Part 239: Zjarana kapela

0 | Skomentuj

~*Godzinę później*~

**Ivy**

Wszystko miałyśmy gotowe. Kupiłyśmy alkohol na ten wieczór oraz szampan, który miał nie zaszkodzić łobuzom. Męskie towarzystwo świętowało w domu Rhodesów, zaś my poszłyśmy kilka metrów dalej do starej fabryki. Jak się później dowiedziałam, była połączona z domem, więc nie było problemu wejść tam. Zapukałyśmy do drzwi.

**Pepper**

Nic z tego nie rozumiałam. Te dane nie miały żadnego powiązania z logiką. Wyspa zatonęła kilkaset lat temu? Coś tu nie pasuje albo ktoś sfałszował raport. Próbowałam powiązać elementy w całość. Na dodatek ktoś dobijał się do drzwi. Poszłam sprawdzić, czy mój syn w końcu odnalazł drogę do domu. Byłam w szoku, widząc panią Rhodes z Ivy.

Gen. Stone: Cześć, Pepper. Możemy wejść?
Pepper: Eee... Co wy chcecie zrobić?
Roberta: Faceci chleją, a my nie będziemy gorsze
Pepper: W sensie, że Tony też?!
Roberta: Oj! Uspokój się. Rhodey chyba wie, żeby nie przesadzić
Gen. Stone: Po alkoholu nie zdołają się pohamować
Pepper: Masz rację, Ivy. To wejdźcie... Wybaczcie za bałagan, ale czegoś szukałam

Szybko schowałam dokumenty i wyłączyłam komputer. Miałam jeszcze czas na szczegółowe zaplanowanie misji ratunkowej. Dziś wieczór panieński. Tego nie mogę przegapić. Postawiły wino i szampan na stół. Nalałam im do kieliszków, choć brakowało mi szkockiej do picia.

Pepper: Wznieśmy toast za ten wieczór. Za Ivy i jej przyszłe małżeństwo
Pepper, Roberta: ZA IVY!
Gen. Stone: Ciekawe, jak oni się bawią
Pepper: Niech spróbują brudnych sztuczek, a pożałują, że się urodzili
Gen. Stone: Jakich brudnych?
Pepper: Możemy się spodziewać wszystkiego po nawalonym towarzystwie
Roberta: Hahaha! Kretyni... Co chcecie robić?
Gen. Stone: Ostatni dzień wolności
Pepper: Ha! I tak będziesz rządzić. To faceci mają się podporządkować
Roberta: Pepper, nie wiedziałam, że z ciebie taka feministka
Pepper: Oj! Nie pozwolę takim bezmózgim chłopom królować w domu... Nie chcę się chwalić, ale dominuję w łóżku
Gen. Stone: Hahaha! Widzę, że nie jestem jedyna z takim podejściem... Co Tony na to?
Pepper: Nie ma nic do gadania
Pepper, Gen. Stone, Roberta: HAHAHA!
Gen. Stone: Myślicie, że dobrze robię?
Roberta: Kochana, wy się kochacie i chcecie być ze sobą, tak?
Gen. Stone: No tak
Roberta: Więc ciesz się dzisiejszym wieczorem, bo jutro będziesz inną kobietą.

**Tony**

Wypiłem zaledwie dwie szklanki szkockiej i czułem się dobrze. Rhodey miał tyle energii, aż zapragnął tańca. Jednak razem z Davidem wpadliśmy na lepszy pomysł. Zaprosiliśmy dodatkową duszę do towarzystwa. Poczęstowaliśmy przyjaciela ojca Rhodey'go jedną szklanką trunku i chciał z nami się bawić.

David: Ostatni raz możesz nacieszyć się swobodą w piciu, bo potem twoja żonka umili ci życie, zamykając alkohol do barku na kluczyk
Rhodey: Raczej taka nie będzie... Tony, trzymasz się jakoś?
Tony: Jest zajebiście! Chodźmy im urządzić karaoke!
Rhodey: Hmm... Szalony pomysł, ale podoba mi się
David: Też jestem za
Agent Bernes: Nie wiedziałem, że tak będziecie się bawić
David: Rick, dajmy mu niezapomniany wieczór kawalerski. Niech śni się po nocach
Tony: To idziemy?
Rhodey: A masz propozycję piosenki?

Szepnąłem im na ucho, ale wiedziałem, że nikogo więcej poza nami nie było. Znali ten utwór, więc mogliśmy zaprezentować go naszym babom. Hehe! Będzie się działo! Wyszliśmy po cichu z domu na palcach, skradając się do fabryki. Przeszliśmy przez tylne wejście, pukając z grzecznością. Słyszeliśmy, jak dość cicho grała muzyka. No nic. My to poprawimy. Akurat otworzyła nam Ivy. Czas na przedstawienie.

Gen. Stone: Coś się stało? Skończyliście się bawić?
Rhodey: Hey, I just met you!
Rhodey, Tony: AND THIS IS CRAZY!
Tony: But here's my number!
Tony, Rhodey, David, Agent Bernes: SO CALL ME MAYBE!!
Pepper: A co to za kapela?
Gen. Stone: Hahaha! Wasi... Au! Nasi dżentelmeni
Pepper: Zjarana kapela! Jeest!

Lekko uchyliła drzwi i trafiliśmy na większą publiczność. Nie zauważyłem, jak zabrały nas do środka, ciągnąc za krawaty. Włączyły głośniej muzykę, którą śpiewaliśmy i zaczęły tańczyć obok nas. Nigdy nie potrafiłem ruszać się według rytmu, ale kilka promili i byłem mistrzem parkietu. Przez chwilę chciałem dorwać się do Ivy. Podszedłem do niej od tyłu, obejmując delikatnie, lecz szybko oberwałem w pysk od własnej żony. Wtedy straciłem czucie w nogach i chyba czymś oberwałem w głowę.

~*Następnego dnia*~

**Rhodey**

Ja pierdziele! Moja głowa! Ile ja piłem?! Chyba przesadziłem. Tata sam wstał, łykając aspirynę. Tony nie mógł nawet się ruszyć i to go najbardziej bawiło, a nasz gość zniknął. Czułem, że coś miałem na twarzy. Sprawdziłem ręką. Szminka?!

---**---

IMAA inaczej nadal trwa, ale mam dla was ważny komunikat. Zakończyłam inne opowiadania o blaszaku. Głównie mamy "W poszukiwaniu przeznaczenia", "Ghost", "It's too late- pamiętniczki Pepperony" oraz "Przypadkowe przeznaczenie" (równolegle pisane z obecnym tasiemcem). Mam nadzieję, że nikogo nie zanudzę na śmierć, ale tak to już jest, gdy Katari nie ma życia, a żyje pisaniem. Życzę wytrwałości, bo jeszcze wiele przed nami.

Part 238: Żyj, póki masz czas

0 | Skomentuj

**Pepper**

Brak zasięgu? Przecież nie zapowiadali żadnych przerw w dostawie prądu, czy o możliwej awarii. Widocznie Tony miał jakiś problem. Próbowałam dodzwonić się z pięć razy. Coraz bardziej bałam się, bo zwykle odpowiadał po trzecim sygnale. Dopiero za szóstym razem uzyskałam połączenie. Nie dał mi dojść do słowa. I dobrze. Niech sam się tłumaczy.

Tony: Pep, przepraszam... Zepsułem komórkę... Rhodey wraca do domu... Zobaczymy się niebawem
Pepper: Tony?
Tony: Tak?
Pepper: Co z jego narzeczoną?
Tony: Biorą ślub
Pepper: Jeju! Kiedy?
Tony: Jutro
Pepper: Poważnie? Wow!
Tony: Tak... Kończę już... Do zobaczenia
Pepper: Tony!

I jak na złość znów padł zasięg. Nawet nie zauważyłam, że coś zrobił z telefonem. Rhodey chyba nie jest zachwycony tak szybką ceremonią ślubu. Widocznie Ivy ma ważny powód. Czy to ma coś związanego z bliźniakami?

