Part 229: Wiadomość z zaświatów

0 | Skomentuj

**Tony**

Piekielny ból przeszył moje ciało, przechodząc przez nerwy. Czułem, jak wszystkie kończyny zostały sparaliżowane. Nie mogłem nic zrobić. Sam oddech wymagał sporego wysiłku. Chciałem kazać FRIDAY wznowić testy, lecz nawet nie mogłem nic powiedzieć. Ani jednego słowa. Cała zbroja iskrzyła i musiałem szybko z niej wyjść, by nie usmażyć mózgu. System zrobił to automatycznie.
Nagle odczułem impuls przy implancie, wypadając ze zbroi na podłogę. Zemdlałem.

**Matt**

Martwiłem się o mamę, lecz głównie strach dotyczył Katrine. Czy wróciła bezpiecznie do domu? Tata miał rację, co do uczuć. Muszę wiedzieć, kiedy ją kochać z wielkim pożądaniem, a kiedy lepiej tylko odpowiednio traktować. Szanować, rozpieszczać i delikatnie całować.
Kiedy tam rozmyślałem o dziewczynie, usłyszałem alarm w zbrojowni. Natychmiast pobiegłem sprawdzić, dlaczego się uaktywnił. Od razu pomyślałem o zagrożeniu ze strony Hydry. Jeśli jakiś
dziwny typek skrzywdził Katty, skopię mu porządnie tyłek. Byłem w wielkim błędzie, znajdując prawdziwą przyczynę głośnego hałasu. Podbiegłem do nieprzytomnego ojca, klepiąc po policzku. Kto go zaatakował?

Matt: Tato, słyszysz mnie? Tato!

<<On cię nie usłyszy>>

Matt: Co tu się stało? Ktoś się włamał?

<<Przeprowadzał testy i doznał chwilowego paraliżu>>

Matt: Pozwoliłaś mu na to?! Jak mogłaś?! Mógł zginąć tak samo, jak... Lily?

<<Przepraszam, ale nie mogłam zatrzymać procesu wysyłanej częstotliwości>>

Matt: Żyje?

<<Tak, ale jest bardzo słaby. Pikadełko wymaga ładowania>>

Matt: Zaraz się tym zajmę

<<Włączyłam alarm, bo to była sytuacja zagrożenia życia>>

Matt: Dobrze zrobiłaś

Ostrożnie podniosłem tatę, kładąc na kanapie. Czoło miał rozpalone. Gorączka? Jest chory i nic nikomu nie powiedział? Podłączyłem mechanizm do ładowarki. Skóra zaczęła nabierać kolorów. Według bransoletki, funkcje życiowe były w normie.

Lily: Zabiłeś mnie, pamiętasz?
Matt: Lily?

<<Nikogo tu nie ma poza tobą i twoim ojcem>>

Matt: Lily!

Krzyknąłem, ale zjawa pojawiła się przede mną. Uśmiechnięta, lecz z oczu spływały łzy. Miałem wrażenie, że śnię, bo komputer nie wykrył obcej tożsamości. Poczułem nieprzyjemny dreszcz na plecach.

Lily: Zabiłeś mnie... Zrobiłeś to dla niej, Matt... Pamiętasz?
Matt: Chciałem... Chciałem żyć, jak człowiek
Lily: Nigdy... Nigdy ci tego nie wybaczę... Zabiorę naszego tatusia do zaświatów. Tam nikt nie zrobi mu krzywdy. Potem dołączy mamusia, a następnie twoja Katty
Matt: Lily, nie! Proszę! Nie rób im krzywdy!
Lily: Klamka... zapadła... Spadła... filiżanka... a na niej... wyryta czaszka... Zegar odlicza... Odliczamy... czekamy... aż umrzesz... SAMOTNIE!

Wrzasnęła, aż obudziłem się w łóżku. Co takiego? Śniłem? Jak to? Niczego nie rozumiałem. Pamiętam śmierć swojej siostry. Dla własnych planów zabiłem ją, ale nigdy nie groziła, żeby zranić kogoś, kto jest nam bliski. Obok łóżka siedziała mama.

Matt: Jak... się... tu... znalazłem?
Pepper: Słyszałam krzyki i znalazłam was oboje nieprzytomnych. Z tatą wszystko gra. Serce bije prawidłowo, ale ty jesteś chory
Matt: Mamo?
Pepper: Tak, słonko?
Matt: Miałem siostrę?
Pepper: Miałeś, ale każdy o niej zapomniał... Odpocznij. Jest dobrze
Matt: Na pewno?
Pepper: Poza tym, że bałam się, co się stało z wami... Dobranoc

Ucałowała w czoło, wychodząc z pokoju. Zabiłem własną siostrę. Czy ona zrobi to samo, mordując resztę rodziny? Bliskich, którzy są dla mnie ważni? Nie. To był tylko sen. Tylko sen.

**Pepper**

Skłamałam z tym strachem. Dalej się bałam. Matt miał wysoką gorączką i majaczył o swojej siostrze. Wcześniej powiedział jej imię, mdlejąc przy Tony'm. Na szczęście dostał leki, co powinny pomóc zbić temperaturę, zaś mój mąż posunął się do bezmyślnych rzeczy.
Gdy zeszłam do zbrojowni, sprawdzając jego przytomność, na linię dobijał się doktorek. W jakiej sprawie?

Pepper: Dzień dobry. Stęsknił się pan za nami?
Dr Yinsen: Nie ubolewam. Heh! Dzwonię z dwóch powodów... Rhodey obudził się i wkrótce będziecie mogli się z nim zobaczyć. Niebawem powiem rodzinie, ale chciałem załatwić wszystko za jednym zamachem
Pepper: A to drugie?
Dr Yinsen: Ostrzeż Tony'ego, by nie ładował implantu przy pracy nad zbrojami
Pepper: Dlaczego?
Dr Yinsen: Bo to jest dla niego zabójcze

---**---

Dobiliśmy wspólnymi siłami do 50 tysięcy. Bardzo dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. Więc jest szansa, że ktoś jeszcze czyta te badziewie, co wstawiam. Jako, że to wyjątkowa liczba (bo do tylu nie spodziewałam się dojść) wstawię scenariusz odcinka.

Part 228: Godzina do śmierci cz.2

0 | Skomentuj

**Duch**

Nigdy nie pokazałem się jako tchórz. Pragnąłem walki. Pragnąłem jego śmierci za to, że przekroczył wtedy próg mojego domu, rozbijając rodzinę, która była dla mnie najważniejsza. Mogłem stracić Katrine bez odwrotu. Dlatego czekałem, aż Baron von Strucker ruszy dupę, strzelając na oślep. Musiałem jedynie lekko go wkurwić. A może i mocno?

Duch: Jestem tu, dupku! Czekam na ciebie!
Baron von Strucker: Pokaż się!
Duch: Oj! Nie tak szybko!
Baron von Strucker: Może cię nie widzę, ale za to doskonale słyszę!
Duch: Świetnie, gnido! Strzelaj do cholery i miejmy to z głowy!
Baron von Strucker: Znajdę cię! Znajdę i wypatroszę, bo niszczysz moje plany! Tak świetnie działała Hydra, dopóki nie zrobiłeś jej prania mózgu!
Duch: Kurwa! Sama chciała wrócić, więc odpierdol się! Powinienem cię zabić na początku, ale tylko czekałem, aż wyjdziesz z ukrycia!
Baron von Strucker: Więc strzelaj!
Duch: Jeden terrorysta patrzy, drugi podkłada bombę. Cyk, cyk, cyk... Teraz martwy będziesz TY!

