Part 84: I, że cię nie opuszczę cz.2

6 | Skomentuj

**Pepper**


Szłam spokojnie, lecz serce biło niespokojne. To miał być piękny moment, a ja przeczuwałam, że coś się stanie. Jakby ten dzień miał wyglądać o wiele inaczej. Jednak musiałam się opanować. Dzieci będą czuły to samo, co ja. Dobra. Weź się w garść.


Dr Bernes: Denerwujesz się?
Pepper: Tak trochę. Nie wiem, czy pani mnie zrozumie, ale boję się, że wydarzy się jakaś tragedia
Dr Bernes: Nie bój się. My z Ho będziemy nad wami czuwać. Dobrze, że twoje rany się zagoiły, a szwy mogłam ci zdjąć. Czujesz się na siłach?
Pepper: Czuję. Ech! Jakoś to będzie, tak?
Dr Bernes: Nie jesteś sama. Coś mi mówi, że Tony też się denerwuje
Pepper: Tak, jak zawsze


Po kilku minutach znalazłam się na końcu korytarza i skręciłam w lewo, by wejść do kaplicy szpitalnej. Tony już tam był z Rhodey’m, pastorem i doktorkiem. Próbowałam być spokojna. Przecież nic złego nie może nam się przytrafić w taki szczególny dzień. Powoli szłam w ich stronę, próbując myśleć pozytywnie. Gene nie żyje, więc nikt nie zepsuje nam ślubu.
Gdy byłam już przy ołtarzu, rozpoczęła się ceremonia.


Pastor: Zebraliśmy się tu dziś, aby połączyć was węzłem małżeńskim. Jest to dzień, który będziecie pamiętać jako jeden z tych ważniejszych w waszym życiu. Proszę, żebyście złożyli uroczystą przysięgę. Weźcie obrączki. Zaczyna panna młoda


Wzięliśmy z tacy symbole małżeństwa i jako pierwsza składałam przysięgę. Patrzyłam Tony’emu w oczy, a dzieci były spokojniejsze od nas. On też się bał, bo implant migotał, przebijając światłem przez koszulę. Wyglądał pięknie. Tak szybko się wszystko dzieje, że brak miejsca na plany.


Pastor: Ja, Patricia Virginia Potts
Pepper: Ja, Patricia Virginia Potts
Pastor: Biorę sobie ciebie
Pepper: Biorę sobie ciebie
Pastor: Anthony Edwardzie Starku
Pepper: Anthony Edwardzie Starku
Pastor: Za męża
Pepper: Za męża
Pastor: I ślubuję
Pepper: I ślubuję
Pastor: Być przy tobie
Pepper: Być przy tobie
Pastor: Na dobre
Pepper: Na dobre
Pastor: I złe
Pepper: I złe
Pastor: W dostatku
Pepper: W dostatku
Pastor: I w ubóstwie
Pepper: I w ubóstwie
Pastor: Póki śmierć nas nie rozłączy
Pepper: Póki śmierć nas nie rozłączy
Pastor: Teraz kolej na pana młodego. Ja, Anthony Edward Stark
Tony: Ja, Anthony Edward Stark
Pastor: Biorę sobie ciebie
Tony: Biorę sobie ciebie
Pastor: Patricio Virginio Potts
Tony: Patricio Virginio Potts
Pastor: Za żonę
Tony: Za żonę
Pastor: I ślubuję
Tony: I ślubuję
Pastor: Być przy tobie
Tony: Być przy tobie
Pastor: Na dobre
Tony: Na dobre
Pastor: I złe
Tony: I złe
Pastor: W dostatku
Tony: W dostatku
Pastor: I w ubóstwie
Tony: I w ubóstwie
Pastor: Póki śmierć nas nie rozłączy
Tony: Póki śmierć nas nie rozłączy
Pastor: Jako symbol zawarcia małżeństwa, możecie założyć obrączki i pocałować się. Ogłaszam was mężem i żoną!


Założyliśmy je, a nasze usta splotły się w rozkosznym pocałunku. Rhodey, aż z entuzjazmu krzyczał.


