Part 280: Będzie w końcu zgoda?

0 | Skomentuj

**Tony**

Zachowywałem spokój. Fakt, że celował we mnie i nie rozumiałem, dlaczego tu przyszedł. Czemu groził bronią? Nie przypominał agenta SHIELD, a raczej zwykłego snajpera na zlecenie. Podniosłem ręce do góry na znak poddania się, ale i tak oberwałem w szyję. Nie krwawiłem, choć zemdlałem.

~*Dwie godziny później*~

Ocknąłem się w jakimś opuszczonym magazynie. Zostałem porwany? Świetny początek dnia. Nie miałem przy sobie komórki. Bransoletkę też zabrali? Super. Czego oni chcą? Wiedzą o Iron Manie? Chyba innego nie mieli powodu.
Nagle usłyszałem, jak otwierają się drzwi. Rozpoznałem Ducha i Viper. Wszystko jasne. Tak jakby. Dziwne, że nie było z nimi osoby, która strzeliła. Nie kulą, lecz strzykawką. Wisiałem nad podłogą z zawiązanymi nadgarstkami na górnych oraz dolnych kończynach.

Tony: Duch, czego ty chcesz? Jesteśmy kwita. Wiesz, że straciłem syna, a ty...
Duch: Milcz, Stark! Katrine nie żyje!
Tony: Myślałem, że przeżyła... Współczuję
Duch: Nie oceniam cię źle, ale jako Iron Man jesteś winny. Teraz bez zbroi nic nie zrobisz... Będziesz znosił ból na tyle długo, aż sam zechcesz umrzeć
Tony: I tak umieram! Tylko skrócisz mój czas!
Viper: Twoja żona została otruta i stracisz dziecko
Tony: Jak to? Co wyście jej zrobili?!
Duch: Nie krzycz, bo zbudzisz innych. Ledwo mamy siódmą, a wolałbym nie wkurwiać sąsiadów, więc zamknij się i słuchaj
Viper: Jest jedno antidotum na całym świecie, ale pozostało niewiele czasu
Tony: Jest w szpitalu! Pomogą jej!
Duch: Miałeś nie krzyczeć, durniu

Oberwałem mocno w brzuch, aż szarpnął mnie za bluzkę. Musiałem jakoś stąd uciec. Nie mogłem zginąć przed porodem Pep. Chciałem, żeby przez moment dziecko widziało twarz ojca. Jednak Duch wszystko psuł. Kiedy on odpuści?

Tony: Gdzie... jest antidotum?
Duch: Viper, powiedz mu
Viper: Została doba. Nie uratuje żony
Tony: Nie... Nie! Ona będzie żyła! ONA MUSI PRZETRWAĆ! AAA!

Poczułem, jak prąd przeszedł przez moje ciało. Implant raczej długo nie zniesie tych tortur.

**Mr. Fix**

Whiplash mógł się wycofać, bo plan zadziałał. Ponownie moi wrogowie walczyli między sobą. Żeby zwiększyć zagrożenie, Patricia też powinna zagrać w tę grę. Przyda się jako odpowiednia przynęta.

Mr. Fix: Whiplash, wycofaj się. Widziałem dość wystarczająco dużo, a teraz kieruj się do szpitala. Musisz kogoś porwać
Whiplash: Wolę popatrzeć, jak Iron Man ginie
Mr. Fix: To był rozkaz... Porwij Patricię Stark
Whiplash: Oj! Nuda. Nie podoba mi się ten plan. Nie trzeba zaostrzać konfliktu
Mr. Fix: Jest moim zabezpieczeniem na wypadek porażki. Rozumiesz już, blaszaku?
Whiplash: Przestań mnie tak nazywać!
Mr. Fix: Więc najpierw obserwuj ją, jasne?
Whiplash: Nie za darmo
Mr. Fix: Pomyślę nad ulepszeniem biczy
Whiplash: No i to mi się podoba

**Pepper**

Promienie słońca przebiły się przez okno. Od razu wstałam i zdziwiłam się na brak obecności Tony'ego. Może w końcu zrozumiał, że dam radę, a on powinien odpoczywać. Próbowałam dodzwonić się do niego. Nie odbierał. Mogłam połączyć się z bazą przy użyciu specjalnego oprogramowania w komórce. Każdy z nas miał taką opcję, gdyby któraś ze zbroi wymagała odblokowania przy ciężkim stanie użytkownika.

Pepper: FRIDAY, jest może Tony z tobą?

[[FRIDAY nie ma. Został tylko JARVIS]]

Pepper: Eee... No dobra, ale odpowiedz na pytanie, jeśli możesz

[[Nie mogę odnaleźć pana Starka. Powinien być w domu lub z tobą, Patricio]]

Pepper: Dasz radę jakoś go namierzyć?

[[Brak sygnatur]]

Pepper: A energia implantu?

[[Wyszukuję śladów kylitu... Znaleziono jeden punkt]]

Pepper: Jaki?

[[Arktyka]]

Pepper: JARVIS, szukaj mechanizmu, a nie samego metalu!

[[Proszę się nie denerwować... Właśnie ponowiłem szukanie]]

Pepper: No i? Masz coś?

[[Słabe źródło, dochodzące z opuszczonego magazynu na nadbrzeżu]]

Pepper: Dziwne... Czy jest w zbroi?

[[Zbroja pozostała w zbrojowni]]

Pepper: Psia kostka. W co on się wpakował?

**Duch**

Viper przejęła tortury przez porażanie prądem. Obserwowałem na bransoletce, jak spadała mu energia. Wrzasnął z bólu, kiedy zasilanie spadło do piętnastu procent. Musiał zapłacić za śmierć Katrine. Widziałem, że jego ciało już nie dawało rady, ale on nadal się upierał. W końcu się złamie. Poprosiłem żonę na rozmowę bez niego. Oddaliliśmy się od ofiary kilka metrów dalej.

Duch: Anthony nadal nie ma zamiaru skapitulować
Viper: Chyba nie chcesz puścić Starka?
Duch: Nie myślałem o tym, ale musisz użyć prawdziwą truciznę na Pepper... Wejdziesz do szpitala i otrujesz ją. Zrobisz nagranie, jak cierpi, a on zechce umrzeć, by tylko nie czuła bólu
Viper: Hmm... Ciekawe

---***---
No to na trzy dni sobie ode mnie odpoczniecie, bo wyjeżdżam do Wrocławia. Nawet gdyby było Wi-Fi to nie wiem, czy będę w stanie udostępniać notki, ale po powrocie liczcie się ze spamem. Na Wattpad na pewno tak będzie.

Part 279: Karnawałowa maskarada

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Zabawa trwała w najlepsze. Diana grzechotała, śmiejąc się, ale było widać, że była szczęśliwa. Ivy za to nadal nie zmęczyła się tańcem. Próbowałem nadążyć za jej ruchami, aż zacząłem papugować każdy ruch ukochanej.
Kiedy ona obracała się, ja kręciłem obok niej. I tak bez końca. Parada przeszła przez całe miasto, lecz tancerki na platformie wciąż ruszały swoimi piórami przyklejonymi do kostiumu.

Ivy: Dajesz radę?
Rhodey: Ja? No pewnie. Mogę tak całą noc
Ivy: Hahaha! Muszę cię rozczarować, ale musimy już wracać do hotelu
Rhodey: Oj! Ivy, nie psuj nam zabawy. Zobacz, jak Diana jest zadowolona
Ivy: Wracamy
Rhodey: Ostatni taniec... Prooszę
Ivy: Ale tylko jeden i idziemy spać
Rhodey: Heh! Zobaczymy
Ivy: Chodź tu do mnie, mój tancerzu

Chwyciła mnie za ręce, hipnotyzując biodrami. Brzmienie muzyki było coraz to mocniejsze przez wybijany rytm bongosów. Przyspieszała swoje ruchy, a do tego klaskała nad głową. Położyłem dłonie w pasie, naśladując porywczy taniec żony. Na koniec zaklaskałem, bijąc gromkie brawa.

