One shot: Bohater

14 | Skomentuj
To zupełnie inna historia. Coś, co nie miało się prawa wydarzyć. A jednak... To możliwe. Zapraszam do zupełnie innego one shota, który wzorowałam na swoim śnie. Jest IMAA, ale w dziwnej postaci. Jakiej? Przeczytajcie, a zobaczycie.

Bohater


Jest wczesny poranek. Dziewczyna wybudziła się, ale nie sama. Mogła wylegiwać się dłużej w łóżku. W końcu nadszedł upragniony weekend licealistki. Jej pupil obudził ją swoim szczekaniem. To prawda. Miała małego kundelka, który zawsze merdał ogonkiem z zadowolenia. Jednak dziś była na tyle leniwa, że nie chciała nigdzie się ruszyć. Jednak *Matty był niecierpliwy, więc zaczął szczekać bardziej. Ta jedynie zakryła uszy swoją poduszką, ale piesek się nie poddawał. Wskoczył na nią, szturchając noskiem.

-Proszę cię, nie teraz- odwróciła głowę ku ścianie, ignorując pupila

Jednak Matty nie dawał za wygraną. Chwycił zębami, ściągając kołdrę z łóżka. Dopiero wtedy się obudziła i usiadła na łóżku, ubierając się, by wyjść z psem. Za leniwa, że wzięła dżinsy z poprzedniego dnia i jakąś długą bluzkę z motylem. Oczywiście skarpetek też nie zmieniała. Gdy była już gotowa do wyjścia, poszła jedynie przemyć twarz do łazienki, przeczesując swoje włosy, by jakoś wyglądały, gdyby spotkała kogoś znajomego. Jednak piesek naprawdę nie grzeszył cierpliwością i zaczął ją szarpać za nogawkę od spodni.

-Chwila. Już kończę
-Hau!
-Już!

Wyszła z łazienki, a pupila zaczepiła na smycz, by nie dawać mu samowolki. Założyła buty razem z kurtką i zamknęła drzwi od domu. Możliwe, że dochodziła siódma, bo zrobiło się jaśniej, ale nadal część mroku pozostała. Matty bardzo się szarpał, idąc swoimi drogami. Jednak właścicielka chciała iść w zupełnie inną stronę. Niestety, ale tę rundę wygrał pies. Zlał pierwszy lepszy płotek sąsiada bez myślenia, jakie konsekwencje poniesie jego opiekunka. Później ona chciała skręcić w stronę sklepu, ale zaś piesek zwyciężył, triumfalnie obsikując drzewo.

-Chyba ci już wystarczy
-Hau!
-Matty, co jest?

Zauważyła, że wyczuł coś, a raczej kogoś, kto był ich niedaleko. Miał rację. To był zamaskowany mężczyzna, celujący z broni snajperskiej w psa. Dokładnie wycelował w jego głowę, ale dziewczyna zasłaniała mu widok. Musiał coś zrobić, więc wysłał kilku swoich ludzi, którzy również byli uzbrojeni w broń naszpikowaną ostrymi nabojami. To oznaczało jedno. Kłopoty. Pies zaczął czuć strach i próbował zerwać się ze smyczy, czując zagrożenie.
Nagle nastąpił pierwszy strzał. Można pomyśleć, że był ostrzegawczy. W końcu zanim się dorwie swoją ofiarę, należy wysłać jakieś ostrzeżenie, co ją czeka. Później kolejny strzał. Opiekunka kundelka natychmiast się schyliła, unikając pocisku. Zauważyła strzelca oraz jego kompanów, idących z różnych stron w jej kierunku. Trzech uzbrojonych terrorystów z karabinem w ręku. Licealistka nie wiedziała, jak się zachować. Podniosła ręce na znak poddania się, ale nadal strzelali.

-Czego ode mnie chcecie?!- krzyczała, tracąc panowanie nad sobą
-Ty jesteś wolna, ale nie twój pies- wyjaśnił jeden z zamaskowanych mężczyzn, idący po prawej stronie, który wskazał za Matty'ego
-Stanowi zagrożenie- powiedział terrorysta po lewej stronie
-Trzeba go zabić- wyjawił ich zamiary zamaskowany, który był coraz najbliżej celu, zmierzając w środku, gdy jego kompanie otaczali go po bokach
-Nie! Nie pozwolę wam!- krzyknęła, licząc na jakiś cud
-Więc zginiesz razem z nim

Szef gangu znowu mierzył w zwierzaka, trzymając go na celowniku. Dziewczyna myślała nad ucieczką, ale każda droga została odcięta. Została przez nich otoczona. Błagała, by nie robili jej krzywdy oraz pieskowi. Tak bardzo się z nim zżyła, aż nie chciała myśleć, że jego też ma stracić, jak matkę.
Gdy cała czwórka facetów wymierzyła swoje bronie, zdarzył się wyczekiwany cud. Ktoś przyjechał na motorze, strzelając w snajperów ze zwykłego pistoletu.

-Wsiadaj!- nalegał, oczyszczając drogę
-Mogę ci ufać?- spytała niepewnie
-Chcesz żyć? To lepiej mi zaufaj- poprosił, a ona z lekkim wahaniem wsiadła na motor

Żeby nie zostawiać swojego pupila, wzięła go ze sobą. Chłopak podał jej plecak, by tam wsadziła pieska. Zgodziła się i od razu pojechali dość szybko, by zgubić terrorystów. Pojechał z nią do swojej kryjówki. Nie zdradził tego, bo wiedział, że była zdenerwowana, a mówić w takim momencie o wszystkim, byłoby błędem. Wciąż nie miała pojęcia, dlaczego chcieli zabić psa. Przecież to jedynie zwierzę. Skąd pomysł, że "stanowi zagrożenie"?
Kiedy dojechali na miejsce, co było opuszczoną fabryką, dziewczyna zabrała pieska i chciała odejść. Jednak chłopak ją zatrzymał.

-Jeśli spróbujesz teraz uciec, dopadną cię- ostrzegł
-Ale... Ale czego oni chcą? Co ja im zrobiłam?!- zaczęła krzyczeć, a po policzkach spłynęło kilka łez
-Nie wiem, czy wiesz, ale mamy uzdolnione zwierzaki- zdjął hełm i zsiadł z motoru, co zaczął się zmieniać w... psa

Szok. Jak można inaczej się poczuć, widząc taką przemianę? Młodzieniec podszedł do niej, próbując ją uspokoić. Zabrał do schronienia, gdzie mogła czuć się bezpieczna. Przyniósł wodę, a jego czarny ratlerek towarzyszył im wraz z kundelkiem. Pieski chciały się poznać i zaczęły obwąchiwać się, gdy ich właściciele rozmawiali. Raczej próbowali.

-Nie bój się. Tu jesteś bezpieczna. Nie zrobią ci krzywdy
- Powiesz mi, o co chodzi? Widziałam, jak twój motor się zmienił w psa. Jak to możliwe?
- Uspokój się. Trudno to wytłumaczyć, ale kiedyś była taka grupa naukowców, co zajmowali się łączeniem technologii z żywym organizmem. Pierwsze próby próbowali na zwierzętach domowych. Tylko psy zdołały przeżyć eksperymenty. Jednak pojawili się ludzie, co uważają je za niebezpieczeństwo i za wszelką cenę chcą zlikwidować każde stworzenie z tych badań. Dlatego jesteś na celowniku- wyjaśnił, opowiadając historię z przeszłości
-Czyli mój pies też może się zmienić? - dopytała z ciekawości
-Tak- odpowiedział krótko
-A jak mam to sprawdzić?- ciekawość wzięła górę, że strach na chwilę zniknął z jej ciała
-Podrap go przy obroży- poinstruował ją
-Poważnie?- zdziwiła się, ze to takie łatwe

Postanowiła to wypróbować. Zawołała Matty'ego, który skończył zapoznawać się z nowym przyjacielem. Merdał ogonkiem, drepcząc nóżkami do swojej pani. Podrapała przy jego obroży, aż nastąpił oczekiwany efekt. Zwierzak natychmiast zmienił się w małego Fiata. Słowa chłopaka były prawdą. Teraz była świadoma, że musi z nim zostać. Tak jakby. Myślała, jak rozwiązać problem.

-Teraz ci wierzę, ale jak mam go zamienić z powrotem do normalnej postaci?- zapytała
-Wciśnij klakson na kierownicy- wskazał
-To są chyba jakieś jaja- uśmiechnęła się, wykonując ten ruch

Auto skurczyło się, zmieniając na nowo w Matty'ego.

-Dziękuję za uratowanie nam życia- wykazała wdzięczność
-Drobiazg. Miałaś szczęście, że byłem w pobliżu- uśmiechnął się, drapiąc w głowę
-Chyba nie przypadkiem- spuściła głowę w dół
-Być może- znowu podarował jej głupawy uśmieszek

Za oknem zrobiło się ciemno. Nie miała pojęcia, że tak dużo minęło czasu. Psy bawiły się ze sobą, zaś oni starali się zasnąć. Dziewczyna jako pierwsza zasnęła na kanapie. Chłopak przykrył ją kocem, by nie zmarzła, a on czuwał. Czuwał, by nic ich nie zaskoczyło. Gdyby nie alarm z urządzenia, którym śledzi szefa gangu, walczącego z "eksperymentami", nie wiedziałby o ataku na nią. Gdy już chciał zasnąć, zadzwonił do niego ojciec. Martwił się, że syn nie wrócił do domu.

