Pokazywanie postów oznaczonych etykietą one shot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą one shot. Pokaż wszystkie posty

Message/ Wiadomość [PL]

0 | Skomentuj

Pokój. Po prostu zwyczajny pokój. Pokój, gdzie spędziłem resztę mojego życia. Nieważne. Kogo to obchodzi? Nikogo. Więc dlaczego? Dlaczego siedziałem tutaj i pisałem ten tekst? Dlaczego ty jesteś czytelnikiem, Pep? Dlaczego nie ktoś inny? W porządku. Powiem ci na końcu wiadomości.
Więc siedziałem w moim pokoju. Byłem sam. Co robiłem? Myślałem. Myślałem o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Przyszłości? Taa... Coś w tym rodzaju. To nic. Po prostu myśli o każdym i wszystkim. Więc siedziałem i ktoś otworzył drzwi. To był mój przyjaciel.
"Wszystko gra? Obiad jest gotowy. Przyjdź, jeśli chcesz” Powiedział i zamknął drzwi.
Co zrobiłem? Nic. Siedziałem tutaj i myślałem znowu. Znowu,znowu, znowu. Powtórz. Znowu, znowu, znowu. Ale to pomyłka. Miałem jedną myśl i jedno marzenie. Co to było? Chciałem zakończyć moje życie. Czy pomyślałem "zabij siebie" albo "zrób coś głupiego"? Dobra. Była zwykła myśl i to wszystko. To nic.
Kiedy próbowałem zasnąć, mój przyjaciel znowu przyszedł do mnie. Przyszedł i dotknął mojego ramienia.
"W porządku, Tony? Jesteś zbyt cichy" Spytał z obawą, że planuję coś z liną, lekami na ból, nożem, czy czymś gorszym.
"Wszystko gra" Powiedziałem spokojnie.
"Poważnie? Nie wiem. Gdybyś chciał pogadać, powiedz to, okej? Chcę pomóc. Wiesz o tym, więc proszę, powiedz mi, jeśli coś będzie nie w porządku”
Był tak zmartwiony, że pomyślałem o czasie.
"Pora spać" Pomyślałem.
"Pora spać" Powiedziałem.
"Taa... Wiem. Dobranoc, kolego”
"Branoc"
I zostałem sam. Znowu. Zasnąłem. Mój umysł był czarną dziurą. Bez wspomnień, bez zdjęć i bez myśli. Jedynie pustka.
Następnego dnia, obudziłem się bardzo późno. O dwunastej. Nie potrafiłem wstać z łóżka. Nie potrafiłem ruszyć moim ciałem. Byłem przerażony, co się dzieje. Chciałem krzyczeć lub płakać, ale nie mogłem. Rhodey przyszedł tu i podał mi rękę. Ledwo wstałem na nogi. Jednak czułem się słabo. To był zły znak.
"Może powinieneś iść do lekarza"
"Nie panikuj, Rhodey. Zjem coś i będzie dobrze"
"Jesteś pewny?"
"Taa...Tak myślę. Jest okej"
"W porządku”

I poszedłem do łazienki. Popatrzyłem w lustro. Widziałem moją bladą skórę z oznakami zmęczenia. Jesteś zmęczona? Ja byłem.  Ja byłem tego dnia. Ostatniego dnia. Moja wiadomość kończy się tutaj. Dlaczego? Co się ze mną stało? To normalne, ponieważ zniszczyłem lustro i kawałek szkła użyłem, żebym podciąć nadgarstki. Powoli, boleśnie i bez krzyku.  I w końcu zemdlałem. Umierałem. Umierałem też samotnie. Myśli zabiły mnie. I pamiętaj, moja kochana. Kiedy ktoś powie “Jest okej”, to kłamstwo i to uczucie nie jest prawdą. Bałem się mojego życia bez prawdziwej rodziny i tego dziwnego świata. Tak mi przykro, Pep.

KONIEC

Message [ENG]

0 | Skomentuj


Room. Just a simple room. The room when I spent rest of my life. Nevermind. Who cares? Nobody. So why? Why I was sitting here and wrote this text? Why are you reader, Pep? Why someone different? It's okay. I will tell you at the end of this message.
So, I was sitting in my room. I was alone. What was I doing? Thinking. I was thinking about past, present, and future. Future? Yeah. Some kind of that. It's nothing. Just thoughts about everyone and everything. So, I was sitting and someone opened the door. It was my friend.
"Are you okay? Dinner is ready. Come if you want" He said and closed the door.
What was I doing? Nothing. I was sitting here and thinking again. Again, again, again. Repeat. Again, again, again. But it's mistake. I had one thought and one dream. What was that? I wanted to finish my life. Did I thought "kill yourself" or "do something stupid"? Ok. I was a simple thought and that's all. It's nothing.
When I was trying to fell asleep, my friend comes again to me. He came and touch my arm.
"Are you all right, Tony? You are so silent" He asks with afraid that I was planning something with a rope, painkillers, knife or something worse.
"I'm fine," I said calmly.
"Really? I don't know. If you want to walk, say it, okay? I want help, you know so please, tell me if something isn't alright"
He was so worried that I was thinking about time.
"Time to sleep," I thought.
"Time to sleep," I said.
"Yeah. I know. Good night, pal"
"Night"
And I stayed alone. Again. I fell asleep. My mind was a dark hole. No memories, no pictures, and no thoughts. Just emptiness.
The next day, I woke up very late. At twelve o'clock. I couldn't stand with the bed. I couldn't move my body. I was terrified what's going on. I wanted to scream or cry but I couldn't. Rhodey came there and gave me a hand. Barely I stood on my feet. However, I felt weak. It was a bad sign.
"Maybe you should visit the doctor"
"Don't panic, Rhodey. I just eat something and it will be fine"
"Are you sure?"
"Yeah. I think so. It's okay"
"Fine"
And I went to the bathroom. I looked at the mirror. I saw my pale skin with the sign of tired. Are you being tired? I was. I was that day. The last day. My message is over here. Why? What happened with me? It's normal because I destroy a mirror and a piece of glass I used to cut my wrists. Slowly, painfully and without a scream. And in the end, I fainted. I was dying. I was dying alone too. The thoughts killed me. And remember, my sweetheart. When someone says "I'm okay", it's a lie and this feeling isn't truth. I was afraid my life without a real family and this strange world. I'm so sorry, Pep.

THE END.

---***---

Wieczorem pojawi się tłumaczenie.

Czerwony festiwal

2 | Skomentuj

Nadszedł czas festiwalu w chińskiej dzielnicy Nowego Jorku. Tony razem z Pepper i Rhodey’m wyszli na miasto, by obchodzić Nowy Rok. Podziwiali wspaniałe dekoracje, wiszące lampiony i fajerwerki. To był jedyny dzień bez ratowania świata. Jedyny, ale i ostatni dla pewnego człowieka. Cała uroczystość trwała w najlepsze. Co niby mogłoby się wydarzyć?

Pepper: Wow! Jaki wielki smok! Tony, zróbmy sobie z nim zdjęcie.
Tony: Proszę bardzo. Nie ma problemu.

Wyjął komórkę, wykonując fotografię.

Pepper: Ej! Zasłoniłeś kciukiem!
Tony: To nie mój palec.
Pepper: Rhodey!
Rhodey: No co? Chciałem zetrzeć kurz.
Pepper: Marne wytłumaczenie.

Zrobiła skwaszoną minę. Wykonali drugą próbę, a smok nadal był za nimi. Uśmiechnęli się, zbliżając twarze do aparatu, aż wyszła im fotka. Kolejne zrobił Rhodey, gdy ruda cmoknęła swojego chłopaka w policzek.

Pepper: No i elegancko. Co teraz?
Rhodey: Chodźmy coś zjeść. Nigdy w życiu nie jadłem chińszczyzny.
Pepper: Poważnie? Ty byś jedynie jadł, a w czasie festiwalu mamy się bawić, zaszaleć i wytańczyć się.
Rhodey: Może i tak, ale na następny dzień mamy szkołę… Tony, jak implant?
Tony: Musiałeś o to zapytać. Nie byłbyś sobą, co? Jest w porządku. Naładowany w pełni.
Rhodey: Obyś nie kłamał.
Pepper: Mogę sprawdzić.
Tony: Och! Przestańcie. Zajmijcie się sobą.

Dziewczyna chwyciła za jego dłoń, przyglądając się odczytom na bransoletce.

Pepper: Nie kłamie. Jest tyle, ile ma być.
Rhodey: To się cieszę. Ktoś jest głodny poza mną?
Tony: Ja chętnie coś zjem.
Pepper: Skoro ty, to ja też.
Rhodey: Normalnie bliźniaki.
Pepper: Rhodey, bo ci…
Tony: Ej! Wyluzuj! Przynajmniej nie mówi o ptakach.
Pepper: Powinien być gołębiarzem.
Tony, Rhodey: GOŁĘBIARZEM?
Pepper: No tak. Zajmuje się gołębiami, co są ptakami i w ogóle.
Rhodey: Sama jesteś gołąb.

Zaśmiał się tak głupkowato, aż dostał z liścia. Geniusz wybuchnął śmiechem, bo sytuacja była wręcz komiczna dla niego. Lubiał utarczki między przyjaciółmi. Zwłaszcza te w zbrojowni. Głodomor prowadził ich po zapachu do dobrej knajpy z chińskim żarciem. Zamówili sajgonki z makaronem wraz z sosem.

Rhodey: Nie mogę się doczekać, aż tego spróbuję. W karcie menu wygląda apetycznie.
Pepper: Chyba, jak ci zasmakuje, będziesz prosił o dokładkę. Zakład o pięć dolców, że tak będzie?
Tony: O! Jestem za.
Rhodey: Okej. Piszę się na to.
Pepper: Świetnie. Najpierw coś zjemy, a potem możemy iść na pokaz sztucznych ogni.
Tony: Ty chyba znasz cały plan, Pep.
Pepper: No tak. Chcę być z wami, jak najdłużej.

Po odpowiedniej długości czasu oczekiwania, kelner przyniósł dania. Jedno z nich wyróżniało się dodatkową “przyprawą”. Chińczyk położył dania na stole, życząc “smacznego” w swoim ojczystym języku. Przyjaciele zaczęli konsumować. Tony czuł piekło na języku przez ostrość sosu, zaś reszta jadła bez zwracania uwagi na pikantny smak.

Pepper: I jak, Rhodey? Dokładeczkę?
Rhodey: Mmm… Pychota. Bardzo dobre, ale jakoś mało dali tego makaronu.
Pepper: Heh! Tobie zawsze czegoś brakuje… Tony, jak u ciebie? Tony?
Tony: Gorące. Zaraz mi wypali żołądek!

Wybiegł do łazienki, pijąc wodę z kranu. Był tak spragniony, a do tego chciał pozbyć się tego wulkanu, dlatego nie zwracał uwagi na innych klientów knajpy.
Nagle poczuł się dziwnie. Miał zawroty głowy, brzuch ściskał niemiłosiernie mocno, aż całe jedzenie podchodziło mu do gardła.

Tony: Niedobrze mi.

Natychmiast wszedł do wolnej kabiny, zwracając całe żarcie. Trochę tam siedział, a ukochana się zaniepokoiła. Spojrzała na zegarek.

Pepper: Nie wraca już dziesięć minut. Coś musiało się stać.
Rhodey: Pepper, on jest dużym chłopcem. Da sobie radę.
Pepper: Myślisz? Może… Może lepiej sprawdzić, czy wszystko gra?
Rhodey: O! Chyba wychodzi.

Był blady, jak ściana, a do tego drżał z zimna. Dostał gorączki. Pepper podbiegła do niego i zaprowadziła do stolika. Dotknęła jego czoła. Zmartwiła się jeszcze bardziej.

Pepper: Chińszczyzną się zatrułeś?
Tony: Nie wiem. Zawsze, jak jadłem, nic mi nie było.
Rhodey: Może po latach się zmieniło.
Tony: Może. Nie wiem. Nie jestem już głodny, choć zwymiotowałem całe żarło.
Pepper: Lepiej wróć do domu. Nie wyglądasz za dobrze. Jeśli to zatrucie, powinieneś leżeć w łóżku.
Tony: Nie mam takiego zamiaru.
Pepper: Uparciuch.
Tony: Nic mi nie będzie. To ma być niezapomniany wieczór, więc niech taki będzie.
Pepper: Ale, gdybyś poczuł się źle, powiedz.
Tony: Dobrze. Powiem na pewno.
Rhodey: Jeśli wam to nie przeszkadza, wezmę na wynos.

Chory lekko się uśmiechnął, zmuszając się do tego. Nadal nie czuł się zdrowo. Zaczął się bać. Czego? Czegoś, czego nie widać, a istnieje.
Gdy histeryk wziął ze sobą chińszczyznę, jadł ją pałeczkami w trakcie drogi na pokaz. Rudzielec nie zamierzał zostawić słabego bruneta, dlatego trzymał silnie za rękę. Długo nie szli do odpowiedniego miejsca i po jakiś pięciu minutach, dostrzegli ludzi w rękach ze sztucznymi ogniami. Wzięli po jednym, a na niebie dostrzegli fajerwerki o różnych barwach oraz kształtach. Nastolatek wyjął swój nowoczesny telefon, wykonując kilka zdjęć. Większość z nich nie wyszła zbyt prosto, gdyż drżenie rąk nie pozwalało na trzymanie gadżetu prosto. Potem pokazał im ujęcia.

