Rozdział 29: Zbudź się

0 | Skomentuj
**Ho**

Miałem sporo na głowie. Mogłem jednak tu zostać i jej dopilnować, żeby zasnęła. Coś musiała wziąć. Pobrałem krew do badań, sprawdzając co tak ją pobudzało. Kilka minut odczekałem, otrzymując wynik. Spodziewałem się rewelacji, a spotykałem się z wieloma rzeczami.

Dr Yinsen: Nieźle się doładowałaś, Victorio. Nie wystarczyło ci kawy, więc energetyk też musiał być? Rany. Lepiej, żebyś to przeżyła.

W koszu odnalazłem papierowe kubki oraz metalowe puszki po napojach. Zliczyłem po trzy z każdego. Spora ilość.
Nagle usłyszałem czyjś cichy głos. Myślałem, że miałem omamy słuchowe. Jednak to była prawda. Tony się ocknął. Podszedłem do niego.

Dr Yinsen; Kolorowe miałeś sny?
Tony: Do kitu.
Dr Yinsen: A czego byś się spodziewał po olewaniu zaleceń? Zresztą, jestem dziś zmęczony, więc ochrzanu nie dostaniesz.
Tony: Dziękuję.
Dr Yinsen: No to zobaczmy czy już wszystko gra.

Wykonałem podstawowe badania, spisując parametry, obserwując działanie nowego implantu i osłuchując samo bicie serca. Nawet zerknąłem czy tkanka regeneracyjna załatała dziurę. O dziwo mogłem zdjąć bandaże, więc to zrobiłem. Odłożyłem je na bok.

Tony: I jak? Wyjdę dzisiaj?
Dr Yinsen: Czy ty naprawdę chcesz kopnąć w kalendarz, Tony? Podsumuję to krótko. Ledwo dostałeś wypis i tego samego dnia byłeś operowany. Twoje serce co chwilę zaprzestawało pracy, więc nie śnij nawet o wypisie tej nocy. Mowy nie ma!
Tony: Eee… Przepraszam?
Dr Yinsen: Załamujesz mnie.

Popatrzyłem w ten cholerny sufit, myśląc, że to jakiś chory sen, gdzie wszyscy leżą przykuci do szpitalnych łóżek. Potem spojrzałem znowu na chłopaka. Był żywszy niż kilka minut temu. Cudowne przebudzenie? Taa… W takie bajeczki nie uwierzę.

Dr Yinsen: Zrobiłem badania i posprawdzałem wszystko. Wypisu szybko nie dostaniesz.
Tony: Ej! To nie fair! Czuję się dobrze.
Dr Yinsen: Tak uważasz? Może przez to, że zamiast szwów tkanka załatała dziurę. Trochę cię musieliśmy bardziej pokroić.
Tony: Jezu!
Dr Yinsen: O jakieś dwa centymetry i potem grzebaliśmy w kabelkach, aż…
Tony: Dobra, dobra. Już rozumiem. Nie chcę tego słuchać.

Zaśmiałem się. Nigdy tak nie wyglądał na przerażonego.

Dr Yinsen: Spokojnie, Tony. Już skończyłem.
Tony: No ja myślę.
Dr Yinsen: Nie gniewaj się, ale tak próbuję odreagować, chociaż jakoś fajnie tak czasem pogrzebać przy flakach.
Tony: Miał pan skończyć!
Dr Yinsen: Ojej! Znowu zacząłem. Najmocniej przepraszam.

Skończyłem z żarcikami, sprawdzając pozostałych pacjentów. Zacząłem od Pepper. Regeneracja postępowała w prawidłowym tempie. Oczywiście widziałem, że tego głąba też to interesowało. Zaglądał z ciekawością.

Dr Yinsen: Wbiję ci zaraz coś do oka jak nie przestaniesz podglądać.
Tony: Ja chciałem tylko wiedzieć.
Dr Yinsen: Romanse poza szpitalem.
Tony: Jakie zaś romanse?! Czy doktor coś brał?!
Dr Yinsen: Ja? W życiu.

Zmieniłem kroplówkę u dzieciaków, a potem zajrzałem do pana Potts. Spał, więc odpoczywał. Cukier się podniósł, więc wszystko było w normie. Potem ponownie zbadałem Victorię. Odczyty prawidłowe. Usiadłem na krześle obok niej, robiąc sobie małą drzemkę.

**Tony**

Poczekałem tylko, aż doktorek zaśnie. Niby drzemka, ale na starego człowieka działa bardzo mocno. Niczym prawdziwy sen. Wykorzystałem to, odpinając się od wszelkiej aparatury. Ciało Pepper powoli wracało do normy. Ręce już miały nadgarstki. Na nogi nie patrzyłem, bo znajdowały się pod kołdrą. Byłoby to trochę nie na miejscu tam zaglądać.

Tony: Jesteś silna. Wiem to, bo udowadniasz nam wszystkim, że warto walczyć.

Uśmiechnąłem się do niej, gładząc po policzku.

Tony: Czekamy na ciebie.

Tyle powiedziałem, wychodząc z sali. Zdołałem jakoś stać na nogach, choć tak super siły nie miałem. Przechodziłem sobie wzdłuż korytarza. Było tak cicho. Żadnych dźwięków.

Rhodey: Tony?!

No i po spokoju. Musiał tu być bardzo długo. Podszedłem do niego.

Tony: Wybacz, że jestem bez koszulki, ale to…

Nie pozwolił mi dokończyć i mnie przytulił jak na braci przystało. Chyba będzie wykład o bezmyślności. Byłem na to przygotowany.

Rhodey: Głupi jesteś, że tak uciekasz?
Tony: Po prostu chciałem się przejść. A ty?
Rhodey: Byłem po coś do jedzenia. Nie wiem, czy wiesz, ale mama też tu leży.
Tony: Jak to?

Zdziwiłem się, a bardziej nawet przeraziłem tą wiadomością. Roberta w szpitalu?

Tony: Co się stało?
Rhodey: Musiało ją coś zdenerwować, bo było z tobą krucho.
Tony: Słyszałem.
Rhodey: Widzę, że naprawdę dobrze się czujesz.
Tony: Nawet nie wiesz, jak to jest dla odmiany nie czuć tych szwów.
Rhodey: Domyślam się, ale lepiej już wracaj. Doktorek się wkurzy.
Tony: Jak na razie słodko śpi.

Zaśmiałem się, a ten walnął mnie w głowę. Chyba sobie na to zasłużyłem.

Tony: Na chwilę chcę się z nią zobaczyć.
Rhodey: Dobra, ale tylko na chwilę.

Kiwnąłem tylko głową i poszliśmy do sali. Kardiologia? Miała zawał? Spała tak spokojnie, a maszyny wskazywały, że serce działało sprawnie. Myślałem, że nigdy jej tu nie ujrzę.

Rozdział 28: Jak daleko jeszcze przeskoczysz zanim twoje ciało runie?

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Będzie sporo zaległości w szkole, ale nikt nie mówił, że życie z Iron Manem i przyjaźnienie się z córką agenta FBI okaże się czymś bezpiecznym. Zdawaliśmy sobie sprawę, że zaniedbamy obowiązki związane z nauką. Teraz nie miało to znaczenia. Musieli wyzdrowieć.
Kiedy otworzyłem oczy, zauważyłem, jak mama błądziła oczami po pomieszczeniu.

Rhodey: Mamo, dobrze się czujesz? Wezwać lekarza?
Roberta: Wszystko gra. Nie martw się.
Rhodey: Na pewno?
Roberta: Trochę mnie nastraszyli, ale naprawdę czuję się dobrze.

Jakoś nie podobała mi się ta odpowiedź. Z jakiegoś powodu wyczuwałem w niej fałsz, choć maszyny nie piszczały, a bicie serca było w porządku. Nawet nie denerwowała się.

Rhodey: Jest coś co cię dręczy? Mi to możesz powiedzieć.
Roberta: Muszę porozmawiać z doktorem Yinsenem. Pewnie teraz jest przy Tony’m, dlatego cierpliwie poczekam.
Rhodey: Mamo, powiedz mi prawdę. Dlaczego cię tu zabrali?
Roberta: Zdenerwowałam się i to wszystko. Nic wielkiego.
Rhodey: Ale coś ci powiedział złego?

Dopytywałem zaniepokojony. Wcześniej nawet nie zauważyłem, jak straciła przytomność. Podczas badań byłem nieobecny. Praktycznie mogłem tylko zgadywać co u niej wykryli. Oddział kardiologii. Gdyby zwyczajnie zemdlała z przemęczenia, byłaby w innym miejscu. Zamiast odpowiedzieć odwróciła się plecami i milczała. Nie chciałem jej męczyć, więc uzbroiłem się w cierpliwość. Może się kiedyś dowiem.