Witaj, synu. Wszystko gra? Dzwonię, bo jest późno, a miałeś już wrócić do domu. Co się stało?
Muszę komuś pomóc. Chodzi o gang, co poluje na psy. Pamiętasz badania sprzed dziesięciu lat?
Tak... Czyli nie wrócisz na noc?
Nie mogę... Muszę już kończyć i zająć się szukaniem tych drani
Powiedz mi, po co to robisz? Życie ci niemiłe? Już twoją matkę straciłem. Nie chcę, by to samo spotkało ciebie
Chcę dorwać ich szefa, by już nikt nie zagrażał tym biednym zwierzakom, a szczególnie ich właścicielom
Uważaj na siebie
Będę uważał tak, jak zawsze. Kocham cię
Ja ciebie też

Po tej krótkiej wymianie zdań, zaczął spoglądać w okno dla pewności, że nic ich nie zaatakuje tej nocy. Dziewczyna nie chciała czekać, aż coś się wydarzy i po cichu wymknęła się z fabryki, gdy chłopak uważnie obserwował przestrzeń za szkłem. Tylko Matty poszedł za nią, patrząc błagalnym wzrokiem.

-Jestem mu wdzięczna za wszystko, ale nie mogę go narażać. Idziemy, Matty- wzięła pieska na ręce, wychodząc na zewnątrz

Poczuła, jak zrobiło się chłodniej, a ulicy były oświetlane przez lampy. Na chwilę odwróciła wzrok w stronę swego wybawiciela. Źle się czuła, zostawiając go bez słowa, ale wolała nie narażać go na gang, który ciągle dreptał jej po piętach.
Jeszcze tego samego wieczora, szef gangu zadecydował na kolejny atak. Wiedzieli, z kim się mierzą, ale po analizie wcześniejszej sytuacji, wiedzieli, jak dziewczyna była nieświadoma możliwości swojego futrzaka. Grupa składała się z ponad dwudziestu uzbrojonych terrorystów w maskach. Żaden z nich nie wahał się do użycia większej ilości kul. Mieli jeden cel. Zniszczyć "eksperyment". Wsiedli na motory, jadąc za sygnałem obroży Matty'ego. Dzięki niej byli w stanie namierzyć każdą istotę z badań naukowców, czego skutkiem były techno-przemiany.
Tymczasem, gdy oni jechali na starcie ze swoim celem, dziewczyna zmieniła pieska w auto, by uciec, jak najdalej od miasta. Ciągle w głowie miała ten moment, jak zostaje ocalona z rąk anonimowego wybawiciela. Myślała o nim oraz o tym, jak się mu odwdzięczyć. Nie była w stanie zapomnieć. Robiło się coraz ciemniej, że na zegarku wyświetliła się dwudziesta druga. Jechała spokojnie, bo droga była pusta. Bez żadnego pojazdu. Nic. Pusty pas.
Nagle nastąpił strzał z tyłu samochodu. To byli terroryści. Wiedziała, że ją znaleźli, lecz próbowała zachować spokój. Wcisnęła pedał gazu, by ich zgubić. Jednak na nic jej starania, skoro po raz kolejny zatrzasnęli ją w pułapce. Każdy przejazd zablokowali. Po raz kolejny brak możliwości ucieczki. Gwałtownie zahamowała, klikając w klakson, że wyskoczyła razem z psem na trawnik. Chwyciła go w objęcia, by stoczyć się z górki. Próbowała się ukryć. Już nie słyszała strzałów, bo szybkie bicie serca zagłuszało bronie. W głębi czuła przerażenie i zbliżający się koniec życia. Wiedziała, ze tym razem nie będzie miała tyle szczęścia.
Kiedy miała zamiar czekać na swoją śmierć, usłyszała dźwięk motoru. Czyżby jej wybawiciel pojawił się znowu w samą porę? Najwyraźniej tak. Nastąpiły strzały z obu stron. Dziewczyna ostrożnie wychyliła głowę, widząc walkę. Od razu podczołgała się bardziej, by widzieć, co się dzieje. 

-Uciekaj! Biegnij, ile masz sił w nogach!- krzyczał, rozkazując

Wykonała rozkaz, biegnąc przed siebie. Jednak jedna osoba ciągle chciała ją zabić wraz ze psem. Szef gangu. Chłopak bardzo szybko powalił napastników, powalając ich z broni na ziemię. Od razu ruszył w biegu, by uratować dziewczynę, która znalazła się w sidłach terrorysty. Zatrzymała się i z tyłu trzymała telefon, by wezwać pomoc. Zdołała wysłać krótki sygnał, nim napastnik strzelił ostrzegawczo.

-Zostawcie nas w spokoju! Proszę! Zostawcie nas!- krzyczała, błagając o litość
-Za późno. Trzeba było wybrać innego psa- wymierzył pistoletem w nią

Bez wahania strzelił. Ona zakryła się rękami, broniąc i o dziwo nie została ranna. Jednak, jak odsłoniła ręce, zauważyła, że ktoś inny oberwał. Widziała, jak chłopak padł na ziemię, a jego bluzka przesiąkała krwią. 

-Nie, nie, nie! Tylko nie to
-To już koniec- znowu chciał strzelić, ale jakiś mężczyzna w mundurze strzelił mu w rękę
-Tata?- spojrzała w stronę agenta FBI
-Córciu?- rzucił się w jej objęcia, a napastnik został otoczony przez pozostałe jednostki agentów federalnych łącznie z policją
-Nic mi nie jest, ale jemu... trzeba... pomóc- jej głos zaczął drżeć ze strachu
-W porządku. Będzie dobrze

Ojciec dziewczyny zadzwonił po pogotowie, bo rana wyglądała na poważną. Nastolatek mimo wszystko cieszył się, że sprawcy ataku trafili w odpowiednie ręce. Kosztowało to narażenia własnego życia, ale wiedział, że było warto. Z trudem oddychał, trzymając się za miejsce postrzału. Ratlerek sam zmienił się w swoje zwykłe ciało, a agenta to nie dziwiło. Słyszał kiedyś o "eksperymentach", gdy jego żona jeszcze żyła.

-Pomoc jest w drodze. Pomogą mu
-Na pewno?
-Tak. Uratują go

Po kwadransie pojawiła się wyczekiwana pomoc, a ranny zdołał zobaczyć nadjeżdżający pojazd i zemdlał. Na szczęście lekarze zabrali go do karetki, odjeżdżając na sygnale. Dziewczyna zabrała pieski, a oczy były zaczerwienione przez łzy. Płakała, bo obwiniała się za tragedię. Liczyła na zobaczenie wybawiciela żywego. Żeby znowu podziękować za ratunek.
Ojciec zgodził się ją zabrać do szpitala, gdzie została zabrana ofiara postrzału. Wiedział, jak jego córce bardzo zależało na nim. Widział też heroizm chłopca. Również chciał, by przeżył.
Dwie godziny później znaleźli się w szpitalu, a operacja nadal trwała. Ojciec operowanego siedział przed blokiem załamany i pozbawiony wszelkiej nadziei.

-Do tej pory nikt nie wyszedł. Co się dzieje?- opierał głowę na splecionych dłoniach
-Potrzebują czasu- odezwała się nastolatka
-Kim jesteś?- zdziwił się, że ktoś przyszedł pod ten sam blok, gdzie był operowany jedynie jego syn
- Jedną z tych, co pewnie uratował. W sumie, to też mojego psa- wyjaśniła
-"Eksperyment"- teraz wiedział, dlaczego ucierpiał
-Tak... Ja przepraszam, że musiał mnie ratować, ale nie chciałam, by dalej się w to mieszał
-Ja też. Niestety, lecz ciągle mnie nie słucha
-Musi być dobrze. Musi

Ich rozmowę przerwało pojawienie się lekarza. Zdołała usłyszeć jedno kluczowe słowo. Przeżył. To wystarczyło, by smutek zastąpiła radość. Zostali zaprowadzeni do chorego, który wyglądał inaczej. Był przytomny, ale całą klatkę piersiową miał zabandażowaną. Jedynie przebijało się jakieś maleńkie niebieskie światełko. Podeszli do jego łóżka, a ojciec chłopaka nie wiedział, co ma o tym myśleć. Był zagubiony.

-Co to jest?- wskazał na światełko
-Tylko to mogło go uratować. Zdołaliśmy wyjąć wszystkie odłamki z pocisku, ale serce i tak ucierpiało. Wszczepiłem mu implant, który był jedynym dla niego ratunkiem, żeby przeżył
-Dziękuję- odezwali się w tym samym czasie, a lekarz jedynie pozwolił im zobaczyć się z chorym na chwilę

Jego ojciec musiał oprzytomnieć, więc wyszedł po kawę. Nastolatka została przy nim sama.

-Cieszę się, że przeżyłeś, ale przeze mnie ucierpiało twoje serce
- Nie szkodzi
-Po raz drugi mnie uratowałeś. Dziękuję.
-Nie ma... za... co
- A mogę wiedzieć, jak nazywa się mój bohater?- uśmiechnęła się lekko, pytając
-Tony... Tony Stark
-Miło mi. Jestem Pepper... Pepper Potts

---**---

*Matty- pies Ivy (pozwoliła na wykorzystanie imienia ) I jak? Podoba się? Myślałam, ze nigdy nie napiszę żadnego one shota, a tu proszę jaka niespodzianka. Czekam na komentarze :)

Part 116: Witamy w Akademii Jutra

0 | Skomentuj

~*Następnego dnia o siódmej rano*~

**Lily**

Spalam sobie w najlepsze, jak księżniczka, ale ktoś musiał mnie brutalnie zbudzić. Tym kimś był Matt. Czego chciał? Z początku udawałam, że dalej śpię, ale on nie przestawał szturchać. Nawet skusił się do tego, by zrzucić mnie z łóżka. Au! Wylądowałam na podłodze. Na szczęście do pokoju wparowała mama. Powoli wstawałam z obolałymi plecami.

