Part 233: Co się wydarzyło na Tahiti?

0 | Skomentuj

**Victoria**

Domyśliłam się, gdzie Ivy mogła nas zaprowadzić. Na pewno wcześniej odwiedził syna lub nie zdołał. Dość sprawnie przeszliśmy między oddziałami, trafiając na intensywną terapię. Mężczyzna leżał półprzytomny na ziemi. Sprawdziłam reakcję źrenic. Ciągle się dusił, lecz starał się zaczerpnąć powietrza do płuc. Poprosiłam męża, by przyniósł z OIOMu maskę tlenową z butlą. Jeśli miał atak paniki, dotlenienie mózgu powinno pomóc. Szybko znalazł to, co chciałam i od razu stan pana Rhodesa zaczął się zmieniać na lepsze. Pomogliśmy mu wstać, podnosząc ostrożnie z podłogi.

Dr Bernes: Dziękuję, że mnie wezwałaś, Ivy. Pomogłaś mu, ale wiesz, że musisz unikać wysiłku
Gen. Stone: Nie mogłam... Ach! Nie mogłam go zostawić... Ktoś musiał... mu pomóc
Dr Bernes: Dobrze się czujesz?
Gen. Stone: Tak... To nic wielkiego
Dr Bernes: Musisz dbać o siebie i swoje dzieci. Ciąża bliźniaków nie jest łatwa i wystarczy jedno zakłócenie, a stracisz je oboje
Gen. Stone: Przepraszam... Tylko kopią
Dr Bernes: Więc rozwijają się prawidłowo
Agent Bernes: David, słyszysz mnie? Jesteś w Nowym Jorku, pamiętasz? Jest dobrze. Nikogo nie zostawiliśmy
David: Rick...
Agent Bernes: Wszystko gra. Misja skończona
David: Nie... Nie! On... On tam jest!
Agent Bernes: David, uspokój się. Robiliśmy, co się dało... Wiesz o tym
Gen. Stone: Czy Rhodey będzie długo w szpitalu?
Dr Bernes: Nie wiem, bo nim zajmuje się dr Yinsen, który powinien być tutaj... Jak się pan czuje?
David: Dobrze... Dziękuję za pomoc
Agent Bernes: Już nie wspominaj o Tahiti. Już nikt tam nie wróci
Dr Bernes: Może mi wyjaśnicie, co tam takiego jest?
David: Virgil... musi żyć
Dr Bernes: Virgil Potts? Ojciec Pepper?
Agent Bernes: Pierdolone Tahiti i to była kurwa jedna jebana akcja... i wszystko się spieprzyło, jak te dziwolągi zaczęły zabijać agentów. SHIELD na dupie siedziało, gdy my walczyliśmy o przetrwanie... Byłem zdruzgotany i wezwałem wojsko. Zaryzykowałem tak wiele. Mogliśmy tam zginąć przez te chujowe kosmiczne eksperymenty
Dr Bernes: Ej! Starczy! Nad nami jest pediatria. Opanuj się!
David: Rick, skończ

Chyba pierwszy raz widziałam, jak facet płacze. Widocznie ta misja była dla nich zbyt wielkim koszmarem. Ojciec Rhodey'go zakrył twarz dłońmi, lecz słyszeliśmy jego płacz. Biedna Pepper.
Gdy chciałam iść poszukać przyjaciela, zauważyłam kolejnych gości.

**Pepper**

Zaufaliśmy Mattowi, że niczego nie zrobi, aż do naszego powrotu. Gorączka spadła, więc nie powinien pogorszyć się jego stan. Zresztą, ufaliśmy synowi i raczej nie zrobi nic głupiego. Na przykład? Coś w stylu ucieczki z domu. Chorych zachowań nie da się odziedziczyć w genach. Tego się uczy.
Po dotarciu pod odpowiednią salę, zauważyłam znajome twarze. Pan Rhodes i dr Bernes, ale tych dwóch pozostałych nie zdołałam rozszyfrować. A może? Chwila... Narzeczona Rhodey'go? Możliwe.

Pepper: Znowu się spotykamy
Gen. Stone: Jak widać... Witam. Chyba jeszcze się nie poznaliśmy tak na poważnie
Pepper: Domyślam się, co tu robisz. Jesteś narzeczoną Rhodey'go?
Tony: Co takiego?! Whoa! Chwila... Narzeczona? Ty jesteś... To ty! Ty jesteś generał...
Gen. Stone: Generał Ivy Stone, ale mówcie mi Ivy
Pepper: Wow! Szybko cię oznaczył
Gen. Stone: Jakiś problem?
Pepper: Nie! Żaden... No może jeden
Tony: To moja żona... Przedstawiam ci Patricię Potts
Pepper: Wystarczy Pepper
Gen. Stone: Miło mi
Pepper: Naprawdę będziecie mieć bliźniaki?
Gen. Stone: Skąd wiesz?
Pepper: Hahaha! Czytałam SMS
Gen. Stone: Sama chciałam dwójkę dzieci. Badania później to potwierdziły
Tony: Jeju! Wiedziałem o jednym dziecku, a tu dwójka? O mój Boże!
Pepper: Tony, spokojnie
Tony: Rhodey... Nie wierzę! Zaręczyny z ciężarną kobietą! Nieźle... mistrzu
Pepper: Tony!

Zaśmiał się szalenie, aż zemdlał. Wiedziałam, że mogłam się po nim tego spodziewać.

Gen. Stone: On dobrze się czuje?
Pepper: Takiego mam męża... Tony Stark. Znasz tego pana?
Gen. Stone: No pewnie. Słyszałam o nim przy okazji wypadku
Pepper: Ciężko mu znieść, że Rhodey już nie jest singlem
Gen. Stone: Są gejami?!
Pepper: Nie! To bracia, którzy mają czasem ze sobą na pieńku. Jeden niańczy, a drugi odwala głupoty
Gen. Stone: A wy macie jakieś dzieci?
Pepper: Syna o imieniu Matthew
Gen. Stone: Hmm... Matthew. Ładne
Pepper: A wasze przyszłe dzieciaczki?
Gen. Stone: Jeszcze nie ustaliliśmy, ale pewnie Rhodey Junior, jeśli chłopczyk, choć do dziewczynki pasuje Diana
Pepper: Diana? Świetny wybór imienia, ale ten Junior raczej nie
Gen. Stone: Haha! Jeszcze nie wszystko stracone... Czy on będzie leżał na glebie całą wieczność?
Pepper: Oj! Zapomniałam go wskrzesić... Wstawaj, mój mężu!

Chwyciłam jego chude ciało, kładąc na krzesło. Oberwał raz w policzek, lecz nadal nie oprzytomniał. Poprosiłam Ivy o przyniesienie wody z automatu. Nalała do kubka, który mi podała. Całą zawartość chlusnęłam w twarz Tony'ego. Natychmiast wrócił do żywych.

Tony: Ach! Pepper! Na miłość boską!
Gen. Stone: Zawsze tak robisz?
Pepper: Hahaha! Zależy, co mam pod ręką

Part 232: Chciałam spać!

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Maluchy nie miały zamiaru słuchać. Po prostu robiły swoje. Jeszcze przez chwilę widziałem się z ukochaną, aż pocałowała mnie na pożegnanie. Obiecała przyjść później, bo rodzice chcieli ze mną porozmawiać. Przytulili mnie, a mama tak się rozczuliła, że jedna łezka uciekła z oka. Niemożliwe, żebym wiele przegapił, choć na początku czułem, jak moje ciało umierało. Jednak wygrałem, pozostając przy życiu.

Roberta: Witaj wśród żywych... Dobrze się spało?
Rhodey: Chcę wrócić do domu
Roberta: Oj! Musisz być cierpliwy, Rhodey. Przede wszystkim cierpliwość
Rhodey: Tato, jak tam ręka?
David: Za kilka dni wracam do latania
Rhodey: I uwolnisz się od nas
David: Synu, to nie tak... Ja nie mogę usiedzieć w miejscu. Muszę oglądać świat z innej perspektywy
Rhodey: Lekarz coś mówił?
Roberta: Przeżyłeś cudem
Rhodey: Heh! Tęsknię za zbroją. Chcę walczyć. Chcę ratować ludzi... Mamo?
David: Nie powiesz mu? Niech wie
Rhodey: Co się stało?
Roberta: Nie możesz wrócić do zbroi, aż twoja noga będzie w pełni sprawna
Rhodey: Czyli?
Roberta: Mogłeś ją stracić

Byłem w szoku. Nie mogłem tego pojąć. Nic doktorek wcześniej nie mówił, ale skarżyłem się na ból w kończynie. Nie wspomniał o możliwości amputacji. Poczułem szkło, które dotkliwie raniło ciało oraz duszę. Ta myśl... Walczę i nie mogę przestać. Muszę być War Machine.

David: Rhodey, wszystko gra?
Rhodey: Nie wierzę... Tyle lat... Tyle walk i... mogłem tak skończyć?
Roberta: Na szczęście uniknąłeś tego
Rhodey: Na szczęście? Na szczęście?! Marne pocieszenie, mamo!
Roberta: Pomożemy ci. Masz nas, Ivy i swoich przyjaciół
Rhodey: Gdzie oni są?
Roberta: Też zostali poinformowani i Tony z Pepper na pewno się zjawią
David: Tony? Przecież on umarł. Niby jakim... cudem?
Roberta: Też nie wierzyłam, aż widziałam go na własne oczy
David: I... żyje?
Roberta: David, co się dzieje?
Rhodey: Tato?
David: Przepraszam... Ja... Ja muszę wyjść. Zaraz przyjdę

Gwałtownie wstał, wychodząc z sali. Nic z tego nie rozumiałem. Nigdy nie byłem świadkiem tak dziwnego zachowania taty. Mama powiedziała coś nie tak? A może ja użyłem za dużo słów?

**Victoria**

Ledwo zdołałam nabrać siły, lecz znowu zaczęłam słabnąć. Zasypiałam, a do tego mój mąż grzebał w kartotekach. Niech sobie nie myśli, że przypadłość mojego podopiecznego nie wyglądała na trudną do kontroli. Śmiał się, zerkając na dodatkowe spisy przypadłości pacjenta z fobią.

Agent Bernes: Kevin Stark? Czy to nie...
Dr Bernes: Zbieżność nazwisk. Pochodzi z innej rodziny, co niedawno przeniosła się z Texasu do New Jersey
Agent Bernes: Hmm... Napisałaś, że jego rodzice nie żyją
Dr Bernes: Matka oraz ojciec, lecz ma żonę z trójką dzieci
Agent Bernes: A! Mieli wypadek
Dr Bernes: Jako jedyny ocalał
Agent Bernes: Fotofobia? W sensie, że...
Dr Bernes: Boi się światła, a to wszystko przez to, że w młodym wieku stracił też dziadka. Przed śmiercią mówił mu, by nie patrzeć w światełko na końcu tunelu, bo już nigdy nie wróci do domu
Agent Bernes: Wow! Chory dziadziuś z dziwaczną historyjką dla wnuka. Hmm... Raczej nie przebije Tahiti
Dr Bernes: Nie byłam tam
Agent Bernes: Więc ciesz się z tego szczęścia
Dr Bernes: Zajmiesz się nim?
Agent Bernes: Bez problemu, a ty się połóż, bo jeszcze mi zemdlejesz
Dr Bernes: Troskliwy, jak zawsze

Zabrałam mu teczkę, całując w usta na tyle długo, by nie mógł przestać mnie kochać. Pozwoliłam Rickowi na zajęcie się uciążliwym podopiecznym. Położyłam się na kanapie, zasypiając.

