Part 62: Uśmiechał się, a teraz już nie

4 | Skomentuj

**Rhodey**

Spod choinki wyciągnęliśmy prezenty. Każda paczka była podpisania, by się nie pomylić. Usiedliśmy na kanapie, rozrywając papier. W pierwszej, jaką dostałem, była ramka ze zdjęciem. Ja, Tony i Pepper razem uśmiechnięci. Nawet nie pamiętam, żebyśmy robili ze sobą wspólną fotkę, a może skleiła na Photoshopie? Mniejsza z tym. Świetnie jej wyszło.

Rhodey: Dziękuję ci, Pepper
Pepper: Ale to nie ode mnie
Rhodey: Ty je zrobiłeś?
Tony: Pomyślałem, że chciałbyś o nas pamiętać jako o przyjaciołach
Rhodey: Dzięki, choć tego po tobie się nie spodziewałem
Pepper: Ode mnie masz coś specjalnego
Rhodey: Co?
Pepper: Otwórz i zobacz

Otworzyłem drugą paczkę, a w niej pistolet z ostrymi nabojami. Wraz do kompletu dołożone zostały ślepaki. Taki sam typ, co noszą przy sobie policjanci. Ruda wie, co dobre. Ciekawe, czy jej się spodoba mój podarunek.

Rhodey: Jest świetna
Pepper: Powiesz, jak będziesz mógł ją wypróbować w praktyce
Rhodey: Nie będę nikogo zabijać
Pepper: Strzelnica, głupku
Rhodey: No przecież wiem
Pepper: Czyżby? Dobra, a teraz zobaczę, co ty mi dałeś
Rhodey: To ci się przyda

Ruda otworzyła swój podarunek. Od razu chciałem widzieć jej reakcję. Przyglądała się okładce, a ja jedynie czekałem, co zrobi.

Pepper: “Jak mało mówić, żeby wszyscy mnie rozumieli?” To ma być jakaś parodia?! RHODEY!

I oberwałem w łeb. Auć! Pomasowałem czoło, bo róg książki był bardzo ostry, że zabolało. Razem z Tony’m się śmialiśmy, gdy ta podniosła książkę z ziemi.

Rhodey: Chyba nie zamierzasz mnie znowu tym rzucić?
Pepper: Zastanowię się. Okej, a co ty mi dałeś, Tony?
Tony: Przekonaj się sama



**Pepper**

Odłożyłam książkę, lecz spojrzałam na Rhodey’go gniewnym wzrokiem, bo miałam ochotę go zabić. Jeśli chciał rozluźnić atmosferę, poniósł porażkę. Ech! Faceci. Wszyscy tacy sami. No może nie wszyscy. Znajdą się wyjątki od reguły tak, jak zawsze. Otworzyłam ostatni mój prezent, który dostałam pewnie od narzeczonego. Mój kochany geniusz kupił mi sukienkę. Jaka ładna. Taka w niebieskie kolory z kwiatkami, ale cudna. Od razu go przytuliłam z wdzięczności.

Pepper: Jest przepiękna. Dziękuję, Tony
Tony: Dla ciebie wszystko
Rhodey: Teraz twoja kolej. Otwórz najpierw mój. Ten w zielonym
Tony: Skoro tak nalegasz. Eee… Co to jest?
Rhodey: Otwórz
Pepper: Jeśli to jakaś głupia książka, pozwól mi go tym rzucić
Tony: Hehe! Pepper, ochłoń trochę. Nic nie rób
Pepper: Poczekam przy stole. Otwieraj to
Tony: Poradnik “Jak zostać ojcem?” Rhodey, tobie chyba odbiło
Rhodey: Nowe role, nowe obowiązki
Tony: Hahaha! Niebawem się o tym przekonamy. No i ostatnia paczka od… Pepper. Mam się bać?
Pepper: Ani trochę. No już. Zobacz

Otworzył swój prezent, przyglądając się mu bliżej. Chyba się zdziwił, ale też zaczął się śmiać. Wiem, że dostał kolejną książkę do kolekcji, lecz ta była wyjątkowa. Nauczy się cennej lekcji. Geografii.

Tony: Teraz już będę wiedział… gdzie leży… Ekwador
Pepper: Tony?
Rhodey: Ej! Co się dzieje?