Pepper: Powiedziałam ci, że masz ją jedynie obudzić. Nic nie mówiłam o zrzucaniu jej z łóżka
Matt: Tylko to na nią działa
Lily: Nie śmiej się, bo ci wybiję te perełki... Czy mogę wiedzieć, o co chodzi?
Pepper: Szkoła zaakceptowała wasze podania i od dziś tam chodzicie
Lily: Tak szybko?
Matt: Też się zdziwiłam
Pepper: Śniadanie macie przygotowane
Lily: A książki?
Pepper: Tata nigdy ich nie używał, a moje też jeszcze zostały
Lily: Ech! Nie wymigamy się
Matt: Raczej nie, ale oni też
Lily: Hahaha! Masz rację

Wyszliśmy przegryźć małe śniadanie, czyli jakąś bułkę z pomidorem. Szybko pobiegłam do pokoju, by zmienić ubrania. Wzięłam fioletową bluzkę z kwiatkami i niebieskie dżinsy. Poczesałam też włosy, żeby jakoś wyglądać. Matt już stał przy wyjściu, czekając na mnie.

Tony: Powodzenia. Życzę wam wytrwałości i pilnej nauki
Lily: Dzięki
Matt: Ha! Pilna nauka? Nie potrzeba
Pepper: Jak wrócicie, powiecie nam, jak było

Gdy przytulili nas na pożegnanie, wyszliśmy z domu, kierując się do szkoły. Czuję, że to będzie niezapomniany dzień.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Dobrze, że Tony zostawił stare książki, z których "się uczył" w Akademii. Z tego, co wiem, raczej nie zmienili podręczników, więc ciągle używają tych samych. Gdyby musieli je mieć zupełnie nowe, bez problemu można kupić. Mój mąż od razu po śniadaniu poszedł do zbrojowni naładować implant. Pomyślałam, by przygotować dla niego niespodziankę. Oni szybko nie wrócą ze szkoły. Uczcimy naszą rocznicę. I to ja będę panią sytuacji.

**Lily**

Zdążyliśmy na czas. Zostaliśmy przedstawieni, że jesteśmy nowymi uczniami i mogliśmy usiąść w ławce. Znalazłam wolną pod oknem, więc też tam usiedliśmy. To była klasa fizyczna. Matt już zaczął się nudzić i się zajął robieniem małych kulek z papieru.

Lily: Wiem, co kombinujesz. Na razie to zostaw
Matt: Nie moja wina, że gościu przynudza
Prof. Klein: Czy ktoś ma jakieś pytania?
Lily: Ja mam
Prof. Klein: Słucham
Lily: Dlaczego uczymy się przestarzałego materiału? Przecież z tego wzoru już nikt nie korzysta, bo jest niedokładny
Prof. Klein: Czyli chcesz mi powiedzieć, że źle uczę?
Lily: Nie tyle, że źle, ale niepoprawnie. Ta książka ma setkę bzdur. Przecież Newton nie był tak genialnym fizykiem. Wszyscy mu zawdzięczają termodynamikę, ale nie on sam ją stworzył
Prof. Klein: Masz uwagę
Lily: Za co?! Zadałam jedynie pytanie
Prof. Klein: Poniżasz moje umiejętności
Lily: Co?! Nie!
Prof. Klein: Do dyrektora!
Matt: I na co ci to było, siostrzyczko?
Lily: Ech! Zamknij się
Matt: Teraz moja kolej

Myślałam, że mogłam zapytać, a ten wpisuje mi uwagę. Rodzice nie będą zachwyceni. Szczególnie wizytą u dyrektora. Matt też chciał spróbował tego "szczęścia", plując ze słomki, w której miał kulki. Przez kilka minut profesor to ignorował, ale później go trafił w jego nos, jak się odwrócił. Był wściekły i on też został wezwany do dyrektora. Wstaliśmy z ławek, ale nauczyciel na chwilę nas zatrzymał.

Prof. Klein: Muszę zadzwonić do waszych rodziców. Od razu pierwszego dnia są z wami kłopoty
Lily: Ja tylko mówiłam, co myślę
Prof. Klein: Lepiej najpierw pomyśl, co powiesz, by nie gadać takich bzdur
Lily: O! Teraz pan przesadził. Obraził mnie
Matt: Hahaha!
Prof. Klein: Oboje macie się stawić u dyrektora. Na końcu korytarza po prawej stronie
Lily: A nie można nam darować? Jesteśmy tu nowi
Prof. Klein: Ale zachowania powinniście się nauczyć w domu
Matt: Taa... No właśnie w domu
Lily: Matt
Matt: Nauczyliśmy się w domu

Zaśmialiśmy się oboje i poszliśmy we wskazane miejsce. Naprawdę musi ich wzywać do szkoły? Na pewno mają lepsze zajęcie, niż słuchanie o naszych pierwszych wyczynach. Gdy już byliśmy blisko posiedzenia dyrektora, poczułam się słabo. Chwyciłam się za implant i już wiedziałam, że to było przypomnienie. Kliknęłam na bransoletkę, by rozpoczęło się ładowanie.

Matt: Dobrze się czujesz, Lily?
Lily: Tak. To tylko przypomnienie. Muszę się ładować, co godzinę
Matt: Masz przerąbane
Lily: A to twoja wina
Matt: Nadal pamiętasz? Naprawdę cię przepraszam
Lily: Wybaczyłam ci już dawno, Matt. Wszystko będzie dobrze
Matt: Mam nadzieję. Lepiej usiądź
Lily: Nie trzeba. Dam radę. I tak nie wymigam się od pójścia do tego pryncypała
Matt: Spoko. Przeżyjemy
Matt: Święte słowa

**Tony**

Siedziałem w zbrojowni, pracując nad zbroją, ale wcześniej naładowałem implant, jak powiedziałem Pepper. Myślałem, że przyjdzie zobaczyć, czy nie kłamię, a zamiast tego otrzymałem wiadomość ze szkoły. Kochane dzieci. Czy wy już pierwszego dnia musicie sprawiać problemy? Ach! Te geny. 

Uwaga za obniżanie wiedzy nauczyciela
 Poważnie? A Matt?

Przeszkadzanie w trakcie lekcji przez plucie ze słomki w nauczyciela

Pep chyba się uśmieje, jak przeczyta wiadomość od dyrektora. No nic. Trzeba się tam stawić.

<<Uwaga. Wykryto sygnaturę energetyczną wroga. Oznaczenie: Whiplash>>

Tony: Jaja sobie robisz?

<<On wrócił>>

Tony: No pięknie, a powoduje jakieś zagrożenie?

<<Whiplash próbował zabić twoją żonę. Chcesz to zlekceważyć?>>

Tony: Ale naprawdę, to jest Whiplash? Sprawdź jeszcze raz

<<Nie ma mowy o pomyłce. Jest w śródmieściu>>

Tony: Powinienem pojawić się w szkole, ale obowiązki Iron Mana...

<<Są tak samo ważne, jak bycie ojcem>>

Tony: FRIDAY, co mam zrobić?

<<Wyślij mnie w zbroi na przeszpiegi, a ty zajmij się swoimi łobuzami>>

Tony: No zgoda. Dziękuję

Byłem w szoku. Jakim cudem ten drań przeżył? Albo został zbudowany na nowo przez Mr. Fixa. Tylko, jaki on ma cel? O co mu chodzi?

Part 115: Niebezpieczna mieszanka

0 | Skomentuj

**Tony**

Nie kłamałem. Po powrocie do domu zobaczą nagranie, ale najpierw mieliśmy spędzić ze sobą miło czas. Akurat pojawiła się kelnerka, przynosząc nam pizzę. Podziękowaliśmy i każdy z nas wziął po jednym kawałku na talerz. Wygląda na to, że nikt nie grymasi.

Tony: Mam nadzieję, że wam smakuje
Pepper: Mhm... Bardzo
Lily: Popieram
Matt: Ja też, ale naprawdę nie chcę iść do szkoły
Lily: Matt, będzie dobrze
Pepper: Chociaż ty się cieszysz
Lily: A powiedziałam tak?
Pepper: Wydaje mi się, że nie masz nic przeciwko
Lily: Eee... Szukam jakiś pozytywów i jeden już mam
Matt: Jaki?
Lily: Przyjaźń
Pepper: Bardzo dobry argument, Lily. Poznacie nowe osoby i być może się też zakochacie
Lily: No właśnie. Jak poznałaś tatę?
Pepper: Hahaha! To bardzo zabawna historia, bo przy sprzątaniu klatki, gdy jeszcze mieszkaliśmy na osiedlu. Zaczęło się od tego, że pomogłam mu wstać, jak zemdlał. Wtedy za pomoc dał czekoladę truskawkową. Mmm... Pamiętam, jakby to było wczoraj
Tony: A jednak wspominasz nasze początki. Nie żałuję, że cię poznałem
Matt: Dobra. Jest to bardzo fajne, ale zjedzmy pizzę i wróćmy do domu. Chcę zobaczyć nagranie
Tony: I zobaczysz. Cierpliwości

Matt był tak niecierpliwy, aż szybko zjadł cały swój kawałek pizzy, popijając colą. Usta przetarł dłonią i czekał, kiedy my też skończymy jeść.

**Victoria**

Skończyłam swój dyżur, więc poszłam zobaczyć, czy Ho nadal siedzi w sowim gabinecie. Ostatnio mam z nim trudny kontakt, który był spowodowany jego bezradnością. Brakuje mu cierpliwości do Tony'ego. Nie dziwię się. Zapukałam do drzwi. Brak reakcji. Pewnie znowu przegląda cholerną kartotekę. Przekręciłam klamkę, wchodząc do pomieszczenia. No i miałam rację. Siedział przy biurku, wertując kartka po kartce. Podeszłam do niego, a żeby oprzytomniał, rzuciłam książką o biurko.