~*Godzinę później*~

Długo nie pospałam, budząc się przez krzyki Kevina. Szybko otworzyłam oczy, zauważając błysk z jakiegoś urządzenia. Myślałam, że zatłukę własnego męża. Natychmiast zabrałam telefon, wyłączając flesz.

Dr Bernes: Zgłupiałeś?!
Agent Bernes: Hahaha!
Dr Bernes: Takie zabawne? Poczekaj, aż cię przyprowadzę do wielbiciela noży. Robi je ze wszystkiego. Chcesz go poznać?
Agent Bernes: Wybacz. Hahaha! Musiałem to zrobić
Dr Bernes: Idiota... Chciałam spać!

Nagle przez korytarz ktoś biegł w naszą stronę. Ivy? Wyglądała na przerażoną. Od razu Rick spoważniał.

Dr Bernes: Ivy, nie powinnaś biegać. Co się dzieje? Czemu ty...
Gen. Stone: Pan Rhodes... dusi się
Dr Bernes: Nie ma innych lekarzy, czy pielęgniarek w pobliżu?
Gen. Stone: Wszyscy... zajęci
Agent Bernes: Panika
Dr Bernes: Skąd wiesz?
Agent Bernes: Już to z nim przerabiałem
Dr Bernes: Obyś miał rację... Przez Tahiti?
Agent Bernes: Nie mów jego żonie
Dr Bernes: Dlaczego?
Agent Bernes: Tam działy się potworne rzeczy

Chciałam najpierw zająć się ojcem Rhodey'go, by potem dowiedzieć się, co takiego Tahiti ma w sobie strasznego. Co to za miejsce?

---***---

Moje Tahiti różni się tym z Agentów TARCZY. Dowiecie się w kolejnych notkach.

Part 231: Niespodziewany gość

0 | Skomentuj


**Tony**

Rzadko zgadzam się z komputerem w takich sprawach, jak rodzina, lecz teraz miał rację. Powinienem zadbać o nich, a nie tylko z utęsknieniem czekać na ukochanych wrogów, pragnących mojej śmierci. Pomyślałem nad wakacjami do Hiszpanii lub zwykłym wypadem do parku. Hmm... Powinni być zadowoleni z takiego pomysłu. Ostrożnie wstałem z kanapy, by nie wywinąć orła. Jeszcze odczuwałem ból, który i tak stawał się coraz to mniejszy.
Gdy znalazłem się w domu, nikogo nie znalazłem przed telewizorem, czy grzebiącego w lodówce.

Tony: HALO! JEST TU KTOŚ?
Pepper: NA GÓRZE
Tony: GDZIE?
Pepper: POKÓJ MATTA
Tony: COŚ SIĘ STAŁO?
Pepper: NO CHODŹ TU!
Tony: JUŻ!

Podszedłem schodami i wszedłem do pokoju syna. Pepper sprawdzała termometr, a on siedział blady, jakby złapał mocne przeziębienie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Współczułem mu. Pewnie choroba zepsuła jego plany na resztę dnia.

Tony: Jak się czujesz, Matt?
Matt: Ech! Zdecydowanie lepiej... Ekhm...
Tony: Właśnie słyszę
Matt; A ty?
Tony: Żyję, więc jest dobrze... Pepper, na co jest chory?
Pepper: Przeziębienie
Matt: Widziałem Lily... Czy ona...
Pepper: Nadal nie żyje i nic z tym nie możemy zrobić
Tony: Też ją pamiętam. Śniłem o niej
Tony, Pepper: Była naszą córką
Pepper: Tak... Była
Matt: A ja ją zabiłem... Zabiłem ją! Zabiłem!
Pepper: Matt, spokojnie. Połóż się i odpocznij... Leki zbiły gorączkę, ale on nadal powtarza to samo
Tony: Czyli nici z planów
Pepper: Jakich?
Tony: Chciałem was zabrać na wakacje albo przynajmniej do parku
Pepper: Dobrze się czujesz?  Nigdy nie myślałeś o czymś takim
Tony: Muszę być człowiekiem, a nie ciągle Iron Manem, który udaje, że nie ma niczego poza rolą bohatera
Pepper: Tony, wciąż cię kochamy i jesteśmy rodziną. Trzymamy się razem. Pamiętaj... Aha! Nie wiem, czy wiesz, ale Rhodey się obudził
Tony: Rhodey?

Zdziwiłem się bardzo pozytywnie. Nareszcie usłyszałem jakieś zadowalające wieści. Niebawem wróci do nas, bo raczej długo nie wytrzyma w szpitalu. Wiem to z własnego doświadczenia.

**Victoria**

Byłam zmęczona ciągłymi dyżurami na oddziale psychiatrycznym, lecz szef nalegał na nadgodziny przez brak lekarzy po masakrze. Ho wyglądał również podobnie. Siedem nieszczęść spadło na głowę przyjaciela. Chciałam zasnąć, ale Kevin utrudniał mi życie.
Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodził na oddział. Nie spodziewałam się nikogo. Godziny odwiedzin zostały zmniejszone do minimum. Podałam pacjentowi leki nasenne, by na spokojnie sprawdzić, kogo niesie do psychiatryka. Ucieszyłam się na widok męża, rzucając się na niego.

Agent Bernes: Dobra, dobra. Udusisz... mnie
Dr Bernes: Rick, co ty tu robisz?
Agent Bernes: Odwiedzam cię w pracy, bo w domu rzadko się pojawiasz
Dr Bernes: Wybacz... Ach! Mam... kłopoty
Agent Bernes: Ostatnio tu byłem, zbierając zwłoki i nie zdołałem się nacieszyć, że żyjesz. Umierałem z przerażenia o ciebie
Dr Bernes: Mówisz to tak spokojnie
Agent Bernes: Wcześniej było inaczej... Jak mogę pomóc?
Dr Bernes: Nie dasz sobie rady
Agent Bernes: Oj! Taki agent ma sobie nie poradzić z papierkową robotą?
Dr Bernes: Uspokój Kevina, a dam ci przydział na oddziale zamkniętym. Pozbawisz mnie jednego problemu z głowy
Agent Bernes: A ten drugi?
Dr Bernes: Mam też innych pacjentów
Agent Bernes: Viki, pomogę we wszystkim... Musisz odpocząć
Dr Bernes: Łatwo powiedzieć
Agent Bernes: A trudniej zrobić

Za ten uśmieszek chętnie przywaliłabym z pięści, ale nie miałam siły na nic. Wypiłam kolejną kawę, próbując wytrzymać kolejne godziny na nogach.

**Rhodey**

Ktoś mnie wołał. Poznałem ten głos. Ivy? Czyli dowiedziała się o strzelaninie. Rodzice czekali przed salą. Rozejrzałem się, cz to naprawdę Ivy Stone była przy mnie. Po akcji z maską trudno o zaufanie. Jednak jej ufałem. Pokazywała szczery uśmiech, lecz lekko zgięła się z bólu, trzymając za brzuch.

Rhodey: Ivy
Gen. Stone: Maluchy... pozdrawiają. Ech! Ta ich... radość
Rhodey: Jak się czujesz?
Gen. Stone: Au! Właśnie chciałam... spytać o to samo
Rhodey: Coraz lepiej i chcę szybko wrócić do domu
Gen. Stone: Będziesz ojcem
Rhodey: Wiem o tym
Gen. Stone: Za pięć miesięcy
Rhodey: Wow! Tak szybko?
Gen. Stone: To bliźniaki... Sam zobacz

Wyjęła zdjęcie USG, pokazując dwa bobaski w łonie, co nie wyglądały na cierpliwe. Jedno odpychało drugiego nóżkami.

Rhodey: Mogę dotknąć?
Gen. Stone: Śmiało, ale uważaj na Rhodey'go Juniora
Rhodey: Takie dałaś mu imię? A może to dziewczynka?
Gen. Stone: Oj! Takiego kopa raczej ma chłop ze stalowymi jajami. Hahaha! Nie bój się

Ostrożnie wyciągnąłem rękę, dotykając brzucha narzeczonej. Poczułem lekkie odruchy kopania. Uśmiechnąłem się i szepnąłem coś do bachorków.

Rhodey: Bądźcie milsi dla mamusi
Gen. Stone: Nie posłuchają
Rhodey: Spróbować można

Part 230: Mali buntownicy

0 | Skomentuj

**Pepper**

Więc Rhodey przestanie się opierdzielać i wróci do nas. To dobra wiadomość, bo po tym, co zrobiła Madame Mask, nie darowałabym jej życia. Jednak ktoś inny zabił tę wariatkę. Kosmitkę w ciele jakiejś starszej baby. Cieszyłam się z powrotu przyjaciela do zdrowia. Może odwiedzi go ta cała Ivy? Są zaręczeni, tak? A może nie udało mu się? Muszę poznać wybrankę serca historyka. No tak i jeszcze sprawa bliźniaków. On i becikowe? Będzie wesoło.

Dr Yinsen: Pepper, słyszysz mnie?
Pepper: Tak, tak. Trochę... odpłynęłam. Proszę mi wybaczyć... Dobrze, że Rhodey zdrowieje, ale mam jedno pytanie?
Dr Yinsen: Słucham
Pepper: Jeśli złamałby ostrzeżenie, co wtedy?
Dr Yinsen: Zależy, jak bardzo przeciążył swoje serce
Pepper: Hahaha! Super, bo on chyba nie miał pojęcia o tej zasadzie. Nic mu pan nie powiedział i teraz do cholery mi zdycha na kanapie! Jeszcze żyje, ale to nie potrwa długo! Dlaczego nikt wcześniej nie powiedział o tym, co się może stać?! Mogę posądzić o zaniedbanie, lecz kurwa potrzebuję ciebie, byś to naprawił!
Dr Yinsen: Przepraszam cię. Mam niezły bałagan do ogarnięcia po strzelaninie. Dostałem dodatkowe dyżury na innych oddziałach... Wiedziałem, że czegoś nie przekazałem ważnego
Pepper: Ja pierdolę! A Victoria?! Ona też nic?!
Dr Yinsen: Ma własne problemy! Wybacz... Wyprowadziłaś mnie z równowagi
Pepper: Chcę pożyć z Tony'm, więc proszę pomóc!
Dr Yinsen: Co robił dokładnie?
Pepper: FRIDAY?