**Katrine**

Leniwie otwierałam oczy, dostrzegając ojca blisko mnie. Ledwo czułam ramię, a on nie pozwalał na żaden ruch. Dziwne. Byłam po strzelaninie? Przez kogo? Wszystko zaczęłam kojarzyć, zerkając na zakrwawione opatrunki oraz bandaże na stole. Leżałam w salonie, skąd mogłam usłyszeć, gdyby ktoś wchodził do domu.
Nagle usłyszałam, jak ktoś użył dzwonka od drzwi. Moim oczom ukazał się Matt, który bez problemu został wpuszczony. Chciałam wtulić się w niego, lecz przez ból musiałam się pohamować.

Duch: Macie niewiele czasu. Viper może wrócić w każdej chwili
Katrine: Tato, co jest grane?
Duch: Nie przejmuj się. Tu nie chodzi o ciebie tylko o niego
Matt: O mnie?
Duch: Ona nienawidzi twojej rodziny i zrobiłaby wszystko, by was zabić
Katrine: Nie pozwolę jej na to
Duch: Ty nigdzie nie możesz się ruszać
Matt: Katrine! Masz nic nie robić! Bez ruchu!
Katrine: Nie pozwolę... na kolejny rozlew... krwi
Duch: Katrine!

Upadłam na podłogę, a z rany sączyło się coraz więcej krwi. Słabłam z każdą próbą zwykłego oddechu. Oboje starali się mi pomóc, tamując krwawienie.

Matt: Kto cię skrzywdził, Katty?
Katrine: Nie... martw... się... Przeżyję
Matt: Musi ją zobaczyć lekarz!
Duch: Nie panikuj. Viper załatwi sprawę
Matt: A może najpierw mnie zabije?
Duch: Hmm... Nie mój problem
Matt: Słucham?!
Duch: Żartowałem
Katrine: Tato... proszę
Duch: Nie możesz umrzeć
Katrine: Przecież... nie umieram
Duch: Gdyby nie twoja bezmyślna matka,  z Hydry nikt nie strzeliłby w ciebie!
Katrine: Jest dobrze
Matt: Nie pozwolę, żeby się wykrwawiła!
Duch: Poczekajmy na nią
Viper: Tak bardzo się stęskniliście? Urocze

Z rękawa wyjęła sztylet. Nie miałam ochoty patrzeć na kolejną czerwoną ciecz, co tym razem miała spływać po ciele mojego chłopaka. Musiałam coś zrobić. Ostrożnie ruszyłam się w bok, lecz nic to nie dało. Dłużej nie wytrzymałam, tracąc przytomność. Słyszałam przez chwilę jakieś krzyki. Potem cisza.

**Ivy**

Rhodey zgodził się z podjętą decyzją. Nawet jego rodzina i najbliższy mu przyjaciel również popierał przedwczesny ślub. Wszystko przez maluchy. Coraz mocniej kopały. Oba na raz! To istna paranoja! Chcą, żebym osiwiała przed uroczystością? Odbiło im. Musi to być chłopczyk z dziewczynką. Kłócą się o pierwszeństwo. Gładziłam ręką brzuszek, starając się je uspokoić.

Gen. Stone: Cii... Jeszcze macie czas. Nie szarpcie się tak
Rhodey: Oboje cię męczą?
Gen. Stone: Ech! Oboje
Rhodey: Dlatego dobrze robimy, planując do przodu
Gen. Stone: To nie moja... Au! To nie moja wina, jakie są niecierpliwe... Tony, czy twoja żona też tak cierpiała?
Rhodey: Ej! Ona mówi do ciebie
Tony: Przepraszam... Po prostu nie mogę uwierzyć, że jutro wasz najważniejszy dzień w życiu
Rhodey: Się porobiło. Hahaha! Tony, może urządzimy dzisiaj taki mały wieczór kawalerski?
Gen. Stone: Mowy nie ma! Przeżyjecie bez tego
Roberta: Ivy ma rację, a ty chyba nie możesz pić
Tony: Zależy
Roberta: Tony, dobrze wiesz, że...
Rhodey: Kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził
Roberta: David, co ty o tym sądzisz?
David: Niech świętują
Tony: Ha! Wygraliśmy
David: Ale ze mną
Rhodey: Chyba starczy na trzech
Roberta: Och! W takim razie, my też
Gen. Stone: A dzieci?
Roberta: Szampan bezalkoholowy nie powinien stanowić problemu

Zaśmiałam się z tego pomysłu, choć coś czułam, że następnego dnia będą żałować. Przynajmniej ostatni raz zabawię się, jak singielka, bo zaręczyny zawsze mogłam zerwać. Ostatnia noc na podjęcie decyzji. Ostatnia noc.

Part 237: Na własną rękę

0 | Skomentuj

~*Pół godziny później*~

**Pepper**

Obudziłam się, otwierając oczy. Próbowałam zorientować się, gdzie byłam. Siedziałam w aucie i zapomniałam, dokąd miałam jechać. Okropnie bolała mnie makówka. Co się stało? Masowałam pulsującą łepetynę, aż dostrzegłam, jak ktoś szedł w moją stronę. Czy to ona tak walnęła z impetem we mnie? Możliwe.
Gdy znalazła się dostatecznie blisko, rozpoznałam twarz. Viper?

Viper: Przepraszam... Nie chciałam w panią uderzyć... Ty? Patricia Potts?
Pepper: Ach! Kiedyś... Czemu próbowałaś... mnie zabić?
Viper: Nie próbowałam. Tak się składa, że jechałam porozmawiać z twoim synem, ale przypadkowo spotkałam ciebie. Hmm... Wszystko gra?
Pepper: Żyję... jeszcze
Viper: Uderzyłaś w kierownicę. Możesz mieć wstrząśnienie mózgu. Lepiej idź do szpitala, bo raczej w takim stanie nie mogę z tobą rozmawiać
Pepper: Mówiłam, że żyję. Ach! Co chcesz od Matta?
Viper: Ma zostawić Katrine w spokoju
Pepper: Przecież... Przecież Duch zgodził się
Viper: Ja nie jestem Duchem i nie pozwalam na seks przed ślubem. Dowiedziałam się, co on zrobił, dlatego niech zniknie z jej życia
Pepper: Chodzą razem do szkoły
Viper: Załatwię odpowiednie papiery i będzie uczyć się w domu
Pepper: Jesteś okropna

Ból głowy powoli przechodził, lecz słów, które skierowałam do niej pożałowałam, czując zimne ostrze przy skroni.

Viper: Chronię moją córkę przed popełnieniem straszliwego błędu. Lepiej pilnuj swojego syna, bo któregoś dnia za zły wybór trafi na stryczek
Pepper: Grozisz mu?
Viper: Tak, więc lepiej zrób coś z nim... Jeszcze raz wybacz za ten wypadek. Kiedy się spieszę, nie patrzę na innych uczestników ruchu
Pepper: Ja też, choć nie pamiętam, dlaczego jechałam
Viper: Chwilowa amnezja szybko przejdzie... Uważajcie na siebie
Pepper: My?
Viper: Cala twoja rodzinka

Odsunęła ostrze, chowając je do rękawa i wsiadła na motor. Próbowałam skojarzyć fakty. Wyjechałam z parkingu szpitalnego. Dlaczego? Zostawiłam ich tam samych. Musiałam mieć ważny powód. Jakiś... osobisty powód.

~* Kolejne pół godziny później*~

**Tony**

Poszedłem zobaczyć się z Rhodey'm. Niestety, ale lekarz zabronił wizyt. Zacząłem się martwić o przyjaciela. Czyżby jego stan się pogorszył? Roberta siedziała z Ivy, zaś pan Rhodes rozmawiał z jakimś agentem.
Nagle wyszedł lekarz z sali. Wszyscy chcieli znać informacje, czy był w bardzo złej kondycji.

