Rozdział 82: Zemsta i jeszcze raz zemsta

0 | Skomentuj


Zjawiłam się na czas w Jersey, gdzie agentka Hill wyjaśniła nam stopień zagrożenia. Ciągle byłam pogrążona myślami, że zostawiłam Tony'ego samego. Kiepski z niego kłamca i widziałam, jak próbował coś przede mną ukryć. Gdy jedna z agentek mnie szturchnęła w ramię, zaczęłam słuchać, co mówią wokół.

-Musisz uważać, bo planują rozmieszczenie jednostek na całym obszarze bazy. Może mamy dopiero tylko odznaki, ale i tak nas wezmą do akcji. Chyba wiem, kto może zaatakować

-Kogo masz na myśli?

-Mallena. Dokładnie znam jego przypadek. Zmienił się w mutanta przez serum. Podobno ma halucynacje i każdego widzi jako Fury'ego

-Niedobrze. Czyli on wróci?

-Skoro zabrali wszystkich agentów do baz, to pewnie nie będzie nic prostego

Zaczęłam się zastanawiać, czemu Mallen chciałby wrócić? To na pewno nic dobrego nie wróży. Agentka może mieć rację, że dlatego zostaliśmy wezwani. Bez zbroi nie dam rady z nim walczyć, a w samej Rescue i tak nie uda się go pokonać. Pamiętam, co zrobił z Rhodey'm. Koszmar.
Moje kolejne myśli przerwał alarm. Hill podbiegła do centrali, skąd mogła połączyć się z innymi oddziałami, ale na kanałach była cisza.

-Uzbroić się i być w gotowości!- rozkazała, krzycząc do wszystkich

-Będzie zabawa- uśmiechnęła się agentka w czarnych włosach

-Jak to przeżyjemy, będziemy mogli opowiadać- chwyciłam do ręki blaster, przeładowując go

Kiedy mutant rozwalił kolejne drzwi, ruszyliśmy biegiem w jego stronę. Najpierw dowódczyni rzuciła granat dymny, który utrudnił mu widoczność. Słyszałam, jak ktoś krzyknął z bólu i twardo wylądował na podłodze. To był jeden z agentów. Został ranny. Zauważyłam krew na jego głowie, gdy dym zanikał. Hill była przerażona i kazała nam się wycofać.

-Wracać! Już! Wracać do środka!

Niestety on nie przestawał i w końcu natrafiło na mnie. Coś mruczał pod nosem i chwycił za moją szyję. Czułam, jak serce podchodzi do gardła, a trudno było mi oddychać.

-Opanuj się! Nie jestem nim! Nie jestem Fury'm!

-Nie kłam!

-Przywidziało ci się! Idź stąd!

-Jak śmiesz mi rozkazywać?!- uścisk przy szyi był coraz większy, że miałam jeszcze większe trudności z oddychaniem

-Masz ją puścić, Mallen!- strzeliła w niego "śpiochem", ale to go nie położyło

Jego skóra była twardsza, a raczej to, co się w niej wytworzyło. Nie mogłam żegnać się z Tony'm na zawsze. Obiecałam, że wrócę cała i zdrowa. więc słowa dotrzymam.
Atak na niego go rozwścieczył, że poczułam, jak pazury wbijają się w kark. Agentka próbowała coś zrobić. Użyła blastera, który nie zadziałał.

-Musisz postarać się bardziej, by mnie naprawdę zranić



Sprawdziłem liczby, które odpowiadały współrzędnym na mapie. Doskonale wiedziałem, gdzie się znajduje. Jersey. New Jersey. Tam była Pepper. Czy ten anonim chce mi coś przekazać? Tylko co?
Nagle odezwał się alarm w zbrojowni. Gdy zostało zlokalizowane miejsce, pokrywało się z poprzednimi współrzędnymi. Bez większego wahania założyłem na siebie zbroję. Natychmiast wyleciałem ze zbrojowni z prawie szybkością dźwięku. Bałem się, że coś się stało Pepper. Miałem złe przeczucia.
Po godzinie dotarłem na miejsce. Baza była opuszczona.

-Halo! Jest tu ktoś?- rozglądałem się

Odpowiedź wyszła, a raczej przebiła się przez ścianę. Wypadli agenci, a stwór, który ich atakował, to był Mallen.

-Jasny gwint! Zostaw ją!- byłem przerażony, jak trzymał Pepper za gardło

-A ciebie tu nie powinno być, Iron Manie- puścił ją i zaczął ziać ogniem

-Uciekajcie stąd! Wszyscy natychmiast!- kazałem agentom zniknąć, jak najszybciej z bazy

Agentka Hill zabrała bezpiecznie wszystkich wraz z rannymi agentami. Jednak Pepper została. Na szczęście była przytomna i pobiegła, ile miała sił, ale nie w stronę wyjścia. Chyba wiem, co planowała. Musiałem zająć się mutantem. Strzeliłem do niego z unibeamu, a jemu nic się nie stało. W odpowiedzi na to, rzucił się na mnie, przejeżdżając pazurami po napierśniku. Syknąłem z bólu.
On to zrobił.

<< Uwaga. Nastąpiło naruszenie zbroi>>

Czułem, że zostałem ranny przez jego pazury, które bez problemu mogły zranić bardziej. Strzeliłem z rakiet i to go tylko odsunęło nieco dalej.

-Ciesz się, póki możesz. Dorwę Fury'ego! Zabiję go za to, że mnie wyrzucił!- znowu zaczął biec w stronę Pepper

Od razu próbowałem go jeszcze zatrzymać, ale pojawiła się moja Rescue. Zaczęła do niego strzelać z repulsorów. Jak zwykle, ma tę swoją odwagę.
 Mallen wciąż nie został ranny i nasze ataki były nieskuteczne.

-Szybko nabrałaś sił. Nic ci nie jest?

-W porządku. Gdyby nie ty, już byłoby po mnie. Wzywamy Rhodey'go?

-Myślę, że damy radę sami. Mam pewien pomysł. Włącz ochronę przed gazem. Musisz mi tylko zaufać

-Chyba nie mam wyjścia. To działaj, Iron Manie!

Szynko poleciałem do agentki Hill, której udało się wyprowadzić agentów poza budynek. Byli bezpieczni.

-Agentko Hill, gdzie znajduje się dostęp do klimatyzacji?

-Prosto i w prawo. A czemu pytasz?

-Wiem, jak go powstrzymać

Dotarłem do odpowiedniej pomieszczenia w niecałą minutę. Znalazłem butlę z nadtlenkiem azotu o silnym stężeniu. To miało nam pomóc. Było stosowane kiedyś, gdy Hulk miał być pojmany, więc powinno się udać.
Rozpyliłem gaz nasenny, przepuszczając mieszankę przez wentylację. Rescue próbowała odeprzeć ataki Mallena. Znowu ją zaczął przyduszać, aż uwolnił Pepper z uścisku, gdy gaz był rozprzestrzeniony po całej placówce.

-Po prostu zasnął. Udało się- odetchnęła z ulgą



Jak to dobrze, ze plan Tony'ego zadziałał. Powstrzymał mutanta, ale wciąż nie wiedzieliśmy, czego chciał. Rzucił się na mnie, bo myślał, że jestem generałem. Nadal ma halucynacje, ale się zmienił, bo jego skóra była twardsza, niż przy pierwszym starciu. Dobrze, że został zamknięty w celi.

-Wymyślicie jakieś rozwiązanie, by go uratować?- spytałam dowódczyni mojego oddziału

-Był wiernym agentem. Nasi specjaliści zrobią, co się da. Może też naprawią jego psychikę? Naprawdę, był niezastąpiony w misjach, ale Ekstremis podane przez Hydrę, namieszało mu w głowie

-Trzeba coś zrobić z nim, a dalej nie wiadomo, czemu was zaatakował?- spytał Tony

- Czegoś musi szukać, tylko niemożliwe, by działał z AIM. Raczej chce zemsty- pomyślałam

-Psychicznie chorzy zawsze tego chcą. No nic. Będę czujny, gdyby coś znowu miało się wydarzyć. Dzięki alarmom dowiem się o zagrożeniu

Tony wyleciał w zbroi, a ja swoją zdjęłam i znów była plecakiem. Tylko Hill z Fury'm znali mój sekret. Znowu mnie uratował, a to zwykle ja ratuję mu tyłek. Teraz zachowywał się normalnie, ale nadal czułam, że próbował coś ukryć.
 Postanowiłam porozmawiać z dowódczynią, by pozwoliła mi wrócić. Musiałam ją jakoś przekonać. Raczej się zgodzi. Chyba, że rozkazy są dla niej ważniejsze.

-Agentko Hill. Mam ważną sprawę. Czy my musimy być na stałe w bazie, czy to jest tymczasowe na czas uciszenia sprawy?

-Chyba wiem, do czego zmierzasz. Widziałaś, że lekko nie mamy i każda pomoc się przyda. Poza tym słyszałam od Bobbie, co zrobiłaś z Duchem i naprawdę, to wymagało wielkiej odwagi. Jesteś mi potrzebna

-Ja rozumiem, ale muszę być przy Tony'm. Martwię się o niego- wyrzuciłam zmartwienia

-Chodzi o jego zdrowie? Bardzo jest źle?

-Sama nie wiem, ale coś mi nie pasuje. Jestem pewna, że coś ukrywa. Czy mogę wrócić do domu?

Agentka była zamyślona. Wahała się, co zrobić. Pewnie Fury stał się mocną rękę i gdyby odkrył złamanie zasad, mógłby ją wyrzucić lub zdegradować na niższy poziom. Zresztą sama nie wiem. Od niej zależy, co ze mną się stanie. Nie będę wzywać Rhodey'go, by go niańczył, bo ma szkolenie. Przecież oni mnie też nie wzywali specjalnie, gdy coś się stało. Zatajali prawdę.

-Nie bardzo cię mogę odesłać, bo Fury chce mieć wszystkich w bazach. Może Mallen już nie stanowi zagrożenia, ale AIM i Android coś planują. Trzeba być czujnym, a Tony'm zajmie się Rhodey

-Niestety, ale ma szkolenie. Nie będę mu zawracać głowy. Naprawdę nie mogę wrócić? To ważne dla mnie i się o niego martwię. Ostatnio zemdlał, gdy zrobił pożar w kuchni. Wiesz, jak ja się boję, gdy zostaje sam?- łzy cisnęły mi się do oczu, żaląc się z problemu

-Nie przejmuj się. Może to niezbyt rozsądny facet, ale chyba nie zrobi nic głupiego

-Nie byłabym taka pewna. Czyli muszę zostać?

-Niestety, ale musisz. Rozkazy z góry

Poszłam do koszar, gdzie padłam zmęczona. Nie mogłam zasnąć.

Rozdział 81: Rozdzieleni

0 | Skomentuj

Zdecydowanie nie umiem nic robić w kuchni. Jak mogłem dopuścić do pożaru? Pepper mnie za to zabije, jak oprzytomnieję. Kiedy? Teraz.
 Poczułem, jak ktoś rusza mi rękę, która miała bransoletkę. Teraz dokonywała pomiarów do szczegółowej diagnostyki, jak zaleciła Victoria. Otworzyłem oczy, a nade mną była Pepper. Ucałowała mnie w czoło.

-Tony, co się stało, że zemdlałeś? To przez to, że spaliłeś prawie kuchenkę? Jednak najważniejsze jest twoje zdrowie

-Sam nie wiem. Chyba stres- uśmiechnąłem się, wstając z kanapy

-Co to za pomiary dodatkowe? Po co mierzysz ciśnienie, puls i inne takie? Tony?

Nie mogłem jej powiedzieć, że umieram. Niech cieszy się, że jesteśmy razem. Musiałem wymyślić prostą i niepodejrzaną wymówkę.

-Trzeba dbać o zdrowie- pocałowałem ją w usta i miał to być namiętny pocałunek, ale przerwała

-Nie przeszkadzajcie sobie. Udawajcie, że mnie tu nie ma- odezwał się Rhodey, który jadł omlety z dżemem

-Długo już tu siedzisz?

