! Przecież on przeze mnie stanie się mordercą. Co ja najlepszego zrobiłam? Musiałam go zabrać stąd razem z Lily. Wzięłam ich na ręce, a Whitney zostanie w piwnicy. Kiedy byliśmy bezpieczni, rozwiązałam jej wszystkie kończyny z lin, a usta odkleiłam od czarnej taśmy. Whitney zawsze była wariatką, ale zemsta za głupi żart? Chyba tak. Sprawdziłam, czy moja córeczka żyje, ale implant ledwo świecił, a oddech niezbyt odczuwalny. Kiepsko. Musiałam ją zabrać do szpitala.
Wyszliśmy z dalszej części bloku, napotykając starszą pani na klatce schodowej.

Sąsiadka: Myślałam, że już się wyprowadziłaś
Pepper: To prawda, ale przyszłam po moją córkę
Sąsiadka: A! To twój bachor tak wrzeszczał na dole? Wreszcie milczy
Pepper: Ty jej pomogłaś z porwaniem?
Sąsiadka: Mnie tu nie było. O niczym nie rozmawialiśmy. Przygotowałam obiad. Chcesz zjeść?
Pepper: Niestety, ale mam ważniejsze sprawy
Sąsiadka: I znowu tak samo. Nikt mnie nie lubi. Co ja wam zrobiłam?
Pepper: Nie wiem

Odeszłam bez dalszego zagadywania się z dawną sąsiadką i pojechałam do szpitala. Byłam przerażona stanem Lily. W każdej chwili mogła umrzeć. Nie mogę na to pozwolić. Poprosiłam Matta, by ją trzymał. Teraz mu w pełni ufałam. Po tym, jak złapał swoją siostrzyczkę, ratując od śmierci, śmiało mogłam go nazwać małym bohaterem. Coś w nim jest z Tony'ego, ale denerwujący charakter, jak niecierpliwość, chęć robienia psikusów i bycie rozrabiaką, akurat odziedziczył po mnie. Smucił się i tulił swoją siostrzyczkę, trzymając za jej malutką rączkę.
Po upływie godziny znaleźliśmy się w szpitalu. Natychmiast pobiegłam szukać doktorka w okularkach.

Pepper: Pomóżcie mi! Ona umiera!

Mój krzyk zdołał usłyszeć i na szczęście się pojawił. O nic nie pytał, zabierając Lily na operację. Najgorsze, co mogłam przeżyć. Usiadłam przed blokiem i on też się martwił.

Pepper: Przepraszam, że musiałeś na to patrzeć. Mam nadzieję, że nie będziesz robił tego samego, co właśnie zrobiłam
Matt: Ne, ne. Dobze becie
Pepper: Matt, jak ty się szybko uczysz. Jestem z ciebie dumna
Matt: Tak?
Pepper: Tak oraz za uratowanie Lily. Dziękuję

Przytuliłam go, całując w czoło. Nawet nie zauważyłam, jak zamknęłam oczy, zasypiając. Jak się obudzę, chcę, by Lily była przy mnie cała i zdrowa, ale to niemożliwe. Niestety. Jednak byłoby lepiej, gdyby Tony okazał wsparcia. Brakuje mi go. I to bardzo.

**Tony**

Było już późno, bo światła zgasły na korytarzu i w salach, co oznaczało czas na sen. Próbowałem zasnąć, ale myślałem o niej. O Pepper, dzieciach i moim przyjacielu. Przypomniałem sobie te piękne chwile, jak się poznaliśmy, potem wspólne Święta, zaręczyny, misje z pierścieniami... Tak. Wiele się wydarzyło. Nawet nie zdołam sobie przypomnieć wszystkiego, ale Rhodey nagrał mój taniec z Pep w czasie Świąt. Będę pamiętał wiele chwil. Tych wesołych, ale też tych mniej przyjemnych, jak próba zabicia Matta, Lily z implantem oraz przymusowy ślub. Ludzie z miłości planują takie wydarzenie, gdy są gotowi, a ja... Ja po prostu czułem, że tak musi... być.
Ktoś chodzi po korytarzu. Ostrożnie wstałem, kierując się do drzwi. Już chciałem je otworzyć, lecz do pokoju weszła Victoria.