Rhodey: GORZKO, GORZKO!
Tony: Gorzka to jest wódka
Rhodey: Hahaha!
Pepper: No dobrze, Tonusiu. Jesteśmy małżeństwem. Co teraz? Tony?
Tony: Musimy się rozstać


Byłam w szoku. Co jest grane? Przecież przed chwilą składaliśmy przysięgę, a on chce mnie zostawić? Dlaczego?


**Tony**


Jestem głupi. Wiem, bo zepsułem całą ceremonię. Nawet dzieci nie płakały, lecz cała radość zniknęła, jakby po pstryknięciu palcem. Patrzyła na mnie z żalem, a oczy chciały wypuścić falę łez. Musiałem jej powiedzieć. Musiałem.


Pepper: Tony, dlaczego?
Tony: Masz rację. Muszę walczyć z lękami, bo mnie zniszczą
Pepper: Więc zostawisz mnie?
Tony: Pep, kochana. Ja wrócę, gdy terapia się skończy. Będę zdrowy i już nigdy nie skrzywdzę Matta. Daję ci moje słowo
Pepper: Dlaczego akurat teraz? Nie chcesz widzieć, jak stawiają pierwsze kroczki? Jak uczą się mówić? Tony, błagam. Bądź z nami
Tony: Będę do ciebie pisać listy, a każde wspomnienie z dziećmi możesz nagrać i wysłać. Po prostu zrozum, że muszę się leczyć, bo nie panuję nad sobą. Przepraszam
Pepper: Obiecaj, że będziesz zawsze pisał
Tony: Obiecuję

Pocałowałem ją w usta, a później przytuliłem sam przy tym, roniąc łzy, bo nie wiem, jak długo ich nie zobaczę. Dni, tygodnie, miesiące? Cmoknąłem dzieci w czoło, żegnając się z nimi, zaś z Rhodey’m wymieniłem braterski uścisk. Lekarka zaprowadziła mnie na oddział. Dość trudno tak odejść. Będzie mi jej brakować. Czułem się okropnie. Gdyby nie głupie lęki, byłaby noc poślubna. Bylibyśmy szczęśliwą rodziną. A teraz? Teraz tak nie będzie. Czy może kiedyś się uda ułożyć ten trudny schemat, zwany życiem?


--**---

Podziękowania Tośce za obrazek :)

Part 83: I, że cię nie opuszczę cz.1

0 | Skomentuj

**Tony**


Pepper nie potrafiła uwierzyć w to, co jej przed chwilą powiedziałem. Była chętna, żeby wyjść za mnie w szpitalnej kaplicy. Jeszcze nie zdradziłem jej, co później zrobię. Niech pozostanie w niewiedzy, ale robię to dla nich. Dla mojej rodziny. Naszą rozmowę przerwało pojawienie się lekarzy.


Rhodey: Wybaczcie. Dłużej nie udało mi się ich zatrzymać. I co? Zgodziła się?
Pepper: To był twój pomysł, Rhodey?
Tony: Tylko mnie nakierował na to
Dr Bernes: Nic nie będziecie planować, bo oboje nie wyzdrowieliście do końca
Pepper: Ja już mogę stać bez problemu, a rany się zagoiły
Dr Bernes: Sama ocenię, a ty ich zabierz stąd
Tony: Zawsze wszystko psują
Pepper: No wiem


Zaśmialiśmy się oboje i pożegnaliśmy. Pomachałem jej na pożegnanie, bo wrócę. Czasem doktorek mnie drażnił i na pewno pójdę do kaplicy. Nie ma prawa za mnie decydować, choć wiem, że chce dobrze. Lekarz zabrał mnie na kilka podstawowych badań i na te związane z sercem. Z godzinę trwała cała diagnostyka, aż dobiegła końca. Potem zostałem odwieziony do sali, gdzie mi powiedział, czego się dowiedział.


