Rozdział 69: Spotkanie ze Śmiercią

0 | Skomentuj


Szósty... siódmy... ósmy. To były już kolejne uderzenia z defibrylatora, które nadal nie zmieniły niczego. Krzyk Pepper był bardzo donośny, że przy zamkniętych drzwiach OIOMu, jej obecność była odczuwalna.

-Rhodey, wstrzyknij mu adrenalinę dożylnie! Teraz!

-Już!- wprowadziłem substancję do krwiobiegu

Victoria zaprzestała wszelkich działań, wpatrując się w kardiomonitor, jak z poziomej linii podskoczyły naturalne fale. Odetchnąłem z ulgą, ale dalej przeżywałem roztrzęsienie przez to, jak musiałem patrzeć na umierającego Tony'ego. Stan krytyczny znikł, ale dalej musiał przebywać na intensywnej terapii. Za szybą widziałem Pepper, która wtulona w moją mamę, próbowała się uspokoić.

-Już dobrze, Rhodey. Sytuacja opanowana. Jak się czujesz?

-Nie wiem... jak to opisać- ręce zaczęły drżeć nieopanowane

-Usiądź w moim gabinecie i napij się kawy. To ci pomoże. No i dziękuję, że znowu mi pomogłeś. Teraz tylko czekać, aż się wybudzi. Wszystko się ułoży. Zobaczysz. Jednak na razie zasługujesz na chwilę wytchnienia- doradziła mi, dziękując za pomoc

-Oby tak było

-Hej! Głowa do góry. Pójdę przekazać dobre wieści- uśmiechnęła się, dając potrzebną nadzieję do cierpliwości

Zrobiłem, co mi powiedziała i zaparzyłem sobie po kubku gorącego espresso. Kilka łyków spowodowało, że nieco opanowałem swoje nerwy. Pepper płakała ze szczęścia, ale dalej widziałem obecny strach.
Wyszedłem na chwilę do rudej, by zobaczyć, co się z nią dzieje.

-Trzymasz się?- spytałem, widząc jej zapłakaną twarz z prawie zapuchniętymi oczami

-Próbuję, ale muszę. Dobrze wiesz, że...

-Tak, Pepper. To jest dla nas trudne, ale będzie dobrze. Niebawem znowu go zobaczymy. Wszystko leży w naszych rękach, a on sam musi chcieć walczyć o życie

-Może faktycznie... powinniśmy zrezygnować?- zaczęła się znowu denerwować, przypominając sobie ostatnią rozmowę

-Nie możemy. Jesteśmy ludziom potrzebni, bo niesiemy im pomoc, a oni potrzebują bohaterów

Pepper znowu się rozpłakała, ale chciała ukryć twarz, chowając wzrok przede mną. Nie potrafiła wytrzymać.

-Pepper, spokojnie. Tony wyjdzie z tego. Zawsze wychodzi i teraz też tak będzie- pocieszyłem ją i pozwoliłem się jej przytulić

-Musimy ją zniszczyć. Nie możemy... dopuścić do kolejnej tragedii- przejęła się

-Nie pozwolę mu umrzeć. Odpocznij i wróć do domu

-Nie, nie... mogę. Muszę być przy nim




Czego ona od nas chce? My też jej zagrażamy? A może tylko ja stanowię problem? Jedno jest pewne, że to nie AIM. Nikt się nie odzywał i wznowiły się ataki w budynek. Kolejne pociski zniszczyły ścianę.

-To nie ma sensu. Wiem, że to ty, Katrine. Pokaż się!

-Jej tu nie ma! Wyjedźcie z miasta i nie wracajcie!

-Słucham?- odezwał się Clint zaskoczony

-Panna Ghost uznała, że stanowicie zagrożenie i macie wyjechać, jak najdalej stąd

-Zgoda. Zrobimy to

Nie poznawałam mojego męża. On nigdy się dobrowolnie nie poddał. Coś w nim musiało się zmienić po wydarzeniach z inwazji. W sumie, to nie tylko on. Ja też stałam się inna. Ta ostrożność i trzymanie przy sobie noży. Psychiczna pamiątka po jego odejściu.

-Clint, ty na poważnie?- zdziwiło mnie jego zachowanie

-Nie chcę, by stała ci się krzywda. Nie chcę, byś znowu przepadła bez śladu, jak ja wtedy- przytulił mnie, a ja miałam ochotę się rozpłakać

Android od nas odszedł, gdy udaliśmy się po kryjomu do innego wyjścia z budynku. Musimy rozdzielić się w dwie różne strony. To będzie trudne. Nie wiem, jak to przeżyję.

-Barbaro, to tylko tymczasowe. Dasz radę. Nie myśl, że żegnam się z tobą na zawsze, ale dla twojego dobra usunę się w cień- zakomunikował, potrząsając mną lekko

-Nie chcę cię stracić- przytuliłam go mocno i uwolniłam łzy

-Cii... już dobrze. Nie będę za daleko. Musisz pomóc Pepper z Katrine. Stanowi wielkie niebezpieczeństwo i jesteś zmuszona, żeby tu zostać. Wyjadę do Chicago, a ty zostajesz w Nowym Jorku. Będzie dobrze- odwzajemnił gest, pocieszając, jak tylko się dało

-Będę tęsknić- wyrzuciłam z siebie

-Ja też

Nasze drogi się rozeszły. Clint pojechał w lewo, a ja w prawo do szpitala. Wzięliśmy nasze motory i odjechaliśmy. Jedna z przeczuć mi mówiła, że Katrine tam jest. Ona też się boi. Nas.
Niewiele mi zajęło dotarcie na miejsce. Od razu, gdy znalazłam się przed budynkiem, zadzwoniłam do Rhodey'go.

-Witaj, Rhodey. Mówi Bobbie. Przyjechałam, żeby wam pomóc. Powiedz mi, gdzie jesteś?

-Na OIOMie. Prosto i na prawo- skierował

-Dzięki- podziękowałam i rozłączyłam się

Rhodey pomógł mi w odnalezieniu odpowiedniej sali. Intensywna terapia? To bardzo niedobrze. Mam nadzieję, że Katrine tu nie ma. Może mieć maskę i to narobi kłopotów. Kilka minut później natrafiłam na OIOM. Pepper była bardzo roztrzęsiona.

-Aż tak źle? Rhodey, co się dzieje?

-Tony walczy, ale dalej jest z nim kiepsko. Zajmiesz się Pepper, bo mnie nie słucha?- odparł, prosząc o opiekę nad rudą



Bobbie została z Pepper, a ja wróciłem do sali. Nie mogłem wrócić do domu, bo moja pomoc była nadal skuteczna i potrzebna. Victoria sprawdziła odczyty na kardiomonitorze i na razie nic nie wskazywało, że Tony się obudzi. To mnie martwiło najbardziej. Musiałem wziąć się w garść.

-Co z Pepper?- spytała, dalej patrząc w ten sam obiekt zainteresowania

-Bobbie się nią zajęła. Może ona ją nakłoni do powrotu do domu?

-Widzę, że dalej się martwisz, a nie powinieneś. Właśnie sprawdzam ostatnie wyniki i uległy znacznej poprawie. Trochę czasu jeszcze mu zajmie pobudka z drzemki- przekazała mi dobre wieści

-To dobrze... ale nie jest bezpieczny. Ta sama osoba, co go... chciała skrzywdzić i sprowadzić na... tamten świat, może zaatakować znowu-  stres się pogłębiał, aż głos zadrżał

-Czyli to cię dręczy? Posłuchaj mnie, Rhodey. Mamy tu ochronę i nikt niepożądany nie przedostanie się do szpitala, a poza tym znam Bobbie jako świetną agentkę. Jest w stanie obronić z każdych stron

Victoria opowiedziała mi, jak Duch chciał skrzywdzić jej rodzinę, ale Bobbie się zjawiła i uratowała ich. Teraz to mamy do czynienia z jego córką i ma większy tupet do zabijania. Dobrze, że ona się zjawiła. Kolejny raz dowiaduję się, jaką jest bohaterką.
Przed salą nie było Pepper i Bobbie. Widocznie ruda się jej posłuchała i wróciła do siebie. Powinna odpocząć.

-Gdyby nie ona, straciłabym wszystkich, na których mi zależy. Teraz muszę spełnić wolę Ho i dbać o Tony'ego, by dalej żył

-Czyli ty też wiesz o tym, że długo nie pożyje? Katrine też to zasugerowała

-No i to jest prawda. Przykro mi, Rhodey. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że boję się, co zrobimy, jak zabraknie adrenaliny. Zapasy zaczynają się kończyć przez ostatni atak

Na OIOM weszła Bobbie. Tak szybko wróciła? Trochę dziwne, a nawet bardzo dziwne. Poszedłem sprawdzić, czy to naprawdę ona.

-Kim jesteś?- spytałem, przyciskając ją do ściany

-Rhodey, nie wygłupiaj się. Bobbie Morse, pamiętasz? Odwiozłam Pepper, ale muszę ci pomóc z chronieniem Tony'ego. Wiem, że Katrine może wrócić i chcę go ocalić przed nią

-Bobbie, przepraszam- puściłem ją wolno

-W porządku. Rozumiem cię. Jest niebezpieczna i może mieć maskę, dlatego dobrze zareagowałeś. A co z nim?- wybaczyła, rozumiejąc moje zachowanie

-Dalej nieprzytomny, ale Victoria mówiła, że stan się poprawił. Bobbie, gdybym był...- dalej byłem zmartwiony

-Cofnąć czas? To strata dnia. Zostanę tu z tobą i przypilnuję, by ta flądra nie wpełzła do środka- przyznała i obiecała, że będzie pilnowała wejścia do sali

Dobrze, że mam jej wsparcie. Możemy wiele zdziałać. Tylko niech Tony się obudzi.

Rozdział 68: Niekończący się koszmar

0 | Skomentuj


Próbowałam sobie uświadomić, że obok mnie leżał Clint, który dalej był moim mężem.Uśmiechnęłam się, patrząc na niego, jak uroczo spał i mruczał coś pod nosem.

-Avengersi, do boju

Żeby go nie zbudzić, po cichu wstałam z łóżka. Promienie przebijały się przez okno i to nie zbudziło Clinta. Dalej spał. Poszłam wziąć kąpiel.
Gdy skończyłam poranny rytuał, odezwał się telefon, który jako jedyny zbudził go ze snu. Niestety, to było do mnie.

-Kto dzwoni?- spytałam, spłukując z ciała resztki piany

-Pepper Potts. Odebrać?

-Zaraz odbiorę. Przepraszam, że go nie wyciszyłam

-Nie szkodzi. Nie mogę leżeć ciągle, jak leń w łóżku. A właśnie, podobała ci się wczorajsza noc?- spytał, spoglądając przez małe okienko od łazienki, skąd dalej był słyszalny dźwięk prysznica

-Było cudownie, Clint. Tęskniłam za nami

Wyszłam owinięta ręcznikiem. Na blacie stołu stał talerz z kanapkami. Widzę, że zajął się tym. Kochany był, jest i będzie. Po wspólnym śniadaniu ubrałam się w swój kostium. Na wyświetlaczu pojawiło się ponad 10 nieodebranych połączeń od Pepper.