Dr Bernes: Jeszcze nie śpisz? Powinieneś odpocząć. W twoim stanie...
Tony: Nie chcę tego słuchać po raz setny! List dostarczony?
Dr Bernes: Tak, a ty masz od niej kasetę. Miłego oglądania
Tony: To wszystko? Nic więcej nie powiesz?
Dr Bernes: Muszę wracać do szpitala. Do tego głównego. Później pogadamy, bo jest, o czym

Pożegnała się i wyszła. Była taka tajemnicza. Bałem się, że tu chodzi o moją rodzinę, ale nie będę histeryzować. Są bezpieczni. Rhodey miał o nich zadbać. No dobra. Włożyłem kasetę, oglądając nagranie od mojej ukochanej. Widziałem, jak Matt się wspina po szafkach w kuchni, a ona się z tego śmieje. Jej uroczy uśmiech, a Lily powiedziała pierwsze słowo. Ta pierwsza taśma była szczególnym dowodem na to, ile tracę, będąc od nich tak daleko. Gdyby nie Andrew, nie miałbym wsparcia wewnątrz zakładu. Zatrzymałem nagranie na chwili, jak się żegna, uśmiechając się znowu w ten sam sposób, jak poprzednio.

Tony: Tęsknię za tobą, Pep. Bez ciebie moje życie nie ma sensu. Pamiętaj, że bez twojej miłości, serce nie potrafiłoby bić tym ciepłem, jakie czujesz, gdy jesteś obok mnie

Part 94: Ósma klasa

2 | Skomentuj

**Pepper**


To było dziwne. Dlaczego ten komputer miał taki zgryźliwy charakter, przypominający mnie? Kurwa! A jeśli Tony...  Nie! Nie zrobiłby tego. Czyżby upodobnił swój system do mojego zachowania? Chyba będzie musiał mi składać wyjaśnienia. Nagle ktoś zadzwonił na komórkę. Nieznany numer. Mask. Zdaje się, że już wyszła z ukrycia.


Pepper: Madame Mask, zgadza się?

Whitney: Być może, ale wiesz, kim jestem pod maską, więc nie udawaj niewiedzy i przejdźmy do sedna
Pepper: Zabiję cię za porwanie Lily!
Whitney: Lily? A! Mówisz o tej małej rudej z implantem? Hmm... Tak. Jest ze mną
Pepper: Czego chcesz? Pieniędzy?
Whitney: Oj! Jesteś naiwna. Chcę jedynie zemsty
Pepper: Dalej rozpamiętujesz ósmą klasę? Przecież byliśmy dziećmi! Dlatego porwałaś Lily?!
Whitney: Nawet nie próbuj się usprawiedliwiać! Zniszczyłaś mi życie! Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko na oczach całej klasy! Przyrzekłam sobie, że zemszczę się na tobie w najbardziej okrutny sposób. Jako, że Iron Man ostatnio zrobił sobie wolne, wzięłam za cel twoją ukochaną córeczkę
Pepper: Jeśli ją skrzywdzisz, przysięgam, że znajdę cię i...
Whitney: A szukaj mnie, ale pamiętaj, że ona już cierpi

Może się rozłączyła, ale zdołałam ją namierzyć. Teraz dorwę tę sukę. Jeśli naprawdę skrzywdziła Lily, zabiję ją bez problemu. Przecież chyba nie ma pojęcia, że mam przy sobie broń. Bez trudu padnie martwa. Jednak nie mogę brać ze sobą Matta, a Roberta nadal nie wróciła.


Pepper: Będziesz musiał jednak iść ze mną, ale masz nie rozrabiać, jasne?


<<I tak będzie hałasował>>


Pepper: Prosił cię ktoś o zdanie?!


<<Tylko mówię>>


Pepper: To milcz! Denerwujesz mnie


<<Niby czemu? Bo przypominam ciebie?>>


Pepper: Co?! To Tony cię stworzył, żebyś była moją kopią?!


