(5) Między nami

0 | Skomentuj
(5) Między nami

**Pepper**

Znowu się zdenerwował. Widziałam po migającym świetle, że musiał źle się poczuć. Kolejny raz z mojej winy. Wyłączyłam nagranie, by ochłonął. W dodatku ktoś wszedł do domu. Usłyszałam męski głos. Od razu pomyślałam o jego ojcu, dlatego spanikowałam, wyskakując przez okno. Tak naprawdę nie uciekłam. Po prostu znalazłam się na mniejszym dachu, skąd mogłam bez problemu usłyszeć każdą rozmowę. Nie chciałam widzieć Howarda Starka na oczy. Był moim wrogiem przez to, co się stało mojej mamie.

Tony: Pepper, wracaj. On tu nie przyjdzie
Pepper: Jesteś pewny?
Tony: Poszedł do laboratorium. Chce wiedzieć, czy coś wynalazłem
Pepper: I w takim stanie możesz pracować? A w szkole jakoś ci ciężko wytrzymać
Tony: Szkoła jest nudna
Pepper: Oj! Zmieniłbyś zdanie, bo czasem może być naprawdę ciekawie
Tony: Wchodź do środka
Pepper: Zgoda, ale już nie gadamy o porwaniu, jasne? Nie chcę, żebyś się bardziej wkurzył
Tony: Jest coś jeszcze o tym?
Pepper: Kilka faktów

Wspięłam się, wskakując do środka. Zjadłam ciastko, popijając je sokiem, zaś pendrive schowałam do torebki. Wystarczy złego na dziś. Jednak nadal martwiłam się o przyjaciela. Był blady, a do tego trzymał się za serce. Do tego był dziwny pisk z… bransoletki. Faceci noszą takie rzeczy? Widocznie nie stanowiła elementu ozdoby.

Pepper: Dobrze się czujesz, Tony?
Tony: Tak… Tak… To… Ech! Nic
Pepper: Nic? Nie wydaje mi się. Jak ci mogę pomóc
Tony: Pepper…
Pepper: No powiedz!
Tony: Ciszej, bo… tu przyjdzie
Pepper: Wybacz, ale co jest grane? Nie lubię być okłamywana
Tony: Muszę… Muszę tylko… naładować to

Wskazał na kółko, co nadal emanowało światłem. Z szafki wyjął jakieś dziwne urządzenie z długim kablem. Dopiero później zorientowałam się, do czego może służyć. Od razu poczuł się lepiej, kładąc wygodnie na łóżku.

Tony: Przepraszam… Do godziny nigdzie się nie ruszę
Pepper: W porządku. Nawet nie mam zamiaru cię opuszczać. Może zgrałam pliki, które potrzebujesz, ale nie odejdę, dopóki nie zobaczę, że możesz zostać sam
Tony: Jest też mama
Pepper: Nie widziałam jej
Tony: Widocznie na chwilę wyszła do pani Rhodes
Pepper: A ona nie powinna być w biurze? Jest prawnikiem i tam jest jej miejsce!
Tony: Pepper, cii…
Pepper: Dobra, dobra. Sorki
Tony: Mało zjadłaś
Pepper: Ty też
Tony: Jesteś gościem, więc masz pierwszeństwo
Pepper: No właśnie. Ciekawe, jak nasz przyjaciel znosi pozostałe lekcje
Tony: Wiem, że trudno ci pogodzić się z utratą mamy, ale na mnie i Rhodey’go zawsze możesz liczyć… Jesteśmy przyjaciółmi
Pepper: Jesteśmy

Ścisnęłam jego dłoń, a on lekko uśmiechnął się. Mało brakowało, a pojawiłby się rumieniec.

**Tony**

Ruda chyba poczuła się nieswojo. Musiałem jakoś temu zaradzić. Chciałem dowiedzieć się, co robiła przez te jedenaście lat poza domem. Próbowałem skłonić ją do rozmowy, lecz sama zaczęła świergotać. Gadała wiele rzeczy na raz.

Pepper: Długo masz te kółko? Jak często musisz je ładować? Czy gdybyś raz nie naładował, to byłoby po tobie? Nie kopnął cię prąd przy kąpieli?
Tony: Za dużo pytań. Zwolnij
Pepper: Ale odpowiedz na nie
Tony: Pod warunkiem, że ty mi powiesz, co się z tobą działo przez tyle lat
Pepper: Zgoda, więc ty pierwszy
Tony: Implant mam praktycznie od urodzenia i zwykle ładuję go, co trzy lub cztery godziny. Eee… Nigdy nie sprawdzałem, czy przeżyłbym bez ładowania i wolę nie ryzykować. Hmm… Nie kopnął mnie nigdy prąd przy kąpieli, bo mój ojciec wynalazł specjalne mydło, żeby chronić przed porażeniem
Pepper: Wow! I Rhodey na serio nie ma o tym pojęcia?
Tony: Jesteś pierwsza
Pepper: Och! Czuję się zaszczycona
Tony: Teraz ty
Pepper: Okej. No to zacznijmy od tego, że chciałam odpocząć i zapomnieć o śmierci mamy, dlatego tata pomyślał o wyjeździe do ciotki z Francji. I tak sobie tam siedziałam długo, aż przyszedł pierwszy rok w Akademii Jutra, a obiecałam sobie, że nie będę się z tobą spotykać, bo sama twoja obecność przypominała o bólu
Tony: I nadal tak jest?
Pepper: Trochę mniej, bo wiem, że ty bardziej musisz znosić ból przez to ustrojstwo
Tony: Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie implant
Pepper: Masz jeszcze jakieś pytania?
Tony: Wystarczy… Naprawdę mi wybacz za to, co tam wtedy się stało
Pepper: Ej! Mieliśmy już o tym nie mówić
Tony: Chyba dzisiaj będę cię przepraszał, co sekundę
Pepper: Nie musisz, bo sama chciała nas chronić i… I skoczyła, broniąc ciebie
Tony: Pepper, nie płacz
Pepper: Teraz ty mi wybacz
Tony: Spokojnie. Nie bój się

Przytuliłem ją, bo poczułem, że tak należało. Trochę kabel przeszkadzał, ale jakoś mogłem dać jej wsparcie i podporę w tak trudnych chwilach. Nie mógłbym sobie wyobrazić, jak cierpiała. Ból psychiczny był gorszy od tego fizycznego, bo pozostaje na wieki. Nic go nie wyleczy. Chyba, że niepamięć.