Wystrzeliłem z bazooki w przeciwnika. Szybko schowałem się za kolejnym kontenerem. Wiedziałem, na co czekał, ale wykonałem pierwszy etap planu. Był wściekły, aż strzelał bez celowania w jeden obiekt. Śmiałem się z niego, mierząc po raz kolejny. Wymierzyłem w dwie beczki blisko portu, które wybuchły, zataczając ogień wokół ofiary.

Duch: Masz dość?!
Baron von Strucker: Nie!
Duch: I tego nie chciałem usłyszeć!

Kolejne beczki eksplodowały, rozprzestrzeniając więcej płomieni. Pora na drugą część.

~*Pół godziny później*~

**Katrine**

Razem z matką odnalazłyśmy miejsce potyczki. Magazyny na nadbrzeżu. Widziałam, jak ten typek z Hydry próbował trafić mojego ojca, który świetnie się z nim bawił. Już bałam się, że zostanie ranny, ale zdążyłyśmy na czas. O dziwo nikt nie strzegł terenu. Żadnych agentów?

Viper: Katrine, uważaj!
Duch: KATRINE!

Nagle przede mną pojawił się jeden z wysłanników Struckera. Za nim wyszedł następny. Musiałam pomyśleć o nich? Musiałam?! Pięknie. Zgotowałam sobie prawdziwe piekło. Zaczęłam atakować mężczyznę, uderzając z łatwością w czuły punkt. Po ciosie w kokoski szybko się nie pozbiera. Mama wbiła mu sztylet w nogę, aż syknął z bólu. Dobiła go, kopiąc w brzuch. Padł. Pozostało czterech. Myślałam, że ich też pokonamy, ale sam baron strzelił w naszą stronę.

Viper: Uciekaj stąd! Już!
Katrine: Nie!
Viper: To nie była prośba! Uwaga! Kryj się!

Padłam na podłogę, obrywając w ramię z pistoletu. Nie chciałam się poddać. Podczołgałam się, chowając za magazynem. Miałam sześć strzałów. Raz strzeliłam nad nim dla ostrzeżenia. Drugi oznaczał sygnał, by tata dokończył walkę. Trzeci miał służyć do zabicia w razie konieczności. Byłam na to gotowa.

**Duch**

Zabiję żonę za ryzykowanie życia Katrine. Nie dość, że oberwała, to dalej chciała walczyć. Zuch dziewczyna, lecz zarazem i bezmyślna. Musiałem coś wymyślić. Zmieniłem broń na snajperkę, mierząc w agentów. Pierwszy padł przez strzał w głowę. Kolejny dołączył z tego samego powodu, lecz pozostałej pary nie mogłem namierzyć.
Kiedy usłyszałem przeraźliwy pisk córki, dostrzegłem przeciwników, którzy zmierzali do niej z nożami. Viper brakowało sztyletów, a karabin mógł zranić też Katrine. Jedyną opcją pozostało zlikwidować ich szefa.
Już mierzyłem z broni, gdy nastąpił z innej strony strzał. W powietrzu pojawiły się trzy pociski.

Duch: Katrine?
Baron von Strucker: Nie... mogę... odejść... Mam misję
Duch: Która kończy się tu i teraz

Padł na podłogę z przebitym płucem. Od razu agenci chcieli mnie zaatakować, lecz zostali powaleni zwykłymi ciosami przez moją kobietę. Podbiegłem do żony i córki.

Duch: Co ci strzeliło do głowy ją brać na tak niebezpieczną akcję?!
Viper: Nie mogłam zostawić jej samej
Duch: Katrine, nie zasypiaj... Słyszysz mnie?
Katrine: Przeżyję
Viper: Potrzebuje lekarza
Duch: Niekoniecznie. Zajmiemy się nią w domu

Chwyciłem Katrine sposobem matczynym i pojechaliśmy do naszych czterech ścian.

~*Kolejne pół godziny później*~

**Tony**

Zbroja była gotowa do użytku, choć na misję nie mogła lecieć przed przetestowaniem. Do tego ładowałem implant. Dość długo trwał ten proces. Pozostało mi jeszcze sprawdzić wytrzymałość przed impulsem elektromagnetycznym. Na chwilę odłączyłem mechanizm od ładowarki. Wszedłem do pancerza testowego. FRIDAY wykorzystała jeden impuls o niskiej częstotliwości. Zbroja nie miała uszkodzeń. Zwiększyła moc do średniej. Nadal bez zmian, ale przy silnej fali poczułem potężny ucisk w klatce piersiowej. Nie mogłem zemdleć w trakcie testów.

<<Tony, na dziś wystarczy>>

Tony: Aaa! Nie! Muszę... dalej... Zwiększ moc! Teraz!

Part 227: Godzina do śmierci cz.1

0 | Skomentuj

**Katrine**

Nadzieja. Tylko to słowo zabrzmiało wyraźnie w mojej głowie. Czy moja rodzina znowu będzie taka, jak wcześniej? Wszystko się zniszczy, jeśli tata zginie. Musiałam mu pomóc. Już nie wściekałam się za to, co mama zrobiła. Odeszła z Hydry, wracając do nas. No tak. Mamy przez nią kłopot, ale poradzimy sobie.

Katrine: Baron chce go zabić, bo odeszłaś?
Viper: Tak, skoro chciałam odbudować utraconą więź z tobą i twoim ojcem... Możemy jeszcze zdążyć złapać Struckera
Katrine: A nie mogłaś tam zostać? Przez ciebie może umrzeć
Viper: Wiem o tym, ale zrozum jedno, Katrine... I tak doszłoby do tej walki
Katrine: Z czyjej winy?
Viper: Twojej
Katrine: Mojej?
Viper: Hydra chce przekabacić każdego na swoją stronę, więc Duch znowu ciebie chroni
Katrine: Mamo...
Viper: Nic nie mów... Pora na nas

Podała mi broń. Byłam w szoku. Przecież nigdy nie strzelałam. Chciała mnie zabrać na miejsce potyczki? Czy był w tym jakiś podstęp? Pewnie tak, lecz dla taty zrobię wszystko. Zgodziłam się wziąć pistolet.

Viper: Pistolet dostałaś dla obrony własnej, ale nie mieszaj się w walkę... Zgoda?
Katrine: A nie wystarczy nóż?
Viper: Na odległość nie zadziała... Chcesz się wycofać? Masz ostatnią szansę
Katrine: Nie ma mowy. Idę z tobą i nie cofnę się przed niczym
Viper: Widać, że tę odwagę masz po nim

Lekko się uśmiechnęła, ładując swój karabin. Przygotowałam się do akcji, sprawdzając broń. Nie miałam ślepaków. Tylko ostra amunicja.

**Pepper**

Miałam kiedyś córkę? Jak mogłam o niej zapomnieć? Coś musiało się wydarzyć. Umarła. Tego byłam pewna na sto procent. Jednak nie mogłam pozbierać myśli. Kiedy zginęła? Dlaczego tego nie pamiętam? Zastanawiałam się nad odpowiedzią i telefon zaczął dzwonić. Po raz kolejny nabijała się na linię Natasha. Dłużej nie ignorowałem agentki, odbierając połączenie.