Dr Yinsen: Więcej was nie było, prawda? Żartuję, lecz teraz powiem na poważnie... Rhodey może wrócić do domu
Tony: W końcu jakaś dobra wiadomość
Dr Yinsen: Powoli, Tony. Daj mi dokończyć
Tony: Przepraszam
Dr Yinsen: Dziś dostanie wypis i musi ktoś go dopilnować, by nie obciążał nogi. Musi być z nią bardzo ostrożny, więc żadnych misji
Roberta: Ile to ma potrwać?
Dr Yinsen: Pół roku
Tony: Nie wierzę... Nie! On będzie wściekły! Pół roku?!
Dr Yinsen: Spokojnie... Znowu nie dajesz dojść do słowa. Zamieniasz się w Pepper
Roberta, Gen. Stone: HAHAHA!
Tony: Naprawdę przepraszam
Dr Yinsen: Już skończ z tym... Pół roku mogłoby być, gdyby uszkodzenia odnowiłyby się na nowo
Tony: Czy... Czy to możliwe?
Dr Yinsen: Bardzo możliwe, lecz tydzień bezczynności wystarczy na zagojenie ran... I tyle w temacie
Roberta: Dziękujemy
Dr Yinsen: Gdyby... Gdyby coś się... działo. Och! Wybaczcie... Jeśli będzie działo się coś niepokojącego, niech wróci do szpitala

Ziewnął po raz kolejny i pozwolił nam wejść do sali. Pepper wciąż nie wróciła. Co jej tak zajmuje czas? Chciałem odwiedzić Rhodey'go, lecz moje uszy usłyszały dość podejrzaną rozmowę. Agent z kimś rozmawiał przez telefon.

Agent Bernes: Mówiłem, że jest szansa... Nie możesz działać na własną rękę... To zbyt niebezpieczne... Proszę cię... Nie rób tego

Zwykle, kiedy słyszałem te ostatnie słowa, od razu w głowie pojawiła się myśl, że Pep wpakowała się w kłopoty. Teraz było tak samo.

**Pepper**

Krótko rozmawiałam z agentem, bo chyba nie mógł powiedzieć wszystkiego. Trochę musiało minąć czasu, żeby przypomnieć sobie, co miałam za cel. Miałam szukać informacji o akcji na Tahiti. Planowałam misję ratunkową. Przydałaby się każda para rąk.
Po dotarciu do domu, nie usłyszałam żadnych oznak życia. Bałam się o syna, lecz nie znalazłam żadnych plam krwi. W salonie jedynie leżała kartka.


Przepraszam, że zniknąłem.
Miałem ważny powód
Matt
PS: Lily nie cierpi w zaświatach

Chyba faktycznie Viper miała odrobinę racji. Powinnam pilnować Matta. Ledwo wróciłam, a tu ucieczka. Wiedziałam, gdzie poszedł. Poszedł ją odwiedzić. Będą z tego kłopoty.
Nagle zadzwonił mój telefon. Tony? Co się stało?

Pepper: Masz wyczucie czasu
Tony: Wybacz... Chciałem powiedzieć...
Pepper: Ej! Coś cię przerywa
Tony: Wiem... Chodzi o Rhodey'go
Pepper: Co z nim? Tony?
Tony: On...
Pepper: Halo! Jesteś tam? Tony!

Part 236: Jaszczur interweniuje

0 | Skomentuj

**Matt**

Chyba zapomniałem wyłączyć telewizor, nim poszedłem spać. Bzdura! Od wyjścia rodziców nie zszedłem ani razu po schodach. Bałem się, że to jakiś włamywacz. Jednak prawda była o wiele gorsza. Na kanapie siedział jakiś jaszczur.
Nagle poczułem piekielny ból, przeszywający moje ciało. Uczucie, jakby ktoś próbował wyrwać mi serce. Ta postać właśnie chciała do tego dopuścić. Myślałem, że śniłem. Uszczypnąłem się w rękę, lecz nadal czułem ból. Był zbyt prawdziwy, by zaliczał się do snu.

Matt: Kim... jesteś? Czego... Czego... chcesz? Ach!
Strażnik: Spotkaliśmy się kiedyś. Nie przypominasz sobie, bo skasowałem wszystkie wspomnienia związane z Makluańczykami, a zjawiłem się przez twoją rodzinę
Matt: Aaa! Co?!
Strażnik: Pamiętacie o Lily, dlatego tu jestem... Musicie znowu zapomnieć i zacznę od ciebie
Matt: Aaa! Dość! Zabijesz... mnie
Strażnik: Hmm... Coś jest nie tak. Ta część wspomnienia jest połączona z twoim sercem... Masz rację, Matt. Mogę cię zabić
Matt: Aaa!
Strażnik: Ale nie zrobię tego

Zaprzestał używania swojej mocy. Poczułem ulgę, choć bałem się o rodziców. Też o niej pamiętają. Nie mogłem pozwolić na zrobienie im krzywdy. Wziąłem głęboki wdech, oddychając. Potem mogłem spokojnie nabrać powietrza do płuc.

Strażnik: Przepraszam, Matt. Chciałem tylko usunąć wspomnienia, bo utrata kogoś bliskiego jest śmiertelnym ciosem. Zresztą, żyłbyś z poczuciem winy, bo twoja miłość do ziemskiej kobiety skończyła się poświęceniem siostry
Matt: Pamiętam... Nawet tego żałuję, ale...
Strażnik: Nic już nie zmienisz. Odeszła w zaświaty
Matt: Nie cierpi?
Strażnik: Ani trochę
Matt: Czy możesz jej coś przekazać?
Strażnik: Ona cię widzi... Każdego dnia obserwuje twoje życie. Żałuje, jak sprawy się potoczyły, ale rozumie wybór, który podjąłeś. Zrobiłaby to samo dla ukochanej osoby, lecz nie miała takiego szczęścia i nikogo nie poznała... No cóż. Na mnie już pora. Muszę odwiedzić jeszcze dwie osoby
Matt: Chodzi o moich rodziców?
Strażnik: Tak... Bądź zdrów

I swoim zwyczajem rozpłynął się w powietrzu. Przypomniałem sobie, co zrobiłem za krzywdę własnej siostrze. Żałowałem tego rytuału, bo Lily mogła w kimś się zakochać. Mogła odnaleźć szczęście i wtedy na pewno zapomniałaby o chorym sercu. Przynajmniej w zaświatach nie czuje bólu. O ile jaszczur nie kłamał.

**Tony**

Rozmyślałem nad dawnymi wydarzeniami. Dwa razy chlusnąłem wodę na twarz, by oprzytomnieć. Jednak to nic nie dało. Nie mogłem pogodzić się z tym, że wcześniej nie zareagowałem. Mogłem nie dopuścić do jednej tragedii, bo całe życie mogłoby być lepsze bez szalonej sąsiadki.
Gdy skończyłem myśleć nad próbą cofnięcia czasu, poczułem silny ból przy implancie. Nie mogłem oddychać. Trzymałem się umywalki, lecz i tak upadłem na podłogę. To nie było przez stres. Ktoś wszedł swoją ręką w moje ciało. Duch? Nie. To coś miało zimny dotyk.

Tony: Aaa!
Strażnik: Cicho... Nie krzycz. Nigdy nie widziałeś Makluańczyka na oczy? No tak. Przecież ty też straciłeś o nas wspomnienia... Widocznie twoje tkwią zbyt blisko serca
Tony: Czego... Czego ty... chcesz?
Strażnik: Wiesz, kim jestem? Przypominasz coś sobie poza zmarłą córką?
Tony: Co?
Strażnik: Mam dostęp do waszych snów, myśli... Do wszystkiego, bo muszę wiedzieć, jak sprawy się mają

Wyjął swoją rękę, aż znowu mogłem oddychać. Chciałem coś powiedzieć, ale zniknął. Próbowałem wstać z ziemi o własnych siłach. Na mojego pecha Pep znalazła mnie w takim stanie. Była przerażona i musiała krzyczeć.