<<Mów mi FRIDAY>>


Pepper: Chyba muszę z nim szczerze porozmawiać, ale najpierw porachuję komuś kości


<<Powodzenia>>


Pepper: Pochlebiasz moje plany?


<<Chcesz uratować swoją córkę, więc idź i ją ratuj>>


Pepper: Uratuję. A gdzie Rhodey?


<<Obecnie przebywa na helikarierze w Rosji. Tam zlokalizowałam zbroję War Machine>>


Pepper: Skontaktuję się z nim, gdy wszystko skończy się dobrze


**Whitney**

No i znowu płacze. Możliwe, że słyszała swoją matkę. Nieważne. Nie skończę jej męczyć, dopóki nie umrze. Nawet, jak ją znajdzie, będzie martwa i od razu dołączy do niej. Ech! Niech skończy tak drzeć mordę! Przywiązałam bardziej ręce i nogi, by nie była w stanie się ruszyć. Taka mała, a jedynie, co umie powiedzieć, to "mama". Żałosne. Szukałam jakiejś mocnej taśmy, ale nigdzie jej nie ma... Moment... Ktoś idzie po schodach. Nie było czasu na lepszą kryjówkę, jak piwnica.

Whitney: Czego pani tu szuka?
Sąsiadka: Nie twój interes! Ja ciebie też nie pytam, co tam za rytuały odprawiasz
Whitney: Jakie...
Sąsiadka: Oj! Ty tam sama wiesz, jakie. Eee... Czy ona musi tak drzeć mordę? Ciągle ją słychać! Zrób coś!
Whitney: Nie mam taśmy, głupia babo!
Sąsiadka: Głupia?!

Nie spostrzegłam, jak mnie uderzyła mocno z pięści w twarz, aż spadła mi maska. Ma wyczucie.

Sąsiadka: Jesteś niezaradna. Bierz to i zaklej jej tę jadaczkę
Whitney: Dziwne
Sąsiadka: Co? Nie znałaś mnie z tej strony? A! Widzisz. Wiele o mnie nie wiesz. No to rób swoje, a ja idę robić obiad. Jak skończysz się bawić, zjesz ze mną?
Whitney: Czemu nie? Mogę zjeść

Uśmiechnęła się i wzięła wiadro z ziemniakami ze sobą. Dziwna baba, ale za to pomocna. Dzięki niej, ta smarkula w końcu zamilkła.

Whitney: No to teraz możemy kontynuować. Na czym skończyłam?

Podniosłam maskę z ziemi, zakładając ją na twarz, a później użyłam swojej ręki, by ściskać implant, jak najmocniej. Wiedziałam, że czuła ból, bo po jej policzkach spływały łzy. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Byłam w stanie posunąć się do wszystkiego. Taka zemsta. Zemsta, w której muszą być ofiary.
Gdy czułam, jak serce dziecka słabnie, ścisnęłam bardziej i już nic nie robiła. Nie wydała żadnego odgłosu. Teraz wystarczyło wyrwać mechaniczne serce z klatki piersiowej, by agonia dobiegła końca. Byłam tak blisko pozbawić bezbronnej życia, ale ktoś strzelił w drzwi.

Pepper: Nie ruszaj się, Whitney! To sprawa między nami! Puść Lily albo zarobisz kulkę z łeb
Whitney: Ha! A jednak mnie znalazłaś. Nie boję się ciebie. Już nic nie zrobisz, bo twoja córka...

Nie zdążyłam dokończyć, bo wparowała do środka z jeszcze innym dzieckiem. Hmm... No tak. Jej synek. Ech! Może miała broń, ale nie odczuwałam obawy o własne życie. Kontynuowałam tortury, aż nie spostrzegłam, jak blisko miałam przyłożony pistolet do głowy. Szybka jest. Wiedziałam, co powie, dlatego rzuciłam dzieckiem o ścianę.