Tony: Wszystko będzie dobrze, Pepper. Nie jesteś sama. Wypłacz się do woli
Pepper: Nie chcę... cię... skrzywdzić
Tony: Ufam ci  

(4) A jednak nie jesteś moim wrogiem

0 | Skomentuj

(4) A jednak nie jesteś moim wrogiem



**Pepper**


Dziwne uczucie. Zaczęłam martwić się o kogoś, kogo nie chciałabym pamiętać. Jedynie Rhodey wiedział, co było grane. Po części interesowałam się dawnym przyjacielem, a skoro źle się poczuł, wina stała po mojej stronie. Kłóciliśmy się o stare dzieje. Żałowałam tego, co powiedziałam. Gdyby tak cofnąć czas i wszystko naprawić… Gdyby istniała taka możliwość, bylibyśmy we trójkę najlepszą paczką.


Rhodey: Pepper, wszystko gra?
Pepper: To moja wina, Rhodey. Jestem okropna. Mogłam na niego nie krzyczeć
Rhodey: Aha! Czyli pokłóciliście się?
Pepper: Nie chciałam tego… Przepraszam
Rhodey: Przepraszasz niewłaściwą osobę. Kto ci broni się z nim spotkać i szczerze pogadać?
Pepper: Mój tata
Rhodey: Auć! Agentowi FBI trudno się sprzeciwić
Pepper: Mogę mieć dla ciebie prośbę?
Rhodey: Zależy
Pepper: Przekaż mu to
Rhodey: Co to jest?
Pepper: Cała prawda o tym porwaniu… Przekaż mu to, bo mnie nie wysłucha
Rhodey: Właśnie, że się mylisz, Pepper. On chce ciebie. Sama to załatw


Podał mi pendrive, nalegając na spotkanie z Tony’m. Może i trochę miał racji, ale bałam się bardziej pogorszyć sprawę. Myślałam nad tym, czy zrobię dobrze, idąc wprost do jego domu.
Gdy zadzwonił dzwonek, mieliśmy długą przerwę. Natychmiast wybiegłam ze szkoły, biorąc swój rower. Pojechałam wzdłuż głównej ulicy. Jednak był mały problem. Ojciec od razu mógł mnie zauważyć, chociaż… Raczej zajmował się łapaniem złoczyńców. Zaryzykowałam, przyspieszając.
Po jakimś kwadransie, skręciłam w ostatnią uliczkę, trafiając do celu. Wciąż wahałam się zobaczyć z nim. Odłożyłam rower i zapukałam do drzwi. Wiedziałam, że ktoś na mnie spoglądał przez wizjer. Przecież włamywacz tak z rana nie chciałby obrobić domu. Chyba jego ojczulek bardzo zważał na bezpieczeństwo. O dziwo otworzył mi Tony. Stał z całą bluzką pełną oleju i świeżych plam na spodniach. Pracował? Jeszcze większe dziwactwo.


Tony: Pepper?
Pepper: Można wejść?
Tony: Myślałem, że zerwałaś ze mną wszelkie kontakty
Pepper: Musimy pogadać, ale na spokojnie. Czuję się winna, rozumiesz? Chcę ci wszystko wyjaśnić
Tony: Znowu o tym porwaniu?
Pepper: Chyba jesteś ciekawy, co twój kochany tatulek namieszał?
Tony: Zauważyłem brak informacji przy pewnych transakcjach
Pepper: Wymieńmy się informacjami, zgoda? O ile jestem tu mile widziana, bo mogę wrócić na lekcje, jeśli…
Tony: Zostań… Już myślałem, że będziemy wrogami
Pepper: Nie musimy być
Tony: No to wejdź. Zapraszam do pokoju, a ja idę się przebrać. Trochę pracowałem
Pepper: Zauważyłam


Przekroczyłam próg drzwi, idąc do jego kącika. Nadal pamiętałam, gdzie zwykle przesiadywał. Znajdował się na górze. Poszłam schodami tam, czekając na niego. Przy okazji pozwoliłam sobie popatrzeć, czy przez te lata coś się zmieniło. Zachował zdjęcie naszej trójki na biurku. Chwyciłam za ramkę, przypominając sobie czasy dzieciństwa. Beztroskie życie. Trochę mi tego brak.
Kiedy skończyłam się wpatrywać w obraz z dawnych lat, chłopak wszedł do pokoju w czarnej bluzce i niebieskich dżinsach. Zauważyłam, że jakieś światło się przebijało w obrębie klatki piersiowej.


Pepper: Hahaha! Nosisz latarkę pod bluzką?
Tony: Nie do końca, bo to jest moje drugie serce
Pepper: Dziwne
Tony: Nawet Rhodey o tym nie wie… 16 lat je mam i nie wiem, jak długo będzie działać
Pepper: Tony, ja… Ja nie wiedziałam… Czyli,  kiedy cię zdenerwowałam, musiałeś bardzo poczuć się źle
Tony: Zasłużyłem sobie
Pepper: Nie zasłużyłeś
Tony: Ej! Chyba nie masz zamiaru płakać?
Pepper: A to jakiś problem?
Tony: Maleńki


Rzuciłam mu się w ramiona i nie mogłam powstrzymać łez. Teraz naprawdę czułam się okropnie. Mogłam go skrzywdzić przez niewielki stres.


**Tony**


Cieszyłem się z wizyty rudej. Tęskniłem za nią i może przestaniemy ze sobą walczyć. Pragnąłem, żeby nasze relacje nie kończyły się na przeszłości. Trzeba też myśleć o przyszłości. Odrobinę się uspokoiła, więc mogliśmy przejść do analizy naszej sprawy. Żeby ruszyć mózgownicą, potrzebowaliśmy jedzenia. Z szafki wyjąłem ciastka, zaś po sok zszedłem do kuchni. Pozostał z czarną porzeczką.
Po przyniesieniu kartonu do pokoju, dziewczyna już zdołała się włamać do mojego komputera, wrzucając dane z przenośnego dysku.


Tony: Lubisz taki sok?
Pepper: Mi pasuje… Chyba uzupełnię twoją układankę przez brakujące elementy
Tony: Skąd znasz moje hasło do laptopa?
Pepper: Taki trik
Tony: Nauczysz mnie?
Pepper: Ha! Jeszcze, czego?
Tony: Proszę
Pepper: Zobaczymy, lecz najpierw coś ci pokażę


Wyświetliła raport z tego zdarzenia, które nas interesowało. W danych z firmy nie było mowy o transakcji z terrorystami w dniu porwania, lecz baza FBI zawarła szczegół z anonimowego sprzedawcy Stark International. Sprzedał wadliwy produkt, gdyż działał tylko w czasie demonstracji.