Dr Yinsen: To dziwne, bo widać poprawę, a ostatnio ciągle gdzieś znikasz. Nawet serce się zregenerowało po operacji, więc nie widzę innego wyjścia, jak wręczyć ci wypis
Tony: Pan sobie żartuje?
Dr Yinsen: Nie, Tony. Mówię naprawdę poważnie
Rhodey: Tony, ty to rozumiesz? Możesz wziąć ślub z Pepper
Dr Yinsen: Aha! Czyli takie macie plany?
Tony: Przestępstwo?
Dr Yinsen: Nie! Właśnie się cieszę, że układasz sobie życie. Szybko staniesz na nogi, ale jak chcesz pogodzić rolę Iron Mana i bycie ojcem?
Tony: Hmm… Jakoś spróbuję. Na jakiś czas, Rhodey zajmie się misjami
Rhodey: Jesteś pewny, że dam radę?
Tony: Ufam ci, a poza tym… Poradzisz sobie, skoro chcesz być generałem
Rhodey: Masz rację. Co to za filozofia sterować zbroją?
Tony: Dla mnie żadna
Dr Yinsen: Cieszę się, że Rhodey ci pomoże, ale i tak wypis dostaniesz dopiero jutro. Na pewno dobrze się czujesz?
Tony: Tak. Jest bardzo dobrze
Dr Yinsen: Hmm… Na wynikach wszystko wyjdzie. Niczego przede mną nie ukryjesz
Tony: Oj! Wiem o tym. Wiem


Podłączył mnie do urządzenia, monitorującego funkcje życiowe i wyszedł. Jutro miał otrzymać ostatecznie wyniki. Oby wszystko było dobrze, bo jedynie psychika mi szwankuje przez to, że Matt skrzywdził Lily. Jednak pójdę na terapię. Będę się leczyć.


Rhodey: Pastor zjawi się jutro o dziewiątej z rana. Zgodził się przyjechać
Tony: Dzięki, Rhodey. Pepper już wie?
Rhodey: Powiedziałem Victorii o naszym planie. To kobieta z wieloma dziedzinami. Jest szansa, że zajmie się tobą podczas terapii
Tony: Jak to?
Rhodey: Hehe! Długa lista, Tony. Mam wymieniać?
Tony: Słucham
Rhodey: Anestezjolog, chirurg, neurolog, pediatra, ginekolog, kardiolog, cyberchirurg, pielęgniarka, położna…
Tony: Dobra, dobra. Starczy. Już wierzę. Wow! Jak ona to zrobiła?
Rhodey: Widocznie nie znamy takich kobiet
Tony, Rhodey: HAHAHA!


**Pepper**

Lekarka powiedziała, że cała ceremonia ma odbyć się jutro o dziewiątej. Nie mogę się już doczekać, jak staniemy się prawdziwą rodziną.
Dała mi maluszki do karmienia. Trudno opisać to uczucie, ale czułam się szczęśliwa, czując cierpła serduszek moich skarbów.


Dr Bernes: Czyli zdecydowaliście się pobrać?
Pepper: Powinniśmy to zrobić w czasie ciąży, ale dzieciaki za szybko wyszły z brzuszka
Dr Bernes: Nikt się tego nie spodziewał. Za bardzo się niecierpliwiły
Pepper: Pewnie to też mają wpisane w genach
Dr Bernes: A jak Tony się z tym czuje?
Pepper: Cieszy się, bo został ojcem, ale Lily i implant…
Dr Bernes: Tak, wiem. Nie chciał tego, ale nie mieliśmy innego wyboru. Na szczęście znalazł się mały w zapasach, który będzie rósł razem z nią. Nie potrzebuje mieć wymiany
Pepper: To dobrze. Nie chcę, żeby cierpiała
Dr Bernes: Tony musi się pogodzić, bo potem zwariuje i finał będzie tragiczny
Pepper: Już zwariował
Dr Bernes: Możesz powtórzyć, co powiedziałaś?
Pepper: Nic ważnego. Cieszę się, że od jutra będę mogła go nazywać swoim mężem


Uśmiechnęłam się, a w mojej głowie pojawił się obrazek, jak stoimy przy ołtarzu i składamy przysięgę małżeńską. Tony w garniturze, a ja w białej sukience. Ten dzień będzie niezapomniany. Czuję to.

~*Następnego dnia przed dziewiątą w kaplicy szpitalnej*~

**Tony**

Rhodey załatwił pastora, który był przygotowany do obrzędu, trzymając na tacy obrączki. Jako, że Robercie znowu wypadła ważna rozprawa, świadkami będą Rhodey i lekarze. Przyjaciel pomógł mi zawiązać muszkę. Trochę się stresowałem, co mógł zauważyć przez migoczące światełko implantu, które przebijało się przez białą koszulę.

