AKT XIV: Miłość

5 | Skomentuj

Pepper z Rhodey'm ciągle siedzieli przy Tony'm, którego stan w końcu się ustabilizował. Żaden z nich nie chciał iść do szkoły. Nie byli w stanie myśleć o nauce, gdy ich przyjaciel prawie mógł umrzeć przez Stane'a. Roberta wiedziała, jak im było ciężko, ale nie mogła pozwolić, by zaniedbywali obowiązek ucznia.

Roberta: Już jest wszystko pod kontrolą. Dr Yinsen odpowiednio się nim zajmie. Wiecie, że jutro musicie wstać do szkoły. Nie możecie tu ciągle przebywać
Rhodey: On musi za to zapłacić! Mogłem mu wybić z głowy ten pomysł
Roberta: Obwinianie się nic tu nie pomoże. Musi odpocząć. Naprawdę, to była ciężka noc, a wy musicie iść do szkoły
Pepper: Nie... nie można

Ruda już nie ukrywała swoich uczuć. Nie miała ochoty na nic. Żałowała, że chciała go zrzucić z dachu, chamsko się do niego odnosiła i miała ochotę wyrwać mu implant. Chciała zacząć z czystą kartą zupełnie od nowa ich znajomość. Na jej twarzy był żal i smutek. Była zrozpaczona, widząc go nieprzytomnego, a wcześniej w karetce patrzyła, jak umierał.

Rhodey: Pepper, spokojnie. Będzie dobrze. Najgorsze mamy za sobą
Pepper: Rhodey, ja...
Rhodey: Nie przepraszaj. Widzę, że w końcu nie jest ci on obojętny. Teraz wiesz, jak ja się czułem, gdy był dzień katastrofy samolotu
Pepper: Jak długo mamy czekać?
Rhodey: Tyle, ile będzie trzeba

Pepper wybiegła do łazienki, czując kolejną falę łez, napływającą do oczu. Z torebki wyjęła telefon i zadzwoniła do ojca. Wiedziała, że o pierwszej w nocy będzie w pracy, ale chciała poprosić o coś. Mężczyzna z zaspanymi oczami odebrał.

Virgil:  Pepper, jest za wcześnie. Czemu dzwonisz?
Pepper: Możesz mi załatwić usprawiedliwienie na cały tydzień?
Virgil: Ty płaczesz? Co się stało? Znowu Maggia?
Pepper: Gorzej... Muszę ci mówić powód?
Virgil; Źle się czujesz?
Pepper: Tak. To mogę na ciebie liczyć?
Virgil: Oczywiście, skarbie. A to coś poważnego?
Pepper: Chyba tak
Virgil; Trzymaj się jakoś i nie płacz. Wrócę do domu i...
Pepper: Nie ma mnie tam. Nie mogę... wrócić
Virgil: Co się dzieje?
Pepper: Nie mogę... Po prostu nie mogę

Rozłączyła się i pozwoliła na wylew łez. Czuła się chora przez miłość. Nie wiedziała, jak komukolwiek o tym powiedzieć. Rhodey pewnie, by ją wyśmiał, bo nigdy nie mówiła niczego na poważnie. Dopiero ta tragedia diametralnie ją zmieniła.

Pepper: Przepraszam.... Naprawdę... przepraszam

Gdy odrobinę się uspokoiła, wróciła do sali chorego.

Pepper: Nie muszę iść do szkoły. Tata mi napisze usprawiedliwienie
Roberta: Będziesz miała zaległości
Pepper: Wiem
Rhodey: Jesteś pewna, by nie iść? Na jak długo?
Pepper: Tydzień, ale ty musisz być, bo od kogoś muszę później odpisać lekcje
Rhodey: Też nie chcę iść, ale znasz moją mamę. Stanowcze nie
Roberta: Zrobimy tak. Będziesz chodził na te najważniejsze lekcje przez tydzień, a resztę możesz olać. Tylko tydzień, Rhodey
Rhodey: To mi w zupełności wystarczy. Zadzwoń, gdyby się obudził. Cokolwiek, by się działo, dzwoń nawet w środku nocy
Pepper: Dobrze. To powodzenia
Rhodey: I wzajemnie

Ruda pozostała sama przy łóżku, gdzie leżał Tony. Poczuła, że musi go chwycić za rękę, by czuł jej obecność. Przy Rhodey'm i komukolwiek innym nie chciała pokazywać otwarcie swoich uczuć. Teraz była przy nim sama.

Pepper: Przepraszam, jaka dla ciebie byłam. Obiecuję, że się zmienię. Nie pozwolę, by znowu ktoś cię skrzywdził, tylko proszę. Obudź się! Otwórz oczy!

Cmoknęła go w czoło i już chciała uwolnić rękę, ale odczuła uścisk. To był odruch, który wskazywał na to, że jej błagające tony zostały wysłuchane. Tony powoli otwierał oczy. Przed sobą widział Pepper. Nie był długo przytomny i ledwo ją zobaczył i znów ogarnęła go ciemność. Pepper cieszyła się, że choć na chwilę mogła zobaczyć jego oczy. Przypomniała sobie, jak on jej powiedział, jakie ładne ma oczy, aż uznała to za jakiś podryw. Teraz to na twarzy malowała się lekka radość z uśmiechem. Została przy nim z nadzieją, gdy znowu otworzy oczy.
Tymczasem dr Yinsen słuchał wyjaśnień dyrektora w sprawie ich bezmyślnych działań.

Dr Yinsen: Jesteś świetnym chirurgiem, a wyjęliście mu implant? Nie wiem, co by było, gdybym pojawił się później
Dyrektor: Przepraszam za ten błąd
Dr Yinsen: Który mógł kosztować ludzkie życie
Dyrektor: To, jak mamy działać przy zatrzymaniu akcji serca bez defibrylatora?
Dr Yinsen: Kiedyś nie było tak zaawansowanej technologii i ludzie własnymi rękami próbowali coś zrobić, aż stworzono pierwsze maszyny
Dyrektor: Nic nie było skuteczne, a tobie się udało. Jak ty to zrobiłeś?
Dr Yinsen: Znam się na tej technologii, bo ją stworzyłem. Widziałem, jaki był błąd i go naprawiłem. Dobrze, że nie użyliście defibrylatora. Jedno uderzenie i leży w grobie
Dyrektor: Czas działał na naszą niekorzyść. Obiecuję, że to już nigdy się więcej nie powtórzy
Dr Yinsen: Najlepiej robić masaż serca i zastosować adrenalinę lub w ostateczności większą dawkę kardiofryny
Dyrektor: Rozumiem, a co z nim teraz będzie?
Dr Yinsen: W najgorszym wypadku, to śpiączka, ale w lepszym świetle, się obudzi za kilka dni
Dyrektor: Chyba następnym razem po prostu zadzwonię do ciebie. Pracujesz tu w szpitalu, tak?
Dr Yinsen: Zgadza się. Znajdziesz mnie na cyberchirurgii. Implant nie jest moim jedynym wynalazkiem, ale też mam inne, jak protezy kończyn, czy implanty płuc... No cóż. Pójdę zobaczyć, co się z nim dzieje
Dyrektor: Nie pozwiesz nas za błąd lekarski?
Dr Yinsen: Nie, ale następnym razem być może tak

Lekarz opuścił gabinet dyrektora i poszedł do sali pooperacyjnej. Gdy dr Yinsen zajmował się Tony'm, Pepper dalej przy nim czuwała.
Następnego dnia odbywała się ulubiona lekcja rudej, czyli muzyka. Whitney zauważyła, że z ich trójki był, tylko Rhodey. Zapomniał, że miał jej powiedzieć o śladach krwi, czy należały do Tony'ego.

Whitney: Niemożliwe. Zrobiła sobie wolne?
Rhodey: Nie tylko ona
Whitney: Co z tobą? Wyglądasz tak, jakbyś dostał szlaban
Rhodey: Pamiętasz, że miałem ci zadzwonić?
Whitney: No tak, pamiętam. Co z tą krwią? To była krew?
Rhodey: Tak. No i znaleźliśmy Tony'ego
Whitney: No i gdzie był? Pewnie teraz Pepper mizia się z nim

Zaśmiała się blondyna i nie wiedziała, czego się może dowiedzieć. Ukrył przed nią prawdę.

Rhodey: Nie pytałem. Wrócił do domu
Whitney: Ty coś kręcisz, Rhodey
Rhodey: Możemy skupić się na lekcji?!
Whitney: A co ty taki nerwowy? Dobra, dobra. Już milczę, ale wiem, że nie mówisz mi wszystkiego
Rhodey: Na podłodze był keczup
Whitney: Kłamca! Wcześniej mówiłeś mi coś innego!
Happy: Zamknij się! Teraz leci fajna etiuda
Whitney: Żałosne, jak można czegoś takiego słuchać
Happy: Twój jazgot nie jest miły dla uszu
Whitney: Że jak?!

KONIEC AKTU XIV


---***---

Powoli dochodzimy do połowy scenariuszy, co oznacza, że powinniście się przygotować na pewną niespodziankę. Cieszę się, że są osoby, które jeszcze wchodzą na tego bloga. Nawet nie wiecie, jak wiele to dla mnie znaczy. Praktycznie ten blog po części jest drugą połówką życia. Ok. Notki postaram się dawać regularnie, czyli jutro powinna być kolejna :)

AKT XIII: Puls

7 | Skomentuj

Sanitariusz w karetce podpiął go do kardiomonitora, by sprawdzić jego funkcje życiowe. On również nie znał tej technologii. Rhodey trzymał Tony'ego za rękę, by dać mu poczucie spokoju, gdy w szoku się zbudzi. Sanitariusz dopytywał się, co dokładnie się wydarzyło.

Sanitariusz: Powiecie mi, jak to się stało, że został postrzelony?
Rhodey: Próbował uciec
Sanitariusz: Był więziony?
Pepper: Co to za pytanie?! Ratujcie go!

Po jej policzku spłynęła łza, którą szybko wytarła.