-Odkąd zemdlałeś. Powiesz mi, co ukrywasz? Nie zachowujesz się normalnie

-I mówi to osoba, która wypiła większość wina?

Rhodey zamilknął. Wiedział, co miałem na myśli. Zaśmiałem się i już tego pożałowałem. Ukryłem ból i nikt go nie zauważył. Nawet Pepper. Nie będę im mówić prawdy. Wolę sam trzymać ten ciężar na barkach.

-To mieliśmy się pożegnać. Tak?

-Rhodey, będzie mi ciebie brak przez tyle czasu. Jednak cieszę się, że dostałeś się do Akademii. W końcu spełnisz swoje marzenie- uścisnąłem mu dłoń, gdy na chwilę odłożył widelec

-Mi ciebie też. No i Pepper, bo z kim będę się droczyć?

-Ktoś się znajdzie- uśmiechnęła się ruda

Zrobiliśmy grupowy uścisk i łza w oku się zakręciła. Naprawdę się rozdzielamy. Dobrze, że Pepper nie ma placówki zbyt daleko. Chcieliśmy płakać, ale nikt nie pozwalał na uwolnienie łez.

-Czyli to koniec drużyny?

-Tak. Zostaje oficjalnie rozwiązana- położyliśmy dłonie w znak jedności, a w powietrzu symbolicznie przecięły się więzy

Po raz kolejny przytuliliśmy się. Pepper już dłużej nie była w stanie powstrzymywać łez i wypłakała się na moim ramieniu. Próbowałem trzymać się silnie, ale emocje zrobiły swoje. Rhodey też z odwagą uronił kilka łez.
Przeze mnie nasza trójka zalała się łzami. To było smutne, że rozdzielamy się. Zbroję każdy miał przy sobie, więc w razie jakiś niepokojących ataków, mogliśmy działać w pojedynkę lub wspólnie. Ostatni raz uścisnęliśmy się.

-Powodzenia!- powiedzieliśmy mu na pożegnanie, życząc mu, jak najlepiej

-I wzajemnie- uścisnął nam dłonie i wyszedł



Tony poszedł do sypialni i położył się spać. Nie wiem, czy to ze zmęczenia, a może chce po cichu uwolnić ostatnie krople smutku?
Poszłam za nim i położyłam się obok jego głowy, zbliżając usta do niego warg. Od razu uśmiechnął się, wtulając się we mnie.

-Dobrze, że ty daleko nie wyjeżdżasz ,bo Jersey nie jest daleko

-Słyszałeś naszą rozmowę?

-Nie, bo "spałem". Naprawdę cieszę się, że będziesz ze mną- pocałował namiętnie, aż poczułam przyjemne ciepło

Czule mnie dotykał i pozwalałam mu na pieszczoty. Kiedy miał mnie znów pocałować, to nie dość, że odezwało się przypomnienie o ładowaniu, agentka Hill zadzwoniła. Trochę się wkurzyłam, bo zawsze ktoś lub coś musi nam przeszkadzać. Chyba do tego nie zdołał przywyknąć.
Wstałam z łóżka i odebrałam.

-Mów, co się stało?

-Niestety, ale musisz się zjawić, a załatwianie spraw zostawić na później

-Już zrobione. A co tym razem? Kolejny atak?

-Wszyscy agenci muszą być w wyznaczonych placówkach. To rozkaz najwyższy od Fury'ego

-Naprawdę muszę? No dobrze. Zrobię, co każe- powiedziałam smutno, bo Tony nie będzie zachwycony, a nie chcę go zostawiać samego po tym, co się stało z kuchenką

Agentka rozłączyła się. Z niechęcią wyjęłam walizkę i zaczęłam się pakować. Spakowałam to, co najważniejsze.

-Wyjeżdżasz?- był zaskoczony i przygnębiony

-Niestety. Rozkaz Fury'ego. Ostatnio ten Android wraz z AIM zaatakowali placówkę w Jersey, gdzie też należę. Wiem, że powiesz mi, jakie to niebezpieczne, ale sama wiedziałam, na co się pcham, gdy zostanę agentką. Potrzeba poświęceń

-Uważaj na siebie. Dobrze pamiętasz, jaka jesteś dla mnie ważna

-Wiem o tym- cmoknęłam go w policzek

-Będę tęsknić. Naprawdę będę. Teraz zostanę zupełnie sam. Oboje wyjeżdżacie, więc ja muszę coś ze sobą zrobić. Muszę się zająć ulepszaniem Centuriona

-Nie możesz się przemęczać, bo twoje serce...

Przerwał mi pocałunkiem, który trwał krótko. Przytulił mnie i szepnął coś do ucha.

-Kocham cię. Wróć cała i zdrowa

-Ja ciebie też kocham i to bardziej, niż ci się wydaje- cmoknęłam go w czoło



Pożegnałem się z nią jeszcze tego samego dnia. Pozostałem sam w domu. Wykorzystałem to, by zapisać pierwsze odczyty do dziennika. Odkryła, że bransoletka mierzy więcej funkcji, ale to nie był powód do problemu ukrywania prawdy. Pisałem skośnymi kreskami i liczbami. I tylko ja znałem ten szyfr.
Po zanotowaniu danych i naładowaniu implantu, wyszedłem do zbrojowni. gdzie wziąłem się za Centuriona. Postanowiłem zadzwonić do Victorii, by powiedzieć jej o wszystkim.

-Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

-No pewnie, że nie. Za godzinę mam dopiero kolejnego pacjenta. A w jakiej sprawie dzwonisz?

-Zapisuję, jak mi mówiłaś, ale Pepper widziała dane na bransoletce

-W końcu się o tym dowie. Nie możesz jej okłamywać w nieskończoność

-Wiem o tym, dlatego chcę, żebyś mi pomogła mierzyć te pomiary w inny sposób. By nikt niczego nie podejrzewał, a poza tym ostatnio zemdlałem i sam nie wiem, co było przyczyną. No i wtedy to odkryła

Lekarka przez pierwszą chwilę milczała, aż nasunęła się jej odpowiedź. Może coś poradzi dodatkowo?

-Mogło być wiele przyczyn. Mogło być to zatrucie, udar, zawał, osłabienie, czy stres. Jednak w twoim wypadku, to musiał być stres

-Niekoniecznie, bo dziś był pożar kuchenki. Może przez dym?

-Nie w twoim stanie. Mało prawdopodobne. Notuj pomiary i zapisuj objawy. Mam znajomego lekarza, który może nam pomóc. Gdyby coś się działo, użyj przybornika

-Będzie kiepsko, jak stracę przytomność, a nikogo nie będzie w pobliżu. Pepper wyjechała do Jersey, a Rhodey do Akademii Wojskowej. Na pewno szybko nie wrócą

-Rozumiem. To, jak na razie, przenieś się do Roberty i niech cię obserwuje. Wiem, że jesteś już dawno dorosły, ale to dla ciebie będzie najlepsze. Odłóż narzędzia i zostań z nią

Skąd ona wie, że siedzę w zbrojowni? Nawet nie użyłem niczego, bo z nią gadam. Na razie Centurion został wyjęty i nic z nim nie robię. W sumie, to zna moje nawyki. Wie, co zazwyczaj robię.

-Zgoda. Dziękuję i przepraszam, że dzwoniłem

-Nie przepraszaj. Nic się nie stało. Niczym się nie martw. Będzie dobrze. Jednak nie powiedziałam ci o jednej sprawie- zaczęła mówić tajemniczo

-Jakiej?

-Nie możesz już być Iron Manem- odparła stanowczo

-Drużyna rozwiązana, ale AIM ostatnio zaatakowała z Androidem. Ja muszę coś zrobić, Victorio. Był pokój i bezpieczeństwo, a teraz te obie wartości zniknęły w nicość!- pod koniec krzyknąłem, rzucając telefon o ścianę

Rozłączyło się po zderzeniu. Trochę się wkurzyłem, że praktycznie stałem się kaleką, a jedną nogą już byłem w grobie. Ja muszę być Iron Manem. Za wszelką cenę.
Chwyciłem za narzędzia i zacząłem przerabiać Centuriona, by nadawał się do lotu w kosmos. To będzie mój pierwszy i chyba ostatni projekt, nim Śmierć się zjawi. Na telefon przyszła nieznana wiadomość od anonima.

22.373.501

To były współrzędne. Gdzie to ma mnie zaprowadzić? Zacząłem przeszukiwać system. Znalazł cel i doskonale znałem to miejsce.

---**---

Dziś jeden rozdział. Wybaczcie, ale nie mam chęci po porażce w szkole. Mam nadzieję, że jutro dam więcej :)

Rozdział 80: Wyjście z cienia

2 | Skomentuj

Nie mogłam siedzieć w spokoju, gdy Tony pierwszy raz siedzi w kuchni i robi obiad. Po tym, jak chciałam włączyć mój ulubiony program, usłyszałam potężny huk. Natychmiast pobiegłam w stronę hałasu. To dochodziło z kuchni. Bałam się o niego, ale się okazało, że spuścił telefon. Stąd ten hałas.

-Co ty wyprawiasz?! Chcesz mnie przestraszyć na zawał? Myślałam, że coś ci się stało, a ty tak po prostu rzuciłeś komórkę?!

-Kat... rine- zająknął się

-Ona nie żyje! Pamiętasz, że ją zabiłam?- wciąż byłam zła na niego

-Ona... ma... sługę... Centuriona 2.0- wziął głęboki wdech i wydech, mówiąc drżącym głosem

-Uspokój się. Dokończę smażyć za ciebie- chciałam, by poszedł do salonu, a on nie chciał mnie dopuścić do patelni

-Chcę sam. Idź oglądać serial

Niechętnie się zgodziłam i pozostawiłam go w kuchni. Nie będę się upierać, więc niech robi, co tam trzeba, ale bez podpalania. Mieszkamy tu kilka tygodni i wolę, żeby obeszło się bez dzwonienia po straż.
Kiedy chciałam już odsapnąć, do drzwi dobijał się Rhodey. Darł się i walił w drzwi. Mało mu guzów? Mogę postarać się o nowe. Przekręciłam klamkę, a on wpadł zdenerwowany.

-Pepper, gdzie jest Tony?- spytał zdezorientowany

-A ty, co taki spięty?

-Pytam się!- podniósł głos

-Dobra, dobra. Nie gorączkuj się. Siedzi w kuchni. Nic mu nie jest

-Na pewno?

-Rhodey, to ja powinnam się o niego zamartwiać jako żona, a ty powinieneś to sobie już odpuścić- poprosiłam go, zamykając drzwi na klucz

Rhodey zobaczył, że nic Tony'emu się nie stało. Jedynie widział, że coś nie pasuje w jego zachowaniu.

-Hej, Rhodey. Jeszcze smażę, więc musiałbyś jeszcze poczekać. Pogadaj z Pepper, albo coś- uśmiechnął się, wlewając kolejne ciasto na patelnię

-Wszystko gra?

-A co wy się tak przejmujecie? Ze mną jest wszystko dobrze!- podkreślił dwa ostatnie słowa

-To czemu jesteś taki spięty?

Tony coś mu szepnął na ucho, a Rhodey już rozumiał, co się z nim dzieje. Poszedł do salonu, gdzie leciało moje ulubione romansidło. Od razu zaczął narzekać, jak to facet.

-Nie masz nic lepszego do oglądania?

-Dla ciebie? Nie

Zaczęliśmy walkę o pilot. Utarczki przerwał alarm z kuchni. Wiedziałam, że kupno gaśnicy nie było błędem.



Znowu działałem z AIM. Jako dawny sługa Katrine i wierna kopia naszego Iron Mana, byłem w stanie zniszczyć SHIELD. Pszczelarze udoskonalili moją broń. Dzięki niej mogłem pozbyć się każdego, kto mi stanie na drodze. Naczelny naukowiec już miał swoje plany.

-Naszym celem jest helikarier. Jednak zanim zrobimy na nich atak, trzeba pozyskać broń, by zwabić Iron Mana i całą jego bandę do kosmosu. Tam pozbędziemy się obu zagrożeń. Pytania?

-Gdzie zaczynamy?- spytałem

-Placówka SHIELD w New Jersey- oznajmił Naczelny

-I naprawdę mamy na nich pułapkę? Czemu w kosmosie?