Dr Yinsen: Co ty wyrabiasz, Victorio?!
Dr Bernes: Chciałam sprawdzić, co u ciebie. Myślałam, że pójdziesz do domu, a ty kolejną godzinę spędzasz poza domem
Dr Yinsen: Nie mam żony, czy dzieci. Dzięki za troskę
Dr Bernes: Jesteś przemęczony, Ho. Powinieneś odpocząć. Mam ci znowu powtarzać, że przy ratowaniu ludzi musimy być w pełni skupieni i przytomni? Naprawdę skończ z tymi papierami. Tony'emu nie przemówisz do rozsądku. Dobrze wiesz, że walczy jako Iron Man
Dr Yinsen: Dlatego nigdy nie będzie ostrożny!

Uderzył gniewnie w stół. Wiedziałam, jak zareaguje, ale miał rację. Ciągle będzie tak samo.

Dr Bernes: Spokojnie. Nie przejmuj się tym. Ciesz się, że Lily ma dobre wyniki
Dr Yinsen: Nie do końca. Nie uwierzysz, ale jakimś przypadkiem ma w sobie zarówno Vortex, jak i Extremis
Dr Bernes: Szaleństwo
Dr Yinsen: Wiem, dlatego nad tym też muszę pomyśleć
Dr Bernes: Najpierw zrób sobie przerwę. Zostanę z tobą, by dopilnować, że będziesz odpoczywał
Dr Yinsen: Uparta jesteś
Dr Bernes: Tak i nie kryję się z tym

**Tony**

Po skończeniu posiłku, poszliśmy do domu. Z tego, co pamiętam, kasetę wideo miałem w kartonie z pamiątkami. Znaleźliśmy się na miejscu o piętnastej, bo wcześniej wstąpiliśmy do sklepu, by kupić im telefony. Potrzebujemy z nimi kontaktu dla zapewnienia bezpieczeństwa. Dla pewności, żeby nic się nie stało.
Poszliśmy do salonu, a Pep pokazała mi, gdzie znajdowała się kaseta z nagraniem. Dzieci usiadły przed telewizorem, czekając z niecierpliwością na seans.

Lily: Długo jeszcze?
Tony: Cierpliwości... Kochanie, gdzie ją położyłaś?
Pepper: Powinna tu być... O! Jest
Lily: Jupi! Ciekawe, co to będzie?
Matt: Coś o nas. Nie wiem, jakie tam sceny się znajdą
Tony: Te odpowiednie

Zasłoniłem rolety i włączyłem magnetowid. Wspólnie usiedliśmy na kanapie, skupiając się na wyświetlanym obrazie. Lili zaczęła się śmiać, widząc Matta w akcji, gdy wspina się po szafkach kuchennych.

Lily: Hahaha! Ale z ciebie rozrabiaka
Matt: Taki sam będę w szkole
Lily: Dobra, cicho. Oglądajmy dalej

Później było pokazane, jak Lily powiedziała swoje pierwsze słowo. Widziałem, że ją to poruszyło. Jedna niewinna łezka zakręciła się w oku. Pozostawiliśmy je same, by pobyć trochę z daleka od nich. Oczywiście, że poszliśmy do sypialni. Pepper uśmiechała się podejrzliwie. Tak jakby chciała coś złego zrobić, ale na to będzie miała niebawem okazję.
Wzięła laptop, sprawdzając skrzynkę pocztową. Zaglądałem jej przez ramię i zauważyłem, że szkoła zaakceptowała formularze.

Tony: Udało się. Od jutra chodzą do szkoły. Tak się cieszę, że tam pójdą
Pepper: Bo wtedy będziemy mieli więcej czasu dla siebie?
Tony: To też
Pepper: Haha! Świntuch
Tony: Co? Że ja? Oj! Zaraz mnie popamiętasz

Rzuciłem się na nią, łaskocząc pod pachami, aż chciała się uwolnić. Jednak nie protestowała, gdy pocałowałem ją namiętnie w usta. Dotykałem jej szyi, schodząc rękami niżej. Podwinąłem lekko podkoszulkę do góry, przenosząc pocałunki na brzuch. Jednak, gdy chciałem dorwać się jeszcze niżej, od razu popchnęła moje ręce, dając znak, że mam przestać. Zgodziłem się odpuścić, więc zasnąłem razem z Pep.

**Lily**

Rodzice długo nie wracali. Zauważyłam przez uchylone drzwi, że śpią. Postanowiłam zrobić to samo. Czeka mnie jutro ciężki dzień.

Part 114: Wspomnienia

0 | Skomentuj

**Pepper**

Po wypełnieniu i wysłaniu formularzy, wyłączyłam laptopa. Dzieciom powiedziałam, że będą chodziły do Akademii Jutra. Lily myślała, że wyślemy ich do jakieś specjalnej szkoły dla Makluańczyków, choć jedynie pasowałyby do instytutu dla mutantów, o którym kiedyś było dosyć głośno. Jednak oni będą chodzić do zwykłej szkoły w Nowym Jorku. Nie będziemy wydziwiać.

Pepper: Jeśli zaakceptują wasze podania, od jutra możecie być uczniami Akademii Jutra. Cieszycie się?
Lily: Myślałam, że z nami będzie problem
Tony: Lily, nie smuć się. Mam pewien pomysł. Co powiecie na to, by wyskoczyć na pizzę? Pogadamy sobie na spokojnie, a Rhodey'go poproszę, by pomógł mi wziąć pudła
Pepper: Tony, nie pozwolę ci tego dźwigać. Pamiętaj o swoim sercu. Nie obraź się, ale jestem od ciebie silniejsza
Tony: No tak. Te geny
Pepper: To zrobimy taki układ. Ja z Rhodey'm wniosę kartony, a ty będziesz z dziećmi w pizzerii. Dołączymy do was później. Pasuje?
Tony: Zgoda... Lily?
Lily: Tak. Mi pasuje
Matt: Ja też chcę iść
Tony: W takim razie, chodźmy

Cmoknął mnie w policzek, żegnając się. Tak, jak mówiłam. Poszłam po kartony do domu Rhodesów. Bez problemu weszłam do środka i poza ojcem Rhodey'go, który pił kawę w salonie, nikogo nie było. Pomyślałam, by przyjść tu później, ale najpierw musiałam zapytać.

Pepper: Nie wie pan może, gdzie jest Rhodey?
David: Pewnie w swoim pokoju. Czy coś się stało, Pepper?
Pepper: Przepraszam za kłopot, ale po prostu potrzebuję pomocy z kartonami. Nie mogę dawać tego ciężaru mojemu mężu
David: Tony'emu. Wiem o tym. Przecież my oboje z Robertą zastępowaliśmy mu rodzinę. Jednak nie spodziewałbym się, że zdecyduje się na małżeństwo. Z tego, co mi żona opowiadała, często przesiadywał w fabryce i był odcięty od wszystkiego
Pepper: Widocznie coś musiało się w nim zmienić, ale jesteśmy ze sobą szczęśliwi
David: Szczęśliwe małżeństwo to udane małżeństwo. Naprawdę cieszę się, że oboje nie żałujecie tej decyzji, a jeśli chcesz, to pomogę ci z kartonami
Pepper: Nie chcę sprawiać większych kłopotów
David: Oj! Przestań. Pomogę ci
Pepper: A co z ręką?
David: Nie przejmuj się. Dam radę
Pepper: Na pewno?
David: Spokojnie. To teraz chcesz je wziąć?
Pepper: Tak
David: W porządku. Wypiję kawę do końca i możemy się wziąć za porządki

Uśmiechnął się, biorąc kolejny łyk kawy. Poszłam schodami, by znaleźć paranoika. Chcieliśmy spędzić miło czas w piątkę, dlatego ostrożnie zapukałam do drzwi. Nie otwierał. No cóż. Pozwoliłam sobie wtargnąć do jego królestwa. Właśnie sobie czytał jakąś książkę. Chwyciłam za jedną, co stała na półce i wycelowałam w głowę Rhodey'go.

Rhodey: Au! Pepper, co ci odbiło?! To już nie mogę nic sobie poczytać
Pepper: Chciałam cię poprosić o pomoc, ale twój ojciec się zgodził. Jednak chcę, żebyś poszedł z nami do pizzerii
Rhodey: Nie powinien szarżować ręki. A Tony?
Pepper: Niedawno wyszedł ze szpitala i nie chcę, by tam wrócił
Rhodey: Rozumiem. To mogę teraz zanieść te kartony do waszego domu
Pepper: Dzięki. A co z twoim ojcem?
Rhodey: Pewnie mu się nudzi, bo w końcu przesiedzi rok bez pracy. Takie coś jest zabójcze dla kogoś, kogo latanie jest całym życiem

**Tony**

Razem z Lily i Mattem znaleźliśmy się blisko pizzerii, lecz musieliśmy ominąć kawiarnię, która będzie mi przypominała o ostatnim dniu, gdy Andrew żył. Jednak zginął, jak bohater. Współczuję jego bliskim, bo nie powinien wtedy pociągać za spust. Nie chwilę się zatrzymałem, wspominając ten dzień, kiedy żartowaliśmy sobie, rozmawiając na luzie. Podziękowałem mu za pomoc w walce z lękami. Dzięki niemu, mogę spać spokojnie. Normalnie żyć.

Lily: Wszystko gra?
Tony: Wybacz, Lily. Mówiłaś coś?
Lily: Chyba nam odleciałeś
Tony: Tak, tak. Przepraszam
Lily: Jeśli źle się czujesz, zamówimy pizzę do domu
Matt: Oj! Dajcie już spokój. Jesteśmy blisko pizzerii. Nie wycofujemy się
Tony: Popieram cię, Matt. To idziemy

Przeszliśmy zaledwie kilka kroków i znaleźliśmy się u celu. Usiedliśmy przy stoliku blisko okna, bo musiałem zaglądać, kiedy przyjdzie Pepper. Gdy dzieci tam siedziały, poszedłem zamówić pizzę z różnymi dodatkami. Kelnerka mówiła, że za pół godziny powinna być gotowa, skoro inni klienci też zamówili największą, która była możliwa do wyboru. Po złożeniu zamówienia, kupiłem dla każdego po szklankę coli. Usiadłem między Lily i Matta, by z nimi porozmawiać na spokojnie o tym, co ich czeka.