Rhodey: Nie wstydź się uczuć. Wszyscy czujemy ten strach
Pepper: To nie to. Po prostu coś mi wpadło do oka
Rhodey: Mów, jak chcesz
Sanitariusz: Nie wygląda zbyt dobrze. Jego serce bije zbyt słabo. Czy ten metal już miał?
Rhodey: Tak. To pomaga mu z sercem

Nagle Tony otworzył oczy. Widział rozmazany obraz i był przerażony. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Czuł, że umiera.

Sanitariusz: Halo, słyszysz mnie? Wiesz, gdzie jesteś?
Tony: Ach... nie czuję... serca
Rhodey: Tony, spokojnie

Jego twarz znowu nabrała zdziwienia. Dość gwałtownie jego serce zatrzymało się, a on nie oddychał i znowu był nieprzytomny. Chcieli uderzać z defibrylatora, ale Rhodey powstrzymał ich. Na kardiomonitorze pojawiła się ciągła linia. Pepper znowu chciała się rozpłakać. Coś w niej pękło. Czuła jakąś więź, której nie mogła dłużej zaprzeczać. Kochała go.

Rhodey: To go zabije! Podajcie mu coś!
Sanitariusz: Trzeba coś zrobić. On umiera
Rhodey: Adrenalina!
Sanitariusz: No to spróbujmy

Wyjął strzykawkę z apteczki i wbił mu ją prosto w serce. Rezultat był zerowy. Dodatkowo musiał intubować chłopaka, bo dalej był niewydolny oddechowo. Rhodey zadzwonił do Roberty. Musiał jej powiedzieć o całym zajściu, by skontaktowała się ze specjalistą.

Rhodey: Mamo! Tony jest w ciężkim stanie! Musisz zadzwonić do dr Yinsena!
Roberta: Powoli, Rhodey. Co się stało?
Rhodey: Był  u Stane'a, bo chciał coś wiedzieć o wypadku. Przetrzymywał go i postrzelił w nogę
Roberta: Oszalał?! Czy w waszym wieku wszyscy muszą szaleć?! Jesteście w szpitalu?
Rhodey: Właśnie jedziemy, ale proszę cię. Wezwij go!
Roberta: Spokojnie. Zadzwonię i przyjadę do was. Będzie dobrze, Rhodey. Musisz być spokojny
Rhodey: Nie da się, gdy widzę, jak umiera!

Roberta rozłączyła się. Gdy ona wzywała wsparcie, sanitariusz robił masaż serca. Stan dalej nie ulegał poprawie, a ruda miała ochotę krzyczeć. Obwiniała się, że to przez nią poszedł do łysielca i stała się tragedia.
5 minut później dojechali do szpitala. Sanitariusz nie przestawał uciskać i z pomocą drugiej osoby zabrali Tony'ego na salę operacyjną. Liczył się czas. Wciąż nie zaprzestawał masażu serca. Roberta w porę zjawiła się w szpitalu.

Roberta: Aż tak źle? Rhodey, to wszystko wina Stane'a?! Czy on zwariował?! Jak on mógł?!
Rhodey: Tak, to on. Kiedy się pojawi lekarz?
Roberta: Nie wiem. Trzeba czekać. Ja tego tak nie zostawię i go pozwę za to!
Rhodey: Dobrze, że zawsze noszę przy sobie apteczkę. Dzięki temu mogłem jakoś zatrzymać krwawienie, ale jego serce wciąż nie pracuje

Sanitariusze dojechali pod blok operacyjny, uciskając dalej klatkę piersiową. Na korytarzu spotkali dyrektora.

Dyrektor: W jakim jest stanie? Trzeba operować?
Sanitariusz: Rana postrzałowa przy kolanie, a serce przestało bić. Nie oddycha. Nie mogłem użyć defibrylatora ze względu na to coś, co ma na klatce piersiowej
Dyrektor: Fatalnie. Natychmiast na blok! Nie mamy innego wyjścia, ale ja nie znam się na tej technologii
Roberta: Specjalista będzie lada moment
Pepper: On musi żyć!
Dyrektor: Myślę, że ma dla kogo walczyć. Będzie żyć, jeśli będzie tego chciał

Lekarz otworzył drzwi i w biegu pojechali z nim na blok. Dalej próbowali przywrócić krążenie. Wstrzyknęli mu kardiofrynę raz dożylnie. Na chwilę był stabilny. Serce znów pracowało, ale zbyt słabo, że znowu mogło się zatrzymać. Zdecydowali się wyjąć implant. Nie wiedzieli, jak to pogorszy jego stan. Kardiomonitor zaczął piszczeć i puls był nierówny.

Dyrektor: Cholera! To nie tak miało być! Adrenalina! Na raz... dwa... trzy!

Wbił mu strzykawkę prosto w serce.  Niespodziewanie w sali pojawił się odpowiedni lekarz. Ho Yinsen.

Dr Yinsen: Co wyście zrobili?! Chcecie go zabić?!
Dyrektor: Brak krążenia. Serce zatrzymane i nie oddycha. Co mieliśmy robić?
Dr Yinsen: Zajmę się tym, a wy weźmiecie za kulę w nodze
Dyrektor: Dobrze. Mam nadzieję, że znasz się na tym?
Dr Yinsen: To ja stworzyłem mechanizm, dlatego tylko ja mogę coś z nim zrobić, bo wiem, jak on działa

Lekarz wziął sprawy swoje ręce. Gwałtownie znowu nie było pulsu. Dr Yinsen wiedział, co musiał zrobić. Dał większą dawkę kardofryny, która bardzo szybko zadziałała. Włożył implant ostrożnie i ustawił jego napięcie potrzebne do pobudzenia zniszczonego organu. Chirurgom udało się wyjąć pocisk, a raczej jego odłamki bez naruszana nerwów i ścięgien. Sytuacja była opanowana.

Dr Yinsen: Za kilka godzin powinien się wybudzić. Potrzebuje maski tlenowej, bo jego organizm się zbuntuje po przebudzeniu. Wszystko przez to, że robiliście na nim eksperymenty
Dyrektor: Jego kolega mówił, że zabije go defibrylator. To co mieliśmy za wybór? Ratujemy ludzi, a nie pozwalamy im umierać
Dr Yinsen: Wiem o tym. Na szczęście powinno być dobrze. Już więcej tego nie róbcie!
Dyrektor: A nie lepiej napisać na kartce, co możemy zrobić w takiej sytuacji?
Dr Yinsen: Bez obeznania się z jego budową i całym schematem działania, nic nie zrobicie

Dr Yinsen zabrał go na salę pooperacyjną, gdzie miał dojść do siebie. Cała trójka już tam czekała na niego. Lekarz pozbył się rurki, która miała mieć na celu sztuczne oddychanie. Podał mu maskę tlenową. Roberta chciała wiedzieć, jak poszło.

Roberta: Jest już dobrze? Będzie mógł szybko wrócić do domu?
Dr Yinsen: To nie takie proste. Operacja z nogą się udała, ale z sercem była skomplikowana. Narazili go na utratę życia i teraz będą decydujące godziny
Pepper: Dziękuję

Odetchnęła z ulgą i razem z Rhodey'm czekała, aż Tony się wybudzi z narkozy.

KONIEC AKTU XIII

-----**---

Witajcie po krótkiej przerwie tzw zawieszeniu. Myślałam, że potrwa to dłużej, ale kryzys twórczy i zapału do pracy może się pojawić znowu. Na szczęście wróciłam i notki znowu się będą pojawiać.
PS: Będzie specjalny one shot z okazji urodzin pewnej czytelniczki :)

Zawieszenie po raz drugi

4 | Skomentuj
Blog zostaje zawieszony. Jest wiele powodów, ale niestety nie wyobrażam sobie dalszego prowadzenia strony. Nie da rady. Katari się odmeldowuje. Nie wiem, kiedy tu wrócę. Możliwe, że Wdowa zajmie się resztą notek. Jeszcze raz was przepraszam. Po prostu potrzebuję przerwy. Nie wiadomo, jak długa miałaby być.

PS: Blog o Daredevilu też zostanie zawieszony ( po czwartym rozdziale)  do odwołania.

~Katari



AKT XII: Nadzieja

3 | Skomentuj

Whitney została wpuszczona do budynku. Tym razem mogła skorzystać z windy. Gdy była przy gabinecie, zdziwiła się na brak obecności ojca. Wiedziała, że firmę traktował, jak drugi dom i spędzał w niej większość czasu, który mógłby inaczej spożytkować, jak spotkanie ojca z córką, bo bardzo ją zaniedbał. Dla Stane'a liczyły się zyski i pierwsze miejsce na rynku zbrojeniowym, jednak pojawienie się Hummer Multinational zmusiło go do rywalizacji za wszelką cenę.
Stane pojawił się 5 minut później. Poprawiał swój garnitur.

Stane: Whitney, a to niespodzianka! Co tu robisz tak późno? Jutro masz szkołę, wiesz?
Whitney: Wszystko gra?
Stane: A czemu pytasz?
Whitney: Nigdy nie byłeś tak zadowolony, ale... ty masz krew na rękach? Co się stało?!
Stane: To keczup, Whitney. Pomyślałem sobie, żeby coś zjeść i naszedł mnie apetyt na frytki. W jakiej sprawie przyszłaś? Mam robotę do dokończenia. Jestem z ciebie dumny, bo nie wymknęłaś się ze szkoły
Whitney: Mieliśmy mało lekcji. Powinieneś się cieszyć, że przyszłam, a ty nic. Czym jesteś taki zajęty? Noc jeszcze młoda i chciałam z tobą wyjść na miasto
Stane: Nie mam teraz na to czasu!
Whitney: Teraz?! Chyba nigdy!
Stane: Idź stąd!

Blondyna była na niego wściekła i było jej również przykro, jak ją potraktował. Do oczu napłynęły łzy. Wybiegła z gabinetu ojca.
Gdy już miała wejść do windy, przy schodach zauważyła ślady krwi. Nie wiedziała, co ma o tym myśleć, bo na keczup to nie wyglądało. Ciekawość kazała podążyć tym śladem. W windzie też znalazła czyjąś krew. Coś jej mówiło, by pojechać na najniższe piętro. I tam znajdował się sejf z wynalazkami. Wszystkie ślady doprowadziły ją tutaj. Tu plamy były świeże.