-Chyba musi cię bardzo lubić- uśmiechnął się, spoglądając przez ramię

-Jeśli to dla ciebie nazywa się "bardzo lubić", to każdy musi jej odwzajemniać- zaśmiałam się, cmokając go w policzek

-Tylko tyle?- spytał lekko rozczarowany

-Na razie- znów go cmoknęłam

Gdy zostałam w swoim pokoju, zdecydowałam się oddzwonić do niej, bo pewnie to było coś ważnego. Miałam odebrać po wyjściu z łazienki, ale zamilkł. Bez powodu na pewno, by nie dzwoniła. Po nawiązaniu połączenia usłyszałam jej szlochanie. Płacze? Co się stało?

-Wybacz, że dopiero teraz dzwonię, ale byłam w łazience. Pepper, czy ty płaczesz? Co się dzieje?

-Katrine... To znowu ona...- odparła załamanym głosem

-Co ci zrobiła? Jesteś cała?

-Ja tak, ale Tony... już nie

-Nie płacz. Pomogę ci, tyko powiem Clintowi, że muszę wracać. Właśnie dowiedziałam się wczoraj, że mój mąż, który ponoć zginął na Manhattanie, dalej żyje. Dziwne to brzmi, co?

Kolejna fala łez znowu wypłynęła. To nawet jej nie rozbawiło, a bardziej przytłoczyło. Czułam, jak bezsilność zaczynała działać na nią negatywnie.

-Co mam dla ciebie zrobić?

-Zniszcz... zabij Katrine Ghost



Ciągle siedziałem przy łóżku Tony'ego, odwracając głowę w stronę monitora, który pokazywał jego funkcje życiowe. Pepper łatwo nie odpuści i boję się, że ubzdurała sobie jakiś plan zemsty. Oby nie zrobiła nic głupiego. Jeszcze wcześniej mówiliśmy o rezygnacji z bycia bohaterami. Mimo wszystko nadal nie godzę się na to.

-Nad czym tak myślisz?- spytała Victoria

-Nad pewną decyzją, bo ostatnio Tony powiedział, że nie chce już być Iron Manem i my z Pepper też mamy zrezygnować, ale po tym, co się stało... Nie wiem, co zrobić

-Pomyśl o tym, jak znowu będziecie razem. Nawet nie wiesz, jak twoja szybka reakcja uratowała mu życie. To jest właśnie prawdziwy bohater- przypomniała

-Być może, ale kiedy się obudzi?- spytałem, patrząc na bladą twarz przyjaciela

-To będzie długi proces i potrzebuję pomocy w razie, gdyby coś się działo z nim. Dobrze, że Pepper nie upierała się, by wejść na OIOM. Jesteś jedyną osobą z mocnymi nerwami

To ma sens. Przecież Pepper od razu, by spanikowała, a trzęsące się ręce nie dałyby jej nic zdziałać, gdy byłaby taka potrzeba. Poza tym kiedyś pomogłem Victorii, a ona dobrze zna naszą sytuację. Wie, ze traktuję Tony'ego, jak brata.

-Pepper jest wściekła i może zrobić coś głupiego. Ruda zawsze musi nas wpakować w kłopoty- lekko się zaśmiałem, zmieniając znowu wyraz twarzy na poważny

-Może powinieneś ją pilnować? Jednak ja wolałabym, żebyś mi pomógł, bo cię tu potrzebuję. Zrób, co uważasz, Rhodey

-Wolę zostać przy nim. On też mnie teraz potrzebuje- zdecydowałem, patrząc zmartwiony na Tony'ego, który wciąż nie odzyskał przytomności

-Rhodey, będzie dobrze. Przecież on zawsze...- przerwałem jej

-Nie będzie dobrze, dopóki Katrine nie zniknie z naszego życia- powiedziałem poddenerwowany, myśląc nad ostatnimi wydarzeniami

Przypomniały mi się jej słowa, że Tony i tak w końcu umrze. Victoria tyle razy kazała mu zmienić nawyki, a on to lekceważy i tacy wrogowie, jak ta Ghost, wykorzystują na jego niekorzyść. Muszę coś z tym zrobić.
Z zamyśleń wyrwał mnie hałaśliwy dźwięk kardiomonitora. Spojrzałem na implant, który zaczął świecić słabo.

-Rhodey, obserwuj jego funkcje życiowe, a ja postaram się go ożywić- poprosiła, biegnąc po defibrylator

-Przecież to go zabije!- krzyknąłem przerażony

-Nie tym razem. To jedyne wyjście. Muszę to zrobić. Zaufaj mi- nalegała

Zamilknąłem, pozwalając jej na radykalne działania. Maszyna piszczała, pokazując poziomą, ciągłą linię. Cholera, Tony. Nie rób mi tego. Jedno uderzenie nie poskutkowało. Uderzyła drugi raz, ale z większym napięciem, które też nic nie pomogło. Trzeci... czwarty... piąty. Tego było za wiele.

-Proszę cię, zostań z nami! Słyszysz? Zostań!- przerażenie opanowało moje ciało





Pepper nie była sobą. Jak mogła myśleć o zabiciu kogoś? Wiem, że to dla niej trudne, ale niczyja śmierć nie rozwiązuje problemów, jak sama broń na wojnie. A mino to nalegała, bym to zrobiła.

-Wiem, że jesteś wściekła i nawet gorzej się stało z tobą, ale śmierć nie rozwiąże problemu. Chcesz mieć SHIELD na karku? Sprawy z Duchem nadal nie wiedzą. Szukasz kłopotów?- próbowałam jej przemówić do myślenia

-Nie obchodzi mnie SHIELD! Ona zniszczyła nam życie i nie poprzestanie na jednym! Będzie to ciągnąć, aż my skapitulujemy! Tylko na to czeka!- krzyczała podirytowana

-Znajdziemy jakieś wyjście. Pozbędziemy się jej w sposób bardziej moralny. Bez zabijania, zgoda?

-Zgoda- zgodziła się niepewnie

Nagle usłyszałam jej krzyk i rozłączyła się. Współczuję Pepper. Musi przeżywać piekło.

-Pepper, słyszysz mnie? Pepper!

Mój wrzask usłyszał Clint i wbiegł do pokoju, jakby wyczuł jakieś zagrożenie.

-Czemu tak krzyczysz? Co się u licha dzieje?

-Pepper przeżywa najgorszy koszmar z możliwych. Jej mąż prawdopodobnie walczy o życie przez Katrine Ghost

-Barbaro, pojedź do niej i jej pomóż. Potrzebuje cię- poprosił

-Nie masz nic przeciwko?

-Wiem, kim jest ta Katrine i trzeba coś z tym zrobić, ale ona potrzebuje twojego wsparcia. Wrócisz, gdy wszystko się uspokoi- wyraził swoje zrozumienie i objął mnie czule przy talii

Miał całkowitą rację i Pepper nie może być z tym sama. Wezmę sprawy w swoje ręce i rozprawię z tą psychopatką. Najgorszy koszmar to widzieć, jak twoja najbliższa ci osoba umiera i nic nie możesz z tym zrobić, tylko na to patrzeć.
Wzięłam się w garść i przygotowałam pistolet w razie pojawienia się Katrine na terenie szpitala. Trzeba zachować czujność, bo nie wiadomo, czy skończyła swój plan. Gdy już miałam wyjść z pokoju, Clint krzyknął.

-Padnij!

Przez okno wleciał pocisk, który oprócz zniszczenia okna i części meblościanki, nie zrobił nam krzywdy.

-Jesteś cała?

-Tak, dzięki- odkaszlnęłam, wstając na nogi

-Co to było?!- spytał przerażony

-Nie wiem

Wszystkie wątpliwości zniknęły, jak zbroja wycelowała w nas kolejne pociski. Wyglądała, jak Centurion, ale na jednej z rąk znalazłam inicjały.

-AIM- powiedziałam zaniepokojona

-Pszczelarze? Czego oni od nas chcą?

-To nie oni. To Katrine- odparłam, szykując się do ataku

Rozdział 67: W otchłani

0 | Skomentuj

Rany się zagoiły, jak mi powiedział lekarz, zdejmujący szwy i opatrunki. Po porwaniu nie został już żaden ślad. Mogłam pójść do chłopaków i przyznam, że zgłodniałam, ale tak naprawdę chciałam z nimi pogadać. Telefon przerwał naszą rozmowę.
Gdy chciałam iść w stronę wyjścia, usłyszałam znajomy głos lekarki.

-Po prostu weź go tutaj i powiadom Robertę

To nie brzmiało zbyt dobrze. Coś się musiało stać. Akurat wtedy, kiedy musiałam pójść do szpitala. Mam nadzieję, że to nic poważnego, ale z nimi  nigdy nie wiadomo. Postanowiłam się dowiedzieć prawdy, rozmawiając z nią. Dotarłam do jej gabinetu, gdzie dalej coś mówiła przez telefon. Uspokajała. Kogo?

-Co się dzieje? To Rhodey dzwonił?

Od razu odłożyła słuchawkę, gdy zaczęłam ją wypytywać o informacje.

-Jesteś jego żoną, więc masz prawo wiedzieć. Tony jest w ciężkim stanie. Zaraz tu będą, a twoje rany zniknęły?

-Tak, jest dobrze, ale co z nim jest?- pytałam coraz bardziej zaniepokojona

-Na razie Rhodey mi powiedział, że jest nieprzytomny, ale na pewno oddycha. Ma jakieś rany na klatce piersiowej i boi się go wziąć z podłogi ze względu na możliwość jakiegoś złamania

-Dlaczego znowu to się dzieje? Miało już być tak dobrze!

Byłam wściekła i zrozpaczona na samą myśl. co spotkało Tony'ego. A jeśli to Katrine znowu zaatakowała? Usiadłam w jej gabinecie i czekałam, aż Rhodey znowu zadzwoni. Tylko nie rozumiem, kiedy to się stało? Może wtedy, jak został sam, bo musiał się... naładować. O nie. Tylko nie to.

-Ale implant nie jest zniszczony?

-Niewiele wiem. Ocenię, gdy go zbadam, ale szybko go nie wypuszczę. Będę go stale obserwować. Niczym się nie martw, Pepper. Ten chłopak wiele przeżył

Nagle zadzwonił telefon i to nie do Victorii, ale do mnie. Wyświetlił mi się kontakt. Rhodey. Ma mi dużo do powiedzenia. Natychmiast odebrałam.

-Rhodey, co się z wami dzieje?! Katrine was zaatakowała?!

-Skąd to wiesz?- spytał skołowany

-Jestem w szpitalu i napotkałam Victorię. Powiedziała mi, że zabierzesz tu Tony'ego. Powiedz mi, co się stało?

-Pepper, przepraszam. Powinienem być z nim. Zostać, a nie ciągnąć nosa do kolacji. Naprawdę mi wybacz. Nie wiedziałem, że znowu się pojawi

-Teraz nie ma czasu na obwinianie się. Bierz go szybko do szpitala. Na pewno nic mu nie złamała, bo w zbrojowni nie ma nic, czym mogłaby to zrobić, a ona tak nie działa- nalegałam

Obawy się potwierdziły. Katrine znowu była temu winna. Chyba działa po kolei, bo najpierw załatwiła Rhodey'go, potem mnie chwyciła, a teraz naszła kolej na Tony'ego. Trzeba coś z nią zrobić, a SHIELD dalej jej nie przymknęła. Musimy jakoś pozbyć się niej z naszego życia. Chcieliśmy ułożyć sobie życie, ale znowu nas coś zatrzymało.