Whitney: I co? To koniec. Przegrałaś

Part 93: Zemsta Whitney

2 | Skomentuj

**Rhodey**

Nikt nic nie mówi. Zero informacji o stanie ojca. Wdowa jedynie gadała z generałem, gdy ja próbowałem opanować emocje. Jednak coś mi się wydawało, że ma być jeszcze gorzej. Zdjąłem swój pancerz, bo na helikarierze każdy wiedział, kim jestem. Tu nie ma spraw incognito. Każdy wszystko wie.
Mijały długie godziny, że zaczynałem robić się niecierpliwy. Gwałtownie wstałem, jak otworzyły się drzwi.

Rhodey: Co z nim? Będzie żyć?
Lekarz: Nie będę kłamał, bo nie wygląda za dobrze. Nie jestem w stanie określić wszystkich obrażeń, a do tego potrzebna byłaby szczegółowa diagnostyka. Jednak jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Założyliśmy gips na złamanie i podajemy mu płyny
Rhodey: A mogę się z nim zobaczyć?
Lekarz: Kim jesteś?
Rhodey: Jego synem
Lekarz: W takim razie, proszę wejść
Rhodey: Dziękuję

Wszedłem do sali i od razu zakryłem usta dłonią przez to, co zobaczyłem. Zabandażowana głowa, ręce i kilka ran na twarzy. Na szczęście oddychał, ale miał maskę tlenową. Urządzenie pokazywało odpowiednie odczyty, że po prostu spał, choć musiałem być czujny. Dorwę Kontrolera za to, co zrobił. Mógł zabić mojego ojca. Nie pozwolę, by ten drań chodził bezkarnie. Chwyciłem go za rękę, by czuł, że nie jest sam, zaś mama powinna wiedzieć, do czego doszło. Próbowałem się do niej dodzwonić. Nie odbiera. Możliwe, że jest zajęta rozprawą.

**Pepper**

Rano podałam dzieciom kaszkę. Zjadły bez marudzenia, a później postanowiłam razem z nimi odwiedzić Rhodey'go w zbrojowni. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Odstawiłam maluchy do łóżeczek, by zobaczyć, kogo niesie. Okazało się, że to lekarka. Nigdy jej nie widziałam bez fartucha. Nawet nie zdołałabym zgadnąć, gdzie pracuje.

Pepper: Dzień dobry. Chce pani wejść?
Dr Bernes: Nie mam zbyt wiele czasu. Przyniosłam coś dla ciebie od Tony'ego
Pepper: List?
Dr Bernes: Tak
Pepper: Dziękuję. A jak się czuje?
Dr Bernes: Jest dobrze. Zresztą, sama się dowiesz, jak to przeczytasz. Mam mu przekazać jakąś wiadomość?
Pepper: Kasetę. Będzie nią zachwycony
Dr Bernes: Niech zgadnę... Dzieciaki rozrabiają?
Pepper: Szybko rosną. Matt już chodzi, a Lily poznaje pierwsze słowa
Dr Bernes: Dajesz z nią radę?
Pepper: Jest ciężko, bo już wie, co się stało. Teraz musi znieść ból
Dr Bernes: Nie martw się. Da radę. Gdyby coś się działo, zadzwoń. Ciągle jestem pod telefonem
Pepper: Dziękuję

I pożegnałyśmy się. Ledwo zamknęłam drzwi i dzieci tak po prostu mi zniknęły. Gdzie polazły? Matt już umie chodzić i biegać, ale Lily nadal nie. Zaczęłam je szukać po całym mieszkaniu. To nie było śmieszne. I wtedy coś poczułam. Ciarki na plecach. Światła zgasły.

Lily: MAMA!
Pepper: Lily! Gdzie jesteś?! LILY!

Krzyczałam przerażona, rozglądając się w stronę, skąd dochodził głos. Po chwili wszystkie lampy znowu rozbłysły, a ja nie wiedziałam, co się dzieje. O! Matt spokojnie chodzi z misiem po korytarzu. Chwyciłam go za ręce, próbując być spokojna.

Pepper: Dobrze, że nic ci się nie stało. A widziałeś gdzieś swoją siostrzyczkę Lily?