Rhodey: Spokojnie. Ma jeszcze pół godziny. Zdąży na czas. Pewnie zajmuje się dziećmi
Tony: Może, a jeśli ktoś…
Rhodey: Uspokój się, bo znowu wylądujesz na łóżku szpitalnym. Ledwo dostałeś wypis
Dr Yinsen: Rhodey ma rację. To przecież nic takiego. Dasz radę
Tony: Już wolałbym walczyć z Whiplashem, niż przeżywać ten stres przed ślubem
Rhodey: Hahaha! Przeżyjesz, chłopie. Przeżyjesz

**Pepper**

Victoria pożyczyła mi swoją sukienkę i poczesała włosy, spinając je w kok. Dzieci przez chwilę płakały, ale dałam im smoczki, aż leżały spokojnie. Razem z lekarką poszłyśmy do kaplicy, biorąc dzieci do łóżeczek transportowych. Jeszcze pozostał kwadrans do uroczystości. Dziwnie się czułam, ale w pozytywnym znaczeniu. Żałuję, że mój ojciec tego nie widzi. Tak bardzo mi go brakuje, a czasem mam wrażenie, jak dalej przy mnie czuwa.

Part 82: Zapomnij o bólu

0 | Skomentuj


**Pepper**


Tony musiał dojść do siebie, ale zaczynał rozumieć, co chciał zrobić. Jednak wybaczyłam mu i całe szczęście, że Matt wtedy spał. Lepiej niech nie ma świadomości o tym incydencie. Gdy był spokojniejszy, wyjaśniłam całą “bajeczkę”, jak rodzą się Makluańskie dzieci. Słuchał mnie dosyć uważnie. Widziałam, że żałował tego, bo chciał zabić nasze dziecko. Wstał z wózka, by wrzucić nóż do kosza. Próbował być w pełni opanowany, więc usiadł spokojnie obok mnie.


Tony: Nie chciałem go zabić… Ja… naprawdę nie chciałem
Pepper: Na szczęście mnie posłuchałeś i do tragedii nie doszło. Powiesz mi, co się z tobą dzieje?
Tony: Tak, jak mówiłaś. Przeszłość nawiedza w koszmarach. Nie chcę, by Lily przechodziła przez to samo, co ja
Pepper: Widziałeś w nim Gene’a, ale on taki nie będzie. Dopilnuję tego, żeby wyrósł na mądrego mężczyznę
Tony: Zawiodłem… na całej linii
Pepper: Ej! Nie smuć się i uspokój. Wszystko będzie dobrze, ale nie możesz im narzucać swojej przeszłości. Musisz walczyć z lękami, bo one cię zniszczą
Tony: Wiem o tym, Pep


Przytulił się do mnie, cmokając w policzek. W końcu odczułam spokój, a on po części również. Siedział tak, wpatrując się w łóżeczka maluszków. Nie odezwał się ani jednym słowem. Jedną rękę trzymał się w miejsce implantu z pochyloną głową w dół. Chyba zagłębił się w przeszłości, lecz nagłe pojawienie się Rhodey’go wraz z panią Rhodes przywróciło go do teraźniejszości.


Roberta: Dzień dobry, Pepper. Jak się czujesz?
Pepper: Świetnie. Czuję się bardzo dobrze
Roberta: Cieszę się, choć słyszałam, ze poród miałaś trudny
Pepper: Hehe! Taka malutka niespodzianka, bo urodziłam też dziewczynkę, a teraz pani jest ich matką chrzestną
Roberta: To miłe z twojej strony. Dziękuję. Mogę je zobaczyć?
Pepper: Śmiało. Można też wziąć na ręce
Roberta: A tak w ogóle, mów do mnie Roberta


Uśmiechnęła się, biorąc maluszki na ręce. Matt był zawinięty w niebieski, zaś Lily w różowy kocyk. Przyglądała im się, a jej twarz promieniowała szczęściem.