Pepper: Twój tatuś ma wkręta. No nie powiem, ale sprzedał “lewy” towar. Wygląda na to, że Maggia się wkurzyła i zażądała sporego odszkodowania w postaci 10 milionów dolarów. Jednak, to nie wyjaśnia, dlaczego Unicorn się wycofał i do tej pory się nie kontaktował
Tony: Chyba, że spotyka się z moim ojcem i mu grozi
Pepper: Możemy tak przypuszczać, ale jest coś jeszcze
Tony: Co to?
Pepper: Próba negocjacji


Wyświetliło się nagranie, na którym tata usiłował wcisnąć terroryście inny towar. Niby lepszej jakości. Nie chciał tego przyjąć, wściekł się i rzucił nim o ścianę. Zakryłem usta przez szok. Nie mogłem w to uwierzyć, a ja ciągle pomagałem firmie.


Pepper: Tony?


Nie byłem w stanie odpowiedzieć. Wkurzyłem się, lecz starałem się uspokoić. Postanowiłem przyspieszyć budowę pancerza szpiegowskiego, by odkryć pozostałą prawdę.

(3) Liczy się wyłącznie prawda

0 | Skomentuj

(3) Liczy się wyłącznie prawda

**Rhodey**

Fakt, że to pierwszy dzień, ale już miałem dość. Fizyka? Największe zło na świecie. Wolałbym siedzieć na historii i słuchać, co było ciekawsze od poznawania wiedzy ścisłej. Tylko Tony mógłby znieść tę lekcję. No właśnie. Gdzie go wcięło? Widziałem, że był w szatni. On nie ominąłby zajęć z naszym wychowawcą. Postanowiłem wykręcić się wymówką. Poprosiłem o wyjście do łazienki. Zgodził się.
Gdy wyszedłem z sali, czułem się wolny. Chwilowo, bo długo nie mógłbym szwendać się po szkole. Zszedłem po schodach do toalety. Zdziwiłem się, że pod ścianą był Tony. Wyglądał kiepsko. Podbiegłem do niego.

Rhodey: Tony, co ty tu robisz? Dobrze się czujesz? Mamy teraz fizykę, pamiętasz?
Tony: Pamiętam… Muszę wracać… do domu
Rhodey: Co się stało?
Tony: Sprawy… rodzinne
Rhodey: No dobra, ale na pewno nic ci nie jest? Przypominasz trupa
Tony: Rhodey… co wiesz… o tamtym… porwaniu?
Rhodey: Nawet nie chcę o tym pamiętać, lecz tak naprawdę nie potrzebowali kasy. Mama twierdzi, że chcieli zemsty
Tony: Na moim ojcu! Ach! To ma… sens
Rhodey: Wszystko gra?
Tony: Tak… Idź już
Rhodey: Na fizykę? Chłopie, to nie moja bajka. Mogę pomóc
Tony: Nie mogę wstać
Rhodey: Chwyć mnie za rękę

Wiedziałem, że przyjaciel coś ukrywał. Nie miał na nic sił. Ledwo zdołał wyciągnąć rękę, lecz nie ścisnął na tyle mocno, by się udźwignąć. Podparł się mojego ramienia i jakoś wstał. Ostrożnie zszedłem z nim na dół. Nie wiedziałem, dlaczego trzymał się za klatkę piersiową i tak ciężko oddychał. Może lepiej byłoby zadzwonić po pogotowie. Tak na wszelki wypadek.
Po tym, jak znaleźliśmy się na ławce przed wejściem do budynku, dostrzegłem jakiś samochód. Z pojazdu wysiadła jakaś kobieta. Pamiętałem ją. Podbiegła do nas przerażona, jakby bardzo się zmartwiła.

Maria: Już jestem, Tony. Nadal bez zmian?
Tony: Nadal
Rhodey: Pani Stark, co się z nim dzieje?
Maria: Biegł za dziewczyną, a tego nie może robić
Tony: Wybacz… Taka… ze mnie… kaleka
Rhodey: Jesteś na coś chory?
Tony: Nigdy… nic… nie mówiłem… bo nie chciałem… cię martwić
Maria: Jesteście najlepszymi przyjaciółmi i naprawdę mu nie powiedziałeś?
Tony: Nie mogłem
Rhodey: Mogę jakoś jeszcze pomóc?
Tony: Dzięki… Rhodey… Jestem twoim… dłużnikiem
Rhodey: Drobiazg… Gdybyś potrzebował odpisać lekcje, przyniosę je tobie do domu
Tony: Dziękuję
Maria: Ja też jestem ci wdzięczna, a teraz leć na lekcje
Rhodey: Ma pani rację… To do zobaczenia, Tony

Pomogła mu wstać i zabrała syna do domu. Musiałem wrócić do szkoły, choć wolałbym być w innym miejscu. Pobiegłem schodami na samą górę, aż dostałem zadyszki. Wparowałem do klasy, przepraszając.

Prof. Klein: Co to za spóźnienie, panie Rhodes? Tak długo siedzieć z łazience?
Rhodey: Przepraszam, profesorze. Musiałem pomóc przyjacielowi. Źle się poczuł i pomogłem mu wstać. Jeśli pan mi nie wierzy…
Prof. Klein: Spokojnie. Teraz rozumiem. Siadaj

Poszedłem na swoje miejsce, udając skupienie w książce. Ciągle spoglądałem w okno, martwiąc się o przyjaciela.

**Tony**

Leżałem na łóżku w pokoju, myśląc nad słowami Pepper. Potrzebowałem porozmawiać o tym z mamą, bo może ona wiedziała, skąd takie przypuszczenia u niej. Unikała mnie, bo mój własny ojciec mógł stać za tym przestępstwem, gdzie straciła swoją rodzicielkę. Usiadłem, półleżąc i zacząłem przeszukiwać na laptopie danych z Stark International. Jeśli miał z porwaniem coś wspólnego, rzecz tkwiła w interesach firmy. Poza rozliczeniami różnych transakcji, natrafiłem na jedną nieprawidłowość. Brakowało informacji. Były niepełne.