Tony: Za pół godziny powinna być gotowa, a na razie mamy colę. Ech! Od czego tu zacząć?
Lily: Nie podoba mi się to
Tony: Niby co?
Lily: Że tak szybko dorośliśmy i powinniśmy być w specjalnej szkole, a nie do jakiejś tam Akademii Jutra. Nie chciałam tak szybko mieć 16 lat
Matt: Ja też. Te głupie geny nam skróciły dzieciństwo
Tony: Ale dla nas zawsze będziecie małymi szkrabami. Nawet, gdy wyjdziecie za mąż
Lily: Nawet wtedy?
Tony: Nawet, więc nie przejmujcie się. Zresztą, chodziłem do tej szkoły i powiem wam, że nie będziecie się tam nudzić
Lily: Hahaha! Sami zapewnimy sobie rozrywkę
Matt: Lily, myślisz o tym samym, co ja?
Lily: Będziemy broić, Matt. Hahaha! Będziemy

Gdy już chciałem coś powiedzieć, przez drzwi przeszła Pep. Rozglądała się wzrokiem, gdzie jesteśmy, ale wołanie Lily oraz machanie rękami, wystarczyło, żeby zwróciła się w odpowiednią stronę. Dołączyła do nas i znalazła wolne miejsce obok mnie. Niestety, ale zrobiło się trochę zbyt ciasno, więc razem z nią usiadłem po prawej stronie naprzeciw dzieci, że mogliśmy mieć na nie widok.

Tony: Już skończyliście? A zaprosiłaś go na pizzę?
Pepper: Szybko się uporaliśmy, ale Rhodey musiał zostać z ojcem
Tony: Bynajmniej mamy porządki z głowy. Właśnie rozmawiamy o Akademii Jutra. Brakuje im dzieciństwa
Pepper: To zrozumiałe, Tony. Tak szybko urośli, że nie zdążyliśmy zrobić żadnego zdjęcia
Tony: Na szczęście wciąż zachowałem to nagranie, które mi dałaś
Lily: Jakie nagranie?! Mieliście na to pozwolenie?
Tony: Hehehe! Pokażemy wam dzisiaj, jak wrócimy

Dzieci były zdziwione, że Pep nagrała je, gdy stawiali swoje pierwsze kroki. Pamiętam, że po jego obejrzeniu, pragnąłem do nich wrócić. Żeby terapia szybko dobiegła końca.

Part 113: Utracone dzieciństwo

0 | Skomentuj

**Pepper**

Znajdywałam się na innej planecie w sali tronowej strażnika, który towarzyszył mi od misji w Ekwadorze i jeszcze ode mnie nie odszedł. Znowu wyglądałam, jak po przemianie, czyli zbroja połączona ze skórą oblanej czernią. Jaszczur jednym gestem dłoni przywołał Lily i Matta. Byli już nastolatkami. Dzieci podeszły razem z nim.

Strażnik: Twoje dzieci w końcu dorosły i będą mogły spełnić swoje przeznaczenie
Pepper: Przecież pierścienie zostały zniszczone
Strażnik: To prawda, ale teraz mogą doskonalić swoje umiejętności oraz przejść przemianę
Pepper: To znaczy?
Strażnik: Zauważ, że Matt jest bardzo energiczny i rzadko odczuwa zmęczenie. Natomiast Lily wyprzedza zwykłe dzieci własną wiedzą, więc nie mogą tego dać po sobie poznać. Musisz je nauczyć żyć wśród rówieśników, ale bez pokazywania ich cech. Rozumiesz?
Pepper: Tak. A co z przemianą? Kiedy ma nastąpić?
Strażnik: Już się zaczęła. Gdy wyjdą z wieku młodzieńczego i staną się dorośli, zmieni się ich ciało. Nie martw się. Będę was obserwował, czy wszystko gra

Wypowiedział ostatnie słowa i zniknął, a ja się obudziłam obok Tony'ego.  Rhodey'go już nie było. Pewnie poszedł do swoich rodziców. Wtuliłam się do mojego ukochanego, by czuł, że jestem przy nim.

~*Następnego dnia*~

Powoli otwierałam oczy, a przez okna przebijały się promienie słońca. Pamiętałam "wizytę" strażnika i wszystko, co mi powiedział. Dzieci tak łatwo nie zdołają ukryć swoich umiejętności. Z zamyśleń wyrwał mnie zapach, który unosił się z kuchni. No tak. Tony gdzieś zniknął. Wstałam z łóżka, by odświeżyć się w łazience. Mąż smażył... naleśniki? Mmm... Od razu powędrowałam za ich zapachem, chwytając Tony'ego w pasie, gdy ten smażył przy patelni. Dałam mu buziaka w policzek.

Pepper: Dzień dobry, skarbie. Powinieneś odpoczywać. Sama zajmę się wszystkim
Tony: Ech! Wy kobiety czasem jesteście trudne do zrozumienia
Pepper: Tony, to miało mnie obrazić?
Tony: Hehe! Nie, kochana

Zaczął mnie łaskotać, że nie pozostałam mu dłużna, atakując jego szyję. Odsunęliśmy się od pieca, żeby się nie poparzyć. Mój diaboliczny uśmiech sugerował, że dopiero zaczęłam się z nim bawić, ale wyprzedził mnie, przygwożdżając do ściany i zablokował mi drogę ucieczki. Patrzyłam w jego oczy, czekając na kolejny ruch.

Pepper: No i masz mnie. Co ze mną teraz zrobisz?
Tony: Ogarnij się i zaraz idziemy po dzieci. Trzeba też wnieść rzeczy
Pepper: No dobra. A już myślałam, że będziemy sami
Tony: Pep, jeszcze na to przyjdzie czas

Pocałował mnie w usta dość krótko, ale to mnie zbudziło. Gdy Tony wrócił do smażenia naleśników, szybko wzięłam kąpiel, odprężając się wraz z zapominaniem o wszelkich troskach. Przez chwilę myślałam, jak to ma być. Dzieci pójdą do szkoły, a my musimy pracować. Niestety, ale wciąż nie otrzymałam żadnej misji. Albo Fury'emu się zmarło albo o mnie zapomnieli. Hmm... Zawsze mogę sobie znaleźć inną pracę, która nie wymaga ryzyka. Papierkowa robota mi odpowiada.

**Lily**

Matt był w tym samym wieku, co ja. Bardzo szybko urośliśmy, że pieluchy stały się zbędne. Potrafiliśmy poradzić sobie sami. Fajnie było poznać tatę wujka. Graliśmy z nim w piłkę, co cioci troszkę przeszkadzało, jak wypełniała jakieś dokumenty. Zrobiłam sobie bułkę z serem, a do picia wlałam sok, który pozostał z tamtego wieczora. Matt jedynie siedział i nad czymś się zastanawiał. Usiadłam obok niego i dałam mu też po szklance soku pomarańczowego.

Matt: Dzięki
Lily: Nad czym tak myślisz?
Matt: Krótko byliśmy dziećmi
Lily: Geny. Znasz nasze pochodzenie
Matt: Niestety, ale naprawdę nie zdołaliśmy się pocieszyć dzieciństwem
Lily: Mi też jest tego szkoda, ale nie martw się. Nikt nam nie zakaże się bawić
Matt: Masz rację
Lily: Idziemy do mamy?
Matt: A wiesz, gdzie jest?
Lily: Pewnie w domu
Matt: Mamy ojca Iron Mana
Lily: Hahaha! To trochę dziwne
Matt: Blaszak wychowuje jaszczurki
Lily: A te jaszczurki narobią mu kłopotów
Matt, Lily: HAHAHA!

Zaśmialiśmy się, a późnej wypiliśmy sok do końca i pół bułki dałam bratu. Siedzieliśmy tak, myśląc, co z nami zrobią. Czy pójdziemy do zwykłej szkoły? A może do jakiejś specjalnej dla Makluańczyków? Jednego byliśmy pewni. Nie pasowaliśmy do normalnych ludzi na Ziemi. Nasze miejsce znajdowało się u góry. W kosmosie. Po skończeniu rozmyślań, postanowiliśmy odwiedzić rodziców w domu. Ciekawe, na co teraz trafimy? Żeby oni wstydu nie mieli? Może byliśmy wtedy małymi szkrabami, ale wiedzieliśmy, jak rozrabiają.

**Pepper**

Po skończonej kąpieli, ubrałam się w czarną podkoszulkę i niebieskie dżinsy, a później poszłam zjeść naleśniki razem z mężem, popijając kawą. Na zegarku dochodziła jedenasta. Dość szybko ten czas nam ucieka. Rocznica tuż tuż. Jednak najpierw zapiszmy dzieci do szkoły. Gdy zjadłam wspólne śniadanie, poszłam do sypialni, gdzie mieliśmy laptop. Włączyłam go, siadając na łóżku, by zarejestrować Lily i Matta do Akademii Jutra. Tony usiadł obok mnie, patrząc na to, co robię.

Pepper: Chyba nie masz nic przeciwko, jak je tam zapiszemy?
Tony: Nie, bo właśnie tam będą idealnie pasować
Pepper: Ale nie mogą się wyróżniać
Tony: Niby czym? Co cię niepokoi, Pep?
Pepper: Ta ich "inność". Strażnik chce, żeby ukrywali swoje nadludzkie talenty, jak wielki umysł, czy szybkie bieganie bez oznak zmęczenia
Tony: Hmm... Już myślałem,  że wyskoczy z jakąś szkołą dla Makluańczyków, a tu coś takiego
Pepper: Czyli zgadzasz się?
Tony: Bez dwóch zdań. Zapisuj je
Pepper: Jesteś kochany
Tony: Wiem

Uśmiechnął się, aż zbliżył się do moich ust, całując. Czułam, że będzie chciał się posunąć dalej, ale na szczęście pojawiły się dzieciaki. Cóż... Chyba muszę je nazywać nastolatkami, bo geny zrobiły swoje. Wypełnione formularze wysłałam, czekając na akceptację.