<<Przerwał ładowanie i w pancerzu testowym sprawdzał wytrzymałość na impuls elektromagnetyczny. Doszło do chwilowego paraliżu, ale funkcje życiowe są w normie. Implant ładuje się>>

Pepper: Dzięki... No i?
Dr Yinsen: Obserwuj go i nie panikuj
Pepper: Czy on... umrze?
Dr Yinsen: Oj! Przeżył gorsze rzeczy. Musi odpocząć... Będę cię informować, gdybyś chciała wiedzieć na temat stanu Rhodey'go
Pepper: Dobrze
Dr Yinsen: Chcesz coś jeszcze powiedzieć?
Pepper: Ech! Przepraszam
Dr Yinsen: Tak lepiej... Wybaczam

Rozłączył się, a ja miałam dylemat. Chciałam poznać Ivy, choć Tony był również ważny. Poczekam, aż się obudzi. Potem tam pójdziemy. Razem.

~*Dwie godziny później*~

**Ivy**

Pan Rhodes podniósł mnie na duchu, odbudowując utraconą nadzieję. Jeszcze chciał mi opowiedzieć o wpadce na fizyce, ale nie zdołał nawet zacząć, gdy pojawiła się Roberta. Wyglądała na spokojną, uśmiechając się od ucha do ucha. Maluchy ponownie rozpoczęły atak, choć poczułam jednego. Widocznie drugi malec woli ze mną nie zadzierać. Trochę pokopał, aż uspokoił się.

David: Wszystko gra?
Gen. Stone: Tak... Po prostu mam... małego buntownika
David: Heh! A drugi?
Gen. Stone: Raz jest spokojny, lecz zdarzy się, że połączy siły z braciszkiem
Roberta: Rhodey przez całą ciążę jedynie kilka razy pokopał. Rzadko się ruszał
David: Przerwałaś nam, a chciałem Ivy powiedzieć o incydencie na fizyce
Roberta: Sam to jej powie... Właśnie otrzymałam wiadomość od lekarza... Obudził się
Gen. Stone: Najwyższy czas. Au! Rhodey, przestań!
Roberta: Hahaha! A może to była dziewczynka?
Gen. Stone: Zdrajca
Roberta: To co? Jedziecie ze mną?
David: Pewnie
Gen. Stone: Musi się dowiedzieć o rozrabiakach
Roberta: W porządku, więc chodźmy

Wstaliśmy z kanapy i udaliśmy się do samochodu. Nie odczuwałam żadnych kopniaków. Skończył swoją agresję, lecz przy tatuśku znowu zacznie. Miałam takie przeczucie, które mogło się sprawdzić.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, lekarz próbował zabronić, żebym zobaczyła się z narzeczonym. Tylko matka Rhodey'go zdołała jakoś przekonać go do zmiany zdania. Chyba miał zły dzień. Przez szybę widziałam, jak leżał, a przy łóżku było mniej przeraźliwych maszyn. Dobry znak. Nieśmiało chwyciłam za klamkę, wchodząc do sali.

Gen. Stone: Hej, Rhodey. Mamy do pogadania, ale najpierw obudź się

**Tony**

Powoli otwierałem oczy, czując ten ból w klatce piersiowej. Nikogo nie było w zbrojowni poza FRIDAY. Nie pamiętałem, co się wydarzyło. Na bransoletce pokazał się zakończony proces ładowania. Mogłem odłączyć pikadełko od kabla. Pancerz testowy leżał na ziemi w kawałkach. Chyba... Chyba coś sobie przypomniałem. Przy testach zemdlałem.

Tony: FRIDAY, która jest godzina?

<<Twoja ostatnia, jeśli znowu będziesz tak ryzykować>>

Tony: Chyba muszę poprawić twoje ustawienia... Za bardzo przypominasz Pepper

<<Przecież tego chciałeś>>

Tony: No tak... Odpowiesz na pytanie?

<<Jak poprosisz>>

Tony: Proooszę

<<Osiemnasta, a do twojej wiadomości...>>

Tony; Tak?

<<Zablokowałam zbroje, wyłączając alarmy o zagrożeniach. Lepiej zobacz się z synem i żoną. Przestępców ubywa, więc mógłbyś zadbać o swoją rodzinę. Zacznij być człowiekiem>>

Tony: Chyba... Chyba masz rację... I nawet wiem, co zrobię

BONUS#15: Scenariusz z serialu (oryginalnie z odcinka): Historia pierścieni

0 | Skomentuj



1
00:00:00,658 --> 00:00:03,256
[upbeat rock music]

2
00:00:40,312 --> 00:00:41,291
Beep! Beep!

3
00:00:42,884 --> 00:00:44,492
<i>1x09 - Historia pierścieni</i>

4
00:00:47,837 --> 00:00:50,108
[shimmering tone]

5
00:01:05,435 --> 00:01:07,526
[high-pitched warbling tone]

6
00:01:11,142 --> 00:01:13,598
To odkrycie... zmienia wszystko.

7
00:01:15,144 --> 00:01:17,630
Pierścienie Makluan istnieją.

8
00:01:17,964 --> 00:01:20,755
I stałem się posiadaczem jednego
z nich.

9
00:01:23,261 --> 00:01:25,418
Zabieram go do
Stark International

10
00:01:25,736 --> 00:01:27,675
w celu szczegółowej analizy,

11
00:01:28,071 --> 00:01:32,465
dzięki której dowiemy się, jak
to małe cacko działa.

12
00:01:36,208 --> 00:01:38,082
I to był ostatni wpis w jego
pamiętniku.

13
00:01:39,779 --> 00:01:40,816
Jego pierścień zaginął,

14
00:01:41,057 --> 00:01:42,674
a ja przejrzałem pamiętnik
setki razy,

15
00:01:42,913 --> 00:01:44,176
ale ciągle nie wiem, czym są
te pierścienie

16
00:01:44,370 --> 00:01:45,473
i gdzie znaleźć inne.

17
00:01:45,650 --> 00:01:47,089
Jeśli nadal chcesz mi pomóc,

18
00:01:47,240 --> 00:01:48,971
dobrze, by było, żebyś sam
rzucił na niego okiem.

19
00:01:49,187 --> 00:01:50,575
Może odkryjesz coś, czego nie
zauważyłem.

20
00:01:51,167 --> 00:01:52,117
Pewnie.

21
00:01:52,403 --> 00:01:53,720
Chętnie ci pomogę.

22
00:02:01,434 --> 00:02:02,525
Nie lubię Gene'a.

23
00:02:02,752 --> 00:02:04,062
Chyba już to ustaliliśmy.

24
00:02:04,879 --> 00:02:05,930
Ty też go nie lubisz, nie?

25
00:02:06,154 --> 00:02:07,974
Mam nadzieję, że nie. W sumie,
czemu miałbyś?

26
00:02:08,256 --> 00:02:10,306
No cóż. Eee... Gene nie przeszkadza
mi w nauce.

27
00:02:12,531 --> 00:02:13,337
Jeszcze nie.

28
00:02:13,583 --> 00:02:14,663
Poczekaj... Pewnego dnia on...

29
00:02:15,087 --> 00:02:15,741
Hej!

30
00:02:15,965 --> 00:02:17,227
Mówiłeś o mnie?!

31
00:02:23,155 --> 00:02:24,536
Co to jest?

32
00:02:24,803 --> 00:02:25,824
Taa... Wiem.

33
00:02:26,055 --> 00:02:26,962
Trudno to zrozumieć.

34
00:02:27,145 --> 00:02:28,276
Mój tata był geniuszem

35
00:02:28,536 --> 00:02:30,149
i zapisywał swoje myśli w
specyficzny sposób.

36
00:02:30,363 --> 00:02:31,086
Momentami nawet nie wiem

37
00:02:31,388 --> 00:02:33,120
co miał na myśli.

38
00:02:33,838 --> 00:02:35,401
Szukał tych pierścieni całymi latami.

39
00:02:35,641 --> 00:02:37,241
Starał się dowiedzieć o nich
więcej.

40
00:02:37,813 --> 00:02:39,719
A jego pamiętnik pełny jest

41
00:02:39,969 --> 00:02:42,085
urwanych myśli, zagadek i
dziwnych wpisów o testach.

42
00:02:42,397 --> 00:02:44,024
I kilku wynalazków
wymyślonych

43
00:02:44,258 --> 00:02:45,158
przez niego.

44
00:02:45,384 --> 00:02:47,125
W jaki sposób twój tata znalazł
pierwszy pierścień?

45
00:02:48,506 --> 00:02:49,125
Szczęście.

46
00:02:49,344 --> 00:02:51,563
Stark International tworzył nowy
oddział w Jersey

47
00:02:51,827 --> 00:02:53,266
 i coś znaleźli na miejscu prac.

48
00:02:53,547 --> 00:02:55,021
Starą świątynię.

49
00:02:55,308 --> 00:02:58,073
Ale potem samolot się rozbił,
a jego pierścień zaginął.

50
00:03:00,607 --> 00:03:01,813
Sprawdzę pamiętnik wieczorem.

51
00:03:02,059 --> 00:03:03,611
Potem możemy porównać
spostrzeżenia.

52
00:03:03,887 --> 00:03:05,112
Nie chciałbym przerywać
waszej wymiany myśli,

53
00:03:05,684 --> 00:03:07,674
ale czy to nie jest dziwne,

54
00:03:07,927 --> 00:03:09,566
żeby znaleźć starą, podziemną
chińską świątynię?

55
00:03:09,895 --> 00:03:11,713
W Jersey?

56
00:03:11,997 --> 00:03:13,566
A jeśli był tam pierścień,

57
00:03:13,831 --> 00:03:17,199
to może warto sprawdzić, co
jeszcze jest w środku?

58
00:03:21,335 --> 00:03:22,886
I naprawdę myślisz, że możesz
ufać Gene'owi,

59
00:03:23,172 --> 00:03:24,630
jeśli chodzi o pierścienie?

60
00:03:26,031 --> 00:03:27,495
Ciężko mi się zgodzić z Pepper...

61
00:03:27,916 --> 00:03:28,828
Hej!

62
00:03:29,129 --> 00:03:30,851
Ale naprawdę nic o nim nie wiemy.

63
00:03:31,309 --> 00:03:32,431
On...

64
00:03:32,639 --> 00:03:33,591
No nie wiem, chłopie.

65
00:03:33,848 --> 00:03:35,210
Po prostu coś jest z nim nie tak.

66
00:03:38,248 --> 00:03:39,011
Taa...

67
00:03:39,278 --> 00:03:40,987
Jego uprzejmość jest naprawdę dziwna.

68
00:03:41,993 --> 00:03:43,042
Mówię tylko,

69
00:03:43,363 --> 00:03:44,799
że te pierścienie są niebezpieczne.

70
00:03:45,328 --> 00:03:47,140
Nie pamiętasz, jak Mandaryn

71
00:03:47,442 --> 00:03:48,348
powalił cię jednym z nich?

72
00:03:48,610 --> 00:03:49,840
Och! Pamiętam.

73
00:03:50,042 --> 00:03:51,886
Dlatego biorę ze sobą tę torbę.

74
00:03:52,517 --> 00:03:53,107
[beep]

75
00:03:56,659 --> 00:03:57,780
Co? Oł!

76
00:04:05,512 --> 00:04:08,928
Ma wbudowany system anty grawitacyjny,
więc nie jest taki ciężki.

77
00:04:09,418 --> 00:04:10,786
Całkiem nieźle, nie?

78
00:04:15,180 --> 00:04:16,898
Dzięki za ostrzeżenie, geniuszu.