Pepper: Tony! Tony, co się stało?! Jesteś cały?!
Tony: Ekhm... W porządku... Po prostu wpadłem na kogoś... Nic wielkiego
Pepper: Wybacz, że ci nie powiedziałam o Mask, ale bałam się twojej reakcji
Tony: Długo chciałaś to przede mną ukrywać?
Pepper: Aż będziesz mógł w stanie to znieść... Chyba ktoś mnie wyprzedził
Tony: Fury... Chce nas widzieć u siebie. Nawet wspomniał, że stracisz tytuł agentki
Pepper: Ej! To świństwo! Rozliczę się z nim!
Tony: No dobra, ale najpierw powiedz, co z Rhodey'm. Kiedy go wypiszą?
Pepper: Sprawa z nogą się skomplikowała. Nie może szybko wrócić do walki, gdybyś pytał o wsparcie
Tony: Bardzo źle?
Pepper: Sam zapytaj, a ja muszę iść
Tony: Gdzie?
Pepper: Muszę coś sprawdzić... Na pewno dobrze się czujesz?
Tony: Na pewno

Podała mi rękę i wstałem na nogi. Nie czułem bólu, choć zastanawiałem się nad wcześniejszą rozmową z kosmiczną jaszczurką. Wszędzie kosmici. W całym życiu musiałem natrafić na tych albo dobrych, albo przekarmionych nienawiścią.

**Pepper**

Tony coś kręcił nosem, lecz sama nie byłam lepsza, ukrywając prawdziwy powód opuszczenia szpitala. Musiałam pogrzebać w aktach sprawy zaginięcia dziewczynki. Mój ojciec mógł żyć i tylko to miało dla mnie największe znaczenie. Pojechałam do domu.
Kiedy miałam skręcić w prawo, znienacka wjechał motor, który mocno uderzył we mnie. Gwałtownie zahamowałam, lecz uderzyłam głową o kierownicę. Na chwilę straciłam przytomność.

Part 235: Niszczę szczęście naszej córki

0 | Skomentuj

**Tony**

Pep była zajęta rozmową z jakimś agentem. Pan Rhodes dołączył do Rhodey'go tak samo, jak Roberta z Yinsenem. Ivy też chciała wejść do sali, lecz nie mogła. Przez zasady, czy czegoś tam. Raczej nie powinienem zbytnio się przejmować stanem przyjaciela. Znajdował się w odpowiednich rękach, choć bałem się, że ktoś mu zrobi krzywdę.
Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz. No tak. Generał Fury. Postanowiłem odebrać, choć byłem na niego wściekły za to, co się stało. Nie dopilnował helikariera.

Generał Fury: No nareszcie ktoś z was odebrał ten pieprzony telefon!
Tony: Ciebie też miło słyszeć, Fury... Czego chcesz?
Generał Fury: Ty i twoja żona macie się natychmiast zjawić w bazie powietrznej. Zrozumiano?!
Tony: Nie
Generał Fury: Stark!
Tony: Mamy swoje sprawy na głowie, więc będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość
Generał Fury: Pepper może pożegnać się z tytułem agentki, a ty pilnuj lepiej swoich zabawek!
Tony: Posłuchaj mnie, Fury... Mam przyjaciela w szpitalu, prawie umarłem przez tę wariatkę, a Pep ryzykowała dla mnie życie, bo wy nie potrafiliście dopatrzyć się oszustki... I co? Masz jeszcze jakieś skargi, generale?
Generał Fury: Daj ją do telefonu
Tony: Jest zajęta
Generał Fury: A tak, mówiąc o niej, nie musicie się przejmować Madame Mask. Nie stanowi już zagrożenia
Tony: Mam w to uwierzyć?
Generał Fury: Ona nie żyje

**Viper**

Katrine długo spała. Pewnie przez odniesione rany. Zdołałam pozbyć się kuli, lecz straciła sporo krwi. Na szczęście nie na tyle, żeby się wykrwawić na śmierć. Czuwaliśmy przy niej na zmianę. Duch nadal był wściekły za tę akcję. Nie mogłam wtedy zostawić jej w domu, bo mogła stać się lepszym celem.

Viper: Będziesz długo na mnie zły, że dostała broń? Nie wiedziałam, czy strzeli. Myślałam...
Duch: Co myślałaś?! Naraziłaś życie naszej córki!
Viper: Nie jesteś lepszy! Przez twoje interesy, Maggia ją porwała!
Duch: Oj! Przestań! Oni już nie stanowią zagrożenia!
Viper: Ale Iron Man już tak
Duch: Co masz do niego?
Viper: Matthew powinien zginąć, a Katrine nie powinna zakochiwać się na ślepo
Duch: No to masz problem, bo są bardzo ze sobą blisko
Viper: Jak bardzo?
Duch: Na tyle, by wesprzeć ich związek lub zrujnować szczęście naszego jedynego dziecka
Viper: Do czego zmierzasz?
Duch: Spali ze sobą
Viper: Co takiego?! Jak... Kiedy...
Duch: Niedawno
Viper: Ma szlaban! Nigdzie nie wychodzi! Koniec! Żadnych Starków! Osobiście zabiję jego ojca!
Duch: Ej! Opanuj się... Matt obiecał chronić Katrine i ja mu wierzę
Viper: Niemożliwe... Duch, ty przecież... Ty byłeś od początku przeciwny ich związkowi, a teraz? Co się z tobą stało?
Duch: Zmieniłem się
Viper: Właśnie widzę
Duch: Viper, stój! Dokąd idziesz?
Viper: Zniszczyć życie naszej córki

Wyszłam, trzaskając drzwiami. Byłam wściekła. Dlaczego nic o tym nie wiedziałam? Mogłam temu zapobiec. Pozostało tylko przemówić młodemu Starkowi do rozsądku. Pożałuje, jeśli nie zostawi Katrine. Wiedziałam, gdzie mieszkał i tam właśnie pojechałam motorem.

**Tony**

Nie mogłem w to uwierzyć. Słowa generała wydawały się być nieporozumieniem. Tyle razy ta wariatka ponownie atakowała. Jak mogła kopnąć w kalendarz? Kto był w stanie pociągnąć za spust? Słuchałem dalej z obawą, czy ktoś pragnął zemsty w jej imieniu.

Tony: Kto zabił Mask?
Generał Fury: Doszło do pewnego incydentu, a SWORD nie podało wszystkich szczegółów. Jednak wiemy, że zginęła, gdy wybuchł statek
Tony: Statek? Nie rozumiem
Generał Fury: Dziwne... Twoja własna żona ma przed tobą tajemnice... Wiem, że Natasha dzwoniła do niej i dowiedziała się na temat ostatniej Madame Mask... Skonfiskowaliśmy maskę, która nie wróci do sejfu, skąd została skradziona
Tony: To był wynalazek mojego taty. Czuję się za niego odpowiedzialny. Nie możecie go zatrzymać!
Generał Fury: Ależ możemy... Ostatnia oszustka okazała się kosmitką, więc tak trudno było zlokalizować tę technologię
Tony: Co? Kosmitką? Żarty jakieś?! Fury!
Generał Fury: Niech Pepper ci powie, skoro nie wierzysz
Tony: Gdybyście bardziej pilnowali bazy, Rhodey nie walczyłby o życie!
Generał Fury: Ofiary zawsze jakieś są, Stark. Nie uratujesz wszystkich. Taka prawda
Tony: Chcę... odzyskać... wynalazek... ojca
Generał Fury: Od teraz należy do SHIELD... Stark, słyszysz mnie? Anthony!

Upuściłem komórkę na ziemię, podtrzymując się ściany. Próbowałem się uspokoić, ale nie mogłem sobie uświadomić, że dawna sąsiadka nigdy nie miała ludzkiego DNA.

Pepper: Tony?
Tony: Daj spokój! Mam... dość... sekretów

Pobiegłem do łazienki, by tam ochłonąć. Przemyłem twarz wodą, lecz nadal po głowie chodziło jedno pytanie. Jak mogłem tego nie zauważyć? Jeśli wiedziałbym szybciej, zabrałbym z osiedla Rhodey'go i Pepper. Nie doszłoby do żadnej tragedii.

**Matt**

Błyskawicznie wróciłem do zdrowia. Widocznie mam silny organizm. Teraz pozostało jedynie zobaczyć się z Katrine. Potem planowałem odwiedzić wujka w szpitalu. Wszystkie plany zostały zmienione przez jedną osobę w pokoju.

Part 234: Dłużej nie chcę pamiętać

0 | Skomentuj

**Pepper**

Ivy przez chwilę śmiała się z mojego wybryku, lecz później zaczęła się martwić o ojca Rhodey'go. Był czymś bardzo przytłoczony. Sama chciała wiedzieć, czy to chodziło o mojego przyjaciela. Jak bardzo jest z nim źle? Kiedy zostanie wypisany do domu? Lekarka poszła na inny oddział, zaś Tony ogarnął się i zamierzał pogadać z bratem. Kobieta usiadła, czekając na jakieś informacje. Ja jedynie podsłuchiwałam rozmowę dwóch facetów. No co? Zwyczajna ciekawość.