---**--

Uwaga. W związku z wieloma przeszkodami, jak szkoła, czy własny brak chęci (czyt. lenistwo), notki będą pojawiały się rzadziej. Mam nadzieję, że później wszystko wróci do normy. Pewnie po maturze :) Blog dalej funkcjonuje, ale po prostu zaczynam nie nadążać z wymyślaniem notek, a przepisanie je kosztuje sporo czasu. Tak więc czytajcie, komentujcie i zadawajcie jakieś pytanie. nie bójcie się pytać.
PS: Na Wattpadzie zaczęłam przenosić party z bloga, więc zapraszam :3

Part 112: Prawdziwy dom

0 | Skomentuj

**Pepper**

Wybiegłam z domu dorwać tych gamoni. Czasem zachowują się gorzej od dzieci. Przecież Tony miał odpoczywać. I co zamiast tego robi? Wyburza ściany. Coraz bardziej słyszałam dźwięki repulsorów, co oznaczały, że byłam blisko. Po kilku minutach poczułam, jak dopada mnie zmęczenie, bo ziewnęłam bez zasłaniania ust. Szybko wbiegłam do zbrojowni, przechodząc do części domowej. No i byli tam. Już nie niszczyli ścian, tylko je malowali. W zbrojach?

Pepper: Powiecie mi, co tu się wyrabia?!
Tony: Pepper, miałaś być w domu Roberty. Nie dostałaś ode mnie wiadomości?
Pepper: Dostałam, ale...
Tony: No właśnie, więc tam zostań, a my wrócimy
Pepper: Olewasz zalecenia, A RHODEY CI POMAGA!
Rhodey: Ej! Uspokój się, bo zaraz coś rozwalisz swoją mocą
Pepper: Ty tam jeszcze nie wiesz, do czego jestem zdolna
Rhodey: Zabiłaś Gene'a i Whitney. Więcej dowodów nie potrzeba. Te w zupełności wystarczą
Tony: Whitney? Ale... Ale dlaczego?
Pepper: A co? Zdradzałeś mnie z nią?! Perfidna świnia!

Rzuciłam w niego wiadro z niebieską i czerwoną farbą, a on odsunął się, że na ścianie zrobiły się kolorowe plamy.

Tony: To będzie pokój Lily. Albo Matta. Jak uważasz?
Pepper: Grr! Przywalę ci mocniej, ale żeby było fair, zdejmij tę zbroję!
Tony: Uspokój się. Zaraz kończymy. Pozostało nam jedynie malowanie ścian i umeblowanie pokoi
Pepper: Masz wrócić do domu, jak skończysz. Zrozumiano? Ty też, Rhodey
Rhodey: Nie rozkazujesz mi
Pepper: Tak? A co? Bo mamusi się poskarżysz? Hehehe! A ty za zdradę oberwiesz tak mocno, że już nigdy nie pomyślisz o tym
Tony: Pepper, nie zdradziłem cię. Po prostu jestem w szoku, że zabiłaś bez problemu Whitney
Rhodey: Ale wcześniej zabiła Mandaryna
Tony: Z Gene'm to inna historia, Rhodey
Pepper: Ona chciała zabić Lily
Tony: Co?!
Pepper: No tak, dlatego nie pozwoliłam jej przeżyć
Tony: Rozumiem, ale śmierć nie zawsze bywa najlepszym rozwiązaniem
Pepper: Gdybyś wtedy widział swoją córeczkę, to zmieniłbyś zdanie od razu, jak ono się pojawiło
Rhodey: Ech! Pogadacie sobie o tym później. Pepper, mam na niego oko i gdyby coś się działo, przestaniemy pracować
Pepper: No dobra. Zgoda, ale wróćcie szybko. Już dwudziesta druga

Zostawiłam ich samych i nie poszłam do Roberty. Zasnęłam na kanapie w zbrojowni, myśląc nad przyszłością swoich pociech.

**Tony**

Dzięki zbroi nie odczuwałem zbyt wielkiego zmęczenia, choć oczy chciały się zamknąć. Jednak starałem się być wytrzymały jeszcze przez jedną godzinę. Szybko nam poszło z malowaniem, a ostatnim elementem były meble.

Rhodey: Dobrze się czujesz?
Tony: Tak. Po prosu trochę jestem zmęczony. Tak trochę
Rhodey: Sam dam radę z meblami, a ty idź się zdrzemnąć do zbrojowni
Tony: Nie, bo skoro już zaczęliśmy razem, to też tak skończymy
Rhodey: Dasz radę?
Tony: Dam. Zaufaj mi
Rhodey: Trochę dajesz niewykonalne zadanie
Tony: Rhodey, czy ty coś sugerujesz?
Rhodey: Hehe! Odrobinkę

Wzięliśmy meble, przenosząc je do kuchni. Później wstawiliśmy do łazienki, salonu i pokoi dzieci. Elektrykę zrobiliśmy wcześniej, więc pozostało nam jedynie posprzątać bałagan, a potem pójść do rzeczy. Po ogarnięciu całej części domowej, zdjęliśmy zbroję i padliśmy na kanapę ze zmęczenia. Pancerze automatycznie zostały przekierowane do zbrojowni.

Tony: No i się udało
Rhodey: Jakoś mnie to dziwi, że tak szybko się z tym uporaliśmy
Tony: Ciesz się. To... był... pracowity dzień
Rhodey: Eee... Tony?

Położyłem się na kanapie i zasnąłem, zapadając w głęboki sen.

**Pepper**

Zasnęłam może tak na godzinę i znowu się przebudziłam. FRIDAY zauważyła, że wstałam, a do pomieszczenia wleciały zbroje Iron Mana i War Machine. Czyżby skończyli remont? To dobrze.

<<Pomóc ci w czymś?>>

Pepper: Nie trzeba. Muszę wrócić do dzieci

<<Może najpierw zobacz się z Tony'm>>

Pepper: Coś mu się stało?

<<Nie wiem, ale raczej powinnaś sama sprawdzić>>

Pepper: Czyli nie widzisz, co się dzieje w części domowej?

<<Nie mam do niej dostępu>>

Pepper: No dobra. To zobaczę się z nim, jeśli mnie wpuszczą

Wzięłam koc. Przeszłam przez przejście do części domowej i na pierwszy rzut oka widziałam, że skończyli pracę z końcowym rezultatem. Udało im się. Chwila... Słyszę czyjeś chrapanie. Aż dwa. Śpią, jak susły. Poszłam do salonu, gdzie leżeli na tej samej kanapie. Są braćmi i przyjaciółmi, ale jeden obejmował... drugiego. Nie! Niemożliwe! Czyżby mnie zdradził? Nie wierzę. Nie będę tworzyć teorii spiskowych.
Zrzuciłam Rhodey'go na dywan i się nie obudził, a Tony'ego przykryłam kocem, kładąc się obok niego. Niespodziewanie Rhodey się zbudził, aż niechcący uderzył w stół swoją łepetyną, który był nad nim.

Rhodey: Au!
Pepper: Uważaj, Rhodey
Rhodey: Co ty zrobiłaś?!
Pepper: Cicho! Nie wrzeszcz. Daj mu spać, geju
Rhodey: Geju? Pepper, o czym ty myślisz?
Pepper: Przecież widziałam, jak się do niego tulisz
Rhodey: Byliśmy zmęczeni, więc padliśmy i zasnęliśmy... A ty? Co tu robisz?
Pepper: Chciałam pójść po Tony'ego i jak widzę, muszę zostać z wami
Rhodey: A dla twojej wiadomości, nie jestem gejem
Pepper: Na razie śpij, młotku. Podłoga jest wygodna. Hahaha!

Part 111: Zupełnie w innych czterech ścianach

0 | Skomentuj

**Tony**

Po jakiś dwóch godzinach znaleźliśmy się w domu Roberty. Dzieci same wyskoczyły z auta, biegnąc ku drzwiom. Nie zdołaliśmy je zatrzymać. Pepper się śmiała na widok rozbrykanych maluchów, co mnie też bawiło, ale bardziej myślałem nad funkcją Iron Mana. Kto z wrogów jeszcze pozostał? Blizzard siedzi w Vault, a z Duchem mam sojusz. Hmm... To będzie nudny dzień. Z zamyśleń wyrwał mnie Rhodey.

Rhodey: Myślisz nad rocznicą?
Tony: Nie, ale o tym też powinienem pomyśleć. Na razie analizuję, ile przestępców jeszcze pozostało groźnych na wolności
Rhodey: Na razie zajmij się swoją rodziną. To dziwne, że tak szybko cię wypuścił
Tony: Może po prostu miał mnie dość? Hehe!
Rhodey: I ciebie to bawi? Mogłeś zginąć
Pepper: Ej! Kazanie zaraz mu zrobię, a ty zajmij się sobą
Rhodey: No tak. Przecież ojciec wrócił. Pójdę się z nim zobaczyć
Tony: A my chodźmy po łobuzy

Gdy Rhodey się oddalił, idąc w stronę domu, Pepper mnie lekko szarpnęła za bluzkę. O co chodzi? Chce coś powiedzieć o rocznicy?