Jeszcze przed chwilą się uśmiechał, a teraz leżał na podłodze i zaczął się trząść. Byłam przerażona. Natychmiast zadzwoniłam do odpowiedniego specjalisty, ale nie odbierał. Nie wiedzieliśmy, co się z nim działo. Ostatnio był w takim stanie, jak ktoś podmienił… mieszanki. Mask! Musiała go zaatakować!

Pepper: Rhodey, co mamy robić?! Nie odbiera!
Rhodey: Uspokój się. Ja go przytrzymam, a ty poszukasz, czy nie ma w apteczce czegoś na uspokojenie
Pepper: Rhodey…
Rhodey: Będzie dobrze, Pepper. Szukaj w dolnej półce i spróbuj jeszcze raz się skontaktować z Yinsenem
Pepper: Dobrze

Nerwowo zaczęłam przeszukiwać szafki w poszukiwaniu leku oraz starałam się nawiązać kontakt z lekarzem.


**Victoria**

Nadal ktoś dobija się do Ho, a on na chwilę wyszedł. Taa… Na chwilę. Nie ma go już ponad trzy godziny. Może dzwoni ktoś ważny? Głupio tak ruszać czyjąś własność, ale ten dźwięk zaczął mnie powoli irytować. W słuchawce odezwał się znajomy głos… Pepper? Biedna. W Święta? Fatalny czas na straszenie najbliższych swoim stanem.

Dr Bernes: Pepper, co się dzieje? Czemu płaczesz?
Pepper: Tony… Nie wiem, co robić. Ma te same wstrząsy, co wtedy, jak była zła mieszanka. Proszę… Pomóż mi
Dr Bernes: Dojazd do was trochę mi zajmie, ale przyjadę. Niech jedna osoba go trzyma, a druga wstrzyknie lek na uspokojenie. Na pewno go ma, ale musisz być spokojna. Pepper?
Pepper: Tak?
Dr Bernes: Uspokój się. Zaraz u was będę. Gdzie jesteście?
Pepper: Opuszczona fabryka na obrzeżach miasta. Wyślę adres
Dr Bernes: Dobrze, bo przyda mi się
Pepper: A dr Yinsen?
Dr Bernes: Jeszcze nie wrócił. Nie martw się. Wiem, co robić
Pepper: Nawet, jak reaktor jest bombą?
Dr Bernes: Nawet wtedy. Trzymaj się i bądź silna
Pepper: Postaram się

Rozłączyłam się z nią i spakowałam do podręcznej torby najważniejsze rzeczy wraz z specjalną aparaturą. Wolałabym nie wysyłać Tony’ego w czasie Świąt do szpitala. Oby nie było to konieczne.

Dr Bernes: Trzymajcie się. Pomoc jest w drodze

---**---

No i zwalniamy z akcją do jednej notki dziennie. To zależy, bo niebawem powrót do szkoły, co tyczy się z wolnym czasem, a po ostatnich wpadkach z ocenami jest licho. No to na dziś koniec. Od jutra jedna notka :) Pytania?

Part 61: Już nie- Wesołych. Przepraszam

0 | Skomentuj

**Tony**


Chciałem, żeby życzenia dla Rhodey’go były tak samo ważne, jak dla Pepper. Jednak on mnie wyprzedził i zaczął jako pierwszy.


Rhodey: Życzę ci Wesołych Świąt. Dużo zdrowia i szczęścia ze swoją przyszłą żoną. Żebyś cieszył się z nowej rodziny. Wierzę, że będziesz świetnym ojcem
Tony: Dzięki, Rhodey. Za to ja ci życzę również Wesołych Świąt oraz spełnienia marzeń. Na pewno twój ojciec będzie z ciebie dumny, jak zostaniesz generałem


Przytuliłem go po przyjacielsku i nadeszła kolej na rudą. Stałem gdzieś z boku, podsłuchując, czego mu życzy. Na pewno walnie jakiś dziwny tekst. jak to ona.