Znowu mnie nie słuchał i skoczył na kanapę. Pobiegł do pokoju po... kredki. Chwycił też jakieś papiery. Nie! Nie te! Ona mnie zabije! Nie może! Albo chwila... On coś rysuje. Może był dzieckiem, ale coś rozumiałam z jego bazgrołów. Narysował twarz Whitney? Dlaczego? Natychmiast chwyciłam Matta, biegnąc do zbrojowni. Musiałam znaleźć małą. Jeśli spadnie jej, choć jeden rudy włos z głowy, ta małpa mnie popamięta.

**Rhodey**

Dochodziła już osiemnasta. Natasha już więcej się nie pojawiła, ale zjawiła się za to Victoria. Dziwne. Nie powinna być w zakładzie psychiatrycznym? Od razu weszła do sali, gdzie byłem przy tacie. Gdy już miałem zamiar zapytać, co tutaj robi, zauważyłem, jak podniósł powieki lekko do góry. Rozglądał się i był rozkojarzony.

Dr Bernes: Dzień dobry, panie Rhodes. Przyszłam pana zbadać. Proszę się nie bać. Nie zrobię krzywdy
David: Kim... ja... jestem? Kim ty... jesteś?
Rhodey: Tato, nie poznajesz mnie? Jestem Rhodey. Twój syn, pamiętasz?
David: Nie poznaję
Dr Bernes: Muszę go zbadać. Wyjdź na chwilę
Rhodey: On mnie... nie... poznaje
Dr Bernes: Spokojnie, Rhodey. Jest wstrząśnięty i zagubiony tym, co się stało

Wykonałem jej prośbę, ale byłem skołowany. Co ten drań mu zrobił? Jak bardzo go skrzywdził? Przecież mój tata zawsze miał świetną pamięć jako jeden z głównych strategów w lotnictwie wojskowym.  Liczę, że mama przypomni wspomnienia, które ma ukryte głęboko w swojej podświadomości. Na razie musiałem jedynie czekać. Nic nie mogłem zrobić, a to było najgorsze w tej chwili. Nie mogłem pomóc.

**Pepper**

Matt siedział na kolankach, gdy próbowałam znaleźć tę flądrę. Lily pewnie się boi, a w dodatku za godzinę czeka ją kolejne ładowanie implantu. Do tego czasu muszę ją znaleźć.

Pepper: No dalej! Połącz się! Znajdź Madame Mask. Szukaj sygnatury energetycznej wroga

<<Nie gorączkuj się, Pepper. Madame Mask pozostaje nieuchwytna>>

Pepper: Czekaj... Skąd znasz moje imię?

<<Dzięki wbudowanemu skanerowi, wiem, że tu siedzisz>>

Pepper: No dobra. Pomóż mi ją znaleźć, BO INACZEJ PRZEROBIĘ CIĘ NA GADAJĄCY TOSTER Z KÓŁKAMI!

Part 92: Sojusznicy

3 | Skomentuj
**Tony**

Andrew wiedział, że mówiłem o tej samej Pepper, która zmieniła moje życie. Dzięki niej zapomniałem o zemście. Teraz wolałbym, by otrzymała ten list. Musi wiedzieć, jak bez nich czuję się okropnie. Wskazałem mu, gdzie leżała kartka. Prosiłem, żeby ją przekazał.

Andrew: Siedzę tu już dwa tygodnie i nawet nie pomyślałem o napisaniu listu do rodziny. To ci jakoś pomaga?
Tony: Nie wiem. Napisałem dopiero pierwszy, a ona mi da kasetę z nagraniem. Coś za coś. Ty też spróbuj
Andrew: Sam nie wiem, jak to zrobić. Nie umiem
Tony: Po prostu skup się na tym, co chcesz przekazać. Reszta pójdzie z górki
Andrew: No dobra. Spróbuję, ale jeśli coś się nie uda...
Tony: Uda się, Andrew. Na pewno się uda
Andrew: Czujesz się dobrze?
Tony: Tak. Idź dać ten list

Uśmiechnąłem się, a kiedy zniknął z pokoju, zacząłem wstawać na nogi. Słyszałem, jak Victoria rozmawia z doktorkiem. Mam bardzo przerąbane? No nic. Chętnie ich wysłucham. Zdołałem ledwo wstać, ale znowu poczułem się słabo, więc usiadłem na brzegu łóżka, nasłuchując lekarzy.