Agent Bernes: Nie rozpamiętuj tego. Przecież widziałeś sam na własne oczy, że to nie mogło się udać
David: A skąd mieliście taką misję?! Co agenci FBI musieli tam zbadać?!
Agent Bernes: David, spokojne... Dziewczyna... Ona może nas słyszeć
David: Niech wie
Agent Bernes: Chyba żartujesz? Gdybym miał córkę, nigdy nie zdradziłbym szczegółów tej operacji
David: Nie wymiguj się i odpowiedz!
Agent Bernes: Dobra, dobra... Łapaliśmy Maggię podczas napadu na bank. Ja i Virgil śmialiśmy się z nich, bo po raz piąty trafiają za kratki

A jednak. Coś wiedzą o moim ojcu. Zaraz... Agent? Czy to nie ten sam, co powiedział o śmierci taty? Głos wydaje się pasować. Dość dawno temu rozmawialiśmy, ale teraz poznam prawdę. Wiedzieli, że słucham. I dobrze. Chcieli tego? Nie wiem.

David: Dziwne
Agent Bernes: Słuchaj dalej... Akurat mieliśmy przerwę. Opowiadał mi kawały, a tu nagle dostaliśmy cynk. Jakieś dziwne zlecenie od szefa
David: Jakie?
Agent Bernes: O zaginionej dziewczynce... Zaginęła w czasie wakacji z rodzicami na Tahiti
David: Serio? Ja pierdziele! To się w głowie nie mieści! Jak?!
Agent Bernes: Uwierz mi, ale spotykaliśmy się z różnymi poleceniami. Wydawała się być zwykła. Virgil chciał jej pomóc... Gdy znaleźliśmy się na wyspie, natrafiliśmy na jakieś niebieskie kryształy. Kazał nam ich nie dotykać, ale jeden z agentów był zbyt ciekawy i po jego dotknięciu, zmienił się w posąg z żywej tkanki, która porosła jego ciało. Szybko zniknęła, a on już nie był człowiekiem. Władał niespotykanie silną mocą... Zabił troje moich ludzi porażeniem prądem... Chcesz słuchać dalej?
David: Kiedy dopiero wezwałeś wojsko?
Agent Bernes: Kiedy zostaliśmy zaatakowani przez dziwaczne formy kosmitów. Próbowali zabić wszystkich. W ostatniej chwili schowałem się  z Virgilem, udając martwych wśród poległych sojuszników. Potem pojawiłeś się ty ze swoją załogą
David; Resztę... pamiętam... Aż za bardzo... Chcę zapomnieć
Agent Bernes: On mnie ocalił, odwracając uwagę potworów. Słyszałem, jak krzyczał z bólu, ale musiałem wezwać wsparcie. Nie zrobiłem tego. W sensie, że wezwałem SHIELD, lecz nikt nie odbierał
David: Wierzysz, że nadal może żyć?
Agent Bernes: Nikłe szanse
Pepper: Mój ojciec wciąż żyje?

Miałam dość podsłuchiwania. Chciałam usłyszeć prosto w twarz odpowiedź. Czy wtedy przez telefon okłamał mnie? Powiedział półprawdę? Zamiast wydusić te kilka słów, patrzył się w moje oczy, które wskazywały na nadzieję. Nadzieję, że nadal mogę mieć ojca.

Pepper: Żyje, czy nie? Proszę mówić!
Agent Bernes: Są niewielkie szanse, by przeżył
Pepper: Ale mógł przetrwać?
Agent Bernes: Mógł

Od razu chciałam wiedzieć o położeniu Tahiti, danych agentów oraz szczegółach misji. Wystarczyło zapytać lub włamać się do bazy FBI. Hmm... Wybiorę drugą opcję.

**Tony**

Miło tak zobaczyć przyjaciela z innej perspektywy. Tak dla odmiany mogłem słuchać jego narzekania i nalegać na odpoczynek. Jednak martwiłem się, bo nieźle oberwał od Mask. Próbował ukryć ból, lecz wiedziałem, jak cierpiał. Roberta poszła po lekarza, by dostał odpowiednie leki przeciwbólowe.

Tony: Dobrze cię widzieć
Rhodey: I wzajemnie
Tony: Zmiana stron
Rhodey: Już chyba drugi raz
Tony: Taa... Licząc twoje szaleństwo
Rhodey: Przez Kontrolera
Tony: Właśnie
Rhodey: Poznałeś już Ivy?
Tony: Nie wygląda na sadystkę. Całkiem fajną masz tą narzeczoną
Rhodey: Czyli wiesz?
Tony: Dwójka dzieci
Rhodey: Oj! Powiedz mi tylko, że nie zemdlałeś
Tony: Na krótko, bo Pepper musiała mnie zmoczyć
Rhodey: Hah! Nienawidzę tu siedzieć i nic nie robić
Tony: Ja też tego nie znoszę, ale na złość zawsze zabierasz mnie do szpitala
Rhodey: Bo mdlejesz
Tony: Każdemu się zdarza
Rhodey: Lub umierasz
Tony: Heh! Dobrze, że jesteś znowu wśród żywych, Rhodey
Rhodey: Ciebie również, bracie... A gdzie Pepper?
Tony: Poznaje bliżej Ivy
Rhodey: Cholera! Niedobrze
Tony: Niby czemu?
Rhodey: Stanie się tak samo nieznośna, jak twoja żona!
Tony: Hahaha! Masz coś do Pep?
Rhodey: Zemszczę się za te grzebanie w telefonie
Tony: Oj! W to nie wątpię, lecz nie pozwolę ci jej zabić
Rhodey: Ach! Znowu to!
Tony: Co cię boli?
Rhodey: Noga
Tony: Pójdę po lekarza... Trzymaj się i zdrowiej
Rhodey: Dzięki

Przytuliłem go po przyjacielsku, żegnając się z nim. Mama Rhodey'go znalazła specjalistę, który ledwo trzymał się na nogach. Współczuję mu. Przez strzelaninę ma więcej do roboty.

Part 233: Co się wydarzyło na Tahiti?

0 | Skomentuj

**Victoria**

Domyśliłam się, gdzie Ivy mogła nas zaprowadzić. Na pewno wcześniej odwiedził syna lub nie zdołał. Dość sprawnie przeszliśmy między oddziałami, trafiając na intensywną terapię. Mężczyzna leżał półprzytomny na ziemi. Sprawdziłam reakcję źrenic. Ciągle się dusił, lecz starał się zaczerpnąć powietrza do płuc. Poprosiłam męża, by przyniósł z OIOMu maskę tlenową z butlą. Jeśli miał atak paniki, dotlenienie mózgu powinno pomóc. Szybko znalazł to, co chciałam i od razu stan pana Rhodesa zaczął się zmieniać na lepsze. Pomogliśmy mu wstać, podnosząc ostrożnie z podłogi.

