Part 80: Nie pokocham go nigdy

0 | Skomentuj

**Victoria**


Dzieci leżały osobno w swoich łóżeczkach. Ich matka ciągle nie potrafiła być spokojna. Wiem, że było jej ciężko, ale nie może krzywdzić swojego synka przez to, co zrobił. Podeszłam do niej, siadając przy jej łóżku. Oczy miała spuchnięte od płaczu i wciąż roniła łzy.


Dr Bernes: Jak się czujesz?
Pepper: A jak pani myśli? Jedno z nich mogło umrzeć. Na głupich badaniach nie było widać dziewczynki. Lily teraz cierpi. To moja wina! Chcę, żeby był ze mną Tony
Dr Bernes: Pepper, spokojnie. Już jest po wszystkim. Oboje żyją i tobie ani dzieciom nie grozi żadne zagrożenie
Pepper: Ona mogła umrzeć. Dlaczego… Dlaczego nic nie zrobiłam? Wydałam na świat… potwora
Dr Bernes: Nie obwiniaj się. Dzieci są niewinne, bo nie mają tej świadomości. Mogą zniszczyć krzesełko, ale samo nie wie, że to zrobiło. Dopiero później rozumie po fakcie dokonanym, do czego doszło
Pepper: Proszę go nie bronić. On i te geny są temu winne
Dr Bernes: Co nie znaczy, że masz go odtrącać. Będzie cierpiał, jeśli nie będzie kochany. Tego chcesz? Chcesz, żeby krzywdził innych, bo nie był kochany jako dziecko? Uspokój się i przemyśl na spokojnie. Po prostu on nie zawinił. Pamiętaj. Jest niewinny


Nadal płakała, ale patrzyła w stronę maluszków. Nawet dotknęła ręką synka, lecz cofnęła z obawą, że coś zrobi. Powoli będzie dochodzić do siebie, ale musi wiedzieć, że ani Matt nie był winny ani ona. Tylko te geny.
Po sprawdzeniu staniu maluszków i Pepper, stwierdziłam, że wszystko było w miarę dobrze. Poza szokiem spowodowanym niechcianym wydarzeniem. Wyszłam do gabinetu, by wypełnić dokumentację, a ona potrzebowała spokoju.


**Pepper**


Nikt nie wiedział, jak ja się czuję. Jak mogłam nie przewidzieć tego, co się stanie. Ciągle byłam w błędzie. Mam takie wrażenie, że Matt ma charakter Gene’a, a przecież nigdy z nim nie sypiałam. Poznałam go, gdy mi powiedział o genach i bez problemu zabiłam. Lekarka po części miała rację, że dziecko w niczym nie zawiniło. Mogło być nieświadome, ale co z Lily? Na pewno tego nie zapomni. To ona najbardziej ucierpiała z nas czworga. Oby Tony nie dowiedział się o jej stanie, bo boję się, co zrobi. Obróciłam głowę skulona w stronę ściany i zasnęłam.
Gdy byłam we śnie, znajdywałam się na innej planecie, a moje ciało wyglądało, jak po przemianie. Skóra połączona ze zbroją, ale bez mocy pierścieni. Byłam świadkiem, jak jedna z kobiet Makluan zaczęła rodzić. Krzyczała, czując ból, ale zaprzestała, gdy wydała na świat trójkę dzieci. Jednak jedno z nich żyło. Nagle moja perspektywa się zmieniła, jakbym cofnęła się w czasie. Widziałam, co się działo w trakcie porodu w łonie matki. Troje maluszków zaczęło walkę. Chłopcy bili dziewczynkę, aż ta sama sobie wbiła pazury, aż krwawiła. Kobieta krzyczała, a w łonie została dwójka dzieci. Zaczęły mocno w siebie kopać po brzuchu, głowie… Wszędzie, gdzie potrafili dosięgnąć.
Gdy ich walka dobiegła końca, zauważyłam jednego chłopczyka, który płakał, a obok niego leżało martwe rodzeństwo. Niespodziewanie usłyszałam znajomy głos.