Pepper: Wyszło pięknie.
Tony: Nie kłam. Wiem, że są fatalnej jakości.
Pepper: Nieprawda. Są oryginalne i naprawdę ładne.
Rhodey: Też tak uważam. Będziemy mieli pamiątki.
Pepper: Rhodey, czy będziesz to pudełko dojadał w nieskończoność? Przestań pastwić się nad nim i wywal je.
Rhodey: Już kończę.

Wyjadł resztkę makaronu, a następnie wrzucił pusty kartonik wraz z pałeczkami do pobliskiego kosza.

Pepper: Tak lepiej.

Nagle zadzwonił telefon Rhodey’go. Jego mina nabrała innego wyrazu twarzy.

Pepper: Kto dzwoni?
Rhodey: Mama. Pewnie chce, żebyśmy wracali do domu.
Pepper: Ej! Dopiero dwudziesta pierwsza. Noc jeszcze młoda, a nawet nie tańczyliśmy. Ty idź, ale Tony jest mój.

Objęła go, pokazując swoje przywiązanie.

Rhodey: No dobra. Pogadam z nią.

Oddalił się, a zakochani pozostali sami, spoglądając w niebo na niezwykłe widowisko.

Pepper: Wiesz, co ci powiem?
Tony: Co?
Pepper: Kocham cię, Tony. Wiem, że ty mnie też, choć czasem mam wątpliwości, a do tego jestem zazdrosna o twoje zbroje, bo czasami spędzasz z nimi za wiele czasu, a mnie ignorujesz, co jest naprawdę irytujące i…

Przerwał jej pocałunkiem.

Tony: Kocham cię najbardziej na całym świecie. Kocham i nie przestanę.
Pepper: Wiem o tym. Wiem.

Rhodey nadal nie wracał. Tak długo nawijał z rodzicielką, że dziewczynie skończyła się anielska cierpliwość. Razem z ukochanym poszli za światłami latarni oraz tłumem ludzi. Fajerwerki nadal było słychać, a do tego do ich uszu dotarł huk petard. Tak wielki huk, że mogły odpaść uszy. Tylko, czy to aby na pewno były petardy?

Pepper: Tony, idziesz? Tony?

On stał w miejscu. Cały świat zatrzymał się. Słyszał niewyraźne wołanie. Nie miał bladego pojęcia, co się dzieje. Wszystko stało się jasne, jak dostrzegł trzy dziury w bluzce, a poza nimi kapała krew na podłoże.

Pepper: Tony? Tony!

Gwałtownie upadł, zaś krwawienie było coraz silniejsze. Ludzie byli przerażeni i uciekali w popłochu. Myśleli tylko o jednym. Uciec i przeżyć.

Pepper: Niech mi ktoś pomoże! Błagam! Potrzebuję pomocy!

Jej krzyki usłyszał Rhodey, który zakończył swoją “miłą” pogawędkę. Był tak samo przerażony, gdy zobaczył krew na chodniku. Od razu chciał wyjaśnień.

Rhodey: Co się stało?!
Pepper: Nie wiem! Nie mam pojęcia! Ktoś strzelił! Trzy razy!
Rhodey: Pepper, spokojnie. Spójrz mi w oczy. Uspokój się.

Zrobiła, co nalegał, aż powoli odzyskiwała spokój ducha.

Rhodey: Musimy zatamować krwawienie i zadzwonić po pomoc. Tak, Pepper?
Pepper: Tak.

Rhodey powiadomił służby medyczne, zaś ona wyjęła z torebki całą paczkę chusteczek. W miejsce dziur wcisnęła je, aż całe przesiąknęły czerwoną cieczą. Znowu zamierzała panikować.

Rhodey: Tony, nie możesz zasnąć. Musisz być silny, słyszysz? Wygrasz to, chłopie.
Tony: Rhodey… Ekhm… Ja… Ja nie wiem… czy to możliwe… Cały ten dzień… był dziwny. Coś… Coś musiało… się zdarzyć.
Rhodey: Pomoc jest w drodze.
Tony: Nie zdążą… Czuję… to.
Pepper: Ej! Nawet tak nie mów! Wyjdziesz z tego, jasne? Nie możesz się poddać! Nie umrzesz!

Krzyczała tak głośno, że medycy nie musieli pytać, gdzie znajduje się osoba postrzelona. Dotarli za nim i kazali odsunąć się. Przenośny kardiomonitor pokazywał słabnący puls. On walczył, lecz organizm sam skazywał się na przegraną. Lekarz podał lekarstwa, zaś pozostałe osoby z zespołu starały się zatamować krwotok. Nie dawali zbyt wielkich szans na przeżycie. Czas uciekał, brakowało środków, a odległość od szpitala stanowiła poważną przeszkodę.

Lekarz: Przykro mi. Zanim byśmy dojechali do szpitala, umarłby w karetce.
Pepper: Co mamy zrobić? Czekać, aż tutaj zginie?!
Lekarz: Został postrzelony, prawda? Nie mogę operować bez odpowiedniego sprzętu. Nie można nic zrobić.
Pepper: Nie… Nie może pan. Chcecie go zostawić na śmierć?! Co z was za ludzie?!
Tony: Pep, przestań.
Lekarz: To cud, że jeszcze reaguje. Jest silny, ale my jesteśmy bezradni. Możemy tylko czekać.

Kiedy już sytuacja była fatalna, pogorszyła się jeszcze bardziej. Wszystko z winy implantu. Ból doskwierał przy sercu, a mechanizm wyłączył się, co wiązało się z tym, że też stracił przytomność. Teraz panika, przerażenie oraz bezradne krzyki można było usłyszeć z ust Pepper. Doktor sprawdził bicie serca, które na tyle osłabło, aż zdecydował się uderzyć z defibrylatora.

Pepper: To go zabije!
Lekarz: Już umiera. Nie zaszkodzimy mu bardziej.
Pepper: Nie! Przestańcie! Błagam! Nie róbcie tego!

Walczyła rękami i nogami, lecz jeden z ratowników trzymał ją za ręce, by nic nie robiła. Z oczu wypłynęły łzy. Mężczyzna użył jednego uderzenia o średniej mocy. Nie podziałało. Zwiększył moc. Również nie zadziałało. Dodatkowe dawki adrenaliny też nie przyniosły oczekiwanego rezultatu.

Lekarz: Czas zgonu. 22:53.

Nikt nic nie powiedział. Ona straciła siły. Jedynie płakała nad zwłokami. Nie mogła przestać. Na miejsce zdarzenia została wezwana policja. I na tym historia powinna się skończyć, lecz nie do końca. Pepper Potts powiesiła się.


--**--

To taki one shot. Specjalnie dla Karoliny aka Sadystka.