Pepper: Dość długo zwlekamy z tym remontem. Kiedy go zrobimy?
Tony: Możemy z Rhodey'm dać sobie radę. Nawet dzisiaj. Pasuje?
Pepper: Tony, ledwo wyszedłeś ze szpitala. Odpocznij
Tony: Słuchaj... Wiem, że chcesz dać im wolną przestrzeń, gdzie będą mogły się rozwinąć, ale nie pozwolę obcym ludziom wejść na teren zbrojowni. Zapomniałaś o tym?
Pepper: Wybacz. No to, jak chcesz to zrobić?
Tony: Przydadzą się zbroje. Jeśli starczy nam energii, uporamy się z tym w jeden dzień. Pamiętaj, że w zbroi mam przyspieszony proces leczenia
Pepper: Co nie znaczy, że masz ignorować zalecenia. Tony, ja tego nie przeżyję. Tony, proszę...

Wiedziałem, jak była bliska płaczu, dlatego przytuliłem ją do siebie, żeby uspokoiła swoje nerwy. Gdy była nieco spokojniejsza, dołączyliśmy do reszty. Zapukaliśmy do drzwi i otworzyła nam Roberta.

Roberta: Witajcie. Dobrze was widzieć. Czekaliśmy, aż przyjdziecie. David dopiero poznaje rozrabiaki
Pepper: Coś już rozbiły?
Roberta: Spokojnie. Bawią się z nim
Tony: A Rhodey?
Roberta: Rozmawia z ojcem i też zajmuje się maluchami

Uśmiechnęła się i weszliśmy do środka. Na korytarzu stały dalej kartony z rzeczami. Muszę pogadać z Rhodey'm o remoncie. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko, choć z nim bywa różnie. Zwłaszcza po tej akcji z Kontrolerem.

**Rhodey**

Jak to dobrze, że ojciec wrócił do nas do domu. Wygląda o wiele lepiej, niż wcześniej, gdy przy nim byłem. Mama zajęła się Lily, bo Matt był nieuchwytny. Nie dawał się złapać. Na szczęście pojawili się ich rodzice. To oni powinni niańczyć swoje dzieci. Pepper zaczęła gonić wariata, a Tony poprosił, by porozmawiać. Nie wiem, o co mu chodziło. Ma jakieś sekrety przed Pepper? Oj! Źle robisz. Źle.

Rhodey: Wszystko gra?
Tony: Tak, ale mam do ciebie jedną sprawę
Rhodey: Nie pomogę ci w żadnej głupocie
Tony: Remont części domowej
Rhodey: A to, co innego. Kiedy chcesz zacząć?
Tony: Dzisiaj
Rhodey: Nie pomogę. Przecież ledwo...
Tony: Pepper już o tym mówiła
Rhodey: I dobrze, bo chyba nie chcesz trafić do kostnicy?
Tony: Chcę żyć, ale muszę stworzyć dom, który byłby dla dzieci z wielką przestrzenią, by mogły mieć swoje miejsce...  To co? Pomożesz mi?
Rhodey: Jak chcesz to zrobić?
Tony: Użyjemy zbroi. Zaczniemy za godzinę. Zgoda?
Rhodey: Ech! No zgoda. Jednak, jeśli coś będzie się z tobą działo, przerywamy
Tony: Niech ci będzie, Rhodey

Nie spodziewałem się, że ma takie plany. Zgodziłem się, ale będę obserwować, czy nic złego się nie dzieje.

~*Godzinę później*~

Wyszliśmy po kryjomu z domu, bo reszta była zajęta obserwowaniem zabaw dzieci. Akurat wzięły klocki, budując jakieś budowle. Chyba budowali zamki. No nieważne. Szybko znaleźliśmy się w zbrojowni, skąd wzięliśmy zbroje. Po uzbrojeniu się w pancerze, poszliśmy do części domowej, którą czekała mocna demolka. Jednak zanim miało dojść do nieuniknionego, wynieśliśmy wszelkie meble z pomieszczeń.

Rhodey: Gotowy?
Tony: Zawsze i wszędzie
Rhodey: Pamiętaj. że gdyby coś się działo, kończymy
Tony: Wiem. Nie musisz mi o tym przypominać

Nie potrafiliśmy być cicho bez używania repulsorów. Zaczęliśmy od uderzania z rękawic w ściany, które w ułamku sekundy popękały, aż zmieniły się w gruz. Później zmieniliśmy amunicję na rakiety, choć ja miałem o wiele większy asortyment do wyboru. Wykorzystałem cały arsenał, że pozostała ostatnia ściana. Tony użył mocy unibeamu, co wyczerpało całą energię w zbroi.

Tony: Cóż... Gładko poszło
Rhodey: Masz rację. Teraz pozostało postawić nowe ściany, pomalować je i umeblować pokoje
Tony: No tak i jeszcze wnieść rzeczy. Jeden etap mamy z głowy
Rhodey: Czyli mamy przerwę
Tony: Nie ma mowy. Jak zaczęliśmy, to dziś skończymy, by nie zostawiać tego na później
Rhodey: A czujesz się na siłach? Powinieneś odpoczywać
Tony: Spoko. Dam radę

Upierał się na dokończenie remontu, więc nie widziałem innego wyjścia, żeby mu pomóc.

~*Dwanaście godzin później*~

**Pepper**

Dzieci zasnęły, że mogłam w końcu odpocząć. Rhodey z Tony'm długo nie wracali. Zaczęłam się martwić, czy nie polecieli na jakąś misję. Gdy już chciałam wybiec ich szukać, otrzymałam SMS-a od męża.


Jesteśmy w części domowej. Nie martw się. Gdy skończymy, wrócimy do was. Śpij dobrze :)

Czyli mam rozumieć, że wziął się za remontowanie? Nie mogłam być spokojna, bo ci znowu byli bezmyślni. Po Tony'm mogłam się tego spodziewać, ale Rhodey? Dorwę ich.

Part 110: Poza granicami

0 | Skomentuj


~*Kwadrans później*~

**Pepper**

Lily się obudziła, a wraz z nią też Matt. Delikatnie przetarła oczy, siadając na kanapie. Lekarka przygotowała im bułki, bo mogły już jeść twardsze rzeczy. Do tego dostały też sok jabłkowy, który popijały przez słomkę.

Pepper: Dziękuję, że się nimi zajęłaś
Dr Bernes: Nie ma sprawy. A jak się Tony czuje?
Pepper: Powoli zdrowieje. Mam nadzieję, że go wypuści
Dr Bernes: Ho ostatnio się zdenerwował, przeglądając wyniki z poprzedniego miesiąca. Widzi, że Tony go nadal nie słucha, ale musi zacząć, bo inaczej... Wiesz, co chcę powiedzieć?
Pepper: Tak
Lily: Mamo, możemy iść do taty?
Pepper: Dajcie mu odpocząć. Jeszcze się z nim zobaczycie
Lily: Nie! Ja nie będę czekać!
Pepper: Lily, zostań
Lily: Nie!

Zeszła z kanapy, biegnąc na równych nogach. Pobiegłam za nią, bo nie powinna teraz przy nim być. Dr Yinsen się nim zajmie, jak trzeba. Sama musi uważać na swoje serce. Tony będzie musiał coś zrobić, skoro niebawem pójdzie do szkoły, a ładowarki nie pozwolę jej dźwigać. On zawsze znajdywał jakiś sposób na ułatwienie życia. I teraz też tak będzie.
Złapałam Lily przed wejściem do sali, a Rhodey siedział, przysypiając na krześle.

Lily: Mamo, proszę. Chcę się z nim zobaczyć. Pozwól mi
Pepper: Ech! No dobrze. To chodźmy razem. Może lekarz nie będzie miał nic przeciwko
Lily: Ja go przekonam. Au!
Pepper: Co się stało?
Lily: Implant
Pepper: Jeśli sobie żartujesz...
Lily: Nie! Naprawdę... mnie... boli

Chwyciłam ją sposobem matczynym i weszłam na oddział cyberchirurgii. Poprosiłam o ładowarkę do Lilu i zgodził się pomóc. Tony od razu się zmartwił, co się z nią działo, ale zdołałam go uspokoić. Oddałam małą w ręce specjalisty, by porozmawiać z mężem.

Pepper: Bardzo się o ciebie martwi. Już nie śmieje się, gdy musi mieć naładowany implant. Czuje ten ból, Tony. Tak, jak ty
Tony: Pomogę jej
Pepper: Najpierw musisz wyzdrowieć
Tony: Już lepiej się czuję. A Lily?
Pepper: Nie martw się. Lekarz się nią zajmuje... Jak z tobą? Wciąż cię boli?
Tony: Trochę, ale to mi szybko przejdzie
Pepper: Mam nadzieję, bo niebawem zbliża się nasza rocznica
Tony: Pamiętam o tym doskonale

Naszą rozmowę przerwało pojawienie się doktorka z Lily. Uśmiechała się, podbiegając do swojego tatusia.

Dr Yinsen: Dałem jej bransoletkę, którą też ma Tony, że może się ładować z daleka od ładowarki. Nie zawiedzie, skoro przy nim nie zawiodła. A ty masz się nie stresować. Tylko przez to, że masz taką troskliwą żonę, dostajesz dziś wypis
Tony: To żart?
Dr Yinsen: Nie żartuję. Trafiłeś tu przez stres, a masz jedynie kilka zadrapań, co nie są żadnym zagrożeniem. Będziesz odpoczywał w domu, a Pepper będzie miała na ciebie oko
Lily: Jupi! Wracasz z nami!
Dr Yinsen: No to jedynie, co mogę wam powiedzieć, to uważajcie na siebie. Jednak na razie musicie wyjść z sali
Lily: Zobaczymy się później, tatku

Przytuliłyśmy go czule i wyszłyśmy, zostawiając go z lekarzem. Cieszyłam się, że dostał wypis. Dość szybko się zdecydował, żeby wypuścić Tony'ego. Myślałam, że będzie musiał leżeć tam dłużej. Jednak będę miała na niego oko. Dziewczynka zbudziła Rhodey'go, szturchając w jego ramię.