Rozłączyłem się z Pepper i wziąłem się w garść. Gdyby Tony z kimś walczył w zbroi, nie czułbym takiego przerażenia. Musiałem go zabrać do Victorii, nim jego stan znowu się pogorszy, a adrenalina została mi tylko jedna w apteczce.
Ostrożnie podniosłem go z ziemi, biorąc na ręce. Przeszedłem kawałek drogi od zbrojowni do samochodu, gdzie położyłem Tony'ego, zapinając mu pasy. Od razu powiedziałem mamie, aby się zjawiła. Zadzwoniłem do niej.

-Słucham cię, Rhodey. Tony już wrócił z Pepper? To chodźcie do domu

-Mamo... Tony... Musimy go zabrać do szpitala. Szybko!- nalegałem złamanym głosem

-Rhodey, co się stało? Brzmisz, jakbyś widział trupa- zaśmiała się

-Proszę cię. To nie są żarty. Jest nieprzytomny, a jego serce cięgle słabnie. Dzwoniłem do lekarki i już na nas czeka- błagałem, mówiąc o stanie Tony'ego

-Dobrze, już idę. Potem mi wytłumaczysz, do czego doszło- zgodziła się

Mama nie bardzo mi wierzyła. To do niej nie podobne. Chyba nie chce przyjąć do wiadomości, że znowu będzie musiał być w szpitalu. Dla mnie to też trudne, ale nie mogę go zostawić na śmierć. Nie dam satysfakcji Katrine.
Kilka minut później wyszła z domu i pobiegła z kluczami w stronę samochodu. Na widok półżywego Tony'ego zamarła.

-Rhodey, czy on...? I jak to się stało?

-Żyje. Katrine go zaatakowała. Był bez zbroi

-Wybacz mi synu, że ci nie wierzyłam, ale ostatnio jest tego za dużo

-Wiem o tym. Proszę, jedźmy już

Nie wiem, czemu to zrobiła, ale od dłuższego czasu nie wciskała tak mocno pedału gazu. Jechała, wymijając inne auta.

-Mamo, zwolnij, bo jeszcze będziesz miała policję na karku!

-Przepraszam. Po prostu trzeba go ratować, tak?

-Tak- odparłem, chowając głowę

Nieco zwolniła i byliśmy już coraz bliżej szpitala. Nagle Tony zaczął się dusić i nie potrafił oddychać.

-Tony, będzie dobrze. Wytrzymaj jeszcze. Słyszysz mnie?- lekko go szturchnąłem

-On cię nie słyszy. Wpadł w panikę

-To co mam zrobić?

-Pewnie powietrze ugniata mu płuco. Nie wiem, w którym i musimy, jak najszybciej dojechać do szpitala- znowu wcisnęła gaz, manewrując między samochodami

Po niecałych pięciu minutach dojechaliśmy na miejsce. Natychmiast powiadomiłem Victorię przez telefon o naszym przyjeździe, by szybko zjawiła się w poczekalni, Wziąłem Tony'ego na ręce i wbiegłem z nim do środka budynku. Mama była bardzo poddenerwowana. Czekałem na pojawienie się lekarki, które trochę trwało. Niestety spokoju już nie umiała zachować.

-Potrzebujemy lekarza!- krzyknęła



Z korytarza dochodził donośny głos pani Rhodes. Tylko ona może tak krzyczeć. Od razu pobiegłam w odpowiednią stronę, by upewnić się, że już przyjechali. I nie myliłam się. Victoria też usłyszała nią i również wybiegła z gabinetu. Podeszła do Tony'ego, który się dusił.
Wiedziała, co ma robić i wbiła mu pustą strzykawkę w płuco, skąd pozbawiła go zablokowanego powietrza. Gdy jej się to udało, sprawdziła bicie serca jego przez stetoskop i zabrała na salę. Oczywiście, to musiał być OIOM.
W trakcie, gdy ona go zabierała na rękach, rozmówiłam się z Rhodey'm. Ciągle w jego oczach był widoczny strach.

-Rhodey, nie wywiniesz mi się. Mów, co się stało?

-To ona mu zrobiła! Walczył bez niczego! Zupełnie sam! Pepper, przepraszam, że go zostawiłem!

-Nie obwiniaj się! Zniszczymy ją i popamięta nas, by nigdy się do nikogo nie zbliżyła!- zwinęłam rękę w pięść

-Pepper, nie rób nic głupiego- położył mi rękę na ramieniu, bym nieco ochłonęła ze złości

-Mam dość szpitali! Dlaczego nikt nam nie da spokoju?! Już mieliśmy mieszkać razem, a tu takie coś?!- krzyczałam zrozpaczona

Zrezygnowana poszłam na OIOM, gdzie Tony był już podpięty do aparatury, ale na szczęście oddychał bez problemu. Niestety był nieprzytomny po raz kolejny. Rhodey również tu przyszedł, ale strach zniknął z jego oczu. Wyglądał na opanowanego i lekko spokojnego.

-Jak ty to zrobiłeś?!- spytałam

-Niby co?

-Opanowałeś się i nie boisz. Jak to możliwe?

-Po prostu uznałem, że trzeba zachować trzeźwe myślenie i wierzyć, że znowu uda się go uratować, ale ja też nie odpuszczę Katrine tego, co zrobiła. Obiecuję ci, Pepper. Zrobię z nią porządek- wyjaśnił, składając obietnicę

Z sali wyszła Victoria. Oby miała dla nas dobre wieści.

-I co z Tony'm? Przeżyje? Chyba nie umarł, prawda?- zaczęłam zadawać różne pytania w ciągłym przerażeniu

-Pepper, spokojnie. Sytuacja opanowana. Jak na razie nie ma powodów do obaw. Jest nieprzytomny, ale ustabilizowałam go. Będzie dobrze- uśmiechnęła się, przekazując nam informacje o jego stanie

-Możemy do niego wejść?- spytał Rhodey

-Jedna osoba- odparła krótko

-Będziesz mu potrzebny i pomożesz dojść do siebie. Idź- zgodziłam się, żeby poszedł

Rhodey wszedł do sali wraz z Victorią, Usiadłam przed salą, licząc na jeszcze lepsze wieści. Pani Rhodes przyniosła mi kawę i sobie też.

-Dziękuję

-Proszę bardzo, Pepper. Na tak długą noc, kawa się przyda- przyznała, biorąc łyk

Rozdział 66: Droga cichego samobójcy

0 | Skomentuj

Poszedłem do domu na kolację. Siedziałem przy stole, przegryzając kawałek pizzy. Czekałem na Tony'ego, żeby coś dla niego zostawić. Dobrze wie, jaki bywam czasem głodny. Niestety Pepper chyba się nie pojawi.

-Powiedziałeś im o kolacji?

-Tak, ale Tony musi naładować implant. Rozumiesz, że nie może tego odłożyć na później?

-Wiem o tym, Rhodey. A Pepper?

-Ktoś do niej zadzwonił. To pewnie coś ważnego

-Zostawiłeś go samego?!- podniosła ton rozmowy

No tak. Musiała akurat się o to uczepić. Chyba dalej pamięta, jak zadzwoniła Victoria, bo uciekł ze szpitala. To było dawno temu, ale ciężko o tym zapomnieć.

-Będzie dobrze. Zmądrzał i nie oleje tego. Zaraz pójdę do zbrojowni, ale najpierw muszę ci coś powiedzieć, Tony już z nami mieszkać nie będzie

-Dorósł i ma żonę. Powinien dawno to zrobić- przyznała mama

-To fakt- posmutniałem

-Nie przejmuj się. Nie zapomni o tobie. Przecież trzymacie się razem. A coś się u was wydarzyło ostatnio?

-Trochę się pokłóciliśmy, bo Tony chce zrezygnować z bycia Iron Manem. I nam też każe to zrobić

Matka tylko skinęła głową, nie reagując początkowo na to. Czy ona się z tym zgadza?

-Powinien dawno zrezygnować i wy też. Niepotrzebnie się narażacie, jak SHIELD sama może działać

-Czyli popierasz go?- spytałem dla pewności

-Nie wiem, czy wiesz, ale jesteście narażeni na niebezpieczeństwo. Przypomnij sobie, ile razy trafiliście do szpitala, zostaliście porwani, czy mocno byliście poturbowani?

-Tylko, że my ratujemy ludzi. Czy to się nie liczy?

-Róbcie, jak uważacie, ale to marne tłumaczenie

Podziękowałem za posiłek i wyszedłem z domu. Na zegarku wybiła 21, więc ładowanie powinno dobiegnąć końca. Gdy byłem blisko fabryki, zadzwoniła do mnie Pepper.

-Pepper, gdzie jesteś? Coś się stało, że musiałaś wyjść?

-Rhodey, ja przepraszam. Byłam na zdjęciu szwów. To był telefon ze szpitala. Mam nadzieję, że coś mi zostawiliście na talerzu?- wyjaśniła, pytając o kolację

-Kilka kawałków pizzy jeszcze jest. Rany się zagoiły?- odparłem, pytając o rany

-Tak i nie będzie problemu z niczym. Wszystko gra

-To dobrze. Muszę kończyć. Zadzwonię później

Dobrze, że rany ją nie kaleczą. Muszę zobaczyć, co Tony'ego zatrzymało. Powiedział, że będzie na kolacji.




Ładowanie się skończyło. Mogłem zjeść kolację. Miałem taki zamiar, ale został powstrzymany. Zjawiła się kobieta w kapturze. Katrine Ghost. Ledwo odpiąłem się do urządzenia i zaczęła mnie atakować sztyletami.

-Czego ty chcesz? Nie możesz dać ani dnia spokoju?

-Przykro mi, ale SHIELD i Maggia zepsuły moją zabawę, więc nie zostawię cię- zamachnęła ostrzem wokół szyi

-Czego chcesz?- spytałem ponownie

-Wiedzy, jak silny Iron Man jest bez zbroi?- uśmiechnęła się chytrze, machając sztyletem blisko mnie

-Tak, więc sprawdźmy to- przygotowałem się do ataku

Czyli tego chce? Ona na pewno wiedziała, że zostanę sam. Zaplanowała to, ale mam nadzieję, że te telefony nie były fałszywe. Nieważne. Sprawdźmy, ile mam siły bez zbroi? Od ostatniego starcia wiele się nauczyłem i tę wiedzę wykorzystałem jako broń. Robiłem mnóstwo uników, lecz odważyłem się rękoczynów. Cały gniew za porwanie Pepper i sabotaż wyrzuciłem na nią. Wyrzuciła sztylet i przygwoździła mnie do ziemi, okładając pięściami po mojej twarzy.
W ostatniej chwili uwolniłem się, kopiąc ją w brzuch. Lekko się zgięła w pół, ale szybko wróciła do walki. Jednak nie była dalej fair. Znowu rzuciła się, robiąc salto i wysunęła ukryte ostrze, którym rozcięła koszulkę blisko klatki piersiowej. Chyba wiem, co chce zrobić. Zna mój słaby punkt. Gwałtownie po raz kolejny przeskoczyła, rozdzierając pozostałość górnej odzieży. Implant był widoczny.