Whitney: Co tu się stało?
Tony: Whitney...

Odwróciła się przerażona, szukając osoby, która powiedziała jej imię. Nikogo nie było za nią, przed, czy obok.

Whitney: Kto tu jest?

Nie uzyskała odpowiedzi. Uznała to za kiepski żart i wyszła z budynku. Tony dalej liczył, że może Rhodey otrzymał sygnał, a on nic. Jedynie widział na zegarku godzinę 23. Wyszedł z laboratorium, by poszukać Tony'ego. Pepper pobiegła za nim.

Pepper: Niech zgadnę. Instynkt macierzyński się odezwał? Hahaha!
Rhodey: Naprawdę ciągle się zmieniacie. Wy kobiety
Pepper; Chcesz jeszcze pożyć?! To bez takich mi tekstów!
Rhodey: Ojej! Pepper ma serduszko!
Pepper: Przywalę ci w tę mordę!

Rhodey przyspieszył, wiedząc, jak ruda zaczyna się gotować z furii. Trochę ją rozdrażnił, by rozluźnić napiętą atmosferę, ale szybko wróciły obawy, gdy dotarli pod Stark International. Whitney ich zauważyła.

Whitney: A wy, co tu robicie? Nie macie gdzie indziej chodzić?
Rhodey: Szukamy Tony'ego. Od 4 godzin nie wrócił
Whitney: Za bardzo się martwisz, Rhodey

Chciała już go zignorować i odwróciła się, idąc w swoją stronę.

Rhodey: A nie widziałaś czegoś podejrzanego? To ważne

Blondyna zatrzymała się na myśl, że ślady krwi mogły należeć do zaginionego.

Whitney: Nie wiem, czy mi uwierzycie, ale widziałam krew blisko sejfu Starka. Pomoże wam to coś?
Pepper: Panikarze! To musiała być farba!
Whitney: Na pewno nie była. Ona się wylewała. Nie czułam jej zapachu
Rhodey: Chyba wiem, co tu się kroi. Tony ma kłopoty
Pepper: Hahaha! Chociaż to on dla odmiany
Rhodey: Milcz! Bądź poważna!
Pepper: Przepraszam. Wolę myśleć pozytywnie, niż ubzdurać sobie najgorsze myśli o psychopatach, mordercach, porywaczach dla okupu, gwałcicielach...
Whitney: Skończ! Ty powinnaś się leczyć! Ja nie mogę wam pomóc i muszę już wracać. Rhodey, daj mi znać, jeśli to będzie prawda
Pepper: Ej! Stój! A kasę ,kiedy mi zapłacisz?!
Whitney: Powiedziałam ci, że nie zapłacę, Pogódź się z tym. Powodzenia

Pożegnała się i pobiegła, bo sama czuła, że stanie się coś strasznego. I to z ręki Stane'a. Pepper próbowała się przejąć sytuacją, ale jedynie to chciała pomóc Rhodey'mu w poszukiwaniach. Pokazała mu ukryte wejście na tyłach budynku. Drzwi zablokowane. Nie był to dla niej problem. Jednym uderzeniem z nogi rozwaliła je.

Rhodey: Wow! Pepper, jak ty to zrobiłaś?
Pepper: Mówiłam, że cię mogę zabić, więc się bój! Wiesz, gdzie jest ten sejf?
Rhodey: Chyba tam, gdzie zawsze

Przeszli wzdłuż korytarza o dziwo, nie wpadając na żadnego ze strażników. To było możliwe, że Stane chciał być sam, by zrealizować swój plan. Zatrzymali się przy jednej ze ścian, widząc łysielca na widoku.
Kiedy Pepper zauważyła przy nim broń, zrozumiała, że błędnie określiła rolę monstrum. Ostrożnie szli za nim. Swój strach ukrywali w sobie. Rhodey ciągle bał się, w jakim stanie będzie Tony, gdy go znajdą. Stane nie zauważył, że nie domknął sejfu, ale nikogo się nie spodziewał.

Stane: Ile jeszcze mam czekać?! Miało nie być żadnych przerw!

Uderzył go z pistoletu, a on był wyczerpany. Zaczęły mu się zamykać oczy, a oddech dalej był ciężki. Ból się nasilał. Jego serce biło zbyt szybko, że zaczęło stopniowo zwalniać.

Tony: Nie... dam... rady

Wstał i chciał wyjść. Zapomniał, że Stane miał przy sobie broń naszpikowaną ostrymi nabojami.

Stane: Nie ruszaj się! Ani mi się waż uciekać!

Strzelił z broni z dwóch pocisków. Jeden trafił go w nogę, a drugi blisko serca, ale implant ochronił go przed tym ostatnim uderzeniem.

Rhodey: Tony!
Pepper: Stane, ty pieprzona gnido!

Wyjęła gaz pieprzowy i psiknęła mu po oczach. Natychmiast pobiegł, by przemyć oczy, które piekielnie go szczypały. Tony padł na ziemię. Jego serce słabło. Był 4 godziny ponad bez ładowania i odpoczynku. Z początku bransoletka jakoś funkcjonowała, ale przez paralizator nie działała. Pepper nie była temu obojętna i zadzwoniła po karetkę. Rhodey zawiązał, tamując krwawienie przez stary pasek, który miał w torbie i niewielką białą szmatkę.

Pepper; Nóż też przy sobie masz ?
Rhodey: Pozorny zawsze ubezpieczony. Tony, słyszysz mnie?
Pepper: Nie widzisz, że padł? Pomoc zaraz będzie, ale nie wiem, czy go uratują. Przecież nie znają się na implancie
Rhodey: Jest jedna osoba, która się zna. Ta sama, co mu wszczepiła implant

Przyjaciel sprawdził mu puls i był słaby, a oddech niezbyt odczuwalny. Poklepał go lekko po twarzy. Nadal nie reagował. Odsłonił bluzkę i sprawdził, co z mechanizmem. Światełko było lekkie. Ledwo się świeciło, migocząc bardzo słabo.
Po niecałym kwadransie zjawili się sanitariusze. Pepper czuła przerażenie. W końcu zaczęła się o niego bać, gdy oni milczeli przy nim.

Pepper: Co z nim? Przeżyje?
Sanitariusz: Szybko została mu udzielona pomoc, ale niewykluczone, że operacja będzie konieczna
Rhodey: Operacja? Mama mnie zabije!
Sanitariusz: Nie mogę zbyt wiele powiedzieć, bo nie jestem lekarzem, a to, co ma metalowego na piersi .nie jest mi znane

Pepper wraz z Rhodey'm pojechali karetką do szpitala. Stane tylko obserwował z okna, jak odjeżdżają na sygnale.

KONIEC AKTU XII

---**----

Tadam, tadam... Katari da wam chwilę wytchnienia i notki tak szybko się pokazywać nie będą. Muszę zająć się rozwojem innego bloga, dlatego wybaczcie. Tak, więc ciąg dalszy nastąpi. Pytajcie.

AKT XI: Porwanie

5 | Skomentuj


Tony zaryzykował i wybrał opcję pierwszą, czyli starcie z samym łysielcem, co na pewno było "poronionym" pomysłem. Jednak w ten sposób Pepper nie wyrwie mu implantu. Idąc do Stark International, zastanawiał się, jak zacząć rozmowę i musiał być opanowany. Nadal miał na celu zdobycie informacji w sprawie wypadku. Wydawało mu się, że jego przyjaciel mógł mieć rację, że materiały wybuchowe były potrzebne do celów budowlanych, jak postawienie nowego biurowca na Manhattanie, czy innej instytucji, skąd Stane mógł czerpać zyski. Gdy dotarł do jego biura, zastał go, siedzącego przy biurku.

Stane: Witaj, Tony. Dawno się nie widzieliśmy. Co tam u ciebie? Słyszałem, że chodzisz do klasy z Whitney

To było dziwne, bo on nigdy nie był miły dla Tony'ego. Wiedział, że przejmie firmę, mając 18 lat i nie chciał do tego dopuścić. Byli swoimi wrogami.

Tony: Tak. Chodzę z nią. Przyszedłem z tobą pogadać o ojcu
Stane: Wiem, że jest ci ciężko, ale chyba nie narzekasz. Naprawdę współczuję po śmierci Howarda. Uwierz mi, że dbam o interes firmy
Tony: Produkując broń?!
Stane: Uspokój się. Stark International zawsze z tego słynęło. Odnosimy wielkie sukcesy
Tony: My?
Stane: Jesteś nam potrzebny, Tony. Nie potrafimy zmusić do działania wynalazków twojego ojca z sejfu
Tony: Chcę wiedzieć wszystko o wypadku. Dlaczego mój tata zginął?!
Stane: To był wypadek
Tony: Który zrujnował mi życie!
Stane: Pomożesz nam, czy nie? Osobiście cię za to wynagrodzę
Tony: Nie pomogę ci tworzyć broni! Nie jestem głupi, Stane!
Stane: Coś tak myślałem, że będę musiał to zrobić

Mężczyzna chwycił za paralizator i poraził go prądem. Obudził się zamknięty w jakimś pomieszczenie, zwanym sejfem.

Tony: Stane! Co to ma znaczyć?!
Stane: Nie miałem innego wyjścia
Tony: To jest porwanie!
Stane: Hahaha! Przyszedłeś tu z własnej woli, więc nikt cię tu nie przetrzymuje siłą
Tony: Zabiłeś mojego ojca, czy nie?! Odpowiadaj!
Stane: Znasz zasadę "cel uświęca środki" ? To masz odpowiedź
Tony: Ty idioto! Jak mogłeś?!
Stane: Tak miało być. Pracuj, albo nigdy stąd nie wyjdziesz
Tony: Stane!

Chłopak był wściekły, że nie przewidział sztuczek zachłannego zabójcy. Był w szoku, że ciągle miał rację o wypadku. Żałował, że nie wybrał opcji z Whitney. Wolałby mieć wyrwany implant, niż być zamknięty w firmie.
Tymczasem Pepper rozmawiała z Rhodey'm o całym planie.

