Part 358: Pogrzebana żywcem

0 | Skomentuj

**Tony**

Pepper nadal nie była spokojna. Ciągle wierzyła w ten senny koszmar. Próbowałem ją obudzić, potrząsając jej ramionami, lecz bezskutecznie. Nadal trwała w tym samym stanie. Chyba nic innego nie pozostało, niż tylko czekać, aż sama wróci do rzeczywistości.
Nagle gwałtownie otworzyła oczy, wstając. Wciąż miała przyspieszony oddech. Od razu przytuliłem ukochaną, a ona uroniła łzy.

Tony: Cii... Już dobrze. Nic złego się nie stało
Pepper: Tony, ja... Ja widziałam coś... Coś okropnego... Widziałam, że ktoś umarł
Tony: Pep, nikt nie umrze. Miałaś zły sen
Pepper: Ale... Ale to było takie... prawdziwe. Ktoś zginie. Czuję, że tak się stanie
Tony: A ja ci mówię, że tak nie będzie. Chodźmy spać. Gdybyś znowu miała koszmary, będę blisko ciebie, zgoda?
Pepper: Chyba... Chyba tak... Przepraszam
Tony: Nie musisz, bo nic nie zrobiłaś

Delikatnie pocałowałem rudą w szyję i oboje położyliśmy się do łóżka.

~*Cztery godziny później*~

**Maria**

Obudziłam się w innym miejscu. Nie znajdowałam się w pokoju ani nawet w domu. Coś tu było bardzo, ale to bardzo nie tak. Miałam niewiele przestrzeni, a w komórce nie byłam w stanie złapać zasięgu. Jeśli Diana zrobiła jakiś chory żart, niech skończy, jak najszybciej. Musiałam oszczędzać tlen. Gdybym posiadała nadludzką siłę, rozwaliłabym drewniane więzienie. Moment... Coś chyba pamiętam. Drewniana skrzynia? O nie! Zostałam zamknięta w trumnie!

Maria: Dobra... Bez paniki, bo szybciej skończy mi się tlen. Diana raczej nie wywinęłaby takiego numeru. Kto mógł być zdoln, by posunąć się do tego? Głupia nadzieja, że ktoś mnie odnajdzie

Gdy zaczęłam uderzać pięściami w bok skrzyni, coś spadało w dół. Ziemia? Robi się coraz gorzej. Zaraz będę pogrzebana, jak trup lub sama się nim stanę.

**Lightning**

Wstałam z łóżka z zamiarem obudzenia przyjaciółki. Chciałam przestraszyć ją, dlatego wskoczyłam na jej posłanie, które okazało się puste. Nie przebrała się? Dziwne. Zdecydowałam zejść na dół, by wrócić z tatą do domu. Akurat jadł śniadanie z pozostałymi domownikami. Niestety, lecz Marii nadal nie było. Musiałam o nią zapytać. Martwiłam się nie na żarty.

Lightning: Maria wcześnie wstała. Widział ją ktoś może?
Rhodey: Nie było jej tu
Tony: Raczej nie schodziła na dół
Pepper: A nie śpi?
Lightning: No właśnie na tym polega problem. Jak wstałam, już jej nie było
Pepper: Potrafisz namierzyć ją za pomocą swoich mocy?
Lightning: Właśnie! Dziękuję za pomoc

Skupiłam swoje myśli na dziewczynie, poszukując śladów energii. Ledwo wyczuwałam życie. Przynajmniej wiedziałam, gdzie była. Jak ona się tam znalazła?

Pepper: Masz coś?
Lightning: Tak, ale chyba nikt nie chce iść na cmentarz
Pepper: Co?!
Tony: Kochana, uspokój się. Znajdziemy Marię
Lightning: Trzeba się pospieszyć. Ma coraz mniej czasu
Rhodey: No to idziemy
Lightning: Ty nie
Rhodey: Chcę pomóc
Pepper: Rhodey niech pójdzie. Im więcej nas będzie, tym lepiej
Tony: Chodźmy po zbroje. Pewnie przydadzą się

Wspólnie pobiegliśmy do zbrojowni, gdzie szybko uzbroili się w pancerze. Mi wystarczyły moje zdolności do lotu oraz walki. Wylecieliśmy przez dach. Oczywiście ja kierowałam ich tam, skąd wyczuwałam energię życiową Marii. Dziewczyno, trzymaj się. Pomoc jest w drodze.

**Maria**

Nie mogłam oddychać. Dusiłam się. Nawet nie musiałam liczyć, ile pozostało czasu. Nic nie mówiłam. Jedynie próbowałam rozwalić trumnę. Powoli brakowało też energii. Czy tak mam skończyć?
Kiedy zamierzałam się poddać, usłyszałam dźwięk repulsorów. Znaleźli mnie? Dzięki, Diana.

Maria: Tato... Mamo... Ekhm...

Ledwo wypowiedziałam kilka słów, tracąc przytomność. Przegrałam?

**Pepper**

Rhodey walczył z Punisherem, który stał za zniknięciem mojej córki. Razem z Tony'm próbowaliśmy, jak najszybciej dokopać się do trumny. Byłam przerażona, natrafiając na nieprzytomne dziecko. Wyciągnęliśmy ją z pułapki i położyliśmy przy pobliskim drzewie. Mąż usiłował przywrócić oddech. Uciskał klatkę piersiową, a ja zaciskałam nerwowo palce. Za to War Machine dorwał Castle.

Tony: No dalej, młoda. Walcz! Proszę cię! Maria!
Pepper: Córciu, bądź silna. Wiem, że potrafisz

Minęło pięć minut i bez rezultatu ratowaliśmy ją ponownie. Zamieniliśmy się miejscami. W oczach zbierały się łzy, lecz nie zamierzałam się poddać. Ona musiała żyć. Musiała. Miała całe życie przed sobą. Żaden bydlak nie powinien tego niszczyć.

Part 357: Wszyscy potrzebują snu

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nie zdołałam zliczyć kolejnych litrów wina. Chyba straciłam kontrolę nad sobą. Głównie nie byłam w stanie ustać na nogach bez kołysania. Szybko straciłam równowagę, tłukąc kieliszek o podłogę. Najpierw był jeden trzask, a następnie drugi, bo próbowałam nalać kolejną ilość alkoholu. Za trzecią próbą efekt był taki sam.
Kiedy chciałam spróbować jeszcze raz, upadłam na odłamki szkła. Do tego zbudziłam Rhodey'go. Nie wyglądał na zachwyconego.