-Są tam mniejsze szanse na przeżycie, dlatego będziemy mogli łatwo wykończyć całą trójkę za jednym zamachem

-Zróbmy tak, jak Parks, czyli za pomocą teleskopu wystrzelić laser, by zniszczyć Ziemię. Oczywiście, to będzie podpucha i dla drużyny blaszaków i SHIELD. Idealnie dwie pieczenie na jednym ogniu- powiedziałem im o swoim pomyśle

-Zgoda, ale musimy zdobyć elementy do broni i są one w Jersey. Mają je SHIELD- potwierdził zgodę na plan i wszystkie jednostki AIM wyruszyły na miasto

Dzięki temu, że mieliśmy technologię niewidzialności, nikt nie zwrócił na nas uwagi. Minął niecały kwadrans, gdy dolecieliśmy do celu. Moje ciało też mogło być niewidzialne. I wykorzystałem to. Dziwne było, że nie stał żaden strażnik przy bramie.

-To nie może być takie łatwe- czułem, że to jakiś podstęp

-Nie pękaj! Tym łatwiej dla nas

-Być może, ale nie uważasz, że coś tu nie gra?

-SHIELD jest wszędzie i nie pilnuje tak specjalnie każdej placówki na świecie- zaśmiał się, niszcząc działem bramę

-No dobrze. To chodźmy po to, co nasze

Weszliśmy do budynku, gdzie na "przywitanie" wybiegło kilka agentów z bronią . Laboratorium było naszym celem. Obeszliśmy zabezpieczenia i zgarnęliśmy pierwszy element do broni silnego rażenia. Soniczny blaster ogłuszył pozostałych agentów, szykujących się do ataku, ale nie udało im się to. W kilka sekund popadali, jak muchy i uciekliśmy ze zdobyczą. Uruchomił się alarm, który dopiero teraz się odezwał. Nie miał, kto nas zatrzymać. Szybko wskoczyliśmy do pojazdu i wzieśliśmy się w powietrze.

-Bułka z masłem


Udało mi się ugasić pożar, ale omlet był spalony i nie nadawał się do jedzenia. Rhodey widział nieco zabrudzoną kuchenkę. Na szczęście nie została spalona do czarności. Jednak Tony leżał nieprzytomny.

-Czy to stres?- spytał się Rhodey

-Nie wiem. Weźmy go stąd- poprosiłam, by mi pomógł go podnieść

Pewnie to nic poważnego. To tylko zasłabnięcie. Przez to, że prawie spaliła się kuchenka? Położyliśmy go na kanapie w salonie. Wyłączyłam telewizor, by była cisza. Rhodey się uśmiechnął, gdy "telenowela", bo tak to nazwał, zniknęła z ekranu. Sprawdziłam stan implantu, Naładowany w pełni. Może była inna przyczyna omdlenia?

-To przeze mnie tak się stało. Gdybym mu nie mówił o Androidzie i całym tym śnie, nie zrzuciłby telefonu i nie zdenerwowałby się. Poza tym, chciał zrobić dla ciebie obiad i mu nie wyszło, więc to musiało nasilić stres i zemdlał- próbował mi wyjaśnić, a ja nie wiedziałam nic o tym śnie

-Implant ma naładowany. Może faktycznie przez stres? Nawet, jak spalił prawie kuchnię, to i tak nie przestanę go kochać. Za bardzo się przejął też tym obiadem, a on nie chciał odpuścić

-Taki już jest. Teraz potrzebuje spokoju. Szkoda, że dziś się pożegnamy- przypomniał

-Już wyjeżdżasz? Tak szybko?

-Chyba pamiętasz, że po imprezie mieliśmy się rozejść, ale nie wyszło?

Chciałam się z tego śmiać, ale to nie był dobry moment. Martwiłam się o Tony'ego. Rhodey z nim został, a ja dokończyłam robić obiad. Jednak, jak miałam smażyć drugi omlet, zadzwoniła agentka Hill. Prawie krzyczała.

-Atak na bazę w Jersey! Powtarzam! Był atak w Jersey!

-Agentko Hill, co się stało?- zakręciłam gaz

-Nic ci nie jest?

-Nie byłam tam. Wiem, że tam mam służyć, ale siedzę z przyjaciółmi. Mamy sprawę do załatwienia

-Całe szczęście, bo AIM się z kimś pojawiło. Przypominało zbroję Starka

-To pewnie ten Android, o którym wspominał Rhodey

Agentka powiedziała o kradzieży broni. Czemu dopiero teraz się o tym dowiaduję?

-Kto został ranny?

-Na szczęście dostali atakiem sonicznym. Może wiecie, czemu to zrobili?

-Nie wiemy. Muszę kończyć. Zadzwoń później

-Trzymaj się- i rozłączyła się

Skończyłam przygotowywać obiad. Rhodey już wyczuł omlety z daleka, które położyłam na ławie w salonie. Tony dalej się nie obudził. Potrzebował czasu. Innego wytłumaczenia nie przyjmuję.

---**---

Dobra. Sprawa jest taka. Postaram się dawać po 4 rozdziały, ale liczę, że ktoś jakiś rozdział skomentuje i zapyta o dalsze części. Nie martwcie się, bo mam sporo innych opowiadań, które po tym opku pojawią się na blogu. Pytania? Wątpliwości?

Rozdział 79: W liczbach

0 | Skomentuj


O rany. Moja makówka. Chyba zdecydowanie przesadziłem z piciem. Mama będzie wściekła za to wino. A może już się na mnie wydarła, a ja tego nie pamiętam?
Obudziłem się, wstając powoli, bo głowa bolała okropnie. Nade mną stała Pepper.

-Otrzeźwiałeś, Rhodey? Pamiętasz coś z wczorajszej nocy?

-No coś tam pamiętam, ale niewiele. Wiem, że byliśmy w zbrojowni i świętowaliśmy twoje zwycięstwo, a potem już wszystko przez mgłę

-Aha. Czyli nie wiesz, że walczyliśmy ze sobą i prawie udusiliśmy się wzajemnie?

-Nie. A co z Tony'm? Wrócił do domu? Naprawdę przesadziliśmy. No w sumie, to ja zacząłem

-Miał tylko coś zjeść i wrócić do domu, ale nie wydaje mi się, że tam poszedł. Może spotkał się z Victorią?

Próbowałem jej słuchać, ale dzwoniło mi w uszach. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak dziwacznie. A po co Tony miałby iść do lekarki? Mieliśmy po naszej imprezie się pożegnać, a tu nie ma wszystkich w komplecie.

-A czemu miał do niej iść?

-Bo mi mówił, że dzwoniła. Rhodey, coś nie tak?

-Nie mogła dzwonić bez powodu. To coś ważnego. I poszedł na kacu?

-Wydaje mi się, że tak, lecz nie jestem pewna. Pójdę już do domu i tam na niego poczekam, a ty dojdź do siebie. Nie wyglądasz za dobrze

-Bo mi łeb rozwala!- krzyknąłem sfrustrowany

Ruda lekko się zaśmiała i pożegnała ze mną. Nie potrafię pojąć, co się wydarzyło ostatniej nocy. Naprawdę mogłem ją zabić? Przecież my zawsze się wygłupiamy. I jeszcze Tony mógł sobie zaszkodzić. W końcu ma chore serce, a ja wiem, że go skłoniłem do kolejnego kieliszka. To jeszcze pamiętam, ale późniejszych wyczynów sobie nie przypomnę. Mam nadzieję, że Victoria nie ma dla niego złych wieści, bo bez powodu, by nie dzwoniła.
Wstałem z kanapy i wziąłem kromkę chleba z pomidorem do ust. Z apteczki wyjąłem aspirynę, która miała mi pomóc z bólem głowy. Ostatni raz się upiłem. Ostatni raz.

-Kac cię męczy, co? Masz nauczkę- odezwała się mama, która mnie przestraszyła

-Mamo, co tu robisz?

-A mieszkam, wiesz?- powiedziała ironiczne

-Wybacz mi za to, co zrobiłem. Nie byłem sobą

-Wybaczam, bo otrzymałeś karę i nie będę niepotrzebnie się drzeć na ciebie, choć wczoraj mało brakowało, a byś poleciał w zbroi na miasto

Nie wierzyłem, co mi mówiła. Gdzie był rozsądek, gdy mnie poniosło za daleko? Chyba będę musiał wysłuchać wszystkiego, jakich "cudownych" wybryków narobiłem. Będzie na pewno tego sporo.



Siedziałem, wpatrując się w teczkę. Nie wierzyłem, co mi powiedziała. Umieram? Jak to? Wszystko stało się jasne po otwarciu dokumentacji. Nie znałem się na medycynie, ale czytając jej raporty medyczne z ostatnich wizyt, byłem w szoku. Diametralnie mój stan się pogorszył.

-To nie fair! Wszystko się układa, rozumiesz?! A teraz mam umrzeć?!- walnąłem pięścią w stół

-Powiedziałam, że umierasz, ale to nie musi się tak skończyć. Znajdziemy jakieś rozwiązanie. Po prostu na razie zwykła obserwacja. Zapisuj w notesie wszelkie funkcje życiowe, czyli ciśnienie, puls, oddech i niepokojące objawy

-Nie mogę jej o tym powiedzieć. Może to zostać między nami?- poprosiłem, bo nie chciałem zamartwiać żony

-Nie powiem nic, jeśli tego nie chcesz, ale to będzie dla ciebie trudne. Powinieneś komuś o tym powiedzieć. Skoro nie Pepper, to może Rhodey?

-Nie, bo będzie w Akademii i powinien się skupić na szkoleniu. Mogę zaufać Robercie, ale boję się, że komuś się wygada- powiedziałem o swoich obawach i zdecydowałem, że sam zajmę się problemem

Lekarka dała mi jakiś zestaw w czarnym piórniku.

-Co to jest?- spytałem z ciekawości

-To ci uratuje życie, gdy będzie taka potrzebna. Nie przejmuj się przyszłością- doradziła

-Łatwo powiedzieć- burknąłem pod nosem

-Coś na to poradzimy. Gdybym wtedy nie zrobiła tych wyładowań, a Katrine nie szperałaby przy implancie, nie byłbyś w takiej sytuacji

-Dziękuję za wszystko- uścisnąłem jej dłoń i wziąłem ładowarkę wraz z piórnikiem

Pojechałem taksówkę do mojego domu, gdzie zastałem Pepper. Przybornik schowałem do szuflady, a urządzenie postawiłem przy łóżku. Cieszyła się na mój widok, że rzuciła mi się na szyję.

-Wreszcie jesteś. Co tak długo?

-Nie mówiłem ci, że idę do Victorii? Chyba ci o tym wspomniałem- cmoknąłem ją w policzek

-No tak. Mówiłeś. I jak wyniki?

-Wszystko gra, ale oprócz tego muszę przystopowywać ze zbrojownią. Nie mogę zbytnio się przemęczać, jak zawsze- uśmiechnąłem się, próbując kłamać, jak najlepiej

Poszedłem do kuchni, gdzie znalazłem patelnię do robienia omletów. Byłem jej to winien. Wszystkie składniki wymieszałem z małej chochli. Wlewałem na patelnię. Pepper sama chciała coś ugotować, ale nie dopuściłem jej do naczyń.

-Dziś, to ja przyrządzam obiad, więc teraz pobawię się w kucharza. Usiądź i odpocznij

-Jesteś wspaniały

-Dlatego wzięłaś ze mną ślub, bo tak myślałaś?

-Tak- cmoknęła mnie w policzek i zostawiła mnie samego



Kiedy zaczęła mi mówić, jak bardzo byłem pijany, czułem się głupio, że do tego doszło. Pepper już wytrzeźwiała, a mnie dalej trzymało. Najgorzej było z głową.