Pepper: Natasha, co się stało? Czemu dzwonisz?
Natasha: No w końcu odebrałaś. Musicie oboje z Tony'm się zjawić na helikarierze
Pepper: Chodzi o Mask?
Natasha: Ona nie żyje. Niedawno dostaliśmy wiadomość od SWORD
Pepper: Żarty jakieś?! Ona jest nieśmiertelna!
Natasha: Spokojnie, Pepper. Nie kłamię... Już nie musicie się bać Nebuli
Pepper: Eee... Nebuli?
Natasha: Takie miała prawdziwe imię. Była kosmitką, ale nie w tej sprawie dzwonię... Fury jest wściekły
Pepper: Nie dziwię się, skoro ostatnio na niego krzyczałam
Natasha: Iron Man narobił bałaganu, rozumiesz?
Pepper: Jak zawsze... Czego chce od nas?
Natasha: Ma z wami do pogadania
Pepper: Kiedy mamy się zjawić?
Natasha: Tak szybko, jak to możliwe

Szybko się rozłączyłam, bo nie chciałam więcej słuchać rozkazów. Tony musiał odpocząć, a ja po sporej ilości kawy potrzebowałam ukoić swoje nerwy. Helikarier nie ucieknie. Fakt, że lata, ale generała to nie dotyczy. Chyba, że weźmie plecak odrzutowy.

**Ivy**

Długo nie wiedziałam, jaki temat poruszyć do rozmowy. Raczej nie chciał rozmawiać o wypadku, więc pominęłam ten wariant. Rozejrzałam się po ścianach, uśmiechając do jednego ze zdjęć. Mały Rhodey z rodzicami. Wyglądał uroczo. Następne pokazywały, gdy David w swoim mundurze zrobił zdjęcie z synem. Pod fotografią data pasowała do przylotu do Akademii Wojskowej. Dalej pamiętam, że odnosiłam się dosyć dziwacznie, ale nie miał zamiaru się poddać. Spojrzałam też na inne pamiątki. Na półce znalazłam dyplom z konkursu historycznego. Od razu zapytałam w celu poznania większej ilości szczegółów.

Gen. Stone: Zawsze miał zamiłowanie do historii?
David: Oj!Tak wielkie, że często brał jakąkolwiek książkę nawet do łazienki. Nie chcę cię urazić, Ivy, ale tylko przy tobie zapomniał o dawnej kochance. Hahaha!
Gen. Stone: Czyli... Czyli miał inną? Nie jestem pierwsza?
David: Zakochany był w historii po uszy. Żona często w listach mi pisała, że tak się wkręcił, aż ignorował każdego, kto chciał czegoś od niego
Gen. Stone: Hahaha! Au!
David: Maluch chyba nie podziela twojego entuzjazmu
Gen. Stone: Ciekawe, który się ośmielił atakować mój brzuszek
David: Będzie dwójka?
Gen. Stone: Bliźniaki
David: Jeju! No to gratuluję! ROBERTO, SŁYSZAŁAŚ?
Roberta: WIEM SZYBCIEJ OD CIEBIE
David: Rhodey da radę z dzieciakami
Gen. Stone: Jeśli dożyje ich porodu
David: Ej! Wszystko będzie dobrze
Gen. Stone: Skąd taka pewność?
David: Bo nigdy nie poddał się bez walki

**Duch**

Baron von Strucker. Ciekawe, ciekawe. Chce mojej śmierci? Proszę bardzo. Czekam z otwartymi ramionami. Niech tylko podejdzie bliżej hangaru, a strzelę mu w łeb. Na negocjacje skończył się czas. Cieszyłem się z podjętej decyzji mojej żony. Porzuciła Hydrę, ale przez to byłem na celowniku. Cóż... To będzie się działo.

Baron von Strucker: Duch, nie chowaj się! Wiem, że tu jesteś!

Part 226: A ona nadal żyje?

0 | Skomentuj

**Tony**

Cały obraz obracał się, gdy ja próbowałem zatrzymać koło. Tak długo wirowało, aż usłyszałem dziecięcą melodię. Znajdywałem się w wesołym miasteczku. Na karuzeli siedziała jakaś postać, śmiejąca się. Przypominała mi kogoś. Podszedłem bliżej, by dostrzec twarz dziewczynki. Zamiast tego zauważyłem znajome światło. Światło implantu.
Nagle dziewczynka zaczęła z trudem oddychać, lecz nadal była wesoła. Spojrzała w moją stronę i wtedy doznałem olśnienia w głowie.

Lily: Tatusiu?
Tony: Mówisz do mnie?
Lily: To... boli
Tony: Co?

Wskazała na mechanizm, spadając z konia. Maszyna przestała grać melodyjkę, którą dzieci lubiły słuchać. Nastąpiła cisza. Pobiegłem do dziewczynki, sprawdzając, czy żyje. Wciąż nie zniknął z jej twarzy uśmiech.

Lily: Chodź... ze... mną
Tony: Dokąd?
Lily: Zaświaty... Piękne miejsce

I nagle rozbrzmiały przeraźliwe akordy organów kościelnych, oznaczające bliską śmierć. Jej implant zgasnął i zaśmiała się po raz ostatni, przekręcając głowę w prawy bok. Ostatni dźwięk rozbrzmiał tak głośno, że pojawiło się jakieś przejście, zabierające mnie z tego miejsca.

Tony: Nie!

Gwałtownie zbudziłem się w zbrojowni, chwytając za klatkę piersiową. Ból mnie rozrywał od środka. Spojrzałem na bransoletkę. Odezwało się przypomnienie. Podłączyłem pikadełko do ładowania, kontynuując przerwaną pracę.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Ile wypiłam tej kawy? Pięć i już leżę na ziemi. No nieźle. Zaczynam upodabniać się do alkoholików. Patricio Pepper Potts, dlaczego tak przeżywasz "pierwszy raz" swojego syna? Nie mogłam tego zrozumieć, zapadając w sen.
Czerń. Tylko tyle widziałam i maleńkie białe światło. Podeszłam do tego bliżej. Jednak uciekało przede mną. Usiłowałam to złapać. Zaczęłam biec w stronę punktu. W ułamku sekundy znalazłam się w innej części. Jasna kropka spadła na czarną podłogę, zmieniając się w czarną różę. Dotknęłam jej płatków, które przez lekki dotyk coś mówiły.

Lily: Koniec... jest zaledwie... początkiem
Pepper: Nie rozumiem
Lily: Mamo... tak wszyscy... kończą... Nie pamiętasz... mnie?
Pepper: Róża, co mówi? Nic nie kojarzę
Lily: Dotknij... kolców
Pepper: Kolców

Zrobiłam, jak powiedział kwiat. Poczułam krew, spływającą po moich dłoniach. Nie mogłam w to uwierzyć. Róża ożyła, opadając na czerwoną ciecz. Zaczęła się przekształcać w formę ludzką. W mojej podświadomości odblokowała się pewna część.

Pepper: Lily?
Lily: Byłam... twoją... córką... Waszą córką!

Krzyknęła, rzucając się na mnie, próbując przejść przez ciało. Odczułam piekielny ból, aż rozpadłam się na kawałki szkła, niszczące przez siłę powietrza.
Gdy chciałam cofnąć czas, zbudziłam się w kuchni. Nade mną pojawił się Matt. Nie byłam pewna, czy nadal śniłam. Byłam cała. Nie rozpadłam się.

Matt: Mamo, wszystko gra?
Pepper: Chyba... Chyba przesadziłam z kawą
Matt: Możesz wstać?
Pepper: Chyba nie
Matt: To pomogę

Podał rękę, podtrzymując, bym nie upadła. Nigdy nie czułam się tak źle. Zaprowadził mnie do sypialni, lecz chciałam zobaczyć się z mężem. Nie posłuchał prośby, zabierając w inne miejsce. Położyłam się na łóżku, lecz nie chciałam zasnąć. Na komórce wyświetliły się nieodebrane połączenia od Natashy. No jasne. Fury ma ze mną do pogadania.