-Poddajesz się, Stark?- przyczepiła coś do implantu, kopiąc mocno w brzuch

-Nie!- krzyknąłem i zacząłem biec w jej stronę

Nagle poczułem, jak to ustrojstwo, co do mnie przyczepiła, zaczęło porażać prądem. To był piekielny ból, że skuliłem się na podłodze. Serce biło szybciej, niż normalnie, a Katrine nie przestawała.

-To nie fair!

-Nie mówiłam, że będzie uczciwie. Wymiękasz?

-Nie!- wstałem na nogi, wymierzając coś pięścią

Katrine się ulotniła, ale ból dalej odczuwałem, a prąd wciąż był wywoływany przy mechanizmie. Gdy doszło do maksymalnego ucisku i porażenie, serce zaczęło coraz wolniej bić. Czułem, jak całe ciało robi się sztywne. Na szczęście to badziewie samo się zniszczyło przez przeciążenie i już nie było szkodliwe. Nie potrafiłem się ruszyć. Doznałem, jakby paraliżu.

-To ty uciekłaś... jak tchórz. Przyznaj... że jestem silny!- krzyknąłem

-Może i jesteś, ale długo nie pożyjesz. Widzę, jak powoli dołączasz do Howarda Starka- zaśmiała się złowrogo i jej głosu później już nie usłyszałem

W zbrojowni pojawił się Rhodey. Pewnie przez to, że nie pojawiłem się na kolacji. Będę musiał się tłumaczyć. Nie uniknę tego. Widział, że coś nie pasuje, a w bazie był większy bałagan, niż zazwyczaj.

-Tony, miałeś być na kolacji po naładowaniu się. Czemu nie przyszedłeś?- podszedł do mnie i lekko dotknął ręką ramienia

-Rhodey- upadłem i nic nie czułem




Zemdlał. On po prostu zemdlał. Jak to możliwe? Dobra, myśl trzeźwo. Rhodey, spokojnie. Może to ze zmęczenia, albo nie doładował do końca implantu? Sprawdziłem bransoletkę na jego nadgarstku. Ładowanie było kompletne na 100%.

-Tony, słyszysz mnie? To nie jest śmieszne! No dalej, ocknij się!- klepałem go po twarzy i dalej nie reagował

Nagle ktoś zaczął się głośno śmiać. Katrine. Niedobrze. Wszystko się układa w logiczną całość.

-I co, Rhodey? Zadowolony?

-Co ty mu zrobiłaś?!- żądałem odpowiedzi

-Poznałam siłę Starka i wiem, że zrobi wszystko dla was. Niestety w końcu umrze- znów złowieszczo się zaśmiała

-Nie dziś

-Do szpitala jest daleko. Co zrobisz, gdy za kilka minut jego serce przestanie bić? Pogódź się z tym i pozwól mu odejść- uśmiechnęła się i zniknęła

Przeklęta Katrine. Znowu nam psuje życie. Przyjrzałem się ranom na klatce piersiowej, które nie były zbyt głębokie. Jednak bluzka nadawała się do wyrzucenia, bo była w strzępkach. Najgorsze było to, że za kilka minut jego serce przestanie bić. Blefuje? Oby nie. Implant świecił coraz słabiej. Musiałem zadzwonić do Victorii. Dość szybko odebrała.

-Słucham cię, Rhodey. Co się stało?

-Musisz tu przyjechać, jak najszybciej się da! Jest bardzo źle!- krzyczałem przerażony

-Zrobię, co mogę, ale mów, jak bardzo źle?

Gdy miałem już powiedzieć o jego stanie, implant zgasł. Przełączyłem się na minisłuchawkę bluetooth, żeby z nią rozmawiać.  Przyłożyłem ucho do jego klatki piersiowej. Nie słyszałem bicia serca. To był koszmar. Stało się najgorsze.

-Nie! Nie rób mi tego! Victorio, co mam zrobić?! Jego serce przestało bić!

-Tylko mi nie panikuj. Wyjmij z apteczki adrenalinę i wbij prosto w serce. To jedyna szansa. Zrób to!

Szybko pobiegłem po apteczkę, którą po odnalezieniu, zacząłem przeszukiwać. Na szczęście nie była zbyt głęboko zakopana i znalazłem strzykawkę. Przygotowałem się do wbicia jej.
Zrobiłem, co mi kazała. Adrenalina została wbita dogłębnie. Powoli zaczynała działać. Znowu przysłuchałem się jego sercu, które zaczęło bić.

-Uf. Udało się, ale wciąż bije bardzo słabo i leży nieprzytomny. Długo zajmie ci dojazd? Boję się go ruszyć, bo może mieć coś złamane, a rany na klatce piersiowej mogą wymagać opatrzenia- odetchnąłem odrobinę z ulgą

-Czyli bardzo źle?  Nie wiem, jak długo zajmie mi dotarcie do was, ale wolę żebyś go zabrał do szpitala. Ja tam będę czekać. Rhodey, będzie dobrze. Najgorsze mamy za sobą- poprosiła, próbując mnie nieco uspokoić

-Mogłem go stracić! Nie powinienem go był tu zostawiać samego!

-Nie obwiniaj się. Czasu nie cofniesz. Ostrożnie go podnieś i pójdź po Robertę. Pojedźcie do szpitala. Natychmiast!

---**---

Nadrabiam straty po ostatnim zawieszeniu bloga. Dodam tyle notek, ile zdołam zedytować. Czy ktoś jeszcze czyta? Notki mam nadzieję, że będą codziennie, jak wtedy, a nowe opko rozpoczniemy jeszcze w październiku. Pytania? Pytajcie, bo to świadczy, że jesteście ciekawi. Na Wattpadzie wszystkie opowiadania zostały zakończone, więc spędzę resztę czasu na blogu. Więc pytajcie śmiało i czekam na jakieś wasze opinie, jeśli mam dalej dodawać rozdziały :)

Rozdział 65: To ma być koniec?

0 | Skomentuj

Musiałem wyjaśnić Pepper swoje powody do rezygnacji z planów rodzinnych. To na pewno popsułoby bardziej nasze relacje, niż zwykłe kłamstwo, które niewiele wniosą złego do związku. Musi wiedzieć, że Katrine może jej zrobić krzywdę ponownie. Nie mogę stać i patrzeć, jak ona ginie na moich oczach. Pepper ma być ze mną cała i zdrowa.

-Pepper, przepraszam, że źle mnie zrozumiałaś. Po prostu nie chcę cię stracić

-A myślisz, że nie czuję tego samego? Wiem, ile musiałeś przeżyć, a twoje serce...- w oczach pojawiły się łzy, a rękę przyłożyła tam, gdzie był umieszczony implant

-Naprawdę cię kocham i nasze małżeństwo, to nie tylko jakieś obrączki, czy świstek z urzędu, ale chciałem być bliżej ciebie. To ty jesteś moim życiem. Jeśli ty umrzesz, ja również. Przyłóż ucho do mojego serca. Słyszysz, jak bije?

Ruda zaczęła wsłuchiwać się w bicie mięśnia, które ciągle pompowało krew. Trzymała łzy w oczach, ale czułem, że zacznie płakać.

-Nie słyszę, a to... niemożliwe- zadrżał jej głos

-Śmiało, przysłuchaj się bliżej

-Słyszę, ale... tak słabo- znów powiedziała złamanym głosem

-Pepper- przytuliłem bardziej ją do siebie

Pozwoliłem jej uwolnić płacz. Powinienem myśleć nad życiem bez bycia Iron Manem. Może wtedy ja, Pepper i Rhodey będziemy szczęśliwi i bezpieczni?

-Już nie płacz. Jestem przy tobie. Nie pozwolę już nigdy, by coś ci się stało. Będziemy mieszkać razem, bo w końcu tak powinno być- uśmiechnąłem się do niej, patrząc w jej oczy

-Tony, już się nie chcę gniewać. Wróćmy do zbrojowni

-Dobrze mówisz. Musimy coś ustalić wspólnie i to już nie wchodzi w zakładanie rodzinki, ale o coś poważniejszego. Dalej chcesz brnąć w ten temat?

-Nie, odpuszczę to

-Dzięki, Pep- cmoknąłem ją w policzek

Otarła słone łzy i poszliśmy do bazy, gdzie Rhodey siedział na fotelu, szukając kłopotów w mieście.

-Widzę, że gołąbki sobie pogruchały- zaśmiał się

-Bardzo śmieszne- rzuciła go pierwszą puszką, co znalazła się na ziemi, a Rhodey oberwał w głowę

-Ach, ta ruda. Dużo ci gadała? To co zdecydowaliście ? Będziecie mieli te becikowe?- znów wybuchnął śmiechem

-Rhodey!- krzyknęła, rzucając w niego kluczem francuskim

-Złość piękności szkodzi- skomentował, podchodząc do nas

-Zupełnie, jak dzieci- dodałem, uśmiechając się pod nosem



Nefaria padł trupem. Problemy się skończyły z długami ojca. Nareszcie mogę żyć spokojna, a maski mogę się pozbyć. Nie przyda mi się już do niczego. Pozostawiłam go i uciekłam do kryjówki, gdzie myślałam nad planem działania. Chyba odwiedzę placówkę AIM, by sprawdzić, jak im idą prace nad Centurionem 2.0. Wymaga poprawek. I też tak zrobiłam. Moses Magnum już tam czekał na mnie. Gburowaty z powagą, jak zawsze, a jego agenci pilnie przykładali się do produkcji broni.

-Witaj, Katrine. Chcesz wiedzieć, jak idą prace? Właśnie ulepszamy osłony i uzbrojenie- wskazał na stół roboczy, gdzie pszczelarze siedzieli z palnikiem w rękach

-Mam rozumieć, że Android był wysłany na jakąś misję?

-To była próba, Katrine. Słyszałem o twoim wyczynach. Zechcesz dołączyć do AIM?

-Jak nie Hydra, to wy. Hmm... zastanowię się, ale najpierw muszę wyznaczyć mu cel

-Wszyscy siebie pozabijali lub poszli na pewną śmierć. Dzięki tobie cała Maggia osłabła, Hydra zniknęła, a Blizzard z Titanium Manem nie stanowią już kłopotów. Dołącz do nas- zaproponował Magnum

Widać, że im na mnie zależy. Zaimponowałam mu swoimi możliwościami, a bez broni również byłam zdolna na likwidację celu. Ojciec mnie wiele nauczył. Nie to, co matka, która nas zostawiła. Już mścić się na nikim nie będę, ale sprawię, że cała "święta" trójca będzie cierpiała. Była już Potts, Rhodes, a teraz pora na Starka.

-Przykro mi, ale pracuję sama-odrzuciłam propozycję

-No trudno. Marnujesz swój potencjał. Możesz zrobić więcej, niż sobie wyobrażasz. Dzięki tobie, AIM stanie się potęgą. Tylko oddaj maskę. Wiem, że nie pozbyłaś się jej

-Aha, więc o to ci chodzi? Nie dam jej, bo sprawia same kłopoty. Muszę ją zniszczyć

-Agenci, zajmijcie się nią- rozkazał Magnum, zmieniając łagodny ton na groźny

-Gnida- wbiłam w niego sztylet, gdy zaczął uciekać

Nawet nie dobiegł do wyjścia i padł, ale jego agenci byli dość uparci. Chwyciłam za pistolety spod kaptura i wymierzyłam w nich, strzelając jeden do drugiego. To było proste. Padali, jak muchy. Ze stołu odpięłam Centuriona 2.0, uruchamiając go według mojego algorytmu.