-Naprawdę chciałem lecieć w zbroi? I to pijany? To do mnie niepodobne

-Wiem, ale za to, że wypiłeś wino bez pozwolenia, musisz kupić taki sam rocznik

-Przecież to z lat sześćdziesiątych

-Nie mój problem. Na pewno znajdziesz. Nie wiem, co by było, gdyby Tony tak też balował, jak wy. Nie skończyłoby się to dobrze

-On wiedział, kiedy miał dość, ale myśmy go nakłonili, by napił się więcej- zacząłem się martwić o Tony'ego, bo przeze mnie i Pepper naprawdę mógł sobie zaszkodzić

Zadzwoniłem do niego, gdy mama wyszła z kuchni. Chciałem upewnić się, że nic mu nie jest. Odebrał, ale słabo go słyszałem, Może przez ten hałas, jakby ktoś smażył?

-Dobrze, że dzwonisz, Rhodey. Dobrze się czujesz?

-Tak. Nic mi nie jest, ale głowa jeszcze dokucza. A tobie?

-Już mniej, ale jeszcze to czuję. Czy naprawdę myśmy się tak upili?

-Heh. No chyba tak. Jesteś w kuchni?

-Tak. Robię omlety. Wpadniesz na obiad?

Chyba ja już nic nie zrozumiem. Tony robi omlety? Od kiedy facet musi stać przy garach, a nie kobieta? Musi bardzo kochać Pepper, skoro ją wyręcza z takich czynności. Gotowanie. Co jeszcze? Dziwne, jak na niego.

-Z chęcią do was przyjadę. Poza tym jutro wyjeżdżam, więc musimy się zobaczyć

-Do Akademii?- spytał z ciekawości

-Tak. A ty będziesz budował zbroję do kosmosu?

-Raczej ulepszę Centuriona na tę podróż. Jeszcze zobaczymy, ale ostatnio jest zbyt cicho. Nie uważasz, że to dziwne?

-Zawsze ty olewałeś, a teraz myślisz tak, jak ja. Mi też się wydaje i to może być cisza przed burzą. Został Android i AIM. Mamy się bać?- rozbawiło mnie to, ale później byłem poważny

Nie wiem, skąd taka zmiana. Przez wino? Przesadziliśmy wszyscy we troje. Nie mówiłem mu o tym śnie, ale już spotkaliśmy tego Androida. Nazywał siebie Centurion 2.0. Taki sam projekt, jak zbroja Tony'ego.

-Nie wiem. Trzeba być gotowym do walki. Kopia Centurion to niezbyt miły przyjemniaczek

-Pracował z Katrine. Chce zemsty?- pomyślałem

-Katrine?!- słyszałem, jak krzyknął

-Tony, co się dzieje? Tony!- próbowałem nawiązać z nim kontakt, ale przerwało

Wybiegłem z domu. Bałem się, że coś się stało.

Rozdział 78: Głowa wypełniona sianem

0 | Skomentuj


Udało mi się doczołgać do kuchni Roberty. Nie byłem w stanie wrócić do domu i musiałem zrobić z sobą porządek. Gdy wszedłem do pomieszczenia, ona tam stała z kubkiem kawy.

-Skończyliście balować?

-Skąd o tym wiesz?

-Niczego przede mną nie ukryjecie, a poza tym Rhodey mi gwizdnął wino z lodówki. Więc, co jest grane?

-Pepper zdała i... chcieliśmy to jakoś uczcić- odparłem, trzymając się ściany, bo świat dalej się kręcił

-Dobrze się czujesz? Może chcesz wody?

-Tak, poproszę

Roberta podała mi kubek z wodą, który w kilka sekund stał się pusty.

-Nieźle się upiłeś. Idziesz w ślady ojca?

-To nie tak... Już nigdy tego nie zrobię, ale to Rhodey zaczął- wziąłem głęboki wdech

Zrobiłem kilka kroków w stronę wyjścia, ale poczułem ból przy implancie i upadłem. To pewnie przez alkohol. Roberta pomogła mi wstać. Położyła mnie na kanapie w salonie.

-Ile piliście?

-Dużo. Nie pamiętam dokładnie, ile

-Zabiję go za to wino, a ty tu leż. Muszę ich opamiętać

-To niepodobne do Rhodey'go. Przez jeden alkohol nie rządzi nim rozsądek? To naprawdę musi być jakiś dziwny sen, ale Pepper zdała. I to jest dobre

-Ja też go nie poznaję, ale kilka kieliszków wystarczy, by zmienić człowieka. Zostań tu- nalegała i było czuć jej złość

Nie wiem, ile pili później, gdy poszedłem do Roberty. Mam nadzieję, że nie zrobią nic głupiego. Mieć nadzieję, to mało, bo trzeba wierzyć w szczęśliwe zakończenie. Ból przestał mnie dotykać przy implancie, ale głowa cierpiała.
Nagle na telefon zadzwoniła Victoria. Tak wcześnie?

-Dzień dobry, Victorio. Ech, coś się stało?- spytałem, próbując zapomnieć o bólu

-Musimy jutro się spotkać. Wiem, że wizyta miała być za miesiąc, ale to nie może czekać

-Wszystko gra?- czułem, że była zdenerwowana i to nie wróżyło nic dobrego

-Odpoczywaj. Jutro ci wyjaśnię

-Wiesz o imprezie?

-Słyszę po twoim głosie i już wiem, że cierpisz na kaca. Masz wytrzeźwieć i o nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze, tylko musisz być trzeźwy i wyspać się do porządku.  Dobranoc- lekarka odkryła, co się stało i prosiła o spotkanie



Rhodey jeszcze nie wytrzeźwiał do końca. Skąd taka myśl? Może dlatego, że znowu wziął do ręki wino, ale całą butelkę, a kiedy uznał, że ma dość, podszedł do komory ze zbroją?

-Nie rób tego, Rhodey. Jesteś pijany!

-A daj spokój, że pijany

-Mieliśmy sprawdzić, co się dzieje z Tony'm, a ty musisz się bardziej upijać. Gdzie twój rozsądek i matkowanie?- wspomniałam

-Nie ma- zaśmiał się pod nosem

Już miał otworzyć komorę, gdy nagle zjawiła się pani Rhodes. Nie była zachwycona widokiem swojego syna.

-Rhodey! W tej chwili wracasz do domu! Pepper, ty też!

-Nie wrócę bez Tony'ego. Gdzie on jest?- spytałam się, trzymając za bolącą głowę

-Leży, bo też przesadził z piciem i o was mogę powiedzieć to samo. Ja wam gratuluję, że chcecie sobie ułożyć życie, ale świętowanie nie polega na piciu do upadłego- skierowała głównie ostatnie słowa do Rhodey'go, który znów stracił równowagę i upadł

Podniosłam go z ziemi z pomocą jego matki. Zabraliśmy do salonu, gdzie były jeszcze dwa wolne fotele. Na jednym z nich położyłyśmy Rhodey'go, a Tony leżał jakby przyćmiony. Martwiłam się o niego.

-Pepper, nic ci nie jest?- spytał z troską, a ja go cmoknęłam w policzek

-W porządku, ale mogło być gorzej. Tony, ja cię przepraszam za to, co wyszło, bo powinniśmy się pilnować. Z twoim sercem wszystko gra?

-Dzwoniła Victoria i muszę się jutro u niej stawić, ale nic mi nie jest. Poza pulsującą łepetyną

-Ja tak samo się czuję. Trzeba spać. Możemy zostać?- spytałam się pani Rhodes

-Nawet mnie o to nie pytaj. Nie puszczę was w takim stanie. Musicie zostać- nalegała

Kobieta przygotowała dla mnie łóżko w pokoju gościnnym, skąd mogłam szybko trafić do Tony'ego. Wolałabym spać z nim, ale nie jest odpowiedni dzień na to. Gdy dojdziemy do siebie, rozejdziemy się w swoje strony.
Wszyscy zasnęli. Na moje oko była piąta nad ranem. Kiedy miałam już zamknąć oczy, usłyszałam niepokojący huk. Od razu pobiegłam do salonu. Tony leżał na podłodze.

-Tony, co się dzieje?

-Muszę się naładować. Wybacz, że cię obudziłem. Pomożesz mi dojść do zbrojowni? Sam nie dam rady

-Spokojna głowa. Pójdę z tobą, gdzie tylko chcesz- uśmiechnęłam się łagodnie i podniosłam go ostrożnie

Powoli szliśmy w stronę drzwi, by nie obudzić domowników. Podparł się o moje ramię i wyszliśmy na zewnątrz. Wciąż było ciemno, ale przy nim strach, że coś wyjdzie z mroku i mnie porwie, nie istniał. Czułam się okropnie. Mogłam przewidzieć, że dojdzie do takiego pijaństwa. Na szczęście żyjemy, bo to naprawdę mogło się źle skończyć.



Mam najwspanialszą żonę we Wszechświecie. Już nie raz sobie uświadamiałem, ale Pepper to dla mnie skarb. Po kilku minutach dotarliśmy do zbrojowni, gdzie podpiąłem się do ładowania.

-Dziękuję- cmoknąłem ją w policzek, aż lekko się zarumieniła

-Drobiazg- przytuliła mnie czule, że sam chciałem, by też na mojej twarzy pojawiły się rumieńce

-Powiem Victorii, czy nie mogłaby mi dać przenośnej ładowarki, jak wtedy w więzieniu. Będzie to łatwiejsze, bo w każdej chwili mogę ją mieć przy sobie

-Zapytaj. Naprawdę byłoby to lepsze rozwiązanie, niż latanie w środku nocy- zaśmiała się

-Bycie odpowiedzialnym nam nie wychodzi- oboje zgodziliśmy się z tym stwierdzeniem, śmiejąc się głośno

Na bransoletce po skończonym ładowaniu wyświetliła mi się godzina, jaka teraz była. Szósta. Nie chciałem wracać do Roberty i pozostałem z rudą w zbrojowni. Razem zasnęliśmy na jednej kanapie. Poczułem jej ciepło i pocałunki na szyi.

-Mówiłem ci już, że cię kocham?

-I to wiele razy- pocałowała mnie dosyć odważnie

Leżeliśmy obok siebie do czasu zapadnięcia w sen. Myślałem nad tym, co może być niepokojem lekarki. Coś musiała odkryć. Tylko co? Chyba to nie może być straszne?
O dziewiątej godzinie wstałem.

-Tony, gdzie idziesz?- spytała Pepper, którą niechcący znowu obudziłem

-Idę coś zjeść, a później zobaczymy się w domu- cmoknąłem ją w czoło i wyszedłem

-Będę czekać- odwzajemniła gest

Zjadłem jedną kanapkę dość dyskretnie, bo domownicy nadal spali. Rhodey coś mruczał pod nosem, że zabije Pepper, ale wiedziałem, że tu tylko chodzi o ich ciągłe zaczepki.
 Pojawiłem się w porę u Victorii. Nie miała żadnych pacjentów, ale wyglądała na przytłoczoną.

-Witaj, Victorio. Co się stało? Miałem się zjawić, więc jestem

-Tony, przyjmij moje przeprosiny

-Przeprosiny? Za co?- już czułem się skołowany, ale to może przez ten ból głowy

-Ostatnio, kiedy walczyłeś o życie przez córkę Ducha, prawie mogłam cię zabić, a wszystko przez ten pośpiech i brak pomysłu, co zrobić, żebyś żył. Naprawdę mi wybacz za mój błąd- błagała i mówiła tak, jakby chciała się rozpłakać

-Zrobiłaś, co musiałaś i jestem ci wdzięczny, że znowu mnie ocaliłaś. Czy to jedyny powód, żeby szybciej się zobaczyć?

Lekarka wyjęła na biurko znane mi urządzenie, a z szuflady wyciągnęła teczkę.

-To ci pomoże przy ładowaniu, ale jest coś jeszcze...

-Victorio, co się dzieje?

-Umierasz

Rozdział 77: Wznieśmy toast

0 | Skomentuj


Po tygodniu należnego mi odpoczynku, stawiłam się na egzaminie poprawkowym, by być agentką SHIELD. Wiedziałam, że łatwe to nie będzie, a poziom trudności zależał od mojego przygotowania. Jako pierwsze zadanie było strzelanie, co obyło się bez pomyłek. Przecież jeszcze niedawno zastrzeliłam Katrine, więc ta zdolność nadal we mnie pozostała. Udało mi się też złożyć broń, mając całkowite skupienie na moim celu. Zrobiłam to bezbłędnie.