Matt: Jak się czujesz?
Pepper: Dzięki za pomoc. Jesteś niezastąpiony
Matt: To miło słyszeć, bo byłem nieplanowany
Pepper: Ej! Przyznaję, że szaleństwo zrobiło swoje, ale kochamy cię
Matt: Wiem o tym... Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w swoim pokoju
Pepper: A nie chcesz zobaczyć się z Katrine?
Matt: Nie dzisiaj

Wyszedł z pokoju dość przygnębiony. Od razu, gdy ogarnę się, porozmawiam z nim.

**Katrine**

Wróciłam do domu. Nie mogłam pokazać się u Starków po tym, do czego doszło. Chciałam przywitać się z tatą, ale nigdzie go nie znalazłam. Za to ktoś inny odważył się odwiedzić. Moja matka. Siedziała w kuchni, przygotowując naleśniki.

Viper: Witaj, Katrine. Tęskniłaś?
Katrine: Co? Jak ty...
Viper: Drzwi były otwarte
Katrine: Niemożliwe
Viper: Mamy kłopot
Katrine: My?
Viper: Chodzi o twojego ojca... Baron von Strucker chce go zabić
Katrine: To twoja wina!
Viper: Tak
Katrine: Dlaczego?
Viper: Bo odeszłam z Hydry

Part 225: Nienawidzę szpitali

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Walczyłem, by nie zasnąć, choć ból nie dawał mi spokoju. Czułem, jak moją nogę rozrywa od środka. Zostałem pozbawiony rurki z przełyku, nabierając powietrza do płuc. Zwykłym oddechem chciałem rozproszyć uwagę od piekła w lewej kończynie. Otrzymałem jakieś leki przeciwbólowe, które nie były w stanie pomóc. Długo nie utrzymałem się przytomny, zasypiając.
Zasnąłem? Raczej nie. Wciąż widziałem te pomieszczenie, gdzie się obudziłem po operacji. Jednak nigdzie nie mogłem znaleźć lekarza. Mogłem wstać z łóżka i wyjść z sali. Tak też zrobiłem, lecz nie czułem bólu. Widocznie później zareagowały leki. Szukałem znajomej twarzy, ale musiałem wyjść na korytarz, by natrafić na kogoś. Udało się. Znalazłem mamę. Stała do mnie tyłem, a jej głos odbijał się od ścian, przekazując kilka słów.

Roberta: Nie poddawaj się, Rhodey... Jesteś bohaterem... Nawet, gdy brakuje ci sił, musisz walczyć
Rhodey: Na pewno będę
Roberta: Więc walcz

Postać rodzicielki zmieniła się w Madame Mask, trzymającą broń, którą poprzednio oberwałem wiele razy. Chyba miałem omamy, bo nie powinna tu być. Przestraszyłem się na dźwięk ładowania broni. Od razu pobiegłem, ile zdołałem wydobyć z siebie energii. Wydawało mi się, że te pociski powiększyły się. Co to ma znaczyć?

Rhodey: Zostaw mnie!
Nebula: Nie tak szybko

Machnęła ręką, aż zastygłem, topiąc się w podłożu. Próbowałem się uwolnić, lecz bezskutecznie. Wołanie o pomoc też nie działało. Jeśli śniłem, mogłem być Bogiem. Mogłem zrobić wszystko. Pomyślałem, żeby moja ręka zyskała funkcję repulsora. Wystarczyła maleńka myśl i szala zwycięstwa przechyliła się na odpowiednią stronę.

Rhodey: Przegrałaś

Strzeliłem w wariatkę, która rozpłynęła się w powietrzu. To nie powinno się zdarzyć. To musiał być... sen.
Kiedy uświadomiłem sobie obecny stan rzeczy, obudziłem się w łóżku szpitalnym z przerażeniem, co zarejestrował kardiomonitor. Ktoś starał się mnie uspokoić. Podszedł bliżej doktorek w okularkach. Nie wierzyłem, czy nikt w niego się nie podszył.

Rhodey: Kim... jesteś?!
Dr Yinsen: Dr Ho Yinsen. Lekarz cybermedycyny... Rhodey, już dobrze. Madame Mask została aresztowana... Jesteś bezpieczny. Wszystko gra... Rhodey, słyszysz mnie?
Rhodey: Na pewno... jej tu... nie ma?
Dr Yinsen: Na sto procent
Rhodey: Gdzie jest mama? Była tu?
Dr Yinsen: Razem z twoją narzeczoną chciały wiedzieć, co się z tobą dzieje... Zwariowany sen?
Rhodey: Można tak powiedzieć
Dr Yinsen: Nadal odczuwasz ból w nodze?
Rhodey: Trochę mniej
Dr Yinsen: Hmm... Prawie doszło do zerwania więzadeł w kolanie
Rhodey: Auć!
Dr Yinsen: A tak, jak się czujesz?
Rhodey: W miarę dobrze
Dr Yinsen: Żadnych innych dolegliwości?
Rhodey: Lekko ramię boli
Dr Yinsen: Wina szwów, bo mało brakowało, żebyś wpakował nogi do grobu
Rhodey: Co się dokładnie stało?
Dr Yinsen: Zostałeś poważnie ranny podczas strzelaniny. Oberwałeś w nogę, ramię oraz klatkę piersiową
Rhodey: I żyję?
Dr Yinsen: I żyjesz, choć wiele razy twoje serce przestało bić
Rhodey: Walczyłem
Dr Yinsen: Dlatego jesteś wśród żywych

Uśmiechnął się, badając ogólny stan ciała. Sprawdzał rany oraz reakcję źrenic, czy same bicie serca. Kiwał głową, więc nie musiałem się martwić.

~*Godzinę później*~

**Tony**

Przeprosiłem syna i podzieliłem się z nim ostatnią poradą. Jeśli naprawdę kochał Katrine, powinien wiedzieć, kiedy okazywać te uczucie intymnie i poznać granice. Zrobiłem się senny, a do tego słabłem. Musiałem popracować nad ulepszeniami zbroi, więc poszedłem do zbrojowni. FRIDAY nalegała na odpoczynek, lecz nawet nie zacząłem tworzyć udoskonaleń. Usiadłem przy stole roboczym, majstrując przy pancerzu Iron Mana.

Tony: FRIDAY, jakie są uszkodzenia?

<<Należy popracować nad odpornością przed falami elektromagnetycznymi>>

Tony: Coś jeszcze?

<<Idź spać>>

Tony: Nie

<<Więc nic nie mówię>>

Tony: Ej!

<<Pozostała kwestia wytrzymałości zbroi, ale zajmij się tym później>>

Tony: Nie mogę

<<Bo zło nigdy nie śpi?>>

Tony: Bo muszę ratować ludzi i odnaleźć Mask... Zemszczę się za Rhodey'go

Chwyciłem za narzędzia, rozpoczynając naprawy. Ledwo majstrowałem przy napierśniku, aż zasnąłem, padając twarzą na część, gdzie znajdowało się źródło zasilania. Zamknąłem oczy, trafiając do innego świata.

Part 224: Szerokiej drogi

0 | Skomentuj


**Matt**

Mama była bardzo wściekła na nas i nie ukrywała tego, zaś tata mocno zbladł, trzymając się ściany. Czy to takie złe, że chcemy być szczęśliwi? Katrine chciała jakoś ich uspokoić, mówiąc o ostatnim razie, gdy mieliśmy wielkie szczęście bez zaliczania wpadki. Wspomniała, że nie przebiłem się i wciąż może być dziewicą. Myślałem o zapadnięciu się pod ziemię, ale jedynie ubrałem bluzkę oraz spodnie. Dziewczyna, bojąc się większej awantury uciekła, zabierając ze sobą rzeczy. Szybko włożyła ciuchy, znikając z domu. Rodzicielka trzasnęła drzwiami.