Rhodey: No musisz tak hałasować... Musisz?
Pepper: Rhodey... napij się ze mną. Będzie super
Rhodey: Nie ma mowy. Mam dość trunków, Pepper... Gdzie Tony?
Pepper: W bazie... Nie chciał ze mną pić i zrobiło mi się naprawdę przykro. Proszę, nie odmawiaj tej maleńkiej lampki
Rhodey: Jesteś pijana! Ach! Idź spać
Pepper: Nie pójdę, dopóki nie wypiję całej butelki. Ma być sucha
Rhodey: Spać
Pepper: Nie zgadzam się
Rhodey: Więc powiem twojemu mężowi, żeby zablokował wszystkie szafki. Nie będziesz miała do nich dostępu
Pepper: Tony tego nie zrobi. On mnie kocha! O! Pójdę do niego
Rhodey: Ej! Lepiej wstań i pozwól sobie opatrzyć rany
Pepper: Eee... Do wesela się zagoi
Rhodey: Raczej nie twojego

Zaśmiał się i pomógł mi wstać, choć nie potrzebowałam niczyjego wsparcia. Jednak zgodziłam się uderzyć w kimono. Odstawiłam butelkę wina na stół i poszłam do sypialni.

~*Następnego dnia*~

**Tony**

Extremis pozwalało na efektywniejszą pracę, która wiązała się z niewielką ilością snu. Skończyłem robotę o piątej nad ranem i nadal nie odczuwałem zbytniego zmęczenia. Życie stało się łatwiejsze. Zdołałem usprawnić nasze zbroje, by były bardziej odporne na ataki.

Tony: JARVIS, wykonaj skan. Szukaj obcej sygnatury

[[Nie znaleziono żadnych śladów po obcych]]

Tony: A jacyś wrogowie?

[[Również nie wykryłem]]

Tony: Nawet Punishera?

[[Wciąż jest poza zasięgiem]]

Tony: Dziwna sprawa. Atakuje znienacka niewinne osoby. W końcu musi się pokazać

[[Uważam, że ciągłe szukanie niebezpieczeństwa nie pomoże w życiu z rodziną]]

Tony: Co zatem sugerujesz?

[[Ostatnio zaniedbał pan swoją córkę. Proszę się o nią troszczyć]]

Tony: Ech! Sama sobie świetnie daje radę

[[Potrzebuje ojca]]

Tony: Lepiej sprawdzę, co z Pep. Raczej nie upiła się za bardzo

Wyszedłem ze zbrojowni do części domowej, gdzie natknąłem się na Rhodey'go. Sprzątał szkło w kuchni. Chyba ruda przesadziła.

Tony: Co tak wcześnie? Nie umiesz zasnąć?
Rhodey: Muszę jej pilnować, a skoro się zjawiłeś, to przejmujesz tę działkę
Tony: Bardzo przegięła?
Rhodey: No trochę na pewno, bo chciała wypić całą butelkę. Na szczęście zrezygnowała, idąc do łóżka... Co robiłeś w zbrojowni?
Tony: Pracowałem
Rhodey: Pracowałeś? Przecież nie musisz, skoro pokonaliśmy wrogów. Nie ma już nikogo
Tony: Nie zapominaj o Castle
Rhodey: To już inna bajka
Tony: Rhodey, dzięki za pomoc
Rhodey: Do usług. Nigdy nie zostawiłbym cię, gdybyś miał jakiś problem. Jesteśmy braćmi, pamiętasz?
Tony: Pamiętam
Rhodey: Wyglądasz, jak zombie. Wskakuj do wyra, jasne?
Tony: No dobra... Najpierw sprawdzę, czy na pewno śpi
Rhodey: Powinna

Przyjaciel wrócił na kanapę, by zasnąć, a ja udałem się do ukochanej. Najpierw zerknąłem do nastolatek. Obie spały, więc ona również musiała to zrobić. Akurat leżała w łóżku, ale na jednym boku, trzymając silnie za kołdrę.

Tony: Śpij dobrze, kochana

Ucałowałem ją w czoło, kładąc się obok niej do snu. Była odrobinę niespokojna, co czułem po jej przyspieszonym oddechu. Pewnie miała koszmar. Nawet nie chciałbym wiedzieć, z czym się boryka. Każdy musi sam zwalczyć swoje nierzeczywiste lęki.

Tony: Pep, spokojnie. To tylko zły sen. Nic nie dzieje się naprawdę
Pepper: Tony...
Tony: Cii... Jestem tu przy tobie

Ścisnąłem za rękę żony po to, żeby odczuła moją obecność. Musiała uświadomić sobie, że może kontrolować to, co miała przed oczami. Czekałem, aż uspokoi się. Od siły strachu zależała długość walki z sennym koszmarem.

Part 356: Nie dramatyzuj

0 | Skomentuj

**Tony**

Rzadko pokazywałem swoje poczucie humoru. Głównie zachowywałem powagę, bo większość misji mogła mieć ze sobą katastrofalne skutki. Śmierć lub kalectwo. Tym razem zagrożone było całe miasto przez brak prądu, a to główna elektrownia Nowego Jorku.

Tony: Gotowa?
Pepper: Bardziej, niż myślisz
Tony: No to przygotuj się. Mamy jedno podejście, bo jeśli się nie uda...
Pepper: Spróbujemy użyć czegoś innego
Tony: Co masz na myśli?
Pepper: Przeładujmy go
Tony: Wtedy będzie niestabilny... Dobra myśl. Chyba zastąpisz moje miejsce
Pepper: Hahaha! Niezupełnie, bo i tak jesteś naszym dowódcą

Wykorzystaliśmy moc ataków sonicznych w przeciwnika, aż zaczął tracić równowagę. Upadł na niższy poziom, lecz ponownie próbował dojść do źródła energii. Wspinał się wyżej, a my nadal atakowaliśmy w ten sam sposób.
Kiedy wkurzył się na nas, zaatakował swoją siłą, porażając nasze systemy.

Tony: Rescue! Aaa!

To był zaledwie ułamek sekundy, gdy odwróciła działanie jego mocy w stronę wroga. Od razu odczuł utratę sił, co widzieliśmy przy próbie włączenia elektryczności w ciele. Pep wiedziała, jak działać. Nie potrzebowała mojej pomocy. Jednak nie mogliśmy spocząć na laurach. Ponownie się uaktywnił, podłączając do linii wysokiego napięcia. Pobierał kolejną część światła. Ruda nic nie robiła. Czekała.

Tony: Musimy coś zrobić, bo będzie kiepsko
Pepper: Niech je, a potem nie wytrzyma i pęknie
Tony: Jesteś tego pewna?
Pepper: Chodząca, przeładowana bateria
Tony: Ej! Masz rację i to...
Pepper: Co? Dziwne? Już nie można być mądrym przy tobie?
Tony: Wystarczy jeden geniusz. Hahaha!
Pepper: Ale z ciebie żartowniś. Jak wrócimy do domu, rozliczymy się
Tony: Zgoda

Uśmiechnąłem się głupawo pod hełmem. Czekaliśmy na odpowiedni moment do araku. Szybko się przejadł, bo zaprzestał pożywiania się prądem. Wtedy uderzyliśmy pełną mocą z repulsorów, pokonując kreaturę. Poszło zbyt łatwo, lecz powstrzymaliśmy intruza. Wróciliśmy do bazy dopiero o dwudziestej, gdzie odłożyliśmy pancerze, a następnie poszliśmy do części domowej. Rhodey nadal leżał na kanapie, zaś u góry usłyszeliśmy dziewczęce śmiechy. Co je tak rozbawiło? Wkroczyliśmy bez ostrzeżenia do pokoju Marii.