79
00:04:17,181 --> 00:04:18,161
Proszę bardzo.

80
00:04:18,456 --> 00:04:19,549
I nie przejmuj się Gene'm.

81
00:04:19,817 --> 00:04:21,107
Wiem, że jest trochę nietypowy,

82
00:04:21,309 --> 00:04:22,695
ale to dobry gość.

83
00:04:23,719 --> 00:04:24,875
Cisza!

84
00:04:27,028 --> 00:04:29,069
Nie obchodzi mnie Maggia!

85
00:04:29,383 --> 00:04:32,336
Teraz Tong mają zająć się tylko
pamiętnikiem!

86
00:04:32,892 --> 00:04:34,550
Chcę, żeby każda strona została
przeanalizowana!

87
00:04:34,814 --> 00:04:36,813
Każde słowo i każda wzmianka
ma być zbadana

88
00:04:37,101 --> 00:04:38,213
i wyjaśniona!

89
00:04:38,999 --> 00:04:41,299
Zrozumiano?!

90
00:04:54,582 --> 00:04:55,846
Zap!

91
00:05:15,750 --> 00:05:16,835
Dobra.

92
00:05:17,120 --> 00:05:18,110
Mamy tutaj do czynienia ze Stane'm.

93
00:05:18,410 --> 00:05:20,061
Spodziewajcie się uzbrojonych
ochroniarzy, robotów.

94
00:05:20,480 --> 00:05:21,584
Może psów.

95
00:05:21,875 --> 00:05:22,842
Pójdę pierwszy sprawdzić

96
00:05:23,104 --> 00:05:24,205
co nas czeka.

97
00:05:35,730 --> 00:05:37,054
Nie mogę w to uwierzyć.

98
00:05:39,917 --> 00:05:41,140
Tak. Masz rację.

99
00:05:41,459 --> 00:05:43,423
Nie wiem, jak my się tam dostaniemy?

100
00:05:49,847 --> 00:05:52,238
On...
On je po prostu porzucił.

101
00:05:52,698 --> 00:05:54,326
Pewnie było to dla niego nieopłacalne.

102
00:05:54,758 --> 00:05:55,866
Hej!
To dla nas lepiej, nie?

103
00:05:56,226 --> 00:05:57,546
Nie musimy się zakradać.

104
00:05:57,762 --> 00:05:58,822
Lepiej?
Może.

105
00:05:59,054 --> 00:06:00,643
Zabawniej?
Nie.

106
00:06:21,881 --> 00:06:22,702
Jej!

107
00:06:22,931 --> 00:06:24,148
To ta zasypana podziemna świątynia?

108
00:06:24,452 --> 00:06:25,435
Kto ją zbudował?

109
00:06:25,664 --> 00:06:26,621
Jak ją zasypało?

110
00:06:26,886 --> 00:06:28,806
Ile to miejsce ma lat?

111
00:06:29,304 --> 00:06:31,132
Nie wiemy.
Dlatego tu jesteśmy.

112
00:06:32,146 --> 00:06:34,123
Tu mój tata znalazł pierścień.

113
00:06:47,278 --> 00:06:49,077
[low rumbling]

114
00:07:11,181 --> 00:07:12,822
To... To muszą być drzwi.

115
00:07:13,168 --> 00:07:14,099
Dobra, jedno...

116
00:07:14,596 --> 00:07:15,696
Aaa!

117
00:07:16,456 --> 00:07:17,664
Co to było?!

118
00:07:17,914 --> 00:07:19,035
A jeśli to są drzwi, to

119
00:07:19,261 --> 00:07:20,613
gdzie teraz jesteśmy?

120
00:07:20,843 --> 00:07:21,854
Glebożery

121
00:07:22,168 --> 00:07:23,018
przebiły się przez ścianę dzięki
laserom,

122
00:07:23,242 --> 00:07:24,655
ale to był tył komnaty,

123
00:07:24,888 --> 00:07:25,752
a tam jest przód.

124
00:07:25,994 --> 00:07:26,992
Cokolwiek się stało,

125
00:07:27,241 --> 00:07:28,720
musiało ujawnić prawdziwe wejście.

126
00:07:30,691 --> 00:07:31,808
Mówisz serio?

127
00:07:32,118 --> 00:07:33,248
Rozejrzyj się tu!

128
00:07:33,443 --> 00:07:35,106
Kogo obchodzą prawdziwe drzwi?

129
00:07:35,346 --> 00:07:36,970
Powinieneś się martwić o pułapki.

130
00:07:37,202 --> 00:07:39,568
Eee... ostre kolce, doły, mumie, czy...

131
00:07:39,862 --> 00:07:41,177
Pepper!

132
00:07:41,456 --> 00:07:42,931
Coś musiało uaktywnić systemy
mechaniczne

133
00:07:43,128 --> 00:07:44,257
i tyle.

134
00:07:44,465 --> 00:07:45,740
Nic strasznego.

135
00:07:45,983 --> 00:07:47,444
Wydaje mi się, że Rhodey musiał
stanąć na przycisku.

136
00:07:47,843 --> 00:07:48,625
Co?!

137
00:07:48,877 --> 00:07:50,254
Czemu ja?

138
00:07:50,579 --> 00:07:51,535
[clears throat]

139
00:07:56,848 --> 00:07:57,973
Nic strasznego?

140
00:07:58,291 --> 00:08:00,219
To... To tylko zbieg okoliczności.

141
00:08:03,766 --> 00:08:04,904
Ach!

142
00:08:08,851 --> 00:08:10,106
Huh?

143
00:08:22,003 --> 00:08:22,995
Co to znaczy?

144
00:08:23,662 --> 00:08:24,873
Mądrość.

145
00:08:25,137 --> 00:08:26,582
To znaczy po chińsku "mądrość".

146
00:08:28,403 --> 00:08:30,517
W pamiętniku taty
 była mowa o testach.

147
00:08:30,754 --> 00:08:32,583
A jeśli jest to jakiś test?

148
00:08:32,836 --> 00:08:34,430
Może trzeba wybrać jedną
z tych rzeczy,

149
00:08:34,721 --> 00:08:36,564
żeby dostać się do pierścienia?

150
00:08:37,754 --> 00:08:39,442
Niezbyt skomplikowany test.

151
00:08:39,716 --> 00:08:40,535
Mądrość.

152
00:08:40,799 --> 00:08:41,356
Książka.

153
00:08:41,694 --> 00:08:42,901
Oczywiste.

154
00:08:43,963 --> 00:08:45,555
Hej!
Zwolnij trochę!

155
00:08:45,812 --> 00:08:46,914
Nie wiemy, co to jest.

156
00:08:47,154 --> 00:08:48,020
Może po prostu...

157
00:08:48,260 --> 00:08:49,446
Rozejrzyj się!

158
00:08:49,736 --> 00:08:51,963
Ci rycerze na pewno przedstawiają
ogromną siłę!

159
00:08:52,503 --> 00:08:55,675
Chciałbyś wybrać miecz
i z nimi walczyć?

160
00:08:58,548 --> 00:09:00,499
Eee... Gene,
może powinniśmy pomyśleć.

161
00:09:02,657 --> 00:09:03,757
<i>chuang?</i>

162
00:09:05,398 --> 00:09:06,424
[loud rumbling]

163
00:09:14,925 --> 00:09:16,017
Gene, uważaj!

164
00:09:20,056 --> 00:09:21,530
[grunts]

165
00:09:22,938 --> 00:09:23,484
Ach!

166
00:09:27,882 --> 00:09:28,413
Tony!

167
00:09:28,747 --> 00:09:29,406
Pepper!

168
00:09:29,885 --> 00:09:30,514
Ach!

169
00:09:36,225 --> 00:09:37,109
whoa!

170
00:09:40,932 --> 00:09:41,466
ah!

171
00:09:45,735 --> 00:09:48,500
Aaaa!

172
00:09:49,826 --> 00:09:50,674
Eee...

173
00:09:56,231 --> 00:09:58,386
Dzięki.

174
00:09:58,733 --> 00:09:59,925
Pepper?

175
00:10:00,244 --> 00:10:01,271
Tak, Tony?

176
00:10:01,628 --> 00:10:02,755
Jestem...

177
00:10:03,018 --> 00:10:03,885
wykończony.

178
00:10:04,196 --> 00:10:05,091
Złaź...

179
00:10:05,279 --> 00:10:06,176
ze mnie.

180
00:10:06,373 --> 00:10:07,425
Ach! Tak.

181
00:10:07,686 --> 00:10:08,663
Sorki.

182
00:10:10,179 --> 00:10:11,209
[sighs]

183
00:10:13,165 --> 00:10:16,193
Pewnie... nie masz
ze sobą latarki, co?

184
00:10:16,459 --> 00:10:17,792
Mam za to telefon.

185
00:10:18,304 --> 00:10:19,314
[cell phone beeps]

186
00:10:28,915 --> 00:10:29,989
Dobra.

187
00:10:30,198 --> 00:10:31,465
Teraz mogę iść.

188
00:10:40,280 --> 00:10:42,006
Nie pomagaj mi wstać.

189
00:10:42,276 --> 00:10:43,648
Oo, czy przyjaciele

190
00:10:43,877 --> 00:10:45,015
sobie nie pomagają?

191
00:10:45,234 --> 00:10:47,144
Podejrzewam, że ty i Pepper ciągle
mnie nie lubicie.

192
00:10:47,432 --> 00:10:49,129
Co? Nie, to...

193
00:10:49,415 --> 00:10:51,806
A co? Zazdrość?

194
00:10:52,125 --> 00:10:53,275
Czy coś innego?

195
00:10:53,588 --> 00:10:55,125
Nie chodzi o to, że cię nie lubię.

196
00:10:55,379 --> 00:10:57,182
Myślę tylko, że źle wpływasz na Tony'ego.

197
00:10:58,100 --> 00:10:58,957
Przepraszam.

198
00:10:59,271 --> 00:11:00,341
Nie wiedziałem, że mam do
czynienia

199
00:11:00,599 --> 00:11:01,599
z jego mamą.

200
00:11:01,857 --> 00:11:03,412
Nic o tobie nie wiemy.

201
00:11:03,680 --> 00:11:05,258
Tony ma obsesję na punkcie
pierścieni,

202
00:11:05,590 --> 00:11:07,645
a ty zjawiasz się i jeszcze go nakręcasz.

203
00:11:07,923 --> 00:11:09,601
Możesz uważać, że to strata czasu,

204
00:11:09,829 --> 00:11:11,240
ale Tony ma inne zdanie.

205
00:11:11,459 --> 00:11:12,677
On chce je znaleźć.

206
00:11:12,918 --> 00:11:14,715
Chce zrealizować marzenie swego
taty.

207
00:11:15,214 --> 00:11:17,614
Prawdziwy przyjaciel, by mu
pomógł.

208
00:11:22,318 --> 00:11:24,377
Gdzie są Tony i Pepper?

209
00:11:25,890 --> 00:11:26,746
Może spadli

210
00:11:26,962 --> 00:11:29,059
w innej części świątyni.

211
00:11:29,443 --> 00:11:31,477
Cóż... Powinniśmy ich znaleźć.