-Zadanie zaliczone. Ostatnie to sprawność w walce bez broni- zakomunikował Fury

Jedna z agentek była gotowa do ataku. Ubrałam się w swój strój treningowy, zakładając dodatkowo rękawice bez palców. Przeciwniczka wymierzyła pierwszy cios po usłyszeniu komendy, rozpoczynającej ostatni punkt egzaminu. Dzięki pamięci o chwytach, których nauczyła mnie mentorka i samej odwadze zabicia Katrine, czułam, że uda mi się zaliczyć test.
Robiłam wszelkie bloki, unikając ciosów pięścią. Chwyciłam ją za nadgarstek, przewracając przeciwniczkę na materac. Wyniki były pozytywne.

-Gratuluję, panno Potts. Witamy w SHIELD- uścisnęła Hill moją dłoń

-Jupi!- krzyknęłam z radości, skacząc wysoko

Mój entuzjazm został przerwany po tym, jak zadzwonił telefon. Tony się stęsknił?

-Witaj, mój rudzielcu. Jak egzamin?

-Zdałam, zdałam!- powtórzyłam z euforią

-Będzie trzeba to uczcić. Zgadza się, Rhodey?

No i masz. Siedzi w zbrojowni. Myślałam, że choć raz zostanie w domu, ale on musi coś majstrować.

-Zbrojownia?

-Tak, a przeszkadza ci to?- spytał dość dziwnym głosem i to humorzastym

-Nie, ale powinieneś być w domu. Obiad sam się nie zrobi

-Nie ma obiadu! Świętujemy dziś zwycięstwo!- wtrącił się Rhodey, krzycząc

-No dobra. Niech wam będzie- zgodziłam się i rozłączyłam, bo na pewno on zacząłby się ze mną droczyć, a ja nie mam na to czasu

Odebrałam swój kostium agentki pierwszego stopnia. Ciekawe, co Rhodey wyciągnie z Akademii Wojskowej? To już pewne, że drużyna zostanie rozwiązana. Oby było chwilowe, bo razem zawsze było ciekawie. I to nigdy się nie zmieni, nawet przy nadejściu końca świata.
Wróciłam do domu, gdzie nie zastałam Tony'ego. Napisałam ojcu o egzaminie, by mu nie przeszkadzać w misji. Szkoda, że nie ma z nim Bobbie, ale ona też chciała ułożyć wszystko na nowo. Zostawiłam rzeczy w pokoju, zamykając drzwi na klucz.
Pojechałam do zbrojowni, a tam zastałam ich dwójkę przy stole roboczym, gdzie stało wino z kieliszkami. Chyba nie przesadzimy? W końcu jesteśmy dorośli. Mamy umiar, tak?




Za szybko przyszła. Nie ubraliśmy się, nawet w garnitury, a ona też nie była odświętnie. Miała na sobie strój treningowy.

-Mamy czas. Jeszcze nic nie jest gotowe i powinnaś przyjść później

-Ale ja chcę teraz- uparła się

Rhodey tylko otworzył wino. Nalał nam wszystkim do kieliszków po takiej lampce.

-Wznieśmy toast za przyszłość. Niech nowe życie nam się ułoży. Za przyszłość!

-Za przyszłość!- krzyknęliśmy wspólnie, stukając w szkło

Wino było bardzo dobre, choć nigdy nie próbowałem pić. Mój ojciec często pił ze względu na jakieś uroczystości i nie tylko. Gdy zmarła mama, zaczął upijać się w samotności. Przyłapałem go na tym, gdy miałem osiem lat.

-Więc, jakie macie plany?- spytał przyjaciel, biorąc łyka

-W sumie za życie bez kłopotów. Prawda, Tony?- położyła głowę na moim ramieniu, stukając delikatnie palcem w kieliszek

-Tak, to prawda. A ty?

-Ukończyć Akademię Wojskową ze stopniem generała. Chciałbym dowodzić żołnierzami, by mieć wpływ na zakończenie wojny

-Świetny pomysł, a chcecie rozwiązać drużynę?

-Już o tym mówiliśmy. Każdy idzie w swoją stronę- przypomniała ruda, uśmiechając się

Nalaliśmy sobie kolejną porcję wina, która miała być ostatnia, ale to ciągnęło się dalej i dalej. Bez żadnych hamulców. Straciłem poczucie czasu, a świat nieco zawirował. Wiedziałem, że powinniśmy przestać świętować.
Pepper objęła mnie w pasie, a ja położyłem ręce na jej szczupłej talii. Przytuliliśmy się, aż w końcu nadszedł czas na pocałunek, którym długo się rozkoszowaliśmy.

-Może jeszcze jeden?- zaproponował Rhodey, co ledwo stał na nogach

-Tony, proszę. Nie pękaj. Jeszcze tylko jeden- namawiała Pepper, ale już czułem się źle, a oni dalej chcieli pić

W końcu złamałem się i wypiłem kolejny kieliszek wina. Było już po północy i ruda zaczęła świrować. Rozsądek znikł, bo Rhodey też stracił rozum, gdy też zabawiał się narzędziami. To już nie było zabawne.

-Ej, przestańcie! Zrobicie sobie krzywdę!- krzyczałem przerażony ich zachowaniem, co do normalnych się nie zalicza

-Rhodey, łap!- rzuciła śrubokrętem, który mógł go poważnie zranić

-Pepper!- krzyknąłem, by się opamiętała

-Tony, nie bawi cię to? Dołącz do nas

-Zostaw te klucze i opanuj się!- próbowałem przemówić do rozsądku, ale ona go zatraciła



To była zabawa z Rhodey'm, ale Tony musiał nam przerywać. Dalej rzucałam narzędziami, aż chłopak mnie chwycił, gdy miałam upaść. Wciąż byłam pokręcona szalenie.

-Masz wyczucie, Iron Manie

-Skończyłaś robić tu demolkę?!- spytał dość podirytowany

-Nie denerwuj się, bo ci pikawa stanie- zaśmiałam się głośno, a on po prostu nas zostawił i wyszedł

-Przesadziłaś. To nie było śmieszne- skomentował Rhodey, szturchając mnie lekko w ramię

Nie byłam sobą i uznałam to za atak. Odbiłam się na nim, szturchając go bardziej. Lekkie szarpanie, czy dokuczanie zmieniło się w podduszanie. Nie wiem, jak to się stało, ale moje ręce zaczęły go dusić i on miał ten sam zamiar. Przestaliśmy, gdy nie potrafiliśmy oddychać. Oboje uwolniliśmy się z uścisku, upadając na podłogę.

-Teraz musisz wstać. Lubisz wyzwania?

-Jak najbardziej. Kto pierwszy wstanie, może wypić resztkę

-Zgoda

Zaczęłam szukać czegoś, co mi pomoże wstać. Minęły dwie godziny, a Tony nie wrócił. Nadal leżeliśmy nawaleni, ale trzeźwość i rozsądek zaczęła wracać.

-Może pójdziemy spać, co? Głowa mnie boli

-Mnie też bania rozwala, ale nie będę się nad sobą użalał. Gdzie Tony?

-Już długo go nie ma. Może śpi, tylko gdzie poszedł?

-Chyba jest u ciebie w domu. Nie wierzę, że to się stało. Żyjecie, jak prawdziwe małżeństwo

-To prawda, Rhodey. Masz jakieś leki na ból głowy? To boli niemiłosiernie, jak cholera!

-Dobra, nie krzycz. Słyszę cię- nalegał, by się uciszyć, bo jego ból też doskwierał, ale wyglądał na bardziej upitego

Z ciekawości wyjęłam telefon i sprawdziłam godzinę. Była druga po północy. Musieliśmy ogarnąć się i wstać na nogi. Czuliśmy się odrobinę lepiej, ale dalej wstać bez upadku było dla nas czymś niemożliwym.
W końcu udało mi się podeprzeć na rękach, chwytając za kabel ładowarki. Rhodey kombinował, jak wstać, a ja już byłam ustawiona do pionu. Niestety zawroty głowy dalej towarzyszyły.

-Przepraszam, Pepper. To moja wina. Powinienem się domyśleć, że tak się stanie

-No trudno. Ja też się pogubiłam, bo mogłam ci zrobić krzywdę

-Wiem o tym, ale chodźmy zobaczyć, co się z nim dzieje. Nawet nie pamiętam, ile piliśmy kieliszków- wstał i wspólnymi siłami chcieliśmy wyjść ze zbrojowni, ale szybko straciliśmy równowagę

---**---

Wchodzenie w dorosłość i świętowanie sukcesów. Ten sezon będzie bardzo pomieszany, jednak liczę na to, że wytrwacie i zrozumiecie, do czego dojdzie w finale. To witam was i zagłębiamy się w historii dalej :)

Rozdział 76: Ostatni raz z drużyną cz.2 Na lepsze

0 | Skomentuj

**Tony**

W końcu byliśmy w komplecie i wróciliśmy do ostatniej sprawy. Mieliśmy zagłosować, ale nie tylko nasza trójca. Wpływ na decyzję powinny też mieć Victoria z Robertą. One są związane z naszą działalnością. Bez Victorii nie mielibyśmy, jak żyć, a Roberta wspierała nas w każdej chwili. I został jeszcze ojciec Pepper, który przy przyjściu Rhodey'go i jego matki, milczał. Pepper na pewno będzie chciała, by jej pomógł w podjęciu decyzji.

-No to wszyscy mamy po jednym głosie. Ostatnio rzut monetą zdecydował, ale nie tym razem. Jak uważacie, czy zrobimy dobrze, jeśli przestaniemy być bohaterami? Ja osobiście waham się i na razie jestem za rezygnacją

-Jak już mówiłam i powtórzę. Jestem przeciw, bo kocham Rescue- ruda była niezmienna

-Jestem za tym, by rozwiązać całą drużynę i niech każdy pójdzie w swoją stronę- odparł Rhodey

-Jako twoja matka, Rhodey. Uważam, że nie powinniście rezygnować. Ratujecie ludzi i to jest cenne. Jestem przeciw- wyjaśniła, wyrażając niezgodę

-Jako, że jestem agentem FBI, wiem, że to trudna decyzja, ale patrząc, ile musieliście przeżyć, powinniście zrezygnować, jestem za

-Może jestem tylko lekarką, ale znam wasz ciężar i obowiązek. Mam podwójne zdanie, jednak uważam, że powinniście dalej ratować ludzi. Jestem przeciw- wypowiedziała się Victoria, mając swój ostatni i decydujący głos

Głosy były na równi. Znowu decyzja była niejednomyślna. Musieliśmy znaleźć złoty środek. Jak pogodzić obie strony? Żeby zrezygnować, ale dalej działać? Może pójdziemy w swoją stronę, by ułożyć sobie plany dla przyszłości? Dalej mam w głowie ten obraz, jak Rhodey stoi w garniturze generała wojskowego, Pepper jako agentka SHIELD z odznaką najwyższego stopnia, a ja byłem wynalazcą. Tym, kim miałem się stać. Nasze marzenia muszą stać się realne.

-Trzy za i trzy przeciw. Musimy to inaczej rozstrzygnąć. Podejdźmy do tego w inny sposób. Może powód, czemu chcemy zrezygnować lub zostać?

-To może ja zacznę, Tony. Cokolwiek, by się stało, zawsze będę ratować ludzi i świat. Cieszę się, gdy mogę to robić. Znam cenę tej funkcji, ale mimo wszystko, nie chcę zrezygnować

-Pepper, mogłaś zginąć. Nie chcę, żeby coś ci się stało, a najgorsze jest to, że nie zawsze mogę być przy tobie

-Oj! Nie zgodzę się... Gdy stąd wyjdziemy, będziemy mieszkać razem

Pepper nie zmieniła swoich planów i ja też nie zamierzam. Jednak Rhodey wpadł na pewien pomysł.