Rhodey: Ivy! Ivy! BRAWO, CZIKA!
Diana: Mama! MAMA!
Rhodey: Tak, córuś. Mamusia jest seksowna, ale za to, jak porywa
Ivy: Nie proś o więcej... Idziemy
Rhodey: Zgoda

Pocałowałem ją w usta, oddając namiętny pocałunek. W tle słyszałem strzał fajerwerków. Zabawa w Rio dobiegała końca. Musiałem też delikatnie napomknąć o powrocie.
Gdy trafiliśmy do hotelu, położyliśmy dziecko do spania. Sama zmęczyła się i nie utrudniała nam zadania, więc mogliśmy na spokojnie przeprowadzić rozmowę. Zdjęliśmy maski, padając na łóżko.

Ivy: Diana śpi... Może chciałbyś trochę poszaleć, ale ze mną?
Rhodey: Nie dziś. Nie wiem, jak ty, ale ja jestem wykończony. Chętnie pójdę spać
Ivy: Rhodey?
Rhodey: Tak, Ivy?
Ivy: Czy jest coś, o czym mi nie mówisz?
Rhodey: Niby skąd taka myśl? Mówię wszystko
Ivy: Nie byłabym tego pewna... Powiedz... Co powinnam wiedzieć?
Rhodey: Ech! Muszę spotkać się z Tony'm. Obawiam się, że wpadł w niezłe bagno
Ivy: Jakiego rodzaju?
Rhodey: Żeńskiego... Pepper jest w ciąży
Ivy: O! To cudownie!  I on się z tego nie cieszy?
Rhodey: Boi się, dlatego chcę mu powiedzieć osobiście, że nie ma powodu do obaw
Ivy: Ach! Trzeba było się zabezpieczać... Faceci
Rhodey: Chyba nie wyszło
Ivy: Hahaha! Czyli chcesz wracać do Nowego Jorku?
Rhodey: Trochę tak... Nie gniewasz się?
Ivy: Mieliśmy odpocząć z dala od tego miasta, pamiętasz?
Rhodey: Pamiętam

Cmoknąłem ją w policzek i zasnąłem, a raczej próbowałem.

~*Dwie godziny później*~

**Duch**

Robiłem porządek w pokoju Katrine. Może zginęła, ale wszystko pozostanie w nienaruszonym porządku. Poza wojną ze Starkami. Viper cały dzień obserwowała Pepper. Punisher był w szpitalu, mając oko na nich oboje. Tylko czekałem, aż coś się stanie.

Viper: Myślałem, że już odpuściłeś. Przecież mam wszystko pod kontrolą
Duch: W szpitalu dowie się o fałszywej truciźnie i twój plan zacznie się sypać
Viper: Nadal z nim współpracujesz?
Duch: Potrzebuję bacznego obserwatora. Chcę poznać plany Anthony'ego i je zniszczyć tak, jak on zabił Katrine
Viper: Duch, nie przywrócisz jej życia
Duch: Dlatego pamięć o naszej córce nigdy nie umrze

Zapaliłem świeczkę obok zdjęcia. Niech spoczywa w pokoju.

**Pepper**

Czułam, że Tony też nie potrafił zasnąć. Wiedziałam, jak bardzo się martwił, a wyniki miałam mniej więcej w normie. O dziwo nie wykryto żadnych toksyn, co oznaczało jedno. Viper kłamała i niczym mnie nie otruła. Co chciała przez to osiągnąć? Wstałam z łóżka, by sprawdzić, czy mój mąż faktycznie uciął sobie drzemkę na korytarzu. Lekko szturchnęłam go w ramię.

Pepper: Tony... Tony, śpisz?
Tony: Pepper...
Pepper: Idź do domu, dobrze? Poradzę sobie sama
Tony: Ale... Ale oni pojechali
Pepper: Ty zrób to samo... Proszę cię
Tony: Czekam... aż wrócisz... ze mną
Pepper: Tony!

I spadł z krzesła na podłogę. Bałam się, że to przez serce, ale... On chrapał. Po prostu mocno walnął w kimę.

Pepper: Ale mi napędziłeś stracha. No chodź

Na pewno dostanę za swoje, bo zabrałam ukochanego do sali. Leżał razem ze mną. Skoro nie miał zamiaru nigdzie iść, nie będzie spał na korytarzu. Oboje pogrążyliśmy się we śnie.

~*Następnego dnia*~

**Tony**

Leżałem na łóżku szpitalnym. Dziwna sprawa, bo nie pamiętałem, żebym zemdlał. Wszystko stało się jasne, gdy dostrzegłem rudą obok mnie. Spała, jak niemowlę. Powoli wstawałem, wychodząc z sali po wodę. Byłem bardzo spragniony. Czułem się jakoś dziwnie. Jednak po wypiciu całego kubka, odczułem lekką poprawę. Na korytarzu napotkałem jakiegoś mężczyznę. Niby zwyczajny facet, lecz nie do końca. Poznałem jego zamiary, kiedy wyciągnął broń.

Part 278: Noc bez Iron Mana

0 | Skomentuj

**Clint**

Próbowałem przeanalizować sytuację. Jeśli nie słyszałem głosu FRIDAY, to Natasha rozwaliła jej cały system, pozostawiając jedno AI do dyspozycji. Tak musiało być, bo wszelkie alarmy i zabezpieczenia zostały wyłączone. Wyjąłem Tony'ego ze zbroi, kładąc go na kanapie. Podłączyłem implant do ładowania, czekając, aż się obudzi. Trochę to potrwa, skoro Whiplash nie chciał mu odpuścić solidnych batów.

~*Godzinę później*~

**Tony**

Powoli otwierałem oczy, starając się znaleźć jakiś znajomy szczegół. Mrugnąłem kilka razy w celu polepszenia jakości obrazu. Przy stole roboczym siedział Clint, grając na konsoli. Zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu Pepper. Zaczynałem się bać.

Tony: Clint? Clint, jesteś... tam? Gdzie... Pepper?
Clint: Właśnie jestem na ostatnim poziomie. Rozwalę bossa i wszystko ci wyjaśnię
Tony: Coś nie tak?
Clint: Poczekaj, Tony... JEST! ROZWALIŁEM ŚMIECIA!
Tony: Clint!
Clint: Oj! Dobra, dobra. Pepper nic nie jest, a raczej nie powinno
Tony: Nie rozumiem
Clint: Natasha zabrała ją do szpitala z obawy o dziecko. Bardzo się martwiła o ciebie, więc...
Tony: Stres negatywnie wpłynął na ciążę
Clint: Dokładnie
Tony: Jadę tam
Clint: Eee... Zanim to zrobisz, posłuchaj mnie
Tony: No okej, ale szybko
Clint: Twoja zbroja i cała zbrojownia była zainfekowana przez wirus. Możliwe, że podczas walki doszło do zakażenia... Ruda z obawą o ciebie chciała sama zniszczyć wirusa. Dopiero Natasha go dezaktywowała, a wraz z nim zniknęła FRIDAY
Tony: Wow! A moja żona? Już lepiej się czuje?
Clint: Nie wiem. Nie otrzymałem żadnej wiadomości
Tony: Czyli jadę do niej
Clint: Tony, spokojnie. Najpierw naładuj implant i odpocznij, bo Whiplash nieźle cię potraktował biczami
Tony: Tak, jak zawsze

Odłączyłem mechanizm od ładowarki, gdy na bransoletce wyświetlił się koniec dostarczania energii. Ostrożnie wstałem, by nie wylądować na ziemi. Odrobinę czułem się słabo, ale musiałem zobaczyć się z Pep. Nie mogła stracić dziecka z mojej winy. Nie mogła.

**Pepper**

Agentka zabrała mnie do zaufanego lekarza, który nie zdziwił się na informacje o Makluańskiej krwi. Zrobiła podstawowe badania i kazała mi zostać w szpitalu. Mało brakowało, a straciłabym maluszka. Musiałam unikać stresu. To trudne przy tak nierozgarniętym mężu. Sam nie ma łatwo, a umyślnie doprowadza się do wyniszczenia organizmu. Odczułam ulgę po lekach w kroplówce. Od razu brzuch rozluźnił się i mięśnie nie napinały się. Skurcze zniknęły.
Po badaniach, Natasha weszła do sali.