Pepper: No i gdzie go wcięło? Jak myślisz, co wybrał? Ja nie żartowałam z tym implantem
Rhodey: Ja też. Wolę, żeby załatwił to z Whitney, bo ona go nie zniszczy. Boję się Stane'a, bo jest nieobliczalny, a jeśli naprawdę stoi za śmiercią ojca Tony'ego, to nie będzie za dobrze, gdy prawda wyjdzie na jaw
Pepper: Musisz zawsze myśleć o najgorszym? Myśl pozytywnie. Jak poszedł do tej łysej pały, będzie żyć. Nie zrobię mu kuku

Zaśmiała się ruda i nie czuła powagi sytuacji. Nie wiedziała, kogo uznawać za gorsze zagrożenie. Uważała Whitney za najgorsze stworzenie, jakie Bóg stworzył.
Gdy oni próbowali zgadnąć, kogo uznać za potwora, Tony starał się jakoś uciec. Tkwił w zamknięciu przez godzinę. Miał myśl, by użyć jednego z prototypu wynalazku Howarda, przerabiając części dla użytku. Stane obserwował go przez kamery i widział, jak wziął się do "jego" pracy.

Tony: Puścisz mnie wolno, jeśli naprawię kilka urządzeń z sejfu?
Stane: Pomyślę nad tym. Jeszcze trochę tu posiedzisz
Tony: Wiedziałeś, jaki będzie skutek wypadku?! Przez ciebie jestem skazany na jakiś implant! Dlatego cię nienawidzę! Jak doszło do wybuchu?!
Stane: Trotyl wystarczył do zapłonu... Nie wiedziałem, że przeżyjesz
Tony: Mnie też chciałeś zabić?! Jesteś szalony!
Stane: Być może. Stanowiłbyś kłopot mojej przyszłości, ale teraz już nie masz szans mi tego zniszczyć

W całej tej sytuacji zapomniał, ze nie miał zbyt wiele czasu, a nie chciał paść, jak zużyta bateria przez niedziałającą bransoletkę. Miał farta, bo jednym z wynalazków była maska, która pozwalała zmieniać twarz. Mogła zapisywać wiele kopii. Włożył ją na twarz i zmienił się w strażnika. Stane był zdziwiony, co tam robił jego współpracownik. Nigdzie nie widział Tony'ego. Pojechał windą na piętro, gdzie był umieszczony sejf. Wstukał kod i był wściekły.

Stane: Co ty tu robisz? Gdzie jest Stark!?!
Tony: Nie wiem. Chyba uciekł
Stane: Co?! Znajdź go! Natychmiast, bo cię wyleję!
Tony: Tak, jest

Natychmiast wybiegł, udając, że wykonuje polecenie. Gdy był już przy wyjściu, maska przestawała działać. Nie było zbyt dobrze. Niestety Stane go zauważył. Uderzył go w twarz i kopnął w brzuch, aż go zgięło.

Stane: Niezły jesteś, a prawie się udało. Niestety nie wyszło ci to na dobre. Teraz cię dopilnuję, żebyś skończył i nie obchodzi mnie twoje serce. Masz pracować!
Tony: Stane... jesteś okropny
Stane: Chyba nie od dziś to wiadomo

Tony był słaby i nie zdołał się bronić przed nim, więc z łatwością zaciągnął go do sejfu i pod pilnym okiem go obserwował. Maskę zabrał ze sobą. Za plecami było widać broń. Był nieobliczalny, a Pepper dalej sądziła, że łysielca nie trzeba się bać. Rhodey dalej uważał tak samo.

Rhodey: Nie ma już 2 godziny. Zaczyna się ściemniać. Może pójdę go poszukać? Mam złe przeczucia
Pepper: Hej no! Nie bądź baba! Nic mu nie będzie
Rhodey: Wiesz już o jego sercu i dalej cię to nie rusza?
Pepper; Da sobie radę. Co w niego nie wierzysz?! To Iron Man i Tony Stark w jednej osobie!
Rhodey: Istnieje coś takiego, jak przeczucie. Nigdy tego nie odczuwałaś?

Pepper zamilkła. Zastanawiała się nad słowami Rhodey'go. Często przeczuwała zagrożenia, ale wygasło to, gdy została sama z Virgilem po rozwodzie. Czuła coś do Tony'ego, ale Stane'a nie znała na tyle dobrze, by powiedzieć coś o nim więcej, niż to, że był bogatym biznesmenem w dziedzinie zbrojeń.
Tony siedział nad jedną z broni. Im dłużej był przetrzymywany, ty gorzej to znosiło jego serce. Stane wiedział o nim prawie wszystko i tę wiedzę wykorzystał na jego niekorzyść. I jedno z nich był implant, który dał o sobie znać. Zgięło go w pół. Łysielec od razu przywalił mu w głowę z pistoletu, by zmusić go do pracy ponad jego siły.

Stane: Nie obchodzi mnie to, jak się czujesz. Zrobisz, co trzeba i możesz iść. Jak na razie nie widzę nawet początku pracy
Tony: To trwa
Stane: Jeden głupi wybryk i strzelę ci w kolano. Od tego zacznie się twój ból, ale to od ciebie zależy, czy będę musiał tak postępować
Tony: A twoi ludzie? Nie mogą tego zrobić?
Stane: Gdyby potrafili je zmusić do działania, nie byłbyś tutaj, prawda? To prosta logika, Tony. Pracuj

Chłopak był wycieńczony. Było już ciemno i implant znowu go zacisnął. Próbował oddychać, ale było to trudne. Już spawał pierwsze elementy i słabł. Niespostrzeżenie wysłał sygnał z komórki. Szybko to zrobił, by dokończyć robotę. Myślał, że gdyby wybrał drugą opcję, na pewno nie umierałby tak boleśnie. W głowie tliła się iskra nadziei, że ktoś go uratuje. Jedynie, czego się bał, to śmierci. Czuł jej oddech na sobie. Nie dawał rady, a Stane go dalej zmuszał.

Stane: Nie rób przerwy! Pracuj!
Tony: Morderca!

Uderzył go w twarz, aż splunął krwią na podłogę.

Stane: Gdy zrobisz, co trzeba, zajmę się Iron Manem. Jego zbroja mi się przyda
Tony: To ci... się nie uda

Nagle zadzwonił ktoś do wieży. To była Whitney. Czy była nadzieją? Wszystko miało się okazać później.

KONIEC AKTU XI


----***---

Od tego momentu nie będzie już kolorów, a same obrazki, czyli niewielka różnica. Sytuacja zrobiła się skomplikowana. No to macie pytania? Niestety u mnie łysol nie ma granic.

AKT X: Stane

3 | Skomentuj

Stane siedział do późna wieczorem w firmie, czekając na swoją córkę. Nie był to nikt inny, jak Whitney. Ta sama, która potrafiła zniszczyć cały dzień Pepper. Spoglądał na zegarek i dochodziła 23. Blondyna nie spieszyła się do niego. Szła na swoich szpilkach. Jednak zanim doszło do spotkania ojca z landryną, wywróciła się nie raz na swoich butach. W szkole dawała radę utrzymywać równowagę, ale żeby dojść do biura, musiała iść po schodach. Na jej pech winda była zepsuta. 15 minut później doczołgała się do odpowiedniego miejsca.

Stane: Czekałem na ciebie. Co tak długo? Spóźniłaś się!
Whitney: Wiem, ale winda nie działa, a jeszcze musiałam coś zrobić
Stane: Przyznaj, że chodzisz na zbyt dużych szpilkach
Whitney: Nie!

Zaprzeczyła, ale wywróciła się, aż złamał się jej obcas.

Stane: Dalej będziesz się o to kłócić? A zresztą... Mów, co ze Starkiem? Obserwujesz go, prawda?
Whitney: Tak. Nawet się złożyło, że chodzimy do tej samej klasy
Stane: Wyśmienicie. Teraz tylko dopilnuj, by nie próbował szukać informacji o wypadku
Whitney: A co w tym złego, że chce znać prawdę? Pamiętasz, jak ja się pytałam o mamę, a potem mi powiedziałeś, że umarła?! Wiesz, jak ja się czułam?!
Stane: Whitney, spokojnie. Rozumiem cię, ale czy coś już wie?
Whitney: Nie wiem. Szybko zniknął ze szkoły
Stane: Zniknął? Ty chyba też. Jeden z moich pracowników cię widział na mieście. Co masz na swoje usprawiedliwienie?
Whitney: Chwila przerwy
Stane: Nie rób już tak więcej!
Whintey: Przepraszam, tato

Stane wkurzył się, że jeśli Tony się dowie prawdy o wypadku, będzie skończony. Naciskał na nią, by zajęła się tą sprawą. Z łatwością jakoś zabiłby chłopaka, ale od razu Whitney wiedziałaby, że to on. Nawet znał jego słaby punkt.

Stane: Żeby to było mi ostatni raz! Zobaczysz, że ci obetnę kieszonkowe!
Whitney: Dobra, zajmę się tym, tylko nie odbieraj mi karty kredytowej!
Stane: To rób, co do ciebie należy! Nie wymykaj się z lekcji! Masz go... obserwować!

Blondyna zrozumiała wagę zadania, które zlecił jej ojciec. Gdyby nie warunki z odebraniem karty kredytowej, czy kieszonkowego, nie zgodziłaby się na takie postępowanie, choć sama święta nie była. Dowodem tego był ten zakład, który mógł skończyć się szarpaniną. Na pewno tak, by się skończyło, gdyby Rhodey ich nie rozdzielił.
Kiedy Whitney wyszła z biura, znowu potknęła się na schodach. Wkurzyła się i poszła boso bez butów. Chwyciła od nich paski i zeszła na dół. Gdy blondyna wyszła z budynku, Tony zasnął, Rhodey zrobił to samo, a Pepper czaiła się na ojca, by wyrzucić na niego całą swą gorycz i strach. Pojawił się dopiero o trzeciej nad ranem. Przestraszyła go, aż podskoczył.