Tony: Do łóżka spać. Koniec oglądania na dzisiaj
Maria: Tato, teraz nie możemy. Hahaha! To jest super. Uderzymy w kimę, jak obejrzymy do końca
Pepper: Najpierw zobaczymy, jak ojczulek Diany się trzyma
Lightning: Co mu się stało? Walczył? Znowu ma coś z nogą?
Pepper: Upił swoje smutki w alkoholu. Wam radzę tego nie robić
Lightning: Oj! Czyli będzie go męczył kac? I na co ci to było, tato?
Maria: Przynajmniej mój jest trzeźwy. Prawda, tatku?
Tony: Teraz już tak. Hahaha!
Pepper: No i znowu się śmiejesz. Ech! Chyba wolałam, jak byłeś poważny
Tony: Wygraliśmy walkę i nie ma ofiar. Powinniśmy się cieszyć
Pepper: O! A może uczcijmy nasze zwycięstwo?
Tony: Pep?
Pepper: No co? Chcę pić
Maria: Mamo, nie możesz
Pepper: Czemu? Odrobinkę się napiję
Maria: Schowałam kawę i wszystkie trunki daleko stąd
Pepper, Tony: CO ZROBIŁAŚ?
Lightning: Hahaha! Ona żartuje, ale mogę jej pomóc to zrobić. Wiecie, że potrafię wiele sztuczek
Tony: Niestety

Skapitulowałem, lecz żona zamierzała pójść po wino. Poszedłem za nią. Wolałbym nie taszczyć jej pijanej po domu.

**Pepper**

Tony nie potrafił mnie spuścić z oka. Nawet teraz pilnował, żebym nie przesadziła z piciem. Wzięłam tylko lampkę, a ten nieprzyjemny wzrok ukochanego lustrował moje odruchy, co nie należało do przyjaznych odczuć. Poprosiłam, by napił się ze mną. Odmówił. Z Rhodey'm piłby wszystko, a ze mną już nie. W czym niby byłam gorsza od histeryka? Niegrzecznie tak odmawiać swojej żonie jednej lampki.

Pepper: No weź. Ze mną się nie napijesz?
Tony: Nie mam smaka
Pepper: Och! Wykręcasz się
Tony: A może po prostu nie chcę? Pep, muszę coś sprawdzić
Pepper: Aha! Zostawisz mnie dla swoich zabaweczek!
Tony: Pep, nie dramatyzuj
Pepper: Ja dramatyzuję? JA DRAMATYZUJĘ?!
Tony: Jesteś pijana!
Pepper: Problem?
Tony: Lekki na pewno... Idź spać. Później do ciebie dołączę
Pepper: Teraz!
Tony: No to możesz popracować ze mną. O ile jesteś w stanie funkcjonować
Pepper: Co chcesz zrobić?
Tony: Poszukać pewnych informacji
Pepper: Nuda!
Tony: Jak uważasz

No i zostawił mnie. Musiałam napić się kolejny raz, żeby zatopić smutki.

Part 355: Głodny kosmita

0 | Skomentuj

**Maria**

Pierwsze minuty horroru nie wydawały się być straszne. Jednak wzrastała niepewność, czy coś na faceta nie wyskoczy z szafy lub wypełznie spod łóżka. Siedziałam blisko włącznika światła, gdyby ciemność zrobiła się mniej przyjemna. Choć w ten sposób najlepiej się ogląda filmy, to przy strasznych scenach warto być blisko oświetlenia.
Nagle bohatera z ekranu zaczęła śledzić zjawa kobiety. Zakryłam usta dłonią, żeby nie krzyczeć.

Lightning: O! Teraz będzie najlepsze
Maria: Widziałaś to?
Lightning: Kiedyś, ale tę scenę najbardziej zapamiętałam
Maria: Co się wydarzy?
Lightning: Zobaczysz. Nic strasznego. Hahaha!
Maria: Przekonałaś mnie

Powiedziałam z ironią, przyglądając się wędrującemu duchowi. On nadal niczego się nie spodziewał, gdy ta stała za nim. Do czego chciała się posunąć? Zabije go? Wszystkie wątpliwości zniknęły, jak przeniknęła przez jego ciało. Nie kontrolował siebie, co mogłam dostrzec po czarnych ślepiach. Nadal bałam się, co będzie dalej. Prawie pisnęłam, kiedy chwycił za nóż i zaczął dźgać własne ciało.
Po tym, jak wyszła z ciała, mężczyzna padł martwy.

Maria: Dobra. Mam dość

Włączyłam światło oraz zatrzymałam puszczanie dalszych scen. Diana śmiała się. Niestety, ale nie podobały mi się takie filmy.

Lightning: Jeszcze nie widziałaś, co było dalej
Maria: I nie chcę wiedzieć
Lightning: Hmm... Może obejrzymy coś innego?
Maria: Inny horror?
Lightning: Nie miałam tego na myśli. Co powiesz na parodię?
Maria: Eee... Wolę iść spać
Lightning: To akurat nie jest straszne. Nawiązuje w śmieszny sposób do klasycznych filmów grozy
Maria: Zgoda, ale pod jednym warunkiem
Lightning: Jakim?
Maria: Jak będzie coś strasznego, to wyłączamy
Lightning: Bez paniki. Tu jedynie padniesz ze śmiechu
Maria: Obyś się nie myliła

Włożyła inną płytę, uruchamiając przez DVD "Straszny film". Sama nazwa wydawała się dziwna. No nic. Dam temu szansę.

~*Dziesięć minut później*~

**Pepper**

Walki na arenie nadal trwały, co również tyczyło się poszukiwania problemu. O dziwo nie wykrywałam żadnego źródła zakłóceń. Widocznie albo ten ktoś mógł dobrze się ukrywać albo wyszedł z tej części podziemia. Poszliśmy sprawdzić resztę pomieszczeń. Trafiliśmy na ulic miasta. Widocznie żyli tu, jak na swojej planecie.
Gdy trop się urwał, Tony coś zauważył.

Tony: Widziałaś?
Pepper: Co?
Tony: Lampy migotały, więc może pożywiać się energią. Trzeba na niego uważać
Pepper: Musi się dobrze ukrywać
Tony: Zdradził się, korzystając z źródła latarni... Chodź za mną

Posłuchałam nakazu męża, idąc blisko niego. Teraz wiedziałam, co miał na myśli z tym prądem. Ponownie zaczęły migać słupy światła.

Pepper: Tam jest!

Polecieliśmy w te same miejsce, natrafiając na zakapturzonego kosmitę. Zdołaliśmy go zaprowadzić w ślepy zaułek. Miał zablokowaną drogę ucieczki, lecz nie zamierzał się tak łatwo poddać.
Kiedy wydawało się, że nic nie kombinował, zdjął kaptur i otworzył usta, wydobywając przeraźliwy krzyk. Oboje chwyciliśmy się za głowę.

Pepper, Tony: AAA!