Tony: Co ty ukrywasz, tato?
Maria: Ja wiem, co zrobił
Tony: Mamo, długo tu stoisz?
Maria: Cały czas, bo muszę się tobą zająć. Jak będziesz robił takie wybryki, skończysz w szpitalu na dość długo
Tony: Chciałem poznać...
Maria: Prawdę? Wiem, synku. Powiem ci wszystko, ale pod jednym warunkiem
Tony: Jakim?
Maria: Przestaniesz pracować dla firmy
Tony: Chwila… Ty wiesz?
Maria: Nic dziwnego, że mdlejesz i jesteś słaby, skoro przesiadujesz ciągle w laboratorium… Masz dbać o siebie, dobrze?
Tony: Więc powiedz… Czy to przez niego doszło do porwania przez tych ludzi w maskach?
Maria: Zgadza się
Tony: Jak to?
Maria: Okazało się, że miał dla nich wyprodukować broń
Tony: Co?! Kłamiesz!
Maria: Mówię to, co sama się dowiedziałam… Szantażowali go, że zrobią tobie krzywdę. Chcieli wyrwać implant i zarobić na tym
Tony: Nie wierzę
Maria: To spróbuj uwierzyć… Odpocznij, Tony. Zaraz zrobię coś do jedzenia

Wzięła komputer, kładąc na biurku, a następnie ucałowała mnie w czoło. Próbowałem poukładać myśli. Jedyny sposób na poznanie prawdy… No jasne. Musiałem się włamać do firmy. Przydałby się kamuflaż i coś, co mogłoby zawierać mnóstwo gadżetów szpiegowskich. Eureka! Wpadłem na pewien pomysł. Chwyciłem za kartkę, szkicując coś na rodzaj zbroi. Obronna przed kulami, niewidzialna, a do tego z pełnym arsenałem do dochodzenia w tej sprawie. Teraz jedynie pozostało pracować nad projektem po kryjomu. Znałem grafik taty. 6 godzin wystarczy w tygodniu na konstruowanie wynalazku.

(2) Daj mi szansę

0 | Skomentuj

(2) Daj mi szansę



**Tony**


Leniwie wstawałem z łóżka. Nie chciałem iść do szkoły, ale sam alarm mnie obudził. Ubrałem się, umyłem, a następnie wziąłem kanapki oraz plecak pełny książek, które na pewno łatwo zapamiętam. W końcu często pomagałem tacie przy wynalazkach, lecz miałem wymyślić coś nowego. Coś bardziej praktycznego.


Maria: Masz wszystko?
Tony: Mam
Maria: Ładowarkę też?
Tony: Mamo, nie trzeba. Przecież…
Maria: Musisz ładować implant, bo inaczej będzie źle, Tony… Proszę
Tony: Nie martw się. Będzie dobrze
Maria: Jeszcze niedawno byłeś taki malutki, a teraz wyrosłeś. Jestem z ciebie dumna


Przytuliła mnie, żegnając. Zabrałem też przenośne urządzenie, gdyby okazało się potrzebne i poszedłem w stronę Akademii Jutra. Rhodey również nie będzie chciał wstawać, ale znając jego mamę, wstanie w podskokach. Nie można się sprzeciwiać prawniczce. Oj! Naprawdę nie można.
Kiedy znalazłem się na miejscu, spojrzałem na plan. Pierwsza lekcja miała odbyć się na sali gimnastycznej. W-F? Czyli będę siedział na ławce. Przez chore serce dostałem mnóstwo zakazów. Jeden tyczył się sportu. Żałowałem, że nie mogłem z nimi grać, ale przy okazji ten czas spożytkuję na projektowaniu wynalazku. Poszedłem do męskiej szatni, gdzie uczniowie już przebierali się do ćwiczeń. Znalazłem wolne miejsce pod oknem. Chwyciłem za ołówek oraz zeszyt, tworząc pierwsze szkice.


**Pepper**


Dlaczego wszystkie zajęcia są łączone? Nie byłoby lekcji, gdybym nie widziała Tony’ego. Zajęcia na sali też wspólne? To jakieś żarty! No nic. Zawsze lubiłam bieganie, lecz dzisiejsza lekcja miała być siatkówki. Przeboleję. Na schodach spotkałam Rhodey’go. Prawie mnie prześcignął, jeśli chodzi o spóźnienie się.


Rhodey: Hej, Pepper. Widzę, że ty też nie jesteś punktualna
Pepper: Czasem się rozgadam, to nie ma końca
Rhodey: Hahaha! Pamiętam o tym
Pepper: Starka też widziałeś? Przepraszam… Czy jest już Tony?
Rhodey: Nie wiem. Dopiero przyszedłem. Wczoraj chciał z tobą porozmawiać, a ty go zlewałaś. Dlaczego?
Pepper: Miałam swoje powody
Rhodey: Nie powiem mu, jeśli chcesz wiedzieć
Pepper: Ech! No zgoda… Po prostu byłam zajęta
Rhodey: Mam w to uwierzyć?
Pepper: Spróbuj


Weszłam do szatni damskiej, kładąc torebkę na ławce. Przynajmniej szatnie były od siebie oddzielone. Chłopcy mieli osobne drzwi tak, jak i dziewczyny. Chociaż tyle dobrego. Zaczęłam przebierać się w strój. Włożyłam białą bluzkę oraz szare spodenki dresowe. Trampki czarno białe wyjęłam z worka, co również założyłam, lecz na nogi. Teraz tylko czekałam, aż wuefista zawoła wszystkich. Przy okazji zapisałam kolejny wpis w pamiętniku. Schowałam go na same dno torby, by nikt nie próbował być ciekawski.


**Tony**


Musiałem czekać na zakończenie lekcji. Nudziłem się, a szkice nie przypominały nic, co chciałbym zbudować. Próbowałem wymyślić coś sensownego. Takie dzieło, co zwali tatę z nóg. Od czego zacząć?
Gdy minęła godzina lekcyjna, wyszedłem z szatni, natrafiając na Pepper.


Tony: Pepper, możemy pogadać?


Nie odezwała się i jak przestraszona wybiegła na schody. Rhodey starał się ją zatrzymać, a ta tylko uderzyła w niego. Zacząłem biec za przyjaciółką. Wiedziałem, że łamię zalecenia, ale pragnąłem poznać prawdę. Ledwo zdołałem przebiec pół korytarza, aż zacząłem tracić siły.


Tony: Pepper, stój!
Pepper: Czego ty chcesz?!


Nareszcie zatrzymała się. Może mnie wysłucha do końca. Miałem jedno podejście. Wziąłem głęboki oddech. Byłem spokojny i miałem zamiar zacząć rozmowę, ale ona mnie wyprzedziła.


Pepper: Odczepisz się wreszcie?! Czego tu nie rozumiesz, jak cię unikam?! Mam dość!
Tony: Powiedz… Dlaczego?
Pepper: Za każdym razem, gdy cię widzę, przypominam sobie tamten moment… Przypominasz mi tylko o bólu! Nie chcę tak żyć, dlatego odejdź! Trzymaj się z dala!
Tony: Pepper, ja… Ja nie wiedziałem… Prze… Przepraszam
Pepper: Niepotrzebnie biegłeś, Tony. Marnujesz swój czas
Tony: Przepraszam… Wybacz mi
Pepper: Straciłam ją bezpowrotnie, a to wszystko przez twojego ojca
Tony: Słucham?!
Pepper: Dowiedziałam się zbyt wiele, więc mam powody, by ciebie unikać
Tony: Mój… Ach! Mój ojciec?
Pepper: Zapytaj się go, co zrobił. Może ci powie, a na mnie już pora. Mam kolejną lekcję
Tony: My mamy!
Pepper: Jesteś dla mnie duchem
Tony: Pepper, daj… Daj szansę
Pepper: Na to już za późno


Nie zdołałem jej zatrzymać, a sam nie dałem rady dłużej być w szkole. Zmęczyłem się na tyle, że w każdej chwili mogłem zemdleć. Zadzwoniłem na numer mamy.