Strażnik: Każde dziecko rodu Makluan walczy o przetrwanie w łonie matki. Powinnaś się cieszyć, bo twoim lekarzom udało się ocalić życie dziewczynki
Pepper: Czyli tak było zawsze?
Strażnik: Oczywiście. To instynkt przetrwania, który towarzyszy małym Makluańczykom od zagnieżdżenia się wewnątrz matki. Musisz kochać swoje dzieci ze względu na ich pochodzenie
Pepper: On mógł ją zabić
Strażnik: Ale on nie wiedział, co robił. Kompletnie nie kontrolował siebie. Nie możesz go winić. Chcesz, żeby był, jak Gene Khan?
Pepper: Jak to?
Strażnik: Matka go kochała, ale ojciec nim gardził. Znam każdą historię twojego przodka, czy członka rodu. Gdyby nie pomieszało się mu w głowie, moglibyście razem dzielić władzę
Pepper: Moje dzieci nie będą nim!
Strażnik: Ich los leży w twoich rękach. Co ty zdecydujesz, one to odczują
Pepper: Więc mam kochać Matta, choć skrzywdził swoją siostrę?
Strażnik: Ja nic ci nie każę, ale oboje odczują, jak zdecydujesz. Lepiej niech nie kiełkuje w nim nienawiść, bo wtedy świat zostanie skazany na zagładę


Pokazał mi, jak Ziemia została zniszczona za pomocą pierścieni, a tego dokonał jeden z przodków Mandaryna. Nic nie istniało. Całe życie wyginęło w kilka minut.


Strażnik: Od ciebie zależy, jak będzie wyglądać przyszłość. Czy teraz rozumiesz, jak ważna dla nich jest miłość?
Pepper: Tak… Teraz rozumiem


Spokojnie otworzyłam oczy. Teraz wiedziałam, że nie mogłam porzucić Matta. Od tego zależała tak wielka stawka, bo los Ziemi i całego świata. Wzięłam maluchy na ręce, przykładając ich, jak najbliżej. Zaryzykowałam, by byli blisko siebie. Głaskałam Lily po włosach, a Matt leżał wtulony blisko mojego serca.


Pepper: Ja was oboje kocham, ale nie róbcie sobie krzywdy. Jesteście rodzeństwem. Bratem i siostrą. Musicie się kochać tak, jak ja kocham was


Pocałowałam je w czoło i zasnęłam razem z nimi, trzymając w objęciach.


**Rhodey**


Tony bardzo przejął się całą sytuację. Minęły dwie godziny, a on nadal się nie przebudził. Mogłam mu nie mówić, ale przecież jest ojcem. Prędzej czy później poznałby prawdę.
Siedziałem ciągle przy nim, a po wyrazie twarzy, zauważyłem, że cierpi. Wezwałem lekarza, ale on stwierdził, by się nie martwić.


Dr Yinsen: Musi odpocząć. Te wiadomości nimi wstrząsnęły. Pewnie nie chce, żeby przeżywała to samo, co on
Rhodey: Chyba nigdy nie zadba o siebie
Dr Yinsen: Musi, bo inaczej koniec z Iron Manem
Rhodey: W jakim sensie?
Dr Yinsen: Że nie będzie mógł walczyć


**Tony**

Jak mam pokochać dziecko, które przypomina Gene’a? Pokochać przyszłego mordercę? Jak można mu dać miłość? To zbyt wiele, a Pep też będzie trudno.

Part 79: Lily

0 | Skomentuj


**Tony**


Po kilku minutach przestała jęczeć z bólu, wydając głośny krzyk. W końcu oddychała spokojnie, słysząc płacz malucha. Lekarka pokazała nam dziecko. Uff! Już po wszystkim. Jednak znowu było widać na jej twarzy niepokój.


Dr Bernes: Byłaś bardzo dzielna. Urodziłaś zdrowego chłopca
Pepper: To… nie… koniec
Dr Bernes: Jak to?


Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Ma być kolejne dziecko? Jak my się pomieścimy w domu? Chyba najgorsze jest to, czy Pep zniesie kolejny ból.


**Pepper**


Wydawało im się, że mogę być szczęśliwą matką, ale nie spodziewali się drugiego maleństwa. Teraz je czułam. Nie kopało. Było bardzo spokojne. Ostatnich sił użyłam, żeby ona też wyszła na ten świat. Dzięki Tony’emu byłam silna. Dał mi tę siłę, która mu pomogła, gdy cierpiał w trakcie operacji.
Nagle odczułam silny skurcz, który wystarczył, by cały ten poród dobiegł końca. Wydałam donośny krzyk, wyginając się w górę, aż upadłam spokojnie, kiedy ostatni maluch ze mnie wyszedł. Zaczęłam płakać z różnych powodów. Koniec bólu, szczęście i widok maleńkiej dziewczynki.