**Ho**

Martwiłem się chyba już o każdą osobę w tej sali. No i o Robertę także. Co jakieś dziesięć minut przystępowaliśmy do reanimacji. Serce Tony’ego poddawało się, ponieważ je zniszczyłem. Podaliśmy ostatnie antidotum, a Victoria robiła kolejne. Wyglądała na wykończoną. Ciężko oddychała, myślami gdzieś była daleko, aż przysypiała na stojąco.

Dr Yinsen: Na dziś ci wystarczy. Zajmę się resztą.
Dr Bernes: Nie.
Dr Yinsen: Victorio, wyglądasz na bardzo przemęczoną. Mało spałaś i jeszcze trochę, a sama będziesz przykuta. Tego chcesz?

Pokręciła głową. Pobrałem krew, żeby zorientować się, ile aktywnej „trucizny” pozostało w organizmie.

Dr Yinsen: Jeszcze dwie odtrutki i po sprawie. Pozostanie jedynie kroplówka ze biowspomagaczem, więc możesz iść odpocząć.
Dr Bernes: Nie ma… mowy, Ho. Ja… muszę tu… zostać.
Dr Yinsen: Nikt ci nie każe. W przeciwieństwie do ciebie ja odpoczywałem. Robiłem sobie przerwy, a ty nie. Ciągle cię widzę, jak pracujesz i coś mi się zdaje, że w ogóle nie spałaś. O jedzeniu nie wspominając.
Dr Bernes: Skończ! Odpocznę… później.
Dr Yinsen: Dobrze wiesz, że w ten sposób tylko siebie katujesz i…

Nie dokończyłem, słysząc dźwięk pagera. Akurat teraz.

Dr Yinsen: To z kardiologii. Możliwe, że chodzi o Robertę.
Dr Bernes: Czyli… ja zostaję, a ty… idziesz do niej.

Nie kłóciłem się, bo nie miałem wyboru. Poszedłem do sali, gdzie leżała prawniczka. Jej syn nadal był przy niej, a zbliżał się już wieczór.

Dr Yinsen: Jako że jesteś niepełnoletni, to pozwalam ci spać w szpitalu. Pokażę ci taką salę, bo tam możesz odpocząć z dala od tych wszystkich maszyn.
Rhodey: Dziękuję, doktorze.
Dr Yinsen: Wzywałeś mnie, prawda? Co się dzieje?
Rhodey: Właśnie nie bardzo rozumiem. Już się obudziła, ale jakoś jest mało rozmowna.
Dr Yinsen: Hmm… Rozumiem. Na razie tu będzie, bo przeszła stan przedzawałowy. Odpocznie i wróci do domu. Jeden dzień obserwacji wystarczy.

Uspokoiłem chłopaka, a dla pewności spisałem parametry. Wszystko się unormowało. Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej nie będę miał jej na sumieniu.
Po spisaniu odczytów skłoniłem kobietę do położenia się prosto. Zbadałem ją, wykluczając dodatkowe schorzenia.

Dr Yinsen: Jutro cię wypiszę, jeśli wszystko będzie grało tej nocy.
Roberta: A Tony?
Dr Yinsen: Silny chłopak. Już jest blisko.
Roberta: Rhodey, wyjdziesz na chwilę?
Rhodey: No dobra. Skoczę po coś do jedzenia.

Nie powiedział nic więcej i wyszedł. Obawiałem się tej rozmowy, ale musiałem przyjąć to na klatę.

Dr Yinsen: Domyślam się co chcesz powiedzieć.
Roberta: Naprawdę go chciałeś uśmiercić?
Dr Yinsen: Bardzo cię za to przepraszam. Poniosło mnie, ale sama wiesz… Ja go skazałem na implant i wtedy czułem, że…
Roberta: Nic nie usprawiedliwia usiłowanie zabójstwa. Powinnam wnieść skargę, ale…
Dr Yinsen: Roberto?
Roberta: Gdyby nie ty, umarłby pół roku temu. O tym incydencie nie powiem nikomu. Jesteś bezpieczny.

Byłem w szoku. Czyżby mi wybaczyła? Dziwne. Nie spodziewałem się tego po tak trudnym charakterze prawniczki. Po prostu oniemiałem.

Dr Yinsen: Więc mam rozumieć, że wybaczyłaś mi?
Roberta: Każdy ma czasem gorsze dni, a wiem, ile pracujesz. To trudne. Zwłaszcza z improwizacją. Tylko niech to już się nie powtórzy.
Dr Yinsen: Masz moje słowo. Nigdy więcej eutanazji.

Położyłem rękę na sercu, składając obietnicę. Pożegnałem się z nią, idąc do ochroniarza. Pokazał mi zapis z kamer. Okazało się, że jakaś amatorka zauważyła coś interesującego i chciała się temu przyjrzeć.

Dr Yinsen: Dziękuję za udostępnienie nagrań. Proszę bardziej pilnować tego skrzydła, bo prawie zabiła pacjentkę.

On jedynie kiwnął głową, rozumiejąc powagę sytuacji. Nieliczni mieli do czynienia z tak zaawansowaną technologią umieszczonej na cyberchirurgii, a tam łamanie zasad dla dobra pacjenta to chleb powszedni.
Gdy wróciłem na oddział, pan Potts spał. Wszystko było takie spokojne. Nawet Tony skończył szaleć.

Dr Yinsen: Podawałaś jeszcze odtrutkę?
Dr Bernes: Już… jest czysty.
Dr Yinsen: No to, moja droga. Pora się zjednoczyć z łóżkiem.
Dr Bernes: Chyba śnisz.
Dr Yinsen: Nie sądzę. Zrobisz to sama czy ci pomóc?

Czekając na odpowiedź wyjąłem lekarstwo na uśpienie. Zdrowa dawka, więc nie mogła zaszkodzić.

Dr Yinsen: To jaka decyzja? Victorio?

Stała bez żadnego kontaktu. Nawoływałem ją i nic. Zacząłem się bać.

Dr Yinsen: Victoria, słyszysz mnie?

Nie powiedziała nic, padając na podłogę. Wiedziałem, że tak to się skończy. Sprawdziłem, czy oddychała oraz jaki miała puls. Ciężki oddech, a tętno przyspieszone. Przeniosłem ją na łóżko, podając maskę tlenową oraz kroplówkę.

Dr Yinsen: Wy mnie naprawdę nie słuchacie. Nie papuguj Tony’ego.

Lekko się uśmiechnąłem, lecz zaniepokoiły mnie odczyty, które dalej wskazywały na przyspieszoną akcję serca. Podałem odpowiednie leki, czekając na rezultat. Powoli się uspokajało.

Rozdział 27: Niezłomni

0 | Skomentuj
**Ho**

Musieliśmy szybko rozeznać się w sytuacji. Zarówno Tony jak i Pepper byli ledwo żywi. Chłopaka to rozumiem, ale ona? Zaczęliśmy od dziewczyny. Zacząłem uciskać klatkę piersiową, a Victoria wentylowała. Jedna seria wystarczyła, żeby jej serce ponownie zaczęło bić. Była naprawdę silna. Przyjrzałem się odczytom.

Dr Yinsen: Wszystko wróciło do normy. To musiało być chwilowe.
Dr Bernes: Chyba źle reaguje na regenerację.
Dr Yinsen: Albo jest zmęczona.

Sprawdziłem jej kartę. Na niej widniała nazwa substancji, której wcześniej nie było.

Dr Yinsen: Victorio?
Dr Bernes: Przysięgam, że to nie ja!
Dr Yinsen: Wiem. Ktoś tutaj był.

Stwierdziłem zaniepokojony. Ktoś miał dostęp do tego skrzydła. Bardzo niedobrze. Nikt nie mógł tutaj wchodzić poza mną czy przyjaciółką. Zaczęła już robić masaż serca, a ja jedynie podałem adrenalinę. Obserwowałem całą sytuację. Chłopak nadal nie wracał.

Dr Yinsen: Dobra. Przejmuję na trzy. Raz…
Dr Bernes: Dwa…
Dr Bernes, Dr Yinsen: TRZY!

Zamieniliśmy się rolami, żeby w dwójkę poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Przerwałem, słysząc dźwięk z kardiomonitora. Pojawił się puls. Znowu bardzo słaby, więc mógł w każdej chwili się zatrzymać. Sprawdziłem czy transfuzja się zakończyła. Była połowa worka.

Dr Yinsen: Tyle musi wystarczyć. Dziękuję.
Virgil: Czy… Czy wszystko będzie dobrze?
Dr Yinsen: Spokojnie. Panujemy nad sytuacją.

Wyjąłem z szafki cukierki, aby podniósł mu się poziom cukru. Oddanie krwi musiało go kosztować trochę wysiłku. Dałem gazik na miejsce po igle, a sam worek podpiąłem do łóżka chorego. Od razu nabierał barw.

