Rozdział 79: W liczbach

0 | Skomentuj


O rany. Moja makówka. Chyba zdecydowanie przesadziłem z piciem. Mama będzie wściekła za to wino. A może już się na mnie wydarła, a ja tego nie pamiętam?
Obudziłem się, wstając powoli, bo głowa bolała okropnie. Nade mną stała Pepper.

-Otrzeźwiałeś, Rhodey? Pamiętasz coś z wczorajszej nocy?

-No coś tam pamiętam, ale niewiele. Wiem, że byliśmy w zbrojowni i świętowaliśmy twoje zwycięstwo, a potem już wszystko przez mgłę

-Aha. Czyli nie wiesz, że walczyliśmy ze sobą i prawie udusiliśmy się wzajemnie?

-Nie. A co z Tony'm? Wrócił do domu? Naprawdę przesadziliśmy. No w sumie, to ja zacząłem

-Miał tylko coś zjeść i wrócić do domu, ale nie wydaje mi się, że tam poszedł. Może spotkał się z Victorią?

Próbowałem jej słuchać, ale dzwoniło mi w uszach. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak dziwacznie. A po co Tony miałby iść do lekarki? Mieliśmy po naszej imprezie się pożegnać, a tu nie ma wszystkich w komplecie.

-A czemu miał do niej iść?

-Bo mi mówił, że dzwoniła. Rhodey, coś nie tak?

-Nie mogła dzwonić bez powodu. To coś ważnego. I poszedł na kacu?

-Wydaje mi się, że tak, lecz nie jestem pewna. Pójdę już do domu i tam na niego poczekam, a ty dojdź do siebie. Nie wyglądasz za dobrze

-Bo mi łeb rozwala!- krzyknąłem sfrustrowany

Ruda lekko się zaśmiała i pożegnała ze mną. Nie potrafię pojąć, co się wydarzyło ostatniej nocy. Naprawdę mogłem ją zabić? Przecież my zawsze się wygłupiamy. I jeszcze Tony mógł sobie zaszkodzić. W końcu ma chore serce, a ja wiem, że go skłoniłem do kolejnego kieliszka. To jeszcze pamiętam, ale późniejszych wyczynów sobie nie przypomnę. Mam nadzieję, że Victoria nie ma dla niego złych wieści, bo bez powodu, by nie dzwoniła.
Wstałem z kanapy i wziąłem kromkę chleba z pomidorem do ust. Z apteczki wyjąłem aspirynę, która miała mi pomóc z bólem głowy. Ostatni raz się upiłem. Ostatni raz.

-Kac cię męczy, co? Masz nauczkę- odezwała się mama, która mnie przestraszyła

-Mamo, co tu robisz?

-A mieszkam, wiesz?- powiedziała ironiczne

-Wybacz mi za to, co zrobiłem. Nie byłem sobą

-Wybaczam, bo otrzymałeś karę i nie będę niepotrzebnie się drzeć na ciebie, choć wczoraj mało brakowało, a byś poleciał w zbroi na miasto

Nie wierzyłem, co mi mówiła. Gdzie był rozsądek, gdy mnie poniosło za daleko? Chyba będę musiał wysłuchać wszystkiego, jakich "cudownych" wybryków narobiłem. Będzie na pewno tego sporo.



Siedziałem, wpatrując się w teczkę. Nie wierzyłem, co mi powiedziała. Umieram? Jak to? Wszystko stało się jasne po otwarciu dokumentacji. Nie znałem się na medycynie, ale czytając jej raporty medyczne z ostatnich wizyt, byłem w szoku. Diametralnie mój stan się pogorszył.

-To nie fair! Wszystko się układa, rozumiesz?! A teraz mam umrzeć?!- walnąłem pięścią w stół

-Powiedziałam, że umierasz, ale to nie musi się tak skończyć. Znajdziemy jakieś rozwiązanie. Po prostu na razie zwykła obserwacja. Zapisuj w notesie wszelkie funkcje życiowe, czyli ciśnienie, puls, oddech i niepokojące objawy

-Nie mogę jej o tym powiedzieć. Może to zostać między nami?- poprosiłem, bo nie chciałem zamartwiać żony

-Nie powiem nic, jeśli tego nie chcesz, ale to będzie dla ciebie trudne. Powinieneś komuś o tym powiedzieć. Skoro nie Pepper, to może Rhodey?

-Nie, bo będzie w Akademii i powinien się skupić na szkoleniu. Mogę zaufać Robercie, ale boję się, że komuś się wygada- powiedziałem o swoich obawach i zdecydowałem, że sam zajmę się problemem

Lekarka dała mi jakiś zestaw w czarnym piórniku.

-Co to jest?- spytałem z ciekawości

-To ci uratuje życie, gdy będzie taka potrzebna. Nie przejmuj się przyszłością- doradziła

-Łatwo powiedzieć- burknąłem pod nosem

-Coś na to poradzimy. Gdybym wtedy nie zrobiła tych wyładowań, a Katrine nie szperałaby przy implancie, nie byłbyś w takiej sytuacji

-Dziękuję za wszystko- uścisnąłem jej dłoń i wziąłem ładowarkę wraz z piórnikiem

Pojechałem taksówkę do mojego domu, gdzie zastałem Pepper. Przybornik schowałem do szuflady, a urządzenie postawiłem przy łóżku. Cieszyła się na mój widok, że rzuciła mi się na szyję.

-Wreszcie jesteś. Co tak długo?

-Nie mówiłem ci, że idę do Victorii? Chyba ci o tym wspomniałem- cmoknąłem ją w policzek

-No tak. Mówiłeś. I jak wyniki?

-Wszystko gra, ale oprócz tego muszę przystopowywać ze zbrojownią. Nie mogę zbytnio się przemęczać, jak zawsze- uśmiechnąłem się, próbując kłamać, jak najlepiej

Poszedłem do kuchni, gdzie znalazłem patelnię do robienia omletów. Byłem jej to winien. Wszystkie składniki wymieszałem z małej chochli. Wlewałem na patelnię. Pepper sama chciała coś ugotować, ale nie dopuściłem jej do naczyń.

-Dziś, to ja przyrządzam obiad, więc teraz pobawię się w kucharza. Usiądź i odpocznij

-Jesteś wspaniały

-Dlatego wzięłaś ze mną ślub, bo tak myślałaś?

-Tak- cmoknęła mnie w policzek i zostawiła mnie samego



Kiedy zaczęła mi mówić, jak bardzo byłem pijany, czułem się głupio, że do tego doszło. Pepper już wytrzeźwiała, a mnie dalej trzymało. Najgorzej było z głową.

-Naprawdę chciałem lecieć w zbroi? I to pijany? To do mnie niepodobne

-Wiem, ale za to, że wypiłeś wino bez pozwolenia, musisz kupić taki sam rocznik

-Przecież to z lat sześćdziesiątych

-Nie mój problem. Na pewno znajdziesz. Nie wiem, co by było, gdyby Tony tak też balował, jak wy. Nie skończyłoby się to dobrze

-On wiedział, kiedy miał dość, ale myśmy go nakłonili, by napił się więcej- zacząłem się martwić o Tony'ego, bo przeze mnie i Pepper naprawdę mógł sobie zaszkodzić

Zadzwoniłem do niego, gdy mama wyszła z kuchni. Chciałem upewnić się, że nic mu nie jest. Odebrał, ale słabo go słyszałem, Może przez ten hałas, jakby ktoś smażył?

-Dobrze, że dzwonisz, Rhodey. Dobrze się czujesz?

-Tak. Nic mi nie jest, ale głowa jeszcze dokucza. A tobie?

-Już mniej, ale jeszcze to czuję. Czy naprawdę myśmy się tak upili?

-Heh. No chyba tak. Jesteś w kuchni?

-Tak. Robię omlety. Wpadniesz na obiad?

Chyba ja już nic nie zrozumiem. Tony robi omlety? Od kiedy facet musi stać przy garach, a nie kobieta? Musi bardzo kochać Pepper, skoro ją wyręcza z takich czynności. Gotowanie. Co jeszcze? Dziwne, jak na niego.

-Z chęcią do was przyjadę. Poza tym jutro wyjeżdżam, więc musimy się zobaczyć

-Do Akademii?- spytał z ciekawości

-Tak. A ty będziesz budował zbroję do kosmosu?

-Raczej ulepszę Centuriona na tę podróż. Jeszcze zobaczymy, ale ostatnio jest zbyt cicho. Nie uważasz, że to dziwne?

-Zawsze ty olewałeś, a teraz myślisz tak, jak ja. Mi też się wydaje i to może być cisza przed burzą. Został Android i AIM. Mamy się bać?- rozbawiło mnie to, ale później byłem poważny

Nie wiem, skąd taka zmiana. Przez wino? Przesadziliśmy wszyscy we troje. Nie mówiłem mu o tym śnie, ale już spotkaliśmy tego Androida. Nazywał siebie Centurion 2.0. Taki sam projekt, jak zbroja Tony'ego.

-Nie wiem. Trzeba być gotowym do walki. Kopia Centurion to niezbyt miły przyjemniaczek

-Pracował z Katrine. Chce zemsty?- pomyślałem

-Katrine?!- słyszałem, jak krzyknął

-Tony, co się dzieje? Tony!- próbowałem nawiązać z nim kontakt, ale przerwało

Wybiegłem z domu. Bałem się, że coś się stało.

Rozdział 78: Głowa wypełniona sianem

0 | Skomentuj


Udało mi się doczołgać do kuchni Roberty. Nie byłem w stanie wrócić do domu i musiałem zrobić z sobą porządek. Gdy wszedłem do pomieszczenia, ona tam stała z kubkiem kawy.

-Skończyliście balować?

-Skąd o tym wiesz?

-Niczego przede mną nie ukryjecie, a poza tym Rhodey mi gwizdnął wino z lodówki. Więc, co jest grane?

-Pepper zdała i... chcieliśmy to jakoś uczcić- odparłem, trzymając się ściany, bo świat dalej się kręcił

-Dobrze się czujesz? Może chcesz wody?

-Tak, poproszę

Roberta podała mi kubek z wodą, który w kilka sekund stał się pusty.

-Nieźle się upiłeś. Idziesz w ślady ojca?

-To nie tak... Już nigdy tego nie zrobię, ale to Rhodey zaczął- wziąłem głęboki wdech

Zrobiłem kilka kroków w stronę wyjścia, ale poczułem ból przy implancie i upadłem. To pewnie przez alkohol. Roberta pomogła mi wstać. Położyła mnie na kanapie w salonie.

-Ile piliście?

-Dużo. Nie pamiętam dokładnie, ile

-Zabiję go za to wino, a ty tu leż. Muszę ich opamiętać

-To niepodobne do Rhodey'go. Przez jeden alkohol nie rządzi nim rozsądek? To naprawdę musi być jakiś dziwny sen, ale Pepper zdała. I to jest dobre

-Ja też go nie poznaję, ale kilka kieliszków wystarczy, by zmienić człowieka. Zostań tu- nalegała i było czuć jej złość

Nie wiem, ile pili później, gdy poszedłem do Roberty. Mam nadzieję, że nie zrobią nic głupiego. Mieć nadzieję, to mało, bo trzeba wierzyć w szczęśliwe zakończenie. Ból przestał mnie dotykać przy implancie, ale głowa cierpiała.
Nagle na telefon zadzwoniła Victoria. Tak wcześnie?

-Dzień dobry, Victorio. Ech, coś się stało?- spytałem, próbując zapomnieć o bólu

-Musimy jutro się spotkać. Wiem, że wizyta miała być za miesiąc, ale to nie może czekać

-Wszystko gra?- czułem, że była zdenerwowana i to nie wróżyło nic dobrego

-Odpoczywaj. Jutro ci wyjaśnię

-Wiesz o imprezie?

-Słyszę po twoim głosie i już wiem, że cierpisz na kaca. Masz wytrzeźwieć i o nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze, tylko musisz być trzeźwy i wyspać się do porządku.  Dobranoc- lekarka odkryła, co się stało i prosiła o spotkanie



Rhodey jeszcze nie wytrzeźwiał do końca. Skąd taka myśl? Może dlatego, że znowu wziął do ręki wino, ale całą butelkę, a kiedy uznał, że ma dość, podszedł do komory ze zbroją?