Maria: Dzwonisz w trakcie lekcji? Coś się stało?
Tony: Możesz… przyjechać… po mnie?
Maria: Tony, coś ty narobił? Tylko mi nie mów, że…
Tony: Biegłem
Maria: Olałeś zalecenie. Chcesz spędzić tydzień w szpitalu?
Tony: Nie… Mamo, dlaczego… Dlaczego ojciec… nas okłamał?
Maria: W jakim sensie?
Tony: Pepper… mówiła, że… on jest… winny
Maria: Spokojnie, Tony. Już nic nie mów i czekaj na mnie, dobrze? Wszystko będzie dobrze. Porozmawiamy, jak odpoczniesz
Tony: Zgoda


Rozłączyłem się, padając na podłogę. Sam zdołałem się podnieść, lecz niewiele. Opierałem się ściany przy schodach, czekając na rodzicielkę. Musiałem rozgryźć tę sprawę. Jakim cudem tak namieszał? Handlował z Maggią? Przez niego stracę przyjaciółkę.  

(1) Zacznijmy od nowa

0 | Skomentuj

(1) Zacznijmy od nowa

**Pepper**

Minęło sporo czasu od śmierci mamy. Usiłowałam jakoś zapomnieć, jak obiecałam tacie. Nawet dawało radę. Po dość długim wyjeździe, miałam swój pierwszy dzień w Akademii Jutra. Zdecydowałam się też prowadzić pamiętnik, by lepiej znosić wewnętrzne odczucia. Przyjemnie było u cioci w Chorwacji. Trochę pozwiedzałam, ale głównie spędziłam dni na zwykłych rozmowach, które mi pomogły w walce z przeszłością. Niestety, lecz wakacje się skończyły. Czas na szkołę. Oby obeszło się bez wpadek.
Gdy znalazłam się w auli, wszyscy uczniowie zajmowali swoje miejsca. Nauczyciele również dotarli. Nie chciałam się wyróżniać, więc usiadłam gdzieś z tyłu. Akurat za mną był Rhodey i Tony. Tego pierwszego zniosę, lecz z Tony’m nie miałam ochoty rozmawiać. Wszystko przez te porwanie, co nam się przytrafiło. Wolałam go nie wciągać w kłopoty. Zresztą, przypominał mi tylko o bólu. Bólu straty.

Dyrektor Nara: Witam w nowym roku szkolnym uczniów oraz całą radę pedagogiczną. Mam nadzieję, że nowi w naszych murach nie poczują się źle. Wiadomo, że w pierwszym tygodniu będziecie zagubieni, ale liczę, iż starsi koledzy wam pomogą w zaaklimatyzowaniu się… Wiedza czeka, żebyście ją zgłębili. Powodzenia

Dyrektor zakończył swoje przemówienie i rozpoczęła się część artystyczna. Na scenę weszły dziewczyny, tańcząc w rytm hip hopu. Musiałam przyznać jedno. Podobało mi się.

**Tony**

W końcu mogłem zobaczyć Pepper. Ponownie mogliśmy być we trójkę razem, choć zależało od przydziału klas. Po akademii, cały tłum nastolatków podszedł pod tablicę ogłoszeń. Tam mieliśmy wywieszone rozpiski o klasie. Trafiłem na Rhodey’go i profesora Kleina. Szukałem też rudej na liście. Aha! Znalazłem ją! Teraz pozostały jedynie szafki. Jeśli natrafimy na numerki obok siebie, wszystko będzie takie, jak dawniej. Jednak ona stała od nas, jak najdalej mogła.

Tony: Pepper!
Rhodey: Nie krzycz, bo to nic nie da
Tony: Dlaczego mnie traktuje, jak wroga?
Rhodey: Nie tylko ciebie
Tony: Ale z tobą utrzymywała kontakty. Przez cały jej wyjazd wiedziałeś, co robiła, a ja nic
Rhodey: Tony, ona ma ważny powód
Tony: Gdybym wiedział, dałbym spokój
Rhodey: A jednak nie jesteś w stanie o niej zapomnieć
Tony: Chciałbym mieć możliwość, by porozmawiać z nią na osobności
Rhodey: Musisz być cierpliwy
Tony: Tyle czekałem, aż znowu… Rhodey, powiedz coś, żeby znowu było, jak dawniej
Rhodey: Straciła matkę
Tony: Wiem
Rhodey: Nic nie będzie, jak kiedyś
Tony: Chyba masz rację
Rhodey: Ej! Głowa do góry. Jeszcze kiedyś porozmawiacie na spokojnie, a teraz chodź. Musimy wziąć kluczyki
Tony: Zgoda

Poszliśmy do klasy fizycznej, gdzie na stole leżał worek z kluczami. Zostały dwa ostatnie. Przypadkowo dostaliśmy obok siebie.

**Pepper**

Miałam pecha. Stark był w tej samej klasie. I to ze mną! Nie powinnam po nazwisku mówić o swoim dawnym przyjacielu, z którym spędziłam wiele lat. Dopóki rany się nie zagoją, nie zbliżę się do niego.
Kiedy sprawdziłam lokalizację szafki, on też tam był, ale nie sam, bo z Rhodey’m. Obok mnie miał czarnoskóry, a “wróg” również zlokalizował uczniowski schowek blisko nas. Pech mnie dziś nie ominął.  

[4] Zapomnij i nigdy do bólu nie wracaj

0 | Skomentuj

[4] Zapomnij i nigdy do bólu nie wracaj




**Maria**


Lekarz uspokoił nas, że dzieciom nic nie dolegało. Po prostu musiały odpocząć, co też tyczyło się Tony’ego. Współczułam dziewczynce, bo ciągle płakała. Ciągle słyszałam, jak szlochała w sąsiedniej sali. Virgil starał się ją uspokoić, lecz nie było to łatwe. Do szpitala dołączyła też Roberta, która od razu poszła zobaczyć się ze swoim synem. Ja za to musiałam porozmawiać ze specjalistą, czy aby na pewno wszystko grało.