Dr Bernes: Miałaś rację, że dwoje, ale na badaniu nic nie wskazywało, by były bliźnięta
Pepper: Musiała… być ukryta
Tony: Dziewczynka?
Pepper: Tak. Mamy dwójkę dzieci
Tony: Jestem… ojcem?
Pepper: Przecież widzisz. Tony? Ej! Co z tobą? Tony!


Puścił moją rękę, upadając na podłogę. Mam nadzieję, że to z wrażeń. Lekarka zabrała go do doktorka, który czekał przed salą z Rhodey’m. Nie wierzę. Mamy córkę i syna. Ona była taka maleńka, a on o wiele większy. Chciałam oboje przyłożyć do siebie, by poczuć bicia ich serc.


Pepper: Mogę je przytulić?
Dr Bernes: Proszę. I jak się czujesz?
Pepper: Zmęczona, ale w miarę dobrze. Od czegoś są te geny Makluan
Dr Bernes: Gdybym wiedziała, że będzie ich dwójka, zrobiłabym cesarskie cięcie
Pepper: Ale wolałam… urodzić je… naturalnie… Chwila… Dlaczego jej serce nie bije?
Dr Bernes: Pokaż


Przyłożyła stetoskop i dopiero wtedy zauważyłyśmy liczne rany na brzuchu i klatce piersiowej. Przez cały ten czas chłopczyk ją atakował, a ja nic nie mogłam zrobić. Zrobiło mi się jej przykro. Bałam się, że umrze. Nawet nie płakała.


Dr Bernes: Bije, ale słabo
Pepper: Co teraz?
Dr Bernes: Muszę ją operować
Pepper: Aż tak… źle? On ją zabił?
Dr Bernes: Prawie, co widać po śladach
Pepper: Dlaczego… nie zareagowałam? Dlaczego?
Dr Bernes: Nikt tego nie wiedział. Nie możesz się obwiniać. To był poród pełny niespodzianek
Pepper: Błagam… Uratuj ją!
Dr Bernes: Spokojnie. Nie pozwolę jej umrzeć. A jak byś jej dała na imię?
Pepper: Lily
Dr Bernes: No to Lily będzie żyła


Oddzieliła ich od siebie, by nie próbował zrobić jej większej krzywdy. Bałam się, jak nigdy, ale wciąż nie umiem tego pojąć. Dlaczego ze sobą walczyły? Czy mogłam tego uniknąć?


**Tony**


Co się stało? Znowu jestem w swojej sali. Ale przecież… Pepper! Ona rodziła! To dlaczego tu jestem? Byłem podpięty do kardiomonitora, a moje serce biło z trudem. Czułem, że coś poszło nie tak. Chciałem się z nią zobaczyć, ale nie potrafiłem się ruszyć. Co oni zrobili?


Rhodey: Jesteś ojcem dwojga dzieci. Musisz to sobie uświadomić
Tony: Mam synka
Rhodey: I córkę
Tony: Gdzie… Pepper? Co z nią?
Rhodey: Lekarka ją trzyma w tej samej sali, co wcześniej. Szybko dochodzi do siebie, ale…
Tony: Ale co? Rhodey, nie… omijaj… szczegółów
Rhodey: Uspokój się, bo nic nie zrobisz. Sam nie mogę w to uwierzyć
Tony: Zabierz mnie… do niej
Rhodey: Musisz odpocząć. Przeciążyłeś swoje serce
Tony: Zastępujesz Yinsena… stawiając diagnozę?
Rhodey: Jest zajęty, bo operuje razem z Victorią. Chodzi o twoją córkę
Tony: Rhodey…
Rhodey: To nieludzkie! Oni się prawie pozabijali!
Tony: Boże! Jak?


Kompletnie byłem w szoku. Pepper przeżywała horror. Te ciągłe kopanie nie było oznaką ruchliwości. Przeklęte geny!


Tony: Jestem… ojcem… mordercy
Rhodey: Nie mów tak. Sam tego nie umiem pojąć, ale musisz dbać o swoje serce. Jesteś ojcem. Pamiętaj
Tony: Matt… jest mordercą
Rhodey: Tony, przestań. Nikt nie mógł tego przewidzieć
Tony: Ona cierpiała i nikt jej nie pomógł! WIEDZIAŁA, ŻE WALCZĄ!