Dr Yinsen: Pan tutaj był cały czas, prawda?
Virgil: Zgadza się.
Dr Yinsen: Wchodził tu jakiś personel medyczny albo ktoś podejrzany?
Virgil: Tylko jedna pielęgniarka. Nie powiedziała po co podała leki.
Dr Yinsen: Na ten oddział nikt nie powinien wchodzić poza mną czy doktor Bernes. Rodzina jest tu rzadko i tylko na moje pozwolenie. Sprzątanie sal się odbywa dopiero po całym dniu i nic nikt nie rusza. Ta kobieta mogła narobić szkód.
Virgil: Rany. Mogłem coś zrobić. Ona… Ona mogła ją zabić?
Dr Yinsen: To była chwila, panie Potts. Teraz już wszystko będzie w porządku z Pepper. Dopilnujemy, żeby oboje stanęli szybko na nogi. Proszę odpocząć.

Poprosiłem, wracając do Victorii. Gapiła się w kartę córki agenta. Nie wiedziałem co tam szukała.

Dr Yinsen: Sprawdzałem. Musiała tu wejść przypadkiem, ale będę się tłumaczył u szefa szpitala.
Dr Bernes: Bez jaj. Jeszcze jak wychodziłam wszystko grało.
Dr Yinsen: Victorio, to nie twoja wina. Sprawdzimy monitoring i zobaczymy kto to był. Po podpisie ciężko się kapnąć.
Dr Bernes: Będą kłopoty.
Dr Yinsen: Poradzimy sobie. O ile mnie na serio nie wywalą.
Dr Bernes: Tak się nie stanie. Miałeś chwilę załamania. Zdarza się to każdemu. Nawet najlepszym.

Miała rację, chociaż przez głupią próbę eutanazji na dzieciaku jego serce zwariowało. Na tyle, że w najgorszym momencie mogło na dobre skapitulować, a do tego dopuścić nie mogliśmy.

**Victoria**

Sprawdziłam wszystkie karty pacjentów z oddziału. Akurat tylko dwie osoby leżały, bo rzadko ktoś tu trafiał. Cyberchirurgia była miejscem, gdzie dawało się szansę na drugie życie. Myślałam, że pomyliłam dawki, ale wszystko się zgadzało. Mrugnęłam kilka razy, patrząc na odczyty. Oczy się buntowały. Chyba za mało spałam.

Dr Yinsen: W porządku?
Dr Bernes: Tak, Ho. A jak z tobą?
Dr Yinsen: Przecież mówiłem, że już tego nie zrobię.
Dr Bernes: Wiem, bo widzę, że się… ogarnąłeś.

Ziewnęłam, siadając na krześle. Coraz bardziej robiłam się senna, ale mój dyżur jeszcze się nie skończył.

Dr Yinsen: Czy ty w ogóle spałaś? Jadłaś coś?
Dr Bernes: Pewnie. Zawsze coś zjem, a sen też był. Trochę, ale było.
Dr Yinsen: Victorio, powiedz szczerze. Jeśli mało spałaś, to może przełożyć się na twoją pracę oraz zdrowie. Odeślę cię do domu.
Dr Bernes: Myślałam o tym samym, patrząc na twój stan. Jednak wiesz, że muszę tu być. Regeneracja znowu się spowolniła, a ta kobieta… Ona może znowu tu wrócić. Nie mogę tak po prostu sobie zasnąć.
Dr Yinsen: Jeśli chcesz komuś pomagać, zacznij od siebie.

I mówi to ten sam człowiek, który w takim wieku przesiadywał całymi dniami w szpitalu. Rzadko wracał do domu, a sen był na kanapie w pokoju lekarskim. Martwiłam się o niego, chociaż po części zgadzałam się z nim. Potrzebowałam odpocząć.

**Roberta**

Obudziłam się w tym samym pomieszczeniu, gdzie byłam wcześniej. Nikt nie lubi szpitali, a chłopcy go wręcz nienawidzą. Na krześle siedział Rhodey. Ewidentnie zrobił sobie drzemkę. Nie chciałam go budzić, dlatego tylko rozejrzałam się, ruszając gałkami ocznymi. O dziwo nie byłam jakaś otępiała czy coś w ten deseń. Pamiętałam wszystko.

Rozdział 26: Symfonia agonii

0 | Skomentuj
**Victoria**

Pojechałam zaraz za karetką, bo korek się ciągnął bez końca. Miałam tylko nadzieję, że ilość antidotum wystarczy do końca transportu. Potrzebowałam rozeznać się w sytuacji. Wzięłam mini słuchawkę na ucho, zaś telefonem wybrałam numer do Ho.
Gdy czekałam na odebranie połączenia, dostrzegłam w lusterku jak pani Rhodes się obudziła. Odwróciłam się do niej.

Dr Bernes: Jak się pani czuje?
Roberta: Co… się… stało?
Dr Bernes: Miała pani stan przedzawałowy. Proszę odpoczywać.
Roberta: Nic… mi nie… jest.
Dr Bernes: Słychać. Niech pani się położy. Trudno było wyjść z tego korku, dlatego jedziemy inną drogą.
Roberta: A Tony?
Dr Bernes: Jesteśmy przed nimi. Właśnie nawiązuję z nimi kontakt. Spokojnie.

Poprosiłam, czekając na głos przyjaciela po drugiej stronie. Po kilku minutach się odezwał.

Dr Yinsen: Jestem, Victorio. Panuję nad sytuacją, ale fiolek zaczyna brakować.
Dr Bernes: Domyślam się. Jak się czujesz?
Dr Yinsen: Nie zrobię nic głupiego, jeśli o to pytasz.
Dr Bernes: To dobrze.
Dr Yinsen: Co z Robertą?
Dr Bernes: Właśnie się obudziła. Zabiorę ją potem na badania, żeby wykluczyć zawał. Jestem na słuchawce bluetooth, dlatego nie rozłączaj się.

W odpowiedzi coś tam mruknął pod nosem. Nadal jechałam za nim, lecz przy okazji wpatrywałam się czy stan kobiety był stabilny. Wyglądała o niebo lepiej niż poprzednio. Pomimo tego musiała przejść podstawową diagnostykę.
Po jakiś dziesięciu minutach znowu się zatrzymaliśmy.

Dr Bernes: Co tym razem?
Dr Yinsen: Roboty na drodze. Nie przejedziemy.
Dr Bernes: Cholera. Znowu tracimy czas. Jest inna droga?
Dr Yinsen: Nie ma, ale i tak musimy…

Nie usłyszałam co powiedział, bo pisk maszyny go zagłuszył. Działo się tam coś złego.

**Ho**

Podałem kolejną fiolkę antidotum. Po cholerę próbowałem mu pomóc opuścić ten świat? Z mojej winy szybko kapitulował. Byłem bezradny. Możliwe, że za ten wybryk mogłem pożegnać się z pracą. Egoizm. Tylko to było winne.
Kiedy odczyty ponownie się poprawiły, rozkazałem kierowcy pojazdu zakręcić w boczną uliczkę. Była ciasna, ale tylko w ten sposób można było dotrzeć do szpitala na czas. Trochę trzęsło przez nierówną powierzchnię.

Dr Bernes: Gdzie ty nas prowadzisz?!
Dr Yinsen: Inaczej będzie zgon. Zaufaj mi.
Dr Bernes: Za ile będziemy?
Dr Yinsen: Kwadrans, ale uwaga. Bardzo trzęsie.
Dr Bernes: No co ty nie powiesz?

Już słyszałem tę ironię w głosie, aż chciałem parsknąć śmiechem, a ona się tylko rozłączyła. Czułem te drżenia, przez co musiałem podtrzymywać drzwiczki od szafek nad Tony’m.

Dr Yinsen: Możesz pomóc? Jakiś super silny nie jestem.

Więcej nie musiałem mu mówić i zablokował wysypywanie z drugiej strony. Te długie minuty zdołaliśmy przetrwać, dojeżdżając na miejsce. Natychmiast wziąłem Tony’ego na badania. Akurat Victoria też się pojawiła, idąc w tym samym kierunku. Podtrzymywała Robertę, żeby nie upadła. Dobrze, że się ocknęła. Dziesięć minut badań związanych z sercem pomogło ustalić ich stan. Skonsultowałem się z przyjaciółką.

Dr Yinsen: Powiększona wada z serca z nieregularnym tętnem. A ty?
Dr Bernes: Zawał.
Dr Yinsen: Żartujesz chyba?
Dr Bernes: Koronarografia ją czeka.

Chyba świetnie się przy tym bawiła, strasząc wszystkich diagnozą. Nie dałem się nabrać. Wziąłem wyniki prawniczki, widząc co tak naprawdę przeżyła.

Dr Yinsen: Żaden zawał, a stan przedzawałowy. Zabieg nie jest konieczny, a jedynie leki na uspokojenie oraz odpoczynek. Poleży trochę na kardiologii.
Dr Bernes: Oj! Ja sobie żartować nie mogę?
Dr Yinsen: A możesz. Zezwalam.

Zaśmiałem się, zabierając chłopaka na cyberchirurgię. Podpiąłem go do maszyn, zaś respirator odłączyłem, zastępując maską tlenową. Podszedłem do pana Potts.