-Nie rób tego, Rhodey. Jesteś pijany!

-A daj spokój, że pijany

-Mieliśmy sprawdzić, co się dzieje z Tony'm, a ty musisz się bardziej upijać. Gdzie twój rozsądek i matkowanie?- wspomniałam

-Nie ma- zaśmiał się pod nosem

Już miał otworzyć komorę, gdy nagle zjawiła się pani Rhodes. Nie była zachwycona widokiem swojego syna.

-Rhodey! W tej chwili wracasz do domu! Pepper, ty też!

-Nie wrócę bez Tony'ego. Gdzie on jest?- spytałam się, trzymając za bolącą głowę

-Leży, bo też przesadził z piciem i o was mogę powiedzieć to samo. Ja wam gratuluję, że chcecie sobie ułożyć życie, ale świętowanie nie polega na piciu do upadłego- skierowała głównie ostatnie słowa do Rhodey'go, który znów stracił równowagę i upadł

Podniosłam go z ziemi z pomocą jego matki. Zabraliśmy do salonu, gdzie były jeszcze dwa wolne fotele. Na jednym z nich położyłyśmy Rhodey'go, a Tony leżał jakby przyćmiony. Martwiłam się o niego.

-Pepper, nic ci nie jest?- spytał z troską, a ja go cmoknęłam w policzek

-W porządku, ale mogło być gorzej. Tony, ja cię przepraszam za to, co wyszło, bo powinniśmy się pilnować. Z twoim sercem wszystko gra?

-Dzwoniła Victoria i muszę się jutro u niej stawić, ale nic mi nie jest. Poza pulsującą łepetyną

-Ja tak samo się czuję. Trzeba spać. Możemy zostać?- spytałam się pani Rhodes

-Nawet mnie o to nie pytaj. Nie puszczę was w takim stanie. Musicie zostać- nalegała

Kobieta przygotowała dla mnie łóżko w pokoju gościnnym, skąd mogłam szybko trafić do Tony'ego. Wolałabym spać z nim, ale nie jest odpowiedni dzień na to. Gdy dojdziemy do siebie, rozejdziemy się w swoje strony.
Wszyscy zasnęli. Na moje oko była piąta nad ranem. Kiedy miałam już zamknąć oczy, usłyszałam niepokojący huk. Od razu pobiegłam do salonu. Tony leżał na podłodze.

-Tony, co się dzieje?

-Muszę się naładować. Wybacz, że cię obudziłem. Pomożesz mi dojść do zbrojowni? Sam nie dam rady

-Spokojna głowa. Pójdę z tobą, gdzie tylko chcesz- uśmiechnęłam się łagodnie i podniosłam go ostrożnie

Powoli szliśmy w stronę drzwi, by nie obudzić domowników. Podparł się o moje ramię i wyszliśmy na zewnątrz. Wciąż było ciemno, ale przy nim strach, że coś wyjdzie z mroku i mnie porwie, nie istniał. Czułam się okropnie. Mogłam przewidzieć, że dojdzie do takiego pijaństwa. Na szczęście żyjemy, bo to naprawdę mogło się źle skończyć.



Mam najwspanialszą żonę we Wszechświecie. Już nie raz sobie uświadamiałem, ale Pepper to dla mnie skarb. Po kilku minutach dotarliśmy do zbrojowni, gdzie podpiąłem się do ładowania.

-Dziękuję- cmoknąłem ją w policzek, aż lekko się zarumieniła

-Drobiazg- przytuliła mnie czule, że sam chciałem, by też na mojej twarzy pojawiły się rumieńce

-Powiem Victorii, czy nie mogłaby mi dać przenośnej ładowarki, jak wtedy w więzieniu. Będzie to łatwiejsze, bo w każdej chwili mogę ją mieć przy sobie

-Zapytaj. Naprawdę byłoby to lepsze rozwiązanie, niż latanie w środku nocy- zaśmiała się

-Bycie odpowiedzialnym nam nie wychodzi- oboje zgodziliśmy się z tym stwierdzeniem, śmiejąc się głośno

Na bransoletce po skończonym ładowaniu wyświetliła mi się godzina, jaka teraz była. Szósta. Nie chciałem wracać do Roberty i pozostałem z rudą w zbrojowni. Razem zasnęliśmy na jednej kanapie. Poczułem jej ciepło i pocałunki na szyi.

-Mówiłem ci już, że cię kocham?

-I to wiele razy- pocałowała mnie dosyć odważnie

Leżeliśmy obok siebie do czasu zapadnięcia w sen. Myślałem nad tym, co może być niepokojem lekarki. Coś musiała odkryć. Tylko co? Chyba to nie może być straszne?
O dziewiątej godzinie wstałem.

-Tony, gdzie idziesz?- spytała Pepper, którą niechcący znowu obudziłem

-Idę coś zjeść, a później zobaczymy się w domu- cmoknąłem ją w czoło i wyszedłem

-Będę czekać- odwzajemniła gest

Zjadłem jedną kanapkę dość dyskretnie, bo domownicy nadal spali. Rhodey coś mruczał pod nosem, że zabije Pepper, ale wiedziałem, że tu tylko chodzi o ich ciągłe zaczepki.
 Pojawiłem się w porę u Victorii. Nie miała żadnych pacjentów, ale wyglądała na przytłoczoną.

-Witaj, Victorio. Co się stało? Miałem się zjawić, więc jestem

-Tony, przyjmij moje przeprosiny

-Przeprosiny? Za co?- już czułem się skołowany, ale to może przez ten ból głowy

-Ostatnio, kiedy walczyłeś o życie przez córkę Ducha, prawie mogłam cię zabić, a wszystko przez ten pośpiech i brak pomysłu, co zrobić, żebyś żył. Naprawdę mi wybacz za mój błąd- błagała i mówiła tak, jakby chciała się rozpłakać

-Zrobiłaś, co musiałaś i jestem ci wdzięczny, że znowu mnie ocaliłaś. Czy to jedyny powód, żeby szybciej się zobaczyć?

Lekarka wyjęła na biurko znane mi urządzenie, a z szuflady wyciągnęła teczkę.

-To ci pomoże przy ładowaniu, ale jest coś jeszcze...

-Victorio, co się dzieje?

-Umierasz

Rozdział 77: Wznieśmy toast

0 | Skomentuj


Po tygodniu należnego mi odpoczynku, stawiłam się na egzaminie poprawkowym, by być agentką SHIELD. Wiedziałam, że łatwe to nie będzie, a poziom trudności zależał od mojego przygotowania. Jako pierwsze zadanie było strzelanie, co obyło się bez pomyłek. Przecież jeszcze niedawno zastrzeliłam Katrine, więc ta zdolność nadal we mnie pozostała. Udało mi się też złożyć broń, mając całkowite skupienie na moim celu. Zrobiłam to bezbłędnie.

-Zadanie zaliczone. Ostatnie to sprawność w walce bez broni- zakomunikował Fury

Jedna z agentek była gotowa do ataku. Ubrałam się w swój strój treningowy, zakładając dodatkowo rękawice bez palców. Przeciwniczka wymierzyła pierwszy cios po usłyszeniu komendy, rozpoczynającej ostatni punkt egzaminu. Dzięki pamięci o chwytach, których nauczyła mnie mentorka i samej odwadze zabicia Katrine, czułam, że uda mi się zaliczyć test.
Robiłam wszelkie bloki, unikając ciosów pięścią. Chwyciłam ją za nadgarstek, przewracając przeciwniczkę na materac. Wyniki były pozytywne.

-Gratuluję, panno Potts. Witamy w SHIELD- uścisnęła Hill moją dłoń

-Jupi!- krzyknęłam z radości, skacząc wysoko

Mój entuzjazm został przerwany po tym, jak zadzwonił telefon. Tony się stęsknił?

-Witaj, mój rudzielcu. Jak egzamin?

-Zdałam, zdałam!- powtórzyłam z euforią

-Będzie trzeba to uczcić. Zgadza się, Rhodey?

No i masz. Siedzi w zbrojowni. Myślałam, że choć raz zostanie w domu, ale on musi coś majstrować.

-Zbrojownia?

-Tak, a przeszkadza ci to?- spytał dość dziwnym głosem i to humorzastym

-Nie, ale powinieneś być w domu. Obiad sam się nie zrobi

-Nie ma obiadu! Świętujemy dziś zwycięstwo!- wtrącił się Rhodey, krzycząc

-No dobra. Niech wam będzie- zgodziłam się i rozłączyłam, bo na pewno on zacząłby się ze mną droczyć, a ja nie mam na to czasu

Odebrałam swój kostium agentki pierwszego stopnia. Ciekawe, co Rhodey wyciągnie z Akademii Wojskowej? To już pewne, że drużyna zostanie rozwiązana. Oby było chwilowe, bo razem zawsze było ciekawie. I to nigdy się nie zmieni, nawet przy nadejściu końca świata.
Wróciłam do domu, gdzie nie zastałam Tony'ego. Napisałam ojcu o egzaminie, by mu nie przeszkadzać w misji. Szkoda, że nie ma z nim Bobbie, ale ona też chciała ułożyć wszystko na nowo. Zostawiłam rzeczy w pokoju, zamykając drzwi na klucz.
Pojechałam do zbrojowni, a tam zastałam ich dwójkę przy stole roboczym, gdzie stało wino z kieliszkami. Chyba nie przesadzimy? W końcu jesteśmy dorośli. Mamy umiar, tak?




Za szybko przyszła. Nie ubraliśmy się, nawet w garnitury, a ona też nie była odświętnie. Miała na sobie strój treningowy.

-Mamy czas. Jeszcze nic nie jest gotowe i powinnaś przyjść później

-Ale ja chcę teraz- uparła się

Rhodey tylko otworzył wino. Nalał nam wszystkim do kieliszków po takiej lampce.

-Wznieśmy toast za przyszłość. Niech nowe życie nam się ułoży. Za przyszłość!

-Za przyszłość!- krzyknęliśmy wspólnie, stukając w szkło

Wino było bardzo dobre, choć nigdy nie próbowałem pić. Mój ojciec często pił ze względu na jakieś uroczystości i nie tylko. Gdy zmarła mama, zaczął upijać się w samotności. Przyłapałem go na tym, gdy miałem osiem lat.

-Więc, jakie macie plany?- spytał przyjaciel, biorąc łyka

-W sumie za życie bez kłopotów. Prawda, Tony?- położyła głowę na moim ramieniu, stukając delikatnie palcem w kieliszek

-Tak, to prawda. A ty?

-Ukończyć Akademię Wojskową ze stopniem generała. Chciałbym dowodzić żołnierzami, by mieć wpływ na zakończenie wojny

-Świetny pomysł, a chcecie rozwiązać drużynę?

-Już o tym mówiliśmy. Każdy idzie w swoją stronę- przypomniała ruda, uśmiechając się

Nalaliśmy sobie kolejną porcję wina, która miała być ostatnia, ale to ciągnęło się dalej i dalej. Bez żadnych hamulców. Straciłem poczucie czasu, a świat nieco zawirował. Wiedziałem, że powinniśmy przestać świętować.
Pepper objęła mnie w pasie, a ja położyłem ręce na jej szczupłej talii. Przytuliliśmy się, aż w końcu nadszedł czas na pocałunek, którym długo się rozkoszowaliśmy.

-Może jeszcze jeden?- zaproponował Rhodey, co ledwo stał na nogach

-Tony, proszę. Nie pękaj. Jeszcze tylko jeden- namawiała Pepper, ale już czułem się źle, a oni dalej chcieli pić

W końcu złamałem się i wypiłem kolejny kieliszek wina. Było już po północy i ruda zaczęła świrować. Rozsądek znikł, bo Rhodey też stracił rozum, gdy też zabawiał się narzędziami. To już nie było zabawne.