Krzyknąłem, aż poczułem się słabo. Sama ta myśl, co musiała przeżywać i teraz moje dziecko walczyło o życie. Próbowałem się uspokoić, ale nie potrafiłem. Dopóki się nie dowiem… Chwila… Jest lekarz. Mam nadzieję, że będzie ze mną szczery i powie wszystko.


Dr Yinsen: Nie było mnie tak z kilka godzin, a ty znowu robisz to samo. Rhodey, powiedziałeś mu?
Rhodey: Powinien wiedzieć
Dr Yinsen: Miałeś go nie denerwować!
Tony: Co… z moim… dzieckiem?
Dr Yinsen: Ech! Nie będziesz zachwycony po tym, co przeżyłeś ostatnio
Tony: Nie rozumiem. Co jest grane?!
Dr Yinsen: Twoja córka żyje. Pepper nadała jej imię Lily. Teraz leży z nią i twoim synem
Tony: Mordercą
Dr Yinsen: Nie zabił jej. Ona żyje, ale przez to, jak jej serduszko biło słabe, wszczepiliśmy implant
Tony: Cholera! Czemu?!
Dr Yinsen: Nie było innego wyjścia. Inaczej, by umarła


Byłem wściekły, bo będzie przeżywała to samo piekło, co ja. Znowu wszystko zwolniło i zemdlałem.


**Victoria**


Pierwszy raz byłam świadkiem czegoś tak dziwnego, co nie da się opisać zwykłymi słowami. To nie mieści się w głowie. Lud Makluan to jacyś samobójcy. Pozwalają przeżyć jednemu dziecku. Na szczęście udało się uratować Lily. Dzięki małej wersji implantu może żyć. Niestety, ale Tony tym faktem raczej nie będzie zachwycony. Pepper szybko wracała do zdrowia, lecz jej psychika była dotkliwa naruszona. Ciągle leżała smutna, płacząc. Współczuję jej. Takich przeżyć nie życzę żadnej matce.

Part 78: Zaczęło się

0 | Skomentuj


**Pepper**


Przez chwilę miałam spokój, ale obudziły mnie silne skurcze. Próbowałam spokojnie oddychać, a maluch znowu kopał. Teraz przesadzał. Bolało, jak diabli. Wiem, że chciał być wolny, ale miał czas.


~*Następnego dnia o godzinie ósmej*~


**Ho**


Wyniki Tony’ego były mniej więcej w normie, choć przesadziłem w czasie operacji. Mógł przeze mnie umrzeć. Serce nadal odczuwa tę mieszankę, jaką użyłem na nim, więc jest słabe. Musiał być ciągle pod moim okiem. Szybciej go nie wypuszczę, jak za tydzień. Gdy wziąłem jego dokumentację medyczną, poszedłem do jego sali. Łóżko było przykryte kołdrą. Musiałem go obudzić.


Dr Yinsen: Tony, wstawaj. Muszę cię zabrać na badania. Obudź się! Tony?


Odsłoniłem pościel i po chłopaku żadnego śladu. Przecież mówiłem, żeby nie uciekał. Cholera! Mogłem z nim zostać, a Rhodey śpi. No właśnie. Może coś wie? Postanowiłem go delikatnie szturchnąć. Lekko ruszył głową, otwierając oczy.


Rhodey: Mamo, nie budź mnie. Już nie chodzę do szkoły
Dr Yinsen: Rhodey, obudź się
Rhodey: Eee… Co?
Dr Yinsen: Oprzytomnij i mi powiedz, gdzie wcięło Tony’ego?
Rhodey: Tony? Chyba się zwinął do Pepper
Dr Yinsen: I ty mu na to pozwoliłeś?!
Rhodey: Nic mu nie będzie
Dr Yinsen: Jego serce potrzebuje czasu na odpoczynek, a przez takie zrywanie się w nocy. Takie ucieczki… nic nie dadzą. Pogarsza swój stan
Rhodey: To może powiedzmy to Tony’emu?
Dr Yinsen: A wiesz, że powinniśmy tak zrobić?


Nie tracąc czasu na dalsze rozmyślanie, gdzie może być Tony, poszliśmy na porodówkę. Do sali jego narzeczonej. Victoria właśnie tam szła. Czy ona wiedziała, że tu przyszedł?