Natasha: I jak się teraz czujesz? Maluszek zdrowy?
Pepper: Prawie umarł, ale już będę spokojna, jeśli dowiem się czegoś o Tony'm
Natasha: Właśnie wybiera się do ciebie
Pepper: Serio?
Natasha: Clint mi napisał, że już jadą
Pepper: Obudził się?
Natasha: Tak, a ty masz odpoczywać. Z nim jest wszystko w porządku, dlatego pomyśl o swoim maleństwie, bo przyjdzie na świat za siedem dni
Pepper: Może przyjść szybciej... Tak miałam z parą bliźniaków, aż doszło do komplikacji, bo prawie się pozabijali
Natasha: Na szczęście ta lekarka zna różne przypadki. Nikomu nie powie, co odkryła
Pepper: Skąd się znacie?
Natasha: Z SWORD. Badała obcych, a pierwszą jej pacjentką była ci znana hybryda
Pepper: Abigail Brand
Natasha: Zgadza się... Potrzebujesz czegoś? Mogę coś przynieść do jedzenia
Pepper: Nie trzeba... Dzięki za wszystko
Natasha: Nie ma sprawy

Uśmiechnęła się i na chwilę wyszła z pomieszczenia. Chyba rozmawiała z kimś przez telefon. Na moje szczęście albo nawet i nieszczęście, pojawił się Tony z Clintem. Kobieta pozwoliła wejść tylko jednej osobie. Pozwoliła mężowi w pierwszej kolejności. Rzucił się w moje ramiona, aż nie miał zamiaru puścić.

Pepper: Tony, wystarczy. Jeszcze mnie udusisz
Tony: Wybacz, ale martwiłem się
Pepper: Ja też, dlatego tu wylądowałam
Tony: Przyniosłem twoją poduszkę i kocyk. Pomyślałem, że przyda się, gdyby maluch wyskoczył znienacka
Pepper: Hahaha! Głupek... Jak się czujesz?
Tony: Dobrze, a ty?
Pepper: Lepiej i to nie jest kłamstwo
Tony: Skłamałem?
Pepper: Takie odnoszę wrażenie
Tony: Trochę masz rację
Pepper: Trochę?
Tony: Wolę nie żalić się z własnych problemów
Pepper: Och! Tony, bo się pogniewamy
Tony: Najważniejsza jesteś ty i nasze dziecko

Cmoknął w policzek, mając zamiar wyjść z sali. Nie zrobił tego dobrowolnie. Lekarka wróciła mnie pomęczyć.

**Rhodey**

Poszliśmy we trójkę do miasta. Przy okazji dopilnowaliśmy, żeby reszta białych ubrań pozostała w stanie nienaruszonym. Daliśmy Dianie grzechotkę, bo też miała prawo się zabawić.
Kiedy wyszliśmy do centrum, ludzie śpiewali, a parada trwała w najlepsze. Założyliśmy maski, dołączając do zabawy. Ivy wzięła białą maskę na oczy, zaś ja włożyłem dziób tukana. Zaczęliśmy wirować z ukochaną, tańcząc w rytm muzyki. Jej ruchy bioder potrafiły oczarować każdego faceta, ale ona była moja. Nikomu nie pozwoliłbym tykać mojej żony.

Rhodey: Świetnie tańczysz. Uwielbiam to
Ivy: Hahaha! Tobie też jakoś idzie

Part 277: Kaszka z mleczkiem

0 | Skomentuj

~*Cztery godziny później*~

**Natasha**

Zbrojownia, która zwykle była ukryta w starej fabryce, miała wiele zabezpieczeń. Dopiero teraz mogliśmy poznać ich siłę. Dla mnie żaden alarm nie stanowił problemu. Rozbroję go w pięć sekund, choć zależy od jego mechanizmu. Napisałam Pepper, że znaleźliśmy się przed wejściem i niech spróbuje wyłączyć protokół obronny.

Nie mogę. Oba komputery zawirusowane przez jakiś dziwny wirus. Pożera dane. Zmienia je. Musisz wejść inaczej. Pospiesz się. Za dziesięć minut skończą się rezerwy

Clint: Co ci napisała?
Natasha: To, co mogłaby sama powiedzieć, bo jest tu dużo słów. Wspomniała coś o wirusie, co miesza w systemie... Clint, mamy dziesięć minut
Clint: A włamywanie się, to nie twoja działka?
Natasha: Spróbujmy się przebić samochodem
Clint: Centralnie przez ścianę?
Natasha: Masz lepszy pomysł?
Clint: Użyj szybu wentylacyjnego
Natasha: Nie ma mowy. Musimy go zabrać na czas, rozumiesz? Nie chcę mieć Tony'ego na sumieniu
Clint: Nie będziesz miała... Gotowa?
Natasha: Na trzy... Raz...
Clint: Dwa...
Natasha, Clint: TRZY!

Z mocnego rozpędu ruszyliśmy na ścianę fabryki. Udało nam się przebić bez szwanku. Przeżyliśmy. Ostrożnie chwyciliśmy zbroję. Ja wzięłam za ręce, zaś Clint podniósł nogi. Uważaliśmy na pułapki, schylając się tak nisko, by kamery nas nie sfilmowały. Strzeliłam w jedną z nich, a naszym oczom Ukazały się lasery.

Clint: Nadal zwinna?
Natasha: Ciągle wygimnastykowana... Kaszka z mleczkiem

Odłożyłam pancerz i przeszłam obok laserów, unikając ich przez ciągłe ruchy w różne strony. Nie spodziewałam się ruszających promieni.

Clint: Wciąż kaszka w mleczkiem?
Natasha: Dam radę. Już jestem tak blisko

Przyspieszyłam, przeskakując zwinnie, aż natrafiłam na guzik. Kliknęłam na posadzkę w celu wyłączenia pułapki.

Natasha: Ile mamy czasu?
Clint: Cztery minuty
Natasha: No dobra... Musimy zdążyć

**Pepper**

Bałam się o Tony'ego. Wierzyłam z Natashę i jej umiejętności, ale walczyła z całą serią zasadzek, które były przeznaczone na szturm generała Fury. Musiałam jakoś im pomóc dotrzeć na czas. Wpisywałam różne komendy, lecz nadal nie odzyskałam kontroli. Na ekranie widziałam wirusa w postaci robali, niszczącego cały system. Razem z FRIDAY. Do drugiego AI jeszcze się nie dostał.
Nagle wyświetlił się komunikat od pierwszej sztucznej inteligencji.

<<Błąd. Zbroja zostanie zniszczona... Rozpoczęto odliczanie>>

Pepper: Nie! To są jakieś kpiny! Nie zrobisz tego! Miałaś go chronić, a nie zabijać! FRIDAY, opamiętaj się! Walcz z wirusem!

<<Nie rozpoznałam użytkownika. Uruchamiam protokół Omega 1>>

Pepper: Nie! NIE!

Niespodziewanie pojawiła się Natasha z Clintem i Iron Manem. Agentka zamieniła ze mną miejsca. Razem z jej partnerem usiłowaliśmy rozwalić pancerz, żeby dotrzeć do pilota. Wykorzystaliśmy narzędzia różnej maści.

Natasha: Macie dwa AI?
Pepper: Tak
Natasha: Więc jedną trzeba zniszczyć
Pepper: Którą?
Natasha: FRIDAY

<<Włączenie blokady zmiany kodów>>

Natasha: Oj! Tak łatwo mnie nie pokonasz... Jak wam idzie?
Clint: Ciężko, bo nic nie działa
Natasha: Zaraz coś wymyślę
Pepper: Pozostała minuta! Aaa!
Natasha: Pepper!

Poczułam silne skurcze w brzuchu, padając na podłogę. Czy to przez stres? Nie mogłam pozwolić na utratę kolejnego dziecka. Ten maluszek miał być zdrowy. Starałam się oddychać spokojnie. Jednak cały ten strach przejął nade mną kontrolę.