<<Uruchomiono procedurę aktywacyjną. Jestem Centurion wersja  2.0. Proszę wydać polecenie>>

-Pozbądź się AIM- strzeliłam w kolejnego agenta

<< Głos rozpoznany. Przygotowuję uzbrojenie>>

Z kolejnych sektorów napływało coraz więcej pszczelarzy, a naboje się kończyły. Pozostała tylko walka wręcz. Wyjęłam sztylety, robiąc salto nad ich głowami, a oni dalej nie dawali za wygraną. Android był gotowy do działania i zaczął wymierzać w nich repulsorami, które po użyciu spowodowały, że agenci padli całą garstką na ziemię.

-Zabierz mnie do bazy Iron Mana- wpisałam mu współrzędne

Teraz po AIM mogłam zająć się prawdziwym celem, jakim był Tony Stark. Znamy też jako Iron Man.





Zanim Pepper zamierzała sięgnąć po kolejną "super" zabawkę, stanąłem między nimi, by ich rozdzielić. Cała nasza trójka wybuchła śmiechem. Dawno nie było takich sytuacji. Brakuje tego.

-Dobra, koniec tej "dobrej" zabawy. Muszę wam o czymś powiedzieć. Myślałem, czy nie zrezygnować z bycia Iron Manem- spoważniałem

-Ty chyba żartujesz?- zdziwiła się Pepper

-Was też to dotyczy. Nie uważacie, że tak zmniejszymy ilość przestępstw, a SHIELD nie będzie sterczała nad naszymi głowami?

-Decydujesz za nas? Co się z tobą dzieje? Ja się na to nie zgadzam!- sprzeciwiał się Rhodey

-Ale nie sądzisz...? Dobra. Rzut monetą. Orzeł- dalej ratujemy ludzi, a reszka- kończymy z naszą działalnością- pomyślałem

Wyciągnąłem z kieszeni monetę i rzuciłem nią. Wynik był nieprawdopodobny.Przez dłuższy czas moneta stała na kancie, aż później opadła z podobizną reszki.

-Nie! Nie zrobię tego! Nie oddam ci War Machine!

-A ja Rescue! Nie zgadzam się! Możemy nie mieć dzieci, ale z bycia bohaterką nie zrezygnuję. Na to się nie godzę- wyraziła swój sprzeciw

-Przejrzyjcie na oczy! Same mamy przez to kłopoty. Ja to zacząłem i ja to skończę- podszedłem do zbroi i chciałem odpalić proces autodestrukcji Centuriona

Rhodey w porę mnie zatrzymał, a na moje nieszczęście odezwało się przypomnienie które dało o sobie znać w najgorszym momencie. Odszedłem od zbroi i podpiąłem się do ładowania.

-Źle na to patrzysz, Tony. Wiesz, ile dobrego robimy, ratując ludzi? Najpierw pomyśl nad tą stroną, a potem decyduj, czy warto zrezygnować? Ja tego nie zrobię i Pepper też. A ty?- próbował mi przemówić do zmiany zdania

-W sumie... to masz rację, ale boję się

-To normalne, zwłaszcza po tym, ile wspólnie przeżyliśmy. Nigdy nie zostaniesz z tym sam i nie zadręczaj się- klepnął mnie po ramieniu, pocieszając

Nagle rozdzwonił się telefon. Rhodey trochę się skrzywił, patrząc na nazwę kontaktu. Aha... Roberta.

-Kolacja gotowa. Mamy iść do domu. Pepper, zjesz z nami?-  zaproponował Rhodey

-Chętnie, ale od jutra czekają nas małe zmiany. Razem z Tony'm będę mieszkać, więc koniec roli niańki- uśmiechnęła się, chichocząc

-Naprawdę? Tony, czy ona nie bredzi?

-Tak, to prawda. Musimy pozwolić sobie na odrobinę prywatności. Jesteśmy małżeństwem i powinniśmy być razem- cmoknąłem Pepper w policzek, który nabrał lekkich rumieńców

-To jak skończy się ładowanie, przyjdź do domu. Pepper, zostaniesz z nami?

Gdy już chciała odpowiedzieć, zadzwonił ktoś do niej. Było to ważne i wyszła. Później już nie wróciła. Zostałem sam.

Rozdział 64: Sokole Oko wciąż obserwuje

0 | Skomentuj


Czy osoba, która podaje się za mojego męża, wciąż żyje? Moja głowa mi źle podpowiada. Ciągle nasuwają się kolejne pytania i to jedno najważniejsze. Jak przeżył? Wdowa coś mówiła o tym, że go tam w ogóle nie było. Prawda miesza się z fikcją.

-Nie jesteś Clintem! Nie możesz być nim! On zginął!- krzyczałam z rozpaczy, bo stare rany przeszłości się ponownie otwarły

-Nie wierzysz mi, Barbaro?

-Nie mów tak do mnie

-Dobra, to udowodnię ci, że mówię prawdę. Zapytaj mnie coś, co tylko on może wiedzieć

-Zgoda- nieco ochłonęłam

Clint jako jedyny wiedział o moich planach. W dzień ślubu powiedziałam mu, co chcę zrobić dla niego. Poświęcenie czegoś w zamian.

-Tylko Clint to wie

-W ten sposób potwierdzisz moją tożsamość, Bar... Bobbie- powstrzymał się od mówienia mojego imienia

-Co ci powiedziałam w dzień ślubu?- odważyłam się zapytać

Natasha patrzyła na niego ciekawskim okiem. Interesowała ją jego odpowiedź. Jeśli zna, zaufam mu. To prosty wzór. Clint Barton będzie wiedział.

-Mogłaś mnie spytać o coś trudniejszego- uśmiechnął się lekko

-Uważasz, że to jest proste? Mów

-No dobra. Pamiętam ten dzień, Chciałaś rzucić SHIELD, by być ze mną, a ja obiecałem ci to samo. Następnego dnia nie byliśmy agentami Fury'ego. Poza tym wrzuciliśmy odznaki do morza

-Clint- łza zakręciła się w oku

Pobiegłam go przytulić. Powiedział prawdę, a ja nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy nie śniłam, by znowu go zobaczyć żywego, a to się dzieje.

-Teraz mi wierzysz, Bobbie?

-Tak- zaczęłam płakać w jego objęciach

-To moja misja skończona. Macie ze sobą wiele do pogadania. Trzymajcie się- pomachała i wyskoczyła przez okno

-Pa!- krzyknęliśmy jej na pożegnanie

Nigdy nie zastanawiałam się, co mu powiedzieć, kiedy naprawdę się z nim zobaczę. Powinien mi wyjaśnić akcję na Manhattanie. Potrzebuję wiedzy i czułości. Usiedliśmy na kanapie przy niewielkim stoliku, gdzie stały kieliszki pełne czerwonego wina. Poczułam tego woń, aż przywróciły wspomnienia z naszej pierwszej kolacji.

-To może zacznijmy od początku. Nazywam się Clint Barton i jestem twoim mężem- uśmiechnął się pod nosem

-Teraz już wiem, ale chcę wiedzieć o tym, co wydarzyło się dawno na Manhattanie. Proszę, powiedz mi prawdę- prosiłam, patrząc na jego błądzące oczy po domu




Nie wiedziałem, co Pepper wymyśliła. Mogłem się po niej wszystkiego spodziewać, ale to, co usłyszałem, mnie zaskoczyło.

-Powinniśmy zamieszkać razem jako prawdziwe małżeństwo i myśleć nad założeniem rodziny

-Chyba nie mówisz poważnie? Nie, nie możemy. To zbyt wiele. Owszem, możemy zamieszkać razem, ale na tym koniec. Nie chcę mieć na głowie rodziny- nie byłem zgodny z jej pomysłem

Podszedłem do komputera, szukając danych o ostatnich przestępcach, którzy mogli w jakiś sposób skopiować zbroję. Kto mógł być do tego zdolny? Zbroja mówiła, że nikogo tam nie ma. Czyli Android?
Pepper podeszła do mnie, zarzucając ręce na moje ramiona.

-Nad czym tak myślisz? Nie cieszysz się z mojego planu? To byłoby cudowne. Sam pomyśl...

-To zły pomysł! Nie w tej chwili. Ktoś skopiował Centuriona i mogę przez to trafić znowu do celi SHIELD- walnąłem w pulpit poddenerwowany

-Przepraszam, Tony. Zrozum, że ciągle nam ktoś przeszkadza. Najpierw twoje porwanie, potem Katrine i ciągle ktoś nie chce, by ułożyliśmy sobie życie

-Może to taka cena bycia bohaterem? - zastanowiłem się

-To po co się ze mną żeniłeś? By było na papierku, że nie jesteś singlem?!- podniosła ton, krzycząc

-Pepper, to nie tak

Wybiegła ze zbrojowni, kryjąc twarz, która była w łzach.

-Nic nie mów, Rhodey. Wiem, że jestem głupi- sam przyznałem się do błędu

-To może byś pobiegł za nią?- doradził przyjaciel

-To bez sensu. Musi ochłonąć i ja też. Pamiętasz, że miałem ją chronić, a dopuściłem do porwania i jej otrucia. Zawiodłem na całej linii- odszedłem od fotela, podchodząc do narzędzi

Rhodey gwałtownie wstał i próbował odciągnąć od stołu roboczego. Chyba przypomniał sobie, co kiedyś się stało. Zmieniłem się i ataku szaleństwa nie chcę powtarzać.

-Nic nie będziesz tu robił. Możesz ochłonąć w inny sposób, ale ci radziłbym pogadać z Pepper

-Ona mnie nie rozumie. Wszystko się zaczyna sypać między nami, a ożeniłem się z nią, bo ją kocham i chcę spędzić resztę życia, ale rodzina to zły pomysł

-Tony, za bardzo się przejmujesz. Pomyśl o tym na spokojnie. Naprawdę, pogadaj z nią

-Masz rację, Rhodey. Pójdę do niej i wiem, gdzie poszła. Tam, gdzie wszystko się zaczęło

Wybiegłem ze zbrojowni, kierując się do Akademii Jutra. Nie biegłem zbyt szybko, by nie przemęczyć serca. Dostosowałem tempo i po kilku minutach przeszedłem na dach przez schody pożarowe. Nie myliłem się. Pepper tu była.
Podszedłem ją od tyłu. kładąc ręce na jej biodra.

-Zostaw mnie. Nie miałeś mnie śledzić

-Nie śledziłem. Wiedziałem, gdzie będziesz- zbliżyłem się do jej ust i pocałowałem

Pocałunek trwał krótko, bo dalej był zniesmaczona, ale rumieńce na jej twarzy znaczyły, że czuła się już lepiej.






-Wiem, że nie powinienem był cię okłamywać, ale to było dla twojego dobra. Reed stworzył Androida na moją prośbę, by potowarzyszył ci w walce. Był tak ludzki, że go nie poznałaś. Wykorzystałem go, gdy miałem ważną sprawę do załatwienia

-Ważniejszą od inwazji obcych? Nie wierzę! Znowu mnie okłamujesz!- myśli ciągle się plątały, a ja próbowałam zrozumieć, co jest prawdą, a fikcją

-Mówię prawdę. Gdybym tego nie zrobił, leżałbym obok twojego martwego ciała- przełknął przez gardło, zaciskając rękę w pięść

Chwyciłam go za dłoń, która po moim dotyku złagodniała. Co przede mną ukrywał? Co miał do załatwienia? Myślę o najgorszym.