Dr Yinsen: Wiedziałaś o tym?
Dr Bernes: Nie. A co? Zgubiłeś go?
Dr Yinsen: Tobie też tak do śmiechu?
Rhodey: Jak wszystkim
Dr Yinsen: Ty już milcz!
Dr Bernes: Coś ty taki nerwowy, Ho? Wyglądasz na zestresowanego
Dr Yinsen: Może nie wiesz, ale Tony musi uważać na serce
Dr Bernes: Uspokój się. Śpią
Rhodey: Jakie gołąbki. Leżą sobie w łóżku
Dr Yinsen: Ty chyba coś brałeś, Rhodey. Nie jesteś pijany?
Rhodey: Tylko senny
Dr Bernes: Och! Przestańcie oboje. Za bardzo panikujesz, Ho. Jest dobrze. Przecież, gdybym go widziała, zaprowadziłabym do odpowiedniej sali
Dr Yinsen: Masz rację. I przepraszam


**Pepper**


Maluch znowu dał o sobie znać. Brutalnie kopał, a moje krzyki zbudziły Tony’ego. Czułam, że coś jest nie tak. Czułam, jak jedno z moich dzieci może umrzeć. Próbowałam być spokojna, ale po prostu rozrywało mnie od środka.


Tony: Pepper! Niech jej ktoś pomoże!
Pepper: Aaa! Tony!
Tony: Jestem tu… Jestem… Bądź silna. Teraz ja ci dam siłę. Będziesz walczyć
Pepper: Tony, ja… Ja… Aaa! Nie potrafię!
Tony: Do jasnej cholery! GDZIE JEST LEKARZ?!


Trzymał mnie silnie za rękę, a lekarka w końcu podała mi jakieś leki, co niewiele pomogły. Chciała wyprosić Tony’ego z sali, ale on upierał się, by być ze mną. Jakoś zgodziła się i przeprowadziła badanie. Nadal na monitorze z USG nie było widać drugiego dziecka. Jaszczur nie mógł się pomylić. Jednak miałam wrażenie, że… krwawię?


Dr Bernes: Musisz dziś rodzić. Nie masz innego wyjścia. Tony, wyjdź z sali
Tony: Nie! Ja będę z nią!
Dr Bernes: Będzie operowana!
Pepper: Nie! Ja… muszę… rodzić naturalnie. MUSZĘ! AAA!
Tony: Pepper, wytrzymaj. Oddychaj głęboko
Dr Bernes: Ech! Jesteście uparci. No dobrze. Sama tego chciałaś, ale bezpieczniejsza byłaby operacja. Jednak uszanuję twoją decyzję


Skurcze były coraz silniejsze, a Matt nadal kopał. Bałam się, że robi komuś krzywdę. Czy to możliwe, że dzieci w łonie matki walczą o przetrwanie? Żeby pokazać, które jest silniejsze? Tylko w przypadku nienormalnych ciąż, jak moja, czyli z obcego DNA Makluan. Musiałam był silna tak, jak w ostatniej świątyni. Wygrałam z bólem, więc teraz też tak będzie. Tony mnie wspierał i tylko jego obecność dawała odrobinę spokoju. Silnie trzymałam go za rękę, by mnie nie opuścił ani na krok.


**Tony**


Pepper bardzo cierpiała i nikt nie wiedział, jak jej pomóc, ale uśmiechała się do mnie. Cieszyła, że mogę być przy niej. Przecież ojciec dziecka powinien towarzyszyć przy porodzie. Jeszcze nie ma pokoiku, a my nawet nie wzięliśmy ślubu. Następnym razem, zaplanuję kolejne maleństwo.
Cholera! Czy ona musi tak cierpieć? Dlaczego nic jej nie dadzą, by jakoś uśmierzyć ból?


Tony: Pepper, wytrzymaj. Bądź silna… dla nas i … naszego dziecka… Nie chcę… was stracić… Proszę cię… Bądź silna
Pepper: Tony…
Tony: Jestem tu. Skup się… na naszych chwilach. Zapomnij o bólu. Przypomnij sobie
Dr Bernes: Pepper, musisz to przeżyć. Uspokój się i musisz przeć
Pepper: Będę


Przez chwilę była spokojniejsza, lecz znowu wrócił ból. Jednak lekarka mówiła, że jeszcze trochę i dziecko będzie na zewnątrz. Ciągle ją trzymałem za rękę, a na czoło przyłożyłem zimny okład na czoło. Nie wiem, co mogłem jeszcze zrobić. Chyba wystarczy, że okażę jej wsparcia. Nie! Nie wystarczy! Chcę jakoś pomóc. Ona nie może się tak męczyć.