Dr Yinsen: Myślałem, że będzie gorzej, ale obyło się bez ran
Maria: Nie licząc zniszczonej psychiki dzieci i śmierci Patricii
Dr Yinsen: Zaraz podam Pepper leki nasenne. Powinna zasnąć, a nie ciągle płakać. Wiem, co przeżywa, lecz nie może ciągle unikać kontaktu nawet z własnym ojcem. Nie odezwała się ani jednym słowem
Maria: Biedna…  A tak poza zmęczeniem, nic im nie dolega?
Dr Yinsen: Sprawdzałem i nie zauważyłem żadnych obrażeń
Maria: A Tony?
Dr Yinsen: Już dostał leki, dlatego zasnął. Powiedział mi, co widział i czuje się z tym źle. Obwinia za tę tragedię, a nie powinien
Maria: Taki już jest. To w końcu jego przyjaciółka najbardziej ucierpiała
Dr Yinsen: Długo się znają?
Maria: Można powiedzieć, że całe życie


**Pepper**


Nie mogłam przestać płakać, a zasnąć też nie miałam zamiaru. Nawet, gdyby wpakowali mi mnóstwo tabletek na sen, nie zamknę oczu. Nie zamknę ich, dopóki przed oczami będę miała martwe ciało mamy. Uratowała Tony’ego, poświęcając się. Czy było warto? Mam wybaczyć jej taką głupotę? Zginęła dla jednego życia. Tatuś starał się coś do mnie mówić, ale go nie słuchałam. Nie chciałam bardziej cierpieć. Zamknęłam się w sobie, licząc na chwilę samotności.


Virgil: Córciu, wiem, że cierpisz. Proszę cię tylko, żebyś coś powiedziała… Pepper, moje słoneczko…
Pepper: Dajcie mi spokój
Virgil: Ja też cierpię, wiesz? Też ją straciłem, ale musimy być dzielni. Ona chciała was ochronić i…
Pepper: Dość! Nie mów mi o tym! Psiestań!
Virgil: Skarbie mój, zaśnij wreszcie i zapomnij… Będziesz bardziej cierpiała, jeśli wciąż spróbujesz do tego wracać
Pepper: Tato, ja… Ja nie mogę…
Virgil: Cii… Już nie płacz. Jestem tu. Razem przez to przejdziemy


Poczułam kolejną falę łez i wypłakałam się w jego ramię. Przytulił mnie dość mocno, aż poczułam jego niespokojne bicie serca. Mówił prawdę. Cierpiał. Jeśli mamy znieść stratę mamy, musimy być silni. Wspólnymi siłami przetrwamy.


**Tony**


Źle się czułem z tą myślą, że z mojej winy moja przyjaciółka straciła mamę. Nie tak miało być. Dlaczego każda historia nie może kończyć się szczęśliwie? Dlaczego mnie uratowała? Mogła tego nie robić. Miałem poczucie winy. Gdyby nas nie porwali, wrócilibyśmy do domu. A tak? Leżymy w szpitalu załamani. Nie wiedziałem, jak Rhodey znosił tę sytuację. Chciałem zobaczyć się z nim, ale doktorek przykuł mnie do łóżka. W sensie, że mnóstwo kabli było podpiętych wokół implantu. Udawałem sen. Niegrzecznie tak podsłuchiwać, lecz pragnąłem stąd uciec.


Maria: Kiedy mogą wrócić do domu?
Dr Yinsen: Raczej już jutro będą wolni, bo na razie muszą odpocząć
Maria: Mam nadzieję, że już nigdy więcej nikt nie spróbuje ich porwać
Dr Yinsen: A w jakim celu zostali porwani?
Maria: Bo Maggia chciała pieniędzy. Nic wielkiego
Dr Yinsen: Nic wielkiego? A jednak nie do końca masz rację
Maria: To znaczy?
Dr Yinsen: Musiało chodzić o coś więcej
Maria: Howard będzie się tłumaczył, jeśli coś namieszał
Dr Yinsen: O wilku mowa

Ostrożnie zerknąłem, upewniając się, że tatuś przyszedł w odwiedziny. Lepiej późno, niż wcale, ale ostatnio rzadko się pojawiał w domu. Zawsze wymówką była praca. Obróciłem się na lewą stronę, chwytając bardziej za kołdrę, zasypiając.
**Pepper**


W końcu ochłonęłam, przestając się mazać. Musiałam wytrwać jedną z najtrudniejszych prób w moim życiu. Tata dał mi kartkę oraz długopis. Na jednej stronie miałam napisać jedno słowo, które będzie obietnicą. Długo główkowałam nad wyrazem. Postanowił ułatwić zadanie, zaczynając zapisywać swoją przysięgę.


Pepper: Nadzieja?
Virgil: Tak, Pepper. Obiecuję ci nigdy nie zwątpić i pomóc ci żyć, że wszystko jakoś się ułoży
Pepper: I to zawiera twoje sjowo?
Virgil: Dokładnie, córciu. Teraz twoja kolej… Masz czas
Pepper: Właśnie myślę
Virgil: Coś dla ciebie bardzo ważnego
Pepper: Hmm… Chyba juś wiem


Chwyciłam za długopis, kreśląc literki na odwrocie skrawku papieru.


Virgil: Zapomnienie? Myślisz, że dotrzymasz złożonej przez siebie obietnicy?
Pepper: Chcie tego, a wiesz… dlaciego?
Virgil: Opowiadaj
Pepper: Bo mówiłeś, zie mam ziapomnieć 

[3] Zasadzka

0 | Skomentuj

[3] Zasadzka

**Pepper**


Poznałam cel porywaczy. Chcieli mnóstwo pieniędzy. Aż dziesięć milionów? Chyba nie sądzą, że tyle dostaną. Do tego chciałam krzyczeć, widząc mamę na linii ognia. Co ona tu robiła? Dlaczego tatuś jej nie zatrzymał? Nie mogłam pozwolić, by zginęła. Nie wiedziałam, co było gorsze. Słuchanie tych gości w maskach, czy strach o nią? Musiałam zachować spokój. Skoro chłopaki siedzieli nadal cicho, również nie mogłam się odzywać.


Unicorn: Masz kasę?
Patricia: Nie mam, dlatego chcę negocjować warunki
Unicorn: Nie ma mowy! Jak nie dostaniemy tego, co chcemy, chłopak zginie… Będzie przestrogą dla was


Zaczął mierzyć w Tony’ego. Bałam się podwójnie. Strach na tyle wzrósł na sile, że miałam ochotę wziąć coś ostrego i walnąć ptasiego móżdżka w łeb. Jednak zmieniłam swój zamiar, obserwując sytuację. Widziałam, że załadował broń. Mógł wystrzelić w każdej chwili.


Patricia: Zostaw ich! Oni są niewinni!
Unicorn: Szef kazał porwać dzieciaki. Są idealnymi zakładnikami na dawnego handlarza bronią, tajnego agenta i pilota wojskowego
Patricia: Cholera! Macie nas w garści. Powinniśmy wam dać pieniądze, gdybyście dali więcej czasu, dlatego przyszłam tu bez wiedzy agentów
Unicorn: A jednak zostaliśmy otoczeni. Hmm… To zmienia postać rzeczy
Patricia: Czyli?
Unicorn: Zabiję dzieciaka
Patricia: Nie!