212
00:11:35,517 --> 00:11:37,591
[dramatic music]

213
00:11:47,989 --> 00:11:48,831
Huh.

214
00:11:51,278 --> 00:11:52,224
Ten tekst.

215
00:11:53,299 --> 00:11:55,452
On opowiada historię
pierścieni

216
00:11:56,009 --> 00:11:58,606
i ich pana...

217
00:11:58,921 --> 00:12:00,630
Pierwszego Mandaryna.

219
00:12:02,279 --> 00:12:03,209
Mogę założyć zbroję, wynieść cię
stąd i poszukać innych.

220
00:12:03,911 --> 00:12:05,742
Ale wtedy Gene cię zobaczy!

221
00:12:07,162 --> 00:12:07,926
Znowu to?

222
00:12:08,168 --> 00:12:09,113
Przestań, Pepper.

223
00:12:09,985 --> 00:12:10,827
Pepper?

224
00:12:11,093 --> 00:12:12,472
Zmieniłam zdanie.

225
00:12:12,893 --> 00:12:14,414
Załóż zbroję!

226
00:12:24,427 --> 00:12:25,744
Dobra.
Zbroja.

227
00:12:26,274 --> 00:12:27,198
Dobry pomysł.

228
00:12:30,515 --> 00:12:32,912
Człowiek zwany Khanem odnalazł
pierścienie mocy

229
00:12:33,150 --> 00:12:34,962
i został Mandarynem.

230
00:12:35,291 --> 00:12:37,725
Dzięki swojej potędze, podbijał

231
00:12:37,997 --> 00:12:40,063
wszystkie ziemie i stworzył dynastię.

232
00:12:40,693 --> 00:12:41,516
Naprawdę?

233
00:12:41,785 --> 00:12:42,829
Nie ma tam jego nazwiska?

234
00:12:43,331 --> 00:12:43,879
Huh.

235
00:12:44,229 --> 00:12:45,724
Bardzo dziwna sprawa...

236
00:12:46,211 --> 00:12:47,946
Jak my stąd wyjdziemy?

237
00:12:48,272 --> 00:12:52,581
Jest napisane, że ten, nie wiadomo
kto, chciał mieć następcę.

238
00:12:52,830 --> 00:12:55,123
Kogoś, komu da pierścienie Makluan
po swojej śmierci.

239
00:12:57,535 --> 00:12:59,626
Ale jego własne dzieci na nie
nie zasługiwały.

240
00:13:00,937 --> 00:13:03,437
Rozesłał je więc na cztery strony
świata

241
00:13:03,692 --> 00:13:05,729
i stworzył testy, mające na celu
zmierzenie wartości i moralności

242
00:13:05,946 --> 00:13:07,417
poszukujących ich.

243
00:13:11,210 --> 00:13:13,010
Brak wyjścia.
Nie ma, jak wrócić na górę.

244
00:13:13,325 --> 00:13:14,951
Świetnie.

245
00:13:15,174 --> 00:13:17,009
Po co komu pokój bez drzwi?!

246
00:13:17,277 --> 00:13:19,019
Jest mowa o teście.

247
00:13:19,224 --> 00:13:20,789
Musimy znaleźć
Tony'ego i Pepper!

248
00:13:21,033 --> 00:13:22,433
Nie obchodzi mnie test!

249
00:13:29,425 --> 00:13:30,151
[beep]

250
00:13:32,469 --> 00:13:33,365
Zap!

251
00:13:39,172 --> 00:13:40,378
Problem rozwiązany.

252
00:13:46,809 --> 00:13:47,904
Mówiłeś coś?

253
00:13:49,286 --> 00:13:50,315
Nieważne.

254
00:13:50,760 --> 00:13:51,987
Pierścień Makluan spoczywa...

255
00:13:52,398 --> 00:13:54,343
Jego prawdziwa moc jest uśpiona,

256
00:13:54,608 --> 00:13:56,302
dopóki dziedzic o czystej krwi

257
00:13:56,616 --> 00:13:58,660
i godnej duszy

258
00:13:58,960 --> 00:14:00,498
nie zda testu.

259
00:14:00,910 --> 00:14:04,107
Tylko wtedy... powróci moc pierścienia.

260
00:14:05,119 --> 00:14:06,032
Gene.

261
00:14:06,509 --> 00:14:07,491
Hej, Gene!

262
00:14:07,726 --> 00:14:08,877
Słuchasz mnie?

263
00:14:09,119 --> 00:14:10,675
Pomóż mi się stąd wydostać!

264
00:14:10,899 --> 00:14:12,243
Nie.
Ja muszę...

265
00:14:12,486 --> 00:14:14,306
My musimy zdać test.

266
00:14:14,596 --> 00:14:16,766
I jak mamy to zrobić?

267
00:14:20,505 --> 00:14:21,965
[metal scraping]

268
00:14:24,424 --> 00:14:26,292
Może oni wiedzą.

269
00:14:35,472 --> 00:14:37,151
Dobra. Spokojnie.

270
00:14:37,592 --> 00:14:38,666
Jakiś pomysł?

271
00:14:39,070 --> 00:14:39,951
Co powiesz na to?

272
00:14:40,186 --> 00:14:41,869
Ja popycham ciebie do przodu,

273
00:14:42,083 --> 00:14:43,634
a kiedy oni cię biją,

274
00:14:43,853 --> 00:14:44,885
ja uciekam.

275
00:14:47,018 --> 00:14:48,392
Heh. Bardzo śmieszne.

276
00:14:48,617 --> 00:14:49,689
Żartowałeś, tak?

277
00:14:49,689 --> 00:14:50,626
Rhodey, uważaj!

278
00:14:51,061 --> 00:14:51,779
[thud]

279
00:14:52,726 --> 00:14:54,726
Ktoś jest za tobą.

280
00:15:08,939 --> 00:15:11,504
Uklęknijcie przed swoim panem.

281
00:15:14,380 --> 00:15:15,698
Albo i nie.

282
00:15:19,460 --> 00:15:21,449
Czyli to jest test?

283
00:15:21,780 --> 00:15:23,446
Faktycznie, początek.

284
00:15:31,948 --> 00:15:33,019
Ach!

285
00:15:41,481 --> 00:15:42,653
Pepper.

286
00:15:42,879 --> 00:15:44,180
Pepper, trzymaj się.
Nadchodzę.

287
00:15:44,538 --> 00:15:45,331
[lasers zapping]

288
00:16:06,355 --> 00:16:07,932
Czas się pożegnać.

289
00:16:11,920 --> 00:16:12,558
[grunts]

290
00:16:14,875 --> 00:16:15,650
Tony!

291
00:16:20,593 --> 00:16:21,895
Pepper, padnij!

292
00:16:25,162 --> 00:16:26,674
[zapping]

293
00:16:30,173 --> 00:16:32,025
<i>Uwaga.
Niski poziom energii zbroi</i>

294
00:16:32,299 --> 00:16:35,190
<i>Przełączanie na rezerwy.</i>

295
00:16:37,946 --> 00:16:39,454
Pepper, jesteś cała?

296
00:16:40,706 --> 00:16:41,837
Och! Jesteś taki świetny,

297
00:16:42,124 --> 00:16:44,161
ale dlaczego nie zrobiłeś
tego wcześniej?!

298
00:16:51,361 --> 00:16:54,429
Ponieważ chciałem załatwić wszystkich
na raz?

299
00:17:08,544 --> 00:17:09,735
Dość!

300
00:17:09,978 --> 00:17:12,106
Co muszę zrobić, żeby zdać test?!

301
00:17:14,434 --> 00:17:16,519
Dlaczego nie działasz?!

302
00:17:26,820 --> 00:17:29,813
Jeśli mam zginąć, chcę zginąć
w walce.

303
00:17:31,583 --> 00:17:33,395
Proszę, nie pozwól mi zginąć!

304
00:17:33,667 --> 00:17:34,751
Może i jestem szalony,

305
00:17:34,982 --> 00:17:36,292
ale zaczyna mi się wydawać, że

306
00:17:36,526 --> 00:17:37,949
walka nie jest tutaj dobrym
rozwiązaniem.

307
00:17:38,442 --> 00:17:41,622
Cóż... Poddanie się to chyba
nie jest dobry pomysł.

308
00:17:43,357 --> 00:17:45,284
Gene przeczytał coś z tej książki,
która tam leżała.

309
00:17:45,533 --> 00:17:46,976
I przez to wszystko się zaczęło.

310
00:17:47,221 --> 00:17:49,596
Może da się to zatrzymać
w ten sam sposób?

311
00:17:50,784 --> 00:17:51,621
Hej! Hej!

312
00:17:51,901 --> 00:17:53,436
Gdzie lecisz?!

313
00:17:57,611 --> 00:17:59,888
To słowo to był
"początek."

314
00:18:00,209 --> 00:18:02,063
Może da się ich tak zatrzymać.

315
00:18:02,313 --> 00:18:03,931
Zacznij sekwencję tłumaczenia.

316
00:18:04,591 --> 00:18:06,018
<i>Tłumaczenie.</i>

317
00:18:06,283 --> 00:18:07,748
Rozpoznał siłę pierścieni,

318
00:18:07,991 --> 00:18:09,774
a siła go zajęła.

319
00:18:10,499 --> 00:18:12,461
To jest tak, jakby książka od historii.

320
00:18:12,706 --> 00:18:14,331
Ona jest o pierścieniach, ale
tego jest za dużo.

321
00:18:14,589 --> 00:18:15,482
To nie ma sensu.

322
00:18:15,776 --> 00:18:16,920
Musi być jakiś inny sposób.

323
00:18:17,478 --> 00:18:18,180
Tony!

324
00:18:20,506 --> 00:18:22,034
Skąd masz ten miecz?

325
00:18:22,306 --> 00:18:24,008
Czy to właśnie on był na górze?

326
00:18:24,370 --> 00:18:26,299
Nie wiem!
A czy to coś zmienia?!

327
00:18:28,899 --> 00:18:30,406
Te symbole.

328
00:18:30,662 --> 00:18:32,609
To jest to! Nie chodzi o książkę!
Chodzi o miecz!

329
00:18:32,892 --> 00:18:34,439
Komputerze, przetłumacz to

330
00:18:34,696 --> 00:18:36,101
i podaj mi wymowę.

331
00:18:38,909 --> 00:18:40,208
Ach!

332
00:18:46,801 --> 00:18:47,869
<i>Przetłumaczono.</i>

333
00:18:48,401 --> 00:18:49,329
<i>"Koniec."</i>

334
00:18:49,652 --> 00:18:50,501
<i>Wymowa:</i>

335
00:18:50,730 --> 00:18:51,694
<i>Zhong. (Czonk) ??</i>

336
00:18:52,104 --> 00:18:55,039
<i>Czonk! Czonk!</i>

337
00:19:01,078 --> 00:19:04,772
Och... Dobra?

338
00:19:28,666 --> 00:19:29,998
Ach!

339
00:19:41,386 --> 00:19:43,278
[laughs sinisterly]

340
00:19:55,402 --> 00:19:56,212
Zostań tu.