Anatomia prawdy

0 | Skomentuj

Elena Jones siedziała w swoim biurze, czekając na jakieś ciekawe zlecenie. Ostatnio nie zajmowała się niczym szczególnym, bo wszystkie sprawy były dość proste do rozwikłania. Ona lubiła wyzwania, dlatego ucieszyła się, słysząc wezwanie szefa.
-Mamy morderstwo. Jones, zajmiesz się tym?
-Nie ma problemu.
Zabrała aparat, notes oraz długopis z biurka. Razem z funkcjonariuszami policji wyruszyła na miejsce zbrodni. Dokładnie znajdowała się w chińskiej dzielnicy Nowego Jorku. Przed sklepem z antykami czekała na nią osoba, która odnalazła zwłoki. Podeszła do dziewczyny, co była w dość młodym wieku. Po sposobie mówienia oraz wyglądzie pasowała do piętnastolatki. Nie potrafiła uspokoić się. Ciągle przeżywała szok.
-Witaj. Jestem detektyw Jones. Mogę ci zadać kilka pytań?- mówiła dość łagodnym tonem, żeby nie przestraszyć nastolatki.
-No dobrze, ale ja nic nie zrobiłam. Przysięgam! Tylko wyprowadzałam psa i on znalazł kości!
-Spokojnie. Nie denerwuj się. Pamiętasz o której godzinie na nie natknęłaś się?- spytała, próbując zanotować jakieś szczegóły.
-Gdzieś około godziny szesnastej. Tak! Wychodziłam po obiedzie.
-W porządku, a widziałaś może kogoś, kto kręcił się w okolicy?
-Nie. Byłam sama.
-Cóż... Dziękuję za pomoc. Teraz jakoś odnajdziemy sprawcę.
Pozwoliła jej wrócić do domu, a cały plac został oznaczony żółtą taśmą jako miejsce dokonania przestępstwa. Pozostałe kości zostały odkopane. Detektyw zapisała kolejne odkrycia.
-Chłopak w wieku bodajże szesnastu lat. Prawdopodobnie został dźgnięty czymś ostrym w brzuch. Sprawca był amatorem, sądząc po braku złamań oraz innych obrażeń. Możliwe, że przyczyną zgonu było wykrwawienie.
-Trzeba ustalić, kto widział się z nim jako ostatni. Jakieś przypuszczenia, panno Jones?
-Chyba tak. Ewidentnie ktoś chciał się zemścić. Ofiara nie mogła być przypadkowa, a odnalezienie jej po latach sugeruje, iż sprawca nadal ukrywa się na wolności- stwierdziła, przyglądając się czaszce.
-Czyli szukamy wrogów.
-Ale najpierw zidentyfikujemy ciało.
Elena weszła do sklepu, gdzie rozglądała się za jakimś dowodem tożsamości. Nie znalazła nic. Poza jedną kartką. Była pomięta i w kurzu, ale w dość dobrym stanie, żeby odczytać linijki słów.
-Tony Stark- przeczytała na głos, zastanawiając się nad tym, czy odnalazła dobry trop.
Wzięła kartkę, pakując ją do worka jako dowód w sprawie. Reszta zgarnęła kości do analizy, a dziurę zasypano. Cała ekipa pojechała do centrali, a dokładnie do działu z laboratorium badawczym. Tam patolodzy mieli za zadanie ustalić przyczynę zgonu oraz poznać tożsamość zamordowanego.
Kiedy specjaliści zajmowali się tym, detektyw postanowiła pojechać pod adres, jaki znalazła na skrawku papieru. Nie musiała jechać zbyt długo, bo po jakimś kwadransie odnalazła odpowiedni dom. Dom Rhodesów. Zaparkowała przed posesją i poszła zapukać do drzwi. Otworzyła jej gospodyni domu, czyli Roberta Rhodes.
-Dzień dobry. Czy mieszka tu Tony Stark?
-Tak. Jestem jego prawną opiekunką. Czy coś się stało?
-Nazywam się detektyw Jones i pracuję nad sprawą morderstwa. Muszę z nim porozmawiać- wyjęła odznakę oraz przedstawiła swoje zamiary.
-Pewnie siedzi w fabryce. Proszę za mną.
Prawniczka zaprowadziła ją do wspomnianego miejsca, co zwykle służyło odpoczynkowi. Akurat geniusz grał w kosza ze swoim przyjacielem, zaś ich rudowłosa kumpela odpowiadała za rolę sędziego.
-Dwa do jednego! Tony, no postaraj się- usiłowała jakoś zmotywować chłopaka, a on jedynie celował piłką.
-Chwila... O! Mam!- rzucił w tablicę, aż odbiła się w jego czoło.
Ruda zaśmiała się, a Rhodey podszedł do niego. Pomógł mu wstać z podłogi.
-Żyjesz?
-Heh! No pewnie. Gramy dalej.
Już chcieli rozpocząć ciąg dalszy rozrywki, lecz pojawienie się Roberty przerwało ten zapał. Zapanowała powaga. Nie wiedzieli, co się stało, bo wraz z nią zjawił się ktoś jeszcze. Nieznajoma. Tony nie rozumiał powodu do niepokoju, choć czuł strach. Czarnoskóry zauważył, jak zbladł.
-Tony, wszystko gra?- spytał z troską.
-Roberto?- ledwo przełknął przez gardło jedno słowo.
-Tony, musisz iść ze mną- zwróciła się detektyw, a panika w nim wzrastała.
-Nie bój się. Ona chce tylko z tobą porozmawiać. Chodzi o jakąś sprawę- mama Rhodey'go starała się ukoić nerwy nastolatka, lecz bezskutecznie.
-Dobrze- zgodził się.
Przyjaciele patrzyli na tę sytuację z wielkim zdziwieniem, gdyż Tony nie mógł zrobić czegoś złego. Został zabrany na komisariat policji. Roberta pojechała z nimi, by dowiedzieć się, w co mógł został wmieszany jej podopieczny. Szesnastolatek trafił do sali przesłuchań i tam rozpoczęło się prawdziwe dla niego piekło. Zaniemówił, widząc zdjęcia kości.
-Dlaczego pani mu to pokazuje? O co tu chodzi?- nalegała na wyjaśnienia.
-Jest podejrzany o morderstwo- stwierdziła krótko.
Oczy oskarżonego nabrały ogromnego strachu, jak i szoku.
-Morderstwo? To nie mieści się w głowie!- chwycił się za makówkę, wciąż nie wierząc w to, co usłyszał.
-Niebawem poznamy tożsamość ofiary, a na razie mamy tylko to- pokazała papierek, który Tony doskonale pamiętał.
-To... To było dawno temu. Chciałem... Chciałem zadać ojczymowi Gene'a... pytania- zaczął jąkać się, a serce biło, jak szalone.
-Tony, spokojnie. Bez narzędzia zbrodni jesteś czysty. Nie zamkną cię. Nie bój się- prawniczka poklepała go pokrzepiająco po ramieniu, co niewiele dało.
-Ma rację. Na razie możesz być na wolności, ale będziesz pod ciągłą obserwacją.
Nagle rozdzwonił się telefon. Kobieta odebrała, słuchając analizy patologa.
-Czyli jednak wykrwawienie było przyczyną zgonu? No dobrze. A kim był?
-Gene Khan. Rok temu się przeprowadził z Chin i zaczął uczęszczać do Akademii Jutra. Chodził do klasy z Tony'm Starkiem, Pepper Potts, Rhodey Rhodesem, Happy'm Hoganem oraz Whitney Stane- wymienił najbardziej powiązane osoby.
-Wszystkich nie przesłuchamy.
-Dlatego wyklucz dwóch ostatnich. Mamy trójkę podejrzanych. To oni spędzali z nim najwięcej czasu. Bilingi z komórki potwierdzą, czy kontaktował się którymś z nich.
-W porządku. Dzięki za informacje, a co z narzędziem? Wiemy, czym mogła być zabita ofiara?
-Prawdopodobnie użyto czegoś ostrego. Możliwe, że nóż.
-Więc trzeba je poszukać. Bez tego ciężko kogoś przymknąć.
-Powodzenia- powiedział i rozłączył się.
Oboje powrócili do swych obowiązków. Tony wciąż nerwowo siedział na krześle. Nie czuł się za dobrze psychicznie, jak i fizycznie. Po czole spływały kropelki potu, skóra nabrała trupiej bladości, a ręce drżały. Do tego ciężko oddychał.
-Możemy na dziś skończyć? On dłużej tak nie wytrzyma.
-Zadam kilka pytań i może wracać... Tony, znałeś Gene'a Khana, prawda?
-Tak.
-Został zamordowany. Dziś znaleziono szczątki, które mają prawie rok. Powiedz mi tylko, czy pamiętasz, kiedy ostatni raz się z nim widziałeś?
-Ja... Ja nie pamiętam. Nie wiem... kiedy... to było- ucisk w klatce piersiowej wzrósł i z trudem odpowiedział na zadane pytanie.
-Już dobrze. Na dziś wystarczy. Jesteś wolny- zabrała dowody oraz pozwoliła na wyjście z pokoju.
Z pomocą pani Rhodes wrócił do domu. Miał problem ustać samodzielnie na nogach. Przez strach zginały mu się kończyny. Jedną ręką podpierał się o ramię prawniczki, aż doszli do samych drzwi. Opiekunka położyła go na kanapie, przykrywając kocem. Od razu zasnął. Ona jedynie przyglądała mu się przez chwilę, by mieć pewność, że szybko dojdzie do siebie.
Po tym, gdy miała pewność, co do stanu wychowanka, poszła sprawdzić, czy dzieciaki nadal siedziały w fabryce, grając. Nie grali. Siedzieli, jak na szpilkach. Pepper jako pierwsza zarzuciła stertą pytań.
-Gdzie Tony? Aresztowali go? W co jest wmieszany? Zabił kogoś? Okradł babkę ze sklepu? Pobił menela? No co się dzieje?!
-Nie wiem, skąd bierzesz takie pomysły, ale nie chcę wiedzieć. Tony śpi. Niby jest podejrzany o morderstwo jakiegoś Gene'a. Wiecie o kogo chodzi?
-Jasny gwint!- Rhodey chwycił się za głowę.
-Wiesz coś?
-Nie wierzę. Nie zrobiłby tego.
-Do czasu zakończenia sprawy będzie pod ścisłym nadzorem. Na pewno spróbuję mu pomóc, ale jeśli naprawdę jest winny...
-Mamo, nie kończ. Wiadomo, co to może znaczyć.
Tymczasem detektyw dość późnym wieczorem przeglądała fotografie z miejsca zbrodni. Przypomniała też sobie strach przesłuchanego oraz to, do czego się przyznał. Nie miała dowodów na winę, co też wiązało się z brakiem alibi. Wypiła kolejny kubek kawy, wpatrując się w te same obrazy, na co zwrócił uwagę jej przyjaciel po fachu. Daniel Grant.
-Nic ci to nie da, Eleno. Musisz szukać poszlak w inny sposób.
-Co proponujesz?
-Na pewno pierwsze przesłuchanie masz za sobą.
-No mam. I co z tego?
-Opowiedz mi o tym, co wiesz. Spróbuję ci pomóc.
-Dobrze wiesz, że zwykle pracuję sama.
-Ale mi nie możesz odmówić.
-Och! No zgoda.
I zaczęła mu opisywać całe śledztwo. Wspomniała o zebranych dowodach, możliwym motywie, narzędziu zbrodni i o stanie ciała, na jakie natrafiła nieletnia. Mężczyzna układał logiczny schemat w głowie. Już miał pomysł.
-Nie powiem, że masz prostą zagadkę, ale motyw zemsty jest zbyt oczywisty. Jeśli już kogoś podejrzewasz, przeszukaj jego dom, sprawdź bilingi i zobacz, czy ma dobre alibi.
-Dzięki. Zapomniałam o tym. Już się za to biorę. A ty masz jakąś sprawę?
-Napad z bronią. Prościzna- zaśmiał się, machając ręką, a następnie wrócił do stanowiska pracy.
Kobieta otrzymała kolejne dane. Tym razem listę kontaktów, jakie były nawiązywane przed śmiercią. Patolodzy nawet ustalili datę śmierci, więc mogła wykluczyć Rhodey'go Rhodesa z kręgu podejrzanych. Motywu również nie miał, ale mógł kryć sprawcę. Wiedziała, że na większość pytań nadal brakowało jej odpowiedzi. Szczególnie w sprawie ostatniego dnia ofiary. Zamknęła oczy, wymyślając możliwy przebieg wydarzeń. Zwykła rozmowa, kłótnia, a potem wściekłość. Chwycenie za nóż i dźgnięcie śmiertelnie kilka razy w brzuch. Potem ocknęła się, powracając do przeglądu danych.
Następnego dnia, chłopak otworzył oczy. Nie miał zamiaru iść do szkoły, lecz słów prawniczki nie mógł lekceważyć.
-Słuchaj, Tony. Wiem, że ta cała sytuacja cię denerwuje, ale oni mają na ciebie oko. Będą cię obserwować.
-Roberto, to nie mogłem być ja. Wierzysz mi?
-Wciąż nic na ciebie nie mają. Jeśli jesteś niewinny, niepotrzebnie się boisz. Zupełnie tak, jakbyś coś ukrywał. Chcesz mi o czymś powiedzieć?
-Eee... Nie. Na pewno nie.
-Więc do szkoły. I nie masz mi uciekać z lekcji.
-Dobra, dobra. Wiem.
Z niechęcią wziął plecak, wychodząc z przyjacielem do Akademii. Tam na nich czekała rudowłosa. Również bez entuzjazmu przyszła na godziny tortur. Pierwszy przedmiot mieli fizykę i to nawet nie odprężyło geniusza. Jednak miał obawy, że zabił Gene'a. Chciał jego śmierci po tym, jak dowiedział się, iż to on stał za śmiercią Howarda. Chciał mu wyrządzić krzywdę, ale czy byłby w stanie zabić? Każde gwałtowne otwieranie drzwi było dla niego stresujące, a wywołanie do odpowiedzi tym bardziej.
-Tony, uspokój się. Zaraz tu wybuchniesz- szturchnął go histeryk.
-Rhodey, ty mi wierzysz? Wierzysz, że nie zabiłem Gene'a?- wyszeptał po cichu.
-Nie jesteś mordercą. Nie martw się. Uniewinnią cię.
-Może masz rację. Może nie powinienem się... bać.
-Tony?
Został sparaliżowany ze strachu, widząc dyrektora oraz panią detektyw w drzwiach. Czuł kłopoty.
-Przyszłam po Tony'ego Starka.
-Panie Stark, proszę wyjść z ławki- poprosił surowym tonem dyrektor szkoły.
Miał wrażenie, że serce wyrwie się z piersi, ale posłuchał prośby. Wyszedł na korytarz.
-Tony, zostajesz aresztowany pod zarzutem zabójstwa Gene'a Khana.
-Co?!- strach sięgnął zenitu.
-Znaleziono niewielki włos, który pasuje do twojego DNA.
-Nie zabiłem go. Nie! Nie mogłem tego zrobić!- krzyczał tak głośno, że klasa profesora skupiała się na hałasach, dochodzących zza drzwi.
-Przykro mi.
-To... To nieprawda... Ktoś... mnie... wrabia.
Nagle poczuł silny ból głowy, aż skulił się przez atak. Leżał nieruchomo, przypominając sobie urywki zdarzeń. Brakowało wszystkich fragmentów. Przypomniał sobie tylko, że jakimś cudem był w dwóch miejscach na raz. W zbrojowni i w sklepie z antykami.
-Tony, dobrze się czujesz?
Nie odpowiedział na pytanie i zemdlał. Detektyw Jones wezwała pogotowie, co zabrało nastolatka do szpitala. Przez większość godzin był nieprzytomny. O całym zdarzeniu i odnalezionym dowodzie dowiedziała się pani Rhodes. Oczywiście nie uniknęło to też przyjaciołom chłopca, dlatego też pojawili się na miejscu. Pepper martwiła się bardzo o niego. Lekarz nie widział powodów do obaw.
-Musiał zemdleć przez silny stres. Nic mu nie grozi, ale powinien odpocząć. W tym stanie nie może być ponownie przesłuchiwany.
-Rozumiem, doktorze. A kiedy będzie w stanie?
-Wszystko zależy od organizmu- stwierdził, zapisując odczyty i wyszedł z sali chorych.
-Pani Rhodes, dowody wskazują na niego. Jednak bez rozmowy z nim nie dowiedziałam się zbyt wiele.
-Tony to dobry człowiek. Nie zabiłby nikogo. On... On przecież ratuje...- już chciała powiedzieć o jego sekrecie, lecz w porę czarnoskóry zasłonił jej usta, by więcej nic nie mówiła.
-Chciała powiedzieć, że jest niewinny.
-A pamiętacie, co robiliście rok temu, a dokładnie 12 czerwca o godzinie 18:40?
-Byliśmy z Tony'm w pizzerii. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Rozmawialiśmy o szkole i myśleliśmy nad imprezą urodzinową naszego geniusza. Na dowód mam paragon w domu. Tak. Trzymam takie rzeczy nie bez powodu, a poza tym, gościu z pizzerii, co nas wtedy obsługiwał może potwierdzić, że tam byliśmy- opowiedział rudzielec wersję wydarzeń.
Wszyscy zamilkli. Zdołali jakoś nadążyć za jej słowotokiem i detektyw zanotowała to, co usłyszała. Zaznaczyła jako ważne do sprawdzenia. Jeśli potwierdzi się, że byli tamtej nocy w sklepie, Tony zyska mocne alibi.
Po niecałych dziesięciu minutach, chory odzyskał przytomność. Rozglądał się, dostrzegając biel ścian, twarze przyjaciół, prawniczki i Jones. Rhodey natychmiast zawołał lekarza, by przyszedł sprawdzić stan nastolatka. Wyprosił wszystkich sali i zaczął sprawdzać reakcje źrenic.
-Jaki dziś mamy dzień?
-Piątek.
-Pamiętasz, jak się tutaj znalazłeś?
-Zemdlałem.
-Czy coś cię boli?
-Tylko głowa.
-W porządku, czyli nie masz zaników pamięci. Wszystko jest dobrze, lecz jeszcze nie pozwolę im cię męczyć. Musisz odpocząć, Tony.