-Ej, przestańcie! Zrobicie sobie krzywdę!- krzyczałem przerażony ich zachowaniem, co do normalnych się nie zalicza

-Rhodey, łap!- rzuciła śrubokrętem, który mógł go poważnie zranić

-Pepper!- krzyknąłem, by się opamiętała

-Tony, nie bawi cię to? Dołącz do nas

-Zostaw te klucze i opanuj się!- próbowałem przemówić do rozsądku, ale ona go zatraciła



To była zabawa z Rhodey'm, ale Tony musiał nam przerywać. Dalej rzucałam narzędziami, aż chłopak mnie chwycił, gdy miałam upaść. Wciąż byłam pokręcona szalenie.

-Masz wyczucie, Iron Manie

-Skończyłaś robić tu demolkę?!- spytał dość podirytowany

-Nie denerwuj się, bo ci pikawa stanie- zaśmiałam się głośno, a on po prostu nas zostawił i wyszedł

-Przesadziłaś. To nie było śmieszne- skomentował Rhodey, szturchając mnie lekko w ramię

Nie byłam sobą i uznałam to za atak. Odbiłam się na nim, szturchając go bardziej. Lekkie szarpanie, czy dokuczanie zmieniło się w podduszanie. Nie wiem, jak to się stało, ale moje ręce zaczęły go dusić i on miał ten sam zamiar. Przestaliśmy, gdy nie potrafiliśmy oddychać. Oboje uwolniliśmy się z uścisku, upadając na podłogę.

-Teraz musisz wstać. Lubisz wyzwania?

-Jak najbardziej. Kto pierwszy wstanie, może wypić resztkę

-Zgoda

Zaczęłam szukać czegoś, co mi pomoże wstać. Minęły dwie godziny, a Tony nie wrócił. Nadal leżeliśmy nawaleni, ale trzeźwość i rozsądek zaczęła wracać.

-Może pójdziemy spać, co? Głowa mnie boli

-Mnie też bania rozwala, ale nie będę się nad sobą użalał. Gdzie Tony?

-Już długo go nie ma. Może śpi, tylko gdzie poszedł?

-Chyba jest u ciebie w domu. Nie wierzę, że to się stało. Żyjecie, jak prawdziwe małżeństwo

-To prawda, Rhodey. Masz jakieś leki na ból głowy? To boli niemiłosiernie, jak cholera!

-Dobra, nie krzycz. Słyszę cię- nalegał, by się uciszyć, bo jego ból też doskwierał, ale wyglądał na bardziej upitego

Z ciekawości wyjęłam telefon i sprawdziłam godzinę. Była druga po północy. Musieliśmy ogarnąć się i wstać na nogi. Czuliśmy się odrobinę lepiej, ale dalej wstać bez upadku było dla nas czymś niemożliwym.
W końcu udało mi się podeprzeć na rękach, chwytając za kabel ładowarki. Rhodey kombinował, jak wstać, a ja już byłam ustawiona do pionu. Niestety zawroty głowy dalej towarzyszyły.

-Przepraszam, Pepper. To moja wina. Powinienem się domyśleć, że tak się stanie

-No trudno. Ja też się pogubiłam, bo mogłam ci zrobić krzywdę

-Wiem o tym, ale chodźmy zobaczyć, co się z nim dzieje. Nawet nie pamiętam, ile piliśmy kieliszków- wstał i wspólnymi siłami chcieliśmy wyjść ze zbrojowni, ale szybko straciliśmy równowagę

---**---

Wchodzenie w dorosłość i świętowanie sukcesów. Ten sezon będzie bardzo pomieszany, jednak liczę na to, że wytrwacie i zrozumiecie, do czego dojdzie w finale. To witam was i zagłębiamy się w historii dalej :)

Rozdział 76: Ostatni raz z drużyną cz.2 Na lepsze

0 | Skomentuj

**Tony**

W końcu byliśmy w komplecie i wróciliśmy do ostatniej sprawy. Mieliśmy zagłosować, ale nie tylko nasza trójca. Wpływ na decyzję powinny też mieć Victoria z Robertą. One są związane z naszą działalnością. Bez Victorii nie mielibyśmy, jak żyć, a Roberta wspierała nas w każdej chwili. I został jeszcze ojciec Pepper, który przy przyjściu Rhodey'go i jego matki, milczał. Pepper na pewno będzie chciała, by jej pomógł w podjęciu decyzji.

-No to wszyscy mamy po jednym głosie. Ostatnio rzut monetą zdecydował, ale nie tym razem. Jak uważacie, czy zrobimy dobrze, jeśli przestaniemy być bohaterami? Ja osobiście waham się i na razie jestem za rezygnacją

-Jak już mówiłam i powtórzę. Jestem przeciw, bo kocham Rescue- ruda była niezmienna

-Jestem za tym, by rozwiązać całą drużynę i niech każdy pójdzie w swoją stronę- odparł Rhodey

-Jako twoja matka, Rhodey. Uważam, że nie powinniście rezygnować. Ratujecie ludzi i to jest cenne. Jestem przeciw- wyjaśniła, wyrażając niezgodę

-Jako, że jestem agentem FBI, wiem, że to trudna decyzja, ale patrząc, ile musieliście przeżyć, powinniście zrezygnować, jestem za

-Może jestem tylko lekarką, ale znam wasz ciężar i obowiązek. Mam podwójne zdanie, jednak uważam, że powinniście dalej ratować ludzi. Jestem przeciw- wypowiedziała się Victoria, mając swój ostatni i decydujący głos

Głosy były na równi. Znowu decyzja była niejednomyślna. Musieliśmy znaleźć złoty środek. Jak pogodzić obie strony? Żeby zrezygnować, ale dalej działać? Może pójdziemy w swoją stronę, by ułożyć sobie plany dla przyszłości? Dalej mam w głowie ten obraz, jak Rhodey stoi w garniturze generała wojskowego, Pepper jako agentka SHIELD z odznaką najwyższego stopnia, a ja byłem wynalazcą. Tym, kim miałem się stać. Nasze marzenia muszą stać się realne.

-Trzy za i trzy przeciw. Musimy to inaczej rozstrzygnąć. Podejdźmy do tego w inny sposób. Może powód, czemu chcemy zrezygnować lub zostać?

-To może ja zacznę, Tony. Cokolwiek, by się stało, zawsze będę ratować ludzi i świat. Cieszę się, gdy mogę to robić. Znam cenę tej funkcji, ale mimo wszystko, nie chcę zrezygnować

-Pepper, mogłaś zginąć. Nie chcę, żeby coś ci się stało, a najgorsze jest to, że nie zawsze mogę być przy tobie

-Oj! Nie zgodzę się... Gdy stąd wyjdziemy, będziemy mieszkać razem

Pepper nie zmieniła swoich planów i ja też nie zamierzam. Jednak Rhodey wpadł na pewien pomysł.

-Nie musimy rezygnować, bo da się pogodzić nasze nowe życie z bycia bohaterami. Przecież, kiedy chodziliśmy do szkoły, jakoś trzeba było to ze sobą połączyć, dlatego nie myślmy o rezygnacji. Rozwiążmy drużynę i niech każdy pójdzie w swoją stronę. Mamy prawo żyć, jak chcemy. I to bez strachu- powiedział bardzo przekonywająco

-Słusznie mówisz i tak też powinniśmy zrobić

**Rhodey**

Do pewnych działań potrzebny jest złoty środek, który rozwiąże problem. Pomyślałem nad planem i ostatnimi wydarzeniami, co nie było zbyt przyjemne dla nas, choć powinniśmy coś z nich wyciągnąć ważnego. Że nie możemy poddać się i pozwolić ukrytym wrogom na zaatakowanie całego świata, gdy my będziemy odpoczywać na jakiś gorących wysepkach. Tony już dawno chce ułożyć sobie życie z Pepper i teraz ma idealną na to okazję. Powinniśmy się rozejść, ale nie przestaniemy ze sobą rozmawiać, czy spotykać. Po prostu zaczniemy nowe życie.

-Czyli zgadzasz się?

-Tak. I nie mam, co do tego wątpliwości. Udało ci się, Rhodey. To będzie najlepsze dla wszystkich- zgodził się Tony

-I ja też tak uważam- poparła nas Pepper

-Najlepsza decyzja, jaką mogliście podjąć- uśmiechnęła się Victoria

-Zdecydowanie najlepsza- zgodził się ojciec Pepper

-Bardzo dobrze, Rhodey- mama również poparła ten pomysł

Teraz mogliśmy wdrążyć plan w życie, gdy opuszczą szpital. Lekarka uznała, że nie będzie ich długo trzymać i po trzech dniach wysłała do domu.
Spotkaliśmy się w zbrojowni, gdzie powiedzieliśmy, co ze sobą zrobimy. Rano odebrałem pocztę i muszę im powiedzieć, co ze mną będzie.

-Nareszcie koniec kłopotów. W końcu możemy robić to, o czym marzyliśmy. Myśleliście nad tym?

-Na pewnie. Mamy swój dom pól godziny drogi od zbrojowni. Wpadnij do nas zobaczyć, jak my mieszkamy- uśmiechnęła się Pepper, trzymając Tony'ego za rękę

-Cieszę się, ale tak już powinno dawno być. To ja mogę się pochwalić, że dostałem list

-Ha! Rhodey się zakochał!- wykrzyczała ruda

-Chyba faktycznie, bo taki szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Już nie będziesz matkował?

-To Pepper zostanie, ale nie uwierzycie. Dostałem list, potwierdzający, że przyjęli mnie do Akademii Wojskowej

-Gratuluję, stary- uścisnął mi dłoń przyjaciel, ale tę chwilę musiała zepsuć nasza gaduła

-Szybko wymiękniesz i do nas wrócisz- zachichotała

Rzuciłem w nią kluczem francuskim. Wybuchnęliśmy śmiechem we troje. Powinno być więcej takich dni. I chyba już tak będzie, skoro większość naszych wrogów przepadła w zapomnienie. Tylko niepokoi mnie ten Centurion od AIM, ale nie powiem im tego dziś. Nie chcę psuć tego dnia.
Ruda zrobiła odwet i chwyciła za śrubokręt. Przyznaję, że ma cela.

-Tylko na tyle cię stać?- chwyciłem za inny klucz, który trafił ją w głowę

-Osz ty, gremlinie!- krzyknęła, rzucając stosem śrubek różnej grubości

-Pepper, nie zabij go!- zwrócił uwagę Tony, który wybuchnął śmiechem


**Pepper**

Uwielbiałam tak dręczyć Rhodey'go. To mi zawsze sprawiało tyle frajdy i satysfakcji, że zatęsknię za tym. Cieszę się z jego szczęścia. W końcu marzył o Akademii, więc się spełniło. Naszą zabawę przerwał telefon nieznany. Odebrałam, bo pewnie to nic złego.

-Mówi Pepper Potts. Kto dzwoni?

-Tu agentka Hill z SHIELD. Czy będziesz w stanie zjawić się jutro na egzaminie poprawkowym? Wiem o całej sytuacji, ale gdybyś dała radę, to masz okazję sprawdzić się w teście. Jestem pewna, że nie zapomniałaś szkolenia i zdasz bez problemu

-Niestety, ale jutro nie mogę. Muszę jeszcze się leczyć po małej strzelaninie. Za tydzień już będzie idealnie, a poza tym mam inne plany

-Rozumiem cię, więc zjaw się, kiedy wyzdrowiejesz. To zdrowiej i trzymaj się- pożegnała się agentka, rozłączając się

Chłopaki już wyciągnęli uszy, by dowiedzieć się, kto przeszkodził w naszej zabawie. Największą ciekawość zżerała Rhodey'go, który był gotowy do kontynuowania gry.

-Kto dzwonił?

-Agentka Hill. Mam zdawać egzamin jutro, ale jeszcze nie mogę. Rany muszą się porządnie zagoić. No dobra, to my mamy swoje plany. A ty, Tony?

-Będę z tobą, ale myślałem, by ulepszyć Centuriona na lot w kosmos

-Ty jesteś sam, jak ten kosmos. Tak ci przeszkadzam?- rzuciłam się na niego z pretensjami

-Wszyscy mają dość twojego gadania, Pepper- skomentował Rhodey

W powietrzu pojawił się śrubokręt, klucz i inne narzędzia, aż cały stół roboczy był pusty. Rhodey też miał swoją broń i wziął do ręki stos małych pilotów, które pierwszy raz widzę na oczy. Oboje oberwaliśmy w głowę, ale to nas rozbawiło. Tony też się śmiał. Nie mamy już powodów do obaw.