-Nie musimy rezygnować, bo da się pogodzić nasze nowe życie z bycia bohaterami. Przecież, kiedy chodziliśmy do szkoły, jakoś trzeba było to ze sobą połączyć, dlatego nie myślmy o rezygnacji. Rozwiążmy drużynę i niech każdy pójdzie w swoją stronę. Mamy prawo żyć, jak chcemy. I to bez strachu- powiedział bardzo przekonywająco

-Słusznie mówisz i tak też powinniśmy zrobić

**Rhodey**

Do pewnych działań potrzebny jest złoty środek, który rozwiąże problem. Pomyślałem nad planem i ostatnimi wydarzeniami, co nie było zbyt przyjemne dla nas, choć powinniśmy coś z nich wyciągnąć ważnego. Że nie możemy poddać się i pozwolić ukrytym wrogom na zaatakowanie całego świata, gdy my będziemy odpoczywać na jakiś gorących wysepkach. Tony już dawno chce ułożyć sobie życie z Pepper i teraz ma idealną na to okazję. Powinniśmy się rozejść, ale nie przestaniemy ze sobą rozmawiać, czy spotykać. Po prostu zaczniemy nowe życie.

-Czyli zgadzasz się?

-Tak. I nie mam, co do tego wątpliwości. Udało ci się, Rhodey. To będzie najlepsze dla wszystkich- zgodził się Tony

-I ja też tak uważam- poparła nas Pepper

-Najlepsza decyzja, jaką mogliście podjąć- uśmiechnęła się Victoria

-Zdecydowanie najlepsza- zgodził się ojciec Pepper

-Bardzo dobrze, Rhodey- mama również poparła ten pomysł

Teraz mogliśmy wdrążyć plan w życie, gdy opuszczą szpital. Lekarka uznała, że nie będzie ich długo trzymać i po trzech dniach wysłała do domu.
Spotkaliśmy się w zbrojowni, gdzie powiedzieliśmy, co ze sobą zrobimy. Rano odebrałem pocztę i muszę im powiedzieć, co ze mną będzie.

-Nareszcie koniec kłopotów. W końcu możemy robić to, o czym marzyliśmy. Myśleliście nad tym?

-Na pewnie. Mamy swój dom pól godziny drogi od zbrojowni. Wpadnij do nas zobaczyć, jak my mieszkamy- uśmiechnęła się Pepper, trzymając Tony'ego za rękę

-Cieszę się, ale tak już powinno dawno być. To ja mogę się pochwalić, że dostałem list

-Ha! Rhodey się zakochał!- wykrzyczała ruda

-Chyba faktycznie, bo taki szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Już nie będziesz matkował?

-To Pepper zostanie, ale nie uwierzycie. Dostałem list, potwierdzający, że przyjęli mnie do Akademii Wojskowej

-Gratuluję, stary- uścisnął mi dłoń przyjaciel, ale tę chwilę musiała zepsuć nasza gaduła

-Szybko wymiękniesz i do nas wrócisz- zachichotała

Rzuciłem w nią kluczem francuskim. Wybuchnęliśmy śmiechem we troje. Powinno być więcej takich dni. I chyba już tak będzie, skoro większość naszych wrogów przepadła w zapomnienie. Tylko niepokoi mnie ten Centurion od AIM, ale nie powiem im tego dziś. Nie chcę psuć tego dnia.
Ruda zrobiła odwet i chwyciła za śrubokręt. Przyznaję, że ma cela.

-Tylko na tyle cię stać?- chwyciłem za inny klucz, który trafił ją w głowę

-Osz ty, gremlinie!- krzyknęła, rzucając stosem śrubek różnej grubości

-Pepper, nie zabij go!- zwrócił uwagę Tony, który wybuchnął śmiechem


**Pepper**

Uwielbiałam tak dręczyć Rhodey'go. To mi zawsze sprawiało tyle frajdy i satysfakcji, że zatęsknię za tym. Cieszę się z jego szczęścia. W końcu marzył o Akademii, więc się spełniło. Naszą zabawę przerwał telefon nieznany. Odebrałam, bo pewnie to nic złego.

-Mówi Pepper Potts. Kto dzwoni?

-Tu agentka Hill z SHIELD. Czy będziesz w stanie zjawić się jutro na egzaminie poprawkowym? Wiem o całej sytuacji, ale gdybyś dała radę, to masz okazję sprawdzić się w teście. Jestem pewna, że nie zapomniałaś szkolenia i zdasz bez problemu

-Niestety, ale jutro nie mogę. Muszę jeszcze się leczyć po małej strzelaninie. Za tydzień już będzie idealnie, a poza tym mam inne plany

-Rozumiem cię, więc zjaw się, kiedy wyzdrowiejesz. To zdrowiej i trzymaj się- pożegnała się agentka, rozłączając się

Chłopaki już wyciągnęli uszy, by dowiedzieć się, kto przeszkodził w naszej zabawie. Największą ciekawość zżerała Rhodey'go, który był gotowy do kontynuowania gry.

-Kto dzwonił?

-Agentka Hill. Mam zdawać egzamin jutro, ale jeszcze nie mogę. Rany muszą się porządnie zagoić. No dobra, to my mamy swoje plany. A ty, Tony?

-Będę z tobą, ale myślałem, by ulepszyć Centuriona na lot w kosmos

-Ty jesteś sam, jak ten kosmos. Tak ci przeszkadzam?- rzuciłam się na niego z pretensjami

-Wszyscy mają dość twojego gadania, Pepper- skomentował Rhodey

W powietrzu pojawił się śrubokręt, klucz i inne narzędzia, aż cały stół roboczy był pusty. Rhodey też miał swoją broń i wziął do ręki stos małych pilotów, które pierwszy raz widzę na oczy. Oboje oberwaliśmy w głowę, ale to nas rozbawiło. Tony też się śmiał. Nie mamy już powodów do obaw.

-Kiedyś mi tu zrobić jakiś armagedon. Ja wam to mówię- zwrócił uwagę na bałagan w jego "świątyni"

-Sam to robisz, jak nas nie ma. I naprawdę chcesz opuścić Ziemię? Ostatnio, jak to zrobiłeś, Laser prawie cię zniszczył

-Wiem o tym, ale będzie dobrze. Chcę po prostu odkryć coś nowego, bo wy już wiecie, co będziecie robić, a ja pozostanę wynalazcą. Widziałem naszą przyszłość i jest piękna, dlatego nie popsujmy jej przez niechciane konflikty. ale samo się okaże

Przytuliłam mojego geniusza i szepnęłam mu coś do ucha, co tylko on mógł usłyszeć.

-Kocham cię. Nie zapominaj o tym

-Wiem, Pepper. Ja ciebie też- pocałował mnie w usta, a policzki się zarumieniły

-Gołąbeczki, jak się patrzy

Znowu rzuciłam kluczem i wybuchnęliśmy ponownie śmiechem.

---**----

No to sezon piąty dobiegł końca. Pora na ostatnią część W sieci. W archiwum macie podgląd do moich nowych projektów, które na blogu również się pojawią. Zapraszam i dziękuję tym, którzy pozostali. Paulson i czika :)

Rozdział 75: Ostatni raz z drużyną cz.1 Wyprostować drogę

0 | Skomentuj

Wiedziałem, że to był sen. Raczej prawidłowo powinienem to nazwać nielogicznym koszmarem, bo Katrine żyła i pojawiła się ze zbroją Centuriona. Przyjrzałem mu się uważnie, aż na jednym z ramion dostrzegłem logo AIM. Byłem obserwatorem. Widziałem, jak rozentuzjazmowana Pepper wchodzi do zbrojowni. Podeszła do Centuriona, który stał nieruchomo.

-Dobrze, że Tony się zmienił i wszystko będzie dobrze

Gdy już zmierzała do wyjścia, zbroja przebudziła się, strzelając do niej z unibeamu. Pepper rozpadła się, zmieniając w pył. Potem zjawił się Tony i Centurion agresywnie podleciał do niego, chwytając za koszulkę. Bez skrupułów wyszarpał siłą implant, który rzucił wraz z nim z całej siły o podłogę. Już nie wstał. Później moja rola obserwatora zniknęła. Ta sama postać zajęła się mną, wystrzeliwując pocisk sporego kalibru. Uciekałem, ile miałem sił w nogach bez oglądania się za siebie. To była chwila, gdy już nie mogłem biec dalej. Nogi utknęły w ziemi. Krzyknąłem z bólu i cały świat rozpadł się. Strzał był bezbłędny. Widziałem jeszcze dwie twarze przed ciemnością.

-To wasze przeznaczenie. Święta trójca musi umrzeć- zaśmiała się Katrine

-Misja wykonana, Zawiązano Alfę i Omegę- odezwał się robotyczny głos, co wskazywał na to, że Android pozbawił wszystkich życia

-Nie!- krzyknąłem, rozpadając się na małe elementy

-Każdy musi kiedyś umrzeć. Na was już pora- znowu zaśmiała się złowrogo

Upadałem do nicości w nieskończoność, aż się obudziłem. Byłem zlany potem, a mój oddech przyspieszył. Chciałem oddychać spokojnie, ale coś mi nie pasowało. Nerwowo rozejrzałem się po sali i Tony'ego tam nie było. Victoria też zniknęła.

-Co się dzieje?!- krzyknąłem przerażony

Usiadłem na kanapie, a obok mnie była mama. To nie był sen. Tylko skąd ona się tu wzięła? Powinna być w domu. Kto do niej zadzwonił? Pepper? Niemożliwe.

-Rhodey, co się dzieje? Śnił ci się koszmar?

-Mamo, to było okropne- przytuliłem się do niej, bo odczułem potworne przerażenie, które nigdy w życiu mnie nie dotknęło

-Już dobrze. Jestem tu. Uspokój się. To był tylko zły sen. Potrzebujesz jakiś leków? Może wezwę kogoś?

-Nie potrzebuję leków. Dam radę- oddech w końcu był spokojny

Mama patrzyła na mnie, jakbym czegoś był winien, ale to nieprawda. Odkąd Tony tu leży, ja nic nie robiłem. Sny mają swoje znaczenie. Mamy zginąć. Przeznaczenie? Katrine nie żyje, ale jakaś nowa postać ma nam zaszkodzić. Została jeszcze sprawa Mallena, który nadal był nieuchwytny. Co robić?

-Powinieneś wrócić do domu. Dlatego tu przyszłam. Wiem, że martwisz się o Tony'ego, ale musisz odpocząć

-Mamo, ale ja się czuję dobrze. Jadłem coś i długo spałem. Jestem w stanie tu być, a poza tym to mój przyjaciel, którego traktuję, jak brata. Nie zostawię go samego- stanowczo zaprzeczyłem




Rhodey pewnie się przerazi, że Tony'ego nie ma, ale z operacją nie mogłam zwlekać. To było konieczne. Nie mogę pozwolić, by dalej cierpiał, gdy leki nie pomagają w walce z bólem. Musiałam zdjąć implant, by sprawdzić, co się dzieje wewnątrz ciała. Dyrektor, czyli też chirurg, znalazł winowajcę ciągłego bólu w klatce piersiowej.

-To wada implantu. Przyznaj się, czy nie piłaś ostatnio alkoholu?- spytał pół żartem, pół serio

-Bez przesady. Nigdy nie miałam alkoholu w rękach, oprócz lampki wina

-Gdybyś zauważyła, to możliwe, że przez pośpiech nie podłączyłaś odpowiednio mechanizmu, by serce mogło wspomagać. Widzisz?-  wskazał na przewód, który był odłączony

-Faktycznie. To mój błąd. Ostatnio robiłam w pośpiechu, jak Katrine chciała go zabić. Proszę, pomóż mi naprawić

-Rozumiem, Victorio. I z chęcią ci pomogę. Każdemu zdarza się popełnić błąd. Wystarczy jedynie podłączyć implant do każdego z przewodów i będzie dobrze

Kiwnęłam głową, biorąc się do pracy. Ostrożnie włożyłam implant na miejsce, podłączając do każdego elementu. Z pomocą chirurga udało się. Dla pewności sprawdziłam, jak bije jego serce. Słaby puls. Niedobrze.

-Cholera. Coś tu nie pasuje- zaczęłam bać się, że źle coś zrobiłam

-Bez obaw, Victorio. Podaj jedną dawkę kardiofryny dożylnie- poprosił na spokojnie

-Już- wstrzyknęłam substancję do krwiobiegu, ale nadal wyczuwałam słaby puls

-Cierpliwości. Tylko spokojnie

Po kilku sekundach, kardiofryna przywróciła puls do normy. Odetchnęłam z ulgą. Najgorsze za nami.