-A mogę już wrócić do domu? Lepiej się czuję.
-No niezbyt. Poczekaj do jutra, dobrze?
Chłopak jedynie kiwnął głową porozumiewawczo. Kobieta z notesem postanowiła poszukać więcej poszlak we wspomnianej lokalizacji. Wiedziała, że na rozmowę z oskarżonym nie mogła nalegać ze względu na stan zdrowia.
Godzinę później, Jones znalazła się w swoim biurze, gdzie na biurku dostrzegła mnóstwo papierów. Nie miała zamiaru grzebać w nich.
-Kto to zrobił? To ty, Daniel?
-Przysięgam. To nie ja- stanowczo zaprzeczył.
-Nie będę tego sprzątać. Weź mi to stąd!
-No dobra, dobra. Nie złość się. Jesteś tak dobra w rozwiązywaniu trudnych spraw, że wszyscy chcą cię wynająć.
-Nie skończyłam sprawy morderstwa, a oni nie mogą poczekać? Ech!
Westchnęła ciężko, obracając się na obrotowym fotelu. Obracała się przez krótki czas, ale to jej dało do myślenia. Wpadła na pewien trop. Kolega widział ten błysk w oku.
-A jednak coś masz. No podziel się swoją historią- zaśmiał się lekko, aż oberwał z łokcia.
-Głupek... Chyba muszę przesłuchać kolejną osobę i znaleźć w końcu te narzędzie zbrodni, a do tego muszę potwierdzić alibi z czasu zabójstwa.
-Oj! Trochę tego masz. Mogę pomóc. Mogę pojechać w te miejsce, popytać właściciela o twojego podejrzanego, jeśli chcesz.
-Dzięki, ale lepiej zajmij się swoimi zagadkami.
-Rozwiązałem każdą. Lubię sprawy zabójstw. Są ciekawe, bo mordercy są tacy oryginalni w swoim fachu, że tylko im pogratulować pomysłowości- już chciał pokazać na gębie głupawy uśmieszek, lecz się powstrzymał przez pojawienie się znanego laboranta kryminalnego.
Facet w białym kitlu przyniósł próbki oraz pełny wykaz analizy ciała.
-No jasne. Teraz to ma sens.
-To znaczy?
-Morderstwo było wykonane z motywem zemsty. Z nagrywanych rozmów wynika, że nie darzyli siebie sympatią. Tony Stark może być mordercą, ale nie musi.
-Masz podane wszystko na talerzu, a jednak istnieją wątpliwości? Co ci nie pasuje, Jones?
-Wyglądał na zdenerwowanego, jak z nim rozmawiałam, ale lekarz nie stwierdził zaników pamięci. Jeśli zabiłby Khana, pamiętałby ten dzień. Trzeba sprawdzić pizzerię. Pojedź tam, a ja rozejrzę się na miejscu zbrodni. Może coś przeoczyliśmy.
-O! Teraz mogę ci pomóc. Skąd taka zmiana?
-Bo nie dam sobie rady- stwierdziła z powagą, a on pokiwał głową, godząc się na podanie pomocnej dłoni.
Wspólnie zaakceptowali plan działania. Pojechali w zupełnie różnych kierunkach, choć cel mieli ten sam. Rozwikłać tę zagadkę. Daniel odnalazł najbardziej znaną pizzerię, gdzie chodziły zwykle dzieciaki z Akademii Jutra. Zdążył przed zamknięciem. Natrafił na właściciela, co nie spodziewał się żadnych klientów o tej porze.
-Pan zamyka? Proszę mi wybaczyć, ale to ważna sprawa.
-No więc słucham. W czym mogę pomóc?
-Jestem z wydziału śledczego. Moja znajoma prowadzi śledztwo na temat morderstwa. Zna pan może Tony'ego Starka?
Mężczyzna przez chwilę zamyślił się, pocierając palcami o bródkę.
-Hmm... Kojarzę. Często tu przychodzi z taką rudą dziewczyną i takim kolegą w szarym swetrze.
-A pamięta pan, czy byli tu 12 czerwca o godzinie 18:40?
-12 czerwca? Oj! Raczej w tamtym roku, tak?
-Zgadza się.
-Oj! No wie pan. Ciężko z pamięcią w moim wieku, chociaż wydaje mi się, że ich tu nie było. Tak. Był pusty stolik pod oknem, a tam zawsze siedzieli. Twarze częstych klientów mogę zapamiętać... Czy to wszystko?
-Tak. Dziękuję. Bardzo pan pomógł.
-Proszę bardzo. Zawsze służę pomocą. Mam nadzieję, że sprawcę dorwiecie.
-Też tego chcę.
Wyszedł z lokalu, kierując się do chińskiej dzielnicy. Od razu pragnął przekazać najnowsze wieści. Jednak spóźnił się. Detektyw już tam nie było. Zdołała sprawnie przeszukać sklep i odnalazła to, czego szukała.
-Wyprzedziłaś mnie. No nic. Zobaczymy się w biurze.
Stwierdził i pojechał do centrali. Tam zastał przyjaciółkę, która zapisywała notatki markerem na żółtych kartkach, co później nakleiła na tablicę. W worku było narzędzie zbrodni. Bez śladów krwi. Wszystko połączyła czerwonym sznurkiem, by poukładać w logiczny sposób.
-Alibi obalone. Żaden z nich nie był wtedy w pizzerii.
-Czyli go zabił.
-Za łatwe.
-No fakt, a ja znalazłam nóż w koszu na śmieci. O dziwo bez śladów krwi.
-Ktoś chce zmylić trop.
-Albo ofiara zginęła w inny sposób.
-Przecież wyniki potwierdzają wykrwawienie.
-Ale niekoniecznie z brzucha. Uraz mógł pochodzić z głowy. Muszę sprawdzić czaszkę. Tam należy szukać odpowiedzi.
Zdecydowanym krokiem poszła do laboratorium. Kości nadal leżały na stole i mimo postawienia ekspertyzy medycznej ciągle czegoś szukali. Detektyw za pozwoleniem mogła przyjrzeć się czaszce zmarłego. Tak, jak myślała.
-Jest pęknięcie. Oberwał czymś mocnym, aż złamał się nos i jej kość musiała przebić mózg. Stąd te krwawienie. Wszystko się zgadza.
-Masz rację, choć wciąż potrzebujemy narzędzia, jakim wykonano atak.
-Niekoniecznie. Jutro sprawdzę, czy będę mogła porozmawiać z Tony'm. Powie mi wszystko, jeśli nie zechce trafić do więzienia za utrudnianie śledztwa.
Kiedy detektyw powróciła do swoich papierów, Tony rozmawiał z przyjaciółmi. Musiał im powiedzieć wszystko. Czuł, że tylko oni mu pomogą oczyścić go z zarzutów. Jedynie Roberta nie była przy tej wymianie zdań. Próbowała zasięgnąć informacji o stanie podopiecznego.
-Pytała was o to, co się stało rok temu?
-Tak, ale powiedziałam, że byliśmy w pizzerii.
-Skłamałaś, Pepper. Wiesz o tym. Przez to będą same kłopoty.
-To miałam mówić prawdę? O tym, że byliśmy w Peru? O tym, jak długo siedziałeś w laboratorium, a może wspomnieć, że jesteś Iron Manem?
-Wystarczy. Chyba zrozumiał... Tony, ty coś pamiętasz?
-Urywki, ale ona może mieć rację. Mogłem zabić Gene'a.
-Ej! Nie mów tak. Nie zrobiłbyś tego.
-Whitney się pod ciebie podszyła albo Kontroler cię zmusił do morderstwa. Nie widzę innego wytłumaczenia- rudzielec wciąż upierał się przy swoim.
-Whitney? Nie. Raczej nie. To byłem ja. Jestem winny.
-Niby skąd taka pewność? Najpierw mówisz, że nie mogłeś tego zrobić, a teraz się przyznajesz do zabicia? Chłopie, pomyśl logicznie. Byłeś w zbrojowni z nami. Rozmawialiśmy o tym, że odnajdziesz ojca. Gene sam ci przecież mówił. Nie zabił go tylko porwał.
-Więc popełniłem błąd.
-Tony...- wtrąciła się Pepper, lecz nie zdołała zbyt wiele z siebie wydusić, gdyż pojawił się lekarz z prawniczką.
Doktor pozwolił mu opuścić szpital, lecz pod jednym warunkiem. Nie mógł się przemęczać pracą, dlatego matka Rhodey'go miała dopilnować, by nie przesiadywał zbyt długo w laboratorium. Zgodził się, choć obowiązki Iron Mana wszystko mogło zmienić na gorsze i nawet surowy zakaz nie zmieniłby jego zamiarów.
Po opuszczeniu placówki medycznej, Pepper wróciła do domu, a oni poszli w swoją stronę. Bez trudu trafili pod odpowiedni adres. Jako, że zbliżała się noc, domownicy zasnęli. Jednak miasto nocą dopiero się budzi, a Elena padła na biurko śpiąca i wyczerpana. Ucieszyła się z jednej drobnostki. Wkrótce sprawa zostanie rozwikłana do końca.
Kiedy nastał kolejny poranek, detektyw wstała, rozprostowując kości. Rozmasowała też obolały kark, bo przysnęła w niezbyt wygodnej dla kręgosłupa pozycji. Daniel już pił kawę na przebudzenie, a myśląc o koleżance też przyniósł ciepły napój. Położył przy stercie papierów.
-Dzięki.
-Jak się spało?
-Niezbyt wygodnie, ale nie narzekam. Poświęcenie dla pracy przede wszystkim.
-Tylko nie przesadzaj.
-Dzięki za pomoc.
-Drobiazg. Teraz pozostało rozwikłać morderstwo. Radziłbym ci przesłuchać tę dziewczynę, co kłamała. Ona też coś musi wiedzieć.
-Masz rację. Zaraz się tym zajmę.
Sprawnym ruchem opróżniła zawartość kubka i pojechała do szpitala. Przyjaciel towarzyszył jej, gdyż mógł z łatwością rozpoznać, czy ktoś zataja prawdę. Zjawili się w placówce jeszcze przed dziewiątą. Najpierw zapytali w recepcji, czy pacjent nadal znajdował się w sali chorych. Dowiedzieli się, że został wypisany poprzedniego dnia, więc mogli pojechać pod dom Rhodesów, zanim dzieciaki pójdą do szkoły.
-Poczekaj chwilę. Ty zajmij się swoim podejrzanym, a ja pojadę przesłuchać jego przyjaciółkę.
-Zgoda. Może tak być.
Mężczyzna zapłacił za taksówkę, jadąc do domu rudowłosej. Dzięki zdobytym danym trafił w odpowiednie miejsce. Delikatnie zapukał do drzwi. Otworzyła Pepper. Tylko ona była w mieszkaniu.
-Dzień dobry. Jestem detektyw Grant z wydziału zabójstw i chciałbym zadać ci kilka pytań- wyjął odznakę, potwierdzając tożsamość.
-Eee... No dobrze- dziewczyna czuła się zmieszana, choć nadal nie miała zamiaru mówić prawdy.
Zaprowadziła faceta do salonu. Od razu dostrzegł, jak usiłowała ukryć drżące dłonie. Bała się.
-Mam niewiele czasu. Muszę iść do szkoły, a tata mnie zabije, jak zobaczy nawet jedno spóźnienie, więc proszę się sprężać i na pewno odpowiem na każde pytanie- zaczęła swój słowotok, aż detektyw pogubił się.
-W porządku. To zajmie kilka minut... 12 czerwca, godzina 18:40. Co wtedy robiłaś?
-Ach! Znowu to samo? Już mówiłam bodajże pana znajomej, że byłam z przyjaciółmi w pizzerii.
-Kłamałaś, co potwierdził właściciel lokalu. Wiesz, że za utrudnianie śledztwa można pójść do więzienia?
-Ale mówię, jak było.
-Nie ze mną takie numery. Lepiej powiedz, co naprawdę robiłaś.
-Okej. Wpadłam... Ja zabiłam Gene'a. Przyznaję się. Walnęłam go wazonem i zakopałam ciało. Proszę mnie aresztować.
-Dziwne. Nikt nie przyznałby się do winy, a w szczególności ktoś, kto jedynie próbuje ponownie zmylić trop.
-O czym pan mówi?
-W koszu został znaleziony nóż bez śladów krwi oraz odcisków palców.
Dziewczyna zaczęła pojmować, iż nie mogła kryć chłopaka. Mogła pójść też i za to do więzienia na kilka lat. Musiała przyznać się do prawdziwej wersji wydarzeń. Musiała, bo w przeciwnym razie byłoby jeszcze gorzej. Zebrała w sobie odwagę, wyjaśniając każdy szczegół.
-No dobra. Powiem wszystko.
-Mam nadzieję, że nie spróbujesz już kłamać?
-Nie. Przyznam się do wszystkiego.
-Więc słucham.
-Ja, Tony i Rhodey siedzieliśmy w laboratorium. Jeden z nas tak fascynuje się nauką i stworzył do tego specjalne miejsce. Tam spędzamy mnóstwo czasu, a tamtego dnia rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Coś było o szkole, ale głównie z hsiterykiem próbowaliśmy pomóc geniuszowi, bo dowiedział się okrutnej prawdy. Wszyscy zostaliśmy oszukani. Wykorzystał nas.
-O kim mówisz? O Khanie?
-Tak. Był odpowiedzialny za spowodowanie wypadku.
-Czyli Tony Stark go zabił?
-Nie! Cały czas był z nami. Nie miałby kiedy wyjść. Ciągle byliśmy przy nim, żeby nie próbował zrobić czegoś głupiego.
-A jednak ktoś dokonał morderstwa. Wszystko wskazuje na niego.
-No tak, ale nie zrobił tego. Pani Rhodes może potwierdzić, że tam byliśmy. Teraz nie kłamię. Nie chcę, żeby Tony poszedł do więzienia. On nie zabił Gene'a! Ktoś go wrabia!
Grant przez chwilę zastanowił się nad słowami nastolatki. Miały sens, a podłożenie fałszywego narzędzia zbrodni tylko to potwierdzało. Jednak ona wiedziała, jak został zabity, co nadal było podejrzane. Postanowił ją sprowokować.
-Mamy nagranie z kamer i był tam. Twarz została rozpoznana, że tamtej nocy Tony Stark przyszedł do sklepu z antykami, żeby się zemścić.
-Co?! Nie! Niemożliwe!
-Są dowody, a wasze alibi niewiele wam daje. Właśnie w tej chwili detektyw Jones aresztuje twojego przyjaciela i zabiera na komisariat. Może dostać 20 lat za morderstwo.
-Niech pan ją zatrzyma! Aresztuje niewinnego! Jest taka osoba w mieście, co może podszyć się pod każdego. Ma taką maskę i kiedyś były z nią kłopoty. Madame Mask mogła wrobić Tony'ego. Proszę to sprawdzić.
Nagle rozdzwonił się telefon. To był numer Jones.
-Chyba sprawa się komplikuje.
-Daniel, nie musisz mi tego uświadamiać. Coś tu nie pasuje do reszty.
-Zapytałaś pani Rhodes, gdzie wtedy się znajdowali?
-Mówiła o jakimś laboratorium.
-Czyli dziewczyna powiedziała prawdę.
-Rozmawiasz z nią?
-Tak właściwie, to już skończyłem. Dowiedziałem się o istnieniu jakiejś Madame Mask. Mówi ci to coś?
-O cholera! Wszystko jasne tylko jaki mogłaby mieć motyw?
-Złapiemy ją, to się dowiemy.
-Jest mały problem, bo pozostaje nieuchwytna.
-A co zrobiłaś z chłopakiem?
-Jest czysty na razie. Nie trafi do aresztu, choć wciąż pozostaje w kręgach podejrzanych... Pogadamy w centrali. Trzymaj się.
-Pa.
Specjaliści od morderstw zostawili nastolatków w spokoju. Gaduła natychmiast po wyjściu Daniela pobiegła do szkoły. Na szczęście zdążyła równo z dzwonkiem wejść do klasy. Jedynie jej przyjaciele spóźnili się o pięć minut. Nauczycielka historii nie miała im tego za złe. Jedynie wskazała na wolne miejsca, by usiedli. Tony wyglądał na bardziej spokojnego, niż ostatnio. Nadal miał wrażenie, że to on wykonał śmiertelny cios. Nie wierzył, że zamieszana mogła być Whitney, choć przez działanie maski nie byłaby wtedy sobą.
-Nie mógłbym być w dwóch miejscach na raz, prawda?
-Tony, jesteś niewinny. Wiesz to i nie próbuj myśleć inaczej. Jeśli Mask stoi za tym, zostaniesz oczyszczony z zarzutów- Rhodey usiłował jakoś poprawić jego nastawienie do sprawy.
-Pepper, powiedziałaś o niej?
-Tylko, że Mask może zmieniać się w kogo zechce. Powiedziałam, że byliśmy w laboratorium i całe szczęście, że Roberta potwierdziła alibi. Jesteśmy czyści.
-Ale nadal tego nie pojmuję. Po co miałaby to robić?- geniusz nie rozumiał zachowania blondynki.
Niespodziewanie w drzwiach stanęła Jones.
-Spokojnie, Tony. Nie przyszłam po ciebie, a po nią- wskazała na Whitney, siedzącą za Happy'm.
-Po mnie? Co ja zrobiłam?- czuła się pogubiona.
-Wszystkiego się dowiesz. Proszę za mną.
Pepper już chciała to jakoś skomentować, lecz w porę się powstrzymała. Jednak nie zdolała ukryć swojego uśmieszku diablicy. Podejrzana została zabrana do sali przesłuchań. Nie była sama. Obadiah Stane również się pojawił. Nie wyglądał na zachwyconego. Nic dziwnego, skoro jego córka miała postawione poważne zarzuty. Mimo wszystko chciał pomóc.
-Co robiłaś rok temu 12 czerwca o godzinie 18:40?
-Nie pamiętam. To było dawno.
-Jeśli nie macie żadnych dowodów, możecie ją uwolnić.
-Panie Stane, przeszukaliśmy jej pokój i wiemy, że mogła zmienić się w każdego. Poza maską znaleźliśmy też metalowy pręt, na którym były ślady krwi, pasujące do ofiary.
-Oszczerstwo! To... To nieprawda! Nikogo nie zabiła!
-Jednak wszystkie dowody potwierdzają to. Przykro mi. Whitney Stane zostanie postawiona pod sąd, który ustali odpowiedni wyrok.