**Tony**


Miło było znów zobaczyć Robertę. Dawno nie widziałem dawnej opiekunki, która opiekowała się mną razem ze swoim mężem po śmierci mojego ojca. Rhodey’mu zawdzięczam życie, a im danie mi tego ciepła rodzinnego domu. Każde wsparcie, jakie potrzebowałem po wypadku. Mój przyjaciel nadal jest moim bratem. Gdyby nie oni, nie byłbym szczęśliwym ojcem.
Kiedy Roberta rozmawiała z Pep, poprosiłem go, by porozmawiać na korytarzu. Zgodził się, więc mogłem mu wszystko powiedzieć, co mnie gryzie. Potrzebowałem pomocy.


Rhodey: Mama w końcu znalazła czas. Cieszy się, jak nigdy dotąd… A teraz mów, co się stało, że mamy gadać incognito?
Tony: Tylko mi nie krzycz, Rhodey. Nie panowałem nad sobą. Ja…
Rhodey: Co? Czy możesz mówić normalnie? Zresztą, przejdź do sedna
Tony: Jak chcesz… Chciałem… zabić Matta
Rhodey: Kompletnie ci na mózg padło?! Tony, co się z tobą dzieje?
Tony: To przez przeszłość. Widziałem w nim Gene’a, bo skrzywdził Lily, jak…
Rhodey: Ty byłeś kiedyś ranny
Tony: Rozumiesz, dlaczego tobie to mówię? Tylko ty i Pepper macie o tym pojęcie
Rhodey: Przykro mi, ale przeszłość cię nie tłumaczy
Tony: Nie byłem sobą
Rhodey: Coś ci poradzę
Tony: Co?
Rhodey: Leczenie psychiatryczne
Tony: Żartujesz sobie?
Rhodey: A co? Mają cierpieć, bo boisz się zapomnieć o wypadku? Boisz się powtórki z sytuacji?
Tony: Już się stało, Rhodey. Lily ma implant przez Matta
Rhodey: Chcesz być z Pepper szczęśliwy?
Tony: Bardzo chcę
Rhodey: Więc pójdziesz na terapię, jeśli nie masz zamiaru niszczyć swojej rodziny
Tony: Nie jesteśmy małżeństwem
Rhodey: To może czas podjąć poważną decyzję? Nie martw się. We wszystkim ci pomogę. Więc jak, Tony? Będziesz się leczyć?
Tony: Będę, lecz najpierw trzeba zorganizować ślub. Może jeszcze dzisiaj
Rhodey: Oj! Niezłe wyzwanie. Zobaczę, co da się zrobić
Tony: Dzięki, Rhodey. Jesteś niezastąpiony
Rhodey: Miło to słyszeć
Tony: To teraz możemy wrócić do nich


Wróciliśmy do sali, a one ze sobą chichotały. Śmiały się. Jednak z ust Roberty musiało paść pytanie o implant. Pepper powiedziała jedynie o komplikacjach przy porodzie. Po raz kolejny zataiła prawdę.


Roberta: Biedna, Lily. Teraz będzie przechodziła przez to samo, co…
Tony: Na ciebie już pora. Muszę z nią porozmawiać sam na sam
Roberta: No… dobrze. Trzymajcie się jakoś i fajnie było was zobaczyć, że jesteście szczęśliwi
Pepper: Dziękuję za przyjście
Roberta: To nic wielkiego. Jakbyś czegoś potrzebowała, zawsze ci pomogę
Pepper: Będę o tym pamiętać


Kobieta pożegnała się z dziećmi, dając im buziaka w czoło. Potem pozostaliśmy we trójkę. Przez chwilę, bo Rhodey poszedł zagadać lekarzy… Tak. Dał nam czas, żeby nie przeszkadzali. Dzięki ci, bracie. Zawsze mogę na ciebie liczyć.


Pepper: Bardzo miła, jak zawsze. Miałeś szczęście, że z nią mieszkałeś
Tony: Powiedziała ci?
Pepper: Tak jakoś wyszło. Poznam swoich teściów?
Tony: A nie mówiłem ci, że moi rodzice nie żyją?
Pepper: Mówiłeś o ojcu
Tony: Matka też… Pepper, czy zechciałabyś jutro złożyć przysięgę małżeńską?
Pepper: Eee… Na serio? W szpitalu? Skąd taki pośpiech?
Tony: Mamy dzieci

A poza tym mam inne powody, o których dowie się po całej ceremonii.