Po chwili, dźwięk się rozproszył, aż ucichł. Powoli ból mijał i polecieliśmy za zbiegiem. Pobierał coraz więcej energii. Stawał się silniejszy.

Tony: Żyjesz?
Pepper: Taa... Jakoś tak... Musimy dorwać tego kosmitę, bo zrobi się naprawdę niebezpiecznie
Tony: On pochłania energię
Pepper: Ameryki nie odkryłeś, Sherlocku
Tony: Chodzi o to, że wiem, dokąd zmierza. Idzie na powierzchnię
Pepper: Elektrownia!
Tony: Bingo!

**Tony**

Mierzyliśmy się z potężnym przeciwnikiem, choć na pewno znalazłbym jego słaby punkt. Każdy taki miał. Zdołaliśmy wyjść na zewnątrz, odnajdując ukryte przejście. Użyliśmy maksymalnej prędkości lotu, by być przy elektrowni przed nim. Niestety, lecz spóźniliśmy się. Jakim cudem nas wyprzedził?

Pepper: Co teraz?
Tony: Wzmocniony atak soniczny powinien zadziałać
Pepper: No dobra
Tony: Ale najpierw musimy odciągnąć żarłoka od słupów wysokiego napięcia
Pepper: Żarłoka?
Tony: No co? Ciągle mu mało
Pepper: Hah! Nie wiedziałam, że potrafisz sobie zażartować

Part 354: Przykrywka

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nie mogłam dłużej zwlekać i czym prędzej wyleciałam ze zbrojowni. Oczywiście Tony nie chciał mnie zostawić samej z tą misją. Musiał być moją niańką. Zabawne, bo zwykle Rhodey się w to bawił. Trudno. Jakoś zdzierżę obecność męża. Te słowa brzmią, jak nienawiść, ale one tym nie są. Po prostu wolałam sama sprawdzić, co było grane.

Pepper: Jak na razie czysto... Nie wolałeś popilnować brata dla odmiany?
Tony: Raczej nic złego nie zrobi
Pepper: O! Jesteś pewny?
Tony: No tak. W końcu, to Rhodey. Co mógłby zrobić?
Pepper: Szczerze? Wszystko, jak jest pijany
Tony: Nie zwalaj na alkohol, Pep. Ma zdrowy rozsądek
Pepper: Hahaha! Zobaczymy po powrocie, co nawyczyniał
Tony: Nie boję się tego
Pepper: Się okaże

Pokazałam mu przejście, które otworzyłam tym samym sposobem, kiedy poszukiwałam sygnatury. Spadliśmy w dół, lądując na trybunach. Widzieliśmy walkę Ducha przeciwko Kontrolerowi. Tony, aż zaniemówił.

Pepper: Rhodey mi nie wierzył na słowo. Co ty powiesz?
Tony: Wyglądają podobnie do tych, których pokonaliśmy. Jednak jest jedna różnica między kopiami, a oryginałami
Pepper: Jaka? Co odkryłeś?
Tony: To kosmici, mogący adaptować czyjąś zdolność. Są przypadkowe
Pepper: Wow! Po tym zauważyłeś nieprawidłowość?
Tony: Bo inaczej walczą

Miał rację. Strategia różniła się od prawdziwych złoczyńców. Szukałam dodatkowych szczegółów, by mieć dowody, że arena była miejscem dla rozrywki obcych form życia. Jak długo się ukrywają na Ziemi? W jaki sposób tu dotarli? Czyżby wykorzystali inwazję pod swoją przykrywkę? Tyle pytań, a na żadne nie odnalazłam rozsądnych wniosków oraz odpowiedzi.

**Tony**

Niedobitki Skrulli. Taką usnułem teorię. Mogli zmieniać się w każdego, ale dziwne, że odnaleźli ciała martwych. Coś tu nie pasowało do reszty. Postanowiłem przeskanować okolicę przez skaner w hełmie.

Tony: JARVIS, masz coś?

[[Wykryłem niezliczoną ilość obcych. Niektórzy z nich pasują do zmiennokształtnych. Jednak problem w tym, iż są tu też inne rasy nie z tego świata]]

Tony: Co to znaczy?

[[Arena istnieje ponad tysiąc lat]]

Tony: Wow!
Pepper: Tony, odkryłeś coś jeszcze?
Tony: Przeskanowałem podziemie. Wygląda na miejsce rozrywki i nikt o nich nie wiedział przez tysiąc lat
Pepper: Jeju! Aż tyle? Czyli przed inwazją też byli?
Tony: Tak... Co z nimi robimy?
Pepper: Ktoś wyzwalał niebezpieczną ilość energii. Trzeba go znaleźć i odseparować od reszty
Tony: Jakiś pomysł, kto może być naszym problemem?
Pepper: Odczyty będą wychodzić poza skalę, jeśli znajdziemy winowajcę
Tony: No dobra, Pep. Prowadź

Moja ruda wykazywała większą inteligencję ode mnie. Trochę czułem się z tym źle, lecz w obecnej sytuacji mogła wiele zdziałać. Rozglądaliśmy się, mijając różne kreatury. Zielone z mackami, niebieskie o dziwnych uszach, czy jakieś fioletowe dziwolągi pełne oczu na rękach, szyi i czole. Trochę nam zajmą poszukiwania.

~*Dwadzieścia minut później*~

**Maria**

Zmęczyłam się ciągłymi porażkami z Dianą. Poza tym, znudziła mnie gra w karty. Chciałam porobić coś innego. Zeszłam do salonu, by poszukać filmy. Byłam w szoku, widząc przyjaciela taty, leżącego na kanapie. Śmierdziało od niego niczym z gorzelni. Zakryłam nos jedną dłonią i podeszłam do półki pełnej propozycji filmowych. Wybrałam trzy, bo raczej więcej nie zdołamy zobaczyć tej nocy.
Kiedy znalazłam się z powrotem w pokoju, dziewczyna lewitowała. Zazdrościłam jej daru. Też pragnęłam posiąść niewyobrażalnie potężną moc.

Maria: Ekhm... Wróciłam
Lightning: O! Fajnie. I co? Masz jakieś ciekawe propozycje na dzisiaj?
Maria: Kiedyś przegrasz ze mną
Lightning: Zobaczymy... Co mamy?
Maria: Filmy
Lightning: Dobra myśl, żeby urządzić seans
Maria: Masz trzy do wyboru
Lightning: A nie możemy obejrzeć wszystkich?
Maria: Nie zdążymy
Lightning: No to zerwiemy noc. Dziewczyno, jesteśmy same. Kto nam zabroni?
Maria: Eee... Twój ojciec
Lightning: A! Jego też wyczuwam poza nami
Maria: Potrafisz określić ilość osób w domu bez patrzenia?
Lightning: Heh! Bułka z masłem... Wybrać jeden?
Maria: Tak
Lightning: No to ten

Wskazała palcem, lądując na dywanie. Wybrała horror. Ojć! Mogłam przewidzieć, że nie weźmie czegoś innego. Jednak nie bałam się tego. Bardziej obawiałam się otrzymać karę.