Dr Bernes: Jeszcze trochę. Wytrzymaj. Teraz będzie mocny skurcz. Dasz radę
Tony: Pepper… Pamiętaj. Jestem… tu… Walcz
Pepper: AAA! DOŚĆ!
Dr Bernes: Nie poddawaj się. Już widzę główkę. Pepper, ostatni raz. Pamiętaj, że nie jesteś sama. Pepper, skup się. Już prawie koniec

Czułem, jak zaciska mocniej rękę, a drugą dłonią wbijała się pazurami w łóżko. Musiała być silna. Byłem przy niej. Starałem się ją jakoś uspokoić, ale ten ból ją rozszarpywał od środka.

Part 77: Nie można czekać

0 | Skomentuj


**Pepper**


Lekarka zrobiła kolejne badania, co pokazały, jak maluszek w dość szybkim tempie rósł. Jednak nie widziałam drugiego dziecka. Przecież ten Makluańczyk mówił, że nie może być jedno. “Makluańskie dzieci nigdy nie rodzą się same. Czasem walczą między sobą”. No właśnie. Jeśli on zabił drugiego maluszka… Ej! Przecież poczułabym, że coś się dzieje. Jednak martwiłam się. Nadal słyszałam w sobie jedno życie.


Dr Bernes: Wszystko gra?
Pepper: Chyba tak, ale dość szybko rośnie, a drugiego dziecka dalej nie widać
Dr Bernes: Twój informator musiał cię zmylić. To już piąty dzień, czyli u nich kolejny miesiąc. Nie przejmuj się. Jeszcze masz czas na zmartwienia, bo sama nie będziesz chciała babrać w pieluchach
Pepper: Hehe! Tony się nie wywinie. Au!
Dr Bernes: Ktoś tu chyba się sprzeciwia
Pepper: Niegrzeczny, Matt. Oj! Brzydko, brzydko
Dr Bernes: Już zdecydowaliście dać mu imię? Pasuje do niego. Takie wyjątkowe
Pepper: Wiem o tym. A gdzie jest Tony?
Dr Bernes: Ho mi powiedział, że zostawi go w szpitalu, by dopilnować, żeby rany pooperacyjne się zagoiły, a do żadnych powikłań nie doszło. Pepper, spokojnie. Będzie żyć
Pepper: Musi, bo sama z nimi nie dam rady
Dr Bernes: Nadal nie widać drugiego dziecka. Musiał się pomylić
Pepper: Niemożliwe, bo… Au! Znowu?
Dr Bernes: Niecierpliwi się
Pepper: Albo walczy
Dr Bernes: Niby czemu? Tak szybko nie wyjdzie
Pepper: Jaszczur mówił też, że mogą walczyć ze sobą, więc nie może być jednego malucha
Dr Bernes: Na razie nie zawracaj sobie tym głowy. Podam ci leki przeciwbólowe, gdyby twój Matt znowu chciał buntować się w twoim brzuszku


Skończyła robić badania i wyszła. Byłam zmęczona, a bunt chłopczyka był silniejszy. Wojuje, jak Tony. Chciałby walczyć, ale niech nie zabije swojego rodzeństwa. Musiałam zasnąć, by zapomnieć o zmartwieniach. Powoli zamknęłam oczy, układając się do snu.


**Tony**


Lekarz nalegał na ciągłą obserwację, dlatego nie mogłem wrócić do domu. Ciągle wpatrywałem się w zdjęcie mojego synka. Bardzo szybko urósł, co znaczy, że jest zdrowy. Mam nadzieję, że nie nabawi się żadnych chorób genetycznych. Chyba dzięki genom nie z tej Ziemi, wyrośnie na silnego mężczyznę.
Leżałem na łóżku, gdy doktorek sprawdzał działanie implantu. W końcu świecił jaśniej, a sam czułem się o wiele lepiej. Nawet powoli znikał ból przy ruchu i mówieniu.