Virgil: Coś nie tak, doktorze?
Dr Yinsen: Mógłby mi pan powiedzieć o swojej grupie krwi?
Virgil: Tak się składa, że mam zapisane w książeczce.

Wyjął ją z kieszeni, pokazując informacje. Przyjrzałem się im. Rzeczywiście grupa okazała się zgodna. Co za szczęście. Dla mnie i Tony’ego.

Dr Yinsen: Potrzebuję pana krwi. Mogę ją pobrać?
Virgil: Proszę. Żaden problem.
Dr Yinsen: Bardzo panu dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.

Wskazałem mu na łóżko, żeby się położył. Podłączyłem go do maszyny, przetaczając krew.

Podczas kiedy robił się proces do sali weszła przyjaciółka. Trochę się zdziwiłem tak szybką wizytą na oddziale.

Dr Bernes: Mówiłam, że mamy do pogadania.
Dr Yinsen; Daj spokój. Było i minęło, Victorio.
Dr Bernes: Nie wydaje mi się.

Wyszliśmy na stronę, obserwując przez oddzielną szybę wszelkie łóżka w sali. Mieliśmy podgląd na całe skrzydło.

Dr Yinsen: Nie możemy tego przełożyć na później?
Dr Bernes: Nie, bo potem będzie za późno.
Dr Yinsen: Sugerujesz tak jakby coś miało się stać.
Dr Bernes: Bo może tak być.

Mówiła tak tajemniczo, a ja próbowałem zrozumieć na czym stałem.

Dr Yinsen: Już tego nie zrobię. Wiem, że mu bardziej zaszkodziłem niż pomogłem. Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
Dr Bernes: To nie mnie przepraszaj, a panią Rhodes. Chyba jej to mówiłeś, nie?
Dr Yinsen: Niestety.

Było mi głupio znowu do tego wracać, choć musiałem liczyć się z konsekwencjami.

Dr Yinsen: Doniesiesz na mnie? Złożysz skargę?
Dr Bernes: Nie, Ho. Ja chcę ci pomóc.

Zamurowało mnie po raz któryś tego samego dnia. Ciągle byłem zaskakiwany z różnych stron. W różny sposób.

Gdy już chciałem coś powiedzieć od siebie, usłyszałem pisk. Dwa głośne piski kardiomonitorów.

Dr Yinsen: Cholera jasna!

Wbiegliśmy natychmiast do sali. Niedowierzałem własnym oczom.

Dr Bernes: Asystolia!
Dr Yinsen: Ale oboje?! To jakiś żart?!

**Rhodey**

Mama trafiła na kardiologię. Postanowiłem dotrzymać jej towarzystwa. Nie sądziłem, że będę ją oglądał w tym miejscu. Jakoś tak dla odmiany zamieniły się miejsca. Siedziałem przy niej, aż spokojnie usnęła.

Rozdział 25: Schodami do nieba

0 | Skomentuj
**Ho**

Mogłem jej tego nie mówić. Nie sądziłem, że tak bardzo się przejmie tymi słowami. Sprawdziłem, czy oddycha. Był wyczuwalny tak samo jak puls. Jednak nie mogłem tego zlekceważyć. Położyłem ją na kanapie i wróciłem szybko po swoją torbę. Victoria nie była zachwycona.

Dr Yinsen: Nie pytaj. Sytuacja krytyczna.
Dr Bernes: Co się dzieje?
Dr Yinsen: Zajmijcie się Tony’m.

Poprosiłem, wychodząc ze swoim asortymentem. Podbiegłem do kobiety, badając stetoskopem bicie serca. Wszystko wskazywało na stan przedzawałowy.

Dr Yinsen: Przepraszam cię, Roberto. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Podałem odpowiednie leki, zakładając na jej twarz maskę tlenową. Wykonałem skan tabletem medycznym, utwierdzając się w przekonaniu co do stanu mamy Rhodey’go. Funkcje życiowe stabilizowały się.

Dr Yinsen: Napędziłaś mi stracha. Już więcej tak nie rób. No i nie martw się. Tony właśnie wygrywa walkę.

Przykryłem ją kocem, czuwając przy niej. Za błędy trzeba płacić. Oby tylko operacja zakończyła się powodzeniem.

**Victoria**

Nieco się zdziwiłam na wtargnięcie Ho, chociaż wyglądał o wiele lepiej niż poprzednio. A może to jedynie pozory? Tak czy owak, przyjaciel Tony’ego świetnie dawał sobie radę. Zdołał się opanować, zachowując zimną krew. Będą z niego ludzie.

Dr Bernes: Brawo, Rhodey. Już prawie koniec.
Rhodey: Czy… Czy wszystko z nim będzie dobrze?
Dr Bernes: Nowy rozrusznik sprawuje się bez zarzutów, ale i tak musi trafić do szpitala.

Obwinęłam bandażem klatkę piersiową, zaś zakrwawione rękawiczki wrzuciłam do śmieci, zamieniając na nowe. Odczyty nadal nie były zbyt mocne, ale to mogła być wina straty krwi. Podałam coś na wzmocnienie serca, żeby zdołał przeżyć sam transport.

Dr Bernes: Pomożesz mi z nim? Tylko pójdę po nosze.

Kiwnął tylko głową, więc wyszłam z sali. Przed nią widziałam nieprzytomną Robertę. Kusiło zapytać.

Dr Bernes: Co jej się stało? Zmęczenie?
Dr Yinsen: Prawie zawał.

Stwierdził z powagą. Nawet nie patrzył na mnie. Nie uniknie tej rozmowy.

Dr Bernes: Zabieram Tony’ego. Na razie jest w miarę stabilny. Poradzisz sobie?
Dr Yinsen: Jeśli będzie trzeba, to ją też zabiorę, a miejsce w karetce jest jedno.
Dr Bernes: Jestem autem. Mogę ją zabrać. Nie ma problemu, Ho.

Tyle powiedziałam, wybiegając z fabryki. Otworzyłam drzwi od pojazdu, zabierając nosze. Podjechałam z nimi, aż do stalowych drzwi. Na szczęście wciąż pozostały otwarte. Popchnęłam je do pomieszczenia, skąd wydobył się pisk kardiomonitora. Chłopak przystąpił do reanimacji.

Dr Bernes: Co się dzieje?
Rhodey: Nie wiem. Próbuję… mu… pomóc.
Dr Bernes: Przejmuję.

Po trzech sekundach zamieniliśmy się, ponawiając masaż serca. Wszystko wcześniej pasowało do siebie, a Ho raczej nie spróbowałby czegoś głupiego. Raczej nie. Ciągle siedział przy Robercie, dlatego na pewno nie była to jego wina. Chyba, że…

Dr Bernes: Niebieska… fiolka.
Rhodey: Taka?
Dr Bernes: Tak!

Szybko dokończyłam serię, zapełniając strzykawką odpowiednie lekarstwo, a dokładnie kolejne antidotum. Podałam je, czekając na rezultat.

Rhodey: Pani doktor?
Dr Bernes: Spokojnie. Już wrócił. To musiało być chwilowe, ale potrzebuję dalej twojej pomocy.
Rhodey: Dobrze. Zrobię co mogę.
Dr Bernes: Cieszę się, więc ostrożnie chwyć za te dwa końce.

Wskazałam na prześcieradło, a sama wzięłam ostatnią parę końców. Dość sprawnie przenieśliśmy chorego, zapinając pasami, zaś respirator włożyłam do torby. Posprzątałam wszystko na miejsca i pozostało mi jedynie zobaczyć jak przyjaciel sobie radził.

Dr Bernes: Jak z nią?
Dr Yinsen: Powinna dojść do siebie. Nie zostawię jej samej.
Dr Bernes: Więc ją weźmiemy. Pomóż Rhodey’mu, a ja później do was dołączę.
Dr Yinsen: Naprawdę mi ufasz, że go nie skrzywdzę?
Dr Bernes: Tak, ponieważ jesteś moim przyjacielem.

Uśmiechnęłam się do niego, przytulając dla dodania otuchy.

Dr Bernes: Później na spokojnie sobie pogadamy. Najpierw pacjenci.
Dr Yinsen: Dobrze o tym wiem i… dziękuję.

Podałam mu fiolki z antidotum.

Dr Bernes: Może znowu się zatrzymać. To co mu podałeś nadal jest aktywne.
Dr Yinsen: Cholera! Zabiłem go!
Dr Bernes: Nie zabiłeś.
Dr Yinsen: Zabiłem!
Dr Bernes: Ho, uspokój się!

Potrząsnęłam jego ramionami, aby się uspokoił. O dziwo to było skuteczne i przestał panikować. Zapanował jakoś nad sobą. Chwyciłam kobietę sposobem matczynym, a przy wyjściu z fabryki rozdzieliliśmy się. Położyłam Robertę na tyły, zapinając pasami.