Dr Yinsen: Nie podoba mi się to
Dr Bernes: Niby co?
Dr Yinsen: Że umieściłaś go w szpitalu dla obłąkanych
Dr Bernes: Sam tego chciał
Dr Yinsen: Dziwne
Dr Bernes: Raczej normalne. Chce zapanować nad swoją traumą z wypadku. Za miesiąc wróci do rodziny
Dr Yinsen: Wypisz go wcześniej
Dr Bernes: Myślałam nad tym, ale muszę mieć pewność, że panuje nad sobą i nie zrobi nikomu krzywdy. Nawet sobie... Chwila... Andrew idzie. Zaraz skończymy rozmowę... Cześć, Andrew. Coś nie tak?
Andrew: Jest dobrze, ale czy mogłaby pani wysłać ten list do jego dziewczyny?
Dr Yinsen: Widzisz? Już tęskni. Powinien być w domu
Dr Bernes: Dzięki. Przekażę go. A ty też masz jakiś?
Andrew: Będę pisać. Rachele powinna wiedzieć, że żyję
Dr Yinsen: Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
Dr Bernes: Nie wrzeszcz

Jak zwykle dogadują się między sobą bez problemu. Doktorek wywalczy mi szybką wolność. Czuję to. Niebawem się z Pepper zobaczę. Moja kochana Pep. Moment... Co ona powiedziała? Ech! Zamyśliłem się.

Dr Yinsen: Co mam zrobić, żebyś go przestała traktować, jak wariata?
Dr Bernes: Posłuchaj mnie, Ho. On próbował zabić swojego syna, a to nie należy do normalnych zachowań. Podjął się leczenia, więc próbuję mu pomóc
Dr Yinsen: Zrobił tylko raz taki błąd. Nie każ go w taki sposób. Przecież Tony jest Iron Manem. Ratuje ludzkie życia, narażając swoje własne. Zapomniałaś o tym?
Dr Bernes: Wiem, że go lubisz, ale musisz wiedzieć, że...
Dr Yinsen: Zostaw go jeszcze do końca tego tygodnia. Jeśli zobaczysz efekty pozytywne terapii, wypuścisz go. Jeśli nie, możesz więzić Tony'ego dalej
Dr Bernes: Ho, ja nie...
Dr Yinsen: Cicho! Masz tak zrobić, jasne?
Dr Bernes: Ech! No zgoda, ale najpierw musi dojść do siebie

Jupi! Dziękuję ci, doktorku! Będę wolny! Nieźle nagadał Victorii, ale muszę wziąć się w garść, by być stabilny emocjonalnie. Nie mogę przez głupi wypadek krzywdzić innych. Potrzebuję zmian.

**Rhodey**

Próbowałem się skontaktować z Natashą. Od jakiś pół godzin nie odbiera. Bez niej nie uratuję taty. Było z nim naprawdę ciężko. Zbroja musiała coś przeoczyć. Nerwowo rozglądałem się, czy pszczelarze się nie zbliżają. Znowu narobiłem trochę hałasu, strzelając w górne skrzynie. Cholera! Znaleźli nas. Muszę coś wymyślić. No już! Rhodey, rusz głową!
Nagle usłyszałem, jak z dachu kruszy się szkło przez tajemniczą postać, która swoimi bransoletami wystrzeliła żądła, neutralizując agentów AIM. Chwila... Czy to nie Black Widow?

Rhodey: Natasha!
Natasha: Dobrze cię widzieć, Rhodey. A gdzie jest Iron Man?
Rhodey: Nie ma go. Dzwoniłem do ciebie. Nie odbierałaś. Mogę wiedzieć...
Natasha: Cicho! Ktoś tu jest
Kontroler: Bystra jesteś, Black Widow, a może wolisz Natasha Romanoff?
Natasha: Kontroler
Kontroler: Nie inaczej. Po co tu przyszłaś? Na tę imprezę nie masz wstępu
Natasha: Teraz już mam

Wystrzeliła żądła, paraliżując szaleńca. Nie był w stanie ich uniknąć, bo zaatakowała bardzo szybko i nie mógł tego przewidzieć. Użyłem repulsorów w celu oczyszczenia nam drogi. Agentów zbierała się spora gromadka. Nie mieliśmy czasu na walkę z nimi. Natasha kazała mi uciekać przez dach. Tak też zrobiłem. Chwyciłem ją i ojca, wzbijając się w powietrze.