Zakryłam twarz. Nie chciałam patrzeć na to. Schyliłam głowę, patrząc w dół. Na podłogę spadło kilka kropelek krwi. Kto oberwał? Wszystko stało się jasne, gdy usłyszałam cichy jęk.


Pepper: Mamo? MAMO!
Unicorn: Cóż… To było głupie… Lepiej nie próbujcie żadnych sztuczek, a włos wam z głowy nie spadnie
Pepper: MAMO!
Unicorn: Przestań krzyczeć! Dołączysz do niej… Niepotrzebnie rzucała się w stronę strzału, ratując tego bachora


Milczenie? Jak mam zachowywać się cicho po tym, do czego doszło? Potrzebowała lekarza. Musi żyć, ale… Ona nie ruszała się. Nic nie mówiła. Byłam przerażona. Bałam się, co jeszcze może się wydarzy. Tatusiu, uratuj nas.



**Virgil**


Usłyszałem głośny strzał. Raczej ten nie chybił, a szpieg zaraportował po raz kolejny obrót spraw. Patricia została postrzelona w klatkę piersiową. Musiałem wezwać jednostki do pomocy medycznej. Zadzwoniłem do najbliższego szpitala, by wezwali pogotowie na miejsce zdarzenia. Maria z tego strachu znowu zbladła. Dobrze, że żona Davida pomagała jej ustać na nogach.


Roberta: Co się stało? Do kogo strzelali?
Virgil: Są ranni… Patricia oberwała, bo grozili śmiercią jednemu z dzieci. Muszę teraz zaatakować
Maria: Które chcieli zranić dziecko? Mierzyli w Tony’ego?
Virgil: Możliwe, że tak…  Drużyna Alfa i Bravo, macie otoczyć budynek… Agenci z grupy Delta, rozwalcie główne wejście
Roberta: Nie lepiej uderzyć później?
Virgil: Tracimy tylko czas… Antyterroryści na pozycje! Gotowi na szturm za pięć… cztery… trzy… dwa… jeden! Do ataku!


Wysadzili główne wejście, wkraczając do środka magazynu. Obserwowałem na podglądzie, co widzą. Przy okazji one też mogły zauważyć, co się działo. Ze wszystkich stron dochodziły strzały w zamaskowanych terrorystów. Padali na podłogę z łatwością. Drużyny skumulowały atak w samo centrum zakładników. Przestępcy zaczęli uciekać w popłochu, że nie każdego udało się złapać. Tylko jeden pozostał. Jakiś gościu z rogiem. Pierwszy raz miałem z nim do czynienia. Posłużył się Pepper jako żywą tarczą.


Pepper: Tato?
Virgil: Córciu, zaraz będzie po wszystkim. Bądź dzielna
Pepper: Boje sie
Virgil: Pepper, spokojnie… Jestem tu… Uwolnij ją!
Unicorn: Najpierw kasa
Virgil: Nic nie zdziałasz w pojedynkę. Jesteś otoczony

Machnąłem ręką jako znak do ostrzału wroga. Moja kruszynka zrozumiała, co należało zrobić. Padła na ziemię, chroniąc rękami swoją głowę. Zuch dziewczynka. Tym atakiem przestraszyliśmy członka Maggi. Oby więcej się nie pokazywał.
Gdy zapanowaliśmy nad sytuacją, zabrałem córkę na ramionach z dala od magazynu. Pozostałe dzieci zostały zabrane do rodziców przez innych agentów FBI. Wraz z karetkami oraz policją pojawiły się media. Żałowałem, że nie mogłem pomóc żonie. Zmarła. I jak mam to powiedzieć rudej? Zabrałem ją do szpitala, bo była bardzo roztrzęsiona. Na szczęście nie skrzywdzili mojej księżniczki. Gorzej sytuacja wyglądała z Tony’m, ale Maria wiedziała, że tak będzie. Za to Rhodey do końca zachował się odważnie. Za pozwoleniem prawniczki wziąłem go w te same miejsce.


**Roberta**


Udało się. Wszystko się skończyło dobrze. No prawie, bo podobno żona Virgila zginęła. Rana wyglądała na zbyt głęboką i wykrwawiła się. Biedna, Pepper. W tak małym wieku stracić matkę. Naprawdę współczułam dziewczynce. Rhodey też powinien zostać przebadany przez lekarzy dla pewności o braku zagrożenia.
Kiedy karetki odjechały na sygnale, zajęłam się innym problemem. Telewizja oraz dziennikarze byli ciekawi całego zajścia. Zadawali mnóstwo pytań, otaczając mnie mikrofonami i kamerami. Ich wścibskość doprowadziła do tego, że bardzo się wkurzyłam. Chciałam im dać nauczkę.


Roberta: Jeśli nie zostawicie nas w spokoju, pozwę wszystkich, który będą naruszać prywatność. Znajdźcie inny temat, bo inaczej marnie skończycie, a jako prawniczka wiem, co mówię


Rzuciłam mikrofonem o ziemię, zaś w kamerze stłukłam ekran. Nalegali na odpowiedź przynajmniej na jedno pytanie. Nie zgodziłam się, rozwalając kolejne urządzenie, które walnęło na tyle mocno, że wydało nieznośny pisk.


Roberta: Nadal macie jakieś pytania? Dobrze wam radzę… Odczepcie się


Groźby zadziałały. Pojechali z miejsca zdarzenia. Agenci mi podziękowali za uciszenie sprawy z porwaniem, bo dla jednego z nich była to dość delikatna sprawa. Zrozumiałam to, bo Virgil też musiał znieść ten bolesny cios.
Nagle zauważyłam, jak nadjechał jakiś samochód. Chyba Howarda, jeśli pamięć nie myli. Tak. Zgadłam.


Roberta: Co tu robisz? Nikogo nie ma
Howard: Dopiero teraz mogłem przyjechać. Słyszałem, jak mówili o jakimś porwaniu. Powiedzieli, że jakieś dzieci zostały porwane. Od razu chciałem zadzwonić do Marii, ale nie odbierała
Roberta: Spóźniłeś się
Howard: Jak bardzo?
Roberta: Już jest po wszystkim. Zostali uwolnieni i zabrani do szpitala
Howard: Poważnie? A nic im nie jest?
Roberta: Chyba nie… Dowiesz się, jak tam pojedziesz. O ile nie spóźnisz się po raz drugi
Howard: Przepraszam… Miałem pilne spotkanie
Roberta: Twój syn mógł zginąć, a ty nie mogłeś tego odwołać?! Co dla ciebie jest ważniejsze? Twoja rodzina, czy firma?
Howard: Rodzina
Roberta: Lepiej przemyśl to, Howard


Pożegnałam się z nim, prosząc jednego z agentów o podwózkę do szpitala. Dokładnie wiedział, gdzie mogli być zabrani.  