Virgil: Pepper, co w ciebie wstąpiło?! Mam zejść na zawał?!
Pepper: Cześć, tatku! Czekałam na ciebie no, bo muszę z tobą pogadać. Mam przerąbane przez ciebie. Wiesz czemu? A, bo to przez Maggię. Chcieli mnie zabić! I co na o powiesz?! Nawet się nie spytasz, jak mi minął dzień?!
Virgil: Pepper, przestań krzyczeć, bo ogłuchnę

Ruda była podirytowana zachowaniem ojca, że z furią rozwaliła talerze, które były do zmywania. Stłukły się na małe kawałki. Virgil chwycił ją za rękę i siłą zaprowadził do jej pokoju. Była dalej wściekła, że tupała nogami, jak małe dziecko.

Pepper: Zostaw mnie!
Virgil: Uspokój się, Patricio! Co się z tobą dzieje?!
Pepper: Ty mnie nigdy nie słuchasz! Jakbyś dowiedział się, że mnie zabili, to też, by cię nie ruszyło?!
Virgil: Nie dajesz mi dojść do słowa
Pepper: To proszę... mów
Virgil: Ech... mam ciężką pracę, rozumiesz? Przepraszam, że przeze mnie Maggia cię zaatakowała
Pepper: Próbowała mnie zabić! Nie zmniejszaj problemu! Mogłam zginąć! Ale na szczęście mnie uratował
Virgil: Iron Man? Był w pobliżu?
Pepper: Tak. Czy zrobisz coś, żeby nas zostawili w spokoju?

Ojciec przytulił Pepper, widząc, jak bardzo przejęła się Maggią.

Virgil: Przepraszam. Nie pozwolę, by coś ci się stało. Już spokojna? Mogę cię zostawić samą i nie zrobisz nic głupiego?
Pepper: Hahaha! Te talerze! Ups! Mam je odkupić?
Virgil: Nie wygłupiaj się. Idź spać. Dobranoc

Cmoknął ją w czoło i pozwolił jej zasnąć w całkowitej ciszy. Przymknął drzwi, przyglądając się przez chwilę Pepper, która ułożyła się do snu.
Następnego dnia, następuje kolejny dzień w szkole. Cała trójka siedzi w tym samym rzędzie, by wspólnie rozmawiać i przesyłać tajne wiadomości. Oczywiście Pepper była mistrzynią. Ponad 10 wiadomości na minutę. Tony był zdziwiony jego treścią. Ruda chciała się z nim spotkać, ale bez Rhodey'go, bo, jak to ujęła, że wszystko "spieprzy, zniszczy i rozwali".

Tony: No i masz. Potrafi się rozpisać
Rhodey: Pepper?
Tony: Bingo!

Zaśmiali się oboje, a nauczyciel z fizyki trzasnął książką o biurko, zwracając im uwagę, że nie rozmawia się na jego lekcjach. Tony był zmieniony i nie tylko przez zwierzenie Pepper, ale ta sprawa, że Stane zabił Howarda, nie dawała mu skupić się w szkole. Chciał powiedzieć o tym swoim przyjaciołom i tym razem i rudą bez wahania tak mógł nazwać. Bransoletka nadal nie działała, jak należy, ale na szczęście po dwóch lekcjach mogli wrócić do domu. Co ciekawe, nagle pani z angielskiego zachorowała, która nigdy nie miała zwolnień lekarskich. W jej zdrowie zabawiła się Pepper. Wcześniejszego dnia dosypała do jej herbaty środki na oczyszczenie organizmu. Uśmiechała się przez ten wybryk i też to, jak w idealny sposób przywitała swego ojca. Po lekcji poszli do laboratorium.

Rhodey: To dziwnie. Profesor Green nigdy nie brała chorobowego
Pepper: Hahaha! Chorobowe! Dobre, dobre!
Rhodey: Nie wierzę! To twoja sprawka!
Pepper: Hahaha! Taa... no dobra. Przyznaję się
Tony: Chcesz się wpakować w...
Pepper: No powiedz to!
Tony: Kłopoty
Rhodey: Hahaha! Zgadza się
Tony: Ruda potrafi

Oboje wybuchli niepohamowanym śmiechem, a Pepper szykowała się, by ich odpowiednio ukarać. Na stoliku znalazła jakiś niewielki śrubokręt i z diabolicznym uśmiechem swoje zamiary wymierzyła w Rhodey'go. Dźgnęła go ostrym końcem w plecy.

Rhodey: Au! Pepper!
Pepper: Należało ci się. Aaa... jeszcze jeden
Tony: Au!
Pepper: Hahaha! To jest świetne!

Gdy ruda się uspokoiła, Tony podłączył pendrive do swojego bardziej zaawansowanego komputera w laboratorium. Pokazał im, co odkrył. Atmosfera była napięta, choć Pepper jeszcze trzymała w razie wypadku jakieś narzędzia za plecami.

Tony: Przejrzałem te pliki i wszystko się sprawdziło. To Stane spowodował wypadek
Rhodey: Nie przesadzasz? Czemu dalej tak myślisz?
Tony: Rachunek kupionych produktów firmy i tam są materiały wybuchowe
Rhodey: To nic nie znaczy! Przecież to też potrzebują do burzenia budynku. Nie szukaj teorii spiskowych
Pepper: A masz coś jeszcze?
Tony: A to mało? Jak mi  nie wierzysz, pójdę do niego i z nim pogadam
Rhodey: Poroniony pomysł, wiesz?
Tony:  Masz lepszy?! No słucham
Pepper: O nie! Już wiem, o czym on myśli! Mowy nie ma! Nawet mi tego nie próbuj, bo ci wyrwę ten implant! Zginiesz!
Tony; Mówiłaś, że już nie chcesz mnie zabić
Rhodey: Kobieta, zmienną jest
Pepper: Nie wtrącaj się, bo zarobisz limo!

Tony zastanawiał się, cz zaryzykować i pogadać z Whitney. Była to córka Stane'a, więc mógł próbować przez to jakoś zadziałać, ale bał się rudej. W każdej chwili mogła rzucić się na niego i zabić. To zabawne, bo bał się o swoje życie i to nie przez jakiegoś wroga, tylko samą Pepper Potts, co miała swoje pazurki.

KONIEC AKTU X

---***---

Dobra, Jest mały kłopot. Staram się dawać notki regularnie, ale brakuje czasu na drugiego bloga, więc nie zdziwcie się, że notka się nie pojawi na czas. No, a tak nasza ruda znowu pokazuje, że chłopaki powinni się jej bać. Jakieś pytania? Zapraszam----> tu

AKT IX: Prawda

3 | Skomentuj


Rhodey po skończonym wykładzie zerwał się z sali, jak najszybciej się da. W czasie mówienia profesora nie był w stanie poskładać myśli, więc w jego głowie nie było żadnych trosk, ale uaktywniły się, kiedy przypomniał sobie rozmowę z Pepper. Natychmiast wybiegł ze szkoły, kierując się do laboratorium. Był w połowie drogi.
Tymczasem Pepper poczuła, jak pierwszy raz przejęła się czyimś życiem, bo po rozwodzie użalała się jedynie nad sobą. Była bardzo ciekawska i chciała zadać setki pytań, choć po dłuższym namyśle, odsunęła się nieco od niego i zadała jedno zasadnicze pytanie.

Pepper: Jak to było z tym wypadkiem?
Tony; Sam do końca nie wiem, dlatego chciałem czegoś się od ciebie dowiedzieć
Pepper: Nie przeglądałam tych plików, więc jako jedyny się dokopiesz sedna tajemnicy. No to przez tydzień byłeś zaginiony. Jak ty przeżyłeś? We wraku samolotu znaleźli twojego ojca, który ee... no poszedł na tamten świat

Tony w jednej chwili poczuł, że znowu siedzi w tym przeklętym samolocie i na nowo poczuł, jak jego serce zostaje uszkodzone na zawsze. Szybko się otrząsnął, ale bardzo się zdenerwował. Biło, jak młot. Gdy odpiął ładowarkę, Pepper zauważyła migoczące światełko na klatce piersiowej.

Pepper: Dobrze się czujesz?
Tony: Eee... To nic. Po prostu coś sobie przypomniałem
Pepper: Wypadek?

Jego twarz nabrała zdziwienia. Ruda czytała, jakby w jego myślach. To był drugi znak, ale on nie widział w nim głębszego znaczenia, by coś znaczył.

Tony: Tak. Rhodey mnie ocalił, ale...
Pepper: Ale co?
Tony; Zbroja uchroniła jakoś przed śmiercią, ale on zrobił coś więcej. Zabrał mnie do szpitala. No i w takim "prezencie" dostałem implant. Można powiedzieć, że to moje drugie serce

Ruda się wzruszyła i miała ochotę się popłakać, ale nie chciała pokazywać tego po sobie, więc trzymała to w środku. Jednak chciała poczuć, jak mechanizm działa.

Pepper: Mogę dotknąć?
Tony: Nie krępuj się, tylko mi tego nie zniszcz
Pepper: A nie mogę?!

Znów na jej twarzy zagościł uśmiech diablicy.

Tony: Jeśli chcesz mnie zabić, zrób to teraz
Pepper: Hahaha! Innym razem. I jak to działa? Musisz to ładować, ale czemu? To coś na baterię? Po co ci to?

No i zaczął się stos pytań. Chłopak był zdumiony jej wielką zmianą zachowania. Również musiała pożartować, lecz nie zachowywała się, jak cięta osa. Martwiła się o niego. Gdy dotknęła ręką implantu, poczuła to słabe bicie serca. W głębi duszy dusiła współczucie i żal.