Dr Bernes: Dziękuję, że mnie wezwałaś, Ivy. Pomogłaś mu, ale wiesz, że musisz unikać wysiłku
Gen. Stone: Nie mogłam... Ach! Nie mogłam go zostawić... Ktoś musiał... mu pomóc
Dr Bernes: Dobrze się czujesz?
Gen. Stone: Tak... To nic wielkiego
Dr Bernes: Musisz dbać o siebie i swoje dzieci. Ciąża bliźniaków nie jest łatwa i wystarczy jedno zakłócenie, a stracisz je oboje
Gen. Stone: Przepraszam... Tylko kopią
Dr Bernes: Więc rozwijają się prawidłowo
Agent Bernes: David, słyszysz mnie? Jesteś w Nowym Jorku, pamiętasz? Jest dobrze. Nikogo nie zostawiliśmy
David: Rick...
Agent Bernes: Wszystko gra. Misja skończona
David: Nie... Nie! On... On tam jest!
Agent Bernes: David, uspokój się. Robiliśmy, co się dało... Wiesz o tym
Gen. Stone: Czy Rhodey będzie długo w szpitalu?
Dr Bernes: Nie wiem, bo nim zajmuje się dr Yinsen, który powinien być tutaj... Jak się pan czuje?
David: Dobrze... Dziękuję za pomoc
Agent Bernes: Już nie wspominaj o Tahiti. Już nikt tam nie wróci
Dr Bernes: Może mi wyjaśnicie, co tam takiego jest?
David: Virgil... musi żyć
Dr Bernes: Virgil Potts? Ojciec Pepper?
Agent Bernes: Pierdolone Tahiti i to była kurwa jedna jebana akcja... i wszystko się spieprzyło, jak te dziwolągi zaczęły zabijać agentów. SHIELD na dupie siedziało, gdy my walczyliśmy o przetrwanie... Byłem zdruzgotany i wezwałem wojsko. Zaryzykowałem tak wiele. Mogliśmy tam zginąć przez te chujowe kosmiczne eksperymenty
Dr Bernes: Ej! Starczy! Nad nami jest pediatria. Opanuj się!
David: Rick, skończ

Chyba pierwszy raz widziałam, jak facet płacze. Widocznie ta misja była dla nich zbyt wielkim koszmarem. Ojciec Rhodey'go zakrył twarz dłońmi, lecz słyszeliśmy jego płacz. Biedna Pepper.
Gdy chciałam iść poszukać przyjaciela, zauważyłam kolejnych gości.

**Pepper**

Zaufaliśmy Mattowi, że niczego nie zrobi, aż do naszego powrotu. Gorączka spadła, więc nie powinien pogorszyć się jego stan. Zresztą, ufaliśmy synowi i raczej nie zrobi nic głupiego. Na przykład? Coś w stylu ucieczki z domu. Chorych zachowań nie da się odziedziczyć w genach. Tego się uczy.
Po dotarciu pod odpowiednią salę, zauważyłam znajome twarze. Pan Rhodes i dr Bernes, ale tych dwóch pozostałych nie zdołałam rozszyfrować. A może? Chwila... Narzeczona Rhodey'go? Możliwe.

Pepper: Znowu się spotykamy
Gen. Stone: Jak widać... Witam. Chyba jeszcze się nie poznaliśmy tak na poważnie
Pepper: Domyślam się, co tu robisz. Jesteś narzeczoną Rhodey'go?
Tony: Co takiego?! Whoa! Chwila... Narzeczona? Ty jesteś... To ty! Ty jesteś generał...
Gen. Stone: Generał Ivy Stone, ale mówcie mi Ivy
Pepper: Wow! Szybko cię oznaczył
Gen. Stone: Jakiś problem?
Pepper: Nie! Żaden... No może jeden
Tony: To moja żona... Przedstawiam ci Patricię Potts
Pepper: Wystarczy Pepper
Gen. Stone: Miło mi
Pepper: Naprawdę będziecie mieć bliźniaki?
Gen. Stone: Skąd wiesz?
Pepper: Hahaha! Czytałam SMS
Gen. Stone: Sama chciałam dwójkę dzieci. Badania później to potwierdziły
Tony: Jeju! Wiedziałem o jednym dziecku, a tu dwójka? O mój Boże!
Pepper: Tony, spokojnie
Tony: Rhodey... Nie wierzę! Zaręczyny z ciężarną kobietą! Nieźle... mistrzu
Pepper: Tony!

Zaśmiał się szalenie, aż zemdlał. Wiedziałam, że mogłam się po nim tego spodziewać.

Gen. Stone: On dobrze się czuje?
Pepper: Takiego mam męża... Tony Stark. Znasz tego pana?
Gen. Stone: No pewnie. Słyszałam o nim przy okazji wypadku
Pepper: Ciężko mu znieść, że Rhodey już nie jest singlem
Gen. Stone: Są gejami?!
Pepper: Nie! To bracia, którzy mają czasem ze sobą na pieńku. Jeden niańczy, a drugi odwala głupoty
Gen. Stone: A wy macie jakieś dzieci?
Pepper: Syna o imieniu Matthew
Gen. Stone: Hmm... Matthew. Ładne
Pepper: A wasze przyszłe dzieciaczki?
Gen. Stone: Jeszcze nie ustaliliśmy, ale pewnie Rhodey Junior, jeśli chłopczyk, choć do dziewczynki pasuje Diana
Pepper: Diana? Świetny wybór imienia, ale ten Junior raczej nie
Gen. Stone: Haha! Jeszcze nie wszystko stracone... Czy on będzie leżał na glebie całą wieczność?
Pepper: Oj! Zapomniałam go wskrzesić... Wstawaj, mój mężu!

Chwyciłam jego chude ciało, kładąc na krzesło. Oberwał raz w policzek, lecz nadal nie oprzytomniał. Poprosiłam Ivy o przyniesienie wody z automatu. Nalała do kubka, który mi podała. Całą zawartość chlusnęłam w twarz Tony'ego. Natychmiast wrócił do żywych.

Tony: Ach! Pepper! Na miłość boską!
Gen. Stone: Zawsze tak robisz?
Pepper: Hahaha! Zależy, co mam pod ręką

Part 232: Chciałam spać!

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Maluchy nie miały zamiaru słuchać. Po prostu robiły swoje. Jeszcze przez chwilę widziałem się z ukochaną, aż pocałowała mnie na pożegnanie. Obiecała przyjść później, bo rodzice chcieli ze mną porozmawiać. Przytulili mnie, a mama tak się rozczuliła, że jedna łezka uciekła z oka. Niemożliwe, żebym wiele przegapił, choć na początku czułem, jak moje ciało umierało. Jednak wygrałem, pozostając przy życiu.

Roberta: Witaj wśród żywych... Dobrze się spało?
Rhodey: Chcę wrócić do domu
Roberta: Oj! Musisz być cierpliwy, Rhodey. Przede wszystkim cierpliwość
Rhodey: Tato, jak tam ręka?
David: Za kilka dni wracam do latania
Rhodey: I uwolnisz się od nas
David: Synu, to nie tak... Ja nie mogę usiedzieć w miejscu. Muszę oglądać świat z innej perspektywy
Rhodey: Lekarz coś mówił?
Roberta: Przeżyłeś cudem
Rhodey: Heh! Tęsknię za zbroją. Chcę walczyć. Chcę ratować ludzi... Mamo?
David: Nie powiesz mu? Niech wie
Rhodey: Co się stało?
Roberta: Nie możesz wrócić do zbroi, aż twoja noga będzie w pełni sprawna
Rhodey: Czyli?
Roberta: Mogłeś ją stracić

Byłem w szoku. Nie mogłem tego pojąć. Nic doktorek wcześniej nie mówił, ale skarżyłem się na ból w kończynie. Nie wspomniał o możliwości amputacji. Poczułem szkło, które dotkliwie raniło ciało oraz duszę. Ta myśl... Walczę i nie mogę przestać. Muszę być War Machine.

David: Rhodey, wszystko gra?
Rhodey: Nie wierzę... Tyle lat... Tyle walk i... mogłem tak skończyć?
Roberta: Na szczęście uniknąłeś tego
Rhodey: Na szczęście? Na szczęście?! Marne pocieszenie, mamo!
Roberta: Pomożemy ci. Masz nas, Ivy i swoich przyjaciół
Rhodey: Gdzie oni są?
Roberta: Też zostali poinformowani i Tony z Pepper na pewno się zjawią
David: Tony? Przecież on umarł. Niby jakim... cudem?
Roberta: Też nie wierzyłam, aż widziałam go na własne oczy
David: I... żyje?
Roberta: David, co się dzieje?
Rhodey: Tato?
David: Przepraszam... Ja... Ja muszę wyjść. Zaraz przyjdę

Gwałtownie wstał, wychodząc z sali. Nic z tego nie rozumiałem. Nigdy nie byłem świadkiem tak dziwnego zachowania taty. Mama powiedziała coś nie tak? A może ja użyłem za dużo słów?