Natasha: Dobra... Zrobione

<<Błąd... Nie mogę... wykonać poleceń>>

Natasha: Pepper, możecie otworzyć zbroję... Pepper?
Pepper: Otworzyłam... I co... teraz?
Natasha: Chyba potrzebuje ładowania
Pepper: Ech! Tak... Masz... rację
Natasha: Zabiorę cię do szpitala, bo nie najlepiej wyglądasz
Pepper: Ach! Przejdzie mi
Natasha: Mówię serio... Clint, zajmiesz się Tonym?
Clint: Spoko. Da się zrobić
Pepper: Ale wy...
Natasha: Zdrowie dziecka jest najważniejsze... Wstaniesz sama?
Pepper: Nie

Ledwo ruszyłam głową i znów upadłam. Skurcze ponownie wzrosły na sile. Natasha pomogła mi stanąć na nogi. Podtrzymałam się ręką jej ramienia po to, żeby nie wylądować po raz trzeci na ziemi.

**Clint**

Żona zabrała rudą do szpitala, a ja musiałem znaleźć ładowarkę. W całym tym zamieszaniu nigdzie nie mogłem na nią natrafić. Tony nadal był nieprzytomny, więc od niego niczego się nie dowiem.
Gdy zacząłem szukać po szafkach, usłyszałem głos komputera.

[[Ładowarka jest pod kanapą]]

Clint: Dzięki za pomoc, FRIDAY

[[Nie jestem FRIDAY. Mów mi JARVIS]]

Part 276: Technovortex cz.2

2 | Skomentuj

**Natasha**

Clint chyba miał zamiar zjeść kolejną pizzę. Bekał, jak świntuch, ale nadal chciał dokładkę. Mi wystarczył kawałek. Czułam się pełna, a popicie colą jedynie zgasiło pragnienie. W jednej chwili nabrałam chęci na dość poważną rozmowę o przyszłości. Mój facet jedynie chował gębę w jedzeniu.

Natasha: Clint, na dziś już wystarczy
Clint: Nie moja wina, że to takie dobre. Mmm... Chcesz trochę?
Natasha: Raczej wolę z tobą szczerze porozmawiać
Clint: Mhm... O czym?
Natasha: Planowałam zajść w ciążę
Clint: Ekhm... Co?

Prawie się udławił kawałkiem mięsa od pizzy, lecz zdołał przełknąć jedzenie.

Clint: Chyba nie mówisz poważnie?
Natasha: A nie chciałbyś mieć potomstwa ze mną? To źle, że myślę o takich planach?
Clint: Natasho, jesteśmy agentami. Nie będziemy w stanie założyć rodziny
Natasha: Jakoś Pepper może mieć
Clint: Oni mają tu bliskich. Jest Rhodey i jego rodzice
Natasha: No tak, ale jest mam też drugą sprawę. Chcę odejść
Clint: Przecież... Przecież nie jesteśmy nawet ze sobą dwa lata
Natasha: Chodziło mi o SHIELD. Nie chcę dłużej być agentką na posyłki Fury'ego
Clint: Natasho...
Natasha: Odejdę sama lub z tobą
Clint: SHIELD płaciła nam wiele na jedną misję... I naprawdę chcesz złożyć wypowiedzenie?
Natasha: Nic nie będę składać. Niech sam się domyśli, że zrezygnowałam na stałe... Clint, zgadzasz się?
Clint: Obyśmy tego nie pożałowali... Robię to ze względu na ciebie. Ja mogę uczyć strzelania, a ty... Ty też coś znajdziesz
Natasha: Bezrobocie odpada
Clint: Nie usiedzisz w jednym miejscu

Zaśmiał się, ale przestał, gdy zagroziłam mu palcem. Zapłaciliśmy za zamówienie i wyszliśmy na ulicę. Podeszliśmy na parking, gdzie mąż zaparkował auto. Jednak bardziej swoją uwagę skupiłam na ogromie ludzi, patrzących się w dziurę asfaltu.
Gdy Hawkeye wystrzelił ostrzegawczo, zbiorowisko gapiów uciekło. Chyba po raz trzeci ratujemy jego skórę.

Natasha: Iron Man
Clint: Trzeci raz, co?
Natasha: Miał wycofać się, a dalej działa
Clint: Uparciuch z niego... Kurde! Mocna blacha. Nie zdejmę hełmu
Natasha: Tony, słyszysz mnie? Iron Manie, jesteś cały?
Clint: Wdowo, padnij!

Znienacka wyskoczył na nas Whiplash. Och! Nie znoszę tego złomu! Zawsze sprawia te same kłopoty. Teraz wiedzieliśmy, kto tak dowalił Starkowi.

**Mr. Fix**

Sługus nie słuchał rozkazów. Kazałem mu zostawić blaszaka i zająć się prawdziwym zadaniem. Jeszcze brakowało agentów w pobliżu. Technovortex powinien do tego czasu zainfekować główny komputer w zbrojowni, ale coś tu nie pasowało. Zbroja ani drgnęła. Była sparaliżowana. Hmm... Ktoś psuje nam plan. Kto? Whiplash pomiatał Iron Manem, uderzając z biczy. Diabolicznie się śmiał i mało brakowało, a Black Widow oberwałaby z bicza.

Mr. Fix: Głupku, odczep się od nich i leć do Ducha! To rozkaz!
Whiplash: Ale ja chcę tylko się zabawić
Mr. Fi: Whiplash, starczy!
Whiplash: Oj! No dobra

Rzucił zbroję, porażając cały system i użytkownika w środku. Podałem współrzędne kryjówki prawdziwego celu i od razu tam poleciał. Niech nie liczy, że zapomnę o tej sytuacji. Kiedyś mu to wypomnę, gdy będzie chciał mieć nową rękę.

~*Trzy godziny później*~

**Pepper**

Powinnam cieszyć się, że Natasha z Clintem byli blisko Tony'ego. Nawet próbowała ze mną się połączyć. Odebrałam, lecz baza została zamknięta. Włączyły się protokoły bezpieczeństwa. Jeśli oni nam nie pomogę, to może być koniec wszystkiego, co znałam i kochałam.

Natasha: Nie mogę odblokować zbroi, a bardzo oberwał, bo pojawił się Whiplash... Pepper, jak mam ją otworzyć?
Pepper: Musisz rozwalić łomem! Użyj czegoś mocnego!
Natasha: Pepper, nie słyszę cię. Halo?
Pepper: Natasho, mówię o łomie!
Natasha: Pepper, jesteś tam?

Mówiłam dosyć głośno oraz wyraźnie. Widocznie miałam wyciszony głos. Kiedyś wezmę i rozwalę to miejsce w drobny mak. Wpadłam na pewien pomysł. Wykorzystałam swój telefon, by wysłać SMS-a z treścią, którą próbowałam jej przekazać. To powinno wystarczyć.

**Natasha**

Otrzymałam wiadomość od Pepper. Nie była w stanie wyjść z części roboczej, a jedyny sposób na otworzenie zbroi był... łom? Chyba zadaję się z niewłaściwą rudą. Nie mieliśmy żadnych narzędzi do rozwalenia pancerza. Z pomocą Clinta zabraliśmy zbroję na tylne siedzenie w aucie.

Natasha: Jedziemy do zbrojowni
Clint: No domyśliłem się, a czegoś się dowiedziałaś?
Natasha: Mamy rozwalić łomem zbroję i nie martwić się o uszkodzenia
Clint: Ale Tony jest w środku, tak?
Natasha: Zgada się, dlatego musi szybko znaleźć się w bazie... Chodzi o jego serce
Clint: Dziwne... Już rezerwy spadają?
Natasha: Whiplash w tym pomógł... Musimy się spieszyć
Clint: Więc jedziemy na pełnych obrotach. Trzymaj się

Wcisnął pedał gazu, aż pojazd natychmiast przyspieszył na linii prostej. Musieliśmy dojechać na czas, żeby nie doszło do najgorszego. Skoro Pepper miała problem ze zwykłą rozmową, to komputer główny musiał być zawirusowany. Coś, jak Vortex?