Pepper: No to teraz, ja ci złożę życzenia. Ekhm… Życzę Wesołych Świąt i żebyś miał wymarzoną dziewczynę, z którą spędzisz resztę życia. No chyba, że wolisz kochać się ze swoją namiętną kochanką po cichu o nazwie “historia”
Rhodey: Wiedziałem, że to powiesz. Dzięki, a ja życzę Wesołych Świąt oraz tego, że jak będziesz miała becikowe, chcę być wujkiem
Tony: Hahaha!
Pepper: Eee… Dzięki


Czy on na serio to powiedział? Pepper, aż się zawstydziła, bo pokazały się rumieńce. Oj! Rhodey. Precz od mojej kobiety. Ona jest moja.


Tony: Dobra, a teraz pora na…
Rhodey: Jedzonko!
Pepper: Haha! Rhodey ma głoda
Tony: Chyba specjalnie nic nie jadł
Pepper: Wiesz, że Wigilię rozpoczyna się, jak zaświeci pierwsza gwiazdka?
Tony: No wiem, ale chcę mieć potem czas na ulepszenie zbroi
Pepper: Nawet teraz nie odpuścisz? Przecież nikt nam… nie grozi. Tony, jak muszę ci o czymś powiedzieć
Tony: Jesteś w ciąży?
Pepper: Nie! Po prostu powinieneś wiedzieć, co oni ci zrobili


Zaczęła płakać, że musiałem ją uspokoić. Przytuliłem moją ukochaną, jak najbliżej siebie, żeby mogła w spokoju się wypłakać.


Tony: Pepper, spokojnie. Już dobrze?
Pepper: Trochę. Tony, przepraszam. To moja wina, że teraz cierpisz
Tony: Możesz mówić jaśniej?
Pepper: Gene z Whitney namieszali w twoim zdrowiu
Tony: Nadal nie rozumiem. Co to ma znaczyć?!
Pepper: Uspokój się. Gdy miałeś operację, Madame Mask podszyła się pod lekarkę… i dała reaktor z bombą. Tony, przepraszam. Naprawdę mi wybacz


Nie wiedziałem, co powiedzieć. Teraz już wiedziałem, czemu się gorzej czuję. Jednak tak łatwo mnie nie zabiją. Popatrzyłem w jej oczy, ocierając dłonią każdą łzę z policzków, jaka spłynęła.


Tony: Nie martw się. Będzie dobrze. Tak łatwo nie dam się zabić
Pepper: Ale… to bomba
Tony: Nie bój się. Coś na to poradzę, ale zapomnijmy dziś o tym, dobrze? Mamy Święta. Cieszmy się
Pepper: Tak. Mamy Święta


**Pepper**


W końcu mu powiedziałam prawdę. Nie chciałam psuć atmosfery w tak pięknym dniu, ale nie mogłam dłużej tego ukrywać. Próbowałam wziąć się w garść i pomyśleć o czymś miłym. Rhodey był moim powodem do śmiechu. Szybko dorwał się do jedzenia, kosztując każdą z możliwych potraw. Udało mi się przygotować zupę, rybę i herbatę. Jednak jakoś potrafił zmieścić wiele, aż prosił o dokładkę. To akurat mnie rozbawiło, więc na chwilę uśmiech pojawił się na twarzy. Dołączyliśmy do niego, kosztując na spokojnie zupę.


Pepper: Mam nadzieję, że będzie wam smakowało. Robiłam na szybko i…
Rhodey: Mi… akurat… smakuje
Tony: Nie gadaj z pełną gębą, bo jeszcze się zadławisz ością
Rhodey: Słuszna uwaga
Pepper: Ej! A wiecie, że najwięcej przypadków zadławienia trafiają się akurat w Wigilię?
Rhodey: No dobra. Macie rację. Jeden kawałek w zupełności wystarczy
Pepper: A smakuje?
Rhodey: Bardzo
Pepper: Tony?
Tony: Mmm… Pychotka. Pepper, chcesz ze mną zatańczyć?
Pepper: Z przyjemnością


Odeszliśmy od stołu podchodząc do choinki, by lekko pokołysać się w rytm “Silent night”. Wczuliśmy się w ten nastrój Świąt, zapominając o poprzedniej rozmowie, która zbudziła niechciane emocje. Powoli kołysaliśmy się wtuleni w siebie. Głowę położyłam przy jego klatce piersiowej, a on trzymał swoją na moim ramieniu.