Part 353: Wysoka stawka

0 | Skomentuj

**Pepper**

Ledwo coś zrozumiałam z jego bełkotu. Prawie, że nic. No poza jednym, czy dwoma słowami. Do moich uszu doszedł tylko taki komunikat. Tony wyszedł. Gdzie? Nie wiedział. Pewnie Maria powiedziałaby to samo. Zresztą. miała lepsze zajęcie, niż pilnować tych dwóch młotków. Nawet pozostała bez wiedzy, że schlali się w trzy dupy. Nie powinna znać prawdy.

Pepper: Przyjdź, jak wytrzeźwiejesz, Rhodey
Rhodey: Ale no czego tu nie rozumiesz? Poszedł gdzieś w cholerę i go nie ma
Pepper: Sprawdzałeś w sypialni?
Rhodey: Tak
Pepper: Widocznie poszedł się przewietrzyć
Rhodey: Nie martwisz się?
Pepper: Poradzi sobie, a ty lepiej wracaj do salonu leżeć. Diana gra dalej z Marią, więc nie musisz jej pilnować, jasne?
Rhodey: Gdzie byłaś?
Pepper: Nie twoja sprawa
Rhodey: A właśnie, że moja. Nie znoszę sekretów
Pepper: Chociaż sami jakoś macie przede mną... No dobra. Powiem ci, lecz zostajesz
Rhodey: Zgoda, więc opowiadaj
Pepper: Odkryłam jakąś arenę w podziemiu metra i nie uwierzysz. kogo tam widziałam
Rhodey: Elfa?
Pepper: Och! Sam jesteś elf, Rhodey! Widziałam Gene'a, Mask i Ducha z Viper
Rhodey: Chyba ci się śniło
Pepper: Nie wierzysz? Jak wytrzeźwiejecie, zaprowadzę was tam
Rhodey: Niech będzie
Pepper: Poczekam tu na niego, a ty marsz na kanapę
Rhodey: Nie musisz powtarzać. Przecież wiem
Pepper: Dobrze, że wiesz

**Tony**

Mdłości powoli przechodziły, co pewnie spowodowało serum w ciele. Dzięki niemu szybciej doszedłem do siebie po tej pijackiej zabawie. Nikomu nie powiedziałem, dokąd poszedłem. Potrzebowałem pobyć sam i przemyśleć kilka spraw. Najlepsze miejsce na to było tam, gdzie leżały martwe ciała naszych bliskich. Zapaliłem znicze nad grobem rodziców.

Tony: Spoczywajcie w pokoju

Przez chwilę miałem wrażenie, jak w głowie włącza się taśma dawnych wspomnień, kiedy dorastałem. Pierwsze kroki na świecie, odkrycie swojej pasji oraz nauka wielu pożytecznych rzeczy do życia. Byłem przekonany, że któregoś dnia również dołączę do nich. Ostatnio, gdy tu stałem, myślałem o tym samym, lecz z niewielką różnicą. Czułem nadchodzącą śmierć.
Gdy odszedłem z cmentarza, poszedłem w stronę domu. Chyba Pep nie będzie się gniewać po tym wyjściu bez słowa.

~*Pół godziny później*~

**Pepper**

Nie musiałam zbyt długo czekać na księcia. Zjawił się przed dziewiętnastą, więc nie było, aż tak źle. Jednak wyglądał, jakby czymś się przejął. Nie umiera, a wrogów nie ma. O co chodzi? Odważyłam się zapytać wprost.

Pepper: Wywiało cię i dziwne, że nie męczy cię kac
Tony: Extremis potrafi zdziałać cuda
Pepper: Ale na pewno dobrze się czujesz? A tak w ogóle, gdzie byłeś?
Tony: Pep, byłem tylko na cmentarzu. Tak trudno zrozumieć, że potrzebowałem chwili samotności?
Pepper: Mogłeś powiedzieć
Tony: Wybacz, ale spieszyłem się
Pepper: Jeśli coś cię gryzie, dlaczego nie chcesz się wyżalić własnej żonie, czy chociaż przyjacielowi? Od tego przecież jesteśmy, Tony. Zgodzisz się z tym?
Tony: Tak
Pepper: Idź do łóżka, a ja zobaczę, czy jest coś do zrobienia w papierach
Tony: Mogę to zrobić za ciebie
Pepper: Nie trzeba. Zresztą, muszę ci coś powiedzieć
Tony: Kolejna ciąża? Przecież nie sypialiśmy ostatnio ani razu ze sobą!
Pepper: Spokojnie, panikarzu. Mam dla ciebie inną wiadomość
Tony: Przejdź do sedna, bo zwariuję
Pepper: Odkryłam coś
Tony: Co?
Pepper: Sam zobacz... JARVIS, wyświetl nagranie

[[Wyświetlam obraz]]

Pepper: I co ty powiesz na to?
Tony: Co... do... cholery?

Zdziwił się na tyle, że nie mógł się poprawnie wypowiedzieć. Jąkał się. Najbardziej wpadły mu w oko sylwetki dwóch postaci. Wskazał palcem na Ducha i Gene'a.

Tony: Jak... Jak oni żyją?
Pepper: To próbuję ustalić. Przypominają ich, ale nimi nie są
Tony: Skąd taka pewność?
Pepper: Bo martwi nie wstają z grobu, zaś zombie występują tylko w kinach
Tony: O kosmitach można powiedzieć ten sam argument

Już miałam podać kolejny dowód, lecz rozległ się alarm. Kolejny skok energii w podziemiu. Trzeba to zbadać, jak najszybciej. Jeszcze nie ma ofiar, a należy się pospieszyć.

Pepper: JARVIS, te same źródło?

[[Zgadza się, lecz wzrasta na sile. W takim tempie może spowodować wiele trzęsień ziemi oraz zniszczenie elektrowni]]

Pepper: Auć! Przerąbane

Part 352: Podziemne widowisko

0 | Skomentuj

~*Pięć godzin później*~

**Maria**

Diana ograła mnie w kolejnej partyjce karcianej wojny. Była w tym niezła. Ani razu nie przegrała. Mogłaby mi dać jakieś fory. No nic. Spróbowałam swoich sił na nowo. Przy okazji powiedziała wszystko, co ją męczyło. Głównie smuciła się przez śmierć swojej mamy.

Maria: No wreszcie mam lepsze karty
Lightning: Oj! Nie ciesz się tak, bo stracisz szczęście
Maria: Współczuję ci. Ja nie wiem, co bym zrobiła, gdybym straciła mamę lub tatę
Lightning: Nikt tego nie wie, dopóki nie doświadczy na własnej skórze... Nie śpij! Twoja kolejka
Maria: Okej... Ha! Moje!

Zgarnęłam karty, kładąc obok siebie. Miałam dobrą passę, więc już wygrana należała do mnie. Trzymałam kciuki. Odwróciła je na drugą stronę. Szóstka i as. Znowu przegrałam.