Rhodey: Gdzie jest jakiś szpital w pobliżu?
Natasha: Leć na helikarier. Tylko tam nie będzie kłopotu
Rhodey: Nie mam zbyt wiele zasilania na lot do Nowego Jorku
Natasha: Fury akurat mnie wysłał na misję. Masz szczęście, bo niedaleko miałam starcie z Hydrą

<<Uwaga! Zbroja jest namierzana>>

Rhodey: Żartujesz?

<<Nie. Lepiej coś zrób, bo cię zestrzelą>>

Wycelowałem rakiety w pociski, lecące za nami. Dobra. Udało się. Powoli ten system zaczął mnie denerwować. Nawet na misji nie mogę od niej odpocząć. Po jakiejś godzinie znaleźliśmy się bezpiecznie na helikarierze. Natychmiast krzyczałem, by zjawił się jakiś lekarz. Od razu dwóch specjalistów z SHIELD zajęło się nim. Dziś mam dużo szczęścia, a pomoc Wdowy będzie niezapomniana. Czekałem na jakieś informacje, zaglądając nerwowo na zegarek. Oby Tony z Pepper czuli się lepiej, niż ja teraz, choć już wiem, jak on się czuł, czekając na jakiekolwiek wieści. Jednak w jego przypadku skończyło się na próbie akceptacji odejścia ojca, bo nigdy go później nie zobaczył.

Part 91: Powrót Kontrolera

2 | Skomentuj

**Rhodey**

Nie miałem czasu na dalsze pogawędki z komputerową wersją kopii Pepper. O jedną rudą za dużo. No dobra. Wystarczy tych żartów. Jeśli komputer się nie myli, znajdę mojego ojca w Rosji. Wiem, że kiedyś leciał do Europy, ale nie tam. To musi być pomyłka, ale muszę sprawdzić ten sygnał.
Gdy uzbroiłem się w zbroję, poleciałem za współrzędnymi. Mam nadzieję, że nikt nie zrobił mu krzywdy. Cały lot zajął mi dziesięć godzin. Ostrożnie wylądowałem przed hangarem.

Rhodey: Stąd dochodzi sygnał. Dziwne... Coś mi tu nie gra

<<Ostrzeżenie! Wykryto silne pole magnetyczne>>

Rhodey: Zbroja wytrzyma jego działanie?

<<Bez problemu... Uwaga!>>

Rhodey: Co znowu?

<<Przyciąganie jest silniejsze i zbroja może ulec uszkodzeniu>>

Rhodey: Mówiłaś, że wytrzyma!

<<Ale nie taką moc>>

Nagle poczułem, że nie mogę się ruszyć i w jednej chwili coś silnie zaczęło mnie do siebie przyciągać. Od razu rzuciło na ścianę, która była, jak wielki magnes. Cholera! Mogłem przewidzieć, że to jakaś pułapka. Wszystko stało się jasne, gdy w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej przez oświetlenie hangaru, a najbardziej tam, gdzie byłem unieruchomiony. Z cienia wyszedł Kontroler. No pięknie. Mam przerąbane.

Kontroler: A więc to ty, War Machine? Dawno się nie widzieliśmy
Rhodey: Myślałem, że nigdy więcej nie będę musiał na ciebie zaglądać
Kontroler: A jednak się tu spotykamy. Wiem, czego chcesz i oboje możemy coś zyskać
Rhodey: Niczego ci nie dam
Kontroler: Hmm... To lepiej zmień szybko zdanie, jeśli chcesz, by David Rhodes wrócił w całości do domu. No chyba, że wolisz w kawałkach. Twój wybór

Wskazał na pszczelarzy, którzy trzymali go za ręce, a on był nieprzytomny. Nie wyglądał zbyt dobrze. Nie wiem, co mu zrobili, ale wszędzie znalazły się rany na ciele po różnych narzędziach. Od razu poczułem strach o ojca. Nie chciałem go stracić. Musiałem coś wymyślić.