**Rhodey**

Dobrze im szło. Myślałem, że Tony to tańcząca pokraka, a tu proszę… prezentuje się doskonale. Pewnie chcieliby zapamiętać ten moment, dlatego ukryłem kamerę na stole przy wazie z zupą. Nie spostrzegli jej i tańczyli dalej, rozkoszując się wspólnym tańcem. Wszystko szło tak ładnie i pięknie, ale Tony no musiał… Po prostu musiał się przewrócić. Od razu się śmiałem, chowając kamerę.

Tony: Świntuch! Nagrywał nas!
Rhodey: Na pamiątkę
Pepper: Wszystko gra?
Tony: Tak. Wybacz
Pepper: Powinieneś bardziej uważać na siebie
Tony: Pep, nie zamieniaj się w Rhodey’go. Gdybym chciał matkowania, to z nim bym…
Rhodey: Hahaha! Zrobiliście to! Gratulacje! Będę wujkiem? Huraa! Moje świąteczne marzenie się spełni
Pepper: Nie bądź taki do przodu. Jeszcze nie zrobiłam testu, a myślisz, że za pierwszym razem… No kurwa! Tony, my się nie…
Tony: Tak, Pepper. Bez zabezpieczeń
Pepper: Mogę mieć dziecko przed ślubem?! To chore! Czemu mi nic nie powiedziałeś?!
Tony: Bo nie chciałaś, żebym przestawał
Rhodey: Hahaha! No dobra. Trzeba rozpakować prezenty, a o becikowym pomyślicie później

Pepper zrzedła mina. Chyba nie chciała mieć szybko maluszków. No nic. Tego mogłem się po nim spodziewać. Bez zabezpieczenia. Naprawdę się nieźle rozerwał, jak na kogoś, kto nie działa tak… emocjonalnie. Eee… Chyba się myliłem. Postrzeleniec.

Part 60: Wesołych Świąt cz.2

0 | Skomentuj

**Tony**

~*Następnego dnia o godzinie ósmej*~


Obudził mnie alarm na bransoletce i z telefonu, który był poza moim zasięgiem, bo Pepper rzuciła spodnie, aż na koniec pokoju. Powoli wstawałem na nogi, by jej nie zbudzić. Ubrałem bokserki, podniosłem spodnie wraz z zapięciem ich na pasek, a na koniec włożyłem koszulę. Po tych kilku czynnościach mogłem pójść przygotować nam śniadanie, lecz najpierw musiałem przemyć twarz. Poczułem się słabo, co było oznaką słabego serca. Powinienem użyć dwutlenku litu, który zostawiłem w zbrojowni. No nic. Najpierw zajmę się moją ukochaną. Gdy przemyłem twarz, chwiejnym krokiem doszedłem do kuchni. Wziąłem kilka kromek chleba, smarując je masłem. Na stole położyłem je razem z twarożkiem do kanapek, a woda szybko się zagotowała. Może nie mogłem pić kawy, ale Pep mogła. Oj! Chyba dźwięk czajnika postawił ją na nogi. Powoli podeszła do mnie z zaspanymi oczami.

Tony: Dzień dobry, kochanie. Jak się spało?
Pepper: W porządku. Nawet dobrze. Dziękuję ci za wczorajszy wieczór
Tony: Nie ma za co. Chcę, żebyś go pamiętała, bo mimo roli Iron Mana, nadal cię traktuję jako najważniejszą część mojego życia
Pepper: Teraz już się o tym przekonałam

Cmoknęła mnie w policzek, biorąc jedną kromkę do ust. Po zjedzeniu śniadania i wypiciu kawy przez Pep poszliśmy do zbrojowni. Rhodey już siedział na fotelu, analizując zagrożenie. Na ekranie była pokazana sygnatura wroga. Blizzard.

Tony: Akurat w Święta zawitał
Pepper: Kto?
Tony: Lubi zimę. Taka chodząca lodówka, ale mówi się na niego Blizzard
Rhodey: Niech zgadnę… Już chcesz do niego lecieć?
Tony: Jakbyś zgadł. Trzeba się rozerwać
Pepper: Chyba już za bardzo wczoraj się rozerwałeś
Rhodey: Ooo! Czyli wy…
Tony: Pep, nie mów. To co? Lecimy?
Pepper: To tylko napad na bank. Policja da sobie radę
Tony: Nie z nim

Podszedłem do szafki, gdzie miałem swój przybornik z lekarstwami na każdy możliwy wypadek. Wstrzyknąłem dwutlenek litu i wskoczyłem do zbroi. Pepper miała na nas oko, gdy my polecieliśmy na misję.