Dr Bernes: Powodzenia, Ho.

Powiedziałam, jadąc od razu za nimi.

**Rhodey**

Jechaliśmy na sygnale. Za kierownicą siedział jakiś ratownik, zaś ja z lekarzem byliśmy przy Tony’m. Wyglądał bardzo źle. Jego serce ciągle powodowało bunty. Zatrzymywało się i znowu działało. To była niczym pętla. Niekończąca się. Bez końca.
Niespodziewanie pojazd zahamował.

Rhodey: Co się dzieje?
Dr Yinsen: Korki. Stoimy.
Rhodey: Niedobrze… A nie można inną drogą dojechać
Dr Yinsen: To potrwa za długo.

Jak na złość organ odmówił współpracy. Nie rozumiałem czemu tak się działo.

Rhodey: Doktorze?
Dr Yinsen: Musieliśmy zrobić większą dziurę na rdzeń, żeby serce biło. Jednak dodatkową krew stracił na stworzenie tkanki. Ma jej bardzo mało.
Rhodey: I… I co teraz?

Nie odpowiedział, a jedynie podał coś dożylnie. Ponownie odczyty pokazały puls. Bardzo słaby, lecz był.

Dr Yinsen: Jedziemy objazdem. Inaczej umrze teraz.

Rozdział 24: Los

0 | Skomentuj
**Ho**

Próbowałem jakoś myśleć pozytywnie. Jednak stan Tony’ego wciąż nie ulegał poprawie. Nawet mieszanki zawodziły. Victoria pobrała trochę krwi i zaczęła w jakiejś maszynie tworzyć tkankę. Pierwszy raz to widziałem na własne oczy. Potrafiła wyczarować rozwiązanie z niczego. Wspaniała nauka. No i też przyjaciółka. Przygotowałem specjalny defibrylator do włączenia rozrusznika.

Dr Yinsen: Jeśli Tony wzorował ten rdzeń na moich schematach, to uderzenie o średniej mocy załatwi sprawę.
Dr Bernes: A jeśli nie?
Dr Yinsen: Wtedy zostanie nam przekazanie złych wieści.
Dr Bernes: Tkanka się tworzy, więc spróbujmy go jakoś ustabilizować.
Dr Yinsen: Mieszanki nie działają.
Dr Bernes: No to będziemy strzelać.

Wyjęła urządzenie, przykładając elektrody do klatki piersiowej. Odsunąłem się na dźwięk ostrzegawczy, aż nastąpiło pierwsze wyładowanie. Bezskutecznie.

Dr Yinsen: Ten wspomagacz i tak nie działa. Może jak go teraz usuniemy, to coś się zmieni.
Dr Bernes: Nie zaszkodzi spróbować.

Stwierdziła z powagą. Ostrożnie usunęliśmy zepsuty zasilacz, odrywając od skóry. Położyliśmy go z boku. Dobrze, że to nie była prawdziwa tkanka, a plaster energetyczny.

Dr Yinsen: To jeszcze raz?
Dr Bernes: Wal.

Zwiększyła siłę uderzenia, aż nastąpił drugi strzał. Zerknąłem na kardiomonitor przy chłopaku. Zapisy były dość chaotyczne. Skakały w górę i dół do momentu drastycznego spadku funkcji życiowych.

Dr Yinsen: Długo ci jeszcze zajmie robienie tkanki?
Dr Bernes: Momencik.

Popatrzyła na maszynę co robiła coś na rodzaj tkania. Według liczb na wyświetlaczu proces prawie został ukończony. Odczekaliśmy minutę i można było ją wyjąć.

Dr Bernes: Jak prawdziwa, prawda?
Dr Yinsen: Naprawdę mnie zdumiewasz swoimi wynalazkami. Chcę taki na Święta.
Dr Bernes: Do grudnia daleko, Ho.

Zaśmiała się, wyjmując stworzoną część za szczypce. Położyła to w miejscu dziury. Byłem w szoku. Tkanka samoistnie wszczepiła się do oryginalnej skóry. Bez zszywania. Mimo wszystko, odczyty nadal spadały. Do uszu dotarł pisk. Nie czekałem na reakcję. Przystąpiłem do masażu serca.

**Rhodey**

Usłyszałem niepokojący dźwięk z pomieszczenia medycznego. Bałem się, bo to były chwile grozy. Doświadczałem strachu na własnej skórze. Na przemian z mamą traciliśmy grunt pod nogami, lecz próbowaliśmy jakoś być silni dla Tony’ego. Musiał wiedzieć, że w tej trudnej walce mógł liczyć na naszą pomoc.

Rhodey: To już trzecia godzina. Nadal nic nie wiemy.
Roberta: Wiem, James. Musimy czekać, chociaż tak naprawdę nikt tego nie chce.
Rhodey: Lekarka mówiła o zapobiegnięciu tragedii. Czy ona… Czy ona myśli, że Tony… umrze?
Roberta: Jeśli nie chcemy, żeby tak się stało, przestańmy o tym myśleć.

**Victoria**

Podałam adrenalinę, żeby jakoś zmusić serce do działania. Jednak coś tu nie pasowało. Co chwilę zamienialiśmy się, ponawiając schemat.

Dr Bernes: Cholera! Czemu… to… nie działa?
Dr Yinsen: A ja mam wiedzieć? Widocznie ma dość.
Dr Bernes: Ho?

Popatrzyłam na niego przerażona. Na podłodze leżała pusta strzykawka, a obok niej fiolka. Podniosłam ją, patrząc na nazwę.

Dr Bernes: Czy… Czy to jest to co ja myślę?
Dr Yinsen: Victorio…

Wstałam i miałam ochotę na niego nakrzyczeć, lecz szybko poszukałam w torbie odpowiedniej mieszanki. Wprowadziłam substancję do krwiobiegu. Po kilku minutach pojawiła się zmiana. Puls był, lecz słaby.

Dr Bernes: Coś ty chciał zrobić?!

No i wybuchłam na niego złością. Musiał mu to podać jak na chwilę straciłam czujność.

Dr Bernes: Idę po Rhodey’go. Zastąpi cię.
Dr Yinsen: To jeszcze dziecko!
Dr Bernes: Nie chcę patrzeć, jak go zabijasz i niszczysz przy tym siebie. Idź i ochłoń.
Dr Yinsen: Przepraszam cię.
Dr Bernes: To nie żadne „przepraszam”. Weź się w garść, do cholery!

Nalegałam, a on po prostu stał jakby był z kamienia. Wyprowadziłam przyjaciela z sali, biorąc Rhodey’go ze sobą. Nie pojmował co się działo, więc wyjaśniłam w skrócie z lekkim kłamstwem.

Dr Bernes: Doktor Yinsen jest przemęczony, dlatego mi pomożesz dokończyć. Krwi już nie ma, więc nie bój się.
Rhodey: Co… Co mam robić?
Dr Bernes: Będziesz patrzył na kardiomonitor i kiedy zobaczysz dziwne linie, powiesz mi. Proste, prawda?
Rhodey: Chyba… Chyba tak.
Dr Bernes: Odwagi, dziecko. Odwagi.

Uśmiechnęłam się ciepło do niego, sprawdzając czy rozrusznik wreszcie działał. Odczekałam kolejne minuty, dostrzegając silne światło z mechanizmu. Odetchnęłam z ulgą. Wreszcie jakieś postępy.

**Roberta**

To działo się tak szybko. Rhodey zniknął z lekarką, a lekarz jedynie usiadł załamany obok mnie, trzymając się za głowę. Nigdy nie widziałam, aby wyglądał tak źle.

Roberta: Wszystko gra, doktorze?

Nie powiedział nic. Coś musiało się stać. Słyszałam poprzednie krzyki i inne niepokojące dźwięki. Jednak nie przypuszczałam co dokładnie się wydarzyło.

Roberta: Kawy?

Pokręcił głową.

Roberta: Czemu go zabrała tam? Chyba nie powinien tam być.
Dr Yinsen: Roberto, ja… Ja cię przepraszam.
Roberta: Za co?
Dr Yinsen: Chciałem… Chciałem uśmiercić Tony’ego.

Zaniemówiłam. Nie docierało do mnie nic. Zsunęłam się na ziemię, zatracając się w czerni.

Rozdział 23: Dylemat człowieczeństwa

0 | Skomentuj
**Roberta**

Siedzieliśmy z synem w milczeniu, czekając na koniec operacji. Nic nie wskazywało na to, iż szybko zobaczymy się z Tony’m. Nie znałam szczegółów, lecz wiedziałam jedno. Coś złego wisiało nad nami. Jego życie było zagrożone.

Rhodey: Mamo, wszystko gra?
Roberta: Wiesz, James. Mam dziwne przeczucie.
Rhodey: Jakie?
Roberta: Że już go nie zobaczymy.
Rhodey: Mamo, nie mów tak. Wszystko się jakoś ułoży. Nie możemy się poddawać.