Maria: Jak ty to robisz?
Lightning: Hehe! Nie zdradzę tej sztuczki
Maria: Bo oszukujesz
Lightning: A nieprawda
Maria: Prawda!
Lightning: Jesteś zła, bo przegrałaś trzeci raz z rzędu
Maria: Żądam rewanżu
Lightning: Spoko. No to grajmy

Śmiałam się, bo ta gra sprawiała mi mnóstwo frajdy. Do tego w towarzystwie niezwykłej osoby. Kiedyś byłabym w stanie jej dorównać, lecz straciłam moce. Może kiedyś je odzyskam.

**Pepper**

Posprzątałam w zbrojowni, myjąc zarzyganą podłogę, a kanapę dość długo szorowałam. Mydło nie wystarczyło, bo odpychający zapach powinien być zniwelowany przez neutralizatory nieprzyjemnej woni. W tym celu wypsikałam cały odświeżacz powietrza.
Kiedy miałam zamiar wyjść z bazy, usłyszałam najnowsze wiadomości. Niezbyt pozytywne. Pogłośniłam, dotykając ekran i przysłuchiwałam się uważnie, co dziennikarka chciała przekazać.

Mamy potwierdzony zgon.
Małżeństwo Bartonów zostało śmiertelnie postrzelone.
To już druga strzelanina w tym tygodniu.
Niektórzy uważają, że za tym stoi poszukiwany zbieg
o pseudonimie Punisher.
Policja łączy siły z wojskiem, by dopaść mordercę. 

Zdziwiłam się, bo znałam jedną parę o tym nazwisku. Czy o nich chodziło? Mogłam przekonać się tego tylko w jeden sposób. Szpiegować Castle'a.

Pepper: JARVIS, co z tym podziemiem?

[[Nadal pozostaje aktywne]]

Pepper: Szukaj sygnatury Punishera

[[Cel znajduje się poza miastem]]

Pepper: Ucieka... No to sprawdź, gdzie ostatnio był

[[Dom Hawkeye'a i Black Widow]]

Pepper: Czyli faktycznie umarli. Jak on mógł zabić też ciężarną? Miała być szczęśliwą matką

[[Uwaga. Wykryto silny wzrost energii]]

Pepper: Gdzie?

[[Pod miastem]]

Pepper: Lecę tam

[[Nie radzę pani samej działać]]

Pepper: JARVIS, jestem dużą dziewczynką. Potrafię o siebie zadbać

Włożyłam zbroję, wylatując przez dach. Wyłapałam najsilniejszą sygnaturę w metrze. Od razu sprawdziłam pobliskie odczyty prądu, lecz jedna zakłócała równowagę. Postanowiłam przebić się do środka, używając repulsorów. Poszło dość gładko.

Pepper: Myślałam, że będzie gorzej

[[Proszę na siebie uważać]]

Pepper: Dzięki. Nie potrzebuję niańki

Włączyłam reflektor w reaktorze, oświetlając drogę. Wszystko wyglądało zwyczajnie. Poza tym, że znalazłam się na miejscu sygnatury. Poziomy wariowały. Co to jest?
Gdy zaczęłam stukać, poszukując ukrytego wejścia, trafiłam na luźny kamień. Przesunęłam go, a pode mną pojawiła się dziura. Spadałam, aż doszłam do dna. Takiego znaleziska archeolodzy nie chcieliby odkryć. Znajdowałam się na trybunach, mając widok na arenę. Walczyli tam... nasi wrogowie? Byli uderzająco podobni do tych, którzy polegli. Duch, Gene, Whitney i Viper? Nie mogłam tu zostać, dlatego po cichu wymknęłam się. O znalezisku powinien dowiedzieć się każdy.

Pepper: Nagrałeś wszystko?

[[Oczywiście]]

Pepper: Świetnie. Będzie dowód

Po wylądowaniu w bazie, dostrzegłam Rhodey'go. Oj! Chyba zasłużył sobie na karę za nieposłuszeństwo. Zdjęłam skafander i podeszłam do niego. Czy to na pewno był on? Po tym, co zobaczyłam, nie byłam do niczego w pełni przekonana. Jednak zamierzałam go wysłuchać.

Part 351: Imiona

0 | Skomentuj


**Tony**

Obijałem się o mnóstwo wieżowców, a mało brakowało, by wpaść do kubła na śmieci. Naprawdę byłem, aż tak pijany? Starałem się utrzymać równowagę w powietrzu, lecąc nad miastem, lecz ponownie walnąłem w kolejny budynek. Dziwne, że Rhodey'go nie zbierało na wymioty. Ja musiałem gdzieś wylądować, żeby zhaftować w spokoju. Niestety, ale natrafiłem na samolot wojskowy. Przeprosiny nie wystarczyły. Chcieli mnie zestrzelić, dlatego wykorzystałem Extremis. Metalowy ptak ścigał nieistniejący cel.

[[Pilot zasypia. Włączam autopilota]]

Tony; JARVIS... jeszcze... nie

[[Nie pozwolę, żeby pan rozbił się gdzieś w mieście przy ludziach]]

Tony: Rhodey, jak się... trzymasz?
Rhodey: A ja bym wypił jeszcze drinka, przyjacielu
Tony: Pepper nas zabije
Rhodey: Oj! Nie przejmuj się żoną. Chłopie, my umiemy się bawić, a baby nie. Hahaha!
Tony: Nie mów... jej tego

No i puściłem pawia do hełmu. Ostatni raz tak się upiłem. Jeden w zupełności wystarczył. Przy chorym sercu miałbym poważne kłopoty, a tak będę znosił kaca następnego dnia.
Gdy dolecieliśmy do bazy za pomocą autopilota, Pepper patrzyła na nas ze skrzyżowanymi rękami. Nie była zachwycona. Jak na złość znowu zwymiotowałem, choć tym razem natrafiłem na kanapę. Upadłem na ziemię, zaś pancerz sam wrócił na swoje miejsce.

Pepper: Myślałam, że macie umiar! Co to ma być do cholery?! Diana gra z Marią, więc nic nie zrobi, ale wy już wszystko psujecie! Przyznać się bez bicia! Ile chlaliście?!
Rhodey: Tony, pamiętasz?
Tony: Na jednym się... nie skończyło
Pepper: Właśnie widzę. Schlaliście się w trzy dupy i kurwa zadowoleni jesteście, że strzelić wam w pysk, to za mało!
Tony: Skarbie, nie złość się. Kocham cię nadal
Pepper: Och! Jesteście idiotami do nieskończonej potęgi! Wy pieprzone osły! Jeśli jeszcze raz zrobicie taki numer, obiecuję, że wykręcę wam jaja!
Tony: Możesz nie krzyczeć? Głowa mnie boli
Pepper: No i się zaczyna kara... Sprawdzałam zagrożenia, które pochodzą z podziemia. Myślałam, że zbadamy je razem, lecz dziś jesteście do niczego. Kłaść się do łóżka
Tony: Pep?
Pepper: Oboje. Migiem!
Rhodey: Dobra. Już nie krzycz, bo mi banię rozsadza
Pepper: Bardzo dobrze

Wstałem z podłogi, kierując się do sypialni, a Rhodey spał na tapczanie w salonie. Dobrze, że dziewczyn tam nie było. Pewnie siedziały w pokoju u góry. Lepiej, żeby nie widziały nas w takim stanie.