Pepper: Siadaj, Matt. Mamy do pogadania
Matt: Mamo, ja...
Tony: Wy chcieliście... Chcieliście zrobić...
Pepper: Tony, idź spać, a ja mu wyjaśnię, czym różni się odpowiedzialność od głupoty, BO NIE ROZUMIE!
Tony: No... zgoda, ale.. chyba powinienem... jak ojciec z synem...
Pepper: Ech! Niech ci będzie, więc ja pójdę się napić
Tony: Pep?
Pepper: Nie, piwo. Tylko kawę. Hahaha! W chorych ilościach!
Tony: Boję się o ciebie
Matt: Ja też
Pepper: Muszę odreagować... Wybaczcie
Matt: Mamo?
Pepper: Spoko... Nie przedawkuję

Już więcej nic nie powiedziała i zostałem sam z ojcem, który naprawdę potrzebował uderzyć w kimono. Usiadł obok mnie, próbując wydusić z siebie odpowiednie słowa.

Tony: Matt, mam problem... Dość poważny
Matt: Wiem, tato, ale nie zrobiłem jej krzywdy i jestem bardzo delikatny
Tony: Ale nie możesz... Nie możesz iść... na żywioł
Matt: Tato?
Tony: Tak?
Matt: Czy ja nie jestem wpadką?
Tony: Oczywiście, że... nie
Matt: Kłamiesz
Tony: Czemu?
Matt: Bo... Bo nie czuję się, jak powinienem
Tony: Coś cię boli?
Matt: Nie! Po prostu sam nie planuję dziecka z Katrine. Pewnie mam to w genach
Tony: Ech! Na pewno... nie... Dobra, Matt... Musisz zacząć... zachowywać się... odpowiedzialnie
Matt: Nie dajesz dobrego wzorca
Tony: Przepraszam

**Nebula**

Abigail powiedziała mi o statku, który był gotowy do lotu. Chciała pomóc w powrocie na rodzinną planetę. Jednak problem z metalowym gównem w głowie nadal pozostał. Zostałam przeskanowana w poszukiwaniu niebezpiecznej broni. Pozostałam bez niczego. Poza zdjęciem siostry.

Abigail: To ona?
Nebula: Gamora jest moją siostrą... Chciałabym ją znowu zobaczyć
Abigail: I na pewno tak będzie
Nebula: Dziękuję za pomoc
Abigail: Od tego jestem w SWORD. Służymy pomocą takim, jak ty
Nebula: Maski nie mogę wziąć?
Abigail: Zaliczana do broni, więc nie
Nebula: A szkoda, bo fajna zabawka, by kogoś zrobić w konia
Abigail: Heh! Są też inne sposoby... Medycy na Ziemi nie byli w stanie zaradzić odłamkom. Na podróż dostaniesz zestaw adrenaliny dla przetrwania
Nebula: Co z kajdankami?
Abigail: Na statku będziesz wolna. To tak dla bezpieczeństwa... Szerokiej drogi i powodzenia, Nebulo
Nebula: Dziękuję, Abigail

Uśmiechnęłam się, choć te badziewie próbowało mnie złamać do granic bólu. Nie poddałam się i weszłam na pokład. Tak, jak powiedziała, kajdanki upadły na podłogę. Mogłam ruszyć do domu. Do prawdziwego domu.
Gdy leciałam, mijając bazę agencji kosmicznej, nic nie zapowiadało deszczu meteorytów. Leciałam spokojnie bez przeszkód, aż pojawił się błysk. Poczułam zapach spalenizny. Silnik płonął i nie mogłam odpalić dodatkowej mocy. Zaczęłam zbaczać z kursu, ale jeden dźwięk rozniósł się donośnie w przestrzeni. Statek przełamał się na pół, znajdując blisko Słońca. Nie miałam kontaktu z SWORD. Czułam ogień na własnej skórze. Krzyczałam, aż ból ustąpił. W kolejnym błysku światła straciłam kontakt z rzeczywistością, a pojazd kosmiczny wybuchł. Jeden krzyk, zanikający w nicość.
Nagle usłyszałam jeszcze jedno. Komunikat.

Abigail: Mówi Abigail Brand ze stacji SWORD... Nebula, czy mnie słyszysz? Nebula!

I wtedy stało się wszystko jasne. Widziałam przed sobą matkę, podającą mi rękę. Odeszłam razem z nią do "lepszego świata". Do zaświatów.

**Rhodey**

Piekielne światło. Ledwo coś czułem, ale mój umysł błądził, szukając odpowiedzi na proste pytanie. Czy ja umarłem? Gdyby tak było, nie obudziłbym się w szpitalu. Czy aby na pewno? Dotknąłem czoła oraz policzków. Były ciepłe, lecz niezbyt odczuwałem lewą nogę. Cholera! Jak do tego doszło? Chwila... Chyba pamiętam... W szpitalu doszło do strzelaniny. Mask? Możliwe i wtedy zostałem poważnie ranny. Powinienem umrzeć, lecz pragnąłem walczyć. Nie mogłem oddychać samodzielnie. Gdzieś była przetaczana krew. Słabłem, usiłując pogrążyć się we śnie, z którego nie obudzę się żywy, lecz martwy.

Dr Yinsen: Rhodey, nie zasypiaj! Przeżyłeś, rozumiesz? Musisz walczyć dalej! Walcz!

Znałem ten głos. Nalegał walki o życie. Nie poddałem się. Tak łatwo nie odejdę. Prędzej znowu oszukam Śmierć.

Part 223: Misja: Tatuś

0 | Skomentuj


**Ivy**

Zanim pani Rhodes miała mnie zabrać do domu, podeszłyśmy na OIOM, gdzie dalej Rhodey walczył o życie. Bałam się, że już go nigdy nie zobaczę, a takie myśli są najgorsze. Ciekawe, kiedy mu powiem o bliźniakach. Chciałabym tam wejść i od razu to wykrzyczeć na głos, ale lekarz zabronił tam wchodzić. Zobaczyłam tylko przez szybę, dostrzegając ciało, podłączone do wielu maszyn.

Gen. Stone: On wróci do nas, prawda?
Roberta: Wszystko jakoś się ułoży. Mówisz o moim synu, a nie siusiumajtku... Nie przejmuj się. Jest w bardzo dobrych rękach. Uwierz mi na słowo, bo ten lekarz, który się nim zajmuje, uratował wiele istnień
Gen. Stone: Może i ma pani rację
Roberta: Mam, więc nie próbuj myśleć inaczej
Gen. Stone: Dziękuję
Roberta: Proszę bardzo... Chodźmy już, bo szykuję dziś wyjątkowy obiad
Gen. Stone: Jaki?
Roberta: Zobaczysz

Uśmiechnęła się do mnie i przytuliła, żebym była spokojniejsza. Moje maluchy znalazły się w takim samym stresie, co ja. Odczuwały uczucia matki, więc musiałam być dobrej myśli. Nie chcę ich skrzywdzić.
Gdy wyszłyśmy ze szpitala, pojechałyśmy do domu.