-Kiedyś mi tu zrobić jakiś armagedon. Ja wam to mówię- zwrócił uwagę na bałagan w jego "świątyni"

-Sam to robisz, jak nas nie ma. I naprawdę chcesz opuścić Ziemię? Ostatnio, jak to zrobiłeś, Laser prawie cię zniszczył

-Wiem o tym, ale będzie dobrze. Chcę po prostu odkryć coś nowego, bo wy już wiecie, co będziecie robić, a ja pozostanę wynalazcą. Widziałem naszą przyszłość i jest piękna, dlatego nie popsujmy jej przez niechciane konflikty. ale samo się okaże

Przytuliłam mojego geniusza i szepnęłam mu coś do ucha, co tylko on mógł usłyszeć.

-Kocham cię. Nie zapominaj o tym

-Wiem, Pepper. Ja ciebie też- pocałował mnie w usta, a policzki się zarumieniły

-Gołąbeczki, jak się patrzy

Znowu rzuciłam kluczem i wybuchnęliśmy ponownie śmiechem.

---**----

No to sezon piąty dobiegł końca. Pora na ostatnią część W sieci. W archiwum macie podgląd do moich nowych projektów, które na blogu również się pojawią. Zapraszam i dziękuję tym, którzy pozostali. Paulson i czika :)

Rozdział 75: Ostatni raz z drużyną cz.1 Wyprostować drogę

0 | Skomentuj

Wiedziałem, że to był sen. Raczej prawidłowo powinienem to nazwać nielogicznym koszmarem, bo Katrine żyła i pojawiła się ze zbroją Centuriona. Przyjrzałem mu się uważnie, aż na jednym z ramion dostrzegłem logo AIM. Byłem obserwatorem. Widziałem, jak rozentuzjazmowana Pepper wchodzi do zbrojowni. Podeszła do Centuriona, który stał nieruchomo.

-Dobrze, że Tony się zmienił i wszystko będzie dobrze

Gdy już zmierzała do wyjścia, zbroja przebudziła się, strzelając do niej z unibeamu. Pepper rozpadła się, zmieniając w pył. Potem zjawił się Tony i Centurion agresywnie podleciał do niego, chwytając za koszulkę. Bez skrupułów wyszarpał siłą implant, który rzucił wraz z nim z całej siły o podłogę. Już nie wstał. Później moja rola obserwatora zniknęła. Ta sama postać zajęła się mną, wystrzeliwując pocisk sporego kalibru. Uciekałem, ile miałem sił w nogach bez oglądania się za siebie. To była chwila, gdy już nie mogłem biec dalej. Nogi utknęły w ziemi. Krzyknąłem z bólu i cały świat rozpadł się. Strzał był bezbłędny. Widziałem jeszcze dwie twarze przed ciemnością.

-To wasze przeznaczenie. Święta trójca musi umrzeć- zaśmiała się Katrine

-Misja wykonana, Zawiązano Alfę i Omegę- odezwał się robotyczny głos, co wskazywał na to, że Android pozbawił wszystkich życia

-Nie!- krzyknąłem, rozpadając się na małe elementy

-Każdy musi kiedyś umrzeć. Na was już pora- znowu zaśmiała się złowrogo

Upadałem do nicości w nieskończoność, aż się obudziłem. Byłem zlany potem, a mój oddech przyspieszył. Chciałem oddychać spokojnie, ale coś mi nie pasowało. Nerwowo rozejrzałem się po sali i Tony'ego tam nie było. Victoria też zniknęła.

-Co się dzieje?!- krzyknąłem przerażony

Usiadłem na kanapie, a obok mnie była mama. To nie był sen. Tylko skąd ona się tu wzięła? Powinna być w domu. Kto do niej zadzwonił? Pepper? Niemożliwe.

-Rhodey, co się dzieje? Śnił ci się koszmar?

-Mamo, to było okropne- przytuliłem się do niej, bo odczułem potworne przerażenie, które nigdy w życiu mnie nie dotknęło

-Już dobrze. Jestem tu. Uspokój się. To był tylko zły sen. Potrzebujesz jakiś leków? Może wezwę kogoś?

-Nie potrzebuję leków. Dam radę- oddech w końcu był spokojny

Mama patrzyła na mnie, jakbym czegoś był winien, ale to nieprawda. Odkąd Tony tu leży, ja nic nie robiłem. Sny mają swoje znaczenie. Mamy zginąć. Przeznaczenie? Katrine nie żyje, ale jakaś nowa postać ma nam zaszkodzić. Została jeszcze sprawa Mallena, który nadal był nieuchwytny. Co robić?

-Powinieneś wrócić do domu. Dlatego tu przyszłam. Wiem, że martwisz się o Tony'ego, ale musisz odpocząć

-Mamo, ale ja się czuję dobrze. Jadłem coś i długo spałem. Jestem w stanie tu być, a poza tym to mój przyjaciel, którego traktuję, jak brata. Nie zostawię go samego- stanowczo zaprzeczyłem




Rhodey pewnie się przerazi, że Tony'ego nie ma, ale z operacją nie mogłam zwlekać. To było konieczne. Nie mogę pozwolić, by dalej cierpiał, gdy leki nie pomagają w walce z bólem. Musiałam zdjąć implant, by sprawdzić, co się dzieje wewnątrz ciała. Dyrektor, czyli też chirurg, znalazł winowajcę ciągłego bólu w klatce piersiowej.

-To wada implantu. Przyznaj się, czy nie piłaś ostatnio alkoholu?- spytał pół żartem, pół serio

-Bez przesady. Nigdy nie miałam alkoholu w rękach, oprócz lampki wina

-Gdybyś zauważyła, to możliwe, że przez pośpiech nie podłączyłaś odpowiednio mechanizmu, by serce mogło wspomagać. Widzisz?-  wskazał na przewód, który był odłączony

-Faktycznie. To mój błąd. Ostatnio robiłam w pośpiechu, jak Katrine chciała go zabić. Proszę, pomóż mi naprawić

-Rozumiem, Victorio. I z chęcią ci pomogę. Każdemu zdarza się popełnić błąd. Wystarczy jedynie podłączyć implant do każdego z przewodów i będzie dobrze

Kiwnęłam głową, biorąc się do pracy. Ostrożnie włożyłam implant na miejsce, podłączając do każdego elementu. Z pomocą chirurga udało się. Dla pewności sprawdziłam, jak bije jego serce. Słaby puls. Niedobrze.

-Cholera. Coś tu nie pasuje- zaczęłam bać się, że źle coś zrobiłam

-Bez obaw, Victorio. Podaj jedną dawkę kardiofryny dożylnie- poprosił na spokojnie

-Już- wstrzyknęłam substancję do krwiobiegu, ale nadal wyczuwałam słaby puls

-Cierpliwości. Tylko spokojnie

Po kilku sekundach, kardiofryna przywróciła puls do normy. Odetchnęłam z ulgą. Najgorsze za nami.

-Dziękuję za pomoc, dyrektorze. Gdyby nie pan, nie wiem, co by z nim było- uścisnęłam mu dłoń

-Nie ma za co. Pomogę ci, jak tylko mogę. Wiem, że ci jest ciężko. Najpierw nagła śmierć Yinsena, potem ginie Rachele i cała cybermedycyna leży w twoich rękach

-To jest trudne. Nie wiem, czy dam dalej radę- zaczęłam się martwić nad przyszłością

-Musisz. Bez ciebie ten chłopak nie przeżyłby kolejnego dnia. Dziś zasługujesz na odpoczynek. Mogę się nim zająć, a ty zdrzemnij się w końcu- nalegał

-Nie bardzo mogę. Nie dziś, ale dziękuję

Zabraliśmy Tony'ego do sali pooperacyjnej, gdzie wróci do pełnego zdrowia. Może nie tak pełnego, bo nikt nie naprawi jego serca. Będzie musiał z tym żyć dalej.
 Kiedy podpięłam go do kardiomonitora i kroplówki, poszłam do Rhodey'go. Powinien wiedzieć, że jego przyjaciel został przeniesiony do innej sali. Bardzo się o niego martwi. Traktuje, jak brata, którego trzeba niańczyć. W sumie tak powinno być. Ktoś powinien go pilnować, ale raczej to już rola jego żony, co zrobiłaby wszystko dla zapewnienia mu bezpieczeństwa. Oni są dla siebie rodziną. Dźwigają ciężar odpowiedzialności za życie wielu ludzi i ryzykują własne, by utrzymać pokój.



Mama nalegała na powrót, ale ja nie mogłem go tak po prostu zostawić. Pepper na pewno nie zostawiłaby Tony'ego. No właśnie. Powinienem zobaczyć, co z rudą. Zobaczyć, co się z nią dzieje. Ostatnio widziałem, jak zakrwawiona leży obok Katrine. Jestem pewny, że Pepper żyje. To silna dziewczyna. W końcu, to ją łączy z geniuszem. Geniuszem bez rozumu.
Przestałem się zastanawiać po wejściu lekarki.

-Victorio, gdzie jest Tony?- zerwałem się z kanapy i podbiegłem do niej

-Nic mu nie jest, oprócz serca, ale za kilka dni go wypiszę. Już wszystko jest dobrze. Leży na sali pooperacyjnej. A jak z tobą?

-Dobrze. Odpoczywałem i nabrałem sił, a mama chce mnie zabrać do domu- popatrzyłem na nią surowym wzrokiem

-Do tego mieszać się nie będę, Rhodey- zaśmiała się lekarka

-A co się dzieje z Pepper?

-Jest na tej samej sali. Zaprowadzę cię- uśmiechnęła się i poszła do wskazanego pomieszczenia

Dobrze im się złożyło, bo są w tym samym pomieszczeniu. Chociaż ja nie będę musiał skakać po całym szpitalu. To zabawne, bo szybko otrząsnąłem się z koszmaru. W niecałe pięć minut znaleźliśmy się w sali, gdzie leżała Pepper i Tony. Oboje byli przytomni. Można powiedzieć, że pełni życia. I taka zawsze była nasza trójca. Zawsze chcieliśmy żyć.

-Jak miło znowu was widzieć. Już lepiej się czujecie?- cieszyłem, że uśmiechali się, a ból im zbytnio nie doskwierał

-Rewelacyjnie. Ja to już powinnam dawno stąd uciekać, ale nie sama- spojrzała na Tony'ego chytrym uśmieszkiem

-Nawet o tym nie myślcie- wtrąciły się Victoria wraz z mamą

Cała nasza trójka wybuchła śmiechem. Jednak musieliśmy w końcu wrócić do rozmowy w sprawie rezygnacji. Chyba nadszedł czas na decyzję.

-Wiecie, że i tak musimy wrócić do naszej ostatniej rozmowy. Dalej trzymacie się tego zdania?

-Kocham Rescue i latanie. Nie zrezygnuję- odparła zdecydowanie ruda

-Nie bardzo wiem, co zrobić, ale po ostatnich wydarzeniach mam dylemat. Martwię się o was i starcie z Katrine, to pokazało najlepiej. Mogła was zabić. Pepper zatruwała i katowała. Zbuntowała zbroję, by zranić Rhodey'go, a mnie miała na celowniku

-Czyli dalej myślisz, by zrezygnować? Pomyśl o tym, ile dobrego robimy. Ratujemy ludzi. To nasza misja- spytałem go, dając mu do myślenia

-Pomyślcie też, jaki świat się stał dzięki wam. Odnieśliście wiele zwycięstw i pozwoliliście spać ludziom spokojnie z myślą, że ktoś nad nimi czuwa. Jesteście, jak anioły stróże. Jednak decyzja należy do was- dodała Victoria

-Pora na decyzję. Głosujemy wszyscy, więc wy też macie głos- odezwał się Tony, który bez większego problemu zgodził się na głosowanie

Musieliśmy pomyśleć nad tym, jakie skutki będą, jeśli naprawdę zrezygnujemy. Ludzie nam tego nie wybaczą.