**Victoria**

Ledwo zdołałam nabrać siły, lecz znowu zaczęłam słabnąć. Zasypiałam, a do tego mój mąż grzebał w kartotekach. Niech sobie nie myśli, że przypadłość mojego podopiecznego nie wyglądała na trudną do kontroli. Śmiał się, zerkając na dodatkowe spisy przypadłości pacjenta z fobią.

Agent Bernes: Kevin Stark? Czy to nie...
Dr Bernes: Zbieżność nazwisk. Pochodzi z innej rodziny, co niedawno przeniosła się z Texasu do New Jersey
Agent Bernes: Hmm... Napisałaś, że jego rodzice nie żyją
Dr Bernes: Matka oraz ojciec, lecz ma żonę z trójką dzieci
Agent Bernes: A! Mieli wypadek
Dr Bernes: Jako jedyny ocalał
Agent Bernes: Fotofobia? W sensie, że...
Dr Bernes: Boi się światła, a to wszystko przez to, że w młodym wieku stracił też dziadka. Przed śmiercią mówił mu, by nie patrzeć w światełko na końcu tunelu, bo już nigdy nie wróci do domu
Agent Bernes: Wow! Chory dziadziuś z dziwaczną historyjką dla wnuka. Hmm... Raczej nie przebije Tahiti
Dr Bernes: Nie byłam tam
Agent Bernes: Więc ciesz się z tego szczęścia
Dr Bernes: Zajmiesz się nim?
Agent Bernes: Bez problemu, a ty się połóż, bo jeszcze mi zemdlejesz
Dr Bernes: Troskliwy, jak zawsze

Zabrałam mu teczkę, całując w usta na tyle długo, by nie mógł przestać mnie kochać. Pozwoliłam Rickowi na zajęcie się uciążliwym podopiecznym. Położyłam się na kanapie, zasypiając.

~*Godzinę później*~

Długo nie pospałam, budząc się przez krzyki Kevina. Szybko otworzyłam oczy, zauważając błysk z jakiegoś urządzenia. Myślałam, że zatłukę własnego męża. Natychmiast zabrałam telefon, wyłączając flesz.

Dr Bernes: Zgłupiałeś?!
Agent Bernes: Hahaha!
Dr Bernes: Takie zabawne? Poczekaj, aż cię przyprowadzę do wielbiciela noży. Robi je ze wszystkiego. Chcesz go poznać?
Agent Bernes: Wybacz. Hahaha! Musiałem to zrobić
Dr Bernes: Idiota... Chciałam spać!

Nagle przez korytarz ktoś biegł w naszą stronę. Ivy? Wyglądała na przerażoną. Od razu Rick spoważniał.

Dr Bernes: Ivy, nie powinnaś biegać. Co się dzieje? Czemu ty...
Gen. Stone: Pan Rhodes... dusi się
Dr Bernes: Nie ma innych lekarzy, czy pielęgniarek w pobliżu?
Gen. Stone: Wszyscy... zajęci
Agent Bernes: Panika
Dr Bernes: Skąd wiesz?
Agent Bernes: Już to z nim przerabiałem
Dr Bernes: Obyś miał rację... Przez Tahiti?
Agent Bernes: Nie mów jego żonie
Dr Bernes: Dlaczego?
Agent Bernes: Tam działy się potworne rzeczy

Chciałam najpierw zająć się ojcem Rhodey'go, by potem dowiedzieć się, co takiego Tahiti ma w sobie strasznego. Co to za miejsce?

---***---

Moje Tahiti różni się tym z Agentów TARCZY. Dowiecie się w kolejnych notkach.

Part 231: Niespodziewany gość

0 | Skomentuj


**Tony**

Rzadko zgadzam się z komputerem w takich sprawach, jak rodzina, lecz teraz miał rację. Powinienem zadbać o nich, a nie tylko z utęsknieniem czekać na ukochanych wrogów, pragnących mojej śmierci. Pomyślałem nad wakacjami do Hiszpanii lub zwykłym wypadem do parku. Hmm... Powinni być zadowoleni z takiego pomysłu. Ostrożnie wstałem z kanapy, by nie wywinąć orła. Jeszcze odczuwałem ból, który i tak stawał się coraz to mniejszy.
Gdy znalazłem się w domu, nikogo nie znalazłem przed telewizorem, czy grzebiącego w lodówce.

Tony: HALO! JEST TU KTOŚ?
Pepper: NA GÓRZE
Tony: GDZIE?
Pepper: POKÓJ MATTA
Tony: COŚ SIĘ STAŁO?
Pepper: NO CHODŹ TU!
Tony: JUŻ!

Podszedłem schodami i wszedłem do pokoju syna. Pepper sprawdzała termometr, a on siedział blady, jakby złapał mocne przeziębienie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Współczułem mu. Pewnie choroba zepsuła jego plany na resztę dnia.

Tony: Jak się czujesz, Matt?
Matt: Ech! Zdecydowanie lepiej... Ekhm...
Tony: Właśnie słyszę
Matt; A ty?
Tony: Żyję, więc jest dobrze... Pepper, na co jest chory?
Pepper: Przeziębienie
Matt: Widziałem Lily... Czy ona...
Pepper: Nadal nie żyje i nic z tym nie możemy zrobić
Tony: Też ją pamiętam. Śniłem o niej
Tony, Pepper: Była naszą córką
Pepper: Tak... Była
Matt: A ja ją zabiłem... Zabiłem ją! Zabiłem!
Pepper: Matt, spokojnie. Połóż się i odpocznij... Leki zbiły gorączkę, ale on nadal powtarza to samo
Tony: Czyli nici z planów
Pepper: Jakich?
Tony: Chciałem was zabrać na wakacje albo przynajmniej do parku
Pepper: Dobrze się czujesz?  Nigdy nie myślałeś o czymś takim
Tony: Muszę być człowiekiem, a nie ciągle Iron Manem, który udaje, że nie ma niczego poza rolą bohatera
Pepper: Tony, wciąż cię kochamy i jesteśmy rodziną. Trzymamy się razem. Pamiętaj... Aha! Nie wiem, czy wiesz, ale Rhodey się obudził
Tony: Rhodey?

Zdziwiłem się bardzo pozytywnie. Nareszcie usłyszałem jakieś zadowalające wieści. Niebawem wróci do nas, bo raczej długo nie wytrzyma w szpitalu. Wiem to z własnego doświadczenia.

**Victoria**

Byłam zmęczona ciągłymi dyżurami na oddziale psychiatrycznym, lecz szef nalegał na nadgodziny przez brak lekarzy po masakrze. Ho wyglądał również podobnie. Siedem nieszczęść spadło na głowę przyjaciela. Chciałam zasnąć, ale Kevin utrudniał mi życie.
Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodził na oddział. Nie spodziewałam się nikogo. Godziny odwiedzin zostały zmniejszone do minimum. Podałam pacjentowi leki nasenne, by na spokojnie sprawdzić, kogo niesie do psychiatryka. Ucieszyłam się na widok męża, rzucając się na niego.

Agent Bernes: Dobra, dobra. Udusisz... mnie
Dr Bernes: Rick, co ty tu robisz?
Agent Bernes: Odwiedzam cię w pracy, bo w domu rzadko się pojawiasz
Dr Bernes: Wybacz... Ach! Mam... kłopoty
Agent Bernes: Ostatnio tu byłem, zbierając zwłoki i nie zdołałem się nacieszyć, że żyjesz. Umierałem z przerażenia o ciebie
Dr Bernes: Mówisz to tak spokojnie
Agent Bernes: Wcześniej było inaczej... Jak mogę pomóc?
Dr Bernes: Nie dasz sobie rady
Agent Bernes: Oj! Taki agent ma sobie nie poradzić z papierkową robotą?
Dr Bernes: Uspokój Kevina, a dam ci przydział na oddziale zamkniętym. Pozbawisz mnie jednego problemu z głowy
Agent Bernes: A ten drugi?
Dr Bernes: Mam też innych pacjentów
Agent Bernes: Viki, pomogę we wszystkim... Musisz odpocząć
Dr Bernes: Łatwo powiedzieć
Agent Bernes: A trudniej zrobić

Za ten uśmieszek chętnie przywaliłabym z pięści, ale nie miałam siły na nic. Wypiłam kolejną kawę, próbując wytrzymać kolejne godziny na nogach.