Part 275: Technovortex cz.1

0 | Skomentuj

**Tony**

FRIDAY bez problemu porozumiewała się z JARVISEM. Czułem, że będą świetnymi partnerami. Męska AI nie wykazywała żadnych uczuć. Miała skupiać się na wyznaczonym zadaniu, zaś cyfrowej wersji Pepper nie zamierzałem modyfikować. Skoro mowa o rudej, właśnie przekroczyła próg zbrojowni. Wyglądała na zdenerwowaną, a miałem zamiar ją odwiedzić.

Pepper: Tony, ja wiem, że mścisz się za kajdanki, ale po cholerę zespawałeś, aż trzy zamki?!
Tony: Kochana, uspokój się. Wszystko robię dla twojego dobra
Pepper: Tak? Ale nie musiałeś też blokować szafki z cukrem!
Tony: Musisz odżywiać się zdrowo, a swoją furią niszczysz jedynie spokój naszego maluszka
Pepper: A kawa?
Tony: W ciąży nie możesz, więc przerzuć się na herbatę... Pep, bardzo mi na tobie zależy, dlatego bądź dużą dziewczynką i nie rób wojny o nic

<<Lepiej posłuchaj się swojego męża. Naprawdę chce dla ciebie dobrze>>

Pepper: Poważnie? No to niech pozbędzie się zbroi. Żadnych misji! FRIDAY, zablokuj do niej dostęp

<<Nie mogę tego zrobić>>

Pepper: Czemu?!

<<Dzielę zbrojownię z JARVISEM>>

Pepper: Kim?! Tony, co ty zrobiłeś?!

Już chciałem odpowiedzieć, ale odezwał się alarm. Znowu Whiplash? Chyba nudzi mu się. No nic. Pora sprawdzić, czy stanowi spore zagrożenie.

Tony: Jest daleko?

<<Zostajesz z żoną, jasne?>>

[[Świat potrzebuje Iron Mana i ja zezwalam na misję]]

Tony: JARVIS, tylko mi bez takich. Nie kłóćcie się
Pepper: Tony?
Tony: Spokojnie, Pep. Wrócę
Pepper: Wolisz słuchać tego drugiego? Przecież wiesz, że nie możesz walczyć
Tony: Będę uważał
Pepper: Słowo?
Tony: Słowo

Odparłem niezbyt zdecydowany. Nie wiedziałem, czy wrócę. Przytuliłem ukochaną i poprosiłem, żeby czekała spokojnie na mój powrót, który mógł być moim ostatnim.
Gdy znalazłem się na miejscu, rozglądałem się za przeciwnikiem. Okolica była czysta. Żadnego wroga w centrum miasta. Może oddalił się do śródmieścia lub nadbrzeża.

Tony: Pusto... Zero... Ani jednego śladu

<<Wykryłam jedną sygnaturę, odpowiadającą Whiplashowi>>

Tony: JARVIS? Co ty widzisz?

[[Zbliża się i to bardzo szybko]]

Tony: Przyspiesz maksymalnie... Wyminę go i zaskoczę. Nie będzie się spodziewał ataku z tyłu

FRIDAY wykonała rozkaz. Jedynie AI, która została wgrana do zbroi jako pierwsza mogła działać. Na razie męska sztuczna inteligencja przydawała się jako wsparcie w razie awarii.
Nagle ominąłem biczownika. Znajdował się daleko ode mnie. Udało się. Zdecydowałem się wystrzelić rakiety, lecz nie mogłem tego zrobić. Co jest grane?

**Mr. Fix**

Pierwsza faza zadziałała. Whiplash znał różne sztuczki Iron Mana. Ominąć i zaskoczyć z drugiej strony? No błagam. Plan przedszkolaka. Wystarczył jeden celny strzał. Stark niczego nie zauważył, ale mój sługus rzucił w niego mini ładunek, uwalniając nanowirusa.

Mr. Fix: Iron Man zainfekowany. Możesz przejść do drugiej części
Whiplash: Wolę popatrzyć, co robi. Nie może atakować
Mr. Fix: Stał się bezbronny... Wiesz, co miało być dalej?
Whiplash: Atak na zbrojownię?
Mr. Fix: Nie, durniu. Musisz uderzyć w dom Ducha. Oni mają walczyć, rozumiesz?
Whiplash: Ech! Sam wolałbym go wykończyć... O! Przebił się przez ścianę. Hahaha!
Mr. Fix: Wykonasz rozkaz?
Whiplash: Zaraz... Mam tu świetną rozrywkę. Hahaha! A teraz w cysternę!
Mr. Fix: Daj znać, jak skończysz się bawić
Whiplash: Dobrze, szefie. Jeszcze minuta

**Pepper**

Tony nie reagował na nic. Nie mogłam połączyć się ze zbroją, a oba komputery wyświetlały mnóstwo błędów na ekranie. Próbowałam jakoś rozgryźć ten problem. Widziałam, jak zderzył się z kolejną cysterną. Jak tak dalej pójdzie, nie wróci w całości do domu. Myśl, Pepper. Myśl. Raz obeszłaś ten system. Zhakowałaś FRIDAY, ale JARVIS to inna działka.

Pepper: Włącz tryb ochronny!

<<Błąd... System nie działa prawidłowo>>

Pepper: Cholera! JARVIS, a ty?

[[Szereg komend został błędnie użyty]]

Pepper: No widzę, jak wlatuje na wszystko, co ma na swojej drodze! Masz jakiś pomysł? Może restart?

<<Uwaga. Moc spadła do 40%>>

Pepper: No dalej. Dalej! O! Już mam!

Włączyłam ręcznie blokadę zbroi. No i po problemie. Chyba, bo już nie uderzał w nic. Leżał w centrum miasta. Nie wstawał. Usiłowałam ponownie nawiązać kontakt z mężem. Nadal nie odpowiadał.

**Natasha**

Wykorzystałam wolną chwilę na spędzenie czasu z Clintem. Właśnie jedliśmy największą pizzę w Nowym Jorku. Podzieliliśmy się na pół, ale i tak nie myślałam, że zdołamy zjeść ją całą.

Part 274: FRIDAY, poznaj JARVISA

0 | Skomentuj

**Tony**

Wymknąłem się po cichu z sypialni, by nie obudzić Pep. Nie mogła wiedzieć, że wstałem. Od razu zrobiłaby niezłą zadymę, bo mam odpoczywać, a nie pracować. Jednak nie byłem w stanie nic nie robić. Musiałem zrobić nowy system komputerowy. Może wtedy FRIDAY przestanie słuchać mojej żony. Mógłbym zmienić oprogramowanie, ale z tym byłoby za dużo roboty.
Gdy znalazłem się w zbrojowni, usiadłem do laptopa, tworząc sztuczną inteligencję.

<<Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz>>

Tony: Aaa! FRIDAY, myślałem, że cię wyłączyłem!

<<Nie możesz tego zrobić>>

Tony: Mogę... Za twoje ostatnie wybryki zasłużyłaś na karę

<<Dlatego tworzysz inną AI?>>

Tony: Będziesz bardziej wydajniejsza, mając dodatkową głowę do współpracy

<<Chciałeś, żebym przypominała Pepper. Dlaczego mam ignorować jej prośby, które dotyczą ciebie? Musisz ją zabrać na wakacje. Ona teraz potrzebuje ciebie, a nie blaszaka>>

Tony: To ta sama osoba

<<Zakochała się w prawdziwym Tony'm Starku. Nie w Iron Manie>>

Tony: Chyba masz rację

<<Dlatego nie mówię, kto się uaktywnił>>

Tony: Co?! Nie możesz nic ukrywać przede mną! Kto to jest?!

<<Tony, nie denerwuj się>>

Tony: Jak mam się nie denerwować, skoro milczysz w tak ważnej sprawie?! Mów!