Głos mi się łamał na samą myśl, że chłopak zbliżał się do swojej biologicznej rodziny, a ja nic nie mogłam zrobić. Nigdy nie czułam się tak bezsilna jak w tej chwili. Trzymałam się tej kruchej nadziei, a mimo to pojawiło się zwątpienie. Coś strasznego.

**Victoria**

Ponownie nawiązałam kontakt z Ho, próbując jakoś odwieść go od zabijania dzieciaka. Pojechałam we wskazany adres, bo to mi zdradził. Jeszcze nie wszystko stracone.

Kiedy znalazłam się na miejscu, wbiegłam do fabryki. Zaczęłam uderzać o metalowe drzwi.

Dr Bernes: Niech ktoś otworzy! Prędko!

Nie musiałam długo czekać, bo Rhodey otworzył dość przerażony przez moją obecność. Nie miałam czasu na wyjaśnienia, więc wbiegłam i szukałam sali.

Rhodey: Pani ma pomóc?
Dr Bernes: A raczej bardziej zapobiec tragedii. Gdzie oni są?

Wskazał na drzwi, które były blisko części z jakimiś narzędziami. Minęłam się z panią Rhodes, wchodząc do środka. Pojawiłam się na czas. Ubrałam się w rękawiczki, chwytając za jego nadgarstki, aby nie próbował czegoś głupiego.

Dr Bernes: Hej. Popatrz na mnie, Ho. Nie pierwszy raz go operujesz, a w twoich rękach nikt nie zginął. Musisz wziąć się w garść i dać mu szansę żyć.
Dr Yinsen: On i tak już cierpi. Chcę mu ulżyć w agonii.
Dr Bernes: Agonii?
Dr Yinsen: Gdybyś widziała jego twarz po wypadku. To jak mówił oraz co chciał przekazać innym. Te czarne myśli. On… On dał mi do zrozumienia, że skazałem go na największy ból, który mógłby człowiek doświadczyć.
Dr Bernes: Ho…
Dr Yinsen: Nie chcę, żeby miał mi za złe, bo to ja skazałem go na implant. Tylko ja.
Dr Bernes: Nie jesteś sam. Pamiętaj. Jestem tu.

Usiłowałam pozbyć się tego pesymizmu z głowy przyjaciela. Bez pytania o ruch wzięłam skalpel do ręki, wykonując nacięcie. Funkcje nadal słabły. Przyjrzałam się zastępczemu rozrusznikowi. Ilość łączy zgadzała się z uszkodzonym mechanizmem.

Dr Bernes: Ja odepnę te stare, a ty w tym czasie podepniesz nowe, dobrze?
Dr Yinsen: Dziękuję, Victorio.
Dr Bernes: Zawsze do usług, mój doktorku.

Uśmiechnęłam się do niego ciepło, przygotowując się do odpięcia. Musieliśmy odpowiednio się ze sobą synchronizować. Jeden za drugim.

Dr Bernes: Gotowy?
Dr Yinsen: Tak.
Dr Bernes: I żadnego myślenia o zabijaniu, jasne?
Dr Yinsen: Jasne jak słońce.

Zaśmiał się co już było dobrym znakiem. Jego niebo się rozchmurzyło. Powoli dokonywaliśmy wymiany. Ledwo zamieniliśmy pierwszy kabel, a odczyty spadły.

Dr Bernes: Bez paniki. Spokojnie.
Dr Yinsen: Powiesz mu o tym?
Dr Bernes: O czym? Że chciałeś mu ulżyć w cierpieniu w zły sposób? Nie powiem. Masz moje słowo.

Chwyciłam przyjaciela za wolną rękę, dodając otuchy. Wzięliśmy się za następne kable. Ponownie pojawiły się niepokojące zmiany w zapisach na kardiomonitorze. Ostatnie dwie podpięliśmy, a to mogło skończyć się w jeden sposób.

Dr Yinsen: Zaraz nam się zatrzyma. Tego chciałaś?!
Dr Bernes: Ho, bez nerwów. Zaraz coś na to poradzimy.

Wstrzyknęłam substancję na unormowanie bicia serca.

Dr Bernes: Wkładamy.
Dr Yinsen: A wspomagacz?
Dr Bernes: Powoli, bo potem naprawdę coś namieszamy.

Mówiłam w miarę opanowanie, lecz z uwagą obserwowałam zachowanie Ho. Bałam się, że mógł po kryjomu coś podać.

Dr Bernes: Ma za mało krwi. Potrzebne więcej jednostek.
Dr Yinsen: No i tego nie wyczarujemy.
Dr Bernes: Znam osobę, która ma taką samą grupę.
Dr Yinsen: Kto taki?
Dr Bernes: Virgil Potts, ale ściągnę go potem. Najpierw wstawmy nowy rozrusznik i zaszyjmy rany. Krew uzupełnimy w szpitalu.
Dr Yinsen: O ile dożyje transportu.

Znowu jego umysł pokryły czarne chmury zwiastujące katastrofę. Jednak miał rację. Tony w każdej chwili mógł znaleźć się na tej cienkiej granicy, gdzie życie toczy bitwę ze śmiercią.
Po wstawieniu nowego mechanizmu do podtrzymania życia, Ho zajął się szwami. To była większa dziura niż poprzednio. No i tu pojawił się następny kłopot.

Dr Bernes: Nie zaszyjemy tego zwykłymi nićmi.
Dr Yinsen: Dlaczego?
Dr Bernes: Za duże rany. Przydałaby się tkanka.
Dr Yinsen: Masz coś takiego?
Dr Bernes: Mogę stworzyć, ale znowu straci krew.
Dr Yinsen: Jemu już nic nie zaszkodzi.

Stwierdził z powagą, biorąc się za stabilizację odczytów, gdyż spadki były coraz częstsze. Do tego sztuczne serce nie działało. Mieliśmy bardzo pod górkę.

**Rhodey**

Po głowie chodziły mi słowa lekarki. Chce zapobiec tragedii. Co to mogło znaczyć? Czyżby zdawała sobie sprawę, że Tony nie przeżyłby tej operacji? Nie. Nie powinienem tak myśleć. Jeśli Pepper miała siły, by walczyć, to i on też. Oboje mieli swoje potyczki. Oboje walczyli o lepsze jutro.

Rozdział 22: Pozwólcie mi odejść

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Siedziałem przed pomieszczeniem medycznym, błagając na brak komplikacji. Wiedziałem, że to mogło trwać wiele godzin, dlatego wziąłem oranżadę z automatu. Mamie podałem kawę.

Rhodey: Będzie dobrze, mamo.
Roberta: Co się dokładnie stało?
Rhodey: Nie wiem, bo… Bo chyba za długo pracowaliśmy. Był projekt z fizyki i…
Roberta: No już się nie tłumacz. O bezmyślności pogadamy sobie później. Teraz czekamy, aż skończy operować.
Rhodey: Mamo?
Roberta: Musi przeżyć.

Widziałem ten strach w jej oczach. Sam bałem się, że ostatni raz zobaczę Tony’ego w kostnicy czy na pogrzebie. Nigdy nie życzyłem mu źle, ale doktor Yinsen brzmiał tak poważnie. Siedziałem, popijając napój. Stukałem palcami o butelkę, skupiając się tylko na tym.

Roberta: Nie bój się. Ocali go.
Rhodey: Powiedział mi, że… Że może umrzeć. Mamo, gdybym wtedy…

Nie dokończyłem, gdyż zaskoczyła mnie reakcja rodzicielki. Dała swoje wsparcie przez matczyny uścisk. Powoli się uspokajałem, ale nadal bałem się czego się dowiem. Nie potrafiłbym żyć z myślą, że nie powstrzymałem Tony’ego. Mogłem coś zrobić, a ja tylko zgodziłem się na szaleństwo. W imię czego? W imię sprawiedliwości dla Pepper. Próbowałem dać bratu siły przez samą obecność.

Rhodey: Tony, błagam cię. Nie zostawiaj nas.

**Ho**

Odważyłem się na pierwsze cięcie skalpelem. O dziwo nie pojawiły się żadne zmiany w zapisie funkcji życiowych. Z Victorią na słuchawce kontynuowałem operację. Robiłem to bardzo ostrożnie, aż mogłem wyjąć implant na zewnątrz. Powoli wysuwałem go. Pozostała kwestia zamiany.

Dr Bernes: Pozbądź się wspomagacza, ale bez pośpiechu.
Dr Yinsen: Serce się zbuntuje.
Dr Bernes: Ja wiem, ale musisz jak najszybciej zamienić rozrusznik na nowy. Tak w ogóle, co to za mechanizm?
Dr Yinsen: Coś jak rdzeń. Tony to wynalazca, pamiętasz?
Dr Bernes: Mądry dzieciak.
Dr Yinsen: Nawet nie wiesz jak bardzo.

Prawie wygadałbym się o Iron Manie, lecz przez obecną sytuację szybko zamknęła się gęba. Przyjrzałem się źródle mocy.