**Rhodey**

Dobrze, że jakoś opanowałem lot swoją zbroją, bo nie chciałbym być zeskrobywany z chodnika. Tony potrzebował wsparcia, więc musiałem być gotowy do boju. Po jakiejś godzinie dotarliśmy na miejsce. Szyba w sklepie jubilerskim była rozbita na kawałki, więc wlecieliśmy tędy do środka. Nie wierzyłem, co widzę. Ten się już śmiał przez głośniki. Eee… Blizzard był przebrany za Świętego Mikołaja?

Tony: Hahaha! Rhodey, czy ty to widzisz?
Rhodey: Nie no. Serio?
Blizzard: A ty kim jesteś? Nowy Iron Man? Widzę, że klub blaszaka się powiększa. Macie tu coś na powitanie

Wystrzelił ze swojej armatki, zamrażając nasze zbroje. Jednak szybko pozbyliśmy się lodu, traktując wroga z repulsorów. Od razu poleciał na ścianę, opuszczając worek, który był pełny diamentów. Nie zamierzał walczyć, lecz uciec z łupem. Nie mogliśmy mu na to pozwolić, dlatego postanowiliśmy go dogonić, wzbijając się w powietrze. Próbował nam zniknąć z widoku, ale nie był tak szybki, jak my. Użyłem rakiet, strzelając w jego lodowy “most”, który po uderzeniu się skruszył i zbir wpadł w ręce Iron Mana. Od razu zabraliśmy go w ręce policji, co nalegała, by Blizzard znalazł się pod nadzorem SHIELD.

Tony: Łatwo poszło
Rhodey: Aż za łatwo
Tony: Możesz być, choć raz optymistą?
Rhodey: Jestem realistą. Po prostu wydaje mi się, że to było zbyt proste dla nas
Tony: Hmm… Po części masz rację. Wracamy?
Rhodey: Tak, bo Pepper sama nie poradzi sobie z choinką

Polecieliśmy zbrojami do bazy, wracając krótszą drogą. Widoczność utrudniały opady śniegu z porywistym wiatrem. Tony chyba nie wiedział, gdzie leci, bo wpadł na budynek.

Rhodey: Ej! Ocknij się. Już prawie jesteśmy
Tony: Wiem. Wybacz… Zamyśliłem się
Rhodey: Aha

Od razu coś mi nie pasowało. Wyczułbym kłamstwo na kilometr i on właśnie próbował ukryć jakiś ważny fakt przede mną. Miał być szczery, a raczej już mu się to znudziło.

**Tony**


Nie wiem, co się ze mną działo, ale to nie wina pogody. Coś jest nie tak. Nie chciałem nikogo martwić, więc nie mówiłem im o tym. Gdy wróciliśmy do bazy, choinka już stała, a Pepper kończyła ją ozdabiać, dając na jej czubek złotą gwiazdkę.


Tony: Mogłaś na nas poczekać
Pepper: Wolałam sama się tym zająć. I co? Uratowaliście Święta?
Tony, Rhodey: CO?
Pepper: W telewizji mówią o was, jak złapaliście tego człowieka- lodówkę
Tony: Blizzarda
Pepper: O! A powiedziałam inaczej? No nieważne. Wesołych Świąt
Tony: Wesołych


Zdjąłem z siebie zbroję i przytuliłem się do niej, ciesząc z jej obecności. Rhodey też odłożył pancerz na miejsce, że mogliśmy świętować. Nagle usłyszeliśmy znaną kolędę. “Silent night”. Wiedziałem że to sprawka Rhodey’go. Wzięliśmy opłatki, łamiąc się nimi, składając sobie życzenia. Najpierw złożyłem je rudej.