341
00:19:56,434 --> 00:19:57,031
Wracam po... Nie

342
00:19:57,274 --> 00:19:57,907
[low rumbling]

343
00:19:58,221 --> 00:19:58,916
Rhodey!

344
00:20:04,026 --> 00:20:05,611
Rhodey!

345
00:20:05,994 --> 00:20:07,063
Może byś się ruszył?

346
00:20:08,424 --> 00:20:09,571
Gene.

347
00:20:11,070 --> 00:20:12,420
Rhodey!

348
00:20:14,086 --> 00:20:15,269
Och! Jesteście cali?

349
00:20:15,576 --> 00:20:16,557
Rhodesowi nic nie będzie.

350
00:20:16,796 --> 00:20:17,674
Uderzył się tylko w głowę.

351
00:20:17,960 --> 00:20:18,988
A co z wami?

352
00:20:19,690 --> 00:20:20,640
Gdzie byliście? I...

353
00:20:20,863 --> 00:20:23,599
Czy widzieliście tam coś dziwnego?

354
00:20:23,846 --> 00:20:25,359
Chodzi ci o ożywające

355
00:20:25,586 --> 00:20:26,612
i atakujące nas posągi?

356
00:20:26,814 --> 00:20:27,694
Nie.

357
00:20:27,898 --> 00:20:29,365
Taa...
Też je widzieliśmy.

358
00:20:30,003 --> 00:20:33,493
Tata myślał, że pierścienie to
jakaś starożytna technologia.

359
00:20:33,777 --> 00:20:36,180
Może tak samo było z tymi posągami?

360
00:20:36,402 --> 00:20:38,590
To był test, który miał na celu
zdobycie pierścienia.

361
00:20:38,802 --> 00:20:41,074
Czyli kiedy wybrałem książkę,
test się zaczął?

362
00:20:41,360 --> 00:20:42,476
Tak,

363
00:20:42,698 --> 00:20:43,704
ale książka była na tyle oczywista.

364
00:20:43,928 --> 00:20:45,212
że nie sprawdziliśmy miecza.

365
00:20:45,407 --> 00:20:47,744
Słowo dezaktywujące posągi
było na nim.

366
00:20:48,505 --> 00:20:49,790
Mądrość, nie?

367
00:20:50,055 --> 00:20:51,758
Ale jeśli mój tata już miał
ten pierścień,

368
00:20:52,017 --> 00:20:53,618
to co mi dało zdanie tego testu?

369
00:20:53,961 --> 00:20:55,636
Ty zdałeś test?!

370
00:20:55,893 --> 00:20:57,209
Myślałem...

371
00:20:57,442 --> 00:20:58,813
Cóż... Została nam pamiątka,

372
00:20:59,058 --> 00:21:00,312
choć szkoda, że zgubiliśmy książkę.
Ooo...

373
00:21:00,980 --> 00:21:02,777
[warbling tone]

374
00:21:09,701 --> 00:21:11,550
To...
To mapa.

375
00:21:11,787 --> 00:21:12,996
Tam musi być kolejny pierścień.

376
00:21:13,254 --> 00:21:15,143
Dzięki niej, może coś znajdziemy.

377
00:21:15,416 --> 00:21:17,801
Może znajdziemy kolejny
pierścień.

378
00:21:18,058 --> 00:21:19,878
Będzie tam też kolejny test.

379
00:21:20,118 --> 00:21:21,318
Tam, gdzie spadliśmy, była
ściana,

380
00:21:21,534 --> 00:21:22,917
opisująca historię pierścieni.

381
00:21:23,182 --> 00:21:25,168
Niestety została szybko zniszczona,

382
00:21:25,410 --> 00:21:27,111
ale była na niej
mowa o kolejnych testach.

383
00:21:27,342 --> 00:21:29,302
Na pewno sobie z nimi poradzimy.

384
00:21:29,516 --> 00:21:31,170
Wszyscy... Razem.

385
00:21:31,406 --> 00:21:33,256
No dalej, Gene.

---**---

No to, jak obiecałam. Z okazji 50 tysięcy wyświetleń.

Part 229: Wiadomość z zaświatów

0 | Skomentuj

**Tony**

Piekielny ból przeszył moje ciało, przechodząc przez nerwy. Czułem, jak wszystkie kończyny zostały sparaliżowane. Nie mogłem nic zrobić. Sam oddech wymagał sporego wysiłku. Chciałem kazać FRIDAY wznowić testy, lecz nawet nie mogłem nic powiedzieć. Ani jednego słowa. Cała zbroja iskrzyła i musiałem szybko z niej wyjść, by nie usmażyć mózgu. System zrobił to automatycznie.
Nagle odczułem impuls przy implancie, wypadając ze zbroi na podłogę. Zemdlałem.

**Matt**

Martwiłem się o mamę, lecz głównie strach dotyczył Katrine. Czy wróciła bezpiecznie do domu? Tata miał rację, co do uczuć. Muszę wiedzieć, kiedy ją kochać z wielkim pożądaniem, a kiedy lepiej tylko odpowiednio traktować. Szanować, rozpieszczać i delikatnie całować.
Kiedy tam rozmyślałem o dziewczynie, usłyszałem alarm w zbrojowni. Natychmiast pobiegłem sprawdzić, dlaczego się uaktywnił. Od razu pomyślałem o zagrożeniu ze strony Hydry. Jeśli jakiś
dziwny typek skrzywdził Katty, skopię mu porządnie tyłek. Byłem w wielkim błędzie, znajdując prawdziwą przyczynę głośnego hałasu. Podbiegłem do nieprzytomnego ojca, klepiąc po policzku. Kto go zaatakował?

Matt: Tato, słyszysz mnie? Tato!

<<On cię nie usłyszy>>

Matt: Co tu się stało? Ktoś się włamał?

<<Przeprowadzał testy i doznał chwilowego paraliżu>>

Matt: Pozwoliłaś mu na to?! Jak mogłaś?! Mógł zginąć tak samo, jak... Lily?

<<Przepraszam, ale nie mogłam zatrzymać procesu wysyłanej częstotliwości>>

Matt: Żyje?

<<Tak, ale jest bardzo słaby. Pikadełko wymaga ładowania>>

Matt: Zaraz się tym zajmę

<<Włączyłam alarm, bo to była sytuacja zagrożenia życia>>

Matt: Dobrze zrobiłaś

Ostrożnie podniosłem tatę, kładąc na kanapie. Czoło miał rozpalone. Gorączka? Jest chory i nic nikomu nie powiedział? Podłączyłem mechanizm do ładowarki. Skóra zaczęła nabierać kolorów. Według bransoletki, funkcje życiowe były w normie.

Lily: Zabiłeś mnie, pamiętasz?
Matt: Lily?

<<Nikogo tu nie ma poza tobą i twoim ojcem>>

Matt: Lily!

Krzyknąłem, ale zjawa pojawiła się przede mną. Uśmiechnięta, lecz z oczu spływały łzy. Miałem wrażenie, że śnię, bo komputer nie wykrył obcej tożsamości. Poczułem nieprzyjemny dreszcz na plecach.

Lily: Zabiłeś mnie... Zrobiłeś to dla niej, Matt... Pamiętasz?
Matt: Chciałem... Chciałem żyć, jak człowiek
Lily: Nigdy... Nigdy ci tego nie wybaczę... Zabiorę naszego tatusia do zaświatów. Tam nikt nie zrobi mu krzywdy. Potem dołączy mamusia, a następnie twoja Katty
Matt: Lily, nie! Proszę! Nie rób im krzywdy!
Lily: Klamka... zapadła... Spadła... filiżanka... a na niej... wyryta czaszka... Zegar odlicza... Odliczamy... czekamy... aż umrzesz... SAMOTNIE!

Wrzasnęła, aż obudziłem się w łóżku. Co takiego? Śniłem? Jak to? Niczego nie rozumiałem. Pamiętam śmierć swojej siostry. Dla własnych planów zabiłem ją, ale nigdy nie groziła, żeby zranić kogoś, kto jest nam bliski. Obok łóżka siedziała mama.

Matt: Jak... się... tu... znalazłem?
Pepper: Słyszałam krzyki i znalazłam was oboje nieprzytomnych. Z tatą wszystko gra. Serce bije prawidłowo, ale ty jesteś chory
Matt: Mamo?
Pepper: Tak, słonko?
Matt: Miałem siostrę?
Pepper: Miałeś, ale każdy o niej zapomniał... Odpocznij. Jest dobrze
Matt: Na pewno?
Pepper: Poza tym, że bałam się, co się stało z wami... Dobranoc

Ucałowała w czoło, wychodząc z pokoju. Zabiłem własną siostrę. Czy ona zrobi to samo, mordując resztę rodziny? Bliskich, którzy są dla mnie ważni? Nie. To był tylko sen. Tylko sen.

**Pepper**

Skłamałam z tym strachem. Dalej się bałam. Matt miał wysoką gorączką i majaczył o swojej siostrze. Wcześniej powiedział jej imię, mdlejąc przy Tony'm. Na szczęście dostał leki, co powinny pomóc zbić temperaturę, zaś mój mąż posunął się do bezmyślnych rzeczy.
Gdy zeszłam do zbrojowni, sprawdzając jego przytomność, na linię dobijał się doktorek. W jakiej sprawie?

Pepper: Dzień dobry. Stęsknił się pan za nami?
Dr Yinsen: Nie ubolewam. Heh! Dzwonię z dwóch powodów... Rhodey obudził się i wkrótce będziecie mogli się z nim zobaczyć. Niebawem powiem rodzinie, ale chciałem załatwić wszystko za jednym zamachem
Pepper: A to drugie?
Dr Yinsen: Ostrzeż Tony'ego, by nie ładował implantu przy pracy nad zbrojami
Pepper: Dlaczego?
Dr Yinsen: Bo to jest dla niego zabójcze

---**---

Dobiliśmy wspólnymi siłami do 50 tysięcy. Bardzo dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. Więc jest szansa, że ktoś jeszcze czyta te badziewie, co wstawiam. Jako, że to wyjątkowa liczba (bo do tylu nie spodziewałam się dojść) wstawię scenariusz odcinka.

Part 228: Godzina do śmierci cz.2

0 | Skomentuj

**Duch**

Nigdy nie pokazałem się jako tchórz. Pragnąłem walki. Pragnąłem jego śmierci za to, że przekroczył wtedy próg mojego domu, rozbijając rodzinę, która była dla mnie najważniejsza. Mogłem stracić Katrine bez odwrotu. Dlatego czekałem, aż Baron von Strucker ruszy dupę, strzelając na oślep. Musiałem jedynie lekko go wkurwić. A może i mocno?

Duch: Jestem tu, dupku! Czekam na ciebie!
Baron von Strucker: Pokaż się!
Duch: Oj! Nie tak szybko!
Baron von Strucker: Może cię nie widzę, ale za to doskonale słyszę!
Duch: Świetnie, gnido! Strzelaj do cholery i miejmy to z głowy!
Baron von Strucker: Znajdę cię! Znajdę i wypatroszę, bo niszczysz moje plany! Tak świetnie działała Hydra, dopóki nie zrobiłeś jej prania mózgu!
Duch: Kurwa! Sama chciała wrócić, więc odpierdol się! Powinienem cię zabić na początku, ale tylko czekałem, aż wyjdziesz z ukrycia!
Baron von Strucker: Więc strzelaj!
Duch: Jeden terrorysta patrzy, drugi podkłada bombę. Cyk, cyk, cyk... Teraz martwy będziesz TY!