Tony: Mówiłem ci, że to moje drugie serce, a implant utrzymuje mnie przy życiu. Wysyła impuls, by pobudzić te prawdziwe serce do działania. Jeśli nie będę go ładować, padnę, jak zużyta bateria i już nie wstanę
Pepper: I pomyśleć, że już na samym początku chciałam cię zrzucić z dachu
Tony: Serio?!
Pepper: Ale już mi się odechciało. Jesteś bezpieczny, a poza tym jesteś Iron Manem i świat cię potrzebuje
Tony: Czyli już wiesz wszystko?
Pepper: Nie, nie, nie! Nie powiedziałeś mi jeszcze, dlaczego przez tydzień nikt nie wiedział, gdzie byłeś?
Tony: Byłem w szpitalu dość długo i wtedy też dowiedziałem się o rodzinie zastępczej
Pepper: Przynajmniej masz ich oboje, choć David Rhodes pilotuje w wojsku i mało, kiedy przyjeżdża, ale to służba dla kraju. Normalne. Ja mam ojca, który się mną nie interesuje, a matka jest po rozwodzie, więc ciekawie nie jest
Tony: Jesteś w szkole taka wygadana i nie pomyślałbym...
Pepper: Że nie jest u mnie tak słodko? No widzisz, życie. Cholerne, powalone i niesprawiedliwe

Tony poczuł się odrobinę głupio, gdy usłyszał, że Pepper miała własne problemy, których do siebie nie chciała przyciągnąć, ale niestety jej nie ominęły. Założył koszulkę i wstał z ziemi. Nadal był
słaby i nie musiał prosić rudej, bo sama chciała mu pomóc. Wspólnie usiedli na kanapie i rozmawiali. Czuli się dobrze w swoim towarzystwie.

Tony: Przepraszam
Pepper: Za co?
Tony: Że cię w to wplątałem. Masz kłopoty z mafią, rozwód rodziców, a do tego jeszcze przeze mnie narazisz się na niebezpieczeństwo
Pepper: Nie wiem, czy pamiętasz, ale jestem córką agenta FBI, więc i tak mnie to nie minie

Uśmiechnęła się i lekko go szturchnęła, że ten oddał jej za to tym samym. Zaśmiali się, ale sytuacja nie trwała tak przyjemnie zbyt długo, bo nagłe wejście Rhodey'go zniszczyło czar.

Rhodey: Już jestem. Wszystko gra?
Tony: Pepper mnie uratowała, gdy ty siedziałeś na wykładzie. Jakby dom się palił, też byś nie uciekł?

Ruda wybuchła śmiechem i odsunęła się od Tony'ego, by przyjaciel nie pomyślał, że sytuacja była złagodzona. Nadal grała ciętą na wszystko i zgryźliwą.

Rhodey: To był ważny wykład, ale poza tym, trzeba mieć kulturę i słuchać, co ma do powiedzenia. Naprawdę było ciekawe. Szkoda, że nie byliście. Na pewno, by was to zainteresowało
Pepper: Ten zjazd oszołomów? Hahaha!
Tony: Pepper, odpuść mu. Wie, co dla niego się liczy i tyle. A jaki był temat?
Rhodey: Naprawdę mi wybacz, ale Pepper się tobą zajęła, tylko chyba przesadziła z rękoczynami
Tony: Cóż, zrobiła, co musiała

Oboje patrzyli na niego, jak na kosmitę, który pożarł mu mózg. Tak szybko wybaczył nieobliczalność Pepper, że to było dziwne. Rhodey wyczuł, że atmosfera stała się napięta. Tony wstał i po prostu wyszedł.

Rhodey: Tony, a ty dokąd?
Tony: Muszę się przewietrzyć
Rhodey: Nie kłam. Mów prawdę
Tony: Ale ci mówię prawdę

Wybiegł z laboratorium i zostali sami. Rhodey nie chciał już mówić o wykładzie. Wiedział, że źle wybrał, a czasu nie mógł cofnąć. Cieszył się, że Tony nadal żył, ale wyglądał na zmienionego.

Rhodey: Dzięki, Pepper
Pepper: Nie dziękuj. Wszystko zepsułeś!
Rhodey: Niby co?
Pepper: Ech... nieważne

Na jej policzkach pojawiły się rumieńce i również zostawiła Rhodey'go. Poczuła jakąś iskierkę, która lekko zatliła się w jej umyśle na temat geniusza. Wciąż nie mogła uwierzyć, ile on musiał znieść i to, że jego serce stanowiło poważny problem w życiu z codziennością. Miała nadzieję, że ze zdobytych dokumentów czegoś się dowie o śmierci Howarda.
Gdy Pepper wróciła do domu, Tony przejrzał pendrive na swoim laptopie. Przejrzał pliki edytowane tydzień przed wypadkiem i również po tym samym czasie, gdy było już po wszystkim. Były tam dokumenty, które przed katastrofą były propozycją zmiany przeznaczenia glebożerów. Po śmierci Howarda widniał na nich podpis wojska.

Tony: Nie wierzę. Stane. To musiał być Stane!

Uderzył pięściami w klawiaturę, ale miała go jeszcze zszokować reszta materiałów. Znalazł nawet wiadomość w sprawie umowy na produkcję broni. Jednak największe zdziwienie było w pliku z listą kupionych produktów Wśród nich znalazł ładunki wybuchowe.

Tony: Stane! Ty idioto! Nienawidzę cię!

Był wściekły, że podszedł do okna i w oczach zaszkliły mu się łzy. Gdy już zachodziło słońce, znowu zobaczył obraz swojego ojca.

Howard: Jestem z ciebie dumny, Tony. Nie idź śladami zemsty, tylko spróbuj żyć z balansem. Może mnie już nie ma, ale to ty jesteś kluczem do lepszej przyszłości
Tony: Tato... Ja... tęsknię

Obraz zniknął, rozmywając się. Chłopak uwolnił łzy wraz ze swoją wściekłością i bezradnością. Po pięciu minutach zdołał się uspokoić i sprawdził pozostałe dokumenty. Wszystkie projekty, które wcześniej zostały odrzucone, były zaakceptowane po jego śmierci.

Tony: Czy już mogę spać spokojnie, kiedy wiem, że to Obadiah Stane zabrał mi ojca? Nie... nie potrafię tak żyć. On musi za to zapłacić. Musi zostać wylany z firmy. Zniszczę go zgodnie z prawem. I Roberta mi w tym pomoże.


KONIEC AKTU IX


---**---

Ok. Pojawiają się wyjaśnienia w sprawie wypadku, ale to nie koniec. Możecie się zaskoczyć, do czego dojdzie. W końcu, Stane też coś knuje. Nie zdradzam. Czekajcie do kolejnej nn :)

AKT VIII: Zmiana

3 | Skomentuj

Wykład historyczny Rhodey'go nadal trwał. Nie miał pojęcia, że Tony był "skazany" na Pepper. Gdyby bransoletka nie zawiodła, mógłby nikogo nie prosić o pomoc. Poza tym, widział, że nie najechała na jego ego, gdy w pobliżu nie było przyjaciela, a landryna pilną uczennicą nie była i wróciła do domu. Pepper chciała wiedzieć, co się z nim dzieje. Nie znała jego sytuacji i to miał być dzień, kiedy wszystko się między nimi zmieni na lepsze.

Pepper: I co ja mam z tobą zrobić? Gdzie ty chcesz iść?
Tony: Laboratorium
Pepper: Że niby gdzie?! W szkole?! Ty chyba żartujesz?!

Puściła go i upadł na podłogę. Pomyślała, że on udaje nieboraka, by jakąś ją poderwać. Miała ochotę go zabić za to.

Tony: Ja nie udaję. Naprawdę źle... się czuję

Znowu go zacisnęło przy implancie z bólu.

Pepper: No dobra. Powiedzmy, że ci ufam i pójdziesz do tego laboratorium, ale powiesz mi całą prawdę, co się z tobą działo po wypadku
Tony: Naprawdę chcesz wiedzieć?
Pepper: A jestem ciekawa. Coś za coś
Tony: Zgoda

Nie miał innego wyjścia, ale chciał jej się zwierzyć z trudną przeszłością. Wydawało mu się, że to jakoś wpłynie na rudą i nie będzie tak się chamsko do niego odnosić. Znowu podniosła go z ziemi i wyszli z klasy. Potem przeszli kawałek pustego korytarza, bo większość uczniów albo siedziała na trwającym wykładzie albo poszła na wagary.
Po kilku minutach, poszli już prosto przez miasto. Tony podpierał się o nią, by znowu nie upaść, a ruda w końcu zrozumiała, że nie było z nim dobrze.

Pepper: To daleko do tego "laboratorium" ?
Tony: Przy domu Rhodey'go
Pepper: Hahaha! Poważnie?! On na serio cię niańczy! Boże! Jak ty z nim wytrzymujesz ?! A Roberta? O rany! Naprawdę ci współczuję, Tony

Chłopak lekko się uśmiechnął, gdy powiedziała w końcu mu po imieniu. Ruda szturchnęła go, że ten znowu upadł. Prawie na kosz, ale na szczęście pociągnęła go lekko za rękę. Trochę ją to rozbawiło.

Pepper: Hahaha! Chcesz rozbić sobie łeb?
Tony: Twoja wina
Pepper: Taa... Od razu moja. Trzeba było tyle nie pić
Tony: Nie piłem. Co ty sobie... myślisz? Ach...

Coraz bardziej słabł, że prawie upadł. Na szczęście byli już blisko. Niespodziewanie Tony stracił przytomność. Na jej farta musiała go taszczyć przez samą fabrykę.

Pepper: Rany. Ile ty jesz?! O ludzie! A podobno uratowałeś ludzi. W zbroi jesteś lekki?! Nie no, ale ty mi tu nie wykitujesz! Obudzisz się?!

Zaczęła się z nim męczyć i chwyciła go za ręce, wlokąc po podłodze. Nie wiedziała dokładnie, gdzie znajdowało się laboratorium, ale dotarła do stalowych drzwi na kod. Była zmuszona dzwonić do Rhodey'go. Podpieprzyła telefon z kieszeni.