[2] Trzy życia

0 | Skomentuj
[2] Trzy życia

**Pepper**


To było złe. Bardzo złe. Tak fajnie się bawiliśmy, a tu jakieś typki w maskach nas zabrali. Pamiętałam jedynie jakiś gaz, aż wszyscy zasnęli po nim. Nie wiedziałam, gdzie jesteśmy. Najważniejsze, że nikt nie panikował. Siedzieliśmy cicho. Po co się do nich odzywać? Ja wiedziałam jedno. Tatuś nas ocali. Obiecał mnie chronić oraz mamę. Jeszcze nic nie powiedzieli. Nie zdradzili swojego celu. Dlaczego nas zabrali? Dopiero jeden dziwak, co miał taki dziwny róg podszedł do nas.


Unicorn: Wkrótce będzie po wszystkim. Dostaniemy kasę i wrócicie do domu, jasne?

Potakiwaliśmy głową na znak zgody. Nikt nie chciał rozmawiać, a Tony mocno zbladł. Próbowałam go uspokoić.


Pepper: Ej! Nie bój się. Nic nam nie bedzie
Tony: Wiem, ale… Źle sie ciuje
Pepper: To musiś wytrzimać, okej?
Tony: Splubuje
Pepper: Rhodey, a ty?
Rhodey: Dobzie… Nic mi nie jest
Pepper: Znajdą nas, a teraz cicho


Wskazałam gestem na usta i milczeliśmy. Oboje umieli usiedzieć w milczeniu.


**Virgil**


Musiałem powiadomić żonę o tym, co się stało. Po dwóch godzinach od wysłania wiadomości pojawiła się razem z przyjaciółkami. Nie ukrywały zmartwienia. Próbowałem jakoś wymyślić plan, by odbić dzieciaki z rąk Maggi. Nie znałem ich motywu działania, ale Pepper będzie dzielna. Nauczyłem ją, co robić w takich sytuacjach. Kluczem było milczenie.
Gdy podbiegły do agentów zdenerwowane, postanowiłem wyjaśnić, jak panowaliśmy nad sytuacją.


Virgil: Na razie nie otrzymaliśmy żadnych żądań. Mogą chcieć pieniędzy lub czegoś innego. W każdym bądź razie, nie strzelali. Nikt nie został ranny
Maria: Pracujecie, żeby ich uwolnić?
Virgil: Robimy, co się da. Wysłałem jednego szpiega na zwiad. Ma dowiedzieć się, czy potrzebują pomocy medycznej
Patricia: Powiesz mi, po cholerę porwali całą trójkę?
Virgil: Kochanie, nie mam bladego pojęcia… Mario, czy wasza firma miała związek z przemytem broni?
Maria: Dość dawno temu, ale już tego nie robimy. Skupiamy się na technologii, pomagającej ludziom
Virgil: Hmm… Coś mi się wydaje, że są pamiętliwi
Maria: Mają kojarzyć dziesięć lat wstecz? To już jest dziwne
Virgil: Spokojnie. Sytuacja jest pod kontrolą
Roberta: Moja rodzina jest czysta. Nic nie mieliśmy z nimi wspólnego
Virgil: Mylisz się… Walczyli o uzbrojenie wojskowe, a najlepiej dorwać pilota ze Stanów i go zaszantażować
Roberta: Niemożliwe. Przecież… Przecież David powiedziałby, gdyby coś się działo
Virgil: Wszyscy mają sekrety
Maria: Więc mogą skrzywdzić dzieci?
Virgil: Mogą spróbować


Nagle usłyszałem strzały. Nie mogły nikogo trafić, bo były mierzone w sufit. Szpieg potwierdził brak ofiar, ale jeden maluch dziwnie się zachowywał. Zaczynał być niespokojny. Musieliśmy działać szybko, ale niezbyt pochopnie.


Virgil: Mamy problem
Patricia: Jaki? Coś im zrobili?! Gaj mi giwerę, a wykończę te szumowiny!
Virgil: Ej! Ej! Patricio, nie bój się. Po prostu maluch Marii jest zdenerwowany
Maria: Tony? Co z nim?
Virgil: Wygląda na przerażonego. Jeśli nie odbijemy ich szybko, sprawa się skomplikuje
Roberta: A macie jakiś plan?
Virgil: Najpierw dowiedzmy się, czego żądają


I jak na wezwanie odezwał się anonimowy komunikat.



Mamy dzieciaki. Jeśli nie spełnicie naszych żądań, jedno z nich umrze. Wybierajcie. Trzy życia… Trzy szanse… Trzy wybory… Dajcie dziesięć milionów i będzie po krzyku



Virgil: Zwariowaliście?! Nie mamy tyle!
Maria: Dajcie dwa dni!


Nie negocjujemy! Macie dobę!


Maria: Zgoda


Porywacze się rozłączyli. Czy ona sądzi, że tyle nazbieramy kasy? To niemożliwe, a nawet, gdyby miała tyle, oni nie wywiążą się z umowy. Będą stawiać kolejne warunki, aż będą bezpieczni z dala od miasta i pościgu policji. Tak działają terroryści. Oby nasze pociechy zniosły tę presję.
Gdy otrzymałem kolejny raport od agenta, zdołał poznać kryjówkę ludzi Nefarii. Patricia miała zamiar działać na własną rękę. Nie mogłem jej na to pozwolić. Chwyciłem za rękę, żeby ją zatrzymać.


Virgil: Co ty wyprawiasz?! Zostań tu!
Patricia: Muszę ich ratować! Nie dadzą rady z nimi!
Virgil: Ty też nie!
Patricia: Wątpisz w moje umiejętności? Poradzę sobie, Virgil
Virgil: Nie chcę cię stracić. Musisz czekać
Patricia: Jak długo? Jak długo mają tam być zakładnikami?! Nie mogę pozwolić, by stała im się krzywda!
Virgil: Zostań… Zaraz wyślę speców i dadzą nam działać
Patricia: Nie będę tu stać i nic nie robić!
Virgil: Patricio, stój!


**Patricia**


Pobiegłam w stronę magazynu. Nie bałam się tych typków. Chciałam zapewnić maluchom bezpieczeństwo. Jako jedyna byłam w stanie coś zdziałać. Nie czekałam na antyterrorystów. Sama negocjowałam z oprychami. Czy mądrze? Czas pokaże.  
© Mrs Black | WS X X X