Nastolatka zaczęła płakać. Załamała się. Zaczęła nienawidzić ten dzień, kiedy pierwszy raz wcieliła się w Madame Mask. Tony Stark został oczyszczony z zarzutów, zaś sprawczyni otrzymała wyrok 25 lat. Elena zamknęła sprawę i mogła wrócić do domu. Podziękowała koledze za pomoc i sowicie wynagrodziła jego wsparcie. Zrobiła mu jego ulubioną kawę w największym kubku, jaki znalazła. Dla innych to happy end, a dla niektórych niesprawiedliwość. Wszystko, co dobre kiedyś się kończy.

---***---

Tak. To jest one shot kryminalny. Baardzo długi. Nie umiem zliczyć, jak długo go męczyłam. Łącznie 2 dni. Dziękuję Agacie za pomoc przy detalach. Mam nadzieję, że będzie się podobać. Wesołych Świąt, a na Sylwerstra jeszcze się zobaczymy ;)

One shot: Bohater

14 | Skomentuj
To zupełnie inna historia. Coś, co nie miało się prawa wydarzyć. A jednak... To możliwe. Zapraszam do zupełnie innego one shota, który wzorowałam na swoim śnie. Jest IMAA, ale w dziwnej postaci. Jakiej? Przeczytajcie, a zobaczycie.

Bohater


Jest wczesny poranek. Dziewczyna wybudziła się, ale nie sama. Mogła wylegiwać się dłużej w łóżku. W końcu nadszedł upragniony weekend licealistki. Jej pupil obudził ją swoim szczekaniem. To prawda. Miała małego kundelka, który zawsze merdał ogonkiem z zadowolenia. Jednak dziś była na tyle leniwa, że nie chciała nigdzie się ruszyć. Jednak *Matty był niecierpliwy, więc zaczął szczekać bardziej. Ta jedynie zakryła uszy swoją poduszką, ale piesek się nie poddawał. Wskoczył na nią, szturchając noskiem.

-Proszę cię, nie teraz- odwróciła głowę ku ścianie, ignorując pupila

Jednak Matty nie dawał za wygraną. Chwycił zębami, ściągając kołdrę z łóżka. Dopiero wtedy się obudziła i usiadła na łóżku, ubierając się, by wyjść z psem. Za leniwa, że wzięła dżinsy z poprzedniego dnia i jakąś długą bluzkę z motylem. Oczywiście skarpetek też nie zmieniała. Gdy była już gotowa do wyjścia, poszła jedynie przemyć twarz do łazienki, przeczesując swoje włosy, by jakoś wyglądały, gdyby spotkała kogoś znajomego. Jednak piesek naprawdę nie grzeszył cierpliwością i zaczął ją szarpać za nogawkę od spodni.

-Chwila. Już kończę
-Hau!
-Już!

Wyszła z łazienki, a pupila zaczepiła na smycz, by nie dawać mu samowolki. Założyła buty razem z kurtką i zamknęła drzwi od domu. Możliwe, że dochodziła siódma, bo zrobiło się jaśniej, ale nadal część mroku pozostała. Matty bardzo się szarpał, idąc swoimi drogami. Jednak właścicielka chciała iść w zupełnie inną stronę. Niestety, ale tę rundę wygrał pies. Zlał pierwszy lepszy płotek sąsiada bez myślenia, jakie konsekwencje poniesie jego opiekunka. Później ona chciała skręcić w stronę sklepu, ale zaś piesek zwyciężył, triumfalnie obsikując drzewo.

-Chyba ci już wystarczy
-Hau!
-Matty, co jest?

Zauważyła, że wyczuł coś, a raczej kogoś, kto był ich niedaleko. Miał rację. To był zamaskowany mężczyzna, celujący z broni snajperskiej w psa. Dokładnie wycelował w jego głowę, ale dziewczyna zasłaniała mu widok. Musiał coś zrobić, więc wysłał kilku swoich ludzi, którzy również byli uzbrojeni w broń naszpikowaną ostrymi nabojami. To oznaczało jedno. Kłopoty. Pies zaczął czuć strach i próbował zerwać się ze smyczy, czując zagrożenie.
Nagle nastąpił pierwszy strzał. Można pomyśleć, że był ostrzegawczy. W końcu zanim się dorwie swoją ofiarę, należy wysłać jakieś ostrzeżenie, co ją czeka. Później kolejny strzał. Opiekunka kundelka natychmiast się schyliła, unikając pocisku. Zauważyła strzelca oraz jego kompanów, idących z różnych stron w jej kierunku. Trzech uzbrojonych terrorystów z karabinem w ręku. Licealistka nie wiedziała, jak się zachować. Podniosła ręce na znak poddania się, ale nadal strzelali.

-Czego ode mnie chcecie?!- krzyczała, tracąc panowanie nad sobą
-Ty jesteś wolna, ale nie twój pies- wyjaśnił jeden z zamaskowanych mężczyzn, idący po prawej stronie, który wskazał za Matty'ego
-Stanowi zagrożenie- powiedział terrorysta po lewej stronie
-Trzeba go zabić- wyjawił ich zamiary zamaskowany, który był coraz najbliżej celu, zmierzając w środku, gdy jego kompanie otaczali go po bokach
-Nie! Nie pozwolę wam!- krzyknęła, licząc na jakiś cud
-Więc zginiesz razem z nim

Szef gangu znowu mierzył w zwierzaka, trzymając go na celowniku. Dziewczyna myślała nad ucieczką, ale każda droga została odcięta. Została przez nich otoczona. Błagała, by nie robili jej krzywdy oraz pieskowi. Tak bardzo się z nim zżyła, aż nie chciała myśleć, że jego też ma stracić, jak matkę.
Gdy cała czwórka facetów wymierzyła swoje bronie, zdarzył się wyczekiwany cud. Ktoś przyjechał na motorze, strzelając w snajperów ze zwykłego pistoletu.

-Wsiadaj!- nalegał, oczyszczając drogę
-Mogę ci ufać?- spytała niepewnie
-Chcesz żyć? To lepiej mi zaufaj- poprosił, a ona z lekkim wahaniem wsiadła na motor

Żeby nie zostawiać swojego pupila, wzięła go ze sobą. Chłopak podał jej plecak, by tam wsadziła pieska. Zgodziła się i od razu pojechali dość szybko, by zgubić terrorystów. Pojechał z nią do swojej kryjówki. Nie zdradził tego, bo wiedział, że była zdenerwowana, a mówić w takim momencie o wszystkim, byłoby błędem. Wciąż nie miała pojęcia, dlaczego chcieli zabić psa. Przecież to jedynie zwierzę. Skąd pomysł, że "stanowi zagrożenie"?
Kiedy dojechali na miejsce, co było opuszczoną fabryką, dziewczyna zabrała pieska i chciała odejść. Jednak chłopak ją zatrzymał.

-Jeśli spróbujesz teraz uciec, dopadną cię- ostrzegł
-Ale... Ale czego oni chcą? Co ja im zrobiłam?!- zaczęła krzyczeć, a po policzkach spłynęło kilka łez
-Nie wiem, czy wiesz, ale mamy uzdolnione zwierzaki- zdjął hełm i zsiadł z motoru, co zaczął się zmieniać w... psa

Szok. Jak można inaczej się poczuć, widząc taką przemianę? Młodzieniec podszedł do niej, próbując ją uspokoić. Zabrał do schronienia, gdzie mogła czuć się bezpieczna. Przyniósł wodę, a jego czarny ratlerek towarzyszył im wraz z kundelkiem. Pieski chciały się poznać i zaczęły obwąchiwać się, gdy ich właściciele rozmawiali. Raczej próbowali.

-Nie bój się. Tu jesteś bezpieczna. Nie zrobią ci krzywdy
- Powiesz mi, o co chodzi? Widziałam, jak twój motor się zmienił w psa. Jak to możliwe?
- Uspokój się. Trudno to wytłumaczyć, ale kiedyś była taka grupa naukowców, co zajmowali się łączeniem technologii z żywym organizmem. Pierwsze próby próbowali na zwierzętach domowych. Tylko psy zdołały przeżyć eksperymenty. Jednak pojawili się ludzie, co uważają je za niebezpieczeństwo i za wszelką cenę chcą zlikwidować każde stworzenie z tych badań. Dlatego jesteś na celowniku- wyjaśnił, opowiadając historię z przeszłości
-Czyli mój pies też może się zmienić? - dopytała z ciekawości
-Tak- odpowiedział krótko
-A jak mam to sprawdzić?- ciekawość wzięła górę, że strach na chwilę zniknął z jej ciała
-Podrap go przy obroży- poinstruował ją
-Poważnie?- zdziwiła się, ze to takie łatwe

Postanowiła to wypróbować. Zawołała Matty'ego, który skończył zapoznawać się z nowym przyjacielem. Merdał ogonkiem, drepcząc nóżkami do swojej pani. Podrapała przy jego obroży, aż nastąpił oczekiwany efekt. Zwierzak natychmiast zmienił się w małego Fiata. Słowa chłopaka były prawdą. Teraz była świadoma, że musi z nim zostać. Tak jakby. Myślała, jak rozwiązać problem.