Dr Yinsen: Mamy problem, Victorio.
Dr Bernes: Co się dzieje? Zatrzymał się?
Dr Yinsen: Nie! Ten rdzeń jest za wielki.
Dr Bernes: No to musisz powiększyć nacięcie.
Dr Yinsen: Dwa centymetry więcej? Nie mam krwi w zapasie!

Po raz pierwszy wpadałem w panikę. Dziwne uczucie.

Dr Bernes: Ho, głęboki wdech i wydech. Dasz radę. Najważniejsze, że masz leki, defibrylator i…
Dr Yinsen: Nowy rozrusznik. Wiem o tym.
Dr Bernes: Hej! Jestem z tobą. Fakt, że tylko przez telefon, ale pomyśl o tym w taki sposób.
Dr Yinsen: Niby jaki?
Dr Bernes: Pierwszy raz zaufasz technologii Tony’ego.

Miała rację. To akurat było też ciekawe doświadczenie. Oby tylko wszystko poszło jak z płatka. Wziąłem ostrzejszy skalpel, wykonując większe nacięcie. Do moich uszu dotarł pisk kardiomonitora. Odczyty zaczęły drastycznie spadać.

Dr Yinsen: Jasna cholera!
Dr Bernes: Opanujesz to. Musisz sprawnie w tym samym momencie zamienić mechanizmy.
Dr Yinsen: No nie powiem. Uspokoiłaś mnie.

Poczuła tę ironię w głosie i zamilkła. Podałem odpowiednie leki.

**Victoria**

Na moment wyciszyłam przyjaciela, gdyż do sali wszedł ojciec Pepper. Nie spodziewałam się, że ponownie się zjawi. Podeszłam do niego na spokojnie, podając informacje.

Dr Bernes: Jeszcze z jakieś dwa tygodnie i kończyny zregenerują się. Problem w tym, że może być konieczna rehabilitacja. To już zależy czy nie dojdzie do komplikacji?
Virgil: Jakich na przykład?
Dr Bernes: Poza bezwładem może być problem z osobowością. W jej głowie oraz blisko serca znajdowały się bomby. Jednak nie martwmy się na zapas i będzie dobrze.
Virgil: Ale proszę nie ściemniać. Przyjmę wszystko i zrobię co się da, aby uniknęła tego najgorszego.
Dr Bernes: Cóż… Pożegnała się ze śmiercią. Jest z nami, dlatego nic złego jej nie spotka.

Podniosłam go na duchu, lecz przez niepokój Ho ponownie włączyłam dźwięk w mini słuchawce. Nieco się oddaliłam, pozwalając mężczyźnie na pobyt z córką.

Dr Bernes: Wybacz. Ojciec dziewczyny się pojawił. Musiałam cię wyciszyć.
Dr Yinsen: Przyjmuję przeprosiny.
Dr Bernes: No i… jak tam? Stabilny?
Dr Yinsen: Mam mało czasu, bo nadal jest niska saturacja.
Dr Bernes: Nie pozwól mu umrzeć.
Dr Yinsen: A jeśli on tego chce?

Zatkało mnie. Nigdy tak nie myślał. Zdecydowanie powinnam być przy nim i pomóc w tak ciężkiej ingerencji.

Dr Bernes: Gdyby Tony chciał tego, umarłby za pierwszym razem, a mimo to… nadal walczy.
Dr Yinsen: Wiele zniósł. Może lepiej…
Dr Bernes: Skończ! Nawet nie próbuj tego robić. Jest szansa, że przeżyje.
Dr Yinsen: Nikła.
Dr Bernes: Ale jest!

Teraz byłam przerażona. Czy on naprawdę chciał uśmierzyć ból chłopaka przez cichą śmierć? Zupełnie inny człowiek, którego poznałam. Nie mogłam być w szpitalu, wiedząc do czego byłby w stanie się posunąć. Na moment wyłączyłam dźwięk, podchodząc do pana Potts.

Dr Bernes: Mam pilny przypadek. Czy może pan tu zostać i w razie czego wezwać jakiegoś lekarza? Postaram się wrócić szybko.
Virgil: Dobrze. Raczej będzie spała, prawda?
Dr Bernes: Leki nie są wieczne. Nie może się obudzić.

Wzięłam swoje rzeczy i wybiegłam z budynku, błagając w duchu, że jeszcze nie było za późno na reakcję.

Rozdział 21: Czarno białe cienie

0 | Skomentuj
**Roberta**

Opowiadałam mu, dając dowód na istnienie wspaniałej przyjaźni między ich trójką. Takiej więzi nie da się tak łatwo zniszczyć. Cokolwiek się stanie zawsze będą razem. Piliśmy na spokojnie kawę. W milczeniu, lecz chyba oboje tego potrzebowaliśmy. Takiego czasu na chwilę namysłu.

Roberta: Jak się Pepper trzyma?
Virgil: Sama się obudziła, bo walczy. Jednak znowu ją uśpili ze względu na regenerację.
Roberta: Jest naprawdę silna. Poradzi sobie.
Virgil: A jak twoje dzieciaki?
Roberta: Tony dziś dostał wypis, a Rhodey już nie ma śladów po oparzeniach. Wszystko gra, chociaż długo nie wracają z tej fabryki.
Virgil: No wiesz. Nastolatkowie mają swoje sekrety.
Roberta: Może i mają, ale nie mogą mieć żadnych przede mną.
Virgil: Nie martw się. Co oni mogą mieć do ukrycia?

**Rhodey**

Lekarz zdołał jakoś ustabilizować Tony’ego, ale czas nadal działał na niekorzyść. Śmiertelnie się bałem, że umrze. Nie wyglądało to dobrze, a z każdą minutą czułem, jak go tracimy. Starałem się zachować stalowe nerwy. Gdyby nie obecność doktora Yinsena, wpadłbym w panikę.

Rhodey: Co teraz? Musi być operowany, prawda?
Dr Yinsen: Musi, ale boję się go stąd ruszyć. Czy tutaj są też narzędzia do chirurgii?
Rhodey: Chyba… Chyba tak.

Zacząłem szukać po szafkach, sprawdzając wszelkie zasoby medyczne w pomieszczeniu. Na szczęście było tego sporo. Zupełnie jakby część szpitala została przeniesiona do zbrojowni. Wyjąłem wszystko co mogłoby się przydać. Opatrunki, kroplówki, strzykawki, skalpele, nożyczki… Praktycznie każdy element do ingerencji. Mężczyzna nieco zaniemówił na ilość rzeczy.

Dr Yinsen: Jesteście bardzo przygotowani na każdą ewentualność. Moja obecność jest tutaj zbędna.
Rhodey: Co?! Nie! Nie może pan…
Dr Yinsen: Żartowałem. No nie zostawię was tu na pastwę losu. Powiedz swojej mamie, że Tony będzie operowany. Musi dowiedzieć się o tym teraz, bo potem…
Rhodey: Będzie za późno.
Dr Yinsen: Dokładnie tak. Wyjdź, a ja wszystko przygotuję.
Rhodey: A co do tajemnicy…
Dr Yinsen: To zostanie dla mojej wiadomości.

Uśmiechnął się ciepło, a ja wyszedłem powiadomić mamę. Pierwszy raz drżały mi ręce ze strachu. Powoli przejmował nade mną kontrolę. Dopiero kilka głębszych wdechów pozwoliło na wybranie numeru.
Gdy już usłyszałem jej głos, nieco się spiąłem. Jak jej przekazać tak trudne wieści? Niewykonalne. No dobra. Spokojnie, Rhodey. Doktorek liczy na ciebie.

Roberta: James, jesteś tam?
Rhodey: Mamo, ja… Ja muszę ci coś powiedzieć.
Roberta: Mówisz tak jakbyś zobaczył ducha. Co się dzieje?
Rhodey: Chodzi o Tony’ego.
Roberta: A dokładnie?
Rhodey: Zaraz będzie operowany.

Nie usłyszałem żadnej reakcji. Chyba też nie przeszło jej to przez gardło.

Rhodey: Mamo?
Roberta: Laboratorium? Tam jesteście?
Rhodey: Za długo… Za długo pracowaliśmy. Przepraszam. Ja… Boję się, mamo. Może… Może tego nie przeżyć.
Roberta: Już tam idę, ale zgadzam się na to. Niech go ratuje.

Nie powiedziałem nic. Po prostu straciłem możliwość mowy przez wszechobecny strach. Podszedłem do lekarza na chwilę. Już był przygotowany z narzędziami oraz całym asortymentem. Tony leżał na wpółżywy. Wyglądał okropnie.

Rhodey: Mama wie.
Dr Yinsen: To dobrze. Bądź z nią i nie bój się. Zrobię co mogę, choć sam mam ograniczone możliwości. Doktor Bernes pilnuje Pepper, więc muszę cię o coś poprosić.
Rhodey: T… Tak?

Mój głos zadrżał z przerażenia.