Rhodey: Puść go wolno! Natychmiast, bo inaczej...
Kontroler: Bo inaczej, co? Jesteś słaby i nic mi nie zrobisz. To ja mam przewagę. Oddaj mi zbroję, a puszczę twojego ojca. Czas ucieka. Lepiej się zastanów
Rhodey: No zgoda. To tylko głupia zbroja. Weź ją sobie!

Wyłączył działanie płyty, że mogłem zejść. Kontroler wpatrywał się w pancerz i chciał go dotknąć, ale... No właśnie. Ja się nie poddałem. Gdy już chciał zabrać mi War Machine, wystrzeliłem kilka rakiet w każdą lampę, by zrobiło się ciemno. Nie mogli widzieć, że zbliżam się do ich więźnia. Co jakiś czas strzelałem w skrzynię, co wybuchały po jednym uderzeniu.

Kontroler: Znajdźcie go! Nie może nam uciec! Muszę mieć tę zbroję! RUSZAĆ SIĘ!

Nieźle go wkurzyłem, ale musiałem znaleźć ojca w tych egipskich ciemnościach. Przeskanowałem cały teren, szukając życia. Widziałem przez sensory, jak agenci AIM biegają w koło z... noktowizorami? Cholera! Pieprzona technologia. Kończy mi się czas. No dalej, tato. Gdzie jesteś?

Rhodey: Przeskanuj cały obszar. Czy poza pszczelarzami zdołasz go namierzyć?

<<Jest za tobą>>

Rhodey: Co?

FRIDAY miała rację. Leżał przede mną skuty w kajdanki. Boże! Jak on wygląda? Musiałem sprawdzić skanem medycznym, czy potrzebuje pomocy lekarzy.

<<Złamanie kości przedramienia, utrata przytomności i odwodnienie>>

Rhodey: Muszę go stąd zabrać. Gdzie jest najbliższy szpital?

<<5 godzin drogi>>

Rhodey: Żartujesz?

<<Nie dzisiaj>>

Rhodey: No dobra. Wybierz numer do Natashy. Przyda mi się jej wsparcie

<<Łączenie...>>

**Tony**

Powoli odzyskiwałem siły, a do pokoju wszedł Andrew. Myślałem, że narobiłem mu kłopotów. Że nie będzie chciał się do mnie odzywać. Usiadłem na pół leżąco, choć jeszcze czułem ból przy implancie. Stare szwy zastąpione nowymi.

Andrew: Jak się czujesz? Wybacz, że cię tak zmuszałem do mówienia o twojej traumie
Tony: W porządku. Nic się nie stało. Hehe! Bywało gorzej
Andrew: Przykro mi, co cię musiało spotkać. Życie z taką "pamiątką" bywa trudne?
Tony: Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo
Andrew: Naprawdę przepraszam
Tony: Nie musisz... Wiesz, że twoja sytuacja z synem przypomina mi moją?
Andrew: Nie wiedziałem, choć mówiłeś o nim. Dlatego tu jesteś?
Tony: Tak. Mówiłem wcześniej i to ty mi powinieneś wybaczyć za zepsucie spotkania
Andrew: Nie przejmuj się. Nie mam ci tego za złe. Dobrze, że żyjesz
Tony: Mogę cię o coś poprosić?
Andrew: Zależy
Tony: Pomóż mi walczyć z lękami. Chcę żyć, jak normalny człowiek
Andrew: Spokojnie. Od tego mamy tę grupę wsparcia
Tony: Dzięki
Andrew: Coś jeszcze?
Tony: Muszę wysłać list
Andrew: Spoko. Dam go Victorii i przekaże. Do kogo pisałeś?
Tony: Do Pepper
© Mrs Black | WS X X X