**Rhodey**

Ktoś mnie wołał. Poznałem ten głos. Ivy? Czyli dowiedziała się o strzelaninie. Rodzice czekali przed salą. Rozejrzałem się, cz to naprawdę Ivy Stone była przy mnie. Po akcji z maską trudno o zaufanie. Jednak jej ufałem. Pokazywała szczery uśmiech, lecz lekko zgięła się z bólu, trzymając za brzuch.

Rhodey: Ivy
Gen. Stone: Maluchy... pozdrawiają. Ech! Ta ich... radość
Rhodey: Jak się czujesz?
Gen. Stone: Au! Właśnie chciałam... spytać o to samo
Rhodey: Coraz lepiej i chcę szybko wrócić do domu
Gen. Stone: Będziesz ojcem
Rhodey: Wiem o tym
Gen. Stone: Za pięć miesięcy
Rhodey: Wow! Tak szybko?
Gen. Stone: To bliźniaki... Sam zobacz

Wyjęła zdjęcie USG, pokazując dwa bobaski w łonie, co nie wyglądały na cierpliwe. Jedno odpychało drugiego nóżkami.

Rhodey: Mogę dotknąć?
Gen. Stone: Śmiało, ale uważaj na Rhodey'go Juniora
Rhodey: Takie dałaś mu imię? A może to dziewczynka?
Gen. Stone: Oj! Takiego kopa raczej ma chłop ze stalowymi jajami. Hahaha! Nie bój się

Ostrożnie wyciągnąłem rękę, dotykając brzucha narzeczonej. Poczułem lekkie odruchy kopania. Uśmiechnąłem się i szepnąłem coś do bachorków.

Rhodey: Bądźcie milsi dla mamusi
Gen. Stone: Nie posłuchają
Rhodey: Spróbować można

Part 230: Mali buntownicy

0 | Skomentuj

**Pepper**

Więc Rhodey przestanie się opierdzielać i wróci do nas. To dobra wiadomość, bo po tym, co zrobiła Madame Mask, nie darowałabym jej życia. Jednak ktoś inny zabił tę wariatkę. Kosmitkę w ciele jakiejś starszej baby. Cieszyłam się z powrotu przyjaciela do zdrowia. Może odwiedzi go ta cała Ivy? Są zaręczeni, tak? A może nie udało mu się? Muszę poznać wybrankę serca historyka. No tak i jeszcze sprawa bliźniaków. On i becikowe? Będzie wesoło.

Dr Yinsen: Pepper, słyszysz mnie?
Pepper: Tak, tak. Trochę... odpłynęłam. Proszę mi wybaczyć... Dobrze, że Rhodey zdrowieje, ale mam jedno pytanie?
Dr Yinsen: Słucham
Pepper: Jeśli złamałby ostrzeżenie, co wtedy?
Dr Yinsen: Zależy, jak bardzo przeciążył swoje serce
Pepper: Hahaha! Super, bo on chyba nie miał pojęcia o tej zasadzie. Nic mu pan nie powiedział i teraz do cholery mi zdycha na kanapie! Jeszcze żyje, ale to nie potrwa długo! Dlaczego nikt wcześniej nie powiedział o tym, co się może stać?! Mogę posądzić o zaniedbanie, lecz kurwa potrzebuję ciebie, byś to naprawił!
Dr Yinsen: Przepraszam cię. Mam niezły bałagan do ogarnięcia po strzelaninie. Dostałem dodatkowe dyżury na innych oddziałach... Wiedziałem, że czegoś nie przekazałem ważnego
Pepper: Ja pierdolę! A Victoria?! Ona też nic?!
Dr Yinsen: Ma własne problemy! Wybacz... Wyprowadziłaś mnie z równowagi
Pepper: Chcę pożyć z Tony'm, więc proszę pomóc!
Dr Yinsen: Co robił dokładnie?
Pepper: FRIDAY?

<<Przerwał ładowanie i w pancerzu testowym sprawdzał wytrzymałość na impuls elektromagnetyczny. Doszło do chwilowego paraliżu, ale funkcje życiowe są w normie. Implant ładuje się>>

Pepper: Dzięki... No i?
Dr Yinsen: Obserwuj go i nie panikuj
Pepper: Czy on... umrze?
Dr Yinsen: Oj! Przeżył gorsze rzeczy. Musi odpocząć... Będę cię informować, gdybyś chciała wiedzieć na temat stanu Rhodey'go
Pepper: Dobrze
Dr Yinsen: Chcesz coś jeszcze powiedzieć?
Pepper: Ech! Przepraszam
Dr Yinsen: Tak lepiej... Wybaczam

Rozłączył się, a ja miałam dylemat. Chciałam poznać Ivy, choć Tony był również ważny. Poczekam, aż się obudzi. Potem tam pójdziemy. Razem.

~*Dwie godziny później*~

**Ivy**

Pan Rhodes podniósł mnie na duchu, odbudowując utraconą nadzieję. Jeszcze chciał mi opowiedzieć o wpadce na fizyce, ale nie zdołał nawet zacząć, gdy pojawiła się Roberta. Wyglądała na spokojną, uśmiechając się od ucha do ucha. Maluchy ponownie rozpoczęły atak, choć poczułam jednego. Widocznie drugi malec woli ze mną nie zadzierać. Trochę pokopał, aż uspokoił się.

David: Wszystko gra?
Gen. Stone: Tak... Po prostu mam... małego buntownika
David: Heh! A drugi?
Gen. Stone: Raz jest spokojny, lecz zdarzy się, że połączy siły z braciszkiem
Roberta: Rhodey przez całą ciążę jedynie kilka razy pokopał. Rzadko się ruszał
David: Przerwałaś nam, a chciałem Ivy powiedzieć o incydencie na fizyce
Roberta: Sam to jej powie... Właśnie otrzymałam wiadomość od lekarza... Obudził się
Gen. Stone: Najwyższy czas. Au! Rhodey, przestań!
Roberta: Hahaha! A może to była dziewczynka?
Gen. Stone: Zdrajca
Roberta: To co? Jedziecie ze mną?
David: Pewnie
Gen. Stone: Musi się dowiedzieć o rozrabiakach
Roberta: W porządku, więc chodźmy

Wstaliśmy z kanapy i udaliśmy się do samochodu. Nie odczuwałam żadnych kopniaków. Skończył swoją agresję, lecz przy tatuśku znowu zacznie. Miałam takie przeczucie, które mogło się sprawdzić.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, lekarz próbował zabronić, żebym zobaczyła się z narzeczonym. Tylko matka Rhodey'go zdołała jakoś przekonać go do zmiany zdania. Chyba miał zły dzień. Przez szybę widziałam, jak leżał, a przy łóżku było mniej przeraźliwych maszyn. Dobry znak. Nieśmiało chwyciłam za klamkę, wchodząc do sali.

Gen. Stone: Hej, Rhodey. Mamy do pogadania, ale najpierw obudź się

**Tony**

Powoli otwierałem oczy, czując ten ból w klatce piersiowej. Nikogo nie było w zbrojowni poza FRIDAY. Nie pamiętałem, co się wydarzyło. Na bransoletce pokazał się zakończony proces ładowania. Mogłem odłączyć pikadełko od kabla. Pancerz testowy leżał na ziemi w kawałkach. Chyba... Chyba coś sobie przypomniałem. Przy testach zemdlałem.

Tony: FRIDAY, która jest godzina?

<<Twoja ostatnia, jeśli znowu będziesz tak ryzykować>>

Tony: Chyba muszę poprawić twoje ustawienia... Za bardzo przypominasz Pepper

<<Przecież tego chciałeś>>

Tony: No tak... Odpowiesz na pytanie?

<<Jak poprosisz>>

Tony: Proooszę

<<Osiemnasta, a do twojej wiadomości...>>

Tony; Tak?

<<Zablokowałam zbroje, wyłączając alarmy o zagrożeniach. Lepiej zobacz się z synem i żoną. Przestępców ubywa, więc mógłbyś zadbać o swoją rodzinę. Zacznij być człowiekiem>>

Tony: Chyba... Chyba masz rację... I nawet wiem, co zrobię
© Mrs Black | WS X X X