-Dziękuję za pomoc, dyrektorze. Gdyby nie pan, nie wiem, co by z nim było- uścisnęłam mu dłoń

-Nie ma za co. Pomogę ci, jak tylko mogę. Wiem, że ci jest ciężko. Najpierw nagła śmierć Yinsena, potem ginie Rachele i cała cybermedycyna leży w twoich rękach

-To jest trudne. Nie wiem, czy dam dalej radę- zaczęłam się martwić nad przyszłością

-Musisz. Bez ciebie ten chłopak nie przeżyłby kolejnego dnia. Dziś zasługujesz na odpoczynek. Mogę się nim zająć, a ty zdrzemnij się w końcu- nalegał

-Nie bardzo mogę. Nie dziś, ale dziękuję

Zabraliśmy Tony'ego do sali pooperacyjnej, gdzie wróci do pełnego zdrowia. Może nie tak pełnego, bo nikt nie naprawi jego serca. Będzie musiał z tym żyć dalej.
 Kiedy podpięłam go do kardiomonitora i kroplówki, poszłam do Rhodey'go. Powinien wiedzieć, że jego przyjaciel został przeniesiony do innej sali. Bardzo się o niego martwi. Traktuje, jak brata, którego trzeba niańczyć. W sumie tak powinno być. Ktoś powinien go pilnować, ale raczej to już rola jego żony, co zrobiłaby wszystko dla zapewnienia mu bezpieczeństwa. Oni są dla siebie rodziną. Dźwigają ciężar odpowiedzialności za życie wielu ludzi i ryzykują własne, by utrzymać pokój.



Mama nalegała na powrót, ale ja nie mogłem go tak po prostu zostawić. Pepper na pewno nie zostawiłaby Tony'ego. No właśnie. Powinienem zobaczyć, co z rudą. Zobaczyć, co się z nią dzieje. Ostatnio widziałem, jak zakrwawiona leży obok Katrine. Jestem pewny, że Pepper żyje. To silna dziewczyna. W końcu, to ją łączy z geniuszem. Geniuszem bez rozumu.
Przestałem się zastanawiać po wejściu lekarki.

-Victorio, gdzie jest Tony?- zerwałem się z kanapy i podbiegłem do niej

-Nic mu nie jest, oprócz serca, ale za kilka dni go wypiszę. Już wszystko jest dobrze. Leży na sali pooperacyjnej. A jak z tobą?

-Dobrze. Odpoczywałem i nabrałem sił, a mama chce mnie zabrać do domu- popatrzyłem na nią surowym wzrokiem

-Do tego mieszać się nie będę, Rhodey- zaśmiała się lekarka

-A co się dzieje z Pepper?

-Jest na tej samej sali. Zaprowadzę cię- uśmiechnęła się i poszła do wskazanego pomieszczenia

Dobrze im się złożyło, bo są w tym samym pomieszczeniu. Chociaż ja nie będę musiał skakać po całym szpitalu. To zabawne, bo szybko otrząsnąłem się z koszmaru. W niecałe pięć minut znaleźliśmy się w sali, gdzie leżała Pepper i Tony. Oboje byli przytomni. Można powiedzieć, że pełni życia. I taka zawsze była nasza trójca. Zawsze chcieliśmy żyć.

-Jak miło znowu was widzieć. Już lepiej się czujecie?- cieszyłem, że uśmiechali się, a ból im zbytnio nie doskwierał

-Rewelacyjnie. Ja to już powinnam dawno stąd uciekać, ale nie sama- spojrzała na Tony'ego chytrym uśmieszkiem

-Nawet o tym nie myślcie- wtrąciły się Victoria wraz z mamą

Cała nasza trójka wybuchła śmiechem. Jednak musieliśmy w końcu wrócić do rozmowy w sprawie rezygnacji. Chyba nadszedł czas na decyzję.

-Wiecie, że i tak musimy wrócić do naszej ostatniej rozmowy. Dalej trzymacie się tego zdania?

-Kocham Rescue i latanie. Nie zrezygnuję- odparła zdecydowanie ruda

-Nie bardzo wiem, co zrobić, ale po ostatnich wydarzeniach mam dylemat. Martwię się o was i starcie z Katrine, to pokazało najlepiej. Mogła was zabić. Pepper zatruwała i katowała. Zbuntowała zbroję, by zranić Rhodey'go, a mnie miała na celowniku

-Czyli dalej myślisz, by zrezygnować? Pomyśl o tym, ile dobrego robimy. Ratujemy ludzi. To nasza misja- spytałem go, dając mu do myślenia

-Pomyślcie też, jaki świat się stał dzięki wam. Odnieśliście wiele zwycięstw i pozwoliliście spać ludziom spokojnie z myślą, że ktoś nad nimi czuwa. Jesteście, jak anioły stróże. Jednak decyzja należy do was- dodała Victoria

-Pora na decyzję. Głosujemy wszyscy, więc wy też macie głos- odezwał się Tony, który bez większego problemu zgodził się na głosowanie

Musieliśmy pomyśleć nad tym, jakie skutki będą, jeśli naprawdę zrezygnujemy. Ludzie nam tego nie wybaczą.

Rozdział 74: To musi być ostatni raz

0 | Skomentuj

Takiego dnia jeszcze nie miałam w swoim życiu, że dochodzi do ostrej strzelaniny. Przez drzwi od sali, widziałam, jak zabierają Pepper na operację. Wszystkie te draśnięcia na brzuchu były bardziej widoczne, skąd sączyła się krew. Została postrzelona przez tę samą osobę, co chciała zabić Tony'ego. Rhodey wszedł na OIOM, gdy sprawdziłam odczyty z kardiomonitora.

-Rhodey, co tam się działo?- liczyłam, że mi to wyjaśni

-Katrine nie żyje. Ona to... zrobiła- odpowiedział, drżącym głosem

-Czyli Pepper ją...- już nie kończyłam, bo wiedział sam, co się wydarzyło

-A co z Tony'm?

-Śpi. Musi odpoczywać, bo przez porażenie prądem jego stan jest poważny

Rhodey wyglądał na zmęczonego. Ledwo trzymał się na nogach. Powinnam już to wcześniej zrobić. Powinnam znaleźć kogoś do pomocy z personelu.

-Dobrze się czujesz, Rhodey?- spytałam, martwiąc się

-To nic takiego- ledwo to powiedział, a jego oczy się zamknęły i zemdlał

-Wiedziałam, że tak będzie- wzięłam go z podłogi i położyłam na kanapie w moim gabinecie

Przykryłam go kocem i zrobiłam dla niego kanapki do jedzenia, żeby mógł mieć siły. Pewnie ostatnio nic nie jadł. Stąd te zasłabnięcie. Tak się martwi o Tony'ego, ale o siebie nie zadba.
Po czterech godzinach, Rhodey się obudził.

-Zawsze ty pilnujesz wszystkich i jesteś najrozważniejszy z całej trójki, a sam siebie zaniedbałeś. Powinieneś coś zjeść- podałam mu talerz z pieczywem

Usiadł i zaczął przegryzać przekąski. Było widać, że dawno nic nie miał w ustach. Jadł z wielkim apetytem. Twarz nie była tak blada, jak wcześniej, a zmieniła się na żywszy kolor. Dobrze, że mu się poprawiło.

-Dziękuję. A coś mnie minęło? Długo spałem?

-Nie całkiem. Jeszcze nie wiem, co z Pepper, bo muszę was obserwować. Jak dodzwonię się do mojej znajomej lekarki, zastąpi cię i nie będziesz olewać snu

-I tak powinienem tu być. To moja wina, że Tony tu trafił. Mogłem go nie zostawiać samego i...

-Każdy popełnia błędy, ale nie mogłeś tego przewidzieć. Zrób sobie kawy i odpocznij. Ja zajmę się Tony'm i zdobędę informacje o stanie Pepper

Dla pewności znów sprawdziłam odczyty funkcji życiowych. Wyglądał, jakby spał, ale czułam, że coś nie gra. Sprawdziłam jego bransoletkę. Nie naładował się. Musiałam podłączyć implant do ładowania, licząc na poprawę. Serce biło bardzo słabo. Nie wiem, czy nie obejdzie się bez operacji. Mogłam wcześniej to sprawdzić.



Obudziło mnie oślepiające światło. Przy łóżku siedział mój tata. Co on tu robi? Skąd wiedział, że tu będę? I czemu leżę w jakiejś sali szpitalnej? Tyle pytań. Zero odpowiedzi.

-Tatku, co ja tu robię?

-Bobbie mi powiedziała, że po raz kolejny masz na koncie morderstwo. I znowu ze strony Ducha. Ty chyba lubisz mieć kłopoty, Patricio?

-Ale to nie tak. Musiałam coś zrobić. I mnie trafiło, tak?- poczułam, że na brzuchu miałam jakiś duży plaster

-Tak, to prawda. Dobrze, że już po wszystkim, ale znowu jesteś w szpitalu. Lubisz to miejsce?- uśmiechnął się

-Nie! Tego nie planowałam!- zaprzeczyłam stanowczo

Gdy powiedziałam coś o planach, pękło moje serce. Mieliśmy z Tony'm żyć razem bez żadnych problemów, a rozmowa o rezygnacji z bohaterowania musi być znowu przeprowadzona.

-Córciu, co się dzieje? Coś cię boli?

-To żal, ale i szczęście- uroniłam łzy z oczu

-Wszystko będzie dobrze- przytulił mnie delikatnie i próbował odgonić wszelkie zmartwienia

-Teraz pewnie tak. Katrine już nie ma. Nie ma już blisko śmierci. Ona się oddaliła wraz z nią- poczułam, że w końcu plany nie zostaną zniszczone i to była ogromna ulga

Miałam wielką ochotę znów zobaczyć się z Tony'm i powiedzieć mu o tym, co zrobiłam. Czy warto chwalić się czyjąś śmiercią? Ona nie była zwykła. Ten czyn był konieczny do rozpoczęcia nowego życia

-A wiadomo, czy coś się zmieniło z Tony'm?

-Nie mam pojęcia, ale wyzdrowieje. Bądź dobrej myśli

-Tylko, że on cierpi na amnezję. Co, jeśli zapomni o wszystkim?- pojawiło się najgorsze zmartwienie

-Nie myśl o tym. Pomyśl, ile będzie spokoju po jej śmierci. Oczywiście, ja nie pochlebiam zabijania, ale przy takich zabójczyniach robię wyjątek. Jednak nie rób tego więcej. Nie chcę, żebyś stała się, jak ona.

-Obiecuję ci, że to był ostatni raz. Sprawę z Duchem nie wywęszyli i nie pozwolę, by o Katrine się dowiedzieli

To nie była zbytnio szczera obietnica. Przecież nie wiem, czy będzie ktoś gorszy od Katrine. To nie rozwiązuje problemów. Trzeba pogadać z całą drużyną o planach. Nadal uważałam, że rezygnacja to zły pomysł, ale Rhodey totalnie się załamał. Tony pewnie pozostanie przy tym, więc przegłosowane.

-Katrine już nie ma. Czy to naprawdę koniec? Nie ma żadnych wrogów?

-W sumie, to Bobbie mówiła o jakimś Androidzie. Centurion 2.0

- A co z nią i z tym jej mężem?

-Układają sobie życie na nowo w Nowym Jorku

-Też będę musiała to zrobić dla lepszej przyszłości



Godzinę później odłączyłam implant od ładowania. Nastąpiła niewielka poprawa, a Rhodey ogarnął się i był pełen energii. No jeszcze nie, aż tak pełny. Tony ponownie się obudził. Jednak dalej cierpiał przez ból. Leki nie pomagają. Co robić? Muszę skontaktować się z Rachele. Niestety nie odbierała połączeń. Jednak ktoś próbował się do mnie dodzwonić. Numer nieznany. Postanowiłam odebrać.

-Mówi Victoria Bernes. Czy coś się stało?