Wystrzeliłem z bazooki w przeciwnika. Szybko schowałem się za kolejnym kontenerem. Wiedziałem, na co czekał, ale wykonałem pierwszy etap planu. Był wściekły, aż strzelał bez celowania w jeden obiekt. Śmiałem się z niego, mierząc po raz kolejny. Wymierzyłem w dwie beczki blisko portu, które wybuchły, zataczając ogień wokół ofiary.

Duch: Masz dość?!
Baron von Strucker: Nie!
Duch: I tego nie chciałem usłyszeć!

Kolejne beczki eksplodowały, rozprzestrzeniając więcej płomieni. Pora na drugą część.

~*Pół godziny później*~

**Katrine**

Razem z matką odnalazłyśmy miejsce potyczki. Magazyny na nadbrzeżu. Widziałam, jak ten typek z Hydry próbował trafić mojego ojca, który świetnie się z nim bawił. Już bałam się, że zostanie ranny, ale zdążyłyśmy na czas. O dziwo nikt nie strzegł terenu. Żadnych agentów?

Viper: Katrine, uważaj!
Duch: KATRINE!

Nagle przede mną pojawił się jeden z wysłanników Struckera. Za nim wyszedł następny. Musiałam pomyśleć o nich? Musiałam?! Pięknie. Zgotowałam sobie prawdziwe piekło. Zaczęłam atakować mężczyznę, uderzając z łatwością w czuły punkt. Po ciosie w kokoski szybko się nie pozbiera. Mama wbiła mu sztylet w nogę, aż syknął z bólu. Dobiła go, kopiąc w brzuch. Padł. Pozostało czterech. Myślałam, że ich też pokonamy, ale sam baron strzelił w naszą stronę.

Viper: Uciekaj stąd! Już!
Katrine: Nie!
Viper: To nie była prośba! Uwaga! Kryj się!

Padłam na podłogę, obrywając w ramię z pistoletu. Nie chciałam się poddać. Podczołgałam się, chowając za magazynem. Miałam sześć strzałów. Raz strzeliłam nad nim dla ostrzeżenia. Drugi oznaczał sygnał, by tata dokończył walkę. Trzeci miał służyć do zabicia w razie konieczności. Byłam na to gotowa.

**Duch**

Zabiję żonę za ryzykowanie życia Katrine. Nie dość, że oberwała, to dalej chciała walczyć. Zuch dziewczyna, lecz zarazem i bezmyślna. Musiałem coś wymyślić. Zmieniłem broń na snajperkę, mierząc w agentów. Pierwszy padł przez strzał w głowę. Kolejny dołączył z tego samego powodu, lecz pozostałej pary nie mogłem namierzyć.
Kiedy usłyszałem przeraźliwy pisk córki, dostrzegłem przeciwników, którzy zmierzali do niej z nożami. Viper brakowało sztyletów, a karabin mógł zranić też Katrine. Jedyną opcją pozostało zlikwidować ich szefa.
Już mierzyłem z broni, gdy nastąpił z innej strony strzał. W powietrzu pojawiły się trzy pociski.

Duch: Katrine?
Baron von Strucker: Nie... mogę... odejść... Mam misję
Duch: Która kończy się tu i teraz

Padł na podłogę z przebitym płucem. Od razu agenci chcieli mnie zaatakować, lecz zostali powaleni zwykłymi ciosami przez moją kobietę. Podbiegłem do żony i córki.

Duch: Co ci strzeliło do głowy ją brać na tak niebezpieczną akcję?!
Viper: Nie mogłam zostawić jej samej
Duch: Katrine, nie zasypiaj... Słyszysz mnie?
Katrine: Przeżyję
Viper: Potrzebuje lekarza
Duch: Niekoniecznie. Zajmiemy się nią w domu

Chwyciłem Katrine sposobem matczynym i pojechaliśmy do naszych czterech ścian.

~*Kolejne pół godziny później*~

**Tony**

Zbroja była gotowa do użytku, choć na misję nie mogła lecieć przed przetestowaniem. Do tego ładowałem implant. Dość długo trwał ten proces. Pozostało mi jeszcze sprawdzić wytrzymałość przed impulsem elektromagnetycznym. Na chwilę odłączyłem mechanizm od ładowarki. Wszedłem do pancerza testowego. FRIDAY wykorzystała jeden impuls o niskiej częstotliwości. Zbroja nie miała uszkodzeń. Zwiększyła moc do średniej. Nadal bez zmian, ale przy silnej fali poczułem potężny ucisk w klatce piersiowej. Nie mogłem zemdleć w trakcie testów.

<<Tony, na dziś wystarczy>>

Tony: Aaa! Nie! Muszę... dalej... Zwiększ moc! Teraz!

Part 227: Godzina do śmierci cz.1

0 | Skomentuj

**Katrine**

Nadzieja. Tylko to słowo zabrzmiało wyraźnie w mojej głowie. Czy moja rodzina znowu będzie taka, jak wcześniej? Wszystko się zniszczy, jeśli tata zginie. Musiałam mu pomóc. Już nie wściekałam się za to, co mama zrobiła. Odeszła z Hydry, wracając do nas. No tak. Mamy przez nią kłopot, ale poradzimy sobie.

Katrine: Baron chce go zabić, bo odeszłaś?
Viper: Tak, skoro chciałam odbudować utraconą więź z tobą i twoim ojcem... Możemy jeszcze zdążyć złapać Struckera
Katrine: A nie mogłaś tam zostać? Przez ciebie może umrzeć
Viper: Wiem o tym, ale zrozum jedno, Katrine... I tak doszłoby do tej walki
Katrine: Z czyjej winy?
Viper: Twojej
Katrine: Mojej?
Viper: Hydra chce przekabacić każdego na swoją stronę, więc Duch znowu ciebie chroni
Katrine: Mamo...
Viper: Nic nie mów... Pora na nas

Podała mi broń. Byłam w szoku. Przecież nigdy nie strzelałam. Chciała mnie zabrać na miejsce potyczki? Czy był w tym jakiś podstęp? Pewnie tak, lecz dla taty zrobię wszystko. Zgodziłam się wziąć pistolet.

Viper: Pistolet dostałaś dla obrony własnej, ale nie mieszaj się w walkę... Zgoda?
Katrine: A nie wystarczy nóż?
Viper: Na odległość nie zadziała... Chcesz się wycofać? Masz ostatnią szansę
Katrine: Nie ma mowy. Idę z tobą i nie cofnę się przed niczym
Viper: Widać, że tę odwagę masz po nim

Lekko się uśmiechnęła, ładując swój karabin. Przygotowałam się do akcji, sprawdzając broń. Nie miałam ślepaków. Tylko ostra amunicja.

**Pepper**

Miałam kiedyś córkę? Jak mogłam o niej zapomnieć? Coś musiało się wydarzyć. Umarła. Tego byłam pewna na sto procent. Jednak nie mogłam pozbierać myśli. Kiedy zginęła? Dlaczego tego nie pamiętam? Zastanawiałam się nad odpowiedzią i telefon zaczął dzwonić. Po raz kolejny nabijała się na linię Natasha. Dłużej nie ignorowałem agentki, odbierając połączenie.

Pepper: Natasha, co się stało? Czemu dzwonisz?
Natasha: No w końcu odebrałaś. Musicie oboje z Tony'm się zjawić na helikarierze
Pepper: Chodzi o Mask?
Natasha: Ona nie żyje. Niedawno dostaliśmy wiadomość od SWORD
Pepper: Żarty jakieś?! Ona jest nieśmiertelna!
Natasha: Spokojnie, Pepper. Nie kłamię... Już nie musicie się bać Nebuli
Pepper: Eee... Nebuli?
Natasha: Takie miała prawdziwe imię. Była kosmitką, ale nie w tej sprawie dzwonię... Fury jest wściekły
Pepper: Nie dziwię się, skoro ostatnio na niego krzyczałam
Natasha: Iron Man narobił bałaganu, rozumiesz?
Pepper: Jak zawsze... Czego chce od nas?
Natasha: Ma z wami do pogadania
Pepper: Kiedy mamy się zjawić?
Natasha: Tak szybko, jak to możliwe

Szybko się rozłączyłam, bo nie chciałam więcej słuchać rozkazów. Tony musiał odpocząć, a ja po sporej ilości kawy potrzebowałam ukoić swoje nerwy. Helikarier nie ucieknie. Fakt, że lata, ale generała to nie dotyczy. Chyba, że weźmie plecak odrzutowy.

**Ivy**

Długo nie wiedziałam, jaki temat poruszyć do rozmowy. Raczej nie chciał rozmawiać o wypadku, więc pominęłam ten wariant. Rozejrzałam się po ścianach, uśmiechając do jednego ze zdjęć. Mały Rhodey z rodzicami. Wyglądał uroczo. Następne pokazywały, gdy David w swoim mundurze zrobił zdjęcie z synem. Pod fotografią data pasowała do przylotu do Akademii Wojskowej. Dalej pamiętam, że odnosiłam się dosyć dziwacznie, ale nie miał zamiaru się poddać. Spojrzałam też na inne pamiątki. Na półce znalazłam dyplom z konkursu historycznego. Od razu zapytałam w celu poznania większej ilości szczegółów.

Gen. Stone: Zawsze miał zamiłowanie do historii?
David: Oj!Tak wielkie, że często brał jakąkolwiek książkę nawet do łazienki. Nie chcę cię urazić, Ivy, ale tylko przy tobie zapomniał o dawnej kochance. Hahaha!
Gen. Stone: Czyli... Czyli miał inną? Nie jestem pierwsza?
David: Zakochany był w historii po uszy. Żona często w listach mi pisała, że tak się wkręcił, aż ignorował każdego, kto chciał czegoś od niego
Gen. Stone: Hahaha! Au!
David: Maluch chyba nie podziela twojego entuzjazmu
Gen. Stone: Ciekawe, który się ośmielił atakować mój brzuszek
David: Będzie dwójka?
Gen. Stone: Bliźniaki
David: Jeju! No to gratuluję! ROBERTO, SŁYSZAŁAŚ?
Roberta: WIEM SZYBCIEJ OD CIEBIE
David: Rhodey da radę z dzieciakami
Gen. Stone: Jeśli dożyje ich porodu
David: Ej! Wszystko będzie dobrze
Gen. Stone: Skąd taka pewność?
David: Bo nigdy nie poddał się bez walki

**Duch**

Baron von Strucker. Ciekawe, ciekawe. Chce mojej śmierci? Proszę bardzo. Czekam z otwartymi ramionami. Niech tylko podejdzie bliżej hangaru, a strzelę mu w łeb. Na negocjacje skończył się czas. Cieszyłem się z podjętej decyzji mojej żony. Porzuciła Hydrę, ale przez to byłem na celowniku. Cóż... To będzie się działo.

Baron von Strucker: Duch, nie chowaj się! Wiem, że tu jesteś!

Part 226: A ona nadal żyje?