-Teraz ci wierzę, ale jak mam go zamienić z powrotem do normalnej postaci?- zapytała
-Wciśnij klakson na kierownicy- wskazał
-To są chyba jakieś jaja- uśmiechnęła się, wykonując ten ruch

Auto skurczyło się, zmieniając na nowo w Matty'ego.

-Dziękuję za uratowanie nam życia- wykazała wdzięczność
-Drobiazg. Miałaś szczęście, że byłem w pobliżu- uśmiechnął się, drapiąc w głowę
-Chyba nie przypadkiem- spuściła głowę w dół
-Być może- znowu podarował jej głupawy uśmieszek

Za oknem zrobiło się ciemno. Nie miała pojęcia, że tak dużo minęło czasu. Psy bawiły się ze sobą, zaś oni starali się zasnąć. Dziewczyna jako pierwsza zasnęła na kanapie. Chłopak przykrył ją kocem, by nie zmarzła, a on czuwał. Czuwał, by nic ich nie zaskoczyło. Gdyby nie alarm z urządzenia, którym śledzi szefa gangu, walczącego z "eksperymentami", nie wiedziałby o ataku na nią. Gdy już chciał zasnąć, zadzwonił do niego ojciec. Martwił się, że syn nie wrócił do domu.

Witaj, synu. Wszystko gra? Dzwonię, bo jest późno, a miałeś już wrócić do domu. Co się stało?
Muszę komuś pomóc. Chodzi o gang, co poluje na psy. Pamiętasz badania sprzed dziesięciu lat?
Tak... Czyli nie wrócisz na noc?
Nie mogę... Muszę już kończyć i zająć się szukaniem tych drani
Powiedz mi, po co to robisz? Życie ci niemiłe? Już twoją matkę straciłem. Nie chcę, by to samo spotkało ciebie
Chcę dorwać ich szefa, by już nikt nie zagrażał tym biednym zwierzakom, a szczególnie ich właścicielom
Uważaj na siebie
Będę uważał tak, jak zawsze. Kocham cię
Ja ciebie też

Po tej krótkiej wymianie zdań, zaczął spoglądać w okno dla pewności, że nic ich nie zaatakuje tej nocy. Dziewczyna nie chciała czekać, aż coś się wydarzy i po cichu wymknęła się z fabryki, gdy chłopak uważnie obserwował przestrzeń za szkłem. Tylko Matty poszedł za nią, patrząc błagalnym wzrokiem.

-Jestem mu wdzięczna za wszystko, ale nie mogę go narażać. Idziemy, Matty- wzięła pieska na ręce, wychodząc na zewnątrz

Poczuła, jak zrobiło się chłodniej, a ulicy były oświetlane przez lampy. Na chwilę odwróciła wzrok w stronę swego wybawiciela. Źle się czuła, zostawiając go bez słowa, ale wolała nie narażać go na gang, który ciągle dreptał jej po piętach.
Jeszcze tego samego wieczora, szef gangu zadecydował na kolejny atak. Wiedzieli, z kim się mierzą, ale po analizie wcześniejszej sytuacji, wiedzieli, jak dziewczyna była nieświadoma możliwości swojego futrzaka. Grupa składała się z ponad dwudziestu uzbrojonych terrorystów w maskach. Żaden z nich nie wahał się do użycia większej ilości kul. Mieli jeden cel. Zniszczyć "eksperyment". Wsiedli na motory, jadąc za sygnałem obroży Matty'ego. Dzięki niej byli w stanie namierzyć każdą istotę z badań naukowców, czego skutkiem były techno-przemiany.
Tymczasem, gdy oni jechali na starcie ze swoim celem, dziewczyna zmieniła pieska w auto, by uciec, jak najdalej od miasta. Ciągle w głowie miała ten moment, jak zostaje ocalona z rąk anonimowego wybawiciela. Myślała o nim oraz o tym, jak się mu odwdzięczyć. Nie była w stanie zapomnieć. Robiło się coraz ciemniej, że na zegarku wyświetliła się dwudziesta druga. Jechała spokojnie, bo droga była pusta. Bez żadnego pojazdu. Nic. Pusty pas.
Nagle nastąpił strzał z tyłu samochodu. To byli terroryści. Wiedziała, że ją znaleźli, lecz próbowała zachować spokój. Wcisnęła pedał gazu, by ich zgubić. Jednak na nic jej starania, skoro po raz kolejny zatrzasnęli ją w pułapce. Każdy przejazd zablokowali. Po raz kolejny brak możliwości ucieczki. Gwałtownie zahamowała, klikając w klakson, że wyskoczyła razem z psem na trawnik. Chwyciła go w objęcia, by stoczyć się z górki. Próbowała się ukryć. Już nie słyszała strzałów, bo szybkie bicie serca zagłuszało bronie. W głębi czuła przerażenie i zbliżający się koniec życia. Wiedziała, ze tym razem nie będzie miała tyle szczęścia.
Kiedy miała zamiar czekać na swoją śmierć, usłyszała dźwięk motoru. Czyżby jej wybawiciel pojawił się znowu w samą porę? Najwyraźniej tak. Nastąpiły strzały z obu stron. Dziewczyna ostrożnie wychyliła głowę, widząc walkę. Od razu podczołgała się bardziej, by widzieć, co się dzieje. 

-Uciekaj! Biegnij, ile masz sił w nogach!- krzyczał, rozkazując

Wykonała rozkaz, biegnąc przed siebie. Jednak jedna osoba ciągle chciała ją zabić wraz ze psem. Szef gangu. Chłopak bardzo szybko powalił napastników, powalając ich z broni na ziemię. Od razu ruszył w biegu, by uratować dziewczynę, która znalazła się w sidłach terrorysty. Zatrzymała się i z tyłu trzymała telefon, by wezwać pomoc. Zdołała wysłać krótki sygnał, nim napastnik strzelił ostrzegawczo.

-Zostawcie nas w spokoju! Proszę! Zostawcie nas!- krzyczała, błagając o litość
-Za późno. Trzeba było wybrać innego psa- wymierzył pistoletem w nią

Bez wahania strzelił. Ona zakryła się rękami, broniąc i o dziwo nie została ranna. Jednak, jak odsłoniła ręce, zauważyła, że ktoś inny oberwał. Widziała, jak chłopak padł na ziemię, a jego bluzka przesiąkała krwią. 

-Nie, nie, nie! Tylko nie to
-To już koniec- znowu chciał strzelić, ale jakiś mężczyzna w mundurze strzelił mu w rękę
-Tata?- spojrzała w stronę agenta FBI
-Córciu?- rzucił się w jej objęcia, a napastnik został otoczony przez pozostałe jednostki agentów federalnych łącznie z policją
-Nic mi nie jest, ale jemu... trzeba... pomóc- jej głos zaczął drżeć ze strachu
-W porządku. Będzie dobrze

Ojciec dziewczyny zadzwonił po pogotowie, bo rana wyglądała na poważną. Nastolatek mimo wszystko cieszył się, że sprawcy ataku trafili w odpowiednie ręce. Kosztowało to narażenia własnego życia, ale wiedział, że było warto. Z trudem oddychał, trzymając się za miejsce postrzału. Ratlerek sam zmienił się w swoje zwykłe ciało, a agenta to nie dziwiło. Słyszał kiedyś o "eksperymentach", gdy jego żona jeszcze żyła.

-Pomoc jest w drodze. Pomogą mu
-Na pewno?
-Tak. Uratują go

Po kwadransie pojawiła się wyczekiwana pomoc, a ranny zdołał zobaczyć nadjeżdżający pojazd i zemdlał. Na szczęście lekarze zabrali go do karetki, odjeżdżając na sygnale. Dziewczyna zabrała pieski, a oczy były zaczerwienione przez łzy. Płakała, bo obwiniała się za tragedię. Liczyła na zobaczenie wybawiciela żywego. Żeby znowu podziękować za ratunek.
Ojciec zgodził się ją zabrać do szpitala, gdzie została zabrana ofiara postrzału. Wiedział, jak jego córce bardzo zależało na nim. Widział też heroizm chłopca. Również chciał, by przeżył.
Dwie godziny później znaleźli się w szpitalu, a operacja nadal trwała. Ojciec operowanego siedział przed blokiem załamany i pozbawiony wszelkiej nadziei.

-Do tej pory nikt nie wyszedł. Co się dzieje?- opierał głowę na splecionych dłoniach
-Potrzebują czasu- odezwała się nastolatka
-Kim jesteś?- zdziwił się, że ktoś przyszedł pod ten sam blok, gdzie był operowany jedynie jego syn
- Jedną z tych, co pewnie uratował. W sumie, to też mojego psa- wyjaśniła
-"Eksperyment"- teraz wiedział, dlaczego ucierpiał
-Tak... Ja przepraszam, że musiał mnie ratować, ale nie chciałam, by dalej się w to mieszał
-Ja też. Niestety, lecz ciągle mnie nie słucha
-Musi być dobrze. Musi

Ich rozmowę przerwało pojawienie się lekarza. Zdołała usłyszeć jedno kluczowe słowo. Przeżył. To wystarczyło, by smutek zastąpiła radość. Zostali zaprowadzeni do chorego, który wyglądał inaczej. Był przytomny, ale całą klatkę piersiową miał zabandażowaną. Jedynie przebijało się jakieś maleńkie niebieskie światełko. Podeszli do jego łóżka, a ojciec chłopaka nie wiedział, co ma o tym myśleć. Był zagubiony.

-Co to jest?- wskazał na światełko
-Tylko to mogło go uratować. Zdołaliśmy wyjąć wszystkie odłamki z pocisku, ale serce i tak ucierpiało. Wszczepiłem mu implant, który był jedynym dla niego ratunkiem, żeby przeżył
-Dziękuję- odezwali się w tym samym czasie, a lekarz jedynie pozwolił im zobaczyć się z chorym na chwilę

Jego ojciec musiał oprzytomnieć, więc wyszedł po kawę. Nastolatka została przy nim sama.

-Cieszę się, że przeżyłeś, ale przeze mnie ucierpiało twoje serce
- Nie szkodzi
-Po raz drugi mnie uratowałeś. Dziękuję.
-Nie ma... za... co
- A mogę wiedzieć, jak nazywa się mój bohater?- uśmiechnęła się lekko, pytając
-Tony... Tony Stark
-Miło mi. Jestem Pepper... Pepper Potts

---**---

*Matty- pies Ivy (pozwoliła na wykorzystanie imienia ) I jak? Podoba się? Myślałam, ze nigdy nie napiszę żadnego one shota, a tu proszę jaka niespodzianka. Czekam na komentarze :)

One shot- Victoria Bernes

1 | Skomentuj

 **Z okazji 20 tysięcy wyświetleń. Nie wierzę, że dalej czytacie to badziewie, ale miło, że ktoś jest :)**

Jak zostałam cyberchirugiem? Dobre pytanie. Jeden człowiek zmienił mój los. Pokazał mi coś innego.Coś dla przyszłej medycyny, więc zdecydowałam z nim, że stworzymy oddział cyberchirurgii, by ratować ludzkie życia.

OBIETNICA

Jest późny wieczór. Siedzisz w gabinecie i nachodzi cię myśl, by przejrzeć stare rzeczy, które leżały pod biurkiem w kartonie. W oczy rzuca ci się zdjęcie za czasów studiów, gdzie ty i Ho Yinsen się poznaliście. Wiesz, że tęsknisz za nim i próbujesz sama znieść ciężar obowiązków prowadzenia oddziału. Przypominasz sobie, jak on zmienił twoje życie.

~ 10 lat temu. Dom Victorii

W życiu każdego człowieka czekają trudne czasy, jak podjęcie odpowiedniej decyzji, mającej wpływ na resztę istnienia. Miałam dylemat. Rodzice chcieli, bym poszła na prawnika, ale nie czułam do tego powołania. Mama najbardziej naciskała, a tata chciał, żebym była tym, kim naprawdę chcę być. Teraz był ten czas. Czas, gdy pożegnam rodzinny dom w Kalifornii i pójdę własną drogą. Nie miałam problemów z nauką, więc studia nie stanowiły problemu.

~ Godzinę później. Uniwersytet Specjalny

Dojechaliśmy na miejsce. Na placu było pełno studentów. Większość zdenerwowanych, czyli też byli na tym samym etapie, co ja. Jednak nieliczni zachowywali spokój. Jako, że czułam się odrobinę zmartwiona, czy dam radę stać się kimś, z kogo moja rodzina byłaby dumna, po części próbowałam stłumić wszelkie emocje.