<<Wzrosło ryzyko ataku. Jeśli tobie ujawnię przeciwnika, narażę twoje życie>>

Tony: Jestem spokojny... Powiedz... Kto się pojawił?

<<Whiplash>>

Tony: Muszę... tam... lecieć

<<A nie wolisz zająć się chorą żoną? Co jest dla ciebie ważniejsze? Rodzina, czy kolejna walka z tym palantem? Lepiej przemyśl, nim popełnisz błąd>>

FRIDAY miała rację. Powinienem zająć się Pepper. Potrzebowała mnie, a będąc w ciąży, troska o nią przyjmowała największy priorytet. Zrezygnowałem z walki i wróciłem do pracy. Program był prawie gotowy. Gdy to skończę, zrobię dla ukochanej coś dobrego.

**Rhodey**

Ivy przygotowywała się do karnawału. Długo szukała odpowiedniej kreacji, a do tego jakiejś specjalnej maski. Nie mogłem jej powiedzieć o swoich zmartwieniach. Wtedy z łatwością odkryłaby, że złamałem umowę. Mieliśmy odpocząć, ciesząc się miesiącem miodowym. Martwiłem się o Tony'ego. Powinienem spotkać się z nim i jakoś mu pomóc. Pepper w ciąży, a on ma umrzeć. Cały czas chodziła mi ta rozmowa po głowie. Dopiero później zorientowałem się, jak Diana poplamiła część ubrań resztką sosu od pizzy. Jej rączki zrobiły mnóstwo stempli na mojej koszuli oraz białym staniku od żony. Śmiała się głupawo, klaskając.

~*Następnego dnia*~

**Pepper**

Spałam, aż do dziesiątej. Wiedziałam, że ta gorączka nie była przypadkowa. Nie powiedziałam Tony'emu o truciźnie. Na pewno wybuchłby furią i poleciałby dorwać Viper. I to raczej mogłaby być jego ostatnia podróż. Zorientowałam się, że męża nie było. Zostawił karteczkę.

Musiałem wstać szybciej.
Jajecznicę i grzanki masz w kuchni na stole.
Zrobiłem też dla ciebie herbatę. Musisz wyzdrowieć.
PS: Jesteś kochana, jak dbasz o mnie, dlatego
próbuję się odwdzięczyć tym samym ;)

Koniec świata, jeśli już robi takie rzeczy. Miłe, bo jeszcze pamięta, kim dla niego jestem. Pomaszerowałam do wskazanego pomieszczenia, gdzie znalazłam przygotowane śniadanie. Na sam widok, aż ślinka ciekła. Wolałam wypić kawę, niż herbatę, dlatego wyjęłam kubek z szafki. Jednak coś nie pasowało. Jedna szafka była niemożliwa do otwarcia, a właśnie tam miałam schowaną kofeinę. Mści się za kajdanki? O! Kolejna karteczka.

Domyśliłem się, że będziesz próbowała tam zajrzeć.
W pewnym sensie musisz odkupić swoje grzechy za zgubienie kluczyka.
I tę zabawę z kajdankami.
Nie oceniaj mnie źle, ale ja też dbam o ciebie.
 Pij herbatę. Jest zdrowsza ;)

I znowu ten głupawy uśmieszek na końcu wiadomości. Czym jeszcze zaskoczy? No nic. Musiałam wypić to, co zrobił. Jajecznica szybko zniknęła z talerza tak samo, jak grzanki. Próbowałam wziąć łyk napoju, lecz był zbyt gorzkawy. Chciałam wziąć cukier. Ty kretynie! Tę szafkę też zablokowałeś?! Oj! Miarka się przebrała. Pora odwiedzić pana kawalarza w jego świętym miejscu.

**Tony**

Byłem zmęczony. Tak długo siedziałem nad programem, ale było warto. Uruchomiłem drugi system, łącząc go z FRIDAY. Oby w ten sposób nabrała więcej rozumu. Nie zniósłbym dłużej elektronicznej niańki. Wszelkie funkcje działały prawidłowo.

[[Witam. Nazywam się JARVIS. Jestem sztuczną inteligencją pana Starka. W czym mogę pomóc?]]

Tony: Przywitaj się grzecznie, FRIDAY... Przedstawiam ci twojego partnera

<<Mów mi FRIDAY>>

Tony: No to wy sobie pogadajcie, a ja idę ujarzmić żywioł żony

<<Niepotrzebnie zespawałeś tyle zamków>>

Tony: A właśnie, że tak było trzeba

Part 273: Braterska kotwica

0 | Skomentuj

**Pepper**

Bez problemu poradziłam sobie, rozpakowując zakupy. Położyłam każdy produkt na stole i porządkowałam je, układając do odpowiednich miejsc. Tyle jedzenia powinno wystarczyć na kilka tygodni. Tony nadal nalegał na uwolnienie z kajdanek. Mówiłam prawdę, bo nigdzie nie mogłam znaleźć kluczyka.
Gdy wszystko stało na swoim miejscu, zaczęły drżeć mi mi ręce. Ledwo chwyciłam za kubek, który roztrzaskał się na małe kawałki. Straciłam kontrolę nad ciałem. Miałam zawroty głowy, aż upadłam z hukiem na podłogę. Zemdlałam.

**Tony**

Wołałem Pepper, ale nie reagowała. Bałem się, że coś mogło stać się rudej. FRIDAY podała palnik, pozbywając się uwięzi. Od razu pobiegłem w stronę kuchni. Byłem przerażony. Leżała bez ruchu, a do tego możliwe, że mogła być chora. Blada z wysoką temperaturą. Postanowiłem zabrać ukochaną do łóżka. Chwyciłem ją ostrożnie, by nie zrobić żadnej krzywdy.
Po dotarciu do sypialni, przykryłem chorą kołdrą, żeby odpoczęła. Powinna zwalczyć, jak najszybciej infekcję. Wszystko dla dobra dziecka. Głaskałem Pep po czole, bo musiała wiedzieć, że czuwam.
Nagle zadzwonił telefon. To Rhodey. Nareszcie sam zechciał wybrać numer.

Rhodey: Cześć, Tony. Dzwoniłeś, prawda? Dawno się nie słyszeliśmy, co?
Tony: I to bardzo dawno... Jesteś na miesiącu miodowym z Ivy?
Rhodey: Zgadłeś... Będziemy w Rio przez miesiąc, ale jestem ciekaw, co u was się dzieje... Tylko nie mów mojej żonie, bo nie miałem z nikim się kontaktować
Tony: W porządku, Rhodey. Rozumiem... Co mogę powiedzieć? No dużo cię minęło, lecz sam zauważysz zmiany. Jednak powiem ci, że po raz drugi będę tatusiem
Rhodey: Wow! Gratuluję, chłopie! Trzeba to uczcić!
Tony: Ej! Bądź ciszej, bo obudzisz Pepper
Rhodey: No dobra... Wybacz, ale tym razem zaplanowaliście ciążę?
Tony: Ech! Zabezpieczyłem się i nic nie dało... Rhodey, mam do ciebie jedną sprawę
Rhodey: Wszystko gra?
Tony: Nie do końca, bo ostatnio... Ostatnio Duch pragnie wojny, więc raczej nie dojdzie do porozumienia
Rhodey: Chyba przemilczyłeś coś jeszcze. Nie bój się, Tony. Każdy sekret zostanie między nami
Tony: Pamiętasz, jak umarłem?
Rhodey: Trudno zapomnieć
Tony: Trzeci raz muszę walczyć o życie
Rhodey: Nie rozumiem
Tony: Pikadełko jest na tyle uszkodzone, że nie utrzyma mnie dłużej przy życiu, niż rok
Rhodey: Pepper wie?
Tony: Tak
Rhodey: Och! Współczuję ci, ale nie martw się. Wygrasz tę walkę
Tony: Mam taką nadzieję
Rhodey: Muszę kończyć, bo Diana znowu szaleje. Nie może usiedzieć w miejscu... No to trzymaj się, walcz i pozdrów rudą ode mnie
Tony: Dzięki

Rozłączyłem się, zaś swoimi myślami błądziłem, szukając dobrego rozwiązania tak kiepskiej sytuacji. Nim się zorientowałem, zasnąłem.