Rozdział 74: To musi być ostatni raz

0 | Skomentuj

Takiego dnia jeszcze nie miałam w swoim życiu, że dochodzi do ostrej strzelaniny. Przez drzwi od sali, widziałam, jak zabierają Pepper na operację. Wszystkie te draśnięcia na brzuchu były bardziej widoczne, skąd sączyła się krew. Została postrzelona przez tę samą osobę, co chciała zabić Tony'ego. Rhodey wszedł na OIOM, gdy sprawdziłam odczyty z kardiomonitora.

-Rhodey, co tam się działo?- liczyłam, że mi to wyjaśni

-Katrine nie żyje. Ona to... zrobiła- odpowiedział, drżącym głosem

-Czyli Pepper ją...- już nie kończyłam, bo wiedział sam, co się wydarzyło

-A co z Tony'm?

-Śpi. Musi odpoczywać, bo przez porażenie prądem jego stan jest poważny

Rhodey wyglądał na zmęczonego. Ledwo trzymał się na nogach. Powinnam już to wcześniej zrobić. Powinnam znaleźć kogoś do pomocy z personelu.

-Dobrze się czujesz, Rhodey?- spytałam, martwiąc się

-To nic takiego- ledwo to powiedział, a jego oczy się zamknęły i zemdlał

-Wiedziałam, że tak będzie- wzięłam go z podłogi i położyłam na kanapie w moim gabinecie

Przykryłam go kocem i zrobiłam dla niego kanapki do jedzenia, żeby mógł mieć siły. Pewnie ostatnio nic nie jadł. Stąd te zasłabnięcie. Tak się martwi o Tony'ego, ale o siebie nie zadba.
Po czterech godzinach, Rhodey się obudził.

-Zawsze ty pilnujesz wszystkich i jesteś najrozważniejszy z całej trójki, a sam siebie zaniedbałeś. Powinieneś coś zjeść- podałam mu talerz z pieczywem

Usiadł i zaczął przegryzać przekąski. Było widać, że dawno nic nie miał w ustach. Jadł z wielkim apetytem. Twarz nie była tak blada, jak wcześniej, a zmieniła się na żywszy kolor. Dobrze, że mu się poprawiło.

-Dziękuję. A coś mnie minęło? Długo spałem?

-Nie całkiem. Jeszcze nie wiem, co z Pepper, bo muszę was obserwować. Jak dodzwonię się do mojej znajomej lekarki, zastąpi cię i nie będziesz olewać snu

-I tak powinienem tu być. To moja wina, że Tony tu trafił. Mogłem go nie zostawiać samego i...

-Każdy popełnia błędy, ale nie mogłeś tego przewidzieć. Zrób sobie kawy i odpocznij. Ja zajmę się Tony'm i zdobędę informacje o stanie Pepper

Dla pewności znów sprawdziłam odczyty funkcji życiowych. Wyglądał, jakby spał, ale czułam, że coś nie gra. Sprawdziłam jego bransoletkę. Nie naładował się. Musiałam podłączyć implant do ładowania, licząc na poprawę. Serce biło bardzo słabo. Nie wiem, czy nie obejdzie się bez operacji. Mogłam wcześniej to sprawdzić.



Obudziło mnie oślepiające światło. Przy łóżku siedział mój tata. Co on tu robi? Skąd wiedział, że tu będę? I czemu leżę w jakiejś sali szpitalnej? Tyle pytań. Zero odpowiedzi.

-Tatku, co ja tu robię?

-Bobbie mi powiedziała, że po raz kolejny masz na koncie morderstwo. I znowu ze strony Ducha. Ty chyba lubisz mieć kłopoty, Patricio?

-Ale to nie tak. Musiałam coś zrobić. I mnie trafiło, tak?- poczułam, że na brzuchu miałam jakiś duży plaster

-Tak, to prawda. Dobrze, że już po wszystkim, ale znowu jesteś w szpitalu. Lubisz to miejsce?- uśmiechnął się

-Nie! Tego nie planowałam!- zaprzeczyłam stanowczo

Gdy powiedziałam coś o planach, pękło moje serce. Mieliśmy z Tony'm żyć razem bez żadnych problemów, a rozmowa o rezygnacji z bohaterowania musi być znowu przeprowadzona.

-Córciu, co się dzieje? Coś cię boli?

-To żal, ale i szczęście- uroniłam łzy z oczu

-Wszystko będzie dobrze- przytulił mnie delikatnie i próbował odgonić wszelkie zmartwienia

-Teraz pewnie tak. Katrine już nie ma. Nie ma już blisko śmierci. Ona się oddaliła wraz z nią- poczułam, że w końcu plany nie zostaną zniszczone i to była ogromna ulga

Miałam wielką ochotę znów zobaczyć się z Tony'm i powiedzieć mu o tym, co zrobiłam. Czy warto chwalić się czyjąś śmiercią? Ona nie była zwykła. Ten czyn był konieczny do rozpoczęcia nowego życia

-A wiadomo, czy coś się zmieniło z Tony'm?

-Nie mam pojęcia, ale wyzdrowieje. Bądź dobrej myśli

-Tylko, że on cierpi na amnezję. Co, jeśli zapomni o wszystkim?- pojawiło się najgorsze zmartwienie

-Nie myśl o tym. Pomyśl, ile będzie spokoju po jej śmierci. Oczywiście, ja nie pochlebiam zabijania, ale przy takich zabójczyniach robię wyjątek. Jednak nie rób tego więcej. Nie chcę, żebyś stała się, jak ona.

-Obiecuję ci, że to był ostatni raz. Sprawę z Duchem nie wywęszyli i nie pozwolę, by o Katrine się dowiedzieli

To nie była zbytnio szczera obietnica. Przecież nie wiem, czy będzie ktoś gorszy od Katrine. To nie rozwiązuje problemów. Trzeba pogadać z całą drużyną o planach. Nadal uważałam, że rezygnacja to zły pomysł, ale Rhodey totalnie się załamał. Tony pewnie pozostanie przy tym, więc przegłosowane.

-Katrine już nie ma. Czy to naprawdę koniec? Nie ma żadnych wrogów?

-W sumie, to Bobbie mówiła o jakimś Androidzie. Centurion 2.0

- A co z nią i z tym jej mężem?

-Układają sobie życie na nowo w Nowym Jorku

-Też będę musiała to zrobić dla lepszej przyszłości



Godzinę później odłączyłam implant od ładowania. Nastąpiła niewielka poprawa, a Rhodey ogarnął się i był pełen energii. No jeszcze nie, aż tak pełny. Tony ponownie się obudził. Jednak dalej cierpiał przez ból. Leki nie pomagają. Co robić? Muszę skontaktować się z Rachele. Niestety nie odbierała połączeń. Jednak ktoś próbował się do mnie dodzwonić. Numer nieznany. Postanowiłam odebrać.

-Mówi Victoria Bernes. Czy coś się stało?

-Rachele Grant nie żyje. Przykro mi, że nie będzie ci mogła pomóc. Znajdę kogoś jako wsparcie. Naprawdę mi przykro

-Dyrektorze, skąd takie informacje?- rozpoznałam go po głosie i o dziwo nie miałam w kontaktach

-Monitoring, a potwierdziłem zgon, gdy przyszedłem sprawdzić

-Czy sala operacyjna jest wolna?

-Tak. Niedawno skończyła się operacja postrzelonej dziewczyny. Bardzo silna. Już się wybudziła

Widać, że sam dyrektor przeprowadzał ten długi zabieg. Zawsze był niezastąpionym chirurgiem. Ale śmierć Rachele? To nie mieści się w głowie. To musiała być ta Katrine. Pepper wyzdrowieje, ale z Tony'm dalej sytuacja była skomplikowana.

-A czemu pytasz?

-Możliwe, że będzie mi potrzebna. Czy może pan przyjść na OIOM? Potrzebuję konsultacji, bo nie potrafię znaleźć przyczyny amnezji i silnego bólu w klatce piersiowej

-W porządku, Victorio. Zaraz przyjdę. Zajmujesz się Tony'm Starkiem?

-Zgadza się, dlatego to ważne. Będę czekać- rozłączyłam się

Powstrzymywałam się od łez, ale śmierć mojej najbliższej przyjaciółki nie była mi obojętna. Rhodey znowu położył się do snu. Niech odpoczywa, bo tego teraz potrzebuje jego organizm po wyczerpującym czuwaniu przy łóżku przyjaciela. Podałam dożylnie mocniejszą dawkę zabijaczy bólu. Tony był ospały i trudno mu się oddychało. Dałam maskę tlenową, by ułatwić to zadanie.

-Jak się czujesz? Lepiej?

-Niezbyt... Naprawdę mi przykro... Słyszałem rozmowę. Gdyby Rhodey... mnie tu nie zabrał...  nie zginęłaby- odparł z trudem

-To chyba nie unikniesz operacji, skoro dalej odczuwasz ból. A pamięć się poprawiła?

-Pamiętam... wszystko- spojrzał na mnie z oczami pełnego przerażenia

Amnezja zniknęła, ale ból dalej odczuwał, który wciąż był silny. Nie wiem, jak długo to zniesie. W sali zjawił się dyrektor szpitala. Może on mi pomoże znaleźć sposób na pozbycie się jego piekła? Przywitałam się z nim, a Tony znowu zasnął. Chirurg sprawdzał wszelkie parametry wraz z wynikami i obecnym stanem chłopaka. Nie wyglądał, jakby chciał przekazać coś dobrego. Może to ma być coś złego? Mam nadzieję, że się mylę.

-Przygotuj go do operacji. Niestety nie uniknie tego. To konieczne,Victorio- wywnioskował 

Rozdział 73: Tu nie ma granic

0 | Skomentuj

Katrine nie poddawała się i atakowała sztyletami. Głównie nimi rzucała w moją stronę, ale szybko je zauważyłam, robiąc ostrożny unik. Wyjęłam swoje palki i zaczęłam tłuc ją po rękach. W jednej chwili dotknęła maski, zmieniając twarz na mnie. Musiałam walczyć z samą sobą. Jeszcze z takim czymś nie miałam do czynienia.
Wzięłam się w garść i dalej atakowałam pałkami po jej ciele. Niczego nie unikała, tylko stała się niewidzialna. Gdy straciłam ją z oczu, uważnie rozejrzałam się we wszystkie strony.

-Tchórzysz, Katrine? Pokaż się!

-Ja się nie ukrywam, Bobbie. To, czego nie widzisz, może cię zranić- śmiała się i rzuciła maskę na ziemię

Zrobiła salto w powietrzu, przejeżdżając sztyletem po mojej ręce. Z rany sączyła się krew, ale to mnie nie obchodziło. W końcu walczyłam z jej prawdziwym ciałem. Widziałam, że brakowało Katrine ostrej broni, więc sięgnęła po pistolet. Jedną kulkę wystrzeliła w moją stronę, jednak zdołałam przeturlać się, by uniknąć pocisku. W powietrzu zabłysła strzała. Nie wierzę.

-Co ty sobie wyobrażasz?!- krzyknęłam na Clinta

-No proszę, proszę. Parka w komplecie- zaśmiała się złowrogo, strzelając w Hawkeye'a

Clint był bardzo szybki. Zdołał zrobić unik w tym samym czasie, wystrzeliwując strzałą paraliżującą. Katrine upadła.

-To twój koniec, Katrine. Już nic nikomu nie zrobisz

-Żałosne... Wierzysz w to? A tak swoją drogą, zniszcz hologram. Wiadomość unieważniona

-To był szantaż?- próbowałam zgadnąć

-Pomoże ci to w czymś?- uśmiechnęła się, jakby coś planowała

Clint już znał ten wyraz twarzy. Był w gotowości strzelić w nią innymi strzałami. gdy już naciągnął cięciwę, Katrine przeniknęła przez dach. Znowu była w środku budynku.

-Nie!- krzyknęłam i pobiegłam schodami do szpitala

Mąż biegł za mną. Jeszcze mu mało? Chyba musimy sobie coś wyjaśnić. Nie wierzę, że to mówię.

-Co ty sobie myślałeś? Śledziłeś mnie?

-Wiedziałem, że nie odpuścisz i nie przemyślisz planu. Działasz na własne ryzyko, Barbaro. Nie mogę ci na to pozwolić!

-Nie bądź moją niańką! Sama potrafię o siebie zadbać!