-Tutaj się rozstajemy. Dasz sobie radę, Viki. Jesteś mądra i wiem, że będziesz świetną prawniczką- przytuliła mnie mama, uśmiechając się
-Pamiętaj, że masz być tym, kim chcesz zostać. Masz talent. Pokaż go innym- ten sam gest zrobił tata i jako jedyny nie naciskał na wybór kierunku
-To żegnajcie- pomachałam na pożegnanie, idąc w tłum studentów

Poprawiłam okulary i powoli szłam do budynku. Czułam na sobie innych ślepia, co mnie krępowało. Na szczęście szybko znikło to uczucie, gdy weszłam na korytarz. Poszłam do sali egzaminacyjnej. Miałam przy sobie długopis i to wystarczyło. No i też wiedza. Problem był, że znałam się na wielu dziedzinach, a wybór był tylko jeden. Jak się później okazało, nie byłam sama w tej plątaninie myśli.
Zaczęłam wypełniać test, składający się z 100 pytań. Miał on na celu sprawdzenie, na jakie studia pasujesz. Oczywiście, to jedynie wskazówka, ale trochę pomocne. 2 godziny później skończyłam wypełniać arkusz. Mogłam wyjść z sali, by odetchnąć z ulgą. Jednak musiałam pamiętać o dalszych etapach.
Gdy siedziałam przed salą, zauważyłam jednego ze studentów. Tak, to był on. On zmienił moje życie. Szczupły mężczyzna z okrągłymi okularkami i brązowymi włosami, a oczy tego samego koloru. Siedział obok mnie i coś szkicował. Nie rysował rysunków, ale jakiś projekt. Byłam ciekawa, co to było, więc ukradkiem zaglądałam na jego kartkę. Chciałam spytać o to, jednak nie miałam odwagi. Skupiałam na tym większość swojej uwagi. Próbowałam zrozumieć. Niestety szybko zamknął zeszyt i wstał.

-Zaczekaj! Mogę się o coś spytać?- w końcu naszła mnie zwykła ciekawość
-Słucham. Chcesz wyśmiać moje prowizoryczne projekty, które nie mają przyszłości? Już to słyszałem, więc daruj sobie!
-Nie! Ja… ja… po prostu…- nie wiedziałam, co powiedzieć i wyszłam na powietrze

Usiadłam pod drzewem, gdzie był cień. Otworzyłam swój zeszyt i chwyciłam za ołówek. Próbowałam z pamięci skopiować jego projekt, by go zrozumieć. Zachowywał się dziwnie. Tak. jakby każdy wyśmiewał taki talent, a widziałam, że nie pierwszy raz myślał nad czymś takim, jak to “coś”. Pamiętałam jedynie, że było okrągłe , a do tego… rdzenia jakieś dochodziły połączenia?
Pomyślałam, by później rozgryźć schemat i zająć się czytaniem książki.
Zawsze interesowała mnie medycyna pod względem alternatywnym, jak ratować czyjeś życie, jeśli nie zawsze może być operacja, bądź przeszczep organu. Zbyt wiele zdarzało się przypadków, że przez bezradność, umierali niewinni. Mogli żyć. Za to moja mama uczepiła się prawa, bo sama nie mogła ukończyć studiów przez wyjazd za granicę do chorej ciotki. Stąd ja mam spełnić jej niespełnione ambicje. Tylko, że ja nie chcę. Nie chcę brać udziału w osądzaniu ludzi. Chcę ratować ludzkie… życia. Odłożyłam książkę, gdy zauważyłam czyjś cień.

-Przepraszam-  przypomniałam sobie, że to też miałam mu powiedzieć
-Medycyna alternatywna. Nie wiedziałem, że ktoś jeszcze czyta takie książki.Niektórzy uważają je za badziewia. I to ja powinienem cię przeprosić. Niepotrzebnie się uniosłem- usiadł obok mnie, chwytając za zeszyt
-Zawsze byłam tego ciekawa, ale moja mama chce, żebym była prawniczką. Możesz mi powiedzieć, co wtedy rysowałeś? Co to jest?

Czekałam na jego odpowiedź. Nabrałam odwagi i nie chciałam się kryć przed nim. Niech mi zdradzi, czym się zajmuje. Miałam wrażenie, że znajdziemy wspólny język.

-To prototyp rozrusznika serca. Obecny postęp nauki jest daleki do lepszych rozwiązań. Nikt nie myśli, co będzie, jak zabraknie dawców, gdy żaden z lekarzy nie będzie w stanie ocalić jednego, ludzkiego życia- wyjaśnił, wskazując na swój projekt
-Genialne. Kiedyś myślałam nad tym samym. Jednak projekt jest zaawansowany, że nikt z obecnych specjalistów nie stworzyłby czegoś takiego- byłam zdumiona, jak wielki miał potencjał, co w wieku bodajże 19 lat pokazał, że może być kimś, kto zmieni przyszłość
-Ile lat już studiujesz? Czy dopiero zaczynasz? Wybacz, że pytam, ale chciałabym jakoś zacząć… no… ten… naszą znajomość- znowu się zawahałam
-Dopiero zaczynam tak samo, jak ty. Może się przedstawię. Ho Yinsen- podał mi rękę i ją uścisnęłam
-Miło mi poznać. Mów mi Victoria… Bernes
-Zawsze jesteś taka nieśmiała?- uśmiechnął się
-Zawsze, jak kogoś nowego poznaję- podrapałam się w głowę
-A nie powinnaś. Chciałabyś iść na medycynę czy prawo? Wiesz, że test tego nie zweryfikuje, tylko ty. Ja wiem, że poświęcę się dla ludzi i będę chciał zrobić coś dobrego
-Zdecydowanie wolę medycynę. Może powinnam…- przerwał, choć sama się zacięłam i nie wiedziałam ponownie, jak ułożyć myśli
-Bądź, kim chcesz. To wszystko. Na razie trzeba czekać na wyniki

Ho znowu zaczął rysować projekt, udoskonalając go. Z początku wpatrywałam się w jego kartkę, a później dokończyłam czytać rozdział. o wcześniejszych metodach, kiedy organ nie spełniał swojej roli.  Były omawiane przypadki. Przypadki, które zostały uznane za cud przeżycia.
Gdy dokończyłam swoją lekturkę, wpadłam na pewien pomysł. Jednak mnie wyprzedził. Powiedział to samo, czym chciałam się podzielić.

-Cybermedycyna
-Istnieje coś takiego?- spytałam
-W przyszłości z pewnością tak. To byłoby coś niesamowitego. To będzie cudowny sposób na ratowanie ludzi. Najpierw studia, a potem można spróbować spełnić te nierealne marzenia- położył się na trawie, patrząc w błękit nieba
-Bzdura. Na pewno je zrealizujesz. Ty chociaż masz plany, a ja nadal nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie chcę zawieść matki, ale na prawo się nie nadaję. Nie chcę uczestniczyć w wyrokach, tylko ratować życie. Dobrze, że ojciec zgadza się, bym poszła na to, co ja naprawdę chcę robić za profesję z przyszłości… Przepraszam. Chyba cię zanudziłam?- zrobiłam się czerwona, jak burak, gdy ledwo poczułam obecny jego wzrok
-Ach! Przestań. Ja cię słucham, ale po prostu zastanawiam się, czy możesz mieć rację. Bardzo tego chciałbym, by marzenie stało się realne, ale w życiu różnie bywa. Raz pod górkę…
-A raz w dół. Nie uwierzysz, co ci powiem, ale ja też o tym myślałam- dokończyłam za niego, wyjawiając myśl
-Poważnie? A to ci niespodzianka! To nie może być przypadek- zaśmiał się, patrząc na mnie
-Wierzysz w coś takiego, jak…- nie dokończyłam
-Przeznaczenie? A owszem, wierzę w to. Odnoszę wrażenie, że moglibyśmy razem wiele zdziałać, ale zobaczymy, co wybierzesz. Miło było cię poznać,Victorio- wstał i pożegnał się

Jedynie pomachałam, uśmiechając się. Dzięki niemu miałam do myślenia. Nie spodziewałam się, że myślimy o tym samym. Nie bardzo wierzę w moc przeznaczenia, choć może faktycznie damy radę coś zdziałać? Czas pokaże.
Nie zamierzałam dłużej tu siedzieć i poszłam sprawdzić, czy były wyniki testów. Pojawiłam się na głównym holu, przepełnionym studentami. Każdy wpatrywał się w tablicę. Jedni odchodzili z żalem, opuszczając uniwersytet, lecz pozostali także ci, którzy zadowolili się wynikiem. Były okrzyki radości, ale i łzy smutku. Sprawdziłam swoje wyniki, gdy nie tłoczyło się tyle ciekawskich rekrutów.

/Bernes Victoria /kwalifikacja/Medycyna lub Prawo/

-Wiedziałam, że tak będzie- skomentowałam po cichu
-Pozostał jeszcze jeden egzamin, tylko bez wyboru. Albo się dostaniesz, albo nie- wyjaśnił
-Wiem, wiem. Jutro?- spytałam, bo cały ten proces był dla mnie skomplikowany
-Tak, jutro ostatni test. Dasz radę, a dzisiaj możesz odpocząć. Słyszałem, że organizują jakąś imprezę. Idziesz?
-Lubisz takie rzeczy?- trochę zdziwiłam się propozycją
-Ciekawe rzeczy się tam dzieją. To nie jest zwykła impreza. Wiem coś o tym, bo właśnie wtedy odkryłem swoje powołanie. Zrobiłem coś i dowiedziałem się, kim muszę zostać w przyszłości. Może tak też będzie z tobą? - mówił zagadkowo i niewiele rozumiałam z tego
-No dobra. Mogę iść, ale nie potrafię tańczyć- speszyłam się, myśląc nad skryciem się gdzieś głęboko pod ziemię
-Ja też nie umiem, ale wystarczy, że wyluzujesz. To wszystko. Musisz mi zaufać- chwycił mnie za rękę i próbował wyciągnąć siłą do wyjścia
-Dobra, dobra. Już idę. Zgadzam się, tylko mnie nie szarp!- uśmiechnęłam się głupawo, lekko go szturchając

W łazience ogarnęłam włosy, spinając w kucyk. Z plecaka wyjęłam czarną bluzkę i niebieskie dżinsy. Na nogi włożyłam trampki, bo obcasy obcierały mi nogi. Kiedy byłam już na luźno przebrana, poszłam z Ho do wskazanego miejsca. Nie wiem, dlaczego taka osoba, jak on, zmieniła się przez zwykłą imprezę? Musiało coś się wydarzyć, ale dobra. Może wyluzuję przed jutrzejszym dniem, bo trochę boję się, co się stanie, jeśli nie zda egzaminu i po uczelni będę jedynie mogła pomarzyć?
Pojawiłam się razem z nim na imprezie studenckiej. Większość było starszych studentów, którzy nie byli “świeżakami”, jak my. Tańczyli do muzyki, choć raczej sięgali najpierw po drinka, by zacząć balować.

-No i zaczyna się. Victoria, nie wstydź się
-Ja się nie wstydzę. Po prostu…. krępuję… Ja…- nie zdołałam dokończyć, bo znów pociągnął za rękę gdzieś do tyłu 
-Stój! Gdzie mamy iść?- nie rozumiałam Ho zachowania
-Wyluzuj. Musisz mi zaufać- zaprowadził mnie gdzieś na tyły klubu

Zauważyłam tam ludzi hobbystów. Zajmowali się robotyką, graniem w szachy, czy zwykła zabawa chemika. Skąd wiedział, ze tu coś takiego jest? Chyba nie przyznał się do wszystkiego?

-Wiedziałem, że tutaj też będzie takie miejsce. Kiedyś starałem się do innej uczelni, ale niestety poniosłem porażkę. Wtedy znalazłem stronę o tym uniwerku i było na niej napisanie o klubach hobbystycznych. Tu spędzają czas, gdy nauki mają po uszy- zaśmiał się, a ja podziwiałam ludzi, którzy chcieli rozwijać swoje umiejętności i pasję
-Fajnie. Chciałabym się tu uczyć. Chyba nie będzie, aż tak źle

Nagle muzyka ucichła. Nikt się nie ruszał i patrzyli w jedno miejsce, a raczej na jedną osobę. Ktoś strzaskał szklankę i upadł na podłogę. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale właśnie wtedy odczułam, by coś zrobić.  Instynkt? Ho nic nie robił. Co miał na celu? Sprawdziłam, czy dziewczyna reaguje. Brak reakcji. Gapiów było, jak zwykle najwięcej, ale do pomocy nikt się nie rwał.

-Może mi ktoś pomóc?- spytałam, a nikt się nie ruszył

Nie uzyskałam odpowiedzi, więc sprawdziłam, czy czegoś nie wzięła. W kieszeni znalazłam…

-Narkotyki. Niedobrze- chwyciłam za telefon, by zadzwonić po karetkę, bo byłam za daleko od mojej apteczki

Niestety nie było z nią za dobrze.Sprawdziłam, czy oddycha. Nie było pulsu. Musiałam coś szybko wymyślić. Zaczęłam uciskać klatkę piersiową. Walczyłam o jej życie. Nie miałam pojęcia, ile mogła wziąć, ale woreczek z prochami był prawie pusty. Ponad dwa woreczki. Gdy opadałam z sił, w końcu się ruszył i wbił jej coś w rękę.

-Co to jest?- chciałam zgadnąć
-To jej pomoże. Możesz przestać

Studenci byli świadkami, jak ich znajoma zaczęła znowu oddychać, a jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Pogotowie dopiero zjawiło się godzinę później i została zabrana do szpitala, gdzie mieli pozbyć się reszty świństwa z organizmu. Po raz drugi zaskoczyłam się umiejętnościami nowo poznanego przyjaciela.
Ponownie zagrała muzyka, lecz nie wszyscy zechcieli kontynuować zabawę. Ho wyszedł z klubu, a ja poszłam za nim. Szybko wybiegł i myślałam, że go stracę z oczu. Poszedł jedynie na teren uniwerku i usiadł na schodach przed wejściem do budynku. Podeszłam do niego, siadając w tym samym miejscu, lecz obok.

