**Pepper**
Szłam spokojnie, lecz serce biło niespokojne. To miał być piękny moment, a ja przeczuwałam, że coś się stanie. Jakby ten dzień miał wyglądać o wiele inaczej. Jednak musiałam się opanować. Dzieci będą czuły to samo, co ja. Dobra. Weź się w garść.
Dr Bernes: Denerwujesz się?
Pepper: Tak trochę. Nie wiem, czy pani mnie zrozumie, ale boję się, że wydarzy się jakaś tragedia
Dr Bernes: Nie bój się. My z Ho będziemy nad wami czuwać. Dobrze, że twoje rany się zagoiły, a szwy mogłam ci zdjąć. Czujesz się na siłach?
Pepper: Czuję. Ech! Jakoś to będzie, tak?
Dr Bernes: Nie jesteś sama. Coś mi mówi, że Tony też się denerwuje
Pepper: Tak, jak zawsze
Po kilku minutach znalazłam się na końcu korytarza i skręciłam w lewo, by wejść do kaplicy szpitalnej. Tony już tam był z Rhodey’m, pastorem i doktorkiem. Próbowałam być spokojna. Przecież nic złego nie może nam się przytrafić w taki szczególny dzień. Powoli szłam w ich stronę, próbując myśleć pozytywnie. Gene nie żyje, więc nikt nie zepsuje nam ślubu.
Gdy byłam już przy ołtarzu, rozpoczęła się ceremonia.
Pastor: Zebraliśmy się tu dziś, aby połączyć was węzłem małżeńskim. Jest to dzień, który będziecie pamiętać jako jeden z tych ważniejszych w waszym życiu. Proszę, żebyście złożyli uroczystą przysięgę. Weźcie obrączki. Zaczyna panna młoda
Wzięliśmy z tacy symbole małżeństwa i jako pierwsza składałam przysięgę. Patrzyłam Tony’emu w oczy, a dzieci były spokojniejsze od nas. On też się bał, bo implant migotał, przebijając światłem przez koszulę. Wyglądał pięknie. Tak szybko się wszystko dzieje, że brak miejsca na plany.
Pastor: Ja, Patricia Virginia Potts
Pepper: Ja, Patricia Virginia Potts
Pastor: Biorę sobie ciebie
Pepper: Biorę sobie ciebie
Pastor: Anthony Edwardzie Starku
Pepper: Anthony Edwardzie Starku
Pastor: Za męża
Pepper: Za męża
Pastor: I ślubuję
Pepper: I ślubuję
Pastor: Być przy tobie
Pepper: Być przy tobie
Pastor: Na dobre
Pepper: Na dobre
Pastor: I złe
Pepper: I złe
Pastor: W dostatku
Pepper: W dostatku
Pastor: I w ubóstwie
Pepper: I w ubóstwie
Pastor: Póki śmierć nas nie rozłączy
Pepper: Póki śmierć nas nie rozłączy
Pastor: Teraz kolej na pana młodego. Ja, Anthony Edward Stark
Tony: Ja, Anthony Edward Stark
Pastor: Biorę sobie ciebie
Tony: Biorę sobie ciebie
Pastor: Patricio Virginio Potts
Tony: Patricio Virginio Potts
Pastor: Za żonę
Tony: Za żonę
Pastor: I ślubuję
Tony: I ślubuję
Pastor: Być przy tobie
Tony: Być przy tobie
Pastor: Na dobre
Tony: Na dobre
Pastor: I złe
Tony: I złe
Pastor: W dostatku
Tony: W dostatku
Pastor: I w ubóstwie
Tony: I w ubóstwie
Pastor: Póki śmierć nas nie rozłączy
Tony: Póki śmierć nas nie rozłączy
Pastor: Jako symbol zawarcia małżeństwa, możecie założyć obrączki i pocałować się. Ogłaszam was mężem i żoną!
Założyliśmy je, a nasze usta splotły się w rozkosznym pocałunku. Rhodey, aż z entuzjazmu krzyczał.
Rhodey: GORZKO, GORZKO!
Tony: Gorzka to jest wódka
Rhodey: Hahaha!
Pepper: No dobrze, Tonusiu. Jesteśmy małżeństwem. Co teraz? Tony?
Tony: Musimy się rozstać
Byłam w szoku. Co jest grane? Przecież przed chwilą składaliśmy przysięgę, a on chce mnie zostawić? Dlaczego?
**Tony**
Jestem głupi. Wiem, bo zepsułem całą ceremonię. Nawet dzieci nie płakały, lecz cała radość zniknęła, jakby po pstryknięciu palcem. Patrzyła na mnie z żalem, a oczy chciały wypuścić falę łez. Musiałem jej powiedzieć. Musiałem.
Pepper: Tony, dlaczego?
Tony: Masz rację. Muszę walczyć z lękami, bo mnie zniszczą
Pepper: Więc zostawisz mnie?
Tony: Pep, kochana. Ja wrócę, gdy terapia się skończy. Będę zdrowy i już nigdy nie skrzywdzę Matta. Daję ci moje słowo
Pepper: Dlaczego akurat teraz? Nie chcesz widzieć, jak stawiają pierwsze kroczki? Jak uczą się mówić? Tony, błagam. Bądź z nami
Tony: Będę do ciebie pisać listy, a każde wspomnienie z dziećmi możesz nagrać i wysłać. Po prostu zrozum, że muszę się leczyć, bo nie panuję nad sobą. Przepraszam
Pepper: Obiecaj, że będziesz zawsze pisał
Tony: Obiecuję
Pocałowałem ją w usta, a później przytuliłem sam przy tym, roniąc łzy, bo nie wiem, jak długo ich nie zobaczę. Dni, tygodnie, miesiące? Cmoknąłem dzieci w czoło, żegnając się z nimi, zaś z Rhodey’m wymieniłem braterski uścisk. Lekarka zaprowadziła mnie na oddział. Dość trudno tak odejść. Będzie mi jej brakować. Czułem się okropnie. Gdyby nie głupie lęki, byłaby noc poślubna. Bylibyśmy szczęśliwą rodziną. A teraz? Teraz tak nie będzie. Czy może kiedyś się uda ułożyć ten trudny schemat, zwany życiem?
--**---
Podziękowania Tośce za obrazek :)