Miałam biec dalej, ale on chwycił mnie za ramię i zatrzymał.

-Opamiętaj się! Ona jest niebezpieczna! Muszę ci pomóc to zakończyć!- nalegał

-Czyli planujesz ją zabić? Chcesz mieć SHIELD na karku?



Pepper wyszła z sali zalana w łzach. Była czymś bardzo zmartwiona, bo nie odezwała się do mnie ani jednym słowem. Znowu myślałem nad tym, by zrezygnować. Wystarczy było zostać z nim, a kolacja by poczekała. Mogłem temu zapobiec.
Chwilę ciszy przerwała ruda. W końcu odważyła się coś powiedzieć.

-Rhodey, mogłam go skrzywdzić. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że bardzo cierpi?- czuła do mnie żal

-Tak naprawdę, to nie widziałem tego za bardzo, ale martwi mnie ta jego niewiedza- przyznałem, że coś mnie trapi

-Żeby tylko wyzdrowiał, bo inaczej zabiję Katrine!- wycedziła przez zęby całą złość

-Pepper, nie myśl o tym. Bobbie się z nią rozprawi legalnie bez konieczności pakowania jej kulki w łeb-  chciałem odbiec ją od tego zamiaru

Kiedy mi miała coś powiedzieć, na korytarzu pojawiła się Bobbie z kimś jeszcze. Nie wyglądali na zachwyconych, jednak ona odetchnęła z ulgą. Pewnie chodzi o Katrine.

-Widzieliście ją?

-Nie ma jej tu. A szukacie Katrine?

-Wróciła do szpitala. Nie wiem, co planuje, ale trzeba być czujnym- odezwał się mężczyzna z łukiem

-Bobbie?- zwróciła się Pepper do niej, wskazując swym spojrzeniem na łucznika

- A no tak. To jest mój mąż. Clint Barton znany też jako Hawkeye

Przedstawiła partnera i oboje usiedli przy sali, strzegąc, by nikt niepożądany nie wszedł na OIOM. Oboje byli świetnie zgrani. Pewnie oboje pracowali z SHIELD.
Niespodziewanie pojawiła się jakaś lekarka i to nie była Victoria. Była plakietka z imieniem i nazwiskiem. Mockingbird zwróciła na nią uwagę wraz z twarzą kobiety. To było dziwne. Nie wiedzieć, z kim ma się do czynienia.

-Rachele Grant. Zgadza się?- spojrzała znowu tym podejrzliwym wzrokiem

-A nie widzisz? To przecież ja! Co to za głupie pytanie? Victoria wezwała mnie na pomoc, więc jestem

-Nie bardzo przemyślałaś swoją przemianę, Ghost. Wiem, że prawdziwa Rachele została uduszona

-To chyba musiało ci się przewidzieć

Nie rozumiałem nic, co Bobbie chciała zdziałać. Katrine mogła kogoś zabić? Jej mąż chwycił za łuk, wymierzając w nią strzałą. Agentka była pierwsza i potraktowała jej twarz prądem. I to pozwoliło na demaskację zabójczyni. Teraz stało prawdziwe oblicze Katrine Ghost.

-Chyba nie sądziłaś, że dam się na to nabrać? Już ja znam te twoje niewinne sztuczki. Chyba cię to nie nudzi?- wymierzyła do niej z pistoletu

-No i masz mnie! Nie uda wam się ochraniać Starka w nieskończoność. On odejdzie i nie będzie znać czasu, gdy to się stanie. Powinniście się martwić o siebie- zaśmiała się złowrogo

-Za dużo gadasz!- odezwała się Pepper, jakby prosiła o kłopoty


Wiedziałam, że to zadziała. W gorszym wypadku, uszkodziłabym czyjąś twarz, lecz byłam przekonana, że to Katrine. Wzrokowo pamiętałam nagranie z łazienki. Rhodey z Pepper byli rozkojarzeni, ale gwałtownie wstali na widok zabójczyni. Pepper rzuciła się na nią i w oczach miała wszczepioną nienawiść z chęcią zemsty.

-Zabiłam twojego ojca i z tobą zrobię to samo!- wyrwała mi z ręki broń i zaczęła strzelać

Katrine rzuciła się do ucieczki, a cały personel był przerażony odgłosami strzelaniny. Nawet lekarka wybiegła wystraszona z OIOMu.

-Co tu się wyprawia?- spytała zdenerwowana

-Pepper wymierza sprawiedliwość- westchnął Rhodey

-Że co robi?!- krzyknęła z niedowierzaniem

-Chce zabić Katrine!- powiedziałam jej

Mogłam przewidzieć, że zabierze mi broń. Niestety była naładowana w pełni. Niestety, bo Pepper może skrzywdzić niechcący przez pałanie gniewem. Wiem, jakie to dla niej trudne, ale w taki sposób narobi więcej szkody, niż czegoś dobrego.
Pobiegliśmy we trójkę za nią, ale lekarka musiała pozostać w sali. Znowu usłyszeliśmy strzały.

-Żeby nie zrobiła nikomu krzywdy- błagałam

-To chyba niemożliwe- Rhodey nie potrafił pocieszyć

-Jeszcze zdołamy temu zapobiec- dodał optymizmu Clint, który biegł za nami

Znowu nastąpił dźwięk strzelania, ale tym razem z krzykiem Pepper. Gdy dobiegliśmy na miejsce walki, obie były ranne. To były jednocześnie strzały w tym samym czasie. Rhodey zakrył usta z przerażenia. Pobiegliśmy do nich bliżej i Clint wymierzył strzałę paraliżującą w Katrine. Ranę miała umiejscowioną w pobliżu klatki piersiowej, zaś Pepper została ranna w brzuch.

-Potrzebujemy lekarza!- krzyknął Rhodey, patrząc na ledwo przytomną rudą

-Rhodey... musiałam to zrobić

-Wiem o tym. Będzie dobrze, a SHIELD się o tym nie dowie- chwycił ją za rękę

Czekaliśmy na pomoc, która po pięciu minutach nadeszła. Chcieli też zająć się Katrine. ale im na to nie pozwoliłam.

-Nie zasługuje na drugie życie. To morderczyni. Zabiła jedną z waszych lekarek

-Mimo wszystko, to człowiek- wyjaśnił sanitariusz

-To nie człowiek! To potwór!- krzyknął, zaciskając szczękę Rhodey

Wzięłam ciało Katrine ze szpitala. "Pożyczyłam" auto, by zatopić zwłoki w rzece. Wraz z maską wrzuciłam jej ciało. Clint tylko patrzył, co robię. Dopiero później odezwał się jakimś słowem.

-To koniec, Barbaro. Będą mogli żyć w spokoju

-Nie do końca, ale masz rację.Nadszedł długo wyczekiwany spokój

Rozdział 72: Zniknij, przepadnij

6 | Skomentuj

To wszystko działo się bardzo szybko. Ktoś prawie mi wyrwał implant. Jakaś Katrine? Chwila... Że kto? Dobra. Nic z tego nie rozumiem, ale ktoś mnie uratował. Tego jestem pewny.
Zacząłem otwierać powieki, czując potężny paraliż ciała.

-Witaj wśród żywych, Tony. Nie możesz się ruszać, bo jesteś świeżo po małej interwencji chirurgicznej. Ktoś chciał ci wyrwać mechanizm, ale umiejscowiłam go z powrotem tam, gdzie należy do niego miejsce. Czy czujesz coś oprócz paraliżu? Musiałam cię znieczulić

Próbowałem skupić się na osobie, która do mnie mówiła. Dziwnie się czułem. Niewiele pamiętam, ale ten ból. Jakby ktoś wpakował mi coś ostrego do klatki piersiowej. I to sporo. Nie potrafiłem tego ukryć. To bolało, jak cholera.

-To chyba... normalne. Tu mnie boli i to... bardzo- wskazałem na implant

-Podam ci leki przeciwbólowe. To może być spowodowane defibrylatorem no i urządzeniem, które miało jej pozwolić na zabicie ciebie. Na szczęście twoja Rescue cię uratowała- wstrzyknęła coś dożylnie, co miało pomóc w zniwelowaniu bólu

-A mogę wiedzieć... kim jesteś?- miałem coraz większą trudność z mówieniem i musiałem nabrać powietrza

-Victoria Bernes. Przyznam, że nie wygląda to dobrze. Sprawdzę twoje wyniki. by ustalić przyczynę amnezji. To naprawdę nie jest do ciebie podobne- odparła z powagą

Mimo podania leków, ból dalej był silny. Rozrywający. Ledwo go zniosłem i ciągle krzyczałem przez to. Pierwszy raz nie mogłem niczego ukryć. Jak to się stało, że jej nie pamiętam? Jednak wiem, kim jestem.
Lekarka wyszła z sali i rozmawiała z jakimiś osobami. Kojarzyłem, kim są, ale nie znałem ich imion. Co się ze mną dzieje? Dlaczego ich nie pamiętam? Do sali wszedł czarnoskóry.

-Cześć, Tony. Jestem Rhodey. Pamiętasz, że się przyjaźnimy od dzieciństwa? Wiem, że masz kłopoty z pamięcią, ale wszystko wróci do normy. Katrine zapłaci za to

-Rhodey... to ty. Pamiętam cię- przypomniałem sobie, kto stoi obok mnie

-Jeszcze trochę i przypomnisz sobie wszystko. Mamy do omówienia ważną sprawę- usiadł obok

-O rezygnacji?- próbowałem zgadnąć

-Tak. Zgadza się. I to pamiętasz doskonale. Nie będę cię męczył, bo musisz nabrać sił. Żadnych ucieczek- wstał, uśmiechając się głupkowato i wyszedł

Wielki mi geniusz, który nie pamięta nic i nikogo. Zupełnie, jakby ktoś wyżarł mój mózg. Bez rozumu. On też mówił o Katrine. Wygląda na to, że wszystkim zalazła za skórę. Mówiliśmy o rezygnacji z bycia herosami. Oni się nie zgodzili. Wtedy się trochę pokłóciliśmy. Mam nadzieję, że wszystko sobie przypomnę.
Victoria wpuściła kolejną osobę, a to była ruda dziewczyna z piegami. Serce zabiło mocniej. Na palcu miała obrączkę. Gdy przyjrzałem się mojej dłoni, też ją miałem. Dobra, po kolei.

-Jesteś moją żonę?- odważyłem się zapytać



Przeszukiwałam cały szpital w poszukiwaniu tej psychopatki. Miała przy sobie maskę i mogła zmienić się w każdego. Próbowałam namierzyć sygnaturę maski, by dojść do niej. Na pewno nie wyszła z obrębu szpitala, skoro Pepper pokrzyżowała jej "cudowny" plan uśmiercenia Tony'ego. Na szczęście zdolności lekarki pozwolą na ponowne ożywienie.
Pomyślałam, by przejrzeć monitoring. Musiała gdzieś ujawnić swoją przemianę. Podszywała się pod fałszywą lekarkę, która... No właśnie. Co zrobiła z prawdziwą postacią? Zadzwoniłam do Clinta. Dość szybko odebrał.

-Hej, skarbie. Mam dalej problem z naszą "cudowną" Katrine. Zdołasz namierzyć maskę?

-Dobrze, już się robi. A nic nikomu się nie stało?

-Ciężko powiedzieć, ale Pepper ją zaatakowała i kilka draśnięć ma. Jednak Tony ucierpiał. Wyobrażasz to sobie, że chciała mu wyrwać mechanizm z piersi?- odparłam z oburzeniem

-Jest nieobliczalna. Dobrze o tym wiesz. Posunie się do każdej z możliwych metod. Uważaj na siebie, Barbaro- prosił o ostrożność z przejętym głosem

-Ty również, Clint- prosiłam o to samo, rozłączając się

Zaczęłam ponownie szukać zabójczyni. Szybko odezwał się sygnał, który ją namierzył. Jednak musiałam przejrzeć kamery, by wiedzieć, czy posunęła się do czegoś bardzo złego. Skręciłam w lewą stronę, gdzie mieścił się monitoring. Miałam małą pogawędkę z strażnikiem.