-Czyli cały ten czas po inwazji, przepłakałam wiele nocy i to nie za tobą? Koszmary, które zawładnęły moim ciałem, też nie były przez twoją śmierć? Jak mogłeś?!- czułam do niego wielką urazę i żal

-Naprawdę mi wybacz, ale nie miałem wyboru. Nie wiedziałem, jak bardzo będziesz cierpiała

-Następnym razem, powiedz. Z kim miałeś sprawę? Tylko bez kłamstw

-Katrine Ghost żądała twojej krwi

-Ona?! Nie!- byłam w szoku na tę wiadomość

Gdyby nie było Katrine, Hawkeye byłby ze mną? Walczyłby pewnie i też oddałby życie. Jakim cudem ten Android zrobił taki gest? W końcu one uczuć nie mają. Wyglądają ludzko, ale ludźmi nie są.
Wzięłam łyk wina, by móc zasmakować go na nowo. Jego smak przywołał tyle wspomnień o wspólnych chwilach z Clintem, ale ta czerwień przerażała mnie pamięcią o ataku Hydry na Arktyce. Tyle osób zginęło. Tylko dla maski?

-Wiem, że znowu się pojawiła i właśnie Natasha miała ci zaalarmować o tym. Wybaczysz mi za kłamstwo?

-Chyba muszę. Zacznijmy od początku. Może od tego...- przerwał mi, kładąc palec na moje usta

-To będzie błąd, Barbaro. Zostań ze mną. Będziesz szczęśliwa, a ona cię nie skrzywdzi- cmoknął mnie w policzek, prosząc

-Mnie Katrine nie zagraża, ale bardziej Pepper Potts. Mściła się na niej za śmierć Ducha. Ma dalej głęboką urazę, chcąc zemsty- szepnęłam mu do ucha

-Znasz ją, skoro o tym mówisz? W takim razem, wybór należy do ciebie

To było dość trudne do wybrania, bo Pepper może dalej być zagrożona. Okazało się, że mój mąż żyje i mogę z nim żyć, jak prawdziwe małżeństwo. Jednak to nie tak miało być. Nie mogę tak po prostu zostawić Pepper i Virgila po tym, co się wydarzyło.

-Zostanę z tobą, ale w razie, gdyby potrzebowała pomocy, pojadę do niej-  zbliżyłam usta do jego twarzy

-Zgoda- pocałował mnie namiętnie, aż odczułam przyjemne ciepło w całym ciele

Całe ramiona obsypał pocałunkami,  rozpinając górną część kostiumu. To wszystko działo się tak szybko, że obudziłam się w jego łóżku przykryta pościelą.

Rozdział 63: Miejsce zwane domem

0 | Skomentuj

Victoria uznała, że po incydencie z Fury'm, implant nie został naruszony, więc wszystko pasowało. Chciałem zobaczyć się z Pepper. Cieszyłem się z powrotu do przyjaciół. a najlepsza wiadomość była taka, że ona wyzdrowieje. Katrine coś jej zrobiła, ale uwolniła Pep. Przecież miałem zabić prezydenta, a ona po prostu ją puszcza wolno? Litość nie pasuje do córki Ducha.
Wraz z Rhodey'm poszliśmy do zbrojowni. Nie wierzyłem własnym oczom, kogo widzę. Serce zabiło mocniej na widok rudej.

-Pepper- podbiegłem w jej stronę i podniosłem ją wysoko, wirując nią w powietrzu

-Co tu robisz? Nie powinnaś być w szpitalu?- spytał Rhodey z pretensją

-Wypisali mnie! Tony, jak dobrze cię widzieć!- pisnęła z okrzykiem radości

Powoli opuściłem ją na ziemię, a ona wtuliła się we mnie. Widać, że tęskniła. Ja również. Uwolniłem Pepper z uścisku, gdy rozbrzmiał się alarm.

-Później sobie poromansujecie. Obowiązki wzywają- przerwał Rhodey, który zaczął namierzać źródło problemu

-Pozwól, że zajmiemy się tym, a ty zostań

-Nic mi nie jest- prawie krzyknęła, ale widziałem, jak próbowała coś ukryć

-Nie lubię, gdy kłamiesz. Zostań, a my zajmiemy się resztą

-Dobra- prychnęła obrażona

Cmoknąłem ją w policzek, by się rozchmurzyła i to podziałało. Rhodey zlokalizował źródło zagrożenia. Budynek, który zaczął się burzyć, a w środku byli ludzie. Uzbroiliśmy się i wylecieliśmy z bazy.

-Pepper potrafi udawać, ale nie bardzo jej to wychodzi

-Co masz na myśli?- spytałem zdziwiony jego słowami

-Katrine ją porwała i otruła. Lekarze musieli usunąć z niej truciznę, a widziałem, że boli ją przy karku. Miała dużo szczęścia. To cud, że żyje

-Cud, czy nie, wróciła do nas. Dobra, koniec pogawędek. Musimy zająć się robotą- wzlecieliśmy wyżej, przyspieszając

W niecały kwadrans trafiliśmy do budynku, który ledwo stał. Na głowy ludzi obok bloku zaczęły spadać odłamki skalne.

-Uwaga!- krzyknął Rhodey, zabierając ich szybko daleko od skał

Rozwaliłem ją jednym uderzeniem repulsora. Gdy odstawił bezpiecznie cywili, wlecieliśmy do ruin.

-Trzy oznaki życia. Trzeba uważać, bo w każdej chwili może nam coś spaść na głowę- oznajmij przyjaciel

-Dość mało, jak na blok. Powinno być tu więcej osób- włączyłem reflektor, rozglądając się po pomieszczeniu



Wyszłam z SHIELD i pojechałam do Virgila. W domu panowała ciemność i nikogo tam nie było. Jedno z okien było otwarte, czyli ktoś się włamał. Uzbroiłam się w pałki, szukając złodzieja. Przeczesałam każdy pokój, ale nigdzie nie znalazłam śladu włamywacza.
Nagle ktoś przemknął obok mnie i rzucił kartkę z jakąś wiadomością.

Barbaro, czekam na dachu

Kto zna moje imię? To nie może być ktoś obcy. Postanowiłam przekonać się o tym sama, kierując się we wskazane miejsce. Na dachu stała szczupła kobieta w czarnym kombinezonie z rudymi, długimi włosami.

-Nie wierzę. Natasha? Co ty tu robisz?- zdziwiła mnie jej obecność

-Mam do ciebie ważną informację. Katrine Ghost wróciła- odparła z powagą, odwracając twarz

-Wiem o tym. SHIELD jej szuka, bo ma maskę

-Maskę? Mówisz o tej, która pozwala zmieniać tożsamość?

-Tak, właśnie ta. Tylko po to tu przyszłaś?- stwierdziłam znów pytając

-Jest coś jeszcze. Clint żyje

Na te słowa wszystkie wspomnienia z tamtej bitwy powróciły na nowo. Przecież sama widziałam, że wyzionął ducha i pocisk przeleciał przez niego na wylot. Rzucił się w moją stronę, by mnie ocalić.

-Clint nie żyje! Nie dawaj mi złudnych nadziei! Widziałam, jak umiera!- krzyknęłam z niedowierzaniem

-Mylisz się! Clinta tam nie było!

-Co?!- byłam w szoku

-Wiem, że ciężko jest ci w to uwierzyć, ale przejrzyj na oczy. On żyje i ma z tobą do pogadania. Mam cię do niego zabrać

Nie mogłam poukładać do porządku myśli. Słowa Natashy, które brzmiały mało wiarygodnie. Przed śmiercią powiedział mi, że mnie nie zostawi. Nie mógł to być ktoś inny. Jest tylko jeden sposób, żeby poznać prawdę. Pójść z Natashą do "niego".

-Powiedzmy... że ci wierzę. To kto był zamiast niego wtedy na Manhattanie?- miałam wiele pytań i wątpliwości

-Wszystkiego się dowiesz. Lecisz ze mną?

-Tak, ale w razie czyjegoś wezwania, wracam. Ostatnio z Katrine są same problemy. Na szczęście po części jest dobrze, ale coś mi się wydaje, że jeszcze powróci- miałam wątpliwości, ale zgodziłam się

Skoczyłyśmy z dachu, bezpiecznie lądując przy motorze. Wsiadłyśmy na niego i pojechałyśmy do miejsca docelowego. Podała mi współrzędne, które lokalizowały go na obrzeżach miasta. Nie było to zbyt daleko i dojechałyśmy na miejsce w niecałą godzinkę. W moim ciele trwała walka z rozsądkiem i uczuciami. Nie byłam zbyt ufna Wdowie, bo często potrafiła manipulować ludźmi.
Schowałam motor i wraz z Natashą weszłyśmy do małej kamienicy. W oknie stała jakaś postać. Zaświeciłam światło, by pokój był widoczny, żeby nie potknąć się o nic. To był mężczyzna. Dobrze zbudowany z krótkimi, brązowymi włosami. Przypominał mi Clinta, ale dalej nie potrafiłam w to uwierzyć.

-Dzień dobry, Barbaro- przywitał się, podchodząc do nas

-Clint- poznałam jego głos, aż łzy napłynęły mi do oczu

-Mam ci wiele do wyjaśnienia. Dobrze cię znów widzieć. Dziękuję ci, Natasho, że ją przyprowadziłaś






<< Uwaga. Ilość obecnych oznak życia zmalała do jednej>>

-Jak to?- zdziwiłem się wynikiem

-Może coś się stało? Jest ktoś niezbyt widoczny lub ukryty pod dużą warstwą gruzu?- próbował zrozumieć odczyt

-Oby, Rhodey. Znajdźmy ich

<< Uwaga. Wykryto nieznaną technologię>>

-Co?!

Przez okno przebiła się zbroja. Wyglądała, jak Centurion. Co to miało znaczyć? Kto skopiował mój pancerz? Przecież jego schemat mam tylko w głowie. Nigdzie go nie zapisałem.

-Zidentyfikuj się!

-W zbroi nikogo nie ma- strzelił z repulsora w ścianę, aż sufit popękał, spadając na ziemię

-Musimy znaleźć tych ludzi. To nasza misja, a blaszakiem zajmiemy się później- powiedziałem Rhodey'mu i polecieliśmy w głąb budynku, natrafiając na czyjąś rękę

Powoli odsunęliśmy gruzy, wyciągając rannego mężczyznę z rozbitą głową i krwawiącą lewą nogą.

-Komputer. Skan medyczny

<< Słabe oznaki życia>>

-Rhodey, zabierz go, a ja się zajmę tą zbroją

-Na pewno dasz radę?