Tony: Kochana, Pep. Życzę ci Wesołych Świąt. Żebyś zawsze była uśmiechnięta, by nigdy nie zagościł smutek na twojej twarzy
Pepper: A ja ci też życzę Wesołych Świąt, a przede wszystkim zdrowia. Żebyś dbał o swoje serce i robiłbyś to, co kochasz


Potem podszedłem do Rhodey’go. Myślałem, czego życzyć mojemu przyjacielowi, a także bratu. W końcu też był dla mnie ważny, ale to Pep chciałbym poświęcić swoje życie w walce, jeśli zaszłaby taka konieczność.

Part 59: Wesołych Świąt cz.1

0 | Skomentuj




**CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO** TYLKO DLA DOROSŁYCH**

**Pepper**


Czekałam, aż zrobi kolejny ruch. Najpierw powoli szedł w stronę łóżka, odpinając pasek u spodni. Szedł z takim spokojem, że chciałam, żeby był, jak najbliżej mnie, a on specjalnie to przeciągał w nieskończoność. Nigdy nie byłam cierpliwa, więc wstałam, szarpiąc go za koszulę, aż w końcu mogłam spojrzeć mu w oczy. Oboje opadliśmy na kołdrę. Czułam, jak jakiś wewnętrzny ogień się rozpala, przez który chciałam działać z taką namiętnością, by nic nas nie ograniczało, dlatego zaczęłam odpinać mu spodnie. Nie bronił mi tego, a sam dobierał się pod moją sukienkę. Jego ręka powędrowała wzdłuż nóg, zatrzymując się przy majtkach. Akurat udało się pozbawić jego spodni, rzucając je w kąt, gzie też leżał pasek. Od razu poczułam ciepło w tamtym miejscu. W całym ciele rozpalała się chęć namiętności. Próbowałam zachować spokój, że w jego obecności nie powinnam niczego się bać.


Tony: Nie bój się. Będę bardzo delikatny. Powiesz mi, kiedy przestać, dobrze?
Pepper: Tak
Tony: Rozluźnij się i kochaj się ze mną. Chcesz tego?
Pepper: Chcę. Zróbmy to

Pocałował mnie namiętnie w usta, a jeszcze ręką jeździł po plecach, zaś ta druga nadal pozostała na bieliźnie. Nie pozostałam mu dłużna i moje ręce też zaczęły wędrówkę. Najpierw rozpięłam mu koszulę, by móc dotknąć jego ciała. Dalej nasze usta wiły się w rozkosznym pocałunku bez przerywania pieszczot. Gdy rozpiął mi sukienkę, zwinnie rozpiął stanik, który również został rzucony w ten sam kąt, gdzie reszta ubrań. Ostrożnie zsunęłam z niego bokserki, a on dorwał się do mojego skrytego skarbu. Włożył tam rękę, a żeby bliżej poczuć jego dotyk dłoni, rozchyliłam uda, by miał większą swobodę do poruszania się wewnątrz mnie. Fala podniecenia zalała ciało, aż jęczałam, oddychając głęboko. Zaczął od kilku palców, a później nabrała go ochota do wsunięcia, jak najgłębiej całej dłoni. Poczułam się wypełniona. Ruszał nią powoli w górę i w dół. Nie potrafię opisać tego, co wtedy poczułam. To nie był ból, ale coś między ta granicą połączoną z podnieceniem. Gdy wiedział, że jestem gotowa, skoro byłam rozluźniona oraz pewna, co zrobi, wyjął dłoń. Jednak musiał jeszcze się ze mną podroczyć, dotykając wewnętrznej strony ud, zataczając na nich kółka. Po skończeniu tej czynności, przybliżyliśmy się, jak najbliżej siebie, aż oboje poczuliśmy zachwyt. Rozszerzyłam bardziej nogi, by pozwolić mu wejść we mnie. Jęczałam, wzdychając, lecz błagałam, by nie przestawał. Całe ciało wyginało się w łuk, że musiałam trzymać się jego pleców, bo miałam wrażenie, jakbym miała wybuchnąć. Jak już przyspieszył tempo, jęczałam głośniej, aż chciałam uciszyć się poduszką, lecz tego mi zabronił. Zaczęłam oddychać głęboko i nagle dostałam spazmu, że jeden krzyk… I już było po wszystkim. Opadliśmy na łóżko, przykrywając się kołdrą.