-Tu nie można wchodzić! Masz upoważnienie?- zaczął krzyczeć, gdy tylko uchyliłam lekko drzwi

-Ty chyba sobie żartujesz?! Po szpitalu biega bardzo niebezpieczna zabójczyni, a ty pytasz o upoważnienie?! - czułam się podirytowana jego zachowaniem

-Kim jesteś?- nieco zniżył ton

-Mockingbird. Dawna agentka SHIELD. Chcę, żebyś mi pokazał nagrania z ostatnich godzin. Chcę wiedzieć, w jakim wcieleniu teraz lata?

Strażnik patrzył na mnie, jak na mocno rąbniętą piorunem z postradanymi zmysłami. Wyjaśniłam mu, kim jest poszukiwana. Dopiero wtedy zgodził się na moją prośbę. Już nie byłam oburzona. Na sześciu ekranach było pokazane każde piętro i mogłam ją dostrzec w łazience, jak godzinę temu udusiła jakąś kobietę. Teraz wiem, co się stało z prawdziwą lekarką. Sztylety wyrzuciła do kosza. Niezbyt mądrze.

-Czy to wszystko?- spytał niezbyt zachwycony, gdy mój wzrok świdrował przez ekrany

-Tak, dziękuję- odeszłam od monitorów i wyszłam, bo już było blisko, by znowu się z nim pokłócić

Pobiegłam na dach, gdzie o dziwo ją znalazłam. Chciałam sprawdzić teorię z ucieczką. To prawda. Zmieniła plany. Katrine stała odwrócona w przeciwną stronę w swoim białym kapturze.

-Nie ruszaj się!- krzyknęłam, celując z broni palnej

-Trochę ci to zajęło, Morse- odwróciła się, rzucając sztyletami

Zrobiłam unik, a ona była nieugięta. Nasza walka dopiero się rozpoczęła.



Po dłuższym namyśle przyznaję, że to pytanie było błędne. Co ona sobie pomyśli? Nie cofnę czasu. Dobra, skup się. Musisz ją pamiętać, skoro twoje serce bije, jak szalone na sam jej widok.

-Tony, chyba odpłynąłeś. Stoję tu już 5 minut. Wiesz może, kim jestem?

-Wiem, ale nie pamiętam... twojego imienia- zmieszałem się

-Jestem Pepper. Twoja żona, która zgodziła się wziąć nietypowy ślub w zbrojowni. Cieszę się, że żyjesz. Pamiętasz o czym rozmawialiśmy na osobności?- uśmiechnęła się szczerze

-O wspólnych... planach- przełknąłem przez gardło

-Spokojnie, Tony. To nic złego. Gdy Katrine zniknie z naszego życia, zamieszkamy razem. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze- cmoknęła mnie w policzek, ale czułem, że chciała bardziej zbliżyć swoje usta

Wyglądała na trochę skrępowaną. Może to dlatego, że nie zachowuję się normalnie? Skoro jest moją żoną, to widok klatki piersiowej bez koszulki nie powinien jej przeszkadzać.

-Cieszę się, że znowu jesteś z nami- przytuliła mnie czule, ale w obecnej sytuacji sprawiło mi to większy ból

-Pepper...- wziąłem głęboki wdech, bo znów krzywiłem się z bólu

-Przepraszam. Ja nie wiedziałam. Wybacz mi- miała łzy w oczach

-W porządku. To... nic. Nie płacz

Nie posłuchała mnie i musiała uronić kilka łez. Bardzo się martwi, a nie powinna. Niepotrzebnie dałem się złamać. Dobre było to, że przypomniałem sobie, kim jest dla mnie. Chwyciłem ją za rękę, wymuszając uśmiech na twarzy. Chciałem, by zaprzestała niepotrzebnie się martwić. Widziałem, że ktoś ją czymś zranił, bo bluzka była poszarpana.

-Nic ci nie jest?- spytałem zaniepokojony tym widokiem ran

-To nic. Powinnam już pójść. Odpoczywaj- wstała i skierowała się ku wyjściu

-Pepper... zostań ze mną. Proszę

-Potrzebujesz odpoczynku. Nie wyglądasz najlepiej. Jeszcze się zobaczymy- pomachała mi na pożegnanie i wyszła

Ruda była na korytarzu wraz z Rhodey'm. Do sali ponownie przyszła lekarka. Miała przy sobie wyniki badań. Leki w niczym nie pomagały. Jak narywało, tak dalej trwało. Victoria sprawdziła wszelkie odczyty, czy mieściły się w granicach normy.

-Wciąż cię boli?- spytała, patrząc na skrzywioną minę

-Tak- nie chciałem kłamać, by mi pomogła znieść tak piekielny ból

-To naprawdę musi być przez porażenie prądem. Stąd też zapewne amnezja. Czy coś już pamiętasz?- wyjaśniła przyczynę takiego stanu, który był nienormalny

-Tak... Przypomniałem sobie... że mam przyjaciół

---**--

Dziś skończymy sezon piąty i rozpoczniemy szósty. Nie wiem, czy mam liczyć na jakiś czytelników, ale fajnie byłoby, żeby się ujawnił choć jeden. Bo dla kogo staram się z notkami? Dla was.

Rozdział 71: Ryzykantka

0 | Skomentuj


Obudził mnie dźwięk telefonu. Dostałam od kogoś wiadomość. Przetarłam oczy i usiadłam na łóżku, sprawdzając, kto mi napisał SMS-a. To Rhodey.

Tony się obudził :)

To świetnie, że są jakieś oznaki życia. Muszę szybko pojechać do szpitala. Mój ojciec spał w najlepsze po trudnej misji, a ja wymknęłam się po cichu. Była trzecia nad ranem, ale mnie to nie obchodziło. Najważniejsza była treść, że Tony się obudził.
Szybko przebrałam się i wyszłam z domu. Nie chciałam budzić Roberty, więc poszłam tam sama. Na korytarzu spotkałam Rhodey'go.

-Hej, Rhodey. Czy to prawda, że...- już chciałam coś powiedzieć, ale mi przerwał, bo byłam w stanie krzyknąć na cały szpital, jak to ja potrafię

-Tak. Tony żyje, ale śpi teraz. A gdzie mama?

-Nie chciałam jej budzić

-Dobrze zrobiłaś, bo już myślałem, że "wejdziesz" mi do domu i zaczniesz krzyczeć- zaśmiał się, podkreślając słowo wejdziesz

-A zrobiłam tak kiedyś?- spojrzałam na niego, pytająco

-Na szczęście nie

Poszliśmy razem w stronę OIOMu, ale trudno było się tam dostać, jak światła nie było. Dziwne. Awaria?

-Rhodey, czemu nie ma prądu w całym budynku?

-Nie mam pojęcia. Może jakaś chwilowa usterka? Znam drogę na pamięć, więc zaufaj mi i chodź

-Ok- kiwnęłam głową, trzymając się za jego rękę, by nie zgubić się w tych ciemnościach

-A jak się obudził, to coś mówił?

-Nie pamięta ataku Katrine. Martwi się o ciebie. Jest bardzo zmęczony i potrzebuje snu. A ty się wyspałaś?

Wzruszyłam ramionami. Już o nic więcej nie pytając doszliśmy na koniec korytarza i skręciliśmy w  prawo, gdzie mieściła się sala Tony'ego. Naszą drogę przecięła Bobbie. Nie wyglądała na zadowoloną.

-Bobbie, co się dzieje?- spytałam, patrząc na jej twarz

-Nie da się przywrócić jeszcze zasilania. Elektrycy mówią, że trochę to potrwa, ale to jest znak. Katrine tu jest- wyjaśniła poddenerwowana

-Cholera. A jest Victoria przy nim?

-Nie wiem, ale to ty tam miałeś być. Jeśli nikogo tam nie ma, to...

-Tony!- wrzasnęłam i pobiegłam na OIOM

Usłyszałam donośny krzyk Tony'ego. Co się z nim dzieje? Bobbie z Rhodey'm pobiegli za mną. Najgorsze obrazy zaśmieciły moją głowę. Katrine była nieobliczalna, ale naprawdę chce go zabić w szpitalu? Obyśmy zdążyli na czas.

-Trzymaj się, Tony- mówiłam sobie w myślach, próbując wymyślić rozsądny plan uratowania go



Implant był prawie wyciągnięty. Pozostał mi ostatni ścisk. Nadal nie potrafię tego pojąć. Jego serce nadal biło słabe, a to ustrojstwo miało mu podtrzymywać życie? Kto wymyślił takie badziewie? Z lepszej strony może być tykającą bombą zegarową. Duch mi mówił, gdzie należy mierzyć we wroga. W jego słaby punkt. I właśnie to robię.
Chłopak już nie krzyczał. Jedynie ciężko oddychał, nadal kłócąc się ze mną.

-Po co... to... robisz?- wykrztusił z siebie pytanie

-Wiesz za co? To zemsta, a poza tym, to było moje zadanie od początku naszego, pierwszego spotkania. Powiedz mi, czy boisz się śmierci?

-Nie- zaprzeczył

-W takim razie może powinieneś się z nią spotkać?- zadałam mu pytanie ze złośliwym uśmieszkiem

Gdy już miałam wyciągnąć implant z jego klatki piersiowej, ktoś rzucił we mnie... No właśnie. Czym? Butem?

-Zostaw go, Katrine!

-Nie wierzę! Pepper Potts. I co mi zrobisz? But to niezbyt użyteczny przedmiot jako broń

-Wiem o tym- pobiegła w moją stronę, rzucając się na mnie z pięściami

Od razu zrobiłam unik, a Starka zostawiłam z wyciągniętym mechanizmem. Może nie był tak do końca na zewnątrz, ale zaszkodziło mu to. Ruda była napalona do walki. Używała wszelkich bloków i ciosów, jak pewnie szkolili ją w SHIELD.

-SHIELD chyba cię nie uczyła, że nie można lekceważyć wroga- wysunęłam z ręki sztylet i zaczęłam ją atakować przy brzuchu

Ruda starała się robić uniki, aż kilka razy została draśnięta. Ugryzła się w język, by nie pokazywać bólu. Natarczywie mnie atakowała. I to bezmyślnie. Ona improwizowała, więc ta walka była bezcelowa.

-Już go nie ocalisz. To koniec- znów wymachnęłam ostrzem, gdy ta skupiła wzrok na chłopaku

-Zadzierasz z moim mężem, to też i ze mną!- krzyknęła wściekła

Rhodes chciał, by Mockingbird się włączyła do walki, ale ona tyko stała i patrzyła. Pewnie chciała dać jej szansę, ale ja tak nie zrobię. Dziewczyna nadal się nie poddawała, a ran na ciele przybywało coraz więcej. Ostatnimi ciosami dobiłam ją w brzuch, aż upadła. Dopiero wtedy Morse wzięła się do ataku. Wybiegłam z sali, znikając im z oczu. Nie zauważyli, jak zmieniłam się nową tożsamość. Jednak nie zaprzestała pościgu.

-Nie uciekniesz mi, Ghost!

-A ktoś mówił, że chcę uciec?- zaśmiałam się po cichu, zmieniając się w strażnika

Gdy prąd wrócił w budynku, znowu popsułam ich plany i wywaliło korki z powrotem.

-Życzę ci, żebyś szybko umarł. Jak nie dziś, to jutro

Przeszłam do łazienki, gdzie sztylety wyrzuciłam do kosza. Nie było na nich żadnych odcisków palców. Nie namierzą mnie. Jeszcze go wykończę bez skrupułów.



Bobbie wybiegła z sali i jeszcze nie wróciła. Rhodey był w wielkim amoku, widząc, co Katrine zrobiła Tony'emu i mnie. Natychmiast zjawiła się Victoria. Jak się okazało, cały sprzęt i aparatura była odłączona. Ona naprawdę go chciała zabić. Dobrze, że uciekła. Tylko coś mi się wydaje, że wróci.

-Pepper, wszystko gra?- spytała, patrząc na draśnięcia

-To nic. Chciała mnie tylko zmusić do zakończenia walki. Myślała, że przez ból się uda

-Na pewno nic ci nie jest?