-Na pewno. W razie czego, zawołam na pomoc. Weź go do szpitala. Jak kogoś tu jeszcze znajdę, zabiorę do lekarzy- odparłem pewny spokoju

Rhodey wleciał do ruin, a ja zająłem się kopią Centuriona. Ciągle szukałem też kolejnych ofiar, ale skan nikogo nie wykrywał. Przeciwnik musiał mieć słaby punkt w okolicy łokci i kolan. Każda moja zbroja go tam ma.
Spróbowałem tam trafić z rakiet, ale one zmieniły kierunek, lecąc prosto na mnie. Manipulował nimi. Przyjąłem atak przez pole siłowe, które nie wytrzymało. Przebiłem się przez ścianę do innego pomieszczenia.

-Łatwo mnie nie pokonasz- odezwałem się, wstając na nogi

-Nie to jest moim celem, Nie dziś- strzelił z unibeamu, aż cały budynek zmienił się w gruzowisko

Przeciwnik zniknął. W porę wydostałem się.

-Komputer. Skan otoczenia

<< Skanuję...>>

<< Brak obecnych oznak życia>>

Wróciłem do zbrojowni niezbyt zadowolony z dzisiejszej akcji. Pojawił się ktoś, kto ma dostęp do mojej zbroi. Tylko kto? Rhodey już siedział z Pepper na fotelach i śmiali się.

-Co was tak bawi?

-Mnie nic, ale Rhodey'go. Powiedziałam mu o naszych planach

-Naszych? Znaczy jakich?- stałem ogłupiały, bo nie wiedziałem, co wymyśliła

Rozdział 62: Układanka czterech elementów

0 | Skomentuj

Powoli wstawałem, ale ciągle odczuwałem piekielny ból całego ciała. Wyszliśmy z budynku, a raczej z jego pozostałości. Na szczęście pole siłowe uchroniło Bobbie przed obrażeniami. Nie darowałbym sobie, gdyby też coś jej się stało. Za dużo tego.

-Żyjesz?

-Jakoś tak. Masz ten pendrive?

-Tak, mam. Od razu zaniesiemy to do Fury'ego, a hologram później zobaczymy. Ciekawe, co w nim się znajduje?

-Następnym razem coś zrobię z tą bombą, by nie zniszczyła mi tego kręgosłupa- odesłałem zbroję do zbrojowni i mogłem się wyprostować

-Nie narzekaj, Rhodey. Mogło być gorzej- zaśmiała się, pokazując swoje specyficzne poczucie humoru

Można powiedzieć, że otarliśmy się o śmierć, a ją to bawi. Cóż, każdy śmieje się z czegoś innego. Mnie rozbraja cała Pepper, jak mam przypomnieć sobie, gdy rzucała narzędziami w zbrojowni. Zgodnie z planem pojawiliśmy się na helikarierze wraz z dowodami na winę Katrine. Jednak nadal nie wiedziałem, co było w hologramie. Niepokój zmieszał się z nadzieją. Liczyłem, że Fury uwolni Tony'ego. Bobbie widziała, jak zżera mnie strach. Bałem się, co się stanie, jeśli tego nie uzna za dowód. Na korytarzu spotkaliśmy agentkę Hill.

-Jeśli chcecie widzieć się z Fury'm, musicie mieć ważny powód . Inaczej was nie wysłucha

-Wiemy i to naprawdę bardzo ważne. Mamy coś, co może go zainteresować

-Rhodey, wiem, że chcesz, by odpuścił Tony'emu, ale są pewne procedury i prawa. Więc, co macie?

Bobbie pokazała jej pendrive, wyjmując go z kieszeni.

-Tu są dane o programie eliminacji. To właśnie on został wykorzystany do zabijania ludzi, a Centurion był tylko pionkiem- wyjaśniła

-Myślę, że to go zaciekawi. Chodźcie

Agentka zaprowadziła nas do generała, który był w centrum siedziby SHIELD. Wyglądał na spokojnego, ale to były pozory. Hill podeszła do niego i coś mu szepnęła do ucha. On tylko kiwnął głową, patrząc na nas. Po chwili podszedł, a jego mina wciąż została posępna. Mam nadzieję, że nie zamęczył Tony'ego. To mu nie służy.

-Hill mi mówiła, że macie coś. Pokażcie to- nalegał

-Proszę- wręczyła mu pendrive

- Co w nim jest?

-Projekt eliminacji, który wykorzystała Katrine Ghost. Namierzyliśmy jej kryjówkę dzięki sygnaturze energii maski, ale ona zniknęła, a jej dawna kryjówka została w ruinach- wtrąciłem się

Fury podszedł do komputera i podpiął urządzenie. Wszystko, co mu powiedzieliśmy, było prawdą. Został tylko ten hologram, ale pomoże to w czymś?

-Generale, proszę wypuścić Tony'ego. Jest niewinny




Wstałam z łóżka o własnych siłach i chciałam już wyjść ze szpitala. Dalej byłam podpięta do kardiomonitora, kroplówki i worka z krwią, który był już pusty. Moje odruchy zahamowała pielęgniarka.

-Leż jeszcze, aż lekarz cię zobaczy. Jak na razie wezmę ten worek, a kroplówka się skończy za kilka minut- poprosiła, dając mi większą swobodę w ręce

-Dobrze- posłuchałam jej i położyłam się z powrotem

Nie czułam już takiej słabości, jak wcześniej. Byłam w stanie wybiec i nigdy tu nie wracać. Muszę, jak najszybciej stąd wyjść, bo zwariuję jeszcze bardziej. Już odchodzę od zmysłów, co się dzieje z chłopakami, a ten koszmar dawał kolejne powody do zmartwień. Jednak nie rozumiem. Co to miało znaczyć?
Do sali wszedł lekarz. Nareszcie. Niech mnie wypisze. Błagam, zrób to.

-Witaj, Pepper. Jak się czujesz?

-Świetnie. Mogę wrócić do domu?- uśmiechnęłam się szczerze, a on dalej patrzył podejrzliwie

-Zrobimy taki układ. Jeśli przejdziesz wszystkie testy pozytywnie, wrócisz do domu, jak skończy ci się kroplówka. Zgoda?- złożył propozycję

-Zgoda- kiwnęłam głową porozumiewawczo

-Dobrze. Najpierw popatrz w światło latarki- sprawdził wzrok

Potakiwał głową, że zgadza się. Później miałam testy neurologiczne. Sprawdził czucie w nogach i rękach.

-Jak na razie, wszystko poprawnie. Dotknij palcem nosa

Zrobiłam, co mi kazał i jako ostatni test był na równowagę ciała.

-Jeśli to zrobisz, wrócisz do domu. Wstań z łóżka, Pepper. Przejdź się po sali. Powoli

-Ok- wstałam i nie czułam się źle

Szłam małymi krokami, a ciało było mi posłuszne. Jedynie mnie bolała ta rana przy karku. Szwy narywały przy ruchu, sprawiając mi ból. Był znośny.

-Świetnie. Jedynie zgłosisz się na zdjęcie szwów za tydzień. Poczekaj, aż skończy się kroplówka, a ja pójdę przygotować wypis

-Dziękuję- byłam przeszczęśliwa , że mogłam wrócić do domu

Kiedy myślę o domu, to ten, który chcę stworzyć z Tony'm. To bardzo dziwne małżeństwo, bo nadal mieszkamy z rodzicami, a jesteśmy ponad drugi rok po ślubie. Potrzebujemy też swojej przestrzeni. Rhodey nie może go wiecznie niańczyć, bo od tego przecież ma mnie. Gdy ułożymy sobie wszystko, jak trzeba, zamieszkamy razem.
Pielęgniarka odpięła od wszelkich urządzeń i samej kroplówki. Wraz z ojcem pojechaliśmy do domu. Roberta wróciła do Rhodey'go i pewnie siedzi w zbrojowni.

-Dobrze, że szybko cię wypisali. Już nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził- przytulił mnie, nie zważając na ranę

-Tatku, przy Tony'm czuję się bezpieczna, a poza tym jestem Rescue





-Wiedziałam, że tak będzie- skomentowała po cichu moją prośbę, agentka Hill

-Nie mogę go zbytnio wypuścić. To jego wynalazek spowodował te ataki. Jest za to odpowiedzialny jako twórca Centuriona- pomyślał Fury

-Człowieku! Co z tobą?!- wściekłem się na niego

-Powinien odsiedzieć swoje, ale z racji danych na pendrive, zrobię wyjątek. Uwolnię go, ale będę miał całą waszą trójcę na oku- wyjaśnił surowo, godząc się na uwolnienie Tony'ego

Generał zabrał nas do niego, gdzie przesiadywał w celi. Przed końcem korytarza, ciągnącego się z różnymi celami i więźniami z średnim poziomem zagrożenia, natrafiliśmy na Tony'ego. Był blady, a jego ręce drżały. Jakieś jedzenie miał wyrzucone na ścianie, gdzie było widać zarysy planów. Myślał nad czymś. Nie wyglądał za dobrze, a trafił tu kilka dni temu. Cela została otwarta.

-To twój szczęśliwy dzień, Stark. Wracasz do swoich

-Rhodey, to twoja zasługa? Dziękuję- rzucił się na mnie, przytulając po przyjacielsku

-Bobbie mi pomogła. To dzięki niej znaleźliśmy program Katrine, który dał dowód jej winy. W zbrojowni był chip, co pewnie pamiętasz i on był potrzebny do tego programu, a to nie koniec. Znalazłem Pepper. Będzie zdrowa- przekazałem mu wszelkie informacje, by w końcu przestał mieć przybitą minę

-Nie wiem, co mam powiedzieć. Mogę już teraz wyjść?- spytał się generała

-Jak już mówiłem, wracasz do swoich. Zadzwonię do Bernes, by cię zbadała. I ciężko mi to mówić, ale przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie

-Wybaczam

Fury za coś go przeprasza? Co on mu zrobił? Pewnie dlatego tu siedział taki blady? Coś musiało go przerazić. Na całe szczęście wróci do normy. Victoria dość szybko została poinformowana i zjawiła się.

-Coś się stało, generale?- spytała zaniepokojona

-Tony wraca do domu. Przynieś mu jego rzeczy i sprawdź, czy wszystko gra- rozkazał

-To było okropne, co pan mu zrobił

-Już go przeprosiłem i mi wybaczył. Po prostu wściekłem się, że to on stoi za tym wszystkim. Za bardzo mnie poniosło, ale żyje, jak widzisz

Bobbie patrzyła zamyślona na Fury'ego. Chyba chciała znać jego myśli. Ja tylko patrzyłem na Tony'ego, który wyglądał na bardziej spokojnego.

-Wyjdźcie, bo muszę go zbadać. Kiedy skończę, będziecie mogli go stąd zabrać- zamknęła drzwi

-To ja pójdę do Virgila. Jak będziesz potrzebował pomocy, zadzwoń- uśmiechnęła się

-Naprawdę ci dziękuję. Gdyby nie ty, Tony nie wróciłby do domu- podziękowałem jej, a ona tylko znowu się uśmiechnęła i wyszła

Nawet nie wie, jak bardzo wiszę jej przysługę. Wyciągnę do niej pomocną dłoń w razie potrzeby. Uratowała Tony'ego od dalszego wyroku w SHIELD.