0 | Skomentuj

**Tony**

Cały obraz obracał się, gdy ja próbowałem zatrzymać koło. Tak długo wirowało, aż usłyszałem dziecięcą melodię. Znajdywałem się w wesołym miasteczku. Na karuzeli siedziała jakaś postać, śmiejąca się. Przypominała mi kogoś. Podszedłem bliżej, by dostrzec twarz dziewczynki. Zamiast tego zauważyłem znajome światło. Światło implantu.
Nagle dziewczynka zaczęła z trudem oddychać, lecz nadal była wesoła. Spojrzała w moją stronę i wtedy doznałem olśnienia w głowie.

Lily: Tatusiu?
Tony: Mówisz do mnie?
Lily: To... boli
Tony: Co?

Wskazała na mechanizm, spadając z konia. Maszyna przestała grać melodyjkę, którą dzieci lubiły słuchać. Nastąpiła cisza. Pobiegłem do dziewczynki, sprawdzając, czy żyje. Wciąż nie zniknął z jej twarzy uśmiech.

Lily: Chodź... ze... mną
Tony: Dokąd?
Lily: Zaświaty... Piękne miejsce

I nagle rozbrzmiały przeraźliwe akordy organów kościelnych, oznaczające bliską śmierć. Jej implant zgasnął i zaśmiała się po raz ostatni, przekręcając głowę w prawy bok. Ostatni dźwięk rozbrzmiał tak głośno, że pojawiło się jakieś przejście, zabierające mnie z tego miejsca.

Tony: Nie!

Gwałtownie zbudziłem się w zbrojowni, chwytając za klatkę piersiową. Ból mnie rozrywał od środka. Spojrzałem na bransoletkę. Odezwało się przypomnienie. Podłączyłem pikadełko do ładowania, kontynuując przerwaną pracę.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Ile wypiłam tej kawy? Pięć i już leżę na ziemi. No nieźle. Zaczynam upodabniać się do alkoholików. Patricio Pepper Potts, dlaczego tak przeżywasz "pierwszy raz" swojego syna? Nie mogłam tego zrozumieć, zapadając w sen.
Czerń. Tylko tyle widziałam i maleńkie białe światło. Podeszłam do tego bliżej. Jednak uciekało przede mną. Usiłowałam to złapać. Zaczęłam biec w stronę punktu. W ułamku sekundy znalazłam się w innej części. Jasna kropka spadła na czarną podłogę, zmieniając się w czarną różę. Dotknęłam jej płatków, które przez lekki dotyk coś mówiły.

Lily: Koniec... jest zaledwie... początkiem
Pepper: Nie rozumiem
Lily: Mamo... tak wszyscy... kończą... Nie pamiętasz... mnie?
Pepper: Róża, co mówi? Nic nie kojarzę
Lily: Dotknij... kolców
Pepper: Kolców

Zrobiłam, jak powiedział kwiat. Poczułam krew, spływającą po moich dłoniach. Nie mogłam w to uwierzyć. Róża ożyła, opadając na czerwoną ciecz. Zaczęła się przekształcać w formę ludzką. W mojej podświadomości odblokowała się pewna część.

Pepper: Lily?
Lily: Byłam... twoją... córką... Waszą córką!

Krzyknęła, rzucając się na mnie, próbując przejść przez ciało. Odczułam piekielny ból, aż rozpadłam się na kawałki szkła, niszczące przez siłę powietrza.
Gdy chciałam cofnąć czas, zbudziłam się w kuchni. Nade mną pojawił się Matt. Nie byłam pewna, czy nadal śniłam. Byłam cała. Nie rozpadłam się.

Matt: Mamo, wszystko gra?
Pepper: Chyba... Chyba przesadziłam z kawą
Matt: Możesz wstać?
Pepper: Chyba nie
Matt: To pomogę

Podał rękę, podtrzymując, bym nie upadła. Nigdy nie czułam się tak źle. Zaprowadził mnie do sypialni, lecz chciałam zobaczyć się z mężem. Nie posłuchał prośby, zabierając w inne miejsce. Położyłam się na łóżku, lecz nie chciałam zasnąć. Na komórce wyświetliły się nieodebrane połączenia od Natashy. No jasne. Fury ma ze mną do pogadania.

Matt: Jak się czujesz?
Pepper: Dzięki za pomoc. Jesteś niezastąpiony
Matt: To miło słyszeć, bo byłem nieplanowany
Pepper: Ej! Przyznaję, że szaleństwo zrobiło swoje, ale kochamy cię
Matt: Wiem o tym... Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w swoim pokoju
Pepper: A nie chcesz zobaczyć się z Katrine?
Matt: Nie dzisiaj

Wyszedł z pokoju dość przygnębiony. Od razu, gdy ogarnę się, porozmawiam z nim.

**Katrine**

Wróciłam do domu. Nie mogłam pokazać się u Starków po tym, do czego doszło. Chciałam przywitać się z tatą, ale nigdzie go nie znalazłam. Za to ktoś inny odważył się odwiedzić. Moja matka. Siedziała w kuchni, przygotowując naleśniki.

Viper: Witaj, Katrine. Tęskniłaś?
Katrine: Co? Jak ty...
Viper: Drzwi były otwarte
Katrine: Niemożliwe
Viper: Mamy kłopot
Katrine: My?
Viper: Chodzi o twojego ojca... Baron von Strucker chce go zabić
Katrine: To twoja wina!
Viper: Tak
Katrine: Dlaczego?
Viper: Bo odeszłam z Hydry

Part 225: Nienawidzę szpitali

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Walczyłem, by nie zasnąć, choć ból nie dawał mi spokoju. Czułem, jak moją nogę rozrywa od środka. Zostałem pozbawiony rurki z przełyku, nabierając powietrza do płuc. Zwykłym oddechem chciałem rozproszyć uwagę od piekła w lewej kończynie. Otrzymałem jakieś leki przeciwbólowe, które nie były w stanie pomóc. Długo nie utrzymałem się przytomny, zasypiając.
Zasnąłem? Raczej nie. Wciąż widziałem te pomieszczenie, gdzie się obudziłem po operacji. Jednak nigdzie nie mogłem znaleźć lekarza. Mogłem wstać z łóżka i wyjść z sali. Tak też zrobiłem, lecz nie czułem bólu. Widocznie później zareagowały leki. Szukałem znajomej twarzy, ale musiałem wyjść na korytarz, by natrafić na kogoś. Udało się. Znalazłem mamę. Stała do mnie tyłem, a jej głos odbijał się od ścian, przekazując kilka słów.

Roberta: Nie poddawaj się, Rhodey... Jesteś bohaterem... Nawet, gdy brakuje ci sił, musisz walczyć
Rhodey: Na pewno będę
Roberta: Więc walcz

Postać rodzicielki zmieniła się w Madame Mask, trzymającą broń, którą poprzednio oberwałem wiele razy. Chyba miałem omamy, bo nie powinna tu być. Przestraszyłem się na dźwięk ładowania broni. Od razu pobiegłem, ile zdołałem wydobyć z siebie energii. Wydawało mi się, że te pociski powiększyły się. Co to ma znaczyć?

Rhodey: Zostaw mnie!
Nebula: Nie tak szybko

Machnęła ręką, aż zastygłem, topiąc się w podłożu. Próbowałem się uwolnić, lecz bezskutecznie. Wołanie o pomoc też nie działało. Jeśli śniłem, mogłem być Bogiem. Mogłem zrobić wszystko. Pomyślałem, żeby moja ręka zyskała funkcję repulsora. Wystarczyła maleńka myśl i szala zwycięstwa przechyliła się na odpowiednią stronę.

Rhodey: Przegrałaś

Strzeliłem w wariatkę, która rozpłynęła się w powietrzu. To nie powinno się zdarzyć. To musiał być... sen.
Kiedy uświadomiłem sobie obecny stan rzeczy, obudziłem się w łóżku szpitalnym z przerażeniem, co zarejestrował kardiomonitor. Ktoś starał się mnie uspokoić. Podszedł bliżej doktorek w okularkach. Nie wierzyłem, czy nikt w niego się nie podszył.

Rhodey: Kim... jesteś?!
Dr Yinsen: Dr Ho Yinsen. Lekarz cybermedycyny... Rhodey, już dobrze. Madame Mask została aresztowana... Jesteś bezpieczny. Wszystko gra... Rhodey, słyszysz mnie?
Rhodey: Na pewno... jej tu... nie ma?
Dr Yinsen: Na sto procent
Rhodey: Gdzie jest mama? Była tu?
Dr Yinsen: Razem z twoją narzeczoną chciały wiedzieć, co się z tobą dzieje... Zwariowany sen?
Rhodey: Można tak powiedzieć
Dr Yinsen: Nadal odczuwasz ból w nodze?
Rhodey: Trochę mniej
Dr Yinsen: Hmm... Prawie doszło do zerwania więzadeł w kolanie
Rhodey: Auć!
Dr Yinsen: A tak, jak się czujesz?
Rhodey: W miarę dobrze
Dr Yinsen: Żadnych innych dolegliwości?
Rhodey: Lekko ramię boli
Dr Yinsen: Wina szwów, bo mało brakowało, żebyś wpakował nogi do grobu
Rhodey: Co się dokładnie stało?
Dr Yinsen: Zostałeś poważnie ranny podczas strzelaniny. Oberwałeś w nogę, ramię oraz klatkę piersiową
Rhodey: I żyję?
Dr Yinsen: I żyjesz, choć wiele razy twoje serce przestało bić
Rhodey: Walczyłem
Dr Yinsen: Dlatego jesteś wśród żywych

Uśmiechnął się, badając ogólny stan ciała. Sprawdzał rany oraz reakcję źrenic, czy same bicie serca. Kiwał głową, więc nie musiałem się martwić.

~*Godzinę później*~

**Tony**

Przeprosiłem syna i podzieliłem się z nim ostatnią poradą. Jeśli naprawdę kochał Katrine, powinien wiedzieć, kiedy okazywać te uczucie intymnie i poznać granice. Zrobiłem się senny, a do tego słabłem. Musiałem popracować nad ulepszeniami zbroi, więc poszedłem do zbrojowni. FRIDAY nalegała na odpoczynek, lecz nawet nie zacząłem tworzyć udoskonaleń. Usiadłem przy stole roboczym, majstrując przy pancerzu Iron Mana.

Tony: FRIDAY, jakie są uszkodzenia?

<<Należy popracować nad odpornością przed falami elektromagnetycznymi>>

Tony: Coś jeszcze?

<<Idź spać>>

Tony: Nie

<<Więc nic nie mówię>>

Tony: Ej!

<<Pozostała kwestia wytrzymałości zbroi, ale zajmij się tym później>>

Tony: Nie mogę

<<Bo zło nigdy nie śpi?>>

Tony: Bo muszę ratować ludzi i odnaleźć Mask... Zemszczę się za Rhodey'go

Chwyciłem za narzędzia, rozpoczynając naprawy. Ledwo majstrowałem przy napierśniku, aż zasnąłem, padając twarzą na część, gdzie znajdowało się źródło zasilania. Zamknąłem oczy, trafiając do innego świata.
© Mrs Black | WS X X X