Part 81: Próba akceptacji

0 | Skomentuj


**Tony**


Powoli otwierałem oczy, czując ponowne bicie serca. Sprawdziłem na zegarku, która jest godzina. Osiemnasta? Oj! Chyba za bardzo uderzyłem w kimę. Byłem nieco spokojniejszy, ale chciałem się zobaczyć z moimi dziećmi i kochaną Pep.


Rhodey: Nareszcie się obudziłeś. Myślałem, że już cię nie zobaczę. Naprawdę się martwiłem. Jak się czujesz?
Tony: Gdzie… Yinsen?
Rhodey: Jest u Pepper. Sprawdza, co z małą
Tony: Chcę iść… do nich
Rhodey: Ledwo się obudziłeś. A czujesz się na siłach?
Tony: Raczej tak
Rhodey: Słuchaj, bo nie będę później powtarzał. Nie mam ochoty zbierać cię z podłogi. Rozumiesz, Tony?
Tony: Rhodey, ja tylko chcę się z nimi zobaczyć. Proszę cię. Zabierz mnie tam
Rhodey: Ech! Zabije nas
Tony: Zaryzykuję. To co? Mogę na ciebie liczyć?
Rhodey: Poczekaj. Pójdę po wózek
Tony: Dobra


Nie obchodziło mnie, co miałby później nam doktorek do zarzucenia. Przecież mam prawo zobaczyć się z moją rodziną. Martwię się, a to nic dziwnego, prawda?
Po jakiś kilku minutach, Rhodey przyszedł z wózkiem. Od razu odpiąłem się od kardiomonitora i ładowarki. Implant był w pełni naładowany. Bez większego trudu zawiózł mnie do sali Pep. Ciągle myślałem nad tym, co się wydarzyło w trakcie porodu, dlatego w razie zagrożenia, mam coś przy sobie. Nie muszą wiedzieć, że schowałem nóż do kieszeni. Nie pozwolę żyć drugiemu mordercy w moim domu. Nie ma prawa nazywać się moim synem.
Gdy byliśmy na miejscu, trafiliśmy na gadkę naszych doktorków, a Pep spała z maluszkami w objęciach. Nawet przytuliła Matta.


Dr Yinsen: Chyba coś mówiłem. Miałeś odpoczywać, a ty znowu mu pomagasz łamać zalecenia
Rhodey: Niech wie, co się dzieje. Będzie spokojniejszy
Dr Bernes: Ho, nie bądź taki uparty. Pozwól, żeby zobaczył się ze swoją rodziną
Dr Yinsen: Czy tylko ja widzę, że ledwo żyje?
Tony: Ale żyję
Dr Yinsen: I co z tego? Twoje serce musi jeszcze się zregenerować po…
Tony: Nie chcę tego słuchać! Przyszedłem odwiedzić Pepper i swoje dzieci. Mam do tego prawo, prawda?
Dr Yinsen: Masz… Victorio, gdyby znowu odleciał, wiesz, gdzie ma być?
Dr Bernes: Spokojnie. Zajmę się nim
Rhodey: No to ja już pójdę
Tony: Zostań
Rhodey: Nie, bo muszę zadzwonić do mamy. Niech wie, że została matką chrzestną
Tony: A! No tak. Całkiem wyleciało mi to z głowy
Rhodey: Będzie dobrze, Tony. Są silni
Tony: Jeden, aż za bardzo silny
Rhodey: Mówiłeś coś?
Tony: Nic
Rhodey: Okej, więc trzymaj się jakoś i nie mdlej
Tony: Spoko. Dam radę


Lekarka pozwoliła mi wziąć Lily na ręce. Taka maleńka, a już musi znosić ogromne piekło, które czułem przez wypadek. Historia kołem się toczy. Gene prawie mnie zabił i Matt zrobił to samo. Dotknąłem jej implantu, bo serduszko lekko biło bez czucia ciepła.