Roberta: I jak? Lepiej się czujesz?
Gen. Stone: Trochę tak
Roberta: Też się martwię, ale widziałam, że przechodził gorsze akcje. Jako War Machine ryzykuje życiem
Gen. Stone: Tyle, że to wydarzyło się w szpitalu
Roberta: I ten ktoś miał jakiś cel
Gen. Stone: Pani zna Tony'ego Starka?
Roberta: No pewnie, choć myślałam, że umarł, a tu niespodzianka. Nadal żyje i walczy
Gen, Stone: Od wypadku słuch po nim zaginął
Roberta: Media to sępy. Wyszarpią każdego do zdobycia wiadomości, ale teraz im nie wyszło
Gen. Stone: A Pepper Potts?
Roberta: Jest jego żoną i gdybyś chciała wiedzieć, jak czuła się w ciele matki, możesz do niej zawitać
Gen. Stone: Byłoby fajnie coś o tym wiedzieć. Strzelać umiem perfekcyjnie, a na wojnie dałabym radę przetrwać. A bycie matką? Nigdy w życiu
Roberta: Hahaha! Rhodey też musi sprostać wyzwaniu
Gen. Stone: Jak oni radzą sobie z dzieckiem?
Roberta: Hmm... Matt już chodzi do szkoły, więc nie muszą mu zmieniać pieluch... Na początku Tony miał z tym problem, ale potem nauczył się być tatuśkiem

Zaśmiała się, skręcając w uliczkę, aż znalazłyśmy się na miejscu. Otworzyła drzwi i na jej twarzy pojawiło się zmartwienie. Widziała męża, który pił piwo i oglądał w telewizji jakąś akcję w Europie z lotnictwa. Ojciec trochę mi o niej opowiadał. Zginęło wiele pilotów.

Roberta: Wciąż nie może latać przez wypadek i świruje w domu, zamykając się w warsztacie na długie godziny... David, wystarczy tego oglądania. Ivy przyszła. Może pogadacie sobie, a ja przygotuję obiad
David: Chcę wrócić do samolotu
Roberta: Wiem o tym, kochanie. Jeszcze trochę

Cmoknęła go w policzek, a ja nieśmiała usiadłam przy panu Rhodes. O czym mamy gadać?

**Matt**

Pizza szybko została dostarczona, więc mogłem przeżyć ten dramatyczny maraton romansów. Kolejny film, który leciał był znany chyba każdemu "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Moje przekleństwo. Moje cholerne nieszczęście! Mam nadzieję, że Katty nie wymyśli nic głupiego, jak naśladowanie zagrywek pary z filmu.

Katrine: O! Teraz jest najlepsza scena!
Matt: Oglądam, oglądam
Katrine: Co? Znudziło ci się? To dopiero drugi film
Matt: Taa... Ekhm... Tak, ale ja wolę akcję
Katrine: No jest akcja. Przecież nie stoją w miejscu
Matt: Nie o to mi chodziło
Katrine: Nie?

Zrzuciła mnie z kanapy, aż po raz drugi leżałem na podłodze. Znowu zgrywała drapieżną kocicę. Pragnąłem znowu ją poczuć blisko. Ponownie zastosowała tę taktykę, co poprzednio. Weszła między moje nogi, zjeżdżając dłońmi do zapięcia spodni.

Katrine: Teraz mi nie przerywaj
Matt: Nie zamierzam

Zaśmiałem się głupawo i rozpoczęła grę. Guzik z łatwością rozpięła, a do tego rozsunęła suwak. Posuwała się powoli, co doprowadzało do szaleństwa. Sama zdjęła swoją bluzkę, rzucając na kanapę. Próbowałem się uwolnić, lecz jedynie dorwałem się do stanika, uwalniając jej piersi. Miętosiłem je ręką, gdy ona zdjęła ze mnie dolną odzież. Pozostałem tylko w bokserkach, bo bluzkę zdjęła bez mojego sprzeciwu. Pocałowałem ukochaną w szyję, wplatając ręce wokół karku.

Matt: Zrób to
Katrine: Z przyjemnością

Gdy już miała zdjąć ostatnią dolną warstwę, a ja miałem pozbyć się majtek od Katty, z hukiem otworzyły się drzwi. Odkleiłem się od niej, słysząc znajomy głos. Mama.

Pepper: Matt, co ty wyprawiasz?! Do pokoju! Już!
Matt: Ale my już to przerabialiśmy
Tony: Czy oni...
Pepper: Tak, Tony. Własnie chcieli kochać się bez zabezpieczenia

---**---

Blogger nie akceptuje obrazków, jeśli nie zostały pobrane na komputer. Jednak potem będziecie mieć wgląd, jakie były, bo są w archiwum zrobione jako kolaż. Niebawem dobijemy do 50 tysięcy. Aż sama się dziwię, że to możliwe. Czyżby byli tu anonimowi czytelnicy?

Part 222: Ups? No i po spaghetti

0 | Skomentuj


~*Trzy godziny później*~

**Matt**

Siedziałem w kuchni, próbując wykazać się zdolnościami kuchennymi. Chciałem zaimponować Katrine, gotując makaron. Tylko, czy ja umiem coś takiego zrobić? Ostatnio pomagałem mamie, podając potrzebne składniki, ale sam nigdy niczego nie przyrządzałem. Spaghetti nie powinno być trudne.
Gdy wrzuciłem makaron do garnka, Katty zajmowała się oglądaniem filmu. Znalazła jakieś romansidło, za czym nie przepadałem.

Katrine: Matty, mamy dziś szczęście! Dziś całodniowy maraton romansów! Tak! To coś dla nas! Prawda, że fajnie?
Matt: Pewnie... Nie mogę się doczekać, by z tobą je obejrzeć

Nie mogę się doczekać, aż skończą puszczać powtórki. Nie powiedziałem, jak naprawdę zareagowałem. Zignorowałem to i gotowałem dalej. Działałem bez instrukcji. Zostawiłem danie na jakieś pół godziny, rzucając się na Katty, by dostać pilota.

Katrine: Ej! Oddawaj to!
Matt: Haha! Ja rządzę!
Katrine: Po moim trupie

Zaśmiała się głupawo, zabierając kontrolera kanałów. Szybko zaatakowałem jej brzuch, łaskocząc tak bardzo, aż chichotała niepohamowanie. Później sama dorwała się do moich czułych punktów pod pachami. Broniłem się, kopiąc nogami, lecz miała siłę w rękach.

Matt: Hahaha! Katty! Dość!
Katrine: Hahaha! To ty przestań!
Matt: Razem! Na raz...
Katrine: Dwa... Hahaha!
Matt, Katrine: TRZY!

Zaprzestała tortur, a ja przerwałem na chwilę.

Katrine: Matty?
Matt: Nie ma! Tak łatwo mi nie uciekniesz
Katrine: Świntuch!
Matt: A nie kłamca?
Katrine: To też

Rzuciłem się na nią, przygwożdżając do kanapy. Skradłem jeden pocałunek, a potem ona odwdzięczyła się tym samym, lecz całowała tak zachłannie, że popchnęła mnie na podłogę. Uśmiechnęła się, planując coś strasznego. Weszła mi między nogi, dotykając koszulki.

Matt: Niegrzeczna
Katrine: Cii... Nic nie mów

Była niebezpiecznie blisko, schodząc rękami do zapięcia spodni. Jedynie uratował mnie dźwięk, dochodzący z kuchni. Gwałtownie wstałem, sprawdzając, co się stało. Cały garnek wykipiał.

Matt: No i po spaghetti
Katrine: Haha! Za dużo nalałeś wody
Matt: Ups?
Katrine: Przynajmniej nie wysadziłeś kuchni w powietrze

Cmoknęła w policzek, wracając do oglądania. Może spróbuję jeszcze raz. Nie! Pójdę na łatwiznę i zamówię pizzę.

**Pepper**

Trochę musiałam czekać, aż Tony się obudzi. Doktorek zrobił porządek z pikadełkiem, regulując funkcje pobudzania serca do działania. Leniwie otwierał oczy. Trzymałam go za rękę, żeby nie spanikował. Wyglądał na zdezorientowanego, ale oddychał spokojnie.