Rozdział 61: Dowód

0 | Skomentuj


Obudziłam się w całkowicie białym pomieszczeniu. Leżałam na łóżku, gdzie przy nim był powieszony worek z krwią. Nie bardzo wiedziałam, czemu się tu znalazłam, ale blisko szyi miałam duży plaster, a pod nim czułam jakieś żyłki do zszywania ran. Czułam, jak ktoś wyssał ze mnie całą energię. Nie byłam w stanie wstać. Na szczęście do sali wbiegł mój ojciec. Może on mi wyjaśni, jakim cudem tu leżę? Wyglądał na przerażonego. Pewnie przez to, że miałam przetaczaną krew. Ścisnął moją dłoń, jakby nie wierzył, że żyję.

-Co się stało? Tatku, możesz mi powiedzieć?

-Będziesz zdrowa. Już nic ci nie będzie grozić. Przepraszam, że o tym nie wiedziałem, ale nie mogłem zbytnio wychodzić z domu

-Ale... co się stało?

-Podobno ktoś cię porwał i zatruwał, ale uciekłaś. Rhodey z Robertą cię tu zabrali

-Chcę z nim porozmawiać. Gdzie on jest?

-Nie wiem, bo wybiegł wściekły i nie wrócił

Co się z nim dzieje? Tony ma kłopoty z SHIELD, a Rhodey tak po prostu się wściekł i wybiegł? I jakie porwanie? Chwila, coś mi świta. Katrine Ghost, ale ona zniknęła. Tylko na jak długo?

-Kiedy będę mogła opuścić szpital?

-Za dwa dni. Naprawdę nie wiesz, jakie miałaś szczęście, bo zostałaś otruta trzema różnymi specyfikami. To cud, że żyjesz

-Cuda się zdarzają- uśmiechnęłam się i przypomniałam sobie, jak Tony musiał walczyć o życie

-Roberta chce z tobą porozmawiać, więc zostawię cię z nią. Trzymaj się- ucałował mnie w czoło i wyszedł

Widać, że kolano się zagoiło, bo chodził bez problemu. Cieszę się, że wrócił do zdrowia. Może zmieni nastawienie do ciągłego kontrolowania mnie, skoro zna sekret i wie, że przy Tony'm nic mi nie grozi? Jednak go tam nie było, bo sam miał problemy ze zdrowiem. Im szybciej stąd wyjdę, tym szybciej się z nim zobaczę.
Do sali weszła Roberta i to bez biegania. Widocznie zachowywała większy spokój. Po kimś Rhodey to ma.

-Witaj, Pepper. Już lepiej się czujesz?- spytała

- Trochę tak. A gdzie Rhodey'go wywiało?

-Jesteś bardzo małomówna. Chyba nie czujesz się dobrze, co? Może lepiej cię zostawię, żebyś odpoczęła- już chciała wyjść, ale ją powstrzymałam

-Niech pani zostanie. Tylko pani może mi powiedzieć prawdę, co się stało i gdzie oni są?

Roberta usiadła obok łóżka i długo myślała, co mi powiedzieć. Martwię się o nich. Po długiej chwili milczenia, odezwała się.

-Nie martw się. Lekarze mówią, że szybko wrócisz do domu, a Rhodey się wściekł, że będziesz miała transfuzję. Nawet nie wiesz, jak bardzo się zmartwił, gdy zemdlałaś, ale to już było dla niego za wiele. Tony siedzi w celi SHIELD i jest bezradny

-Biedny, Rhodey. Nie powinien się tym zadręczać- wzięłam telefon do ręki i wybrałam do niego numer






Wyleciałem ze zbrojowni, a Bobbie wskoczyła na swój motor. Dzięki Pepper mieliśmy ułatwione szukanie. Skalibrowała program, by szybciej znaleźć trop. Namierzyliśmy ślad daleko za miastem. Może znajdziemy też coś, co pomoże uniewinnić Tony'ego? Ryzykuje życie wielokrotnie, poświęca się, a mimo to, jedna osoba zniszczyła mu życie. Musimy mu pomóc.
Gdy trafiliśmy na opuszczony budynek, rozejrzeliśmy się po jego ruinach. Włączyłem reflektor w napierśniku, a Bobbie wyjęła tradycyjną latarkę.

-Mam nadzieję, że nie skrzywdziła bardzo Pepper, bo mnie popamięta- załadowała broń

-Okaże się. Znajdziemy ją i znikamy stąd, bo aż mam ciarki na plecach

-Boisz się opuszczonych budynków?- zaśmiała się

-Chyba przesadzam z oglądaniem horrorów- przyznałem i poszedłem dalej, świecąc reflektorem przed siebie

Nagle natrafiliśmy na jakiś hologram, rozcięte liny oraz plamy krwi na podłodze. Jak z horroru.

-Może tu będzie jakiś dowód na jej winę?- pomyślałem

-Na pewno tu była. Znam jej metody działania i wszystko pasuje. Tylko ona uciekła gdzieś dalej. Chcesz jej szukać?

-Jest winna i powinna trafić za kratki

Przeskanowałem cały budynek w poszukiwaniu Katrine, ale ślad po niej zaginął. Jednak natrafiliśmy na komputer, który był włączony. Wygląda na to, że musiała uciekać przed kimś. Na ekranie widniała nazwa programu. Bobbie przyjrzała się temu bliżej.

-Rhodey, to jest to. Mamy dowód na jej winę- wyjęła pendrive i zaczęła zgrywać dane

-Myślisz, że to wystarczy?

-Dowód na sabotaż. Myślę, że Fury będzie musiał na to spojrzeć

Jednak coś mi tu nie grało. System zlokalizował dziwne urządzenie w kolejnym pokoju. To nie było nic dobrego. Chyba spodziewała się nas tutaj. Gdy przestawało brzęczeć, zauważyłem na nim zegar, odliczający czas do...

-Cholera! Bobbie, pospiesz się! Tu jest bomba!

-Prawie gotowe. Jeszcze tylko chwila

Na ekranie był wyświetlony proces. Do końca pobierania pozostało 20 %, a bomba tykała coraz szybciej i czasu było coraz mniej do ucieczki. Zaczęło się ostatnie odliczanie. Pozostało 10 sekund.
9...8...7...6...

-Bobbie!

-Jeszcze trochę

-Nie ma czasu!- byłem przerażony, a ona dalej zachowywała stoicki spokój

5...4...3...2...1...0

W ostatniej chwili otoczyłem nas polem siłowym, ale fala wybuchu wyrzuciła mnie na ścianę.

-Au! Mój kręgosłup! Moja głowa! Moje wszystko!-  poczułem, jak całe ciało doznało mocnego wstrząsu

-Wybacz, ale musiałam to dokończyć. To uratuje Tony'ego- odpięła pendrive





Rhodey nie odbierał. Co on teraz robi? Nie wydaje mi się, żeby z kimś walczył. On się martwi o nas, a ja o nich. To chyba będzie taka nasza codzienność.

-Pani Rhodes, Rhodey nie odbiera. Co się z nim dzieje?

-Nie martw się. Na pewno nic złego . Jedynie, co może robić, to szukać tej Katrine, która cię skrzywdziła- pomyślała

-Nie! Niech jej nie szuka!- spanikowałam, bojąc się o przyjaciela

-Pepper, uspokój się. On nie jest głupi i nie będzie chciał walczyć

-Katrine jest bezlitosna. Niech zostawi ją w spokoju. To wyjdzie wszystkim na dobre- próbowałam ponownie nawiązać z nim kontakt

Nabijałam się mu na linię, a on nic. Jak mają nas unikać kłopoty, skoro sami ich szukamy? Czy Rhodey też nie może usiedzieć w miejscu i zostawić to wszystko? Chociaż przez chwilę, bo sam mówił o tym Tony'emu.

-No dalej nie odbiera!- rzuciłam telefonem o podłogę i roztrzaskał się ekran

-Może jest czymś zajęty? Na pewno rozwalanie wszystkiego, co ci wpadnie w ręce, nic nie da- zwróciła uwagę na moją złość

-Przepraszam, ale ja tak nie mogę leżeć i nic nie robić. Najgorsza jest ta niewiedza, co się z nimi dzieje, a to pewnie moja wina. Gdybym go nie zabiła- do oczu napłynęły mi łzy przez przywrócone wspomnienia o walce z Duchem

-To, by było bardzo źle. Ucierpielibyście tak mocno, że wasze życia byłyby trudne do uratowania- dokończyła Roberta i pozostawiła mnie samą w pustej sali

Nie potrafiłam znieść tej bezradności i zaczęłam płakać. To przeze mnie cała ta sprawa się skomplikowała. Chociaż, gdyby Duch żył, Katrine nie wrabiałaby Tony'ego w morderstwa. Nie siedziałby w celi u Fury'ego, a ja nie leżałabym w szpitalu. Próbowałam myśleć o czymś pozytywnym. W jednej chwili w mojej głowie pojawił się obraz Tony'ego. Uśmiechał się, a ja tańczyłam z nim w świetle nocnego nieba. To był ten sam moment, który przypominał wspomnienie ze ślubu. Gdy Rhodey włączył muzykę do powolnego tańca, Tony próbował pokazać, że potrafi być tancerzem, ale deptał mnie, co chwilę.

-Wybacz, nie umiem tańczyć- było wstyd mu się przyznać

-Nie szkodzi. I tak jest cudownie- położyłam głowę na jego ramieniu

Czułam, jak bije mu serce, Kołysaliśmy się lekko, a on był zdenerwowany. Uspokoiłam go i wyluzował. Dał ponieść się melodii. Ten dzień zmienił nasze życie. Jednak całe te wspomnienie zaczęło się niszczyć. 
Obraz popękał, jakby był ze szkła. Tony zmienił się w piasek i jego ciało znikło rozwiane w powietrzu. Gdzieś w oddali było słychać czyjś śmiech, a my zostaliśmy straceni. Rhodey próbował przeżyć, ale zbroja strzeliła go rakietą i jego spotkał ten sam los.

-Święta trójca musi umrzeć. To wasze przeznaczenie

I te słowa były jako ostatnie, gdy wybudziłam się z tego koszmaru. Strach przejął kontrolę nad ciałem. Co to miało znaczyć? Kto chce naszej śmierci? Jedno jest pewne, że długo nie pożyjemy.

---***---

Wróciłam po przerwie, ale rozdziały będą dodawane, jak szybko uda mi się je zedytować. Jednak bez czytelników, moja praca idzie na marne. Czy ktoś tu czyta? Naprawdę komentarze motywuję, bo się widzi, że ktoś jednak zagląda na posty i jest ciekawy. To ile was zostało? Czekam na waszą odpowiedź.

Zawieszenie

0 | Skomentuj
Blog został oficjalnie zawieszony, aż do odwołania. Nie mam czasu na poprawianie notek, a poza tym jedna osoba czyta, a to naprawdę mało.
TonyPepper, ja ciebie informuję o notkach i się ostatnio nie pojawiłaś.
Resztę rozumiem, bo mają problemy. Niestety zawieszam i nie wiem, kiedy tu wrócę.
Obecnie siedzę na Wattpadzie, a rok szkolny zaczęłam dość źle, więc poprawki muszą być, a jeszcze próbne matury,.Wszystko pod górkę.
Liczyłam na to, że jakoś wstawię te opko do końca października, ale nie wyszło.
 Katari odmeldowuje się na czas nieokreślony.
Przepraszam, jeśli kogoś zawiodłam.
Zapraszam na Wattpad, gdzie jest opo o IMAA, które wystartuje po skończeniu "W sieci".
A teraz żegnam.


© Mrs Black | WS X X X