~*Cztery godziny później*~

**Mr. Fix**

Viper zdecydowanie ułatwia mój plan do zrealizowania. Wmówienie otrucia niebezpieczną mieszanką to świetny pomysł na wyprowadzenie przeciwnika z równowagi. Ja za to wymyśliłem coś specjalnego dla Iron Mana. Poznał już możliwości wirusa Vortex, a ten element przyprawi blaszaka o piekielny ból.

Whiplash: Co to jest?
Mr. Fix: Wkrótce poznasz moc technologii. Z łatwością powali naszego wroga. Możesz być pewny, że będzie bardzo cierpiał
Whiplash: Ha! Miód dla moich uszu, szefie
Mr. Fix: Dlatego uzbrój się w cierpliwość. Niebawem zaatakujemy, więc oszczędzaj siły
Whiplash: Ja zawsze jestem gotowy do ataku
Mr. Fix: Cieszę się... Skoro nudzisz się w bazie, pozwalam na zwiady
Whiplash: Zwiady? Chcę walczyć!
Mr. Fix: I będziesz. Od razu, gdy cię rozpozna, przyleci do ciebie. On taki już jest

**Pepper**

Nie mogłam dłużej wylegiwać się w łóżku. Musiałam zrobić porządki w domu i zbrojowni. Dziwne, że Tony mnie zaniósł, aż na samą górę. Myślałam, że będę leżeć gdzieś indziej, ale tutaj było zdecydowanie lepiej. Zasnął obok, przechylając głowę na lewy bok. Szepnęłam mu do ucha.

Pepper: Śpisz?
Tony: Czuwam
Pepper: Hahaha! No jasne, harcerzyku... Jeśli chcesz spać, to nie będę przeszkadzać
Tony: Pep, zostań... Jesteś chora
Pepper: Czuję się lepiej
Tony: Bo dałem leki, które są bezpieczne podczas ciąży
Pepper: Oj! Nie martw się o mnie. Sam powinieneś zająć się sobą
Tony: Rozmawiałem z Rhodey'm... Masz od niego pozdrowienia
Pepper: Jak miło, że pamięta
Tony: Jest w Rio de Janeiro
Pepper: Rio? O! To będą mieć mnóstwo zabawy
Tony: Połóż się, zgoda?
Pepper: Tylko, jeśli będziesz spał ze mną
Tony: A gdybym tego nie zrobił?
Pepper: To będziesz spał na dworze
Tony: Jaja sobie robisz?
Pepper: Hahaha! Jak zawsze... Wskakuj
Tony: Przekonałaś mnie

Położył się na łóżku, przykrywając kołdrą. Odłożyłam swoje plany na później.

**Tony**

Wieczorem zajmę się tworzeniem drugiego komputera. Nie powinno to zająć zbyt długo, skoro wystarczy jedynie zmienić głos na męski. Tutaj jako wzorzec wystarczył mój zmarły ojciec. Brakowało mi taty i mamy, ale dorosłem. Mam własną rodzinę, którą będę chronić każdego dnia. Jedynie po zgaśnięciu źródła mocy w implancie, ktoś inny przejmie opiekę nad nimi. Kto? Rhodey też na swój nowy dom, więc odpada. Jeśli nikogo nie znajdę, Pep z maluchem będą musieli poradzić sobie sami.

Part 272: Zalążek fałszu

2 | Skomentuj

**Tony**

Chyba powinienem stworzyć dla FRIDAY sztuczną inteligencję o płci męskiej. Może wtedy nie będzie tak słuchać dosłownie Pepper. Nie miałem kluczyka od kajdanek. Ruda musiała go mieć ze sobą. Jak wróci z zakupów, rozmówię się z nią, ale najpierw...

Tony: Rozkuj mnie

<<Nie mogę robić nic wbrew jej woli>>

Tony: Ej! To ja jestem twoim twórcą, więc mnie masz słuchać, jasne?

<<Niepotrzebnie się denerwujesz. Sam sobie szkodzisz>>

Tony: Co takiego się stało, że mam nigdzie nie iść?

<<Umierasz>>

Tony: Znowu sobie żartujesz? FRIDAY, mów prawdę

<<Popatrz na to>>

Wyświetliła skan pikadełka, pokazując jego budowę przed atakiem i po nim. Byłem w szoku. Nie myliła się. Nie wyglądało to dobrze. Źródło gasło coraz szybciej, zaś sam rdzeń był poważnie uszkodzony.

<<Nadal uważasz, że kłamię?>>

Tony: Jak długo... Jak długo pożyję?

<<Rok>>

Tony: Rok? Czyli nie zdołam nacieszyć się dzieckiem

<<To są wstępne kalkulacje, Tony. Wszystko może się zmienić>>

Tony: Możesz wybrać numer do Rhodey'go?

<<Chcesz z nim porozmawiać o tym?>>

Tony: Przydałoby się

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Zdołałam kupić wszystko, co miałam na liście. Oby komputerowa niańka sprawdziła się lepiej, niż ta prawdziwa. Tony nie powinien opuszczać domu w takim stanie. Zadbam o niego oraz o nasze maleństwo. Czułam w sobie dziewczynkę, bo była spokojna, choć mogłam się mylić.
Gdy szłam już do kasy, poczułam lekkie ukłucie w ramię. Cały obraz zaczął się zamazywać.

Viper: Słodkich snów, Potts
Pepper: Do diaska... Jestem... Stark

Długo nie utrzymałam równowagi, upadając na podłogę. Zdołałam dostrzec znajomą sylwetkę, zanim na dobre odpłynęłam.

**Viper**

"Trucizna" krążyła w jej krwiobiegu. Teraz pozostało zakiełkować kłamstwo, potęgując strach. Szybko się ocknęła w garażu. Nie mogłam zabrać więźnia do domu. Powinna poczuć zagrożenie.

Pepper: Co... Co się stało? Gdzie... ja.. Ej! EJ! WYPUŚĆ MNIE! SŁYSZYSZ?! WYPUŚĆ MNIE!
Viper: Nie krzycz, dobrze?
Pepper: Co ty zrobiłaś, Viper? Czego chcesz?
Viper: Przez twojego męża straciłam córkę
Pepper: A ja syna. I co? Jakoś nie porwałam ciebie, czy... otrułam
Viper: Widzę, że czujesz się inaczej. Zbladłaś, pocisz się, a do tego wywar wpływa na twój układ nerwowy
Pepper: Jak mogłaś mnie otruć?!
Viper: Wiesz, jak ciężko starałam się o jedno dziecko? To był niewyobrażalny wielki trud, a kiedy wszystko się układało, pojawił się Matt, który zniszczył całą utopię!
Pepper: Miłości tak łatwo nie zwalczysz!
Viper: Wiem, ale zemsta musi być... Jesteś wolna i lepiej uważaj, żeby trucizna nie zaszkodziła twojemu bachorowi. Działa, jak wirus, lecz Tony'ego nie zarazisz. Atakuje silny organizm, a on... Jest słaby i żałosny! Idź już!
Pepper: Puszczasz mnie wolno? Dlaczego?
Viper: Mam inne sprawy na głowie, niż torturowanie ciebie. Lepiej zadbaj o męża, bo Duch coś szykuje na niego
Pepper: Och! On też się mści?
Viper: Żegnaj

Rozcięłam więzy, wskazując na drogę, by mi zeszła z oczu. Widziałam, jak zaczęła się bać. Przez chwilę czułam szybsze bicie serca kobiety. Plan idzie dość gładko. Wystarczy jedynie czekać, aż sama nastraszy Starka. Dwie pieczenie na jednym ogniu.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Zdziwiłam się zachowaniem Viper. Tak po prostu mnie otruła, zwracając od razu wolność. Sama odczuwała stratę córki, lecz miałam te same uczucie po stracie obojga dzieci. Córki i syna.
Po dotarciu do zbrojowni, nie mówiłam o tym dziwnym spotkaniu z żoną Ducha. Przemilczałam sprawę, kładąc torby z zakupami obok kanapy.