Dr Yinsen: Może pojawić się taki moment, że będę potrzebował twojej pomocy. Czy będziesz w stanie mi jej udzielić?
Rhodey: Muszę, bo… tu stawka jest wysoka.
Dr Yinsen: W takim razie czekaj w pogotowiu za drzwiami.

Znowu zamilkłem. Usiadłem przed salą, zaś mama weszła do środka. Zapomniałem zamknąć drzwi. Wstałem jak porażony, naprawiając swój błąd. Potem już tylko siedziałem. Mogłem tylko czekać.

**Ho**

To był jakiś cud. Miałem wszystko pod ręką bez konieczności zabierania go do szpitala. Mimo wszystko, ryzyko wciąż pozostało takie same. Mogłem otworzyć Tony’ego już na dobre. Mógł mi umrzeć na stole nawet przez jedno cięcie. Potrzebowałem wsparcia z zewnątrz. Zadzwoniłem do Victorii, zakładając mini słuchawkę.

Dr Yinsen: Victorio, słyszysz mnie?
Dr Bernes: Tak, Ho. Jestem przy telefonie. Co tam masz?
Dr Yinsen: Zaraz otworzę Tony’ego.
Dr Bernes: Cholera! Poza szpitalem? Nie widziałam, żebyś wrócił.
Dr Yinsen: Nie mam wyboru. Czas ucieka i może znowu serce się zbuntować. Wspomagacz się zwęglił, więc i on zaraz zrobi na złość. Jednak mam zastępczy rozrusznik. Powinien pomóc utrzymać chłopaka przy życiu przez najbliższe lata.
Dr Bernes: I tak może umrzeć.
Dr Yinsen: Powiesz mi jak sporządzić mieszanki. To będzie chyba moja najgorsza operacja w życiu.
Dr Bernes: Ale nie ostatnia.

Niby chciała jakoś podnieść na duchu, choć czułem, że zawiodłem. Zawiodłem jako przyjaciel Howarda. Nasza technologia właśnie zabijała jego syna. Wziąłem kilka wdechów, chwytając za skalpel.

Dr Yinsen: Nie chcę nawet myśleć co będzie, jeśli umrze.
Dr Bernes; Po prostu skup się, aby tak się nie stało, dobra? Jesteś tam i wiesz co robić. Ja ci na odległość spróbuję też udzielić wsparcia, ale nie jestem twoimi oczami. Musisz poradzić sobie sam.
Dr Yinsen: I to jest najgorsze, Victorio.

Pierwszy raz w życiu zacząłem się modlić. To już był szczyt mojego załamania. Błagałem, żeby chociaż ten na górze pomógł mu w walce, a mi dał siły, żeby zaprowadzić dzieciaka na właściwą drogę.

Dr Yinsen: Zaczynam.

Rozdział 20: Ostatni bohater

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Cholera. Nie wiedziałem, jak to ubrać słowa. Lekarz nie mógł się dowiedzieć o Iron Manie. Musiałem coś wymyślić, a bałem się o Tony’ego. Mama nas zabije za powtórkę z rozrywki.

Dr Yinsen: To dowiem się wreszcie? Im dłużej będziesz milczał, tym szybciej możemy szykować mu trumnę.
Rhodey: Proszę już nie żartować!
Dr Yinsen: Ale ja wcale nie żartuję. Wszystko do tego zmierza.
Rhodey: Ja… Ja naprawdę nie wiem.
Dr Yinsen: Okej. To ja mu już nie pomagam.

Zaczął zbierać rzeczy. To jakaś kpina. Naprawdę chciał zostawił go na śmierć? Nie mogłem na to pozwolić. Zatrzymałem doktora, blokując mu wyjście.

Dr Yinsen: Chłopcze, mam też innych pacjentów. Nie będę tracił czasu na kłamców.
Rhodey: Tony to Iron Man.

Od razu się zatrzymał i patrzył na mnie z niedowierzaniem.

Dr Yinsen: Czyli on…
Rhodey: Tak.
Dr Yinsen: O ja pierdziele!
Rhodey: Nawet mama o tym nie wie. Proszę tego nie mówić i mu pomóc. Ja nie chcę, żeby umarł.
Dr Yinsen: To wiele tłumaczy. Latanie w zbroi przeciąża serce, a same prace przy ich naprawie powodują kolejne problemy. Przemęczenie, mała ilość snu i stres.

Ponownie podszedł do niego, mierząc wszystko co potrzeba. Patrzyłem w milczeniu. Jednak odczułem ulgę. Może w ten sposób szybciej mu udzieli pomocy. Myślałem, jak pomóc.

Rhodey: Mam coś przynieść?
Dr Yinsen: Znajdź coś o sporej mocy. Jakiś zasilacz. Jeśli jest Iron Manem, to musi mieć coś w zanadrzu.
Rhodey: Poszukam.
Dr Yinsen: Tylko się pospiesz!

Nie musiał dwa razy powtarzać. Natychmiast pobiegłem do części roboczej, szukając czegoś co mogłoby wspomóc implant.

**Ho**

Musiałem go wygonić, żeby nie patrzył co robię. Wyjąłem elektrody, przykładając je do klatki piersiowej. Nastąpiło wyładowanie. Nie czekałem za długo na efekty. Zauważyłem zmiany, gdyż pojawiły się skoki w pulsie.

Dr Yinsen: Masz chore serce i zbawiasz świat. Za dużo komiksów czytałeś, Tony.

Kolejne użycie specjalnego defibrylatora nieco poprawiło stan tego gamonia. Na wszelki wypadek podałem coś na wzmocnienie. Nie wiedziałem jak długo jego serce wytrzyma z tak słabym implantem.
Po kilku minutach wbiegł Rhodey z jakimś ustrojstwem. Świeciło się jakby miało w środku kylit. Zastanowiło mnie to trochę.

Dr Yinsen: Co to jest?
Rhodey: Zapasowy rdzeń do zbroi.
Dr Yinsen: Genialne!
Rhodey: Słucham?
Dr Yinsen: To może mu zastąpić implant.

Wziąłem od niego część z pancerza. Pasowała idealnie jako zastępcze źródło do podtrzymywania życia. To była dobra wiadomość, lecz została i ta zła.

Dr Yinsen: Spróbuję go zabrać do szpitala i tam zoperować. Tylko, że twoja mama musi wyrazić zgodę na zabieg.
Rhodey: Ale… Ale przecież to sytuacja krytyczna. Nie musi wiedzieć o tym.
Dr Yinsen: Po części masz rację, lecz chodzi też o coś innego.
Rhodey: O co?

Popatrzył na mnie przerażony.

Dr Yinsen: Trzeba liczyć się z konsekwencjami. Tydzień temu był operowany i dobrze wiesz, że…
Rhodey: Może nie przeżyć.
Dr Yinsen: Dlatego twoja mama musi wiedzieć o tym.

**Roberta**

Siedziałam sobie dość spokojnie, oglądając telewizję. Było bardzo cicho w domu, a dość długo siedzieli w laboratorium. Ostatnimi czasy często tam siedzą. Ciekawe co tam wyprawiają.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie wiedziałam kto to mógł być, więc ostrożnie zerknęłam przez wizjer. Otworzyłam, widząc Virgila.

Virgil: Musimy pogadać.
Roberta: No to wejdź.

Wszedł do środka, a ja go zaprowadziłam do salonu. Zaparzyłam po kawie, siadając do stołu. Podałam też jakieś ciastka. Widziałam, że był spięty.

Roberta: Co się dzieje, Virgil? Mi możesz wszystko powiedzieć.
Virgil: Chciałbym cię bardzo przeprosić, Roberto.
Roberta: Za co?
Virgil: Wiem, że Whiplash zaatakował twoje dzieci. Na pewno przez to, że mają znajomość z Pepper.
Roberta: Hej. To nic takiego. Ja jestem prawnikiem i widzisz, że też lekko nie mają. Czasem się boję, iż któryś z osadzonych się zemści, raniąc ich.
Virgil: Nie chcę, żebyś mi miała za złe, bo trafiają do szpitala. Może… Może po prostu niech zerwą z nią kontakt.
Roberta: Żartujesz sobie?! Odkąd ją poznali, są bardziej żywi. Tony mało, kiedy przypomina sobie ból z wypadku! Oboje są szczęśliwi! Nawet nie wiesz, jak się cieszą, że Pepper się odnalazła. Nie widzą bez niej życia.

Chyba się zdziwił, bo aż znieruchomiał. Nie kłamałam. Naprawdę ich życie się zmieniło po poznanie tej gaduły. Zdecydowanie zmieniło się na lepsze.

**Ho**

Nawet nie zdążyłem zadzwonić do Roberty, bo stan chłopaka znowu się pogorszył. Zaczął się dusić, więc musiałem go podpiąć do respiratora. Czas się kończył i coraz bardziej miałem obawy co do dalszych posunięć.
© Mrs Black | WS X X X