-Rachele Grant nie żyje. Przykro mi, że nie będzie ci mogła pomóc. Znajdę kogoś jako wsparcie. Naprawdę mi przykro

-Dyrektorze, skąd takie informacje?- rozpoznałam go po głosie i o dziwo nie miałam w kontaktach

-Monitoring, a potwierdziłem zgon, gdy przyszedłem sprawdzić

-Czy sala operacyjna jest wolna?

-Tak. Niedawno skończyła się operacja postrzelonej dziewczyny. Bardzo silna. Już się wybudziła

Widać, że sam dyrektor przeprowadzał ten długi zabieg. Zawsze był niezastąpionym chirurgiem. Ale śmierć Rachele? To nie mieści się w głowie. To musiała być ta Katrine. Pepper wyzdrowieje, ale z Tony'm dalej sytuacja była skomplikowana.

-A czemu pytasz?

-Możliwe, że będzie mi potrzebna. Czy może pan przyjść na OIOM? Potrzebuję konsultacji, bo nie potrafię znaleźć przyczyny amnezji i silnego bólu w klatce piersiowej

-W porządku, Victorio. Zaraz przyjdę. Zajmujesz się Tony'm Starkiem?

-Zgadza się, dlatego to ważne. Będę czekać- rozłączyłam się

Powstrzymywałam się od łez, ale śmierć mojej najbliższej przyjaciółki nie była mi obojętna. Rhodey znowu położył się do snu. Niech odpoczywa, bo tego teraz potrzebuje jego organizm po wyczerpującym czuwaniu przy łóżku przyjaciela. Podałam dożylnie mocniejszą dawkę zabijaczy bólu. Tony był ospały i trudno mu się oddychało. Dałam maskę tlenową, by ułatwić to zadanie.

-Jak się czujesz? Lepiej?

-Niezbyt... Naprawdę mi przykro... Słyszałem rozmowę. Gdyby Rhodey... mnie tu nie zabrał...  nie zginęłaby- odparł z trudem

-To chyba nie unikniesz operacji, skoro dalej odczuwasz ból. A pamięć się poprawiła?

-Pamiętam... wszystko- spojrzał na mnie z oczami pełnego przerażenia

Amnezja zniknęła, ale ból dalej odczuwał, który wciąż był silny. Nie wiem, jak długo to zniesie. W sali zjawił się dyrektor szpitala. Może on mi pomoże znaleźć sposób na pozbycie się jego piekła? Przywitałam się z nim, a Tony znowu zasnął. Chirurg sprawdzał wszelkie parametry wraz z wynikami i obecnym stanem chłopaka. Nie wyglądał, jakby chciał przekazać coś dobrego. Może to ma być coś złego? Mam nadzieję, że się mylę.

-Przygotuj go do operacji. Niestety nie uniknie tego. To konieczne,Victorio- wywnioskował 

Rozdział 73: Tu nie ma granic

0 | Skomentuj

Katrine nie poddawała się i atakowała sztyletami. Głównie nimi rzucała w moją stronę, ale szybko je zauważyłam, robiąc ostrożny unik. Wyjęłam swoje palki i zaczęłam tłuc ją po rękach. W jednej chwili dotknęła maski, zmieniając twarz na mnie. Musiałam walczyć z samą sobą. Jeszcze z takim czymś nie miałam do czynienia.
Wzięłam się w garść i dalej atakowałam pałkami po jej ciele. Niczego nie unikała, tylko stała się niewidzialna. Gdy straciłam ją z oczu, uważnie rozejrzałam się we wszystkie strony.

-Tchórzysz, Katrine? Pokaż się!

-Ja się nie ukrywam, Bobbie. To, czego nie widzisz, może cię zranić- śmiała się i rzuciła maskę na ziemię

Zrobiła salto w powietrzu, przejeżdżając sztyletem po mojej ręce. Z rany sączyła się krew, ale to mnie nie obchodziło. W końcu walczyłam z jej prawdziwym ciałem. Widziałam, że brakowało Katrine ostrej broni, więc sięgnęła po pistolet. Jedną kulkę wystrzeliła w moją stronę, jednak zdołałam przeturlać się, by uniknąć pocisku. W powietrzu zabłysła strzała. Nie wierzę.

-Co ty sobie wyobrażasz?!- krzyknęłam na Clinta

-No proszę, proszę. Parka w komplecie- zaśmiała się złowrogo, strzelając w Hawkeye'a

Clint był bardzo szybki. Zdołał zrobić unik w tym samym czasie, wystrzeliwując strzałą paraliżującą. Katrine upadła.

-To twój koniec, Katrine. Już nic nikomu nie zrobisz

-Żałosne... Wierzysz w to? A tak swoją drogą, zniszcz hologram. Wiadomość unieważniona

-To był szantaż?- próbowałam zgadnąć

-Pomoże ci to w czymś?- uśmiechnęła się, jakby coś planowała

Clint już znał ten wyraz twarzy. Był w gotowości strzelić w nią innymi strzałami. gdy już naciągnął cięciwę, Katrine przeniknęła przez dach. Znowu była w środku budynku.

-Nie!- krzyknęłam i pobiegłam schodami do szpitala

Mąż biegł za mną. Jeszcze mu mało? Chyba musimy sobie coś wyjaśnić. Nie wierzę, że to mówię.

-Co ty sobie myślałeś? Śledziłeś mnie?

-Wiedziałem, że nie odpuścisz i nie przemyślisz planu. Działasz na własne ryzyko, Barbaro. Nie mogę ci na to pozwolić!

-Nie bądź moją niańką! Sama potrafię o siebie zadbać!

Miałam biec dalej, ale on chwycił mnie za ramię i zatrzymał.

-Opamiętaj się! Ona jest niebezpieczna! Muszę ci pomóc to zakończyć!- nalegał

-Czyli planujesz ją zabić? Chcesz mieć SHIELD na karku?



Pepper wyszła z sali zalana w łzach. Była czymś bardzo zmartwiona, bo nie odezwała się do mnie ani jednym słowem. Znowu myślałem nad tym, by zrezygnować. Wystarczy było zostać z nim, a kolacja by poczekała. Mogłem temu zapobiec.
Chwilę ciszy przerwała ruda. W końcu odważyła się coś powiedzieć.

-Rhodey, mogłam go skrzywdzić. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że bardzo cierpi?- czuła do mnie żal

-Tak naprawdę, to nie widziałem tego za bardzo, ale martwi mnie ta jego niewiedza- przyznałem, że coś mnie trapi

-Żeby tylko wyzdrowiał, bo inaczej zabiję Katrine!- wycedziła przez zęby całą złość

-Pepper, nie myśl o tym. Bobbie się z nią rozprawi legalnie bez konieczności pakowania jej kulki w łeb-  chciałem odbiec ją od tego zamiaru

Kiedy mi miała coś powiedzieć, na korytarzu pojawiła się Bobbie z kimś jeszcze. Nie wyglądali na zachwyconych, jednak ona odetchnęła z ulgą. Pewnie chodzi o Katrine.

-Widzieliście ją?

-Nie ma jej tu. A szukacie Katrine?

-Wróciła do szpitala. Nie wiem, co planuje, ale trzeba być czujnym- odezwał się mężczyzna z łukiem

-Bobbie?- zwróciła się Pepper do niej, wskazując swym spojrzeniem na łucznika

- A no tak. To jest mój mąż. Clint Barton znany też jako Hawkeye

Przedstawiła partnera i oboje usiedli przy sali, strzegąc, by nikt niepożądany nie wszedł na OIOM. Oboje byli świetnie zgrani. Pewnie oboje pracowali z SHIELD.
Niespodziewanie pojawiła się jakaś lekarka i to nie była Victoria. Była plakietka z imieniem i nazwiskiem. Mockingbird zwróciła na nią uwagę wraz z twarzą kobiety. To było dziwne. Nie wiedzieć, z kim ma się do czynienia.

-Rachele Grant. Zgadza się?- spojrzała znowu tym podejrzliwym wzrokiem

-A nie widzisz? To przecież ja! Co to za głupie pytanie? Victoria wezwała mnie na pomoc, więc jestem

-Nie bardzo przemyślałaś swoją przemianę, Ghost. Wiem, że prawdziwa Rachele została uduszona

-To chyba musiało ci się przewidzieć

Nie rozumiałem nic, co Bobbie chciała zdziałać. Katrine mogła kogoś zabić? Jej mąż chwycił za łuk, wymierzając w nią strzałą. Agentka była pierwsza i potraktowała jej twarz prądem. I to pozwoliło na demaskację zabójczyni. Teraz stało prawdziwe oblicze Katrine Ghost.

-Chyba nie sądziłaś, że dam się na to nabrać? Już ja znam te twoje niewinne sztuczki. Chyba cię to nie nudzi?- wymierzyła do niej z pistoletu

-No i masz mnie! Nie uda wam się ochraniać Starka w nieskończoność. On odejdzie i nie będzie znać czasu, gdy to się stanie. Powinniście się martwić o siebie- zaśmiała się złowrogo

-Za dużo gadasz!- odezwała się Pepper, jakby prosiła o kłopoty


Wiedziałam, że to zadziała. W gorszym wypadku, uszkodziłabym czyjąś twarz, lecz byłam przekonana, że to Katrine. Wzrokowo pamiętałam nagranie z łazienki. Rhodey z Pepper byli rozkojarzeni, ale gwałtownie wstali na widok zabójczyni. Pepper rzuciła się na nią i w oczach miała wszczepioną nienawiść z chęcią zemsty.

-Zabiłam twojego ojca i z tobą zrobię to samo!- wyrwała mi z ręki broń i zaczęła strzelać

Katrine rzuciła się do ucieczki, a cały personel był przerażony odgłosami strzelaniny. Nawet lekarka wybiegła wystraszona z OIOMu.

-Co tu się wyprawia?- spytała zdenerwowana

-Pepper wymierza sprawiedliwość- westchnął Rhodey

-Że co robi?!- krzyknęła z niedowierzaniem

-Chce zabić Katrine!- powiedziałam jej

Mogłam przewidzieć, że zabierze mi broń. Niestety była naładowana w pełni. Niestety, bo Pepper może skrzywdzić niechcący przez pałanie gniewem. Wiem, jakie to dla niej trudne, ale w taki sposób narobi więcej szkody, niż czegoś dobrego.
Pobiegliśmy we trójkę za nią, ale lekarka musiała pozostać w sali. Znowu usłyszeliśmy strzały.

-Żeby nie zrobiła nikomu krzywdy- błagałam

-To chyba niemożliwe- Rhodey nie potrafił pocieszyć

-Jeszcze zdołamy temu zapobiec- dodał optymizmu Clint, który biegł za nami

Znowu nastąpił dźwięk strzelania, ale tym razem z krzykiem Pepper. Gdy dobiegliśmy na miejsce walki, obie były ranne. To były jednocześnie strzały w tym samym czasie. Rhodey zakrył usta z przerażenia. Pobiegliśmy do nich bliżej i Clint wymierzył strzałę paraliżującą w Katrine. Ranę miała umiejscowioną w pobliżu klatki piersiowej, zaś Pepper została ranna w brzuch.

-Potrzebujemy lekarza!- krzyknął Rhodey, patrząc na ledwo przytomną rudą

-Rhodey... musiałam to zrobić

-Wiem o tym. Będzie dobrze, a SHIELD się o tym nie dowie- chwycił ją za rękę

Czekaliśmy na pomoc, która po pięciu minutach nadeszła. Chcieli też zająć się Katrine. ale im na to nie pozwoliłam.

-Nie zasługuje na drugie życie. To morderczyni. Zabiła jedną z waszych lekarek

-Mimo wszystko, to człowiek- wyjaśnił sanitariusz

-To nie człowiek! To potwór!- krzyknął, zaciskając szczękę Rhodey

Wzięłam ciało Katrine ze szpitala. "Pożyczyłam" auto, by zatopić zwłoki w rzece. Wraz z maską wrzuciłam jej ciało. Clint tylko patrzył, co robię. Dopiero później odezwał się jakimś słowem.

-To koniec, Barbaro. Będą mogli żyć w spokoju

-Nie do końca, ale masz rację.Nadszedł długo wyczekiwany spokój

© Mrs Black | WS X X X