Pepper: Rhodey, tu Pepper. Wiem, że dzwonię i przerywam w tak "ciekawym" i "zajebistym" wykładzie, ale muszę dostać się do laboratorium, a Stark mi tu zdycha! Powiedz mi, jaki jest kod?!
Rhodey: A jednak jesteś na niego skazana
Pepper: Zamorduję cię, jak tylko wrócisz! Gadaj mi ten kod!
Rhodey: No dobra. Ja nie wiem, jaki kod. Musisz mieć gdzieś zapisane, albo zapytaj się go
Pepper: On mi tu leży! Mam gadać do umarlaka?!
Rhodey: A jest przytomny?
Pepper: No i jak ty mnie słuchasz?! Co ty? Głuchy?! Jak ty siedzisz na wykładzie?! Przecież ci to mówiłam!

Rhodey zrozumiał, jak poważna była sytuacja. Chciał zniknąć z wykładu, ale wycofał się z tego pomysłu. Znał kulturę i poszanowanie wykładowcy i nie chciał się źle zachować.

Rhodey: Tylko mi nie panikuj. Dołączę do was, jak skończy się wykład
Pepper: To, co mam zrobić?!
Rhodey: Nie krzycz, bo mnie wywalą. Uspokój się i weź głęboki oddech i znajdź coś u niego w kieszeni
Pepper: Rhodey...
Rhodey: Wszystko będzie dobrze. Sprawdź, czy oddycha i zobacz na bransoletce stan ładowania

Pepper sprawdziła, co trzeba i nie rozumiała.

Pepper: Ledwie 10%
Rhodey: To niedobrze. Sprawdź, czy drzwi są otwarte, bo może nie zablokował
Pepper: Obyś miał rację

Rhodey rozłączył się i Pepper wzięła sprawy w swoje ręce. Zanim chciała sprawdzić wejście, skusiła się do uderzenia go w policzek. Chciała go ocudzić, by się ożywił, jednak się nie udało.

Pepper: No błagam cię! Obudź się! Obudź się! No weź! Specjalnie cię taszczyłam po ziemi, żeby tu dojść, bo sam chciałeś! Możesz się chociaż obudzić?!

Znowu wymierzyła mu w twarz, że zdecydowanie odczuje to po przebudzeniu. Jednak do tego była daleka droga. Dopiero po kilku minutach sprawdziła stalowe drzwi. Na szczęście były otwarte. Od razu znowu go chwyciła, ale nie za ręce, bo już ją to znudziło, tylko za nogi. Ciężar był taki sam i ledwo go wciągnęła do środka. Przez chwilę skupiła się na pomieszczeniu i na chwilę zajęła się podziwianiem laboratorium geniusza.

Pepper: No niby geniuszem jest, ale padać na lekcji po raz drugi, to już nie jest mądre

Gdy skończyła podziwiać jego osiągnięcie technologii, zajęła się Tony'm, który dalej nie reagował na nic. Potrząsnęła nim, jakby chciała zrobić z niego koktajl na bardzo upalny dzień. Już miała zamiar uderzyć pięścią w jego implant, ale zdecydowała, że lekko go uderzy. Wtedy wyczuła, że on coś miał okrągłego pod bluzką. Sprawdziła, co to może być.

Pepper: Co to jest?! Tony, ocknij się, bo ci zaraz przywalę! I wcale nie żartuję! Zrobię to, nawet, jak jesteś kontuzjowany! Słyszysz mnie, głucholu?! Obudź się!

Pepper była spięta, a kiedy zaczęła patrzeć na mechanizm, poczuła, jak słabo bije jego serce. Wtedy chciała naprawdę mocno mu przywalić pięściami. W porę jej niepohamowane odruchy zahamował telefon Rhodey'go.

Pepper: Czego?!
Rhodey: Już idę do laboratorium. Jesteś tam?
Pepper: Jakoś weszłam. Uwierzysz, że było otwarte?!
Rhodey: To dobrze
Pepper: Rhodey, co on ma za kółko?
Rhodey: Kółko? A to pewnie mówisz o implancie. Musisz go podłączyć do ładowania. Podłącz ją do implantu i powinien się obudzić
Pepper: Ooł
Rhodey: Pepper, co ty zrobiłaś?
Pepper; Nic! On siedzi na tym kablu i znowu go muszę przesunąć! Wiesz, jaki on ciężki?! To twoja wina, Rhodey! To ty tyle wpieprzasz każdego dnia i on za ciebie bierze wzorzec
Rhodey: Słucham?! Nawet tak nie mów. Okej, zrób, co ci mówiłem i zaraz tam będę. Tylko go nie policzkuj
Pepper: Hahaha! Za późno!
Rhodey: Jesteś niemożliwa, Pepper
Pepper: Dobrze o tym wiem

Zaśmiała się i rozłączyła, by udzielić należnej mu pomocy. Teraz była przekonana, że nie podrywa jej na trupa, tylko miał poważne problemy ze zdrowiem, a implant był dla niej zagadką, choć przypuszczała, jak ważny stanowi element w życiu Tony'ego. Chwyciła go za nogi tak bardzo, że jego plecy stały się ścierką do podłogi, która pozbierała cały brud z ostatnich dni, kiedy pracował. Ostatecznie wzięła kabel i podpięła go do ładowania. Po raz kolejny spoliczkowała chłopaka, by się obudził. Gdy się opanowała, czekała na jego przebudzenie.
Nie musiała czekać zbyt długo, bo po godzinie odzyskał przytomność. Poczuł piekło na twarzy.

Tony: Pepper... Co ty zrobiłaś?!
Pepper: Nareszcie żyjesz! Więcej mi tak nie rób
Tony: I wzajemnie. Au! Jak ty mnie tu zabrałaś?! Po gwoździach mnie holowałaś?!
Pepper: Dobrze to ująłeś. Hahaha!
Tony: Ale i tak dziękuję. Nawet nie wiesz, że uratowałaś mi życie
Pepper: Poprosiłeś o pomoc, więc ci jej udzieliłam. Teraz musisz mi powiedzieć o wypadku. Obiecałeś

Przytuliła go, bo odczuła ulgę, że żył.

KONIEC AKTU VIII


---***----

Nadchodzi czas zmian w relacji między naszymi gołąbeczkami. Akcja będzie nabierać rozpędu, a tak myślałam, by zrobić kiedyś ( obecnie brak czasu) krótką animację z jednego aktu. Zobaczymy, co będzie w przyszłości, a na razie czekam na wasze wrażenia. Czy coś was zaskoczyło? Jakieś pytania? Pytajcie o co chcecie :)

AKT VII: Zakład

5 | Skomentuj

Następnego dnia, media nagłaśniają sprawę z pociągiem. Większość uczniów w szkole o tym mówi, ale Pepper miała do załatwienia porachunki z landryną. Żeby nie okazało się, że cały zakład był fikcją, Rhodey był świadkiem rozmowy.

Pepper: Koniec. Zrobiłam, co trzeba. Byłam ze Starkiem na randce
Whitney: Dowód, proszę

Ruda pokazała jej zdjęcia z aparatu. Nie było na nich nic.

Whitney: Tu nic nie ma
Pepper: Co?! To niemożliwe! Rhodey, skasowałeś je?!
Rhodey: Nie! Ja nic nie ruszałem, tylko przeczytałem ten nius o Iron Manie
Pepper: Ten geniusz musiał zasłonić obiektyw palcem! Zamorduję go!
Whitney: Oj! Papryczka się piekli
Pepper: Nie mów tak!

Pepper chciała ją rozszarpać na kawałki, ale Rhodey je rozdzielił w porę. Nagle poczuła, że ktoś ją podsłuchuje. Ze schodów wyciągnęła Tony'ego. Szarpała go za ucho.

Tony: Ej! Puszczaj!
Pepper: Ładnie to tak podsłuchiwać?!

Na widok Whitney skamieniał. Doskonale wiedział, kim ona jest. Również nie przepadał za nią przez jej ojca, czyli Stane'a.

Tony: Co ty tu robisz?
Whitney: A chodzę do szkoły od dawna, wiesz?
Pepper: Niestety. Czy musiałeś przesłaniać obiektyw swoim paluchem, jak robiłam zdjęcia?!
Rhodey: Pepper, opanuj się!
Pepper: Mamy do pogadania, geniuszu!

Znowu chwyciła go za ucho dość boleśnie i zaprowadziła na dach. Tymczasem Whitney powiedziała Rhodey'mu o szczegółach zakładu.

Rhodey: Skoro ona coś miała zrobić, to ty też
Whitney:  A no tak.  Ja miałam jej za to dać jakieś pięć dolców
Rhodey: I o to tyle hałasu?
Whitney: Wiesz, jaka ona jest. Chciała pokazać, że znowu wygra
Rhodey: To głupie
Whitney: Jej to powiedz. Muszę już lecieć. Powiedz jej, że niczego nie dostanie
Rhodey: Nie będzie zadowolona
Whitney: Nie mój problem

Tymczasem Pepper rozliczała się z Tony'm. Puściła jego ucho, które całe poczerwieniało.

Tony: Skończyłaś?! Może mi powiesz, co miałaś mi powiedzieć?! Obiecałaś!
Pepper: Niech ci będzie, Stark
Tony: Nie możesz mi mówić po imieniu? Jestem dla ciebie miły, a ty dalej się chamsko do mnie odnosisz. Do jasnej cholery, co ja ci zrobiłem?!
Pepper: Takie hobby

Zaśmiała się i wyjęła pendrive z torebki.

Pepper: Koniec interesów. Masz, co chciałaś, a teraz, to odejdź
Tony:  A z tym gazem, co to miało być?
Pepper: Ojej! Wszystko ci muszę tłumaczyć?
Tony: Chyba tak
Pepper: Co za geniusz! Hahaha! No dobra. Zrobiłam to, bo chyba zapomniałeś, że udajemy
Tony: Przepraszam, Pepper. Nie chciałem być nachalny. Lepiej już pójdę, bo inaczej mnie zabijesz
Pepper: Już tego nie chcę, a twój sekret jest bezpieczny. Rhodey o tym wie?
Tony: Tak

Już nic więcej nie powiedział i zszedł z dachu na lekcję wychowawczą. Omawiali sprawy organizacyjne i o stosownym zachowaniu, co nikogo nie interesowało. Tony coraz łatwiej znosił godziny w szkole, ale przenośna ładowarka miała wady. Nie ładowała go w pełni.
Kolejną lekcją była historia i ciągle Rhodey wyrywał się do odpowiedzi, aż sam zrobił wykład, dlaczego tak skończyła się II wojna światowa.