Dr Yinsen: W porządku. Rany się goją, a jak się czujesz? Boli cię przy implancie?
Tony: Lekko
Dr Yinsen: Czyli szybko staniesz na nogi, ale do zbroi jeszcze nie możesz wrócić. Kilka dni cię poobserwuję i wypiszę
Tony: Może zdążę… na  poród Pepper
Dr Yinsen: Na pewno zdążysz. Gratuluję zostania ojcem. Spodziewałeś się tego, że tak będzie?
Tony: Raczej tak, bo… nie używaliśmy zabezpieczeń
Dr Yinsen: Hehe! Myślałem, że takie rzeczy się planuje, jak rodzicielstwo
Rhodey: I ślubu nie mają
Tony: Rhodey? A ty, co… tu robisz?
Rhodey: Słucham cały czas, ale chyba za bardzo się wpatrzyłeś w obrazek
Tony: To nie byle jaki obrazek
Rhodey: Wiem o tym. Chyba chcesz znowu do niej iść
Dr Yinsen: Nie kuś go, Rhodey. Musi odpocząć
Tony: Jak zwykle ta sama śpiewka. To robi się nudne
Dr Yinsen: Naprawdę? Mnie już znudziło traktowanie cię, jak małego dziecka
Rhodey: Hahaha! Tony zawsze nim będzie
Tony: Nie od dziś to wiadomo
Dr Yinsen: Żartownisie. Nic nie kombinuj, Tony. Spróbuj uciec ze szpitala, a poślę za tobą oddział specjalny
Tony: Serio?
Dr Yinsen: Tak tylko żartuję


Uśmiechnął się i zostawił nas samych. W szafce znalazłem jakąś starą gazetę z krzyżówkami, która nie została dokończona. Pożyczyłem długopis od Rhodey’go, by rozwiązać ją do końca. W międzyczasie chciałem uzyskać informacje, jakimi mógł się ze mną podzielić. Od razu odłożyłem gazetę, żeby go wysłuchać.


Tony: Wiesz, o co spytam
Rhodey: Jesteś blisko Pepper
Tony: Jak bardzo blisko?
Rhodey: Hehe! A jednak cię tam ciągnie
Tony: Pytałem się o coś, Rhodey. Gdzie ona jest?
Rhodey: Jak mijasz obserwację, to od razu skręcasz w prawo i jesteś na miejscu
Tony: Dzięki
Rhodey: A co? Sam nie zauważyłeś?
Tony: Byłem zamyślony. Będę ojcem, Rhodey. Uwierzysz?
Rhodey: Wpadłeś, bracie. Źle się zabawiłeś
Tony: Nie śmiej się, bo ci te… zęby wybiję
Rhodey: Dobra. Nie gorączkuj się. O której się wybierasz na nocny spacer?
Tony: Jak będzie cicho, czyli o dwudziestej drugiej
Rhodey: To sobie poczekasz
Tony: Dla niej warto


Przysnąłem, a alarm ustawiłem na godzinę ciszy nocnej, gdy lekarze siedzą w swoich gabinetach. Robiłem sobie godzinne drzemki, aż zasnąłem.


~*Kilka godzin później*~


Obudziłem się na dźwięk alarmu. Rhodey lekko uchylił powieki, ale wiedział, co zamierzam zrobić. Wyłączyłem dźwięk z bransoletki, idąc bezszelestnie po korytarzu. Powoli szedłem w stronę oddziału dla kobiet w ciąży. Podtrzymywałem się ściany, bo jeszcze nie miałem zbyt wiele siły na szybsze przemieszczanie się po korytarzu. Czasem robiłem przerwy przez serce, które nie domagało. Jednak nie poddawałem się. Czułem, że jestem blisko.


**Pepper**


Maluch był coraz bardziej agresywny. Niecierpliwił się. Głaskałam ręką swój brzuch, by go uspokoić. Nie powinien przeżywać moich nerwów, ale martwiłam się o drugie dziecko. Wciąż czułam jedno małe serduszko. Co się dzieje? Tak ma być?
Już chciałam zasnąć, ale do drzwi zapukał… Tony? Po jakiego grzyba tu przyszedł? Powoli wstałam z łóżka, trzymając się za to samo miejsce, gdzie maluch kopał. Otworzyłam mu drzwi, by wszedł. Przytulił mnie, a ja pozwoliłam mu zostać. Jego obecność dawała mi odwagi, co wydarzy się za kilka dni. Jedynie uśmiechaliśmy się do siebie, aż pocałował mnie czule, kładąc swoją dłoń na moim brzuchu. Zasnęliśmy razem, a Matt w końcu przestał kopać. Te geny dają mu tyle energii. Ciekawe, jaki będzie po wyjściu na świat? Też będzie takim agresorem? Czas pokaże.
© Mrs Black | WS X X X