Rhodey: Ej! Mam jeszcze czas. Kto czego chce?
Lily: Pobudka
Rhodey: Lily?
Pepper: Chcieliśmy ci powiedzieć, że Tony dziś wychodzi ze szpitala
Rhodey: Tak szybko? To dziwne
Pepper: Mówił, że nie ma się stresować, a będzie dobrze
Rhodey: No nie wydaje mi się
Pepper: Rhodey, zbliża się rocznica. Ja chcę go widzieć w domu
Lily: Ja też
Rhodey: Czyli dzisiaj wraca?
Pepper: Tak. A co? Masz z tym jakiś problem?
Rhodey: Nawet się cieszę, choć mi się wydaje, że nie wydobrzał do końca
Pepper: Spokojnie, panikarzu. Moja w tym głowa, żeby doszedł do siebie
Lily: Ja też będę się nim opiekować
Pepper: Widzisz? Nie masz się czym martwić. Tony wyzdrowieje

Uśmiechnęłam się, wiedząc, że teraz nikt nie zepsuje nam naszych planów.

**Tony**

Zostałem odpięty od kroplówki i reszty urządzeń, a dla pewności znowu zbadał bicie serca, czy współpracuje z implantem. Gdy był pewny, że nic nie stoi na przeszkodzie do wręczenia wypisu, zalecał odpoczynek.

Dr Yinsen: Gdyby coś się działo, nie zwlekaj z objawami, bo może być naprawdę źle i nie mogę zawsze zapewnić twoim bliskim, że cię uratuję. Masz jedno życie. Pamiętaj
Tony: Rozumiem, ale proszę mi wybaczyć. Jako Iron Man muszę ratować ludzi
Dr Yinsen: Wiem, jakie ty masz obowiązki, Tony. Jednak na pierwszym miejscu musisz postawić zdrowie i rodzinę. Dobrze ci radzę
Tony: Coś jeszcze muszę wiedzieć?
Dr Yinsen: Dbaj o Lily. Ma bransoletkę, która zastąpi ładowarkę, ale musi też na siebie uważać. Pewnie ją nauczysz życia z implantem. Tylko pamiętaj, by nie lekceważyła tych samych zaleceń, co ty
Tony: W porządku. Zajmę się nią
Dr Yinsen: Liczę na ciebie. A to twój wypis
Tony: Dziękuję

Ubrałem swoją bluzkę i wyszedłem z sali, żegnając się z lekarzem. Zauważyłem, że Lily, Pepper i Rhodey czekali już na mnie. A Matt? O! Chyba go widzę. Znowu biega, jak wariat. W szkole nauczyciele z nim nie wytrzymają. Tak. Wkrótce zawitają do Akademii Jutra. Jednak najpierw muszę zorganizować rocznicę, by Pep doskonale pamiętała ten dzień.

Part 109: Córeczka tatusia

0 | Skomentuj

**Lily**

Na bransoletce taty wyświetla się godzina piąta, a ja nadal nie byłam senna. Usłyszałam z niej pisk. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale on otworzył oczy, dotykając ręką implantu. Nie chciałam, by coś mówił, więc oddychał w miarę spokojnie przez maskę tlenową.

Tony: Lily...
Lily: Jestem tu, tatku. Odpoczywaj. Nic nie mów. Chcesz zobaczyć się z mamą?
Tony: Tak
Lily: A przynieść ci coś?
Tony: Zawołaj...  lekarza
Lily: Dobrze

Lekko odsłonił usta. Nawet się uśmiechnął.

Tony: Rośniesz... Jestem... z ciebie... dumny
Lily: Cieszę się. Zdrowiej

Cmoknęłam go w policzek i pobiegłam po doktorka. Widziałam, jak rozmawiał z mamą. Jej też szukam. Od razu szarpnęłam za fartuch. Wtedy mnie zauważyli, przerywając swoją gadkę.

Pepper: Lily, co się stało?
Lily: Ma pan tam iść
Dr Yinsen: Coś nie tak?
Lily: Ma pan tam iść
Dr Yinsen: No dobra. Idę, idę... Victorio, zajmiesz się Lily?
Lily: Nie idę spać!
Dr Bernes: A powinnaś. Matt już śpi. Pora na ciebie
Pepper: Proszę cię, kochana. Idź
Lily: Nie mogę. Tata jest chory
Pepper: Oj! Wiem o tym, ale przyjdziesz do niego, jak odpoczniesz. Zrobisz to dla mnie?
Lily: No dobrze, mamusiu

Poszłam razem z lekarką do braciszka, który faktycznie zasnął. Usnęłam obok niego, zamykając oczy.

**Tony**

Moja kochana córeczka. Tak szybko rośnie i daje radę z implantem. Od razu, jak stąd wyjdę, wyjdziemy gdzieś razem. Może na jakąś pizzę? Jednak na razie muszę wyjść ze szpitala. Nie ukrywałem swego złego samopoczucia. Nawet lekarz zauważył, że coś nie gra. Zaczął badać stetoskopem klatkę piersiową.

Dr Yinsen: Jak się czujesz? Boli cię coś?
Tony: Boli, ale... tylko... serce
Dr Yinsen: Bardzo?
Tony: Średnio
Dr Yinsen: Nic dziwnego, skoro bardzo przeciążyłeś je przez silny stres, Co cię tak zdenerwowało?
Tony: Poniosłem... porażkę... Pozwoliłem... na śmierć... przyjaciela
Dr Yinsen: To raczej nie Rhodey, bo żyje. Po raz kolejny ci uratował życie
Tony: Mogę... wezwać... Pepper?
Dr Yinsen: Najpierw podam leki, które powinny zadziałać. Pamiętaj, że musisz odpoczywać. Inaczej cię stąd nie wypuszczę
Tony: Dobrze
Dr Yinsen: Tylko spokojnie, Tony. Jak dobrze pójdzie, szybko dostaniesz wypis
Tony: Dziękuję... za wszystko
Dr Yinsen: Masz jedno życie. Dbaj o siebie i go nie zmarnuj

Poprosił, wychodząc z sali. Pepper przeszła przez drzwi dość niepewnie, ale usiadła obok mojego łóżka. Myślałem, że będzie na mnie krzyczeć, a ona po prostu zaczęła płakać na mój widok i musiała mnie przytulić. Widziałem, jak się zmartwiła, bo nie wyglądałem za ciekawie. Jeszcze pozostało kilka zadrapań wraz z siniakami na ciele po starciu z Andrew. Nie walczyłem z nim, a cała akcja... skończyła się... jego śmiercią. Od razu wróciły wspomnienia z wcześniejszej walki.

Pepper: Tony, przepraszam. Nie chciałam
Tony: Nie... twoja... wina. A Rhodey... ci... powiedział?
Pepper: O całej akcji z Kontrolerem? Wiem, co się stało. Nie przejmuj się, Tony. Naprawdę ci współczuję, jakie piekło musiałeś przeżyć. Masz moje wsparcie
Tony: To... moja... wina
Pepper: Ej! Nie denerwuj się. Wszystko się ułoży. Jestem z tobą

Zbliżyła się do moich ust, całując z taką namiętnością, że nasz pocałunek się pogłębił. Jednak nie byłem w stanie oddychać. Musiałem przerwać. Chwyciłem za maskę tlenową, by nabrać powietrza do płuc.

Pepper: Dobrze się czujesz?
Tony: Mhm
Pepper: Spokojnie. Już cię zostawiam samego

Wyszła z sali, a ja myślałem, by do niej pobiec, lecz nie miałem zbyt wiele siły. Spróbuję za kilka godzin, ale teraz znowu potrzebuję snu.

**Rhodey**

Wstałem obolały z krzesła i poszedłem po kawę. Pepper była przy dzieciach, a lekarz zniknął w swoim gabinecie. Mam nadzieję, że Tony szybko stanie na nogi. Po wzięciu kawy z automatu, wróciłem pod salę. Nagle koś zadzwonił na mój telefon. Zerknąłem na wyświetlacz. To mama. Może coś się zmieniło z tatą? Nadal się martwiłem o niego.

Rhodey: Hej, mamo. Coś się stało, że dzwonisz?
Roberta: Wróciłam do domu z twoim ojcem. Na szczęście szybko doszedł do siebie, ale na rok wyłączyli go ze służby. A u was, co tam słychać?
Rhodey: Jesteśmy w szpitalu, ale niebawem wrócimy
Roberta: Niech zgadnę... Tony znowu o siebie nie dba lub miał kolejną misję Iron Mana
Rhodey: Obie są poprawnie... Czyli już wróciliście? I co będzie teraz?
Roberta: Nie martw się. Znajdę mu jakieś zajęcie, by nie zwariował, a poza tym, może zająć się maluchami, gdybym nie była pod ręką
Rhodey: No dobrze
Roberta: Bardzo z nim źle?
Rhodey: Teraz już nie, ale wcześniej mógł umrzeć
Roberta: A ja chciałam, żeby przejął spadek po ojcu, którym jest firma
Rhodey: Poważnie? To świetnie. Przynajmniej nie będzie tak często walczył
Roberta: Powinien z tym skończyć... Muszę kończyć, ale odezwij się później
Rhodey: No dobra. To dzięki. Pa
Roberta: Pa

Rozłączyłem się i dokończyłem swoją kawę. Już siódma? Cóż... To w sumie jest możliwe, bo operacja była długa, a dzieciaki roznosiła energia. Ciekawe, co potem z nimi zrobią? Pójdą do szkoły, przedszkola, czy na razie zostaną w domu? Jedno jest pewne. Nie są zwyczajne, co czyni z nie wyjątkowe.

**Pepper**

Maluchy w końcu były spokojne, ale jedynie Lily wyglądała, jakby chciała płakać. Dalej się przejmowała stanem Tony'ego. Głaskałam ją po czole, by była spokojniejsza.
© Mrs Black | WS X X X