**Natasha**

Brzuch rósł, a wraz z nim również dziecko moje i Clinta. W końcu ułożyliśmy swoje życie na nowo, on skończył ulepszać strzały i poszukiwania Punishera. Jedynie szukał łóżka dla dziecka oraz zastanawiał się, gdzie może mieć swój pokoik. Leżeliśmy w sypialni, rozmawiając o przyszłych planach.

Clint: Mogę sprzątnąć część warsztatu i w ten sposób stworzyć dla niej pokój. Na początek rozwoju tyle miejsca powinno wystarczyć
Natasha: To prawda, ale wciąż nie wiem, jakie dać jej imię
Clint: Może twoje?
Natasha: Ma być druga Natasha? Nie chcę, żeby mnie przypominała. Powinna mieć wyjątkową nazwę. Co powiesz na Veronica?
Clint: Hmm... Nie jest złe, ale znajdźmy inne. A może, by tak Amelia?
Natasha: Eee... Niezbyt
Clint: No to mam jeszcze jedną propozycję. Zgodzisz się na Jessica?
Natasha: Podoba mi się
Clint: Więc ustalone. Będzie Jessica Barton
Natasha: Hahaha! Świetnie
Clint: Natasho, uważaj!

Spojrzałam za siebie, widząc czerwony punkt na czole. Natychmiast padłam na podłogę, a Clint poszukiwał strzelca. Pobiegł po łuk i kołczan pełny strzał. Nie mogłam się wychylać. Całą broń zostawiłam w warsztacie. Musiałam pozostać w ukryciu.
Gdy mąż wszedł uzbrojony, seria pocisków została wystrzelona. Szybko się schronił obok łóżka, celując w intruza.

Natasha: Kto to jest?
Clint: Nie wiem, lecz jest szybki... Nie wychylaj się. Zostań tam, gdzie jesteś. Cokolwiek, by się działo, masz zostać tutaj, jasne?
Natasha: Clint...
Clint: Dorwę drania

Wyskoczył przez okno, mierząc w przeciwnika. Nie ruszałam się, choć chciałam pomóc ukochanemu.
Nagle strzały ucichły. Powoli wstawałam, podchodząc do szyby. Rozpoznałam zamachowca. Punisher. Strach wzrósł podwójnie, aż miałam zamiar pokrzyżować mu plany. Lekko zerknęłam, szukając mojego łucznika. Nadal celował w snajpera, który zniknął. Wyskoczyłam, biegnąc do Clinta. To był zaledwie ułamek sekundy, gdy otworzył w naszą stronę ogień. Mąż ochronił mnie swym ciałem. Byłam przerażona. Krzyczałam, a potem sama doświadczyłam tego samego losu. Upadłam obok Hawkeye'a, pogrążając się w całkowitej ciemności.

Part 350: Pojedynek na procenty

0 | Skomentuj

~*Czterdzieści pięć minut później*~

**Pepper**

Chłopaki długo nie wracali. Chyba, że walka trwała dłużej. Jednak byłam w wielkim błędzie. Przylecieli razem z... Dianą? Coś czułam, że to ona stała za tym alarmem. Zdjęli zbroje, a dziewczyna pobiegła do łazienki. Oboje nie wyglądali na zadowolonych. Co ich ugryzło?

Pepper: I co? Trudny był przeciwnik?
Rhodey: Diana wyrzucała z siebie moc, bo...
Pepper: Bo?
Rhodey: Dowiedziała się, że jej mama nie żyje
Tony: Żartujesz sobie? Najpierw Roberta, a teraz...
Rhodey: Tym razem winny był kadet. Zdołałem uzyskać szczegóły i wykrwawienie się przez dźgnięcie spowodowało śmierć. Sprawcy postawili zarzuty. Podobno bardzo się nad nim znęcała
Tony: Rhodey, współczuję
Pepper: Poważnie? Jakiś kadet się zemścił na niej? Dziwne
Rhodey: A gdyby Tony zginął z ręki dzieciaka, co byś zrobiła?! Też byłoby ci do śmiechu?!
Pepper: Ja wcale się nie śmieję
Rhodey: Lepiej nic nie mów, jasne?
Pepper: No wybacz, ale myślałam, że to niemożliwe
Rhodey: Jak widać, jest wiele rzeczy dość prawdopodobnych
Tony: Co zrobisz z Dianą?
Rhodey: Nie dostanie kary za zniszczenia. Teraz potrzebuje mnie jako ojca. Musi być wspierana w tych trudnych dniach
Pepper: Punisher pozostaje nadal nieuchwytny, a Clint też ma go na celowniku... Co zamierzacie teraz zrobić?
Rhodey: Chętnie pójdę się napić. Muszę ochłonąć
Tony: Idę z tobą
Pepper: Ej! Ja też chcę
Rhodey: Tylko faceci. Ty zajmij się moją córką, by niczego nie rozwaliła, dobra?
Pepper: Ech! Niech będzie

Teraz nie znajdę wymówki, by Tony'ego nie puścić. Był w pełni zdrowy, choć nawet wtedy mógł mu zaszkodzić alkohol przez zbyt duże ilości promili w krwi. Pozwoliłam pójść mężowi "pocieszać" kumpla w rozsypce. Tylko miał nas i Dianę. Gdy oni poszli, zmieniłam swój opatrunek w kilka sekund. Rana szybko się goiła. To dobrze.

[[Czy mam w czymś pomóc, panno Stark?]]

Pepper: Nie musisz, ale dla pewności mógłbyś przeskanować okolicę? Wyszli jacyś nowi wrogie?

[[Szukam...]]

Pepper: Ultimates przepadli, a Castle jest nadal trudny do znalezienia

[[Wykryłem śladowe ilości energii nieznanego pochodzenia]]

Pepper: Oho! Szykują się kłopoty

[[Niezupełnie, bo to teren neutralny]]

Pepper: Gdzie?

[[Pod miastem]]

Pepper: Czyli zwykłe zbiry, kradzieje i inne takie?

[[Nie]]

Pepper: No to, kim oni są?

[[Możliwe, że kosmitami]]

Pepper: Hahaha! Super! Jeszcze nie ma Wielkanocy, a tu takie jaja!

[[Panią to bawi? Mogą być niebezpieczni]]

Pepper: Polecę to sprawdzić, ale najpierw posłucham przyjaciela i dopilnuję, by dom nie stanął w ogniu

**Tony**

Dawno nie czułem takiej swobody. Nie liczyłem wypitych piw oraz samej szkockiej w litrach. Byliśmy szczerzy, aż do bólu. Rzadko wypowiadałem bełkotem tyle słów na raz. Pepper mnie zabije, jak wrócę skacowany.