Pepper: Tony, już dobrze. Wieże zniszczone, a z Rhodey'm jest lepiej

Z tym ostatnim skłamałam, bo wiedziałam, jak stres źle wpływa na niego.

Pepper: Tony?
Tony: Chcę wrócić do domu
Pepper: Doktorze, czy on...
Dr Yinsen: Wszystko gra, więc niech tam wraca. Zresztą, powinien przebywać więcej z synem, niż na akcjach
Pepper: Ma pan rację i ja dopilnuję go... Zero Iron Mana
Tony: Pep, ty też przeciwko mnie?
Pepper: Haha! Dla twojego dobra
Tony: Więc mogę wyjść?
Dr Yinsen: Tak, ale jako, że ostatnio zapomniałem tobie dać ładowarkę do pikadełka, dostaniesz ją teraz... Taki spóźniony prezent
Tony: Heh! No nic. Dziękuję po raz któryś z kolei za uratowanie mi życia
Dr Yinsen: Taka praca, choć zaczynam ciebie nienawidzić
Tony: Serio?
Dr Yinsen: Hahaha! Żartowałem

Wręczył wypis oraz ładowarkę i mogłam zabrać Tony'ego do domu. Na pewno chciał zobaczyć się z Rhodey'm, ale potrzebował snu.

**Ivy**

Lekarka zbadała mnie, czy ciąża rozwijała się prawidłowo. Okazało się, że nie mam powodów do obaw, bo były zdrowe. Żartowałam w SMS-ie z tymi bliźniakami. Czy to możliwe? Będę miała dwójkę dzieci? Jestem najszczęśliwszą przyszłą mamusią. Już czwarty miesiąc. Najgorszy, bo będą kopać niemiłosiernie mocno. Napastnicy. Dwóch chłopczyków?  A może dziewczynki lub parka? Oj! Będzie wesoło.

Dr Bernes: Gdybyś czuła się źle, przyjdź do mnie szybciej na kontrolę. Na razie maluchy rozwijają się zdrowo i nie widzę powodów, by cię zostawić w szpitalu... Roberto, mogłabyś ją zawieźć do domu?
Roberta: Nie ma problemu. Zadbam o Ivy
Dr Bernes: Przykro mi z powodu Rhodey'go, ale wyzdrowieje
Gen. Stone: Liczę na to, bo musi zobaczyć ich zdjęcie
Dr Bernes: I na pewno zobaczy

Part 221: Sprawa Nebuli przesądzona

0 | Skomentuj

**Natasha**

Fury zaczął analizować ciało kosmitki. Chciał znać jej moce oraz słabości. Agentka Brand jedynie poprosiła o diagnostykę medyczną dla Nebuli. Podejrzewała, że uderzenie w Ziemię mogło spowodować jakieś urazy, które stanowiły solidny dowód na brak psychozy. Przyglądałam się hologramowi zeskanowanego ciała. Wykryła coś w obszarze mózgu. Byłam w szoku.

Abigail: No i wszystko jasne. Widocznie odłamki z kapsuły musiały wchłonąć się przez czaszkę. Spotykałam się z wieloma przypadkami, ale z tym mam pierwszy raz do czynienia
Natasha: A ja nie wiem, co mam powiedzieć. Czyli ona może umrzeć, bo kawałki metalu chcą przewiercić się do mózgu?
Abigail: Zgadza się, a mocne przeżycia, aktywujące adrenalinę w organizmie, tworzą pole ochronne... Zobacz

Powiększyła hologram, by zaobserwować ruch ciał obcych wewnątrz głowy więźnia. Sześć elementów, próbujących ją zabić. Nie współczułam jej, lecz zaczęłam patrzeć na nią inaczej. Teraz wiedzieliśmy, skąd te napady psychiczne. Jednak zabiła wiele osób i tego nic nie usprawiedliwi.

Generał Fury: Nebula zostaje w Vault za strzelaninę
Abigail: Nawet, jeśli działała pod wpływem impulsu przetrwania?
Generał Fury: Jeden zgon mógłbym podarować, ale nie taką masakrę w szpitalu!
Abigail: Przykro mi, generale. SWORD bierze tę sprawę ze względu na obcych. Spróbujemy odesłać ją do domu
Generał Fury: Nie zgadzam się! Będzie pod nadzorem SHIELD! Ma gnić w celi!
Natasha: Generale, proszę dać działać Abigail
Abigail: Doszło do ataku Skrulls na statek Kree, więc ja muszę zabrać Nebulę... Jeśli spróbujesz zrobić coś przeciwko mojej agencji, stracisz stanowisko
Generał Fury: Nie możesz tego zrobić!
Abigail: Więc przestań się upierać i pozwól mi zabrać więźnia
Generał Fury: Ech! Chyba nie mam innego wyboru... Natasha, przygotuj kosmitkę do transportu
Natasha: Się robi
Generał Fury: Aha! Znajdź Starka i każ mu przyjść na helikarier
Natasha: Czy to dobry pomysł?
Generał Fury: Patricię Stark również!
Natasha: No dobrze
Generał Fury: Byle szybko!

Szef ostatnio chodził spięty i ciągle wszystkich poganiał. Winny temu chaosowi był Iron Man. Gdyby nie atak zbroi na miasto, odnosiłby się lepiej do agentów.
Kiedy otworzyłam celę Madame Mask, zakułam w dodatkowe kajdanki, blokujące zdolności. Przekazałam Nebulę w ręce dowódczyni SWORD. Sprawa z wariatką zamknięta, choć pozostały jeszcze te inne. O wiele gorsze.

**Tony**

W zbrojach przekroczyliśmy niebezpieczną strefę. Z łatwością zlokalizowaliśmy kolejną wieżę. Pepper uderzyła z repulsora i wszystkie maszyny na poziomie sal do przeprowadzania zabiegów oraz operacji działały bez zarzutu. Pozostało wrócić do początku, gdzie pominęliśmy pierwszą wieżę, która wytwarzała średni impuls elektromagnetyczny.
Po przejściu do kolejnego pomieszczenia, spotkaliśmy Clinta, Yinsena, Robertę i jakąś kobietę. Wszyscy byli przed jedną z sal na OIOMie. Tam leżał Rhodey. Odsłoniłem twarz, by pójść zobaczyć, jak się czuje. Zatrzymał mnie lekarz, zabraniając wchodzić.

Tony: Coś nie tak?
Dr Yinsen: Dopóki jego stan nie ulegnie poprawie, nikt nie może wejść. Nawet ci najbliżsi
Gen. Stone: A ja?
Dr Yinsen: Musisz unikać stresu... Witaj, Victorio. Zbadasz ją, czy wszystko gra z dzieckiem?
Dr Bernes: Nie ma problemu, a w twoje ręce daję tę kłopotliwą dwójkę
Roberta: Tony? Czy to ty?
Tony: Tak, Roberto. Nadal żyję
Roberta: Ale... Ale jak?
Tony: Zbroja uruchomiła specjalny protokół i przeżyłem
Roberta: Tony

Przytuliła mnie, ale w pancerzu było trudno odczuć jej dotyk. Myślałem, że zareaguje gorzej, chociaż tak nawet jest lepiej. Bez paniki. Sam spokój, który raczej nie może trwać wiecznie. Lekarka zajęła się ciężarną, co mogłem wcześniej usłyszeć od doktorka. Roberta poszła z nią, a my zostaliśmy.
Nagle poczułem piekielny ból przez silny impuls elektromagnetyczny. Nasze zbroje uległy poważnym uszkodzeniom i w nich nie mieliśmy już bezpieczeństwa, więc wyszliśmy z pancerzy. Pikadełko mocno wbijało się w klatkę piersiową, aż z bólu upadłem na podłogę. Zdołałem zauważyć postać w kapturze.