Tony: Nie mogę się skontaktować z Rhodey'm, a czekam na ciebie dość długo, aż zdejmiesz te głupie kajdanki... FRIDAY zdradziła diagnozę. Tak bardzo się boisz? Sama powinnaś zadbać o siebie. Nosisz w sobie maleńkie życie
Pepper A ty masz chore serce
Tony: Przeżyję rok i koniec
Pepper: Rok?
Tony: Tak powiedziała
Pepper: FRIDAY?

<<Wszystko ma prawo zmian, więc oszacowałam tylko wstępne dane>>

Tony: Pepper, rozkuj mnie
Pepper: Muszę?
Tony: Musisz, bo inaczej...
Pepper: Będziesz mnie torturował?
Tony: Jakbyś zgadła
Pepper: Heh! Typowe

Szukałam kluczyka, lecz musiał mi wypaść w sklepie. Cmoknęłam go w policzek, zostawiając na chwilę geniusza z wyrazem twarzy, błagającym o litość.

Tony: PEPPER!
Pepper: ZGUBIŁAM KLUCZYK. UPS?
Tony: EJ!
Pepper: POCZEKASZ JESZCZE

Part 271: Największą bronią jest strach

2 | Skomentuj

**Pepper**

Zabrałam wszystkie rzeczy, które później mogą okazać się przydatne. Natasha dała mi pozostałą własność po lekarce. Poprosiła, żebym zaczekała jeszcze, bo wróg był coraz bliżej. Sama zaczęłam odczuwać jego obecność. Poza paralizatorem nie miałam ze sobą innej broni, dlatego pożyczyła jeden pistolet na ostre naboje.

Natasha: Na mój znak, uciekacie. Nie wcześniej, jasne?
Pepper: Dzięki za pomoc
Natasha: Nie pozwolę ci stracić życia. Wam obojgu... No już... Biegnij!

Szybko wykonałam rozkaz, ruszając do wyjścia ewakuacyjnego. Od razu usłyszałam strzały z karabinu. Zdołałam je uniknąć, chroniąc też Tony'ego. Dobrze, że był lekki, ale z taką sporą ilością walizek oraz urządzeń, trudno o dobry sprint. Minęliśmy strzelca w następnym korytarzu. Agentka próbowała go zatrzymać, choć on sprawnie uniknął jej. Ponownie celował w nas. Krzyknęłam z bólu, gdy kula trafiła w ramię. Wtedy opuściłam chorego z rąk.

Natasha: Nie zatrzymuj się! Musisz biec! Pepper, dasz radę! WSTAŃ!

Ostatni krzyk był tak pobudzający, że zabrałam w sobie siły, ignorując ból. Wzięłam męża sposobem matczynym, dobiegając do wyjścia. Rozwaliłam zamek w drzwiach. Cholera! Za wysoko! Bez spadochronu nie przeżyjemy, chociaż... Wszystko leżało przygotowane. Znalazłam tylko jeden plecak.

Pepper: Tony, musisz zaufać własnej żonie, rozumiesz? Nie wiem, czy to przeżyjemy, więc zacznij się modlić

Odliczyłam do trzech, skacząc z nadzieją na miękkie lądowanie. Bez trudu pociągnęłam za linkę i spadaliśmy dość wolno. Jednak szpieg tak łatwo się nie poddał. Znowu padły strzały w naszym kierunku. Jedną ręką objęłam Tony'ego, zaś drugą oddałam strzały w przeciwnika. Celowałam prawidłowo, lecz był kuloodporny. Żadna kula nie zrobiła mu krzywdy.
Nagle ktoś inny w niego mierzył, lecz z lądu. Musiał mieć bardzo dobre oko.

Natasha: Odczep się od nich, popaprańcu! PEPPER, LEĆ ZA STRZAŁAMI Z ZIEMI! TAM BĘDZIESZ BEZPIECZNA
Pepper: ZWARIOWAŁAŚ?! ON MNIE ZABIJE!
Natasha: TO CLINT!
Pepper: Clint?
Natasha: SPADOCHRON ZARAZ SIĘ ROZLECI. MUSISZ SKOCZYĆ BEZ NIEGO
Pepper: TO SAMOBÓJSTWO!
Natasha: NIE MARUDŹ TYLKO SKACZ!
Pepper: Boże, pozwól nam żyć, bo mamy dziecko do wychowania... Błagam... AAA!

Bałam się, że zginę, ale przynajmniej nie byłam sama, Może był nieprzytomny, ale sam fakt, że był ze mną, dawał wsparcie. Myślałam o najgorszym. Całe życie przeleciało dwukrotnie przed oczami, aż spadliśmy na sam dól. Zakryłam oczy przez strach.

Pepper: Jestem... w niebie?
Clint: Trochę daleko ci do tego
Pepper: Hawkeye!
Clint: Natasho, mam ich. Możesz wrócić do domu
Natasha: Dobra robota
Clint: Udało się wspólnymi siłami
Natasha: Hahaha! Spotkajmy się na miejscu, a Pepper z Tony'm odstaw do fabryki
Clint: Będą tam bezpieczni?
Natasha: Na pewno będą
Pepper: Dziękuję
Clint: Spoko. Bohaterowie sobie pomagają
Pepper: Chyba tak
Clint: Podrzucę was do zbrojowni, dobra?
Pepper: Właśnie tam musimy być, jak najszybciej
Clint: Okej, więc ustalone

Powoli wstałam z siatki, która zamortyzowała upadek. Teraz pozostało wrócić do domu.

**Duch**

Plan zawiódł. Punisher nie dorwał Starka. Musiałem wymyślić inny pomysł, a moja żona coś pichciła w kuchni. I nie był to obiad. Chciałem się zapytać, lecz rozpoznałem niektóre składniki obok garnka. Trucizna?

Duch: Co robisz?
Viper: A nie widać? Robię małą niespodziankę
Duch: Nie zjem tego
Viper: Oj! To nie dla ciebie, Duch... Specjalny wywar dla Patricii Stark
Duch: Wciąż chcesz zemsty za Katrine?
Viper: A ty? Poniosłeś porażkę i już mu odpuszczasz? Żałosne... Bardzo żałosne
Duch: Przynajmniej nie bawię się w wiedźmę z "Królewny Śnieżki"
Viper: Ej!
Duch: Co dokładnie chcesz zrobić? Otrujesz ją, a potem...
Viper: Nie zabiję jej, a to... nie jest trucizna... Pamiętasz może słabość Iron Mana?
Duch: Jego serce. I co w tym takiego? Wkrótce umrze bez naszej pomocy
Viper: Jak zostało napisane... Duch, on boi się straty swojej żony, a skoro jest w ciąży, strach będzie miał wyższą poprzeczkę, który znowu spowoduje u niego atak serca. Będzie myślał, że życie Pepper oraz dziecka jest zagrożone, więc wpadnie w panikę... Jednak, żeby mój plan nie wyszedł na jaw, gotuję coś, co ma objawy zatrucia, ale nią nie jest
Duch: Wow! Zaskakujesz mnie swoim umysłem
Viper: Strach jest największą bronią. Bywa nie do opanowania i łatwo manipulować taką osobą, bo uwierzy we wszystko. Bomba pod nogami, zatrute powietrze, aż zacznie bać się własnego cienia

~*Godzinę później*~

**Tony**

Obudziłem się w zbrojowni. Nie miałem pojęcia, jak tutaj się znalazłem. Nigdzie nie widziałem Pepper. Byłem sam, ale za to przykuty kajdankami do ładowarki, by nie ruszyć się z kanapy ani na krok.

<<Pepper poszła zrobić zakupy. Niebawem wróci>>

Tony: Mogła poczekać na mnie

<<Ty nie możesz nic robić i nie rozkuję cię. Nigdy>>

Tony: To żart? Nie śmieszny, wiesz?

<<Mówiłam na serio>>
© Mrs Black | WS X X X