Rhodey: Założę się... że nie wypijesz więcej ode mnie
Tony: Czy to wyzwanie na pojedynek?
Rhodey: No dawaj, chłopie! Chlejemy do upadłego!
Tony: Zgoda

Barman przeciął symbolicznie ręce na znak przyjęcia zakładu. Nie doliczaliśmy poprzednich, wypitych trunków. Graliśmy od zera. Najpierw wypiliśmy po jednym drinku. Z tego jednego zrobił się też i drugi, trzeci... Przy czwartym mieliśmy dość, robiąc sobie przerwę.
Nagle stół zaczął się trząść, a my nie mogliśmy pić dalej. Alkohol się rozlał, zaś butelka stłukła na małe kawałki. Powoli miałem dość. Już zbierało mi się na wymioty, bo zbrzydł napój.

Rhodey: Poddajesz się?
Tony: Wygrałeś
Rhodey: Hahaha! No widzisz... Ze mną... nie ma... szans. A teraz będzie najlepsze, bo jak wrócimy do domu?
Tony: Wezwę zbroję

Nie wytrzymałem i puściłem pawia do doniczki z kwiatkami. Pomogłem wyjść bratu z knajpy, podtrzymując go, by nie upadł. Jednak oboje mieliśmy z tym problem.
Gdy w końcu pancerz się pojawił, polecieliśmy do domu. Powiedzmy, że to był lot.

Part 349: Polec z honorem

0 | Skomentuj

**Pepper**

Ładunek musiał być podłożony gdzieś blisko, lecz nie miałam bladego pojęcia, gdzie dokładnie mógł się znajdować. Słuchałam uważnie, próbując zlokalizować bombę. Czołgałam się po podłodze, zważając na ostrożność w razie kolejnej serii strzałów.
Nagle rozniósł się wybuch. Gdzie? W części roboczej. Natychmiast wstałam, biegnąc do wyjścia. Nie spostrzegłam pocisku, który zranił mnie w ramię. Wrzasnęłam z bólu, padając na kolana. Rana mocno krwawiła.

**Tony**

Przeraziłem się nie na żarty. Ten krzyk mógł należeć tylko do jednej osoby. Do Pepper. Zdołaliśmy ochronić polem siłowym ładunek, by wybuchł z kontrolowaną eksplozją. Maria nie została ranna. O mały włos od katastrofy, a wróg zniknął.

Rhodey: Myślisz, że uciekł?
Tony: Pewnie tak... Córciu, dobrze się czujesz?
Maria: Nic mi nie jest. Dzięki wam, ale mama...
Tony: Wiem... Już do niej idziemy

Polecieliśmy do domu. Blisko przejścia dostrzegliśmy czyjąś rękę. Bałem się, że oberwała. I nie pomyliłem się. Wydziałem jej grymas bólu, a do tego krwawiące prawe ramię. Chwyciłem ukochaną w swoje ramiona i zabrałem do lecznicy. Tam przyjrzałem się dokładnie ranie. Ta kula była inna. Mogła deformować się w ciele.

Pepper: Będę żyła?
Tony: Na pewno będziesz... To może trochę zaboleć
Pepper: Jak bardzo? Aaa! Kurwa mać! To jest te "trochę"?!
Maria: Mamo, trzymaj się. Musisz wytrzymać
Pepper: Aaa!
Tony: I już wyjęty
Rhodey: Rany. Martwego możesz zbudzić
Pepper: Bardzo śmieszne, Rhodey

Wyjęte odłamki położyłem na metalowej tacy, zaś kończynę zabandażowałem, tamując krwawienie. Sytuacja opanowana. Niby tak. Część pocisku dałem do analizy. JARVIS nie miał najlepszych wieści. Nigdy w życiu z czymś taki się nie spotkałem.

[[Pocisk mógł zawierać truciznę. Żeby odtruć organizm, potrzebna jest odtrutka]]

Tony: Chyba sobie żartujesz. Jak mamy ją zdobyć?

[[Innym sposobem jest transfuzja]]

Pepper: O nie. Nie piszę się na to
Tony: JARVIS?

[[Żartowałem]]

Rhodey: Hahaha! Chyba ktoś tu zaraz się nieźle wkurzy
Pepper: Hahaha! Komputer ma czarny humor
Tony: Popracuję nad tym
Pepper: Chętnie pomogę... JARVIS, jaka jest prawda?

[[Nic pani nie dolega. Rana powinna zagoić się w ciągu trzech dni]]

Pepper: Świetnie

Wszyscy byli uśmiechnięci, choć ten żart nie wypalił naszej sztucznej inteligencji. Wystarczy lekko zmodyfikować program i gotowe.
Kiedy chcieliśmy wrócić do części roboczej, rozległ się alarm. Jakaś energia uaktywniła się z niebezpieczną siłą rażenia. Znajdowała się niedaleko portu. Poprosiłem córkę, żeby została z Pep, a my polecieliśmy na miejsce sygnatury.

~*Godzinę później*~

**Rhodey**

Niebieska energia wydawała mi się podejrzliwie znajoma. Diana? Ona stała za tymi wybuchami o potężnej mocy? Upewniliśmy się, podchodząc bliżej jej źródła. Stała w środku portu, krzycząc, a siła elektryczności wysadzała skrzynie w powietrze.

Rhodey: Diana? Lightning, co z tobą?
Lightning: Tato?
Rhodey: Jestem tu. Możemy pogadać?
Tony: Lepiej uważaj, żeby cię nie skrzywdziła
Rhodey: Jest moją córką i ufam jej
Tony: Nie ma kontroli nad mocą. Musisz zachować ostrożność
Rhodey: Gdyby próbowała coś zrobić, użyj impulsu dźwiękowego
Tony: A jednak niezbyt masz do niej zaufanie
Rhodey: To tak na wszelki wypadek

Podszedłem bliżej Diany, która utworzyła wokół siebie krąg energetyczny. Jeśli go przekroczę, może mnie spalić. No nic. Raczej warto zaryzykować. Zdołałem przekroczyć barierę, podchodząc najbliżej córki, jak się dało.

Rhodey: Córeczko, co się stało? Dlaczego krzyczysz i marnujesz swoje siły?
Lightning: Jesteśmy sami... Mama... Ona nas opuściła
Rhodey: Przecież wiem, ale wróci
Lightning: Nie wróci!
Rhodey: Diana?
Lightning: Już jej nie zobaczymy żywej, rozumiesz?! Dzwonili z Akademii i powiedzieli że jakiś kadet...
Rhodey: Spokojnie. Co mówili?
Lightning: Dźgnął ją w brzuch i w takim stanie walczyła! Nie wycofała się, gdy została wezwana na misję! Była tak uparta, jak ty! Tato, ona umarła!

Byłem w szoku. Najpierw mama, a teraz moja żona. Załamałem się, aż zamierzałem krzyczeć. Jednak dla córki byłem silny. Przytuliłem ją, tłumiąc złość. W oczach zaszkliły się łzy, a ona płakała.

Rhodey: Wszystko będzie dobrze. Razem przez to przejdziemy

---**---
 \
Nie ma na razie chwili wytchnienia. Ciągle coś musi się dziać :D
© Mrs Black | WS X X X