Tony: Wiem, jak tobie jest trudno. Prawie nie czujesz, jak żyjesz, a świecące kółko zastępuje twoje serduszko. Uwierz mi, ale przeżywałem ten sam ból. Współczuję ci, bo musisz przechodzić taki sam koszmar, co ja kiedyś. Jednak nie bój się. Przyzwyczaisz się, a ja pokażę ci, jak z tym żyć. Jesteś moją córeczką. Nie pozwolę, żebyś cierpiała przez Matta. Już nigdy więcej nie spojrzysz w oczy mordercy


Położyłem Lily przy Pepper, chwytając chłopca, który wyglądał na roczne dziecko. Nawet urosło mu kilka zębów. No nic. I tak nie ma, co tu szukać. Wyjąłem z kieszeni nóż, co wcześniej zwinąłem w sali, gdzie ktoś zostawił sztućce wraz z obiadem. Byłem gotowy wbić mu ostrze prosto w serce.


**Pepper**


Miałam tak piękny sen o domku rodzinnym, jak z całą czwórką mieszkamy razem. Jednak do rzeczywistości zbudził mnie instynkt matki. Ktoś chciał zrobić krzywdę moim dzieciom. Gwałtownie się zbudziłam, lecz trzymałam przy sobie Lily, a Tony… Co? Co on tu robi? Czy kompletnie zwariował?! Nie! Nie mogę mu na to pozwolić.


Pepper: Zostaw go! Puść… ten… nóż!
Tony: Przez niego cierpi. Chcesz wychowywać w domu mordercę?
Pepper: Tony, uspokój się. To nie jego wina
Tony: Czyżby? A kto doprowadził ją do takiego stanu?! Musi zginąć!
Pepper: Odłóż ten nóż. Nie rób Mattowi krzywdy. To jeszcze dziecko
Tony: Będziesz płakała za tym mordercą?! Mógł ją zabić! Koniec z nim
Pepper: Powiedziałam ci już. ODŁÓŻ TEN NÓŻ!
Tony: NIE MOGĘ! ON MUSI UMRZEĆ!


Byłam przerażona, co się działo z Tony’m. Nie panował nad sobą. Cholera! Jeszcze bardziej zbliżył nóż do jego klatki piersiowej.


Pepper: Tony… przestań. Nie zabijaj go. Co w ciebie wstąpiło?
Tony: Jest taki sam, jak Gene. Zrobił to samo, co on kiedyś mi przed laty, a teraz dzieje się tak samo. Nie mogę… Nie mogę patrzeć, jak cierpi
Pepper: Skarbie… Ja nie chcę cię stracić. Chcesz pójść do więzienia przez przeszłość, która cię ciągle w koszmarach nawiedza?
Tony: Pepper…
Pepper: Odłóż ten nóż


Jego ręce zaczęły drżeć i opuścił narzędzie, a dziecko dał do łóżeczka. Był rozkojarzony. Patrzył się na swoje ręce i na opuszczony przedmiot. Dopiero wtedy pojawiła się lekarka. To oni tacy głusi? Nie słyszeli, jak krzyczę? Tony chwycił się za serce, oddychając głęboko.


Tony: Przepraszam… Pepper
Dr Bernes: Czy możecie mi wyjaśnić, co się stało?
Tony: Chciałem…
Pepper: Tony przyszedł mnie odwiedzić
Tony: Co?
Pepper: No tak. Stęsknił się za mną tak, jak ja za nim
Dr Bernes: Na pewno wszystko gra?
Pepper: Pewnie. Jest dobrze. I muszę pokochać swoje dzieci. Nie mogą cierpieć przez swoje pochodzenie
Dr Bernes: Cieszę się, że w końcu rozumiesz


Uśmiechnęła się i wyszła z sali. Od razu przytuliłam się do Tony’ego. Czułam, jak jego serce bije niespokojne. W głębi duszy na pewno nie chciał zrobić dziecku krzywdy.


Tony: Pepper, przepraszam
Pepper: Wybaczam ci i pamiętaj, że on w niczym nie zawinił. Nie miał wpływu na instynkt z rodu Makluan. On tego nie wiedział
© Mrs Black | WS X X X