Tony: I jak?
Pepper: Jeszcze… nigdy… nie czułam się… tak spełniona
Tony: Nie będziesz się martwiła, jak spłodzimy dziecko?
Pepper: Będę najszczęśliwszą matką razem z tobą
Tony: Cieszę się

Pocałowaliśmy się w usta i leżeliśmy wtuleni do siebie, a światło reaktora było jedynym źródłem energii, dzięki któremu mogłam widzieć jego twarz. Po tej całej nocy przypomniało mi się, że muszę pomóc Tony’emu. Gene nie może go zabić.

**Gene**

Whitney: Myślisz, że ci pomoże?
Gene: Nie ma wyjścia, bo inaczej zabiję Starka. Wiem, jak bardzo jej na nim zależy, dlatego musi oddać mi pierścienie
Whitney: Mówiłeś o ostatniej świątyni, a nie o...
Gene: Tylko ja jestem godny bycia Mandarynem. Nie mogę pozwolić, by była silniejsza ode mnie, a przecież TYLKO JA ZASŁUGUJĘ NA TĘ MOC. I żadna smarkula z Nowego Jorku nie będzie posiadać tej potęgi
Whitney: Dlatego miałam mu dać reaktor z bombą i pomieszać w mieszankach?
Gene: Właśnie
Whitney: Ech! A nie wolisz załatwić tego w inny sposób?
Gene: Niby jaki?
Whitney: Kradzież
Gene: Ty wiesz, że to nawet nie jest głupie? Wiem, że Stark jej pomógł ukryć pierścienie. Na pewno są w zbrojowni
Whitney: Czyli już nie potrzebujesz mojej pomocy
Gene: Mylisz się. Musisz go wkurzyć, żeby bomba wybuchła
Whitney: Przesadzasz. Tak wiele osób może zostać rannych. Powinniśmy ograniczyć zasięg do minimum
Gene: Serio, Whitney? Nie poznaję cię. Chcesz zemsty na Potts, więc czemu się zamierzasz wycofać?
Whitney: Bo lepiej wstrzyknąć mu tę mieszankę ze szpitala. Bombę odpalimy później, skoro jest stale aktywna
Gene: Hmm… No dobra. To zmień się w Pepper, a ja dorwę pierścienie

**Rhodey**

Mam nadzieję, że Tony niczego nie będzie żałować. Muszę poczekać, aż przyjdzie, bo sam tej choinki nie wniosę. Może powinienem pójść do nich? Nie. Lepiej nie ryzykować, bo mnie zabiją. Niech gołąbeczki spędzą trochę czasu razem, a ja zajmę się szukaniem ozdób do drzewka. Albo nie… Poczytam to, co wcześniej zacząłem. Hmm… Dwudziesta trzecia? Mam czas, żeby spać. Oni pewnie też nie chcą... No to na czym skończyłem? A! Na pierwszym rozdziale. Zacząłem czytać pierwsze linijki kolejnej części, gdy do zbrojowni przyszedł… Niemożliwe.

Rhodey: Tony?
Tony: Jak widać. To ja
Rhodey: A Pepper zostawiłeś samą?
Tony: Przyszedłem po dwutlenek litu. Pamiętasz, gdzie go zostawiłem?
Rhodey: Nie wiem. Chyba w szafce. I co tam porabiacie? Jakoś nie jest głośno
Tony: Hehe! Potrafimy być cicho
Rhodey: O! To lepiej nie posuń się za daleko
Tony: Zobaczymy

Uśmiechnął się i wziął przybornik z substancją, a ja wróciłem do czytania. Po skończeniu pierwszej strony zauważyłem, że zniknął.

**Tony**

Nie wierzę, że się do tego posunąłem. To było wspaniałe. Teraz nie zapomnimy wrażeń z tego wieczoru. Moja ukochana spała, a swoją rękę trzymała przy reaktorze. Następnego dnia trzeba się wziąć za przygotowanie świąt. Chyba o czymś zapomniałem. Ooł.


----**---

Zainspirowane Crazy in love z "Fifty shades of Grey" (nie oglądałam filmu, ale muzykę słyszałam). Mam nadzieję, że jakoś wyszło, bo takich rzeczy nigdy nie pisałam :)
© Mrs Black | WS X X X