-Byłeś niesamowity! Jak ty ją uratowałeś?
-Znowu zaczęli brać te świństwo! Myślałem, że nie są tacy głupi!- wkurzył się, co było widać, a poza tym rzucił kamieniem gdzieś daleko
-Przepraszam… Powiedziałam coś nie tak?- poczułam się winna
-Nie. Ty nic nie zrobiłaś. Po prostu przypomniałem sobie, jak przez to zginął mój przyjaciel. Jako jedyna zaczęłaś szybko reagować. To musi coś znaczyć
-A możesz mi zdradzić, czego użyłeś?- byłam ciekawa, czy podzieli się ze mną swoją wiedzą
-Nie mogę ci powiedzieć- wstał i pobiegł

Dziwnie się zachowywał, a sam chciał, żebym była na tej imprezie. Od razu za nim pobiegłam. Niestety był szybszy i zniknął. Poszłam do pobliskiego hotelu, by przespać jedną noc przed ostatecznym egzaminem wstępnym. Byłam gotowa iść na medycynę, bo prawo mi nie odpowiadało. Przypomniały mi się przypadki, gdy trzeba było ratować ludzi poza zasadami. Niestety większość lekarzy została uznana za winnych, bo narazili na utratę zdrowia lub życia, więc przepisy ponownie zaostrzono. Przecież najważniejszym priorytetem lekarza jest pacjent i jego zdrowie. Moje motto brzmi: “Ratować za wszelką cenę, wszelkimi środkami, wszelkimi metodami, by ocalić życie”.
Położyłam się spać i wstałam o dziewiątej, by szybko coś zjeść i zdążyć na egzamin. Ubrałam się stosownie, czyli czarna spódnica, biała bluzka i czarne buty na niewielkim obcasie plus mini rajstopy ze względu na upał. Profesorzy rozdali testy. Na ich wypełnienie mieliśmy 2 godziny. Znowu 100 pytań, lecz z jednej dziedziny. Medycyna- moja przyszłość.
Czasem udzielałam odpowiedzi z długim zastanowieniem, lecz też miałam wrażenie, że żadna nie pasuje do mojego toku rozumowania.W takim wypadku wybrałam bliższą odpowiedź. Po zakończonym teście wyszłam z sali, a Ho siedział na korytarzu z tym samym zeszytem, co ostatnio. Usiadłam obok niego, udając skupienie w lekturze. Nie dał się na to nabrać.

-Nadal jesteś ciekawa, czego użyłem?- oderwał wzrok od kartki, a ja zrobiłam to samo
-Bardzo- przyznałam
-Nie wsypiesz mnie?- spytał, choć to było dziwne pytanie
-Niby za co?- nie wiedziałam, jaki był powód do niepokoju
-Wybrałaś Prawo czy Medycynę?- dopytał o coś innego
-Medycynę- odparłam bez wahania

Chłopak trochę się rozluźnił i o nic więcej nie zapytał. Był gotowy odpowiedzieć wprost, ale…

-Powiem ci prawdę, ale nie tutaj. Chodźmy tam, gdzie ostatnio rozmawialiśmy- poprosił

Poszliśmy pod drzewo, bo tam poznaliśmy się bliżej. Próbowałam zrozumieć, dlaczego tak bał się powiedzieć prawdy. Uratował ludzkie życie. Tego nie można ukrywać. Chciałam znać odpowiedź. Byłam niecierpliwa, a ciekawość zżerała mnie od środka.

-Ufam ci, że mnie nie wydasz, dlatego powiem, czego użyłem. To nie była żadna adrenalina i nic z takich specyfików. Użyłem własnej mieszanki. To niezgodne z prawem, by eksperymentować dla ratowania ludzi- wyjaśnił, a oczy nabrał zdumienia
-Przyznam ci, że nie ty jeden tak robisz. Ja również eksperymentuję, bo czasem organizm jest uodporniony na zwykły specyfik, a czasem trzeba zaryzykować- uśmiechnęłam się
-Ratować za wszelką cenę, wszelkimi środkami
-Wszelkimi metodami, by ocalić życie- dokończyłam za niego i to był kolejny element naszego przeznaczenia
-Znasz to?- zdziwił się
-No pewnie. Zawsze cytuję te słowa z książki. Takie mam prawo i żadne poza nim nie istnieje. No w sensie… wiesz… no....w jakim sensie- speszyłam się lekko, tracąc odwagę
-Tak, wiem. Cieszę się, że będę mógł z tobą studiować. Mamy wspólny kierunek i zasadę. To nas musiało połączyć. Może będziemy lekarzami na tym samym oddziale? Pomyśl, ile możemy razem zrobić? Dzięki nam, ludzie zyskają nową szansę- pomyślał nad wspólną przyszłością, co z pewnością byłaby spełnieniem marzeń
-Stworzymy oddział, gdzie będą w stanie odzyskać siły z trudnych przypadków, a tradycyjne metody nie zadziałały- podsumowałam jego myśl
-Zgadza się

Jeszcze tego samego dnia odebraliśmy wyniki i udało się. Dostaliśmy się na upragniony kierunek. Wspólnie spędziliśmy czas na studiach, planując przyszłość. To było dalekie od realiów, ale chcieliśmy spróbować.

I tak 5 lat później otworzyliśmy oddział cyberchirurgii. Staliśmy się lekarzami i mogliśmy pomagać ludziom, jak zawsze chcieliśmy. Bez czyjegoś dyktanda. Bez ustalonych zasad. Bez braku zrozumienia. Teraz jedynie pozostało zastosować pierwszy wynalazek Ho, czyli ulepszona wersja rozrusznika serca.

-Nie mogę w to uwierzyć, że tu jestem. Wydaje mi się, że śnię, ale tak realnie- rozglądałam się po gabinecie, próbując zaakceptować prawdę
-Uwierz. Wystarczy popatrzeć. Nie cieszysz się z wyboru? Wolałabyś być prawnikiem?- spytał, licząc na błyskotliwą odpowiedź
-Nie. Wolę być lekarzem. Chcę ratować ludzi. Muszę się wiele nauczyć. Pomożesz mi?
-No pewnie, że tak. Nie martw się. Victorio. Nauczę cię tyle, ile potrafię, ale nie może nikt nas przyłapać na mieszankach, dlatego na strzykawki naklejaj nazwę tradycyjnej substancji, dobrze?- zgodził się, prosząc o kamuflaż
-Zgoda. Nie ma problemu i mów mi Viki
-Dobra, Viki
-No i tak trzymaj- ponownie się uśmiechnęłam, wierząc, że wiele zdziałamy wspólnymi siłami

Przez kolejne lata rozwijałam swoje zdolności, ucząc się pewnych “trików”, gdyby zabrakło prądu, bądź ważnej substancji, co należy robić.
Trochę minęło czasu, odkąd miał pierwszego pacjenta z dosyć skomplikowanym przypadkiem. Przeglądałam kartotekę. Rozległe uszkodzenia serca i klatki piersiowej. Ma dopiero 16 lat i biedny już ma problemy zdrowotne. Niezbyt zwyczajne. Podobno przez jakiś wypadek.

Ho wyjął z szafki prototyp swego wynalazku. Chce go wykorzystać? Widocznie nie ma innego wyjścia.

-Jesteś pewny?- spytałam z obawą
-Uszkodzenie na tyle są rozległe, że to może być jedyna szansa na ocalenie mu życia. Pamiętasz, że miało pobudzać serce do działania? Nic innego nie pomoże w takim przypadku- wyjaśnił i już wiedziałam, że chłopak dzięki temu wróci do zdrowia
-To spróbuj, ale ja…- w połowie zdania musiał się wtrącić
-Nie chcę słyszeć, że mi nie pomożesz! Potrzebuję cię!- podniósł ton, prosząc
-Ale… ja… nie potrafię- zwątpiłam w swoje możliwości
-Owszem, potrafisz. Będzie dobrze

Zgodziłam się, ale bałam, że nie dam rady. Nie podołam temu zadaniu. I teraz mam dylemat, czy wybrałam odpowiednią drogę? Czemu teraz? Miałam zostać prawniczką, by pomagać w wymierzaniu wyroków? Nie. Nie taki miałam zamiar.
Zabraliśmy chorego na operację. Miałam asystować i pomagać, gdyby coś poszło nie tak przy akceptacji urządzenia przez organizm.Taki młody i już był w stanie umrzeć. Dzięki Ho miał szansę na życie. Rozrusznik został wszczepiony bez problemu. Prawie. Kardiomonitor zaczął wariować. Wykres był nienaturalny. Od razu wstrzyknęłam kardiofrynę.Udało się.

-I dlatego ciebie potrzebowałem, Viki. Ty wiesz, co naprawdę należy zrobić. Hmm… teraz powinno wszystko grać. Dojdzie do siebie po jakimś tygodniu

Mechanizm migotał niebieskim światłem, jakby biło serce. Piękne. Stworzył coś, co uratowało życie. Większość ludzi, by nie chciała podjąć takiego ryzyka. Jednak jego stan się ustabilizował.

-I co z nim będzie?- spytałam zmartwiona
- Prototyp ma wady, bo musi ładować urządzenie, co godzinę, by wspomagało pracę serca. Przez tydzień będę go obserwować i zobaczymy, czy organizm w pełni zaakceptuje “wspomagacz”- powiedział, wyjaśniając
-No to ja wracam do gabinetu, a ty wyjaśnij jego rodzinie o rozruszniku- zakomunikowałam, wyrzucając rękawiczki do kosza, a on zrobił tak samo
-Zgoda, tylko ty wiesz, ze on ma po wypadku rodzinę zastępczą? Jego ojciec zginął, a on jako jedyny ocalał. To w ogóle cud, że przeżył

Przez pobyt chłopaka w szpitalu nauczyłam się wiele o ratowaniu życia w najgorszych warunkach. Uczyłam się. Poznawałam. Obserwowałam. Jak się okazało, po tygodniu nie mógł opuścić szpitala i pozostał na 2 miesiące. Organizm często się buntował, więc pewnie dlatego musiał pozostać dłużej.

~3 lata później

Miałam do przeanalizowania pewien temat razem z Ho.  Doskonale pamiętałam, gdzie mieszkał. Dlaczego nie poszłam do gabinetu? Może dlatego, że już tam sprawdzałam i go tam nie było? Trafiłam do bloku, idąc schodami na drugie piętro. Tam znajdowało się mieszkanie lekarza, ale i mojego przyjaciela. O dziwo drzwi były otwarte. Tak późno w nocy?
Ostrożnie weszłam do środka, szukając, czy tu był. Weszłam do jego pokoju. Zobaczyłam bluzkę we krwi. Byłam przerażona. Rany postrzałowe. Aż trzy. Poczułam ciarki na plecach, ze ktoś mnie obserwował. Nie myliłam się. Na oknie przez chwilę zauważyłam Ducha. Nic nie mówił i tak po prostu rozpłynął się w powietrzu.

-Co się stało?! Kto ci to zrobił? Ho! Słyszysz mnie?!- krzyczałam, ale próbowałam się uspokoić

Chwyciłam za jakąś szmatkę, by zatamować krwawienie. Wtedy uchylił powieki dość lekko, ale widziałam ten obecny strach w brązowych tęczówkach.

-Viki… ja… umieram… ale ty… musisz…. dokończyć… co zaczęliśmy- z trudem wypowiedział kilka słów, tracąc nieodwracalnie przytomność

Byłam zrozpaczona. Umarł. Sprawdziłam puls i nie było czuć, by żył. Zero. Żadnych oznak życia. To było okropne. Dlaczego ktoś pozbawił go życia. Musiałam zadzwonić do Roberty- zastępczej matki Tony’ego. Tak się chłopak nazywał, którego ocalił przed śmiercią. Ona musiała poznać prawdę. Odebrała po drugim sygnale.

-Tak, słucham. Co się stało?- spytała kobieta
-Chodzi o dr Yinsena. Mam złą wiadomość. Niestety, ale on nie żyje. Proszę przekazać to Tony’emu
-Tak, przekażę mu- ledwo się zgodziła i rozłączyła

Możliwe, że przez burzę. Nieważne. Mój przyjaciel i najlepszy z lekarzy odszedł. Dlaczego? Tego nie wiem. Dotrzymam obietnicy i dokończę, co zaczęliśmy.

Teraz siedzisz i czytasz treść testamentu. Przypominasz sobie ostatni fakt. Miałaś zostać nowym cudotwórcą, bo taka była jego wola wraz z przejęciem oddziału cyberchirurgii. Brakowało ci jego wsparcia, ale na szczęście dyrektor szpitala starał ci się pomóc, jak najlepiej, a sekrety z przeszłości nadal pozostały nieodtajnione, choć wiesz, kto go zabił i dlaczego. Wszystkie rzeczy chowasz z powrotem do pudełka i zamykasz gabinet, by wrócić do domu, gdzie nabierzesz sił na nowy dzień, gdyż bycie lekarzem nie jest łatwe. I ty dobrze o tym wiedziałaś, wybierając swoje przeznaczenie.

KONIEC
© Mrs Black | WS X X X