-Tak. Na pewno

-Byłaś bardzo odważna- odezwał się w końcu Rhodey

Według mnie, to była głupota, atakując uzbrojoną zabójczynię bez broni. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam na to patrzeć. Wstałam z ziemi, a lekarka przyjrzała się Tony'emu. Był blady i nic nie mówił, a jego mechaniczne serce było prawie wyrwane z jego klatki piersiowej. Victoria podpięła znowu go do urządzenia, które monitorowało jego funkcje życiowe. Sprawdziła przez stetoskop bicie serca.

-Żyje, ale muszę zająć się implantem. Musicie wyjść- poprosiła, zasłaniając zasłony

-Ale nie umiera?- spytałam nadal zmartwiona

-Nie panikuj. Będzie dobrze. Ocaliłaś go. Gdybyś nie zareagowała na nią, Tony byłby pewnie martwy- próbowała mnie uspokoić

-Chyba tak- zgodziłam się niepewnie

-Chodź, Pepper. Niech zrobi z nim porządek- szturchnął lekko przez łokieć

Oboje wyszliśmy z sali, pozwalając lekarce na działanie. Rhodey siedział z poważną miną i nie odezwał się ani jednym słowem. Bobbie dalej nie było. W końcu musiałam przerwać tę niezręczną ciszę. Przyznam, że nie cierpię takiej atmosfery. Taka bez życia. To nie dla mnie.

-Rhodey, powiesz coś? Chyba nie mówisz mi wszystkiego? Mów, co jest grane?

-Po prostu myślę nad tym, czym ostatnio. Czy zrezygnować?

-Dobrze wiesz, że nie możemy. Już zapomniałeś, jaka to jest funkcja? Przecież ratujemy ludzkie życia i to cię już nie obchodzi? Co z tobą?

-To powiesz mi, ile razy mam patrzeć, jak Tony umiera?!- krzyknął wyprowadzony z równowagi

-Rhodey, to nie tak

Rozumiem, co czuje, ale nie powinien tak po prostu przestać być bohaterem. Tony zawsze będzie trafiał na tę granicę życia i śmierci. Zawsze znajdzie się osoba, która zechce go zabić. Jednak ostatnio to też my stoimy na tej samej granicy.

-Pepper, przepraszam, że się tak uniosłem, ale mam tego dość. Takiego życia. Zrozum, że wiem, kim jesteśmy dla ludzi, ale nie mogę ciągle patrzeć, jak Tony walczy o życie. Może jestem facetem i nie powinienem się rozczulać, ale mam tego dość.

-Wszystko się ułoży, Rhodey. Trzeba w to wierzyć- chwyciłam go za rękę, by czuł, że nie jest z tym sam

Rozdział 70: Po drugiej stronie piekła

0 | Skomentuj


Siedziałam w kryjówce, przygotowując się do dalszej części planu. Tym razem maska była mi potrzebna i nie mogłam jej tak po prostu wyrzucić. Broń była gotowa do użytku, a specjalnie ulepszony kostium mógł pozwolić mi na wyrwanie jego mechanicznego życia. Mogłam wniknąć w niego i z całej siły mu je wyrwać. W końcu Tony Stark musi umrzeć. Do tej pory nie widziałam rudej w czarnych barwach, czyli nie umarł, ale już niebawem dołączy do swojego ojca. To kwestia jednej godziny.
Android przyleciał do bazy, zdając mi raport.

-Clint Barton i Bobbie Morse zostali rozdzieleni

-Dobrze, ale i tak trzeba ją obserwować. Może mi pokrzyżować plany, dlatego ostrożności nigdy nie za wiele

-Zgadzam się, panno Ghost. Jakie mam teraz zadanie?

-Możesz odpocząć. Wezwę cię, gdy będziesz mi potrzebny

-Dobrze- wyleciał z bazy na miasto

Była już minuta po północy i postanowiłam zacząć działać. Wzięłam maskę, uzbrajając się po pas w broń palną i białą. Z zeskanowanych postaci wcieliłam się w jedną z lekarek, którą pozbędę się w razie pojawienia w szpitalu. Zdjąć po cichu. Łatwizna. Wiedziałam, gdzie przewieźli Starka. Tam, gdzie znajduje się jego cudotwórca.
Motorem pojechałam niecały kwadrans, docierając do punktu docelowego.

-To będzie bułka z masłem. Najlepszy dzień ze wszystkich- mruknęłam z uśmiechem pod nosem

Żadna osoba z personelu, czy strażników, nie zauważyła nic podejrzanego i weszłam do środka bez problemu. Jednak w poczekalni pojawili się następni. Oni już musieli przeszukać moje rzeczy. Urządzenie było niewidzialne.

-Pokaż swoją plakietkę

-Proszę- podałam mundurowemu

-Mhm... Pasuje. Rachele Grant

-Dlaczego sprawdzacie plakietki? Czy coś się stało?- spytałam, udając zaskoczoną

-Po prostu większa ostrożność. Nasiliły się zamachy na czyjeś życie w czasie rekonwalescencji. Proszę już o nic nie pytać i wziąć się do pracy, panno Grant- wyjaśnił jeden ze strażników

Czyli tak, jak przewidziałam, Rhodes go uratował i powiedział, że mam się zjawić. Co za głupek. Popsuł niespodziankę, ale trudno. Trafiłam na lekarkę, która była odpowiedzialna za ratowanie go. Z łazienki wyszło moje wcielenie. Czyli to Rachele? Chciała coś powiedzieć, ale zakryłam jej usta i w łazience udusiłam ją swoimi rękami. Nie szarpała się. Dość szybko poszło, by znowu działać dyskretnie. Panna Bernes na mój widok się uśmiechnęła. Ciekawe.

-Cześć, Rachele. Dobrze, że już jesteś. Pomożesz mi przy Tony'm?

-No jasne. Chętnie ci pomogę- uśmiechnęłam się, a w głowie obmyślałam dalsze posunięcie




Siedziałem z Bobbie przy łóżku Tony'ego. Victoria na chwilę wyszła. Pewnie po zapasy adrenaliny, co znowu się przydadzą, gdyby nastąpił atak. Trzeba być przygotowanym na wszystko. Nie wiadomo, co Katrine wpadnie do głowy. Dobrze, że Bobbie nam pomoże.

-Jak przekonałaś Pepper na powrót do domu?- spytałem ciekaw

-Przyznam, że jej upartość nie zna granic, ale powiedziałam, że nic nie zdziała, siedząc bezczynnie przed salą. Masz ją jedynie poinformować, gdyby coś się zmieniło- odparła z uśmiechem

-Dobrze. Powiem jej, ale bez niepotrzebnego zamartwiania. Boi się o niego- zgodziłem się na to

-Wiem o tym. Wiem, co czuje. Myślisz, że u mnie zawsze było wszystko super, ładnie i pięknie?Kłamstwo. Muszę całe życie poukładać od początku po raz kolejny, bo mój umarły mąż powrócił. To on prosił, bym wam pomogła z Katrine. Wie, jaka jest niebezpieczna

Nikt nie ma szczęśliwego życia, zwłaszcza takie osoby, co ryzykują życiem dla dobra ludzi. Nie wiem, jak to jest próbować sobie uświadomić, że to nie sen, a najbliższa ci osoba nadal żyje. Nie chciałbym tego doświadczać. Mój wzrok skierował się na dłoń Tony'ego, która się poruszyła. Czy to możliwe?

-Bobbie, ty to widzisz?- spytałem, bo myślałem, że mam zwidy

-Tak. Zaczyna się budzić. Wszystko będzie dobrze- poklepała mnie po ramieniu

Ociężale jego powieki się podniosły. Poczułem ulgę.

-Rhodey...- odezwał się słabym głosem

-Jestem tu. Dobrze, że wróciłeś

Szybko napisałem SMS-a Pepper o jego przebudzeniu i tylko czekałem, aż nasza trójka znowu wspólnie pogada. Ruda zjawi się tu, jak burza. Jestem tego pewny.

-Co się stało?- spytał rozkojarzony

-Nie pamiętasz, jak Katrine cię zaatakowała? Prawie trafiłeś do grobu- przypomniałem mu, ale on rozglądał się, jakby był w amoku

-Nie rozumiem. Wiem... że ktoś mnie zaatakował, ale... nic więcej- mówił z trudem

-Spokojnie, nie denerwuj się. Jesteś bezpieczny. Pepper zaraz tu przyjedzie, bo na pewno chcesz ją zobaczyć, prawda?

-Pepper...- w oczach pojawiła się łza i na monitorze było wdać, że się zdenerwował

Musiałem go jakoś uspokoić, ale on znowu zamknął oczy. Puls był normalny. Po prostu zasnął. Całe szczęście, ale muszę wezwać Victorię.

-Co z nim?

-Śpi. Nie będę go przemęczać, ale pójdę po nią. Niech go zbada, bo ta amnezja nie jest do niego podobna. Zawsze pamięta o wszystkim- zmartwiłem się tym

-Wszystko się ułoży. Nie bój się. Zostań, a ja pójdę po lekarkę



Bernes mówiła, że skończyły się jej zapasy adrenaliny. Widocznie moje ustrojstwo poważnie mu zaszkodziło. Dobrze się składa, bo teraz będzie miał dziurę po implancie. Mockingbird przerwała nam rozmowę, patrząc podejrzliwie na mnie.

-Victorio, Tony się obudził na chwilę i zasnął. Możesz sprawdzić, co się z nim dzieje? Rhodey myśli, że cierpi na amnezję

-Zobaczę, a ty moja droga, przyniesiesz mi strzykawki z adrenaliną? Są bardzo mi potrzebne- skierowała do mnie pytanie

-Nie ma sprawy. Już idę- uśmiechnęłam się i poszłam w kierunku źródła zasilania

Widzę, że w planie pojawiły się utrudnienia, ale to nie będzie zbyt wielki problem. Na szczęście panienka Morse nie wyczaiła, kim naprawdę jestem.
Gdy dotarłam do pomieszczenia, wszystkie uchwyty pociągnęłam w dół, by nie było prądu w całym budynku. To na pewno zaszkodzi pozostałym, ale bez poświęcenia nie ma zwycięstwa. Nie da się zrobić omletu bez rozbijania jajek.

-Już idę po ciebie, Stark- przygotowałam maszynę do uruchomienia

Mijałam przerażonych lekarzy, którzy szukali maszyn na baterię, by ocalić życie, gdyby zaszła taka potrzeba. Na korytarzu znowu natknęłam się na Mockingbird.

-Co się stało? Całe zasilanie padło! I co teraz zrobimy?- udałam zaniepokojenie, a aktorskie zagrania miałam we krwi

-Spróbuję znaleźć przyczynę. A ty masz te strzykawki?

-Niestety już nie ma

Kobieta patrzyła znowu podejrzanym wzrokiem, lustrując moje ciało. Nie mogła zauważyć tego, co chowam przy sobie. Miałam kamuflaż na broni, więc nie było to możliwe, żeby odkryła moje "zabawki". W sumie sama po pas jest uzbrojona.

-Czy coś się stało?- spytałam, krępując się jej świdrującymi oczami, co nadal robiły przegląd

-Powinnaś pójść na OIOM, bo Victoria potrzebuje twojej pomocy

-A no tak. Rozumiem, ale nie mam już tych strzykawek, co potrzebuje

-Myślę, że zdołasz jej pomóc w inny sposób. To idź do niej, a ja zajmę się tą awarią. To na pewno nie dzieje się przypadkiem

Mockingbird przeczesywała zakamarki szpitala podczas, kiedy ja realizowałam swój plan. Sala od OIOMu była prawie pusta. Tylko był tam Stark, leżący na łóżku. Zamknęłam drzwi od sali i wyjęłam swój sprzęt. To była rękawica, która pozwalała na ochronę ręki przed amputacją. Miała mi posłużyć do wyrwania jego ustrojstwa z piersi. Zanurzyłam dłoń w jego klatce piersiowej, czując słabe bicie serca. Zaczęłam lekko ściskać, by łatwiej go wyciągnąć.
Niespodziewanie Stark się obudził.

-Co... ty robisz?- spytał słabym głosem

-Coś, co powinnam dawno zrobić. Skończyć z tobą

-Kim... jesteś? Czemu ja?

-To już nie ma znaczenia. To twój koniec, Iron Manie
© Mrs Black | WS X X X