Pepper: Tony!
Tony: Duch!
Duch: Szukałem was
Tony: Aaa!
Duch: Musisz trochę pocierpieć, jeśli mam rozwalić ostatnią wieżę
Tony: Co? Ach! Ty... nam... pomagasz?
Duch: Mamy do pogadania, a martwi jesteście do niczego... Chodzi o nasze dzieci
Pepper: Co ty zrobiłeś?!
Duch: Ja nic, ale będą się tłumaczyć
Tony: Aaa! Wyłącz to!
Duch: Nie bądź mięczakiem, Anthony. Bicze Whiplasha potrafisz znieść, a to dla ciebie zbyt wiele? Żałosne

Wyłączył urządzenie na krótką chwilę, by użyć większej mocy. Zwijałem się z bólu, ściskając ręką miejsce, gdzie znajdował się implant. Nie mogłem oddychać. Pepper wyjęła paralizator, mierząc w Ducha. On tylko zaśmiał się i zniknął. Według skanu budynku, żadna z wież nie pozostała w szpitalu. Udało mu się, lecz nie wytrzymałem z okropnego ucisku i zemdlałem. Ostatnie, co zobaczyłem, to twarz Pepper, błagającą o przebudzenie.

Part 220: Agentka SWORD

0 | Skomentuj


**Tony**

Ten Kevin musiał mieć też inne schorzenia poza strachem przed światłem. Miał sporo siły i swoimi pazurami mógłby wydrapać oczy. Na szczęście lekarka się obudziła, usypiając wariata. Rany na rękach nie wymagały opatrzenia, ale nie byłem w stanie spokojnie oddychać. Tak blisko wtedy znajdował się pidadełka, że bałem się, jak wyrwie mechanizm.
Kiedy wstałem na nogi, Pepper rozwaliła wieżę, używając łomu.

Dr Bernes: No dobra. Wygląda na to, że pierwsza grupa pozbyła się wieży z niebezpiecznej strefy i tej średniej. Nadal pozostały dwie, a sale od ingerencji chirurgicznych są w najgroźniejszej częstotliwości...  Tony, nie możesz ryzykować. To cię zabije
Pepper: Ona ma rację... Odpuść
Tony: Zbroja
Pepper: Co zbroja?
Tony: Jest... odporna
Pepper: Eee... Halo! Została w zbrojowni. Niby jak ty chcesz ją wezwać?
Tony: Komenda... awaryjna

Za pomocą bransoletki wysłałem sygnał SOS, który FRIDAY miała nawiązać ze zbrojami. Pepper nie wierzyła w działanie systemu. Po kilku minutach, usłyszałem głos komputera.

<< Witaj, Tony. Tęskniłeś>>

Tony: Za tobą zawsze
Pepper: Tony!
Tony: Hahaha! Przygotuj zbroję Iron Mana i Rescue

<<Zbroje gotowe. Powinny być na miejscu za trzy godziny>>

Pepper: Trzy godziny?! Nie mamy tyle czasu!
Tony: FRIDAY, skróć długość lotu

<<Ale daliście się nabrać. Szkoda, że nie widzę waszych min>>

Tony: Eee... Co się z tobą dzieje?

<<Wszelkie funkcje sprawne. Po prostu mam poczucie humoru... Tak naprawdę pancerze pojawią się za godzinę>>

Tony: Tak lepiej... Jesteś wspaniała
Pepper: Ekhm!

Szybko się rozłączyłem, by bardziej nie rozgniewać żony. Poszliśmy w głąb psychiatryka, ale Victoria ostrzegała przed potężną siłą impulsu elektromagnetycznego.

~*Godzinę później*~

**Natasha**

Na helikarierze pojawiła się wezwana agentka. Głównie zajmowała się sprawami pozaziemskimi, więc kosmici, odległe galaktyki i inne takie. Przedstawiłam się jej i wyjaśniłam problem.

Abigail: Natasha Romanoff. Miło mi poznać. Słyszałam wiele o twoich osiągnięciach i walkach. Zwykle jesteś rozpoznawana jako Black Widow
Natasha: Zgadza się
Abigail: Nazywam się Abigail Brand. Dowodzę SWORD, gdzie zajmujemy się sprawami obcych... Podobno macie kosmitkę?
Natasha: Tak podejrzewamy
Abigail: Hmm... Zaprowadź mnie do niej
Natasha: Musisz na nią uważać, bo jest niebezpieczna
Abigail: Spokojnie. Dam radę, a tak między nami... Nie jestem człowiekiem. Twór mutanta i kosmity
Natasha: Wow! No to chodźmy, Abigail
Abigail: Wystarczy Abby

Uśmiechnęła się, poprawiając okulary na twarzy. Zaprowadziłam hybrydę do celi Madame Mask. Wciąż siedziała w tym kącie, co godzinę temu. Weszła zobaczyć się z więźniem, a my z generałem wszystko słyszeliśmy po drugiej stronie. Ledwo usiadła przed kobietą i już rozplątała język.

Sąsiadka: Nie jesteś stąd, prawda?
Abigail: Prawda, ale ty też nie
Sąsiadka: To dosyć długa historia
Abigail: Podobno milczysz, odkąd zostałaś zamknięta. Dlaczego chcesz ze mną rozmawiać?
Sąsiadka: To proste... Siostrzana dusza
Abigail: Nazywam się Abigail
Sąsiadka: Nebula
Abigail: W porządku, Nebula, Opowiedz mi, jak znalazłaś się na Ziemi?
Sąsiadka: Czy to wam pomoże ustalić, jaką mam otrzymać karę za strzelaninę w szpitalu?
Abigail: Nie wyglądasz na zabójczynię
Sąsiadka: Poważnie?
Abigail: Kiedyś trafiłam na takiego typka, który prawie przegryzł mi tętnicę szyjną. Przeżyłam przez zdobyte zdolności regeneracji
Sąsiadka: No nieźle
Abigail: Więc odpowiedz na pytanie
Sąsiadka: Ech! Miałam lecieć z siostrą i ojcem na wakacje. Wybraliśmy piękną planetę, co znajdowała się daleko od domu, ale nie zniechęcało to nas. Wszystko szło zgodnie z planem, aż ktoś zaczął strzelać
Abigail: Pamiętasz, kto zaatakował?
Sąsiadka: Chyba Skrulls, lecz nie do końca sobie przypominam... Ojciec wystrzelił kapsuły ratunkowe, a sam rozprawił się z wrogiem... Tak trafiłam na Ziemię
Abigail: I nie chciałaś wrócić do domu?
Sąsiadka: Straciłam szansę na ratunek. Wysłany sygnał nikt nie odebrał
Abigail: Rozumiem, więc tyle na dzisiaj
Sąsiadka: Wrócisz jeszcze?
Abigail: Postaram się
Sąsiadka: Miło pogadać z kimś, kto zna życie w kosmosie

Abby nic nie powiedziała, ale zrobiła coś, czego SHIELD nie zdołała zrobić. Odkryła prawdziwą tożsamość sprawczyni masakry.

---***---

Od tego momentu Sąsiadka zmienia się na Nebula w scenariuszu. To był dziwny pomysł,  by była kosmitką, ale zawsze miała wiele tajemnic. Na początku była nic nieznaczącą postacią, ale teraz jest kimś. I jak się podoba? Oczywiście jeszcze o niej usłyszycie kilka spraw ;)
© Mrs Black | WS X X X