Tony: No nareszcie. Skończyłeś
Pepper: Lepiej, żeby cię nie usłyszał, jak go wspierasz, geniuszu

Chłopak już się do niej nie odezwał. Wyszedł z klasy na długą przerwę, która trwała 30 minut. Tradycyjnie byli na dachu we trójkę. Tu również milczał.

Pepper: Bardzo ciekawy wykład. Hahaha! Aż mnie to wzruszyło!
Rhodey: Chyba nikt oprócz nauczyciela mnie nie słuchał. Widziałem, że coś kombinujesz, Potts
Pepper: Ty! Nie po nazwisku! Mam cię tak pobić, żeby Roberta cię nie poznała?!
Rhodey: Czy ty zawsze musisz mieć jakiś problem? Zgodzisz się, że jej ciężko dogodzić. Prawda, Tony?

Tony dalej się nie mieszał, a myślami był przy sprawie dokumentów, które miał zamiar przejrzeć od razu po szkole. Udawał, że ich nie słuchał, ale tak naprawdę doskonale wiedział, o czym sobie pogadują.

Pepper: Lepiej go zostaw. Jak milczy, tak jest lepiej. Przynajmniej nie ma nic do gadania
Rhodey: Pepper...

To go rozzłościło i od razu zbiegł na dół. Słowa rudej przypomniały mu, czego musi się dowiedzieć i wiedział, że wiek nie miał nic do tego, czy może mieszać się w sprawy firmy, czy nie.
Na następnej lekcji siedział z daleka od przyjaciół, choć Pepper trudno było nazwać jakoś pozytywnie, skoro ciągle go drażniła. To była zwykła lekcja muzyki. Tylko wtedy złagodniała i wsłuchiwała się w puszczane utwory.

Pepper: Nareszcie coś, co można słuchać
Rhodey: Taa... Bo ty nikogo nie słuchasz, tylko siebie
Pepper: Tylko spokojnie... Jego tu nie ma... Wsłuchaj się... w Mozarta

Ignorowała wszystkich uczniów wokół, by opanować swoje emocje. Nagle Tony'emu zaświeciła się bransoletka. Wcisnął przycisk na niej i zaczęło się ładowanie.Wiedział, że musi to jeszcze dopracować. Rhodey nie potrafił już siedzieć bezczynnie.

Rhodey: Chyba nie wyrywasz się z lekcji?
Tony: Nie
Rhodey: Chłopie, co w ciebie wstąpiło? Od przerwy do nikogo się nie odzywasz. To przez Pepper?
Tony: Ech... Byłem zamyślony. Wybacz, ale nie potrafię myśleć o niczym innym, jak o wypadku
Rhodey: Wiem. Nadal ci nie daje spokoju, ale powiedziała ci, co wie?
Tony: Dała pendrive, Przejrzę go z pozostałymi danymi, które wcześniej skopiowałem
Rhodey: Ale zrobiłeś coś z implantem?
Tony: Bransoletka służy jako przenośna ładowarka. Nic mi nie będzie
Rhodey: Na pewno? Wiesz, że się martwię?
Tony: W porządku. Chodzi ci o ten wykład z historii, co będzie za godzinę?
Rhodey: Chciałem na niego iść
Tony: To idź. Dam sobie radę
Rhodey: Jesteś pewien?
Tony; Jak już, to ruda będzie na mnie skazana

Zaśmiali się oboje. I zadzwonił dzwonek. Ulubiona lekcja Pepper dobiegła końca. Trochę niezadowolona spakowała książki i chciała wyjść z sali, gdy Rhodey poszedł na wykład, który miał trwać ponad 4 godziny, co było dla niego wybawieniem przed kolejnymi nudnymi lekcjami, jak angielski i W-F.
Gdy Tony już miał wyjść na korytarz, zatoczył się. Tym razem Pepper była poważna. Być może, to było przez nieobecność Rhodey'go, przy którym zawsze się popisywała? Jak zwał, tak zwał.

Pepper: A ty tak zawsze?
Tony: Powinnaś iść... na lekcje. Głupia... bransoletka

Ledwo zdołał oddychać, bo ból w klatce piersiowej nasilał się przez niepełne ładowanie. Dziewczyna nie wiedziała, o czym on mówił. Czemu wkurzył się na bransoletkę, umieszczoną na nadgarstku? Tony zdołał wstać na nogi, ale musiał podpierać się ławki. Z trudem poprosił o pomoc.

Tony: Mogę cię o coś... prosić?
Pepper: No słucham
Tony: Możesz mi pomóc...? Ja... muszę się gdzieś dostać
Pepper: Nie wystarczy, że dojdziesz do higienistki?
Tony: Z tym nie pomoże. To jak?
Pepper: A mam jakieś inne wyjście? Dobra, żartowałam. Nie będziesz mi tu trupem

KONIEC AKTU VII

---**----

W kolejnym akcie Pepper będzie dość brutalna. W sensie, że... A nie ważne. Dowiecie się sami. Pytania?



AKT VI: Iron Man

4 | Skomentuj

Tony ponownie siedział w laboratorium, gdzie ponownie naładował implant. Męczył go ciągle ten sam schemat. Musiał wymyślić coś, co pozwoli mu nie olewać szkoły i ułatwi życie. Zdjął bransoletkę z nadgarstka i zaczął ją przerabiać. Pomyślał, by to ona stanowiła przenośną wersję ładowarki. Gdy będzie czas na ładowanie, ma się zaświecić na niebiesko i po włączeniu guzika, automatycznie się ładować. Wiedział, że to będzie dobry pomysł.
Po ukończeniu przerabiania, założył bransoletkę z powrotem i przyjrzał się zbroi. Zdecydował się polecieć poobserwować Stane'a.

Tony: To już będzie ostatni raz

Tymczasem w szkole, Rhodey nabijał się z zakładu Pepper.

Rhodey: I po co ci to było?
Pepper: Coś za coś. Nie ma nic za darmo
Rhodey: Nie powiedziałaś mu, co wiesz
Pepper: Bo dzwonek zadzwonił
Rhodey: No niech ci będzie. Chyba już nie wróci na lekcje. I znowu będzie przesłuchanie
Pepper: Hahaha! Ale ty masz problemy z matką! Prawniczka!
Rhodey: Stul dziób, ruda! A ty masz ojca agenta FBI. I co?!
Pepper: Jajco

Rhodey próbował z nią rozmawiać, jak człowiek z człowiekiem, ale nie wychodziło mu to. Natomiast Tony ponownie obserwował łysielca za biurkiem. Niespodziewanie zbroja wykryła zagrożenie w mieście. Pociąg jechał z zawrotną prędkością i był na torze, który nie został ukończony.

Tony: Dziś szybko nie wrócę. Ilu jest tam ludzi?

<< 150 osób i jeden pies>>

Tony: Dziwne te czasy. Nawet psy ze sobą wożą

Rozpędził się i poleciał do zwrotnicy, by zmienić kurs pociągu. Była zacięta.

Tony: Chyba trzeba to zrobić po staremu

Użył całej siły, by ręcznie zamienić tory. Nawet w zbroi nie był taki silny, ale musiał coś zrobić, by ocalić tych ludzi. No i psa. One też były nieukończone. Odłączył wagon z ludźmi. Jedynie spadał ten pusty, ale musiał go chwycić, by nie spadł na autostradę.

Tony: No dalej!

Chłopak opadał z sił i ledwo utrzymywał ciężar wagonu. Kiedy już miał spaść, w ostatniej chwili go chwycił. Odetchnął głęboko z ulgą.

Tony: O kurcze! Ech... Było naprawdę... blisko

Nie wiedział, że to było zaaranżowane przez Stane'a. Siedział w biurze i obserwował go od pojawienia się przy budynku.

Stane: A jednak się pojawił. Chcę mieć tę zbroję! Zdobądźcie ją!

W wiadomościach pojawiły się pierwsze wzmianki o zamaskowanym bohaterze. Tony nie chciał robić sensacji. Po prostu działał, jak trzeba. Pepper przeczytała wiadomość w komórce. Przypomniała sobie tamtą noc.

Pepper: No to brawo!
Rhodey: Co tam czytasz?
Pepper: A zajmij się sobą

Rhodey też nie należał do tych cierpliwych i siłą wyrwał jej telefon z rąk.

Pepper: Oddawaj to!
Rhodey: No faktycznie. Brawo
Pepper: Wiem, kim on jest. Nazywają go...
Rhodey: Iron Manem

Ruda nie miała tego na myśli. Wiedziała, że to był wynalazek Tony'ego.

Pepper: Iron Man? Nie, nie, nie! Jak już, to latający toster
Rhodey: Jesteś pokręcona, wiesz?
Pepper: Wiem
Rhodey: Spotkaj się z Tony'm i powiedz mu, co wiesz. Trzeba wywiązywać się z umów
Pepper: Powiedz to miss plastik. Kasy mi nie dała, bo ta pieprzona...

Rhodey w porę jej przerwał, bo wiedział, jak wiele epitetów może ruda wymyślić na Whitney.

Rhodey: Spokój. Masz to zrobić
Pepper: Bo inaczej co?
Rhodey: Powiem twojemu ojcu, że chciałaś mnie zabić
Pepper: Hahaha! Nie uwierzy ci
Rhodey: Czyżby? Jesteś nieobliczalna i on doskonale o tym wie.

KONIEC AKTU VI

----**---

Kiedyś na tym akcie miały się zakończyć scenariusze, ale na prośbę Wdowy dobiłam do 30 aktów, więc nie jesteśmy w połowie, a nowe projekty czekają, by się rozwinąć. W międzyczasie zaglądajcie do innego bloga z Marvela o ślepym prawniku, bo być może na jakiś czas znowu tu zawieszę notki. To zależy od wielu czynników, ale was proszę, żebyście czytali :)
© Mrs Black | WS X X X